Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 5 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Rzadko kiedy śniła.
A jeżeli zdarzyło jej się śnić o czymś, nad ranem sen zawsze rozpływał się wraz z przybyciem rzeczywistości. Teraz jednak było nieco inaczej, choć niewątpliwie kiedy tylko uchyli powieki, jej podświadomość wyprze resztki snu zakopując je głęboko pod gryzami pamięci.
Stała pośrodku sporej wielkości białego pomieszczenia, które zdawało jej się zarówno obce, jak i abstrakcyjnie znajome. Przed nią znajdował się szczur, który przewyższał ją prawie pięciokrotnie. Czerwone oczy wpatrywały się w nią, i choć wydawały się puste i pozbawione blasku, wiedziała, że doskonale ją widzą. Zwierzę zjeżyło czarną, chociaż przerzedzoną sierść na karku, rozdziawiło szeroko pysk ukazując pożółkłe siekacze, a potem skoczyło w jej stronę. Ale ona nie ruszyła się z miejsca. Nie potrafiła. Gdy spojrzała w dół, ujrzała korzenie, które oplątały jej nogi i uniemożliwiły jej ucieczkę.
Szczur był blisko.
Wręcz czuła jego cuchnący, gorący oddech na swojej twarzy....
Otworzyła oczy gwałtownie, kiedy ciepła dłoń potrząsała jej barkiem. Momentalnie wyprostowała plecy i wystarczyło krótkie spojrzenie na twarz mężczyzny, żeby zrozumieć, że coś było nie tak, że nie byli sami. Najciszej, jak tylko potrafiła, przeszła do kucek, sięgając jednocześnie do torby, skąd wyciągnęła zwinięty w rulon skrawek materiału. Przysunęła się bliżej Charles'a i zaczęła pospiesznie obwiązywać jego ranną nogę. Ruchy były szybkie, acz nadal precyzyjne. Bez znaczenia z czym mieliby się zmierzyć, nie mogła dopuścić, by cała jej robota nad nogą mężczyzny poszła na marne. Gdy skończyła, uniosła głowę, by spojrzeć na niego i skinęła głową, upewniając się, że prowizoryczny opatrunek nie jest za ciasny, i odwróciła się plecami do niego, sięgając po łuk. W tej samej chwili, w której łapała za strzałę, z ciemności wyłoniła się istota, która wydawała z siebie ciche dźwięki syczenia i klekotania. Miała przynajmniej z cztery metry długości i wyglądała niczym przerażający koszmar wyciągnięty siłą z najdalszych otchłani samego piekła.
Czyli wpasowywała się wręcz idealnie w krajobraz Desperacji.
Istota (klik), przechyliła głowę lekko w bok, a potem ją pochyliła niżej, poruszając szybko swoimi małymi odnóżami, połyskującymi czerwienią w świetle dogasającego ogniska. Ethienne rozchyliła bardziej powieki, kiedy naciągała strzałę na cięciwę, czując, jak jej żołądek się kurczy, a wzdłuż kręgosłupa przebiega ostry dreszcz. Megalependra, o której czytała w jednej z ksiąg jej ojca. Rzadko można było ją spotkać, uwielbiała wygrzewać się na skałach w blasku księżyca, wtedy była leniwa i wolna, ale kiedy słońce dotykało swoimi promieniami ziemi... zamieniała się w prawdziwego mordercę, który siłą wchodził na szczyty łańcucha pokarmowego. Przełknęła niemo ślinę, czując, jak całe jej ciało zaczyna drżeć.
Nie była na to przygotowana.
Pancerz był twardy, nie było opcji, aby jej strzały przebiły się przez niego. Ale oczy... oczy miała wrażliwe. Wystarczyło, że trafi w nie, nim ta plunie. Wycelowała, drżysz, opanuj się, puściła i strzała przemknęła po twardym pancerzu. Megalependra wydała z siebie skrzekliwy pisk, i gdy Ethienne pospiesznie i w panice sięgała po drugą strzałę, chybiłaś, głupia!, ta już zarzuciła głową i plunęła w ich stronę zieloną mazią, która niemalże świeciła radioaktywnymi barwami. Dziewczyna wypuściła łuk oraz strzałę, odpychając się od ziemi i z całą siłą uderzyła w ciało mężczyzny, spychając go na bok, samej upadając na jego ciało.
Ziemia oraz kawałek kamienia, które zostały oplute mazią, zaczęły skwierczeć niczym jajka i bekon na patelni. I choć Ethienne nie mogła tego usłyszeć, z pewnością mogła poczuć zapach siarki. Odwróciła się przerażona, by spojrzeć na destrukcyjne działanie śliny potwora, a potem z błyskiem paniki w oczach skierowała wzrok na jasnowłosego. Musieli uciekać, jak najdalej, ale kiedy pospiesznie schodziła z niego, poczuła dookoła szyi ostry i szczypiący ból, kiedy długi język wyposażony w małe ząbki niczym igiełki, objął jej szyję i szarpnął nią w swoją stronę, jakby była jedynie szmacianą lalką. To był ułamek sekundy, kiedy ciało Ethienne znalazło się wystarczająco blisko, by Megalependra zatopiła swoje zęby w jej lewym barku, miażdżąc kość i wyrywając kawałek mięsa z jej ciała. Ciszę przerwał krystaliczny krzyk kobiety, płosząc pobliską ptaszynę...
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

Strzała śmignęła mu tuż przed nosem, poczuł ruch powietrza, uszy przeszył świst. Nie drgnął nawet; dopiero po sekundzie źrenice podążyły za grotem, ale wtedy już było za późno. Dostrzegł kątem oka odbijające się w łuskach płomienie, gdzieś w kadrze zanotował ostry kant i pomyślał: szczypce... do przeżywania pokarmu... Nagle obraz podskoczył, jakby ktoś chwycił budynek od spodu i obrócił go o sto osiemdziesiąt stopni, wywracając wszystkie laleczki wewnątrz. Grow z impetem uderzył o ziemię; ciężar ciała Ethienne wydusił z jego płuc ostatki tlenu. Chuchnął jej we włosy, które rozlane po jej ramionach i twarzy prezentowały się tak gęsto, tak czarno... Chciałby ich dotknąć, ale okoliczności... okoliczności zawsze były złe. Zerwał się do pionu, jednak nawet prędka reakcja nie była wystarczająca. Dostrzegł wyłącznie błysk w ciemnym spojrzeniu kobiety i usłyszał chrobot; brzmiał jak wystukiwanie rytmu igłą w maszynie do szycia.
Czas zwolnił, w porównaniu do procesów myślowych, które coraz żwawszym tempem tłoczyły informacje ze świata zewnętrznego.
Trzymał jedną rękę na biodrze Ethienne, niemal czule obejmując bok przysłonięty ciepłym ubraniem. Krew chlusnęła, wsiąkała w tkaninę, ale także wartkim strumieniem dotarła do jego palców, na które mimowolnie spojrzał.
Obawiał się tego, co może się stać; co na pewno się stanie, gdy puszczą łańcuchy. Zbyt dobrze znał stan, w którym nie dało się nadążyć za instynktem. Ciało reagowało samo, nieskore do zsynchronizowania się z myślami. Można było robić wiele, wiele głupich ruchów...
Grow przeciągał ręką wzdłuż szczupłej sylwetki, docierając do rannego barku, szyi, do jej policzka zarumienionego od bólu, słodkiego bólu...
...i podczas tych głupich ruchów myśleć racjonalnie; pluć sobie w brodę za błędne reakcje albo odwracać wzrok od tego, co działo się tuż przed nosem. Nie różniło się to specjalnie od zapadania się w chłodną kipiel, gdy wreszcie pęknie ci lód pod nogami. Wariowało się? Tak.
Bestia odrzuciła łeb do tyłu; jej wygięta w łabędzią eskę szyja odsłoniła gardło. Szczypce klekotały przy łykaniu pokarmu; pochłaniała go z zawrotną prędkością, kęs za kęsem. Zadławienie się? Niemożliwe.
Ethienne mogła wyczuć zimno na swojej twarzy; zimno ciągnące od jego ręki, którą ją dotykał, którą ją głaskał jak kochanek uspokajający kobietę przed stresującą sytuacją. Miała możliwość ujrzenia, jak klatka piersiowa, dotychczas unosząca się i opadająca w spokojnych, wyważonych oddechach, porusza się szybciej, zamienia w korpus należący do astmatyka. Zza lekko rozchylonych warg wyzierały kły; były takie długie?
Metamorfoza nie trwała więcej jak pół chwili. Tak tu działały kagańce i smycze; tak się korzystało z uwalniania wewnętrznych koszmarów.
Bestia kłapnęła ostatni raz swoimi wygiętymi w łuki szczypcami, a potem odgięła łeb dalej, jak kuc zarzucający głową przy namolnej muszce; zbierała w sobie kwas. Tym razem to Grow odsunął swoją towarzyszkę; choć nie tyle odepchnął na bok, co cisnął ją w kąt, ześlizgując rękę z pokraśniałego policzka na ranny bark. Naparł na jej ramię z całej siły, by zepchnąć ją z drogi. Tak naprawdę ciężko określić, czy zrobił to z czystej chęci zrewanżowania się za jej wcześniejszy, heroiczny czyn, czy jednak zadziałała tutaj chęć zmierzenia się z agresorem do którego zagradzała dostęp. Stał się smugą wyblakłych kolorów.
Rozległo się warknięcie i pisk ostrych odnóży drapiących kamienne podłoże, kiedy z impetem wpadł w stawonoga. Paznokcie Growlithe'a wczepiły się w miększe łuski na wysokości gardzieli potwora, a zęby zaszurały o twardy pancerz tuż pod gębą wyposażoną w żuwaczki, które klekotały mu tuż nad uchem. Siła uderzenia zachwiała stworem i oboje upadli na grunt, wzniecając w górę tumany kurzu, od którego zasychało w gardle i wilgotniało w oczach. Kły bezskutecznie szukały miejsca, w które mogą się wgryźć, ale twarda jak granit powierzchnia chroniła nawet wewnętrzne części ciała megalependry.
Jej sylwetka wiła się pod ciężarem wymordowanego i choć została przyszpilona, długi ogon szurał po ziemi jak bat. Chlasnął w łuk, odtrącając go na kolejny metr w bok, jeszcze dalej od kobiety, a chwilę potem z trzaśnięciem huknął w ziemię — zagłuszył dzięki temu gardłowy dźwięk, który wyrwał się z krtani Growlithe'a, kiedy przednie odnóża werżnęły się w jego odsłonięte boki, uda i, wreszcie, otarły się o ranną nogę.
Mieli uciekać?
Niedoczekanie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie wiedziała czy straciła przytomność, czy na moment jej własna podświadomość wyłączyła ją, ale faktem było, że w głowie miała czarną dziurę od momentu ugryzienia, aż do chwili, kiedy leżała na ziemi, kuląc się jak dziecko w pozycji embrionalnej, zaciskając palce z całej siły na rannym ramieniu.
Łapczywie łapała hausty drogocennego powietrza, po plecach płynęły krople zimnego potu, ciało płonęło gorączką wywołaną bólem. Uchyliła powieki, chociaż najchętniej zostałaby pogrążona w ciemnej otchłani jej własnego umysłu. W kącikach oczu zgromadziły się słone łzy, zacisnęła jednak wargi, starając się podnieść. Ciało odmawiało posłuszeństwa. Zamknęła ponownie oczy.
"Boli? Na pewno. Złamałaś w końcu nogę, malutka. Mogę ci pomóc. Mogę cię zabrać do domu, opatrzyć, nastawić. Ale nie zrobię tego. Wiesz czemu?"
Uchyliła szerzej powieki, wargi zacisnęła tak mocno, że usta zdawały się być tak białe, że mogłyby stopić się z bladą cerą. Podniosła się do pozycji siedzącej. Spojrzała na ranę, powoli odchylając poszarpany materiał sukienki. Ciężko było jej w tym momencie ocenić głębokość i wielkość rany z racji nadmiernego krwawienia.
"Kiedy mnie i mamy zabraknie, a ty zostaniesz sama i będziesz ranna, musisz zachować spokój. Wiem, że boli. Kiedyś może nawet bardziej boleć. Ale jesteś twarda, Eth. Twardsza od innych. Urodziłaś się z wadą, ale właśnie ze względu na nią, musisz walczyć zacieklej od innych, nie pozwolić, by zrobili ci krzywdę. Musisz żyć. No już, wstawaj. Musisz dotrzeć do bezpiecznego miejsca. Dasz radę."
Rozejrzała się za swoją torbę, a następnie na pół pełzając, na pół idąc, doparła do niej i jedną ręką wysypała większą zawartość. Drżącą dłonią wyciągnęła kilka ziołowych kulek, i wpakowała je wszystkie do ust, rozgryzając, by chociaż w drobnym stopniu zniwelować otępienie spowodowane bólem.
"Oszacuj, ile masz czasu. Dzięki temu będziesz wiedzieć, co możesz zrobić, jak się zabezpieczyć. Jakie podjąć kolejne kroki."
Ponownie spojrzała na ranę. Mocne krwawienie, prawdopodobnie zgruchotane kości ramienia. Poruszyła z ledwością palcami. Reszta kości w całości. Dziesięć... nie, siedem minut do utraty przytomności z racji wykrwawiania się. Musi zabezpieczyć ramie, zatamować krwawienie. Chwyciła za butelkę wody i z pomocą zębów odkręciła korek, wylewając jej resztki na ranę, by chociaż trochę móc dojrzeć zdewastowanie po potworze. Dwie głębokie rany po obu stronach ramienia, po środku wyrwany kawałek mięsa, nie wydawał się aż tak rozległy jak początkowo zakładała. Ale bolało, i krwawiło jak po zarżnięciu sarny.
Dobra.
Uniosła głowę, wreszcie spoglądając na akcję, jaka rozgrywała się niedaleko niej. W żadnym wypadku nie można było odmówić waleczności i siły mężczyźnie. Prawdę powiedziawszy, była wręcz pewna, że gdyby walczył teraz z innym potworem, którego ciało składałoby się z mięsa, skóry i sierści, to już dawno rozpracowałby przeciwnika i chełpił się swoim zwycięstwem. Ale nie w przypadku Megalopendry. Ona nie miała żadnych miejsc w swoim chitynowym pancerzu, które przebiłyby najostrzejsze narzędzia, kły, czy pazury.
Czy w takim razie była niezwyciężona?
Też nie. Miała jedno, słabe miejsce. A dokładniej dwa punkty. Potrzeba było precyzji i siły. Tego Ethienne zabrakło wcześniej. Teraz jednak, kiedy stwór był zaaferowany wymordowanym, dziewczyna resztkami sił chwyciła za jedną z rozsypanych strzał i ruszyła w stronę walczących, pozostawiając po sobie kleiste ślady krwi. Kiedy znalazła się tuż przy nich, niemalże opadła swoim ciałem na plecy jasnowłosego i korzystając z faktu, że bestia była przygnieciona, wbiła strzałę w oko Megalopendry. Stworzenie wydało z siebie piskliwy dźwięk, wijąc się jeszcze bardziej z bólu, ale nie zabiło jej to. Ciemnowłosa nie miała w sobie na tyle siły, by to uczynić, kiedy zsunęła się na ziemię, na której usiadła, zaciskając palce na rannym ramieniu, oddychając szybko i nierówno. Wzrok powoli zaczynał się rozmazywać, krew odpływała coraz szybciej. Wierzyła, że Charles dokończy sprawę. Że przebije mózg potwora wbiją strzałą. Że zaraz będzie koniec.
A kiedy koniec nastąpił, spojrzała na niego i wskazała drżącym palcem wpierw na wygasające ognisko, potem na swoją ranę, a na sam koniec - na zwiniętą w rulon mapę.

*Na mapie jest pokazana wioska, znajdująca się kilka kilometrów na zachód od nich.
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

Obracał nóż w zakrwawionych palcach i przyglądał się, jak ostatnie języki ognia obejmują srebrny metal. Nieśmiało lizały krawędzie broni, nie bacząc na niebywałą ostrość. Mężczyzna podniósł ramię. Pomarańczowa aura otaczająca smukłe ostrze natychmiast zniknęła; w powierzchni odbijały się tylko przymrużone ślepia pełne ciemnych plamek. Zwężone źrenice drgnęły nagle i uciekły w bok, ślizgając się po ostrzu na niemal sam koniuszek noża. Tam znajdowało się odbicie kobiety. Jej czarne włosy wymknęły się z warkocza, tworząc kilka wijących się węży pełgających ku jasnej twarzy. Gdyby nie grymas wykrzywiający szkarłatne wargi i marszczący jej brwi... wtedy wyglądałaby naprawdę pięknie.

Dobrze, że zemdlała.
Doszedł do tego wniosku dużo później, kiedy szedł według mapy, chrzęszcząc podeszwami po piasku. Bolała go szczęka; żuchwę przeszywał ostry ból ilekroć otwierał usta. Próbował wgryźć się w chitynowy pancerz — bezskutecznie. Ogarnięty szałem ślizgał się po twardej nawierzchni, ścierając ostre jak puginały kły. Robiłby to dalej, gdyby nie nagły ciężar na plecach, który się na niego zwalił, wybijając z rytmu.
Co by się stało, gdyby tego nie przerwała?
Spojrzał na nią. Trzymał ją w rękach jak pannę młodą. Jej głowa opadła na jego ramię. Wokół barku owinięte miała jakieś szmaty, które naprędce przerobił na bandaże. Lewa robota. Nie znał się na tym; w równie kiepskim wydaniu zakrył materiałem swoją nogę. Rwało go jak diabli, ale coś było po ich stronie.
Zwrócił twarz ku drodze, jakby nie mógł na nią patrzeć po tym, co się stało.
Kiedy Ethienne opadła na ziemię bez cienia życia, kiedy jego owładnięte bezmyślnym szałem ślepia padły na wystającą z oczodołu strzałę... kiedy wreszcie złapał ją, a potem wetknął głębiej, aż grot nie otarł się o wewnętrzną stronę zbitych łusek na gardzieli potwora... Gdy było po wszystkim, los zadecydował.
Megalopendra wiła się pod nim, ale niedługo. Już chwilę później wyprężyła się ostatni raz i zwaliła na glebę; martwa. Wtedy podniósł się na nogi, między którymi znajdowała się nieruchoma, twarda jak diament powłoka. Oddychał ciężko; krtań zacisnęła mu się do stopnia, w którym zaczął się dusić. Ostra, metaliczna woń krwi przebiła wszystko. Wrogi wzrok padł na zemdlone ciało. Zacisnął powieki, nabierając wdechu. Trwało to długo. Minutę. Pięć. Może dwie godziny? Kiedy otworzył oczy, miał usta centymetr od niej. Prawie czuł na spierzchniętych wargach gęstą, gorącą ciecz, która zbyt szybko ubywała ze słabnącej sylwetki.
Dlaczego tego nie zrobiłeś?
Uniósł głowę, spoglądając w niebo. Słońce wisiało wysoko, ale z rana nietrudno było ustalić którędy powinien iść. Gdyby nie ciężar Ethienne i dodatkowy balast w postaci jej torby, dotarłby na miejsce już wieki temu. Tymczasem każdy krok wydawał się walką; morderczą próbą oderwania oprawionych w żelazne buty stóp od podłoża stworzonego z magnesu.
Robił przerwy.
Łącznie cztery.
Planował kolejną, ale na horyzoncie dostrzegł cienką smużkę jasnoszarego dymu. Po kolejnej godzinie poustawiane w oddali, malutkie klocki dla dzieci, zamieniły się w chaty, drewniane domki i kościół górujący nad wszystkimi budynkami.
Growlithe przystanął niedaleko. Był niecałe pięćset metrów od kawałka płotu, który dawniej z pewnością otaczał najdalej wysunięte domostwo, a obecnie tworzył obraz nędzy. Nie było słychać żadnych zwierząt. Zero zapachów; tylko trochę siana. Dużo siana. Wioska zaznaczona na mapie, którą znalazł u Ethienne (grzebiąc w poszukiwaniu jakiejkolwiek szmaty, którą mógłby przerobić na prowizoryczny opatrunek) wydawała się opuszczona. Może nie było już do czego wracać?
Poprawił uchwyt pod kobietą, nie zdając sobie sprawy z tego, że powoli się wybudzała. Nawet jeżeli coś przepędziło stąd poprzednich mieszkańców, musiał odpocząć. Nie był w stanie dalej dźwigać towarzyszki, nie z tą nogą i...
— Ani drgnij — usłyszał tuż nad uchem. Chciał odwrócić głowę, ale nóż podetknięty pod gardło skutecznie wybił mu to z głowy. Z krtani wyrwał się niski warkot, kiedy szczupła dłoń zakleszczyła się na jego ramieniu. — Jeden nieostrożny ruch, a zrobię użytek z tego tałatajstwa... dawno go nie ostrzyłam, wiesz? Puść kobietę.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ciepłe promienie słoneczne otulały jej twarz, wiatr delikatnie poruszał ciemnymi kosmykami. Leżała na miękkiej ziemi pokrytej sporadycznie kępkami trawy, wpatrując się w błękitne, pogodne niebo. Kiedy jeszcze była dzieckiem, wielokrotnie zastanawiała się, czemu nie słyszy, czemu została pozbawiona jednego z podstawowych zmysłów do przeżycia. "Jesteś wyjątkowa" powtarzali, "niepowtarzalna, drugiej takiej nie ma" mówili, głaszcząc ją po głowie. Ale ona wiedziała, że to nieprawda. Nie była ani wyjątkowa, ani niepowtarzalna. Była wybrakowana, upośledzona. Matka nie wiedziała, że dziewczynka widziała jej łzy, czytała z jej warg, kiedy żaliła się mężowi, nie wiedząc jak poradzi sobie w życiu w niebezpiecznym miejscu, w którym przyszło jej żyć. Nie dawała jej szans na dożycie dwudziestego roku życia.

Sprawy potoczyły się zaskakująco szybko. Jak się okazało, wioskę zamieszkiwało trzydzieści osiem osób, głównie sami ludzie, oprócz trójki wymordowanych. Jednym z nich był młody mężczyzna, który jako pierwszy interweniował, Giro. I choć szef ich małej społeczności, człowiek mający już ponad siedemdziesiąt lat od razu przywołał go do porządku, to Giro nadal łypał spode łba na Growa, w żadnym stopniu nie obdarzając go chociażby nicią zaufania. I zapewne słusznie.
Nie zmieniło to jednak faktu, że wioska od razu zajęła się Ethienne, dziewczyną, którą znali praktycznie od dziecka. wielokrotnie przychodziła tutaj z rodzicami na handel wymienny, a z czasem, kiedy została już sama, kultywowała małą rodzinną tradycję. Zapewne to przeważyło na szybkiej pomocy, jakiej udzielono, a Growa, jako osobę która ją uratowała - traktowano iście po królewsku. Przynajmniej się starali, jak na desperackie warunki. Otrzymał nie tylko zapewniony dach nad głową oraz skromne posiłki, ale przede wszystkim dokładniej zajęto się jego problemem z nogą. Ranę ponownie oczyszczono i tym razem zszyto, co przyspieszyło jedynie regenerację.
Pozostała kwestia Ethienne, która nadal się nie ocknęła. Sprawiała wrażenie, jakby nie tyle co nie mogła, a przede wszystkim n i e c h c i a ł a powrócić do rzeczywistości. Mijała trzecia doba, kiedy była pogrążona w głębokim śnie.

Nienawidziła, kiedy matka ścinała jej włosy na krótko i ubierała w luźne, chłopięce ubrania. Wtedy nie rozumiała dlaczego tak bardzo chciała traktować ją nie jak córkę, a jak syna, zwłaszcza kiedy opuszczali dom. Przecież była dziewczyną, i chciała czuć się jak jedna z nich. Rzeczywistość i zrozumienie uderzyło w nią w wieku dziesięciu lat, kiedy ich zaatakowali. Tylko i wyłącznie dzięki przebraniu nie spotkało ją to, co jej matkę. Nigdy nie zapomni tego widoku. Będzie ją prześladować do końca jej życia. Była nie tylko upośledzona i wybrakowana, ale również zamknięta w słabym, kobiecym ciele, które z łatwością można było złamać. "Nie jesteś taka jak inni, Eth. Pamiętaj o tym. Nie daj się złamać. Nikomu, ani niczemu. Sama o swoim życiu i przeznaczeniu decydujesz. Musisz być silna, bez względu na wszystko. Twoja matka była taka do samego końca, prawda? Widziałaś w jej oczach wolę walki, widziałaś ogień, nawet, jeżeli próbowali ją złamać. Nigdy się nie poddawaj, nigdy. Nie daj się złamać. Bądź silną kobietą. Ale pamiętaj, to nie wstyd, kiedy uciekniesz bo wiesz, że nie masz szans. To żadna hańba. Wstydem będzie moment, kiedy zupełnie się poddasz, nawet nie próbując każdej drogi, rozumiesz mnie, Ethienne?

Otworzyła oczy mając wrażenie, że przebudziła się z naprawdę długiego, wieloletniego snu. Na zewnątrz była noc, w pomieszczeniu panował półmrok. Jedynym źródłem światła było parę świec w rogi. Minęło kilka dłuższych chwil, kiedy postanowiła podnieść się do pozycji siedzącej, szybko żałując swojej decyzji. Silny, rwący ból przeszył jej ramię, powodując że momentalnie zgięła się w pół. Odczekała kilka dłużących się sekund, kiedy wreszcie wyregulowała płytki oddech. Uniosła głowę i rozejrzała się dookoła, szybko rejestrując, gdzie się znajduje. Idealnie znała i pamiętała ten pokój. A więc udało im się dotrzeć do wioski. To dobrze. Odetchnęła z ulgą.
Dopiero teraz zauważyła mężczyznę pod ścianą. Miał zamknięte oczy i skrzyżowana ręce na klatce piersiowej. Spał...? W pierwszym momencie była zaskoczona, że go tutaj widzi. Cały ich plan i cel posypał się już w momencie, kiedy przeprawiali się przez rzekę. Mógł zawrócić, wrócić do siebie, zostawić ją tutaj. Albo co gorsza - zostawić ją na śmierć. A mimo to przytachał ją tutaj, i na dodatek został z nią. Czy mogła aż tak mylić się co do niego?
Usta lekko ugięły się pod napływem emocji, formując się w delikatny uśmiech.
Przysunęła się bliżej niego, mimo bólu, siadając na swoich piętach przodem do niego, przechylając głowę lekko w ból. Jakikolwiek nie byłby początek ich znajomości, jakakolwiek nie była ich dalsza relacja, musiała przyznać jedno. Zawdzięczała mu życie. Pochyliła się w jego stronę, ciemne włosy opadły na jego klatkę piersiową, kiedy wciąż ciepłe od gorączki usta zetknęły się z chropowatym od blizn policzkiem mężczyzny. Po chwili odsunęła się i wyciągnęła dłoń w jego stronę, wsuwając palce w zaskakująco miękkie kosmyki, głaszcząc go z czułością.
Musiała jakoś się odwdzięczyć. Nie chciała być dłużnikiem do końca swojego życia.
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

— Umierają.
Usłyszał jej głos tuż za swoimi plecami. Tym razem nie trzymała noża, a przynajmniej nie trzymała go podetkniętego pod jego gardło, ale nie zmieniło to jego reakcji. Pod nowym, czystym ubraniem napięły się wszystkie mięśnie.
Wszystkie? — zapytał po dłuższej chwili, nie patrząc na kobietę. Wyczuł jednak jej oddech. Grzał mu ramię jak ciepło bijące od ognia.
— Tak.
Rozejrzał się po skarlałych drzewach. Większość nie urosła wyżej niż na półtora metra, część stanowiła wyłącznie pnie. Suche gałęzie i nieliczne, spadłe liście tworzyły wokół zmarniałych roślin szarobure okręgi.
Wreszcie stanęła obok niego. Jej długie do pasa włosy zaplecione były w luźny warkocz. Wymykające się blond kosmyki nadawały jej delikatnym rysom buntowniczego wyglądu.
— Widziałeś jej łuk. I to, jak się nim posługuje? — Milczał, ale to najwidoczniej jej nie przeszkadzało. Przyglądała się powolnemu rozkładowi natury. Zachodzące słońce zabierało wszystkie kolory. — Tworzyliśmy tu bronie, o które się zabijano. Łuki, kusze, pałki, rękojeści i ostrza; długie halabardy, wyważone sztylety. Przy tak krwawej profesji można pomyśleć, że źle nam się powodziło, ale to nieprawda. Produkowaliśmy to, czego oczekiwano. Mieliśmy jedzenie i zwierzynę. Nasz mały zakątek zaczął się rozwijać... oczywiście nie na tyle, aby stworzyć drugie Miasto, to niemożliwe. Było nam tu jednak dobrze. Potrafiliśmy robić rzeczy równie przydatne co jej oręż, choć... kiedy przyszła do nas pierwszy raz... byłam trochę zazdrosna. Duży, o świetnie rozprowadzonej wadze, sporządzony z wielu warstw sprasowanego drewna... i te misterne łączenia! Byłam zachwycona!
Skupił na niej spojrzenie. Myślami była gdzieś daleko stąd. Prawdopodobnie nie zmieniło się jedynie miejsce, ale i czas. Lata prześlizgnęły się jej przez palce; stała się małą dziewczynką. A potem w jej oczach coś się zmieniło. Żar przygasł. Wreszcie ulotnił się całkowicie. Gwałtownie przechyliła głowę, wbijając w niego wzrok. Zerkała pod skosem.
— Jeszcze długo szkoliłam się w fachu. Gdyby poprosiła, stworzyłabym dla niej broń doskonałą.
Ma już broń doskonałą — przypomniał ze znużeniem.
Jasnowłosa z powrotem zwróciła twarz ku drzewom.
— Ale zaczęły umierać. Coś je zabija.
Stali tam jeszcze długo, aż słońce nie zniknęło za linią oddzielającą niebo od ziemi. Zapanował mrok, który wewnętrzne świece ledwo odganiały. Grow uparł się, aby móc nocować w tym samym pomieszczeniu co Ethienne i choć początkowo spotykał się z twardą odmową, wkrótce mieszkańcy wioski stracili argumenty. Nie wadził im, choć bez wątpienia nie próbował się także zintegrować. Snuł się z kąta w kąt, przesiadywał na tyłach oddalonej stodoły, przez wiele godzin ciskając kamieniami w lądujące na ziemię sępy. Był już znudzony czekaniem.
Znudzony świadomością, że Ethienne nie chciała wracać.
Tam, gdzie była, musiało być lepiej. Wcale jej się nie dziwił. Jego także wszystko bolało — mięśnie, umysł. Łapał się na tym, że tuż przed snem analizuje wszystko dziesiątki razy; niepotrzebnie. Umiejscowiony pod ścianą na wcześniej przygotowanych dwóch grubych kocach zasypiał krótkim, niespokojnym i wyrywnym snem.
Budził się z sińcami wokół powiek i niską tolerancję na towarzystwo. Dano mu spokój, za co był wdzięczny. Zdawało się zresztą, że każdy tutaj rozumiał potęgę samotności. Relaks, jaki przychodził, gdy wreszcie znalazło się czas dla siebie.
Kiedy jej czerwone jak wino usta musnęły szorstki polik; gdy sylwetka nieco się odsunęła, a oczy mogły skorygować ostrość obrazu — wtedy dało się dostrzec jego rozwarte ślepia wcelowane prosto w nią. Nie poruszył się; wciąż półleżał z rękoma skrzyżowanymi na klatce piersiowej i z nieco odchyloną do przodu głową. Włosy rzucały na jego twarz krzywe cienie, spod których wyzierały błyszczące źrenice. Tęczówki wyłapywały każdy blik światła z pokoju.
Co robisz? — zaspany, schrypnięty ton przebił się przez powietrze, ale nie dotarł do jej uszu. Zatrzymał się na niewidzialnej barierze jej niedoskonałości. — Powinnaś odpoczywać. Przed nami długa droga.
Niespiesznie rozplątał ręce i wsparł się nimi po bokach, aby móc się podciągnąć i wygodniej ustawić. Tyle starczyło, by dystans między nimi został zmniejszony. Gdyby uniósł wzrok, dostrzegłby jej twarz niecałe pięć centymetrów od siebie, ale spojrzenie miał ulokowane w przesiąkniętym krwią bandażu, który okrywał jej nagie ramię.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie widziała, co mówi. Jakkolwiek nie próbowała wytężyć wzroku, nie była w stanie dostrzec słów, jakie układały się na jego ustach. Ale to nic. Jeżeli byłoby to ważne, zapewne powtórzy, tym razem spoglądając w jej oczy. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, niczym zadowolona matka obserwująca postęp swojego dziecka. Dłoń zabrała dopiero po chwili, kiedy Charles podciągnął się i usiadł w o wiele bardziej prostej pozycji.
Przyglądała mu się w milczeniu, wyłapując każdą zmarszczkę zmęczenia, która odcisnęła na nim swoje piętno. Ile właściwie spała? Ile właściwie warował przy mniej? Ile miał nieprzespanych za sobą nocy?
Przechyliła się w jego stronę, łapiąc obiema dłońmi jego twarz, przyglądając się mu uważniej. Była tak blisko, że właściwie stykali się końcówkami nosa, a ich ciepłe oddechy stawały się jednym. Potarła kciukami delikatną, ciemniejszą skórę pod oczami. Wyglądał na takiego zmęczonego...
Pilnował mnie. Pilnował, nawet kiedy spałam.
Usta zacisnęła w drobną, wąską linię, zaczynając odczuwać ciężar wyrzutów sumienia. Westchnęła bezdźwięcznie, powoli odsuwając się od niego, w końcu zabierając i obie dłonie, jednocześnie zrywając z nim jakikolwiek kontakt fizyczny. Przesunęła się obok, i zajęła miejsce po jego lewej stronie, prostując nogi i wygładzając spódnicę. A potem, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, złapała go za ramie i pociągnęła w swoją stronę, zmuszając aby położył głowę na jej udach.
Potrzebował snu.
A gdy zaczął protestować, zmarszczyła ciemne brwi i klepnęła go lekko oraz ostrzegawczo w ramie, kręcąc przy tym głową. Nie musiał już jej pilnować. Ona się wyspała, teraz jego kolej. Wsunęła na powrót palce w jego kosmyki, którymi zaczęła się bawić, drugą dłoń ułożyła na jego oczach, chcąc dać mu to nikłe poczucie spokoju i bezpieczeństwa.
Spokojnie. Teraz ja będę cię pilnować, a ty się wyśpij. Nigdzie się nie wybieram.
I choć nie mogła powiedzieć tych słów na głos, była dziwnie przekonana, że tym razem mężczyzna ją w pełni zrozumie, bez posługiwania się słowami.
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

Dotykała go tak, jakby miała do tego prawo. Jej ciepłe dłonie obejmowały jego twarz, unieruchomiły ją w jednej pozycji. Czuł mrowienie w gardle; zalążek narastającego warkotu, który starał się przełknąć nabiegłą do ust śliną. Patrzył jej prosto w oczy, może nieświadom swoich dzikich instynktów, a może wręcz przeciwnie: chcąc jej przypomnieć, że wciąż ma do czynienia ze zwierzęciem. Nie był jej nic winien. Przyszedł tu dla Lary.
Wypuścił powietrze przez nos, kiedy wreszcie się odsunęła. Sztywne od nerwów mięśnie nie zdążyły się jednak w pełni rozluźnić; w jej towarzystwie było to zresztą niemożliwe. Na każdy dotyk reagował nienaturalnie; niemal bojaźliwie. A ona nie tylko go klepnęła, ale pociągnęła ku sobie, napotykając gwałtowny opór.
Growlithe zaparł się i odsunął, wyrywając ramię z jej delikatnego uścisku. Na twarzy odbiło się niezadowolenie. Chłopięcy grymas partaczył obraz dumnego mężczyzny, który gotowy jest stanąć do walki z największym złem. Dwukolorowe ślepia błyszczały w półmroku, cały czas utkwione w obliczu ciemnowłosej.
Przestań — powiedział wyraźnie i wolno; tak, aby nie miała wątpliwości co do wypowiadanych słów. Górna warga mimowolnie drgnęła odsłaniając za długie jak na człowieka zęby. — To uwłaczające.
Mógł się wyłącznie domyślać jak go postrzegała. Był podrzędnym pachołkiem na posyłki; zastępstwem, kiedy komuś coś wypadnie. Nie miała do niego szacunku, który wzbudzał samą swoją nazwą u innych ludzi; nie korzystał jednak z tak prymitywnych chwytów jak chwalenie się zdobytą sławą i teraz miał tego skutki.
Cienie pod jego oczami to pogłębiały się to malały; świeca migała w kącie. Już nie było wiadomo, czy twarz nosiła piętno nieprzespanych nocy, czy była to wyłącznie gra świateł. Zaciśnięte wargi Growa przypominały świeżą bliznę. Rozchylił je i dokładnie w tej chwili skrzypnięcie drzwi zagłuszyło pierwszą sylabę jaką chciał wypowiedzieć.
— Musimy się zbierać — powiedziała Yumiko, blondwłosa kobieta, której długi warkocz przerzucony był przez lewe ramię. — Szybko, koce do schowka.
Podeszła do świeczki i zgasiła ją prędkim, krótkim dmuchnięciem. Zapanował nieprzyjemny mrok, który ciężko było rozgonić nawet mimo wyczulonych zmysłów.
— Weź mnie za rękę — szepnęła w stronę Ethienne.
Nie słyszy — syknął w ciemności Grow, dotykając palcami ściany. — Zapomniałaś?
Yumiko odnalazła rękę Ethienne i pociągnęła ją za sobą, mając nadzieję, że kobieta, bez zbędnych pytań, podąży za nią. Zrobiła to naturalnie, jakby nikt nie zgasił światła; a potem ruszyła przed siebie, wyprowadzając ich na korytarz.
Grow klął pod nosem; niemo bluzgając na każdy zbyt niski strop i zbyt dziwnie ułożony przedmiot. O wszystko się niemal potykał. Nie rozumiał też, dlaczego przed momentem kazano im wcisnąć jedyne przedmioty do paru do wykopanej pod ziemią dziury o specjalnie zamontowanej klapie, którą Yumiko zasypała chrustem i obrzuciła garściami piachu. Pomógł jej machinalnie, ale nie potrafił określić, czy brudne od ziemi ręce naprawdę były efektem wsparcia.
— Na dół. — Cichy głos Yumiko przebił się przez ich kroki.
Zeszli spróchniałymi schodami w głąb budynku. Na samym końcu zbyt wysokich, nierównych stopni migotało światło. Było to jednak bardzo małe pocieszenie, zważywszy na fakt, że miny czwórki czekających w piwnicy mężczyzn wyglądały jak białe maski. Jeden z nich, ze ściągniętymi do tyłu włosami związanymi w ciasny kok, rzucił przybyłym długie, poważne spojrzenie.
— Jesteś wreszcie — syknął do Yumiko, która machnęła dłonią, uprzednio puszczając Ethienne.
— To wasza wina. Teraz są tego efekty. — Jasnowłosa obróciła się i jej oczy ujrzały powykrzywianego na mordzie Growa, który zszedł z ostatniego schodka, strzepując ze spodni lepką, białą pajęczynę. Przeniosła wzrok na Ethienne. — Posłuchajcie. Mamy mało czasu. Wewnątrz komina — tu wskazała na ceglaną konstrukcję prezentującą się jak coś, co od wieków nie jest używane — zamontowano linę. Musimy się po niej wspiąć, co... przykro mi, będzie zapewne ciężkim doświadczeniem dla waszej dwójki. Ale albo to, albo znacznie gorsze piekło. Jeżeli usłyszycie stuknięcie w blachę to znak, że możecie się wspiąć na samą górę i wyjść na dach. Jeżeli nie, siedźmy cicho.
Żartujesz sobie? Mamy wisieć wewnątrz komina bez choćby półsłówka wyjaśnień?
— Albo powisisz tutaj — twardy ton Yumiko brzmiał jak stal — albo na szubienicy. Widzę po gardle, że skłaniasz się ku drugiej opcji, ale przemyśl mój plan. A teraz chodźmy.
Ciężko było się jej oprzeć.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uniosła delikatnie brwi, zaskoczona jego nagłą reakcją. Reakcją, jakiej w życiu nie spodziewała się. Przecież nie chciała niczego złego mu zrobić, a jedynie pomóc w odpoczynku. Chciała jedynie podziękować za uratowanie życia i za to, że nie opuścił jej boku aż do momentu jej wybudzenia. W ciemnym spojrzeniu kobiety pojawił się w pierwszej kolejności błysk niezrozumienia, szybko przepłoszony przez narastającą złość. Brwi powoli zaczęły ściągać się ku sobie, oddech przyspieszył, mięśnie znieruchomiały. Właściwie już miała rozejrzeć się za swoim notesem, aby napisać w nim parę słów, ale w tym samym momencie do pomieszczeniu zagościł ktoś inny, w oka mgnieniu przedzierając się przez narastającą, nieprzyjemną atmosferę.
Nie protestowała, kiedy w ciemnościach poczuła szorstką w dotyku dłoń drugiej dziewczyny. Wręcz w posłusznym tempie ruszyła za nią, choć w głowie przeplatały się tysiące pytań, na które brakowało odpowiedzi. Tylko raz podczas ich krótkiej podróży odwróciła głowę by upewnić się, że Charles podąża za nimi. I choć nadal była zła na niego i jego dziecinną reakcję, totalnie nie rozumiejąc jego wcześniejszego zachowania, tak teraz nie objawiała sobą żadnej nici złości. Nie było na to czasu. Co prawda nie miała pojęcia co się dzieje, ale podskórnie czuła, że coś na pewno się wydarzyło. Inaczej jasnowłosa nie zachowywałaby się w ten sposób.
Nadzieja, że u celu dowiedzą się czegokolwiek, prysła jak mydlana bańka. Ethienne coraz mniej podobało się to wszystko, a że była z niej uparta bestia, już po krótkiej chwili zaczęła intensywnie wpatrywać się w drugą kobietę, wręcz żądając od niej jakichkolwiek wyjaśnień.
- Jest sygnał, idziemy. - odezwał się nagle jeden z mężczyzn, i kiedy inny podszedł do komina, aby zacząć się wspinać, Erthienne nadal nie poruszyła się, nawet o milimetr.
- Musimy iść. Ethienne, nie bądź głupia. - syknęła Yumiko, a kiedy chwyciła Eth za dłoń, ta ją odepchnęła kręcąc przy tym gwałtownie głową.
- Nie mamy czasu. - warknął mężczyzna z kokiem, trzymając już dłonie na linii.
- Dobra. Co jakiś czas wpadają do wioski łowcy wymordowanych. Wyłapują ich i zabierają cholera wie gdzie. Słyszałam, że robią sobie z nimi jakieś pieprzone igrzyska. Teraz rozumiesz? - głos Yumiko wyraźnie ociekał z niecierpliwieniem, i bogowie jej świadkiem, że była gotowa w każdej chwili porzucić upierającą się dziewczynę. Na całe szczęście tym razem Eth skinęła powoli głową na znak zrozumienia i nawet podeszła do komina, unosząc obie dłonie i łapiąc za linę.
Napięła mięśnie i spróbowała się podźwignąć, ale to był jeden z najgorszych błędów, jakie tego dnia do tej pory popełniła i szybko pożałowała. Rana na ramieniu odezwała się gwałtownie, przeszywając jej całe ciało, sprawiając, że na krótką chwilę niemal zgięła się w pół. Nie zamierzała jednak się poddać.
Nie poddawaj się.
Zagryzła dolną wargę tak mocno, że po krótkiej chwili poczuła metaliczny posmak krwi, w kącikach oczu pojawiły się łzy, kiedy kontynuowała próbując ignorować ból. Dwa szwy na ranie momentalnie puściły, brudząc świeży bandaż brunatnym kolorem. Jakkolwiek by nie pragnęła wspiąć się wyżej, nie była w stanie. Wzięła kilka głębszych wdechów i wydechów, po czym odsunęła się, łapiąc za ramię. Yumiko spojrzała na nią pytająco, ale nie musiała nic mówić. Widziała po bladej twarzy ciemnowłosej, że tę małą walkę sama ze sobą po prostu przegrała. Ethienne pokręciła delikatnie głową a potem z determinacją w oczach spojrzała na nich i kiwnęła im głową, żeby szli bez niej.
Wzrok przeniosła na mężczyznę i posłała mu przepraszający uśmiech, ostatni raz wskazując mu, aby uciekał. A potem, nie czekając na ich reakcje, nie "słysząc" już protestów Yumiko, chwyciła za klamkę drzwi i wybiegła przez nie, kierując się schodami na górę.
- Idiotka. No kompletna idiotka. Nieważne, chodź, jeżeli chcesz przeżyć. - Yumiko pokręciła głową w niedowierzaniu, łapiąc za linę i zaczynając się po niej wspinać. Czas gonił.


Ostatnio zmieniony przez Ethienne dnia 28.06.19 1:39, w całości zmieniany 4 razy
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

Zdrapywał z uda dziwnie zaschniętą pajęczynę, obierając rolę widza. Za to, co powiedział, dostał naganę — nic dziwnego, że dalsze drążenie tematu nie plasowało w czołówce rzeczy, które planował zrobić. Było łatwiej przyglądać się jak ktoś inny próbuje przekonać Yumiko, użerać się z jej dominującą osobowością. Jasnowłosa miała zresztą widoczną słabość do Ethienne i prawdopodobnie to rozwiązało jej język mimo naglącego czasu. Łowcy wymordowanych brzmieli co najmniej absurdalnie dla kogoś, kto nie czuł się zwierzyną od bardzo dawna. Jak musieli się prezentować agresorzy, skoro cała wioska, cała ta zebrana, zwarta grupa kuliła się w kątach niczym dzieci? Co wymusiło na Yumiko, zawziętej i walecznej kobiecie o wyglądzie nordyckiej wojowniczki, zorganizowanie ucieczek?
Grow wydawał się niezainteresowany wartką wymianą zdań. Teraz już ich nawet nie obserwował; patrzył na swoją koszulkę, której spód ujął w ręce i zadzierając o trzy centymetry do góry, kawałek nad linię sprzączki do spodni, zaczął paznokciem podważać kleiste, pajęcze nici. Miał tego od cholery, bo kiedy zbiegał ze schodów, wpadł w każdą możliwą sieć — jakim cudem Ethienne uchroniła się od tałatajstwa? Tego nie wiedział. Może to szczęście?
— Idiotka. No kompletna idiotka. Chodź — podniósł głowę na słowa Yumiko — jeśli chcesz przeżyć.
Pluł na ich przeżycie; miała dużo racji w tym, co powiedziała wcześniej. Jeżeli miał do wyboru wisieć na linie jak tchórz lub skończyć z zadzierzgniętym na gardle węzłem — ale jako bohater albo chociaż głupia, lecz bojowa jednostka — wybór był dla niego oczywisty.
Dostrzegł jeszcze niedowierzający wzrok Yumiko, kiedy obracał się w pół kroku przodem do drzwi, którymi tu przyszli. Tupot stóp Ethienne odbijał się echem w wilgotnej klatce schodowej; dźwięki dobiegały z tak dziwnych miejsc, że równie dobrze mogła znajdować się za nim, a nie przed nim. Przeskakiwał po kilka stopni naraz, ale były nierówne i dziwnie wysokie, więc już któryś raz omal nie stracił równowagi, uderzając butem w nierówną powierzchnię. Po drodze zadrasnął się o wystający gwóźdź, który wyginał się w literę L na poręczy. Otarł wnętrze ręki o spodnie, zapominając, że nie dalej jak pół minuty temu skrupulatnie czyścił strój.
Ethienne dopadł w holu. Przez niski sufit wydawało się, że korytarz jest nieproporcjonalnie szeroki, choć miał niecałe dwa metry. Chwycił ją za ramię, tuż nad łokciem i szarpnął gwałtownie do siebie. Kiedy straciła słuch, z pewnością wyostrzyła sobie pozostałe zmysły. Nie zdziwiłby się, gdyby widziała w ciemności lepiej od niego. Nie miał jednak co do tego pewności i kiedy chciał syknąć, aby przestała tak gnać, usta nagle znieruchomiały. Po części dlatego, że — być może — i tak nie dostrzegłaby tego, co miał jej przekazać. Ale też przez głośny ton, który wkradł się między deskami ścian i dotarł do jego uszu.
— ... artujesz sobie z nas?! — Głos był mocny i nosowy; gładki i dość autorytarny. Growlithe przysunął się bliżej Ethienne i położył palec na jej ustach; cicho. W nieprzeniknionym mroku odznaczały się tylko mgliste linie na podłodze; cienkie paski światła księżyca, którym udało się przedrzeć przez nierówności w drewnie. Tańczył tam kurz.
Wilczur rzucił okiem na ścianę i niemal na samym końcu korytarza dostrzegł szerszą wyrwę. Poprowadził tam kobietę, przenosząc palce z jej ramienia na plecy. Stamtąd mieli lepszy widok.
Na środku niewielkiego dziedzińca, wokół którego wybudowano cztery drewniane domy, stał postawy mężczyzna; za nim trójka równie wielkich łowczych. Pięść jednego z nich zaciśnięta była na smyczy, u którego końca dyszał i warczał muskularny pies. Grow zmrużył oczy. Bestia raczej niż pies, teraz to dostrzegł. Ogon stworzenia był długi i gibki, gruby u nasady i spłaszczony na samym końcu. Wyglądał jak bat i pewnie z równą siłą uderzał. Dolne kły kreatury nie mieściły się w szczęce; przez wypchniętą wprzód żuchwę pysk przypominał mordę statystycznego buldoga z kreskówek dla dzieci. Z odległości ponad dwudziestu metrów nie dało się tego zobaczyć, ale Grow był pewien, że pod krótką sierścią zwierzęcia drżą napięte do granic wytrzymałości mięśnie.
— To prawda... — Cichszy głos, niemal zachrypnięty szept, należał do przygarbionego starca. Lewą rękę opierał o smukłą laskę; kolana mu dygotały jak szturchnięta przez palec galareta. Jego indycze gardło poruszyło się, kiedy przełknął ślinę. — Nikogo tutaj nie ma. Tylko ja i kilka dziewcząt, nikt więcej...
— Nikt więcej! Kilka dziewcząt! A co one miałyby z tobą robić, obleśny niedojdo? — ryknął najbliżej stojący rozbójnik, wyrzucając wielkie łapy w górę. — Kpisz sobie z nas, Agato? Umawialiśmy się. Żadnych kurwa gnid na moich terenach. Było tak?
Sine jak u topielca wargi Agato poruszyły się, ale Growlithe, przez hulający na zewnątrz wiatr i powarkiwanie bestii, nie usłyszał jego słów. Zmarszczył brwi i zerknął kątem oka na Ethienne, jakby spodziewał się, że ona, przywykła do swojego rodzaju słuchania, wyłapała to niemal nieme: to nie są twoje tereny, Kaira.
Oczy herszta szybko skoncentrowały się jednak na dziedzińcu, bo rozległ się głuchy łoskot. Kiedy, błyskające spomiędzy warstw drewna, ślepia zwróciły się ponownie ku zamieszaniu, starzec leżał na suchej glebie i próbował podnieść się z niej na drżących, patykowatych rękach. Nad nim stał Kaira, przywódca. Jego but właśnie opadał na podłoże po solidnym, bezlitosnym kopnięciu.
— Jeszcze raz! - warknął, obnażając zęby.
Bestia także szczeknęła; nisko i gardłowo. Brzmiała, jakby w gardle trzymała pioruny i grzmoty.
— Jeszcze raz to powtórz! Czyje są te tereny, no? — poprosił sarkastycznie, a kiedy człowiek pod nim, pokasłując, powtórzył dokładnie to samo, but Kairy raz jeszcze odbił się od jego żeber. Tym razem stawy w łokciach załamały się i Agato padł twarzą w piach z niezdrowym chrupnięciem.
Ethienne mogła poczuć jak coś szybko otarło się o jej ramię; to Grow niespokojnie się wyprostował, jednocześnie obracając korpus. Choć w ciemnościach, w jakich się kryli, nie mogła być pewna, samo powietrze — naelektryzowane i ciężkie — mogło ją uświadomić, co zamierzał zrobić jej towarzysz. Mogła zresztą wychwycić także to charakterystyczne drżenie cząsteczek towarzyszące warczeniu.
Wilczur nie mógł dłużej siedzieć cicho; charkot niemal rozrywał mu krtań, wypełniał płuca, rozprzestrzeniał się po członkach jak zaraza. Ręką wymacał w bocznej ścianie framugę i wślizgnął się w mrok. Słychać było tylko ciche postukiwanie podeszew o deski, kiedy zerwał się, aby wybiec na dziedziniec.
A dopiero teraz w zasięgu wzroku — już tylko w zasięgu wzroku Ethienne — pojawiły się nowe jednostki. Grupa, która pierwotnie liczyła zaledwie cztery osoby, nagle rozrosła się do dobrych dwudziestu. Kto wie, ilu ich było w rzeczywistości?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie zaatakowała go, nie odepchnęła, czy chociażby nawet nie warknęła. Jakby od początku wiedziała, że on to on, a nie jeden z rzekomych oprychów, którzy zaatakowali na pozór niczym nie wyróżniającą się wioskę. Wierzyła, że pójdzie za nią. Bez zbędnych protestów, pozwoliła się pokierować, jak zagubione dziecko w lesie. W ciemnościach, kiedy za wszelką cenę chcesz pozostać niewidzialnym, nie można było polegać tylko i wyłącznie na wzroku. Słuch był niezbędny.
Odetchnęła z ulgą wiedząc, że nie jest sama w tym bagnie.
Zmrużyła oczy, gdy gwałtowne promienie słońca rozproszyły ciemność. Wzrok jednak momentalnie przywykł do światła dnia i skupił się na kulącej się sylwetce starca. Znając go od praktycznie od urodzenia, nie mogła wyzbyć się poczucia narastającej wściekłości, ale też i bezradności.
"Pamiętaj, ucieczka to nie wstyd. Jeżeli wiesz, że nie masz szans - uciekaj. Ratuj się"
Nabrała kilka płytszych oddechów. Nigdy nie była mistrzem w podejmowaniu decyzji. Zawsze w głowie rozkładała wszystko na mniejsze części, odgradzając je grubą linią i wrzucając na dwie strony zalety i wady ewentualnie podjętej decyzji. Tym razem nie była w stanie wymyślić niczego, co mogłoby chociaż w drobnym stopniu podjąć jej decyzję o próbie uratowania starca.
Nie miała szans. Ba, wraz z Charlsem u boku nie mieli. Po prostu było to niewykonalne. Bez znaczenia jak wielką siłą dysponował mężczyzna, byli na przegranej pozycji".
Z ciężkim sercem uniosła dłoń chcąc położyć ją na jego ramieniu i dać mu do zrozumienia, że na nich czas. Nie mogą zostać tutaj ani sekundy. Muszą wykorzystać kupione im sekundy. Nim jednak jej palce musnęły ciała jasnowłosego, ten już odsuwał się od niej, odwracał i znikał w ciemności, kierując się w stronę dziedzińca. Ethienne jeszcze przez dłużące się sekundy trzymała w górze bladą dłoń, muskając palcami powietrze, aż w końcu zacisnęła rękę w pięść, powoli ją opuszczając.
Idiota. Kretyn. Cholerny narwaniec.
Odwróciła się, by spojrzeć na powrót na dziedziniec, gdzie pojawiało się coraz więcej potencjalnych agresorów. Pokręciła gwałtownie głową. Zginie. Zginie w walce za nie swój dom. Czy każdy Martwy jest tak lekkomyślny?
Wyprostowała się, powoli odwracając się, przeciągle, aż do ostatniej chwili wpatrując się w sylwetkę niedawnego towarzysza.
A więc tutaj nasze drogi się rozchodzą. Żegnaj.
Ciemność i ją pochłonęła, lecz kroki skierowała w zupełnie przeciwną stronę, niż dziedziniec.
Kaira miał wymierzyć kolejne kopnięcie kruche ciało starca, gdy dostrzegł zbliżającą się nową twarz. Na jego ustach zatańczył krzywy uśmiech, wykrzywiając jeszcze bardziej i tak już krzywą gębę.
- No proszę, proszę. A jednak nos mnie nie mylił. Ukrywasz tutaj szczury. - syknął, kładąc ciężki but na głowie starca. W ciemnych oczach mężczyzny pojawił się błysk wyzwania, które rzucił w stronę Growa, ale nie zrobił kroku dalej. Czekał, aż wymordowany pierwszy zaatakuje. Jednakże po upływie zaledwie paru sekund, rozchylił bardziej powieki w zaskoczeniu, kiedy w końcu przyjrzał się twarzy Growa.
- Nie wierzę. Po tylu latach wreszcie się spotykamy... Panowie! Oto przed nami stoi ten, który pozostawił mi ten ślad na twarzy! - wskazał palcem na trzy brzydkie, nieregularne blizny przecinające lewą stronę jego twarzy. Zachichotał jak małe dziecko, które wreszcie dostało upragniony prezent.
- Wspaniały Growlithe! Przywódca DOGS! Wilczur we własnej osobie! Ten, który wypieprzył mnie z Psów za jeden, głupi błąd. - obnażył kły, obniżając głos do niemal gardłowego. W jego spojrzeniu nie było już ani krzty zaskoczenia. Tliła się jedynie pogarda i nienawiść.
- Pamiętasz? Jak próbowałeś mi ją wyrwać? Noszę jej strzępy do dnia dzisiejszego. Przypominają mi o upokorzeniu, jakiego doświadczyłem z twojej ręki. Dzięki niej każdego dnia moja nienawiść do ciebie była coraz bardziej i bardziej pielęgnowana. Ach, nie sądziłem, że dzień mojej zemsty nadejdzie tak szybko. - pomachał strzępami żółtej chusty, którą miał przywiązaną do paska spodni.
Już otwierał usta, by coś jeszcze powiedzieć, ale przez dziedziniec przetoczyło się kilka głośnych i pełnych bólu krzyków. Z ciemności na ziemię upadło trzech mężczyzn, drapiąc się po czerwonych i opuchniętych oczach oraz nosach.
- Mam to w ustach! Jak piecze! Matko... niech ktoś to powstrzyma! - wycharczał śliniąc się jeden z nich.
- Przeklęta dziwka. - warknął drugi, próbując złapać oddech. Tuż zza nimi z jednego z budynków wyszła Ethienne, trzymając za włosy jednego z mężczyzn, a raczej młodzieńców, bo wizualnie nie przekroczył zapewne szesnastu lat, przyciskając mocno ostrze do jego gardła. Przez ramię miała przewieszoną torbę, na plecach łuk oraz kołczan. Oddychała szybko, nogi drżały, oczy były rozszerzone.
Bała się.
A mimo to chwyt miała mocny i stabilny, nie pozwalający na wyszarpanie się.
- A to co.... Przyprowadziłeś sobie dziwkę? - Kaira uniósł brew w zapytaniu, zupełnie nie przejęty losem kilku jego ludzi.
- Brać ją. - rozkazał innym, lecz nim ci doskoczyli do niej, ta zdążyła jeszcze unieść nogę i pchnąć z całej siły chłopaka na ziemię, wyszarpnąć zza paska obwiązującego jej talię broń, którą rzuciła w stronę jasnowłosego.
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 5 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach