Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

Przez całą drogę powrotną milczał. Tak jak można było się spodziewać – chłodny powiew zimnego powietrza podziałał na niego kojąco, choć nie przywrócił codziennego Shiona. Zapewne w takim stanie pozostanie przez jeszcze dłuższy czas. Jego żołądek na przemian ściskał się i luzował, a każde wspomnienie tego, co widział, wywoływało w jego drobnym ciele fale niepohamowanych dreszczy. Było mu źle. Nie przypuszczał, że oglądanie czyjejś egzekucji może zamiast rozrywki przynieść tak bardzo odmienne odczucia.
Kiedy jasnowłosy zaczął mówić, Shion wciąż uparcie milczał. Zdawał się, jakby słowa wypowiadane przez Jace’a w ogóle do niego nie trafiały. Wręcz przeciwnie, uciekały drugim uchem. Ale prawda była taka, że chłopak słuchał. Wychwytywał każde, nawet najdrobniejsze i najcichsze słowo, które zapadały w jego pamięci i zapewne będą powracać za każdym razem, kiedy świadomość młodego księcia będzie powracała do tego feralnego dnia. Takie obrazy nie znikają. Nigdy.
O dziwo służba w zamku wykonywała polecenia jasnowłosego bez zająknięcia. Oczywiście w ich oczach niejednokrotnie można było ujrzeć charakterystyczny błysk zbuntowania, bo kim on był, żeby wydawać im rozkazy, ale plotki bardzo szybko rozprzestrzeniały się w zamku. A minęło już na tyle czasu, że służba bez problemu rozpoznawała osobistego ochroniarza ich przyszłego króla. I chcąc czy też nie, musiała go słuchać.
Shion nawet na niego nie spojrzał. Ani przez całą drogę, ani w chwili, kiedy został podprowadzony pod drzwi prowadzącego do jego komnaty. Jakby nie chciał spoglądać w jego oczy. Uniósł dłoń i położył ją na drewnianych, bogato zdobionych drzwiach, gotowy, by pchnąć je do przodu.
- Masz dzisiaj wolne - . – powiedział cicho, niech zachrypniętym głosem, w końcu pchając drzwi do przodu, które uchyliły się wydając z siebie ciche skrzypnięcie. Nim jednak chłopak zniknął w środku, wciąż nie odwracając się wypowiedział kilka słów na tyle cicho, że mogło się zdawać iż były to szepty umarłych, a nie żywych.
- Przykro mi, że byli to twoi znajomi.

* * *

Przez resztę dnia Shion w ogóle nie opuszczał swojej komnaty. Nie wyszedł nawet po swój prezent od wujka, ani też nie zszedł na obiad oraz kolację. Służba była zmuszona przynieść mu ją do komnaty, ale i ją bardzo szybko wyrzucił za drzwi, chcąc zostać sam na sam. I nikt potem już mu nie przeszkadzał. Oczywiście jak można było się tego spodziewać, król był wściekły na syna i słabość jaką okazywał, ale dzięki królowej w ostateczności straż nie wyciągnęła chłopaka siłą z pokoju. A on mógł zaznać trochę spokoju, którego tak bardzo w tamtej chwili potrzebował.

* * *

Była już głęboka noc, kiedy błogą ciszę rozerwał chłopięcy krzyk. Nim ospali strażnicy zdążyli zareagować, rozległ się odgłos bosego, wręcz desperackiego biegu, które poprzedziło pierwsze trzaśnięcie drzwiami, by chwilę później dołączyło do niego drugie, kiedy Shion szarpnął mocno drzwiami odnajdując w sobie głęboko ukryte pokłady szczątek siły i wparował do pomieszczenia zajmowanego przez jasnowłosego. Nie bacząc czy ten śpi, czy też nie, gwałtownie skierował się w stronę jego posłania, na które zwalił się swoimi kolanami, tuż obok jego boku.
- JACE! OBUDŹ SIĘ! JACE! – krzyknął drżącym głosem łapiąc mężczyznę za przedramię i zaczął nim potrząsać, żeby się obudził.
- Zrób coś. Oni są w moim pokoju i patrzą na mnie tymi pustymi oczami. Czuję ich smród. Palonego ciała. Zrób coś. Niech idą. – jęknął żałośnie powoli zginając się w pół, aż wreszcie wyglądał jak mały, wystraszony kot z podkulonym ogonem, który żałośnie zaciska palce na nodze swojego właściciela. Rude kosmyki opadły na piegowatą twarz, choć przez nie przebijały się krople potu, które przyprószyły jego czoło ora skronie, ukrywając ekspresje, jakie zawitały na obliczu księcia. Ale łatwo można było się domyślić, że jego oczy na co dzień pełne pogardy w tym momencie były wypełnione łzami, a usta drżały niebezpiecznie wykrzywiając się w dół.
- Nie zrobiłem nic złego. A teraz przyszli po mnie…. Jace. Nie chcę tam wracać. Oni tam są. – pociągnął głośno nosem, przysuwając się jeszcze bliżej i przylgnął gorącą od płaczu i potu twarzą do ramienia mężczyzny, jakby tym gestem mógł ukryć się przed demonami koszmaru i tylko w pobliżu jasnowłosego mógł poczuć się bezpieczniej.
- Nie idź nigdzie. Nie zostawiaj mnie samego. – cicha prośba przemknęła przez pokój będąc niezwykle absurdalną, gdyż padała z ust chłopaka, którego słowa potrafiły tylko ranić, a jednak. Jego usta były w stanie uformować również milsze dla ucha rzeczy.


                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Tym razem on nic nie odpowiedział. Odczekał wyprostowany, aż drzwi do pokoju księcia trzaśnięciem odetną mu łatwą drogę do niego, po czym wszedł do swojej komnaty. Ledwo podszedł do stolika, by zdjąć z niego miskę z brudną wodą, jaką rano tu usadowił, a usłyszał pukanie do drzwi. Odwrócił się frontem do wejścia, by skrzyżować znużone spojrzenie ze wzrokiem Shibaty.
Zarumieniła się lekko, a on posłał jej uśmiech.

*

Oj, oj. ─ Matylda przyjęła do siebie szczupłe ciało i zaczęła głaskać uspokajająco hebanowe włosy. ─ No już, maleńka. Co się tak trzęsiesz, hm?
Dziewczyna przylgnęła bardziej do wielkiego brzucha kucharki i pociągnęła żałośnie nosem. Cała się trzęsła, jakby przed momentem została rażona prądem. Zapłakana uniosła głowę i spojrzała na Matyldę parą ogromnych, błękitnych oczu.
T-to był on. Naprawdę. T-tak jak mi radziłaś... p-poszłam do niego...
Matylda pogłaskała ją czule i odgarnęła jeden niesforny kosmyk za ucho. Shibata odsunęła się i przetarła załzawione oczy, próbując zebrać się na odwagę, by odpowiedzieć dalej.
P-poszłam...
─ Ale szybko wróciłaś.
─ Mnie to tak bolało, że uciekłam...


*

Jace siedział w otwartym oknie, przyglądając się ludziom skłębionym na dole. Siostry Shiona próbowały osiodłać jakiegoś siwego ogiera, który parskał na nie i zarzucał łbem, a one stale się tylko przekrzykiwały, rzucając w siebie uzdami. Instruktor jazdy stał obok z niepewnym uśmiechem i próbował je jakoś uspokoić. Żadna z tych osób nie dostrzegła szczupłych nóg wystawionych na zewnątrz, jakby fakt, że ktoś tak się usadowił, będąc paręnaście metrów nad ziemią, był czymś w pełni naturalnym. Jeden nieostrożnych ruch...
Jace uśmiechnął się pod nosem.

*

Stary zegar z wahadłem wybił pierwszą w nocy. Jace zsunął z barków koszulę i przewiesił ją na oparciu krzesła. Mebel ukradł z jakiejś dziwnej sali i podsunął go blisko łóżka, bo brakowało mu czegoś, na co mógłby rzucać masę niepotrzebnych rzeczy. Siadł ciężko na łożu i zaczął mozolnie zdejmować buty. Rzucił lewego na ziemię, potem pomordował się chwilę z prawym, ale nim upadł na glebę ze stuknięciem, Jace padł na pierzynę.
W pokoju zapanowała śmiertelna cisza.
Morfeusz chuchnął w lufę pistoletu, którym wycelował prosto w czoło śpiącego chłopaka, schował broń i odszedł w akompaniamencie cichego oddechu białowłosego.

*

HUK!
Zerwał się do siadu, odrzucając nieco pierzynę pod którą wkopał się w trakcie snu. Chwycił automatycznie za leżącego tuż obok Huntera i...
„JACE!”
Mmm? ─ Wymruczał nieprzytomnie. Powieki ledwo mu się rozkleiło. Ułożył usta w bezgłośne: „Fajna sukienka...”, potem głowa poleciała mu nieco na bok, a on sam poczuł się, jakby udało mu się usnąć na sekundę między uderzeniem drzwi, a wrzaskiem Shiona. Zdjął rękę z miecza i przyłożył ją sobie do zmęczonej twarzy. Tak dawno nie spał...
„Zrób coś.”
Nie krzycz mi nad uchem, do diabła. ─ Stęknięcie opuściło jego usta, nim podparł polik o rękę i...
„... tymi pustymi oczami.”
Drgnął, otwierając powieki. Nawet nie zauważył, kiedy znów odleciał.
Wydawało mu się, że ciało wypchano mu watą, a nie mięśniami, a teraz jeszcze nie pozwalano mu zregenerować sił. Miał ochotę podnieść nogę, wbić stopę w twarz rudzielca i zepchnąć go z łoża, a potem wrócić do snu, w którym akurat pochylał się nad roześmianą, pełną życia Cornelią...
Potarł twarz ręką i spojrzał wreszcie na Shiona, starając się go wysłuchać na tyle, na ile pozwalała mu na to nadszarpnięta cierpliwość. Książę cały dzień spędził w swojej komnacie, nie chcąc widzieć się z nikim, dlatego Jace w pewnym stopniu zdążył się wyciszyć. Nagła obecność królewskiego dzieciaka wybiła go z rytmu. Do umysłu powoli docierały wspomnienia wczorajszego dnia. Egzekucja, zbita twarz Romualda, krzyk Tashy, płacz dzieci... aż w końcu gasnące oczy osoby, która gotowa była rozkazać, by ścięto mu głowę, jeśli tylko źle dobrałby słowa.
A teraz ta sama osoba klęczała tuż obok, cała roztrzęsiona i rozbita.
Jace zacisnął usta, zdejmując z twarzy rękę. Oddech zdążył jeszcze musnąć opuszki jego palców, bo wyrwało mu się zmęczone westchnięcie.
„Zrób coś.”
Uhm... Rozkaz, wasza wys... ─ Urwał, jakby jakieś niewidzialne ręce zakneblowały mu usta. Spojrzał niechętnie na Shiona wtulającego się w jego ramię. Gorące krople spadały na skórę, prędko spływając w dół, aż odlepiały się od jego łokcia lub nadgarstka i lądowały na zmiętolonej pierzynie. Miał ochotę wyrwać się z tego żałosnego uścisku i odepchnąć go jak najdalej. Niesmak przemknął przez jego spojrzeniem, ale przełknął dumę. Cokolwiek o nim myślał i jak bardzo by go nie przeklinał, to nadal tylko dzieciak.
Jest w rozsypce.
Położył szorstkie łapsko na delikatnej dłoni księcia i spróbował jak najmniej nachalnie odsunąć go od siebie.
Pociągnięcie nosem.
Skrzywił się.
Pójdę tam i sprawdzę. ─ Złapał za Huntera, jednocześnie zsuwając stopy z materaca i od razu wkładając je do rozwalających się butów ─ jakby ćwiczył to od lat.
Jak na zawołanie usłyszał wypowiedzianą niedawno prośbę.
„Nie zostawiaj mnie samego!”
Podniósł się, zapinając pas z mieczem.
Razem z tobą, mój książę. Jeśli ktoś tam będzie, tak jak obiecałem, obronię cię.
Nie chcesz tego robić.
Nie, nie chcę.
A jednak idziesz do jego komnaty, by odgonić duchy łaknące zemsty. Sam jej pragniesz. To człowiek, który szantażem trzyma cię na smyczy.

Jace pchnął drzwi do pokoju Shiona. Otwarły się na oścież, witając ich obu paskudnym milczeniem. Nawet jeśli Romuald, Tasha, Mykia i Andrew byli w środku, zamilkli na widok Jace'a i pochowali się po kątach. Białowłosy opuścił ręce i spojrzał na Shiona, jakby chciał poznać jego reakcję, po czym wlazł bezceremonialnie do środka. Dłonie zamiast powędrować na rękojeść miecza, chwyciły za pierwszy guzik, by niespiesznie zacząć zapinać koszulę. Wpierw przyjrzał się łożu z rozrzuconą w pośpiechu kołdrą, następnie zerknął pod nie, zajrzał za kotary, wsunął dłoń w szczelinę między starą szafą, a ścianą, a na koniec otworzył również i sam mebel, ale prócz rzeczy księcia nie dostrzegł tam żadnej wykrzywionej w cierpieniu mordy.
Twa komnata jest pusta. ─ Odszukał wzrokiem Shiona i wskazał ruchem głowy na łoże. ─ Nie zakłócą już twego snu, a nawet jeśli, będę dziś czuwał na holu. ─ Zmrużył ślepia i dodał prędko: ─ Przy samych drzwiach.
Zdusił ziewnięcie, robiąc pierwszy krok ku drzwiom.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pierwszym naturalnym jego odruchem była chęć jeszcze większego przylgnięcia do ciała mężczyzny, za nic nie pozwalając na odsunięcie się od niego, zwłaszcza w takiej chwili, jak ta. Ale koniec końców, jak nie on – posłuchał. Odsunął się trochę zwracając przestrzeń osobistą jasnowłosemu, samemu unosząc rękę wyżej i przetarł rękawem swej koszuli nocnej twarz i oczy, chcąc zetrzeć resztki swojego upokorzenia. Sam zsunął się z legowiska Jace’a i krok w krok ruszył za nim, choć już przy drzwiach do swojej komnaty jakby nieco zwątpił, zwalniając kroku i zatrzymując się w drzwiach, kiedy mężczyzna wszedł głębiej.
Trzymając się kurczowo framugi, przyglądał się w milczeniu jasnowłosemu, który dokonywał oględzin. Jak można było się tego spodziewać – nie znalazł nikogo. Shion szybko zorientował się, że to, co widział to była jedynie jego wyobraźnia, potwór z koszmarów i właściwie nie ma czego się bać.
Ale problem był taki, że za każdym razem jak zamykał oczy, nawet na chwilę, to przed oczami sceny z dnia wczorajszego rozgrywały się na nowo. I tak w koło. A umysł rudowłosego nie był w stanie tego wszystkiego znieść. Nie od razu.
W końcu odkleił się od framugi i postąpił kilka kroków w głąb komnaty, aż dotarł do swojego łoża opierając się jednym kolanem o nie z zamiarem wdrapania się na łóżko i zakopania pod puchatą kołdrą.
Na holu.
Znieruchomiał na krótką chwilę czując, jak coś podchodzi pod jego gardło tworząc okropną gulę, która utrudniała mu przełykanie śliny i oddychanie. Gwałtownie odwrócił się na pięcie, niemalże nie tracąc równowagi, a przed runięciem na ziemię uratowało go posadzenie tyłka a skraju łóżka.
- Nie! –wypalił krótko zrywając się z łóżka i przebiegł całą długość komnaty, tylko po to, by złapać jasnowłosego za skraj jego koszuli.
- Nie. – powtórzył już ciszej i naciągnął materiał nieco bardziej, ciągnąc go w głąb pomieszczenia, jednocześnie dając mu jasno do zrozumienia, żeby ruszył za nim.
- Dzisiejszej nocy chcę, żebyś został tutaj. Ze mną. – mruknął puszczając jego ubranie i powiódł spojrzeniem gdzieś w bok.
- Nie chcę… -  … zostać sam, bo się boję. Ale słowa te mimo wszystko nie były w stanie przedostać się na zewnątrz, jakby niewidzialna ręka na powrót upychała je do środka.
- Dam ci nawet jedną z moich poduszek. – odwrócił się z taką prędkością mknąc do łóżka, że jego koszula jedynie zafurgotała za nim. Złapał za jedną z miękkich poduszek i wyciągnął obie ręce w stronę jasnowłosego, żeby ją wziął.
- T.. to rozkaz. – dodał pospiesznie, jakby tylko to zdołało powstrzymać Jace’a do zostania w pomieszczeniu.
Wreszcie mając pewność, że tej nocy nie będzie sam, wślizgnął się na łóżko, pod kołdrę i przesunął bardziej na środek, odwracając się plecami do drzwi i mężczyzny. I już zdawało się, że zapadnie błoga cisza, kiedy usta młodego księcia zaczęły poruszać się na nowo.
- Nigdy nie brałem udziału w egzekucji.no co ty nie powiesz… - Byłem pewny, że stracą jednego z naszych skazańców, a nie całą rodzinę. A przecież to chyba nie była wina dzieci, jakie grzechy popełnili ich rodzice. Nie ich… Mój ojciec nienawidzi wszystkiego, co jest inne i nie wpisuje się w jego standardy. Wszystko potępia dookoła. Nawet… -  zamilkł, zagryzając dolną wargę, ale tego mężczyzna nie mógł ujrzeć. – Podejdź, nie stój tak daleko. Noc jest jeszcze długa.
Odwrócił się najpierw na plecy a potem na drugi bok, kiedy Jace znalazł się blisko łóżka. Na tyle blisko, że drobne palce rudowłosego zacisnęły się na materiale rękawa koszuli mężczyzny. I bynajmniej nie zamierzały puszczać, kiedy powieki chłopaka powoli opadły.
- Tak łatwiej mnie obronisz, niż stojąc a holu.
Muszę mieć pewność, że nie jestem sam i że oni nie wrócą.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Miał zamiar iść dalej, ale jego noga została skrępowana przez niewidzialne więzy, tak jakby z momentem przyjęcia propozycji od króla, został faktycznie związany nićmi. Jedno słowo i marionetka zmieniała kierunek mimo wewnętrznego oporu. Przeklął pod nosem na tyle cicho, by rozdygotany Shion nie mógł go usłyszeć. Jedno, pieprzone „nie”, wykrzyknięte przez zaryczanego bękarta, a pojawiała się przed nim ściana, a to samo w sobie było niedorzeczne. Wciągnął powietrze przez zaciśnięte kły, czując, jak Shion ściąga mu nieco koszulę w dół.
„Nie.”
Żryj gówno, królewski szczeniaku.
Odwrócił się niechętnie, nie dając po sobie poznać, jak bardzo nie miał ochoty na dziecinne zabawy. Stęknął. Udało mu się wyłapać tylko końcówkę targniętej koszuli nocnej, a potem nagle pojawiła się przed nim wielka poducha, na której widok brew sama powędrowała w górę.
„T-to rozkaz.”
Czuję. Sam mnie ściąga na kolana, wasza wysokość.
Poszewka poduszki pogniotła się, gdy zacisnął na niej brudne palce. Od wczoraj zaczął zastanawiać się nad tym, jak ma przetrwać u boku Shiona, nie zmieniając swojej roli ze strażnika w królobójcę, dlatego zaczął wyrysowywać sobie zasady. Powtarzał je w myślach tak długo, aż nie stały się wyrytymi na siłę ranami, które z czasem na pewno się zabliźnią, a potem dodawał do tego kolejne punkty. Niektóre były banalne. „Nie patrz na niego.” Jeśli nie będzie tego robił, nie będzie widział większości gestów. Oczywiście, jeśli sytuacja okaże się wystarczająco agresywna, zasada nie ma racji bytu, ale przy codziennym śledzeniu młodzieńca, mogła ocalić ich obu. „Nie wdawaj się z nim w dyskusje” ─ to wymyślił całkiem niedawno. Im Shion mniej będzie o nim wiedzieć, tym mniej sztuczek będzie mógł zastosować. Zmniejszy się więc ilość szantażów. „Nie dotykaj go”, „Nie pouczaj”, „Nie pozwól wytrącić się z równowagi”. Niektóre z punktów były bardziej złożone, bo dodawał do nich kary: „Jeśli zacznie cię irytować do tego stopnia, że nie będziesz mógł się powstrzymać przed chwyceniem za miecz, zacznij mówić mu coś miłego, by rozładować emocje”.
Uśmiechnął się krzywo.
Tak więc, mój książę, jesteś bardzo zacnym dziedzicem.
Będziesz dobrym królem.
Odwaga jest twą mocną stroną.
Setki smoczych głów położysz tylko dzięki hardości ducha!
Grymas na twarzy Jace'a minął akurat, gdy Shion zakopał się pod pierzyną. Wydawało się, że to koniec, że już można odpuścić. Ta myśl roztrzaskała się jak cienkie szkło. Ręka ścisnęła mocniej poduszkę, co było jedynym gestem zdradzającym jego zdanie na ten temat. Pogarda wyrysowała się ostrzej w jego spojrzeniu, gdy usłyszał rozkaz.
Wahał się jeszcze sekundę, ale w końcu podszedł do niego i odłożył swój jednonocny „prezent” gdzieś w okolicy nóg dziedzica. Odsunął się. A raczej zrobiłby to, gdyby po drodze nie chwycono go za rękaw.
Zły ruch.
Powieki Shiona przymknęły się, a usta Jace'a uniosły w triumfalnym uśmiechu. Twoje niedoczekanie. Podniósł dłoń i...
NO DALEJ  - szepnęła podświadomość zachęcająco. Kusiło go, by gwałtownie strzepnąć z siebie rękę księcia i odsunąć się od niego tak daleko, że duchy znów poczułyby się bezpieczne i nieuchwytne. Nie we wszystkie bajki wierzył, ale skoro Hunter nie był zwykłym mieczem, to i komnata zadufanego w sobie dzieciaka nie musiała być pusta.
„Nie patrz na niego.”
Odwrócił wzrok.
„Nie dotykaj go.”
Palce drgnęły, ale zamiast wcielić plan w życie, opuścił je na pierzynę, samemu przysiadając na skraju łóżka.
„Nie pozwól wytrącić się z równowagi.”
Poczuł się nagle jeszcze bardziej zmęczony niż chwilę temu. Wcześniej odczuwał po prostu senność. Teraz wszystko go bolało z bezsilności. Zacisnął mocniej szczeki i ─ łamiąc pierwszą zasadę ─ wycelował wściekłe spojrzenie prosto w spokojną twarz księcia. Chłopiec szybko usnął, nawet uścisk na rękawie koszuli zelżał i zatarł się całkowicie, gdy jego palce ześlizgnęły się na kołdrę. W niczym nie przypominał osoby, która przywitała go rozkazem, by zrzucił z siebie szaty. Dopiero teraz okazało się, że w ogóle znał jego imię.
Głupota.
Za oknem zaczęła się prawdziwa śnieżyca.

*

Bach. Bach. BACH.
Powieki Jace'a zadrżały.
Bach. Bach. Bach. Bach.
Mruknął coś pod nosem i odkleił policzek od drewnianej belki łóżka. Zdążył się jeszcze podnieść z dupskiem i rozprostować kości, które skutecznie podpowiedziały mu, że sen na siedząco nie jest dobrą alternatywą dla styranych mięśni, a potem do pokoju praktycznie razem z drzwiami wbiegł jakiś siwobrody mężczyzna. Jace ziewnął, ukazując pełen komplet uzębienia. Zrobił to dosłownie w chwili, gdy starzec zatrzymał się w otwartych drzwiach z rękoma wyprostowanymi jak struny.
Książę! ─ krzyknął.
Gdyby ustawić go w momencie wrzasku na dworze, na pewno stado czarnych gawronów zerwałoby się z gałęzi drzew. Jace skomentował nieznajomego lekkim skrzywieniem, ale nic nie powiedział, gdy ten zrobił wielki krok w stronę księcia.
Na litość boską, książę nie może pozwolić sobie na tak haniebną dozę lenistwa! Lekcje, mój drogi książę, lekcje same się nie odrobią, księgi same nie przeczytają! Oh, gdzie moje maniery. ─ Starzec wyglądał, jakby dopiero dostrzegł dodatkową osobę. ─ Aerlot, osobisty nauczyciel naszej wysokości. Mam przyjemność z..?
Zatrudniono mnie, by chronić księcia, panie.
Ah, racja. Wspominano o tym, choć nie będę ukrywać, że odrobinę inaczej śmiałem wyobrazić sobie twą osobę. Jak cię zwą, nowy członku królewskiej gwardii?
Jace.
Jace. ─ Starzec powoli powtórzył jego imię, jakby je kosztował.
Jace kiwnął głową, ale to było ostatnie, co do niego powiedziano. Łysy mężczyzna był chudy jak szkapa, miał długie kończyny i kościste dłonie z palcami, które przypominały trupie. Skóra wyglądała, jakby w paru miejscach naciągnięto ją na siłę, a w pozostałych poluzowano, by zaczęła się fałdować. Twarz miał pobrużdżoną, ale zaskakująco przyjemną. Brak włosów nadrabiał długą do brzucha brodą o barwie nietkniętego śniegu. Parę włosów wystawało mu też z uszu, resztę wyhodował pod nosem w idealne, sumiaste wąsy. Ubrany był w długie, niebieskie szaty, ciągnące się nieco po podłożu, a ze sposobu w jaki mówił ─ donośnie, bez zająknięcia ─ nawet ktoś taki jak Jace mógł dojść do stwierdzenia, że to osoba, która dzięki ględzeniu ma jeszcze za co kupić sobie chleb.
─  Książę, dziś pracowity dzień.
Zaklaskał. Jace omal na to nie parsknął. Udało mu się jednak powstrzymać. Starzec poczłapał do okna i odsłonił ciężkie kotary, rozpraszając mrok ostrymi promieniami słońca.
Zaraz po lekcji scholastyki, czekają panicza przygotowania do balu z okazji zaręczyn. Cóż takiego mogłaby pomyśleć sobie księżniczka Neiara, gdyby zobaczyła panicza w tak fatalnym stanie?
Jace mimowolnie zacisnął usta, ale nie spojrzał na Shiona. Aerlot odwrócił się przodem do księcia, składając dłonie w piramidkę.
Pamiętny dzień już lada chwila, nie zwlekajmy! Przypominam o przymierzeniu szat, wasza miłość. I wzięciu kąpieli. Jeszcze przed obiadem, gdyż księżniczka przyjedzie z królestwa Goddard, najpóźniej wieczorem, by móc wreszcie poznać twą młodzieńczą osobę. A z całą pewnością pragnie mieć męża wykształconego toteż raz, raz ─ znów zaklaskał ─ czekam w bibliotece. Oh, i proszę mi wybaczyć bezpośredniość, panie..?
Jace. ─ Przypomniał.
Panie Deyce.
Jace.
Tak, oczywiście. ─ Uśmiechnął się. ─ Z całym szacunkiem, ale nie godzi się, by osoba pana pokroju rezydowała u boku księcia... w tak dosłownym tego słowa znaczeniu. ─ Aerlot uniósł nagle palec ku górze. Zauważył, że Jace już otwierał usta, więc zareagował prędzej, wybijając mu tłumaczenie z głowy. W oczach białowłosego pojawił się buntowniczy błysk. ─ Proszę mi nie przerywać, to niegrzeczne. Nie jest pan już dzieckiem, a młodzieńcem. Czyżby nie nauczono pana zasad dobrego wychowania? Nie gniewam się, po pańskiej minie widzę zakłopotanie. I tego można się spodziewać. Na czas nauki książę będzie pod moim ścisłym nadzorem. Moim i strażników godnych zaufania, panie Stayce. Być może warto wykorzystać ten czas na doprowadzenie się do stanu, dzięki któremu już nikt nie musiałby się zastanawiać z kim ma do czynienia. Uczynię ukłon w pańską stronę i poproszę służbę, by przyniosła do pańskiej komnaty nowe odzienie. ─ Zmierzył go nagle takim spojrzeniem, że niejednego rozkroiłoby to na pół. ─ I proszę wziąć sobie me rady głęboko do serca.
Z cienkich warg starca nie wyrwała się już żadna nuta, ale poruszyły się i Jace'owi udało się odczytać bezgłośne słowo. Aerlot wybył, ostatni raz rzuciwszy do Shiona przypomnienie, że nie godzi się kazać czekać osobie, która pragnie podzielić się z nią tajnikami tego świata, a potem wyszedł i sam Jace, wykrzywiając twarz w gorzkim wyrazie arogancji.
„Psie”.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Niewyraźny pomruk i bełkot wydobył się spod tony poduszek oraz kołdry. Niczym dziki zwierz wyłoniła się najpierw ruda czupryna, której kosmyki wskazywały chyba wszystkie strony świata i jeszcze dalej, a dopiero po krótkiej chwili światło dzienne ujrzała niewyraźnie zaspana twarz. Wciąż niemalże zamknięte oczy, celował gdzieś przed siebie, najwyraźniej usilnie walczące same ze sobą, by nie zamknąć się i nie odesłać swojego właściciela na powrót do krainy samego Hypnosa. Do chłopaka najwyraźniej nic nie docierało. Ani to, że jego nauczyciel coś tam wykrzykiwał i wymachiwał, ani też to, że Jace spędził całą noc u jego boku i wciąż znajdował się w jego pobliżu. Niemalże będąc na wyciągnięcie ręki.
- Zawkwy ke… - niewyraźne słowa przetoczyły się przez usta chłopaka niczym istny Armagedon, jednakże ciężko było cokolwiek z nich wyczytać. A chwilę później głowa chłopaka opadła na ramię sprawiając wrażenie, że przyszły władca właśnie postanowił uciąć sobie krótką drzemkę na czas rozmów jego strażnika z wyjątkowo upierdliwym i natrętnym człowiekiem.
Rudowłosy uchylił wreszcie szerzej powieki słysząc, jak mężczyźni powoli zabierają się do wyjścia.
- Hę? – mruknął unosząc jedną z dłoni i zaczął przecierać wewnętrzna stroną dłoni swoje zaspane oczy. Ale już po paru chwilach został sam w komnacie. Znowu. Tak, jak każdego dnia. Nie zamierzał iść na żadne lekcje. Ani też na spotkanie z jego rzekomą narzeczoną. Wiedział, że go nie zainteresuje. Nie chciał żadnej dziewczyny, zwłaszcza takiej, które jest wybrana przez jego rodziców.
Złapał za kołdrę i naciągnął ją sobie na głowę, ponownie znikając pod ciężkimi materiałami oddając się słodkiemu lenistwu. Aż usnął, bardzo szybko.

***

- Co masz mi do powiedzenia? – zapytał król grzebiąc widelcem w jedzeniu na swoim talerzu. Shion spojrzała na ojca ukradkiem czując nadciągające kłopoty. Jego spojrzenie nawet nie powędrowało do matki, choć walczył z tym odruchem wiedząc doskonale, że tym gestem pogorszyłby tylko i wyłącznie swoją aktualną sytuację. Mężczyzna wyprostował się i stuknął parę razy o drewniany blat stołu, jakby zaczął nadawać jakiś rytm, coś, co odlicza w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Nie pojawiłeś się na lekcjach. Zignorowałeś polecenia, które na pozór wydawały się proste. Sprzeciwiasz mi się? -  ostry ton niczym brzytwa opadł na wątłe barki chłopaka, przytłaczając go jeszcze bardziej, niemalże wbijając jego ciało w ziemię. W jednej chwili cały królewski szyk i elegancja zniknęła, wpuszczając wystraszonego dzieciaka, który nie wiedział do końca co ma powiedzieć, by zadowolić surowego rodzica.
- Przeprosiłem.
- Twoje przeprosiny nic nie zmieniły Shion. – król sięgnął po swój kielich i upił z niego nieco wica. – A ty? Co w tym czasie robiłeś? – ciemne oczy raptownie skierowały się w stronę stojącego blisko jasnowłosego, sprawiając wrażenie, że całą winę za niesubordynację oraz lenistwo Shiona zamierza go obarczyć. Szybko jednak widocznie stracił zainteresowanie jego osobą, na powrót skupiając się na swoim synu.
- Jesteś ubytkiem w mocnej konstrukcji zamku, Shion. Słaby i delikatny, jak dziewka. Nie potrafisz nic. Zupełnie n i c. Twój brat o wiele bardziej nadawał się na króla, niż ty. Na każdym roku przynosisz nam wstyd i rozczarowanie. Jesteś inny i głupi. Jakby w twoich żyłach nie płynęła moja krew. – król sięgnął po sztućce i zaczął odkrajać sobie sporej ilości kawałek mięsa, po zapachu sądząc, że przepyszną wołowinę.
- A co, wtedy spaliłbyś mnie? Tak samo jak tamte niewinne dzieci?
Nie wiedział dlaczego nie był w stanie pohamować tych gorzkich słów. Ale w tej drobnej sekundzie, chwili, poczuł jak coś w nim pęka i pozwala przez lata głęboko skrywanym uczuciom ujrzeć światło dzienne i wyrwać się na wolność.
A trwało to zaledwie parę sekund, kiedy na nowo zostały stłamszone przez despotyzm i tyranię.
TRZASK.
W sali zapadła cisza i choć wydawałoby się, że wszystkie oczy powinny być w  tej chwili zwrócone ku przestawieniu, które rozgrywało się w honorowym miejscu, to wszyscy, zgodnie jak jeden mąż, spoglądali w swoje talerze, bądź gdzieś indziej. Byleby tylko nie spoglądać na księcia, który z impetem został zwrócony w bok, z ledwością utrzymując się na krześle i strącając puchar z winem na podłogę.
- Zejdź mi z oczu. I nie pokazuj się na oczy aż do wieczora. – Shion powoli podniósł się z krzesła i pochylił głowę w pokłonie przed królem, a następnie pospiesznie przekroczył całą długość sali, docierając do drzwi, które uchylili mu strażnicy, by mógł się wyślizgnąć.
¬ - Jace! – cichy męski głos zatrzymał jasnowłosego, który zapewne ruszył za paniczem, chcąc wypełnić swój obowiązek. Brat króla dopadł młodego chłopaka i położył swoją dłoń na jego ramieniu, przez cały czas obdarzając go tym swoim delikatnym uśmiechem. ¬
- Przykro mi, że byłeś tego świadkiem. -  mężczyzna westchnął ciężko. – Niestety mój brat nie potrafi zapanować nad swoimi nerwami a inni obrywają. W każdym razie… Dzisiaj jak wiesz, jest bal z okazji zaręczyn mojego bratanka. Shion będzie pod dobrą opieką, zwłaszcza w takim dniu, więc… nie chcesz wolnego wieczoru? Słyszałem, że masz chorą żonę. Z pewnością za nią tęsknisz. Nic się nie stanie, jak dam Ci wolne dzisiaj. Na moją odpowiedzialność! Zasłużyłeś. -  dodał i klepnął go ponownie w ramię, wreszcie zabierając dłoń. Obdarzył go jeszcze przez krótką chwilę swoim spojrzeniem, po czym odwrócił się i ruszył w stronę Sali, by na nią wrócić.
- A, jeszcze jedno. Sprawdź w królikarni.

***

Przesunął opuszkami palców po piekącym śladzie na policzku.
Bolało.
Ale nie tak, jak jego duma, która znowu została wystawiona na ciężką próbę. I to przy tych wszystkich ludziach, służbie a nawet przy… Psie. Chyba to właśnie to bolało go najbardziej z tego wszystkiego. Teraz przyjdzie i będzie się z niego nabijać. Tak, jak większość osób czyniła z jego plecami. Przesunął krótkimi paznokciami po boku białego królika, którego właśnie trzymał na kolanach.
Zwolnij go. Każ go ściąć. I nie będzie już problemów.
Ale nie mógł. To nie on miał tutaj władzę.
Szurnięcie i zgrzyt.
Nie musiał zbyt długo się zastanawiać nad tym, kto go tutaj znalazł. Nawet nie musiał unosić spojrzenia, by skonfrontować je z dwubarwnymi tęczówkami Jace’a.
- No dalej. ¬– westchnął cicho. – Śmiej się. Wiem, że tego chcesz. No już. W sumie wolę byś to zrobił przede mną, prosto w twarz, niż za plecami, jak. -  gwałtownie umilkł połykając gorzkie słowo. Raptownie zerwał się z ziemi i podszedł do jednej z latek, gdzie schował małego zwierzaka.
Wyśmieje cię.
Wiem.
No dalej, skaż go.
Nie. Jest moim Psem.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Przeklął, gdy igła dźgnęła go w palec, który sekundę później tkwił już w jego ustach. Obrzucił koszulę wściekłym spojrzeniem, jakby to ona była wszystkiemu winna.
Może ci pomóc, panie? ─ zapytała nieśmiało stojąca przy drzwiach dziewczyna, która od paru chwil na niego czekała, aż do teraz siedząc jak trusia pod miotłą. Jace westchnął i podał jej koszulę, igłę i nić i nie zdążył nawet dobrze rozsiąść się na drewnianym krześle, a dziura w jego koszuli zniknęła. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
Nie, nie. ─ Zaśmiała się cichutko, wkładając narzędzia do kosza. ─ To naprawdę nie jest trudne, panie. Nigdy wcześniej nie zaszywałeś dziur?
Żona robiła to za mnie.
Oh, rozumiem! ─ Amelie kiwnęła głową. ─ Mam nadzieję, że teraz będzie już w porządku.
To jaką miałaś do mnie sprawę?
To... nic wielkiego. Król prosił, żebyś...

*

Jace zacisnął palce na przeciwległym ramieniu i zsunął je zaraz na kark. Rozruszał obolałe ramię z marudnym pomrukiem. Nie zdążył jednak dojść do swojej komnaty, a zaczepiła go tęga kobieta z wielkim kubłem w obu dłoniach.
Młodzieńcze! Toż to ciebie szukam od południa!
Spojrzał zaskoczony na zarumienioną od wysiłku twarz kobiety, a gdy i ona dostrzegła jego niepewność, uśmiechnęła się i wepchnęła mu kubeł do rąk.
Jace, mam rację?
Tak, ale...
Całe szczęście! Król kazał ci przekazać, abyś...

*

Ty jesteś Jace?
Białowłosy wypuścił powietrze przez nos. Wszystkie mięśnie wrzeszczały, błagając o odpoczynek, ale spojrzał niechętnie na szatyna, wpatrującego się w niego jak w drogocenny obraz, który idealnie pasował mu do wystroju komnaty.
A ciebie pewnie przysłał król?
Chłopak zaśmiał się i poklepał go po ramieniu.
A i owszem, bystryś! Ktoś ci już to mówił?
Nie, lubię zgadywać.
A może to jakieś czary, coo? Jestem pewien, że jednak ktoś ci powiedział. Nie mogli cię znaleźć już od dłuższego czasu, psiamać. Mnie wiadomość przekazał brat króla, a ja zdążyłem przekazać ją jeszcze dwóm dziewkom, które teraz pewnie szukają cię w zamku, żeby przekazać ci, że król życzy sobie, żebyś...

*

Starł wierzchem dłoni pot z czoła, a potem poczuł, jak ktoś bierze go pod ramię.
Tu cię mam! Cała służba na nogach, bo król cię szukał! Musisz coś dla niego zrobić! Nie ma lenienia się, grzeszniku! ─ Zachichotała, ciągnąc go w dół schodów.

*

„A ty? Co wtedy robiłeś?”
Spiorunował króla wściekłym spojrzeniem. I zaskoczonym. Ale nie odezwał się ani słowem, zaciskając zęby i dławiąc się wzrastającym gniewem. Ten omal nie uwolnił się na zewnątrz, gdy tylko usłyszał „znajomy” głos wuja Shiona. Nie ufał temu mężczyźnie, choć wszystkie znaki na Niebie i Ziemi mówiły, że powinno być inaczej. Już dla świętego spokoju kiwnął głową, nie patrząc nawet w przyjazną, zatroskaną twarz.
Wina leżała też po mojej stronie. Wściekłość króla jest w pełni uzasadniona.
Przełknął gorzkie słowa, od których zaroiło się w jego gardle. Dłoń Nicholasa na jego ramieniu sprawiała, że miał naturalny odruch wyszarpnięcia się z tego lekkiego uścisku i strzepnięcia jego ręki. Jakby była brudna, choć oboje zdawali sobie sprawę, że to nie Rottenden powinien czuć obrzydzenie.
Uspokój się.
Jace spojrzał w końcu na mężczyznę.
Z radością skorzystam z propozycji.
Tego było mu trzeba. Kto, jak nie Cornelia, uśpi jego wewnętrzną bestię?

*

Jeden arystokrata powiedział mi kiedyś, że różnica między dumą, a próżnością jest prosta. Dumą jest myślenie o sobie czegokolwiek, próżnością nakazywanie innym postrzegać cię takim, jakim chciałbyś być. ─ Wzruszył lekko szczupłymi barkami. Przyglądał się beznamiętnie jednej z klatek z zamkniętym w środku królikiem, który przylgnął brązowym pyszczkiem do krat i wlepił w niego ciemne oczy. ─ Wystarczy jedno spojrzenie ojca, a zadzierasz nosa przed służbą i katujesz niewinne dziewczęta, które uwijają się w pocie czoła, byś miał co założyć, co zjeść i do czego wracać. A potem w mroku komnaty dławisz się łzami na wspomnienie o nieznanej ci bandzie grzeszników, którzy spoufalali się z plebsem. Nie jestem bogaty i nie mam wykształcenia, jakie tobie zapewnia Aerlot. Dlatego nazywasz mnie psem.  ─ Uśmiechnął się lekko. ─ Ale to nie ja jestem na uwięzi.
Dlaczego tak dużo gadasz, Jace?
Zacisnął nagle usta w cienką linię.
Do diabła, nigdy nie nauczy się, by trzymać gębę na kłódkę. Szczególnie teraz, kiedy taka umiejętność by mu się przydała. Nie po to, by zachować głowę na obecnym miejscu, ale po to, by nie spoufalać się z ludźmi, którzy trzymali w klatkach nie tylko króliki.
Odepchnął się od belki i ruszył ku wyjściu.
Czas najwyższy to zakończyć.
Jeżeli chcesz szacunku, mój książę, nie rezygnuj z tego, co pozwoli ci go zdobyć. Niektórzy nie mieli tyle szczęścia, by podtykano im wszystko ─ Shion nagle poczuł niewielki ciężar na głowie. Palce prześlizgnęły się po rudych włosach ─ pod nos. ─ Dłoń przesunęła się na czoło księcia. Naparła na nie, zmuszając go, by odchylił głowę do tyłu i spojrzał na twarz osoby stojącej tuż za nim. Jace uniósł porozumiewawczo brew, aż ta zniknęła za poszczerbioną grzywką i pochylił się nieco nad twarzą dziedzica, nim ręka przesunęła się w dół i zakryła mu oczy. Ciepły oddech padł na czoło Shiona, gdy wypowiadał ostatnie słowa, zniżając głos do warkliwego szeptu: ─ Jesteś za niski, żeby patrzeć na innych z góry, książę.

*

Panie! Panie! Nożesz szlag by cię! JACE!
Jace zatrzymał się i nieśpiesznie obejrzał przez ramię. Dopadł do niego zdyszany, czarnowłosy chłopak, tak łapczywie nabierający wdechów, jakby przed momentem wyciągnięto go z wody.
Pański strój na bal jest już przygotowany i...
Jace skrzywił się na samą myśl o zakładaniu ciężkiej kolczugi, jaką przytargano mu do komnaty. Poklepał Quinna po szyi, aż ogier szarpnął się i zarzucił łbem, parskając pod nosem i wytaczając na powietrze wielkie obłoki pary.
Książę będzie czekać w... co? No co? ─ Ino, królewski stajenny, spojrzał na Jace'a jakby ten właśnie włożył na siebie błazeńską czapkę i zaczął żonglować nożami. ─ Ta mina mi się nie podoba. Mam coś na twarzy. Na twarzy, taaa? Na Boga, przysięgam, że myłem się w zeszłym mie-
Jace parsknął.
Nie idę na bal.
Ah, oczywiście. Nie ma spraw... jak to nie idziesz? Znaczy... dopiero co dostałem wiadomość i...
Na ten czas książę będzie pod ścisłą ochroną reszty gwardii. Pozwolono mi wrócić do domu.
Ino pokiwał głową, ale wyglądało na to, że bije się z myślami. Zmrużył nawet ciemne ślepia.  
Oczywiście, panie. Za późno cię złapałem i zmieniono polecenia. Psiamać ─  wypalił wreszcie, po dłuższej chwili. ─ Eee, dobra tam. Przynajmniej mogłem na chwilę opuścić stajnię. Tyle chociaż dobrego z tych całych poszukiwań. Pozdrów swoją żonę. I... córkę, tak?
Jace wskoczył na Quinna, który znów prychnął pod nosem.
Mhm. Wieści za szybko się tu roznoszą.
Niektóre, jak widać, za wolno. Szerokiej drogi!
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

To było w sumie dość zabawne. On, książę, osoba o której edukację wyjątkowo mocno zadbano i miał do dyspozycji jednych z najlepszych nauczycieli nie tylko w obrębie królestwa, ale nawet zza morza, praktycznie nic a nic nie rozumiał z tego, co mówił jasnowłosy. Co prawda rudowłosy próbował wszystko poukładać w swojej głowie i wymyślić jakąś równie inteligentną odpowiedź, ale zamiast tego miał tylko i wyłącznie pustkę podsycaną nieobliczalnymi językami frustracji, które gromadziły się w nim już od samego rana. Nic jednak nie powiedział, bo wtedy wyszedłby na totalnego ignoranta, który nic nie wie o życiu.
Chociaż tak naprawdę nim był.
- Nic nie rozumiesz, Psie. Nie wiesz, jak to jest, kiedy nie potrafisz sprostać wymaganiom i oczekiwaniom innym. - warknął chłodno, zaciskając mocno swoje drobne dłonie, czując nieprzyjemne drżenie na całym ciele.
- Zostaw mnie. Chcę pobyć sam. – krótki rozkaz, w którym zabrakło codziennej siły a wkradła się niepewność, tak bardzo zgubna dla osób, w których dłoniach spoczywało życie innych. Nawet nie zorientował się, że młodzieniec postanowił podejść do niego. Może, gdyby prędzej miał świadomość tego czynu, to zdążyłby odskoczyć w bok, nie pozwalając sobie na dotyk ze strony jasnowłosego. Ale było już za późno, kiedy poczuł jak jego ciepła dłoń przesuwa się pomiędzy rudymi kosmykami opadając na czoło.
- Co robisz? – ciche warknięcie uciekło spomiędzy jego warg, gdy delikatną siłą został zmuszony na spojrzenie wprost w oczy swego cienia. Drobne palce zacisnęły się na jego przegubie, bezsilnie próbując odsunąć go od siebie.
- Już ci coś mówiłem o dotykaniu mojej osoby, Psie. – jednakże słowa te zginęły w jednym zdaniu wypowiedzianym przez Jace’a. Shion poczuł nieopisaną, rozpierającą go wściekłość, która szukała ujścia. Ale została stłamszona przez bezsilność.
W tej potyczce został pokonany przez niego.

***

- Gdzie jest Jace? – zapytał chłopak czując gorąco pod wcześniej przygotowanymi, bogato zdobionymi strojami oraz maską, jaką kazano mu założyć na twarz. Ino przyglądał mu się przez chwilę, aż wreszcie wzruszył ledwo zauważalnie swoimi barkami.
- Został oddelegowany do domu na dzisiejszą noc. Rozkaz króla. - odparł w końcu, do ostatniej chwili będąc pewnym, że książę jest poinformowany o tej decyzji. Najwidoczniej nie był.
- Jak to oddelegowany?! To M Ó J sługa. Ma się natychmiast tutaj zjawić!
- Ale Wasza Wys-
- Nie obchodzi mnie to! Masz natychmiast się udać po niego! Chcę go widzieć obok siebie! To rozkaz! - krzyknął chłopak niemalże ze złością nie zdzierając ze swojej twarzy maski. Stajenny pokłonił się gorliwie wiedząc, że w tym przypadku jakiekolwiek słowa sprzeciwu nie miały sensu. Jak książę czegoś zapragnie to nie ma żadnej boskiej siły, by go od tego odwieźć.
- Tak jest. Zaraz się udam po niego.

***

- Coś taki struty, Shion? – Nicolas usiadł obok bratanka, który aktualnie dłubał widelcem w swoim deserze.
- Czyżby narzeczona nie przypadła Ci do gustu? - zapytał wesoło wiodąc spojrzeniem na drobną blondynkę o wielkich, niebieskich oczach rozmawiając aktualnie z matką Shiona. Wykazywała się niezwykłą delikatnością oraz wszystkim tym, co powinna mieć przyszła królowa. Dzieciak odburknął coś pod nosem i spojrzał na swojego stryja.
- Nie rozumiem czemu ojciec oddelegował Jace’a.
- Jace’a? – Nicolas uniósł brwi w zaskoczeniu. – Myślałem, że nie przepadasz za nim.
- Jego miejsce jest przy moim boku. I tyle. – kolejne brutalne wbicie widelcem w deser zakomunikowało, że koniec tematu. Jace usługiwał Shionowi niecałe trzy miesiące, ale dzieciak zdążył już przywyknąć, że zawsze kręci się gdzieś w jego okolicy oprócz jednego dnia. A dzisiaj ten rytm został zaburzony, przez co chłopak zaczął odczuwać dziwny dyskomfort i miał dziwne, nieprzyjemne przeczucia.

***

Szarpnął drzwiami otwierając je na oścież, kiedy usłyszał kroki z korytarza. Niestety, była to jedynie jedna ze służących. Shion nie ukrywał, że jej widok wyjątkowo mocno ją rozczarował. ¬
- Jace już wrócił? – kobieta pochyliła się w głębokim ukłonie i pokręciła szybko głową.
- Niestety Wasza Wysokość, ale nic mi nie wiadomo na ten temat.
- Tsk. Dobra. – zatrzasnął drzwiami wracając na swoje łóżko, na które się rzucił, aż to zaskrzypiało delikatnie pod niewielkim ciężarem chłopaka.
¬ - Głupi Pies.

***

W końcu usnął, po długiej batalii z bezsennością i oczekiwaniem na jasnowłosego, który koniec końców się nie zjawił. A tylko po to, by zostać brutalnie zbudzonym. Podniósł się do siadu w pierwszej chwili wypowiadając imię jasnowłosego, myśląc, że w końcu raczył się pojawić, ale zamiast piegowatej twarzy, która powinna nachylać się nad nim, ujrzał nieznajome oblicze. Świadomość gwałtownie uderzyła w niego, jednakże strach skutecznie ścisnął jego gardło, nie pozwalając wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Nieznajomy wykrzywił się w szerokim uśmiechu, ukazując swoje wybrakowane i żółte zęby, unosząc miecz nieco wyżej.
- Słodkich snów, książę. – a potem zapadła ciemność, kiedy Shion poczuł przeszywający ból w skroni, kiedy dostał obuchem, od razu pozbawiając go przytomności.

***

Świadomość powoli wracała. Powieki delikatnie się uchylił, choć w uszach wciąż brzęczało, zniekształcając wszystkie dźwięki, jakie go otaczały. Podłoga uciekała przed jego oczami, choć usilnie starał się skupić chociażby na jednym punkcie. Dopiero po chwili dotarło do niego, że jest gdzieś niesiony, o czym świadczyło twarde ramię wbijające się w jego brzuch. Poruszył niemo ustami, czując huczący ból w lewej skroni, z której ciurkiem spływało coś ciepłego. W jego nozdrza uderzał silny swąd spalenizny i krwi. Kątem oka dostrzegł pojedyncze ciała walające się po korytarzu, choć tylko jedno zapadło mu głęboko w pamięć. Było pulchne, a jej twarz zawsze uśmiechnięta. Teraz wykrzywiona w wiecznej ciszy i agonii.
Shion poczuł jak coś ściska jego żołądek, a pod powiekami zaczyna piec, gdy ciałem zaczął szastać strach.

***

- Przyniosłem go, wasza wysokość. – charkliwy głos wypełni umysł chłopaka, kiedy jego oprawca przemówił. A potem rzucił ciałem Shiona na ziemię, jakby był co najmniej workiem pełnym cebuli. Rudowłosy wydał z siebie zduszony jęk, zwijając się w kłębek, jednakże trwało to zaledwie parę chwil, gdy w końcu podniósł się do pozycji siedzącej, by rozejrzeć się gdzie jest i co się właściwie dzieje.
Sala tronowa. Już po chwili ją rozpoznał. Odwrócił głowę w stronę tronu…
- Wujek! – krzyknął zrywając się na nogi, choć na chwilę zamroczyło go z powodu rany na skroni.
- Co się dzieje? Gdzie mój ojciec? – zapytał robiąc krok w stronę Nicolasa. Mężczyzna, który do tej pory siedział na tronie, powoli ruszył w jego stronę.
- Shion. – cichy, niecodzienny głos mężczyzny zatrzymał chłopaka w miejscu. W milczeniu przyglądał się jego twarzy a potem wzrok padł na zakrwawioną dłoń jego wujka, w której trzymał zakrzywiony sztylet. Instynktownie zrobił krok w tył, ale uderzenie pomiędzy łopatkami posłało go wprost w silne ramiona wujka, który pochwycił go i przygarnął do siebie. ¬
- Shhh. Zaraz się to wszystko skończy. Dołączysz do rodziny. – wymruczał cicho mężczyzna gładząc uspokajająco włosy chłopaka. Shion naparł dłońmi na klatkę piersiową mężczyzny chcąc się odepchnąć, jednak wystarczył jeden, solidny ruch, a ostrze zatopiło się w drobnym ciele chłopaka, wyrywając z jego gardła głos pełen bólu. Nicolas wyszarpnął sztylet z ciała chłopaka, które opadło bezwiednie na zimną posadzkę. Załzawione spojrzenie powiodło dalej, gdzie leżały bezgłowe zwłoki jego ojca.
- Tak naprawdę nigdy cię nienawidziłem.
Głos powoli zamazywał się, kiedy brązowe oczy spoczęły na wykrzywionej w bólu głowie ojca wbitej na pal, tuż obok tronu. A obok niego znajdowała się głowa jego matki, ku zdziwieniu, wyjątkowo spokojna. Z boku były kolejne, dwa pale. Z jego rodzeństwem, bliźniakami, które skończyły zaledwie cztery lata. I był ostatni pal. Pusty.
To dla mnie.
- Nikt nigdy cię nie lubił i nie kochał. Jesteś pieprzonym bękartem, którym wszyscy gardzą. Ale wnet twoje cierpienie się skończy. Nie myśl o mnie źle. Po prostu ten tron należy do mnie. Zawsze należał.
Ale Shion już nie słuchał, kiedy śmierć wyciągnęła po niego swoje zimne dłonie.

***

- On żyje! Oddycha! – cichy głos przedarł się przez ciemność, ściągając go do świata żywych. Wszystko go bolało, zwłaszcza głowa i okolice brzucha. Ktoś chyba ściskało za brzuch. Niech przestanie. Bolało. Tak bardzo bolało.
- Zabierz go stąd! Zabierz jak najdalej, Kaneko! My spróbujemy ich powstrzymać!
- Uważajcie na siebie. Dobra. – chłopak przerzucił sobie przez szyję ramię księcia i dźwignął się z nim na nogi, wyprowadzając z Sali, gdzie toczyła się walka o tron. Resztki armii wiernej martwemu królowi postanowiła zwalczyć intruzów, chociaż ich liczebność była tak mała, że raczej nie mieli co liczyć na wygraną. Ale chociaż kupią czas na wyprowadzenie rannego chłopaka. Problem był jednak taki, że tuż po wyjściu z Sali tronowej zostali otoczeni przez czterech uzbrojonych mężczyzn….
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Nie dam nawet połowy monety więcej.
Starzec łypnął na srogim, wyłupiastym okiem krewetki na siedzącego na koniu chłopaka, a potem prychnął i odwrócił się bokiem, zakładając ręce na tors.
10 i ani ciut ciut mniej, młodzieńcze!
Jace westchnął sięgając po woreczek doczepiony do pasa spodni. Ledwo go rozwinął, a usłyszał przeraźliwy krzyk, który zerwał z drzew kraczące kruki i na moment niebo zrobiło się czarne.
JACE!
Białowłosy odwrócił się, kierując twarz ku głosowi. Z oddali, przepychając się łokciami przez ściśnięty, zziębnięty tłum przedzierała się sylwetka w płaszczu, który tu nie pasował. Pośród szarości i brązów pojawiła się czerwień tkaniny, tak mocno tu nie pasująca. Ludzie powarkiwali jak wściekłe zwierzęta, tnąc twarz królewskiego „posłańca”. Byli i tacy, którzy wyciągali ku niemu szponiaste łapska, drapali i chwytali za drogie ubrania, na które sami nie mogli sobie pozwolić. Ino wyszarpał pelerynę z rąk jakiejś kobiety i wystrzelił przed siebie biegiem, choć jego płuca nie mogły doprosić się tlenu.
Dopadł do Jace'a, opadając dłońmi na jego udo. Chłopak spiorunował go wściekłym spojrzeniem i kopnął w ramię, by się od niego odsunął. Quinn prychnął i cofnął się o pół kroku, jakby kopnięcie go odbiło i zmusiło do poruszenia.
Do diabła, Jace! Co to za maniery?!
O co ci chodzi, Ino? ─ Spomiędzy ust białowłosego wyrwało się ciche prychnięcie. ─ Tak mnie lubisz, żeby się za mną uganiać?
Nie żartuj sobie nawet! Biegnę z samego ufghmg.
Ino resztę wymamrotał w płaszcz, który nagle rzucono mu na twarz. Szarpnięciem zdjął brudną tkaninę z twarzy i spojrzał groźnie na Jace'a.
Nie mów im kim jesteś. To nie jest miejsce na chwalenie się złotem.
Ta. Zdążyłem zauważyć, wyobraź sobie. Kurwa, jechałem do ciebie na koniu. I co?! Plebejska banda zaatakowała mnie, wykradła monety, zabrali nawet mego ogiera! Zaszczane slumsy. Miejsce dla samych dzikusów! ─ Ino splunął. ─ Bez urazy. Wezbrał we mnie gniew... Psiamać, Jace! Gdzie ty jedziesz?!
Do domu.
Nie możesz! ─ Ino znów chwycił go za brzeg spodni. ─ Musisz wracać! Uwieszę się ciebie, dopóki nie zawrócisz konia!
Haha, Jace. No, no, no. Widzę, że masz niezłe branie!
Oboje ─ Jace i Ino ─ zwrócili twarz ku szczupłej sylwetce, opartej biodrem o rozpadającą się chatę. Gdy tylko zyskała ich zainteresowanie odepchnęła się od ściany i wyłoniła z cienia. Centymetrowy śnieg trzeszczał pod podeszwami jej butów, ale tak kołysała biodrami, że nawet tego nie słyszeli. Jace uśmiechnął się widząc znajomą twarz.
Widziałam, że miałeś problem z tym starym moczymordą. ─ Rainbow uśmiechnęła się i odrzuciła włosy z ramienia na plecy. Ino, gdyby tylko mógł, zacząłby merdać ogonem. ─ Patrz i ucz się, skurwielu!
Więc patrzyli, jak Rainbow podchodzi do starca, jak jego twarz z gniewnej i nieufnej zmienia się stopień po stopniu. Wpierw w niechęć, potem w zaskoczenie, zainteresowanie, aż w końcu coś, co obaj znali.
Uda się jej? ─ szepnął Ino, a uśmiech na twarzy Jace'a nieco się powiększył.
Zawsze udaje.
Łysawy mężczyzna zaśmiał się nisko i podał jej zwinięty pakunek, a potem klepnął w tyłek i oparł się o swój marny stragan. Patrzył za nią cały czas, aż w końcu nie dostrzegł ruchu tuż obok siebie i wtedy dopiero zajął się małym, umorusanym chłopcem, który próbował skraść mu połamany grzebyk.
Dziewczyna podeszła do Jace'a i ─ nie patrząc nawet na Ino ─ podniosła dłonie i podała mu pakunek.
Tylko sobie niczego nie wyobrażaj, dobra? ─ parsknęła, opierając dłoń o biodro. ─ Wczoraj byłam u Cornelii. Twoja żona robi takie żarcie, że Share mógłby jej buty lizać, no to uznałam, że się odwdzięczę. Pół gara trafiło do naszej nory. Chłopcy mieli ubaw. Toczyli pianę z pyska, bo każdy chciał dokładkę. Jakoś musiałam się odwdzięczyć! Tylko... co ty tu robisz? Nie powinieneś być przy tym pierdolonym bękarcie?
Ino jakby się wybudził w transu. Potrząsnął głową i spojrzał na Jace'a.
Książę cię potrzebuje!
Trzask.
Rainbow westchnęła.
Czy on musiał się tak drzeć? ─ Oparła nagle dłoń na rękojeści sztyletu. ─ Za tobą jest ich trzech. Ilu za mną, Jace?
Paru.
Rainbow się uśmiechnęła.
─ Nie znoszę, gdy nas atakują.

*

Matko Boska!
Ino skrzywił się, gdy Rainbow gwałtownie wyszarpała sztylet z gardła karłowatego, szczupłego mężczyzny. Charknął jeszcze i padł na ziemię, brudząc śnieg krwią. Wokół zrobiło się jakby ciszej. Znaczna większość mieszkańców wycofała się do nor, za drzewa lub w zaułki i błyszczała czerwonymi ślepiami w ciemnościach przyglądając się jak trójka niezależnych sylwetek stacza błyskawiczny bój z ulicznymi szczurami.
Ohydztwo! ─ zakomunikował Ino, gdy Jace pchnął na niego faceta. Stajenny nie musiał jednak nic robić. Głowa ledwo trzymała się na swoim miejscu, a szeroko otwarte oczy świadczyły o zdziwieniu w wyniku zbyt prędkiej śmierci. Odrzucił truchło jak najdalej i wycofał się, aż uderzył plecami w konia Jace'a. Quinn warknął.

*

To było... yyyh. Często to robicie?
Że co? ─ Rainbow obrzuciła go pytającym spojrzeniem. ─ Bronimy się?
Nooo... zabijacie. W sensie.
Czasami.
Licho, licho. Musisz wrócić, Jace ─ upierał się Ino.
Rainbow wydała z siebie coś na wzór znudzonego pomruku.
Ile razy mam ci powtarzać, do kurwy? ─ Jace prowadził Quinna za uzdę ciemną ulicą i próbował ignorować uczepionego do jego ramienia niższego chłopaka. ─ Nie będę wracać do tej kurewskiej klatki tylko dlatego, że szczyl sobie tego zażyczył.
Ale nie tylko książę tak mówi- osfghh. ─ Ino urwał w połowie zdania, bo natrafił na ramię białowłosego w chwili, gdy ten raptownie przystanął. ─ Informuj jak wykonujesz tak drastyczne zwroty akc--
Jak to nie tylko on? ─ Jace niemalże syknął.
Noo... wybywając z zamku natrafiłem na królewską parę i pytano o ciebie.
Król o mnie pytał? I dopiero teraz mi o tym mówisz?
Rainbow zmarszczyła brwi. Znała Jace'a na wylot. Choć inni nie umieli tego dostrzec, ona wyczuła praktycznie nieistniejącą nutę zdenerwowania w jego tonie. Praktycznie.
Ino podrapał się po rozwichrzonej czuprynie.
No... no tak. „Gdzie Jace? Cały dzień go nie widziałem, a lada moment rozpocznie się bal. Miał chronić mego syna, nie chędożyć się po kątach z dziewkami”. Coś takiego.
Ino nagle zamrugał.
W sumie jak o tym myślę... to dziwne... Najpierw kazał cię oddelegować, a później... ej! EJ! Wrac... a ja?!
Rainbow stała jeszcze chwilę, przyglądając się niknącemu w oddali przyjacielowi, a gdy jego postać zniknęła, a tętent końskich kopyt ucichł, odwróciła się na pięcie i sama pobiegła w ciemność.

*

Ostatnia brama była zamknięta. Quinn zarżał czując mocne szarpnięcie zmuszające go do nagłego skrętu. Omal nie poślizgnął się na śniegu, ale zahaczył kopytem o wystający kawałek głazu i wskoczył na stojący przy murze wóz. Jednocześnie buty uderzyły o siodło, gdy jeździec wybił się nagle w powietrze, w ostatnim momencie chwytając palcami wystającej belki. Nawet jeśli gdzieś niedaleko krążyli strażnicy, nie byliby w stanie dostrzec ciemnej sylwetki, powoli wspinającej się na mur otaczający książęcy zamek. Palce wsunęły się na wilgotną, płaską powierzchnię. Jace odczekał moment, nabrał powietrza do płuc i podciągnął się, wskakując na mur.
Quinn na dole zarżał.

*

Metalowy dźwięk towarzyszył chwili, gdy obie bronie skrzyżowały się ze sobą. Umięśniony mężczyzna w ciężkiej zbroi warknął i odskoczył do tyłu. Potrzebował tylko sekundy, by wykonać mieczem zręczne cięcie z góry na dół, ale nim ostrze dotknęłoby czubka głowy przeciwnika, leżało już w śniegu.
Mężczyzna zamrugał. Świat dookoła niego jakby na chwilę się zatrzymał pozwalając mu ustalić fakty. W dłoni nadal czuł rękojeść, ale miecz był lżejszy... wręcz ledwo co ważył. Zmarszczył brwi i podniósł spojrzenie na pociemniałą twarz młodzieńca. Zdążył zrozumieć jeszcze tyle, że jednym ruchem odcięto jego ostrze, jakby zaatakowano nożem masło, a potem padł w śnieg, który stopniał natychmiast w kontakcie z gorącą krwią.

*

Panie! ─ krzyknęła dziewka, którą szarpnął za ramię. Była tak przerażona, że od razu przylgnęła do jego torsu, czując na piersiach gwałtowne ruchy jego klatki piersiowej.
Gdzie jest książę, Amelie?
Co ty się dzieje?! ─ pisnęła służka, kryjąc twarz w jego ramieniu. Zaniosła się nagle histerycznym płaczem, ściskając jego ubrania i szarpiąc za koszulę. ─ Co tu się, na Boga, dzieje?!
Amelie, musisz mi powiedzieć, gdzie jest książę!
Co tu się dzieje... co tu się dzieje?!

*

Przepraszam. Boże, przepraszam. Wybacz mi. Wybacz mi! ─ skomlała mu, osuwając się wzdłuż ściany. Wpatrywała się szeroko otwartymi oczami w bezgłową postać leżącą u stóp białowłosego chłopaka. Jace przesunął palcami po zbryzganej czerwienią twarzy i kopnął trupa, który drgnął, jakby w ostatnim ruchu, a potem zsunął się bezwładnie na stopnie schodów, przeturlał się, resztę odległości zjeżdżając i pozostawiając po sobie rozmazane smugi.
Amelie objęła się nagle. Cała się trzęsła i potrzebowała chwili, by skierować wytrzeszczone oczy na Jace'a. Krzyknęła.
Jesteś ranny! Boże, to moja wina. Odwracam twoją uwagę, to moja wina, moja wina...

*

Przylgnął plecami do ściany, zaciskając palce na rannym ramieniu. Jeszcze czuł dziwne uczucie, gdy ostrze przeciwnika otarło się o jego kość, a on sam odruchowo pchnął Amelię na bok. W głowie huczało mu od jej wrzasku, choć dziewczyny dawno już przy nim nie było. Zginęła, gdy jej krzyk przywabił większą ilość agresorów. Lgnęli jak ćmy do ognia i tak jak one zostały przez ogień pożarte. Sęk w tym, że żar, jaki tlił się głęboko w Jonathanie, zaczął przygasać, przysypywany kilogramami zmęczenia. Konfrontacja sprzed chwili zostawiła mu parę pamiątek w postaci otarć, cięć i stłuczeń, ale nogi nie pozwalały ciału odpocząć. Zacisnął zęby, ściskając mocniej palce na rękojeści Huntera. Tą ręką już nie da rady walczyć. Czuł, jak powoli mu drętwieje, więc przełożył miecz do prawej dłoni i przebiegł cicho przez hol. Jeden ze zbuntowanych strażników zarechotał, zagłuszając ciche stuknięcie jego buta o posadzkę.

*

Dziewczyna kiwnęła głową, dając mu znać, że nie będzie krzyczeć. Zdjął więc dłoń z jej ust i pozwolił nabrać powietrza.
Jace ─ szepnęła Shibata, mierząc go wystraszonym spojrzeniem. ─ Co... co ty tutaj robisz? Wybuchła jakaś... rewolucja i...
Ino mnie sprowadził. Widziałaś księcia?
Widziałam jak straż wierna królowi przed momentem wyniosła go z sali... posłuchaj, król już nie...
Nie żył.
Wiedział o tym. Podświadomie, ale wiedział.
Shibata chwyciła za rąbek swojej sukni i wbiegła na schody dla służby. Przegryzła wargę. W głowie nadal miała myśl, że właśnie biegnie w odwrotnym kierunku co Jace.

*

Kaneko kopnął przeciwnika w brzuch, odpychając go od siebie możliwie jak najdalej. Sapnął, poprawiając księcia uczepionego jego karku i wycofał się bardziej pod ścianę. Jednym z mężczyzn zajął się Dante, chłopiec na posyłki, ale włócznia wbita w jego bebechy nie świadczyła o tym, że szło mu brawurowo. Kaneko wiedział, że będzie musiał albo zostawić prawowitego dziedzica tronu i spieprzyć, albo skonfrontować się z czterema bykami, mając u pasa cienki miecz. Pragnął tego pierwszego, ale honor mu na to nie pozwalał.
Wybacz wasza wysokość, ale miotnę tobą o ścianę. ─ Puścił księcia, który osunął się na podłogę. Jednocześnie wyszarpał z pasa miecz i uniósł dumnie głowę, stając przed Shionem.
Za prawowitego władcę Ynadrillu.
Ruszyli do ataku.
Kaneko wysunął stopę do przodu i uniósł miecz na wysokość swojego ramienia.
No dalej, skurwiele.

*

Shibata wybiegła na ośnieżony ogród na tyłach zamku, akurat w chwili, gdy Jace wbiegł na korytarz, uderzając ramieniem między łopatki jednego ze zbuntowanych strażników.

*

Cholera ─ stęknął Kaneko, chwytając się za brzuch. Krew spływała pomiędzy jego palcami, padając niemo na bogate dywany. Spojrzał spod grzywki na Jace'a i się skrzywił. ─ Nie damy rady. Jeszcze dziedziniec... Tam musi być ich jak we wściekłym roju os.
Jace zacisnął palce na szczupłym nadgarstku księcia i poprawił sobie jego ramię, które parę chwil temu przerzucił sobie przez kark. Kaneko robił za ich oczy i sprawdzał teren, ale powoli i jego opuszczały siły. W trakcie walki został dźgnięty prosto w brzuch i teraz słabł z minuty na minutę.
Na korytarzu jest ich z tuzin. Uzbrojeni po zęby.
Jace rozejrzał się, gorączkowo wręcz próbując ułożyć plan w głowie. Aż w końcu jego wzrok padł na drzwi prowadzące do kuchni. Te drgnęły leciutko, a potem otworzyły się na parę centymetrów. Kaneko też zerknął w tamtym kierunku, ale nie musiał sięgać po miecz. Co prawda już chwycił za rękojeść, ale w tym samym momencie drzwi otworzyły się szeroko, wyjrzała zza nich głowa i:
Pst!

*

Nie mogłam was tak zostawić ─ szepnęła Shibata, pomagając Jace'owi w niesieniu Shiona, aż w końcu dotarli na sam dół, z którego korzystała już tylko służba i tylko po to, by wyrzucić tony obierków i innych śmieci na dwór. Drewniane drzwi skrzypnęły, służka sprawdziła teren, a gdy nie dostrzegła niczego podejrzanego, wyłoniła się i pociągnęła ich za sobą. Wysunęli się z tunelu, a Shibata wskazała na wejście do podziemi, które zwykle zamknięte było na cztery spusty. Teraz kłódka była rozwalona i leżała tuż obok, w głębieniu w śniegu.
Rozwaliłam kamieniem. To przejście prowadzi poza mury zamku.
Trzask.
Ktoś nadepnął na gałąź. Cała trójka odwróciła głowę raptownie za siebie. Zza rogu wyłoniła się czerwona twarz strażnika, który skierował na nich ostre spojrzenie. Kaneko uśmiechnął się z dziwnym rozżaleniem i wyciągnął miecz.
Idźcie przodem.
─ Ale...
─ Shibata umilkła. ─ Proszę, uważaj na siebie.
To zaszczyt móc chronić honoru naszego księcia. Po prostu zróbcie, co w waszej mocy, by go ocalić. No jazda!
Przeciwnik sapnął i wyszczerzył się, ukazując krzywe zęby. Kaneko odpowiedział mu równie zadowolonym grymasem, który zniknął, gdy usłyszał dźwięk opadającej z powrotem klapy.

*

Było ciemno, ale Shibacie udało się rozedrzeć kawałek swej sukni i obwiązać brzuch Shiona. Robiła to po omacku, ale bardzo sprawnie i szybko, jakby nie potrzebowała oczu do tego typu zadań.
Wyjdzie z tego, prawda? ─ szepnęła, ściskając mocniej materiał. ─ Musi. Zbyt wielu w niego wierzy.

*

Shibata pchnęła drewnianą pokrywę, która huknęła, uderzając o ziemię. Wyciągnęła głowę i chciała się podciągnąć na rękach, ale poczuła chłód na swoim policzku. Zatrzymała się sparaliżowana, odczekała moment i podniosła spojrzenie. Przebiegła nim wzdłuż ostrza, poprzez klingę, ramię, szyję i wyszczerzoną w brutalnym uśmiechu mężczyzny twarz.
A jednak król Nicholas miał rację, by ślęczeć nad wszystkimi przejściami, co nie, Rico?
Shibata wrzasnęła, gdy chwycono ją za włosy i wyciągnięto za nie z tunelu. Nie zdążyli zrobić jej jednak krzywdy, bo choć jeden ze strażników wypowiedział denny tekst o dziwkach, jego usta zaraz rozszerzyły się i wypluł krew. Zaskoczony puścił dziewczynę i zerknął w dół, prosto na wystający z jego brzucha miecz.
Skurwiel! ─ syknęła Rainbow, gwałtownie wyciągając broń. Kopnęła napastnika i odwróciła się błyskawicznie do drugiego.
Było ich sześciu.
Nie, w sumie pięciu.
Głowa jednego z nich opadła właśnie na ziemię, wpatrzona w czarne ostrze trzymane przez Jace'a. Chłopak warknął i zamachnął się mieczem, by odbić atak agresora, który naparł na niego z lewej strony.

*

Chryste panie. Żyje? ─ Drżący głos Ino rozbrzmiał w pustym pokoju karczmy. Wpatrywał się przerażony w bladą jak trup twarz chłopca ułożonego na starym łożu. Shibata obmywała właśnie twarz księcia, gdy do pokoju wszedł Jace.
Jace, do diabła, co tam się stało?! ─ warknął Ino, dopadając do białowłosego i chwytając go za ubranie. Dopiero gdy skrzyżował wzrok ze zmęczonym spojrzeniem puścił go i cofnął się o krok. ─ Wybacz mi. Ja... ja tego nie rozumiem. Jak to bunt? Jak to król nie żyje? Przecież jeszcze tak niedawno rozmawiałem z nim twarzą w twarz!
Z tego całego wujaszka naszego słodziaka musiało być niezłe ziółko. Chodź tutaj, Jace. Zobaczę co z twoim ramieniem. ─ Rainbow przywołała go ruchem dłoni, usadziła na drewnianym krześle i podwinęła rękaw, by obejrzeć ranę. ─ Hmm. Ropieje. Najwyżej to wypalę. A co z barmanem?
Szcza po kątach za tobą. Spuścił z ceny.
Już myślałam, że spuścił się na widok Rai ─ wtrącił się Ino.
Jej śmiech na moment ocieplił atmosferę. Naprawdę na moment. Prędko spojrzała pytająco na Jace'a, który wzruszył lekko ramionami i rzucił oschłe:
Przeczekamy tu do wieczora. Już świta. W nocy wyruszymy dalej. Najmniej ucierpiałaś, więc weź Quinna i pojedź po Sztachę i resztę. Spotkamy się u mnie.
Zrozumiałam. Zaboli, uważaj. No, cudnie zawiązana szmata. W ogóle to czemu się tak rzucasz o tego szczyla? Miałeś pracować dla króla, a skoro król zdechł, to chyba możesz wracać do Cornelii, nie? Zlej sprawę. I tak nie wyżyje do rana.
Jace przymknął powieki, opierając skroń o zimną ścianę małego, ledwie umeblowanego pokoju. Czuł się wyczerpany i pytania, jakie zadawała mu Rainbow, choć trafne, wywoływały w nim tylko irytację.
Skocz po piwo, Rai.
Jace, nie chcę tam wracać. Barman cały czas patrzył się na moją dupę.
Widocznie wie, gdzie jego miejsce.
Rainbow uniosła brew i parsknęła cichym śmiechem.
Dobra. Skoczę po to piwsko, ale nie schlej się w trupa, bo będziemy wynosić dwa ciała, a nie jedno. Zrozumiano?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Powinien go chyba zobaczyć lekarz czy jakiś medyk. – powiedział Ino, zmieniając okład z rozpalonego czoła chłopaka. Późno w nocy jego ciało zaczęła trawić gorączka, a ciałem szastać nieokiełznane dreszcze. Jednak plusem był fakt, że krwawienie ustało, a to dawało nadzieję, że dzieciak przeżyje noc. Ponoć pierwsza doba od zadania rany jest najgorsza.
- Przeżyje. Jest silny. Musi być. – mruknęła cicho Shibata, przecierając mokrą szmatą twarz księcia, który zaczął mamrotać coś pod nosem. Wiedziała, że to, co ujrzały chłopięce oczy na zawsze pozostawią po sobie bolesny ślad na jego duszy i będzie prześladowało przez całe życie.

***

Minęły trzy dni, kiedy wreszcie otworzył oczy. Z początku niepewnie, z cichym jękiem, będąc przekonanym, że wybudził się z naprawdę nieprzyjemnego koszmaru. Jednakże z każdą kolejną chwilą jak jego świadomość wracała, coraz więcej faktów zaczęło do niego docierać. Zerwał się do siadu, jednakże bardzo szybko pożałował swojego zachowania, kiedy poczuł przeszywający ból z boku. Zgiął się w pół i objął, wydając jęk pełen bólu. Oddech przyspieszył, a pod powiekami zawitały piekące łzy, kiedy w umyśle pojawił się żywy obraz jego bliskich, którzy skończyli pozbawieni głów. Minęło nieco czasu, nim zebrał się w sobie na tyle, by rozejrzeć po pomieszczeniu. Nie wiedział gdzie jest i co się z nim właściwie działo. Uniósł nieco bluzę z twardego materiału i spojrzał na nieco przybrudzony bandaż, który był już naznaczony nieco czerwonymi plamami. Pamiętał jedynie tyle, że… Jęknął, kładąc się i zwijając w pozycji embrionalnej, by rozpłakać w poduszkę.

***

Podłoga niebezpiecznie zaskrzypiała, kiedy bosymi stopami, niepewnie, wszedł do większego pomieszczenia. Szybko zorientował się, że jest w jakiejś karczmie, o czym świadczyły stoliki z nieznajomymi i barman. Czy kim on tam był. Momentalnie wszystkie spojrzenia znajdujących się osób w środku zostały skierowane na chłopaka. Niektórzy zaprzestali spożywanie trunkow i zaczęli szeptać coś między sobą, wskazując palcami na chłopaka. Ale wzrok Shiona był utkwiony w jeden stolik, gdzie rozpoznał znajomą twarz. Ino.
Stajenny zerwał się z krzesła z taką siłą, że mebel poleciał do tyłu i upadł z hukiem. Dopadł do chwiejącego się chłopaka, by go przytrzymać, nim ten osunął się na podłogę.
- Was—znaczy się, nie powinieneś wstawać! – powiedział z wyrzutami, ale na jego twarzy gościła nieopisana radość, że książę wreszcie się obudził. Brązowe spojrzenie, wciąż nieco zamglone i podkrążone, powiodło po Sali.
- Gdzie Jace?
- Wróci. Mus—
- Zawołaj go! Gdzie Jace?! -  jęknął zachrypniętym głosem, zaciskając mocniej palce na jego ramieniu. – Gdzie on?

***

- Jace. – Ino spojrzał niepewnie na mężczyznę, kiedy wreszcie go znalazł.
- Książę się przebudził. Wpadł w jakąś histerię. Cały czas cię woła. Nie można z nim się w ogóle dogadać. -  chłopak złapał się za kark i przetarł go delikatnie.
- Próbowaliśmy go nakarmić, ale nawet tego nie chce. Non stop cię woła. Mógłbyś do niego zajrzeć? Boimy się, że jak będzie tak szalał, to znowu rana na brzuchu mu się otworzy. A to byłoby problematyczne. -  chłopak westchnął ciężko i spojrzał na Rainbow. Szybko odwrocił wzrok chcąc ukryć solidnego rumieńca, który pojawił się na jego licu.
- No. To.. może uda Ci się go też zmusić do jedzenia.

***

- Zaraz przyjdzie. – kobieta powiedziała najłagodniej, jak tylko potrafiła, próbując przytrzymać chłopaka na łóżku.
- Musisz książę leżeć. Nie możesz pozwolić sobie na otworzenie ran. Musisz odpoczywać.
- Gdzie Jace? Miał mnie chronić, miał być przy mnie…
- I był. – Shibata starła gorące łzy z jego policzków i westchnęła cicho. – Zaraz Ino go przyprowadzi. Zjesz może coś? Musisz jeść.– Shion jednak już jej nie słuchał. Odwrócił się do niej plecami, obejmując swoje kolana ramionami, czując piekący ból w z boku i dudnienie w głowie.  
- Gdzie on...
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Westchnął. Było to tak zrezygnowane westchnięcie, że Shibata aż zmarszczyła brwi w zmartwieniu.
On naprawdę nie da rady, Jace ─ mruknęła cicho, jakby nie chciała wyższym tonem dolewać oliwy do ognia. ─ Sam zobacz.
Wbił wzrok w leżącą pod kocami postać. W pomieszczeniu było zimno, bo karczma nie była ogrzewana, ale Rainbow i tak zrobiła co mogła, by wywabić od barmana jak największa ilość szmat, którymi można było przykryć rannego dziedzica. Nikt na dole nie spodziewał się, że tuż nad ich głowami w brudnym, trzeszczącym łożu dogorywa książę Ynadrillu. Pili złociste piwo i rechotali, uderzając wielkimi jak patelnie łapskami w blaty stołów w czasie, gdy Shibata uwijała się wokół Shiona, co rusz zmieniając mu okłady, przemywając z potu i sprawdzając stan obrażeń.
Wyglądał fatalnie. Cały blady z czerwonymi policzkami, jakby ktoś uderzył w nie z niesamowitą mocą. I nie wybudził się, a mijał drugi dzień.
Więc sam się z nimi spotkam.
Shibata jakby zatrzymała się w czasie. Stała sparaliżowana i dopiero, gdy chwycił za klamkę, rzuciła się do przodu, by szarpnąć za jego ubranie. Warknął, odtrącając dziewczynę ramieniem.
Jace! ─ stęknęła zaskoczona, zaciskając palce na dłoni, w którą uderzył. ─[b] Nie możesz go teraz zostawić!
Nie? ─Tylko on potrafił warknąć i uśmiechnąć się praktycznie w tym samym momencie. Obrzucił ją błyszczącym spojrzeniem i nacisnął wreszcie na klamkę. ─ To patrz.

*

Wreszcie! ─ Rainbow podniosła się z krzywej ławy stworzonej z nieobrobionych pni i zrobiła parę kroków ku Jace'owi. Wszyscy zgromadzeni przy stole ucichli i zwrócili twarze ku białowłosemu młodzieńcowi, który przekroczył próg starej chaty. Rainbow zmarszczyła jednak brwi, widząc, że jest zupełnie sam. ─ Szczyl zdechł?
Jeszcze nie.
Pokiwała głową.
Wiem, że mieliśmy czekać u ciebie, ale chłopcy łaknęli żarcia. No i dziewek.
Największy dryblas, jaki siedział przy stole, ponad dwumetrowy Sztacha podniósł łapsko uzbrojone w kufel i ryknął jak prawdziwy lew.
Dawać mi tu tę babeczkę!
Rainbow zostawiła rozchichotane towarzystwo, wzięła Jace'a pod ramię i wyprowadziła na zewnątrz. Quinn stał na mrozie uwiązany do jakiejś wystającej z ziemi belki. Spuścił łeb, gdy zawiał wiatr zrywający z miejsca włosy i ubrania. Rainbow przylgnęła do niego, lekko unosząc szczupłe, odsłonięte ramiona.
Zimno. ─ Wyczuł w jej głosie marudną nutę i już wiedział, że bez wyjaśnień się nie obejdzie. ─ Więc?
Gorączka go trawi. Nie zakładałem, że ma tak słabe ciało, by nie wybudzić się po tylu godzinach snu. Miał cały dzień, by dojść do siebie, nim wyruszymy w dalszą wędrówkę, a tymczasem nie odzyskał przytomności do teraz. A mija druga doba.
Rainbow pokiwała głową z miną, na której rysowała się tylko powaga. To nie tak, że nie lubiła księcia samego w sobie. Nie znała go i oceniała powierzchownie. To wszystko.
Zostaw go, Jace ─ mruknęła w końcu, podnosząc głowę i kierując na niego kolorowe spojrzenie. ─ Nam już gorzej nie będzie w slumsach Ynadrillu. Naprawdę sądzisz, że bez żadnej władzy ten zaszczany paniczyk pomoże ci wyleczyć Cornelię?
Westchnęła, odsuwając się nieco od niego. Nie puściła jednak jego ramienia. Szczupłe palce zsunęły się w dół, aż objęły jego dłoń, którą lekko ścisnęła. Czuła pod opuszkami szorstkość bandaży, jakie sama mu sprawiła.
Jak ręka? Możesz już ruszać palcami?
Wzruszył barkami, a ona wsunęła swoje palce między jego, mrużąc przy tym ślepia. Nie lubiła momentów, gdy zaczynał robić głupie rzeczy tylko dlatego, że duma nie pozwalała mu podjąć mniej wyzywających decyzji.
Nie chcesz zrezygnować. ─ W końcu to wydukała i choć starała się, by było inaczej, w jej głosie i tak zabrzmiało rozczarowanie. Puściła go, odsuwając się na krok. ─ A powinieneś, Jace. Nic dobrego z tego nie wyjdzie, wiesz?

*

Zostawił ich w karczmie na obrzeżach slumsów, gdzie Sztacha znów wojował półnago przed kurtyzanami, a Rascal rzygał na posadzkę po każdym łyku trunku, którego nienawidził równie mocno, co uwielbiał. Rainbow zadeklarowała się, że ich przypilnuje i poczekają jeszcze z trzy dni w „Jednorogim Jeleniu”, ale jeśli nie spotkają się tam do tego czasu, Rainbow uzna to za znak, że książę nie żyje i zwolni te uliczne kundle do swoich jaskiń.
„Jace”.
Białowłosy zatrzymał konia, zerkając niechętnie na Ino. Wysłuchał go, zsiadając z ogiera, a nim czarnowłosy skończył mówić, trzymał już w rękach lejce i wpatrywał się w znikającą za drzwiami sylwetkę Jace'a. Chłopak zostawił po sobie śnieżne ślady, prędko topiące się na drewnie podłogi, wspiął po jęczących stopniach schodni i omal co nie staranował Shibaty. Dziewczyna pisnęła, upuszczając miskę i szmaty.
Oj! ─ pisnęła, zbierając rzeczy z podłogi. ─ [b]Jace! Wystraszyłam się!
Uśmiechnął się do niej, podając jej mokry jeszcze materiał z okładu.
Ksią... znaczy... „on” się wybudził, wiesz?
Wiem. Wpadłem na Ino po drodze.
Kiwnęła głową.
Pójdziesz do niego? Ja muszę znaleźć więcej wody, bo jego rany naprawdę trzeba przemyć...
Skłoniła się, nie umiejąc wyzbyć się zapieczętowanych w głowie odruchów i zbiegła po schodach wprost do głównego pomieszczenia karczmy. Jace w tym czasie potarł zmęczoną twarz palcami. Od bezimiennej karczmy, w której znajdowali się teraz, do „Jednorogiego Jelenia” było pół dnia drogi na nogach. Konno trochę szybciej. Już stracił czas na dotarcie tutaj. Zostały im więc pełne dwa dni, by wrócić do grupy, jeśli nie chciał ich potem zbierać po kolei, wyciągając za szmaty z ciemnych zaułków.
Ręka opadła z twarzy, a on otworzył wejście. Zawiasy zaskrzypiały ponuro drzwi uchyliły się, a sam Jace oparł się ramieniem o ich framugę, krzyżując ręce na torsie.
No, no, księżniczko, któż wreszcie obudził cię pocałunkiem?
Nie umiesz się wyzbyć tej aroganckiej ironii, co?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kobieta w milczeniu obierała jabłko, przyglądając się drżącej sylwetce księcia. Nie wiedziała czy dreszcze są wywołane gorączką, czy zimnej. Bez względu na przyczynę, martwiła się o niego. Był zbyt mały i słaby, idealny do złamania. I tak w jej oczach było cudem, że jeszcze żyje i wreszcie otworzył oczy. Rana powoli się goiła i nie było w niej żadnych złogów zepsutej krwi oraz ropy. A to dobry znak. Jeżeli będzie kontynuowała obmywanie jego rany, w ciągu najbliższych tygodni powinna pozostawić po sobie jedynie brzydką bliznę. Gorzej było z psychiką dzieciaka.
- Wasza Wysokość? – zapytała cicho odkładając mały nożyk na bok i podsuwając drewniany talerz z kawałkami jabłek.
- Zostaw mnie. – odburknął chłopak naciągając na głowę koc, ukrywając się przed całym siadem. Shibata westchnęła ze zrezygnowaniem. Nie potrafiła do niego dotrzeć i przebić się przez mur, którym otoczył się Shion. Ale wierzyła, ze istnieje inna osoba, która to potrafiła. Spojrzała w stronę drzwi, jakby lada moment miał się w nich pojawić Jace.
Ale nie pojawił się.
Podniosła się z małego stołka i sięgnęła po miskę i szmatę z zamiarem wymiany wody.
- Zaraz wrócę.

***

Skrzypnięcie drzwi oznajmiło, że Shibata wróciła do pomieszczenia. Szybko. Przemknęło przez myśli chłopaka, chociaż prawda była taka, że stracił już poczucie czasu. Nie wychylał się, ani też nie poruszał. Chciał, żeby zostawiła go w świętym spokoju. Żeby…
„No, no, księżniczko, któż wreszcie obudził cię pocałunkiem?”
Ten jeden głos wyrwał go z jego kokonu, sięgając swoimi łapskami w głąb niego. Chłopak poderwał się do siadu, znowu popełniając ten sam błąd i skrzywił się z bólu, który przeszył jego bok. Ale bardzo szybko zapomniał o bólu. Wpatrywał się milcząco w mężczyznę i poruszył delikatnie ustami, jakby chciał coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydobył się spomiędzy jego ust. Odrzucił na bok koce i powoli podniósł się, chociaż nogi niebezpiecznie zadrżały.
- Gdzie byłeś… - zaczął cichym, niepewnym głosem, ale już teraz można było wyczuć nutę wyrzutów i oskarżenia.
- Pytam się, gdzie byłeś? Mój ojciec rozkazał Ci mnie pilnować! A ciebie nie było! – ruszył w jego stronę a z każdym kolejnym krokiem głos nabierał na sile.
- Opuściłeś nas! Gdybyś tylko wykonał swój obowiązek… - zatrzymał się przy nim, po czym wymierzył nieporadny cios w jego klatkę piersiową zaciśniętą pięścią.
- … do niczego… - kolejne uderzenie.
- … nie…. doszłoby…. Gdybyś… tylko…. – uderzenia stawały się z każdą chwilą intensywniejsze, kiedy Shion oskarżał Jace’a o zaniedbanie swoich obowiązków, jednocześnie czując, jak rozkleja się i opada z sił. Palce zacisnęły się na materiale ubrania młodzieńca, a on sam zawiesił głowę przyciskając czoło do jego klatki piersiowej.
- Zabił ich. Wszystkich. Nawet Lizzy i Nathana. Mieli tylko cztery lata. Wbił ich głowy na pal. Zabił ich wszystkich… Jace… - jęknął żałośnie przylegając do niego całym sobą, przesuwając swoimi dłońmi w jego pasie, aż wreszcie objął go nieporadnie, chcąc jednocześnie schować się w jego ramionach i ukryć przed całym złem tego świata.
- Co ja mam teraz zrobić, Jace? Nie mam domu ani rodziny. Nie mam nikogo.
Wszyscy cię nienawidzą, Shion.
Jego ciało zadrżało na wspomnienie słów, które odbijały się echem w jego głowie.
On też cię nienawidzi.
Wiedział to. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale mimo to, tak naprawdę…
- … Mam tylko ciebie, Jace. Nie zostawiaj mnie. – Uniósł zapłakane oczy i oparł brodę o niego. – Nie poradzę sobie bez ciebie. Nie dam rady. Ja wiem, że nic nie mam, ale zrobię co tylko chcesz, ale nie zostawiaj mnie samego, bo równie dobrze możesz poderżnąć mi gardło. – znowu ukrył twarz, zaciskając palce jeszcze mocniej na jego ubraniu i przylegając do niego tak mocno, że niemal zlewał się z jego ciałem.
- Proszę, Jace.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach