Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 6 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Go down

 — Dobra, w sumie muszę.
 Spojrzał na Kyle'a pełnym niezrozumienia spojrzeniem. I gdy już otwierał usta, chcąc zapytać, na czym ten mus polegał, mężczyzna pospieszył z wyjaśnieniami. Marshall cmoknął w powietrze i pokiwał głową. Był w stanie to pojąć.
 Skrzyżował nogi w kostkach, dłonie wspierając za plecami. Z jednej strony czuł się całkiem nieźle w tej roli — roli znawcy, u którego zasięgano porad. Z drugiej żołądek skręcał się od środka na samą myśl, że cenna wiedza miała zostać wykorzystana na rzecz dziecka.
 — Wypraszam sobie, bo to zabrzmiało, jakbyś postawił jakiegoś dzieciaka na moim poziomie intelektualnym — prychnął rozeźlony i to z oburzeniem godnym rasowego kocura. Obrócił nawet twarz w przeciwnym kierunku. Jego szczeniacki bunt nie trwał jednak długo, bo zaraz mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i sięgnął po widelec, obracając go w placach podczas długiego namysłu. — Pomogę ci z prezentem dla syna siostry, jeśli ty pomożesz mi z prezentem dla Rose. Stoi?
 W oczach Everetta lśnił jakiś zalążek nadziei. Nie sądził, by Kyle posiadał ogromne doświadczenie w zakresie błyskotek, lecz zdecydowanie większego od niego samego, bo dzieciak nie miał najmniejszego pojęcia, co mogłoby się spodobać opiekunce. Cichy głos podpowiadał, że byłaby zadowolona za wszystkiego, a jednak wolał nie iść na łatwiznę i dołożyć starań do szukania upominku. Szczególnie dla niej.
 — Jak to "jak się prezentują"? — zastopował widelec w połowie nabijania kawałka mango, odkładając sztuciec na rzecz chwycenia pluszowego dinozaura. Wpierw pomachał nim w powietrzu, później chwycił pod boki i wyciągnął ręce ku mężczyźnie, prezentując mu wypchanego raptora w pełnej krasie. — Tak, tylko mniej... miękko. Chociaż kto wie? — zadumał się wyraźnie, najwyraźniej mając w planach coś, przed czym lekarz będzie musiał go powstrzymywać wszelkimi siłami.
 Wsunął kawałek owocu do ust i zagryzł gofrem. Każdy kęs zmuszał do przyznania talentu szefom hotelowej kuchni.
 — Dobra, nie żałuje, że ci zaufałem.
 Za oknem huknął potężny piorun — idealne tło dla wzburzonego lica Marshalla.
 — Oczywiście, że nie żałujesz, przecież jestem super — widelec wbijany w miseczkę pełną owoców stuknął w takt plusku wody dobiegającego z telewizora. Główna bohaterka wraz z zespołem akurat wydobywała zwłoki z sadzawki. Podobna tematyka seansu obrzydziłaby posiłek niejednemu, ale nie jemu. Głównie przez Kyle'a — którego podejrzewał o oglądanie takich scen na dobranoc i przy każdym śniadaniu, tak dla celów edukacyjnych — dzieciak nie miał problemów z drastycznymi scenami. Cóż, za tę konkretną rzecz mógłby mu nawet podziękować.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spojrzał na Rhetta z wyraźnym rozbawieniem, które rzadko gościło na jego zwykle posępnej twarzy, ale w tym wypadku nie mógł się powstrzymać przed tą emocją. W zasadzie z ledwością stłumił śmiech. Przełknął go razem z ryżem, warzywami i kurczakiem.
  — Skoro sądzisz, że twój poziom intelektualny jest na poziomie trzylatka, nie zamierzam się z tobą kłócić, niemniej osobiście miałem na myśli sympatię do tych zmutowanych jaszczurek — stwierdził, pozwalając sobie na odrobinę złośliwości, o czym świadczył także nikły uśmiech ukształtowany na ustach. Miał już dość tego towarzyszącego im na każdym kroku napięcia, który - jak mniemał - nie miał nic wspólnego z definicją słowa relaks. — I jasne, umowa stoi, ale kim jest ta... — próbował sobie przypomnieć imię, które przed chwilą usłyszał, ale skapitulował... — kobieta?
  Przypuszczenia Renarda były całkiem słuszne. Kyle bardzo rzadko sprawiał ludziom, w tym kobietą, prezenty, więc jego doświadczenie w tym zakresie było bardzo zubożałe, ale nieistniejące. Przynajmniej raz do roku (na gwiazdkę) nabywał takowe dla siostry, matki i jeszcze jednej przedstawicielki ich płci i nigdy nie narzekały, a przynajmniej nie przy nim, więc można było powiedzieć, że coś tam o tych sprawach wiedział. I sądził, że sobie poradzi, skoro radził sobie z gorszymi przypadkami na stole operacyjnym.
  Przyjrzał się sceptycznie pluszowej imitacji raptora, jakby nie wierzył Marshallowi na słowo, ale nie wyrzekł tych słów na głos. Ot, po prostu skupił się na opróżnianie swojego talerza, od czasu do czasu zerkając na ekran TV. Jego wrażliwość miała duży procent tolerancji na serwowane przez serial widoki, więc bez przeszkód połykał kolejne porcje, przyglądając się jak kobieta bada w połowie skonsumowane przez proces rozkładu zwłoki. Jej usta się poruszyły, ale nie dosłyszał jej wypowiedzi, bo oto w tym czasie w niebo uderzył piorun, zwiastujący ulewny wieczór.
  — Ciekawe, czy jutro tez będzie padać — podjął temat, odkładając opróżniony talerz na mebel, po czym rozłożył się na łóżku, by śledzić przebieg śledztwa. ...jestem super Renarda puścił mimo uszu. Celowo.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 — Aaa, nie mąć mi w głowie, Kyllie! — wydął policzki niczym rozeźlone dziecko i w tym momencie może wcale nie było mu tak daleko do trzylatka, o którym wspomniał lekarz. Uspokoił się jednak zadziwiająco szybko, zdecydowanie zbyt szybko, jak na siebie. Zapchał usta owocami, nie chcąc już rzucać żadnym buntowniczym komentarzem, który mógłby przerodzić niegroźną przepychankę słowną w kłótnię. Dość im już było napięć.
 Przeżuwał akurat kolejny kawałek gofra, gdy padło pytanie. Spojrzał w kierunku mężczyzny. Z początku jakoś tak dziwnie, niezrozumiale. Później przełknął, odłoży pusty talerzyk z powrotem na szafkę i wsparł plecy o wysokie oparcie łóżka. Nabił kawałek mango na widelec, lecz nie od razu wsunął owoc między wargi. Obracał sztuciec w palcach przez dłuższą chwilę, jakby nie mógł dobrać słów.
 — Poznałeś ją. Była ze mną w szpitalu, gdy złamałem dwa żebra. Nie omieszkałeś sprzedać mi wtedy długiego wywodu, to musisz pamiętać — zmarszczył śmiesznie nos, przypominając sobie niemal godzinną burę od Kyle'a. Everett uczęszczał wtedy do szkoły. A jako nadaktywny dzieciak z nieskończonymi pokładami energii często właził na wysokie, zdecydowanie zbyt wysokie dla zdrowego rozsądku drzewa. I raz ten rozsądek przypomniał mu o grawitacji. — Jest moją prawną opiekunką — dodał jeszcze dla uściślenia sprawy. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek poruszał przy mężczyźnie kwestię rodziców, więc po ponownym namyśle doszedł do wniosku, że ten miał prawo niezbyt kojarzyć Rose.
 — Ciekawe, czy jutro tez będzie padać.
 Po skończonym posiłku spojrzał w kierunku okna. Nie słuchał porannej prognozy pogody, ale patrząc na tak grube chmury, był skłonny przypuszczać, że tak, będzie padało.
 — Mam nadzieję, deszcz jest super — wypalił nagle. Jekyll już teraz mógł być pewny, że dzieciak nie miał najmniejszego zamiaru brać płaszcza przeciwdeszczowego czy choćby parasolki. Nawet za cenę kolejnych kilkunastu reprymend.
 Na swoim łóżku czuł się dość nieswojo. Mimo przyciskanego do piersi pluszaka i wyglądającej na bardzo wygodną pozycji kręcił się stale w miejscu. To obniżał ciało, to wracał do siadu, przesuwał dłońmi po pościeli, wędrował z jednego kąta materaca na drugi. Oglądanie serialu już dawno zeszło na dalszy plan. Teraz tylko marszczył nos, nie mając pojęcia, co ze sobą zrobić. Wraz z kolejnym grzmotem opadł bokiem na pościel i wlepił wyczekujące spojrzenie w Kyle'a. No dalej, zrób coś, mówił niegasnący błysk zawarty w kolorowych tęczówkach.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdy  Marshall podał mu okoliczności spotkania z tą kobietą, przed jego oczyma najpierw stanęło zdjęcie rentgenowskie  jego żeber, a dopiero potem twarz podmioty ich rozmowy, choć takowa była skryta w mgle przez wyblakłe wspomnienia, ale to nie zmieniała faktu, że pamiętał z jakim uczuciem traktowała chłopaka. Była dla niego jak matka, więc nic dziwnego, że chciał się jej odwdzięczyć nawet w taki symboliczny sposób.
  — Faktycznie, teraz sobie przypominam — przytaknął i dopiero teraz przyszło mu do głowy, by zapytać Renarda o jego rodziców, ale nie uczynił tego z prostego powodu. Zwykle nie wtykał nos w niedotyczące go sprawy, poza tym nie chciał rozdrapywać starych ran, jeśli takowe w zabliźnionej formie tkwiły w Renardzie. W każdym razie w porę się rozmyślił.
  Przed wbiciem wzroku w ekran, nawet przez myśl mu nie przeszło, że treść filmu go zainteresuje, więc przez krótką chwilę zapomniał, że nie był sam. Usłyszawszy entuzjastyczne zdanie na temat deszczu, oprzytomniał.
  — Super? Naprawdę masz nierówno pod sufitem.
   Pokręcił głową w akcie dezaprobaty, nawet nie zerkając w kierunku rozmowy. Wzrok utkwił na ekranie TV. Nie podzielał jego zdania w tej kwestii, niemniej miał świadomość, że obecność tego zjawiska atmosferycznego była jak najbardziej potrzebna. Sęk tkwił w tym, że w Wielkiej Brytanii miał go pod dostatkiem, dlatego nie miał ochoty znosić jego obecności też na tropikalnej wyspie, gdzie rezerwat i wybiegi dla poszczególnych gatunków mieściły się na zewnątrz. Ot, po prostu nie lubił moknąć i w ten sposób osłabiać swojego układu immunologicznego.
  Zerknął w kierunku Rhetta, nieco poruszony ruchem po swojej prawej stronie. Z każdym razem, kiedy chłopak zmieniał swoją pozycje (a jak na gust lekarza robił to zdecydowanie zbyt często), materac trzeszczał pod ciężarem jego ciała, a ten dźwięk odciągał doktora od serialu. Westchnął ciężko, dostrzegając błysk w różnobarwnych ślepiach.
  — Masz owsiki w tyłku?  A może to cukier działa na ciebie tak pobudzająco? — zapytał, mimo iż zdawał sobie sprawę, że problem tkwił w czymś innym. Uniósł kącik ust ku górze w ramach rozbawienia. — Przez ciebie nie mogę skupić się na tym, co się dzieje na ekranie. — Chciał zabrzmieć karcąco, ale rozbawienie wzięło górę nad jego zamierzeniem. Zakrył usta przy pomocy dłoni i odwrócił twarz w lewą stronę, by Renard nie dojrzał tego gestu, chociaż był niemal pewny, że tak się stało. Był dobrym obserwatorem.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 — Super? Naprawdę masz nierówno pod sufitem.
 Wyprostował się jak struna, spoglądając na jasnowłosego tym swoim 'nie powiedziałeś tego' spojrzeniem. Nie był zły. W zasadzie zaczynał podejrzewać, że Kyle był tego dnia chętny do słownych przepychanek, co nie zdarzało mu się zbyt często. Zwłaszcza gdy wchodził w rolę odpowiedzialnego lekarza, co robił już niemal na każdym kroku. Everett pomyślał, że być może blondyn nie był w ogóle świadom momentu przekraczania tej cienkiej granicy. Z drugiej strony to dawało mu gotowość do akcji w każdych warunkach, więc dzieciak nie był do końca pewien, czy powinien cokolwiek wytykać.
 Fuknął w materac, wielce oburzony komentarzem medyka.
 — Nieprawda. Ani przez chwilę się na nim nie skupiałeś. Udowodnisz mi, że się mylę, podając mi imię głównej bohaterki — oskarżycielskie spojrzenie osiadło na barkach mężczyzny, uginając ramiona pod swoim ciężarem. Marshall już wiedział, że tę rundę wygrał.
 W następnym momencie wskakiwał na łóżko towarzysza. Materac ugiął się pod jego własnym ciężarem i podskoczył w miejscu, w którym siedział Kyle. W takich chwilach Nocturne żałował, że nie ważył więcej, bo gdyby tak było, to mógłby całkowicie zepchnąć znajomego na podłogę. Ewentualnie na sufit.
 — Jesteś dziś w nastroju na zaczepki, Kyllie? — zagadnął, spoglądając na lico medyka. — Myślisz, że nie widziałem tego podłego uśmiechu? Otóż widziałem! — złapał za schludnie ułożone poduszki i przygarnął je do piersi, ściśle oplatając rękoma. Najwyraźniej Halliwell nie mógł liczyć na to, że jego posłanie pozostanie w stanie nienaruszonym.
 Dzieciak wpatrywał się w mężczyznę w iście bojowym nastroju — z zaciśniętymi w wąską linię ustami i iskrzącymi od determinacji ślepiami.
 — Nudzę się. Myślałem, że ten serial będzie ciekawy, ale... — spojrzał ostatni raz na ekran. Mimo braku zainteresowania, zapytany był w stanie wymienić wiele elementów. — Nie jest. Zrób coś, Kyllie!
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Masz mnie, pomyślał, ale nie był zły. Podejrzewał, że Marshall bez skrupułów sięgnie po jego kiepską pamięć do imion i nie pomylił się w swoich przepuszczeniu. Znał tę tendencję lekarza z autopsji, bo w gruncie rzeczy zapamiętania imienia Rhetta zajęło mu prawie pół roku, podczas którego nie obyło się bez różnego rodzaju drażniących czarnowłosego modyfikacji lub ksywek związanych z jego zachowaniem, czy też wyglądem.
  — Nie bierz mnie pod włos. Przecież wiesz, że zapamiętywanie imion to nie moja brożka.
  Rozbawione spojrzenie przeszyło twarz współlokatora na wylot. Nie wiedział skąd u niego ta nagła zmiana nastroju; czuł się trochę jak na prochach, a przecież tylko raz w życiu był naćpany i – powiedzmy – że było to dzieło przypadku, a nie chęci. Po chwili doszedł do wniosku, że chyba naprawdę potrzebował relaksu, nawet jeśli ten przybrał formę prymitywnego przekomarzania się. W końcu niejednokrotnie mówiono mu, żeby przestał brać wszystkiego na poważnie (Wyluzuj, Hallie, życie przeleci ci kolo nosa.) i najprawdopodobniej wreszcie doszło do upustu zbierającego się w nim od kilku dni napięcia.
  Z jego gardła nie wydobył się żaden akt protestu, gdy Marshall bez ostrzeżenia przełamał jego przestrzeń osobistą, na koniec wykradając mu spod głowy poduszkę. Jekyll w takim razie podparł się na łokciach, wpatrując się z niegasnącym rozbawieniem w znudzoną twarz tego małego psotnika.
Zrób coś, Kyllie? – W trakcie wypowiadania tych słów, w dłoń lekarza odnalazła wcześniej odłożoną przez niego książka. Po chwili jej okładka skonfrontowała się z czołem chłopaka, choć nie włożył to ani trochę siły, by na jego skórze mogła powstać krótkotrwała pamiątka po tym incydencie.
  — Rozdział dziesiąty. — Uśmiech na jekyllowych wargach się poszerzył. — Potem cię z niego przepytam, pixie, więc zapoznaj się z jego treścią od deski do deski. — Przecież obiecał mu wykład o stanie przed zawałowym, a Marshall wyraził na takowy ochotę, czyż nie?
  Sam zwlekł się z łóżka i ulokował spojrzenie na poziomie drzwi balkonowych. Co prawda nigdy nie podejrzewałby u siebie zapędów masochistycznych, ale to nie zmieniło faktu, że po zbliżeniu się do nich, otworzył je na oścież, wpuszczając do pokoju chłód wieczoru.
  Pociągnął nosem, wdychając zapach wymieszanego z deszczem powietrza, po czym przekroczył próg niewielkiego balkonu, czując pod stopami wilgoć i chłód składającego się na płytki podłoża. W zasadzie przez krótką chwilę chciał się wycofać do sypialni, oskarżając samego siebie o postradanie rozumu, bo nie dość, że miał lęk wysokości, to jeszcze jego włosy nadal były wilgotne, a poza tym miał na sobie piżamę z krótkim rękawem, więc jego wyskok był równoznaczny z proszeniem się o przeziębienie.
Brawo, mruknął do siebie w myślach. W sumie żałował, że nie ma pod ręką piwa, ale wiatr kąsający go w odsłonięte ramiona, kostki i twarz musiała mu wystarczyć do pełni szczęścia. Podszedł do balustrady i, ułożywszy na jej chłodnej konstrukcji łokcie, zerknął w dół. Mimo uścisku w piersi, uśmiech nie zależał  z jego ust po dojrzeniu bruku i uświadomienia sobie na jakiej jest wysokości. Po chwili wystawił twarz w kierunku nieba i przymknął oczy, pozwalając, aby krople deszczu zmoczyły skórę. Trwał w takiej pozycji przez dłuższą chwilę, całkowicie zapominając o tym, że tym sposobem naprawdę osłabia swój układ odpornościowy. Ten w zasadzie nigdy nie był szczególnie zahartowany przez zapobiegliwość matki, wynikającą bardziej z obawy o to, że przez chorobę dziecka będzie zmuszona wziąć urlop niżeli z powodu rzekomej nadopiekuńczości opiekuńczości, choć niewykluczone, że jedno pobudzało do życia drugie.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 — Przecież wiesz, że zapamiętywanie imion to nie moja broszka.
 — Wiem. Ale jesteś starszy, masz więcej wiedzy i doświadczenia niż ja, więc muszę korzystać z tego, co mam pod ręką jak najlepiej potrafię, nie sądzisz? — rzucił mężczyźnie rozbawione spojrzenie. Nie czuł ani grama winy, sięgając po podbramkowe zagrania. — Nie mogę dać się pożreć w świecie strasznych dorosłych — dramatycznym gestem przytknął wierzch dłoni do czoła. Westchnął nawet z realizmem godnym zawodowego aktora teatru.
 Tknięty twardą okładką w sam środek czoła, poczuł na skórze nie tylko jej chłodną fakturę, ale i ciężar niewypowiedzianej reprymendy.
Zachowuj się.
 — Pixie, co? — mruknął niezbyt ukontentowany, chwytając w dłoń tonowe — w jego mniemaniu, wszak wiedza swoje ważyła — tomisko. Poobracał je chwilę w rękach, jakby nie był pewien, czy leżała w dłoniach wystarczająco dobrze, by poświęcić mu gram zainteresowania. Ostatecznie odszukał odpowiedni rozdział. Wpierw przemknął wzrokiem po ścianie tekstu pozbawionej obrazków(!), później wsparł plecy na poziomie krzyża o materac, resztę górnej części ciała zwieszając na podłogę. Ułożył tył głowy na podłodze, unosząc książkę nad twarz. Każdy inny człowiek już dwa razy połamałby kręgosłup, Marshall natomiast czuł się całkowicie w swoim żywiole, giętki jak rasowy kocur. Może tak naprawdę nie miał kości.
 Podczas lektury nie zapominał o otoczeniu. Był bardziej niż świadom otwartego na oścież okna, przez które do wnętrza ocieplonego pokoju wpadał chłód deszczu. Mógłby przysiąc, że jedna z kropel spadając z nieba, trafiła omyłkowo na jego blade lico.
 — Jeśli się przeziębisz, to tylko z własnej głupoty, Kyllie. Będziesz musiał pić syrop z cebuli na poprawę zdrowia, a przy takich środkach żadna dziewczyna nie będzie chciała cię pocałować — stwierdził głosem znawcy. Rose raz w życiu potraktowała go tą ostatecznością. Poddała się jednak na jednej łyżce, bo następnego dnia słoik tragicznego medykamentu leżał w kontenerze trawiony przez płomienie — tyle wystarczyło do przekonania opiekunki.
 — Nie wiem, czym są troponiny — mruknął po dłuższej chwili milczenia. Chwilowo zamkniętą książkę oparł o pierś, głowę zaś odchylił, chcąc spojrzeć na sylwetkę lekarza.
 No dalej, doktorze.
 Wzrok miał prowokujący, usta wygięte w równie zaczepnym uśmiechu.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie wiem dlaczego dorosłość tak cię przeraża. Przecież niedługo wkroczyć na jej ścieżkę. — Wzruszył ramionami. Być może był jedną z nielicznych osób na kuli ziemskiej, która nie miała nic do zarzucenia dorosłości. Może przede wszystkim dlatego, że wiedział, czym dokładnie chce się parać przed ukończeniem szkoły średniej, ba, już w podstawówce odnalazł swoje miejsce na ziemi i nigdy nie żałował swojej decyzji.
  — Pixie, co?
  Parsknął.
Przyzwyczaj się, Renny, do dziś będę nazywał cię pixie.
  — W brytyjskim folklorze to małe stworki obdarzone psotnym usposobieniem — wytłumaczył po chwili, przyglądając się kątem oka reakcji Renarda. Miał wrażenie, że owy przydomek idealnie oddawał jego charakter, bo oprócz wyżej wymienionej cechy, chochlikom przypisywano również dziecinne zachowanie, a w takowym Marshall momentami wiódł prym, o czym zapobiegawczo nie wspomniał, mając uzasadnione obawy, że młodzieńcowi to się nie spodoba, wobec czego skupił się na wolnej przestrzeni przed sobą. Nie miał wątpliwości, że konfrontacja z twardym podłożem skończyłaby się dla niego rozległymi obrażeniami wewnętrznymi i zewnętrznymi, w efekcie prowadzącymi do śmierci, zanim ktokolwiek zdążyłby zareagować. Jako, że nie posiadał myśli samobójczych, nie miał zamiaru targnąć się na swoje życie. Niemniej jednak przez kilka chwil miał ochotę wspiąć się na balustradę w celu lepszego widoku na oddalony od kompleksu rezerwat, jednakże obawiał się, że przy jego rozległym szczęściu, niedługo po tym wyczynie awansowałby na stanowisko krwawej plamy.
  Zaśmiał się w duchu, kiedy do jego uszu dotarła uwaga Rhetta. W zasadzie dopiero teraz uświadomił sobie, że nie pamięta, kiedy ostatnio był na coś chory. Oczywiście miewał lekki katar, czy kaszel, ale nigdy te dolegliwości nie przybrały formy poważniejszej choroby. Zawsze obchodził się z nimi zapobiegawczo i z reguły jego działania odnosiły pożądany przez niego rezultat.
  — Przejąłeś moją pałeczkę? — zainteresował się z nutką złośliwości tlącą się w tonie głosu, bo w zasadzie nie spodziewał się, że kiedykolwiek usłyszały podobne słowa od osoby, która na każdym kroku bagatelizowała niebezpieczeństwo zachorowania. — Przypominam ci, że jestem lekarzem i dobrze wiem, co mi grozi, gdy dobrowolnie wystawiam swój organizm na spotkanie z zimnem i wilgocią. Poza tym nie mam zamiaru pić syropu z cebuli.
  Z niegasnącym uśmiechem przyklejonym do warg, z powrotem odwrócił w stronę pokoju, by chwili przekroczyć jego próg i zamknąć za sobą drzwi balkonowe, bo jednak co za dużo to niezdrowo. Nie chciał ich ostatnich kilku dni na tej wyspie spędzić pod kroplówką. Przystanął nieopodal swojego łóżka, opierając wilgotne ramię o szafę.
  — Skoro nie wiesz, czym są troponiny, to najprawdopodobniej nie zrozumiesz zbyt wiele z tego rozdziału — ocenił krótko, nie odpowiadając na próbę prowokacji. Co prawda mógł uzupełnić braki w jego edukacji, ale nie szczególnie mu w tym momencie na tym zależało. Gdy zacznie mu to tłumaczyć, dobry nastrój pryśnie. Znów będzie... sobą.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 — Nie przeraża. Nudzi. To istotna różnica, Kyllie.
 Nie potrafił zbyt długo usiedzieć w jednym miejscu, dziób rzadko mu się zamykał, co tu mówić o spokoju... Nie wiedział, czy to kwestia nieskończonych zapasów energii, czy może czegoś innego, w końcu nigdy się w to nie zagłębiał. Bo i po co?
 Cmoknął zdziwiony (choć nie aż tak bardzo), racząc doktora nieco mrukliwym "ooh?".
 — A więc awansowałem na jakiegoś wymyślonego stwora? — zaśmiał się rozbawiony, przyznając Jekyllowi rację. Opis wspomnianej postaci pasował jak ulał. Może nie zawsze, ale na pewno przez większą część czasu. Zdecydowanie potrzebował szalonego psa, który byłby w stanie dotrzymać mu tempa. To nie podlegało żadnym wątpliwościom.
 Czytał dalej lekturę niczym strudzony uczeń — chęci umierały z każdym kolejnym, niezrozumiałym zdaniem, ale brnął dalej naprzód, prosto w gęste bagno, bo wizja oblanego testu wisiała nad karkiem niczym gilotyna. Mógłby przysiąc, że czuł na skórze chłód metalu. Po chwili doszedł do wniosku, że to nie strach przed konsekwencjami, a wiatr przemykający przez otwarte okno.
 No tak.
 — Przejąłeś moją pałeczkę?
 — Na to wygląda. Może ukrywam przed tobą chęć uczęszczania na studia medyczne? — podjął, unosząc jedną z brwi, aż ta nie zniknęła pod ciemną, zmierzwioną grzywką. Bzdury. Ani przez sekundę nie rozważał żadnego kierunku związanego z medycyną. Nie czuł się ani wystarczająco pewny, ani inteligentny, by ryzykować wędrówkę ku takim kierunkom. Zaraz wzruszył jednak ramionami, ledwo widocznie, ale zrobił to z pełną premedytacją. Skoro Halliwell twierdził, że wiedział najlepiej, to Marshall nie zamierzał mu uświadamiać, że organizm bywał zdradziecki nawet wobec właścicieli. To nie przy nim stało widmo choroby.
 — Ah, no to do kitu — mruknął zawiedziony, rezygnując z ciągnięcia swojej małej gierki.
 Niech będzie.
 Okładka książki uderzyła z plaskiem o blat stolika, gdy dzieciak odkładał ją na miejsce. To nie tak, że nie zrozumiał absolutnie niczego, bo część wpadła mu do głowy bez problemu. W końcu potrafił pojmować informacje. Cześć zawartej w rozdziale wiedzy zwyczajnie pozostawała dla niego zagadką, ale to również nie oznaczało, że nie mógł kiedyś uzupełnić luki. Kiedyś. Zdecydowanie nie dziś, gdy Kyle miał swój zasłużony urlop. Momentami sam się zapominał.
 — Co myślisz o adopcji psa? — spytał nagle, powracając myślami do wcześniej rozważanej opcji. Potrzebował opinii kogoś dorosłego. Kogoś, kto nie przytaknąłby mu na wstępie, mówiąc, że to idealny pomysł. Liczył na blondyna i jego obiektywne spojrzenie. — Aktywnego. Bardzo aktywnego.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pokręcił głową w ramach dezaprobaty. A ukrywasz?, chciał zapytać, ale sama perspektywa takiego zamiaru sprawiła, że ledwo powstrzymał się przed rozbawienia.
  — Bez obrazy, ale z twoimi niewyczerpanymi zapasami energii możesz nie ustać przy stole operacyjnym, bo jednak w wielu przypadkach trzeba przy nim tkwić po kilka godzin bez żadnej przerwy, czasem dzień w dzień.
  Szczerze powiedziawszy trudno było mu sobie nawet wyobrazić Marshalla wyposażonego w kitel. Środowisko medyczne miałoby kłopot w zaakceptowaniu kogoś takiego jak on, chociaż niewykluczone, że po objęciu poważnej funkcji wpływającej na ludzki żywot mógłby spoważnieć. Przerwał swoje rozmyślenia, dostrzegając jak Rhett traktuje książkę.
  — Ej, ale wiedzę szanuj! — rzucił, dołożywszy wszystkich starań, by w jego intonacji pobrzmiewało niezadowolenie, ale miał chyba za dobry humor, bo ostatecznie na twarzy w dalszym ciągu otrzymał się uśmiech, słabszy od poprzedniego, ale niemniej jednak uśmiech to uśmiech, książka to tylko książka. Znał jej treść prawie na pamięć. Zabrał ją tylko po to, by na wyjeździe mieć do czynienia ze swoim fachem i dla zabicia nudy podczas trwania podróży.
  Wreszcie uzmysłowił sobie, że pozycja, którą przybrał była niewygodna na dłuższą metę. Usiadł na łóżku nieopodal Rhetta. W sumie niósł się z zamiarem ułożenia głowy na poduszce, ale uświadomił sobie, że miał mokre włosy. Nie chciał przenosić na nią wilgoci, więc po prostu usiadł, dotykając brudnymi nogami podłoża, by nie pobrudzić pościeli.
  —  Co myślisz o adopcji psa?
  Zamrugał. Przez krótką chwilę myślał, że pixie pyta go o to, by w przyszłości sprawić doktorowi sierściucha w ramach prezentu i już chciał mu powiedzieć, że zwierząt nie powinno traktować się jak prezent, ale powstrzymał się przed tym zamiarem. Renard nie był lekkomyślny. Poza tym wiedział, że medyk był słabo dostępny czasowo z powodu dyżurów, zatem nie nadawał się na posiadacza istoty żywej, która mimo wszystko wymagała atencji.
  — Dlaczego pytasz o to osobę, która nie dość, że ma niemal zerowe doświadczenie w tym aspekcie, to jeszcze uchodzi za kogoś, kto ich nie znosi? — Uniósł jedną brew ku górze. Nigdy nie miał psa, kota, czy też innego zwierzęcia. Raz chciał, by rodzice kupili mu myszki, ale domyślili się w jakim celu są mu potrzebne i wybili mu ten pomysł z głowy, więc ostatecznie, oprócz czworonoga sąsiada, nie miał do czynienia ze zwierzętami, mimo iż dużo osób z niewielkiego kręgu jego znajomych posiadali jakiegoś pupila. Raz ktoś nawet zachęcał go do kupna szynszyla, a najwyraźniej nie zastosował zbyt skutecznych argumentów, skoro po dziś dzień doktor po pracy wracał do pustego mieszkania.  — Osobiście sam bym żadnego nie przygarnął. Przede wszystkim pies to odpowiedzialność i obowiązek. Mając go, trzeba dysponować czasem, a taki bardzo aktywny pewnie potrzebuje więcej ruchu, a więc też dużego placu wokół domu i długich spacerów. Musisz liczyć się też z tym, że szczeniaka trzeba odchować, nauczyć wszystkiego od a do z, jak dzieciaka. Naznaczyć wyraźnie granice - co mu wolne, a czego nie. W początkowym etapie będzie oddawał mocz w domu, przez co podniszczy panele, jeśli w porę tego nie usprzątasz. Poza tym będzie gryzł wszystkie przedmioty, które wpadną mu w zęby - dywany, buty etc. Nie mówiąc już o pchłach i innych chorobach przenoszonych przez tego typu zwierzęta. To wszystko co mam na ten temat do powiedzenia.
  Wzruszył ramionami. Jego wywód był ogólnikowy przez brak doświadczenia w tym aspekcie, ale z reguły ludzie byli szczęśliwi posiadając psy, więc w zasadzie, jeśli Renard myśli o przygarnięciu jakiegoś, musiał sam podjąć decyzje, rozważając wszystkie za i przeciw. Jekyll nie miał zamiaru mu w tej kwestii doradzać.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 — Hej, kto powiedział, że myślałem o stole operacyjnym? — spojrzał na mężczyznę z ówczesnym zaciśnięciem warg w prosta linię. — Może chciałem być zwykłym doktorem rodzinnym? Albo psychologiem? Albo... nie, nie ma szans. Oboje za dobrze wiemy, że to czysta abstrakcja — parsknął w końcu, bezwiednym machnięciem dłoni urywając temat. Blondyn przejrzał dzieciaka na wylot w pierwszej sekundzie. Nie było nawet mowy, by Everett próbował zajmować się tak poważnym i wymagającym opanowania zawodem.
 Czekał na opinię Kyle'a dość niecierpliwie. Dopiero po pierwszych słowach dopadła go świadomość, że mężczyzna nie przepadał za zwierzętami i jego zdanie mogło być trochę... no właśnie. Przerwał wywód starszego mężczyzny tylko raz. Nie słowami, a przeciągłym, zamyślonym mruknięciem, którego nie był w stanie utrzymać za barierą zębów.
 — No nic, sam to jakoś ogarnę. Dzięki Kyllie — odparł, zbierając się wreszcie z podłogi. Kwitnące na ustach ziewnięcie ukrył za wierzchem dłoni, wolną ręką poprawiając przekrzywioną przez dotychczasową pozycję piżamę. Z lekkim ociąganiem, ale w końcu zwlókł się na swoje łóżko, uprzednio zabierając pluszaka z materaca należącego do chirurga. Usiadł na pościeli z cichym buchnięciem, niemal od razu wsuwając się pod koc.
 — Pójdę już spać. Nie przeszkadza mi ani światło, ani telewizor, więc naturalnie możesz robić, co chcesz. Mam tylko prośbę, żebyś pozwolił mi dużej pospać, naprawdę nie czuję się najlepiej — mruknął nieco niezrozumiale ze względu na brzeg koca przylegający do twarzy. Nie zdradził powodów złego samopoczucia, może nawet sam ich nie znał.
 Z krótkim "dobranoc" obrócił się plecami do znajomego lekarza i przymknął oczy mając nadzieję, że sen nadejdzie szybko.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 6 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach