Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Go down

Z ust uleciało ciche westchnienie, gdy Everett w dalszym ciągu zachowywał się jak nie on - markotnie. Najwidoczniej jego założenie się nie sprawdziło i taktyka udawaj, że nic się nie stało nie spełniła swojego zadania. Nie miał zamiaru go przepraszać, ale...
  — Dobra, przesadziłem. Byłem w złym humorze, ale dobrze wiesz, że nie lubię przyznawać się do błędów, więc przestań się już dąsać – mruknął w ramach usprawiedliwienia swojego zachowania, aby tym samym podkreślić, że nie ma zamiaru pielęgnować urazy, chociaż zgodnie z jego słowami przyszło mu to z trudem. — I być może masz rację. Nie wiem, co to znaczy odpoczynek, dawno tego nie robiłem, więc mniej do mnie trochę wyrozumiałości — powiedział na jednym wydechu, chcąc przynajmniej w minimalnym stopniu poprawiać ich relacji. Nie uśmiechało mu się spędzić kolejne kilka dni w towarzystwie milczącego Marshalla. Już naprawdę wolałby wrócić do domu i przespać cały urlop lub... wróć wcześniej do pracy przy akompaniamencie zgryźliwych komentarzy współpracowników, którym w zasadzie ciężko było uwierzyć w to, że idzie na urlop. Z początku myśleli, że stroi sobie żarty, ale kiedy został wykreślony ze wszelkich planowanych operacji, wtedy dotarła do nich ta informacja.
Postukał paznokciami o ścianę kubka, oczekując, aż z gardła Rhetta wydobędzie się chociażby pojedynczy dźwięk, ale na takowy musiał chwilę poczekać. I ku swojemu niezadowoleniu było to zaledwie zaakceptowanie wcześniejszej propozycji.
  — Najchętniej zajrzałbym do laboratorium, ale podejrzewam, że nie jest udostępniony do celów turystycznych — powiedział z nieskrywanym żalem w głosie, z trudem obchodząc się ze smakiem, niemniej jednak nie był na tyle zdesperowany, żeby tam wejść i udawać, że zabłądził. — Liczę, że ty podsuniesz jakiś plan działania — dodał bez ogródek, obejmując ciepły kubek jedną z rąk. Nie chciał za bardzo ingerować w ich pobyt tutaj, gdyż park jurajski zawsze był oczkiem w głowie Renarda i największym z jego marzeń, i to on z ich dwójki znał rozkład budynków i atrakcji na pamięć. Lekarz był pewny, że przestudiował dostępne mapy wyspy wielokrotnie, za każdym razem zwracają uwagę na coś innego.
  Uniósł naczynie na wysokości oczi i przechylił kubek go gardła, wypijając haustem niemal całą jego zawartość. Kawa nadal była ciepła, ale nie gorąca, a przy tym jeszcze lepsza w smaku. Oblizał wargi, zachwycony, że w po dwóch dniach udało mu się wypić porządnie uparzony trunek z dodatkiem kofeiny, który całkowicie odgonił złe wrażenie po poprzednim.
  — Od tamtego mężczyzny.
  Nie zauważył, kiedy podeszła do nich kelnerka, dopiero jej głos sprawił, że Halliwell oprzytomniał. Odłożył kubek ostrożnie na blat stolika i zerknął w tamtym kierunku. Bruzda na czole od razu przekształciła się w wyraźną zmarszczka. Adorator Marshalla nie wzbudził w nim sympatii. Wyglądał jak klasyczny przedsiębiorca dużej korporacji szukający rozrywek na wyjeździe służbowym z plecami współmałżonki, chociaż równie dobrze mogła być to tylko wyobraźnia lekarza. Chciał podzielić się z tym spostrzeżeniem ze swoim towarzyszem, ale powstrzymał się przed tym, mając na uwadze ich dzisiejszą, niezbyt przyjazną wymianę zdań, choć w tym wypadku wymiana zdań to niezbyt poprawne określenie. To on mówił, a Rhett milczał i w dalszym ciągu nic nie wskazywało na to, że coś zmieni się pod tym względem. Obawiał się też, że zrobi mu na złość, chociaż z drugiej strony nie sądził, że jest taki lekkomyślny, o czym świadczyło jego podejście do postawionego przed nim kubeczka.
  — I co? Masz na oku jakąś atrakcje, która mieści się przed porą obiadową? — podjął temat, nie nawiązując w żaden sposób do incydentu, który miał miejsce zaledwie chwile temu.
  Istniało dużo prawdopodobieństwo, że jego pamięć nie ujęła żadnej atrakcji przed dwunastą, co wcale by go nie zdziwiło. Nie przestudiował ich zbyt uważnie. Zerknął na nie pobieżnie, nieco lekceważąco, pozostawiając to na barkach swojego kompana.
  Podniósł się ze stołka z zamiarem opuszczenia kawiarni, bo zawsze istniała opcja, że z braku lepszych rozrywek, po prostu pokręcą się po obiekcie w ramach rozeznania się w terenie. Zdziwił się zaledwie hotel, kawiarnie i kawałek placyku przy głównym kompleksie, gdzie znajdowały się kioski i automaty.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 — Dobra, przesadziłem.
 Uniósł zaskoczony wzrok, wpatrując się w lico rozmówcy. Z początku podszedł do jego słów nieco podejrzliwie, ale drobne przypomnienie, że Jekylla po prostu nie potrafił być na urlopie, sprawiła, że skapitulował. Zastukał palcami w blat, gdy pierwsza z przygotowanych odpowiedzi umknęła w niepamięć. Pod wieloma względami Marshall był jak szczenię — nawet jeśli z całych sił skupiał uwagę na jednym temacie, to wystarczył jeden malutki, najmniejszy rozpraszać, by dotychczasowy postęp padł niczym zdmuchnięty domek z kart.
 — Zrewanżuj się tym samym — mruknął w końcu, powracając myślami na ziemię. — Jestem młodszy i bawią mnie rzeczy, które dorosłym nie w smak. Nie mówię, że jesteś stary no ale... — zamyślił się wyraźnie, rozglądając na boki, jakby potrzebne słowa miał znaleźć wypisane na jednym z szyldów. W końcu wzruszył ramionami. — Starszy. Sam rozumiesz.
 Biorąc pod uwagę czas ich znajomości, każdy przynajmniej po części znał nawyki drugiego. Z drugiej strony sytuacje takie jak z rana pokazywały, że jeszcze długa droga naprzód do pełnej akceptacji.
 Wzmianka o laboratorium sprawiła, że podetknął palce pod podbródek, zastanawiając się wyraźnie. W głowie studiował mapę całego parku, zastanawiając się, które atrakcje były otwarte o tak młodej godzinie i czy którakolwiek z nich była choć bliska życzeniu doktora. Niestety kubek kawy od eleganckiego biznesmena wybił młodzieńca z rytmu.
 Cały niezadowolony cmoknął w powietrzu, patrząc na stojąca kawę jak na wyjątkowo nieprzyjemnego dla oka insekta. Nieprzyjemny wyraz prysł z szybkością bańki. Nocturne wykrzywił usta w uprzejmym uśmiechu posłanym prosto do nieznajomego i chwycił kubek w dłoń. Dyskretnym ruchem głowy pospieszył Halliwella.
 Zniknąwszy z terenu hotelowego baru, wrzucił napój do pierwszego lepszego kosza.
 — Główne laboratorium nie jest dla zwiedzających, zapraszają tam tylko sponsorów — poinformował w końcu, podejmując wcześniejszy temat. — Ale z rana udostępniają specjalną część z inkubatorami. Można popatrzeć, jak zwierzęta się wykluwają. Tylko pamiętaj, że jesteś na urlopie — Marshall zerknął w kierunku długowłosego tym konkretnym spojrzeniem.
Wiem, o czym myślisz, błyszczało w kolorowych ślepiach jak znak ostrzegawczy. Spodziewał się ze strony towarzysza gradu pytań skierowanych do tutejszych naukowców. Wszystko w medycznym języku, na którego dźwięk Everettowi ramiona opadały. Nie rozumiał anu ułamka z tego, co zwykle mówił nakręcony tematem Kyle.
 Wylęgarnia rzeczywiście stała otworem. Niezbyt kusząca godzina wyludniła znacznie salę, pozostawiając na widowni jedynie najbardziej zagorzałych fanatyków. Salę wypełniał subtelny dźwięk cichych popiskiwań.
 Dzieciak od razu podbiegł do miejsca, które upatrzył jeszcze przed przyjazdem na wyspę. Szczęśliwie dookoła nie było żywej duszy, bo wszystkich zainteresowanych w pełni pochłonęły urocze, roślinożerne gatunki. On musiał się wyłamać. Dopadł ekspozycji z raptorami jak heroinista w najgorszym stadium uzależnienia.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przytaknął w ramach potwierdzenia, że zrozumiał i musiał przyznać, że Renard ładnie wybrnął z tej sytuacji, uzasadniając to różnicą wieku. I lekarz nie miał ochoty  - wyjątkowo - się o to z nim wykłócać, bo przecież takowa nie ulegała żadnym wątpliwości, a wiek odgrywał dużą rolę w relacjach między ludzkich. Na przestrzeni lat zmieniał się światopogląd i inaczej spoglądało się na niektóre rzeczy, ale nie chciał  się nad tym głębiej zastanawiać. Z ulgą opuścił próg kawiarni, bo otóż miał wrażenie, że (niezdrowo) zainteresowany Marshallem mężczyzna wielokrotnie zatrzymywał na nich swój wzrok, co sprawiało, że Dr nie czuł się komfortowo. Nie lubił być na celowniku obcych spojrzeń.  
Nie powinieneś tego pić. Nie wiadomo, co tam pływa - chciał go ostrzec, ale nie musiał tego robić. Kubek wylądował w koszu. Everett na szczęście odznaczał się wystarczającą dozą zdrowego rozsądku, ale lekarzowi po chwili całkowicie wyleciał to z głowy...
  Słysząc, że rana z udostępniają specjalną cześć z inkubatorami dla zwiedzających, na jego twarzy pojawiła się inna ekspresja, tak różna od tej zwyczajowej. Nie miała nic wspólnego ani z ze złością, ani ze znużeniem, czy nawet niezadowoleniem. Wręcz przeciwnie - na jego ustach ukazał się pełen zapału uśmiech, jakby nagle stanął przed możliwością wzięcia udziału w skomplikowanej operacji w roli asysty, gdzie głównym operatem miał być nie kto inny, jak najlepszy specjalista w kraju. Jego zapał nie został ostudzony nawet przez dobitne spojrzenie Renarda, chociaż wiedział co chciał mu takowym przekazać — Nie zadawaj pytań na poziomie wiedzy medycznej. Ciesz się tym, co widzą twoje oczy. Dziś jesteś turystą, a nie lekarzem..
  — Pamiętam — odparł tylko w ramach uspokojenia go, chociaż nie wiedział, czy będzie w stanie pohamować się w obecności któregoś z laborantów, a podejrzewał, że takowi byli obecni w tym pomieszczeniu, chociażby na wypadek gdyby któreś ze zwierząt wykluło się w niezbyt komfortowym położeniu lub w złym stanie. Genetyka nadal nie był w stanie wyeliminować wszystkich skaz. — Chodźmy. Nie mogę się doczekać.
  Ale nie musiał tego mówić na głos. Mowa jego ciała i spojrzenie wyrażały w tej chwili więcej niż tysiąc słów. Dawno nie wykrzesał z siebie tyle zapału, co właśnie w tej chwili i usłużnie podszedł za Marshallem. Najprawdopodobniej w obecnym stanie poszedłby za nim wszędzie, nawet jeśli ówże droga prowadziłaby do paszczy krwiożerczych, prehistorycznych stworzeń. Nie zauważyłby tego, zbyt zaoferowany możliwością obcowania z młodymi, świeżo napoczętymi organizmami. Zastanawiał się czy udał, by mu się (ukraść) uprosić o skorupkę jajko albo jedną sztukę nieżyjącego noworodka, ale zagadywał, że nie. Pozyskanie czegoś takiego w legalny sposób było nieomal niemożliwe, a kradzież nie wchodziło w grę. Na pewno na całej powierzchni sufitu były porozmieszczane kamery i... nie mylił się. Po przekroczeniu chłodnego miejsca, jaki było laboratorium, jego wzrok natychmiast przesunął się po jego wnętrzu. Nawet nie zarejestrował momentu, kiedy młoda kobieta zarzuciła mu na ramiona jednorazowy fartuch lekarski i ponadto poprosiła, by zaopatrzył się w automacie w buty z podobnego tworzywa. Jej głos dotarł do niego dopiero za drugim razem, wiec odebrał do niej żeton i wrzucił go do automatu, po czym pozyskał jeden z egzemplarzy takowych, założył je na buty i wszedł do środka, nie kryjąc entuzjazmu, który narodził się w nim, jak za dotknięciem magicznej różdżki.
  Podszedł do pierwszego inkubatora i przyjrzał się całym, nakrapianym jajom. Na ich powierzchni pojawiły się już większe i mniejsze pęknięcia, zwiastujące rychłe przyjście na świat nowego życia.
  — Nie do wiary, Marshall, coś się zaraz wykluje — wyszeptał w prawdziwej gorączce ekscytacji i rozejrzał się dookoła, ale Everetta przy nim nie było. Omiótł wzorkiem pomieszczenia i wyłapał jego sylwetkę przy ekspozycji z innymi jaszczurkami. Pewnie raptorami, pomyślał, świadom, w jakim gatunku gustował jego towarzysz. W drodze na wsypę wręcz zanudzał doktora opowieściami o nich, bo z kolei Jekyllowi było to obojętne, chociaż pewnie nie powinno. Zachowywał się w tym momencie jak rasowy ignorant i pewnie, dlatego opuścił swój punkt obserwacji i udał się do chłopaka, by mu potowarzyszyć. Stanął tuż obok. Jaja była mniej więcej na podobnym poziome wylęgu.
  — Niestety w tym momencie nie przebywa tutaj żaden laborant, któremu mógłbym nieco umilić czas setką pytań — stwierdził z udawanym żalem, mimo iż trudno było mu wybierać wśród nich wszystkich, bo takowe cisnęły mu się na usta nieprzerywanie, odkąd przekroczył próg tego pomieszczenia.
  Renard miał racje. W tym momencie był na wakacjach, a nie w pracy i powinien sobie odpuści, ale jak to sprzeciwić się swojemu zboczeniu zawodowemu, przed którym do tej pory nie potrafił się ugiąć?
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 — Chodźmy. Nie mogę się doczekać.
 Spojrzał na Jekylla jak na chorego. Mężczyzna swoim entuzjazmem zaskoczył go do tego stopnia, by nogi stanęły w miejscu, wstrzymując wędrówkę. Odpowiedź przeciągała się w czasie. Zamiast słowami, obdarzył towarzysza podejrzliwy wzrokiem.
 — Gdzie jest marudny Kyle i kto go podmienił? — zapytał w końcu, tonem tak poważnym, jakby święcie wierzył w swoją nową teorię spiskową. No przecież to nie mógł być ten sam człowiek, który jeszcze ledwie godzinę wcześniej chciał wracać do domu z powodu żartu. — Myślałem, że cię to nie interesuje — dodał, jednocześnie od samego początku mając świadomość, że prędzej czy później znajdzie się jakaś drobna, malutka rzecz, która podchwyci uwagę lekarza. I miał rację. Może nie zaczęli dnia najlepiej, lecz wszystko zaczynało wskazywać na powoli postępującą poprawę.
 Stojąc przed mięsożernym gatunkiem, był dość zdziwiony, że absolutnie nikt nie poświęcał uwagi akurat tym zwierzętom. Zawsze uważał, że ludzi absorbowało to, co niebezpieczne. Dopiero siedząc w tym klimatyzowanym pomieszczeniu, zdał sobie sprawę z własnego błędu.
 — Nie do wiary, Marshall, coś się zaraz wykluje.
 W takim momencie nie mógł się nie zaśmiać.
 — No a czego się spodziewałeś? Przecież jesteśmy w inkubatorium — podszedł krok bliżej ku ekspozycji, obserwując odpadające drobinki skorupki. — Myślałeś, że to wszystko wielki żart i ludzie są nabierani przez nowoczesną technologię przykrytą sztuczną skórą? — rozbawiony śmiech rozbrzmiał zaraz po ostatnich słowach Everetta. Nie był to jednak dźwięk złośliwy.
 Skupiony na rozmowie z towarzyszem nawet nie zauważył, gdy jeden z miniaturowych, ledwie wyklutych dinozaurów zaczął nieporadnie pełznąć w kierunku brzegu ekspozycji. Pół centymetra groziło pisklęciu niebezpiecznym upadkiem na podłogę. Rodzeństwo tkwiące w jednym miejscu wpadło w piski jakby w obawie o brata (lub siostrę?). On sam również wydawał się zaniepokojony, bo gdy pod łapami zabrakło podłoża, zaskrzeczał donośnie.
 Czujny wzrok kolorowych tęczówek zadziałał w porę. Rozruszał refleks na sekundę przed tragedią, sprawiając, że zwierzę opadło miękko na wyciągniętą dłoń młodzieńca, a nie chłodną, wyłożoną kafelkami podłogę.
 — A zawsze się śmiałem, gdy mówili, że ciekawość zabija — mruknął pod nosem, prostując powoli plecy. Ostatnim czego potrzebował, był widok ulubionego gatunku rozpłaszczonego na glebie. Zdziwił się jedynie tym, że jeszcze nie stracił połowy ręki. Zawsze opowiadano, że te bestie były krwiożercze od pierwszego oddechu. A jednak Everett nie poczuł jeszcze żadnego braku w kończynach ani serii ugryzień.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Marudnego Kyle'a już nie ma. Opętała go gorączka wiedzy. Naciesz się tym rzadkim widokiem, bo możesz nie mieć okazji być nigdy więcej jego świadkiem — odrzekł, pozwalając sobie na wprowadzenie luzu, który w jego przypadku graniczył z cudem, ale był jednocześnie wskazany. Za szybko się denerwował, dlatego na jego czole pojawiły się zmarszczki w tak młodym wieku, a przecież jego pobyt na wyspie miał zgoła inny cel, o czym przynajmniej tysiąc razy przypomniał mu Rhett i tym razem nie miał zamiaru się z nim wykłócać. W duchu przyznał mu racje.
  Patrzył, jak z jaja wykluwa się nowe życie, pchające się na świat swoim małym dziobem. Obserwował podobne narodziny u ptactwa, ale porównanie tych dwóch wrażeń mijało się celem. W końcu nie na co dzień był świadkiem, jak na jego oczach rodził się z krwi i kości dinozaur i zapewne te wydarzenie na długo, a może do końca dni zapisze się w jego głowie, jako jedno z najprzyjemniejszych doznań w życiu, jednakże sielanka nie mogła trwać długo. Oto Rhett zabrał głos. Zerknął w jego kierunku i zafundował mu sójkę w bok, ale nie pomylił się w osądzie. W zasadzie lekarz w duchu liczył na to, że uwodnij im kłamstwo, ale skoro niepowtarzalny dowód ich autentyczności leżał tuż przy nim, nie miał zamiaru zrzekać się swojego entuzjazmu na rzecz wcześniejszej niechęci i skrajnej niewiary. Zarznęło mu się tutaj podobać coraz bardziej, ale nie byłby sobie, gdyby nie dorzucił do złośliwości swojego towarzysza przysłowiowych trzech groszy.
  — Tak, właśnie tak myślałem i nie widzę w tym nic zabawnego. W końcu to nie pierwszy raz, kiedy wciskano by ludziom szmirę  — odparł, gdyż Rhett podsumowali cały jego światopogląd o tym parku. Przez długi okres czasu nie był skłonny uwierzyć, że genetyka jest w stanie wyprodukować z pozoru martwe od wielu tysięcy lat istoty. Brzmiało to jak sen albo treść książek wybiegających daleko w przyszłość. I wcale nie zdziwiłby go fakt, jeśli to wszystko okazałoby się fikcją, chociaż nie wiedziałby jak zachować się w obliczu rozczarowaniu Marshalla, który zawsze z ufnością podchodził do otwartego w ubiegłym roku parku. Jekyll obawiał się, że wówczas nie wystarczałaby paczka chusteczek, melisa i leki nasenne, ale wszystko wskazywało na to, że nie będzie musiał mierzył się z takim problem, gdyż, będąc lekarzem i po części kimś na wzór naukowa, uwierzył, gdy zobaczył, a to co zobaczył wyprzedzało jego najśmielsze oczekiwania.
  Przypatrywał się jak ledwo wyklute pisklę, nadal pokryte dziewiczym śluzem, zbliżyło się, a raczej pełzło do krawędzi inkubatora, by z niego wyjrzeć i wychyliło się za bardzo. Nieco zdziwił go ten marny system zabezpieczeń, bo gdyby nie interwencja Rhetta raptor przypłaciłby życiem i bynajmniej nie był to zbyt przyjemny widok dla przebywających tutaj dzieci. Podejrzewał, że nawet Renard, chociaż nie był już siedmiolatkiem, nie umiałby się pogodzić z taką stratą, a co dopiero przedszkolach...
  — Ha, teraz wiesz, że to pierwszy stopień do piekła — stwierdził w formie żartu, przyglądając się z uwagą piszczącemu malcowi na wyciągniętej dłoni Renarda i już chciał sięgnąć po niego dłonią, by musnąć go opuszkiem palca, ale - jakby znikąd - zmaterializował się przy nich pracownik laboratorium i odepchnął lekarza od zwierzęcia, tym samym łapiąc go w palce, jakby w obawie, że malec mógłby się zarazić od czarnowłosego jakąś bliżej niezidentyfikowaną chorobą.
  — „Not touch” — rzekł tubalnym, rozkładającym się po ścianach głosem i wskazał na zawieszoną na ścianę tabliczkę. — Nie umiecie czytać? Krucyfiks, człowiek wyskoczył na jednego papierosa, a tutaj... auł!
  Nie dokończył, bo z pomieszczenia obok wyjrzała kobieta i wymierzyła swojemu współpracownikowi porządny cios w głowę trzymaną w dłoni teczką bez żadnego ostrzeżenia, po czym rzuciła mu surowe, nieprzychylne spojrzenia, jednak mimika jej twarzy szybko uległa zmienia. Otóż zaledwie pół sekundy później pojawił się na niej uśmiech, gdy zerknęła to na Jekylla, a potem na Rhetta.
  — W imieniu ośrodka i tego... — zapauzowała najwyraźniej szukając właściwego określenia na niesubordynacje mężczyzny, chociaż doktor zgadywał, że na jej ustach w pierwszym, bezwarunkowym odruchu ułożyło się słowo debila. Odchrząknęła , kontynuując: — Przepraszam i jednocześnie dziękuję za pomoc w uratowaniu malca. Jesteśmy wam dozgonnie wdzięczni — dodała już nieco spokojniej, słowa kierując głowie ku Marshallowi, który wcielił się w rolę bohatera.
  Dr nic nie odpowiedział, jedynie skinął głową. W placówce, w której pracował, też spotykał się na co dzień z niekompetencją swoich współpracowników, zatem nie miał żadnego problemu, by zrozumieć położenie kobiety, ale jednocześnie nie wiedział, jak można być tak skrajnie nieodpowiedzialnym. Zgadywał, że mężczyzna może ponieść za ten incydent surowe w skutkach konsekwencje i poniekąd tego mu życzył. Jak można w taki sposób obchodzić się z takim cudem natury?
  Pomasował obolały bark i odwrócił się przodem do Marshalla,  posyłając mu znaczące spojrzenie, sugerujące, że na nich już czas. Widzieli wystarczające wiele, a z lekarza uleciała ochota na zadanie serii pytania, a to już wykraczało poza wszelkie pojęcia, bo w innych warunkach nigdy nie zrezygnowałby z takiej, zdarzającej się raz na milion szansy. Być może nawet posunąłby się w kierunku szantażu.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 Już otwierał usta, chcąc odrzec Kyle'owi, że to nie może być prawda, skoro obaj wciąż żyli, gdy nagle...
 — „Not touch”
 Zmarszczył z lekka brwi, spoglądając w kierunku idącego ku nim mężczyzny. Biały kitel wykreślał rolę ochroniarza, którą Marshall początkowo wybrał. Ulubiony gatunek zniknął z jego dłoni, nim młodzieniec zdążył otworzyć usta. Z trzaskiem zamknął zarówno rozchylone usta, jak i palce. Od początku wiedział, że pracownicy, chcieli, nie, wręcz musieli bronić tajemnicy wskrzeszenia wymarłych gatunków, niemniej nie podejrzewał, że będą przy tym tak nieprzyjemni. W końcu nie tak wyglądała recepta na udany biznes.
 Wiedział to Everett i wiedziała to wyskakująca zza rogu kobieta. Uderzenie teczką w głowę przypominało brunetowi szkolna reprymendę, właśnie w ten sposób widział większość surowych nauczycieli. Może właśnie dlatego mimo początkowego niesmaku, jego usta rozświetlił drobny uśmiech.
 — Jesteśmy wam dozgonnie wdzięczni.
 Wzruszył tylko ramionami, nie chcąc wdawać się w niepotrzebne dyskusje. Naukowiec odłożył malca obok rodzeństwa. Nie zdążył jeszcze dobrze cofnąć ręki, gdy krwiście czerwone paznokcie wbiły się w jego ramię. Szefowa bez cienia subtelności zaciągnęła go na stronę, prawdopodobnie wyznaczając sobie na zadanie największy ochrzan, jaki przyszło jej do tej pory wykrzyczeć. Oczywiście poza wglądem ciekawych gapiów, a takowych nigdy nie brakowało.
 W międzyczasie dzieciak wyłapał spojrzenie doktora i skinął głową. Przykucnął jeszcze przy ekspozycji z raptorami i poświęcił ostatnie kilka sekund na obejrzenie ciekawskiego malucha.
 — Będzie biały. Ma czerwone oczy — oznajmił już po wyprostowaniu kręgosłupa, trafnie oceniając albinizm pisklęcia. Poprawił ciężki materiał kaptura koszuli i wyszedł tuż za mężczyzną.
 Na uliczkach było już nieco tłoczniej. Pojawiła się znaczna ilość biegających dzieciaków i niechętnych rodziców, wszak z pewnością mieli do zrobienia ciekawsze rzeczy, niż pilnowanie swoich nigdy niesłabnących potoków. Marshall uniósł rękę, chroniąc oczy przed promieniami słońca.
 — Jestem pełen podziwu, że mimo wszystko nie zarzuciłeś nikogo miliardem pytań — zaśmiał się nieco rozbawiony, ale rzeczywiście będąc pod wrażeniem. Do ostatniej chwili zakładał, że Kyle nie wytrzyma i naukowca aż ugnie pod ciężarem tylu słów. — Nie wiem co teraz. Zakładałem, że posiedzimy tu dłużej i przez ten czas wymyślę kolejny punkt, ale tamta dwójka pokrzyżowała mi plany.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Poszedł w ślad z Renardem, uśmiechając się sam do siebie, jak nie on. Wyglądał teraz jak człowiek zadowolony z życia, chociaż zdecydowanie nie powinien cieszyć się z ludzkiego nieszczęścia... i poniekąd wcale się z niego nie cieszył.  Nawet trochę żałował, że nie zabrał nic, czym mógłby pobrać próbkę DNA o samobójczego gada, ale nic straconego. Jutro też jest dzień. Czyż nie takiego zachowanie oczekiwał od niego Rhett?
  — Don't count your chickens before they're hatched — rzekł enigmatycznie, a na jego ustach pojawił się delikatny, kpiarski uśmiech. Miał zamiar tam wrócić. Niekoniecznie dziś. Ale może jutro lub pojutrze. Na pewno w najbliższym czasie, gdyż widok inkubatorów i wykluwających się z jaj dinozaurów nie zaspokoiło jego ciekawość, a nawet wręcz przeciwnie - bardziej takową zmogło. W głowie układała mu się pytania całymi seriami. Była niczym pociski z karabinu, lecz zdawał sobie sprawę, że przynajmniej na połowę z nich nie otrzyma odpowiedzi. Naukowcy z wyspy pilnowali jej tajemnic i żaden z nich nie chciał puścić pary z ust, a ci, których spotkali kilka minut temu najprawdopodobniej nie byli w wtajemniczeni w proces powstawania przerośniętych jaszczurek. Ich obowiązki ograniczały się do pilnowania ich młodych przed obcym dotykiem. I nie wykraczały dalej, a przynajmniej tak podejrzewał Halliwell, jednakże przestał o tym rozmyślać, kiedy do jego uszu doleciał cichy, dziecięcy krzyk.
  Mimowolnie przestał się poruszyć i domyślał się, że Marshall uczynił dokładnie to samo. Rozejrzał się dookoła, by odnaleźć źródło tego dźwięku, a gdy to w końcu się stało, nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Nieopodal mieściła się mała zagroda z niegroźnym, roślinożernymi dinozaurami, które pełniły podobną atrakcje, jak kucki w ZOO. I najwyraźniej jedna z dzieci za bardzo poniosło, przez co spadł z grzbietu prehistorycznego stworzenia, a teraz wrzeszczało wniebogłosy w przerwie na płacz. Jekyll nie mógł odgonić myśli, że ten smarkacz kogoś mu przypominał, ale zanim sobie przypomniał o wczorajszym incydencie, odezwał się w nim zew wykonywanego zawodu i zareagował instynktownie. Podbiegł do niego i przyjrzał mu się uważnie, najwięcej uwagi poświęcającej ręce ulokowanej pod dziwnym kątem, który wskazywał złamanie.
  — Spokojnie, jestem lekarzem, a on najprawdopodobniej ma złamaną rękę i potrzebuję pomocy chirurgicznej — rzucił w stronę przerażonej kobiety, która zamiast zachować zimną krew, uklękła przy dziecku, pytając go co kilka chwili - Nic ci nie jest? i utwierdzając doktora w przekonaniu, że niektóre osoby nie powinny mieć pozwolenia na rozmnożenie się. Na szczęście opiekun zagrody miał więcej oleju w głowie (Jekyll podejrzewał, że to nie pierwszy raz, kiedy coś takiego się stało na jego zmianie), bo od razu sięgnął po telefon i po chwili dodzwonił się do mini-szpitala położonego w kompleksie.  
  Przykucnął obok nich i ujął w palce złamaną dłoń, starając się nie poruszyć nią chociażby o milimetr. Wymagała prześwietlenia, gipsu i... tylko medycyna wiedziała czego więcej. Bez zdjęcia rentgenowskiego miał związane ręce i nie mógł w żaden sposób ulżyć smarkaczowi w cierpieniu.
  — To znowu ty?  Zostaw go, bo jeszcze go uszkodzisz! — krzyknęła mu prosto w ucha, ale lekarz to zignorował, a przynajmniej usiłował to zrobić - bezskutecznie. Niemyśląca forma życia zamknęła swoje dziecko w ciasnym uścisku, sprawiając, że bachor wrzasnął z bólu.
  — Mówiłem przecież, że ma złamaną rękę. Rób tak dalej, a na pewno nie odzyska w niej sprawności — wycedził przez zaciśnięte zęby, siląc się na spokój, chociaż takowy przychodził z trudem. Otwierał usta, by powiedzieć coś jeszcze, ale w porę nadeszła pomoc w charakterze dwóch ratowników medycznych z noszami i wtedy się wycofał. Nie chciał mieć nic wspólnego z tą kobietą, zresztą był na wakacjach, co uświadomił sobie dopiero teraz, kiedy zerknął w twarz Marshallowi. Chyba nad niektórymi odruchami nigdy nie zapanuje...
  — Chodźmy stąd — rzucił do towarzysza. — Mam wrażenie, że zaraz dojdzie do rękoczynów. Znów, ale to tym razem nie mnie zobaczysz w roli ofiary.
  Ruszył pierwszy, kierując się w stronę hotelu, gdyż nic innego nie przyszło mu do głowy. Potrzebował chwili ciszy. Musiał też spakować do plecaka kilka rzeczy, zanim udadzą się do rezerwatu.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 Wiedział, że prędzej czy później do tego dojdzie. Nie spodziewał się jedynie, że podejrzenia zostaną urzeczywistnione w przeciągu kolejnych kilku minut.
 Dziecięcy krzyk wpierw zmarszczył brwi Everetta, później wydusił westchnienie z płuc, bo wraz z kolejną falą płaczu powietrze wypełnił również dźwięk stawianych w pośpiechu kroków. Nawet nie musiał spoglądać w kierunku lekarza, by wiedzieć, że ten już nie widniał w miejscu zajmowanym jeszcze sekundę temu. Zamiast bezsensownych poszukiwań ruszył śladem dziecięcego wycia.
 — Mówiłem przecież, że ma złamaną rękę.
 Marshallowi ręce opadły. Już myślał, że Kyle zdążył wyłuskać naukę z wcześniejszego ranka. Roztrzaskała się jednak równie szybko, co kość tego krzykacza podczas upadku z wierzchowca. I mimo tego, że z zasady podchodził do życia dość pozytywnie (momentami nawet z niezdrową wesołością), to w tym przypadku z góry przekreślił wszelkie szanse szczęśliwego zakończenia. Oczyma wyobraźni widział rozwarte w oburzeniu usta matki roku. Na urzeczywistnienie wizji nie musiał długo czekać. Świst wciąganego przez kobietę powietrza uniósł mu rękę do twarzy.
 Awantura nie rozbrzmiała, lecz tylko ze względu na stanowcze "proszę się odsunąć" jednego z ratowników. Rodzicielka od razu przywdziała na lico zatroskany wyraz numer pięć, którym zmiękczała serca największym awanturnikom.
 Dla Marshalla opanowanie sytuacji przez zawodowców było jak zdjęcie tonowego ciężaru z barków. To nie tak, że nie wierzył w umiejętności Kyle'a, bo wierzył. Zwyczajnie czuł się zmęczony, musząc po raz setny przypominać, że mężczyzna miał odpoczywać.
 Stojąc naprzeciw medyka, młodzieniec skrzyżował ręce na piersi i ściągnął brwi ku sobie. Zamiast celnego wystrzału słów, pokręcił głową w pełnym dezaprobaty geście. Zawiodłem się, mówiła jego twarz i miał nadzieję, że przekaz dotarł w samo sedno.
 Bez zbędnych komentarzy podążył za towarzyszem. Trzymał się na dwa kroki w tył, stale wbijając wzrok w plecy Halliwella. Z początku dokładał starań, by spojrzenie nie było zbyt nachalne i nazbyt mocno wyczuwalne. Później stwierdził, że mężczyźnie się należy i przestał się hamować.
 Naciskając klamkę od pokoju, w końcu się odezwał.
 — Jutro z rana możemy znów zajrzeć do inkubatorium. Może ktoś inny będzie miał wtedy zmianę. I odpowie na milion pytań, choć podejrzewam, że do tego czasu wymyślisz drugie tyle — pozwolił sobie na drobne, rozluźniające atmosferę parsknięcie. Usiadł na swoim łóżku z cichym buchnięciem, niemal od razu zgarniając na kolana pluszaka. Przycisnął maskotkę do piersi i wsparł podbródek na miękkim, dinozaurzym łebku. Wzrok skierował znów na Kyle'a.
 — Pójdziemy wcześniej, żeby mieć pewność, że wszystkie złe dzieci i ich jeszcze gorsze matki będą jeszcze spały. Obiecuję nie marudzić, jeśli będziesz chciał wstać o jakiejś nieludzkiej godzinie — zatrzymał się, marszcząc śmiesznie nos. — A przynajmniej nie tak bardzo, jak zwykle.
 Odwinął ręce z maskotki, chwytając za czerwony materiał. Zsunął z ramion kraciastą koszulę, zabierając się za składanie tkaniny w schludną kostkę. Zatrzymał się w połowie nieco skonsternowany. Złapał za ciążący materiał kaptura i odwinął jego poły, niemal od razu zaciskając usta w wąską linię.
 — Kyle? — zaczął, unosząc wzrok celem lokalizacji sylwetki znajomego. Wyjął niespodziankę z koszuli i wstał, kierując kroki ku uchylonym drzwiom łazienki gdzie — jak podejrzewał — przepadł Jekyll. — Coś ci pokaże. Tylko nie wznoś alarmu na całą wyspę, będę wdzięczny — przemykając do pomieszczenia, uniósł nieco dłoń. Para czerwonych ślepi zerknęła w kierunku długowłosego, mierząc go nieco nieprzychylnym spojrzeniem. Cichy skrzek buntu opuścił paszczę małego raptora, gdy zwierze opierało łapki na smukłych palcach Marshalla.
 — Nie, nie zabrałem go celowo, nie, nie wiem, skąd się wziął i nie, nie możesz pobrać żadnych próbek, zbadać go ani wsadzić pod mikroskop.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Lekarz niezbyt długo pielęgnował w sobie złość. Takowa opadła, gdy znalazł się w windzie. Znaczące spojrzenie Renarda przywróciło go pionu. Po tym, jak znaleźli się w znajomym pokoju, negatywne uczucia całkowicie się z niego ulotniły. Skupił się najprzyjemniejszych aspektach już porannej wycieczki, do czego ostatecznie przekonał go Rhett.
  — Mylisz się. Muszę obmyślić strategię, zminimalizować ich liczbę i przede wszystkim skonstruować je w taki sposób, by przekazały jak najwięcej treści — stwierdził, zerkając w przelocie na towarzysza, a jego wzrok jasno sugerował, że Marshall w kwestii żargonu medycznego powinien zachować milczenie, bo takowy był ponad jego siły.
  Przejrzał swoje rzeczy i wsunął kilka z nich do pustego plecaka, którego opróżnił wczoraj wieczorem, gdy współlokator oddał się w objęcia ożywczej kąpieli. Przez chwilę zastanawiał się nad zestawem swoich przyborów medycznych, ale dylemat został przez niego szybko rozstrzygnięty - zabrał wszystko, gdyż nie wiedział, co mogłoby mu się przydać na miejscu, a szansa na odwiedzenie rezerwatu mogła się już nie powtórzyć. Takowy był najbardziej obleganą atrakcją na całej wyspie i na pewno będą musieli odstać swoje w kolejce. Nie wykluczone, że dziś im  się to nie uda. I właśnie w tym celu spakował długopis i kajecik, w którym miał zamiar zanotować wszystko to, co będzie chciał się dowiedzieć, chociaż podejrzewał, że jego ciekawość nie zostanie zaspokojona nawet minimalnym stopniu.
  — Wypomnę ci to rano, kiedy będziesz chciał zostać w łóżku —stwierdził z słyszalnym w tonie głosu rozbawieniem. W zasadzie w pierwszym odruchu chciał prychnąć ironicznie, ale powstrzymał się przed tą ochotę, gdyż nadal miał w pamięci ich sprzeczkę i w niesmak mu była powtórka z tej (znikomej) rozrywki.
  Chcąc się nieco odświeżyć, udał się do łazienki. Nie zamknął drzwi; przymknął je pozostawiając szparę między nim a framugą, dając błędnikom szanse na uchwycenie kolejnych słów Rhetta, gdyby takowe padły z jego gardła. Zerknął w swoje lustrzane odbicie i przyjrzał się policzkowi. Nadal znajdował się na nim ślad po wczorajszej konfrontacji z agresywną kobietą, ale nie miał zamiaru rozpaczać nad swym losem. Nie tym razem.
  Odkręcił kurek z zimną wodą, nabrał ją na dłonie i opukał twarz oraz usta, a potem, widząc spływające po strukturze policzków kropelki, wygiął wargi w delikatnym uśmiechu, jakby w ten w sposób chciał przegonić wszystkie złe rzeczy, które wydarzyły się w jego życiu na przestrzeni tych niecałych, dwóch dni. Jesteś tutaj dla zabawy, relaksu, odpoczynku, powtarzał w myślach, ale...
  Zielone oczy spoczęły na sylwetce Marshalla, a raczej na jego wyciągniętej dłoni, na której spoczywało pisklę. Lekarz ze zdumieniem przyglądał się małej jaszczurce, ale po chwili niedowierzanie zniknęło z jego twarzy, zmieniając się miejscem z lekką fascynacją. Starał się ją ukryć, ale bezskutecznie. W ślepiach pojawiły się postne ogniki.
  Podszedł ku swojemu znajomemu, by z bliska przyjrzeć się malcowi.
  Powinniśmy go zwrócić, chciał powiedzieć, a przynajmniej do takiego stwierdzenia namawiał go zdrowy rozsądek, rozum działający na największych obrotach. Niemal słyszał jak działa jego mechanizm.
  Powinni. To nie uległo żadnym wątpliwością, jednakże...
  Zdrowy rozsądek? dobre sobie! Pieprzyć zdrowy rozsądek, przemknęło mu przez myśl. Zrobił kilka kroków w ich stronę. Dłoń zawisła kilka centymetrów nad małą główką. Wyczuł bowiem, że raptor nie obdarzył go zaufaniem, ani sympatią, więc lekarz wolał nie podejmować pochopnych decyzji, które mogłyby rzutować na jego zdrowi. Nie wątpił w to, że owa nowatorska forma życia była skłonna zrobić mu krzywdę. Przedstawiciele jego gatunki byli niebezpiecznie. Rozrywali truchła zwierzyny na śniadanie, obiad i kolacje. Dokładnie tak samo postąpiliby z człowiekiem.
  — Nie mogę? Niby dlaczego nie mogę? Zwariowałeś? To być może jedyna szansa, by to zrobić, a ty mi mówisz "nie możesz". Nie jesteś jego dysponentem — zauważył, ale czy mieli czas na podobne dyskusje?
  Niedługo się zorientują, że nie go nie ma i najprawdopodobniej oskarżą ich o kradzież. Jekyll nie mógł pozwolić sobie na kolejne upokorzenia i nie mógł też pozwolić, by taka okazja przeszła mu koło nosa. Nienawidził tego typu dylematów. Deprawowały jego sumienie. Sprawiały, że był skłonny do rzeczy, które nie przystawały jego wykształceniu, których potem nie mógł sobie wybaczyć. I właśnie w takich chwilach żałował, że nie dysponował opcję telefon do przyjaciela. Wcale by nią nie wzgardził, ale czy miał kogoś, kto odebrałby od niego telefon o każdej godzinie? Oczywiście, że nie; to nie rozwiązałoby jego problemu. Potrzebował się dowartościować. Zbadać nowy wynalazek ludzkości, ale na drodze napotkał przeszkodę. I wiedział, że trudno będzie ją pokonać. Nazywał się Marshall i wiedział o nim więcej niż powinien.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 — Nie mogę? Niby dlaczego nie mogę?
 Zmarszczył brwi i trzepnął Kyle'a w zawieszoną w powietrzu łapę. Miniaturowa maszynka do zabijania zawtórowała i rozdziawiła mały pyszczek, sycząc z niezadowoleniem na długowłosego mężczyznę. Nawet jeżeli gad nie rozumiał ludzkiej mowy, to najwyraźniej wyczuwał wiszącą dookoła medyka aurę i młodzieniec wcale mu się nie dziwił. Gdyby ktoś spoglądał na niego równie wygłodniałym wzrokiem, czułby się równie niekomfortowo.
 Postąpił profilaktyczny krok w tył, by ostatecznie czmychnąć z łazienki. Władował się znów na swoje łóżko.
 — Nie ma opcji. Mówiłem ci już, że jesteś na wakacjach. Może sobie bombardować naukowców pytaniami, ale nie ma nawet mowy o tym, żebyś robił te swoje dzikie badania i przeprowadzał analizy — zaparł się twardo. Oboje dobrze wiedzieli, że bywał uparty jak nikt inny na świecie. — Poza tym to żywe zwierzę. Co prawda przywrócone do obecnego świata dzięki nauce, ale jednak. Żywe — nie zauważył, kiedy malutki raptor zwinął się w kłębek i oddał ramionom Morfeusza. Skoro wykluł się ledwie godzinę temu i już zdążył przeprowadzić udaną ucieczkę, musiał być zmęczony. Nawet jeśli niewiele się nachodził przy użyciu własnych kończyn, pokonując metry głównie w materiale koszuli Everetta.
 Marshall położył swojego nowego — nawet jeśli tylko chwilowego — pupila na miękkiej poduszce, dając mu czas na odpoczynek. Sam przesunął się na skraj łóżka. W pierwszej chwili w ogóle zamierzał przenieść się na posłanie medyka, nawet już podnosił tyłek z miękkiej pościeli. Niestety w następnej sekundzie przypomniał sobie, jak tego samego ranka Jekyll wyminął go bardzo szerokim łukiem, jakby był co najmniej trędowaty i to właśnie to wspomnienie posadziło chłopaka znów na swoim miejscu.
 Tknięty tym nagłym wspomnieniem zamarł w miejscu, splatając ze sobą palce dłoni. Pochylił się w przód i wsparł łokieć na kolanie, później policzek na dłoni. Wbijając spojrzenie dwubarwnych oczu w prześcieloną dywanem podłogę odpłynął gdzieś myślami.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie wiedział, czym tkwił problem, skąd u Renarda taki upór. Dlaczego aż tak bardzo zależało mu na tym, by Locklear poczuł się, jak na wakacjach? Nie potrafił tego pojąć, objąć rozumem, chociaż pojemności takowego wcale nie była mikroskopijna. Posiadał jakąś wiedzę, wiedzą, która pomogła mu przetrwać, skończyć studia i podjąć prace w szpitalu, ale owa w nawet minimalnym stopniu nie była w stanie przybliżyć go do poznania procesy myślowych, jak zachodziły w czarnowłosym.
  Był na wakacjach. Owszem, tak. Niepodważalny fakt, ale, czy będąc na nich, wyzbył się swojej prawdziwej natury, chęci pogłębienia wiedzy? Ależ nie. To nadal się w nim znajdowało, tętniło życiem. Było jedynym z niewielu powodów, dla których zdecydował się tutaj przypłynąć. Potrzebował tego. Jak tlenu. Jak powietrze. Jak krwi w żyłach, bijącego serca, wyprostowanego kręgosłupa, zębów, uszu, oczu i nosa. Potrzebował, by poprawnie funkcjonować, bo tym właśnie był - medycznym świrem. Od ponad dwudziestu lat nie zajmował się niczym innym. Wszystko było mniej istotne i mniej ważne.
  Nie poszedł za Marshallem, gdy ten niemal wybiegł z łazienki, gotów chronić raptora do ostatniej kropli potu. W zasadzie ledwo zdławił w sobie śmiech. Okropny, nieprzyjemny śmiech psychopaty. Na samą myśl takowego poczuł mrowienie w szczęce. Nie powinien go używać. Nigdy, bo wiedział, jakie konsekwencje za sobą niósł.
  Zakręcił wodę w kranie i przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze, dzięki czemu zrozumiał niepokój Renarda. Wyglądał źle. Bardzo źle. Zielone oczy emanowały zbyt wielkim zadowoleniem. Źrenice były odrobinę powiększone. Jakby się czegoś naćpał, a przecież od tygodnia nie miał żadnej tabletki w ustach.
  Kategoryczne nie, które chciał przekazać mu chłopak, nie podziałało na niego jak zimny kompres ułożony na trawione przez gorączkę czoło, ale mimo to, zacisnął dłonie na krawędzi umywalki, przymknął oczy i policzył do dziesięciu. Potem nabrał do ust nowej dawki powietrze, podtrzymał go w płucach, jakby właśnie zaciągnął się powietrzem, i wypuścił go, sprawiając, że na wyholowanej strukturze jego odbicia pojawiła się para. To go uspokoiło. Odrobinę, ale nie na tyle, by wyleczyć się z tego, co wcześniej chciał zrobić.
  Przystąpił do kontrataku. Wrócił do pokoju, nie zamykając za sobą drzwi łazienki. Omiótł spojrzeniem sypialnie - najpierw obadał nim śpiącego dinozaura, a potem Everetta.
  — Nie chcę go skrzywdzić. Uwierz mi. Nie mam zamiaru go skrzywdzić. Chcę pobrać od niego tylko kilka próbek do badań. Nawet tego nie poczuje, a jeśli chcesz - możesz zrobić to za mnie — podsunął, uznając to za pójście na kompromis, chociaż miał przeczucie, że ta sprawa ich nie dotyczyła, bo przede wszystkim raptora nie powinno tutaj być. Powinni go zwrócić - teraz, w tej chwili, zanim pracownicy inkubatorium zorientują się w sytuacji.
  Obszedł łóżko Rhetta szerokim łukiem i usiadł na swoim, nie spuszczając wzroku z właściciela heterochromii.
  Kłopoty dopiero się zaczną. Teraz musieli przede wszystkim dojść do porozumienia. I ustalić co dalej.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach