Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 9 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Go down

Hell is empty and all the devils are here (Rhett & Jekyll) Giphy
Welcome to the Jurassic Word, komunikat, który rozbrzmiał w wagonie bynajmniej nie sprawił, że na twarzy młodego lekarza pojawił się jakakolwiek oznaka radości. Z niechęcią oderwał się od trzymanej w dłoni książki, czując dokuczliwie poszturchiwanie w bok. Zerknął wprost w rozentuzjazmowaną twarz swojego towarzysza i przewrócił oczyma w geście irytacji, chociaż kontakt wzrokowy trwał zaledwie krótką chwilę, gdyż Renard, w przypływie radosnego uniesienia, rozglądał się dookoła z trudem wytrzymując w jednym miejscu. Halliwell miał wrażenie, że zaraz wybije szybę pięścią i pogna ku przygodzie, aby jak najszybciej stanąć oko w oko z wymarłymi setki lat temu gatunkami, których dało się przewrócić do życia dzięki nakładom pracy wielu ludzkich rąk i tęgich głów inżynierów genetycznych. Locklear był podwyrażeniem ich osiągnięć, ale takowe wolał śledzić na bieżąco, dzięki udostępnianym artykułom w bezpiecznych czterech kątach swojego mieszkania. Ludzka anatomia nadal pociągała go o wiele bardziej od budowy prehistorycznych jaszczurek i nic od chwili, kiedy skończył siedem lat, nic w tej materii się nie zmieniło, ale cały trud jaki włożył, by przekonać o tym Renarda spełzł na niczym, gdyż on był święcie przekonany, że Jekyll podziela jego entuzjazm. I w mniszym stopniu miał racje, ale doktor nigdy nie przyznałby tego na głos. Sęk w tym, że tak naprawdę obawiał się tego miejsca i konfrontacji ze stworami, które teoretycznie powinny być od dawna martwe. Nie chciał tu być. Naprawdę nie chciał i do teraz nie mógł uwierzyć, jakim cudem uległ namową tego szalonego entuzjasty dinozaurów i dał się zaciągnąć na podkład statku, (Przypomnij sobie. Miałeś wobec niego dług wdzięczności, dlatego tutaj jesteś), chociaż pamiętał, jak niespełna tydzień temu zadzwonił do niego i krzyknął do słuchawki na całe gardło: „Nie uwierzysz co się stało! Pakuj się! Wreszcie zobaczymy dinozaury!” i miał racje, nie uwierzył. Potraktował to jako żart, bo kto mógłby przepuszczać, że do tego wariata uśmiechnie się szczęście i wygra w konkursie radiowym wycieczkę do parku jurajskiego? Nikt, absolutnie nikt, mimo iż  od dawna podejrzewał, że miał więcej szczęścia niż rozumu i taki obrót sprawy był do przewidzenia. W każdym razie żart okazał się rzeczywistością.
  Zaznaczył zakładką, gdzie skończył czytać i odłożył tomiszcz do torby. W takich warunkach nie mógł się skupić, a piszczący mu za uszami Marshall nie ułatwiał sprawy. Sam wyjrzał przez okno, ale nie mógł zarazić się jego entuzjazmem. Miał wrażenie, że pociąg mknie po szynach od dobrych paru godzin, chociaż minęło niespełna czterdzieści minut, odkąd prom dobił do portu i postawili swoje stopy na tajemniczej, wywołującej u niego ambiwalentne uczucia wyspie. Od zawsze miał wrażenie, że sprzeciwianie się woli natury i ożywianie czegoś, co powinno istnieć tylko w formie zapisku w encyklopedii tudzież skonstruowanego szkieletu w muzeum, było nienaturalne, złe, ale czy nie robił tego samego, ratując życie pacjentów? Wtedy też sprzeciwiał się naturze.
  Z jego ust uleciało westchnienie, gdy zaobserwował, że w tym momencie Renard nie różnił się niczym od dzieci siedzących nieopodal, chociaż tak naprawdę nie chciał po raz setny z rzędu rozwodzić się nad  lukami w swoim rozumowaniu. Otworzył usta, by powiedzieć mu coś zgryźliwego, lecz zdawał sobie sprawę, że chwili obecnej nie ugasi jego radości, ani nie przemówi mu do rozsądku, więc sam wbił spojrzenie w szybę i pomyślał z niemałą satysfakcją, że z radością wbije mu nieco oleju do głowy, jeśli przez własną głupotę uszkodzi go jeden z tych zmutowanych stworzeń. Celowo zabrał ze sobą rozbudowaną apteczką pierwszej pomocy wyposażoną w bardziej konkretniejszych ekwipunek, wśród którego nie zabrakło ani igieł, ani nici, czy też skalpela. Ale nie chodziło też o to. Nie chodziło, ale mimo wszystko udawał, że wcale mu nie zależało na pobraniu materiału genetycznego, którego będzie mógł zbadać na własnych warunkach.
  Pociąg zatrzymał się ze zgrzytem na stacji przed olbrzymim kompleksem. Halliwell zakleszczył palce na ramieniu Renarda, bo ten już był jedną nogę przy wyjściu.
  — Zanim pobiegniesz gdzieś na złamanie karku i stracę ci z oczu, pamiętaj, że jesteś o pustym żołądku — wycedził przez zaciśnięte zęby, gdyż domyślał się, że zaraz Renard wtopi się w tłum i całkowicie zapomnij o tym, że przez towarzyszącą mu ekscytacje nie miał nic w ustach od paru godzin.
  Zielone tęczówki zerknęły w ślepia drugiego mężczyzny. Chciał się upewnić, że Marshall zrozumiał to, co do niego mówił. Spojrzenie miał nieugięte. Paliła się w nim determinacja. I nieśmiało przebijająca się przez nią troska.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 Nie miał pojęcia, jak to się w ogóle stało. Jednego nudnego dnia odbierał przypadkowy telefon, a tydzień później siedział wpierw na pokładzie promu, następnie w wagonie nowoczesnego pociągu, który lśnił niczym wypolerowany samochód prosto z salonu. Zapewne właśnie czymś takim był. Nowy i zachęcający. Mimo szoku właśnie tak prezentowała się rzeczywistość, nie pozostało mu więc nic innego, jak przykleić oczy do szyby i korzystać z serwowanych widoków (nawet jeśli ze względu na prędkość, z jaką się poruszali, ciężko było cokolwiek dostrzec). Prawie drżał z ekscytacji, co rusz rzucając spostrzeżeniami i wskazując "ogromną roślinę!" (zwykła paproć), "coś, co ruszyło krzakami!" (zbłąkana mewa) i przede wszystkim "o! Te kolorowe rzeczy!" (owoce na drzewach).
 Między tymi ochami i achami tliła się myśl, że jego nieprzypadkowy towarzysz mógł nie odznaczać się tak wielkim entuzjazmem, ale znikała równie szybko, co obraz za pociągowym oknem. Młodzieniec zwracał na jasnowłosego tylko pobieżną uwagę, jej większość poświęcając parkowi, do którego nieuchronnie zmierzali. Co jakiś czas szturchał mężczyznę bądź szarpał subtelnie za rękaw, chcąc pokazać coś, co wychwycił kątem oka. W większości były to jednak charakterystyczne ozdoby w pociągu lub wielkie znaki zapowiadające niektóre z atrakcji.
 Metalowa bestia w końcu zwolniła, wypełniając powietrze piskiem kół trących o szyny. W tej samej sekundzie, w której pisk ustał, Marshall zerwał się z miejsca, wykazując umiejętnościami parkour'owca, o które zwykle go nie posądzano. Przemykał między ludźmi tak sprawnie, jakby w ogóle ich nie było. Zatrzymał się nagle i zdecydowanie nie z własnej woli.
 Jekyll postąpił słusznie, łapiąc chłopaka w połowie drogi. Gdyby zawahał się choć na sekundę, szczupłe ramię prześlizgnęłoby mu się między palcami, a sam dzieciak zniknął na poł dnia, o ile nie dłużej. Dokładnie o czymś takim świadczyła markotniejąca twarz i wydymane gnuśnie policzki.
 — Ale matkujesz — wytknął, wciąż wisząc jedną nogą w powietrzu. W każdej chwili mógł wypruć między tłum. Dzika iskra rozświetliła dwubarwne tęczówki, kiedy odwdzięczał się mężczyźnie pięknym za nadobne. Oplótł palcami jego przedramię i pociągnął na zewnątrz pociągu. — Daj spokój, jedzenie poczeka! Poza tym nie jestem głodny, chodźmy już— entuzjazm dodawał mu sił, dzięki którym był w stanie ruszyć blondyna z miejsca. Myśl o ujrzeniu swych ulubionych okazów wprawiała mięśnie w niekontrolowane drżenie. Przeszkadzał mu tylko gęsty tłum blokujący przejście ku wolności. Mimo to nie wyglądał na zniechęconego, wręcz przeciwnie — determinacja zaciskała dłonie w pięści i pchała do działania.
 Wzrok od razu napotkał budki z pamiątkami i nawet jeśli widok maskotek o kształcie dinozaurów wprawiał go w zachwyt — a tak właśnie było — to minął je, zatrzymując się jedynie w pół kroku przy pluszowym raptorze o wielkości znacznie przewyższającej zwykłego, wypchanego misia. Później pojawiły się restauracje i bary. W ogóle nie spojrzał w ic kierunku, już wcześniej obrawszy za cel centrum pełne skamielin, kości i innych eksponatów. Uważał to za przedsmak głównego powodu tej wycieczki.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zacisnął mocniej palce na jego ramieniu, niemal wżynając płytki paznokci w skórę. Gdyby były kilka centymetrów – dwa lub trzy – dłuższe, zapewne poczuł by pod nimi lepką, czerwoną ciecz.
  — Po prostu pamiętam, że niespełna dwa tygodnie temu grypa rozłożyła cię na łopatki i organizm nie zdążył się do końca zregenerować. Nie jedząc, wyciągasz rękę w kierunku nowej chorobie — wyszeptał mu wprost w ucho, bo nie miał zamiaru zdzierać sobie gardło w próbie przekrzyczenia tłumu. Jeden z entuzjastów prehistorycznych stwór wpadł na niego, obijając mu boleśnie bark ramieniem, ale nawet nie rozejrzał się za siebie, by zaszczycić doktora krótkim przepraszam. Lekarz natomiast syknął przez zęby i, wykrzesując z siebie rezerwy siły, pociągnął Rhetta w mniej zaludnione regiony kampusu. Nie chciał być zmiażdżony przez wylewającą się z pociągu ławicę ludzi, która nacierała z każdej strony, błądząc łakomym spojrzeniem po najbliższym otoczeniu, jakby spodziewali się ujrzeć tutaj dinozaura z krwi i kości, przechodzącego się na smyczy u nogi swojego właściciela.
  Halliwellowi kiszki marsza zagrały, gdy do jego nozdrzy doleciał zapach potraw. Nie chciał spuszczać oczu z Renarda, a jednocześnie miał ochotę coś zjeść, chociaż wiedział, że ten wyposażony w ośli upór osobnik powie stanowcze „nie jestem głodny”, gdy ta propozycja znów opuści jego gardło.
  Poprawił ciężącą mu na ramieniu torbę i zaczął razem z nim przeciskać się przez ludzii, chociaż wcale nie miał na to ochoty. Był zmęczony po niemal całodobowej podróży i miał ochotę zapełnić sobie żołądek, wziąć prysznic i zdrzemnąć się kilka godzin.
  Westchnął głęboko, gdy Marshell z charakterystyczną dla siebie zawziętością wszedł wprost w tłum i umiejętnie między nimi manewrował. Uścisk palców rozluźnił się z jego ramieniu. Próbował go złapać za rękę, ale ta zacisnęła się na pustce. Otóż chłopak, zwinny niczym cień, zniknął mu z oczy.
  Z ust Locklear padło przekleństwo. Kolejny raz pożałował, że wyraził zgodę na tę wycieczkę. Nawet wizja szesnastogodzinna dyżury stała się nagle bardziej atrakcyjna.
  Odszedł na bok i wydobył z kieszeni telefon. Zerknął na wyświetlacz. Było już niemal po czwartej, a więc stanowczo za późno, by udać się na wycieczkę w głąb wyspy w celu napotkania zmutowanych kodów genetycznych. Otworzył listę kontaktów i wybrał właściwy numer, ale nie spodziewał się, że Renard odbierze, a jego przepuszczenia okazały się słuszne. Telefon, po kilku sygnał, połączył się ze sekretarką. Nacisnął czerwoną słuchawkę, by zakończyć połączenie, po czym niechętnie udał się ślad za fanatykiem dinozaurów.
  Rozejrzał się dookoła, w przejawie naiwnej nadziei, że napotka wzorkiem znajomą, nieco przygarbioną sylwetkę, ale na chwilę o nim zapomniał, bo oto wreszcie miał okazje przyjrzeć się temu, co znajdowało się w zasięgu jego spojrzeniu, gdyż tłum się przerzedził i zrobiło się odrobinę luźniej. Rzucił krótkie spojrzenie na kioski z pamiątkami. Ich asortyment w głównej mierze oferował pamiątki z przedstawicielami jaszczurkopodobnych istot - nie zabrakło wśród nich pluszowych maskotek, figurek, pocztówek i innych przedmiotów, które mąciły w głowach sympatyków tych stworzeń. Zgadywał, że Renard prędzej czy później zaopatrzy się w wielkiego pluszaka, nawet jeśli przez kolejny miesiąc będzie musiał wieść oszczędne życie.
  Rezygnując z pomysłu odszukania zguby (w końcu był pełnoletni, a więc w jakimś stopniu samodzielny i w pełni władz umysłowych), podszedł do automatu. Kupił kawę. Potrzebował jej, by przegonić zerkające mu w oczy zmęczenie i pomyśleć co dalej.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 Na nic były reprymendy, dobre rady i krzyki. Wyłączył się na rozsądek i ludzi, całkowicie pochłonięty fascynacją. Obietnica "czegoś niezapomnianego" złożona przez panią dzwoniąca tydzień temu dudniła w uszach młodego niczym chwytliwy dżingiel.
 Zniknął w przeciągu sekundy. Ni mniej, ni więcej. Tłum zadziałał jak teatralna kurtyna, grubą zasłoną przesłaniając doktorowi widok. Skoro okazja się nadarzyła, to Marshall od razu skorzystał. Słuchając marudzenia towarzysza, zmarnowałby połowę dnia na niczym (czytaj ważnych sprawach, ale jego priorytety przedstawiały się nieco inaczej).
 Centrum badawcze okazało się równie zawalone, co alejki na zewnątrz. Z marudnym grymasem ocenił długość czekania w kolejkach na absolutnie mi się nie chce. Strategicznie wybrał więc to, co nikogo nie interesowało — szkielety i skamieliny. Gdy ludzie mieli do czynienia z żywym okazami, ich szczątki przestawały mieć większe znaczenie. Tę regułę potwierdzały ziejące pustkami uliczki między eksponatami. Everettowi to nie przeszkadzało. Z entuzjazmem równym temu na wejściu wszedł między plątaninę kości, podziwiając każdą pojedyncza z niekrytym zainteresowanie. Środki włożone w budowę zapewniły możliwość postawienia interaktywnej tabliczki przy każdym kostnym gatunku. A mogąc prócz dołożenia informacji naklikać co dusza zapragnie, szczyl był w siódmym niebie.
 Dźwięk żywych rozmów oderwał chłopaka od zajęcia, kierując kolorowe tęczówki na grupkę ludzi. Głównie młodzieży w jego wieku, ale nie mógł być co do tego całkowicie pewien. Wzruszył ramionami czysto automatycznie, kompletnie niezainteresowany kolejnym tłumem. A jednak jedno konkretne słowo, które wyłowił spośród długiego wywodu stojącej na środku pani, sprawiło, że stanął w pół kroku. Spojrzał na zbiorowisko jak sroka mająca przed sobą garść błyskotek. Słowo "nagroda" rzeczywiście była dla niego taką sroczą zachętą.
 — Skąd to wszystko wiesz? — zakrzyknęła jakaś dziewczynka chwilę później, gdy po raz kolejny bezbłędnie odpowiadał na pytanie zadane przez organizatorkę.
 — Bo jestem super — odpowiedział jej bez wahania, jak sam paw wypinając dumnie pierś. Konkursy z ciekawostkami były dla niego jak jazda na rowerze. Z każdą kolejną uczył się nowych reguł i sztuczek. Dzięki doświadczeniu odbierał teraz od organizatorki plakietkę gwarantująca odebraniu kilku nagród na terenie całego parku. Od razu wiedział, o co zahaczyć w pierwszej kolejności.
 Pod sam wieczór raczył odwiedzić kompleks restauracyjny. Przyciskając do piersi wcześniej upatrzonego, pluszowego raptora (maskotka była wielkości połowy jego ciała, co najmniej), rozglądał się dookoła za konkretną sylwetką.
 — Kyyyle — fuknął marudnie w przestrzeń, kompletnie nie zwracając uwagi na małego chłopca z zachwytem wypatrującego wypchanego raptora. — Jestem głodny — liczył, że niewypowiedziana prośba zostanie wysłuchana i blondyn nagle zamajaczy w zasięgu wzroku. Niestety widział jedynie matki z dziećmi i hordy rozbrykanych smarkaczy.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ujął w palce plastikowy, ciepły od znajdującej się w nim kawy kubek i pociągnął nosem, czując jej zbawczy aromat, chociaż nie miał co do niej zbyt wielkich oczekiwań. Po chwili pożałował, że nie poszedł po prostu do jednej z kawiarni; tam na pewno mógł liczyć na bardziej wyrafinowany, czarny napój, niżeli ten, który otrzymał z automatu. Usiadł na ławce i przypatrzył się czarnej zawartości naczynia. Przycisnął jedną z jego ścianek do ust i upił odrobinę czarnej substancji, ale od razu pożałował tej decyzji. Otóż, nie dość, że oparzył sobie język, to jeszcze wrzątek stanął na chwilę w przełyku, a potem powędrował do gardła, przez co odniósł wrażanie, że w drogach pokarmowych znalazł się rozgrzany węgiel. Skarcił się w myślach za tą bezsilność. Poczekał chwilę, aż kawa trochę ostygnie i wreszcie kilkoma łykami opróżnił zawartość kubka, krzywiąc się przy tym nieznacznie, gdyż zgodnie z przypuszczeniem, napój był ohydny w smaku. Wyrzucił naczynie do kosza na śmieci i rozejrzał się dookoła, ale ani śladu po Renardzie. Podejrzewał, że czarnowłosy nawet nie dostrzegł, że go nie ma. Ot, zapewne w tym momencie z błyskiem radości w oczach napawa się jedną z oferowanych przez park atrakcji i poniekąd wcale mu się nie dziwił. Gdyby dinozaury znajdowały się na szczycie jego zainteresowanie, zniknąłby na cały dzień, chociaż tlił się w nim cień nadziei, że jednak Rhett prędzej czy później zgłodnieje i pojawi się w części gastronomicznej kompleksu, dlatego postanowił w niej zostać.
  Omiótł wzrokiem ułożone wzdłuż ulicy lokale, gdyż perspektywa zaszycia się gdzieś z książką w ręku wydawała się niezwykle kusząca, ale wtem prysła jak bańka mydlana. Otóż poczuł na swoim karku czyjeś (nachalne) spojrzenie i skierował wzrok w tamtym kierunku, ale nie musiał tego robić, bo ktoś złapał go mocno za dłoń i pociągnął w bliżej nieokreślonym kierunku z ni to radosnym, ni rozpaczliwym okrzykiem: gdzie byłaś, mamo?.
  W pierwszej chwili nie pojął ogromu odpowiedzialności, jaki spadł na jego barki. Zamrugał kilkukrotnie powiekami, nie mogąc wydobyć z gardła żadnego dźwięku, ale gdy nadeszło zrozumienie , jego palce wyswobodziły się z delikatnego uścisku małej rączki, a na czole ukształtowała się głęboko zmarszczka.
  — To, że mam długie włosy nie oznacza, że jestem twoją matką, głupi szczylu — oznajmił swoim wyszarpanym z emocji głosem, z ledwością powstrzymując się od wybuchu skrzętnie skrywanej złości. Utkwił surowy wzrok w gówniarza i już chciał powiedzieć, by się do niego odczepił, ale wówczas w ciemnych oczach malca pojawiły się łzy i wybuchnął gromkim płaczem, który zaalarmował znajdującej się w ich najbliższej okolicy ludność, że coś jest nie tak.
  Halliwell stał jak sparaliżowany. Niby powinien ukucnąć, wykrzywić usta w sztucznym uśmiechu i powiedzieć mu, że dołoży wszelkich starań, by odnaleźć jego nieodpowiedzialną do tej roli matki, ale nie umiał się na to zdobyć. W zasadzie najchętniej ulotniłby się prędkością światła z miejsca zbrodni, ale dobrze wiedział, że w oczach znajdujących się tam form życia stanie się pedofilem z krwi i kości.
  — Ej, nie becz... — Jego ręką bezradnie spoczęła na ramieniu dziecka, gdy się nad nim pochylił. — Niedaleko stąd znajduje się punkt informacyjny, podejdziemy do niego i powiemy, że się zgubiłeś, ok? Nadadzą komunikat i twoja mama na pewno się zjawi, by cię odebrać — zapewnił, usiłując zachować się racjonalnie, jak przystało na jego wiek i piastowaną pozycję społeczeństwo (w końcu słowo lekarz brzmiało tak dumnie!), ale… O ile cię nie porzuciła, bekso, przemknęło mu przez głowę.
  Chłopiec (a może dziewczynka) - w takim wieku trudno określić płeć - otarł piąstką łzy z oczu i po chwili znów wybuchnął płaczem.
  Seria kurw wypadła spomiędzy warg Dr w charakterze ledwo słyszalnego szeptu. Nie wiedział, co robić. Jak się zachować. Nie miał ręki do dzieci i skrzętnie unikał ich towarzystwa, dlatego nigdy nie miał z nimi styczności, chociaż wiedział, że zmieni się to jesienią, kiedy na świat przyjdzie pierwszy dzieciak jego siostry. Obiecał sobie, że postara się je pokochać, skoro i tak pewnie zostanie wrobiony w rolę ojca chrzestnego, ale właśnie pożałował tej obietnicy. Nienawidził tych małych... Zabrakło mu epitetu, ale po prostu nie zdążył go z siebie wykrztusić, bo oto ktoś - z impetem i dużym zapasem siły - przyłożył mu czymś twardym (pięścią) w policzek. Syknął i zrobił instynktownie kilka kroków w tył, wydobywając z siebie stłumione: co jest?.
  — Łapy precz od mojego dziecka!
  Dłoń mimowolnie powędrowała w kierunku obolałej skóry, a oczy spoczęły na sylwetce kobiety.
  — No przepraszam bardzo, ale to nie ja je zgubiłem i to nie ja doprowadziłem je do płaczu — wyrzęził przez zęby; przesączał się przez nie jad porównywalny z tym, którym posłużyła się ten wytwór natury, ale ono nie słuchało. Podeszło do swojego potwora i zadało mu serie pytań pod tytułem: „Czy ten człowiek cię skrzywdził?”.
  Jekyll chciał napomknąć coś o odpowiedzialności, ale ugryzł się w język, gdyż po chwili uświadomił sobie, że wokół nich uformowała się widownia w postaci kilkuosobowej grupki gapiów. I już wiedział, że jego stopa nigdy więcej nie powstanie na tej wyspie. Gdzieś wśród szeptów, do jego uszu doleciało: „Kyle” wymówione znaną barwą głosu, ale nie odpowiedział.
  Miał ochotę wyjść z siebie i stanąć obok.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 Na krótką chwilę oderwał rękę od pluszaka, chcąc przesłonić usta. Ziewnięcie już samoistnie cisnęło się przez gardło. Początkowe nakłady energii dostarczane nieskończonym entuzjazmem powoli zmierzały ku wyczerpaniu, sprawiając, że chłopak mimo wciąż podsycanej ekscytacji był już z lekka zmęczony. Problem polegał na tym, że mimo chęci na odpoczynek, nie posiadał klucza do pokoju hotelowego (zajmował się nim Kyle jako odpowiedzialny dorosły), ani pojęcia o obecnym miejscu pobytu towarzysza. Park był przecież ogromny, szukanie długowłosego mogło więc zająć długie godziny.
 W pewnym momencie w pole widzenia wtargnęło zbiorowisko — głośne i pobudzone. Słyszał krzyki, ale mogąc przyporządkować oburzony ton do wściekłej matki, machnął niewidocznie ręką i wyłączył się na hałasy, przechodząc dalej. Nigdy nie poświęcał zbytecznej uwagi wzburzonym tłumom. Tym razem również nie zamierzał łamać swojej zasady.
 Zatrzymał się przy najbliższej ławce, tam przysiadając. Łeb pluszowego dinozaura posłużył za podpórkę dla podbródka. Siedź prosto, odbiło się w uszach tonem pełnym reprymendy. Niczym buntowniczy dwunastolatek przygarbił plecy, wykrzywiając usta w jakimś buńczucznym grymasie. Nie mając jednak z kim wymieniać argumentów i szczeniackich sprzeciwów odpuścił. Odetchnął głęboko, wraz z wydychanym powietrzem pozbywając się ogarniającego ciało zrezygnowania. Wymierzenie mentalnego policzka wystarczyło. Pełen nowej mobilizacji poderwał się do pionu.
 Okoliczne budki serwujące dania na zewnątrz padły pierwszymi ofiarami czujnego spojrzenia. Barwne tęczówki błądziły między wybredną klientelą (miejsca takie jak to wprost ociekały bogatą śmietanką towarzyską). Widział rozmaite fryzury, peruki, kolorowe kosmyki lub całe włosy, gdzieś nawet przewinęła się tęcza. Znalazł wszystko prócz tego, czego rzeczywiście szukał. Zabrakło długich, jasnych włosów, złości bijącej z oczu i niezadowolenia wykrzywiającego twarz.
 Marshall zdał sobie sprawę z błędnej oceny miejsca poszukiwań po chwili, gdy wcześniej mijany tłum znacznie się przerzedził. Nastroszona matka targająca za sobą kilkuletnie dziecko jak zbędny tobołek zwróciła uwagę młodzieńca, przykuwając wzrok do zbiegowiska. Pozbawieni atrakcji, ludzi wzruszali ramionami, wracając do swoich zajęć. Właśnie wtedy zauważył swoją zgubę. Od razu ruszył do działania.
 — Rany, a myślałem, że to ja się zawsze wplątuję w coś głupiego — nie darował sobie podobnego komentarza już na wstępie. Stanąwszy naprzeciw mężczyzny, zmierzył go badawczym spojrzeniem, doszukując się śladów walki. Dzięki wyobraźni widział scenę zajadłej bitwy — znajomy lekarz dzierżący w dłoni apteczkę zamiast miecza oraz dumna matka władająca synem (córką?) jak włócznią. Zaraz parsknął, dociskając do piersi pluszaka.
 — A mówiłem, żebyś był grzeczny — nieokreślonym gestem machnął dłonią w powietrzu. — Chodźmy do hotelu, Kyle. Chce mi się spać.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Forma życia w postaci dobrze zbudowanej kobiety nie odezwała się do niego już ani słowem, chociaż Jekylli chciał jeszcze dolać oliwy do ognia i wspomnieć o naruszaniu nietykalność cielesnej, ale złapał w zęby dolną wargę i przez wzgląd na Rhetta w swoimi najbliższym otoczeniu zaniechał tej próby w obawie, że to jeszcze bardziej uszczupli jego reputację.
   Wściekle zielone oczy utkwił w plecach matki roku, gdy ta poczęła się oddalać ze swoim małym potworem w akompaniamencie pomruków niezadowolenia zebranych wokół nich gapiów, którzy najwidoczniej oczekiwali sentencji na miarę tandetnych brukowców.
  — I kto mi zapłaci za szkody psychiczne? — mruknął Halliwell, ale reszta słów tkwiących w jego głowie pod postacią myśli, nie ujrzała światła dziennego, gdyż zagłuszyło je pojawienie się syna marnotrawnego.
 Mężczyzna obdarzył go nieprzychylnym spojrzeniem, ale wiedział, że chłopak najprawdopodobniej pod jego wpływem wygnie usta w głębszym uśmiechu, albo nawet się zaśmieje. Za grosz było w nim instynktu samozachowawczego, chociaż Dr niejednokrotnie zazdrościł mu tej lekkości bytu.
  — Mój urok osobisty przysparza mi samych kłopotów — sarknął, nie kryjąc przed Renardem rozdrażnienia, ale nie miał już siły, by udzielić mu reprymendy. Utkwił wyrażające dezaprobatę spojrzenie w pluszowego dinozaura, który przysłonił niemal całą powierzchnię ciała swego właściciela . — Pewnie wydałeś na niego fortunę. Jeśli myślisz, że zasponsoruje ci wyżywienie, to się grubo mylisz — warknął. Był zły jak osa. Nie dość, że uchodził w opinii publicznej za pedofilia, na czym ucierpiała jego duma, to jeszcze najbliższa mu na tej wyspie osoba roznieciła w nim na nowo żar złości, dolewając oliwy do ognia z pozoru ubarwionymi w dowcip docinkami.
  Migrena. Czuł, że się zbliża, a wraz z nią ochota na alkohol, gdyż zaschło mu w gardle.
  — Nie wierzę, wreszcie powiedziałeś coś mądrego. Prowadź, w końcu to ty wygrałeś los na loterii — rzucił opryskliwe. Gdyby nie to, że pokój był zarezerwowany na jego nazwisko, to już dawno by się w nim znalazł i zrealizował punkt po punkcie program swoich zachcianek. Powlekł się za Marshallem, tracąc kontakt z ostatnimi, zgorszonymi spojrzeniami. Nawet ochota, by coś skonsumować, go opuściła. Miał jedynie chęć na szybki prysznic i uginający się pod ciężarem jego ciała miękki materac. (I alkohol.)  Cała reszta przestała mieć znaczenie, chociaż napełniły go wątpliwości czy aby na pewno ich bagaże zostały odniesione do właściwego pokoju. Szukanie ich to ostatnia rzecz, na jaką miał teraz ochotę.
  Ze spuszczoną głowa szedł tuż za chlopakiem. Policzek nadal piekł go i musiał z przykrością przyznać, że wyrodna matka miała parę w ręce i dobrze mu przyłożyła.. Godna do pozazdroszczenia siła, którą sam nie mógł się pochwalić. I ucząca, by za wszelką cenę unikać kontaktu z pomiotami diabłów w charakterze dzieci.
  Gdy zaczęli wdrapywać się po schodach, podniósł oczy ku górze i dostrzegł zadbany budynek. Przypominał nieco hotel pięciogwiazdkowy w samym sercu Londynu. Jego prezentacja (spodziewał się bardziej przyczepy kampingowej, niżeli czegoś w takim guście) poprawiła mu nastrój, ale tylko trochę. Nadal miał nadąsaną minę i prawie w ogóle się nie odzywał, pomimo iż Renny nie odmawiał mu sprawozdania z miejsca, które zobaczył i ze szczegółami dzielił się swoim pierwszym wrażeniem, a zapał nie opuścił go w żadnym z wypowiedzianych zdań.
  Lekarz przystanął w lobby, oczekując aż fanatyk prehistorycznych stworzeń dopełnił formalności. Jednocześnie starał się ignorować wszelkie dźwięki, gdyż był tak zmęczony, że każdy wzbudzał w nim częściowo, a nawet całkowicie irytacje.


|| Wybacz kiepską jakość, ale pisane z telefonu.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 — Mój urok osobisty przysparza mi samych kłopotów.
 — W to nie wątpię — parsknął rozbawiony, poddając wspomniany urok Lockleara wielu niewypowiedzianym na głos pytaniom. Zaczynał się obawiać, że kolejne odważne słowa zaowocowałyby w nieciekawe konsekwencje. Nie chciał przecież rozsierdzić już i tak rozdrażnionej bestii wewnątrz towarzysza. Kolejne warknięcie tylko utwierdziło go w tym przekonaniu, ale i wykrzywiło wargi młodzieńca w niezadowolonym grymasie.
 — Nie wydałem ani grosza — fuknął. — Podczas gdy ty robiłeś sobie wrogów z lokalnych matek, ja wykazywałem się wiedzą — podarowana przez organizatorkę przepustka zawitała w polu widzenia Kyle'a. Marshall okręcał ją na placu jak zdobycz miesiąca, czym w zasadzie była. Zaczynał podejrzewać, że po tych wszystkich latach wysypywania soli, tłuczenia luster i przechodzenia pod drabinami los postanowił trochę mu pofolgować, dając kilka dni oddechu od codziennego pecha.
 Opryskliwy ton zamknął Everettowi usta. Język aż swędział, żeby rzucić jakąś kąśliwą uwagę, bądź szczeniacki komentarz, ale tym razem rozsądek wziął górę. A przynajmniej na chwilę, bo po trzydziestu sekundach milczenia rozpoczął paplaninę. Nie szczędził blondynowi szczegółów o konkursie, w którym wziął udział. Rozwinął się również na temat wszystkich złożonych w eksponaty kości i nowoczesnej technologii, pod której był wrażeniem. W końcu na co dzień nie mieli do czynienia z taką złożonością oferującą całą gamę nowych możliwości. Ci, których interesowały nie tylko dinozaury, ale i elektroniczne gadżety musieli być siódmym niebie, nie poddawał tego wątpliwościom.
 Trajkotał tak aż pod hotelowe drzwi. Dopiero podmuch klimatyzowanego powietrza zakończył opowieść. Od razu podszedł do uśmiechniętej pani w recepcji, zaczynając wymieniać z nią nie tylko formalności, ale i — prawdopodobnie — zachwycając ją swoim urokiem. Odbierając kartę magnetyczną, pomachał jej na pożegnanie. Odpowiedział równie entuzjastycznie.
 — Dobra wiadomość — zaczął, kolejny raz sprawdzając na karcie numer pokoju. — Nie musisz się wdrapywać na sam szczyt. Bo pojedziemy tam windą — sprzedał Kyle'owi szeroki uśmiech i pomknął w kierunku windy. Czekał niecierpliwie na dołączenie towarzysza i dopiero wtedy nacisnął odpowiedni przycisk.
 Widok sięgał oceanu, a bagaże już czekały wewnątrz. Marshall od razu padł na schludnie zaścielone łóżko, sprawdzając jego miękkość. Pluszak leżał tuż obok.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Z jego gardło wydobył się stłumiony warkot. Punkt dla Renarda. Dawno nikt tak skutecznie nie wyprowadził go z równowagi. Brakowało jedynie toczącej się z pyska piany i obnażenie zębów w paskudnym grymasie.
  —  Czy ty naprawdę chcesz do końca pobytu tutaj zaskarbić sobie u mnie szczerą i uzasadnioną niechęć? — zapytał, ale nie patrzył wprost na Renarda, w obawie, że kącikowy uśmieszek ukształtowany na znajomych wargach sprawił, że coś w nim pęknie i puszczą mu nerwy. Udawanie opanowanej osoby przychodziło mu z coraz większym trudem, ale zacisnął mocno zęby i szedł kilka centymetrów za kompanem z utkwionym wzrokiem w przestrzeni nad jego ramieniem.
  Halliwell nie podskoczył z radości, gdy Rhett sprzedał mu dobrą wiadomość. Omiótł go spojrzeniem (nadal tkwił w nim chłód), które mówiło: „really?” — (winda, cholerna widna! któż by pomyślał, że takie miejsce jak to będzie wyposażone w windę!) i nieomal nie popadł w stan depresyjny. Nie był szczególnym fanem przesadnych wysokości, więc po otwarcie ust i wydobyciu z gardła pierwszych dźwięków nie mógł ukryć czegoś w rodzaju niepewności, którym był podszyty jego głos. Omiótł Renarda przeszywającym spojrzeniem i zapytał:
  — Ostatnie piętro?
  Uniósł brew ku górze, nie kryjąc przy tym zaskoczenia. Nie mógł nadziwić swojemu szczęście, które najprawdopodobniej zostało wyczerpało się na rzecz podwójnej wygranej przyjaciela. Zgadywał, że hotel był rozmiaru mniej więcej londyńskich wieżowców, a więc zapewne posiadł na oko dwanaście pięter, a to oznaczało, że chociaż widok będzie zapierających dech w piersi, to mimowolnie zabraknie mu w nich tchu. Nawilżył usta koniuszkiem języka i ruszył tuż za Rhettem, nieomal depcząc mu po piętach. Wnętrze windy - o dziwo! - nie było klaustrofobiczne. Najwidoczniej architekt był zapobiegawczy i wziął pod uwagę napływ gości w okresie wakacyjnym. Nań powierzchnia sprawiła, że doktor odczuł tymczasowo ulgę; była porównywalna z tymi szpitalnymi, gdzie swobodnie mieściło się łóżko z pacjentem i pomoc medyczna w charakterze dwóch do trzech osób.
  — Zajmuję łazienkę — odparł od razu po przekroczeniu progu schludnie wyglądającego, dwuosobowego pokoju. Skoro Renard zajął pierwsze łóżko z brzegu, Jekyll odłożył swoje rzeczy na drugie, te bliżej okna i, nie rozsuwając żaluzji, dopadł swoją walizkę, by wyjąć z niej nowe ubrania i kosmetyczkę, a potem wszedł do łazienki. Zanim zamknął za sobą drzwi, stanął w progu i wbił spojrzenie w rozłożonego na posłaniu Everettowi:
  — Nadal nie rzuciliśmy na ząb nic pożywanego, więc nie zasypiaj, chyba, że chcesz rano posłuchać wywodu na temat wartości odżywczych, jakie dostarczają posiłki — rzucił, ni to w ramach groźby, ni to (ledwo słyszalnego w głosie) rozbawienia i wreszcie zniknął w objęciach chłodu bijającego od wyłożonych płytkami ścian i podłogi.
  Rozejrzał się po wnętrzu pomieszczenia, a na ustach rozłożył się delikatny uśmiech, ale dobry humor szybko go opuścił. Wybrał się na urlop po tym, jak odłożył ubrania i przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze. Oczy miał zaczerwienione od zmęczenia (nie przywykł do spania podczas podróży, więc większą część czasu spędził na wsłuchiwaniu się w oddech Renarda, gdy spał z opartą głową o jego ramię - w dalszym ciągu czuł lekkie odrętwienie, wywołane również przez ciężar torby z podręcznymi rzeczami - lub czytał książkę), ale to prawy policzek najbardziej ucierpiał w starciu z matką roku. Przejechał opuszkami palców po jego powierzchni i wyczuł pod nimi lekką opuchliznę. Z ust potoczyło się przekleństwo, gdyż wiedział, że nazajutrz na jej miejscu pojawił się siniec, najprawdopodobniej fioletowy.
  Rozebrał się i wszedł pod prysznic, myjąc się starannie z potu i niechcianych zapachów, którymi przesiąkł podczas podróży. Zamknął oczy, pozwalając, aby krople wody obmyły dokładnie twarz i kurz z jasnych włosów. Po chwil na twarzy pojawiła się ulga; wsłuchując się w szumiącą wodę w rurach i patrząc jak ginie w odpływie, przez chwilę zapomniał o śladzie palców na swoim policzku. Oprzytomniał dopiero wówczas, gdy wyszedł spod prysznica, wytarł się i ubrał. Wychodząc z powrotem do pokoju, nadal miał na głowie ukształtowany z ręcznika tak zwany turban.
  — Śpisz? — Krótkim pytaniem zakłócił ciszę w pokoju, ale nie zerknął w kierunku Rhetta. Usiadł na swoim łóżku, czując jak materac ugina się pod ciężarem siedemdziesięciu kilogramowego ciała i wtarł w materiał wilgoć z włosów, które opadły mokrymi kaskadami na jego częściowo odsłonięte przez bokserkę skórę placów. Wzdrygnął się delikatnie, ale odczucie zimna szybko wyparowało. W tej chwili nie czuł też zmęczenia; przepadło gdzieś na dnie podświadomości. Prysznic podziałał na niego orzeźwiającego i miał nadzieję, że rankiem ten stan rzeczy się utrzyma.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 — Zajmuję łazienkę.
 Coś odpowiedział, tego obaj mogli być pewni. Ale nawet człowiek o najlepszym słuchu świata nie byłby w stanie rozszyfrować mruknięcia tonącego w miękkiej pościeli. Łóżko okazało się na tyle wygodne, by wyłączyć wszelkie procesy i reakcje zachodzące w organizmie młodzieńca. Jakby wygoda podeszła, pstryknęła odpowiedni przełącznik i wyłączyła dzieciaka na amen. Od samego początku wiedział, że skoro zaserwowany przez organizatorów konkursu pokój zajmował miejsce na samym szczycie ekskluzywnego hotelu, to nie mógł być byle komórką pod schodami. Dosłownie wszystko ociekało tu najwyższą jakością. Nawet ten cholerny pluszak.
 Z marudnym burknięciem przekręcił się na plecy. Serwowana przez mężczyznę reprymenda wygięła usta Marshalla w tym samym co zawsze buntowniczym wyrazie.
 — Daj spokój, Kyle. Znam go już na pamięć — oburzył się nie na żarty. Gdyby nie miękki materac, podniósłby się nawet do siadu i posłał długowłosemu gniewne (oho) spojrzenie. — Mogę ci zacytować ten wywód w środku nocy. Nie dajesz mi z tym spokoju — a mimo tego nie zrobił niczego w kierunku załatwienia posiłku. Teoretycznie mógł sięgnąć po telefon i poprosić obsługę hotelu o przyniesienie jedzenia pod same drzwi pokoju a może nawet do środka. Z drugiej strony już słyszał nad uchem marudzenie towarzysza, że kompletnie nie potrafił dobrać żywności odpowiednio zaopatrzonej w potrzebne składniki odżywcze, zamiast tego wybierając... jakiś syf.
 Postarał się jednak nie zasypiać. Spojrzał ku zasłoniętemu oknu i od razu postanowił odwdzięczyć się za całodniowe reprymendy. Podszedł do żaluzji, wpierw zadzierając je na samą górę, później odsuwając zasłony i wiążąc je na bokach okna. Do pomieszczenia wlał się blask ustawionych wszędzie latarni, a za niedługo również księżyca.
 Dłuższą chwilę stał przy uchylonej lekko szybie, oglądając nie tylko ocean, ale i widoczne z ich piętra atrakcje. Nie ujrzał żadnych dinozaurów. A przynajmniej na razie. Zamiast tego w obrębie wzroku pojawiły się różne inne atrakcje, takie jak diabelskie młyny, budki z pistoletami na wodę, cały kompleks kuchenny oraz pamiątkowy.
 Przed wyjściem Kyle'a z łazienki, znów wylądował w pościeli.
 — Śpisz?
 — Nie — odpowiedział niemal od razu, sunąc spojrzeniem za przywróconym do życia mężczyzną. — Zjadłbym coś dobrego — podniósł się w końcu do siadu, sięgając do swojej walizki, tym razem — o dziwo — pozbawionej elementów związanych z prehistorycznymi bestiami. Wyszperał wszystko potrzebne pod prysznic, w tym również gumowego T-rexa i czyste ubrania.
 — Mogę ci powierzyć odpowiedzialne zadanie? — zerknął z ukosa na Jekylla. W ten swój podejrzliwy, nieufny sposób. — Zamówisz coś? Ale od razu ostrzegam, że jak będziesz próbował mnie przechytrzyć i wybierzesz warzywny półmisek z warzywnym sosem i warzywnymi ziemniakami, to go nie zjem — i zniknął za drzwiami łazienki. W przeciwieństwie do blondyna Marshall postawił na kąpiel w ogromnej wannie.
 Ciężko powiedzieć, czy zasnął w tej wodzie, czy zbyt zaabsorbowany gumowym dinozaurem zapomniał o czasie. Wyszedł po dobrej pół godzinie, o ile nie dłużej. Ubrany w jednoczęściową, miękką w dotyku piżamę. Z tyłu dyndał ogon, a na kapturze sterczała para uszu. Wbrew wszelkim przypuszczeniom, ubranie prezentowało się jako imitacja czarnego wilka, a nie dinozaura.
 — I co masz dobrego? — zagadnął, składając wcześniejsze rzeczy do szafeczki i bez ogródek wpadając na łóżko towarzysza. Warto napomknąć, że nie bez pluszowego raptora. Pluszak trwał wiernie w dłoni chłopaka.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

— Zjadłbym coś dobrego.
  Zmarł w połowie wykonywanej czynności. Szczątka zawisła w powietrzu i zabrakło jej kilka centymetrów do długich kosmyków. (Mówiłem, że prędzej czy później zgłodniejesz!)
  —  Nie powinno się jeść przed snem — zauważył, ale bardziej z przekory. Też był głodny i nie pamiętał, kiedy miał w ustach coś za wyjątkiem paskudnej w smaku kawy. Nadal czuł jej posmak i pożałował, że nie wyszczotkował od razu zębów, ale miał świadomość, że najprawdopodobniej zostanie zmuszony wybrać coś z hotelowego menu, bo inaczej pusty żołądek odmówimy mu tej przyjemności i nazajutrz będzie słaniającym się po kątach trupem wysyłającym wszystkim dookoła spojrzenie pod tytułem: Nie zbliżać się!.  
  Dr dopiero po chwili zaważył, że Renard odsłonił okno, przez co do pokoju wślizgiwała się łuna wieczoru oraz jego chłód. Zadrżał; jego ciało rozgrzało się w kontakcie z ciepłą wodą i zdecydowanie nie pragnęło konfrontacji z letnim powietrzem, które wydało się jego właścicielowi wręcz lodowate. Nie zdążył zapytać, czy było to działanie z premedytacją (ani potwierdzić swojej gotowości wywiązania się z o d p o w i e d z i a l n e g o zadania), bo Rhett w tym czasie odseparował się od świata, znikając zza drzwiami łazienki. Chirurg, trwając w całkowitym bezruchu, przez chwilę wsłuchiwał się w słyszalny przez ścianę szum wody i domyślił się, że maniak dinozaurów wybrał bardziej czasochłonną opcję w postaci wanny, zatem nie spieszył się z zamówieniem kolacji, ale w jego głowie już układał się plan zemsty. Niechętnie wstał i podszedł do balkonowego okna. Zanim jednak nabrał ochoty na podziwianie widoku zza szyby, zamknął oczy. Nienawidził w sobie tej słabości. Zacisnął palce w pięść i otworzył je, ledwo powstrzymując swoją krtań przed cichym jękiem zawodu. Wzdrygnął się, ale mimowolnie jego wzrok zawędrował w kierunku okna. Omiótł nim niebo; było przejrzyste, bez żadnej chmur, chociaż jego barwę ukształtowało zachodzące stopniowo słońce; takowa była pomarańczowa z czerwonymi prześwitami i żółtymi przejściami. I pewnie, gdyby nie dobrze oświetlony kompleks (nie miał odwagi, by spojrzeć w dół na ludzi wielkości mrówek, gdyż wiedział, że jego wyobraźnia podsunie mu obraz, jak wpada w dół i roztrzaskuje się o wyłożony kostką bruk) za kilka minut miałby niezły widok na gwiazdy.
  Wraz z opadającym na wyspę zmrokiem, Halliwell znów poczuł jak senność przejmuje kontrolę nad jego ciałem, ale nie pozwolił się jej otumanić. Rozejrzał się dookoła. Wypatrzył ułożony na meblu telefon, ale nie podszedł do niego i nie podniósł słuchawki; miał jeszcze trochę czasu, w czym utwierdzała go panująca zza ścianą cisza. Przez chwilę zastanawiał się, czy wypakować ubrania i ułożyć je w szafie, ale po chwili jego dylemat sam się rozwiązał. Uczynił to przez pryzmat obawy, że w takim stanie mogą nie nadawać się do użytku, a podejrzewał, że w asortymencie pokoju nie było żelazka, chociaż i tak nie mógł narzekać na jego wyposażenie. Skończył opróżniać walizkę, zamknął ją i włożył pod łóżko, aby nie zagracała przestrzeni, a następnie ujął w dłoń słuchawkę. Po tym, jak rozległ się w niej kobiecy głos (Dobry wieczór! W czym mogę pomóc?), na wargi mężczyzny mimowolnie wstąpił uśmiech.
  „Ale od razu ostrzegam, że jak będziesz próbował mnie przechytrzyć i wybierzesz warzywny półmisek z warzywnym sosem i warzywnymi ziemniakami, to go nie zjem.”, przypomniały mu się słowa Rhetta i...
  —  Dobry wieczór! Chciałbym zamówić kolacje do pokoju...
   Dopilnuje byś zjadł wszystko. Co do ostatniego okruszka, obiecał w myślach, po czym złożył zamówienie.

  Nie zarejestrował momentu, kiedy drzwi łazienki otworzyły się i Renard zaszczycił go swoją obecnością. Przerzucił kolejną stronicę książki, ale sens przeczytanego rozdziału dolatywał do niego w wersji szczątkowej. Raz czy dwa przyłapał się na czytania tej samej linijki parokrotnie albo na kilkusekundowych drzemkach i tylko zapach kolacji, który wypełnił wolną przestrzeń sypialni, sprawił, że nie odpłynął. Kiszki grały ma marsza.
  — I co masz dobrego?
  Na ustach Jekylla zagościł uśmiech. Zamknął książkę i odłożył ją na półkę.
  — Dla ciebie naleśniki ze szpinakiem, suszonymi pomidorami i fetą. — Podzielił się dobrą nowiną z Renardem i z ledwością powstrzymał się przed wybuchem śmiechu, gdyż chłopak zademonstrował mu swoje niezadowolenie w postaci wydymanych policzków, co nieco upodobniało go do chomika. — No dalej, Renny, wykrzesz z siebie więcej entuzjazmu. Szpinak zawiera wiele witamin - C, B6, E i tak dalej, a także kwas foliowy, wapń, żelazo, magnez. Mam wymieniać dalej? — Jedna z brwi powędrowała ku górze. Prawą dłoń mimowolnie przyłożył do ust. Jednak, by udać, że się nie śmieje, ziewnął i wyszło mu to nawet nie najgorzej. Teraz spojrzenie Renarda mówiło: Żartujesz sobie?. I z trudem się hamował.
  Nie, nie żartował, a przynajmniej nie do końca. Na jednym z talerzy faktycznie widniała porcja wyżej wspomnianych naleśników, ale dziś w ramach taryfy ulgowej (mimo iż na takową nie zasłużył przez swoje wcześniejsze, karygodne zachowanie) dla Rhett zmówił danie, które zainteresowany określił mianem coś dobrego. Na coś dobrego skład się ryż smażony z kurczakiem i dodatkiem warzyw pod postacią marchwi i brokułów, a do zestawu - na popitkę - dorzucono świeży sok z granatu.
  — Masz. — Podłożył mu pod nos talerz.
  Uważał, że to swego rodzaju pójście na kompromis, bo – a jakże! – po głowie chodziło mu inna opcja i był nieomal pewny, że takowa nie przypadłaby mu gustu.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 9 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach