Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 6 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

Jakaś wewnętrzna część zupełnie tego nie rozumiała. Przyzwyczajony, że zawsze dostaje to, czego chce, bez względu na to jak głupia i wymyślna byłaby jego zachcianka, przeżył szok będąc tutaj, w dzielnicach biedy i brudu, w slumsach. Tutaj trzeba było o wszystko walczyć a nawet i wtedy nie miało się stuprocentowej pewności na otrzymanie upatrzonej przez siebie nagrody. I chociaż nauczył się jakoś przyjmować do świadomości, że nie zawsze może dostać to, czego chce, mimo, że gdzieś tam w podświadomości spodziewał się takiej odpowiedzi to jednak poczuł niewyobrażalny ucisk w klatce piersiowej. Jakby Jace powoli wsuwał pomiędzy jego żebra rozżarzony pręt, przekręcał nim tak długo i tak boleśnie, aż wreszcie dotarł do wciąż bijącego serca.
Jego dotyk, który do tej pory kojarzył się chłopu z czymś naprawdę miłym, czymś do czego lgnął jak zmarznięty wędrowiec do ognia, stał się jednej chwili źródłem odczuwanego dyskomfortu. Dusił się. Tym pomieszczeniem jak i samą obecnością jasnowłosego. Gdzieś z boku rozbrzmiało ciche pomrukiwanie śpiącej Hekate, która przewróciła się na drugi błąd i wydała kolejne westchnięcie, najwyraźniej wreszcie wkraczając w rozkoszną dolinę snu, wyrywając się szponom koszmaru. Ale dla Shiona nie była teraz ważna. Dla niego znajdował się tylko Jonathan i on sam, w jednym pomieszczeniu, który stał się bolesną klatką.
Spuścił głowę tak nisko, że przydługa, niegdyś idealne ruda, teraz nieco poszarzała od brudu czupryna, opadła na jego oczy.
Błąd.
Jedno słowo. Jedno, głupie słowo, a wżarło się w niego permanentnie. Prychnął cicho pod nosem i ciężko było określić czy miało to oznaczać śmiech czy coś innego. Właściwie on sam nie wiedział. Nie potrafił nazwać, dotknąć i rozpoznać plejady uczuć, które przez niego się przelały. Jonathan zadał mu rany. Rany, które już nigdy miały się nie zagoić.
- Błędem… tym to wszystko jest dla ciebie? Błędem? Głupim błędem? – przemówił tak cicho, że trzeba było się nachylić w jego stronę, aby szept, który opuścił jego usta został pochwycony nawet przez najbardziej wrażliwe uszy.
- Błąd. Tym dla ciebie jestem, Jace? – raptownie uniósł głowę, a w brązowych oczach, które do tej pry przypominało spojrzenie wystraszonej łani, zalśniły niepohamowane łzy. Ale oprócz nich pojawił się w oczach chłopca coś jeszcze. Coś, co nie można było uchwycić, a co pozostanie już na zawsze.
Czuł się zły. Wściekły. Zirytowany. Zhańbiony. Upokorzony. Oszukany. I zraniony.
Nim zorientował się, co robi, jego ciało jakby żyło własnym życiem. Cichy i stonowany oddech śpiącej Hekate został zmącony głośnym odgłosem uderzenia, kiedy książęca dłoń spotkała się z policzkiem jasnowłosego.
- Błędem… – wysapał cicho, wciąż będąc na ziemi, zaczął powoli wycofywać się, jakby w tej jednej chwili, w czasie jednego uderzenia serca, Jonathan stał się dla niego zupełnie kimś obcym. Kimś, kogo jego dłoń już nigdy miała nie dosięgnąć.
- Tylko tym jestem dla ciebie. Moje uczucia też są błędem? Wiesz, słyszałem o tobie. Kiedy przyjęto cię do zamku. Mówili o tobie, że jesteś okrutny. Ale nie sądziłem, że…. Że tutaj też jesteś. – dotknął swojej klatki piersiowej i na drobny moment znieruchomiał, jakby nad czymś się zastanawiał. W końcu powoli podniósł się z ziemi, a jego twarz nie przypominała roztrzęsionego dziecka. Był wyjątkowo spokojny, jakby założył kamienną maskę, od której bił niewyobrażalny chłód. Jedynym niepasującym elementem były łzy, które zaczęły spływać po jego piegowatych policzkach.
- Dobrze. Niech będzie. Hekate zostanie w zamku. A my…. A my wrócimy do poprzedniego stanu. Śpij dobrze, Psie. – powiedział cicho, kierując się w stronę wyjścia z pomieszczenia. Jednakże nim przeszedł przez drzwi, zatrzymał się jeszcze na parę uderzeń serca.
- A. Jeśli mój starszy brat rzeczywiście żyje, to on zasiądzie na tronie i będzie królem. Nie ja.

[* * *]

Droga okazała się o wiele dłuższa, niż początkowo zakładano. Jechali w milczeniu, chociaż humor wszystkim dopisywał. Hekate jechała za Jonathanem, mocno wtulona w jego plecy, chcąc ukryć zapłakaną twarz. Wiadomość o śmierci jej matki odcisnęła się na niej gorącym piętnem, które będzie nosiła w sercu jeszcze przez wiele miesięcy. Przynajmniej miała przy sobie swojego ojca. Przynajmniej tak myślała. Rainbow, która zrównała swojego siwego konia z Jonathanem, spojrzała na niego uważnie, przez krótką chwilę przyglądając mu się.
- Mam nadzieję, że wiesz co robisz. – powiedziała krótko. Nie musiała nic więcej dodawać. Oboje wiedzieli kogo ma na myśli. Shion jechał trzy koniec przed nimi, wraz z Ino. Od momentu, kiedy nastał ranek nie powiedział ani słowa. Nie obdarzył też nawet na drobną chwilę swoim spojrzeniem jasnowłosego. Jak zawsze, kiedy pomiędzy nimi doszło do jakiejś napiętej sytuacji. Ale teraz było inaczej. Było to wręcz namacalne, a atmosfera między nimi gęstniała za każdym razem, kiedy pojawiali się obok siebie w obrębie dwóch metrów. Shion posłuchał jasnowłosego. Zaczął nową kartkę w swoim życiu. Nową historię. A w niej nie było miejsca dla Jonathana.

[* * *]

Kiedy zaczęło zmierzchać, wreszcie dotarli do celu. Jakąś godzinę drogi od małego miasteczka, które liczyło sobie nie więcej jak dwustu mieszkańców, na małej górce znajdował się ledwo stojący dom. A raczej chata. Z jej komina, który już dawno pogubił kilka cegłówek wydobywał się gęsty dym, świadczący o obecności właścicieli. Z konia oprócz Shiona i Ino zeskoczyła jeszcze Rainbow oraz Sztacha, który przeciągnął się a następnie wsunął dłoń do spodni i zaczął drapać się po kroczu, spoglądając na chatę z wyraźnym znudzeniem.
Jeszcze trochę a wszystko się skończy. Jeszcze trochę, pomyślał Shion robiąc krok do przodu, kiedy wreszcie drzwi uchyliły się z cichy skrzypnięciem. Z chatki wyszedł wysoki i szczupły młodzieniec o wręcz nienaturalnej urodzie. Jego mleczna cera kontrastowała z krótkimi, wręcz lśniącymi czernią włosami. Już na pierwszy rzut oka było widać, że nie jest zwykłym rolnikiem czy też wieśniakiem. W samej jego postawie było coś królewskiego. Oraz coś, co z pewnością odziedziczył po swoim tragicznie zmarłym ojcu. W lewej dłoni ściskał miecz i dumnie wystąpił krok do przodu, mierząc nieprzyjaznym spojrzeniem błękitnych, wręcz lodowatych oczu zebranych.
- Czego chcecie? – warknął nieprzyjaźnie.
- Bracie. – Shion postąpił parę kroków do przodu, wychodząc przed innych, tak, żeby jego brat skupił swoją uwagę tylko na nim. Jasne spojrzenie rozszerzyło się w niemym zaskoczeniu.
-Shion?

[* * *]

Izba w chacie była tak mała, że mogła pomieścić jedynie parę osób z gruby Jonathana. Po prawej stronie w kominku ogień wesoło strzelał a w małym garnku zawieszonym nad paleniskiem coś smakowicie skwierczało. Do pomieszczenia po chwili wkroczyła Rainbow i wcisnęła się pomiędzy Syjama a Jonathana.
- Zaczynają rozpakowywanie. – powiedziała cicho.
- Przepraszam, ale jedynie w stodole możemy was nocować. Jak widzicie – brak nam odpowiednich warunków. – cichy i ciepły głos należał do młodej kobiety. Jej kasztanowe włosy miała upięty w niedbały kok i choć spoglądała z wyraźnie zmęczoną twarzą, to nie można było odmówić jej urody. Pepper, bo tak się nazywała, położyła swoją dłoń na sporych rozmiarów brzucha, który sugerował, że zostały jej góra dwa miesiące do rozwiązania i pogładziła go delikatnie, drugą tuląc do siebie małego chłopca, być może dwuletniego, który spoglądał z przestrachem w oczach na zgromadzonych, wyglądając ja mała kopia Ethana.
Shion przyglądał się długo swojemu bratu. W końcu odsunął od siebie kubek z herbatą, jakby raptownie tracąc jakąkolwiek ochotę na wypełnienie czymkolwiek wygłodniałego żołądka.
- A więc… – zaczął unosząc brwi ku górze. - To jest twoja rodzina? Dla niej porzuciłeś nas wszystkich? Zamek? Królestwo? Tron? – Ethan westchnął cicho, wsuwając dłoń pomiędzy swoje kosmyki i zaczął je mierzwić.
- Poznałem Pepper dwa lata temu. Wiesz, serce nie sługa. – rozłożył obie dłonie na bok, jakby to, co mówił było czymś normalnym.
- Jesteś przyszłym królem…
- Kiedy Pepper zaszła w ciążę, nie miałem innego wyboru. Nasz status społeczny nigdy nie pozwoliłby nam na to, żebyśmy byli razem. Wybacz Shion, że to brzmienie spadło na ciebie. Naprawdę mi przykro. – powiedział cicho Ethan i westchnął ciężko, jakby jego przeprosiny miały wszystko załatwić. Ale nie załatwiły.
- Uciekłeś dla kobiety…? I to wszystko?
- Nie zrozu—
- Przez ciebie zginęła cała nasza rodzina a na tronie siedzi uzurpator! A ty co? Wijesz tutaj sobie gniazdko? I uważasz, że co? Że to, co się dzieje w królestwie nie dotyczy ciebie? Jesteś królem, do cholery!
- Nie, kiedy uważają mnie za zmarłego. Teraz to ty będziesz królem.
- Nie. Nie będę. To ty zasiądziesz na tronie, weź swoje obowiązki w ręce. Nie możesz po prostu odwrócić się od obowiązków!
- A czy ty tego samego właśnie nie robisz? Mam swoje obowiązki. Rodzinę. A ty, Shion? Masz kogoś? Nie. – Shion zacisnął swoje szczęki tak mocno, że przez chwilę sprawiał wrażenie, że lada moment rzuci się na brata. Ostatecznie machnął jedynie ręką i zrzucił gliniany kubek z herbatą posyłając go na ziemię, gdzie upadł i pękł na pół, rozlewając jego zawartość na ziemię.
- Do dupy z tobą I twoją rodziną. – wysyczał przez zęby, po czym odwrócił się I przecisnąwszy przez resztę – wybiegł na zewnętrz. W pomieszczeniu zapanowała dziwna cisza, którą przerwała Pepper.
- Z-zrobię więcej herbaty. – powiedziała nieco zmieszana, a Ethan położył dłoń na jej ramieniu w uspokajającym geście.
- Na dziś koniec rozmów. Wszyscy jesteśmy zmęczeni. Prześpijmy się.

                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

„Śpij dobrze, psie”.
Międlił brzeg koszuli, choć był to odruch niezarejestrowany przez niego samego, jakby każda część ciała mogła działać oddzielnie nie informując o tym centrum dowodzenia. Wyglądało jednak na to, że w głowie grzmiało teraz zbyt mocno, aby można było upchnąć tam dodatkowe polecenia, instrukcje czy butne żądania. Nie mógł przestać rozmyślać o tym, co by było, gdyby nie wskoczył tego zimowego poranka na grzbiet Quinna i nie ściągnął wodzy. Nie był przecież zabobonny, nie wierzył w pecha po minięciu czarnego kota, ani nie dał się namówić tłumowi, który określał wszystkie wiedźmy jako złe i paskudne - a mimo tego czuł dławienie w postaci pretensji. Jeśli nie zostawiłby Cornelii samej, jego żona nadal by żyła. Byłaby trochę słabsza, trochę bledsza, trochę rzadziej podnosiłaby się z łóżka, ale byłaby żywa, roześmiana i szczera jak za każdym razem, gdy wracał z polowania do domu. Nie zdmuchnięto by jej jak marnego płomienia na cienkim knocie i nawet mimo przytomności umysłu, który podpowiadał niestrudzenie, że życie przelatywało jej między palcami jak woda, być może w ostatnich chwilach byłaby szczęśliwsza.
Jace zmrużył nagle ślepia, rozmywając sprzed nosa mdły obraz przeszłości; jej drobne usta ułożone w uśmiech, błękitne oczy w kolorze bezchmurnego, letniego nieba, długie, gładkie włosy pachnące jaśminem i pokraśniałe policzki, płonące z każdym wypowiadanym do niej komplementem. Próba zdobycia królewskich względów doprowadziła go do punktu, w którym nie tylko nie uchronił ukochanej, ale zyskał perspektywy. Jedną z nich było oddanie córki w ramiona obcych. Dobra opcja? Szczerze wątpił. To jak drzazga w oku. Igła między zębami, idealnie wbita w dziąsło. Do czorta, to była jedna z najmniej pewnych decyzji, jakich się podjął. A mimo tego nie miał zamiaru jej zmieniać. Siwy ogier pod nim parsknął głośno, zarzucając smukłym łbem, a Hekate, która siedziała za nim, wcisnęła się mocniej w brudną koszulę, którą zdrętwiałe palce mężczyzny puściły niespodziewanie, pozwalając opaść z powrotem na biodro. Ocknął się, klnąc na siebie za bujanie w obłokach.
„Mam nadzieję, że wiesz co robisz.”
Spiorunował ją wzrokiem. Znali się od gówniarzy; dosłownie, bo oboje nie sięgali do blatu stołu w tawernie u Kumy; a mimo tego razem walczyli na drewniane miecze, pluli na głowy przechodniom i uciekali przed nimi w popłochu drąc się jak to tylko dzieciaki potrafią najgłośniej. Całe dnie spędzali na dopingowaniu się nawzajem, wymyślaniu nowych taktyk i rysowaniu ostrymi krawędziami patyków po udeptanej ziemi. Mieli dużo planów na własne królestwa, które byłyby bogate i bezpieczne. Choć nigdy nie widzieli się na pozłacanych tronach, to ich marzenia sięgały najwyższych sfer nieba. Jakkolwiek intensywne, ostre i pewne nie byłyby ich zamysły, wszystkie okazywały się niestałe i niemożliwe do wykonania. Liczyło się tu i teraz. A tu i teraz podlegała mu jako podopieczna. Jakim więc prawem podważała jego zdanie? Prawie na nią warknął i tylko drobne dłonie Hekate powstrzymały go przed rozpoczęciem burdy z kobietą, która trwała u jego boku niezależnie od wcześniej podejmowanych decyzji.
Co się z nimi działo?
Odwrócił gwałtownie głowę i ścisnął boki konia, aż ten przyspieszył, wybijając się poza linię wierzchowca Rainbow. W którym dokładnie momencie ich drogi przestały się stykać, a zaczęły powoli rozchodzić?

---------------------------------

Zatrzymał ogiera i spojrzał prosto w nieznajomą twarz. Kimkolwiek był ten mężczyzna i jakkolwiek wysławianego miana miał nie nosić, kark Jace'a pozostał nieugięty.

---------------------------------

Przyglądał się w znużeniu całej sytuacji. Wyglądał, jakby w ogóle go nie dotyczyła, a on sam miał odegrać tylko rolę płochliwego cienia, który zniknie, gdy tylko zgaśnie ostatnia świeca. Nie wtrącał się, choć kilka gorzkich słów osiadło na tyle jego języka, przypominając o słabych nerwach. Ominął go etap, w którym dusza przed narodzinami stoi w kolejce po cierpliwość, więc nic dziwnego, że tak ciężko było mu utrzymać neutralną maskę. Gryzł się w wewnętrzną stronę wargi, mieląc w ustach kąśliwe uwagi, kolejne przekleństwa, jeszcze parę dodatkowych szczeknięć. Nie przywykł do biernego uczestnictwa w żadnej z akcji, a trzymanie zdania dla siebie było niedopuszczalną możliwością, ale tym razem zostawił w rękach Shiona całe dowództwo.
Wasza wysokość - to twój czas, by zabłysnąć, mruknął ironicznie w myślach, przyglądając się, jak na piegowatych policzkach dziedzica wykwitają rumieńce zdenerwowania. Choć Shion skrupulatnie go ignorował, trzymał się w oddali tak mocniej, że ciężko było nie wyczuć przesady i milczał zaklęcie, gdy tylko Jace przerywał ciszę, to Wilczur nadal bacznie go obserwował.
Ethan nie chciał korony i... cóż, nie można się było mu dziwić. Choć smak kosztowności niejednemu odebrał zmysły, wszystko prowadziło do prostej zasady: gdy znacznie wcześniej znalazło się coś wartościowego, zaczynało się dostrzegać pierwotne instynkty. Wewnętrzne głosy, które nakazywały odrzucić własny egoizm, chęć posiadania, mus zdobywania kolejnych złotych monet i srebrnych blach na rzecz ochrony cudzego istnienia. Ludzie to zwierzęta stadne i najwidoczniej Ethan zbyt mocno wziął to sobie do serca, gotów upierać się przy swoim do czasu, aż głosy ich obydwu, Ethana i Shiona, nie zachrypną i nie znikną zszargane wrzaskiem. Jace wiedział w czym rzecz, namacalnie poznał pojęcie rodziny, a mimo tego nie był w stanie zgodzić się z nim w pełni.
„Nie możesz po prostu odwrócić się od obowiązków!”
Jasnowłosy skrzyżował powoli ramiona na piersi, czując wbijające się w skórę własne żebra. Schudł i zmizerniał, więc bardziej niż cienia, pasowała mu teraz rola ducha. Przeźroczysta cera stała się brudna i zbyt naciągnięta, ubrania stały się luźniejsze, a chód zmęczony - nie sprężysty i koci, jak dawniej. Tylko oczy pozostały czujne i bez wytchnienia śledziły twarz Ethana albo Shiona. To właśnie w tęczówkach pojawił się oskarżycielski błysk, bo choć rozmowa nie tyczyła się jego i to nie w niego wyprowadzano czarcie ilości psychicznych ataków poczuł się wściekły już za samą pewność z jaką Ethan wynajdował argumenty. Co za kretyn, palant, dupek. Nie widział brata od przeszło dwóch lat, a mimo tego nie zająknął się, nie namyślił, nawet nie wziął pod uwagę, że coś w życiu młodszego rodzeństwa mogło się zmienić.
Skąd ten pomysł, że coś jednak się zmieniło?
Jace zacisnął szczęki, zatrzymując wściekły warkot.
A co cię to, kurwa, obchodzi?
I cisza.
Tylko jeszcze drzwi trzasnęły, pozostawiając wszystkich w milczeniu.

---------------------------------

Szczupła dłoń opadła na spięty bark Shiona i zacisnęła się na nim mocno; tak mocno, jak tylko nie można by się po niej tego spodziewać.
- W porządku?
Głos Rainbow był cichy, w końcu nie chciała przestraszyć nocy.
- Dlaczego wybiegłeś?
Uścisk zelżał i choć nie zsunęła reki z jego ramienia nie była ona już tak odczuwalna jak przed momentem - teraz to ledwie smaganie motylim skrzydłem o materiał tuniki, jaką miał na sobie młodszy dziedzic tronu królestwa.
- Martwiliśmy się i poszliśmy cię szukać - wyjaśniła niezrażona.
Tak jakby fakt, że całe niekorzystne położenie po jakim stąpali, nie miało żadnego wydźwięku. Choć ona również zdawała sobie sprawę, że pod każdym z jej kroków cienki lód odznaczał się kolejną siateczką rys, nie wyglądała na osobę, która bała się runąć w otchłań kłębiącą się pod linią firnu. Być może dlatego niepytana dorzuciła jeszcze, że:
- Jace też cię wypatrywał.
Kątem oka zerkała na twarz młodzieńca, jakby tylko czekała na ten charakterystyczny, wyczekiwany od dawna błysk w jego oczach, żeby potem pochwycić ulotny gest i nie pokazywać światu. Może wgapiała się w niego nieco zbyt intensywnie, ale ciekawość była cięższa i silniejsza od dobrego taktu. Dobre chociaż tyle, że dłoń odsunęła się od szczupłej sylwetki uciekiniera, zwracając mu te minimalne przeświadczenie o własnej nietykalności.
- I wiem, że ci się to nie podoba. Ani szturm na zamek, ani odnalezienie brata, ani każda inna jego decyzja.
Różowe usta zacisnęły się na moment, kiedy dokładnie ważyła słowa. Była morderczynią i łgała jak zapchlony pies, kradła bez mrugnięcia okiem, pieprzyła się i chlała na umór. Nie uczono jej nigdy zasad savoir-vivre, nie poprawiano dykcji, ani konieczności dobierania odpowiednio ładnych, wysublimowanych określeń. Czarne albo białe - dla niej wszystko kręciło się wokół tych dwóch pojęć, nie całej gamy pozostałych barw, więc próba poruszania się pomiędzy odległymi dotychczas definicjami była dla niej uciążliwa, ale najwidoczniej na tyle znacząca, by podjąć ryzyko gry. Kucnęła obok niego, poczuł na pewno jej zapach, mocny, intensywny i nieprzerwany, i splotła palce pod kolanami, zerkając w górę, ku niebu.
- Oddala cię od nas.

---------------------------------

- Znalazłeś go?
Jace podniósł wzrok i spojrzał prosto w skute lodem tafle oczu Ethana. Zaprzeczył ruchem głowy, na co czarnowłosy wypuścił powietrze z sykiem i wsunął rękę na kark, chcąc zdrapać ze skóry całe napięcie.
- Gdzie mógł uciec?
Jace prychnął.

---------------------------------

- Może to złe miejsce - ciągnęła tymczasem Rainbow, nie zdejmując wzroku z gwiazd. - I może nieodpowiedni czas, ale dlaczego nie chcesz zostać królem? Twój brat zrzekł się tronu, chce zostać przy nieważnym życiu z najważniejszą dla siebie kobietą. A ty? Co masz do stracenia?

---------------------------------

- Mam wrażenie - Ethan spojrzał wprost na niego - że próbujesz mi coś powiedzieć.
Bezwzględność ścisnęła Jace'owi gardło, gdy wykrzywiał wargi w leniwym, prowokacyjnym uśmiechu. Biel włosów na moment przysłoniła mu oczu, kiedy głowa opadła naprzód, a on sam stłumił narastający w brzuchu śmiech. Dość, Jace. Dość.

---------------------------------

- Możesz mieć wszystko. - Westchnęła niemal rozmarzona. - Pałace pełne komnat, służbę na każde skinienie, ciepłe kąpiele. Psiamać, dałabym się wyrżnąć pięciu plebejskim wołom za ciepłą kąpiel!
Na ustach pojawił się lekki uśmiech.
- A ty wyglądasz, jakby cię to wcale nie obchodziło. Jakbyś mógł to komuś wepchnąć do rąk... ot tak.
Palce Rainbow otarły się o siebie w pstryknięciu.
- Ot tak po prostu.

---------------------------------

Przyglądał się w milczeniu, jak dłoń Ethana ląduje na krągłym brzuchu kochanki. Oparty o pień drzewa skrył się pod kocem cienia, ale sam widział wszystko bardzo dokładnie. Choć długo się jeszcze nie ruszał, świat wokół brnął we własnym, nieokiełznanym tempie. Oboje, Ethan i Pepper, wymienili między sobą tylko ciche zdanie; on być może świadom, że jest podsłuchiwany, ona z pewnością nie. I powiedzieli sobie krótko, że Shion nie mógł uciec daleko, pocieszyli się tym jednym, niemrawym zapewnieniem i weszli do środka domu, który znajdował się już „na odwrocie ich karki”. To był nowe zdanie, to po kropce, którą Jace zawsze kazał stawiać, gdy sytuacja robiła się nieznośna i nikt nie powinien mieć do nich o to pretensji. A mimo tego...
Niedorzeczne, warknął w końcu, wyrywając się z letargu. Odkleił się od szorstkiego pnia, strzepał z ramienia pozostałości kruchej kory i ruszył dalej rozglądając się za zgubą.

---------------------------------

- Powinniśmy wracać.
To stwierdzenie padło jak trzask bicza na nagie plecy chłostanego. Dziewczyna spojrzała wtedy na Shiona, czekając jeszcze na jego decyzję, a gdyby tylko na nią zerknął, nawet nieważnie i przelotnie, ujrzałby jak w kącikach ust czai się leciutki, niewinny uśmiech.
- Och, cholera! Chodź tu! - warknęła i przyciągnęła go do siebie, przygarniając szczupłymi ramionami równie szczupłe ciało. Niemalże czuła kości wbijające się jej w piersi, ale mimo tego nie zwolniła uścisku, oddając mu resztę swojego ciepła, zapachu, wspomnień, bo na tę jedną, niedługą chwilę, byli nieskończonością; siedząc gdzieś z dala od cudzych spojrzeń, pod gwiazdami wysypanymi na granatowe niebo, otoczeni chłodną wonią ściółki i wiatru.
- Gdyby powiedziano mi dawniej - szepnęła mu w ucho, gdy zapanowała już cisza absolutna - że z własnej woli będę chciała chronić królewskiego bękarta wbiłabym mu sztylet w grdykę. Teraz chyba bym się zawahała, wiesz? I nie jestem jedyną.
Zahukała sowa.
Mięśnie Rai nagle się napięły. To był ułamek sekundy. Trzasnęła gałąź, a księżyc odbił się już rażąco w ostrzu noża, o którym dopiero co opowiadała. Gdyby nie refleks, zapłatą byłaby głowa, lecz tym razem doświadczenie zrobiło swoje i szczęknęła oręż, a gdy spotkały się oba spojrzenia, dziewczyna jeszcze chwilę mocno naciskała na wysuniętą broń, aż wreszcie odepchnęła się i wetknęła sztylet za pas jednym ruchem.
- To ty - mruknęła, marszcząc brwi. - Nie powinieneś nas tak podchodzić od tyłu.
Cień parsknął, opierając się ramieniem o pień drzewa.
- Nie chciałem przeszkadzać. Widocznie mieliście sobie sporo do powiedzenia.
- Od dawna tu jesteś? - zapytała, niewytrącona z równowagi. Zabrzmiała zresztą, jakby pytała go o coś błahego, ale dało się wyczuć groźbę, coś cięższego i bardziej ostrego w tonie jej głosu. Ale gdy ujrzała, jak zarysowana w mroku postać kręci głową, w jej oczach coś złagodniało. - To dobrze. Shion, idziemy? Upiekło się nam i śpimy w chacie. W porównaniu co do niektórych, hm?
Jace przewrócił oczami.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

To nie tak, że chłopak chciał powtórzyć ten sam błąd co tamtej feralnej nocy I uciec. Po prostu potrzebował wyjść na świeże powietrze. Dusił się w tamtym pomieszczeniu. Potrzebował chwili dla siebie, na odetchnięcie i odczekanie, aż rozszalałe emocje opadną. Nie rozumiał postępowania jego brata. Przecież był przyszłym królem. A on wolał porzucić całe królestwo, cały swój lud tylko dla jakiejś kobiety?
Zatrzymał się raptownie czując, jak jego serce boleśnie przyspiesza.
Nie, prawda była taka, że Shion niczym się nie różnił. On też kierował się egoistycznymi pobudkami. Nie chciał zasiąść na tronie nie dlatego, że nie wierzył w siebie i że sobie nie podoła. Bo pomimo braku wykształcenia stricte królewskiego, to poradziłby sobie i wyuczyłby się wszystkiego, co potrzeba. Nie chciał zostać królem dlatego, bo chciał zostać. Z nimi. Z nim. Mimo wszystko to, co z nimi przeżył, mimo krzywd jakie mu wyrządzono, to wreszcie zaczął czuć, że żyje. Wreszcie ludzie dookoła niego zaczęli go zauważać i traktować tak, jak sobie na to zasługiwał a nie zasłaniali się królewską etykietą. Ale był błędem. W jego oczach był cholernym błędem. Nawet nie wiedział, kiedy nastąpił ten przeklęty moment, kiedy zaczęło mu zależeć na aprobacie Jonathana. Kiedy zaczął usilnie doszukiwać się w jego oczach pozytywnego błysku, sympatii, nici pomiędzy nimi. I w pewnym momencie naiwnie uwierzył, że coś zaczyna się budować, coś, co pozwalało Shionowi myśleć, że jasnowłosemu zaczyna zależeć. Mylił się.
Wciąż był szczeniakiem.
Kiedy poczuł dotyk na ramieniu, praktycznie podskoczył w miejscu, obracając się o sto osiemdziesiąt stopni. W pierwszej chwili pomyślał, że to… Parsknął bezbarwnie pod nosem i położył jedną dłoń na karku, który zaczął pocierać chcąc ukryć zażenowanie, jednocześnie odwracając głowę w bok, by Rainbow nie mogła niczego zauważyć.
- Ta, wszystko w porządku. Oprócz tego, że mój brat okazał się totalnym tchórzem. – rzucił z niesmakiem i wzruszył jedynie ramionami. A sam nie jesteś od niego lepszy, wiesz o tym, prawda?
- Potrzebowałem chwilę spokoju  i świeżego powietrza. Nie musicie się o mnie martwić. Nie ucieknę wam.  Znowu. – dodał ostrzej. O wiele bardziej, niż początkowo zamierzał. Nie mógł jednak nic poradzić na fakt istnej burzy jaka aktualnie rozgrywała się wewnątrz jego ciała. Ale z drugiej strony Rainbow nie była niczemu winna.
”Jace też cię wypatrywał.”
Jeżeli dziewczyna chciała ujrzeć w spojrzeniu Shiona jakiś błysk, to się nie zawiodła. Spojrzał na nią gwałtownie szeroko otwartymi oczami pełnymi nadziei, niestety, bardzo szybko płomień, który na drobne sekundy uderzeń serca rozpłynął, został przydeptany.
- Z przyzwyczajenia. Zapewne. – mruknął pod nosem I spojrzawszy w dół, kopnął bogu ducha winny kamień, który poszybował gdzieś w krzaki. I tyle z wyładowania kłębiącej się złości. A potem padły słowa, których bał się usłyszeć. Które kierowały ich w miejsce bez wyjścia, w nieuniknione rozstanie.
Nawet nie zorientował się, kiedy zaczął zaciskać mocno dłonie w pięść, aż poczuł piekący ból od wbijania paznokci w miękką skórę wewnętrznej strony ręki.
- Gdyby… gdyby został królem, to wtedy ja nie musiałby nim zostawać. Wtedy nie musiałbym tam wracać. Chcę… chcę zostać z wami. Z tobą. Ze Sztachą. Z Jonathanem… – czuł, jak narastająca złość zaczyna znajdować swoje ujście, jak wszystko to, co kumulowało się w nim przez cały ten, koniec końców może ujrzeć światło dzienne.
- Nie mogę mieć wszystkiego, czego chcę. Chcę was. Chwil z wami spędzonych. Nauczyliście mnie bardzo wielu rzeczy. Ale przede wszystkim tego, że można na innych polegać. Nie otacza was ta śmierdząca otoczka fałszywości co ludzi w zamku. Jesteście… nie wiem. Przy was nauczyłem się żyć. Ja…. Pokochałem was. I nie chcę tam wracać, nie mogąc was już więcej zobaczyć. – pociągnął nosem, czując jak w oczach wzbierają się słone łzy.
- Ale… ale… jestem błędem, Rai. Tylko błędem, niczym więcej. A chciałem tylko…. Nienawidzi mnie, wiesz? Widziałem to w jego oczach. Bo przeze mnie robił coś wbrew sobie. Czemu to tak bardzo boli? Świadomość, że mnie nienawidzi i jestem dla niego błędem? I że was nie mogę już zobaczyć i spać z wami na ziemi, pod gołym niebem? Że nie będę oglądał przekomarzań Sztachy. I obżarstwa Barloga. Czemu? – łzy zaczęły spływać po jego policzkach i skapywać na zaciśnięte pięści, trawę i ziemię, w którą wsiąkały. A kiedy poczuł ciepło, zapach i bliskość dziewczyny, która go objęła, odetchnął cicho przez nos, wtulając się w nią bardzo mocno.
Było mu lżej, chociaż wciąż bolało.
A potem czar prysł, kiedy zorientował się, że nie są sami.
Ale nie to było najgorsze. A fakt, że to był Jonathan. Ze wszystkich możliwych momentów, właśnie teraz musiał się pojawić. Kiedy nie trzeba. Shion gwałtownie odsunął się od Rainbow, jakby poczuł się z tym źle. Jakby to on sam zrobił coś źle. Zdradzał. Uniósł rękę i zaczął mechanicznie i szybko przesuwać materiałem rękawa po oczach i twarzy, chcąc zmyć oznaki słabości i nie pokazać tego przed Jonathanem. Odchrząknął cicho, ledwo słyszalnie i ruszył w stronę lasu, wymijając najpierw kobietę a potem młodzieńca.
- Nie chcę tam spać. Położę się w stodole z innymi. W końcu to zapewne moja ostatnia noc z nimi. – powiedział, wręcz wycedził przez zaciśnięte zęby. Ale nie zdążył nawet dojść do granicy lasu, kiedy kolejny szelest dotarł do ich uszu. I o ile Jonathan oraz Rainbow zdążyli przywrzeć do siebie plecami, z brońmy w dłoniach, gotowi do obrony oraz ewentualnego ataku, tak Shion nie odskoczył nawet i runął na ziemię, zaplątany w siatkę rzuconą z góry.
Kolejne szelesty wypełniły polanę w akompaniamencie bulgotania, chlupotania i dziwnych dźwięków, które chyba były jakiś dziwnym, niezrozumiałym językiem. Z cienia lasu wyłoniło się sześć, siedem, osiem…. dwanaście. Tyle sylwetek. Mierzyły od sześćdziesięciu do osiemdziesięciu centymetrów wysokości. Poruszały się na dwóch nogach, ale były nieco przygarbione. Trologryci. Drapieżne stworzenia zamieszkujące okolice bagien oraz zbiorników wody. Czasami zapuszczały się w większych gromadach dalej, w las, w poszukiwaniu zwierzyny. Nie były groźne z dala od wody, gdzie z lubością wciągały naiwne osoby pod wodę, gdzie zjadały ich mięso. Chociaż wciąż w grupach bywały irytujące, a czasami niebezpieczne jak człowiek nie był zbyt uważny. Ich ciała były pokryte śliską, nico zielonkowatą, a czasami błękitną skórą. Miały nienaturalnie chude nogi oraz ręce, zakończone błonami jak u żaby, kontrastujące z masywnymi korpusami. W pasach mieli przewieszone wodorosty, zapewniające zasłonięcie ich części rozrodczych. Na cieniutkich szyjach była osadzona okrągła głowa, z szerokimi wargami jak u glonojada, wyposażone w ostre, trójkątne zęby. Nie miały nosów, ale za to parę ogromnych, czarnych oczu. Trologryci podbiegli do Shiona i zaczęli skakać w miejscu, a czasami nawet tańcować, tracąc zainteresowanie pozostałą dwójką, wydając przy tym skrzekliwe dźwięki. Każdy z nich dzierżył w dłoni albo kij albo prowizoryczną włócznię. Shion po paru chwilach szamotaniny zorientował się, że może bez przeszkód podnieść się i zerwać z siebie siatkę, która teraz sięgała mu ledwo do połowy ud.
- Co to jest? – warknął wyswobadzając się I rzucając siatkę na najbliżej stojące stworzenie, po czym odepchnął innego od siebie, wydając odgłos obrzydzenia, kiedy palce przemknęły po ciele pokrytym dziwnym śluzem.
- Wyglądają jak— – nie dokończył, kiedy zirytowane stworzenia skoczyły na niego I wywróciły go, a następnie przystąpoły do okładania chłopaka kijami, dźgania włóczniami, oraz….
- W-weźcie je ode mni—UGRYZŁ MNIE! – jeden z trylogrytów poszybował do tyłu, kiedy stopa księcia spotkała się z jego ciałem. Rainbow początkowo nieco chichotała widząc tą zabawną scenę, ale bardzo szybko opamiętała się i doskoczyła do chłopaka, odpychając na bok stworzenia, które wywracając się, szybko podnosiły się i zaciskając błoniaste łapki w pięść wyraźnie odgrażały się jej w języku tylko im znanym. Kobieta złapała chłopaka za ramię i pociągnęła do góry, uśmiechając się do niego.
- Nie możesz upaść, bo wtedy przewalone. Traktuj ich z nogi. O tak. – zakręciła się dookoła własnej osi i kopnęła jednego ze stworzeń. A potem kolejnego. Niektóre wracały, próbując ją ugryźć, ale inne powoli rezygnowały poprzestając na grożeniu. Ewentualnie na rzucaniu kamieniami w ich dwójkę.

                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Udawał, że niczego nie widzi i nie domyśla się, co zaszło. Patrzył na Shiona, ale w jego wzroku nie było nawet szczypty współczucia lub litości ─ jakby wcale przed nim nie postawiono zaryczanego szczeniaka, który tylko dzięki silnej woli nie pociągnie znów żałośnie nosem. Poniekąd była to swoista próbka szacunku ─ o ile Jace odczuwał coś tego pokroju ─ do Shiona. W końcu w każdej innej sytuacji mężczyzna wybuchłby niepohamowanym chichotem, nie zapominając o kilku zgryźliwych uwagach na temat słabości umysłu.
Kiedy ostatnim razem płakałeś, Jace?
Ze znużeniem spojrzał na Rainbow akurat w momencie, gdy dziedzic tronu ─ tak, nadal jest dziedzicem ─ łaskawie ku niemu zerknął. Jakby los chciał, by ich spojrzenia mijały się tak mocno, jak wkrótce zaczną się mijać drogi dotychczas mocno do siebie przylegające. Na samą myśl o tym miał ochotę parsknąć. Bo to było śmieszne. Sam fakt, że ten rozwydrzony, rozpieszczony paniczyk z wiecznie wypucowaną mordą, czepiał się nitek ich wspólnego życia, jakby dodatkowe godziny u boku slumskich dzieciaków były w stanie coś zmienić. Dla sprostowania ─ nie były. Jace doskonale o tym wiedział, a mimo tej świadomości nie pisnął połową słówka, by odwieźć Shiona od pomysłu nocowania w zimnej stodole.
Niech robi co chce ─ słowa przemknęły mu przez umysł jak huragan. Niech się przeziębi. Niech go coś zeżre. Niech dostanie choróbska, któremu sprostałoby tylko wyhartowane plebejskim powietrzem ciało. Niech się zeszcza ze strachu słysząc odgłosy nocy.
Ale on widział gorsze rzeczy. Pamiętasz noc?
Szczęki Jace'a zacisnęły się, aż rysy jego twarzy stały się ostrzejsze. Nonsens. To była sytuacja, jaka mogła go spotkać wszędzie.
Wszędzie dochodzi do brutalnych, grupowych gwałtów?
Białowłosy odsunął się od drzewa, kiedy Rainbow przeszła obok niego, depcząc po piętach księcia. I kołysała biodrami, ściągając na siebie wzrok Jace'a.
Ta. Wszędzie.
W ciepłej komnacie królewskiej również?
Przestał na moment oddychać, choć jego ciało „posłusznie” zamieniło się w cień idącej przed nim dziewczyny. Czuł, jak mięśnie brzucha tężeją, a on sam zaczyna rozpoznawać własne zdenerwowanie. Trzymał w ręce nóż i niech mu bogowie świadkiem, że gdyby spotkał jeden z tych krzywych ryjów, jego ramię...
Jace przystanął. Nawet nie spostrzegł w którym momencie ciało zrozumiało sytuację, bo jego mózg jeszcze jej nawet nie zarejestrował. Chłodny powiew powietrza pozwolił się otrząsnąć, zbagatelizować nagły przyrost myśli krążących wokół zagrożenia. Baczne spojrzenie prześliznęło się po niewysokich, gruszkowatych kształtach ─ z sylwetki na sylwetkę dziarski błysk w ślepiach gasnął, aż zniknął zabity niezadowoleniem. Ostatni kurwik fiknął koziołka, kiedy dłoń Jace'a jednym ruchem wsadzała nóż za skórzany pas.
To tylko trologryci. Niegroźni, dopóki nie da się im wejść na głowę. Niebezpieczeństwo, jakie sobą reprezentowali było tak niskie, że aż żadne ─ nie dla kogoś, kto wychował się z mieczem pod głową. Nic więc dziwnego, że Jace stracił nimi zainteresowanie tak prędko, jak to się pojawiło. Odsunął się wtedy od Rainbow i zrobił pierwszy krok ku rzędowi drzew, obejmujących rzędem pni polanę. Dotknął już nawet opuszkami palców chropowatej kory białej brzozy, gdy usłyszał dźwięczny śmiech Rainbow. Chichotała cicho, szybko jednak dochodząc do siebie.
Prawda była taka, że ona nie chichotała. Nie, kiedy nie miała świadomości, że jest bezpieczna. A ─ nie oszukujmy się ─ bezpiecznie nie było nigdzie, jeśli nie znajdowali się w kryjówce. Jace zatrzymał się więc raptownie i przez ramię zerknął ku tamtej dwójce. Spojrzał na dłonie zaciśnięte na szczupłym ramieniu tylko po to, aby podnieść uczepione go ciało. Przez moment na twarzy złodzieja pojawił się grymas wściekłości; prędko jednak pozbył się go, przywdziewając neutralną maskę.
Nie jesteś tu po to, by stroić miny.
Och, nie trzeba mu było o tym przypominać.
W królestwie nie uczą was, jak radzić sobie ze stworami? ─ Głos Rainbow wybił się ponad powrzaskiwaniami trologrytów. Małe stworki zdążyły nawet dobiec do Jace'a, a jedno z nich uniosło już nawet swoją niewielką włócznię, w oczach młodzieńca będącą równie groźną, co zwykła wykałaczką. Uderzył obcasem buta prosto w zielone czoło, posyłając nieforemne cielsko w tył. Bestia zaczęła się miotać na ziemi, próbując wskoczyć z powrotem na płetwiaste spojrzenia.
„Radzenie sobie” z nimi było przecież banalne. Każdy, nawet wypastowany pajac z pałacu był w stanie się z nimi rozliczyć. Stwarzały co prawda pewne zagrożenie przy wodnych zbiornikach, ale na lądzie prezentowały się nieporadnie ─ na tyle, by można je było prędko spacyfikować. Nie trzeba było nawet wyszarpywać noża zza pasa, a już tym bardziej sięgać po rękojeść miecza. Wystarczyło sprawne uderzenie prosto w irytujący pysk i jeden z problemów znikał na długie sekundy, w czasie których można było wziąć nogi za pas.
A jednak powaliły Shiona w dwie sekundy.
Naprawdę nie umiał w ogóle trzymać gardy?
Wiesz ─ Rainbow ciągnęła za śmiechem. Jej noga również wyleciała w powietrze i uderzyła jednego z trologrytów, rzucając nim na kolejny metr w tył, by utorować im przejście. ─ Jak chcesz, to mogę cię nawet trochę zapoznać z bestiariuszem! Będziemy mogli...
Urwała gwałtownie.
Nie dlatego, że zabrakło jej słów, bo miała sporo do powiedzenia. Powodem było to, że Jace wciął się jej tak gwałtownie, jakby przeciął jej struny ostrzem rapiera.
Nie, nie będziecie ─ wycedził przez zęby, piorunując jasnowłosą spojrzeniem na tyle ostrym, że na kilka sekund na jej buzi pojawiło się zaskoczenie. Przywołała się do porządku tak prędko, jak prędko potrafił to zrobić wytrącony z równowagi łotrzyk.
Co to znaczy, że „nie będziemy mogli”, hm? Kto nas powstrzyma?
Usta Jace'a wykrzywiły się w kwaśnym uśmiechu.
Dziedzictwo.
Shion nie musi zasiąść na tronie. ─ Bunt wkradł się w kolorowe tęczówki Rainbow i gdyby samym wzrokiem można było pacyfikować ludzi, być może Jace już teraz by się wycofał z zarzutami. Wyglądało jednak na to, że pozostanie nieugięty.
Musi. To jedyne, co może dla nas zrobić.
Tak? ─ prychnęła. ─ A co my zrobiliśmy dla niego?
Jace pokręcił głową.
Zdechłby, zanim wykrztusiłby pół rozkazu, gdyby nie my. Nawet nie udałoby mu się wydostać z komnaty. Zarżnęliby go jak świnię.
Ale nie zarżnęli. Nie zapominaj, że to przez nas spotkało go...
Jace się zaśmiał.
Nie zapominaj, że to przez jego rodzinę pożegnałaś się z Sharem.
Usta Rainbow drgnęły. Chwilę potem zacisnęła je mocno w cienką linię. Widać było, że oboje wstąpili na cienki grunt, że to tak chwiejna droga, że ledwie jedno słowo więcej mogło oznaczać strącenie drugiej osoby w czarną przepaść przeszłości. Dziewczyna ostatni raz wciągnęła powietrze ─ po to, aby móc coś powiedzieć i, przede wszystkim, aby się uspokoić.
Jasne ─ warknęła, unosząc wyżej brodę. ─ Ale będziesz tego żałował. Bardzo.
I ruszyła, z wściekłości skopując ze swej drogi tak wielu trologrytów, że Shion miał niemal czerwony dywan ku rzędowi drzew. Jace pokręcił głową z nieukrywanym politowaniem, przepuszczając obok siebie tę istną furię. A gdy tylko ostatnie przekleństwo minęło jego ramię, dwubarwne spojrzenie spoczęło na Shionie, w którego wpatrywał się tak intensywnie, jakby mógł wypalić dziurę w jego twarzy.
Wasza wysokość? ─ Jad przeżarł się przez ton głosu, gdy odstąpił na krok i wskazał dłonią ku wnętrzowi lasu. Brakowało tylko, aby z uznaniem pochylił głowę, a dokończyłby ukłonu. Na to jednak nie udało mu się zdobyć. Może duma znów miała za duży udział w kwestii jego charakteru. ─ Stodoła już czeka, a ─ o ile, mój najjaśniejszy władco, się zgodzisz ─ chciałbym ci zabrać jeszcze odrobinę czasu dla siebie. Mam kilka spraw do obgadania.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pierwszy szok minął, a potem przyszła irytacja. Kolejne kopniaki posyłały małe stworzenia na boki, chociaż w jego wykonaniu było to co najmniej żałosne i śmiesznie, a nie tak spektakularne, jak w wykonaniu Rainbow. Jednakże śmiech dziewczyny skutecznie obniżył poziom stresu, wywołując na piegowatej twarzy cień uśmiechu. Nie pamiętał kiedy ostatnio czuł dziwną lekkość, jaka towarzyszyła mu teraz. Pomimo świadomości, że niebawem ich drogi się rozejdą, to chociaż w tej jednej, jedynej chwili, mógł udawać, że wszystko jest dobrze.
- Nie. Mój brat zaginą ponad rok temu. A do tego czasu byłem uczony do bycia kartą przetargową mojego ojca. Wiesz, małżeństwo z jakąś księżniczką i te sprawy. To mój brat był uczony do tego typu rzeczy jako przyszły król. – odparł jej. Na wieźć nauki, w brązowym spojrzeniu zamigotał błysk radości. Jasne, że chciał się czegoś więcej nauczyć. Zwłaszcza, że jego nauczycielką miałaby być Rainbow. Ale cały czas chwili prysł w czasie jednego uderzenia serca, kiedy chłód, jakim emanował Jonathan spadł na nich boleśnie jak młot, który pod naporem swojej siły potrafi roztrzaskać nawet siłę. Twarz chłopaka momentalnie spochmurniała a usta wygięły się w niezadowolonym grymasie. Nie spoglądał w jego stronę. Nie chciał. Czuł, że jeśli to zrobi, to cała negatywna energia, która skumulowała się w jego ciele w ciągu tej jednej nocy i dnia wybuchnie. Znajdzie swoje ujście. A Shion nie chciał, żeby pomiędzy nimi było jeszcze gorzej, niż jest teraz.
A co chcesz ratować, kiedy już nie ma co do ratowania?
Zacisnął mocno dłonie, wbijając paznokcie we wnętrze dłoni, aż poczuł nieprzyjemne szczypanie a jego knykcie pobielały. To, co mówił Jace, ta ich wymiana, była zupełnie niepotrzebna. Chciał się wtrącić, stanąć w obronie kobiety, ale nim zdążył otworzyć swoje usta, Rainbow odeszła, pozostawiając po sobie jęczące trylogryty, którym udało się przeżyć. A które uznały, że ich polowanie niekoniecznie się powiodło i zaczęły wycofywać się w stronę stroszącego się lasu. Na polanie zapanowała cisza, od czasu do czasu przerywana cichym huczeniem sowy.
”Wasza wysokość”.
Brew mu drgnęła, a usta wygięły się jeszcze bardziej, pozwalając, aby złość wylała się na jego twarz, a na bladych, wychudzonych policzkach pojawiły rumieńce wściekłości. Nawet nie zorientował się, kiedy zaczął trząść się ze złości. Kiedy odwraca się w j e g o stronę, kiedy sięga po jakiś randomowy kamień i kiedy ciska nim w mężczyznę. Czuł chłód muskający jego rozgrzany kark, delikatny podmuch wiatru poruszający za dużymi ubraniami i kosmykami przyklejonymi do spoconych skroni. I czuł j e g o zapach, choć znajdował się parę kroków od niego.
- Na co to było, co? – syknął sięgając po kolejny kamień, którym w niego cisnął, chociaż wiedział, że Jace bez problemu zrobi unik. Ale drugi kamień nawet nie doleciał.
- Odwal się, co? Nie jestem tobie nic dłużny. Już nie. Uratowałeś mi życie, ale ja tobie też! Na dachu, więc nie jestem tobie nic winny, PSIE. – krzyknął do niego, a gdzieś nieopodal w powietrze wzbił się jakiś ptak.
- Niech cię pies lizał, Jace! Nie muszę zasiąść na tronie. Mój brat jest następną tronu, nie ja. I nikt, powtarzam, nikt, a zwłaszcza ty nie posadzicie mnie na nim! A nawet jeśli Ethan nie będzie chciał, to wiesz co? Królestwo uznało mnie za martwego. I czemu miałbym tego nie podtrzymywać? A może i tak nie wrócę. Mogę się gdzieś zaszyć i spokojnie sobie żyć. I co mi zrobisz? Nic mi nie zrobisz. Nie możesz mi NIC rozkazać! – z każdym kolejnym wypowiadanym słowem ton chłopaka stawał się donośniejszy, aż wreszcie przekształcił się w krzyk. Mówił, wyrzucając z siebie wszystko to, co w nim siedziało, nie obawiając się, że ktokolwiek ich usłyszy. Byli na dworze, z dala od domu i stodoły. Miał już wszystko gdzieś.
- Ty egoistycznym tchórzu! Tak, jesteś egoistycznym tchórzem! Nie miałeś prawa mieszać mi w głowie a potem podkulić ogon I uciec! Trzeba brać odpowiedzialność za to, co się oswoiło, za to, co się zrobiło! Nienawidzę Cię! Najbardziej na świecie cię nienawidzę! Tak samo mocno jak ty mnie! Nie miałeś prawa pojawić się w moim życiu, a potem sobie odejść, jakby nigdy nic się nie stało! Wal się! Chrzań! Niech cię smok zeżre! Mam cię w dupie, głęboko bardzo głęboko! – zamilkł, oddychając ciężko i szybko. Spojrzał w dół, czując pieczenie pod powiekami, ale zapanował nad niechcianymi łzami. Nie zamierzał pokazywać już swojej słabości przed nim. Chciał być twardy i silny.
- Tamtej nocy nie obdarto mnie tylko z godności i z tego, kim jestem. Oni mnie zabili. Żaden król nigdy nie został zgwałcony przez bandę napaleńców. Nie zasiądę na tronie. Nigdy. – dodał po chwili, kiedy w oddali zagrzmiało. Zbliżała się burza.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Uniósł brew. Prowokacyjnie.
Nic? Czyżby? ─ Odbił się lekko od pnia i zrobił twardy krok w jego stronę; dosłownie, jakby tak głupi tekst był w stanie spłoszyć Shiona, który obrałby rolę zlęknionego zająca. ─ Więc chcesz się bawić w wyliczanie? ─ Odchylił głowę na bok, by nie pozwolić trafić w siebie kamieniem. Nie stał tak daleko od księcia, ale nawet ta niewielka przepaść między nimi była praktycznie niemożliwa do pokonania. Nieważne, czy przez młodego dziedzica, czy przez kamienie, którymi próbował znokautować swojego przeciwnika. ─ Raz: królewska komnata. Dwa: porwanie przez Farrowa. Mogliśmy cię zostawić. Zdechłbyś, jak nadmorska kurwa. Jeśli wciąż mam liczyć i dodać do tego ratunek twojego honoru, to mogę sięgnąć chociażby po noc, gdy upiłeś się w trzy dupy i to tak solidnie, że omal nie dałeś się przerżnąć na ławie tawerny. Nie zapominaj, że nie musieliśmy cię brać ze sobą, gdy wszystko wyszło na jaw. Przestałeś być dziedzicem królestwa. W tym momencie nasza umowa została samoistnie zerwana. A jednak tu jesteś. W większej mierze cały i zdrów. Wciąż masz pewność, że nic nie jesteś mi winny, głupi szczylu?
Nie musiał tego mówić. Zdawał sobie sprawę, że z jego strony również było to szczeniackie ─ przecież właśnie udowadniał swoje racje. Po co? Żeby mu je przyznano z uznaniem? Żeby ktoś wreszcie powiedział to wszystko na głos i ukrócił Shionowi smycz?  Może. Prawdopodobnie. Coś wewnątrz Jace'a warczało i rzucało się na boki, chcąc wyrwać z klatki, jaką była ludzka powłoka. Trzymało się miejsca na ostatnich nitkach i białowłosy wiedział, że jest u kresu wytrzymałości ─ nawet jeśli jego ciało, zewnętrznie, mówiło co innego. Zdobył się nawet na cień uśmiechu. Kogo obchodziło, że ironicznego?
Więc... ─ zaczął zaskakująco subtelnie, robiąc następny krok ku Shionowi. Nie zdejmował z niego ostrego spojrzenia, by w każdej chwili móc się wycofać. ─ Uważasz, że twój brat jest następcą tronu. Nie ty ─ wspomniał lekkim tonem, unosząc nieco głowę, patrząc na niego z wyższej perspektywy. ─ Wystarczy, że nie będzie twojego brata, hm? Nie ma brata, nie ma problemu. Dziedzictwo spadnie na ciebie.
Proste?
Jak drut.
To nie będzie żadną przeszkodą, a skoro takie jest twe życzenie, jak śmiałbym odmówić jego wykonania? Wszak to godzi w mą dumę, jeśli nie wyeliminuję pojawiających ci się na drodze przeciwności, mój panie.
Na twarzy Jace'a nagle pojawił się ten charakterystyczny cień ─ ni to uśmiechu, ni to grymasu ─ gdy ponownie przywdziewał udawane rozbawienie. Jak gdyby rozmawiali o czymś trywialnym, zwykłym i niegroźnym. To nie była twarz pasująca do obmawiania planu morderstwa na kimś ─ to ktoś, kto komentował igrzyska z balkonu pierwszego piętra. W pełni rozluźniony, niedbały, trochę tylko zaciekawiony i rozweselony akcją. Nic ponadto.
Uznanie cię za martwego faktycznie mogłoby być przeszkodą. ─ Potaknął nawet głową, aż kosmyki przysłoniły jedno ze ślepi. Następny krok... ─ Ale nie jest. Bo widzisz... uznano cię za martwego, ale martwy nie jesteś. Oczywiście, jeszcze. Wszystko może się zmienić, jeśli nie dotrzymasz danego mi słowa. A chcesz go dotrzymać, mam rację? ─ Kącik ust drgnął ciut wyżej. ─ Ma być bezpieczna i żyć w dostatku. Jeśli nie jesteś mi w stanie tego zagwarantować, z jakiej racji mam dalej ciągnąć tę szopkę? ─ Pytanie zawisło między nimi jak ostra brzytwa tuż nad pergaminową nitką. Wystarczył niedbały ruch, nawet zbyt głęboki oddech, aby przeciąć jej strukturę i zerwać ją na amen. Oboje to wiedzieli ─ dało się to wyczuć w ciężkości powietrza, które stężało między nimi tak bardzo, że można by je kroić nożem i podawać w stołówce. ─ Nie mogę ci jednak rozkazać, to prawda. ─ Spomiędzy ust rozległo się westchnienie, które zmyło nawet ten ─ niezbyt pasujący ─ uśmiech. Przesunął się wtedy o ostatni krok, stając tak blisko, że mógłby wyciągnąć dłoń i dotknąć jej opuszkami pokraśniałego policzka Shiona, choć ręka jak na złość nawet nie drgnęła. Spoczywała zwieszona luźno wzdłuż ciała, poniekąd kpiąc sobie z dziedzica tronu. W przeciwnym wypadku byłaby przecież oparta o rękojeść miecza lub noża. ─ Ale mogę cię zmusić.
„Mam cię w dupie! Głęboko, bardzo głęboko!”
Prawie parsknął śmiechem.
Jeszcze nie masz. I zdaje się, że nie będziesz miał, nawet jeśli zaczniesz rozkazywać. Zrozum wreszcie, Shion. ─ Pochylił się ku niemu. Noga przesunęła się o niezbędne centymetry, dłoń opadła ciepłem na szczupłe ramię. Książę mógł poczuć intensywny zapach i oddech na uchu, który jednym dmuchnięciem rozwiał włosy, jakie je zasłaniały. Chwilę potem szorstkość warg otarła się o jego płatek, a szept otulił jego szyję nagłym gorącem. ─ To nie ja jestem zależny od ciebie. ─ Krótka pauza, w czasie której palce na barku dziedzica zacisnęły się, gniotąc mięśnie i kości. ─ To ty jesteś zależny od nas. ─ I jakby nigdy nic odchylił się, wyprostował, spojrzał na niego i posłał mu pełen arogancji, uroczy uśmieszek. ─ Tamtej nocy obdarto cię ze wszystkiego. Ale nikt nie musi o tym wiedzieć, hm? Przecież okłamywanie idzie ci brawurowo. Nie będziesz mieć żadnych problemów z pociągnięciem tego do końca. Zresztą ─ zaśmiał się cicho ─ miałem prawo. Zdaje się, że niczego nie namieszałem. Z mojej perspektywy nie stało się nic. A więc? Możemy przejść do tematu, który mnie nagli?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spuścił głowę o parę drobnych milimetrów, kiedy Jace zaczął wyliczać. Poczuł się, jak zostaje zapędzony w ślepy zaułek, bez jakiejkolwiek perspektywy na ucieczkę i wylizanie się z piekielnego i beznadziejnego położenia, w jakim się znalazł. Każde kolejne słowo, wypowiedziane zarówno przez jasnowłosego jak i jego samego, dokładało cegiełkę do niewidzialnego muru pomiędzy nimi. Muru, którego lada chwila nikt nie będzie w stanie przebić. Książę w jednej chwili poczuł, jak grunt pod jego nogami się osuwa, jak on sam wpada w dziwną przepaść. Gdzieś w oddali ponownie zagrzmiało, ale chłopak stał nieruchomo, kiedy jasnowłosy zaczął się do niego zbliżać. Powinien się wycofać, uciec, cokolwiek zrobić. Ale on tylko stał i wpatrywał się w ziemię pod nim. Coś w niego uderzyło. Ze zdwojoną siłą. Bolesną. Wypaliło go od środka, zgniatając klatkę piersiową a w gardle pojawiła się niewidzialna żółć, której nie mógł się pozbyć.
Z letargu ocknął się dopiero w chwili, kiedy pierwsze krople deszczu leniwie zaczęły spływać z nieba, mieszając się z zapachem jasnowłosego. Pamiętał go na pamięć. Pot, skóra, krew i ziemia z domieszką naturalnej wanilii. Do tego to cholerne, nienaturalne ciepło, jakby dopiero co wyszedł spod ziemi, wyrwał się wprost z objęć samego piekła.
I o ile jeszcze parę chwil temu nie rozumiał dlaczego tak bardzo naciska, żeby to właśnie on zasiadł na tronie a nie Ethan, tak wystarczyło jedno cholerne zdanie, by wszystko stało się jasne.
Ach, czyli o to chodzi.
Deszcze z każdym kolejnym uderzeniem serca nasilał się, powoli, i leniwie ich ubrania nasiąkały wodą. Ale mimo to stał w zadziwiającym spokoju. Jakbym w jednej chwili ktoś nacisnął niewidzialny guzik wyłączając wszystkie myśli i emocje.
Uniósł głowę i zadziwiającym spokojem spojrzał w dwubarwne tęczówki.
- Nie. Nie zasiądę na tronie. – powiedział tak spokojnie, jakby właśnie rozmawiał z kimś o pogodzie, a nie stał na przeciwko bestii w ludzkiej skórze.
- Zmuś mnie. Ale cokolwiek zrobisz, nie zasiądę na tronie. Nie jestem przyszłym królem, tylko mój brat. I swoje groźby możesz gdzieś wsadzić. W przeciwieństwie do mnie, Ethan jest wyszkolonym wojownikiem. Chcesz zabić mnie? Proszę bardzo. I tak to zrobiłeś wczorajszej nocy. – dodał przechylając delikatnie głowę, a parę kropel deszczu spłynęło po jego twarzy. Prawda była taka, że gdyby Ethan fatycznie zdecydował się zasiąść na tronie i został królem, to przecież mógłby przyjąć Hekate pod swoją opiekę. To było bez znaczenia który z nich byłby królem. I tak wciąż pozostawała kwestia wyrwania siłą tronu jego wujowi. A do tego była jeszcze daleka droga. Ale mimo wszystko Shion poczuł wewnętrzną blokadę przed poinformowaniem o tym Jonathana. Jakby chciał tym zrobić mu na złość, nie zdając sobie nawet spawy, że szkodzi tym sam sobie.
- Wiesz…. Masz rację. Sporo wam zawdzięczam. Ale nie tylko tobie. Pytałeś o zdanie innych? Z tego co wiem, chociażby Rainbow nie naciska, żebym został królem. Jej też sporo zawdzięczam. Może nawet więcej niż tobie. Swoją drogą… – grzmot na moment przeciął niebo, rozjaśniając wszystko dookoła.
Nie mów tego.
- To twoja córka. Weź za nią odpowiedzialność. Jesteś jej ojcem. Zamiast siłą wpychać ją obcym ludziom, powinieneś ponieść tego konsekwencje. Opuściłeś już żonę, która przez ciebie zginęła. A teraz chcesz opuścić również Hekate? – słowa padły jak cios, wrzynając się w ciało mężczyzny. Nie chciał tego powiedzieć. Zresztą, nawet tak nie myślał. Po prostu słowa same się uformowały, same opuściły usta. Chciał, żeby go zabolało. Tak samo jak jego zabolały słowa Jonathana. Po prostu chciał….
- Jesteś w tym dobry. Opuszczasz. Zostawiasz. Uciekasz z podkulonym ogonem, kiedy sprawy zaczynają mieć zupełnie inny obrót. A teraz chcesz jeszcze obarczyć mnie swoim egoizmem. Nie uda ci się. N i g d y nie będę królem. Nawet, jak mnie do tego zmusisz. Chociaż oboje wiemy, że ci się to nie uda! – krzyknął, by przekrzyczeć deszcz, który wreszcie lunął, przemaczając ich do suchej nitki. Serce waliło mu młotem, a blokada zwalniająca myśli i uczucia wreszcie puściły. Czuł, że to już jest koniec. I nawet nie wiedział, czemu go tak bardzo to boli.
Nie, wróć. Wiedział. Doskonale wiedział. Zrozumiał to zaledwie parę chwil temu. I ta świadomość przygniotła go. Boleśnie i permanentnie, odcinając dopływ do powietrza. Jonathan to rozpoczął, ale Shion postawił wreszcie kropkę na ostatniej stronie. Raz na zawsze. Czuł to, chociaż instynkt mu podpowiadał, że prawdziwa nawałnica dopiero nadciąga.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

„Nie, nie zasiądę na tronie.”
Przewrócił oczami.
A to uparty babsztyl.
Nie mam zamiaru cię zabijać. Wbrew temu co mówisz, nie podniosłem na ciebie ręki. Choć wszystko możemy naprawić. ─ Przyjazna nuta, subtelny uśmiech, zachęcające drgnięcie jasnej brwi ─ prawie tak, jakby proponował wspólne polowanie na łanie o wschodzie słońca; nie gwałt i morderstwo na ciele. ─ Ethan jest wyszkolonym wojownikiem, święta racja. Ale Ethan jest sam, a nas jest cała garść. Mógłby być półbogiem, a nie poradziłby sobie z taką liczbą. I kto go wesprze? Jego żona? Dziecko? Może ty? ─ Ostatnie słowo niemal splunął. A kiedy potoczyły się następne słowa Shiona, zrobił to faktycznie. To zaczęło prezentować się coraz bardziej komicznie, a najgorsze w abstrakcji było, że im dalej to brnęło, tym mniej mu się chciało z tego śmiać.
„Pytałeś o zdanie innych?”
I nim zdążyłby popłynąć z nurtem rzeki, głos Jace'a wtrącił się mu do wypowiedzi:
Zdanie innych jest zależne od mojego rozkazu. W całym tym towarzystwie wyłącznie ja mam władzę nad kimkolwiek i ich zdanie zawsze będzie o poziom mniej ważne niż moje polecenie. Jako przyszły król powinieneś to wiedzieć.
Ale o ile spodziewał się zarzutów dotyczących reszty członków zgrai, nawet osobistych pretensji, wytknięcia błędów, które miały miejsce w tawernie, domu Jace'a, na poddaszu... to nie spodziewał się ciosu poniżej pasa, szczególnie teraz, gdy tak silnie opuścił gardę. Coś w jego spojrzeniu pociemniało, wyostrzyło się, nabrało niebezpiecznego blasku, upstrzonego ogniem. Patrzył na niego, ale z każdym słowem wzrok nie tylko ocierał się o fragmenty, w które został wbity ─ przeżerał się za to jak chluśnięty na nagą skórę kwas.
Huknęło.
I grzmot. I ręka Jace'a.
Ciało, jak zawsze, reagowało pierwsze. Umysł był krok za nim, ale nie nadążał za rytmem. Jeszcze nim byłby w stanie zarejestrować co się stało, Shion leżał przyciśnięty do gleby, której wilgoć wsiąkała w mokre ubrania i chłodem obejmowała całe wyziębnięte ciało. Jedna z dłoni Jace'a oparta była o jego gardło, kciukiem wbijając grdykę, naciskając opuszką na Jabłko Adama tak mocno, że prawie wbił je do środka. W prawej dłoni trzymał nóż, od którego odbijał się każdy piorun rozdzielający niebo.
Nel nie zginęła przeze mnie ─ wycedził wściekle.
Ręka na szyi zacisnęła się mocniej, jakby tylko czekał, by zgnieść ją jak puste opakowanie. Wpierw jednak miał zamiar dopilnować, by Shion wysłuchał wszystkiego, co miał mu teraz do powiedzenia.
Zginęła przez ciebie, zasrańcu. ─ Pochylił się nad nim na tyle, by przysłonić burzowe niebo, nie interesując się nawet faktem, że tym samym uchronił Shiona od miliardów tnących kropel deszczu. ─ Gdyby nie kurewskie zlecenie twojego, chuj mu w dupę, ojca, byłbym w domu razem z nią. Roześmianą, troskliwą, żywą. Gdyby nie trzeba było chronić królewskiego bękarta, wyrżniętego z łona jakiejś dziwki, Hekate nigdy nie zostałaby porwana, nigdy nie straciłaby ani matki, ani ojca. A ja znalazłbym inny sposób na wyleczenie Nel. Tylko wiesz? ─ Poluzował uścisk, jakby był pewien, że bez tego Shion nie byłby w stanie wysłuchać słów do końca. Nadal jednak trzymał go pewnie, z ostrzem zwróconym ku cherlawej piersi. Czubek noża zahaczał zresztą o klatkę piersiową dziedzica za każdym razem, gdy ten brał wdech. A teraz, gdy powietrze dotarło do jego płuc, z pewnością wziął ich kilka. ─ Popełniłem błąd. Pomyślałem, że to droga na skróty. Taka durna, królewska przysługa. Kilka miesięcy ochrony, za szybkie postawienie Nel na nogi. Brzmi bajkowo, hm? Krótki czas pilnowania pyskatego małolata, a ukochana wyzdrowieje, dzięki najdroższym lekarstwom Ynadrillu. Pech jednak chciał, że król błagał o opiekę nad tobą, a nie nad sobą, choć to jego zniknięcie oznaczało stratę dla królestwa!
Pokręcił głową, strącając wilgoć na twarz Shiona. Włosy przykleiły się mu do karku, do skroni i czoła, ale zdawał się tego nie dostrzegać, zbyt mocno ogarnięty furią. Nie trząsł się, nie cały. Musiał zaciskać zęby, a panował nad szczęką; jeśli napinał mięśnie, nie drżało mu ciało. Widać było jednak, że wewnątrz szaleje tornado znacznie bardziej niebezpieczne od burzy grasującej na zewnątrz.
JA uciekam ─ powtórzył za nim, jakby dopiero dotarły do niego te słowa. Przebiegł językiem po górnych zębach i uśmiechnął się, ukazując przy tym kły. ─ Kiedy uciekłem, mój panie? A może powinienem mówić: moja bliźniacza duszo, skoro i tobie tchórzostwo wrze w żyłach? ─ warknął nagle, ścinając go spojrzeniem. ─ To nie ja nie wywiązuję się z danego słowa. Obarczasz mnie egoizmem, gdy sam odpuszczasz i z podkulonym ogonem szczasz po kątach na samo wspomnienie o przejęciu władzy, której nawet sam byś nie wywalczył! I z racji czego? Z racji aroganckiej myśli, że gdyby nie dziedzictwo, grzałbyś dupę w naszych kryjówkach! Który z nas jest gorszy, wasza wysokość? Ty, który uciekasz, bo chcesz ratować siebie, czy ja, który odpuszczam, by ratować córkę?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spodziewał się, że padnie cios, ale mimo to, uderzenie wciąż pozostawało dla niego zaskoczeniem.  Głowa gwałtownie odwróciła się, a Shion poczuł przeszywające pieczenie w miejscu, w którym lada chwila wykwitnie czerwony ślad. Nie miał jednak czasu pomyśleć, a tym bardziej coś powiedzieć, kiedy świat przekręcił się o sto osiemdziesiąt stopni, a plecami uderzył boleśnie o ziemię. Nie to było jednak najgorsze.
W pierwszej sekundzie uderzenia serca nie wiedział, co się dzieje. Rozpaczliwie zaczął kopać nogami, próbując zerwać z gardła dłoń Jonathana. Ale zdawało mu się, że im bardziej się starał, to tym bardziej ciężkie palce coraz mocniej miażdżyły mu krtań. Niczym wyrzucona przez morze ryba, rozpaczliwie próbował złapać chociaż trochę życiodajnego tlenu, ale zamiast tego zaczął wydawać charczące dźwięki. Paznokcie chłopca ślizgały się po mokrej skórze, od czasu do czasu pozostawiając czerwone kreski, ale to i tak wciąż było za mało, by zerwać szpony dzikiej bestii ze swojego gardła. Coraz bardziej paliło go w płucach, a ciało domagało się tlenu. Przed oczami zaczęły migotać ciemne plamy a słowa cedzone przez jasnowłosego odbijały się mglistym echem w głowie księcia. Wiedział, że przesadził. Nigdy nie powinien tego mówić, ale z drugiej strony Jonathan sam się o to prosił. Porzucił go, odsunął, jakby był zużytą zabawką, na domiar złego był tak zaślepiony swoimi egoistycznymi pobudkami, że nie dostrzegał prawdy, która go otaczała.
I wreszcie uścisk zelżał, a Shion mógł nabrać powietrza.
Oddychał szybko i łapczywie, zupełnie nie przejmując się, że przy każdym uniesieniu klatki piersiowej czuje kłucie. Że wystarczył jeden zbyt gwałtowny ruch, a ostrze noża zatopi się w jego ciele. Charczał i kaszlał, a w gardle czuł płonący ogień, który go wypalał. Przycisnął na moment wierzch drżącej dłoni, chcąc wytrzeć stróżkę śliny.
Ale mimo wszystko, to i tak nie było najgorsze.
Wściekłość Jonathana podsycana żywą nienawiścią, którą zapewne czuł w tym momencie do niego. Raptownie Shion poczuł dziwny przypływ paniki. Musiał uciekać. Wydostać się z klatki, w której zamknął go starszych chłopak. Palce wolnej dłoni przesuwały się po zimnej i mokrej trawie w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby posłużyć mu za broń. W końcu opuszki wymacały coś twardego. Bez jakiegokolwiek opamiętania, zacisnął palce na kamieniu i uderzył z całej siły w skroń Jace’a. Chciał go ogłuszyć, powalić.
Ale on nawet nie drgnął.
Wciąż wisiał nad nim jak widmo, kat, który lada moment pozbawi go głowy.
Pojedyncze krople krwi zaczęły skapywać z rany na głowie Jonathana, skapując na piegowatą twarz Shiona w chwili, kiedy ten nachylał się nad nim. W głowie Shiona szumiało. Czuł się, jakby przegrał coś ważnego. Najważniejszego. Raptownie jego dolna warga niepohamowanie zadrżała.
Tylko się nie rozpłacz, kretynie. Znowu.
- O-odwal się! – jęknął ponownie szamocząc się pod Jonathanem, kopiąc i okładając jego przedramiona swoimi pięściami, jakby to mogło otworzyć mu drogę przed wolnością.
- Jesteś najgorszy! Okropny! Odwal się ode mnie! Przecież jak Ethan zasiadłby na tronie, to przyjąłby pod swoje skrzydła Hekate. Z nim miałaby lepiej. Mogłaby wychowywać się z jego dziećmi. Byłaby bezpieczniejsza z nim,  niż ze mną. Ja się nie nadaję do rządzenia. – wykrzyczał okładając go jeszcze przez chwilę, aż wreszcie umęczone ciało znieruchomiało.
”Ty, który odpuszcza, bo chcesz ratować siebie”
Nie. Nie, nie, nie. To nie tak.
Dłonie powoli zsunęły się po mokrych przedramionach Jonathana i opadły na zimną trawę.
On nic nie rozumie. Zupełnie nic.
Usta wygięły się w dziwnym grymasie, a oczy zaszkliły się, zwiastując nieuchronne.
Boże, jaki był słaby. I fizycznie. I mentalnie.
- Nie chcę uciekać. Chcę tylko zostać z Tobą. Chcę walczyć u twojego boku. Oglądać jak się śmiejesz. Chcę zobaczyć smoka. Chcę… wiem, że jestem twoim błędem, ale mimo to, mimo to chcę być przy Tobie, Jace. – jęknął żałośnie, niemal zaskomlał, jednocześnie przyciskając oba przedramiona do swoich oczu w chwili, kiedy słone łzy zaczęły mieszać się z ciężkimi kroplami deszczu.
Błysnęło, a chwilę później huknęło.
W tej samej chwili drobne usta poruszyły się, wypowiadając dwa słowa.
Słowa, które nigdy nie powinny opuścić królewskich ust. Nie w stronę kogoś, kto urodził się w slumsach. Nie kogoś takiego, kim był Jonathan.
Zdawało się, że chwilę później zapanowała idealna cisza, mącona jedynie szumem deszczu. Pociągnął nosem, próbując powstrzymać kwilenie i kiedy wreszcie rozluźnił zaciśnięte zęby, mówił dalej, nieco spokojniej, choć zachrypniętym głosem.
- Przepraszam. Nie chciałem tego. Naprawdę nie chcę. Zabierz to ode mnie, bo to cholernie boli. – poprosił o coś tak absurdalnego, jak próba zmiany pór roku. Czuł się bezradny i zagubiony, jak dziecko pozostawione we mgle.
Jeśli to jest ta cała miłość, to ja jej nie chcę.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Wiatr nie przestawał świszczeć i tylko pojedyncze grzmoty żółtymi albo białymi zygzakami wyrysowywały się na granacie nieba przerywając sobą przeciągły oddech świata, który postanowił westchnąć boleśnie nad całą sceną. Ziemia polany nasiąknęła wodą do tego stopnia, że gleba zamieniła się w błotnistą maź, klejącą się i przeszywającą ubrania, barwiącą wszystkie jaśniejsze tkaniny na brudny brąz, choć nic nie było w stanie wywołać tak gwałtownego drżenia, jak Shion.
W jednej chwili Jace zareagował.
Puścił go jak poparzony. Obaj byli mokrzy od deszczu, a jednak ciało poczuło prawdziwy ogień, upstrzony elektrycznymi wyładowaniami. Odsunął się, siadając twardo na biodrach dzieciaka, w zaskoczeniu wpatrując się w jego twarz, jakby dopiero zorientował się, z kim rozmawia. Shion zasłonił się, ale nie zdążył ukryć pierwszego błysku zaszklonych oczu, wprawiając tym dłonie Jace'a w drżenie zwiastujące pierwszy, nieodwołalny wybuch katastroficzny. Nie pomogło kulenie palców w pięści, ani nawet uspokajanie się w myślach ─ bo i one były prawdziwym galopem, tętentem kopyt, spod których ucieka cała racjonalność.
Dwa słowa. Nawet niedobrze wypowiedziane. A niszczą wszystko, co zostało zbudowane na chwiejnych fundamentach. Prawdziwi Burzyciele Światów; nie było mocniejszej siły, która strąciłaby z jego twarzy rozwścieczony uśmiech, uformowany za pomocą niewidzialnych dłoni złośliwości. Nie zostało nic, prócz szarawego odcienia niezdecydowania. Blefuje ─ to pierwsze, co przedostało się przez barierę szumu i wrzasków trzaskających wewnątrz czaszki. Ale nie blefował, miał tę pewność. Czuł pod sobą spazmy smutku, przez ubranie przedzierało się ciepło rozgrzanego ciała. Jak na srebrnej tacy otoczonej wianuszkiem drogich przypraw miał przed sobą królewskiego dziedzica, który pociągając nosem w agonalnych porywach próbował zdusić w sobie kwilenie. I na litość, każde jego następne słowo formowało się w sztylet, którego nie dało się pochwycić w palce i odrzucić ze zdwojoną siłą w stronę zaskoczonego przeciwnika.
Usta wykrzywiły się jeszcze przed tym, jak dźwignął się na nogi, zwracając przygniecionemu dotychczas chłopakowi jego upragnioną wolność ─ na tyle, na ile można to nazwać wolnością, skoro wyplątał go wyłącznie z więzów fizycznych. Z uczuciowymi nie dał rady, nie dlatego, że nie chciał, bo całe jego ciało zareagowało dosłownym ogłupieniem i jedyną myślą, która jak wściekła mucha krążyła mu po głowie, było wybicie z jego łba przeświadczenia o... Prawie warknął. O tym cholerstwie, na które się zatruł. Jace był niemal w stanie chwycić go za włosy i zacząć uderzać głową o ziemię ─ tak długo, aż wybije mu z niej wszystkie te głupoty. W obecnej sytuacji sam nie był już pewien, czy dzieciak posłużył się tanim chwytem, łapiąc na litość swojego oprawcę, czy jednak został podstawiony pod mur tak brutalnie, by przyznać się do wszystkiego, co powoli mordowało go od środka.
Może ma syndrom sztokholmski?
Spodziewał się po Shionie wszystkiego, niemal potrafiąc wyrecytować kilkadziesiąt propozycji bez zająknięcia, ale gdy przyszło co do czego i dane mu było wreszcie poznać faktyczny powód, dla którego dziedzic tronu rezygnował ze złotej korony i ułożonego haremu, wszystkie dotychczasowe słowa, z taką łatwością wyrzucane na zewnątrz, przyblokowały się w krtani i uformowały na kształt wielkiej kluchy. Nie dało się jej przełknąć za jednym zamachem ─ zostawała wciąż tak samo dusząca i rozległa, choć nawet teraz jasnowłosy spróbował się jej pozbyć, połykając nadmiar śliny.
I krwi.
Poczuł metaliczny posmak, ale ledwo docierało do niego, że od skroni, przez kość policzkową i sam policzek, aż do kącika ust, a potem do brody, przebiegały dwie linie ─ cieńsza i grubsza ─ czerwieni, skrupulatnie zmywane przez siekający deszcz. Starł je wierzchem ręki, tej samej, w której trzymał nóż. Na jego czubku również odbił się niewielki pas szkarłatu. Jace oddychał ciężej, ale był już spokojny. Furia nie targała jego organizmem, choć spojrzenie było nieufne i zmobilizowane ─ przyglądał się mu z góry, jakby wręcz oczekiwał ataku z jego strony, choć żadna komórka Shiona nie wskazywała na to, że ma zamiar zerwać się z wojowniczym okrzykiem i ruszyć na przeciwnika wymachując rękoma w dół i do góry.
Dwa słowa.
Co zrobisz?
„Zabierz to ode mnie.”
Powieki opadły odrobinę, przykrywając na chwilę oczy, a potem otworzył je ponownie i włożył ząbkowany nóż za pas.
Zabiorę ─ warknął pod nosem, ale nawet łamaga wyczułby wahanie w jego głosie. ─ Zabiorę cię do zamku i tam cię wyleczą.
Przestań.
Bo co?
Dobre pytanie, szczególnie jeśli połączyć je z kpiarskim wyrazem jego twarzy.
Nic mi nie możesz zrobić.
A on?
Jace przebiegł kocim spojrzeniem po wyłożonej na ziemi sylwetce. On?
On tym bardziej.
Zresztą ─ zaczął z przekąsem ─ udowodnię ci, że się mylisz.

---------------------------------

Stodoła była średnich rozmiarów, ale względnie zadbana, co nie było rzecz jasna żadnym plusem dla Ethana, bo nikt z grona Jace'a nie przywiązywał wagi do wygód w sposób, w jaki postrzegał to pierwszy lepszy mieszczanin. Być może było to jakieś udogodnienie dla Shiona, ale dla Jace'a? Mężczyzna zmrużył ślepia, przecinając umowną linię między zewnętrznym światem, a wnętrzem stodoły i od razu poczuł różnicę między zapachem burzy, a przeleżanego siana, teraz na domiar złego z dodatkiem potu, krwi i brudnych ubrań jego towarzyszy.
Niejeden zwymiotowałby na starcie.
Gdzieś w kącie zwinięta w kłębek leżała Rainbow. Otuliła się szczelnie jednym z przyniesionych przez Pepper koców i schowała twarz za kosmykami, dodatkowo odwracając się do wszystkich plecami. Jace mimowolnie przebiegł spojrzeniem po kształtnej sylwetce, nawet jeśli odrobinę zmienionej przez nierówności koca, a potem spojrzał na Shiona.
Przez całą drogę milczał, pokazując, że jego słowa były absolutnym ucięciem tematu. Na spójnik „ale”, każdy złodziej sięgał po rzeczownik „nóż” i nie trzeba było spędzić miesięcy u boku grupy , aby się o tym przekonać już przy pierwszej próbie stawienia oporu, a w obecnej sytuacji Jace i tak trzymał się ledwo na nogach i naruszenie następnej bariery mogło sprowadzić ich obu ponownie do linii parteru ─ tym razem bez blokad, bo splątaliby się jak wściekłe zwierzęta. Natenczas pokrywa, jaką było jego ciało, trzymała się dobrze i stabilnie ─ kroki stawiał pewnie, emocje trzymał pod kontrolą, więc i na twarzy nie pojawiły się żadne wrogie cienie. Tylko temperatura Jace'a przewyższała dostępne zdrowiu standardy. Był gorący, jeśli nie ująć tego w przekleństwa. Przebiegł ostatni raz wzrokiem po porzuconych na ziemi i prostokątach ściągniętego linami siana złodziejach, mordercach, degeneratach i byłych kurwach, a potem pociągnął dziedzica za sobą.
Ich miejsce ─ choć był przekonany, że Ethan i Pepper upierali się, aby ugościć członka rodziny w chacie ─ było na górze, na niewielkiej, drewnianej platformie, półpiętrze; miejscu tak samo zawalonym wyschniętym sianem, jak cała reszta stodoły. Zaledwie kilkanaście stopni po drabinie dzieliło ich od spojrzenia na pochrapujących, niemal martwych ludzi powtykanych we wszystkie możliwe szpary, które gwarantowały im odrobinę ciepła.
Przemokliście do suchej nitki ─ zauważył cichy, zachrypnięty głos.
Spojrzenie Jace'a ciężko spoczęło na szczupłej sylwetce przykrytej zasłoną cienia. Nerissa wychyliła się na krok, pozwalając słabemu rozbłyskowi błyskawicy oświetlić własną twarz, a potem uniosła trochę wyżej ramiona, podając to, co w nich trzymała na górę.
Co teraz, Jace? ─ zapytała odrobinę głośniej niż najpotężniejsze chrapnięcie Sztachy. Jace położył złożony w kostkę koc na ziemi. ─ Ethan nie chce tronu. Shion również.
Jak na zawołanie posłała księciu nieodgadnione spojrzenie.
Idź spać ─ wciął się jasnowłosy, chwytając w palce pierwszy guzik koszuli. ─ Wszyscy musimy się z tym przespać.
Dziewczyna pokręciła głową. W dłoni ściskała niewielki woreczek.
Mam ci jeszcze zmienić okład. W dodatku masz nową ranę. Od czego?
Zaskoczony opadł opuszkami na skroń. Czuł przez skórę dudnienie, ale zrozumiał też, że wciąż krwawi. Wciągnął wtedy powietrze przez płuca.
Trologryci. Zagapiłem się.
Ty się zagapiłeś? ─ Jak na zawołanie uniosła brew. ─ Co jeszcze chcesz mi wcisnąć?
Nie pytaj, Risse...
Daj okłady, sam to zrobię.
Nerissa potaknęła, podając mu jeszcze worek z asortymentem medycznym, jaki zapewne podarowała im Pepper, a potem zeskoczyła ze stopni drabiny, odwróciła się na pięcie i ruszyła w głąb stodoły, szukając dla siebie dobrego miejsca. Zniknęła za grubymi belkami akurat, gdy Jace opadł na siano i położył szorstki woreczek tuż obok uda. Spodnie przykleiły się już do skóry, tak samo jak materiał koszuli i kamizelki, a z każdym ruchem chłód przesiąkniętych wodą łachów wdzierał do jego ciała lodowe igły. Zsunął więc wpierw pas z Hunterem, potem zajął się rozpinaniem tego, przy którym trzymał sakwę z monetami, pomniejsze noże i kilka ─ teraz doszczętnie tkniętych wilgocią ─ krakersów. Rzucił to na ziemię, łapiąc za poły kamizelki, którą sprowadził do podłogi chwilę później.
Zatrzymał się dopiero, gdy pozbył się koszuli. Źrenice drgnęły, mocno się rozszerzając, gdy wbił spojrzenie prosto w Shiona.
Hm? ─ mruknął, sięgając po koc. ─ Rozbieraj się i właź pod koc.
Twój koc?
Mamy jeden.
Zbieg okoliczności?
Jace zahaczył krótkim paznokciem o supeł na bandażu lewej, prowadzącej ręki. Posiadanie jednego okrycia nie było niczym dziwnym ─ Sztacha właśnie wypychał poza obręb koca Jorga, a Nerissa skuliła się pod jedną narzutą razem z Arimą (wszyscy wiedzieli, że gość musi spać z kobietą, bo facetowi by nie popuścił). A jednak wizja dzielenia się ze Shionem jednym materiałem napawała go...
Kurwa, kurwa, kurwa, ja pierdole, kurwa mać, kurwa.
No, tym właśnie.
Sięgnął po nóż i wsunął go pod szmaty okrywające ranną rękę.
Ja pierdole, warknął, rozcinając wreszcie szorstką tkaninę. Kurwa, kurwa, kurwa. Opadła na ziemię, między jego stopy, a on obejrzał ze znużeniem miejsce, w którym miecz Farrowa zetknął się z jego skórą i pozbawił go palca. Skóra poczerniała i podwinęła się, ale rana się zasklepiła i przestała krwawić. Jace sięgnął po mieszek.
Wracając do tego, co działo się na polanie ─ zaczął niewzruszenie, ale ze świadomością, że sen złodzieja jest lekki i niepewny ─ dlatego mówił cicho. ─ Wybij to sobie z głowy.
Kawa na ławę, co?
Choć w tych czasach to raczej kufel rumu rzucony na blat.
Albo lepiej na łeb.
Większe prawdopodobieństwo, że ─ jak nie ostudzi młodzieńczego zauroczenia ─ to chociaż zagwarantuje wstrząs mózgu albo amnezje.
To przywiązanie, szczeniacki kaprys. Lada chwila ci się znudzi. ─ Róg bandaża (o ile tak to można nazwać) wymsknął mu się w rąk, a w głowie nadal huczało tylko to jedno przekleństwo. Kurwa, kurwa, kurwa... i ciężko stwierdzić, czy klął na szmaty, wyznanie Shiona, czy na samego siebie. ─ Chcesz być przy mnie, bo ci dobrze. Lubisz tych ludzi i ich debilne zachowanie. Ale prawda jest taka, że na moim miejscu możesz sobie postawić kogokolwiek z nich. Rai chociażby. Ją też nokautujesz wyznaniami w burzliwe noce? ─ Znów mu wypadło. Brew drgnęła, a on warknął i odsunął się do tyłu, opierając plecami o drewno ściany. Spojrzał wtedy na Shiona, na chwilę obecną rezygnując ze sprezentowania sobie opatrunku. W dodatku zaczynało mu być zimno w mokrych spodniach, a przeklinał się nad wszystkie bóstwa, że zdejmie je dopiero, jak pójdzie spać. Czyli mniej więcej po tym, jak przestanie się żreć z kawałkiem ściery.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

W końcu odzyskał fizyczną wolność. Ale to było wszystko. Jego umysł był więźniem jego własnego serca i jeszcze nie do końca zrozumiałych uczuć. Mógł od razu się podnieść, ale zamiast tego nadal leżał, wpatrując się w pustkę, i tylko mrużąc nieco powieki, by osłonić oczy przed siarczystym deszczem. Dopiero teraz dotarło do niego, jak wielki błąd popełnił. Nigdy nie powinien mu tego mówić. Nie dlatego, że mu nie ufał, bo mimo wszystko Jace był jedyną osobą w tym przeklętym świecie, której mógł zawierzyć wszystko. Ale dlatego, że teraz będzie jeszcze gorzej. Czuł to. Cała je krew wrzała, a serce waliło rozszalałe, chcąc wydrapać sobie drogę na zewnątrz. Rudowłosy delikatnie przełknął ślinę, wciąż czując nieprzyjemne pieczenie w gardle, które jak można było spodziewać się – nie ustąpi do dnia jutrzejszego. Albo i dłużej.
Naprawdę mógł mnie zabić, przemknęło przez jego zmęczony umysł, kiedy zamykał oczy.
I chciał. Gdybym… Mimowolnie zagryzł dolną wargę w tym momencie najbardziej na świecie chcąc zostać sam. Z dala od niego, od jego bacznego spojrzenia. Nawet, jeśli miałby spędzić całą noc w tej cholernej ulewie.
- Nie chcę. – wychrypiał nieprzyjemnie dla ucha, aczkolwiek ciężko było ocenić do czego tak właściwie się odnosi. Niestety, a może stety? Nim się zorientował, człapał już śladami za Jonathanem, spoglądając w błotniste ślady, które pozostawiał po sobie. Brązowe spojrzenie na krótko omiotło sylwetkę idącego przed nim młodzieńczy. Jednakże szybko uciekł spojrzeniem gdzieś w bok. Nawet patrzenie na niego w tym momencie bolało. Zacisnął mocno jedną z pięści, aż pobielały mu knykcie. Nie powinien tego mówić. Nigdy. Nigdy.

[*]

W milczeniu wdrapał się na górę w akompaniamencie pochrapywań Sztachy oraz pierdzenia pod dziurawym kocem Amiry. Szczerze powiedziawszy nie spodziewał się, że wyląduje na górze sam na sam z Jonathanem. W pierwszej chwili posłał tęskne spojrzenie w stronę śpiącej Rainbow, jakby do ostatniej chwili rozważając możliwość zawrócenia i wsunięcia się pod jej koc. Nie chciał spać obok jasnowłosego. Nie po tym, co zaszło na polanie. W milczeniu przysłuchiwał się krótkiej wymianie zdań między młodzieńcem a Nerissą, z trudem powstrzymując nieprzyjemny grymas, kiedy Jace w pewien sposób krył jego dupę. Shion mógł tylko domyślić się, jakby zareagowała ciemnowłosa na wiadomość, że królewski bękart śmiał podnieść rękę na jej ukochanego przywódcę. Grymas niezadowolenia szybko przekształcił się w drwinę, którą skrzętnie zdołał ukryć pod przydługimi kosmykami włosów.
”Rozbieraj się i właź pod koc.” Słowa padły na niego igłami, wywołując dziwny zawrót głowy i przyspieszenie serca, które odbierało mu tchu.
Uspokój się, kretynie, skarcił samego siebie w myślach. To nic takiego. Przez ostatnie miesiące wiele razy spałeś z gołym tyłkiem. I było to normalne.
Właśnie.
Normalne.
Teraz było zupełnie inaczej. Sytuacja uległa diametralnej zmianie. Shion znów zaczął odczuwać dziwne skrępowanie przy Jonathanie. A na domiar złego, mimo wszystko nie potrafił zmyć z twarzy wypieków, które zabarwiły jego bladą cerę. To dlatego, że z zimna wlazłem do ciepłej stodoły. Tak, to z pewnością było to. Nie było opcji, żeby się mylił.
Stojąc tyłem do Jonathana, sięgnął drżącymi z zimna palcami do guzików koszuli, które pospiesznie zaczął odpinać, chcąc pozbyć się ja najszybciej przemoczonego ubrania. Materiał wylądował na ziemi,  z ledwością zawisając na krawędzi, a Shion przez drobne uderzenie serca był pewny, że zaraz spadnie wprost na twarz śpiącego Syjama. Odetchnął cicho, kiedy bluzka skończyła się kołysać, po czym sięgnął do sznurka, który służył mu za pasek podtrzymujący lniane spodnie. Był cały skostniały i co rusz nawiedzały go spazmatyczne drgawki. Trzy uderzenia serca, a spodnie wraz z bielizną zsunęły się i plasnęły w kostkach chłopaka.  
Od kiedy opuścił zamek, jego ciało ulegało stopniowej zmianie. Było silniejsze. Nie, nie w znaczeniu fizycznym, bo wciąż pozostawał kruchy, wręcz wychudzony, ale skóra stała się wytrzymalsza. Dawniej była barwy mlecznobiałej, bez jakiejkolwiek skazy. A teraz? O ciemniejszej barwie, w niektórych miejscach zabrudzona, w siniakach i zadrapaniach, oraz bliznach. A Shion zdawał się już nie liczyć kolejnych stłuczeń. Dzisiaj przyszły kolejne. Wciąż odczuwał lekkie pieczenie w okolicach policzkach i palący ból w gardle, na którym powoli pojawiały się już sine ślady.
Wiedział to.
Doskonale wiedział, że jego młode ciało powoli było hartowane.
Zerknął przelotnie na jasnowłosego, kiedy czmychnął na siano i podciągnął praktycznie pod same uszy cuchnący stęchlizną koc. Dopiero teraz, w nikłym cieple zaczął odczuwać okropne zmęczenie. Powoli zamknął powieki, chcąc ja najszybciej przespać tę noc. I zapomnieć. Ale najwidoczniej Jonathan miał inny plan.
- Nie chcę do tego wracać. – syknął zachrypnięty, marszcząc pry tym brwi, kiedy spojrzał na niego. Czy on naprawdę musi nawiązywać do tego wszystkiego? TERAZ?
Przez chwilę przyglądał się szmatce, która miała służyć za opatrunek, by koniec w końców podnieść się z sennika. Owinąwszy swoje szczupłe biodra kocem, sunąc nim po ziemi, pokonał dzielącą ich odległość i schylił się po materiał.
- Daj. – mruknął krótko, z lekką nutą charakterystycznego dla siebie władczego tonu. Nie wiedział do końca, czy jasnowłosy go posłucha i pozwoli sobie pomóc, ale Shion nie zamierzał zrezygnować tak łatwo.
Przynajmniej z cholernego bandażowania.
Przysunął materiał do rannej dłoni I spróbował przytrzymać sobie koc pod łokciem, ale materiał jak na złość zsunął się na ziemię, odkrywając przed Jonathanem każdy zakamarek jego ciała. Przełknął cicho ślinę i instynktownie zacisnął mocniej usta, wychodząc z założenia, że jeśli nie pokaże po sobie zdenerwowania i speszenia, to nikt nie zauważy niezręcznej sytuacji, w jakiej się zalazł. Zaczął powoli bandażować dłoń Jace’a, czując skurcz żołądka na samo wspomnienie tamtej walki.
Żyje. To najważniejsze. I prawie w jednym kawałku. Nie był w stanie powstrzymać pojedynczego cienia uśmiechu, który zawitał na jego wargach, ale szybko zmazał je skupieniem. Palce tylko raz się zatrzymały i drgnęły, kiedy jasnowłosy wspomniał o tym, że to wszystko jest szczeniackie i się znudzi. Krew w nim zawrzała, choć wciąż próbował zapanować nad sobą.
Ale nie wyszło.
Posłał mu z dołu wściekłe spojrzenie, w którym iskrzyły się kurwiki i zacisnął, nieświadomie, nieco mocniej palce na jego dłoni.
- Jestem młody i niedoświadczony. Zgadzam się. Nie przeżyłem tego co ty. I żadne inne uczucie nie będzie tak silne, jakim obdarzyłeś Cornelię. – odezwał się w końcu po nużącej chwili, kiedy skończył go bandażować. Ale nie ruszył się z miejsca. Nawet nie drgnął, wpatrując się przed siebie, a za cel swojego wzroku obrał jedną z licznych blizn Jace’a.
- I może jestem szczeniakiem, ale nie pozwolę Ci ego co czuję nazywać szczeniacką zachcianką. Gówno wiesz o mnie. Wydaje ci się, że mnie znasz, ale nie wiesz co myślę i co czuję. – chciał przysunąć się, objąć go, wtulić i przejąć trochę jego ciepła. Cokolwiek.  
Ale wciąż stał w miejscu, zaciskając swoje palce na jego dłoni.
- Lubię. Lubię was wszystkich. Ale… to inny rodzaj lubienia. Wkurzasz mnie i irytujesz, ale jednocześnie przy tobie czuję się swobodnie. A raczej czułem do pewnego czasu. To ty… nie wiem, nie umiem tego określić. Ale mój żołądek wariuje, kiedy przypadkiem mnie dotkniesz. Pamiętam na pamięć twój zapach. Pamiętam każdy szczegół twojej twarzy. Każdy grymas, muśnięcie emocji. Jeżeli wiedziałbym, że pojedziesz ze mną do zamku, na zawsze, to bez wahania bym się zgodził. Lubię Rai, ale przy niej mój umysł i ciało nie wariuje. – wreszcie puścił jego rękę i wreszcie odważył się spojrzeć prosto w jego oczy. - Możesz mi zabronić z wami jechać. Możesz zabronić mi wielu innych rzeczy, ale nie masz prawa mówić mi, co mam wybić sobie z głowy a co nie. Pomyśl o czymś najważniejszym dla siebie i potem wybij to sobie z głowy. Potrafisz? Bo ja nie. – wyrzucił z siebie nieco głośniej, a z dołu ktoś zachrapał.
- Nie bądź takim egoistą. Nie chcesz tego? Jasne. Ja też nie. Zapomnij o tym co powiedziałem, możesz udawać, że nigdy nie miało to miejsca, ale… – w końcu nie wytrzymał i pchnął go jeszcze mocniej na ścianę.
- Nie zabronisz mi moich własnych uczuć. Nie jestem twoją własnością. Mogę robić co chcę i kiedy chcę, a ty już nie masz żadnego wpływu. Nie wrócę do zamku. Pogódź się z tym. Zamierzam robić co chcę, bez względu czy ci to odpowiada, czy nie. Nie zmusisz mnie. W żaden sposób. Ani do zostania królem, ani do pozbycia się tego, co siedzi we mnie i wykiełkowało. Myślisz, że tego chciałem? Nie. Nie przewidziałem tego. Pierwszy raz w życiu coś takiego czułem. Nie zależało mi tak mocno nawet na własnej rodzinie jak na tobie, ty cholerny…. Cholerny… – zagryzł wargę próbując się uspokoić. Raptownie sięgnął pod koc i przysłonił się nim, by chociaż tym marnym skrawkiem materiału móc się od niego odgrodzić.
- Nie rozumiem tylko jednego. Czemu tak mnie siłą pchasz do zamku? Hekate? Dobrze wiesz, że z Ethanem będzie miała lepiej. Wyrzuty? Że nie dopełnisz do końca swojego zadania? Że jak ja zginę, to śmierć twojej żony pójdzie na marne? Nie chcesz mnie więcej widzieć, prawda? Powiedz słowo. Zniknę. I już nigdy mnie zobaczysz. Jedno słowo. – wpatrywał się przez chwilę w dwubarwne tęczówki, aż w końcu zrobił parę kroków do tyłu.
- Nie odpowiadaj. Znam odpowiedź. – znowu ten niezdrowy odruch gryzienia wargi. I jeśli nikt go nie zatrzymał, chłopak odwrócił się na pięcie i podszedł do siana, gdzie rzucił się i podkuliwszy nogi, naciągnął na siebie koc, podkulając bardziej pod siebie nogi.
- Nie rozumiem cię. – mruknął ledwo słyszalnie wpatrując się w płomień dogorywającej świeczki.
- Niech jutro nasze drogi na zawsze się rozejdą.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 6 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach