Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 6 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Go down

Nawet nie miał ochoty wściekać się o to, że Narai mu nie wierzy. Zarzucanie kłamstw i wmawianie schizofrenii było w jego mniemaniu ostro nie na miejscu, gdyż na co dzień uważał się za osobę raczej dość szczerą i prawdomówną (rzecz jasna w stosunku do osób, które dla przykładu nie chcą w danym momencie ukatrupić jego lub reszty Psiarni. Wówczas pozwalał sobie na małe kłamstewka.. no, ale szczery był zawsze!), jednak oskarżenia wydawały się po nim spłynąć, a Kurt stał z tym samym napiętym wyrazem twarzy, jak dotychczas, wyjątkowo nie patrząc w stronę brunetki. Wystarczyły mu same wyobrażenia jej miny zatytułowanej „Gościu, ześwirowałeś. Lecz się i weź spadaj, nim sama Cię stąd spadnę!”.
- Przypuszczam, że ty również o wielu rzeczach nie raczyłaś mnie poinformować. Pomijając wytykanie sobie idiotyzmu, nie rozmawialiśmy dłużej, niż kilka słów, więc kiedy miałem Ci wszystko opisać? Poza tym zakładałem, że jednak wiecie. Teraz się okazało, że mylnie. – przyznał bez najmniejszego poczucia winy z głosem odrobinę bezbarwnym. Był zirytowany, ale gniew z łatwością uginał się pod poczuciem beznadziejności, a ono skutecznie hamowało strzelanie głupich min. – Schizofrenia? Chciałbym, ale to gówno było prawdziwe. Rozorało mi rękę, którą tak pięknie mi wylizałaś. O poparcie moich słów możesz poprosić Hibiki. – rzucił, również udając się w kierunku schodów, dążąc do tego, aby ją wyprzedzić.
- Tego wam życzę, ale póki co idziecie w tym samym kierunku co ja, wariat, więc proponuję pociągnąć dalej temat mówienia sobie o wszystkim co wiemy. Możesz nawet zacząć, skoro skrawek mojej historii wydaje ci się nieprawdopodobny w tej tak prawdopodobnej sytuacji, w jakiej jesteśmy. – jeżeli zdołał, wyminął Narai i jako pierwszy opuścił hol, wracając znów na schody. Szukając wzrokiem blondynki, zszedł na dół. Nasłuchiwał i zachowywał najwyższą czujność, jednak jeżeli nic nie odwróciłoby jego uwagi, pokierowałby się na piętro niżej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Prychnięcie przetoczyło się przez hol, jakby Kurt jeszcze przed momentem wcale nie przypomniał jej o zerkających na nich kamerach. Narai obrzuciła go tylko przelotnym, niezadowolonym spojrzeniem i uniosła brodę nieco wyżej – w geście niemal rodowitej księżniczki.
- A od kiedy to tobie trzeba wszystko mówić? - syknęła przez zęby, zadając to pytanie z bezpodstawnym jadem. - Ponoć nie masz żadnego planu. Więc marny z ciebie przywódca. Sądzisz, że ktokolwiek chciałby mieć marnego przywódce na karku?
Kiedy się z nią wyrównał, dłonie czarnowłosej zacisnęły się w pięści. Na twarzy wymalowała się możliwa do odczytania chęć zaatakowania. Oczywiście, mogłaby go uderzyć i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Bo przecież on miał te same możliwości. Różniła się od Kurta wyłącznie tym, że naprawdę miała na to ochotę. Na tyle wielką, że jej ramię uniosło się odrobinę i cios na pewno by padł, gdyby nie imię Hibiki. Opuściła szybko dłoń, wypuszczając powietrze z płuc. Zdała sobie też sprawę, że na kilka sekund wstrzymała dech.
- Ale się cwany zrobiłeś – wtrąciła ironicznie, rozluźniając zesztywniałe z gniewu palce. - Strach cię obleciał, że zostaniesz sam i...
Między nimi zapanowała cisza, przerywana odgłosami kroków Sullivana. Narai przystanęła raptownie, wciągając powietrze do płuc.
- Sulli... – zacięła się, patrząc przez chwilę w miejsce przejścia, w którym zniknął. W końcu ruszyła przed siebie, wbiegając na schody. Bezgłośnie pokonała stopnie, dopadając gwałtownie do Ailena. Jej długie palce zacisnęły się na jego ramionach, a usta prawie dotknęły ucha, kiedy wyszeptywała na nie:
- Nie czuję jej.
W głosie Narai zabrzmiała jakaś nowa nuta. Drżenie jej rąk nie było jedynym bodźcem, jaki odczuł Ailen. Wraz z dotykiem czarnowłosej chłopak zaczął doświadczył ostrego jak igły zimna, przenikającego przez jego ubrania, skórę i mięśnie, aż do organów.
Zakuła też myśl. Powracające wspomnienie.
Niemal mógł poczuć, jak wraca do pokoju, w którym kryli się z Hibiki, czekając, aż Narai się ocknie. A gdy to wreszcie nastąpiło, wściekłe słowa czarnowłosej, jej odgrażanie się i informacje, o których nie powinna mieć pojęcia, a o których jednak wiedziała, zostały uwieńczone jednym sprostowaniem:
„... nie ma... ocy... nnej... iż... eczenie...”
- Szlag! - warknęła Narai, wyrywając go z sekundowego otępienia. Pchnęła ciało Ailena na bok, by zrobić sobie miejsce i wypruła naprzód, w głąb korytarza, z którego nie tak dawno przyszli.
Kurt, za sprawą nagłej siły, opadł niezbyt poważnie na ścianę. Prószące ramiona Ailena białe gwiazdki zaczęły szybko topnieć, wsiąkając szybko w materiał jego ubrania. Przejmujące zimno było tym mniej odczuwalne, im dalej znajdowała się Narai, aż wreszcie zniknęło w chwili, w której wpadła w zakręt i rozpłynęła się za rogiem.
Nic się tutaj nie zmieniło.
Wciąż na ścianach widniały stare dyplomy i certyfikaty; nadal jedna z wind była uchylona, a drzwi drugiej – zamkniętej – zbryzgane świeżą krwią.
Zapanowała cisza, przerywana pobzykiwaniem zepsutej lampy.
Tylko gdzieś w dali, bardzo głęboko, do uszu Kurta dobiegł cichy chichot, który skądś znał.

|| Dołączam mapę, którą i tak już widziałaś.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Bez owijania w bawełnę, Narai była dla bruneta istnym wrzodem na tyłku. Nierozważną kretynką, która kłapała dziobem tylko po to, żeby ponownie go sprowokować. Za nic miała sobie jego ostrzeżenia i prośby. Wzbudzała w nim chęć usprawiedliwiania się z każdej wytkniętej pierdoły. Gdyby tylko się temu porwał, rozmowa szybko przemieniłaby się w kłótnie rodem z przedszkolnego dywanika, jak to dwójka dzieci przekomarza się i wyzywa od „- ty jesteś większą łamagą! - Nie, bo ty!”. Wiele z jej słów miało swoją prawdę, jednak mącenie Ailenowi priorytetów stanowczo mu się nie podobało. Powinni współpracować… fakt faktem, że sam zachowywał się jak skończony patafian, ale - w swoim mniemaniu - przynajmniej starał się być mniej prowokacyjny.
W jednym jednak miała rację.
Bał się, że zostanie sam.
Kocim zwyczajem stąpał po stopniach miękko i możliwie jak najciszej, czując, że ponownie pcha się w teren o podwyższonym ryzyku – w takiej lokalizacji miałby mniej miejsca na ewentualne ruchy. Spięty do granic możliwości, poczuł na sobie dotyk dziewczyny i byłby podskoczył , wyjeżdżając na nią z zębami, gdyby ta wcześniej nie dała mu powodów do otępienia. W pierwszym odruchu szarpnął ręką, chcąc uciec od przerażającego zimna, jednak uspokoił się, gdy uderzyła go fala mglistych wspomnień.
Pchnięty, poleciał na ścianę. Podparł się rękoma, by nie zlecieć całkowicie do parteru z wyrazem grozy obserwując, jak dziewczyna gna między korytarze, najwyraźniej za nic mając sobie jego wcześniejsze ostrzeżenia odnośnie grasującej w pobliżu bestii. Spojrzał na swoje oszronione ramię, czując bolesny podskok serca w piersi. Kłamała? Musiała, skoro widział przed sobą coś, co nie wpisywało się w zakres obowiązków leczniczej mocy. Może to wszystko było ukartowane? Spenetrowała mu myśli swoją kolejną zatajoną mocą… lub po prostu spotkali się już wcześniej.
Przez chwilę nie był w stanie się poruszyć, obezwładniony potokiem myśli. Ostatnie schodki pokonał szybko, choć sztywno i kulawo, omal nie łapiąc zająca przy finiszu.
Co mógł zrobić?
Oczywiście, że pobiegł w kierunku biegnącej czarnowłosej. Modlił się, żeby ten chichot mu się przesłyszał. Ostatnią osobą, która przejawiała wobec niego jakieś szczątki paskudnej wesołości… była Rosel. Zaginiona Rosel, która została uwieczniona na zdjęciu piętro wyżej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wybiegając za zakręt, dostrzegł jeszcze, jak przy najbliższym skręcie znika Narai. Mignął mu niebieski kolor jej trampka i łopocząca od biegu przepasana w biodrach bluza. Czuły słuch wymordowanego rejestrował każdy dźwięk wydany przez podeszwy jej butów, zawiązanych na kilka supłów wepchniętych później po stronie kostek wgłąb obuwia. Nie tak dawno schodziła po schodach niczym rasowa kotka – miękko i bezgłośnie. Teraz w holu huczały jej kroki, ciężkie i hałaśliwe na pół, na pozór opuszczonego, budynku. Jeżeli pamiętała słowa Ailena, by byli ostrożni, to doskonale to kamuflowała.

A Ailen miał prosty wybór.

Pierwszy zakładał, że pobiegnie w lewo – w ślad za Narai, która niespodziewanie ucichła. Było to na tyle nagłe, że nie umknęło nawet wytrąconemu z równowagi umysłowi młodego wymordowanego.
Drugi prowadził na wprost. Choć końcówki holu nie oświetlały lampy – jeszcze nie tak dawno kilka żarówek na pewno odganiało mrok; teraz żadna nie dawała o sobie znać – Sullivan pamiętał, że jest tam cela, w której umieszczono Narai, a z której wraz z nią i Hibiki wyszedł jak najszybciej, by się wydostać z budynku. To stamtąd dochodził niesłabnący chichot. Co jakiś czas ustawał, a wtedy Kurt wyłapywał cichutkie pomrukiwanie, skończone kolejną salwą uroczego śmiechu.

Znał ten głos.
Z pewnością już wcześniej miał z nim styczność, ale wtedy wybrał zupełnie inną drogę, odcinając się od możliwości poznania osoby, która była jego właścicielem. Ciepła, przytłumiona odległością nuta. Gdyby podszedł bliżej, byłby w stanie rozgryźć, do kogo należała; a przynajmniej taka świadomość uwierała go jak wżynająca się tuż pod łopatkami ostra krawędź szafki.

Nie dane mu było lepiej się wsłuchać, bo z korytarza, którym pobiegła Narai, zaczęły dobiegać do poziomu E charakterystyczne dźwięki chodu. Ktoś się zbliżał; nie ważył dużo; jego kroki nie były wszak szczególnie ciężkie. Nie były też prędkie albo niespokojne. Jedyne co mógł zarejestrować to to, że były niemiarowe. Jeden krok. Szurnięcie. Kolejny krok. Szurnięcie. Następny krok... I ten paskudny odór rozkładu. Pot, fekalia, brud.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wsłuchiwał się w nieostrożne, ciężkie stąpnięcia dziewczyny. Skupiał się na ich na tyle mocno, by móc z powodzeniem podążać za hałasem nawet po omacku. Zanim jednak zdążył wykonać decydujący ruch w lewą stronę, ktoś jak w filmie zatrzymał jego akcję jednym kliknięciem pauzy i uziemił gołe stopy wymordowanego w podłożu. Przystanął, gdy tylko skołowała go nagła cisza ze strony Narai. Niemal natychmiast wyczytał w tym zagrożenie i tak jak nazbyt ostrożne zwierzę, zamarł w bezruchu chcąc na trzeźwo ocenić sytuację. Krystalizacja pomysłu zatytułowanego co dalej? zwalniała z każdą kolejną sekundą w bezruchu, a jej inhibitorem stał się chichot dobiegający z naprzeciwka. Gdyby nie chwilowe stłoczenie wszystkich krzykliwych myśli, które pałętały mu się po głowie z pewnością usłyszałby swój własny głos, rozpaczliwie zdzierający sobie gardło, by wywrzeszczeć wprost do ucha świadomości: NIE. IDŹ. TAM. Co za szaleniec się tam kryje?! Zwariowałeś, Kurt?
A jednak w końcu postąpił kilka kroków naprzód, z tego samego powodu, dla którego ludzkość przez tyle wieków odkrywała tajemnice świata, nie raz poświęcając ku temu miliony żyć.
Był ciekawy.
Może podświadomie chciał pójść w stronę jakiegokolwiek życia? Wyciągnął rękę, chcąc skumulować w palcach kolejną dawkę energii, która rozświetliłaby mu drogę jasnym płomieniem. Gdyby miał w sobie na tyle siły, z pewnością pierwsze iskry wyleciałyby mu z dłoni, gdy po raz kolejny ktoś nie zmieniłby jego decyzji, powodując nagłe cofnięcie się o dwa, trzy kroki i pójście w lewo.
On chyba zaczynał wariować, bo każdy sygnał z którejkolwiek strony był dla niego równoznaczny z Rosel, którą być może miał ochotę spotkać po raz drugi. Zmarszczył z obrzydzeniem nos na spotkanie z odrażającym zapachem i powoli, cicho, zmierzał w kierunku, w którym jak pamiętał, pobiegła Narai.
Już mu się tak nie spieszyło, a ręka, którą poprzednio chciał się posłużyć, jak latarką, cały czas była delikatnie uniesiona.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Głębokie cienie powoli zaczęły wypuszczać kroczącą z naprzeciwka sylwetkę. Wpierw pojawiła się jedna z dłoni o zdartych do mięśni knykciach, z palcami o połamanych i pozrywanych paznokciach, zaciśniętych na krzywym przedramieniu drugiej ręki. Postać przyciskała ranną kończynę ściśle do boku, jakby łudząc się, że pomoże to uciszyć impulsy bólu, przystopować rwanie spowodowane obrażeniami. Później z mroku wysunęła się bosa stopa ubrudzona aż po kostkę w czymś, co Ailenowi wydawało się czarne, ale gdy podszedł bliżej, dostrzegł błysk czerwieni. Później szara, zmięta, brudna suknia o pozrywanych brzegach. Choć bardziej worek na kartofle – faktura była tak samo szorstka lub przynajmniej wydawało się, że tak jest.
A zaraz potem jej przymrużone oczy osadzone głęboko na bladej, pobrużdżonej przez blizny twarzy. Wzniosła wzrok wraz z chwilą, w której mrok zsunął się ze zmęczonego lica.
Przystanęła raptownie, namierzając Ailena.
Jej twarz, dotychczas ściągnięta bólem, przybrała surowszy wyraz. Przez chwilę jakby rozważała opcje, które luźnymi pomysłami przetaczały się przez pełen harmidru umysł, aż w końcu opadła kanciastym ramieniem na zimną ścianę i splunęła w bok.
Gęsta flegma trafiła w przeciwległą ścianę i spływała jeszcze długo po tym, jak Rosel zabrała głos.
- Co ty odwalasz, szczeniaku? - syk jej gardłowego, niskiego tonu przywodził na myśl ciężkie, metalowe wibracje. Sondowała go uważnym spojrzeniem, co chwila powracając jednak do jego twarzy. Aż wreszcie uśmiechnęła się, odsłaniając pożółkłe, ale proste zęby i zdążyła powiedzieć tylko:
- Mówiłam, byś stąd uciekał!
A nad ich głowami rozległ się ryk.
Śmiech za plecami Ailena na moment wbił się w skronie wymordowanego. Znał ten dźwięk. Nie. Inaczej. Znał tylko jedną osobę, która mogła posiadać tak uroczą, czystą nutę, przywodzącą na myśl przysłowiowy dźwięk dzwoneczków. Subtelny, kobiecy chichot ucichł jednak bardzo szybko, gdy nad głową Ailena rozległo się kolejne mruknięcie.
Czuł na sobie to spojrzenie. Nie pierwszy raz zresztą. Przeszywające, ciężkie, namacalne. Jakby samym wzrokiem dało się wbić kogoś w podłoże, zmiażdżyć ciężarem nieprawdopodobnej siły agresji przyświecającej ślepia bestii, które zdawały się czarne jak noc.
Niesłuchające grawitacji cielsko przylegało ściśle do sufitu. Malutkie drobinki kurzu i odłamków opadały na ziemię z każdym ruchem długiego, czepnego ogona, który falował, uderzając o ściany z trzaskiem bicza. Postawne łapy zakończone zbyt długimi pazurami przywodziły na myśl zakrzywione w półkole sztylety. Pysk zaś przekręcił się tak mocno, że kark dawno powinien chrupnąć, ale nic takiego nie miało miejsca.
Bestia najeżyła sierść na karku i rozwarła szczęki.
Pysk o szerokości dwudziestu centymetrów.
To ta sama bestia, która go zaatakowała.
- Właśnie! - głos Rosel wydawał się jeszcze piskliwszy, ale podziałał jak kubeł zimnej wody, zwalniając blokadę i ruszając czas. - Przecież biegłeś do zbrojowni! Masz broń, racja?! RACJA?!
Bestia ryknęła. A potem od sufitu oderwały się wpierw przednie, później tylne łapy, aż runęła w kierunku Ailena, rozszerzając pysk tak mocno, że policzenie zębów przy tym to dziecinnie proste zadanie. W końcu bliżej być nie mogły.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

O ile pamięć go nie zawodziła, zawsze był delikatnej postury. Najniższy w klasie, najdrobniejszy na podwórzu, knypek z gangu o najkrótszych nogach. Wydawać by się mogło, że od zawsze mógł czuć się jak przysłowiowy gnom, jednak dałby sobie rękę uciąć, że jeszcze nigdy nie poczuł się tak mały, jak w chwili, gdy zimny dreszcz nie przelał się po jego plecach, płomień w ręku nie zadrżał ostrzegawczo między palcami, a jego oczy wreszcie nie wzniosły się ku górze.
Ale po kolei.
Szedł powoli. Jej ciało jak zwykle wywołało u niego brzydkie zmarszczenie nosa, niejasne przymrużenie oczu i wygięcie ust w kształt zwiastujący albo powolne zwalczanie przypływających pod samo gardło treści pokarmowych, albo żałosny krzyk przerażenia – mimo to uważał, że był całkiem przygotowany na obraz jej obrzydliwego ciała.
Choć stał prosto, drżąc nie bardziej, niż parę minut temu, gardło zacisnęło mu się na tyle mocno, że nie zdążył wykrztusić z siebie ani słowa. Może ta uporczywa nuta chichotu nie dawała mu spokoju? Może jakiś dobry duch szeptał mu na ucho ostrzeżenie przed tym co za chwilę miało nastąpić? Nie mniej stał i słuchał tej maszkary.
Co on odwalał?
Szedłem.
Mówiła mu, żeby uciekał.
Powiedzmy, że tak było.
Zbrojownia. Masz broń, Kurt?
Podniósł głowę.

W zasadzie nie wiedział co stało się w pierwszej kolejności.
Nie miał pojęcia czy najpierw uniósł ręce ku górze w obronnym geście, czy też spróbował odskoczyć w panice jak najwięcej metrów do tyłu. Nie pamiętał czy zdążył coś krzyknąć czy też od razu odebrano mu wszelkich możliwości na wydanie z siebie jakichkolwiek dźwięków. Ciekawiło go czy najpierw poczuł rozbrajające, niemal płynne ciepło w swoich dłoniach czy spodniach.
Rosel przestała go obchodzić, a chichoty, do których wciąż nie potrafił kogoś dopasować zignorował jak latającą nad nosem muchę.
Spróbował tę pieprzoną bestię spalić, rzucić w nią płomienną kulą, nie dbając o to, czy przypadkiem nie skrzywdziłby osób (osoby?) wokół siebie. Oczywiście naturalnym odruchem byłoby odskoczenie od linii ataku tego mutanta. O ile nie zostałby zmiażdżony przez monstrum, najpewniej jak najszybciej wziąłby nogi za pas, spieprzając jak zając po polu, ile tylko sił miał w nogach.
Kierowałby się w kierunku schodów, jednak tym razem legnąłby nimi w dół, sądząc, że to mu pójdzie szybciej, niż wspinaczka w górę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ciało Ailena upadło z hukiem na podłogę. Wpierw łokcie, później lędźwie, a potem z głośnym bachnięciem nagie stopy. Cielsko było co najmniej dwukrotnie od niego większe, a ogromna szczęka rozwarła się zaraz po tym, jak po upadku pysk zatrzasnął się z kłapnięciem tuż przed nosem wymordowanego.
Prawie go użarła.
Prawie.
W momencie, w którym kły wychynęły zza warg, buchnął ogień. Płomienie uderzyły w łeb stwora, jakby same były biczem.
Bestia z rykiem cofnęła się niemal natychmiast. Szarpała się na boki, wyglądając jak ryba wyrzucona na brzeg, która nie do końca rozumiała swoje aktualne położenie. Szybkie, nierozważne ruchy wprawiły w drżenie również ogon, aż wreszcie ten strzelił z prawdziwym trzaskiem.
Do Sullivana ledwo dotarł dźwięk odrzuconej do tyłu Rosel, która upadła na połamane ramię i zaniosła się nerwowym pojękiwaniem, co rusz przeplecionym z syknięciem lub sapnięciem.
Upadła na rozdrożu dróg – dokładnie naprzeciwko „ich własnej celi”.
Tym samym została wykluczona z pojedynku, do którego zamroczona bólem bestia prędko jednak powróciła. Choć kilka płomyków ognia wciąż tliło się na czubkach jej sierści, rzuciła się naprzód, dwukrotnie wścieklejsza, szybsza, potężniejsza.
Linia żył wyostrzyła się na ogromnych łapach, które odbiły się od posadzki, skutecznie unikając kolejnego ataku Ailena.
Był sam. Bez broni. Bez wiedzy. Jakie niby miał szanse?
Niektórzy naciskaliby na szczęście – wszak było kołem ratunkowym dla niejednego zabijaki, który przez własne niedbalstwo lub zwyczajowego pecha znalazł się w „niewłaściwym miejscu, o porze nie takiej, jak trzeba”. Kurt, poniekąd, mógłby znaleźć pewną pozytywną perspektywę już w chwili, w której bestia zakleszczyła swoje zębiska na jego przedramieniu. Jak na ironię losu – lewa ręka znów została przeszyta, choć tym razem zębami, które przebiły się na wylot, gruchocząc kości, miażdżąc mięśnie, wyciskając z żył ostatnie krople krwi.
Ale wciąż mógł być zadowolony; pomijając okoliczności i brutalne wykonanie, udało mu się uzyskać zamierzony efekt: odsunął się od bestii.
Był w stanie poczuć jeszcze, jak całe przedramię zalewa mu się gorącą cieczą, a zaraz potem podłoże oderwało się od jego bosych stóp, sufit znalazł się jakby bliżej, śmignął przed nosem fragment ściany i HUK!nęło, gdy trafił na podłogę.
Wątłe ciało, którym potwór rzucił za siebie, jakby nic nie ważyło, przejechało niewielki kawałek po brudnym podłożu, ciągnąc za sobą pasmo świeżo wytoczonej krwi.
W chwilach takich, jak obecna, niejeden marzyłby, aby to się skończyło. Mając przed oczami warianty, wybrałby ten, który dotyczył stracenia kontaktu z rzeczywistością, przeczekania w pełnej nieświadomości „najgorszego”.
Bo bestia zarzuciła łbem i widać było w jej czarnych oczach – mdłożółty blask lampy dziwnie oświetlał jej szeroko rozstawione ślepia; prawie tak, jakby światło odbijało się od drogocennych onyksów – istną furię.
Ale trzeźwość trzymała się Sullivana jak nigdy przedtem. Adrenalina buzowała, dudniąc w obolałych od upadku skroniach. Choć ramię z pewnością miał rozerwane i bez dwóch zdań kości nie wytrzymały siły zamkniętych szczęk, ból zelżał do stopnia uporczywego pulsowania.
Kurt bez problemu mógł zauważyć drobne szczegóły – że bestia odrzuciła go dalej, niż Rosel. Że kobieta, która znajdowała się może metr przed nim, właśnie podniosła się na kolana, powarkując i przeklinając. Jej patykowate kolana trzęsły się niemiłosiernie, kiedy prostowała sylwetkę. Najwidoczniej nie miała tyle szczęścia, co jej towarzysz – była zamroczona, a na jej twarzy malowało się niezrozumienie na przemian zastępowane przez wściekłość i strach.
Pewnie nawet nie była świadoma tego, że za jej plecami wyrosła bestia, która otworzyła już paszczę, aby zakleszczyć kły na szczupłym ciele czarnowłosej.


MOCE

- Pirokineza: 1|3.


DODATKOWE OBRAŻENIA

- Zmiażdżone, połamane, generalnie przemielone na papkę lewe ramię;
- Siniaki; szczególnie na biodrach, kolanach i ramionach;
- Dudnienie w skroniach.
Uzupełniaj na bieżąco.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Lała się z niego krew. Bluza na odcinku lewego ramienia była postrzępiona, niemalże całkowicie rozerwana, więc kły dostały otwartą drogę. Posoka intensywnie przeciekała pomiędzy szarpane rany, spływając mu przez całą długość ręki, miotając się pomiędzy palcami, które teraz głucho ostukiwały ziemię, w pewnym momencie rozpryskując ją dalej na zawracającą długość centymetra. Ruszał nimi, jednak samej ręki jakby nie czuł. W chwili, gdy oczy wciąż były zwrócone w stronę bestii, mózg nie skupiał się na złamaniach i bólu, wyciszając go do łagodnego uczucia ucisku.
W głowie mu się kręciło i byłby sobie przysiągł, że gdyby nie zakłócenie tej prymitywnej potrzeby bezpieczeństwa, wywinąłby pawia przez cały korytarz, najprawdopodobniej odstraszając od siebie resztę towarzystwa, które do tej pory wydało mu się przyjaźniejszym, niż piekielnie ostre kły tego skurwysyna w futrze.
Z zawieszeniem obserwował toczącą się przed nim akcję, mętnie oceniając szanse. W oczach brakowało mu zawzięcia, ale gdyby tylko był w stanie – mógłby z siebie wypluć zaciekłość, którą teraz odczuwał, by do jasnej cholery przetrwać. Nie podda się. Jeśli go zjedzą, to nie jako kogoś, kto się poddał.
Szybka kalkulacja.
Bestia znajdowała się ponad metr od niego. Rosel leżała bliżej. Po lewej miał celę.
Wyciągnął prawą rękę, chcąc raz jeszcze wyrzucić z niej ogień. Nie bawił się w żadną kumulację energii. Nie do końca skupiał się nad tworzeniem regularnego, opanowanego kształtu. Sytuacja wydawała się bardziej beznadziejna, gdy weźmiemy pod lupę fakt, że przecież był mańkutem. Spróbował nadrobić wszystkie przeciwności dobrą celnością i niewielkim dystansem między nim, a przeciwnikiem. W planach miał odsunięcie bestii lub przynajmniej odwrócenie jej uwagi od Rosel. Gdyby mu się udało, bez żadnego zastanowienia, ignorując przeraźliwe gruchotanie w kościach i posiniaczone ciało, skoczyłby w kierunku dziewczyny i niedelikatnie złapał ją za jakąkolwiek część jej ciała. W mało bohaterskim geście, zadowoliłby się nawet przytarganiem ją za włosy. Najszybciej jak tylko by potrafił zawlókł ją do celi i bezapelacyjnie przystawił do czytnika, chcąc ponownie uruchomić mechanizm i odciąć się od monstrum. W wyżej opisanej chwili najprawdopodobniej nawet szczypiący w oczy smród nie byłby dla niego szczególnie odpychający.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zęby bestii zatrzymały się centymetr od wyskubanej z większości włosów głowy Rosel. Jej czaszka poprzetykana rzadkimi kosmykami przechyliła się nienaturalnie w bok, gdy kierowała spojrzenie na bestię, która górowała nad nią jak olbrzym. Paszcza – rozwarta na całą szerokość – przez dłuższą chwilę po prostu trzymała się tuż nad kobietą.
Błyszczące, czarne ślepia drgały, patrząc to na ściany, to na swój cel. Do ostatniej sekundy zwierzę zwlekało... a potem przez hol przetoczyło się światło, trafiając w paszczura. Z głębi wielkiego, umięśnionego brzucha wydobył się ryk. Konfrontacja z ogniem nie tylko cofnęła agresora, ale na wystarczająco długo go zamroczyła.

Rosel nie zdążyła podnieść się z podłogi. Obolałe ciało zaprotestowało już w chwili, w której Kurt chwycił ją za ramię i pociągnął za sobą. Mógł mieć wrażenie, jakby złapał za łańcuch przymocowany do ziemi. Pierwsze dwa kroki udało mu się postawić bez zarzutu, przy trzecim aż go cofnęło, omal nie wytrącając z równowagi. Rosel, jak na bycie tak chudą szkapą, wyjątkowo dużo ważyła.
Może to tylko kwestia jej nagłego strachu. Adrenalina buzująca w żyłach aktywuje wszystkie składy energii, o których dotychczas nawet się nie wiedziało.
Powtórny ryk bestii otrząsnął ją jednak ze stuporu. Potykając się o patykowate nogi ruszyła za Ailenem, pozwalając, by ten ich prowadził. Nie narzekała na swoje obrażenia. Może dlatego, że nie była w stanie; może przez to, że kątem oka wychwyciła jego rany i uznała, że są poważniejsze.
A on zachował spokój.

Dotarcie do celi to kwestia sekund. Pięciu, może dziesięciu, jeżeli hol okaże się zbyt śliski od krwi.
- Sz... – Głos utknął Rosel w gardle. Nie dokończyła zdania. Wdrapała się tylko na Ailena, zresztą, nie bez jego pomocy, a potem podstawiła pierś pod czytnik. Mechanizm zamruczał i zazgrzytał. Koła zębate z trzaskiem ruszyły, wysuwając potężne drzwi.
W prostokącie, na samym końcu drogi, która rozwidlała się na prawo i na lewo, dostrzegli, jak bestia wynurza się zza rogu. Jej długi pysk z ostrymi zębami skierował się ku celi – ich jedynej ostoi.
Coś w drzwiach chrząknęło.
Bestia ruszyła.
Wypruła przed siebie z piskiem pazurów haczących o posadzkę. Bez wątpienia pozostawiła na podłodze długie ślady, wydrążone przez hakowate szpony, w jakie uzbrojone były jej potężne łapy.
- No dalej, szybciej – pomrukiwała Rosel, uderzając lekko we framugę.
Znajomy zapach owionął ich już niewidzialną parą, ale nikt z obecnych specjalnie się tym nie przejmował. Po bosej stopie kobiety przebiegło płaskie stworzonko z grubym pancerzem. Zatrzymało się na bladej, żylastej skórze, poruszyło czółkami i czmychnęło w mrok. Rosel nawet nie drgnęła. Ostatni raz uniosła pięść i uderzyła nią w ścianę.
Drzwi zamknęły się z hukiem.
Oboje, Rosel i Kurt, wiedzieli, że sekundy dzieliły ich od niemożliwego. Gdyby drzwi nie domknęły się akurat teraz, bestia władowałaby się w przestrzeń między nimi a framugą. Sullivan mógł wierzyć, że w takiej sytuacji byłaby w stanie poradzić sobie z wejściem. Zamiast tego z rozpędu wbiegła w stal i ten głuchy dźwięk dotarł do wnętrza celi z podwójną mocą.
Rosel upadła na podłoże. Kurt mógł to wywnioskować po gęstym chlupocie, który miał miejsce chwilę po tym, jak z bezwargich ust kobiety wydarł się syk.
– Boże...


MOCE

- Pirokineza: 2|3.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

HUK!
Łeb bestii runął na metalowe drzwi, wzbijając w powietrzu nieprzyjemną falę rozproszonych wibracji. Nie było to wiele głośniejsze, niż pisk, który wrzynał mu się w czaszkę odkąd tylko zauważył nad sobą błyśnięcie kłów potwora. Czuł się zaskakująco nierealnie, gdy już przyszło mu wgapiać się w zamknięte drzwi. Jasne, „uchodzenie z życiem” było jego specjalnością. Wysługując się zwykłym fartem udało mu się uniknąć śmierci w zaułku, zgnicia w kontenerze na śmierci, a nawet poważnego okaleczenia z rąk zastępcy swojego przełożonego, jednak rozszarpanie przez mutanta biegającego po domu rzeźnika wydawało się poniekąd abstrakcyjne.
Poczucie czasu poszło się gonić już dawno temu, więc ciężko było mu określić jak długo utrzymywał się na nogach z mglistym spojrzeniem wlepionym w maleńkie okienko, ich jedyne źródło światła. Skromne, bo skromne, ale czarowało go jak ćmę, nim w końcu…
Pobudka.
Drżały mu nogi. Nie trzeba było długo czekać, nim w końcu pozwolił sobie runąć na kolana. Jeszcze szybciej przeniósł się na tyłek, chcąc przesunąć się pod ścianę. Rwało go nie tylko w skroniach.
- Kurrrrrwaaaaa… – jęknął przeciągle, ochrypłym głosem, wcale nie tak głośno, jak najprawdopodobniej miał w zamiarze. Ręka. Jego lewa ręka. Niemal natychmiast zawędrował zdrową dłonią ku zmasakrowanej kończynie. Nie potrzebował światła do wywnioskowania, że jego stan był zły. Czuł wilgoć pod palcami, ale nawet krew nie uświadomiłaby go lepiej o ranie, niż sam ból.
Dyszał głośno, póki co skupiając się na samym sobie. „Bóg” uleciał poprzez salę, kompletnie nie zauważony – miał wprawę w ignorowaniu tego bytu, toteż czego innego oczekiwać? Niezgrabnie zaczął zdejmować z siebie ubranie, póki resztki adrenaliny trzymały się w ciele. Zależało mu na prędkim wykonaniu opatrunku, nim zobaczy mroczki przed oczami. „Prędko” okazało się jednak dosyć ślamazarne i fikuśne, zważywszy na obecny stan i dyspozycyjną prawą dłoń, która w jego przypadku, była tą gorszą.
- Czy ty w ogóle jesteś człowiekiem? – rzucił w końcu, nie ukrywając w głosie napięcia. Na litość boską, przeżarto mu kończynę niemal na wylot, każdy czułby się odrobinę przytłoczony. – Wyglądasz jak ostatnie chuchro, ale ważysz, jakbyś była wykuta z metalu. – o ile udałoby mu się zdjąć resztki bluzy – i na przykład nie zemdleć – niezdarnie zacząłby obwiązywać to, co zostało z lewej ręki.
Im dłużej miał przed sobą w większości ciemność, tym łatwiej było mu skupić się na tym, co zdążyło mu mignąć podczas walki.
- Powinnaś nie żyć. – syknął – To monstrum wyraźnie nie miało ochoty Cię smakować.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 6 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach