Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 20 z 25 Previous  1 ... 11 ... 19, 20, 21 ... 25  Next

Go down

Pisanie 07.08.17 11:18  •  Las blisko Desperacji. - Page 20 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Nie dostrzegał — albo nie chciał dostrzec — w gawronach żadnego dziwnego, złowrogiego przekazu. Ignorował je, nawet nie zerkając w ich stronę, jakby nawet ta jedna chwila, poświęcona przyglądaniu się im miała go kosztować zbyt wiele energii, która ubywała z niego z zawrotną prędkością. Jego ciało drżało z zimna tak mocno, że dźwięk szczękających zębów był jedynym odgłosem, który towarzyszył mu w samotnej wędrówce.
Ptaki wciąż się zlatywały, jakby zmagania kotowatego z pogodą i słabym samopoczuciem były idealnym do oglądania przedstawieniem. W dalszym ciągu nie zwracał uwagi na tłum skrzydlatych gapiów, którzy wpatrywali się w niego, czekając tylko na jego rychły koniec.
Szedł coraz wolniej, jakby dopiero co uczył się chodzić. Zlodowaciałe kończyny poruszały się jak w zębatki nienaoliwionej maszyny. Neely złączył dłonie, powoli pocierając nimi o siebie nawzajem. Wiatr dmuchał mu w twarz, a jego drżące usta nie pozwalały mu nawet przekląć pod nosem.
Później pojawiła się tabliczka. Znowu wskazywała zachód. Kto by się spodziewał?
A teraz uwaga, szok.
Nobuyuki czwarty już raz ruszył w kierunku, który wskazywał kierunkowskaz. Najwidoczniej lubił pochodzić sobie w kółko podczas deszczowej pory.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.08.17 0:14  •  Las blisko Desperacji. - Page 20 Empty Re: Las blisko Desperacji.
2/2

Neely czuł nacisk otoczenia, jakby znajdował się wewnątrz niewidzialnej pięści, która zaciskała się tylko mocniej i mocniej — aż w końcu chwyt był nie do wytrzymania. W głowie dudniło i zgrzytało. Równie dobrze mógł mieć czaszkę wypełnioną potłuczonym szkłem, które ociera się o siebie z nieprzyjemnym piskiem za każdym razem, gdy tylko postanowi się ruszyć z miejsca.
Ptaszyska śledziły jego tułaczkę, rzadko kiedy przypominając o swojej obecności na głos. Deszcz nie ustawał, ziębiąc ciało aż do kości, przez co perspektywa dotarcia do celu wydawała się bardziej nierealna niż dwie godziny temu.
Nagle podróż się skończyła.
Huknął piorun.
Drżące od zimna nogi ugięły się, jakby nagle stracił w nich czucie. Ziemia zamieniła się miejscem z niebem. Gruchnął bokiem o glebę; plusnęło błoto. Ostatnie co ujrzał, to opadające wraz z mokrą ziemią pióro.

Trzask.
Wszystkie wnętrzności miał ściśnięte, jakby ta sama niewidzialna pięść zmalała i zwarła palce na jego żołądku, sercu i płucach. W pierwszej kolejności powrócił słuch — coś trzaskało nie tak daleko. W drugiej Neely poczuł dreszcze, które obejmowały całe jego ciało, jednak nie było żadnego wspomnienia po zimnie, które pamiętał jak za mgłą. Dotarło do niego, że się pali. Gorąco wypełniało wszystkie żyły tłoczące parzącą krew do każdej komórki jego organizmu.
Płoniesz na stosie za wszystkie grzechy jakie popełniłeś.

Musiał zapaść w kolejny niespokojny sen, bo gdy ponownie świadomość powróciła do łask, ciepłota nie była tak intensywna — wciąż płonął żywcem, wciąż jego skóra atakowana była płomieniami, które dosłownie i w przenośni wżerały się w jego mięśnie, jednak tym razem zarejestrował odrobinę ulgi.

Wzrok powracał na samym końcu. Za każdym razem, gdy Neely starał się otworzyć oczy, obraz wydawał się jedną wielką plamą i nie pozostawało nic innego, jak zamknięcie ich z powrotem.
W końcu jednak plama zaczęła się wyostrzać. Całość nabierała konkretnych kształtów i kolorów, jakby dopiero ustawiał obiektyw w aparacie. Wpierw zauważał drobne detale — krzywe deski z igłami drzazg tuż nad sobą albo płynne złoto, które migotało po prawej stronie. Postać, która pochyliła się nad nim i wyciągnęła w jego stronę rękę, była ostatnim obrazem przed kolejnym odpłynięciem.

— Wreszcie.
Głos był niski i zachrypnięty, przypominający tarcie paznokciami po korze drzewa. Mężczyzna siedział obok z łokciem opartym na zgiętej w kolanie nodze i przypatrywał się intensywnie leżącemu w kocach kotowatemu — oczy miał przymrużone, podejrzliwe, ale zaskakująco życzliwe i chociażby to mogło być argumentem, dla którego Nobuyuki nie poczuje się w pełni zagrożony.
Był wyczerpany.
Teraz był już jednak w stanie przyjrzeć się nieznajomemu. Długie włosy w kolorze czerni rozsypywały się po kościstych ramionach kontrastując ze skórą bladą jak papier. Oczy były zapadnięte, ale żywe, co stanowiło spore przeciwieństwo do większości mieszkańców Desperacji. To, co jednak przede wszystkim zwracało uwagę, to skrzydła — ogromne i czarne, złożone na plecach, ale wciąż górujące nad mężczyzną.
A potem popękane usta zacisnęły się...
— Co robiłeś w lesie? — Nim nie drgnęły na kształt pytania.
Słuch Yukimury od razu mógł wyłapać nutę podejrzliwości.
Tak samo, jak charakterystyczne dudnienie deszczu o dach.

Las blisko Desperacji. - Page 20 Xxxpng_qhhnsas

Dodatkowe informacje:
— Nobuyuki leży na podłodze, na kocach. Jest nimi również przykryty. Po prawej ma kominek. Po lewej ścianę, do której przylega.
— Ma gorączkę, czuje suchość w gardle.
— Znajduje się w niewielkim pomieszczeniu. Długość pokoju może mieć maksymalnie sześć metrów, szerokość siedem. Chata jest, naturalnie, drewniana — wyjątek stanowi kamienny kominek, który ociepla wnętrze.
— W środku nie ma zbyt wielu mebli. Sam Nobuyuki leży na kocach, tuż obok drzwi znajduje się coś na miarę komody bez szuflad, na której poupychano różne duperele, drobiazgi. W kącie pod przeciwległą ścianą leżą łachmany, tuż obok nich skrzynia. Przy kominku jest kilka szczerbatych garnków, kubków, talerzy.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.08.17 20:08  •  Las blisko Desperacji. - Page 20 Empty Re: Las blisko Desperacji.
W moment wszystko stało się dużo cięższe do zniesienia — mogłoby się zdawać, że barwy nabrały intensywności, powoli dręcząc zmęczone oczy samotnego, jasnowłosego wędrowca, zaś dźwięki docierały do niego ze wzmożoną siłą, niemalże raniąc jego uszy, zupełnie jakby ktoś celowo szorował widelcem po szkle i to tuż przed jego twarzą. Już od jakiegoś czasu miał problem z zebraniem myśli — teraz nie potrafił sobie nawet przypomnieć co działo się dobre kilkanaście minut wcześniej. Okropnie bolała go głowa, czul się jakby pod czaszką utknął mu jakiś ostro zakończony przedmiot, który ranił go od wewnątrz przy każdym, nawet tym najmniejszym, z pozoru niegroźnym ruchu. Ale nie mógł się zatrzymać, nie w takim momencie, nie tak blisko celu — wciąż ślepo wierzył w to, że idzie w dobrym kierunku i lada moment pojawi się przed nim budynek, w którym będzie mógł szukać pomocy. Uparcie powtarzał sobie w duchu, że zostało mu zaledwie kilka minut drogi, choć z każdym, powolnym krokiem jego pokłady nadziei po prostu gdzieś umykały. Od razu zrozumiał jak bardzo był naiwny — poruszanie się do przodu pochłaniało niezliczone ilości siły, a nadal nic nie wskazywało na to, by miał się pojawić ktokolwiek, kto wyciągnąłby pomocną dłoń. Przeszkody nigdy nie stały na jego drodze, to one były jego drogą.
Dźwięk pioruna uderzającego gdzieś w pobliżu okazał się być początkiem końca — wraz z huknięciem kotowaty zawahał się, a jego pochylone, drżące ciało opadło bezwładnie gdzieś po środku ledwo widocznej ścieżki. Czy to koniec? Czy może koniec był już dawno?
Zdawało się, że jeszcze chwilę tumu ciało miał obkute lodem, pokryte śniegiem, zimne jak u nieboszczyka. Ale jego wnętrze zaczęło płonąć, roztapiając mroźny pancerz i jednocześnie skazując białowłosego na nieludzkie męczarnie. Każdy, pojedynczy organ był jak rozżarzony węgiel — ogień obejmował jego organizm, czuł się jak żywcem palona na stosie wiedźma. Czym sobie zawinił? Właśnie tak miał się zakończyć jego marny żywot? Cierpiał i gdyby tylko był w stanie, to z pewnością darłby się wniebogłosy, błagałby o koniec tych tortur, ale nie był w stanie wydusić z siebie chociażby drobnego dźwięku. Zwykłe oddychanie sprawiało, że przez jego płuca przechodziła kolejna fala gorąca, która przysparzała tyle cierpienia, że opętany zaczął bać się oddychać.
Powrócił również słuch — do kocich uszu Nobuyukiego dobiegły jakieś trzaśnięcia, których niestety nie udało mu się scharakteryzować. Może faktycznie płonął, a dźwięk który słyszał wydawało z siebie ognisko, trawiące go po kawałku. Część po części, by proch był jedyną pamiątką, która po nim zostanie.

***

Obudził się? Sam nie wiedział. Nie wiedział co jest snem, a co rzeczywistością. Nie miał również pewności, czy wciąż kwalifikuje się grupy istot żywych. Już raz umarł i wolałby nie robić tego ponownie. Fatalne przeżycie, o ile umieranie w ogóle można nazwać „przeżyciem”.
Na jego twarzy widocznie odcisnęło się zmęczenie — policzki miał zapadnięte, usta blade i suche, a czoło mokre od potu. Obolałe, ciężkie powieki rozwarły się bardzo powoli, pozwalając by sfatygowane oczy rozejrzały się po pomieszczeniu. Z początku widział tylko czerń, co od razu napełniło go obawą. Ale mrok ustąpił, a wystrój drewnianej chaty i tajemnicza postać stawały się coraz bardziej wyraziste i realne.
Kocur poruszył dłonią, powoli zahaczając paznokciem o palec. Chciał się przekonać, ze to co widzi jest prawdziwe. Chciał się przekonać, że żyje.
„Wreszcie.”
Dłoń złapała za miękki koc, zaciskając się na nim, choć samemu uściskowi zdecydowanie brakowało siły. Wciąż czuł się bardzo źle. Siły powoli się regenerowały, choć w dalszym ciągu ich brakowało. Nie mógł nawet się unieść. Leżał jak obłożnie chory, z początku kompletnie zapominając o obecności nieznajomego mężczyzny.
W czerwonych ślepiach pojawił się strach, gdy obraz stał się na tyle czytelny, że sylwetka czarnowłosego wyraźnie się zarysowała. Neely poruszył się gwałtowniej, jakby próbował wstać lub chociaż odsunąć się. Jego plecy napotkały ścianę, a przez ciało przeszła kolejna fala bólu. Uciec nie mógł, wciąż był za słaby. W tej sytuacji nawet kocia zwinność nie mogła okazać się przydatna.
Obserwował go uważnie, kątem oka zerkając za czarne skrzydła mężczyzny. Wymordowany z kruczymi genami? O ile dobrze pamiętał anioły zwykle miały białe skrzydła, inne barwy były naprawdę bardzo rzadko spotykane.
„Co robiłeś w lecie?”
Próbował przełknąć ślinę, by pozbyć się suchości w gardle, ale nawet ta czynność sprawiała mu problemy. Czuł się jakby średnich rozmiarów gula próbowała przejść mu przez przełyk. Nieufne spojrzenie odnalazło zmrużone oczy bladoskórego. Yukimura odchrząknął, próbując jednocześnie zachować stoicki spokój.
M- — Zawahał się. — J-ja... ja szukałem pomocy. Ktoś... powiedział mi, że w lesie znajdę a-nioła, który mógłby m-mi pomóc. — Jego głos był okropnie nieprzyjemny dla ucha, porównywalny do dźwięku wydawanego przez skrzypce, gdy muzykiem okazuje się być pięcioletnie dziecko, dopiero zaczynające swoją przygodę z instrumentami. Jąkał się okropnie, dyszał jakby dopiero co przestał biec, a w międzyczasie próbował chrząkać, by doprowadzić swoje gardło do porządku.
Krzywy uśmiech wstąpił na jego usta, bo te prawdopodobnie zapomniały, że mogą przybrać bardziej przyjacielski wygląd. Wzrok błądził chwilę po pomieszczeniu, a potem znów trafił na wzrok nieznajomego.
Ty m-mnie tu przyniooosłeś?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.08.17 0:48  •  Las blisko Desperacji. - Page 20 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Przyglądał mu się przez cały czas z nieruchomą głową i tylko co jakiś czas drgającymi oczami, które szybkim ruchem opadały, by zerknąć na usta białowłosego, a potem nagle unosiły się z powrotem odszukując jego spojrzenie. Nieznajomy wydawał się nie wykazywać żadnych emocji — ani negatywnych, ani pozytywnych — skupiając się przede wszystkim na wysłuchaniu wersji wydarzeń poszkodowanego.
— Cóż — mruknął w końcu, niespiesznym ruchem odchylając się do tyłu. Łokieć ześlizgnął się z kolana, a dłoń opadła na podłogę, podpierając czarnowłosego. — Nie było łatwo. Nie jestem może aniołem, ale nie zostawiłbym kogoś na pastwę mięsożernych ptaszysk. Musisz jednak wiedzieć, że jesteś mi coś winien.
Ostatnie słowa wypowiedział tak dobitnie, jakby zwracał się do pięciolatka, choć powaga na jego twarzy wskazywała o równie poważnym traktowaniu rozmówcy. Dał nacisk, aby nic nie ulegało wątpliwościom. I jakby na potwierdzenie swoich słów uniósł drugą rękę.
Palce były lekko rozcapierzone, z przydługimi pazurami o czarnym zabrudzeniu na brzegach. Od środka dłoni aż po połowę przedramienia skórę okrywał zszarzały materiał — nie był to bandaż, może część jakiejś firmowej koszuli lub t-shirtu.
— Gryzłeś — kontynuował nieznajomy, ciągnąc temat bezbarwnym tonem: i się szarpałeś. Trudno było cię rozebrać i umyć. A było to konieczne. Zapadłeś się w błoto. Byłeś ufajdany. Kurewsko.
Splunął nagle.
Rzeczywiście. W umyśle Neely'ego pojawił się przebłysk świadomości, jakiś niewielki puzzel wstąpił na miejsce luki w jego pamięci. Nie mógł przywołać co prawda kadrów z chwil, o których opowiadał mu czarnowłosy — mycie? Kto tu marnuje wodę na coś takiego? — ale kiedy się rozglądał po otoczeniu, szmyrgnięte w róg szmaty coś mu przypominały. I nic dziwnego — na samym wierzchu leżała jego koszulka.
Nie był jednak nagi. Najwidoczniej „wybawiciel” z sobie znanych przyczyn postanowił nie ruszać jego spodni, a już tym bardziej niczego, co mogło się pod nimi znajdować.
Teraz zaś wypuścił powietrze, niemal ze zmęczeniem.
— Nie chodziło tylko o to, że nachlapiesz mi na podłogę, chociaż o to też, bo nie znoszę syfu, ale o to, że kruki... czy tam wrony, czy inne chujerstwo, zdążyło cię już nieźle oblec. Musiałem sprawdzić, czy wszystko gra. To nie są groźne rany i większość powinna zagoić się bardzo szybko. Podziobały, a potem odleciały. Wystarczyło głośniej krzyknąć. Mówiłeś, że potrzebujesz pomocy.
Nie uszło uwadze Neely'ego, że nieznajomy nagle się skrzywił. Jego dotychczas obojętnie ściągnięte usta utworzyły pochyłą.
— Chyba dość ci już pomogłem. Liczę, że nie będę tego żałował.
Zaraz potem dźwignął się na nogi.
— Ale teraz mam zamiar zrobić coś do żarcia. Coś nieziemsko dobrego do żarcia. Muszę jednak wyjść.
W ten deszcz.
Deszcz stukał o dach, jakby na deski ciskano ziarnami grochu.
— Możesz iść spać. Albo pilnować ognia. Albo, kurwa, potoczyć się przez cały dom. Ale pod żadnym pozorem — patrzył na niego z góry; jak wielki, nieruchomy, górujący nad nim posąg — nie waż się otwierać skrzyni. Jasne?
Po tym odwrócił się na pięcie — z dziwną gracją nieznaną ludziom — i wyszedł z pomieszczenia.
W miejscu, gdzie siedział, leżały czarne pióra.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.08.17 18:58  •  Las blisko Desperacji. - Page 20 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Kocie, rozkojarzone spojrzenie z trudem wpatrywało się w nienaturalnie spokojne oblicze czarnowłosego. Neely na siłę doszukiwał się w nim coś niepokojącego, czegoś niezwykle tajemniczego, co wywoływało u niego dodatkowe poczucie lęku. Ale oprócz negatywnych odczuć już wcześniej udało mu się wychwycić również odrobinę życzliwości, która rekompensowała resztę zła.
Wkrótce twarz nieznajomego stała się zupełnie neutralna, nie przejawiała żadnych emocji — jakby bez jakiegokolwiek problemu zwyczajnie się ich pozbył. Yukimura wciąż starał się skryć zdenerwowanie, które nie opuszczało go nawet na chwilę. Z jednej strony był cholernie wdzięczny za ratunek, z drugiej strony pozostawał podejrzliwy i ostrożny. Wiedźma na samym początku też była miła, a później próbowała wpieprzyć Jaśka i Małgochę do pieca.
„Nie jestem może aniołem, ale nie zostawiłbym kogoś na pastwę mięsożernych ptaszysk. Musisz jednak wiedzieć, że jesteś mi coś winien.”
Zmrużył nieco oczy, tym razem uważniej przyglądając się czarnowłosemu. Jego ślepia na chwilę zastygły w bezruchu, jakby momentalnie skamieniał. Dopiero po kilkunastu sekundach mrugnął nimi energicznie. Kilka razy. Zdobył się nawet na ledwo zauważalny uśmiech, a raczej dyskretne drgnięcie jasnych warg, które jakby przypadkowo uformowały delikatny łuk.
Jasne, daj mi trochę czasu na zregenerowanie sił, a zrobię co zechcesz — zachrypiał okropnie, ledwo poznając swój głos. Faktycznie powinien się jakoś odwdzięczyć nieznajomemu za ratunek, bo gdyby nie on to skończyłby marnie — możliwe, że ptaszyska zadziobałyby go na śmierć, wydłubując mu wnętrzności tak jak sępy Prometeuszowi. Chwilę później odchrząknął, próbując doprowadzić swoje struny głosowe do porządku. Dłonią złapał się nawet za szyję z zamiarem lekkiego rozmasowania jej. Kciukiem delikatnie nakreślił grdykę. Po krótkim masażu jego dłoń swobodnie opadła.
„Gryzłeś i się szarpałeś.”
Obrazy same zaczęły napływać do jego głowy, jakby ktoś otworzył wcześniej zablokowany korytarz, przez który przechodziły wspomnienia. Powoli sobie przypominał moment upadku, jak padł twarzą w błoto. Wtedy nastała ciemność, nie wiedział co się z nim działo.
„Trudno było cię rozebrać i umyć. A było to konieczne.”
Kiwnął głową, bo był mu za to wdzięczny. Przez ten deszcz i ziemię, w którą wpadł podczas wędrówki po lesie z pewnością wyglądał gorzej niż siedem nieszczęść. Poza tym jego ciało dawno nie miało kontaktu z wodą, więc i tak o wiele lepiej się poczuł, gdy okazało się, że jest już czysty. A to, że wymył go obcy koleś zupełnie mu nie przeszkadzało, najważniejsze było, że fizyczny komfort powrócił. Teraz musiał się jedynie postarać przywrócić komfort psychiczny.
„Zapadłeś się w błoto. Byłeś ufajdany. Kurewsko.”
Przełknął głośniej ślinę niemalże w tym samym momencie, w którym jego wybawiciel splunął. Poczuł wewnętrzny przymus by się usprawiedliwić choć w małym stopniu.
Nie kontroluję tego, to jest silniejsze ode mnie. To miesza mi w głowie — niechętnie wydusił z siebie te dwa zdania, ocierając dłonią krople potu, które rozpoczęły leniwą podróż po jego jasnym czole. Niełatwo przychodziło mu mówienie o własnych słabościach, nawet celowo nie użył słowa „choroba”. Chyba w dalszym ciągu nie ufał mu na tyle, by grać w otwarte karty. Zdecydował, że powie mu o tym dopiero w odpowiednim momencie, choć czas go naglił, bo psychoza wciąż postępowała do przodu.
„(...) Wystarczyło głośniej krzyknąć. Mówiłeś, że potrzebujesz pomocy.”
Odetchnął ciężej, aż rozległ się charakterystyczny świst powietrza. Próbował zebrać myśli, ułożyć w głowie ogarniętą odpowiedź, by nie robić z siebie niepotrzebnie ofiary.
Miałem biegać po lesie i krzyczeć, że potrzebuję medyka? Ściągnąłbym tylko na siebie niebezpieczeństwo. No i nieźle zmokłem. Chłód mnie sparaliżował, nie byłem w stanie wydusić z siebie nawet słowa. Gdy wywróciłem się musiałem stracić świadomość. Nie wiem co się ze mną działo. — Przełknął głośno ślinę, krzywiąc się przy tym, jakby ostro zapaliło go w gardle. — Byłem zdezorientowany, a po osobie, której szukałem nie było nawet śladu. Traciłem nadzieję, że kiedykolwiek odnajdę kogoś, kto mógłby mi pomóc. — Taka była prawda, tak właśnie pamiętał to co się wtedy wydarzyło. Możliwe, że część sobie dopowiedział w głowie, ale ogólny sens raczej utrzymał w jednym kawałku.
Doceniam Twoją pomoc. — Raczej nikt nie spodziewałby się, ze ktoś taki ruszy na pomoc, a raczej, że ktokolwiek ruszy na pomoc w taką pogodę — to właśnie dlatego w umyśle Neely'ego wciąż paliła się ostrzegawcza dioda, która miała mu stale przypominać, że wciąż jest na Desperacji, czasy wcale się nie zmieniły, a większość desperatów to nadal egoistyczne istoty, które pilnują jedynie własnego nosa.
„(...) Muszę wyjść.”
Dokąd? — wypalił niemalże od razu. Wciąż słyszał jak deszcz puka w dach chatki, pogoda zapewne nie polepszyła się za bardzo, więc gdzie mógł iść ten tajemniczy jegomość? Nawet nie chciał snuć domysłów, spodziewał się jednoznacznej odpowiedzi.
Jasne, nie dotykać skrzyni, czaję. — Zakodował to sobie w umyśle, a potem zwyczajnie odprowadził ciemnowłosego wzrokiem do wyjścia. Odczekał chwilę, upewniając się czy na pewno został w chacie sam. Odetchnął jakby z ulgą, plecami przywierając do ściany. Postanowił, że trochę się rozejrzy skoro i tak nie miał nic lepszego do roboty, przy okazji miał zamiar odrobinę doglądać ognia, by ten nie zgasł.
Lewą dłoń ułożył na ziemi, a prawą na ścianie — chciał dość szybko stanąć na nogi, podpierając się jedną ręką i wspomagając drugą. Z pewnością chwilę był w pozycji siedzącej, ale przy użyciu siły rąk udało mu się wstać. Palcami zgarnął swoje białe włosy, by przypadkiem podczas wstawania nie zawieruszyły się gdzieś w okolicach ogniska — może i były czasami irytujące, ale nie chciał by się spaliły. Powolnym krokiem miał zamiar przejść się po pomieszczeniu, jednocześnie rozglądając się na boki. Zatrzymał się przy wyszczerbionych naczyniach, a jego ciekawskie spojrzenie zajrzało do ich wnętrza. Kątem oka dostrzegł też tę „komodę” bez szafek. Jej zawartość również chciał poznać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.08.17 1:57  •  Las blisko Desperacji. - Page 20 Empty Re: Las blisko Desperacji.
 „Miałem biegać po lesie i...”
 Choć nieznajomy cały czas zachowywał względnie neutralną mimikę, w tym momencie twarz wykrzywiła mu się w politowaniu. Kącik ust uniósł się o ledwie milimetr, jednak do wystarczyło, aby przekazać oczywistość: nie o to chodziło. Źle mnie zrozumiałeś. — bo najwidoczniej nie przyszło mu do głowy, że sam mógł coś źle przekazać. Drwina nie utrzymała się jednak zbyt długo na obliczu czarnowłosego; wargi na powrót przybrały obojętne ułożenie.
 — Więc potrzebujesz medyka — pociągnął dopiero wtedy, gdy jego „pacjent” zamilkł, jakby przerywanie mu wpół zdania było czynem niegodnym najgorszych wandali. — To choroba ciała? Coś więcej niż kilka zadrapań i kruki? Nie wyglądasz przecież gorzej od innych. Może musisz tylko wypocząć. Wyspać się. Ocieplić.
 Przez cały ten czas, gdy mówił, nie wzbogacał słów gestykulacją. Ręce nie drgnęły ani razu w jakimkolwiek odruchu; twarz skamieniała na marmur i pozostawała w niezmiennej masce. Tylko oczy co jakiś czas mu błyszczały, wyłapując pojedyncze światła ogniska. W opakowaniu, które wydawało się martwe, znajdowała się dusza przepełniona miliardami myśli.
 Myśli, które najwidoczniej podsunęły jakieś zabawne scenariusze, gdy z ust Neely'ego padło pytanie o to, dokąd musi się udać. Już wtedy mógł mieć jednak pewność, że odpowiedź nie będzie satysfakcjonująca.
 Że, w zasadzie, nie będzie jej wcale.

 - - - - - - -

 Po opuszczeniu chaty przez nieznajomego Yukimura mógł dojść do pierwszego wniosku — jego ciało było wymęczone do ostatniego mięśnia i słabsze niż kiedykolwiek, ale działało. Potrzebowało większej ilości energii, mocniejszego zaciśnięcia zębów, bardziej stalowego, psychicznego samozaparcia, ale nie odmówiło posłuszeństwa, jak można się było tego spodziewać — udało mu się więc podnieść i zachować względną równowagę, choć cały pokój zdawał się lekko drżeć przy każdym kroku. Ogień przyjemnie ocieplał pokryte gęsią skórką, półnagie ciało, a świadomość, że na zewnątrz deszcz dosłownie ciął plener, była na swój sposób uspokajająca.
 Przejście całego pomieszczenia to raptem kilka sekund — było niemal klaustrofobiczne, ale wciąż cieszyłoby się zainteresowaniem każdego wymordowanego z Apogeum Desperacji; niejeden walczyłby do skonania, aby dane mu było przespać się w tych ciepłych czterech ścianach, które wydawały się zaskakująco solidne. Nie mogło tu być natomiast zbyt wiele rzeczy; niewielka przestrzeń to uniemożliwiała.
 Naczynia to ledwie kilka wyszczerbionych kubków, poukładanych jeden na drugim; dwa talerze i dwa garnki, w tym jeden ze specjalną rączką, którą łatwo można było zawiesić na haku tuż nad ogniem. Pod ścianą ustawiono dość sporych rozmiarów dzban; trzy czwarte jego wnętrza wypełnione było wodą.
 Szuflada nie charakteryzowała się żadnymi skarbami — brak szuflad oznaczał brak jakiegokolwiek zasłonięcia ewentualnych intymności i nieznajomy był tego najwidoczniej świadom. Upchnął tam rzeczy kompletnie nie mające znaczenia w świecie Desperacji; stary, wytarty do białej siateczki materiału portfel, w którym z pewnością brakowało pieniędzy. Nadgryziona przez czas figurka z psem o kiwającym łbie — takie, wieki temu, kładło się na desce rozdzielczej samochodu, aby zwierzę przytakiwało wszystkim wrzaskom kierowcy, który próbował wcielić się w znanego piosenkarza (co tu kryć — zwykle z marnym skutkiem). Kilka luźno porozrzucanych gwoździ (niektóre powyginane pod różnymi kątami). Zwinięty niedbale szal (który czarnowłosy musiał upchnąć z rozmachu na najniższym poziomie komody). Wyszczerbiony grzebień. Zakrzywiony, metalowy pilnik. Wciąż wilgotna szmata (którą prawdopodobnie czarnowłosy umył Yukimurę). Wytrych. Drobniaki. Małe opakowanie po zapałkach — puste.
 Prócz tego w pokoju leżały koce, na których dotychczas leżał Nobuyuki; stała też skrzynia, a obok niej sterta ubrań.
 Drzwi były zamknięte, ale nie posiadały zamka; wszystko wskazywało więc na to, że kotowaty nie jest tu więziony (a już na pewno nie fizycznie). Ku zaskoczeniu publiczności czarnowłosy postarał się też o okno — to było jednak przysłonięte przez zewnętrzne, drewniane okiennice, które najwidoczniej postanowił zatrzasnąć w chwili, w której ulewa pogrążyła rzeczywistość w szumie i szarościach. Nobuyuki siedział więc w zamkniętym pomieszczeniu, oświetlanym jedynie przez niewielkich rozmiarów, kamienny kominek, obok którego, asekuracyjnie, znajdowała się może półmetrowa piramidka z połamanych kijów.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.09.17 14:34  •  Las blisko Desperacji. - Page 20 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Kilka chwiejnych kroków w zupełności mu wystarczyło, by zdał sobie sprawę, że jego stan jest jednak gorszy, niż myślał. Podczas rozmowy z właścicielem domu siedział — prawie się nie poruszał, a jego mięśnie raczej odpoczywały. Dopiero gdy powstał jego ciało napięło się, a on bardzo szybko zaczął odczuwać skutki zmęczenia, które trzymało się go uporczywie swoimi pazurami i nie chciało odpuścić. Ale nie ma co się dziwić, bo na jego nienajlepszy stan złożyło się zdecydowanie zbyt wiele czynników — najpierw musiał się użerać z Wanchoiem (którego już prawie nie pamiętał), później wędrował naprawdę długo w deszczu, aż w końcu padł, a zgraja dzikich ptaków postanowiła dokładniej mu się przyjrzeć, a nawet zbadać jego ciało swoimi dziobami.
Zupełnie zapomniał o tym, że ma na sobie jedynie bieliznę i spodnie (w pomieszczeniu było dość ciepło) — te czarne, obtarte, a teraz nawet zabłocone spodnie. Rękę odruchowo położył na biodrze i powolnym ruchem przejechał nią po ciemnym materiale, próbując pozbyć się choć odrobiny brudu. Finalnie wyszło tak, że zaschnięte grudki ziemi rozpieprzyły się, brudząc znaczną część odzienia.
Pełne zrezygnowania westchnięcie mimowolnie wydobyło się z ust jasnowłosego. Krzywy uśmiech na chwilę zawitał na jego twarzy, choć zniknął równie szybko co się pojawił.
Nie potrafił znaleźć sobie żadnego pożytecznego zajęcia, więc nic dziwnego, że zdecydował się rozejrzeć po chatce. Rozejrzał się dookoła kilka razy, mrużąc przy tym oczy, zupełnie jakby próbował dostrzec coś wyróżniającego się, coś co mogłoby go zaciekawić.
Zatrzymał się na chwilę przy wyszczerbionych naczyniach — niby nie wyróżniały się niczym szczególnym, ale opłacało się sprawdzić ich zawartość. Oblicze kotowatego nie kryło zadowolenia, gdy okazało się, że w dzbanku znajdowała się bezbarwna ciecz. Bez jakiegokolwiek namysłu zanurzył rękę w naczyniu, starając się nabrać trochę wody. Nachylił się nad naczyniem, próbując się napić z dłoni — nie chciał przechylać całego dzbana, nie ufał swoim zmęczonym, podrapanym dłoniom, w głowie miał wizję jak bukłak pada na ziemię i rozbija się na tysiące maleńkich kawałeczków. Nie chciał ryzykować, woda była zbyt cenna. Chciał się jedynie pozbyć suchości w gardle, co pomogłoby mu ogarnąć głos. Przy okazji mógłby też wilgotną dłonią przejechać po swojej twarzy, po której spływało kilka kropel potu.
Zawartość komody nie zainteresowała go — chwilę przyglądał się zgromadzonym przez czarnowłosego rupieciom, palcem szturchnął psią figurkę, by ostatecznie skierować się w stronę posłania z koców. Nie miał pojęcia jak długo będzie musiał czekać na właściciela domu — choć prawdopodobnie niedługo, bo kto normalny wybrałby się kilkugodzinną przebieżkę w taką pogodę? Deszcz wciąż stukał w dach, doskonale to słyszał.
Było mu bardzo ciepło — gdy stanął blisko ogniska niemalże czuł jak ogniste języki próbują liznąć jego brzuch. Przejechał dłonią po spoconym podbrzuszu, zerkając na swoją złożoną koszulkę, która leżała gdzieś niedaleko. Zmęczenie wciąż mu o sobie przypominało — nogi mu dygotały (w końcu to one utrzymywały cały ciężar ciała), plecy go bolały, ręce wisiały bezwładnie, trącając uda. Jego stan nie był najlepszy. Może rzeczywiście powinien wypocząć jeszcze trochę? Może powinien uciąć sobie krótką drzemkę? Może będzie mu po niej lepiej?
Długo nie musiał się namawiać. Padł na posłanie, przewrócił się na bok, choć uznał, że najlepiej będzie mu się spało na plecach. Nasunął jeden z koców na nagą klatkę piersiową, a nogom pozwolił cieszyć się wolnością i wysunął je spod okrycia. Ręką zgarnął włosy, by mieć je bliżej siebie, by przypadkiem podczas przewalania się w trakcie snu nie powędrowały w stronę ognia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.09.17 16:05  •  Las blisko Desperacji. - Page 20 Empty Re: Las blisko Desperacji.
 Nie mogło minąć tak dużo czasu, bo gdy Neely ponownie się obudził, deszcz wciąż dudnił o dach. Wyspał się jednak na tyle, by zregenerować cząstkę sił — nie mógł może przenosić gór, jednak wizja ewentualnego spaceru była już realniejsza.
 Węch wyłapał intensywną woń pieczonego mięsa. I mokrych ubrań, włosów, skóry...
 Długowłosy siedział na drewnianej podłodze, wyszczerbionym widelcem (wyglądał jak miniaturowe widły diabła z jakiejś kolekcji ołowianych figurek) trącił to, co znajdowało się w garnku. Ogromne, czarne skrzydła trzymał złożone — mięśnie pleców i ramion napinał jak przy sporym wysiłku i można było się domyślać, że przesiąknięte deszczem pióra ważą zdecydowanie za dużo.
 — Chwila. — Niski charkot przetoczył się po pomieszczeniu jak burza piaskowa chrzęszcząca przy silnym podmuchu wiatru. Nieznajomy siedział w kałuży — woda wciąż z niego ściekała, włosy miał jak tłuste strąki.
 Dźgnął to, co było wewnątrz garnka. I jeszcze raz.
 — Musi się długo piec. — Znajdował się tyłem do Neely'ego, dlatego nie widać było twarzy, ale po samym tonie można było zakładać, że minę ma skupioną, a oczy nieruchome, wpatrzone w mięso cicho posykujące na samym dnie naczynia. — Inaczej mielibyśmy wyrzuty sumienia. A tak? Tak staje się tylko mięsem. Jak ciało po latach staje się tylko kośćmi. Rozumiesz? Czas zmienia punkt widzenia.
 Ucichł raptownie, więc wnętrze wypełniły odgłosy skwierczenia tak łudząco przypominające charczenie osoby, której poderżnięto gardło.
 Wkrótce ciemnowłosy odchylił się na bok, aby chwycić za postawione na ziemi naczynia. Zaczął nakładać nierówne kawałki mięsa do wyszczerbionej miski; zaraz potem wziął talerz i też do niego nałożył porcję posiłku. Nie zdjął garnka z rusztowania podstawionego pod ogień. Podniósł się i podchodząc do Neely'ego podał mu miskę. Zaraz podarował mu też kubek z wodą, którą zaczerpnął z dzbana ustawionego pod ścianą. W końcu usiadł na kocach, na samym ich brzegu, aby po pierwsze — nie zmiażdżyć swoim ciężarem nóg Yukimury, a po drugie — żeby nie uderzyć go prawym skrzydłem, przytulonym co prawda do nagiego ramienia, ale wciąż na tyle dużym, by uznać je za nieforemne i ciężkie do przypilnowania.
 — Nie zaglądałeś do skrzyni — zauważył w pewnym momencie. Jedzenie parowało, grzejąc twarz, gdy pochylało się głowę nad miską. Nieznajomy złapał kawałek zbrązowiałego mięsa i zaczął je skubać ostrymi zębami rekina.
 Grdyka poruszyła mu się w niemym przełknięciu.
 — Jest otwarta. To znaczy, jej zamek jest zepsuty od lat i wystarczy unieść wieko. Ale ty tego nie zrobiłeś. Inni tak. — Obrócił w palcach nadgryzioną porcję, przyglądając się jej jakby od niechcenia. — Dlaczego?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.09.17 22:18  •  Las blisko Desperacji. - Page 20 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Neely doskonale wiedział, że ta krótka drzemka to dobry pomysł. Wcześniej nie potrafił sobie znaleźć zajęcia, a nie chciało mu się też przeszukiwać dokładnie całej chatki — było w niej dużo rupieci, a przeglądanie ich wcale nie należało do zajmujących czynności. Natomiast sen... sen pozwolił mu jeszcze bardziej wypocząć. Niby nie spał zbyt długo, ale czuł się zdecydowanie lepiej. Pamiętał, jak podczas wcześniejszego spaceru po domku niemalże każdy z jego mięśni wołał o pomoc. Teraz nie był już taki spięty, nie czuł tego niewyobrażalnego zmęczenia, które wcześniej tak bardzo dawało mu w kość.
Bez problemu uniósł się, wspierając ciało na ręce. Zmienił pozycję z leżącej na siedzącą, nogi wciąż miał okryte kocem. Ręką przeczesał włosy, jednocześnie odgarniając spore, jasne pasmo na bok, by nie błądziło dłużej po twarzy. Przetarł dłonią twarz, zahaczając palcami o kąciki oczu. Chciał się nieco rozbudzić, bo wciąż był nieco zaspany. Jego naga pierś i plecy błyszczały od potu — nic dziwnego, w końcu leżał niedaleko ognia, a dodatkowo był okryty dość ciepłym kocem. Chwycił za okrycie i jednym, szybkim ruchem wytarł nim swoje spotniałe ciało.
Wciągnął powietrze nosem. Natychmiast uderzyła go przyjemna woń, która załaskotała jego nozdrza. Aż usta delikatnie mu się rozwarły. Poczuł też ścisk w żołądku — to ten intensywny zapach tak na niego podziałał. Tajemniczy wybawiciel wrócił. Z jedzeniem. I całe szczęście.
Chwilę mu się przyglądał, nie chcąc go rozpraszać. Doskonale wiedział jak niektórzy desperaci potrafią być drażliwi w kwestiach jedzeniowych. Wolał odczekać, poczekać na jakikolwiek sygnał. Lustrował sylwetkę mężczyzny, jego uwagę ponownie skradły czarne jak smoła skrzydła. Przyłapał się na wyliczaniu piór. Jedno. Drugie. Piętnaste...
Aż w końcu usłyszał jego głos.
Kocur mimowolnie oblizał usta. W międzyczasie odkrył się również, pozwalając nogom odetchnąć. Podniósł się nawet, by ręką zgarnąć swoją koszulkę, która leżała nieopodal złożona w kostkę. Sprawnie narzucił ją na wciąż wilgotne ciało. Ale wciąż siedział na swoim miejscu, jakby jakaś silne zaklęcie nie pozwalało mu ruszyć dalej.
Rozumiem — odparł zaraz po nim, wsłuchując się w dźwięk skwierczącego mięsa. O dziwo głos miał już odrobinę normalniejszy, aczkolwiek wciąż dało się w nim wyczuć delikatną chrypę, charakterystyczną dla kogoś, kto dawno nie miał w ustach płynu. Czekał wraz z czarnowłosym — nie zaczepiał go, nie popędzał i nadal tkwił na posłaniu. Może i cierpliwość nigdy nie była jego mocno stroną, ale teraz miał możliwość wykazać się przed samym sobą i utwierdzić się w przekonaniu, że jak chce, to potrafi. Dość szybko okazało się jednak, że wcale nie musiał tak długo czekać.
Właściciel chaty zaczął się kręcić. Najpierw przysunął do siebie wyszczerbione naczynia, potem nałożył na nie trochę wcześniej przygotowanego mięsa i podniósł się. Neely od razu wbił w niego swoje spojrzenie — nie było w nim nic złowrogiego, ani podejrzliwego — ot zwykłe nawiązanie kontaktu wzrokowego.
Przełknął głośno ślinę i skinął jasnym łbem, gdy misa z jedzeniem została podsunięta mu niemal pod sam nos. Niuchnął zawartość naczynia, a jego usta przybrały postać delikatnego uśmiechu, z tym charakterystycznym, wystającym kłem, który zawsze, gdy tylko chciał wydostawał spod brzoskwiniowych warg.
Dzięk-kuję — wydusił z siebie to jedno, ważne słowo z trudem, ale nie dlatego, że nie potrafił docenić czyichś starań, a raczej dlatego, że przed twarzą miał misę z jedzeniem. Doskonale pamiętał dźwięki, które wydawał jego brzuch — zdecydowanie brzmiały jak krzyki głodnego potwora. Oczywiście od razu odebrał naczynie z kilkoma kawałkami mięsa i kubek z wodą. Natychmiast upił kilka łyków wody, by następnie chwycić w palce kawałek ciepłego mięsiwa. Podsunął się nieco w bok, gdy mężczyzna zasiadał na kocach. Posłał mu porozumiewawcze spojrzenie, kiwnąwszy przy tym głową. Następnie zatopił kły w kawałku, który trzymał w dłoni. Przeżuł go dokładnie, pospiesznie chwytając kolejną część.
„Nie zaglądałeś do skrzyni.”
Przełknął to co miał w paszczy, zwracając się w stronę nieznajomego.
Nie zaglądałem — powtórzył po nim, zaprzestając skubanie swojej porcji. Oddychał przez nos, jakby cały czas chciał napawać się tym bardzo przyjemnym zapachem. Ale wciąż zerkał w stronę swojego rozmówcy, choć wielkie skrzydło nieco go rozpraszało — mierzył je kątem oka.
„Jest otwarta. To znaczy, jej zamek jest zepsuty od lat i wystarczy unieść wieko. Ale ty tego nie zrobiłeś. Inni tak.”
Westchnął, uśmiechając się szerzej.
„Dlaczego?”
Praktycznie sam sobie odpowiedziałeś. — Celowo uciął, dając mu chwilę do namysłu. — Nie jestem jak inni. Poza tym... uratowałeś mnie, czemu miałbym robić coś przeciw Tobie? Nie chciałem Cię zezłościć, nie szukam na siłę wrogów. Potrzebuję tylko pomocy z psychozą, ale wszystko się pokomplikowało i teraz na pewno zbyt szybko nie zdobędę specyfiku, którego poszukuję — wyjaśnił najkrócej jak się dało, a w jego słowach nie było nawet jednego, drobnego kłamstwa. Co jak co, ale nie wyobrażał sobie wadzenia komuś, kto sam się poświęcił i uratował mu zdrowie, a nawet życie.
Ciekawość zżera mnie od środka... — zaczął po chwili. — Jesteś krukiem czy upadłym aniołem, który chce wrócić na świetlistą ścieżkę?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.09.17 2:50  •  Las blisko Desperacji. - Page 20 Empty Re: Las blisko Desperacji.
 Ramiona nieznajomego drgnęły w pierwszej fazie śmiechu, który jednak ze wszystkich sił postarał się stłamsić w sobie — bynajmniej nie dlatego, że tak wypadało.
 — Mówisz, że nie jesteś jak inni? A jednak jesz to mięso. Inni też by je zjedli. Nie tak?
 Dalsze słowa Neely'ego zmyły jednak chwilowy uśmiech z twarzy ciemnowłosego. Kąciki ust wpierw opadły, a następnie ściągnęły się, przeinaczając jego minę w pełną skupienia i początkowej niepewności, jakby podobne zdania brzmiały co najmniej obco. Wpatrywał się w siedzącego obok kotowatego i mierzył go poważnym spojrzeniem, ale mięśnie miał rozluźnione i nieprzygotowane ani do obrony, ani do ataku — choć bez dwóch zdań powinien się mieć na baczności. Nawet jeżeli Yukimura zapewniał o swojej wdzięczności, nie był przecież pierwszym, który rzucałby słowa na wiatr, aby tylko dostać się komuś do gardła, nie?
 W końcu nieznajomy skrzywił się lekko, ale nie było to skrzywienie wywołane niechęcią albo rozdrażnieniem — zrobił to raczej jak ktoś, kto usłyszał o zadaniu niemożliwym, a którego chciał się podjąć.
 — Nie jestem medykiem — przyznał głosem, w którego ton zaplątała się rezygnacja. — Ale mógłbym ci pomóc ze składnikami. Cóż. Prawdopodobnie. Potrzebuję jedynie niewielkiej zapłaty. To marna cena za specyfiki, które możesz otrzymać. Chociaż nie wydajesz się chory... Nie wyglądasz po prostu na kogoś, kto cierpi na psychozę. Bo chodzi o łaknienie krwi? Wampiryzm?
 „Czysty masochizm” — to było wypisane w jego oczach, które jednak odwrócił i przekierował z powrotem na wciąż pełny mięsa talerz. Obaj mieli ściśnięte żołądki i perspektywa tak bogatej kolacji wydawała się zbyt wielkim darem od losu — długowłosy nie miał więc zamiaru z niego rezygnować, od razu chwytając kolejny ciężki kawałek, który wpakował sobie do ust.
 I omal się nim nie zadławił.
 Szczere ożywienie dosięgnęło jego ciemnych ślepi. Tęczówki miał równie ciemne co lotki skrzydeł, jednak teraz pojawiły się w nich jasne, prawie białe kurwiki.
 — Żartujesz sobie? Gdybym był aniołem, zrobiłbym wszystko, wszystko, żeby trzymać się Edenu. Całowałbym na kolanach stopy archanioła i dawał się jebać od tyłu każdemu pedalskiemu kupidynowi, byle na końcu odstąpili mi trochę swojego żarcia — i robiłbym to z uśmiechem na ustach, śpiewając na cały głos ich ulubione psalmy, rozumiesz? Mam dość tego miejsca. Ale pewnie nie jestem jedynym. Pewnie wszyscy mamy Jej dość.
 Wypowiadał się o Desperacji jak o fizycznej osobie — robił to z pełną pogardą, z miną, która wskazywała na rozdrażnienie i zranienie. Wiedział doskonale, że gdyby nie Ona, jego życie prezentowałoby się zgoła inaczej. Nie wiedział jak, nie potrafił sobie tego wyobrazić. Pewien był tylko tego, że byłoby lepsze i właśnie ta świadomość budziła w nim irracjonalny gniew.
 Dobrze maskowany.
 — Potrafię załatwić wszystko w rekordowym czasie, ale nie umiem się Jej pozbyć. Nie potrafię od Niej uciec i po prostu zaszyć się gdzieś w Edenie. Albo na innym kontynencie. Bo inne kontynenty chyba nadal istnieją, co? Chyba nawet byłbym tam w stanie dolecieć, gdyby pogoda sprzyjała. — Znów zaczął obracać nadgryziony kawałek, w którym widać już było białą kość. — I gdybym był mocniejszy. Ale teraz będę już tylko słabnąć. Coraz ciężej znaleźć tu żywność. Chociaż dzisiaj nam się poszczęściło, nie?
 Pokręcił nagle głową. Wydawał się nad czymś myśleć. Kiedy znów się odezwał, brzmiał oschlej.
 — To śmieszne, że dobijam każdego, kto kręci się blisko mojego schronu, ale ciebie nie miałem zamiaru i nie potrafię na to znaleźć żadnego sensownego wytłumaczenia. Ale coś musi w tobie być. Coś, co sprawia, że pozwalam ci tu być.
Coś, dzięki czemu możesz tu przespać kilka nocy, aby zregenerować siły. Jestem głupi?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.09.17 23:22  •  Las blisko Desperacji. - Page 20 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Twarde paznokcie wbiły się w mięso, rozdzielając już wcześniej napoczętą porcję na dwie w miarę równe części. Pochwycił jedną z nich trzema palcami i prawdopodobnie od razu wrzuciłby ją do swojej paszczy, rozkoszując się smakiem przyrządzonego posiłku, ale wraz ze słowami czarnowłosego dłoń kocura dosłownie skamieniała, a pieczeń wesoło zadyndała w powietrzu na jakimś ścięgnie.
Neely próbował zebrać myśli — na jego twarzy bez problemu można było to dostrzec. Uciekł wzrokiem gdzieś w bok — szukał bezpiecznego punktu, na którym mógłby się skupić, który by go uspokoił. Czuł jak po języku wdrapują mu się słowa, których nie powinien użyć w tej sytuacji. Siarczysta wiązanka została stłumiona w zarodku, w chwili gdy z trudem przełknął głośniej ślinę. Miał wrażenie, że przez gardło przeszła mu bilardowa bila.
„(...) jednak jesz to mięso. Inni też by je zjedli.”
Nie mieszaj głodu z rodzajem inności, o którym mówię. Jestem przekonany, że niemalże wszyscy na moim miejscu skorzystaliby z posiłku, który zaserwowałeś. Nie mieszkasz tu od dziś, wiesz jak to wygląda, wiesz co głód robi z... ludźmi. Z ludźmi i nieludźmi. Mówiłem, że raczej nie byłbym w stanie działać na szkodę osobie, która uratowała mi życie, ryzykując przy tym swoje. — Kotowaty był wyraźnie zadowolony, że tym razem głos nie zrobił mu psikusa i nie zaniemógł. Woda z pewnością mu pomogła — potrzebował jej, by pozbyć się tej nieprzyjemnej suchości w gardle, która tak bardzo go drażniła i utrudniała swobodne wypowiadanie kolejnych słów.
Dopiero po chwili powrócił wzrokiem do właściciela smolistych skrzydeł. Ogarnął również ten kawałek mięsa, który wcześniej zawisł w powietrzu — sprawie przecisnął go między wargami, by zęby mogły się nim należycie zająć.
Kolejne przełknięcie, kolejny łyk wody.
Westchnął cicho, starannie oblizując palce i wydłubując resztki mięsiwa spod zwierzęco ostrych pazurów.
„Nie jestem medykiem.”
Tego akurat mógł się domyślić. Wcześniej, gdy rozglądał się po chatce nie znalazł żadnych medykamentów i roślin, które zwykle w izbach lekarzy były. Nawet przez chwilę nie podejrzewał, że czarnowłosy mógłby mieć jakiekolwiek powiązania ze specyfikami i lekami.
Słuchał go dalej, kiwając jedynie głową. Analizował wszystkie jego słowa, jakby rozdrabniał je na czynniki pierwsze, na ułamki proste. W głowie odpowiedź ułożyła mu się sama.
Zachorowałem niedawno. I tak, chodzi o łaknienie krwi. — Nawilżył usta językiem, mrugając energicznie ślepiami. — Uwierz mi, nie chcesz wiedzieć co mogłoby się ze mną dziać, gdybyś się skaleczył, gdybym poczuł woń Twojej krwi. Albo gdybym poczuł jej smak... — Najwyraźniej mówienie o psychozie sprawiało Yukimurze problemy, zresztą mówienie o jakichkolwiek swoich słabościach zwykle przychodziło mu bardzo trudno. Teraz siedział obok nieznajomego mężczyzny, któremu musiał zaufać, by postawić jeden krok więcej w kierunku zdobycia lekarstwa na to paskudztwo. Musiał, bo innego wyjście nie widział.
Udało mu się poskubać jeszcze trochę mięsiwo, które leżało na jego talerzu. Do pustego żołądka trafiło już trochę żarcia, teraz miał co trawić, nie musiał atakować samego siebie. Był cholernie wdzięczy czarnowłosemu. Cholernie. Ale nie potrafił tego dobrze okazać, rzadko zdarzało się, by ktoś mu ratował tyłek w ten sposób. Był kotem — chodził własnymi ścieżkami i zawsze sam odnajdował wyjścia z trudnych sytuacji, lądując na czterech łapach.
Tym razem pojawił się ktoś, kto mu pomógł. I oferował pomoc dalej.
Mógłbyś pomóc ze składnikami? Rzecz w tym, że ja nie znam nikogo, kto mógłby mi z nich stworzyć lek. Właśnie dlatego zmierzałem do jakiegoś medyka w tych stronach. Podobno mógłby mi pomóc. Ale... na nic nie zdadzą mi się składniki, bo leku z nich sam nie zrobię. — To nie tak, że wzgardził chęcią pomocy czarnowłosego, on po prostu wiedział, że nawet jeśli zdobędzie składniki te okażą się być bezużyteczne. Poza tym nie wiedział co składa się na ten lek, więc nie wiedział nawet co powinien zdobyć.
Chapsnął kolejny kawał mięsa, ale z lekkim opóźnieniem dostrzegł zmianę w ciemnych oczach właściciela chatki.
W sumie... — uciął swoją wypowiedź, a wolną dłonią złapał się za podbródek, drapiąc go wskazującym palcem. Celowo zahaczył paznokciem o skórę, delikatnie podrażniając to miejsce. — W sumie to ja też całowałbym archaniołowi stopy i dawał się kupidynom. Ale nie tym pedalskim. — Miał niezwykle poważną minę i nie dało się w nim dostrzec jakiegoś rozbawienia. On mówił serio. Życie na Desperacji nigdy nie było kolorowe, o żywność było trudno, a głodni ludzie naprawdę potrafili zrobić bardzo dużo byleby uzyskać choć trochę pożywienia.
Czemu marnujesz na mnie jedzenie skoro tak Ci ciężko? — zapytał, a w jego oczach niemalże dało się dostrzec dwa wirujące pytajniki. Może za tą całą dobrocią faktycznie czaiło się coś więcej? Może czarnowłosy miał bardzo dużo brudu za paznokciami? W kocurze pojawił się drobny cień podejrzliwości. Dopiero teraz. Teraz, gdy mógł zabrnąć zdecydowanie za daleko.
„Bo inne kontynenty chyba nadal istnieją, co?”
Chyba istnieją. Nie wiem. — Wzruszył ramionami, choć szczerze wątpił w to, by czarnoskrzydłemu udało się przelecieć na inny kontynent. Ale nie chciał mu odbierać nadziei.
Kolejnych jego słów słuchał z zainteresowaniem. Czerwone oczyska zabłyszczały jak u dziecka patrzącego się na nową zabawkę. Taki błysk rzadko gościł na tęczówkach Neely'ego.
Mam to uznać za komplement? To, że mam to coś? Dobra, przyjąłem do wiadomości... mógłbym przespać tu kilka nocy, tak? Czy to jakaś niemoralna propozycja? Pomagasz rannym, a później wykorzystujesz ich do spełniania nieczystych fantazji? Cholera.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 20 z 25 Previous  1 ... 11 ... 19, 20, 21 ... 25  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach