Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 21 z 25 Previous  1 ... 12 ... 20, 21, 22, 23, 24, 25  Next

Go down

Pisanie 30.09.17 19:00  •  Las blisko Desperacji. - Page 21 Empty Re: Las blisko Desperacji.
 „Nie mieszaj głodu z rodzajem inności”.
 — Dlaczego nie? Jesteś taki sam, dokładnie taki sam, jak wszyscy przed tobą. Kierujesz się pierwotnym instynktem, to czemu nie? Tak nas teraz wychowuje życie, ja to rozumiem, ale ty masz czelność mówić o lojalności wobec wybawcy, choć możesz zjadać coś trującego. Gdybyś wiedział, że to coś, czego nie chcesz lub nie możesz zjeść, nie zjadłbyś tego, a ja przestałbym zasługiwać na twoją wdzięczność. Proste. Póki jednak pozostajesz nieświadomy, zajadasz się w najlepsze i nawet przez myśl ci nie przeszło, by pozostawić żołądek pusty, bo pustka byłaby najgorsza w obecnej sytuacji. W sytuacji, w której jesteś o krok od nieprzytomności z głodu i pragnienia. O to chodzi. — Machnął obdartą z naskórka dłonią uzbrojoną w kawałek nadgryzionego mięsa w powietrzu. — Oczywiście, mięso nie jest zatrute — zaznaczył znużenie. — Ale mogłoby być. Pierwotnie wszyscy jesteśmy tacy sami, nieznajomy. Dopiero kiedy przedstawia nam się szerszy zakres informacji, zaczynamy kierować się konkretnymi intencjami. „Nie zjem tego mięsa”. Bo co? Bo tak cię wychowano, bo tak nakazuje sumienie, bo taką masz ochotę. Pierwotnie to tylko mięso. Do jedzenia. Ale gdybym powiedział, że to mięso jest kawałkiem twojej matki albo ojca, albo kogokolwiek, kogo darzyłeś jakąś sympatią, nie tknąłbyś go. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
 Jak na kogoś, kto zachrypł od monologu, okazał się doskonałym słuchaczem — wzrok co prawda utkwiony był w przeciwległej ścianie, ale czarnowłosy uważnie kodował słowa Yukimury; wsiąkały w niego jak w gąbkę. W końcu oblizał kącik ust, zmywając resztki posmaku mięsa.
 — Masz rację, nie znając się na tym, gówno ci to da. Ale lepiej mieć składniki niż ich nie mieć, nie? Do odszukania będziesz mieć tylko lekarza, który zrobi z nich lekarstwo. A taka okazja może ci się długo nie trafić. — Wreszcie zaczął patrzyć na Nobuyukiego; cienie pod jego oczami wydawały się pogłębić, jakby ktoś przejechał czarnym markerem pod dolnymi powiekami mężczyzny. — W tym lesie nie ma żadnego medyka, za to ręczę. Ale w Apogeum powinny się znaleźć niedobitki. Jacyś wciąż trzeźwo, emocjonalnie myślący ludzie z M3, którzy dopiero poznają smak Desperacji. Którym rzucisz kawałkiem mięsa, a oni zrobią ci operację plastyczną i jeszcze machną portret gratis — bo są głodni i zdesperowani i wciąż empatyczni na tyle, by chcieć ci pomóc. Co ty na to? Potrzebuję tylko jednej rzeczy. Chociaż jest trudno dostępna, ale przecież sporo osób było przed tobą i ją miało... A skoro oni takie znaleźli, dlaczego ty byś nie miał?
 Huknął piorun, który wstrząsnął całą chatką; zdawało się, że ziemia zatrzęsła się i ściany przez to zadygotały. Nawet cienie rzucane przez ogień zatańczyły żwawiej, dopiero po chwili wracając do swoich miarowych ruchów.
 Nieznajomy nagle uniósł brwi.
 A potem wybuchnął śmiechem, zrywając niż dzielącą śmiertelną powagę, podczas której doszukiwał się szyderstwa i czyste rozbawienie, na które rzadko można było sobie pozwolić.
 — Nie, to nie tak. Nie wykorzystuję do żadnych fantazji. Chociaż jak już padły te słowa, to je rozważę. — Śmiech nie trwał być może długo, bo ograniczył się do kilku drgnięć ramion, ale uśmiech utrzymał się na twarzy nieznajomego, dodając mu paru lat, przecząc tym samym teorii, w której zakłada się, że starczy ledwie unieść kąciki warg, aby odmłodnieć o ćwierć wieku. Teraz prezentował się raczej jak ktoś, kto wspomina piekielnie dobre chwile; godziny zabaw późnym wieczorem w letnim czasie albo pierwszą randkę na tyłach mercedesa. Kogoś, kto kocha te wspomnienia, ale jednocześnie wie, że nigdy nie zazna czegoś podobnego. Odwrócił twarz i spojrzał przed siebie.
 — Jeżeli jest coś gorszego od głodu, to my, wymordowani, znamy to najlepiej. — Ruchem podbródka wskazał naprzód; na komodzie figurka psa kiwała do nich ruchomym łbem. — Czasami gadam do niego. A teraz mogłem pogadać z tobą. W tym lesie wielu umiera, pozostawiając po sobie różne skarby; koce, ubrania, buty. Biorę wszystko, co się da, bo może będzie potrzebne, ale nawet jeśli mam pod czym spać, to powoli... wiesz. — „Wariuję”. Bywały najwidoczniej słowa, których nie dało się wypowiedzieć, nie raniąc samego siebie, a kto w czasach stałych zakażeń i umieralności wynoszącej pewnie dobre 90% chciałby zadać sobie kolejny śmiertelny cios?
 Czarne skrzydła poruszyły się nagle; jedno z nich otarło się lekko o bok Neely'ego, gdy nieznajomy odstawiał naczynie na podłogę i podnosił się z siadu.
 — Odpocznij tu jeszcze, przynajmniej do czasu, aż nie przestanie padać. A wtedy zdecydujesz, czy chcesz mojej pomocy, czy ruszasz w dalszą drogę. Równie dobrze możesz skierować się do Apogeum — wątpię, by mieli składniki, ale z pewnością ktoś przekieruje cię tam dalej. To jak?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.09.17 20:28  •  Las blisko Desperacji. - Page 21 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Skierował wzrok w stronę ognia — iskry, które odbijały się w jego szkarłatnych ślepiach tańczyły wesoło po tęczówce, nadając jej nienaturalnego połysku. Neely zapatrzył się na płomienie — zupełnie jakby patrzył na coś zjawiskowego, jakby miał przed sobą jakiś niezwykle drogocenny kamień albo jakby miał przed sobą coś, co potrafiłoby sprawić, że jego wszystkie problemy nagle zniknął. Przez chwilę to sobie wyobrażał — przymknął nawet oczy, na chwilę wyłączając się z dyskusji z czarnowłosym. Zupełnie jakby odpłynął, jakby był w innym, o wiele lepszym miejscu. Choroba go irytowała, a zdobycie lekarstwa było trudniejsze niż myślał — postanowił na chwilę uciec od rzeczywistości i zatracić się pośród swoich rozmyślań i wyobrażeń o lepszym świecie.
Starał się słuchać swojego rozmówcy schowanymi pośród białego włosia uszami, choć z pewnością połowa słów właściciela chaty po prostu wyleciała mu drugim uchem. Z pewnością męczyłby się wysłuchując tej gadaniny, kolejnego kazania, przestrogi i uświadamiania o tym jak wiele błędów mógł popełnić. Przecież doskonale jak ma wieść swoje życie i nikt nie powinien się w nie niepotrzebnie mieszać. Nie chciał by ktoś się w nie mieszał.
I tak jestem inny, nie obchodzi mnie to, co sobie o mnie myślisz. Jak na moje gadasz głupoty, których nie chcę już słuchać. Zjadłem to zjadłem, na chuj drążyć temat? Zatrute? Super, to zaraz padnę Ci gdzieś na środku tej chatki. Niezatrute? Super, to przynajmniej się najem. Mówisz mi to jakbym był małym chłopcem, który nie rozumie tego świata. Problem w tym, że nim nie jestem, już dawno. Wyrosłem z bajek. — Jego ton był spokojny, ale mówił dość szybko, jakby coś go pospieszało, jakby zdał sobie sprawę, że ma coraz mniej czasu i powinien ruszyć. W Yukimurze coraz bardziej rozwijała się obawa, której smak poznał na samym początku przygody w chatce. Czym dłużej nad wszystkim myślał, tym mniej wierzył w szczere intencje nieznajomego. — Zdziwiłbyś się do czego jestem zdolny.
Wywrócił oczami, przelatując wzrokiem po pomieszczeniu. Odetchnął ciężej, odkładając to co miał w ręce na talerz, który odsunął od siebie na bezpieczną odległość. Nie miał zamiaru dalej jeść, choć ciężko było mu przerwać, gdy przyjemny zapach wciąż unosił się w powietrzu. Oblizał tylko tłuste palce, by przypadkiem nie obsmarować tłuszczem połowy pomieszczenia, w razie gdyby chciał wstać lub zwyczajnie poprawić swoją pozycję.
Potrzebuję gotowego leku, nie mam czasu na zabawy w zielarstwo. Ktoś musi mieć gotowy specyfik. Ktoś musi... — Uparcie tkwił przy swoim, doskonale wiedział ile czasu straci zanim wygrzebie się z chaty, znajdzie odpowiednie rośliny, a później jeszcze spłaci swój dług u czarnowłosego. Już i tak podobno był mu winny przysługę, nie miał zamiaru robić z siebie ofiary, a później do końca życia ciągać się za tym kolesiem odwdzięczając mu się za pomoc. — Jak nie ma go w tym lesie to znajdę go gdziekolwiek indziej. Przez zmyślone informacje zagłębiałem się w ten las na próżno. Kurwa, tylko trwonię czas. — Był widocznie poirytowany, ale chyba nie ma co się dziwić skoro nic nie szło po jego myśli, prawda? Najpierw napotkał na swojej drodze Wanchoia, który sprzedał mu fałszywe informacje, później zaryzykował dla niego zdrowiem, następnie zgubił się w lesie, by finalnie wylądować w chacie jakiegoś zwyrola.
Nie potrzebuję Twojej pomocy, jakoś dam sobie radę sam — powiedział pewnie, umiejętnie kryjąc dozę niepewności, która z łatwością dojrzałaby światło dzienne, gdyby Neely nie zatroszczył się o upilnowanie jej. Zgrywałby twardziela, nawet gdyby wewnętrznie drżał jak porzucony dzieciak.
Włosy kotowatego najeżyły się w chwili gdy uderzył piorun. Niemalże czuł jak cała chatka zadrżała. Szczęście, że śmiech czarnowłosego rozluźnij napiętą atmosferę. Od razu skierował na niego swój wzrok, siląc się na przyjazny uśmiech, jakby obawiał się, że w głowie czarnowłosego naprawdę czają się jakieś chore fantazje.
Żartowałem, nie myśl sobie — rzucił, machnąwszy przy tym dłonią. Odsłonił ostry kieł, ale ten nie był widoczny zbyt długo, bo kocur zasłonił usta drugą ręką. Uśmiech na nowo był widoczny po kilkunastu sekundach.
Cieszę się, że na chwilę mogłem Ci zastąpić tego psa. Nigdy nie byłem dobry w rozmowach. W jakichkolwiek rozmowach. Dziś wyjątkowo się starałem. — Dobry to on był tylko w odszczekiwaniu. Nawet podczas rozmowy z właścicielem chatki miał ochotę kilkukrotnie mu odpowiedzieć nieco mniej grzeczniej, ale mimo wszystko powstrzymywał się i wielokrotnie gryzł w język. Uznał, że niestosowne byłoby gdyby sapał go kolesia, który uratował mu życie. Nie potrafił być wobec niego chamski, zwłaszcza, że ten też nie był najgorszy. Może nieco dziwny, ale nadal nie najgorszy.
Nie, wystarczy mi odpoczynku, czuję się w miarę dobrze. Powinienem iść. Mówiłem już... nie chcę Twojej pomocy w zdobywaniu składników, bo później stracę zbyt wiele czasu na szukanie medyka. Pytałem już kilku znajomych o lekarzy, żaden nie udzielił mi konkretnych informacji. Muszę iść. — Od razu po tym zaczął się podnosić. Ciało nie było już tak obolałe jak wcześniej — zregenerował część sił. Nie chciał dłużej zostawać z czarnowłosym. Chciał iść dalej. Wystarczy tego dobrego.
Wzrokiem wyszukał jeszcze swoje rzeczy — o ile jakiekolwiek przy sobie miał. Nałożył też pospiesznie resztki swoim ubrań, narzucił na nogi buty i ruszył w stronę drzwi z zamiarem wyjścia z chatki.
Muszę iść. Powiesz mi coś na do widzenia? — Chwil ciszy. — Nie idź za mną.
Miał nadzieję, że czarnoskrzydły po prostu go wypuści i da mu spokój. Odwdzięczy mu się innym razem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.10.17 20:37  •  Las blisko Desperacji. - Page 21 Empty Re: Las blisko Desperacji.
 Wzruszył barkami.
 — Nie miałem zamiaru za tobą iść. — Tym razem to z jego strony zapanował moment ciszy. Wpatrywał się w deski podłogi tuż przy stopach Neely'ego i dopiero po chwili uniósł oczy na jego twarz. Szczęki ciemnowłosego były napięte. — Ale jesteś pewien? Nikt tutaj nie będzie biegał z gotowym składnikiem, a już tym bardziej nikt nie zaoferuje ci tego za półdarmo. Sam mówisz, że nie masz czasu; tymczasem dostajesz wszystko niemal jak na dłoni i zamiast przytaknąć, najzwyczajniej w świecie wstajesz i idziesz? Jesteś absolutnie przekonany o tym, że zatrzaskując drzwi, natrafisz na inną osobę, która przytaknie i z uśmiechem na ustach zaserwuje ci cały asortyment medyczny? Jeżeli tak, to czysta głupota. Musiałeś długo chodzić po tym lesie, nim cię znalazłem. Ilu spotkałeś na swojej drodze?
 Tęczówki nieznajomego pociemniały, jakby przed oczami stanął mu jakiś nieprzyjazny obraz. Skrzywił się lekko i pokręcił głową, uzbrojony w ostatnie pokłady cierpliwości rodzica, który próbuje wyperswadować niesfornemu dziecku, że wyjście w sam środek burzy śnieżnej w letnich spodenkach to samobójstwo.
 — Jeżeli chcesz, możesz iść. Drzwi są otwarte, a ja nie będę cię przecież gonił w tej ulewie. Skrzydła zbyt mocno by mi przesiąknęły wodą, a ja stałbym się tylko ociężały i koniec końców bym przegrał. Jeżeli jednak to wybierzesz, chcę wiedzieć, dlaczego wybrałeś wyjście w nieznane i zaczęcie wszystkiego od początku, choć los serwuje ci wszystko na srebrnej tacy. Co zamierzasz?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.10.17 19:07  •  Las blisko Desperacji. - Page 21 Empty Re: Las blisko Desperacji.
„Nie miałem zamiaru za tobą iść.”
O tyle dobrze — rzucił, kierując swoje spojrzenie na czarnoskrzydłego. Zmrużył nieco oczy, przekrzywiając łeb. Wziął głębszy wdech, po czym wypuścił powietrze nosem. W międzyczasie słuchał jego dalszych słów. Cały czas kiwał głową. Na jego twarzy wciąż widniał delikatny uśmieszek.
Jestem pewien — zaczął twardo, upierając się na swoim. — Wystarczająco mi już pomogłeś, nie potrzebuję więcej wsparcia. Jakoś dam sobie radę. Muszę dać. Poza tym skąd możesz wiedzieć czego potrzebuję, skoro nie jesteś medykiem? Ja sam nie wiem co mi jest potrzebne, nie znam się na tym. Wpieprzysz mi jakieś losowego roślinopodobne gluty wmawiając mi, że to są rzeczy, które składają się na lek? Nie ufam Ci, sam mówiłeś, że nie jesteś medykiem. Pewnie nic o tym nie wiesz, a jedynie dajesz mi złudną nadzieję. Ale ja jej nie potrzebuję. Nie potrzebuję i nie chcę jej. Muszę trafić na kogoś kto ma o tym jakiekolwiek pojęcie, a nie na tajemniczego typa spod ciemnej gwiazdy, o którym nic nie wiem, a który wciąż próbuje mi pomóc. Najwyższy czas bym odszedł. — Nie miał zamiaru dłużej być w tej chacie, choć ciepło i pachnące mięso z pewnością przemawiały za tym, by jednak jeszcze został w środku. Słyszał deszcz uderzający o dach, ale nie mógł tak bezczynnie siedzieć obok wymordowanego, który obiecywał mu złote góry, a nie mógł się pochwalić nawet podstawową wiedzą o roślinach. Neely doskonale wiedział, że za tą całą miłą otoczką musiało czaić się coś więcej, ale pojął to dopiero w chwili, gdy napełniły go jakieś dziwne, nieznajome podejrzenia w stosunku do wybawiciela.
A Ty co? Chcesz mi zaserwować asortyment medyczny? Nie, bo nawet nie wiesz co składa się na Pocałunek Morfeusza. Nie wciskaj mi kitu, wiedziałem, że nie możesz być tak po prostu miły. Tacy ludzie już dawno nie istnieją — fuknął, zaciskając dłoń szczelniej na klamce drzwi. Miał ją nacisnąć i po prostu zniknąć, ale czarnowłosy go jeszcze zagadał.
Obejrzał się w jego stronę ostatni raz.
„(...) chcę wiedzieć, dlaczego wybrałeś wyjście w nieznane i zaczęcie wszystkiego od początku, choć los serwuje ci wszystko na srebrnej tacy.”
Bo jestem inny niż wszyscy.
Potem rozległo się trzaśnięcie drzwiami. Kocur pomknął przed siebie, w stronę Apogeum. A przynajmniej myślał, że idzie w stronę centrum zniszczonej Desperacji.
Syknął od razu, gdy tylko spadła na niego pierwsza kropla deszczu. Zacisnął zęby, aż kły niebezpiecznie wbiły się w jego jasne usta i ruszył przed siebie, starając się ignorować obolałe ciało i wodę, które dostawała się w miejsca, w które dostawać się nie powinna.

    ___ z/t
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.03.18 23:20  •  Las blisko Desperacji. - Page 21 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Niebieski kwiat i kolce, niebieski kwiat i kolce...
Nie no, tak naprawdę to nie szukała niebieskiego kwiatu z kolcami i na szczęście nie była też daltonistką, bo o mamo, to by wiele utrudniało! No cóż, dobrze, że łaskawy los obdarzył ją możliwością rozpoznawania kolorów, a jako kobiecie dał nawet zdolność do rozróżniania ich lepiej - podobno kiedyś to udowodniono, ale oczywiście Isabel nie miała o tym najmniejszego pojęcia. W zasadzie nie posiadła nigdy tej mocy płci piękniejszej, która polega na nazywaniu dosłownie każdej barwy, jaka się nawinie w ręce. Może i pojmowała z grubsza, czym miał być łososiowy czy turkus, jednak cytrynowy pozostawał jasnożółtym, ultramaryna pozostawała granatem, przykłady można wymieniać w nieskończoność. Swoją drogą ciekawa sprawa z tymi owocami, bo pomarańcza jest pomarańczowa, ale granat wcale nie jest granatowy! Takie to absurdy są na tym świecie, a najlepsze to jest w ogóle to, że te rozważania nie mają kompletnie nic wspólnego z obecnymi wydarzeniami.
Bo generalnie Isabel przedzierała się przez las, w którym mało było leśnych kolorów. Głównie brąz, trochę szarości, a zieleni trudno było szukać - co dopiero mówić o żywszych barwach jak błękit czy biel. Ach, żeby tak wreszcie przyszła wiosna! Niestety, przyroda była wciąż równie niedorozwinięta co mózgi niektórych znanych Thayer osób, tak więc pomiędzy powysychanymi drzewami nie za bardzo dało się znaleźć cokolwiek ciekawego. Warto było jednak wybrać się na ten rekonesans, by przekonać się na własne oczy, że na łonie natury nadal nie ma czego szukać. Mogła za to zorientować się mniej-więcej, gdzie który obumarły krzak leży (no bo już przecież nie rośnie), a z niektórych ułamać niewielkie fragmenty gałązek. Tego typu skarby zawsze nosiła ze sobą w kieszeniach swojej nieśmiertelnej kurtki, która aż grzechotała od nasionek, pestek, łupinek i gałązek. Moc kontroli roślin - fajna rzecz, ale kiedy nie jesteś w stanie stworzyć czegoś z niczego, na jałowej glebie niewiele wskórasz. Czasem gdzieś w głębi ziemi dało się odnaleźć pozostałości po dawnych lasach, parkach i zagajnikach, jednak było to o wiele trudniejsze, niż wyjęcie pestki z kieszeni i posłużenie się nią jako źródłem roślinnej mocy. Brzmiało trochę jak z komiksu, ale co poradzić, taka rzeczywistość.
Spędziła właśnie chwilę czasu pod starym dębem, próbując w wyschniętej ściółce odnaleźć jakiegoś zapodzianego żołędzia (owoce zawsze były łatwiejsze do przechowywania), niestety nie odniosła żadnego skutku. Kiedy zaś wstała z przykucu i spojrzała nieco dalej w las, zupełnie inny obiekt przykuł jej uwagę. Aż podeszła, żeby się upewnić, jednak oczy jej nie myliły: autentycznie i naprawdę, kawałek dalej na niewielkiej polance, dokładnie pośrodku stał drewniany słup wysoki na co najmniej dwa i pół metra. To było zjawisko tak absurdalne, że wręcz hipnotyzujące; nie mogła się powstrzymać, by nie przyjrzeć się z bliska. Pal okazał się mieć mnóstwo żłobień, które przedstawiały jakieś postaci i sceny, których nie potrafiła połączyć z niczym konkretnym. Przeskakiwała wzrokiem od obrazka do obrazka, powoli obchodząc totem dookoła, zupełnie nieświadoma, że cały czas jest obserwowana. Nie więcej niż kilka metrów dalej znajdowała się para ciemnych ślepi, które wpatrywały się z uporem w anielicę - cała zaś reszta postaci chowała się w podziemnej kryjówce, której dostrzeżenie z zewnątrz zakrawało o cud.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.03.18 0:55  •  Las blisko Desperacji. - Page 21 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Ciemnozielony, powyciągany, nieco poplamiony sweter musiał w obliczu tła w postaci powykręcanych, martwych konarów wyglądać dość nietypowo. Posiadacz nienaturalnie zielonych tęczówek obrał to dziwnie wymarłe miejsce jako drogę tylko i wyłącznie dlatego, że jako jedyne nie wydawało mu się w żadnym stopniu znajome. Wodzenie zmysłów przez to charakterystyczne wrażenie, czegoś czego w teorii nie powinien nawet pamiętać, stanowiło swoisty problem poznawczy. Czy ten zwodniczy koszmar ujrzy w końcu kres? Och, nie tak szybko, jak Zhan Crane, by tego pragnął. Jeszcze wiele nieprzyjemności związanej z pamięcią i wspomnieniami jego drugiej natury nie ujrzały światła dziennego, nawiedzając jego świadome ja. Jeszcze.
Wyschnięte na wiór rośliny w kolorach brązu od dawna nie miały styczności z życiodajną wodą, przez co łamały się z niebywałą łatwością. Wbrew wszelkim pozorom stanowiły widok ujmujący, jak i zarazem taki, który przywoływał mieszane uczucia. Zhan Crane zdecydowanie bardziej przepadał za żywszymi miejscami, lecz takie należały do istnej rzadkości i powoli godził się z tym stanem rzeczy. Wyschnięte trawy szeleściły pod nogami, jak opadłe liście jesienną porą. Z tego też względu teren ten wydawał niepokojący z jednej strony, z drugiej zaś stanowił dla pianisty czystą kartę — pozbawioną jakiegokolwiek wewnętrznego wrażenia podpowiadającego mu, że kiedyś już tu był. W tej bardziej zezwierzęconej, rzecz jasna. To odczucie zdawało się zbyt często nie odstępować go na krok, jak głos, który znajduje się gdzieś z tyłu głowy i nie przestaje szeptać.
Zhan Crane nie cieszył się taką swobodą w organizmie opanowanym przez szaleńcze stężenie wirusa X od dawien dawna — blisko sto pięćdziesiąt lat, właśnie tyle go ominęło i zostało mu wyrwane z życiorysu, choć już powinien gryźć piach. Nadal nie pogodził się z tym, że stanowił dziwną formę żywego trupa, mimo świadomości tego, że umarł. Gruźlica w stopniu tak zaawansowanym, że nie miała już żadnych szans na wyleczenie czy złagodzenie stanu. Skrzywił się mimowolnie — nie wiadomo tylko czy do własnych myśli, czy w obliczu częściowego bólu w miejscu opatrzonej rany, gdzie skóra została uprzednio rozcięta przez ostrze skalpela Dr Jekylla i opatrzona przez anioła, którego przyszło mu poznać.
Dłonie okryte czarnymi rękawiczkami zaciśnięte były na ramionach plecaka, a on sam wodził uważnym wzrokiem po nieznanym krajobrazie, chłonąc każdy jego, choćby najmniejszy element, traktując jako nowy. Szedł jednak nieprzerwanie naprzód, może zbyt pewnie stawiając kolejne kroki na nieznanym, ponurym obszarze, co nie należało do najrozsądniejszych. Przechodząc między skręconymi i złamanymi w pół drzewami, leżącymi na suchym podłożu spalonym przez słońce górujące nad ich głowami. Następnie przyszło mu wejść wprost na nieco bardziej otwartą przestrzeń w postaci wspomnianej już polany. I jakież było jego zaskoczenie, gdy dostrzegł na jej środku coś dziwnego. Ciemnowłosy Anglik zdecydował się podejść bliżej i przyjrzeć się temu z bliska, jedna bez trudu dałoby się dosłyszeć szelest suchej, wysokiej trawy, przypominającej w głównej mierze w dotyku siano. Jakież było jego zaskoczenie, gdy w niewielkiej odległości od siebie dostrzegł jasnowłosą kobietę. Przystanął na chwilę w miejscu, rozglądając się dokoła, jakby w poszukiwaniu jej towarzyszy, lecz pianista nikogo nie dostrzegł. Jeśli coś przyglądało się anielicy z krzaków i zamierzało dokonać ruchu, straciło taką szansę, ponieważ wszechobecny szelest dobiegł, lecz nic się stamtąd nie wyłoniło. Jeszcze.
Cóż to takiego? — zapytał nagle pianista, przyglądając się świeżo odkrytemu totemowi z jawnym zainteresowaniem. Nie biorąc nawet pod uwagę, że może ją spłoszyć. Zmarszczył brwi, wciąż stojąc w tym samym miejscu, w którym niedawno zastygł, lecz najwyraźniej nie został zauważony przez jasnowłosą, która była pochłonięta w scenach wyżłobionych w drewnie. Nigdy dotąd czegoś takiego nie widział. Dziwne. Coś mu jednak podpowiadało, że to tylko preludium do czegoś o wiele gorszego, czegoś czego nawet w najśmielszych snach, by nie przewidział.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.03.18 22:21  •  Las blisko Desperacji. - Page 21 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Obeszła słup już dwa razy, bezwiednie błądząc palcami lewej dłoni po wygładzonej, drewnianej powierzchni. Z uwagą pochłaniała wyryte na powierzchni totemu obrazy, próbując odcyfrować jakiekolwiek znajome sceny. Na razie żaden z przedstawionych obrazków nie wydawał się przywoływać konkretnych skojarzeń, choć może po prostu patrzyła na nie zbyt wprost, nie bawiąc się w poetyckie interpretacje. I na to przyjdzie czas, jeśli rzeczowe obserwacje nie przyniosą skutku; Isabel nabrała bowiem przekonania, że za płaskorzeźbami musi kryć się coś fascynującego i tajemniczego, co bardzo chciała odkryć. Może gdyby była świadoma bycia obserwowaną, przeszłaby jej ochota na zabawę w Indianę Jonesa, póki jednak miała wrażenie błogiej bezkarności, nie widziała także powodu, aby odpuszczać na starcie.
Po trzecim okrążeniu zatrzymała się przy słupie, tym razem śledząc zmiany w obrazach na linii góra-dół. Przykucnęła, ostrożnie badając wyżłobienia dłonią, trochę tak jak niewidomi posługują się alfabetem Braille'a. Isabel, choć naocznie widziała nieznane sobie znaki i rysunki, poprzez dotyk wyczuwała je jakby nieco lepiej. Przesunęła znów palcami po nierównej powierzchni drewna, nim jej uwagi nie przykuło ciekawsze zjawisko.
Ktoś się zbliżał.
Udała jednak na razie, że tego nie widzi. Jeśli to tylko zwykły przechodzień, była szansa, że nie szuka zwady i nie będzie zaczepiał samotnej kobiety. Wchodzenie w interakcje z nieznajomymi zawsze niosło ze sobą pewne ryzyko, stąd mniej pewne swoich sił jednostki zazwyczaj unikały konfrontacji. Nieznajomy najwidoczniej nie należał do owego gatunku, bowiem na wstępie otworzył rozmowę pytaniem. Już pierwsza wypowiedź mężczyzny wywołała u blondynki parsknięcie stłumionym śmiechem, podczas gdy przeniosła wzrok z przybysza z powrotem na drewniany słup.
- Mówią, że wszystko może być dildo, jeśli tylko jesteś wystarczająco odważny - zaczęła żartobliwie, choć ton głosu miała zaskakująco spokojny. Trudno było powstrzymać nawet tak wątpliwej jakości dowcip, skoro pytanie zostało zadane najmniej kompetentnej do odpowiedzi osobie.
- Czy ja wyglądam na znawcę? Od kilku minut oglądam to cacko i nie mam pojęcia, skąd się tu wzięło i do czego służy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.03.18 2:01  •  Las blisko Desperacji. - Page 21 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Zhan Crane, choć sam wykazywał zainteresowanie wysokim totemem, przyglądał mu się z zaciekawieniem zamkniętym w intensywnie, zielonych tęczówkach, acz nadal z lekkiego dystans. Ten zaś, jakoby wyrósł na wysuszonej od słońca polanie pokrytej obumarłymi, szeleszczącymi pod ciężarem ciała trawami, zdradzając jakikolwiek ruch nieopodal. Wszystkie wyryte z dokładnością sceny niczego pianiście jednak nie mówiły, nie musiał nawet specjalnie na potrzeby tego przedsięwzięcia ściągać z długich palców czarne rękawiczki, gdyż sam nie doszukałby się w tym wymiarze tej formy sztuki jakiejkolwiek odpowiedzi. Żaden z niego znawca tematu.
Parsknął krótkim śmiechem, słysząc ten nagły i nieoczekiwany żart. No cóż, takiej odpowiedzi to się na pewno nie spodziewał, zadając to pytanie odnośnie totemu. Przekrzywił głowę w bok w całkiem ptasi sposób, przenosząc wzrok z drewnianego słupa na nieznajomą, która już na tym etapie wykazywała się poczuciem humoru.
W takim razie możemy spróbować wspólnie rozwiązać tę zagadkę, skoro oboje nie mamy o nim zielonego pojęcia — zaproponował spokojnym tonem Zhan Crane. Coś zaszeleściło w trawie lub gdzieś niedaleko, lecz gdy tylko powędrował tam bacznym spojrzeniem. Nie dostrzegł jednak niczego poza standardowym krajobrazem. Nie dostrzegł też żadnej żywej duszy lub kogokolwiek kto udzieliłby im wartościowej informacji, by zaspokoić czystą ciekawość. — Wypadałoby mi jednak w pierwszej kolejności zapytać o twoje imię — dodał chwilę później, czując się poniekąd zobowiązany do wymiany tego typu uprzejmości, jakoby w ramach zaczerpniętego niegdyś dobrego wychowania, które na terenie bezkresu stanowiły istną rzadkość. Być może nieco podejrzana lub na swój sposób osobliwą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.04.18 21:36  •  Las blisko Desperacji. - Page 21 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Jeszcze nim skończyła mówić, stanęła ponownie w pozycji wyprostowanej. Zadzieranie głowy do góry, by wyłapać spojrzenie nieznajomego, nie było zbyt wygodne. Do pewnego stopnia wciąż rozdzielał ich tajemniczy totem, który anielica objęła luźno ramieniem, zupełnie jakby zamiast drewnianego słupa stał tam jej stary przyjaciel. A przecież zapoznawała się z tym obiektem dopiero od marnych kilku minut...
- Zero plus zero nadal dalej zero, chociaż kto wie... może matematyka podda się pod naporem takich dziwów. - Wskazała na wyryte dookoła pala sceny, wśród których jedna przedstawiała coś na kształt sceny polowania, inna chyba jakichś wojowników; wyżej na słupie proste piktogramy prezentowały elementy świata, popularnie zwane żywiołami; poszczególne pasy ze scenkami rodzajowymi przecinały geometryczne i roślinne ornamenty. Wykonanie tak misternej roboty musiało trwać wiele miesięcy, może nawet lat. Widać było, że do ozdobienia totemu ktoś bardzo się przyłożył, bo nawet te elementy, które wydawały się być dość uproszczone, zostały wyrzeźbione z niebywałą starannością. Nie sposób było tego zobaczyć z daleka, jednak bliższa obserwacja ujawniała całkiem sporo.
- O-ho-ho~ - Przybrała minę z kategorii panie, z czym pan i do kogo?, opierając przy tym obie dłonie na biodrach. Spojrzała na nieznajomego jakby z politowaniem, nim w końcu potrząsnęła lekko głową, wymownie wznosząc oczy ku niebu.
- Na dzikusa nie wygląda, a jednak niewychowany - westchnęła, niby w skardze do jakiejś wyższej instancji, nim skierowała wzrok z powrotem na postać przybysza. - Wypadałoby się samemu przedstawić, nim zapytasz o moje imię - upomniała, pozwalając by na jej twarzy ukazał się lekki, ironiczny uśmieszek. - Powiedzmy, że wspaniałomyślnie przebaczę Ci to uchybienie i dam dobry przykład.
Zgodnie ze znanymi ludzkości konwenansami, wyciągnęła prawą dłoń na powitanie, nieznacznie nachylając się w kierunku tajemniczego jegomościa.
- Cleopatra. Albo Isabel, wybierz, które chcesz. Oba są prawdziwe, a żadnego nie faworyzuję. - Nie tak, jak niektórzy, którzy uparcie odmawiali posługiwania się jej pierwszym imieniem - bo takie okropne, pogańskie i w ogóle "ble". Samej blondynce było zaś kompletnie wszystko jedno, bowiem do obydwóch zdążyła się już przyzwyczaić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.07.18 21:39  •  Las blisko Desperacji. - Page 21 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Wiatr delikatnie otulił jej nieco spieczoną twarz od słońca. Naciągnęła mocniej chustę na nos, by chociaż w drobnym stopniu osłonić się przed większą spiekotą. Przykucnęła przy iglastym krzewie i musnęła opuszką jej końca. Nadawało się. Sięgnęła do torby pociągając nosem i wyciągnęła z niej mały nożyk, którym zaczęła nacinać roślinę i igły wsypywać do wcześniej przygotowanego skórzanego woreczka. Były idealne do parzenia uspokajającej herbaty, albo sproszkowane nadawały się jako dodatek do zupy. Nie były jakoś wyjątkowe i niespotykane, ale też nie każdego dnia spotykało się roślinę wolno rosnącą, dlatego też Ethienne musiała korzystać z dobrodziejstw ziemi, jakie ta dzisiaj jej sprezentowała.
Musiała się spieszyć, bowiem przebywanie na otwartej przestrzeni w jej wypadku wiązało się ze sporym niebezpieczeństwem. W każdej chwili ktoś mógł ją zajść od tyłu. Nie usłyszy go, a gdy wyczuje czyjąś obecność, może być już za późno. Obok jej kolana spoczywał swobodnie łuk, na plecach kołczan ze strzałami. Ale nie miała takiego refleksu i szybkości jak chociażby zwierzoludzie. Była od nich słabsza, wolniejsza i delikatniejsza. Jedno uderzenie mogło złamać ją jak gałązkę. A w dnie takie jak te, kiedy podróżowała sama bez towarzystwa jej leśnych przyjaciół, była o wiele bardziej narażona na niebezpieczeństwo.
Co jakiś czas unosiła głowę i pospiesznie, niczym wystraszona łania, rozglądała się, na wszelki wypadek. Ale nie dostrzegała nikogo ani nic podejrzanego.
W pewnym momencie zrobiła błąd.
Dała się zbyt bardzo pochłonąć wykonywanej czynności, na tyle, że podniosła głowę o kilka sekund za późno. Wtedy też dostrzegła go. Wyglądał jak siedem nieszczęść, ale to na pewno nie ujmowało mu pewnie siły. Był wysoki. Wielki. Jak cholerny dąb czy też sosna. I przede wszystkim blisko. Za blisko. Niemal na wyciągnięcie ręki. Ethiene zerwała się z miejsca i wycelowała w jego stronę trzymany nóż. Nie uciekała. Nie mogła.
Jeżeli odwrócisz się plecami do przeciwnika, może okazać się zwierzoludziem. I wtedy nie uciekniesz i nie obronisz się..
Zagryzła wnętrze dolnej wargi, posyłając krótkie spojrzenie w stronę leżącego łuku. Schylenie się. Podniesienie. Wyprostowanie. Sięgnięcie po strzałę. Naciągnięcie. Wystrzelenie. Za dużo czasu. Zdąży ją zaatakować. Nie miała szans. Cholera jasna. Stopa przesunęła się w tył, a umysł intensywnie myślał o wszelakich wyjściach z tej tragicznej sytuacji.
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.07.18 22:24  •  Las blisko Desperacji. - Page 21 Empty Re: Las blisko Desperacji.
  Palce smakowały ziemią. Kiedy zahaczył nimi o krawędź ruiny zadrżały pod ciężarem reszty ciała i osunęły się niżej łamiąc przerośnięte paznokcie, przecierając zgrubiały naskórek. Odskoczył i wpakował je do buzi kojarząc chłodną, wilgotną ślinę z uczuciem ukojenia pulsujących skaleczeń. Między zębami zazgrzytał natychmiast piasek, ale splunął na bok i kontynuował ubogi zabieg. Nieco wcześniej, ze zwierzęcą precyzją pozbył się brudnych strupów z ugryzienia na przedramieniu. Kilka nacięć od ostrych zębów otoczył obrzęk, ale rany nie były głębokie. Tylko tyle i aż tyle zadał sobie w trakcie krótkiego napadu szaleństwa tak bardzo spragniony smaku krwi, że z braku ofiary nieświadomie pochwycił w paszczę swoją własną kończynę. Święcie przekonany, że uniknął wielu gorszych możliwości rozwoju takiego szału pogodził się z ułomnością instynktownej reakcji i starał się o tym nie myśleć. Na ciele pokrytym tak gęsto czarnymi wzorami rany potrafiły się zgubić i gdyby nie wyraźna opuchlizna, która zniekształcała kontur jego ręki, mógłby uchodzić za całkowicie zdrowego.
  Ubrania miał jednak brudne i poobdzierane, jeden z butów człapał żałośnie z podeszwą trzymającą się reszty obuwia chyba już wyłącznie na słowo honoru. Od kiedy się obudził jadł niewiele. Samotne polowania kończyły się najczęściej smutną porażką i gdyby nie niewybredność oraz przyzwyczajony do pożerania wszystkiego żołądek, wyglądałby tylko gorzej. Tylko jednego dnia trafił na jakiś konwój gdzie rzucono mu łaskawie kilka ryb w zamian za pracę polegającą na noszeniu wielkich skrzyń. Z dnia na dzień stał się bezdomnym samotnikiem, pogrążonym w ciemnej plamie pamięci facetem, który idąc przed siebie robił to wyłącznie z przyzwyczajenia.
  Zatracił cel, sens i znaczenie w całym tym egzystowaniu.
  Pamiętał tylko tyle, że nazywa się Kirin. Qilin, Żyrafa.
Mniej-więcej właśnie wtedy, gdy zaciskając szczęki w bezmyślnej próbie wyrównania zakrzywionego paznokcia starał się doprowadzić się do przyzwoitego stanu zobaczył zająca. Wychudzone, młode zwierzę o sierści niezwykle jasnego koloru. Białawe umaszczenie zdradzało go z setek metrów dla oka czujnego jak jego własne, ale wymordowany naszedł na zwierzę, które zamarło nie więcej niż kilka metrów od niego. Czarne węgielki - oczy spoglądały na niego w przerażaniu, jakby samym pojawieniem się zwiastował nadejście nieuchronnej śmierci. Jak zimowe okowy, które pochłaniały na długie lata glebę i czyniły ją jałową.
  Oblizał się i zamrugał szykując ciało do ataku, ale kiedy oczy otworzyły się szeroko, królika już nie było. Znajdowała się tam za to niewielka, spłoszona równie mocno co królik kobieta. Z nożem nakierowanym do przodu wyglądała nie groźniej od zmierzwionego zajęczaka, ale Kirin respektował możliwości naostrzonego narzędzia.
  — Spokojnie trusiu. Tylko śledziłem królika — mruknął z rezygnacją. Nie mógł powiedzieć, czy wizja zwierzęcia nie była aby przypadkiem iluzją, jaką płatał mu umysł. Nie pierwszy raz orientował się w czymś skrajnie nienormalnym, odzyskiwał nagle logiczne myślenie i kichał na siebie sprzed chwili. Żałował jedynie, że nie zatopił swoich zębów w ciele królika kiedy miał okazje. Nawet jeżeli padł ofiarą sztuczki światła, dla tej chwili przyjemności wynikającej z zatapiania zębów w ciepłym mięsie zrobiłby wiele. Dla samego wyobrażenia, że je, że żołądek, który skręcał się w środku z niedoboru pożywienia jest pełny.
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 21 z 25 Previous  1 ... 12 ... 20, 21, 22, 23, 24, 25  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach