Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 8 z 11 Previous  1, 2, 3 ... 7, 8, 9, 10, 11  Next

Go down

Pisanie 30.10.18 1:58  •  Apartament nr 1062 - Page 8 Empty Re: Apartament nr 1062
Wsłuchując się w jego słowa, obandażował zranioną stopę. Krew przestała lecieć, a głębokość rany nie wymagała konsultacji z igłą i nicią, zresztą nie sądził, że w tych osobliwych okolicznościach mógłby skupić się na takiej precyzyjnej czynności. Dawno nie miał okazji, aby wypróbować swoich umiejętności w tym zakresie. Ostatnim razem złamany nadgarstek był zmuszony konsultować z lekarzem z krwi i kości, bowiem zdawał sobie sprawę z powikłań, jakie mogły wyniknąć w przypadku przemieszczenia się złamania.
  — Źle mnie pan zrozumiał — odrzekł, gdyż zdawał sobie sprawę z różnic rasowych, chociaż jednocześnie wrażenie, że mężczyzna niewątpliwie już dawno przypiął mu łatkę ignoranta, ale nie w niezrozumieniu tkwił problem. Otóż Havoc nie chciał ukazać mężczyźnie swojej bezsilności, która z pewnością powinna nim zawładnąć po tym, jak ujrzał go w swojej wannie. W końcu był słabą, ludzką istotą, ale... Nie był osobą, którą łatwo dało się zastraszyć. Na przestrzeni lat swojego życia pojął na czymś polegała egzystencja ze silniejszymi od siebie osobnikami, a spotkał ich na swojej drodze wręcz niezliczoną ilość, z jednym z nich dzielił kilkanaście lat dach nad głową. Wiedział, że jeśli ukaże im swój strach, zademonstruje pakiet swoich słabości, to będzie skończony, dlatego nie mógł do tego dopuści i dlatego z jego ust padły kolejne słowa, który miały na zadanie zasiać w nieznajomym ziarenko wątpliwości. — Jednakże któż powiedział, że jestem człowiekiem? Jest pan absolutnie pewny, co do mojej przynależności rasowej?
  Nadal nie zaszczycił go chociażby ulotnym spojrzeniem, zbyt skupiony na wykonywaniu obecnej czynnością. Uwiązał solidnie bandaż, po czym ułożył rzeczy w apteczce, aby zaprowadzić w niej wcześniejszy porządek.
  — To prowadzisz całkiem ciekawe życie.
  Kącik warg zadrżały, gdy skonfrontował stopy z zimnym podłożem, ale nie ułożyła się na nich żadna odpowiedź. Ciekawe nie chodziło w parze z tym, co przytrafiało mu się przez kilka ostatnich miesięcy. Wolał unikać takich wrażeń, ale też wcale nie miał zamiaru się ich wypierać, czego doskonałym dowodem był stojący nieopodal mężczyzna imieniem Pride'a. Byli do siebie podobnie - obaj przepełnieni dumą, gdyż żaden nie chciał odpuści, aż do tego momentu. Nie spodziewał się, że jego gość zrezygnuje z ciepłego łóżka, ale jednak cuda się zdarzały. Kiedyś. Havoc był pewny, że stoi za tym jakaś intryga, ale nie miał zamiaru o nią pytać. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Zapamiętaj te słowa, ktoś mu kiedyś powiedział. I dotąd je pamiętał.
  — Cieszę się, że okazał mi pan odrobinę zrozumienia — zapewnił, ale nie zademonstrował zadowolenia, które bezwątpienia się w nim narodziło. Podszedł od mebla. — Halk dotrzyma panu towarzystwa, gdyż to byłoby bardzo nieuprzejme z mojej strony pozostawiać gościa samemu sobie — stwierdził, odkładając apteczkę na powrót do szuflady, po czym obrócił się w stronę swojego (nieproszonego) gościa i uczynił ku niemu kilka wyważonych kroków, przez co naruszył jego przestrzeń osobistą. Minimalnie, ale z premedytacją. Pozbawione skrupułów oczy skonfrontował z tymi, którym nie brakowało werwy. Na ustach Havoca ukazał się uprzejmy uśmiech. — Wolałbym, aby nie stała mu się z tego powodu krzywda. Nie zwykłem nadużywać przemocy, jednakże nie mam ku temu żadnych skrupułów, jeśli ktoś wystawi moją cierpliwość na próbę. Ufam, że rozumie pan moje stanowisko w tej sprawie i zostanie ono w pełni uszanowane. — Trudno było ocenić czy zaserwował mu groźbę, czy prośbę, gdyż ton wypowiedzi nie był podszyty żadną emocją, ale na pewnie nie żartował. Nie po to dołożył wszelkich starań, by rottweiler przyswoił sobie wszystkie możliwe komendy, by teraz stracić go z rąk kogoś pokroju intruza.
  Obdarzył go ostatnim spojrzeniem, po czym zrezygnował z kontaktu wzrokowego na rzecz odwrócenia się do niego plecami i zmieniania położenia. Poruszał się jak zaprogramowana do tej czynności maszyna. Był precyzyjny, a przy tym oszczędny w ruchach. Jakby doskonale wiedział, ile kroków dzieli go od znajdujących się kawałek dalej schodów. Odliczał je w myślach, chociaż nie musiał. Faktycznie  wiedział.
  Jeden. Drugi. Trzeci.
  Zerknął przez ramię na swojego gościa, wykonując czwarty.
  — Dobranoc — wypowiedział z pewną dozą... rozbawienia, a przynajmniej czymś, co mogło nim być, gdyby nie fakt, że takowe rzadko mu towarzyszyło.
  Palce napotkały kontakt, chociaż jej właściciel nie pofatygował się, by takowy namierzyć wzrokiem. Znał na pamięć rozmieszczenia wszystkich mebli, elementów deklaracji i urządzeń w tym domu. I nic nie było w stanie go zaskoczyć, o ile przybysz zza muru nie postanowi przewrócić salonu do góry nogami, a miał przeczucie, że byłby zdolny do tego aktu.
  Halk podreptał za swoim panem, ale w przeciwieństwie do niego nie pokonał ani jednego stopnia. Usiadł tuż pod schodach, nie odrywając czujnego spojrzenia od ciemnego zarysu sylwetki. Mike Havoc nie musiał wydawać mu żadnego polecenia. Dobrze wiedział, jak została przydzielona mu rola tej nocy, gdyż nie była to pierwsza noc tego typu. I pewnie nie ostatnia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.11.18 14:38  •  Apartament nr 1062 - Page 8 Empty Re: Apartament nr 1062
Pride przemilczał wszelkie cisnące się na jego usta komentarze. W tym momencie jego myśli zaprzątnięte były pozbyciem się gospodarza z salonu. Zmienił swoje plany dość szybko, co w postępowaniu lekarza było dość częste. Rzadko kto potrafił za nim nadążyć. Jego myśli wylatywały dawno do przodu, błądząc po orbitach najskrytszych i najczarniejszych czeluści jego umysłu.
Havoc - tak jak podejrzewał Niklas - szybko zmył się na piętro. Uzyskawszy sferę komfortu psychicznego, zaszył się na górze, co niesamowicie ucieszyło blondyna.
Pies nie interesował go. Miernota siedziała u dołu schodów, świdrując go wzrokiem, na co on mu podobnie odpowiedział.
Wstał z sofy, kierując swoje kroki do kuchni i buszując w niej. Sprawdzał co gospodarz miał w lodówce, co w szafkach. Narobił bałaganu, jednak wcale nie dlatego, że był fleją, a dla samej złośliwiej idei. Jeśli ktoś oczekiwał od zielarza czegoś na kształt wdzięczności, mógł okazać się bardziej naiwnym niż dziecko oczekujące świętego Mikołaja.
Okruchy po chlebie walały się po blacie, jak zarówno co po ziemi. Lodówka również w szybkim tempie została opróżniona, a jej większa część spakowana do jakiejś torby. Podróż po mieście nie wydawała się daleka, jednak chyba uwarunkowane było to przyzwyczajeniem. Na Desperacji zazwyczaj zabierało się ze sobą dobytek życia, prowiant. Nigdy nie wiadomo było czy wróci się do tego samego miejsca kolejny raz.
Wrócił na sofę, kładąc się na niej czujnie. Nasłuchiwał stukotu pazurów o posadzkę, jednak tych nie było nigdzie słychać. Najwidoczniej kundel siedział wiernie u schodów, pilnując swojego właściciela. Pride mógł spokojnie przespać się, jednak na niezbyt długo.
Zwlókł się po paru godzinach i po prostu opuścił mieszkanie. Zabrał jedynie ze sobą dodatkowo ciepły sweter, a następnie cicho opuścił królestwo urzędnika.
Pozostawił po sobie jedynie odręcznie napisaną karteczkę: Do zobaczenia. Jego pismo było ładne, lekko pochylone do przodu z zaokrąglonymi literkami.


[z tematu]

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.11.18 23:56  •  Apartament nr 1062 - Page 8 Empty Re: Apartament nr 1062
Post będzie. Potem.

_zt
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.01.19 2:53  •  Apartament nr 1062 - Page 8 Empty Re: Apartament nr 1062
Seiji na moment zatrzymała dłoń na zdjęciu. Wpatrywała się w nie godzinami. Miało się wrażenie, że zastygła jak kamienna rzeźba, niezdolna do ponownego poruszenia się, zbyt skupiona na tym, aby odnaleźć informacje zagnieżdżone wewnątrz niej. Czy potrafiła rozwiązać tę zagadkę? Czy naprawdę jest w stanie dokonać niemożliwego? Palce zsunęły się nieco niżej, odsłaniając rozmytą twarz młodego chłopaka o jasnych włosach. Stojący tuż obok niego mężczyzna do kadru ustawiony był tyłem. Oczywiście, Heihachiro wiedziała, kto znajduję na fotografii — ale kto by jej uwierzył na słowo? Szczególnie teraz, gdy media dawno uklepały całą sprawę? Gdy sprawca od sierpnia grzał miejsce w celi?
  Gdy społeczność M3 kupiła bajeczkę?
  Och, to było najgorsze. Władza dzięki Internetowi, dzięki telewizji, dzięki elektronicznej prasie — wystarczyło coś napisać, a ludzie przytakiwali. Byli głodni trupów i dostali takiego, który nasycił ich wystarczająco dobrze, aby nie przyjęli innego, nawet o wiele lepszego dania.
  Prawdziwszego.
  Naturalnie, Seiji zdawała sobie sprawę, że część śmieci sama wrzucała do rzeki wiadomości przepływających przez umysły podatnych na manipulację obywateli Miasta-3. Robiła to jednak coraz mniej chętnie. Pogrążyła się w rozmyśleniach, w snuciu planów, których nie była w stanie zrealizować.
  Nie była, prawda?
  Jej jadowicie zielone oczy zdawały się błyszczeć, gdy przemykała klatką schodową gigantycznego apartamentowca, pchana ku górze mimo wszystkich racjonalnych argumentów, które nakazywały jej odpuścić. Bez dwóch zdań niewielu zdobyłoby się na podobne wyzwanie, a biorąc pod uwagę ryzyko — liczba osób spadła z kilku do jednej. Do niej.
  Potrzebowała tylko paru dni, aby zorientować się w grafiku Mike'a Havoca, a jeszcze przed tym skontaktowała się z ulubionym hakerem. Choć Mihaku nie był najlepszym towarzyszem — odzywał się równie często co Seiji milczała — w kwestii ogólnie pojętych zabezpieczeń nie miał sobie równych.
  A przynajmniej Seiji nikogo lepszego nie znała.
  Do teraz pory bezgranicznie wierzyła w zdolności swojego kolegi, jednak teraz, gdy stała przed czytnikiem do apartamentu numer 1062 w pierwszym momencie się zawahała.
  Co jeśli rozbrzmi alarm?
  Co jeśli nie uda jej się uciec?
 Pierś rudowłosej uniosła się, a potem opadła. Starała się wyglądać jak najbardziej naturalnie, nawet mimo stroju, który każdy, po głębszym zastanowieniu, przypasowałby do ubioru rabusiów z niskobudżetowych filmów. Odziana cała na czarno, z rękawiczkami na dłoniach i czapką z daszkiem pod którą schowała upięte ogniste kosmyki prezentowała się co najmniej podejrzanie.
 Dotychczas wszystko szło jednak dobrze.
 Przytknęła więc swój identyfikator do czytnika, zaciskając mocniej usta. Chwila, która trwać mogła co najwyżej trzy sekundy, dla niej okazała się wiecznością. Na niewielkim urządzonku czerwona dioda zamigała dwa razy, a za kolejnym zamieniła na zieloną. Seiji wślizgnęła się do środka i od razu rozejrzała, ostrożnie zamykając za sobą drzwi.
 Drugi etap planu: dowody.
 Weszła wgłąb mieszkania, ślizgając się wzrokiem po każdym przedmiocie, każdym meblu. Nie była laikiem, jednak teraz coś ją paraliżowało — jakby wrażenie, że była o krok od dokonania rzeczy nierealnej.
 Spojrzała raz jeszcze na przepustkę. Godzina 20:27. Havoc nie zjawi się tu prędzej niż za półtorej godziny. Miała więc mnóstwo czasu, aby przeszukać jego rzeczy, przewertować akta, podłączyć pendrive'a do laptopa i zgrać na niego dane.
 Nabrała wdechu.
 A potem wkroczyła wgłąb mieszkania.
                                         
Reia
Upadły anioł
Reia
Upadły anioł
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.01.19 0:23  •  Apartament nr 1062 - Page 8 Empty Re: Apartament nr 1062
Mike dzisiejszego dnia miał pełne ręce roboty i ani chwili na zaczerpnięcie oddechu, niemniej nie narzekał. Skrupulatnie wypełniał swoje obowiązki - punkt po punkcie zgodnie z wcześniej ułożonym planem dnia. Działał jak w zegarku. Godzina po godzinie. Nie spóźnił się na żadne spotkanie.  Przemierzając znane okolice, wybierał drogą na skróty, aby mieć pewność, że trafi pod dany adres krótko przed czasem.
  Nie dopuszczał do siebie możliwości błędu. Jego umysł perfekcjonisty nie pozwoliłby sobie na taki postępek, który w jego prywatnym odczuciu zakrawał o uszczerbek na honorze, a nawet dumie. Nie miał nawet czasu zaprzątać sobie głowy myślami o Łowcy, którzy na przestrzeni ostatnich miesięcy skutecznie uprzykrzał mu żywot swoją cichą, niezręczną obecnością. Ani tym bardziej o rudowłosej dziennikarce, choć akurat jej mała aktywność w ostatnim czasie go niepokoiła, wszak ostatni razem widział ją tydzień temu. I miał nieprzyjemne wrażenie, że coś się za tym kryło. Odłożył jednak swoje spekulacje na bok. Tym zajmie się później.

Puste, piętrowe mieszkanie było pogrążone nie tylko w mroku, ale też ciszy, która została zakłócona wraz z pojawieniem się nieproszonego gościa.
  Do zmysłów Halka wyciekła informacja, że ktoś wtargnął do mieszkania. Przesunął swoim ślepiami po wnętrzu pomieszczenia, aczkolwiek nie sądził, że kroki zasłyszane na klatce schodowej należały do jego właściciela. Wstał z białego, puchowego dywanu i pociągnął nosem w celu zidentyfikowania dolatującego z przedpokoju zapachu. Nie rozpoznał w nim woni Havoca, ale w obliczu tego odkrycie ani drgnął. Wbił ślepia w pozbawione drzwi wejście do salonu. Przeczulony na włamania informator wpoił mu pewne zasady, stąd też pies podskórnie wiedział, że prędzej czy później nieznajoma mu istota z pewnością wtargnie do salonu.
  W tym samym czasie Seiji przemierzała kilka pierwszy metrów kwadratowych nieznanego jej metrażu. Rozglądając się na wszystkie stron, mogła dojść do jednego wniosku – obiekt jej obserwacji dbał o porządek i wystrzegał się brudu.
  Z kolei rottweiler, dojrzawszy cień malujący się na ścianie, wyeksponował kły, a z gardła mimowolnie uleciał cichy warkot. Całej przepony użył dopiero wówczas, kiedy na progu pomieszczenia pojawiła się obca sylwetka.

Mimo złożonych algorytmów, na które składał się umysł androida, Heihachiro Seiji nie mogła przewidzieć jednego. Choć być może nie mieściło się jej to w głowie, nie zawsze wszystko szło po myśl informatora, o czym przekonał się na własnej skórze dzisiejszego dnia.
  Za sprawą przełożonych dwa ostatnie punkty grafiku posypały się w drobny mak. Chcą czy nie chcąc Havoc został zmuszony do zamknięcia swoje prywatne uczucia wobec tych zmian w obrębie własnego umysłu i ustosunkowania się do ich decyzji. Nie mógł jednak pozbyć się bolesnej świadomość, że takowa zaważy na kolejnych dwóch dniach i sprawiła, że na obliczu zwykle powściągliwego w emocjach mężczyzny pojawił się blady cień wzburzenia.
  Dając upust swych emocji, w drodze do domu wstąpił na strzelnice. Służył całe dwa magazynki na bogu winnej tarczy, która w jego wyobraźni tym razem imitowała sylwetkę jednego z przełożonych. Po nieplanowanym treningu celności zdecydował się na powrót do mieszkania, aby w jego zaciszu opróżnić głowę i oddać się swojej jednej z nielicznych pasji. Otóż pierwszy raz od dawna pojawiła się w nim chęci zagrania na skrzypcach, a to zdarzało się stosunkowo rzadko. Ponadto przez napięty harmonogram nie zabrał Halka na wieczorny spacer, więc nadarzyła się okazja do nadrobienia tych zaległości.
  Pokonując kolejne stopnie na klatce schodowej doleciała do niego pierwsza oznaka zmęczenia w formie niedowładu nogi, co ograniczyło jego ruchu i zmusiło do zwolnienia tempa. Pomimo świadomości, że ma przed sobą jeszcze dwa piętra, nie zdecydował się na skorzystanie z usług windy. W obecnej kondycji fizycznej nie chciał pobudzać do życia prywatnych lęków. Dzisiejszy dzień obfitował w wystarczającą porcję wrażeń.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.01.19 21:16  •  Apartament nr 1062 - Page 8 Empty Re: Apartament nr 1062
Tak, nawet ona wiedziała. Wiedziała, że pcha się w paszczę lwa, że depcze po minie. Wiedziała doskonale, że jeszcze sekunda, dwie, a może godzina lub rok ― ale że w pewnym momencie popełni błąd. Zrobi coś za szybko lub za mocno, albo  w ogóle czegoś nie zrobi i jedna z tych decyzji ― może nawet wszystkie naraz ― doprowadzą do zguby.
  Nie obchodziło jej to.
  Dotychczas parała się różnych zawodów, niekoniecznie pochlebnych. Przesiadywała w więzieniach policyjnych, tłumaczyła się, uparcie milczała, czasami prowokowała i była prowokowana. Miała za sobą bagaż doświadczenia o wiele cięższy niż większość obywateli Miasta-3.
  A jednak dopiero teraz ż y ł a.
  Szereg spraw, które prowadziła jednocześnie, był jak witraż. Jeżeli ktoś chwycił za kamień i cisnął nim, wybijając szybkę, reszta pozostawała na swoim miejscu. Seiji miała nad czym pracować, nawet jeśli jedna z akcji okazała się fałszywa bądź nieciekawa.
  Ta sprawa się wyróżniała.
  Nie była częścią witraża. Była oddzielną, ogromną szybą. Matową i pomarszczoną. Choć dziennikarka dzień w dzień przyciskała twarz do płaskiej powierzchni, nietypowa, chropowata tafla uniemożliwiała dostrzeżenie tego, co kryło się za szklanym murem.
  Seiji pragnęła poznać prawdę. Pokazać ją innym. Wykrzyczeć każdemu, nawet jeśli nie będą chcieli słuchać. Nie miała jednak wystarczająco dobrego pocisku, aby strzaskać kopułę otaczającą "TO".
  Próbowała wielu rzeczy, zawsze jednak nie starczało jej sił, aby dokonać swego. Dopiero niedawno wpadła na myśl, aby raz jeszcze dotknąć tej niewyraźnej nawierzchni, cal po calu. Przekradając się przez pogrążony w ciszy salon robiła dokładnie to, co zamierzała — przypatrywała się. Szukała luki. Choćby małej — wystarczyłoby, aby zerknąć wgłąb, dowiedzieć się czegoś nowego.
  Dorwać przynajmniej jeden dowód!
  Nagle zamarła.
  Pogrążona w rozbrajaniu swoich planów na czynniki pierwsze, segregowaniu ich, obmyślaniu następnych posunięć, jakby kompletnie przestała zwracać uwagę na całą resztę. Być może przemyślała akcję, nakłoniła mało zintegrowanego kolegę, aby wgrał system, dzięki któremu będzie w stanie włamać się do apartamentu, a wreszcie — wzięła się do realizacji. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie przewidziała dwóch wariantów. Tych najbardziej, do diabła, trywialnych!
  Po pierwsze: Mike Havoc nie mieszkał sam.
  I nie chodziło o jego cholernego kochanka. Źródła donosiły, że D.Kurtza nie było w mieszkaniu numer 1062 od wielu miesięcy. Zbyt wielu, jakie to wygodne! Można go było, przynajmniej na razie, odrzucić na bok w śledztwie. Kiedy Seiji przyklejała do swojej tablicy rozmazane, zaplamione zdjęcie twarzy byłego generała S.SPEC nawet nie spodziewała się, że w niedługim czasie zastąpi je fotografią psa. Pysk rottweilera ograniczony metalowymi kratami kagańca witał ją codziennie rano i żegnał, gdy kładła się do łóżka. Wystarczyło, by uniosła powieki, a Hulk rzucał się w oczy, podpisany czerwonym flamastrem: "pies stróżujący? obronny?".
  W pomieszczeniu rozlegało się niskie drżenie. Warkot narastał, zatrzymując kobietę i obracając jej głowę. Jeden z rudych kosmyków opadał na policzek, więc w głupim odruchu podniosła dłoń i wsunęła pasmo za ucho, odsłaniając tym samym przycupniętą w mroku postać.
  Dlaczego skrupulatnie przeanalizowała harmonogram Havoca, a nawet przypadkiem nie założyła, że pies może zostać w domu? Cholera, przecież morda tego bydlaka gapiła się na nią każdego dnia!
  Zachowywałaby się zresztą mniej nielogicznie, gdyby zdawała sobie sprawę z tego kim naprawdę jest. Z tego, że jej organizm nie wydziela zapachów zachęcających zwierzęta do ataku. Że bez względu na wszystko nic jej się nie stanie.
  Seiji zacisnęła lekko usta.
  — Zostań — poleciła, ale jej głos brzmiał jak szum wiatru; czy to zmusiło cerbera do dźwignięcia się na łapy? To jedno, nieprzemyślane słowo?! Szept, który nie zakłóciłby dźwięku trzepotu motylich skrzydeł?
  Postąpiła krok w prawo, plecami niemal dotykając ściany. Nawet nie utrwaliła w pamięci, że przemierzyła już trzy czwarte pomieszczenia, cały czas przystając, gdy pies kładł po sobie uszy, a potem znów ruszając, gdy zdawało się, że niski charkot ustawał.
  Ręce, które dotychczas trzymała wyciągnięte w geście "stopu", teraz zwisały wzdłuż ciała. Dotykając palcami ściany, niespodziewanie natrafiła na zimny metal. Machinalnie zakleszczyła na nim dłoń i pociągnęła. Klamka opadła, drzwi bezgłośnie wpadły do środka, a ona razem z nimi.
  Czy pies ruszył za nią natychmiast po tym, jak gwałtownie "wskoczyła" do pomieszczenia?
  Zielone oczy, błyszczące w ciemnościach apartamentu, spoczęły na wciśniętym między meble przedmiocie.
  A po drugie, przemknęło przez jej głowę, gdy skoczyła w środek gabinetu, grafik Havoca mógł ulec zmianie.
  Ta opcja trafiła w nią idealnie w sekundzie, w której zadzierała ręce uzbrojone w skrzypce. Trzymała instrument jak kij, którym lada moment zamierza odeprzeć atak miotacza. Ktokolwiek tu wejdzie...
  Poprawiła chwyt.
                                         
Reia
Upadły anioł
Reia
Upadły anioł
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.01.19 1:17  •  Apartament nr 1062 - Page 8 Empty Re: Apartament nr 1062
Halk nie atakował. Trwał w jednym miejscu, a z jego gardła wydobywał się raz po raz warkot. Nie zrezygnował też z demonstracji garnituru zębów. Wyeksponował je jeszcze bardziej, choć stopniowo opadał z niego zapał ochrony przybytku właściciela. Wszak obiekt poruszający się po domu nie pachniał ludzko, ani zwierzęco. Rottweiler nie był w stanie przypisać tej woni do żadnej poznanej wcześniej formy życia. Ponadto ciemności panująca w pomieszczeniu utrudniała mu lokalizacje włamywacza. Nie miał dobrego wzroku. Nadrabiał węchem i słuchem, a gdy zawodziło to pierwsze, dyspozycji pozostawało mu to drugie, więc skoncentrował się na obcych dźwiękach. Czuł i słyszał jak podłoga ugina się pod ciężarem nieznajomego mu obiektu. Kroki te z pewnością nie należały do informatora. W inny sposób rozstawił ciężar stóp, a podczas chodu odzywały się jego stawy.
  — Zostań.
  Podniósł łeb i znowu zawarczał, tym bardziej użył do tego więcej mocy. Zły ruch. Kobiecy głos na pewno nie należał do Havoca, mimo iż też nie towarzyszyły mu przesadne emocje. Dźwignął się i zrobił kilka kroków ku nieznanej mu formie życia. Łapy zeszły z puchatego dywanu, skonfrontowały się z chłodnymi przez obecność wentylacji panelami podłogowymi. Czarne ślepia zalśniły w mroku, namierzając kształt w postaci cienia rysującego się na jednej ze ścian, jednak nie zbliżył się ku niemu. Stanął w kilku metrowej odległości, nadal obdarzając kły, ale spokój czworonoga nie trwał długo. Miarka się przebrała, gdy Seiji chwyciła z instrument, który był traktowany przez lokatora tego mieszkania jak świętość. Halk skoczył ku niej, ale… Zamarł, słysząc dobiegające od drzwi frontowych znajomy głos. Znowu obnażył kły.
  Kilka minut wcześniej Mike Havoc pokonywał kolejne piętra, choć coraz bardziej się wahał. Może jednak powinien skorzystać z usług windy? Metalowa puszka znajdowała się tuż za rogiem. Wystarczyło wejść w nowy korytarz, nacisnąć przycisk przywołujący windę na to piętro, poczekać aż się zjawi i wzbić się za jej pomocą w górę w przeciągu kilka sekund.
  Zacisnąwszy mocniej dłoń skrytą w materiale rękawiczki na poręczy schodów, pokonał następnych kilka stopni. Nie, wiedział, że to tylko pogorszy jego stan emocjonalny, a już teraz nie czuł się zbyt dobrze. Miał chociaż nadzieje, że Halk spędził milo ten wieczór.
  Po wielu trudach, znajdując się na właściwym piętrze, wyjął z kieszeni chusteczkę i otarł nią pot z czoła. Biodra zaczęło pobolewać. Musiał go naprawdę nadwyrężyć swoimi pieszymi wędrówkami.
  Zawędrował pod swoje mieszkanie, ale zatrzymał się w połowie drogi, dostrzegając coś, czego nie spodziewał się ujrzeć na własnej wycieraczce.
  Czyżby ten przeklęty Łowca znowu złożył mu wizytę? Niemożliwe! Był niczym ninja. Nigdy nie pozostawiał po sobie takich prymitywnych śladów w formie zaschniętego błota.
  Havoc przyłożył ucho do drzwi, choć niewątpliwie, gdyby teraz wyjrzał na klatkę schodową jeden ze sąsiadów, nie miałby wątpliwości, że informator oszalał. Przymknął oczy i nasłuchiwał, aczkolwiek żaden podejrzany dźwięk nie został zarejestrowany przez błędniki.   Wypuścił z ust powietrze.
  Tylko spokojnie. Znowu powróciła do niego mania prześladowcza. To był naprawdę bardzo, a to bardzo zły dzień. A błoto mógł pozostawić każdy. Chociażby kurier.
  Przyłożył przepustkę do czytnika i odczekał kilka chwil, aż program rozpozna w wygenerowanym kodzie właściciela mieszkania. Po chwili tak się stało. Ujął w dłoń klamkę i otworzył wrota, które stanęły przed nim otworem.  Zanim jednak przekroczył próg, zerknął pod nogi. Kolejne plamy błota. I warkot psa dobiegający z salonu. Czyżby Kurtz wrócił i złożył mu niezapowiedzianą wizytę? Przełknął ślinę i nieco pobladł. Był ostatnim człowiekiem na ziemi, którego chciał dziś widzieć.
  — Halk! —  zawołał psa, jednocześnie wyciągając za kabury pistolet. Rottweiler nie podbiegł, więc Mike miał już pewność, że ktoś był w jego mieszkaniu, a raczej włamał się do niego z brudnymi buciorami, najeżdżając jego osobistą ostoję czystości. Wzdrygnął się na samą myśl o bakteriach, które pojawiły się wraz z nieoczekiwaną personą.
  Natrafił palcami na kontakt i włączył oświetlanie. Upewniwszy się, że drzwi za jego plecami nadal są otwarte, poczynił kilka kroków w stronę salonu. Odbezpieczoną bronią mierzył w przestrzeń przed sobą. Palce znajdował się blisko kciuka. Był gotowy na oddania wystrzału.
  — Z kim mam przyjemność? —  Podniósł głos, aczkolwiek nie odzwierciedlał emocji. Stłumił je w sobie. Robiąc kolejne kilka kroków, poprawił chwyt na broni.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.01.19 23:09  •  Apartament nr 1062 - Page 8 Empty Re: Apartament nr 1062
… ktokolwiek tu wejdzie...
  Była gotowa, aby unieszkodliwić pierwszą osobę, która znajdzie się w zasięgu jej wzroku. Nie miałaby nawet wyrzutów sumienia, gdyby instrument roztrzaskał się o psa. Nie lubiła psów. Reagowały na nią jak na listonoszy, a przecież nie przynosiła żadnych wieści do ich właścicieli.
  Przynosiła wieści dla świata. Kreowała te wieści.
  To nie to samo.
  Dlaczego kundel nie mógł siedzieć cicho? Nie mógł jej „zostawić”, tak jak mu poleciła? Do diaska, czy psy nie powinny wykonywać poleceń? Seiji prędko przekonała się o tym, że nie. Olbrzym ruszył w jej stronę, jakby cały czas naprężał linkę kuszy i teraz został wystrzelony.
  Poczuła tylko jak jej ciało robi kilka kroków w tył, nawet jeśli przed momentem wyzywała rottweilera od najgorszych i wmawiała sobie, że bez problemu pokona go prowizoryczną bronią. W sekundę straciła cały zapał i gdyby nie nagły zgrzyt, zapewne zęby wgryzłyby się w metal, a ona widziałaby tylko krew, pełno krwi, litry krwi i zrobiłoby jej się słabo.
  Wciągnęła gwałtownie powietrze i przekręciła się na bok, przyciskając skrzypce do piersi i wtulając plecy w twardą ścianę tuż za drzwiami do gabinetu. Usłyszała jego głos; wszystko nagle stało się jasne. Wrócił prędzej.
  Tylko raz zdarzyło się jej wtargnąć do domu, do którego lokatorzy się cofnęli, ponieważ kobieta, znana również w innych Miastach aktorzyna, poczuła mdłości i musiała się wrócić razem z narzeczonym. Seiji spędziła wtedy ponad sześć godzin w odmętach starej szafy, zaciskając zęby za każdym razem, gdy mężczyzna pytał swojej półprzytomnej wybranki jak się czuje. Hei słyszała go wtedy jakby tuż przy uchu i wiedziała, że gdyby Saomine Akira przyznała, że wciąż jest jej zimno, a leżące na łóżku koce i pościele nie wystarczają, kochanek sięgnąłby do drzwi i odsłonił wciśniętą w sam kąt reporterkę.
  Tak się nie stało, ale wtedy było... bez względu na wszystko — było inaczej. Nawet, gdyby obecność Seiji została odkryta, wykaraskałaby się z tego bez problemu. W najgorszym wypadku spędziłaby kilka dni i nocy w celi, szczerze zapewniając, jak bardzo jej przykro i że nigdy więcej tego nie zrobi. Ale tutaj? Ingerowała w o wiele gorsze i mroczniejsze sprawy niż romans głupiej blondyny. Cały czas miała na uwadze, że brnąc w to bagno, naraża się na utonięcie. Nie w czystej wodzie. W gównie, które S.SPEC starało się uprzątnąć, zamiatając je pod dywan.
  Wprawdzie nie zakładała, że Mike Havoc pracuje dla rządu akurat w „tej” kwestii. Bardziej prawdopodobne, że traktował to jak hobby lub przymusowy podpunkt do odhaczania, który nie mógł być jednak ukazany pozostałym, nawet przełożonym czy ludziom starającym się trzymać bliżej niego.
  To sprawiało, że Seiji stawała się mu bliższa niż ktokolwiek by przypuszczał. Niż ktokolwiek chciałby przypuszczać. Sama Heihachiro, wpatrując się nieruchomym, jadowicie zielonym spojrzeniem w przeciwległe okno, zastanawiała się, czy gdyby nakrył ją tutaj i rozpoznał, od razu oddałby strzał?
  Wyłuskiwała wszystkie informacje na jego temat, nawet te z pozoru nieważne. Ale dzięki temu doskonale teraz wiedziała, że Mike Havoc nie posiada skrupułów. Nie żywi też pragnień bycia w zażyłych relacjach. Jego związki, a przynajmniej ten z generałem Kurtzem, był zażarty i mało stabilny.
  — Z kim mam przyjemność?
  Głos przetoczył się przez pomieszczenia, odbił od ścian salonu i trafił tutaj, do kolejnego pokoju. Wślizgnął się jak słabnący podmuch wiatru. Seiji przełknęła ślinę, wsuwając rękę na szyję. Pod palcami nic się nie działo, ale ona rejestrowała szybki puls. Efekt adrenaliny.
  Opuszczając dłoń natrafiła na materiał.
  Starała się zachować pozory normalności, przy jednoczesnym zastosowaniu wszystkich wręcz „filmowych” trików faszynowych. Ubrana cała na czarno sprawiała wrażenie kogoś, kto potajemnie sprzedaje koty siłom zła, ale przy okazji dobrze wtapiała się w mrok. Aż do apartamentowca C4 nie zakładała czapki, którą wsunęła na głowę dwie przecznice przed budynkiem. Okulary na twarzy mogły wydawać się niepotrzebnym elementem, kiedy wtargnęła do holu, jednak jej naturalny, nastoletni krok mógł przypomnieć ewentualnym gapiom o tym, jak rozpuszczone i bezmyślne są teraz małolaty. Niewielu by ją zapamiętało, prawda?
  Zakryła usta i nos chustą. Biodra pozostały wciśnięte w ścianę, ale plecy odsunęły się od powierzchni, gdy Seiji sięgała za siebie. Kaptur wkrótce nakrył jej głowę. Jej sylwetka wciąż była zbyt kobieca, poza tym, założyła tragiczne buty, jednak dzięki masie głupich zabiegów mogła liczyć na to, że uda jej się zrobić na tyle duży rozgardiasz, aby przeciwnik... aby Havoc, bo rozpoznała go po głosie, nie zdążył zapamiętać szczegółów.
  Informatorowi S.SPEC odpowiedziało więc milczenie. Wątpliwe, aby spodziewał się innych opcji — żaden włamywacz nie przedstawi się tylko dlatego, że został przyłapany, nie? Seiji ścisnęła oburącz smukłą chwytnię instrumentu i czekała z pochyloną głową. Bez względu na to, czy w gabinecie również rozbłyśnie światło, jej twarz miała pozostać jak najmniej widoczna.
  Zresztą, czy Havoc odważy się podejść wystarczająco blisko pomieszczenia, w którym bez dwóch zdań znajdował się jego przeciwnik? Sei przeklęła w głowie, dostrzegając obłocone buty. Tyle, jeżeli chodzi o chęć udawania, że włamywacz dawno opuścił miejsce żerów. Ślady były zbyt świeże, a Halk zbyt rozbudzony. Przyszło jej jednak na myśl, że bez względu na okoliczności, Mike Havoc nie zadzwoni po wsparcie. Wtedy sam by wpadł, kalkulowała z prędkością cekaemu. Coś by tutaj znaleźli. Po moich wrzaskach lub w ich trakcie, ale zrobiliby to, a on by się nie wywinął. Uspokajała się, panując także nad oddechem. Była gotowa, aby zrealizować plan, który coraz bardziej kształtował się w jej środku. Tak. To mogło się udać.
                                         
Reia
Upadły anioł
Reia
Upadły anioł
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.02.19 1:05  •  Apartament nr 1062 - Page 8 Empty Re: Apartament nr 1062
Codzienna rutyna nakazywała mu zdjęcie obuwia zaraz po przekroczeniu progu mieszenia, jednakże w tej sytuacji uczynił wyjątek. Nie chciał zetknąć skarpet ze świeżymi śladami błota, które pokrywały podłogą.
  Uchwyciwszy oburącz pistolet, znalazł się na progu salonu. Jego dłoń natychmiast zetknęła się z kontaktem. W akompaniamencie zgrzytu lampa zamontowana pod sufitem zajarzyła się bladym światłem, po czym rozświetliła całe pomieszczenie. Omiótł je przenikliwym spojrzeniem.
  Nie dojrzawszy w polu widzenia niepasującego elementu układni w postaci intruza, wszedł do środka.
  Generał Kurtz nie wrócił. Nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Inaczej polałby się krew. Halk miał na niego najprawdziwsze uczulenie.
  — Kto złożył nam wizytę, Halk? — zapytał po niemiecku, aczkolwiek wiedział, że pies nie udzieli mu odpowiedzi. W ramach takowej warknął. Jego ślepia uporczywie wpatrywały się w jeden punkt - w uchylone drzwi. Na ścianie rysował się niewyraźny cień sylwetki. Kobiecej, jak mniemał informator, ale pokładał w tym wniosku zbyt dużego zaufania.
  Nigdy nie przypuszczał, że ktoś mógłby wybrać na swoją kryjówkę składzik na środki czyszczące. Czuł ciężar kluczy w swojej kieszeni. Jeden z nich pasował jak ulał do zamka tego niewielkiego metrażu.
  Nie podszedł do schowka, by zidentyfikować osobą kryjącą się w mroku. Nie wybrał także numer alarmowego. Stał w tym samym miejscu, celując lufą pistoletu w punkt powyżej klamki.
  Znajdując się pod wpływem stresu radził sobie całkiem nieźle. Nie zapominał języka w gębie, trzymał nerwy na wodze i przede wszystkim zachowywał trzeźwość umysłu. Ponadto posiadał wątłą przewagę. Był we własnym mieszkaniu, więc znał go na wylot. Żałował jedynie, że podjął decyzje o pozostawieniu otwartych drzwi. Zwykle je zamykał, a więc taki stan rzeczy mógł zaniepokoić sąsiadów. Nieco wątpił, że któryś z nich postanowi wyjrzeć na klatkę schodową o takiej porze (wszak przestudiował ich życiorysy i mniej więcej znał ich rozkład zajęć), niemniej nadal istniał pewien procent szansy, że schemat zostanie przerwany, bowiem pan spod numeru 1063 miał kochankę. Może akurat postanowi złożyć jej wizytę, zobaczy otwarte drzwi i pomyśli, że coś się święci?
  Informator nie mógł wykluczyć takiej opcji, ale w miarę możliwości wolał sam uporać się z nieproszonym gościem. Miał w tym pewne doświadczenie. Ostatnie przed te dwupiętrowe mieszkanie przewinęło się kilku szaleńców, którym Dan nie dorastał do pięt.
  — Nie brak mi cierpliwości, włamywaczu, więc możemy tkwić tutaj przez całą noc, dopóki się nie poddasz — rzekł, ale nadal posługiwał się swoim ojczystym językiem.
  Mały test. Brzmienie niemieckiego zwykle pobudzało do życie układ nerwowy, więc jeśli w mieszkaniu pojawił się ktoś, kto nie wiedział, że jego lokator jest obcokrajowcem, poczuje krople potu na skórze, o ile już nie uległ takowym przez perspektywę przyłapania na gorącym uczynku.
  Havocowi oczekiwanie również nastarczyło dyskomfortu. Sęk w tym, że resztki siły, które w nim tkwiły,  nie pozwalały mu na zbyt długie starczenie pod drzwiami. Biodro dawało się we znaki. Ledwo trzymał się w pionie. Miał coraz mniej czasu, ale nie dał tego po sobie poznać, na wszelki wypadek, gdyby był obserwowany przez intruza.
  Prześlizgnął spojrzeniem po meblach w celu upewnienia się, że wszystko było na swoim miejscu. Nie sądził, że włamaniu miało charakter rabunkowy, ale pusta przestrzeń między komodą, a regałem sprawiła, że małe włoski zjeżyły mu się na karku.
  Skrzypce. Brakowało skrzypiec. Jedynej rzeczy, którą ze sobą zabrał.
  Cień niezidentyfikowanej mieszanki emocjonalnej, wśród których znalazł się też strach, zawładnął mięśniami jego twarzy, jednakże piętno słabości nie odcisnęło się na jego obliczu zbyt długo. Zaczerpnął do płuc nową dawkę powietrza.
  Strach i panika rujnowały go. Ile razy to przerabiał - tu i w M-5? Ile razy został przez nie pokonany? Wiedział, że liczba takowych nie zamykała się w placach obydwóch dłoni. Przymknął na chwilę oczy i odetchnął. Spokój. Tylko bezwzględny spokój mógł go uratować, a on miał sporo doświadczenia w podtrzymywaniu go przy życiu. Skrzypce to tylko przedmiot, który nosił na sobie ślad użytkownika. Przedmiot, który zawierał mnóstwo wspomnień.
  Spocony palec znalazł się na wysokości spustu. Wycelował bronią w szparę.
  — Nie wiem, do jakich celów chcesz użyć moich skrzypiec, ale zapewniam, że ich wartość na rynku jest znikoma. To rupieć, ale bardzo je lubię, zatem wolałbym je odzyskać. — W pomieszczeniu rozległ się spokojny głos kogoś, kto wiedział, jak zatuszować zdenerwowanie i zmęczenie. Wyćwiczone do perfekcji panowanie nad sobą sprawiło, że nie przybłąkała się do niego ani jedna zdradziecka nuta. — ]Myślę jednak, że możemy załatwić tę sprawę polubownie. Ty oddasz mi instrument, a ja łaskawie nie zgłoszę włamania i pozwolę ci odejść.
  Heihachiro Seiji.
  Godność tej kobiety miał na końcu języka, ale czy była skora do takiego czynu?
  Wielokrotnie przyłapywano ją na gorącym uczynku, podczas podobnych wykroczeń; jej kartoteka znajdująca się w bazie policyjnej była obszerna. Ponadto tylko ona miała powód, aby wejść do jego życia z - dosłownie - brudnymi buciorami, ale...
  Nie chciał wierzyć, że posunęła się tak daleko, bo jeżeli tak, to czy...?
  Nie, niemożliwie. Nic na niego nie miała. Była jak dziecko błądzące we mgle. Miała do dyzpozyacji dobre chęci, niepotwierdzoną teorię. I dowody na jego romans z Kurtzem, który przed wieloma miesiącami wrócił do ich ojczyzny. Niby mogła poczynić postępy w swoim śledztwie, ale wolał zepchnąć tą myśl w odmęty umysłu. Gdyby do jej rąk wpadły dowody, nie szukałaby wskazówek w jego skromnych czterech ścianach. Opublikowałaby artykuł na łamach gazety, by rozdmuchać swoje śledztwo do wielkości sensacji. Nie mogłaby się oprzeć.
  Wykonał kilka kroków kierunku schowka. Pies przestał warczeć, ale uczynił to samo. Jego nos niemal zetknął się z powierzchnią drzwi.
  — Halk, do nogi.
  Komenda znowu została wypowiedziana po niemiecku. Rottweiler posłuchał. Wycofał się i stanął obok właściciela.
  Najprawdopodobniej nikt nie oskarżyłby Mike'a Havoca o sentymentalność, ale osobnik, który zakłócił jego spokoju, posiadał rzecz, na której niezwykle mu zależało i chciał ją odzyskać.
  Jego dłoń niemal zetknęła się z klamką, w drugiej nadal znajdował się gotowy do użytku pistolet.


___
Tekst kursywą oznacza, że Havoc w tamtym momencie korzysta z niemieckiego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.02.19 23:51  •  Apartament nr 1062 - Page 8 Empty Re: Apartament nr 1062
Wstrzymywała oddech. Sceneria nagle stała się filmowa. Co powinna zrobić? Co robi się w sytuacjach takich jak ta? W kinematografii wszystko jest takie proste. Coś się udaje bądź nie, ale wiesz, że będzie jakiś ciąg dalszy. A tutaj? Jeżeli Havoc ją nakryje, a teraz była już pewna, że to on... co zrobi? Pociągnie za spust pistoletu, którego cień położył się na ścianie, gdy tylko rozbłysły lampy? Może naprawdę da jej wybór? Czy jeśli, mimo wszystko, postanowiłaby zaatakować, udałoby jej się uciec? Nie zostawiła tutaj żadnych odcisków palców. Buty były do wyrzucenia, mogła je nawet spalić. A przecież połowa miasta nosiła taki numer, racja? Czy kamery coś wykryły? Coś charakterystycznego w jej ubiorze lub sposobie działania?
 Przylgnęła mocniej plecami do ściany, jakby ta lodowata, pionowa powierzchnia miała zamienić się w coś miękkiego, coś, w co Seiji byłaby w stanie się wcisnąć i zniknąć z tej bezsensownej, napiętej sceny.
 Każdy wariant, jakby przychodził jej do głowy, miał przede wszystkim minusy. Nie potrafiła też odegnać od siebie faktu, że zapomniała o dwóch najważniejszych i najbardziej błahych ewentualnościach — o psie i o zmianie grafiku. W ogóle by jej tutaj nie było. Przełożyłaby to na inny dzień, inny tydzień, do diaska, na inny rok. Od momentu, w którym złapała ten lekki, prawie niewyczuwalny trop, była już pewna — niczym kundel z nosem wciśniętym w parującą od gorąca ziemię dotrze do celu. Wyszarpie prawdę, nawet jeśli los zmusi ją, by zrobiła to zębami. Nie spieszyła się. Dlaczego więc teraz postąpiła tak pochopnie? Z frustracji, że od miesięcy nie posuwała się naprzód?
 Kroki.
 Zielone spojrzenie do połowy zniknęło za powiekami, które przymrużyły się drapieżnie, gdy usłyszała podeszwy uderzające o deski. Tak. Ten moment musiał wreszcie nadejść. Bez względu na to, co postanowi, nie mogli trwać w poprzednim akcie do końca świata. Czas za bardzo ponaglał. Nerwy naciągały się jak zbyt napięte struny.
Jak na zawołanie zacisnęła mocniej palce na smukłym gryfie skrzypiec. Halk do nogi. To nie było trudne — wyobrazić sobie, jak posłuszny pies cofa się do właściciela. Takie wygodne... Słuchać rozkazów, mieć z głowy planowanie, branie na siebie konsekwencji. Rudowłosa skrzywiła się lekko, ale tak naprawdę nie miała szansy na to, aby zazdrościć sierściuchowi.
 Jej uważne spojrzenie nieustannie wpatrywało się w drzwi i kiedy klamka drgnęła, ramiona aż jej się uniosły od napięcia ścięgien. Pomieszczenie, w którym się znajdowała, było ciasne i ciemne; wystarczające tylko na tyle, aby odsunąć od siebie skrzypce i spróbować wymierzyć nimi cios, chociaż...
K l i k.
 Zadziałała w ułamku sekundy. Jako hiena dziennikarska szczyciła się spostrzegawczością. Musiała, bo o sensacji tak naprawdę decydowały bardzo małe, krótkie sygnały. Szybkie spojrzenie w stronę kochanka albo grymas na twarzy w chwilę zamieniony na przymilny uśmiech. Seiji miała wręcz obowiązek umieć wyłapywać z miliardów bodźców akurat te, które były ważne.
 Dlatego spojrzała na ścianę i dostrzegła dłoń, która cofała się, oddalając od kontaktu. Poruszyła się więc instynktownie. Kopnęła w uchylone drzwi, uderzając ich twardą powierzchnią w rękę informatora. Nie chciała mu jej złamać. Do diabła, nie chciała w ogóle robić mu krzywdy, ale w tym momencie cały czas brała pod uwagę fakt, że nikt nie udowodniłby jej winy — ponieważ nie widział jej twarzy, ponieważ unikała kamer, ponieważ przygotowała się na wszystko. Nie zostawiła odcisków palców. Trzymała okulary na nosie i czapkę naciągniętą na czoło. Chusta dotykała jej ust przy każdym wdechu.
Niepotrzebnym wdechu.
 Gdy usłyszała dźwięk uderzenia, złapała za klamkę i szarpnęła ją do siebie, otwierając drzwi na całą ich możliwość. Noga znów poszła w ruch. Wiesz gdzie celować? W biodro.
 Chciała go zamroczyć. Potrzebowała momentu. Tylko tyle, aby przepchnąć się obok mężczyzny i wystrzelić w kierunku klatki schodowej.
 Halk...
 Co z psem?
 Tysiąc myśli przemykało przez jej głowę.
 Jeżeli będzie trzeba, trzaśnie go tymi cholernymi skrzypcami. Najważniejszym było dostanie się do otwartych drzwi wyjściowych. Miała szansę. Miała, prawda?
                                         
Reia
Upadły anioł
Reia
Upadły anioł
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.02.19 1:41  •  Apartament nr 1062 - Page 8 Empty Re: Apartament nr 1062
Havoc miał dosyć tego dnia, a ten incydent dostarczył mu jeszcze więcej powodów, dlaczego powinien zapisach go w swoim kalendarzu jak najgorszy dzień w roku. Paradoksalnie takowy ledwie się zaczął.
  — Nie mam względem pana złych zamiarów, panie włamywaczu, choć nie ukrywam, że mój pies z miłą chęcią rzuciliby się panu do gardła — rzekł, tylko po to, by zagłuszyć dźwięk otwieranych drzwi.
  Otóż w tym samej chwili, gdy z ust padły pierwsze dźwięki, szarpnął za klamkę, ale nie otworzył ich na oścież. Nie chciał prowokować znajdującej się za nimi osoby. Ręka powędrowała w kierunku kontaktu.
  Gdyby informator miał w zwyczaju wyrzucać z siebie wiązankę przekleństw w obliczu takich sytuacji, właśnie w tym momencie z jego gardła takowe by padły, niemniej nie posłużył się ani jednym nieprzyjemny dla ucha słowem. Przez siłę uderzenia dłoń drgnęła, ale dzięki upośledzonym receptorem nie odczuł  bólu i właśnie dlatego udało mu się zachować nerwy w ryzach.
  Pies nie podzielał jego opinii. Nagły ruch sprawił, że Halk zerwał się z miejsca. Znowu wyminął nieznacznie swojego właściciela. Zademonstrował garnitur zadbanych zębów i zawarczał donośnie, wlepiając ślepia wprost w znajomą informatorowi sylwetkę..
  Havoc uczynił kilka kroków w tył. Instynktownie. Perspektywa konfrontacji skrawka ubrania z obłoconym obuwiem sprawiła, że serce zabiło mu mocniej w piersi.
  Lufa pistoletu znalazła się na poziomie unoszącej i upadającej klatki piersiowej. Palce zatrzymał się na spuście, ale...
  Uświadomił sobie, że jest człowiekiem. Strach zajrzał mu prosto w oczy. Przeszył go na wskroś. Włoski na karku stanęły mu dęba, niemniej to nie widok kobiecej sylwetki wzbudził w nim strach, a raczej sposób, w jaki trzymała skrzypce. Po jej postawie wnioskował, że nie zawaha się użyć instrumentu jako broni, gdyby on lub Halk zbliżyli się do niej choćby na krok. Od razu pożałował, że nie zamknął drzwi na klucz, póki była tak szansa i nie wezwał funkcjonariuszy.
  Wycofał się kolejne kilka kroków w tył. Między nim a włamywaczem pojawiła się przynajmniej metrowa przestrzeń zapełniona psem. Stał nieopodal osoby, która dzierżyła skrzypce. Nie mógł uwierzyć, że jego jedyna pamiątka po życiu w M-5 pojawiła się w jej dłoni. Nie umiał sprecyzować płci sprawcy, mimo iż wcześniej był pewny, że to kobieta. Podświadomości podpowiadała mu, że za tym włamaniem stała Heihachiro Seiji, ale ciemność i kamuflaż udaremniała mu rozpoznanie jej, jednak nieważne kim był właściciel sylwetki. Przyświecał mu jeden cel. Skrzypce. Musiał je odzyskać.
  — Siad! —  rozkazał psu. Halk bez żadnych "ale" wycofał się do salonu i zajął dawne miejsce. Usiadł na białym dywanie, ale nadal obserwował całe zajście. — Jak już  mówiłem, nie mam złych zamiarów. — Wymuszony uśmiech widniał na jego ustach tylko przez chwilę. Szybko przeobraził się w grymas bardziej wiarygodniej pobłażliwości.  Nie wycofał pistoletu. Celował lufą w głowę włamywacza. —   Postawię sprawę jasno. Odłóż skrzypce. Są bardzo kruche. Jeżeli to uczynisz, nie zastrzelę cię i pozwolę ci się stąd oddalić. Drzwi frontowe są otwarte. Nikt cię przed tym nie powstrzyma. Ani ja, ani mój pies.
  Błękit jego oczu zatrzymał się na wysokości zamaskowanej twarzy. Nie przedstawił opcji z naciśnięciem za spust. Nie musiał. Rzadko pudłował, a jeżeli stała przed nim osoba, którą podejrzewał o ten czyn, miała tego świadomość. Przynajmniej raz zademonstrował jej swoje umiejętności w tym zakresie. Ponadto nie miał wątpliwości, że już dawno zapoznała się z jego wynikami na strzelnicy, ale czy to na pewno ta kobieta?
  Nie był tego taki pewny. Przecież Heihachiro Seiji wiedziała, że ma psa. I nie włamałaby się do jego mieszkania, wiedząc, że ten jest w środku. Raczej uczyniłaby to podczas ich wieczornego spaceru, prawda?
  — Odłóż skrzypce. — Powiedziawszy to, zdał sobie sprawę, że głos mu zadrżał. Pierwszy raz od wielu lat nie umiał nad nim zapanować.
   Pierwszy raz od dawna przełknął ślinę w akcie bezsilności.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 8 z 11 Previous  1, 2, 3 ... 7, 8, 9, 10, 11  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach