Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 4 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

Ciche syknięcie przecięło powietrze, gdy pierwszy sygnał bólu dotarł do zapijaczonego umysłu. Ledwo przytomne spojrzenie powędrowało do smukłych palców, które tworzyły teraz pułapkę dookoła jego nadgarstka. I choć w rzeczywistości siła włożona przez Jace’a nie musiała być jakaś miażdżąca, to dla chłopaka w tamtym momencie uczucie ścisku z każdą kolejną sekundą narastało, dając ułudne wrażenie, że lada moment kość zostanie zmiażdżona. A może nie aż tak ułudna?
Nim jednak mógł cokolwiek powiedzieć, znalazł się pod jasnowłosym, zostając zmuszonym do skonfrontowania się z jego spojrzeniem, chociaż tak naprawdę chłopięcy umysł praktycznie już niczego nie rejestrował. Instynkty i natura zaczynała przejmować nad nim kontrolę, cichutko szepcząc do jego ucha, żeby skupił się tylko i wyłącznie na przyjemnych doznaniach i bodźcach, które płynęły bezpośrednio od dotyku młodzieńca.
- Boli… – jęknął ledwo słyszalnie, prawie w ogóle nie poruszając ustami, choć szept przecisnął się przez ciszę, by dopaść wrażliwych uszu jasnowłosego. Ale to nie pieczenie było najbardziej nieprzyjemne, a kolano, które ocierało się o wciąż ciepłe miejsce pomiędzy udami chłopaka. A na jego reakcję nie trzeba było czekać zbyt długo. A raczej reakcję jego ciała, wciąż wrażliwego po przebytym spełnieniu oraz upojone alkoholem. Jego twarz przypominała barwą królewskie, które akompaniamencie szybszego oddechu i błyszczącego spojrzenia jasno określał jego aktualny stan. Bierność i poddanie i gdyby w miejscu Jace’a znajdował się ten obleśny facet z dołu – chłopak w ogóle nie oponowałby przed jakimkolwiek gestem. Gdy jasnowłosy nachylił się nad nim, drobna dłoń instynktownie wsunęła się pomiędzy miękkie kosmyki i sam uniósł się na tyle, na ile pozwalało mu jego ciało ograniczone przez rękę za głową. Koniuszek piegowatego nosa przesunął po ciepłej skórze szyi starszego młodzieńca, upajając się jego wonią.
- Jace… – wyszeptał cicho, ledwo słyszalnie, muskając jedynie jego zmysł słuchu. - Lubię twój zapach.
A potem wszystko ustało w chwili, kiedy mężczyzna odsunął się, wpuszczając chłód pomiędzy ich ciała. Shion zamrugał parę razy, nie rozumiejąc do końca co się dzieje, czując istną karuzelę w głowie. Dalsze słowa Jace’a nie docierały do niego. Sen powoli ucałował jego powieki, aż wreszcie oplótł swoimi ramionami.

***

Spojrzał na swój nadgarstek, na którym zdążyły już wykwitnąć brzydkie siniaki przyozdobione czerwonymi półksiężycami. Nie potrafił przywołać w głowie jakiegokolwiek wspomnienia z zeszłej nocy. Zamiast tego walczył z mdłościami o potwornym bólem głowy, jakby ktoś wpuścił do niej stado słoni. Czuł się fatalnie, chyba po raz pierwszy w życiu. Nieco przymglone zmęczeniem spojrzenie powędrowało w stronę Jace’a, mimowolnie wywołując skrzywienie na twarzy młodzieńca. Ignorował go. Niby to było coś normalnego, ale Shion nie był przyzwyczajony, żeby KTOKOLWIEK go ignorował. A już na pewno nie jego Pies. Prychnął cicho pod nosem walcząc z zaspami śniegu, odczuwając przenikający chłód, który obejmował jego ciało.
- Nie podważaj rozkazów Jace’a! – warknęła głośniej smukła dziewczyna o kruczoczarnych włosach związanych w luźną kitkę. Nerissa. Dołączyła do nich z samego ranka i nie odstępowała ich szefa nawet na krok.
- Jace zawsze ma plan. – dodała mierząc nieprzychylnym spojrzeniem Jorga, który jedynie wzruszył ramionami, postanawiając w pełni skupić się na rudowłosym.
- No? Zapomniałeś języka w gębie? – Shion spojrzał na niego i jedynie prychnął pod nosem.
- Nie twój interes. – mruknął mrużąc przy tym nieprzyjemnie oczy.
- Nie mój? NIE MÓJ? – ryknął Jorg momentalnie skręcając w jego stronę i ruszył w stronę chłopaka.
- Kurwa psia mać. A może też nie mój, że dla pierdolonego paniczątka odmrażamy sobie kutasy, żeby—[b]
- Nie ma takiego słowa jak „paniczątko” – poprawił go chłopak unosząc nieco głowę w geście wywyższania się. Twarz mężczyzny momentalnie pociemniała a w oczach zapłonął niebezpieczny ogień. Sięgnął za rękojeść swojego miecza z zamiarem dania nauczki zastępcy tronu, ale w ostatniej chwili drogę zastąpił mu Barold i uniósł obie ręce na wysokość swojej piersi.
-[b] Uspokój się. Mamy jasne rozkazy od Jace’a. Po prostu ignoruj go.

- Ale kiedy ten niedoruchany w pizdę szczyl próbuje się wywyższać nad nami! Jace, kurwa! Albo go zakneblujemy albo wyrwę mu ozor i wsadzę w dupę. – warknął Jorg plując dookoła, a w jego kącikach nagromadziła się piana.
- Nie macie prawa mówić o mnie w ten sposób! Po prostu nie macie! Jestem księciem! A wy.. a wy… Macie słuchać się Jace, a Jace słucha mnie, w końcu jest moim Ps--. – nie dokończył, a jedno słowo uciekło wraz ze świstem wiatru, kiedy Nerissa znalazła się tuż przy Shionie i uderzyła go mocno w twarz. Chłopak zachwiał się niebezpiecznie, ale ramię kobiety zdążyło już owinąć się dookoła jego karku i przycisnąć ostrze sztyletu do delikatnej skóry szyi, aż pojawiła się pierwsza kropla krwi. Druga dłoń zacisnęła się boleśnie na kroczu rudowłosego, aż ten wydał z siebie cichy pisk bólu.
- Zważaj na słowa, książę. – wywarczała tuż do jego ucha, owiewając je ciepłym oddechem. – Bo jeszcze jedno, a pozbawię cię i tak wątpliwej męskości. – jak na potwierdzenie swoich słów palce zacisnęły się jeszcze mocniej, z pewnością przyprawiając Shiona o problemy w oddawaniu moczu na najbliższe godziny. – I poderżnę twoje gardło bez zająknięcia. Jedno. Kurwa. Słowo. – obnażyła niebezpiecznie swoje zęby, jakby chciała wygryźć szybko pulsującą tętnicę dziedzica.
- Dość, Nerissa. – ciężka dłoń Rainbow opadła na ramię ciemnowłosej, niemo nakazując jej odsunięcie się od chłopaka. Ta, jeszcze chwilę ociągając się, z niesmakiem w ustach wreszcie zrobiła krok do tyłu, wypuszczając ze swych szponów chłopaka, który upadł w śniegu kuląc się i drżąc.
- Przyszłość, kurwa, naszego królestwa. – parsknęła szyderczo i splunęła na chłopaka. Odwróciła się i wyminęła Rainbow.
-Ruszajmy wreszcie. – powiedziała cicho dziewczyna, obdarzając krótkim spojrzeniem rudowłosą sylwetkę.

***

Zacisnął mocniej palce na połowie bochenka chleba, który skradł i przemierzał uparcie kolejne zaspy śniegu. Nie miał pojęcia gdzie jest. Dookoła panowała przerażająca cisza, wręcz martwa. Wędrował dookoła z dobrą godzinę, a tak naprawdę nigdzie nie dotarł. Był głupi. Pomysł z ucieczką był krótką chwilą, impulsem, któremu się poddał. Bez jakiegokolwiek przemyślenia. Ale nie było już odwrotu. Nie miał odwagi wrócić i spojrzeć w oczy Jace’a. Prawda była taka, że bez niego nie przeżyje. Nie znał życia. Niczego poza królewskimi murami. Bolały go nogi, był zmęczony i przemarznięty. Nie potrafił powstrzymać drżenia swojego ciała, nie czuł już stóp oraz dłoni, które miały brzydki, czerwony kolor. W końcu nogi odmówiły posłuszeństwa, a on sam usiadł pod jakimś drzewem i zaczął wciskać sobie w usta kawałki zimnego chleba, który mieszał się ze słonym smakiem łez. Gdzieś w oddali zawył wilk, co wywołało kolejne drżenie w ciele chłopaka. Nie wiedział co robić i gdzie jest. Zdechnie tutaj sam. W samotności.
- Chędożony Pies… – wymruczał do siebie trzaskając zębami o siebie, nawet nie wiedząc, kiedy zjadł większą część skradzionego chleba. Nawet nie umiał porcjować.
Jesteś żałosny, Shion.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Cichy trzask zdeptanej gałęzi.
Parsknięcie konia.
Żelazne brzęknięcie ocierającej się o siebie stali.
Tutaj? ─ zapytał Flynn, kopnięciem w pień, zrzucając na swój łeb tonę śniegu. ─ Kurwa!
Kurew nie ma ─ warknął pod nosem Jorg, zrzucając wielką, skórzaną torbę na ziemię. ─ Przynajmniej już nie.
Skoczę po drewno na opał! ─ zaświergotał rozbawiony Sztacha, wyrzucając łapska w górę i z podniesionymi ramionami poczłapał między drzewa, wymijając po drodze Jace'a i jego zaciśnięte usta. Palce, jakie nadal zaciskały się na uździe Quinna, drgnęły nagle i ścisnęły się mocniej, gdy dotarł do ostatniej z otaczających go osób.
Gdzie Shion?
To krótkie pytanie nawet nie zatrzymało zebranych. Rainbow nadal sprawdzała oręż, Barold przeszukiwał torbę Flynna, który uderzał go pięścią w ramię i warczał jak wściekły wilk. Gdzieś ponad tym nieprzerwanym ciągiem wyłonił Jorg, który wzruszywszy barkami splunął w śnieg.
Pewnie poszedł się wyszczać ─ rzucił w końcu, z twarzą wykrzywioną w grymasie. ─ Po prostu se polazł, no to pewnie w jakieś krzaczory.
Mogłeś go zatrzymać. ─ Głos Rainbow zmusił Jorga do spojrzenia na nią z wyraźną kpiną.
Niby po jaką kurwę, haa? ─ Na ustach Jorga zaczął pojawiać się sarkastyczny uśmiech. ─ Dla nas wszystkich lepiej by było, gdyby ta zaszczana pizd - „da” nie dotarło już do uszu obecnych. Na twarzy Jorga nie zdążył się też uformować krzywy grymas politowania, na który się zmusił, myśląc o księciu Ynadrillu. Głośny trzask uciszył i zatrzymały ręce wszystkich. Jak jeden organizm każdy skierował spojrzenie prosto na Jorga, leżącego teraz płasko w śniegu. Mężczyzna warknął, wypluwając brudną warstwę i dotknął zaczerwienionego policzka, na którym wyrysowały się już cztery podłużne ślady po uderzeniu. Zadrżał wściekły i wbił harde spojrzenie prosto w stojącego nad nim Jace'a.
Nawet już otwierał usta, żeby warknąć ciążące mu w gardle słowa, ale poczuł na języku nie satysfakcję z wypowiedzianych obelg, a paskudny smak podeszwy, gdy but białowłosego z impetem wbił się w jego twarz. Potylica grzmotnęła o ziemię, a sam Jorg wydał z siebie zduszone sapnięcie i chwycił Jace'a za kostkę, próbując przekręcić głowę na bok, by zwolnić nacisk na złamany nos. W czaszce zadudniło mu jednak tak bardzo, że na ten ułamek sekundy nawet intuicja nie była w stanie nakreślić planu działania, a nim ponownie otworzył oczy, odzyskując obraz, Jace stał już dwa kroki dalej, trzymany pod ramię przez Rainbow.
Jorg powoli wsparł się na ręce, podnosząc się do siadu. Czuł ciepłą strużkę krwi przecinającą jego usta. Dotknął wykrzywionego nienaturalnie nosa i warknął coś pod nosem, ale nie zdobył się już na spojrzenie w twarz białowłosego.
Rainbow widząc minę Jace'a pociągnęła go nieco dalej i zmusiła, by na nią spojrzał. Wściekły wzrok przelotnie tylko musnął jej twarz, nim spoczął ciężko na Quinnie.
Jadę po niego ─ rzucił bez zastanowienia, wyszarpując rękę z i tak niedbałego uścisku złodziejki.
Za moment noc, Jace. Noc w lesie jest niebezpieczna. Możesz... ─ urwała, przyglądając się, jak dosiada Quinna i ściąga wodze. Dobrze wiedziała, co tak mocno go zirytowało.
Kurewski... ─ Jorgowi znów nie było dane dokończyć. Rainbow huknęła go kolanem prosto w pysk, aż ponownie wylądował w stercie śniegu.
Robi to dla Cornelii, skończony mordochuju ─ syknęła, nawet na niego nie spoglądając. Wzrok miała utkwiony w punkcie, gdzie mrok pochłonął sylwetkę towarzysza.

---------------------------------

Biały, jeszcze nietknięty puch rozbryzgiwał się na wszystkie strony. Końskie kopyta uderzały w ziemię, zostawiając po sobie długie ślady, gdy ogier nagle wpadał w poślizg lub sporadyczne tropy podkowy, gdy udało mu się złapać równowagę. Gdzieś w tle zahukała sowa, gdzieś indziej łeb odrzucił bury wilk i zawył przecinając ciszę pieśnią pełną żalu.
„Boli...”
Nie wiedzieć czemu właśnie to słowo przemknęło mu przez umysł, gdy nagle szarpnął za lejce, zawracając wierzchowca. Koń parsknął złowrogo, chwilę ślizgając się na zlodowaciałym gruncie, ale prędko zgiął się, obrócił i ruszył, uderzony piętami w boki. Jace zmrużył ślepia, starając się w coraz gęstszych ciemnościach doszukać jakiegoś punktu, który przywiódłby mu na myśl Shiona i...
„Jace...” Cichy szept musnął jego kark, gdy ponownie zatrzymał Quinna. „Lubię twój zapach.”
Dotknął mimowolnie swojej szyi, trąc palcami miejsce, w którym do dziś czuł oddech znienawidzonego przez siebie młodzieńca. Nagle wykrzywił usta i zawrócił ogiera.

---------------------------------

Gniew i roztargnienie ustąpiły miejsca zmęczeniu. Dawno zsiadł z Quinna, prowadząc teraz posapującego konia między licznymi, powyginanymi drzewami, które drewnianymi paluchami próbowały porwać mu odzież lub skórę. Nic się teraz nie liczyło. Nic, prócz tego, że jak mantrę powtarzał w myślach imię Cornelii, kierując się niespiesznie ku szczupłej sylwetce przy drzewie. Dostrzegł rude kosmyki, od razu zmuszając nogi do przebrnięcia przez śniegi i skierowania się ku Shionowi. Puch pod podeszwami butów chrupał cicho, zwiastując nadejście Jace'a. Młodzieniec puścił konia i resztę drogi przebył już sam, zatrzymując się raptownie dobre pięć kroków od księcia.
Sam był zziębnięty i tylko silna wola powstrzymywała go przed szczękaniem zębami. Nic nie powiedział. Wlepił tylko w niego błyszczące spojrzenie, jakby to wystarczyło, by rozsznurować usta Shiona i zmusić go do tłumaczenia.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Skrzyp.
Odwrócił powoli głowę w stronę, skąd pochodził dźwięk. To była sekunda, a rozpoznał nadchodzącą sylwetkę. Mimo wszystko poczuł, jak jego serce przyspiesza, a gdzieś w środku odczuwa coś na wzór radości. To była ostatnia osoba, którą chciał ujrzeć, jednocześnie będąc pierwszą, którą chciał, żeby go odnalazła. Poruszył się, jakby miał się podnieść, ale skostniałe ciało skutecznie mu to uniemożliwiło. Gdy Jace się zatrzymał, spojrzenie chłopaka uciekło, a jego twarz pokrył wstyd spowodowany jego ucieczką, choć nawet porządną ucieczką nie można było nazwać jego lekkomyślnego czynu. Zagryzł dolną wargę, czując, że jasnowłosy oczekuje jakiś wyjaśnień, ale nie potrafił wydusić z siebie żadnego konkretnego usprawiedliwienia.
- Zjadłem prawie cały chleb. – wymamrotał szczękającymi zębami tak mocno, że miało się wrażenie, iż lada moment wybije je sobie. Podkulił bardziej nogi pod siebie, wciskając sobie w klatkę piersiową ostatki jedzenia, szukając chociaż odrobiny ciepła.
- Zimno mi… – kolejny krótki pomruk, któremu daleko było od jakiegokolwiek wyjaśnienia, którego zapewne oczekiwał młodzieniec. - Myślałem, że jak sobie pójdę, to będzie mi lepiej. Wszyscy mnie nienawidzicie. Ty mnie nienawidzisz. A przecież… – uniósł głowę spoglądając na niego z dołu zmęczonymi oczami.
- … Nikomu nic nie zrobiłem. Na nikogo nie spuściłem łajna. Nikogo nie zabiłem, nie skazałem na lochy, na egzekucję, na biczowanie. To wszystko to były tylko puste słowa. Nie jestem moim ojcem albo bratem. Nigdy nimi nie byłem! A mimo to za każdym razem jak na mnie spoglądasz, to widzę ten grymas na twojej twarzy. To przez to, co mi zrobiłeś w twoim domu? – podniósł nieco głos, który odbił się echem pozostawiając po sobie gorzki posmak, a po chwili oparł czoło o swoje kolana, ukrywając twarz przed światem.
- Służące kłamały. Pocałunki wcale nie są takie niesamowite. – dodał, a po chwili zapadła cisza, przerywana jedynie cichym oddechem chłopaka, skrzypiącym śniegiem pod kopytami wierzchowca Jace’a oraz sporadycznych odgłosów lasu. Mijały kolejne uderzenia sercem, a chłopak milczał, nie ponosząc na niego wzroku.
- Jace. – w końcu, po dłużącej się ciszy, uniósł spojrzenie na niego. - Przepraszam, że nazwałem Cię Psem. Prawda jest taka, że nim nie jesteś. I nigdy nie byłeś. Nigdy nikt nie traktował mnie poważnie. Wszyscy dookoła bali się mnie i okłamywali, mówiąc to, co chciałem usłyszeć. Nikt nie był ze mną szczery. Myślałem, że mam cię na uwięzi, jak każdego dookoła. Ale nie dałeś się. Tak naprawdę to ja tutaj jestem psem, który nie jest w stanie nawet dobrze i daleko uciec, bo zjada cały swój zapas i nawet nie wie, gdzie iść. – zamilkł, wreszcie postanawiając podnieść się, choć zmarznięte nogi głośno krzyczały i protestowały przed tak głupim pomysłem. Koniec końców stanął na równych nogach i spojrzał na niego nieco niepewnie, by wreszcie spuścić wzrok. Uniósł drżącą z zimna dłoń i potarł nią policzek, chociaż nawet już tego nie czuł. Jakby cała jego twarz raptownie straciła jakiekolwiek czucie. A w lesie dookoła jakby zapadła wręcz nienaturalna cisza.
- Prawda jest taka, że nie mam domu. I być może nigdy go nie zdobędę. Mówiłeś, że odzyskasz dla mnie zamek. Ale może potrwać to nawet miesiące. Twoja żona nie ma tyle czasu. A ja w tym momencie nie mogę dać jej potrzebnych leków. Porzucisz mnie. Dlatego wolę samemu uciec, niż zostać porzuconym. – jego sine wargi drgnęły, wykrzywiając się lekko, choć był to raczej żałosny i przykry dla oka uśmiech.
- Jak psa.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

W chwili, gdy Jorg rozmasowywał obolałe miejsca, a Barold wybuchał gromkim śmiechem, machając kawałek dzikiego zwierza nad trzaskającym ogniskiem, Jace z niezmienną miną wpatrywał się w siedzącą na śniegu postać, która tygodnie temu z podniesioną głową żądała od niego niemożliwego. Widział tuż za nim cienką szklaną szybę, która rysa po rysie zaczynała tworzyć na sobie cięcia, aż w końcu z trzaskiem rozpadła się otaczająca go bariera, gdy padło to jedno, tępe słowo.
„Przepraszam.”
Jace zmrużył ślepia, najwidoczniej doszukując się w tym jakiegoś podstępu. Wręcz chcąc się go doszukać, bo nie gał Quinna przez nierówności lasu, by znaleźć zmrożonego do samych kości, praktycznie bezbronnego chłopaka.
Wszyscy go nienawidzili.
On również.
Gdyby zapytano go, co myśli o królewskiej rodzinie, to były pierwsze słowa, jakich był pewien ─ nienawidził ich. Za to, jak często zmuszony był słuchać ballad o pięknych i dobrych księżniczkach, podczas gdy najcudowniejsza kobieta umierała na brudnym, skrzypiącym łożu, dusząc się rwącym kaszlem; o smokach, których łby ścinane były przez miecz u jego boku ─ absolutnie mu zresztą niepotrzebny. Byłby w stanie chwycić go i rzucić w zaspy, oddając oręż bogom albo diabłom. Wszystko jedno, byleby odegnali chorobę Cornelii i... wymazali ostatnie dni. Nie tylko z jego własnego umysłu. W ogóle. Z całego obiegu wszechświata.
Wtedy nie musiałby stać otoczony martwymi drzewami, na myśl przywodzącymi powykrzywiane monstra. I nie musiałby słuchać Shiona, skoro nie tego się po nim spodziewał. Nawet, gdy głos księcia umilkł, pozostawiając w lesie ciężkie, choć głuche brzmienie, Jace długo jeszcze milczał, niezdolny wykrztusić niczego, co nasuwało mu się na język.
Dłoń, którą uderzył Jorga, znów go zapiekła, gdy podniósł ją i zacisnął na swoim ramieniu. Niespiesznie ruszył ku niemu, po drodze zsuwając z siebie porwany płaszcz. Ciężki materiał opadł na wątłe barki dziedzica, na których chwilę później oparły się przysłonięte rękawiczkami dłonie Jace'a.
Nie. ─ Wreszcie jego głos przerwał ciszę, która zdążyła zgęstnięć między nimi. ─ Nie przez to.
Zbyt dobrze potrafił zrekonstruować sobie przebieg wydarzeń. Ranek, gdy odsuwał swoje usta od miękkich, nietkniętych ust, słysząc szelest koca i cichy szept budzącej się tuż za jego plecami żony. Ten moment zawahania, niepewności, gniewu i rozczarowania na samego siebie, że impuls wziął nad nim górę, nie pozwalając stępić pokusy i zignorować chęci... czego? Zemsty? Bo wyświechtany paniczyk postanowił ostrożnie przekroczyć barierę było jak znak, by tę barierę rozbić cięższym ciosem?
Zapomnij o tym.
Tak po prostu?
Dokładnie.
Naciągnął kaptur na rude kosmyki, przyglądając się bezczelnie nakrapianej piegami twarzy, która jeszcze dzisiejszej nocy z rumieńcami na policzkach pochylała się nad nim, by wziąć w wilgotne, rozchylone usta...
Ja będę pamiętał.
Gwałtowna reakcja okazała się błędem. ─ Odsunął dłonie od materiału kaptura, zdając sobie sprawę, że skóra zaczyna go mrowić na samo wspomnienie o reagującym na najdrobniejszy dotyk ciele nierówno oddychającego, bezbronnego ciała. ─ Brzydzę się tego, co się stało, równie mocno co ty. Być może mocniej, bo oznacza to dla mnie zdradę żony i córki na rzecz bękarta, który gada do chleba i dławi się łzami, zamiast myśleć, jak odzyskać należyty tron. Jak odzyskać ziemie, które od początku były przeznaczone tobie, nie innym szumowinom. Co ci pozostało do stracenia? Chcesz ugiąć kark i paść na kolana, dając się wyruchać własnemu wujowi? Kurewskiemu skurwysynowi, który splamił zdradą honor imienia, którego dumy tak zażarcie broniłeś. Zrozumiałeś wreszcie, że nie będę twoim psem, sługą, ani przyjacielem, ale zacznę walkę o twoją koronę i nie skończę jej tak długo, aż nie odzyskasz insygniów władzy z mocy których wyleczysz Nel i dotrzymasz złożonego mi słowa. Dopóty, dopóki jest choć cień szansy, że czas okaże się łaskawy, że nie zabierze mi jej przed końcem podróży, będzie choć jedna osoba, która wierzy w twój powrót na królewskie dywany. Teraz, dokładnie w tym momencie, okazujesz się być dla kogoś najważniejszą osobą mimo braku zdobionych złotem szat. Stawiam cię ponad Nel, bo bez ciebie nie dane jej będzie przeżyć kolejnych miesięcy. ─ Zacisnął zęby, ostatnie słowa niemalże cedząc przez kły. Wiedział, że tylko naiwna wiara trzymała Cornelię przy życiu, a gdyby wrócił jeszcze tej nocy do starej chaty upchniętej na uboczu, jej uśmiech z dnia na dzień stawałby się coraz bardziej wymuszony, aż wreszcie wola walki wygasłaby w niej całkowicie. Powierzyła całą nadzieję w mizernym, dygoczącym z zimna chłopcu, z pustym spojrzeniem, który był zbyt słaby, by wygrać tę bitwę. Jace był jednak gotów oddać życie również za niego, jeśli to oznaczałoby pewność, że ten wyrwie z rąk fałszywego władcy swoje prawowite przywileje, na mocy których sprowadzi najlepszych medyków. ─ Ja też nie mam już nic do stracenia, książę.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uniósł jedną z dłoni, by skostniałymi palcami pochwycić rąbek kaptura i naciągnął go mocniej na swoją głową, chcąc ukryć swą twarz przed obliczem jasnowłosego. Jedynej osoby, przed którą… właśnie co? Czuł respekt? Bał się? Przed której wzrokiem uciekał, błądząc ślepo wszędzie tam, gdzie nie dosięgały go dwukolorowe tęczówki? Jace był pierwszą osobą, która…
- Shion. Dla ciebie Shion. – odezwał się cicho, unosząc głowę, by w ciemności odszukać pociągła twarz młodzieńca pełną zmęczenia. Zabrał dłoń z materiału płaszcza i wyciągnął ją, by pochwycić zabandażowaną dłoń Jace i zacisnął lodowate palce na niej, jednocześnie przysuwając się nieco bliżej jego sylwetki, a w brązowych oczach zalśniło coś, czego tego świat jeszcze nie ujrzał. Coś ciepłego i przyjemnego, rozjaśniając twarz dziedzica.
- Nikt nigdy nie wierzył we mnie. Nawet mój własny ojciec. Tylko… ty. I jesteś jedyną osobą, której mogę zaufać. Przysięgam ci Jace, że kiedy zasiądę na tronie, to zapewnie twojej żonie wszystko, co tylko zechcesz. Przysięgam, że nigdy niczego nie zabraknie ani tobie, ani twojej rodzinie. Przysięgam, że będę dobrym królem, takim, jakiego chcecie. Nie będę skazywał niewinne dzieci na śmierć za grzechy ich rodziców a w razie wątpliwości zwrócę się o pomoc do ciebie, tłamsząc w swym gardle dumę, bo jesteś jedyną osobą, która jest ze mną szczera. I w chwilach ciemności to ty nie opuszczasz mojego boku. Dlatego też Jace, nig— – słowa utonęły w cichym świście. Shion raptownie syknął i złapał się za szyję, czując dziwne, przeszywające ukłucie. Złapał za coś i szarpnął, wyrywając ze swojego ciała. Na jego dłoni przeturlała się mała strzałka w kolorze czerwonym.
- Jace…. Kręci mi… – tych słów chłopak również nie dokończył, kiedy momentalnie jego oczy zaszły mgłą a on sam osunął się w śnieg, zupełnie pozbawiony przytomności.
Kolejny świst.
Tym razem dopadło Jace’a. Jednakże w tym przypadku celowano zarówno i w szyję i w ramię.
- Hanricks, to było łatwe, psia mać! – gburowaty głos rozdarł ciszę, kiedy przez zarośla przeciskał się otyły mężczyzna, której twarzy nie można było ujrzeć, gdyż była ukryta pod brudnym materiałem.
- Przerwałem im chyba w romantycznej scenie, do diaska! – Henricks zarechotał jak żaba i przykucnął nad Jace’m, uśmiechając się szeroko pokazując swoje żółte zęby.
- Twarda sztuka. Nic dziwnego, w końcu jest właścicielem Huntera. Słodkich snów, matkojebco! – pięść uderzająca jasnowłosego w twarz została stłumiona przez głośny śmiech otyłego mężczyzny.

***

- Nie zerwie ich? – zapytał Hendrics dłubiąc sobie w nosie i przyglądał się jak trzech innych mężczyzn zapina grube kajdanki na nadgarstkach Jace’a, których łańcuchy były przypięte do małej, acz ciężkiej klatki. Dodatkowo obwiązano sznurem jego szyję, na wypadek, gdyby zaczął się rzucać i można byłoby go nieco przydusić. Taka pozycja i skrępowanie ograniczało jego ruchy na tyle, że nie mógł wstać a jedynie podnieść się do pozycji klęczenia. I tylko tyle.
- To on? – cichy, wręcz syczący głos zagrzmiał nieprzyjemnie okalając zebranych swoim chłodem. Wysoki mężczyzna o kruczoczarnych włosach gładko zaczesanych na bok siedział na przyniesionym krześle i wpatrywał się w ostrym spojrzeniem zielonych tęczówek w twarz jasnowłosego.
- Nie wygląda. Myślałem, że będzie starszy.
- Lordzie Farrow…. – otyły mężczyzna pokłonił się przed nim i podał mu oręż Jace’a. Farrow wziął go i obejrzał, uśmiechając się szeroko.
- Cudowny. – mruknął gładząc ręką skrytą pod grubą, ciepłą rękawicą. – Obudźcie go. Nie mam czasu. A noc jest mroźna. – dodał wskazując głowa na jasnowłosego. Henricks podniósł się z kucek i złapał za wiadro lodowatej wody, by wylać całą zawartość na głowę Jace’a, żeby go zbudzić.
Znajdowali się w na zamarzniętej polanie w rozbitym obozowisku. Po środku palił się ogień, dookoła którego były porozstawiane szałasy. W oddali przywiązane do drzewa były konie, a po ich lewej stronie znajdował się średniej wielkości wóz, którym zapewne poruszał się piekielny lord. Oprócz niego w obozowisku było przynajmniej z dziesięciu mężczyzn, choć trzeba było liczyć się z tym, że w lesie znajdują się zwiadowcy.
- W końcu się obudziłeś. – mruknął mężczyzna, przyglądając się jak świadomośc wraca do młodzieńca. – Sporo się ciebie naszukaliśmy. Ale koniec końców udało się. – uniósł rękę a na jego znak dwóch ciemnoskórych osobników przyciągnęło dygoczącego Shiona, którego pchnęli tuż pod nogi lorda. Ten bez jakichkolwiek oporów przycisnął plecy księcia do ziemi, na co ten wydał z siebie stłumiony jęk. Shion już parę chwil wcześniej zaczął się dobudzać z racji dostania o wiele mniejszej dawki środku nasennego, chociaż wciąż był nieco nieprzytomny. Mętny wzrok spoczął na jasnowłosym i jak na zawołanie szarpnął się, by dostać się do niego jak najszybciej. Niestety, ciężka noga Farrowa skutecznie przyciskała go do śniegu.
- Wiesz, że jest nagroda za twoją głowę, Jace? – niemalże wymruczał Lord i podparł swoją głowę o rękę, której łokieć spoczął na oparciu krzesła. – Całkiem sporo złota. I za tego bękarciego szczura. Chociaż jego nasz król chce żywego. Ciekawe czemu, hm. – zamyślił się, ale po chwili roztargnienia przeniósł spojrzenie na otyłego mężczyznę. Ten niemo rozumiejąc jego przekaz, odwrócił się i udał w stronę wozu.
- Szukając was odwiedziliśmy twoją żonę, Jace. – usta Farrowa wykrzywiły się w szerokim uśmiechu, ukazując perliste uzębienie.
- Masz całkiem uroczą córkę. Jak jej było? Hekate, tak? – uśmiech poszerzył się i nachylił się nieco, łapiąc za wlosy Shiona, którego szarpnął do góry i przyciągnął do siebie, by nakierować jego twarz na Jace’a.
- Patrz na swojego obrońcę, szczurze. Patrz na niego teraz uważnie. – niemalże zaświergotał nad uchem rudowłosego, który posłał niezrozumiałego spojrzenie w stronę Jace’a.
Ale już po chwili dowiedział się, czemu miał na niego patrzeć.
Otyły mężczyzna wrócił trzymając w dłoniach brudny worek. Stanął przed jasnowłosym i odwiązawszy sznur odwrócił materiał wysypując jego zawartość na śnieg. Z cichym hukiem wypadła głowa, która potoczyła się nieco barwiąc nieskażoną biel nieco już zastygłą krwią. Mężczyzna wyciągnął nogę i przesunął stopą głowę tak, by jej twarz była zwrócona w stronę Jace’a. Puste i martwe spojrzenie Cornelii spoglądało na jasnowłosego a jej usta niemo rozchylone sprawiały wrażenie, jakby lada moment miało odezwać się do swojego męża.
- Właściwie nie broniła się. Swoją drogą była dość zużyta, kiedy moi chłopcy pieprzyli ją. Jeden po drugim. Nawet wtedy nie krzyczała. Ale co innego twoja córka…. Ta to piszczała kiedy rozrywałem ją swoim kutasem. – Farrow oblizał swoje wargi, wykrzywiając się w szerokim uśmiechu.
Shion już wiedział. I rozumiał.
Momentalnie poczuł ścisk żołądka. Zarówno Cornelia i Hekate nie zasłużyły na to. Były dobre i miłe. Pamiętał ich uśmiechy a teraz… a teraz… I to wszystko było jego winą. Gdyby Jace nie postanowił go bronić i zwrócić mu tron, zapewne rodzina Jace’a byłaby szczęśliwa i żywa. Jego wzrok spoczął na twarzy jasnowłosego. Momentalnie poczuł tak cholerny żal i rozgoryczenie, że chciał znaleźć się przy nim i zasłonić swoim ciałem jego twarz. Żeby nie oglądał głowy swojej żony.
- Ty bydlaku. – warknął chłopak I wyszarpnął się zamachując się na twarz Farrowa. Nim jednak jego paznokcie dosięgły jego twarzy, poczuł silne uderzenie prosto w żołądek. Złamał się w pół i upadł na kolana kaszląc i plując, walcząc by nie wyrzygać zawartości swojego żołądka. Farrow ponownie złapał go za włosy i przyciągnął, zamykając jego szczękę w żelaznym uścisku.
-Jeszcze nie skończyłem zasrańcu! Patrz, przez ciebie to wszystko! Zbiczować! – wydał głośny rozkaz. Otyły mężczyzna wykrzywił się w uśmiechu pełnym radości, kiedy złapał za bicz przymocowany do paska jego materiałowych spodni. Hendricks nie czekając zbyt długo dopadł do pleców Jace’a i jednym ruchem noża rozdarł jego ubranie, nie przejmując się, że rani przy tym jego skórę.
TRZASK
Pierwsze uderzenie przecięło panująco dookoła ciszę. A po nim nastąpiły kolejne, wyrywając skórę i kawałki mięsa z jasnych pleców mężczyzny. Po czwartym uderzeniu w ryk bicza dołączył krzyk Shiona, który zaczął nawoływać imię jasnowłosego, jednocześnie… błagając, żeby przestali go krzywdzić. Rzucał się i szarpał, płacząc próbował przemówić do rozsądku Farrowa. Ale ten nie słuchał. Z dzikim błyskiem oka przyglądał się jak krew spływała po plecach i nogach Jace’a, jak zabarwia wszystko dookoła. Zupełnie nieobecny. Aż wreszcie uniósł rękę dając znak, by przestano. Wstał z krzesła i ciągnąc ze sobą zapłakanego księcia, rzucił go tuż przed jasnowłosego. Shion gwałtownie się zerwał i dopadł do Jace’a, zarzucając ręce na jego ramiona, przyciskając jego twarz do siebie i pociągnął głośno nosem, nie potrafiąc powstrzymać drżenia swojego ciała. Bał się. Jak nigdy dotąd. Chociaż nie, bał się tak samo jak tamtej nocy…
- Zostawcie go! To mnie chcecie. Jace nie ma nic z tym wspólnego. Pożałujesz tego. Kiedy tylko zas-
- Kiedy tylko co? Zasiądziesz na tronie? TY? Nasz książę chyba musi poznać swoje miejsce. Matkojebcy, jest wasz. – odparł Farrow prychając kpiąco i wrócił na swoje miejsce, by przyglądać się całemu przedstawieniu, jakie miało nastąpić.
Jeśli Shion myślał, że gorzej już być nie może, to się mylił.
Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, silne szarpnięcie odsunęło go od jasnowłosego i pchnęło na śnieg, Spojrzał jednocześnie zaskoczony i wystraszony tym, co się działo. Świat momentalnie zaczął wirować dookoła niego, kiedy nad jego twarzą nachyliły się nieznajome, zakazane mordy. Skrzywił się od smrodu potu, nieświeżego oddechu i innych, drażniących nos woni. Wydał z siebie ciche „co”, ale szybko je przełknął, kiedy zorientował się co zamierzają. Chłód zimy owiał jego nagie nogi, gdy zerwano z niego spodnie i rozsunięto nogi, pociągając nieco, by mieć lepszy dostęp. Szarpnął się i wyciągnął ze strachu rękę w stronę jasnowłosego, nawołując jego imię tylko raz. Ale nie widział jego twarzy, bo jakiś grubas zasłaniał mu widok. Jednakże jego dłoń dosięgła dłoni Jace’a, dlatego też bez jakiegokolwiek zastanowienia zacisnął na niej swoje palce.
A potem nastał ból i głośny krzyk pełen bólu, przemieszany z płaczem.
Palce chłopaka zaciskały się coraz mocniej na dłoni Jace’a, wbijając w jego skórę paznokcie aż do krwi, kiedy w tym samym czasie zwaliło się na niego kolejne cielsko, rozrywając go do krwi. W końcu krzyk Shiona zaczął tracić na sile, tak samo jak i płacz, a głos przemienił się w chrypę.
Czyste niebo dzisiejszej nocy.
Przemknęło mu przez umysł, kiedy zaczął się wyciszać, wpatrując w gwieździste sklepienie, jednocześnie luzując zaciskanie palców na dłoni Jace’a, by jego własna dłoń bezwiednie osunęła się na śnieg. Stracił poczucie czasu. Nie wiedział ile minęło, ale w końcu przestali go gwałcić. Gdy ostatni mężczyzna doszedł brudząc brzuch chłopaka i odsunęli się od niego, z ledwością przekręcił się na bok, tyłem do Jace’a i podkulił nogi pod siebie, obejmując je rękoma, zamykając się w niewidzialnej skorupie, czując ciepło obcego nasienia zmieszanego z jego własną krwią na swoich udach. Pusty wzrok spoczął na martwych oczach Cornelii. Poruszył lekko ustami, które uformowały się w ciche „przepraszam”. Za to, że wtedy u niej zachowywał się tak nieprzyjemnie. I za to, że nie zdążył jej uratować. I za wszystko.
Farrow stanął nad nim i spojrzał z góry, uśmiechając się szeroko, przypinając Huntera do swojego pasa.
- Zgłodniałem. Chodźmy do ogniska coś zjeść.
- A co z nim? Powinn-
- Po co? W tym stanie nigdzie nie pójdzie. – rzucił usatysfakcjonowanym tonem mężczyzna i ruszył w głąb obozowiska, a cała reszta podążyła za nim, pozostawiając Jace’a i Shiona samych. Przynajmniej na tą chwilę.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Słuchał go uważnie, choć w głębi wolałby uciąć ten temat już na samym początku. Nie potrzebował słownych deklaracji, ani obietnic, które ─ być może ─ nigdy nie zostaną spełnione. W tej chwili ograniczył się wyłącznie do myślenia o dobru Cornelii i Hekate, bez względu na to, jaką sam pełnił rolę w planie.
Tylko raz podczas mowy Shiona wykazał więcej żywszego zainteresowania ─ dokładnie wtedy, gdy chłopiec ujął jego dłoń skostniałymi palcami. Poczuł, jakby dotykał lodu, który po mocniejszym uścisku mógłby rozlecieć się na miliony elementów, dlatego trzymał rękę luźno i delikatnie, raz po raz próbując złapać z nim kontakt wzrokowy.
Sęk w tym, że...
Świst.
Drgnął.
Palce zacisnęły się nagle na drobnej dłoni dziedzica („Jace... kręci mi...”), a on sam sprawną ręką chwycił za rękojeść, gotów dobyć miecza i stanąć oko w oko z grasującym niebezpieczeństwem. Już nawet napinał mięśnie, by wyszarpnąć z pochwy Huntera, ale świat przekręcił się o 90 stopni, z rozmachu uderzając go w głowę. Ostatnie myśli, jakie cudem dobiły się do świadomości, uformowały się w siarczyste przekleństwo. Potem zmarszczone brwi drgnęły ostatni raz, nim stracił kontakt ze światem.

---------------------------------

Zakasłał.
Lodowata woda chlusnęła mu w twarz, mocząc ubranie i włosy, ale skutecznie wytrącając z objęć snu. Zamrugał zaskoczony, prędko jednak odzyskując rezon, by wreszcie wbić wściekłe spojrzenie prosto w twarz lorda. Szarpnął się. Bezmyślnie. Łańcuchy od razu się napięły, tak samo jak tnący skórę sznur, gdy tylko wyskoczył przed siebie. Ręce zostały jednak z tyłu, z twarz zatrzymała się tuż przy najbliżej stojącym agresorze, który z bezlitosną obojętnością przyglądał się ich nowemu więźniowi.
Jace warknął, naciągając mocniej na łańcuchy. Choć był silny, nie było mowy o zerwaniu metalu. Nie przeszkadzało mu to jednak w próbie ─ na wypadek, gdyby naiwność wygrała, a stal okazała się zżarta przez rdzę.
Nie tym razem.
Spasował w końcu, obrzucając Farrowa pogardliwym spojrzeniem. Zmuszono go do ugięcia kolan, ale karku uginać nie miał zamiaru. Nawet jeśli siłą wbiją jego twarz w ziemię, będzie patrzył wysoko i nieprzerwanie ─ tą deklarację można było wyczytać z jego zadziornej, wręcz prowokującej miny, jakby fakt, że Hunter spoczywał u boku nieznajomego lorda, otoczonego swą przyboczną gwardią, nie był żadnym problemem.
Dopiero po chwili usta przestały formować się w ironiczny grymas, ustępując miejsca podejrzliwości. W ślepiach pojawił się ostrzegawczy błysk ─ jak za każdym razem, gdy ktoś nawiązywał do JEGO żony. To była ostatnia typowa dla niego reakcja, jaka miała miejsce. Chwilę później wrócono z mokrym worem, początkowo kompletnie przez Jace'a niezauważonym, jakby nie było to nic ciekawego.
Chciał dowiedzieć się, co zrobili Cornelii.
Zastraszyli? Zacisnął usta. Pobili? Zgwałcili?
Bach.
Mimowolnie powiódł wzrokiem na to, co upadło w śnieg.
Jak za odjęciem ręki, zniknęła cała przywódcza aura.
Nie rozumiał.
To był prawdopodobnie pierwszy i ostatni raz, gdy na jego twarzy pojawił się grymas bólu, przemieszany z żalem, irytacją, gniewem i histerią.
Nie...
Usta poruszyły się bezgłośnie, choć w głowie panowała wojna. Słyszał gdzieś w oddali głośny pisk, zakończony narwanym chichotem; radosny, żywy, pełen planów na przyszłość i dziecięcej pasji, niemożliwej do ugaszenia dorosłymi problemami. Wiosenna zieleń traw, zwiewna, choć biedna suknia, wyrzucanie kwiatów w górę.
„Patrz, tato!”
No. Patrz, Jace.
Ale co innego twoja córka...
Przełamano granicę.
Jace szarpnął się do przodu, uderzając ramieniem w najbliżej stojącego mężczyznę ─ otyły oprych cofnął się, upuszczając wór ubrudzony krwią.
SKURWYSYNU ─ wrzasnął, napierając na cudzą dłoń. Nawet nie zauważył w którym momencie podbiegł do niego jakiś czarnowłosy zbir i próbował odepchnąć do tyłu, napierając na jego pierś. Charknął, duszony liną, niemalże czując, jak kości za moment wyskoczą ze stawów.
Nieważne.
Kompletnie.kurwa.nieważne.
Pożałujesz tego ─ wycedził, tocząc pianę z ust, w momencie, gdy czarnowłosy unosił rękę, chcąc uderzyć go w twarz. I istotnie. Rozległ się trzask, prędko jednak przykryty nagłym wrzaskiem, gdy palce zbira utkwiły między białymi zębami, jak kawałek miękkiego mięsa w imadle. Czerwona jak wino krew chlupnęła na biały śnieg, gdy wreszcie wszyscy usłyszeli trzask łamanych kości, a potem kolejny pełen zaskoczenia krzyk. W zaspę coś upadło. Mężczyzna zatoczył się, przyciskając do piersi kikuty i wpatrując się w porwaną skórę ręki, jak w coś, w co i tak nie musiał wierzyć.
A Jace?
Poczuł pieczenie.
Paskudne, ohydne, nieznajome pieczenie, które buchnęło mu gorącem w twarz i jak kwaśny, gryzący zapach, napełniło oczy łzami. Chciał odwrócić wzrok. Uciec od tego wszystkiego, złamać łańcuchy, zabić oprawców. Ale mięśnie się nie słuchały, ciało z chwili na chwilę robiło się bardziej ołowiane, zmęczone, jeszcze bardziej nie jego. Jak na złość. Oczy błądziły ślepo po twarzy Cornelii, która odpowiadała mu równie martwym, nieprzyjemnym grymasem. Był w stanie wyobrazić sobie jej odwagę, jej hard ducha i wysoko uniesioną głowę, gdy wreszcie zrozumiała, po co przyszli. Gdy ─ nie dobrowolnie ─ oddawała się każdemu z nich po kolei, próbując przywołać przed sobą obraz męża wracającego z karczmy w towarzystwie roześmianej, zadziornej Rainbow albo gęstą papkę jedzenia, znów wyrzuconego przez radosną dziewczynkę na sam środek jedynej nocnej sukni.
„Jace, znów to zrobiła! Zajmij ją czymś, a ja zmyję brud, dobrze?”
Łańcuchy zadzwoniły cicho, gdy przestał na nie napinać, uginając kolana, na sekundę nie potrafiąc odwrócić wzroku od mętnego, pustego spojrzenia niebieskich tęczówek ─ ostatniego co widział przed snem i pierwszego, co go budziło. Jeśli ktoś ważny umiera gwałtownie, poczucie straty nie przychodzi od razu. Wiedział to doskonale. Gdy wróci ─ i o ile wróci ─ do domu, zacznie stopniowo rozumieć, że będzie tracić ją kawałek po kawałku; że ten koszmar nie skończy się z chwilą ujrzenia jej w... takim stanie. Wyblakną jej szaty, wywietrzeje zapach jej ciała, pogubią się prywatne przedmioty. Że dzień po dniu zacznie zdawać sobie sprawę, że nie pamięta nuty jej głosu, delikatności dłoni albo jasnego błysku w oczach. Będzie mu znikać coraz bardziej, zabierana przez niedoskonałość jego umysłu.
Aż wreszcie spali dom, zakopie rzeczy, ucieknie z kraju, a potem...
Zbiczować!
Uśmiechnął się pod nosem.
W porządku.
Nie stawiał się, gdy oprawca z krzywym uśmiechem sięgnął po bat, gdy unosił ramię nad swoją głowę, a potem raz po raz oddawał kolejne strzały. Pierwsze wywołało automatyczny odruch. Głupie warknięcie, którego nie mógł zdławić. Zaciskał szczęki, aż zabolały go zęby ─ byleby nie wydać już żadnego dźwięku, choćby najmniej słyszalnego mruknięcia.
Kolejny trzask.
Kolejny metaliczny dźwięk łańcuchów.
Kolejny krwisty pręg przecinający plecy.
Świst za świstem.
Jeszcze jeden, następny, dodatkowy.
Oddychał ciężko, ciężej, przez zaciśnięte zęby albo nos. Za każdym razem, gdy miał nabrać powietrza do płuc, na grzbiet zwalał się cios, brutalnym uderzeniem wypychając tlen przez ściśnięte gardło.
Nie rozumiał, dlaczego dołączyło do tego coś jeszcze. Czuł się jak twarda, pusta skorupa, która odbijała od siebie wszystkie zewnętrzne bodźce. Słyszał wrzask Shiona, połączony z żałosnym ─ Po co płaczesz, dzieciaku? ─ łkaniem; jego bezradne prośby, by wreszcie skończono to marne przedstawienie.
Powiedziałem już.
Kolejny raz powietrze przeciął bat.
Jest dobrze.
Wkrótce nawet ból przestał być znaczący. Pulsowało całe ciało, rany piekły, wytaczając na porwaną skórę gorącą ciecz, która pociągłymi strumieniami wsiąkała w materiał ciemnych spodni. Hendricks szarpnął ręką. Bicz trzasnął w plecy, które wyglądały, jakby ktoś chwycił za wiadro pełne czerwonej farby i z rozmachu chlusnął na jasną skórę. Kat uśmiechnął się ciut szerzej, podniósł ramię i...
Dość.
Jace z opuszczoną głową i zaciśniętymi powiekami czekał na kolejne uderzenie, ale zamiast tego, poczuł tylko lodowate zimno, jakie otuliło go nagłym podmuchem, a potem drobne ramiona, zarzucone na jego kark. Syknął marudnie z ustami w ramieniu...
Zatrząsł się nagle.
Poczuł, jak uderza w niego paskudna siła, którą próbował od siebie odsunąć.
Ale ponad barkiem księcia nadal dostrzegał martwe oczy skierowane prosto w niego. Bez wyrzutu, pretensji, nawet bez żadnego pytania. „Dlaczego, Jace?” Nie wiem, Nel. Po prostu. Ludzkość to skurwysyństwo. Przeprosiłbym cię, ale wiem, że to nie przywróci ci życia.
Jakiś oprych chwycił Shiona za włosy i zwalił na ziemię.
Jace przelotnie omiótł wzrokiem nagą postać księcia („Przyszłość, kurwa, naszego królestwa.”), ale nie zatrzymał się na nim za długo. Odwrócił wzrok, pierwszy raz, od kiedy sięgał pamięcią, obojętniejąc na widok czegoś, co powinien przerwać.
Powinieneś go bronić, Jace. Obiecałeś.
Wiedział to doskonale.
A mimo to chciał, żeby robili to mocniej, szybciej, gorzej. Gdy kolejny zbir spuścił gacie, wywalając na światło dzienne stojącego członka i spróbował wepchnąć go między posiniaczone uda młodego chłopaka, Jace ─ z martwym wzrokiem ─ przyglądał się... czemukolwiek. Czemukolwiek do chwili, gdy poczuł słaby uścisk na swojej ręce. Mięśnie napięły się na nowo, przypominając, że to nie pora na odpoczynek. Że ten odpoczynek nie będzie mu dany jeszcze przez długi czas, bo ciało, choć wyhartowane, nie było w stanie poradzić sobie z tyloma uderzeniami ciężkiego bata.
Powoli zwrócił twarz ku Shionowi. A raczej tam, gdzie powinien być w tym momencie.
Robią mu krzywdę, Jace.
Kącik ust białowłosego zadrżał, jakby do ostatniej chwili nie mógł się zdecydować na ten parszywy gest. Szybko jednak zrezygnował z hamulców. Skrzywił się, wyrywając dłoń z i tak słabnącego uścisku Shiona.

---------------------------------

Mokre odgłosy rżnięcia już dawno ucichły. Tak samo jak rechot zbirów, ich przekleństwa, przepychanki. Już nikt nie napierał na młode ciało, rozrywając je nabrzmiałymi, pulsującymi członkami, nikt nie dotykał mokrymi od potu łapskami podrygującego, skąpanego w blasku księżyca ciała. Na wydeptanej ziemi po prostu rzucono dwie postacie, które nie miały ani siły, ani nawet woli, by ruszyć się z miejsca.
Nie patrzył na niego.
Nie był nawet pewien, czy nadal jest przytomny, bo obraz raz za razem ciemniał, by nagle wyostrzyć się do wręcz bolesnego poziomu. Stracił rachubę czasu do tego stopnia, że nie dostrzegł wschodzącego słońca, które nieśmiało odganiało czarne niebo; ani nie usłyszał cichego szelestu drzew.
Gdzieś w oddali zaświergotał jakiś mały, ruchliwy ptak, kompletnie nie zdając sobie sprawy, że niektórzy woleliby, żeby żaden nowy dzień nie nadchodził. Żeby po prostu...
Kurwa! Jace! ─ szept przypominający syk.
Nie zdążył podnieść głowy, a poczuł, jak ktoś chwyta jego twarz w obie dłonie i unosi ją ku słońcu. Zmrużył mocno powieki, przyglądając się ciemnej plamie tuż przed sobą. ─ Mam go!
Kto to był?
Kurwa mać, co tu się... Sztacha... spróbuj... ─ Urwało na moment. Jace wydał z siebie zduszony pomruk, próbując odsunąć się od...
Nie ruszaj się. ─ Znów ten sam głos. ─ Sztacha, do kurwy!
Z tym nie lepiej... Nie wiem, czy nie stracił przytomności.
Jace syknął nagle, gdy dobiła się do niego świadomość, że jest w kawałkach. Poczuł to dopiero wtedy, gdy ktoś szarpnął (nieumyślnie) za łańcuch, tym samym poruszając jego ciałem.
Delikatniej, złamasie! I szybciej, do diabła! Reszta nie zajmie ich długo! Shion, słyszysz mnie? ─ Rainbow kucnęła obok leżącego w śniegu chłopca i dotknęła jego twarzy. ─ Psiamać, co tu się... ─ urwała, gdy dostrzegła leżącą głowę. Jej oczy otworzyły się szeroko, a usta rozwarły nieco, nim przykryła je ręką.
Rzadko ukazywała zaskoczenie.
Ale tym razem była pewna, że serce stanęło jej na kilka długich sekund.
O Boże ─ szepnęła i zerwała z siebie pelerynę, by przykryć głowę Cornelii. ─ Nerissa, daj mi swój płaszcz! ─ zażądała natychmiast, wyciągając drżącą dłoń do czarnowłosej, która na moment puściła Jace'a, pozbyła się odzienia i rzuciła je w rękę Rainbow. Złodziejka mechanicznym ruchem zarzuciła materiał na nagie ciało księcia, by dać mu choć trochę ciepła.
Zdechł? ─ Jorg uniósł brwi. ─ Oby.
Nawet jeśli chciał powiedzieć coś jeszcze, to ostre spojrzenie Rainbow wybiło mu to z głowy.
Pomóż mi. Weź go na ręce. Oo... tak. Kurwa, dobrze, ty zjebany zbirze. Idźcie już! Sztacha, jak ci...
Sztacha warknął unosząc obie dłonie nad głową. Rainbow dostrzegła jeszcze mocny błysk przebiegający przez stal topora, nim barczysty mężczyzna zamachnął się i roztrzaskał ostrzem owal łańcucha. Chwilę później zrobił to samo z drugiej strony, w czasie, gdy Nerissa przecinała linę na szyi Jace'a.
Jace? ─ zapytała miękko, gdy opadł na nią praktycznie całym ciężarem ciała.
Chłopak jednak spróbował podnieść się na drżących nogach, zaciskając zęby i warcząc pod nosem. Rozejrzał się wściekle po twarzach wszystkich. Aż nagle jego twarz na sekundę przybrała wyraz pełen mobilizacji.
Hekate. ─ Szept dotarł do uszu zebranych, nim Jace ruszył przed siebie. Nie zdążył zrobić jednak choćby pół kroku, nim Sztacha pochwycił go za przedramię.
Wystarczy. ─ Głos Sztachy był jak grom.
Do Jace'a powoli zaczął docierać odgłos walki. Nie był jednak w stanie zrozumieć, że paręnaście metrów dalej reszta grupy konfrontuje się z przyboczną „armią” lorda Farrowa.
Zajebię. Zajebię jak kurewskiego psa! ─ Splunął w bok, próbując na oślep uderzyć większego od siebie mężczyznę.
Jace, musimy się wycofać. Zaraz nas otoczą i... ─ Słowa Rainbow były bezskuteczne. Szarpał się i wyślizgiwał z uścisku Sztachy za każdym razem, powarkując imię córki jak mantrę. ─ Do diabła, zginiemy! Sztacha!
Huknęło.
Ciało Jace'a nagle przestało się poruszać, a on sam opadł na Sztachę, który wsunął wielkie łapska pod ramiona przywódcy i przerzucił go sobie przez bark.
Nie musiałeś go bić ─ syknęła Nerissa, sięgając za pas po nóż.

---------------------------------

Nie rozumiesz! ─ Wrzask rozdarł mu gardło już dawno temu. Teraz mógł tylko charczeć, nie głośniej jednak niż zwykła mowa. Odrzucił koc z nóg, których nadal nie czuł i zgramolił się z łóżka. Podniósłby się do pionu, gdyby nie drobne dłonie Rainbow. Naparła na niego i usadziła z powrotem.
Wrócimy po nią. Jace, musisz nabrać sił. Inaczej nie będziemy w stanie...
Zejdź mi z drogi, Rainbow. ─ Otaksował ją wściekłym spojrzeniem. ─ Zabiję cię, jeśli spróbujesz mnie zatrzymać. Zajebię z zimną krwią, jeśli staniesz między mną, a...
Jace ─ warknęła, ponownie sadzając go na materacu. ─ Nie chcę odbierać ci Hekate. Sama pragnę jej szczęścia, ale nic nie byliśmy w stanie zrobić. Nic, do kurwy, jasne? Ten skurwiel miał tam całą bandę przydupasów, rozumiesz? Całe tuziny. Było ich więcej. O wiele więcej, niż się wydawało. Yeager nie żyje. Dociera to do ciebie?
Nie docierało.
Odepchnął ją i podniósł się, boso przechodząc przez drewnianą podłogę.
Rozpoznawał ten pokój, ale tylko podświadomie ─ to dom Rainbow. Stara chata, gdzieś głęboko upchnięta w slumsach. Niezbyt wielka, ale to nadal był zapach dzieciństwa, wspomnienie minionych lat.
Trzask!
Jace sapnął wściekle, gdy jego wzrok spoczął na oczach Rainbow. Dostrzegł zdezorientowanie na jej twarzy, które powoli przechodziło również na niego. W zwolnionym tempie docierały do niego bodźce ze świata zewnętrznego. To, że jedna z jego dłoni obejmowała lodowatą, drewnianą klamkę drzwi, a druga piekła piekielnym ogniem. To, że Rainbow automatycznie dotknęła uderzonego policzka, że w jej oczach zabłysł cień zawodu i rozdrażnienia.
Że przegiął.
Zacisnął usta w kreskę.
Rai...
Mam dość, Jace ─ szepnęła, cofając się na krok. Jej usta uniosły się w lekkim uśmiechu, który w ogóle nie pasował do zbierających się łez w kącikach oczu. ─ Kochałam ją, wiesz? Nie miłością, jaką ty ją obdarzyłeś, ale równie mocno. To była też moja rodzina. Nie chcę waszego nieszczęścia, ale nie mieliśmy wyboru. Zginęlibyśmy wszyscy. Było nas za mało. Wysłałam już Flynna po resztę. Zbierze ich, uratujemy Hekate. Tylko nie rób głupstw. Jesteś jeszcze słaby. Stale rozdrapujesz rany, warczysz, gryziesz. Zasypiasz i budzisz się z chęcią mordu. Wczoraj zaatakowałeś Wordicka, dziś mnie. Jutro kogo? Ledwo przytomnego Shiona?
Poczuł się, jakby dostał policzek. Palce zacisnęły się nagle na klamce, a on sam zadrżał z wściekłości. Dotarły do niego wszystkie fakty. Poruszył ustami.
Hm? ─ Rainbow otarła wierzchem dłoni oczy. ─ Co mówisz?
To jego wina... ─ Głos miał cichy, ale nie słaby. Nabrał nowej, nieznanej mocy, napędzanej przez gniew. Rainbow zamrugała wstrząśnięta.
Kogo..?
Gdybym nie musiał bronić kurewskiego bękarta... gdybym tylko był wtedy przy nich... To wszystko jego...
Jace ─ przerwała mu, nabierając ponownie groźniejszej miny. ─ Posłuchaj mn-
Jest tu?
Powiedziałam, że masz mnie...
Jest tutaj?
Westchnęła.
W pokoju obok, ale...
Szarpnął za klamkę. Wyszedłby, gdyby Rainbow nie chwyciła go za przedramię. Impuls bólu przeobraził się w dreszcz, który przebiegł wzdłuż kręgosłupa. Miał ochotę go zamordować. Wbić twarz w ziemię, rozciąć żyły, wydłubać oczy krzywymi, zardzewiałymi nożami. Chciał się tylko odpłacić za śmierć Nel. Dlaczego go powstrzymywano?
Rai. To przez tego jebanego szczeniaka zbezczeszczono, a potem brutalnie odebrano nam Nel. I Heka...
„-te” utonęło w dłoni Rainbow. Dziewczyna oparła opuszki palców o jego usta, uciszając białowłosego i zwracając na niego swoją uwagę.
Skrzywdzono go, Jace ─ wytłumaczyła, siląc się na spokój. ─ Równie brutalnie, co Nel i Hekate. To nie była jego wina, zrozumiałeś? Nie chciał, byście zostali złapani. Nie chciał, byś stracił ukochaną, by skrzywdzono ci dziecko, bo wiedział, ile są dla ciebie warte. Wtedy, w karczmie, ciągle o tobie mówił. Do porzygu. Pijany w trzy dupy strącony z tronu dziedzic stale nawiązywał do bezpańskiego psa. On cię podziwia. Na swój własny sposób. Wiem, o czym myślisz.
Napiął mięśnie.
Ja też go nienawidziłam. Ale to nadal tylko dziecko, to nadal osoba, która nie miała wyjścia. Wychowały cię slumsy, Jace. Jego wychowały kosztowne pałace. Nie umiałbyś się odnaleźć w jego życiu, tak, jak on nie potrafił w naszym. Tu go skrzywdzono. Bardzo. Był rozpieszczony, ale jeśli istnieje ziemskie odpokutowanie grzechów, to musiały mu one zostać wybaczone. Przeżył piekło, starając się być dzielnym. Tego go nauczyliśmy. Nauczyłeś.
Ja ją kocham, Rai. ─ W jego głosie zadrżał żal.
Złapała go za dłoń.
Wiem, Jace. Ale Nel nie żyje. Skup się na teraźniejszości.
Na Hekate.
I na Shionie. ─ Rysy Rainbow złagodniały, gdy wypowiadała jego imię. Poczuła jednak zdenerwowanie przyjaciela. Pod szorstkim materiałem bandaża wyczuwała drżenie. ─ Możesz nim gardzić i go nienawidzić, ale nie możesz winić go za grzechy nigdy niepopełnione. Jeśli nie potrafisz zrozumieć, że nie chciał krzywdy twojej i twoich bliskich, pozwól mu odejść. Nie morduj bezbronnego dzieciaka, bo staniesz się tym, kim są twoi oprawcy.
Czuła, że odpuszcza. Uśmiechnęła się do niego lekko i wypuściła jego dłoń, uprzednio mocno ją ściskając oburącz.
Odpocznij.

---------------------------------

Skrzypnięcie.
Bose stopy powoli wsunęły się do pokoju. W całej chacie panowała wręcz martwa cisza. Rainbow wślizgnęła się do niego tylko na moment, by oznajmić, że musi spotkać się z Shirą i Syjamem. Że za moment wróci. Miał zamiar przespać ten czas, ale zdenerwowanie podniosło go z łoża i przyprowadziło... tutaj.
Zamknął za sobą ostrożnie drzwi, przyglądając się w milczeniu bladej twarzy Shiona. Wahał się jeszcze przez chwilę, walcząc ze sprzecznymi emocjami, ale w końcu przełamał rozgoryczenie i przeszedł przez środek pomieszczenia. Choć były to raptem dwa metry, podróż wydawała mu się trwać godzinami. Cały świat zwolnił, praktycznie zatrzymując się w miejscu.
Jace przystanął przy łożu, nie zdejmując wzroku z księcia. Stał tak dłuższą chwilę, nim wsunął palec za materiał brązowego koca i odchylił go nieco, odsłaniając posiniaczoną i obdrapaną pierś, będącą niezmazywalnym dowodem tamtej nocy.
Ostrożnie przysiadł na skraju łóżka.
„Skrzywdzili go.”
Nie zauważył nawet kiedy palce wsunęły się w rude kosmyki, odgarniając je z piegowatej twarzy ─ na tyle delikatnie, by spróbować nie wyrwać Shiona ze snu. Pachniał jakoś inaczej niż na początku. Cały się zmienił. Chudsze ciało, bledsza cera, pełen zmęczenia, którego nie dane mu było zaznać na czerwonych dywanach.
Teraz jedyną czerwienią była zaschnięta krew na szyi. Jace zmrużył oczy, przebiegając opuszkami palców po jego policzku, szczęce, aż wreszcie trafił na podłużny ślad niezmytej cieczy. Pochylił się nad nim, od razu tego żałując. Od razu zapiekły go plecy. Poczuł jeszcze większe zdrętwienie, jakby skóra tam była za mała i nie mogła rozciągnąć się w pełni, przy zgięciu. A mimo to wsunął usta na gardło Shiona, dotykając wargami miękkiej skóry.
Przepraszam.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wyłączył się.
Wyciszył, odpychając od siebie wszelakie bodźce zewnętrzne. Przestał liczyć, który to z kolei mężczyzna zwalił się na niego, przygniatają swoim wielkim, śmierdzącym od potu i brudu cielskiem. Przestał zliczać momenty, kiedy dostawał w twarz, przygryzano go do krwi i drapano. Już nic się nie liczyło. Jego ciało przestało należeć do niego, a on sam dryfował na pograniczu świadomości i snu. Chciał zasnąć. Zamknąć oczy i odpłynąć, by już nigdy więcej się nie obudzić. Jeszcze nie do końca wiedział i pojmował, co tak naprawdę się działo z nim i z jego ciałem, ale wiedział, że bardzo boli. Chociaż po dłuższym czasie nawet tego nie odczuwał.
Mętny wzrok utkwiony był w niebo i chociaż patrzył, to nie widział. Jego umysł nie zarejestrował, że leży w śniegu nagi i zakrwawiony, że jego ciało jest przemarznięte, i że z oddali dochodzą jakieś biesiadne krzyki, które na ranem przerodziły się w walkę i bluźnierstwa. Ani też tego, że ktoś pochylił się nad nim i zaczął nawoływać jego imię. Jak fale uderzające o skałę, tak Shion reagował na wszystko to, co działo się dookoła niego. Nawet nie wydał z siebie jakiegokolwiek dźwięku, kiedy silne ramiona podniosły go ze śniegu i zaczęły gdzieś zabierać. Zdążył jedynie wypowiedzieć jedno słowo. Jedno imię. Ale odpowiedzi nie dostał.
Wszystko jedno.
I tak się poddał.

* * *

Stracił jakąkolwiek rachubę czasu. Wszystko, dni i noce, wyglądały tak samo i ograniczały się do jednej i tej samej czynności. Budził się na przemian i zasypiał, dręczony koszmarami upiornej nocy. Kiedy odzyskiwał przytomność, wszystko wracało w niego ze zdwojoną siłą. Zwijał się z bólu, ale i na to brakowało mu sił. Przestał jeść i się odzywać. Rainbow doglądała go każdego dnia po kilka razy. Ale nawet na nią nie spoglądał. Coś mówiła, szeptała miękkim i słodkim głosem, otulając jego twarz ciepłymi dłońmi i powtarzała, że wszystko się jakoś ułoży. Ale słowa te przepływały przez niego jak woda przez palce. Wiedział, że nic już nigdy nie będzie taki samo. Był słaby. Żałośnie słaby. Na dodatek obecność Rainbow miała zupełnie odwrotny skutek, niż powinien. Nie chciał jej. Nie chciał, żeby dotykała jego brudnego ciała, zdeptanego i sponiewieranego. Chciał zostać zupełnie sam.
- Shion… – jej łagodny głos otulił go jak matczyne dłonie dziecko do snu. – Musisz jeść. Musisz nabrać sił. – przysunęła miskę z ciepłą, jeszcze parującą zupą bliżej chłopaka. Ale nawet jej zapach nie wywołał poczucia głodu, a jedynie obrzydzenia. Łyżka dotknęła jego warg, ale nawet nie starał się spróbować. Odwrócił głowę w bok, zupełnie odcinając się od kobiety. Ta jedynie westchnęła i odłożyła drewnianą miskę na szafkę obok starego łóżka i podniosła się.
- Wrócę za jakiś czas. Spróbuj zjeść chociaż trochę.
Nie odpowiedział jej. Nawet nie spojrzał, gdy wychodziła zamykając cicho za sobą drzwiami. A kiedy wróciła, musiała zabrać zimny posiłek, nawet nie tknięty przez pogryzione usta chłopaka.


* * *

- Nie mam pojęcia co robić. – westchnęła dziewczyna i zaczęła masować swoje skronie. –Z jednej strony Jace, który nie potrafi panować nad sobą, z drugiej Shion który wydaje się zupełnie odciąć od świata i zagłodzić. – sięgnęła po kufel z piwem i upiła go trochę, chociaż na krótką chwilę chcąc się rozluźnić.
- Normalnie powiedziałbym, że obaj potrzebują ciepłej cipki do szczęścia, ale chyba nie byłoby to na miejscu. – rzucił Barold, trzęsąc przy tym podwójnym podbródkiem i gęstą brodą. Rainbow posłała mu jedynie krótkie, karcące spojrzenie i westchnęła cicho, wydając z siebie cichy syk, kiedy potężna łapa klepnęła ją w plecy, by dodać otuchy.
- Spokojnie mała. Jace to silny facet. Pozbiera się w kupę, potrzebuje tylko czasu. Musi żyć. Dla Hekate. A my ją odzyskamy – dodał i uśmiechnął się ciepło, na co twarz Rainbow rozjaśniła się nieco.
- Właśnie. A my dorwiemy tego skurwysyna. Właśnie, macie jakieś wieści od Syjama i Shiry? – rzucił Sztacha odchylając się nieco na krześle.
- Zjebiesz się.
- Nie matkuj mi, Rai. I co, są czy nie?
- Gdyby były, to byś wiedział. – syknęła Nerissa, która właśnie weszła do pomieszczenia niosąc ze sobą brudne i zakrwawione bandaże. – Zmienione. Chociaż myślałam, że przyjebie mi krzesłem. – mlasnęła niezadowolona odkładając miskę na podłogą i stopą wsunęła ją pod stół.
- Mówiłam, że to zrobię. – odparła spokojnie Rainbow dopijając swoje piwo, co jedynie spotkało się z karcącym spojrzeniem pełnym zazdrości Nerissy.
- W każdym razie przejdę się do Shiona. Może tym razem coś zje. – mruknęła marudnie kierując się w stronę schodów w akompaniamencie trzasku i huku, kiedy Sztacha przechylił się za bardzo do tyłu i spadł, wydając z siebie głośne, bluźniercze przekleństwa.


* * *

Słyszał ciche skrzypnięcie, ale wydawało mu się, że to tylko sen. Jak cała inna gama dźwięków, które go otaczały, a które w rzeczywistości okazywały się tylko szeptami jego świadomości. Nawet nie drgnął, kiedy muśnięcie wiatru odgarnęła jego kosmyki i prześlizgnęło się po skórze.
To nie wiatr, Shion.
Ciepły podmuch otulił jego szyję, a zmysł węchu wychwycił znajomą nutę, choć w tym momencie wydawała się tak bardzo odległa.
Wstawaj! Znów to robią! Znów chcą cię skrzywdzić!
Powieki drgnęły i uchyliły się, a ciało chłopca, choć z widocznym wysiłkiem, gwałtownie zerwało się do pozycji siedzącej, jednocześnie uderzając jasnowłosego łokciem prosto w policzek. Byle tylko odsunąć się jak najdalej, najszybciej, na tę krótką chwilę zapalając w jego oczach płomień chęci walki, który bardzo szybko został ugaszony. Brązowe spojrzenie skupiło się na mężczyźnie, choć… niczego nie wyrażało. Ani złości, ani strachu. Radość, rozgoryczenie, żal, smutek. Niczego tam nie było. Tylko puste, pozbawione swojego naturalnego plasku spojrzenie, które powoli odklejało się od przyprószonej piegami twarzy jasnowłosego.
To Jace!
Wiedział doskonale kim był. I chociaż wewnętrznie odczuł ulgę, wypełnioną dziwną nutą żalu, to jednak nie potrafił przelać tego na swoje ciało, które w tym momencie było jedynie zwykłą skorupą. Tamtej nocy wbito w niego nóż, rozpruto i wyrwano jego duszę, pozostawiając nic nie warta powiekę. Jego ciało nie należało już do niego. Został obrabowany ze wszystkiego, co miał. Bez jakiegokolwiek słowa ponownie się położył, naciągając koc na siebie aż po samą szyję i odwrócił się na bok, plecami do jasnowłosego.
Przeprosił.
Tak. On też powinien przeprosić. Za wszystko. Za to, że nie dotrzymał swojej obietnicy. Za to, że zginęła jego żona i zapewne córka. Za to, że nie był dostatecznie dobrym władcą ani kompanem, że nie był odważny i nie pomógł mu… w niczym. Ale nie potrafił wymówić jakiegokolwiek słowa. Wydusić z siebie chociaż cichego stęknięcia. Był jak cholerna lalka, która wpatrywała się pustym spojrzeniem przed siebie. Był niczym.
Kolejne skrzypnięcie oznajmiające otwarcie drzwi. Do pomieszczenia zajrzała Rainbow i przez krótką chwilę na jej twarzy zagościło zdenerwowanie wymieszane ze strachem, ale widząc, że Jace nie zamierza nic zrobić chłopakowi, odetchnęła.
- Jace? Chodź, opatrunki zmienię.


* * *


KURWA! POWAŻNIE?! – ryknął Barold tak głośno, że chyba cały dom się zatrząsł od jego basowego głosu. Uderzył grubą pięścią o stół, który zaskrzypiał niebezpiecznie, jakby lada chwila miał się rozpaść na małe kawałeczki.
- Niech no Jace to usłyszy! Kurwa, kiedy ruszamy?!
- Spokojnie. Bez planu nigdzie nie idziemy. To co, Sztacha i Arima idziecie zarżnąć jakiegoś świniaka, a Barold i Jorg wykombinujcie alkohol. Dzisiaj świętujemy! – rzuciła Rainbowi z szerokim uśmiechem i spojrzała na Syjama oraz Shirę, którzy dopiero co wrócili. – Ale to pewne?
- Tak. Kiedy mu powiemy? – Shira zrzuciła z głowy kaptur, z którego osunęło się na podłogę nieco śniegu.
- Przy kolacji.


* * *


Stół został suto zaryty, oczywiście jak na ich możliwości. Upieczony świniak, ser, chleb a nawet jakaś wędlina. Ale było co świętować. Raz, w ten sposób chcieli upamiętnić pamięć Cornelii oraz Yagera, a dwa, informacja, którą posiadali dla Jace’a była warta swej ceny. Kiedy każdy zdołał już upić nieco swego piwa, Sztacha podniósł się i uniósł obie ręce ku górze, jednocześnie uciszając całe zgromadzenie. Złapał za swój kufel i spojrzał po wszystkich.
- Za Cornelię. I Yeagera. – nie było potrzeba więcej słów. Wszyscy unieśli swoje kufle, powtórzyli chórem jego słowa i przechylili je, pijąc do dna. Nastała która chwila milczenia, kiedy wreszcie Shira się podniosła i z błyskiem w oku podbiegła do Jace’a.
- Jace! Ostatnie trzy dni szpiegowaliśmy wraz z Syjamem. I musisz to usłyszeć! – dodała z wypiekami na policzkach. – Wiemy gdzie zabierają Hekate, Jace. Wiemy. Na targ w Goddard. A wiesz co to oznacza, prawda? Nie skrzywdzili jej, Jace. Nie w ten sposób! Na targu Goddard sprzedawani są ludzie z najwyższej półki, a jestem pewna, że niewinność Hekate będzie niezwykle drogo cenione. Najbliższy targ odbędzie się pod koniec tego miesiąca. Mam prawie dwa tygodnie, by przygotować jakiś plan. Jace, wiem, że chcesz ją odbić jak najszybciej, ale… w takim stanie prędzej zdechniesz po drodze nim coś zrobisz. – dodała szybko widząc twarz jasnowłosego. Ale to nie wystarczyło, dlatego też sekundę później wtrąciła się Rainbow.
- W takim stanie jej nie pomożesz. Jace, ona jest bezpieczna. Nie tkną jej, bo potrzebna jest jej niewinność. Nie będą głodzić ani bić. To targ w Goddard. – dodała twardym tonem, ale jednocześnie miękkim, kładąc obie ręce na jego dłoni i przycisnęła ją do swojej klatki piersiowej.
- Uratujemy ją. Musimy się przygotować, Jace. Zaufaj nam.
- Ujebiemy tych skurwieli. – warknął Sztacha, a cała reszta zawtórowała mu na potwierdzenie tych słów.
- Hej, mała. – Barold nachylił się bliżej Rainbow, przyciągając ją do siebie jednym ramieniem. – Skocz po młodego.
- Nie wiem. Powinien wypoczywać.
- Musi wyjść do ludzi. Mówiłaś, że nic nie je, prawda? Zresztą, uważasz, że samotność w otoczeniu myśli będzie dla niego dobra?

* * *

Słyszał stłumione odgłosy dochodzące z dołu oraz jakieś większe poruszenie. Ale nie obchodziło go to. Mętny wzrok spoczął na trzymanym w lewej dłoni kawałku rozbitego lustra. Cienka stróżka krwi wiła się dookoła jego nadgarstka,  uciekając pomiędzy palcami i skapywała cicho na podłogę, kiedy ostre krawędzie wbijały się w delikatną skórę wewnętrznej strony dłoni.
Wystarczyło jedno cięcie. Jedno, porządne cięcie a wszystko to się skończy.
Uniósł rękę i przycisnął szkło do gardła, w miejsce, gdzie tętniła życiem krew. Jeden ruch i będzie po wszystkim.
Był słaby, wiedział to. W jednej chwili stracił wszystko. Dom, rodzinę, dotychczasowe życie. Został rzucony na głęboką wodę nie umiejąc pływać. I kiedy ktoś wyciągnął do niego pomocną rękę, pokazując mu jak pływać i co może robić, by nie utonąć, obdarto go z reszty tego, co miał, przywiązując do nogi niewidzialną kulę, która nieuchronnie ściągała go w głębiny. Miał dość. Całe to pieprzenie o odzyskaniu tronu, o pomocy i ochrony jego osoby, były jedynie mrzonkami, głupimi historyjkami, którymi można było zamglić jego oczy. A uczucie brudu i lepkich dłoni na jego ciele wracało każdej chwili, kiedy zamykał oczy. Bał się zasnąć.
A ciało nie potrafiło już dłużej unieść tego ciężaru.
Jedno cięcie.
Skrzyp.
- SHION! –nim głowa zdążyła się odwrócić w jej stronę, Rainbow już znalazła się przy nim i jednym uderzeniem wytrąciła z jego dłoni kawałek szkła, a drugą uderzyła w policzek chłopaka. Nawet nie jęknął. To było nic. Nie czuł bólu, choć pieczenie momentalnie liznęło jego skórę. Kobieta złapała za jego twarz i naprowadziła ją na swoją, by móc spojrzeć głęboko w oczy chłopaka.
- Do diaska, co chciałeś zrobić? Uciec ot tak? – warknęła, ale jej oblicze momentalnie złagodniało. Nie myśląc zbyt długo, przyciągnęła go bliżej siebie, aż wreszcie objęła drobne ramiona chłopaka, zakleszczając wątłe ciało w swoim uścisku.
- Nie możesz się poddać. Nie teraz, Shion. Nie po tym, ile przeszedłeś. – powiedziała cicho, nie mając pojęcia co powiedzieć. Nie umiała pocieszać i zapewnić, że „da radę”, bo tak naprawdę widziała po nim, że ciemność go pochłaniała, a on sam otoczył się wysokim murem, przez który nie potrafiła się przebić ani też przeskoczyć. - Opatrzę ci tę rękę.

* * *

Bez słowa przysunęła pod nos Shiona miskę z kawałkiem mięsa i spojrzała uważnie na jego twarz.
- Zjedz to. – powiedziała cicho i wsunęła w jego palce kawałek chleba.
- Nie traktuj tego zaszczanego kundla jak dziecko. Jak nie chcesz jeść, to zdechnie. Jego wybór. – warknął Jorg, wygryzając spory kawałek mięsa z nogi prosiaka, który zabrał tylko dla siebie. Rainbow obrzuciła go krótkim, ostrym spojrzeniem ale nic nie powiedziała, ponownie skupiając się na Shionie. Chłopak bez jakiegokolwiek słowa przyglądał się już chłodnemu mięsu, czując ssanie w żołądku, ale jednocześnie nie mogąc zmusić się do jedzenia.
- To chociaż zupy.
- Powied—
- Musisz jeść, żeby nabrać sił! – dodała głośniej ignorując niezadowolone mlaśnięcie Jorga. – Przyniosę ci. – podniosła się i pospiesznie opuściła pomieszczenie, udając się do izby, która funkcjonowała jako kuchnia. Ale Shionowi nie było dane długo siedzieć w samotności.  Wykorzystując chwilę, Arima, już nieco podchmielony przysiadł się do chłopaka.
- Szjooon. Szemu szy nie jesz? – zapytał przechylając głowę nieco w bok i westchnął. Złapał za kawałek mięsa i przysunął go bliżej warg chłopaka, chcąc go nakarmić.
- No dalej. Jecz. Nabiesz sził. – dodał, łapiąc drugą dłonią za jego szczękę i rozsuwając palcami jego wargi…
Huk, i gwałtowna cisza, która nastąpiła tuż po nim.
Arima, który nie wiedział co się właściwie stało, ale pulsująca lewa skroń zakomunikowała, że właśnie oberwał czymś twardym. I Shion, który przyglądał się z beznamiętnością malującą się na jego twarzy i pustką w oczach, trzymający drewniany talerz, na którym jeszcze parę chwil temu znajdowało się jedzenie.
Jednakże cisza nie mogła trwać wiecznie, a zwrócone oczy nie mogły cały czas spoglądać na nich.
- Ty skurwysyński szczurze! – Jorg ryknął i zerwał się z miejsca, od razu chwytając księcia za gardło.
- Zosztaw go! To moja wina! Pszesztań! – zawył Arima, który złapał Jorga za nadgarstek, by puścił Shiona.
- Jorg. – Barold z zadziwiającym spokojem zacisnął palce na ramieniu mężczyzny, ale ten nie słuchał.
- Przez tego skurwiela, królewskiego bękarta…
- Zosztaw! Mogłem nie dotykać go!
-[b] Jorg!
– do krzyków dołączyła się Rainbow, która właśnie weszła do pomieszczenia, niosąc zupę.
Ale atmosfera zgęstniała i wydawać się mogło, że nie zelżej.
Jorg jednak puścił chłopaka i spojrzał na niego z odrazą.
- Jeszcze raz, a skręcę mu kark. – warknął, spluwając na bok. Shion zakaszlał i przycisnął wierzch dłoni do ust, siadając na ławie za pomocą Rainbow.
- Pszepraszam. To moja wina. Nie szciałem!
-[b] Nie, to nie twoja wina.
– mruknęła cicho Rainbow przyglądając się beznamiętności na twarzy Shiona i westchnęła cicho.
- Chyba zaprowadzę go na górę…
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Kwestia sekund. Ledwie poczuł pod ustami gładką skórę Shiona, coś z impetem uderzyło go w twarz, wywołując nagły, jednosekundowy syk, który zdusił w sobie, przykładając rękę do policzka. Na twarzy w okamgnieniu wykwitł czerwony kwiat, który w ciągu zaledwie dwóch uderzeń serca rozrósł się prawie dwukrotnie. Bolało, do jasnego cholery. Choć nie był to cios, od którego by go zamroczyło, to jednak było to tak nagłe... i wymierzone w momencie, w którym spodziewał się wszystkiego ─ tylko nie tego.
Zmarszczył brwi, zdając sobie sprawę, że przygląda się narzucie. Opuszki palców musnęły ostatni raz ślad po uderzeniu, nim uniósł spojrzenie i omiótł nim plecy księcia. W pierwszym odruchu wezbrał w nim gniew. Nie po to tu przychodził. Nie po to, tak długo...
Jace?
Powieki opadły nieco, a głowa przechyliła się na bok.
Chodź ─ uniósł spojrzenie ─ opatrunki zmienię.
Bez słowa podniósł się z łóżka i ruszył do drzwi, udając, że nie dostrzega ulgi na twarzy towarzyszki.

---------------------------------

Rainbow wysunęła dłonie z drewnianej miski. Poczekała, aż nadmiar gęstej cieczy skapnie z powrotem do naczynia, po czym delikatnie oparła ręce na plecach siedzącego do niej tyłem chłopaka. Czuła pod palcami szorstkie, postrzępione kawałki twardej skóry, która w nieprzyjemny dla oka sposób odchodziła od mięśni. Zimny okład bardzo powoli i dokładnie starała się rozsmarować na głębokich skaleczeniach, nie omijając ani jednej rany, ani jednego zadraśnięcia. Wydawało się, że zadane ciosy goją się w miarę prawidłowo, choć Rainbow nie znała się zbytnio na leczeniu, więc nie mogła mieć pewności, czy nie wdało się zakażenie.
Przemknęła trochę niżej, prawą dłonią nabierając więcej zimnego balsamu.
Co robiłeś u Shiona? ─ Ciche pytanie musnęło go w kark, gdy wsunęła palce na poranione ramiona. Przez dłuższą chwilę nie odpowiadał, aż była pewna, że nie dosłyszał pytania. Szybko jednak zorientowała się, że nie w tym rzecz. Zwyczajnie nie chciał na nie odpowiedzieć. Westchnęła cicho, zajmując się teraz miejscem tuż pod jego łopatkami, gdzie doznał największych obrażeń. ─ Nie możesz go tak straszyć, Jace. ─ Zmrużyła kolorowe oczy, przechylając nieco głowę i zerkając na jego profil. Przydługie, białe kosmyki opadały mu na policzek. Nie udało jej się dostrzec jego spojrzenia. ─ On się boi, rozumiesz?

---------------------------------

Często... zdecydowanie zbyt często nie wiedziała, jak ma sobie z nim poradzić. Jak dotknąć ran, by sprawić mu ulgę, a nie piekący ból. Jakich słów użyć, by nie wywołać istnej furii, sięgającej jego oczu i głosu.
Jak teraz.
Cofnęła się w ostatniej chwili.
HUK.
Trzask.
Nie będę kurwa biesiadował! ─ warknął, przecinając głosem całe pomieszczenie. Rainbow spojrzała na przewrócony stół i przygarnęła do siebie dłoń. Gdy chwycił za brzeg mebla i szarpnął, zrzucił z niego również wszystko to, co na nim się znajdowało. W tym ciężką wazę, której nie udało się jej uratować. Uderzyła ją boleśnie w kostki dłoni, a potem z trzaskiem rozbiła się o drewno podłogi. Dziewczyna zacisnęła palce na pulsującej ręce i spiorunowała go wzrokiem.
Nie o to chodzi.
To o co? ─ Wykrzywił usta w kpiącym uśmiechu. Wyglądał jak ktoś, kto właśnie przypomniał sobie jakąś oczywistość. ─ Chcesz się schlać w trzy dupy, żeby zapomnieć? Tak jak zawsze?
Ubódł ją. Nie samym tonem, jakim to wypowiedział, pełnym szyderstwa i warkotu, choć też, ale tym, że oboje pamiętali jej stan po śmierci Share'a, gdy nogi zaczęły się pod nią uginać i gdy znów nie mogła na nich ustać. Nigdy o tym nie wspominali, porozumiewając się bez słów, bo wiedzieli, że te będą działały jak ostrza noży. A teraz on to wykorzystał, przypominając jej, jak przychodziła do baru, z bezwzględną obojętnością mijała każdego łotra, zawadiacko kołysząc biodrami, siadając tuż przy karczmarzu i zamawiając kufel za kuflem, gotowa wszcząć burdę, gdy tylko pierwszy lepszy fagas postanowi się do niej przysiąść.
A dosiadali się zawsze.
To był jej sposób, by poradzić sobie ze stratą. Zatapiając wszystko cierpkim trunkiem, dając dupy na prawo i lewo, wybierając między mężczyznami, którzy gotowi byli dla niej sami tej dupy dać.
I owszem. Zapomniała. Aż do teraz.
Jace...
Nie będę pił żadnego świństwa. Nie zapomnę o Cornelii. ─ Górna warga drgnęła, a on sam obrzucił Rainbow nad wyraz sarkastycznym spojrzeniem. Dostrzegła w nim  błysk pogardy. Dotkliwej. ─ Spieprzaj, Rai.
Zmarszczyła brwi i wyprostowała się nagle, opierając dłoń na klamce. Jakby wstąpiły w nią nowe siły.
Jak sobie życzysz. Ale jest coś, co musisz usłyszeć ─ rzuciła kąśliwie, a dostrzegając ledwo widoczną zmianę na jego twarzy, nim wyszła, zostawiając go w kompletnym bałaganie, dodała już lżej: ─ Co chciałbyś usłyszeć.

---------------------------------

But szurnął po stopniu, gdy poprawiał mankiet koszuli. Stojący tyłem do schodów Sztacha akurat z hukiem uderzył kuflem o blat i ryknął coś na cześć Cornelii, przyciągając zamglone, zirytowane spojrzenie Jace'a. Jakby sam fakt, że w ogóle śmiał wypowiedzieć Jej imię, zakrawało już o grzeszenie, za które nawet drzwi Czyśćca się zamykały.
Olbrzym opadł na brzeg ławy ustawionej na samym środku ogromnego pokoju i już otwierał usta, by wykrzyknąć coś dwa razy głośniej, ale głos Shiry odebrał mu mowę.
Jace!
Sztacha ─ i wszyscy pozostali ─ zwrócili twarze ku Jace'owi. W chwili, gdy ich spojrzenia padły na białowłosym, jego stopa opadła na podłogę, a on sam wykrzywił usta w brzydkim grymasie.
Jesteście za głośno ─ burknął donośnie, przewracając przy tym oczami, choć w środku ciężko mu było zachować spokój. Shira wyskoczyła zza ławy i podbiegła do niego podekscytowana, choć jej aura nie dotknęła młodzieńca. Jej piskliwy, dziecięcy ton tylko bardziej podrażniał i tak solidnie zszargane nerwy. Pewnie gdyby tak prędko nie przeszła do rzeczy ─ nie wytrzymałby. W chwili jednak, gdy padło „to” imię, twarzy Jace'a złagodniała, usta rozchyliły się lekko, a spojrzenie utkwiło w twarzy tryskającej optymizmem dziewczyny, pełnej dobrych wieści.
Palce mu drgnęły.
Czuł się zdecydowanie zbyt lekki bez uwiązanego pasa miecza. Nie bezbronny, ale lekki, jakby odebrano mu coś, co umożliwiło prawidłową równowagę. Teraz był jednak gotów ruszyć do Goddard choćby i z bez oręża, jeśli istniała szansa, że...
W takim stanie jej nie pomożesz.
Przeniósł wzrok na Rainbow, która wyrosła spod ziemi tuż obok niego. Zacisnął usta, czując jej uścisk na swojej dłoni. Nie była już zła, choć jej obecność ściskała mu gardło. Rainbow...

---------------------------------

Ty mój siwy skurwysynie! ─ ryknął rozweselony Sztacha, przyciskając Jace'a do klaty. Zamknął go w tak niedźwiedzim uścisku, że przywódca zdążył wydać z siebie tylko cichy pomruk, nim jego usta dotknęły wielkiego bicepsa olbrzyma. ─ Ty, ty, ty! ─ dodał gigant, dotykając włosów Jace'a. Pewnie nawet poklepałby go po głowie, gdyby chłopak nie wbił nagle dłoni w jego pysk, a potem niespodziewanie nie wyprostowałby łokcia.
Puść go, ty owłosiona pało! ─ burknęła Shira, dając kopniaka prosto w wystające zza ławy dupsko Sztachy. ─ Jest ranny!
A tam, ranny! ─ Sztacha zaśmiał się, puszczając Jace'a, który zakasłał, chwytając się za gardło. Spiorunował wściekłym spojrzeniem olbrzyma, który widząc jego oczy, pod którymi kreśliły się głębokie cienie, nadal z wielkim bananem uniósł obie dłonie w obronnym geście i...
HUK.
Ty skurwysyński szczurze!
Zosztaw go...
─ Jorg.
─ … królewskiego bękarta...

Jace, Sztacha i Shira jak jeden brat obejrzeli się ku źródle hałasu, zastygając w swoich pozach, jakby Los postanowił wyłączyć czas, przemieniając ich w rzeźby.
Się porobiło, co? ─ Konspiracyjny szept dotknął czułego słuchu Jace'a. Chłopak ledwo widocznie wzruszył barkami, na co Sztacha znów obejrzał się w stronę Shiona. Zmierzył chłopca od góry do dołu i westchnął, kładąc łokieć na blacie, aż rozległo się nieprzyjemne trzaśnięcie. Oparł mordę o rękę i urwał sobie tak wielki kawał świńskiego uda, że prawie dorównywał jego głowie. Przystawił go sobie pod usta...
Chyba zaprowadzę go na górę...
… i oderwał równie wielgachny kawał mięcha. Przełknął akurat, gdy Rainbow zaczęła wspinać się po schodach.
Będziesz to pił? ─ mruknął Sztacha, wskazując obgryzionym udkiem na kufel nietkniętego piwa i zerknął na bok. A potem na Shirę, która rozłożyła małe rączki. ─ ... A.

---------------------------------

Rainbow poprowadziła go na górę. Nie dotknęła go, ani nic nie mówiła. Dopiero, gdy znaleźli się tuż przy drzwiach do pokoju, który od jakiegoś czasu przydzielony był Shionowi, zatrzymała się i spojrzała na niego pełna troski.
Zostanę z tobą przez noc, dobrze? ─ zapytała miękko... po czym drgnęła, gdy zza jej pleców dobiegł cichy głos. Odwróciła się na piecie i stanęła twarzą w twarz z Jace'em. Zmarszczyła lekko nos i wypuściła ciężko powietrze przez usta, zdając sobie dopiero sprawę, że wstrzymała dech.
Jace, ja... ─ zaczęła niepewnie, kątem oka zerkając na beznamiętną twarz Shiona. ─ Nie sądzę, by to był dobry pomysł.
Próbowała dobierać słowa bardzo uważnie, by nie wystraszyć księcia i nie rozdrażnić Jace'a, który patrzył na nią pełen upartości.
Zostanę z nim ─ powtórzył dobitnie, krzyżując wzrok ze spojrzeniem dziewczyny. Patrzyła na niego dłuższą chwilę, aż w końcu przegryzła wargę i dotknęła dłonią jego torsu.
Tylko pamiętaj. ─ Nie wypowiedziała tych słów. Ledwie poruszyła wargami i Jace mógł odczytać przekaz tylko dlatego, że stał tuż przed nią. Kiwnął głową, a ona z ociągnięciem zwróciła się do Shiona: ─ Zostawię cię z Jace'em, dobrze? ─ Uśmiechnęła się lekko, choć zdawała sobie sprawę, że nie odpowie jej tym samym. ─ Gdybyś czegoś potrzebował, przyjdź do mnie. Rozumiesz? ─ Odczekała jeszcze chwilę, po czym ostatni raz spojrzała na Jace'a, dając mu to samo ostrzeżenie, co przed momentem, wyminęła go i ruszyła holem do schodów.
Białowłosy nie odezwał się dopóty, dopóki kroki Rainbow kompletnie nie umilkły; a on sam nie nabrał pewności, że dziewczyna zeszła na dół, wchłonięta przez rozmowy, szmery i śmiechy-chichoty, kompletnie niepasujące do atmosfery, która gęstniała między Shionem, a nim samym.
Jak na zawołanie przez myśli przemknęło wspomnienie po uderzeniu sprzed paru godzin.  Przez to było jeszcze trudniej. Zacisnął szczęki, przegryzając słowo, które cisnęło mu się na usta, a które roztrzaskałoby ciszę między nimi, jak cienkie szkło rzucone o twardą, kamienną ścieżkę. To nie powinno tak wyglądać. Nie powinno ich w ogóle tu być. W tym miejscu, w tej sytuacji, o takim czasie. Jace nabrał powietrza przez nos, czując, jak napełnia mu płuca i wyciągnął rękę do Shiona. Zatrzymał się jednak w połowie drogi i zgiął nieco nadgarstek, jakby chciał ją cofnąć.
Dotknę cię teraz. ─ Choć brzmiało to banalnie, uznał, że ta informacja była w jakiś sposób konieczna. Nie spuszczając wzroku z twarzy Shiona opuścił zabandażowaną rękę i dotknął nią dłoni prawowitego dziedzica. Zrobił to jednak tak delikatnie, jakby przemknął milimetr nad skórą, bez faktycznego kontaktu. Dopiero po chwili, gdy jego palce dotarły do drugiego jej końca, zahaczył się o nią palcami. ─ Shion...

---------------------------------

Nie, chwila... haha... ja tak tylko... O Chryste!
To kolejny HUK! tego dnia.
Tego wieczora.
Wątła sylwetka wleciała praktycznie razem z drzwiami.
Chodź no tu, skurwysyński pomiocie! ─ Zaryczał Jorg, wchodząc przez framugę i dopadając do szczupłego chłopaka, który nie zdążył się nawet pozbierać z podłogi. ─ Już ja cię, kurwa, nauczę! ─ syknął zbir, unosząc pięść.
Ch-chwil...
CHWILA MOMENT! ─ Krzyknął nowy głos.
Do pomieszczenia wparowała dziewczyna, cała zziębnięta i okaleczona na twarzy. Chwyciła Jorga za ramię i próbowała odciągnąć go od towarzysza.
Puszczaj go, ty wstrętny łotrze! Ty...
To wy? ─ Rainbow przerwała zbiegowisko, choć Jorgowi udało się wymierzyć jeszcze dwa ciosy prosto w posiniaczoną twarz.
Kurwa, Rai! Znasz tych przychlastów?! ─ Mężczyzna potrząsnął wątłym ciałem, które trzymał za szmaty. Rainbow uniosła brwi, niemalże zaskoczona.

---------------------------------

Wsunął swoje pokaleczone palce na wierzch jego dłoni.
To co zrobiłem, jest niewybaczalne i nie mam zamiaru prosić o łaskę. ─ Lustrował uważnie jego twarz. ─ Ale nie zrobię ci krzywdy, Shion. Chcę tylko... ─ Ostrożnym ruchem zaczął unosić rękę, którą ujmował, robiąc to na tyle nienachalnie, by w każdej chwili mógł mu się wyrwać, nie czując przy tym żadnego oporu. Pierwszy raz zawiązał sam sobie sznur na szyi, by hamować upartość i władczą postawę; wreszcie dając wybór. Jace zdawał sobie sprawę ─ już... ─ przez jak wielkie piekło przeszedł Shion. Przez o wiele gorsze, niż ─ jak początkowo był przekonany ─ przeszła jego mała dziewczynka. Wtedy nie mógł znieść myśli, że ktokolwiek ją tknął, podczas gdy bez skrępowania czekał, aż tkną jego. Chciał mu powiedzieć, że Hekate jest bezpieczna, że ją uwolnią, że to, co chrzanił ten pieprzony piździelec, nie miało żadnego znaczenia. Że jeszcze da się to odbudować, że rany się zasklepią, a dusza wyhartuje. Sęk w tym, że te wszystkie słowa grzęzły mu w gardle, formułując się w coś ciężkiego i blokującego krtań. Ciepłe powietrze opadło na bandaż obwiązany wokół nadgarstka Shiona, nim Jace musnął wargami szorstki materiał.
Zmarszczył jednak nos, gdy z dołu dobiegły kolejne krzyki, stłamszone przez ryk Sztachy. Jace odsunął się, kompletnie nie zwracając uwagi na odgłosy, które ─ mimo wszystko ─ wydawały mu się jakby znajome i puścił księcia, zwracając mu wolność.
Popilnuję cię dzisiejszej nocy ─ oznajmił, kładąc rękę na drzwiach.

---------------------------------

Coś ty?! ─ Rainbow uniosła wyżej brwi, a Shibata zaśmiała się dźwięcznie, przykładając dłoń do twarzy.
Naprawdę ─ powiedziała tym swoim uroczym tonem. ─ Wiem, że to dobre wieści, ale czy on... musi...
Sztacha, weź połóż dupsko na ławie ─ fuknęła Rainbow, kładąc rękę na twarzy olbrzyma i odciągnęła jego mordę od buzi Shibaty, która zdążyła pokryć się lekkim rumieńcem wstydu.
Chwila, chwila, a ktoś tu wywiesi jęzor jak kundel. ─ Jorg wybuchł śmiechem, uderzając się w udo. ─ Tylko nie zaśliń tej ślicznotki, BUWAHAAHAHAHA.
Tak. ─ Ino zmarszczył brwi, rozmasowując posiniaczoną twarz. ─ Tak czy inaczej, mamy bardzo dobrą łączność i wgląd na to, co dzieje się w zamku. Najwidoczniej nie zapamiętano go z rebelii i się wkręcił między straże, robiąc za wartownika. Do teraz nie wiem, jak to zrobił.
─ A czy to ważne?
─ Shibata aż promieniała. Siedziała w ładnej sukni na rogu brudnej ławy i uśmiechała się od dziesięciu minut. ─ Zrobił i już! Musimy jak najszybciej powiedzieć księciu, że dzięki Kaneko jesteśmy w stanie zdobyć...
─ To nie jest najlepszy pomysł
─ przerwała jej delikatnie Rainbow, oparta biodrem o ścianę. Shibata rzuciła jej pytające spojrzenie, na które ta wzruszyła barkami. ─ Po prostu nie teraz, jasne? Niech to zaczeka do rana.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie oponował, kiedy kobieta zaczęła prowadzić go ku górze. Właściwie na nic już nie reagował, i wszystko było mu jedno co się z nim stanie. Głosy z Sali powoli rozmazywały się, albo to on stawał się na nie głuchy. W tym momencie pragnął położyć się i zniknąć, uciec od tych wszystkich spojrzeń i osób. Nienawidził ich. Każdego po kolei. Nienawidził wszystkiego, co go otaczało, za to, co z niego zrobili. A jego ciało przestało już należeć do niego. Odwrócił lekko głowę w bok, kiedy Rainbow przemawiała do niego. Dlaczego była taka miła? Po co siliła się na ten łagodny ton, traktując go jak jakieś dziecko? Dobrze wiedział, co o nim myślała. Oni wszyscy.
Po co ta fałszywa uprzejmość? Pewnie lada moment zejdzie do reszty i…
Jace
Odwrócił głowę w stronę jasnowłosego, przez krótką chwilę przyglądając mu się niewidzącym wzrokiem. Odchylił się do tyłu i oparł plecami o twarde drzwi, próbując uciec myślami gdzieś daleko. Nim się zorientował, jasnowłosy już znalazł się przy nim.
Dotknę cię teraz.
Nie chciał tego. Nie chciał, żeby to właśnie on się do niego zbliżał i go dotykał. Nie chciał go blisko siebie. Wewnętrzny krzyk rozpaczy rozbrzmiał, próbując wydostać się na zewnątrz, ale dziwna bariera, która postawił dookoła samego siebie, stłamsiła wszelakie emocje kotłujące się w jego klatce piersiowej, raz po raz ściągając go w narastającą ciemność.
Ale nie zabrał dłoni.
I chociaż było mu niedobrze i chciał zwymiotować na sam dotyk Jace’a, to nawet iskra zażenowania jego zachowaniem czy też obrzydzenia nie zawitał w brązowym spojrzeniu. Wyłączał się. Znowu.

* * *

Podciągnął mocniej nogi pod siebie i otulił je drobnym ramieniem, leżąc na łóżku tyłem do jasnowłosego. Odgłosy z dołu zdawały się narastać, choć jednocześnie stawały się przytłumione. Czuł na sobie jego spojrzenie. Świdrowało go. Nie wiedział, czy to była ułuda czy prawda, ale coś zaczynało go drapać od środka. Boleśnie wydrapywać każdy skrawek jego wnętrzności, wewnętrzna bestia wyżerała go i żuła. Bolało. Wszystko go bolało. Drżące palce wbiły się w kolana, i choć jego nogi pokrywał cienki materiał lnianych spodni, to wyraźnie odczuwał przydługawe paznokcie. Niech sobie pójdzie. Niech go zostawi. Po co chciało pilnować? Już było za późno. Wszystko zostało przekreślone. Jedną, przeklętą nocą, z której dokładnie pamiętał gwieździste niebo. I wykrzywione twarze pochylające się nad nim. Choć były zamazane, to w ciemności ich oczy jarzyły się czerwienią przebiegającą wzdłuż jego kręgosłupa i wywołującą zimne dreszcze. Obierały mu powietrza. Dusił się.
- Wyjdź. – cichy, obcy głos drażniący chrypą wyrwał się z jego klatki piersiowej. Nie należał do niego. Nawet jego własnego głosu pozbawili go tamtej nocy. Pieczenie gardle nasiliło się, kiedy chłopak nadwyrężył zszargane struny głosowe. Poluzował uścisk dookoła kolan i uniósł nieco dłoń, na której parę chwil temu Jace złożył motyli pocałunek. Wykrzywił wargi w kwaśnym uśmiechu, czując jak kąciki ust go bolą, jakby skóra naciągnięta nagłą emocją zaczynała się buntować.
- Kiedy zostałem sam… byłeś moją siłą. Czułem się przy tobie bezpieczny. Wiedziałem, że jak jesteś w pobliżu to nic mi nie grozi. Wtedy… – czemu głos mi się łamie? - - Wtedy cię nie widziałem. Moje oczy cię nie dosięgły. Ale wiedziałem, że tam jesteś, więc mniej się bałem. Chciałem tylko sprawdzić czy jesteś… – ciepłe łzy napełniły jego oczy, powoli spływając po skroniach mocząc brudną poduszkę. - Byłeś tam. Przez chwilę. A potem odepchnąłeś mnie i już cię nie było. Ja zostałem sam. Z nimi. Bo ciebie nie było. Bałem się. – głos się urywał przerywany narastającym łkaniem. Zacisnął dłoń w pięść i przesunął nią energicznie po oczach, aż go zapiekło. Ale łzy nie przestały lecieć. Jakby ktoś odkręcił kran i nie potrafił naprawić swojego błędu.
- Nie było cię.
Zabili mu żonę.
- Co ja ci takiego zrobiłem, że tak mnie nienawidzisz?
Robił to wszystko dla niej.
- Obiecałeś. Te wszystkie obietnice są nic nie warte! Okłamałeś mnie! Jesteś taki sam jak inni! Zawsze kłamiecie! Karmicie mnie głupimi bajeczkami, a potem i tak kłamiecie! Oddałeś mnie im, Jace! Zaufałem ci! – przycisnął dłonie do swojej szyi, nie mogą złapać oddechu, który raptownie stał się ciężki. Jakby coś usiadło mu na klatce piersiowej i nie chciało zejść. Od tamtej nocy nic nie mówił. Nie reagował. Wszystko gromadziło się w nim, toczyło się w jego trzewiach, wyżerając. Niszczyło go bezpowrotnie.
- Za każdym razem gdy zamykam oczy, widzę ich. Boję się spać, bo oni tu są. Śmieją się. Słyszę ich śmiech w mojej głowie. A ciebie tam nie ma. Nigdy nie było.
Pękł.
Rozpadł się na drobne kawałeczki, których nie było możliwości już poskładać. Zaczął krzyczeć, łykając własne łzy. Nie pamiętał już co mówił. Wyrzucał z siebie niezrozumiały potok słów pełen rozgoryczenia i bólu, ale również i strachu. Nie potrafił przestać płakać i się uspokoić. Leżał żałośnie na łóżku cały się trzęsąc, na przemian krzycząc, by po chwili jego głos przemieniał się w żałosny zawód i skowyt, na przemian na nowo płacząc i znowu krzycząc. Słowa przestawały mieć jakiekolwiek znaczenie i sens. Wszystko w nim puściło. Wszystko to, co do tej pory się nagromadziło. Aż na nowo zachrypł, nie mogąc wydobyć z siebie kolejnego słowa. Pozostało jedynie nieme łkanie i pociąganie nosem.
Na korytarzu rozległo się skrzypienie a potem pukanie.
- Jace? Wszystko w porządku? – melodyjny głos Nerissy przebił się przez płakanie rudowłosego dziedzica, cudem nie ściągając do pomieszczenia Rainbow, która zapewne widząc stan chłopaka, zrzuciłaby całą winę na jasnowłosego.
- Idź do niej.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Cztery nogi krzesła stuknęły cicho dosłownie pół sekundy przed tym, nim ciszę przerwał szept; nawet jeśli praktycznie niemożliwy do wychwycenia przez ludzkie ucho, w czaszce Jace'a zabrzmiał jak zdarty wrzask. Młodzieniec naparł dłonią na oparcie mebla i zmarszczył brwi, ściągając je ku sobie, aż nie pojawiła się wyraźna zmarszczka.
„Wyjdź.”
Nie było opcji, choć ten jeden raz faktycznie się zawahał. Czuł nawet, jak mimowolnie przekłada ciężar ciała na nogę ustawioną bliżej drzwi. Mięśnie gotowe były do podjęcia krótkiej wędrówki poza ścianę, ale umysł wypełnił się pszczelimi rozkazami, by pozostał w miejscu. Albo jeszcze lepiej ─ zbliżył się o kolejny krok, centymetr, milimetr... Jace ściągnął usta, gdy Shion wpierw szeptał, a potem ze słowa na słowo przechodził na wyższe tony, aż wreszcie pokój przyjął wrzask i rozpaczliwy skowyt.
Białowłosy zsunął palce z chropowatej powierzchni oparcia i przeniósł twarde spojrzenie prosto na zarumienioną od krzyków twarz dziedzica. Nie było już zadziornego chłopaka, który z żartem w głosie opowiadał o swoich możliwościach; zniknęła pewność siebie i władcza postawa, udostępniając światu kogoś, kto został obdarty z godności jak ze skóry. Wściekłość narastała jednak nie tylko w ciele młodego dziedzica, ale również u Jace'a. Szczęki zacisnęły się, dłonie zwinęły w pięść.
TRZASK.
„Jace?”
Czuł na wnętrzu dłoni irytujące pieczenie, w chwili, w której jego ręka uderzyła o policzek Shiona. Ale to było niczym. Bardziej denerwowała go Nerissa, przebijająca się do ich małego, zamkniętego pomieszczenia, w którym mieli być sami. Musiał to zakończyć. Teraz.
„Idź do niej.”
Niedoczekanie.
Zostaw nas. ─ Warknięcie było na tyle głośne, by dotarło do uszu Nerissy, ale nie nadwyrężyło strun białowłosego. Jeszcze ta chwila ciszy musiała im potowarzyszyć, nim zza drzwi dobiegły stopniowo niknące kroki. Odeszła bez żadnego słowa; nie dopytywała, nie angażowała się. Pozwoliła im zostać, dusząc w sobie ludzki odruch ciekawości, gotowa jednak wrócić, gdyby hałas narósł, a niepokój rozsadzał pierś. Dotknęła lekkim obuwiem stopnia schodów, gdy Jace bezceremonialnie chwycił Shiona za szczękę i zadarł jego głowę wyżej. Nie obchodziło go, jak brudne miał palce; choć zaczynał rozumieć, że i jego dotyk porównywalny jest do ohydnego gówna. Po prostu szarpnął go i przyciągnął do siebie, z m u s z a j ą c słabe ciało do przesunięcia się bliżej; tak blisko, że musiał dotknąć mokrym, zaczerwienionym od uderzenia policzkiem skrawka materiału na torsie Jace'a. Palce puściły, prędko wsuwając się w rude kosmyki z tyłu głowy. Przygarnął go do siebie, opierając usta o czubek jego głowy.
Niedługo pozostał jednak w tej pozycji. Odetchnął głęboko, kładąc gorące powietrze na pasmach roztrzepanych włosów i przegryzając martwe w mowie słowa odsunął się od Shiona.
Nie jestem, bo nie mogę być twoją siłą. Nie pokładaj we mnie wszelkich nadziei, szczeniaku. ─ Skrzywił się. ─ Do diabła, jesteś przyszłym królem. Nie szukaj pomocy u szczurów kręcących się pod twoimi butami, bo złapiesz od nich jakieś kurewstwo i nie zostanie z ciebie nic prócz sztywnego trupa.  Jeśli uznasz mnie za jedyny wzór, co będzie, jeśli nagle zniknę? Jeśli następnym razem banda powalonych piździelców zada o parę trzaśnięć bata więcej? Nie masz być schorowanym gówniarzem. Podnieś głowę i nie oglądaj się za siebie. Sądzisz, że tylko ty cierpiałeś? ─ Pomieszczenie przeciął marudny pomruk, gdy Jace wypuszczał powietrze przez zęby. ─ Nasza umowa dobiegła końca tygodnie temu, a jednak nadal tu jesteś, nadal jesz naszą żywność, przywdziewasz nasze szaty. Sądzisz, że robilibyśmy to po to, by kazać ci potem spieprzać? Albo żeby cię zabić? ─ Na jego twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. Pomyślał o tych wszystkich nocach, gdy zdrapywał kolejne strupy z krwawiących ran i wyobrażał sobie czerwień okalającą martwe ciało dziedzica. Aż w oczach pojawił się zadziorny błysk na myśl kar, jakie dla niego wymyślił. ─ Głupie chujerstwa chodzą czasami po głowie, młody, ale czegokolwiek byś nie nawrzeszczał, gówno widocznie wiesz. Powinieneś nauczyć się więcej. W tak krótkim czasie poznałeś smak piekła, choć pochodzisz z raju. Zaznałeś ran, cierpienia, łez, pokazano ci wreszcie twarze nieprzyjaciół. Ale zyskałeś też ludzi, którzy gotowi byli stanąć w twojej obronie, mimo bata w twojej dłoni i nie doceniasz ich poświęcenia. A poświęcili życie nie tylko za mnie, bo i ciebie wyrwano ze szponów tego jebańca. Masz psy, które możesz skopać na koniec komnaty, kazać odciąć im nogi, a potem rozsiąść się wygodnie w swym tronie i zawołać. Zamiast tego wolisz dzień za dniem umierać coraz bardziej, bo zadano ci ciężkie rany. To nie my je zadaliśmy, do kurwy, a patrzysz na nas, jakbyśmy byli równie winni. Jakbyśmy w kątach wyszydzali cię i kpili, nie przejmując się twoim losem. I myślisz, że co? ─ Kącik ust drgnął nieco wyżej, pozwalając wkraść się ironii. ─ Że s k r z y pjesteś tylko beznadziejną kurwą i powinieneś ze sobą skończyć. Może powinienem ci w tym po--
Nie zdążył.
Ktoś niespodziewanie szarpnął go za ramię i świat mimowolnie - TRZASK! - przekręcił się o parę stopni, pozostawiając w Jace'u jedynie niekontrolowane buchnięcie ognia na policzku.
Jace! ─ Nagły protest zasznurował usta białowłosego, który spojrzał z błyskiem zdezorientowania prosto w Rainbow, dostrzegając rozczarowanie upchnięte w kolorowych oczach. ─ Do diabła, wynoś się stąd!
Usta rozchyliły się lekko, ale kolejne uderzenie padło na jego ramię. Syknął, jak kocur, któremu nadepnięto na ogon i cofnął się o krok, obrzucając dziewczynę wściekłym spojrzeniem.
Co ci do kurwy...
Wypad! ─ huknęła, stając pomiędzy nim, a Shionem. ─ Goń się, kurwa. Jace, zaufałam ci! ─ Podniosła głos do krzyku, spychając przywódcę o kolejny krok ku uchylonym na oścież drzwiom, przez które przed momentem wtargnęła, wprowadzając istną burzę z piorunami. ─ Powiedziałam ci wszystko, co wiedziałam. Obiecałeś!
Skrzywił się, ale żadne słowa nie cisnęły mu się na usta.

---------------------------------

S k r z y p.
Drzwi zaskrzypiały, gdy je za sobą domykał. Zdjął dłoń z obolałej szczęki i... jego wzrok padł na parę ubrudzonych błotem butów. Na moment wstrzymał dech, gotów odeprzeć atak albo nagle uskoczyć przed lecącym w jego stronę nożem. Wspiął się błyskawicznie spojrzeniem po szczupłych nogach, zahaczył o talię, piersi, szyję, aż wreszcie dotarł do oczu Nerissy. Zmarszczył brwi, prostując powoli ramiona, by zagórować nad niższą dziewczyną.
Stali tak przez dłuższą chwilę, jakby nie mogli sobie pozwolić na przegraną. A przegrana oznaczała odwrócenie wzroku w innym kierunku. Dopiero, gdy usłyszeli kolejne, bardzo cichutkie i nieśmiałe skrzypnięcie desek, oboje jak na komendę, zwrócili twarze ku schodom. Shibata potulnie uśmiechnęła się lekko i kiwnęła do nich głową.
Witaj, panie ─ rzuciła praktycznie szeptem, poprawiając długie fałdy sukni. ─ Mogłabym ci zająć chwilę?
─ Mówiliśmy, byście zostali na dole
─ syknęła twardo Nerissa, przecinając talię Shibaty ostrym spojrzeniem.
„Byście”? ─ Głos Jace'a zabrzmiał dziwnie chrapliwie. ─ Ilu was tam jest?
Przyszłam z Ino ─ wytłumaczyła prędko Shibata i przechyliła się nieco na bok, jakby chciała dostrzec, co dzieje się za plecami Jace'a. ─ Czy za tymi drzwiami jest ksią... jest on?
Nerissa wymieniła z Jace'em niechętne spojrzenie i wzruszyła barkami.
No jest.
Mogłabym się z nim zobaczyć?
No jak do głupiego szczyla. Mówiliśmy już, że teraz nie.
Shibata spuściła wzrok i przesunęła palcami po wierzchu drugiej dłoni.
Um... no tak. A mogłabym porozmawiać z Jace'em? ─ Niepewnie podniosła znów spojrzenie i zajrzała w dwukolorowe oczy chłopaka. Białowłosy przesunął ręką po policzku, jakby tym gestem mógł zmyć z twarzy całe zmęczenie i westchnął przeciągle; zdecydowanie zbyt głośno.
Jest coś, co chciałabym, żebyś wiedział i...
Niech będzie.
Na osobności wpierw...

---------------------------------

Pomogę ─ zaoferowała się Shibata, gdy Jace chwycił za stół i przechylił go, by postawić na nogi. Dziewczyna przykucnęła w tym czasie i wzięła w dłonie malutką miseczkę, której nie udało się stłuc podczas całego zamieszania. Ułożyła ją z cichym stuknięciem na blacie, odgarniając butem szkło na bok. ─ Dużo tu elementów, o które można się zranić.
Postawił krzesło.
O czym chciałaś porozmawiać?
O starszym bracie księcia.
Jace nagle uniósł głowę i spojrzał na nią podejrzliwie.
Nie zamordowano go już wcześniej? ─ Białowłosy oparł się ramieniem o nagą ścianę i zmarszczył brwi. ─ Doszły mnie słuchy, że albo go zarżnięto, albo został porwany przez inne królestwo.
Właśnie. ─ Shibata kiwnęła głową i objęła się. W środku było lodowato, jakby ktoś wpuścił do pomieszczenia samą zimę. ─ To jeszcze nic pewnego, ale mówią, że książę Ethan żyje i... że jest tym, który mógłby strącić z tronu samozwańczego władcę.
Jace poruszył dłonią, zgiął palce i przyjrzał się niechętnie swoim paznokciom.
Mhm. I?
I... ─ ciągnęła Shibata, skubiąc brzeg sukni. ─ Pomyślałam, że... może gdyby księciu Ethanowi udało się odebrać insygnia... to przyjąłby swojego brata z powrotem... Shion mógłby wrócić... i żyć tak, jak... ─ ścięła się, starając znaleźć w umyśle słowa, które nie brzmiałyby pogardliwie. ─ Po prostu. Żyć jak dawniej. Tak jak do tego przywykł. Tutaj sobie nie poradzi.  Nie dlatego, że nie dałby sobie rady, bo dałby. Ale to nie jego bajka. Jest księciem.
Jace parsknął.
A my smokami?
Nie. Ale nie jest tutaj szczęśliwy.
Czaszkę nadal rozdzierał mu wrzask Shiona, dlatego ze zmęczeniem musiał przyznać jej rację. Nie powinno go tutaj być. W chwili, gdy go gwałcono, los powinien przenieść go do kosztownych komnat i posłusznej służby, gotowej zabawiać go aż zmorzy go sen. Ktoś najwidoczniej pomylił scenariusze, ale przedstawienia nie można było przerwać, by zatuszować ten błąd. Wymagano od nich, by grali dalej.
Pomyślałam też... ─ odezwała się ponownie Shibata, splatając z przodu palce ─ że mu pomożecie. Że ty i twoi... twoi towarzysze... no... że pomożecie nam odszukać księcia Ethana. Może te bajki są prawdziwe. Może naprawdę gdzieś tam... jest... i czeka. Z armią, a nawet jeśli bez niej, to poddani go kochali. Zebrałby całe tuziny, gdyby tylko zechciał. I... ale jeszcze nie wiadomo, czy to prawda. Ino i ja wyruszamy, by dowiedzieć się czegoś więcej, ale ja jestem zwykłą pracownicą, a on tylko stajennym... Nie uda nam się przecież... no i w ogóle...
Jace wypuścił powietrze przez zęby.
Dobra, zrobimy tak...

---------------------------------

Jest środek nocy.
Sztacha ziewnął, wydając się przez chwilę samą paszczą. Jorg, siedzący najbliżej niego, ze zbolałą miną zamachał ręką, jakby odganiał natrętnego owada.
Ale ci zajeżdża starym gównem.
Rainbow sama zdusiła ziewnięcie, szczelniej otulając się ciężkim płaszczem. Księżyc wisiał wysoko na granatowym niebie, rzucając rażący wręcz blask na chatę, w której stłoczyła się cała banda przyćmionych snem umysłów. Jego blask był tak mocny, że nie potrzeba było żadnych lamp ani pochodni ─ przez okno wpadało wystarczająco dużo światła, by rozłożona na blacie ławy mapa była czytelna. Jace, pochylający się nad rysem krainy, wydawał się jedynym trzeźwym w towarzystwie.
... Syjam i Shira, będziecie nieustannie patrolować targ w Goddard. Wstępne plany wskazują na to, że przyjadą z Hekate za cztery doby. To moment, gdy handel niewolnikami zaczyna swój triumf, bo wszyscy chcą wołów do pomocy przy polu. Nasłuchujcie i starajcie się nie pozostać w czyjejś pamięci.
Robi się ─ wymamrotała sennie Shira, opierając policzek o ramię Syjama, który ─ jak zawsze w pełnym milczeniu ─ kiwnął głową na znak, że rozumie.
Yulier i Neil pojadą jako asysta z Shibatą i Ino, żeby...
Łej! ─ Sztacha nagle się wybudził. ─ A ja to co?
Ty wyruszysz z nami w przeddzień rozpoczęcia targu. Wysłałem już Wordicka, żeby spatrolował oddziały lorda Farrowa. Nie mamy wystarczająco liczebnej grupy, by zaatakować ich z dupy. Potrzebujemy zasadzki.
Nie zapominajmy, że lord Farrow ma teraz Huntera ─ odezwała się Nerissa. Upchnięta gdzieś w kącie, pocierała zziębnięte ramię i starała się nie zamienić w sopel. Jace wzruszył lekko barkami, stukając palcem w mały budynek z dorysowanym płotem; symbol wsi.
Nie sądzę, by przez tak krótki czas lord Farrow zabił smoka. Bez tego miecz nie pozwoli mu korzystać z pełni swoich możliwości.
Jorg parsknął, zwracając na siebie uwagę.
No co? Frajer mnie bawi.
Tak czy siak ─ ciągnął Jace. ─ Hunter jest w jego rękach zwykłym mieczem. Bywały legendy, które głosiły, że nie potrzeba krwi smoka, by móc korzystać z mocy Huntera, ale nie znam szczegółów. ─ Znów postukał palcem na wioskę. ─ To Arendal. Goddard jest otoczone przez wysokie góry z dwóch stron, z trzeciej przez rwącą rzekę. Najłatwiej przejechać tym odcinkiem, mijając tę wioskę. Horai już bada teren. Z rana poda mi szczegóły.
Ale Jacze ─ Arima przesunął szponiastą, krzywą łapą po oczach, by odegnać senność. ─ Ale tam sztraszy!
Jorg znów parsknął.
Chuje muje dzikie węże. To tylko bajki!
Wioska jest opuszczona od setek lat. Pozostały po niej wyłącznie zgliszcza i stare, trzeszczące chaty. W ruinach walczy nam się najlepiej. To nasze tereny, więc bez problemu powinniśmy przejąć kontrolę nad bitwą. Nim Farrow się zorientuje, jego przyboczna banda przygłupów będzie rozdzielona i wybijana w pień. Gorszych szumowin niż ten strachliwy jebaniec nie znajdziemy, Arima.
W porządku ─ wtrąciła się Rainbow, zaciskając na moment usta w wąską linię. ─ Ale co ze Shionem?
Właśnie. ─ Jace wyprostował się i wykrzywił usta. ─ Może ty mi powiesz.

---------------------------------

Reszta dni przeznaczona została na balsamowanie ran, sen, treningi, albo zdobycie i naostrzenie oręży. Rainbow wyłamała deskę z podłogi i wyciągnęła spod niej ciężką skrzynię, w środku której znajdował się srebrny miecz. Jace zważył go w dłoni i choć daleko mu było do Huntera, ostrze wydawało się być wykute z dobrej stali. Dwa dni przed wyjazdem do Arendal zjawił się zdyszany Horai. Jace zwołał wtedy wszystkich do głównego pomieszczenia w chacie Rainbow i podał szczegóły, wymieniając budynki, których powinni się strzec i te, które najlepiej nadadzą się na skrytkę.
Wordick przekazał nam, że Hekate będzie prawdopodobnie w wozie ciągniętym przez kare konie. W tym przez Quinna.
W klatce ─ dodał Wordick, wsuwając do pochwy miecz, który przed momentem oglądał. ─ Znaczy, Hekate będzie w klatce. Nie Quinn.
Rainbow dostrzegła ślad czegoś dziwnego w oczach Jace'a, co zniknęło, gdy tylko na nią spojrzał. Ściągnęła usta w linie.
Więc ja mam chronić Shiona?
Jace zarzucił kaptur na białe kosmyki i dopiął pas z mieczem.
Tak jak się umawialiśmy.

---------------------------------

Arendal było niezbyt dużą wioską zapewne nawet w czasach, gdy jeszcze ktoś tu żył. Mówiło się, że pewnego razu na mieszkańców napadły pokraczne stwory, pół wilki i pół ludzie, zeżarli wszystko i wszystkich, a budowle zburzyli, paląc co się dało. Niektóre chaty stały jeszcze ostatkiem sił i tylko czekać, aż wydadzą ostatnie tchnienie przed upadkiem. Wordick przeszedł jednak przez wszystkie po kolei, sprawdzając trwałość podłóg i ścian, by nie było problemu z nagłym zawaleniem się.
─  Barold powinien iść tam ─  powiedział Wordick, unosząc ramię. Palcem wskazał kamienną wieżę kościoła. Urwany sznur zwisał z muru jak puszczony na wietrze warkocz. ─  Konstrukcja jest dość stabilna, by utrzymać jego ciężar.
Barold zaśmiał się rubasznie, kładąc łapy na brzuchu. Był tak gruby, że nie mógł się objąć cały.
─  Zaraz tam ciężar! ─  ryknął wielkolud i chwiejnym krokiem ruszył do wieży, trzęsąc połową pola. ─  Toż to chudy jestem jak szkapa! Wypraszam sobie... ─  mamrotał pod nosem, w chwili, gdy Jace gestem ręki przywołał Rainbow. Dziewczyna, ubrana w lekkie szaty, zachęciła Shiona, by poszedł z nią i ruszyła do rudery, wysuniętej nieco poza szereg pozostałych domów. Stała nieco z tyłu i aby do niej dotrzeć, trzeba było przeskoczyć niski płot, bo nie prowadziła do niej udeptana ścieżka ─  tak, jak do pozostałych. Jace wszedł do środka. Od razu czuć było ciężki zapach zgnilizny i kurzu. Centymetrowy brud trzymał się na stopniach schodów, a każdy jeden krok pozostawiał na deskach wyraźne ślady. Na samej górze znajdował się strych z pochyłym dachem. Okno dawno nie posiadało okiennic i choć śnieg zdążał w większej mierze stopnieć przez cieplejsze dni, to jednak nadal czuć było tutaj chłód.
─  Tutaj? ─  mruknęła Rainbow, kładąc podeszwę na jednej z desek. Podeszła do Jace'a, który stał przy otworze na okno, oparła dłonie o framugę i wyjrzała na zewnątrz. ─  Widać całą drogę.
Właśnie. Wiem, że walczysz w zwarciu, ale Shion potrafi strzelać z łuku.
─  Nie wiem, czy w tym stanie... ─  zaczęła, ale Jace przerwał jej samym wyrazem twarzy.
Więc jeśli będzie w stanie.
Rainbow kiwnęła głową.
Gdzie ten łuk?
Wordick miał je zaraz przynieść, ale coś wlecze to swoje dupsko. W jednym coś zaszwankowało.
W jednym? ─ Rainbow westchnęła. ─ Czyli jest ich więcej.
Shion pewnie sprzeda ci parę cennych rad.
Ale za jaką cenę? ─ Dziewczyna uniosła oczy ku górze, widocznie zirytowana. ─ Dobra. Przejdę się i zobaczę co z tymi łukami. Nie znoszę ich, do diaska... Nigdy mi to nie wychodziło... i jeszcze... co za...
Aż w końcu jej głos ucichł. Pozostał tylko świst wczesnowiosennego wiatru i pierwsze, głuche pohukiwania sów. Jace, wciąż oparty o ścianę, spojrzał na Shiona. Nie odzywał się do niego, od kiedy Rainbow w wybuchu nagłej złości wyrzuciła go z pomieszczenia, godząc w dumę i szarpiąc za nici cierpliwości. Potem wparowała jeszcze do jego pokoju i dostał od niej ostre baty, bez szansy na wytłumaczenia. Jej gniew zelżał dopiero, gdy na pierwszej z narad nawiązał do pomocy Shibacie i Ino w odszukaniu księcia Ethana. Najwidoczniej fakt, że „jednak” nadal chciał pomóc Shionowi odzyskać dawne życie, w pewien niewielki procent udobruchało charakterną dziewczynę. Pewnie to pozwoliło jej nieco schować kły i tylko dlatego zdecydowała się, by na moment zostawić ich samych sobie.
Jace przegryzł wewnętrzną stronę dolnej wargi i spojrzał za okno, na ciemniejące niebo.
Jak twoje rany?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tego się nie spodziewał. Ale efekt końcowy był taki, że koniec końców, WRESZCIE, przestał płakać i się rzucać. Pulsowanie i pieczenie policzka skutecznie zamknęło mu usta. Uniósł powoli drżącą dłoń i musnął opuszkami miejsce, gdzie zdążył już pojawić się czerwony ślad. Zapłakane spojrzenie spoczęło na sylwetce jasnowłosego a w brązowych tęczówkach zagościło niezrozumienie.
Uderzył mnie. Dlaczego?
Słowa, jakimi został zaatakowany – bolały. Jeszcze bardziej, aniżeli uderzenie, którym uraczył go Grow parę chwil wcześniej. Piekło, ale nie tak jak w klatce piersiowej. Brakowało mu powoli tchu. Chciał, żeby się zamknął. Żeby przestał mówić te wszystkie słowa, które go powoli łamały. Został skrzywdzony. Dotarło to do niego ze zdwojoną siła. Do tej pory próbował wyprzeć to ze swojej świadomości, odcinając się zupełnie od świata i ludzi dookoła niego, powoli pozwalając wewnętrznej ciemności na pochłonięcie go. Ale pękał, a szklany mur, który zbudował dookoła siebie ugniatał się z każdym wypowiedzianym słowem.
Ale najgorsze w tym wszystkim chyba było to, co Jace zrobił. Mięśnie chłopaka napięły się, kiedy poczuł na swoim ciele jego dotyk, przez dłuższą chwilę walcząc z nim, żeby nie dopuścić do jakiegokolwiek zbliżenia pomiędzy nimi. Ale i tutaj bardzo szybko się poddał, kiedy poczuł jego ciepło i zapach. Działał na niego jak balsam na świeże rany. Wylewając się powoli i łagodząc całe zło, jakie mu wyrządzono. Drobne dłonie bez większego namysłu objęły go w pasie, kiedy on sam przylgnął tak mocno, jakby chciał stać się jednością z jego ciałem, czując, jak pod powiekami gromadzą się kolejne łzy pełne bezradności.
Nie jesteś sam, Shion.
Wiedział. Wiedział, że nie jest sam w tym jebanym bagnie. Już nie.
- Jace, ja nie chc— – jego słowa utonęły w huku, który towarzyszył rozszalałej Rainbow. Nim Shion byłby w stanie cokolwiek powiedzieć, to już został sam na sam z kobietą.  Spojrzał bezradnie na swoje dłonie, którymi jeszcze parę sekund wcześniej obejmował szczupłe ciało wojownika. Teraz wydawały się takie puste.
- Chciałem, żeby został… - wyszeptał ledwo słyszalnie, unosząc czerwone od łez spojrzenie na dziewczynę.
- Shhh, Shion. Prześpij się, co? – Rainbow wymusiła uśmiech i przetarła jego oczy, pomagając mu się położyć. Ale Shion nie zasnął już tej nocy.


[ * * * ]

Przez mijające dni wciąż się nie odzywał do ludzi. Jedyną osobą, której udało się jakkolwiek nawiązać z nim kontakt była Rainbow. Ale nie to było najważniejsze. Zaczął jeść i funkcjonować. Powoli, niespiesznie i niepewnie, ale nie miał już myśli samobójczych i nie zamykał się w czterech ścianach. Był nawet moment, kiedy zaczął trenować strzelanie z łuku. Zaczął żyć zemstą, której chciał dokonać na swoich oprawcach. Nawet, jak nigdy przedtem nikogo nie zabił tak teraz pragnął tylko jednego. Jace’a unikał. Jeżeli jasnowłosy wchodził do pomieszczenia, to chłopak szybko wychodził. Nie chciał wchodzić mu w drogę, a i nikt nie wiedział, co też takiego wydarzyło się między nimi. Shion wiedział jedno. Nie był jeszcze gotowy, by spojrzeć mu w oczy. A dzień odbicia Hekate zbliżał się nieubłaganie.

[* * *]

Odprowadził wzrokiem kobietę, nie wyrażając jakiegoś większego zainteresowania otoczeniem czy też samą osobą Jace’a. Nawet na niego nie spojrzał, kiedy usłyszał pytanie. Zamiast tego ruszył leniwym krokiem w stronę miejsca, które w swych latach świetlności pełniło funkcję okna, a deski boleśnie zgrzytały pod jego drobnym ciężarem. Dotknął drewna dłonią ukrytą pod starą, nieco za dużą rękawicą, wyglądając na krajobraz wciąż ukryty pod zimowym puchem, chociaż wyraźnie topniejącym. Czuł się dziwnie w obecności jasnowłosego. Przez cały ten czas unikał go jak ognia, zresztą, sam Shion nie pozostawał dłużny. Nie chciał go widzieć i z nim rozmawiać. Może to zabawne,  ale po dzień dzisiejszy czuł fantomowy ból policzka po uderzeniu jasnowłosego. I niesmak w ustach.
- Hm. – zamyślił się cicho. Przynajmniej od tamtego dnia zaczął powoli się odzywać do ludzi. I jeść. No i nie miał już myśli samobójczych, choć po jego dawnej osobie pozostało jedynie echo. Coś się zmieniło. Coś, czego Shion nie mógł już odzyskać.
- A o których ranach mówisz? – odwrócił się i oparł biodrami o okno, unosząc brwi nieco wyżej, które zniknęły pod przydługimi już rudymi włosami.
. - Rana po sztylecie goi się powoli przekształcając w bliznę. Jak widzisz, siniaki i drobne rany zniknęły, tyłek już tak mnie nie boli i mogę chodzić oraz siadać, nie sikam też już krwią. A co do rany tutaj… – uniósł dłoń i wskazał na swoją głowę, po czym uśmiechnął się do jasnowłosego, choć w jego uśmiechu nie było nic pozytywnego.
- Jace. Dzień przed wyjazdem słyszałem cię. Przechodziłem akurat korytarze. Nie próżnujesz, prawda? Powiedz mi… – powoli ruszył w jego stronę odpychając się biodrami od ,okna, jednocześnie ściągając rękawiczkę. - Czy jest to dobry sposób na zapomnienie tego wszystkiego? Jak myślisz… powinienem też spróbować z kimś? – zatrzymał się przed nim i wyciągnął rękę w jego stronę. Musnął delikatnymi opuszkami warg mężczyzny, po czym przysunął swoją dłoń do swoich warg.
- Ej, Jace. Pocałowałbyś mnie? Tak jak wtedy? – zamruczał cicho, przechylając głowę nieco w bok. Dookoła zapanowała nieznośna cisza, aż wreszcie chłopak parsknął i westchnął cicho.
- Oczywiście, że nie. – dodał marudnie I odwrócił się od niego, ponownie wracając w poprzednie miejsce przy oknie.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 4 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach