Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 5 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

Nie patrzył na niego, nie z racji obojętności. Nawet z nożem na gardle wyśmiałby teorię, że był zaciekawiony, choć drobne, sporadyczne błyski w kącikach jego oczu świadczyły o nieczęstym wyrazie zaintrygowania. Mimo wszystko nie było to po prostu wymagane ─ Jace czuł, jak odległość między nim, a Shionem zostaje zmniejszana. Słyszał każdy krok, jakby odsuwał od siebie pohukiwania sów albo cichy występ cykad, gniotąc te dźwięki w dłoni. Pozostały tylko ledwie możliwe do wychwycenia stuknięcia obuwia o trzeszczące deski i niepokój, który lepkimi palcami dotknął ramion białowłosego, zmuszając mięśnie do napięcia się.
Przyglądał się nagim, powykręcanym drzewom. Przez gęsty las prowadziła szeroka ścieżka, którą tu przybyli ─ i którą prawdopodobnie ma przybyć lord Farrow. W tym jednak momencie, choć czas do bitwy mijał nieubłaganie, Jace bardziej skupiał się na bliskości Shiona, niż samym wydarzeniu. Po tylu tygodniach chorej nienawiści, gwałtownie przemienionej w coś beznamiętnego, wreszcie przyszło im porozmawiać.
I to akurat na taki temat.
Białowłosy oparł skroń o framugę okna, bezustannie wgapiając się w początek ścieżki, wyłaniającej się spomiędzy ściśniętych drzew.
„A o których ranach mówisz?”
Zmrużył ślepia, stukając palcem o brzeg otworu, na którym oparł rękę.
„... a jeśli chodzi o te tutaj...”
Mimowolnie na niego spojrzał. Wreszcie oderwał wzrok od drogi i ulokował go w twarzy Shiona, choć z widocznym ociągnięciem i niechęcią. Akurat wykrzywiła się w paskudny grymas, mający być jakąś marną imitacją uśmiechu; tyle, że radość nie sięgnęła jego oczu. Jasne brwi natychmiast ściągnęły się ku sobie, gdy książę (były książę ─ podpowiadał natrętnie „głos”) zbliżył się do niego jeszcze bardziej. I choć wszystkie myśli krzyczały, aby się odsunął, odchylił głowę albo odtrącił jego dłoń; jedyną reakcją było nagłe zaciśnięcie szczęk. Najwidoczniej robił wszystko, by nie odgryźć palców, które spoczęły na jego wargach.
„Ej, Jace.”
Coś ścisnęło go za gardło.
Zdał sobie sprawę ze swojej pozycji.
I to było najbardziej irytujące.
Oczywiście ─ warknął zgryźliwie, niemalże wchodząc mu w połowie wypowiedzianego zdania. Słowa Colieen najlepiej odwzorowywały jego myśli; pewna część Jace'a nadal należała do Nel. Wyłącznie.
WIESZ, ŻE TO NIEPRAWDA!
Sam się skrzywił, pozwalając, by przez twarz przemknął cień zdenerwowania.
Nie baw się mną, Shion, bo już tracę cierpliwość. Jeśli musisz, znajdę ci jakąś kurwę i sam się przekonasz, czy ci to pomoże.


Ostatnio zmieniony przez Growlithe dnia 09.11.15 21:58, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Reakcja była jak najbardziej o przewidzenia, chociaż nie mógł powstrzymać błysku rozczarowania, który pojawił się w jego brązowych oczach. Ale Jace nie mógł tego dostrzec, bo już od paru chwil był odwrócony bokiem do jasnowłosego. Chłody wiatr otulił jego policzki, które poróżowiały od mrozu wywołując dziwne uczucie dreszczy z zimna.
A może to nie było zimno?
Dobrze. Skoro tak bardzo oferujesz się z pomocą, Jace. Czemu miałbym Ci odmówić? W końcu masz w tym doświadczenie. W doborze odpowiednich kurewek, prawda? – mruknął odwracając głowę w jego stronę, ale złośliwość została bardzo szybko zmazana przez zupełnie coś innego, niezrozumiałego, coś, co jeszcze nigdy przedtem nie zawitało na jego obliczu. Brwi zmarszczyły się w niezadowoleniu, kiedy ponownie dotknął swoich warg i warknął coś niezrozumiałego pod nosem.
Brzydzisz się? To jedyna rzecz w całym moim ciele, która nie została przez nich dotknięta. Jest czysta, w przeciwieństwie do reszty. Zbrudzona jedynie tobą. – dodał przenosząc spojrzenie na mężczyznę.
Tsk. – wystarczyło jedno uderzenie serca, kiedy drobne dłonie złapały Jace’a za materiał jego koszuli w okolicach splotu i pociągnęły w swoją stronę, jednocześnie zmuszając do pochylenia się, by już po chwili wpić się swoimi wargami w jego. I choć wciąż wyczuwalny był brak doświadczenia, to mimo to Jace mógł poczuć jak przesuwa językiem po jego ustach, niemo prosząc o wpuszczenie, by pogłębić pocałunek. Ciche cmoknięcie obwieściło koniec, gdy odsunął się na parę milimetrów, czując ciepły oddech mężczyzny pieszczący jego skórę.
Dlatego sam go sobie wziąłem. – zachrypiał cicho, unosząc nieco kącik ust ku górze,  który po chwili opadł. ─ I… – przysunął usta do jego żuchwy, którą ucałował krótko. ─ To nie zabawa.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Dobrze. Skoro tak bardzo oferujesz się z pomocą, Jace. Czemu miałbym Ci odmówić? W końcu masz w tym doświadczenie. W doborze odpowiednich kurewek, prawda?
Jace przewrócił oczami. Nie umiał (może nie chciał?) powstrzymać się przed zirytowaniem. Tak, był wręcz genialny przy dobrze kobiet, już na pierwszy rzut oka wiedząc, którą będzie się pieprzyło lepiej, a która jest zużyta. Choć słowa Shiona nie powinny zrobić na nim żadnego wrażenia, tym razem potraktował je jako niebezpośrednie wyzwanie ─ a na to nie mógł pozostać bierny. Półuśmiech wstąpił na jego usta, a on sam rozluźnił się nieco, krzyżując ręce na torsie.
Specjalnie dla ciebie znajdę taką, która grzecznie padnie ci do stóp, mój książę. ─ W tekst wgryzł się sarkazm, bo przed oczami stanął mu widok klękającego Shiona. Nawet potrafił wyobrazić sobie drżące dłonie spoczywające na jego udach i ciepłe usta, zwilżone naprędce językiem. ─ Zawsze to jakaś odmiana, hm?
Jak na zawołanie uniósł brwi. Ale tylko na chwilę, bo w dialogu pojawił się dość solidny wykrzyknik. Jace wyraził swoje niezadowolenie miną, gdy tylko z gardła dziedzica wyrwało się warknięcie.
Oh, daj se siana.
Brzydzisz się?
K U R E W S K O.
Chciał to powiedzieć na głos. Ha, warknąć to równie głośno i wściekle, co zrobił to Shion. Tyle, że coś zapchało mu gardło, zawiązało usta grubą nicią. Przyglądał się bez przerwy obsypanej piegami twarzy rudzielca, jakby tylko czekał na znak, aż ten się potknie i pozwoli mu zwolnić blokadę. Czuł, jak ktoś (albo raczej „coś”) trzyma go za ramiona, krępuje ruchy. I to „coś” nie pozwalało się poruszyć, choć tym razem faktycznie miał ochotę się odsunąć, przerywając tę błazenadę.
To nie powinno mieć miejsca, Jace.
Wiem.
Poczuł na nieruchomych ustach gwałtowny pocałunek.
Skończ to.
Język Shiona dotknął jego warg.
TERAZ.
Zamknął oczy, atakowany przez tępe dudnienie w skroni.
Dlatego sam go sobie wziąłem. I...
Palce Jace'a drgnęły lekko, nim opuścił dłonie z ramion i wsunął je na drobne biodra Shiona. Wreszcie rozchylił usta, kładąc ciepły oddech na jego grzywce idealnie w momencie, gdy książę (były książę) złożył kolejny pocałunek.
Pożałujesz tego, Jace. To chore.
To nie zabawa.
HUK.
Ręka Jace'a opadła na ścianę, do której chwilę później gwałtownie przylgnęły plecy Shiona. Przez otwór „okna” wpadło kolejne pohukiwanie sowy, jakby świat chciał im przypomnieć, że to nie jest dobry czas; że to nieodpowiednie miejsce. Tak jakby teraz ich to obchodziło. Usta zachłannie smakowały ust młodszego chłopaka, nie pozwalając na chwilę wytchnienia, a zabandażowana ręka wsunęła się pod lekki materiał koszulki, drażniąc dotykiem miejsca, na których wcześniej kładły się zachłanne łapska gwałcicieli. Język wkradł się między wargi Shiona, akurat, gdy opuszki palców musnęły nagą skórę jego pleców. Przyciągnął go bliżej siebie (bliżej, jeszcze trochę...), obejmując mocniej w pasie, by pogłębić pocałunek niezrażony brakiem czasu na zaczerpnięcie tchu.
Pamiętaj. Pożałujesz tego.
Zsunął dłoń ze ściany na jego policzek, w akompaniamencie mokrego cmoknięcia. Jeszcze moment cienka nić śliny łączyła ich ze sobą, a potem musnął wpierw kącik jego ust, linię żuchwy, szyję, pozostawiając po sobie wilgotne ślady, aż dotarł do miejsca tuż pod uchem. Szorstkie wargi przemknęły tam w lekkim pocałunku, a później Jace odetchnął ciężko, kładąc na karku Shiona gorący oddech.
ŻAŁUJESZ?
Zaśmiał się chrapliwie, prostując obolałe plecy. Dłoń prześlizgnęła się z lędźwi Shiona naprzód, po drodze wsuwając palce za materiał spodni. Ledwo zahaczał paznokciem o ich brzeg, ale dzieciak i tak mógł poczuć lekkie napieranie na tę część ubrania. Jace odchylił je jednak na centymetr, nim zrezygnował z pomysłu i zabrał rękę, finalnie opierając ją o szyję dziedzica. Kciukiem przesunął po jego dolnej wardze, odszukując spojrzenie ciemnych tęczówek. W dwukolorowych oczach zgasł zadziorny błysk, jakby dopiero zdał sobie sprawę, co tu zaszło.
Zadowolony?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Szczerze? Nie spodziewał się. Ani reakcji Jace’a, ani jego pocałunku.
Sapnął cicho czując szorstkie wargi napierające na jego usta, instynktownie obejmując dłońmi jego ramiona i przyciągając bardziej do siebie. Drobne palce przesunęły się po miękkich kosmykach i zacisnęły na nich, zahaczając paznokciem kciuka po jego karku w momencie, kiedy rozchylił bezwiednie swoje wargi, wpuszczając Jace’a. Czuł na swojej skórze jego dotyk, który pozostawał po sobie języki gorąca przenikające coraz głębiej, muskając go od środka. Coś w żołądku go ściskało, spływając niżej, aż zaczęło kumulować się w podbrzuszu, wywołują dziwne, ale przyjemne mrowienie. Chciał więcej. Więcej jego. Przynajmniej w tym momencie.
Jedna dłoń zsunęła się niżej, na jego przedramię i wbiła paznokcie, pozostawiając na skórze czerwone pół księżyce. Stracił zupełne poczucie czasu oraz kontakt z rzeczywistością, które powróciło dopiero w chwili, gdy usta mężczyzny odsunęły się od niego, wpuszczając na jego wargi uczucie chłodu, szybko stłamszone przez dotyk bandaża. Uchylił powieki, które do tej pory mocno zaciskał i przemknął błyszczącym spojrzeniem po szyi, żuchwie oraz ustach jasnowłosego. W głowie mu huczało, a on sam czuł się tak, jakby był na lekkim rauszu. Zdawało mu się, że serce wali mu tak mocno, że Jace je usłyszy.
To zwykły pocałunek, kretynie.
Wiedział, ale mimo to….
”Zadowolony?”
Jeszcze… – wyszeptał ledwo słyszalnym głosem i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, stanął nieco na palcach i przylgnął swoim ciałem do Jace’a, a powrót złączając ich w pocałunku. Tym razem na drobną chwilę to on przejął inicjatywę, całując zachłannie, jakby chciał zabrać usta mężczyzny tylko dla siebie. A z każdą kolejną chwilą jego ciało zaczynało coraz bardziej wariować, wywołując w nim istny chaos. Aż momentalnie wszystko zostało ucięte.
Drobne dłonie położył na jego klatce piersiowej i odepchnął go od siebie, przerywając pocałunek z głośnym mlaśnięciem. Oddychając ciężko i nieregularnie, zawiesił nieco głowę w dół, zrywając kontakt wzrokowy z mężczyzną, wpatrując się w popękane belki podłoża.
Dość… – wyszeptał cicho i przełknął ślinę, czując pulsowanie na swoich wargach oraz smak jasnowłosego. Smak i jego zapach, którym zdawał się w jednej chwili zaczynał przesiąkać.
Lubił jego zapach.
Moje ciało... dość. – dodał po chwili instynktownie zaciskając mocniej uda. Gdzieś z dołu dobiegł ich dźwięk śmiechu Rainbow. Powoli wracali. A świadomość, że ujrzą go w takim stanie… Blisko niego jeszcze bardziej go przeraziła. Odwrócił się plecami do niego i oparł jedną ręką o to, co było oknem, przyciskając wierzch dłoni do ust, mimo wszystko przesuwając językiem po dolnej wardze.
Pocałunki jednak nie są takie złe.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Jeszcze...
To nie tak, że tego nie dosłyszał. Zwyczajnie nie dano mu nawet chwili na reakcję. Z gardła wyrwał się tylko cichy pomruk rozleniwionego kociaka, nim rozchylił usta, pogłębiając niechciany pocałunek.
Nie chcesz tego, Jace.
NIE CHCESZ.
Odepchnij go od siebie.
Uderz. Niech się opamięta!
Wsunął dłonie z powrotem na jego talię, w pocałunku przegryzając mocno dolną wargę Shiona. Nie przerywał, nawet nie oponował. Gdzieś tam, w tle, dobijały się jeszcze protesty, ale umysł został przyćmiony ciepłem jego ust, uderzeniem serca, które poczuł, gdy dłoń powędrowała na materiał, płasko przylegając do cherlawej piersi. Palcami zahaczył o pierwszy guzik koszuli, pospiesznie rozpinając go i biorąc się za kolejny... ale w tym samym momencie musiał pochylić się odrobinę, by przedłużyć pocałunek choć o sekundę. A potem po smaku jego warg pozostało tylko wspomnienie.
Spojrzał na niego nic nie rozumiejąc, ale ─ o dziwo ─ nie oponował, gdy dłonie dziedzica spoczęły na jego torsie. Oderwał od niego ręce, błądzące dotychczas po jego boku lub przy rozpięciu koszuli i obrzucił go pytającym, roziskrzonym spojrzeniem. Serce waliło młotem z ciekawości i szczeniackiej chęci przeciągnięcia tego wszystkiego; pójścia krok dalej. Niemalże dało się wyczuć jego zniecierpliwienie, powoli rozsadzające od środka.
Co z tego, że u dołu schodów rozbrzmiewał głos Rainbow?
Moje ciało... dość.
Zmarszczył brwi, momentalnie ogarniając jego sylwetkę spojrzeniem. Wewnątrz poczuł wręcz bezczelną satysfakcję. Potrzebował tak niewiele, żeby doprowadzić się do takiego stanu? Jace cmoknął pod nosem, układając dźwięk w ciche „tsk” i zrobił krok do przodu, zmniejszając odległość między nimi. Na karku Shiona zakleszczyły się lekko zęby, gdy obejmował go w pasie. Szarpnął ku sobie, aż nie poczuł ciała przy ciele i oparłszy podbródek o nieco uniesione ramię, zsunął jedną z dłoni z brzucha młodzieńca, na podbrzusze, aż wreszcie dotarł palcami niżej. Dotknął nosem jego szyi, zaraz składając na niej ciepły pocałunek.
D o ś ć ─ powtórzył miękko, pocierając niespiesznie   dłonią po wyraźnym wybrzuszeniu. Wyczuł coraz gorętsze ciepło, gdy wsunął palce za materiał spodni i ujął nimi coraz bardziej tkniętego podnieceniem członka. Przesunął kciukiem po samej główce, zaczepnie przegryzając płatek jego ucha. ─ Twoje ciało mówi co innego. A może aż tak lubisz mój dotyk?
S k r z y p.
Ktoś zrobił pierwszy krok na schodach.
Poczekaj. ─ Szept ocieplił ucho dziedzica, zaraz wpuszczając na to samo miejsce chłód, gdy Jace odsunął się od niego i przeciął całą długość strychu niespiesznymi krokami.

---------------------------------

Na pewno?
Jace stał oparty o drzwi do strychu i przyglądał się Rainbow, która sama lustrowała go od góry do dołu, jakby próbowała doszukać się podstępu w jego postawie.
Ale zgodził się? ─ zapytała w końcu, a Jace wzruszył barkami.
Tak, też chce to wyjaśnić.
No dobra... Ale nie męcz go, rozumiesz?
Uśmiechnął się, odbierając od niej łuki.
Rozumiem.

---------------------------------

Oparł oba łuki o ścianę, zamykając za sobą drzwi. Rainbow zerknęła jeszcze do środka, obrzucając sylwetkę Shiona krótkim, analitycznym spojrzeniem, ale nie dostrzegając ani drżenia, ani czegoś ponadto (krwi chociażby) wycofała się i zeszła po schodach. Wychodząc na podwórze, pewnie nawet na myśl jej nie przyszło, że w tym samym momencie Jace kucał tuż przed Shionem, opierając jedno kolano o brudną ziemię. Palce ujęły sznurek spodni, a usta wsunęły się na brzuch dziedzica, gdy drugą ręką podwinął nieco materiał koszuli. Musnął wargami nagą skórę, lekko naznaczając trasę językiem, aż nie otarł się brodą o materiał spodni, które w tym momencie okazały się najmniej potrzebne. Oderwał się więc  od ciepłego ciała na ledwie parę milimetrów, by włożyć dwa palce za linię tkaniny i pociągnąć ją nieco w dół. Odsłonił skrawek jasnej cery, mrużąc przy tym zwierzęce ślepia. Zęby zostawiły po sobie czerwony ślad, gdy przegryzł biodro i zsunął się niżej, dotykając nosem i muskając grzywką linię między udem, a podbrzuszem.
Tylko cicho ─ wychrypiał, wreszcie pozbywając się okrywających nogi spodni. Kwestia przezorności ─ a przynajmniej tak sobie wmawiał. Rainbow będzie ze Shionem przez wiele długich godzin. Rozglądając się i przechadzając po pomieszczeniu bez problemu dotarłaby do miejsc, do których i oni by dotarli. Nawet jeśli Jace zaciągnąłby go w sam róg ─ na brudnych deskach pozostaną ślady. Jedno spojrzenie bystrych oczu i dostrzeże lepką ciecz, którą pozostawiliby, jeśli w grę weszłoby użycie rąk. Jak rozwiązać to inaczej, by nie zostawić po sobie poszlak? Rozchylił wargi i dotknął językiem czubka gorącego członka, opierając dłoń o szczupłe udo nakrapiane piegami. Rainbow przylgnęła plecami do ściany budynku, tuż przy drzwiach wejściowych (i, ku ironii, będąc pod „oknem”, o które zapewne oparł się Shion), akurat wtedy, gdy białowłosy zwilżył całą jego długość, wreszcie biorąc go do ust.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

To nie tak, że się nie bał. Bał się i to cholernie. W każdej sekundzie, w każdym biciu jego serca – odczuwał cholery strach, że przekroczy niewidzialną granicę, że zrobi coś, co skłoni Jace’a do odepchnięcia go i w ostateczności porzucenia. Jak szczeniaka, który zrobił coś złego. Kiedy zainicjował pocałunek – nie myślał. Kierował się dyktowanym instynktem i chęcią posmakowania jego ust. Nie sądził, że odpowie tym samym i że ostatecznie dojdzie do tego… co teraz.
Czekanie aż wróci i odprawi dziewczynę ciągnęły się dla chłopaka w nieskończoność. Zaciskał palce na drewnianej belce, starając się wyglądać i zachowywać normalnie, chociaż próba ustabilizowania ciężkiego oddechu nie należała do rzeczy najłatwiejszych.
Wróć już do mnie… proszę…
Uniósł nieco głowę i przekręcił ją, by spojrzeć przez ramię na zbliżającego się w jego stronę jasnowłosego, kiedy do jego uszu dobiegł odgłos zamykanych drzwi w akompaniamencie kroków na schodach. Znowu zostali sami. Znowu mógł poczuć jego dotyk na sobie, kiedy Jace odwracał go przodem do siebie i klękał przed nim.
”Tylko cicho.”
Skinął głową na potwierdzenie jego słów. Oczywiście, że rozumiał i że będzie cicho. Czemu miałby nie-
Jęknął.
Wydał z siebie dźwięk, o który nigdy przedtem siebie nie podejrzewał. Był tak obcy i tak nie należący do niego, że w pierwszej sekundzie pomyślał, że ktoś obcy stoi tuż obok niego. W ostatniej chwili przycisnął nadgarstek do swych rozchylonych i drżących warg, żeby sytuacja już się nie powtórzyła. Jednocześnie przechylił się nieco do przodu i oparł drugą dłonią o szczupłe ramię mężczyzny, pochylając się jeszcze bardziej i zginając w pół.
Dotykał go, choć dotyk go obrzydzał.
Ale nie wywoływał w nim odruchów wymiotnych, takie, jakie targały jego ciałem tamtej pamiętnej nocy, chociaż każdego wieczoru usilnie próbował wyprzeć te obrazy ze swojej głowy. A daremno, choć czasami były łagodzone nikłym wspomnieniem o jasnowłosym. Teraz jednak jego ciało reagowało, pełnymi paletami barw. Było mu gorąco i ciepło, drapało go i ściskało w podbrzuszu, rozpływając się po całym jego ciele, muskając językiem podniecenia najwrażliwsze części jego ciała. Czuł kołatanie serca, jakby ktoś powolnym ruchem wbijał mu swoje pazury w skórę, milimetr po milimetrze, wywołując dziwne, nieopisane uczucie bólu wymieszanego z przyjemnością. Nie potrafił utrzymać otwartych oczu, które pokryte mgłą rozkoszy zniknęły pod drżącymi powiekami. Czuł, że jest na skraju wytrzymania. Jeszcze trochę…
Wgryzł się w nadgarstek, próbując ostatecznie powstrzymać wyrywające się jęki przyjemności, pozostawiając sobie jedynie możliwość cichego postękiwania, wbijając paznokcie w blade ramie starszego chłopaka a jego nogi zadrżały niekontrolowanie, kiedy wreszcie poczuł spełnienie. Każdy mięsień jego ciała zastygł na moment na drobną sekundę, odbierając mu chwilową trzeźwość umysłu. Osunął się na kolana, wpadając na ciało jasnowłosego, oddychając szybko i niekontrolowanie, nie potrafiąc powstrzymać drżenia. Wciąż czuł gorące pulsowanie, ale błogość omamiła jego zmysły. Uchylił wreszcie powieki i zadarł głowę nieco wyżej, spoglądając nieco z dołu na twarz mężczyzny. W jednej chwili nie czuł jakiegokolwiek wstydu, choć zapewne przez najbliższy czas będzie unikał Jace’a, wspomnieniami wracając do tego, co tutaj zaszło. Przemknął palcami po jego szczęce, opuszkami rozcierając nieco lepkiej cieszy, która została na jego wargach, po czym uniósł się z wysiłkiem i ostatni raz wtulił swoje ciepłe wargi w jego, czując jego własny smak wymieszany ze smakiem jasnowłosego.
- Przepraszam… – wyszeptał cicho w jego usta, po czym osunął się nieco bardziej, opierając swoje gorące czoło o jego ramię, próbując unormować oddech I uspokoić rozkrzyczane ciało.
Cóż, nie był do końca tak cicho, prawda?
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Na głośny jęk, jaki przeciął cisze, wargi Jace'a zacisnęły się trochę mocniej, w ostatniej chwili rezygnując z dołączenia do czynności również zębów. Szybko jednak przeszedł do działania, prześlizgując się językiem po członku księcia, dotykając wrażliwej skóry szorstkimi wargami, badając jego ciepło i reakcje na własny dotyk. Nuta obrzydzenia tknęła go, gdy tylko poczuł na ramieniu dłoń młodzieńca, a do uszu dotarły stłumione pomruki i westchnienia. Jeszcze nie tak dawno wyśmiałby każdego, kto powiedziałby mu, że z dłońmi na nagich udach młodego dziedzica Ynadrillu będzie go zadowalał w najbardziej żenujący sposób, jaki przyszło mu praktykować. A mimo tego utrzymywał tempo, co jakiś czas zatrzymując się z wargami na samej końcówce, którą zaczepnie ssał i całował na przemian. Aż wreszcie poczuł, jak mięśnie Shiona się napinają, zalewane nową falą gorąca.
Skoro tego nie chciałeś, to dlaczego wyszło to z twojej inicjatywy, Jace?
Białowłosy zdusił kaszlnięcie, zmuszając się do przełknięcia ciepłego nasienia. Nim zdążył zareagować, prawowity następca tronu osunął się i opadł na niego swoim ciężarem. Przytrzymał go więc ramieniem, kładąc jedną z dłoni na rudej czuprynie, po której przemknął palcami. Nadal trzymało go coś w rodzaju niedowierzania – nawet wtedy, gdy Shion musnął jego wargi w ostatnim pocałunku.
Dość już tego.
Oparł dłonie o jego ramiona i odsunął od siebie wątłe ciało. Dopiero teraz, gdy opadła kurtyna podniecenia i ciekawości, dotarło do niego co zrobił. I to w tak krótkim czasie po... Zacisnął zęby podnosząc się z kucek.
Ubierz się. Ja pójdę po Rainbow i zajmiemy swoje pozycje.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spojrzał w milczeniu na niego, aż wreszcie skinął głową. Dopiero teraz do niego dotarło, co też właściwie zrobił. Zrobili. Gorąco buchnęło mu w twarz w zażenowaniu i wstydzie. W ekspresowym tempie podniósł się z ziemi, wciągając na tyłek swoje spodnie i zaczął pospiesznie je sznurować, czując pulsowanie i dziwne, otępiające huczenie w głowie. Nie powinien do tego dopuścić. Żarty żartami, droczenie droczeniem ale coś takiego…. Przycisnął wierzch dłoni do swoich drżących ust i oparł się o ścianę, kiedy wreszcie został sam. Gdyby tylko mógł cofnąć czas…
- Co ja zrobiłem…


[ * * *]

- No jak w chuj strzelił, mówię wam! – krzyknął Sztacha i splunął na ziemię, poprawiając swój ciężki pas z bronią. –Zasadzkę chuj strzelił. Nie mam pojęcia jakim cudem, ale są już na miejscu. – warknął i kopnął stojącą obok beczkę, która wywaliła się wydając z siebie głuchy huk, a następnie bezlitośnie potoczyła się po popękanej posadzce.
- Jasze, szto teraz? – zapytał Amira przeskakując z nogi na nogę, by chociaż trochę się rozgrzać.
- Musimy tam ruszyć. Skoro są już na miejscu, to bogowie wiedzą kiedy może rozpocząć się ten cholerny targ. – Rainbow złapała się za skronie i zaczęła je sobie rozmasowywać, próbując coś sensownego wymyślić. Nikt nie wiedział jakim cudem, ale mała przydupasowa armia lorda Farrowa ominęła to miejsce i dojechała do Goddard. Chodziły plotki, że jakimś cudem dowiedzieli się o zasadzce. Ale to oznaczałoby, że wśród nich jest szpieg. Jeśli tak, to kto…
- Zmierzcha. Jace, co robimy? Jedziemy? – zapytała Nerissa, przysuwając się do niego i delikatnie kładąc swoją dłoń na jego ramieniu, gestem tym chcąc dodać mu otuchy.
- Po ciemku raczej nic nie zdziałamy. – mruknęła cicho Rainbow, która zaczęła chodzić w kółko po pomieszczeniu, a każda deska uginała się i skrzypiała pod jej niewielkim ciężarem. – W każdym razie do jutra mamy czas coś wymyślić. Jutro jest handel. – spojrzała uważnie na jasnowłosego, po czym skinęła głową. – Cokolwiek nie postanowisz, my podążymy za tobą, Jace.

[ * * *]

- Czyli co? Zakładamy te szmaty na siebie i udajemy, że jesteśmy chętni kupować ludzi? – Sztacha uniósł niepewnie swój płaszcz z kapturem, po czym spojrzał po reszcie. – Serio myślicie, że to jakoś nam pomoże?  - mruknął marudnie, na co spotkał się jedynie z karcącym spojrzeniem Rainbow.
- A masz lepszy plan i pomysł? No właśnie. Skoro nie przyszli tutaj, musimy wziąć ich z zaskoczenia w inny sposób. Prześlizgniemy się niepostrzeżenie do środka. Mamy dwa cele. Uwolnić Hekate i zabić Farrowa. – uniosła rękę pokazując na dwóch palcach, kiedy odliczała. – Pamiętajcie, że jeżeli coś pójdzie nie tak, uciekajcie. Miejscem spotkania jest to pomieszczenie. MACIE wrócić wszyscy żywi, zrozumieliście? – dookoła zapadła cisza, od chwili do chwili przerywana cichymi pomrukami zgody. Nikomu nie podobał się ten plan, ale prawda była taka, że nie mieli nic lepszego. A to była ich jedyna szansa na uratowanie córki ich ukochanego przywódcy.
- Idźcie spać. Jutro czeka nas ciężki dzień. – dodała po chwili z cichym westchnięciem i podeszła do okna, na którym przysiadła z racji, że obejmowała pierwsza wartę. Ale i tak wiedziała, że dzisiejszej nocy nie zmruży oka.

[ * * * ]

Cichy szelest wymieszał się z chrapanie Borga i posapywaniem Amiry, który aktualnie ślinił przez sen ramie Sztachy, kiedy Shion przyciskając do siebie mocniej koc, przeszedł kilka metrów, aż wreszcie dotarł do śpiącego Jace’a. Rozejrzał się po wszystkich śpiących twarzach, po czym przykucnął za plecami mężczyzny, aż wreszcie położył się obok niego, owijając szczelnie dziurawym tu i ówdzie kocem. Wiedział, że nie powinien tego robić, ale nocami wciąż budził się z krzykiem. Koszmary wciąż wyciągały po niego swoje lepki pazury i wbijały się w jego ciało, niemalże rozrywając od środka. I o ile potrafił zasypiać, kiedy był sam w pokoju, tak przy większej grupie nie umiał. A przy jasnowłosym mimo wszystko nadal czuł się bezpieczny. Czując jego bliskość, słysząc miarowy oddech, sam odetchnął z lekko ulgą. Niepewnie przesunął dłonią pod swoim kocem i wsunął pod jego, a następnie odnalazła jego nadgarstek, który musnął opuszkami, przesuwając niżej i…
Wtedy puścił twoją dłoń, Shion.
Zacisnął mocniej powieki, kiedy jego własne palce niczym żelazne obcęgi pochwyciły szorstką dłoń jasnowłosego.
Już dobrze. Już jest dobrze.
Przylegając do jego pleców i trzymając za jego dłoń, w końcu mógł pozwolić Morfeuszowi na złożenie swojego pocałunku.

                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Rainbow strzepnęła kurz z peleryny akurat w chwili, w której w pomieszczeniu rozległo się przeciągłe mruknięcie (z zadatkiem na stęknięcie), skończone tak nagle, jak tylko można nagle wtulić usta w czyjeś włosy. Spojrzała za siebie przez ramię, przyglądając się w milczeniu, jak Jace wypuszcza powietrze przez nos i rozwiewa rudą grzywkę z czoła  wciąż śpiącego Shiona. Uśmiechnęła się lekko i odwróciła ponownie do nowego stroju, wyszukując w nim możliwych do usunięcia brudów i tracąc zainteresowanie tą dwójką. Wystarczyło, że dostrzegła jak ramię białowłosego drgnęło, a on sam wsparł się na łokciu, próbując złapać się za głowę, by wiedzieć, że jeszcze pół sekundy, a będzie w pełni trzeźwy.
Zawsze tak było. Wystarczyło lekkie klepnięcie w jego ramię, a nim dłoń zdążyła na powrót oderwać się od jego ciała, oczy były już uchylone, a spojrzenie niezabrudzone snem. Domyślała się, że i tak nie spał przez większość nocy. Myśli o Hekate skutecznie wojowały z Morfeuszem i było to tak nierówne, jak walka wykałaczką przeciwko stali miecza.
Usta Jace'a drgnęły, gdy zduszał w sobie jęknięcie. Dłoń powędrowała do góry, by przetrzeć twarz, ale zatrzymała się, gdy tylko ledwo nią poruszył. Zmarszczył brwi i spojrzał na Shiona, a gdyby to było możliwe, cały by się najeżył. W pierwszym odruchu chciał warknąć, czuł już nawet drapanie w gardle, ale gdy wzrok padł na jego twarz, usta powróciły do neutralnego wyrazu, a wzrok złagodniał.
Prawda była taka, że w miarę, jak spędzali ze sobą więcej czasu, Jace traktował go coraz lepiej, wręcz pobłażliwie, nawet nie zauważając, że zaczął się w nim zatracać. Już samo to było porównywalne do snu – najpierw powoli, a potem nagle i całkowicie. Był świadom popełnionych przez siebie błędów – nie powinien był w ogóle go dotykać – ale klamka zapadła, mechanizm poszedł w ruch.
Jace wysunął palce z uścisku drobniejszej dłoni i wykopał się spod koca. Przechodząc do Rainbow przeszedł jeszcze po twarzy Sztachy, który mruknął coś pod nosem i machnął dłonią, odganiając niewidzialną muchę.
Wcześnie wstałaś – zaczął ochryple, zniżając głos niemalże do szeptu.
Dziewczyna obrzuciła go rozbawionym spojrzeniem, zarzucając ciężki materiał na ramiona.
─ Ty też ─ mruknęła, zawiązując pelerynę pod szyją. ─ Zły sen?
Wolałbym zły niż żaden, Rai.
─ Możesz się jeszcze zdrzemnąć. ─ Wyjrzała za okno. ─ Mamy jeszcze trochę czasu.
Gdzieś w tle chrapnął Jorg, uciszony wielkim łapskiem Sztachy. Jace pokręcił głową.
Przebiorę się już.

---------------------------------

Goddard było przede wszystkim olbrzymie, a w okresie targów – szczególnie tłoczne. Przemieszczanie się przypominało przeciskanie się przez bardzo wąskie kraty. Co rusz natrafiało się na takie zagęszczenie w tłumie, że trzeba było siłą naprzeć na cudze uda, by przedrzeć się przez ścianę z ruchliwych, zwykle opasłych (i miękkich) ciał. Jace odsuwał właśnie na bok jakiegoś wysoko postawionego mężczyznę z długą do połowy brzucha brodą i bardzo uwypuklonymi policzkami, gdy Rainbow – dwa metry dalej – machnęła dłonią. Dostrzegł jej szczupły nadgarstek ponad linią głów, obejrzał się za siebie i kiwnął zakapturzonym łbem, dając Shionowi znak, gdzie mają iść.
Przez drogę ledwo można było przedostać się pieszo. Jeśli zaś chodzi o konie czy woły, sytuacja była jeszcze bardziej utrudniona, bo szara masa społeczeństwa nie ulegała nawet w kontakcie z zakrzywionymi, byczymi rogami i gorącym powietrzem z pyska jakiegoś rozwścieczonego wałacha. Zewsząd rozlegały się też pszczele rozmowy, konkretyzowane jedynie tam, gdzie zawiesiło się wzrok.
─ … ajlepsza tkanina! Drugiej takiej z pewnością nie...
─ … onie? One przeżyją wszystko! Orka dla nich do chleb pow...
─ … anaście. I ani monety mniej! To prawdziwy jedwab!
─ … eeeeewolnicy na sprzedaż! Niewolnicyy!
Białowłosy zacisnął zęby dosłownie wyskakując ze ściany sylwetek. Sięgnął jeszcze w tłum, by chwycić niespodziewanie Shiona za ramię i również wyłowić go z krwiożerczego ścisku, od którego na samą myśl robiło się niedobrze. Mieli – pod jakimś chorym kątem – zwyczajne, kurwa, szczęście. Wiele z targowisk wystawionych było na ulicy, ludzie skakali dookoła klatek z upchniętymi w środku zwierzętami lub ludźmi na usługi. Ktoś szarpał za linę na szyi jakiejś kobiety, na siłę rozkraczając jej nogi. Płakała, wyrywała się, błagała o litość, ale wyglądało na to, że została już sprzedana, a jej nowy właściciel – bardzo chętny. I kiedy wsadził w nią – na oczach setek ludzi wokół – pulsujące, fioletowe bydle, Jace zmrużył tylko ślepia i klepnął lekko Shiona w przedramię, na wypadek gdyby szczególnie zainteresował się tym zbiegowiskiem.
Mamy teraz coś innego do roboty.
Zostawił Shiona, by wykonał swoją część roboty, a potem sam ruszył do środka wielkiego budynku. Tliło się tu bardzo mało pochodni, podłoga skrzypiała, a ludzi było na tyle dużo, że smród wymieszanych ze sobą woni przypominał prawdziwe łajno. Ale nie było sensu nad tym rozmyślać – pomieszczenie było ogromne,  z dwoma parami drzwi. Przez jedne wszedł właśnie Jace; drugie ulokowane były na tyłach i służyły do wprowadzania nowych egzemplarzy wprost na wysoki podest znajdujący się na lewo. Stał na nim skromnie ubrany jegomość – mimo wyglądu, wszyscy tutaj żywili do niego pewien rodzaj szacunku. To on prowadził te paskudne licytacje, to on udostępniał ogromną, przyćmioną salę i to on pobierał tak niskie za to opłaty.
W pomieszczeniu praktycznie nie było krzeseł ani ław, a jeśli już, to zajmowały je osoby „z wyższej grzędy”, zawsze w otoczeniu swoich wiernych towarzyszy, strażników i służby. Jace przemknął ukradkowym spojrzeniem po zebranych – większość z nich nosiła długie płaszcze, na twarze naciągano obszerne kaptury. To była rzadkość, by kryć się ze swoją tożsamością (choć niektórzy, jak lord Farrow czy lord Wordert wystawili się na ostrzał cudzych spojrzeń w całej okazałości), ale tutaj większość chciała zachować anonimowość. A kupić można było tu wszystko – od nieskalanych grzechem niewolnic, po najdroższe i najbardziej egzotyczne zwierzęta, na cudownych medykamentach kończąc. I wszystko to, bez żadnych kruczków, bez zadawania pytań. Bardzo łatwo. Szybko. Bezpiecznie.
Jace w końcu zatrzymał spojrzenie na przygarbionej, siedzącej daleko na wprost postaci. Flynn. Znajdował się blisko podestu, ale nie przesadnie – był idealnie widoczny. Warczał coś właśnie w kwestii wykupienia czegoś gównianego, co świeciło się jak psu jaja, a czego bronił sam prowadzący. W jednym kącie Jace dostrzegł też szybko przemykający cień. Nerissa. Gdy zaś uniósł głowę, na jednej z loży widział Rainbow, której jasny kosmyk wypłynął spod kaptura i spoczął na materiale szaty opinającej piersi. Kiwnęła lekko głową. Odkiwnął jej praktycznie niewidocznie i ruszył niespiesznie przed siebie.

---------------------------------

─ Ja nie wiem, kurwa ─ warknął Jorg, wpychając dłonie pod pachy. Był zziębnięty, a na dachu budynku nic już go kompletnie nie chroniło od chłodu. ─ Jak ty kurwa się tu wdrapałeś, Barold.
Barold spojrzał na niego spod krzaczastych brwi i pokiwał głową.
─ Ja też nie, Jorg ─ powiedział bardzo wolno. ─ Ja też nie.
Jorg parsknął, zmarszczył nos i przestąpił z nogi na nogę. Na dole życie toczyło się mimo zimna. Wrzeszczeli, parskali, nawoływali, rozlegały się odgłosy zwierząt, szlochy... Jego wzrok padł na dwóch sylwetkach, które jako jedynie brnęły w poprzek całego tłumu.
─ Ty, Barold. ─ Jorg wyciągnął szyję. ─ Dobra, idzie ten zapchlony piździelec.
─ Sztacha?
─ Shion!
─ To co wspominasz Sztachę?
Jorg pokręcił głową z politowaniem, a gdy Shion wreszcie wdrapał się na samą górę – musiał przez to wspiąć się na niższe dachy, potem z kroku na krok wyżej, po gargulcach i...
─ Jesteś wreszcie ─ syknął Jorg, dosłownie wpychając mu w dłonie łuk. ─ Żeby się tylko, kurwa, nie okazało, że jednak nie umiesz z niego strzelać.

---------------------------------

Flynn przestał się wydzierać. Nie kupił drogocennego gówna, ale zyskał dziwny wydźwięk wśród obserwatorów i chętnych. Wykłócał się umiejętnie. Nic dziwnego. Był złodziejem. Znał wartość wszystkiego. W sali ucichło, mężczyzna na podeście krzyknął coś do drzwi. Drzwi się otwarły i wprowadzono przez nie małą dziewczynkę. Jasne włosy były uczesane, na chudym ciele wisiała jasna, prześwitująca sukienka. Dłonie Jace'a zwinęły się w pięści, gdy dusił w sobie warkot. Hekate pchnięto na kolana na sam środek. Przytrzymał ją ciemnowłosy mężczyzna, który szarpnął ją za włosy, by pokazać zapłakaną buzię. Drżała i zaciskała mocno brwi nad ciemnym materiałem szarfy, jaka zasłaniała jej oczy. Była skrępowana – i nadgarstki, i kostki były związane – ale nie znajdowała się w klatce.
Jace przełknął ślinę, gdy mężczyzna zaczął opowiadać o „cudownym towarze”, „niewinnej duszy i niewinnym ciele”, „wspaniałych, z pewnością, uciechach w nocy”.
Plan był prosty. Tak prosty, że nikt nie wierzył w jego skuteczność. A jednak akcja ruszyła, jak po pchnięciu wajchy.
Coś nagle huknęło. Tak ostro, że siedzący niedaleko Jace'a Farrow poderwał się na równe nogi, by zobaczyć, co to za zamieszanie. Flynn krzyczał coś o cenie za Hekate, jakaś młoda dama pisnęła, ktoś inny zaczął dyktować, co inni mają robić. Rozległ się trzask i kolejny wrzask – tym razem męski, pełen bólu. Farrow uniósł brwi.
─ Co tam się dzieje, do diabła? ─ warknął do jednego ze strażników, który przysunął się do swojego lorda i chwycił dłonią za rękojeść.
Jakieś wielkie bydle huknął w szczękę następnego mężczyzny. Zakapturzona postać ryknęła i zaśmiała się nisko, łapiąc równowagę.
─ Pijany jest! ─ skandował ktoś z przodu, wskazując palcem na Sztachę, który skupił na sobie wzrok znacznej większości. Zniknęła też Rainbow z loży, Flynn wskoczył na podest, tocząc pianę z pyska, chwytając prowadzącego handel mężczyznę za przedramię, udając, że jest wściekły przez jego ignorancję, bo „chcę kupić tę dziewuchę!” Ktoś szturchnął Farrowa w plecy. Lord wydał z siebie dźwięk, który prędko został zagłuszony przez mamroczący i wzburzony tłum – (nieliczni próbowali spacyfikować szalejącego Sztachę, który machał łapami na wszystkie strony, łapał się cudzych głów jak płotu, uwieszał na jakichś ramionach, uderzał niespodziewanie z pięści w brzuch, biodro, chwiał się, czkał, aktorzył nieźle, jak na takiego goryla). Kiedy lord Farrow wyprostował się (uderzono go tak mocno, że aż się pochylił i zrobił krok do przodu), dostrzegł jeszcze, jak coś przemyka mu tuż przed nosem, a potem z brzękiem upada na podłogę. Miecz. Z ręką. To, co mu nie grało, to nie tylko koloryt dłoni, ale również fakt, że nie była przymocowana do ciała.
Zrobiło się jeszcze większe zamieszanie, gdy zorientował się, że jeden z jego strażników padł właśnie martwy u jego stóp, a jakaś zakapturzone postać o zgrabnych nogach wykopem sprowadziła następnego do parteru.
Farrow nie pytał. Dobył Huntera i skrzyżował niespodziewanie oręż z przeciwnikiem, który dosłownie wyskoczył mu z ciemności. Łokcie ugięły się, a ramiona zadrżały, gdy odpychał oponenta. Czarna peleryna zaszeleściła, ale agresor nie odpuścił, od razu przechodząc do płynnego ataku, ciągnąc miecz z góry na dół, od lewego kąta, po prawy. Farrow wybronił się bez większego kłopotu, uderzając plecami w kolejnego strażnika, który sapnął i opadł na ziemię, uderzając ciężkim uzbrojeniem w łydkę swojego pana.
Strata równowagi, hm?
Grawitacja nie istnieje.
Po prostu życie jest chujowo ciężkie.

---------------------------------

Hekate chciała krzyczeć. Bardzo się bała, ale gdy usłyszała hałasy – bała się jeszcze bardziej. Trzęsła się i płakała, choć robiła to bardzo cicho (możliwe, że przez chustę, jaką zakneblowano jej usta). Wydała z siebie jednak zduszony pisk, gdy poczuła nagle coś ciepłego oblewającego jej kolana – jakby przypłynęło do niej morze, choć nigdy, tak naprawdę, morza nie widziała – a potem coś silnego uderzyło w jej brzuch. Zaczęła się wyrywać, kopać i wić, ale gdy dotarły do niej dźwięczne słowa zwiotczała i poczuła, jak wszystko wokół cichnie.
„Tu Nerissa. Uratujemy cię.”

---------------------------------

─ Coś tam się dzieje ─ zauważył Jorg, gdy przez drzwi budynku wypadła nagle jakaś kobieta. Wiatr zwiał z jej włosów kaptur, a ona sama została wchłonięta przez tłum. Już wcześniej było gwarno, ale teraz, gdy drzwi się otwarły, na zewnątrz wypadła salwa wrzasków, przemieszanych z przekleństwami i skomleniem. Gdzieś pomiędzy tymi nutami wepchnięto wysokie gamy krzyżujących się ze sobą broni. Aż wreszcie Jorg kiwnął głową i zacisnął palce na trzymanej kuszy. Barold wyciągnął szyję, samemu sięgając po broń.
─ W których strzelamy? ─ zapytał grubas.
Jorg spojrzał na niego z politowaniem.
─ Tępy jesteś czy co? ─ Sięgnął po strzałę i założył ją na cięciwę. ─ We wszystkich.

---------------------------------

To było dziecinnie proste.
Do pewnego momentu.
Rainbow się cieszyła. Widziała, jak po boku Flynn podrzyna handlarzowi gardło, a Nerissa wskakuje na podest, łapie Hekate i już jej nie ma. Dostrzegła Sztachę, którego dźgnięto noże bok, a który z małpią radością toczył się dookoła, nokautując dziesiątki nieprzystosowanych do walki ważniaków. Widziała przed swoimi oczami, jak kolejny strażnik zmienia minę na zaskoczoną, a potem ta twarz znika, gdy upada od jej ciosu. Wszystko się układało. Nieprawdopodobne wręcz...
Musi się udać! ─ krzyknęła w myślach, uderzając z łokcia w twarz agresora, który wyłonił się zza jej pleców. Chrupnął złamany nos. A potem ktoś wrzasnął.  
I nie był to Farrow.
─ Jace...

---------------------------------

─ Czy ty zgłupiałeś?! ─ warknęła na niego.
Nie pamiętała, jak to się stało. W jednej chwili usłyszała jego wrzask (bardzo krótki, jakby nagle urwany), a w drugiej pchała się do drzwi. Sztacha torował sobie drogę do tych tylnych, ciągnąc za sobą prawdziwą lawinę ludzi, którzy chcieli go ubić. Był szybki i silny, ale zmęczony. Zrobił tu najwięcej.
─ Zabiłeś go?! ─ Rainbow krzyknęła, gdy szarpnął ją nagle, uderzył barkiem o jakąś kobietę, która akurat chciała wyjść, a która wleciała na mężczyznę i jak domino kilku ludzi uwaliło się na podłodze. Złodziejka sapnęła, ale znów poczuła pociągniecie towarzysza i wypadła razem z nim na zewnątrz.
Jace cofnął się od razu o krok. Gdyby nie to, byłby mniejszy. O głowę.
Zaraz potem przerzucił Huntera do drugiej dłoni i wymierzył szybki cios w kierunku strażnika lorda Farrowa. Rainbow skoczyła na bok, zajmując się kolejnym. Pomieszczenie wypluwało ich mnóstwo – wszystkich wściekłych lub rozgoryczonych. Strażnicy lordów i sami wieśniacy atakowali ich i napierali, spychając w kierunku tłumów. Zniszczono ich ulubioną atrakcję targu, ich możliwość na unikaty, na najlepsze medykamenty.
Jace kopnął w brzuch jednego z krótko ostrzeżonych mężczyzn. Chwilę później coś buchnęło mu za plecami. Odwrócił się na sekundę pewien, że ktoś próbuje zaatakować go z tamtej strony, ale miast agresora, dostrzegł trupa. Szybkie, przelotne spojrzenie na dach. Posłał Shionowi porozumiewawcze spojrzenie, dostrzegając jeszcze, jak chłopak sięga po kolejną strzałę.

---------------------------------

─ Kurwa! ─ zaklął Jorg, gdy ktoś gwizdnął i wskazał na dach. Shion ani się obejrzał, a został uderzony i ściągnięty do tyłu, wręcz pchnięty do Barolda, który był akurat dalej, poszedł po zapas bełtów, znajdujący się w worze rzuconym obok komina. Jorg sapnął i pokręcił głową.
─ Widzieli nas! ─ Tylko tyle powiedział, będąc już w połowie dachu. Przeskoczył zgrabnie na następny budynek i nałożył bełt. Strzelił do kogoś w dole, zamordował przypadkową kobietę. Ktoś inny zaczął biec w kierunku budynku na jakim się znajdował, więc ruszył pędem wzdłuż dachów
Barold położył ciężką, kiełbasianą dłoń na ramieniu Shiona.
─ Dostrzegli nas ─ powiedział swym tonem. ─ Odwróci ich uwagę. Musimy stąd zejść.
Barold wyszczerzył zębiska.
─ Pomożesz mi, co nie?

---------------------------------

─ Końca nie wid--... JACE! ─ Głos Rainbow wyrażał jednocześnie zaskoczenie i wściekłość. ─ Nie czytaj teraz tych ścierw!
Jace ściągnął z lica list gończy z jakimś ryjem, który dosłownie wpadł mu w twarz. Potrząsnął głową i w ostatniej chwili przyjął cios na ostrze Huntera. Czarna stal przecięła broń oponenta, jakby w miejscu, w którym zetknęła się z orężem Jace'a, zamieniła się w masło. A potem ostrze natrafiło na zdziwioną twarz, przepoławiając ją prostą linią.

---------------------------------

Dyszeli.
Rainbow wsparła się pod boki i nabrała głębokiego wdechu.
─ Dawno tak ostro nie było! ─ wysapała, spoglądając na Jace'a. Chłopak miał zmierzwione włosy i był cały brudny. Nie zostało też nic z jego peleryny – w trakcie walki użył jej, by zakryć kilkoro przeciwników. Znajdowali się już kawał drogi od głównego targu, wyszli poza miasto. Ciemne pomieszczenie było dosłownie norą, ale to tutaj pokój przyjął drżący, piskliwy głosik Hekate.
─ Tata! ─ krzyknęła uradowana, podbiegając do niego i uwieszając się mu na szyi. Ledwo ją złapał. Cały czas dysząc wtulił nos w jej szczupłe ramię i objął mocno ręką. Oczy dziewczynki zaszkliły się w przyciemnionym pomieszczeniu, a chwilę później z łkaniem zaczęła skomleć o strachu, tęsknocie, o złym panu, mamusi, o... ─ O... ojej... ─ wyszeptała, łykając łzy. Wycofawszy się trochę patrzyła na niego z dołu, zaciskając mocno palce na jego koszuli. Wzrok wpatrywał się w Huntera, objętego z całej siły przez zakrwawioną rękę. ─ To... to boli? ─ wyjąkała, a jej dolna warga zadrżała nagle.
Jace parsknął cicho pod nosem.
Nie. Ani trochę. Ale musimy odpocząć, żeby zregenerować siły, racja?
─ A mamusia?
Rainbow, która słuchała szeptu Nerissy, dostrzegła cień grymasu, jaki przemknął przez jego twarz. Wyprostował się i spojrzał na Nerissę, która kiwnęła głową i sięgnęła do małej.
─ Chodź. Pójdziemy już spać, hm? Jutro czeka nas kolejna przygoda.
─ A co z mamą?
─ Chodź, choodź. Jutro ci wszystko wyjaśnimy. Dlatego musisz szy...
Jace patrzył, jak Hekate pochlipując, trzyma Nerissę za dwa palce i idzie razem z nią do drugiego pokoju. Dopiero gdy zniknęły za zasłoną z korali, zerknął na Rainbow, a ona zerknęła na niego.
─ Boli?
Jest dobrze.
─ I tak ci to opatrzę. Dziś straciłeś tylko palec. Ale mogło się nie udać.
Przełknął ślinę. W gardle go paliło, płuca były całe obdrapane. Nie oponował, gdy usadziła go na krześle, przyciągnęła sobie drugie i położyła jego dłoń na swoim kolanie.
─ Odzyskałeś też Huntera. ─ Zabrała się od razu za bandażowanie, używając do tego starych szmat. Nagle uśmiechnęła się pod nosem, rzucając mu ukradkowe spojrzenie. Patrzył w kierunku drzwi. ─ Tak, jest tam.
Wiem.
─ Był dzielny.
To też wiem.
─ Ino wrócił. Shibata została z Ethanem. Jest nim oczarowana. To koniec.
Jace zazgrzytał zębami.
─ Ale i to wiesz, hm?

---------------------------------

Gdy chwycił za klamkę i otworzył drzwi ujrzał Nerissę z wyciągniętą dłonią. Chciała zrobić to samo, ale ją ubiegł. Cofnęła więc rękę i kiwnęła głową.
─ Śpi. Jest zmęczona. ─ Krótka informacja, którą przyjął niemal jak balsam. Dziewczyna przyjrzała mu się nienachalnie, wzrok zatrzymując na dłoni, którą wciąż opierał o klamkę. Chciała coś powiedzieć, widział to, ale zrezygnowała. Przepchnęła się obok niego, a sam Jace wślizgnął się do drugiej komórki, przemykając spojrzeniem po szmatach porozrzucanych na ziemi, mających im służyć za dzisiejszy nocleg. Prócz skrytej pod kocem Hekate, na której twarzy zagościł spokój, w pomieszczeniu był również Shion i to na niego skierował wzrok. Przez sekundę wpatrywał się tylko, jakby z chwilą przekroczenia progu zamieniono go w posąg, ale wreszcie ruszył się z miejsca. Przeszedł przez wąską lukę między posłaniami, przemknął obok Hekate, minął zabite dechami okno, aż wreszcie dotarł do siedzącego pod ścianą Shiona i to przed nim się zatrzymał. Sprawna dłoń podniosła się i płynnym ruchem opadła na jego głowę, przez palce przesypały się rude kosmyki włosów, już bez wahania i odrazy w oczach. W końcu jednak cofnął rękę. Wciąż ciężko oddychał, klatka piersiowa podnosiła się i opadała w prędkim rytmie, a na twarzy pojawiły się pierwsze oznaki zmęczenia: mimo tego kącik ust drgnął, gdy dusił uśmiech.
Słyszałem, że dzielnie walczyłeś ─ wychrypiał, nie panując nad szorstkością głosu. ─ I że Barold trzy razy cię zgniótł, gdy pomagałeś mu zejść z dachu. Ulokowanie go tam, to faktycznie głupi pomysł. ─ Zawiesił na moment słowa, spojrzał gdzieś ponad Shionem i zmrużył nagle oczy. ─ Słyszałem też, że płakała. ─ Wznowił po chwili milczenia, gdy wreszcie opadł na ziemię obok niego. Plecy przylgnęły od razu do ściany, a on wypuścił powietrze przez nos, zerkając ku Hekate. ─ Polubiła cię do tego stopnia, żeby płakać, gdy ujrzała cię żywego. Dzieciaki są dziwne ─ Hekate coś mruknęła i przewróciła się na drugi bok ─ ale dla nich robi się dziwniejsze rzeczy. Gdy odejdziesz, zapewne też się nie pohamuje.
Powoli odwrócił spojrzenie od córki, powiódł nim po łysych ścianach, zamkniętych drzwiach, podłodze, paru kocach, butach Shiona, jego nogach, sylwetce, szyi, brodzie, nosie, aż dotarł do oczu. Przyglądał się mu dłuższą chwilę, katalogując w pamięci każdy skrawek jego twarzy, ryjąc w umyśle niebliźniące się rany, które miały dać mu gwarancje, że go nie zapomni. Dopiero, gdy miał pewność, oparł głowę o ścianę i wcelował wzrok przed siebie.
Kurewstwo ─ syknął pod nosem. ─ Dla niej to odejście. Dla ciebie – powrót do prawidłowego życia. ─ Usta wykrzywiły się w gorzkim wyrazie. Nie było już śladu po rozbawieniu, jakie szczątkowo się go trzymało. Pozostało wyczerpanie. ─ Cieszysz się? W końcu jutro wielki dzień. ─ Czemu nie umiał powstrzymać się od ironii? Czemu zaciskał palce, wbijając paznokcie w drewno podłogi? ─ Spotkasz się z braciszkiem, poczujesz szczyptę władzy, może nawet w ciągu najbliższych tygodni znów zasiądziesz w królewskich komnatach. Wreszcie powrót do tego, co znasz i uwielbiasz, hm?
Poczuł ucisk w gardle. Coś chciało, żeby zamilknął, ale Jace doskonale wiedział, czym to było. Kwestia... przywiązania. Rozgoryczenia. Może jeszcze jakiś czas temu by się wahał. Może nawet nie wpadłoby mu to do głowy. A nawet jeśli - wyśmiałby to od razu. Ale wiedział, jak zimny stał się świat, bez ciepła Cornelii. Wiedział też, że mała dziewczynka, umorusana, z zaschniętymi łzami na policzkach, z dłońmi przyciśniętymi do płaskiej piersi, liczyła, że ją obroni. Decyzja wydawała się łatwa.
Weź ją ze sobą. - Zacisnął na moment zęby. ─ Weź ją. Zostaw w pałacu albo oddaj dobrej rodzinie. Wyciągnij ją z tego całego gówna, na które nie zasłużyła. Niech będzie szczęśliwa. Ona... - Parsknął nagle sucho.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Złapał za poły materiału I naciągnął mocniej kaptur na głowę, chcąc ukryć przed światem charakterystyczną barwę włosów. Zmarszczył nieco nos, czując wdzierającą się do niego woń spoconych ciał. Właściwie nigdy przedtem nie poruszał się pomiędzy tłumami. Zawsze jechał albo w wozie albo otaczali go strażnicy, dzięki czemu oszczędzał sobie kłopot przeciskania się pomiędzy ludźmi. Od ucieczki z zamku minęło parę miesięcy, ale Shion czuł się, jakby to były lata. Powoli zapominał jak to było czuć wygodę dostatniego życia. Nigdy nie było mu zimno, nie głodował, nie bał się i nie musiał spać w brudzie na ziemi. Powieki nieco opadły na wspomnienie dawnego życia. Nie rozumiał, ale… nie czuł pustki z tego powodu. Powinien się wściekać, albo chociaż odczuwać z tego powodu dziwny ścisk. A zamiast tego nie czuł niczego konkretnego. Jakby… nie tęsknił za poprzednim życiem.
Z letargu wyrwał go Jace. Shion bardzo szybko się otrząsnął i ruszył za jasnowłosym, ale w przeciwieństwie do niego, nie miał aż takiej wprawy w poruszaniu się między ludźmi, dlatego też biorąc pod uwagę jego brak rozeznania, doświadczenia oraz drobne gabaryty, częściej obijał się między ludźmi, którzy prasowali go swoimi opasłymi brzuchami, niż sam rzeczywiście mógłby się przesuwać do przodu. Z pomocą, znowu, przyszedł mu jego towarzysz. Jedno silne szarpnięcie, a rudowłosy mógł zaczerpnąć w miarę świeżego powietrza. Spojrzał sugestywnie na niego, niemo dziękując mu za ratunek i odetchnął, ruszając za nim.
Starał się nie skupiać uwagi na otoczeniu. Nie aż tak. Bo to, co widział i słyszał… mimowolnie przywodziło w pamięci obrazy tamtej nocy. A teraz nie mógł sobie na to pozwolić. Mieli zadanie do wykonania. Kurewsko ważne zadanie i Shion nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby coś poszło nie po ich myśli przez niego. Chciał uratować Hekate. Polubił ją. Zresztą, chciał to też zrobić dla samego Jace’a, bo aktualnie tylko ona utrzymywała go przy życiu i zdrowych myślach. Miał cel. A bez niego… aż strach pomyśleć, co by się z nim stało.
Szczerze powiedziawszy nie był do końca zadowolony z faktu rozłąki. Chciał iść z nim. Nawet próbował zaprotestować, że bardziej przyda się w środku, niż na zewnątrz, ale wystarczyło jedno spojrzenie mężczyzny, a chłopa spuścił jednie wzrok w dół, wzdychając ciężko i wdrapując się na dach budynku, żeby dołączyć do reszty.
- Uważaj na siebie… – wyszeptał cicho, będąc w pełni świadom, że jego słowa już nie dotrą do mężczyzny. Z ciężko bijącym sercem powiódł spojrzeniem w stronę budynku,  łapiąc za łuk i kołczan.

[*]

Zerwał się tak gwałtownie, jak szara tusza wypłynęła z budynku. Od razu naciągnął strzałę na cięciwę, ale… nie wypuścił jej. Poczuł, jak wiatr powoli owiewa jego skórę, a umysł zupełnie się wycisza. Lada moment zabije człowieka. Żywą istotę. Będzie miał krew na rękach. On.
Myśl o Hekate. I… Jace. O nim też myśl. To dla nich to robisz. Oni zrobiliby to samo dla ciebie
Nie wiedział w kogo celować. W strażników? Przecież tam też byli niewinni ludzie…. Nie. Nikt, kto handluje ludźmi nie jest niewinny. Oni wszyscy są w to zamieszani. Jak jeden mąż. I powinna spotkać ich za to kara.
A ty? Czujesz się niewinny?
Zmarszczył brwi wypuszczając ze świstem pierwszą strzałę, która wbiła się w hołdy śniegu. Shion zaklął pod nosem tak, jak na królewicza nie przystało i szarpnął za kolejną strzałę nakładając ją na cięciwę. Tym razem nie pudłował. Trafił w plecy jakiegoś mężczyzny, który potykając się przewrócił bogu winną kobietę, a ta zniknęła stratowana pod nogami uciekających. Właściwie można powiedzieć, że upiekł dwie pieczenie przy jednym ogniu.
Sięgnął po kolejną strzałę, a potem jeszcze następną i następną. A w raz z wypuszczanymi kolejnymi, coraz bardziej się zapominał. Każda osoba, w którą celował, symbolizowała jednego z gwałcicieli Shiona. Chciał się na nich wyżyć. Powybijać ich wszystkich. Za to, co mu zrobili i zapewne wielu innym osobom. Zupełnie się wyłączył, zapominając o tym, po co tutaj tak naprawdę byli. Świat dookoła przestał się liczyć, a pochłonięty wyżynaniem….
Znieruchomiał, kiedy poczuł na swoim ramieniu ciężką dłoń. Warknął gardłowo i wyszarpnął się, ale dłoń momentalnie powróciła, zaciskając się w niemal miażdżącym uścisku.
- Uspokój się, Shion. – cichy głos Barolda omiótł umysł chłopaka, który powoli, jak na zwolnionym filmie, odwrócił głowę w jego stronę.
- Weź parę głębszych wdechów, a potem znowu strzelaj. – pulchniutka twarz wykrzywiła się w czymś, co zapewne powinno być uśmiechem. Ale to wystarczyło, żeby Shion powoli skinął głową. Zapomniał się, a przez to wszystko mogło szlag trafić. Przełknął powoli ślinę i odsapnął przez nos, odwracając głowę w stronę tłumu, gdzie…
- … Jace!

[*]

Serce waliło młotem, kiedy stał trzymany przez Barolda. Udało mu się, prawda? Uratował go. Jego zziębnięte usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu pełnym zadowolenia. Przede wszystkim Jace żył. I chyba miał się całkiem nieźle. A skoro wycofywali się, to plan musiał się powieźć. Tak przynajmniej wnioskował z ich zachowania. Szarpnął się, chcąc ponownie podbiec do krawędzi dachu, żeby odszukać jasnowłosego i móc upewnić się, że na pewno nic mu nie jest, ale pulchniutkie palce wciąż przytrzymywały g o w miejscu.
”Pomożesz mi, prawda?” Naiwnie i nieświadomie skinął głową na znak zgody, chociaż prawda była taka, że myślami wciąż towarzyszył jasnowłosemu. Chciał jak najszybciej znaleźć się na dole, przy nim i sprawdzić czy był w jednym kawałku i czy udało im się uratować jego córkę. To były priorytety Shiona, chociaż najpierw musiał poradzić sobie z o wiele większym wagowo problemie….

[*]

- No przestań łazić w kółko, jakbyś miał tasiemca w dupie. – warknął Jorg, wpatrują się w Shiona, nie mogącego ustać w miejscu. Chciał już wejść tam i przekonać się na własne oczy, że nic mu nie jest. Jasne, dowiedział się, że Jace został ranny podczas walki, ale nic nie zagraża jego życiu. Jednakże co innego usłyszeć a co innego zobaczyć. Posłał jedynie krótkie spojrzenie w jego stronę i skrzywił się nieprzyjemnie. Ale przestał chodzić w miejscu, tylko oparł się o ścianę i czekał. Czekał, aż wreszcie drzwi otworzą się i pojawi się w nich Rainbow informująca, że mogą już wejść, ale Jace musi coś jeszcze załatwić. Rozczarowania, które pojawiło się na piegowatej twarzy nie było sposób ukryć. Kobieta uśmiechnęła się lekko do niego i chciała coś powiedzieć, ale ten wyminął ją jedynie i wszedł do środka bez słowa, dając upust swej złości i rozgoryczeniu.

[*]

Przyglądał się w milczeniu śpiącej dziewczynce. Już od jakiejś godziny udało mu się wyrzucić z głowy jej płacz, ale myśli, które kłębiły się w niej i tak nie pozwalały mu usnąć. Jedyne, na co sobie pozwolił, to przymknięcie oczu na krótką chwilę, by dać im odpocząć. Mięśnie dopiero teraz zaczynały dawać o sobie znać, tak samo jak i zmęczenie, które narastało wraz z upływem adrenaliny.
Skrzyp
Uchylił jedną powiekę, ale kiedy ujrzał Jace’a, momentalnie podciągnął się wyżej a wszelakie oznaki senności wyparowały. Chciał go zapytać o tak wiele. Ale w ostateczności uparcie milczał, nie potrafiąc skleić porządnego zdania. Pochwałę z pieszczotą przyjął, o dziwo, z uśmiechem, czując, jak coś wewnątrz niego rośnie i rozpiera go od środka. To chyba był pierwszy raz, kiedy Jace go chwalił. Ba. Kiedy ktokolwiek go pochwalił. To było dziwne uczucie. Dziwne, ale jednocześnie naprawdę przyjemne.
- Myślałem, że mnie wgniecie w ziemię. – odparł mu, próbując zachować podobny ton do jego, ale zamiast tego uraczył go cichym, zachrypniętym głosem. Wzrok momentalnie spoczął na zabandażowanej dłoni, gdzie na materiale szmat zaczęły przebijać się plamy krwi. Czyli to prawda. Stracił jeden z palców. Brązowe spojrzenie powędrowało wyżej, próbując przeskanować jak najwięcej skrawków jego ciała, próbując wyłapać inne rany, które mogłyby znacząco wpłynąć na jego zdrowie. Ale napotkał jedynie mnóstwo siniaków i zadrapań. Odetchnął cicho, ledwo zauważalnie. Dobrze. Chociaż tyle dobrego.
Nie spojrzał na niego kiedy usiadł obok. Nawet wtedy, kiedy wyczuł jego uważne spojrzenie na sobie. Doskonale wiedział, co jutro się wydarzy. Nie musiał mu tego przypominać. Nie w taki sposób. Usta wygięły się wreszcie w lekkim grymasie, a z gardła uciekło niekontrolowane warknięcie. Czemu tak bardzo się irytował? Powinien wręcz skakać z radości, że niebawem to wszystko się skończy. Ten cały koszmar. Czyż to nie było jego marzenie od momentu, kiedy opuścił zamek?
- Dobrze. – odparł w końcu, odwracając głowę nieco w drugą stronę, niż siedział jasnowłosy. - Zapewnię jej wszystko, czego tylko będzie pragnęła. Bezpieczeństwa, opiekę medyka, ubrania, jedzenie, ciepło. Będzie miała wszystko… oprócz ciebie. – przesunął dłońmi wzdłuż swoich kolan by wreszcie zacisnąć palce na ich materiale.
- Nie będzie szczęśliwa w zamku. Jesteś jej ojcem. Wydaje mi się, że nic więcej do szczęścia jej nie będzie potrzeba. Nie będzie wolna. Zamknięta w złotej klatce, stanowiąca jedynie ozdobę wielkich salonów, sama, otoczona fałszywymi twarzami. – uśmiechnął się blado.
Do niedawna ty byłeś w takiej klatce, prawda?
- Oczywiście mogę jej zapewnić dobra materialne, ale… tylko to. A to nie jest najważniejsze w życiu, Jace. - … i kto to mówi.
- Ale… zapytaj ją o zdanie. Dopiero co się odnaleźliście, odzyskaliście. Porozmawiaj z nią, wydaje mi się, że też ma prawo decydować o całym swoim przyszłym życiu. – dodał, momentalnie milknąc, kiedy dziewczynka coś wymamrotała, ponownie przekręcając się na bok. Pozostawała jeszcze druga kwestia, która nie dawała mu spokoju.
- Jace… a co, jeśli…. Jeśli wolałbym z Tobą… no… zos— – zamilkł, przekręcając się w jego stronę, by usiąść frontem do jego boku. Nie, nie potrafił tego powiedzieć. Poprosić o to. Ale mógł poprosić o coś innego.
Drobne dłonie ujęły delikatnie jego zabandażowaną dłoń i położył ją na swoich nogach, przesuwając opuszkami po szorstkości materiału.
- Boli cię nadal? – zapytał, ale nie to było celem jego słów. - Chciałem Cię o coś… poprosić. To dość delikatna sprawa i przypuszczam, że raczej się na to nie zgodzisz. Ale… każdej nocy wciąż dręczą mnie koszmary. Tego, co wydarzyło się w tamtym obozowisku, Jace. Nie umiem sobie z tym poradzić. Jednakże po tym, do czego doszło na tym strychu… Nie wiem, ale ich twarze… stawały się mniej wyraziste. – odetchnął krótko przez nos.
- … To, do czego zmierzam… Jeśli miałbym wrócić, nie chcę, by byli moim wspomnieniem. Nie oni. Jace… czy… czy… zrobisz to ze mną? Żeby pomóc mi wypełnić nowe wspomnienie? Wiem, wiem, jestem chłopakiem. I prosić cię o to… to złe, ale… nie chcę o nich pamiętać. – zagryzł dolną wargę czując gorąco na policzkach, orientując się jak idiotycznie i desperacko brzmi.
- Wtedy na strychu nie bałem się… I pomyślałem, że może z tobą jakbyśmy… no wiesz, to też się nie będę bał. Po prostu… proszę. – wypuścił delikatnie jego dłoń i spojrzał niepewnie w dwubarwne tęczówki.
Nie masz nic do stracenia, co?
Chciał mieć wyraziste wspomnienie po nim. To wszystko.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

─ Dobrze.
Decyzja zapadła. Miało być lepiej, nawet jeśli teraz gorycz ścisnęła mu przełyk, a wszystkie wnętrzności obwiązały się ciasnym sznurem. Jeszcze kilka miesięcy, może nawet tygodni, a Hekate przywyknie do nowego życia, dostosuje się, jak dostosowują się wszystkie dzieci. Zacznie się uczyć, pewnie nawet zrozumie litery i liczby, wyrośnie na inteligentną dziewczynę z burzą włosów tak białych, że pod żadnym pozorem niepodobnych do którejkolwiek ze szlacheckich rodzin. Stopniowo zacznie darzyć opiekunów sympatią i ufnością, jaką darzyła wszystkich złodziejów i morderców, przywyknie do pięknych sukni i ciepłych obiadów, dostanie psa, który nie będzie zdychał na środku izby z wycieńczenia, zmuszając ją do oglądania szeroko otwartych, nieruchomych ślepi i rozwartego pyska z wywalonym, fioletowym jęzorem.
Jace zmrużył ślepia, przyglądając się umorusanej twarzyczce, która w niedalekiej przyszłości zostanie oczyszczona jedwabnym materiałem, zmieniając kompletnie jej rysy, dodając uroku, który teraz przykryty był pod warstwą brudu. Dostrzegł poprzecinane dłonie i opuchnięte od lin nadgarstki, którymi zajmie się wprawiony medyk, nie pozwalając jej już na odczuwanie bólu, zmęczenia albo głodu.
─ Będzie miała wszystko... oprócz ciebie.
Parsknął mimowolnie, wykrzywiając twarz w grymasie, który początkowo miał być uśmiechem. Wyszło jak zawsze. Jakim jednak cudem miał udawać rozweselenie, gdy patrzył na nią ostatni raz?
I?
Nie owijał w bawełnę – nie wszystko było dla niego tak nieskomplikowane. Zwykłe właśnie było. Proste na pozór decyzje okazywały się efektem długotrwałej mordęgi, na końcu której sam sobie strzelał w kolano. Mimo wszystko był jednak rodzicem. W pewnych chwilach odzywało się w nim coś więcej niż egoistyczna potrzeba codziennego oglądania córki. Patrzenie jak dorasta, jak się zakochuje, jak nieśmiało prosi o zezwolenie na związek, jak pierwszy raz buntuje się tak naprawdę, ucieka z domu albo nie słucha nadanego rozkazu, jak jej ciało wreszcie przewyższa stół, oczy robią się bardziej błyszczące, inteligentne, dłonie stają się smukłe i kobiece, nogi długie i zwinne – był w stanie z tego zrezygnować, jeśli życie wewnątrz murów zamku miało zagwarantować jej bezpieczny byt. Tego właśnie Shion nie rozumiał. Jace zakładał, że nie był w stanie zrozumieć.
Nie będę pytał o pozwolenie – powiedział stanowczo, czując chrypę zniekształcającą każde słowo. ─ Oboje znamy jej odpowiedź.
Była zbyt mała, żeby spojrzeć w przyszłość dalej niż poza horyzont. Ograniczała się bardzo emocjonalnie do swojego życia i Jace nie wątpił, że początki będą dla niej trudne. Znienawidzi go za zostawienie lub doszczętnie zszarga jej to nerwy. Samotności nie będzie końca, a gdy inne dziewczęta zaniosą się piskliwymi śmiechami, Hekate będzie gdzieś na uboczu, może w jakimś ogrodzie lub przy fontannie - razem ze swoimi myślami i niczym więcej. Wybrakowana, mimo wszystko niepasująca, być może nieszczęśliwa.
Być może.
Ale istniał procent szansy, że w tym wieku zapomni. Z dnia na dzień obraz twarzy rodziców się zatrze, wyblaknie jak stara fotografia, w końcu zedrze się i stanie tylko bezużytecznym strzępkiem papieru pośród całego pamiętnika życia. Weźmie się w garść, stanie na nogi, odrzuci włosy na plecy i wyjdzie zdobywać świat, który okaże się łatwiejszy i przyjemniejszy dla niej samej. Szkoły zapewnią jej znajomych i wykształcenie, nowa rodzina ciepło, opiekę, dach nad głową, towarzystwo i regularne posiłki. Z rumieńcami na policzkach zacznie rozglądać się za chłopcami, którzy nie będą parać się zabójstwami albo kradzieżą. Stanie się zwykłą dziewczyną o nadzwyczajnej urodzie – co do tego nie wątpił już teraz, choć jeszcze za wcześnie, by wyrokować.
Musi mieć szansę. – Nawet nie zauważył, że powiedział to na głos. I tak słowa padły szeptem, usta ledwo co się poruszyły. Może nawet zagłuszył je Shion, na którego spojrzały dwukolorowe, dzikie ślepia, a potem sam Jace zapomniał, że miał cokolwiek do powiedzenia. Książę nie musiał kończyć swojej wypowiedzi, żeby wszystko stało się wystarczająco przejrzyste. Nie było tutaj żadnych luk, ani niedopowiedzeń, nawet jeśli to, co z siebie wydusił, to tylko marne ochłapy zdania.
Odpowiedź sama cisnęła się na usta, ale ledwo uchylił wargi, a już je zacisnął, przyglądając się mu z niebezpiecznym błyskiem w oczach. Blask czaił się w ich kącikach, gdy dłonie Shiona dotknęły dłoni obwiązanej szmatami. Ręka była dziwnie ciężka, ale bezwładna – nie poruszył palcami i nie wyrwał jej, choć wszystkie komórki jego ciała ostrzegały, że już teraz zaczęli przekraczać granicę.
Z perspektywy czasu nie był pewien, który z nich pierwszy przeszedł przez wyrysowaną linię. Może zdarzyło się to w chwili pocałunku, wtedy, w domu. A może jeszcze wcześniej, gdy Shion wpadł do jego komnaty, przerażony wizjami ujrzanej egzekucji. Albo to wszystko było zapisane z góry, a oni odgrywają tylko swoje role, bawiąc tego całego kreatora, los czy Boga. Czymkolwiek to jednak było – nie powinno mieć miejsca.
Jace żałował, że posunęli się tak daleko, ignorując pamięć o żonie, którą kochał – skarcił się w myślach za czas przeszły – i za którą gotów był oddać życie równie stanowczo, co ona oddała za niego. Spojrzał więc na Shiona, wreszcie zginając palce. Ścisnął nimi jego dłoń, ale prędko rozluźnił chwyt, by przemknąć opuszkami wzdłuż ramienia, musnąć bark, odsłoniętą szyję i zaczerwieniony od wstydu policzek. Ręka dotknęła jego twarzy, wsuwając się pod miękkie kosmyki włosów akurat, gdy Jace się nachylił. Ciepłe powietrze padło na wargi dziedzica i można by przysiąc, że pomiędzy nimi pojawiło się jakieś elektryczne spięcie.
Bo pocałunek nie nadszedł.
Jace wypuścił powietrze z płuc i odsunął się tak gwałtownie, że omal nie uderzył głową o ścianę. Warknął przy tym wściekle, zabierając rękę, spojrzenie, zainteresowanie. Całą magię chwili, która ledwo zdążyła się wyrysować.
Nie. Nie mogę. – Parsknięcie wydobyło się z jego gardła, jakby było odpowiedzią na całą sytuację. Wsunął wtedy palce w białe kosmyki, płynnym ruchem odgarniając je z czoła do tyłu. ─ Nie chcesz tego, Shion. – Dobitność słów była niemalże namacalna.
Było za dużo argumentów, które go zaatakowały. Owszem, Jace uważał, że problemy to dziwki, a z problemami najlepiej się przespać. Shion był problemem. Szczególnie w chwilach, w których zwalniały się wszystkie blokady, a oni psuli życia, w których było im dotychczas dobrze. Uzależniająca i toksyczna relacja, która skończyłaby się niczym lub śmiercią – jednego z nich albo obu.
Dłoń powoli zsunęła się z jego głowy. Oparł ją o kostkę i lekko, wręcz niezauważalnie wzruszył barkami. Zdawało się, że nie zwracał uwagi na wycieńczenie, nawet jeśli mięśnie oponowały przy każdym wykonanym ruchu.
Jesteś przyszłym królem.
I twoim panem, co, Jace?
Chłopak mimowolnie się uśmiechnął. Krzywo, ale to nadal rozjaśniło jego twarz o jeden niemrawy poziom. Tak. Od wieków żył jako swojski kundel, szczerzący kły na władzę, ciskający kamieniami w okiennice, wyzywający strażników i uciekający przed nimi z szczekliwym śmiechem. Zaskakujące, jak czas jest w stanie zmienić spojrzenie, przewartościować myśli, zmusić do ustępstwa. Oczywiście, że był w stanie się z kim kochać, nawet mimo tego, że dzieliła ich ta sama płeć.
Ale nie chciał.
Spojrzał na Shiona po chwili milczenia. Chciał go przygarnąć tak blisko, żeby dało się słyszeć spokojne uderzenia serca, na którym otwierały się ropiejące rany. Kochał Cornelię i wizja jej braku oczywiście napawała go swoistym przerażeniem. Był winny jej wierność, której nie dotrzymał; był winny obietnicę, by zająć się córką lepiej niż żoną – i tego również dla niej nie zrobi. Nawet teraz nie potrafił odgonić namolnych myśli. Nie tylko ją zdradził, ale oddał Hekate komuś, z kim i tak dopuścił się grzechu.
To nasza ostatnia noc. Z rana postaw kropkę, odwróć kartę i zacznij nową książkę. Zapomnij o poprzedniej. Nie udała się, niekoniecznie z twojej winy. Świat tutaj jest zły i niektórzy przesiąknęli tym światem wystarczająco, żeby nie dało się zmyć brudu kąpielą w królewskiej komnacie. – Odchrząknął, ściśnięty za gardło. ─ Jeśli jest coś, co mogę dla ciebie zrobić, to odmówić. Nie chcę, żebyś mnie dotykał, patrzył na mnie i słuchał, tego, co mówię. Nie powinienem w ogóle się odzywać.
Więc po co przyszedłeś?
Skierował wzrok przed siebie, wzruszając barkami na pytanie, które nigdy nie zostało wypowiedziane.
Miał zostać zapomniany przez czas i zacząć pracować na to już teraz. Jednak jakaś szarlatańska siła przyciskała go do ziemi, wpychając w mięśnie ołów, nie pozwalając się ruszyć z miejsca, nawet mimo podjętego już wyboru. Przymknął na moment powieki, przesuwając brudnymi paznokciami po boku poranionej szyi.
Niech znajdzie sobie kogoś fajnego. Kogoś, kogo sam bym polubił. Egoistyczne? Możliwe. Jeszcze nie przywykł, że o niektóre rzeczy nie wolno mu prosić. Pierwszy raz padał na kolana przed królem z wyboru, a nie ścięty ciosem strażnika. Zniecierpliwiony otworzył oczy i spojrzał na niego, nagle rozdrażniony.
Wtedy, na strychu, to był błąd, dociera? Wtedy, w moim domu, również. W karczmie – tak samo. Nie mam zamiaru brać się za kogoś, kto prosi o coś takiego. Jesteś przyszłym królem. Więc zachowuj się jak król.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 5 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach