Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Nie dało się tego przewidzieć. Po prostu.
Growlithe, z całym, ciężkim bagażem doświadczenia dźwiganym na ramionach, nie potrafił zawyrokować co się zaraz wydarzy. Umiał złapać za dzban i zmarnować wodę, wyrzucając ją z chlustem na twarz, barki i dekolt kobiety, ale nie był w stanie wymyślić opcji na jej reakcje. Jeżeli nawet jakieś scenariusze kreowały się w kątach jego umysłu, nie było w nich tego.
Kiedy więc rozległ się głośny plask, a jego głowa, mimowolnie, odleciała na bok, przez chwilę nic się nie działo. Zapanowała cisza absolutna i tylko jego zwierzęcy słuch wyłapywał dźwięk spadających na podłogę kropli. Ześlizgiwały się po wilgotnych włosach kobiety i spadały na posadzkę. Kilka z nich dostrzegł w momencie, w którym zamieniły się w ciemne plamy na deskach podłogi — kiedy go uderzyła, zmienił się kierunek jego spojrzenia. Teraz wzrok miał wbity w ziemię, jak chłopiec, który dostał reprymendę i wstydzi się za to co zrobił.
Ale on się nie wstydził.
Powoli, tak jak powoli napływała krew do jego policzka, barwiąc go na kolor karmazynu, docierał do niego gniew. Pojawił się w trzewiach, ściskając je w brutalnych uchwytach — i piął się ku górze. Wtargnął do płuc, które stały się nagle o wiele cięższe. Przepchnął się do krtani i pozostał tam w formie nieprzyjemnej guli. Furia sięgnęła jego ślepi, które gwałtownie drgnęły i przesunęły się na bok; wbił w nią wzrok.
Nie wyprostował się. Uniósł tylko rękę — niespieszny ruch, którym wsunął palce na szczękę jak mężczyzna, który sprawdza przed lustrem, czy powinien się już ogolić. Ból pulsował. Przypominał o jego śmiertelności. Był przywódcą, asem w rękawie. I wciąż, do cholery, mógł zginąć. Wciąż bolało go coś tak idiotycznego jak uderzenie miękką dłonią w żuchwę.
Uśmiechnął się.
Był to sympatyczny uśmiech kogoś kto mówi: „nie ma sprawy, nic się nie stało”. Kogoś, kto lada moment dotknie palcami uderzonego miejsca, rozmasuje je, a potem machnie na to ręką. To nic, lekkie draśnięcie. Nie chciałaś, prawda? Patrzył na nią nieruchomo, niezmiennie tym samym wzrokiem — czujnym, ale dziwne łagodnym, spotykanym wyłącznie u starszego brata, który wie, że siostra weszła w wiek buntu. Ale przecież obiecał rodzicom, że się nią zajmie. Złożył przysięgę, że stanie murem za jej przyszłością.
Kiedy się poruszył, poczuł chłodną wilgoć, która zdążyła się rozrosnąć od jego uda, poprzez krocze, aż do paska ciasno przytrzymującego spodnie na biodrach. Materiał lepił mu się do skóry, gdy stawiał spokojne kroki. Wrócił do stołu z miską wewnątrz której znajdował się wciąż ciepły posiłek. Oparł płasko dłonie na blacie; wyniszczonym przez czas, ale wciąż solidnym.
Przez chwilę stał tak, oparty o mebel, jakby się nad czymś zastanawiał.
A potem rozległ się huk.
Jego palce wsunęły się błyskawicznie pod powierzchnię drewnianej płyty stolika, zakleszczając się na niej; a potem Grow gwałtownie wyrzucił ręce w górę. Jeszcze nim głośne uderzenie zdążyło ucichnąć, pojawiło się kolejne — gdy miska zderzyła się z podłogą i rozbryzgała na posadzce we fragmentach.
O taak. Był bezczelnym gówniarzem. Cholernie bezczelnym gówniarzem, który kopnął krzesło, aż to nie uderzyło o ścianę. Zatrzęsło się i runęło w tył jak zemdlony człowiek.
Grow odwrócił się tak gwałtownie, że omal nie stracił równowagi, ale w trymiga znalazł się przy stanowisku, które nie tak dawno okupowała nieznajoma, przyrządzając mu swoje danie. Złapał za jedną szuflad i wyszarpał ją z metalowych uchwytów. Spadła na ziemię, a cała jej zawartość podskoczyła — niektóre rzeczy wysypały się, inne, w bałaganie, opadły z powrotem do wnętrza.
Kącik ust uniósł się szerzej, aż górna warga nie odsłoniła zębów w brzydkim grymasie — uśmiechu. Kopnął w drzwiczki szafki. Raz. Drugi. Trzeci. Trzasnęło drewno, wginając się do środka; najeżone drzazgami elementy stuknęły o poustawiane jeden na drugim garnki.
Mała, wredna kurwa, mała wredna KURWA — mamrotał pod nosem, zakleszczając pięść na pozostawionym samopas nożu. Uchwyt idealnie pasował do jego dłoni.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dzika bestia, której duma została szarpnięta, była tak samo niebezpieczna, jak ranna bestia.
Ethienne wpatrywała się w niego z narastającym niepokojem i napięciem. Atmosfera dookoła nich zrobiła się tak gęsta, że można było z powodzeniem stawiać na niej butelki. Ale nie cofnęła się. Nie uciekła i nie odwróciła wzroku, chociaż była przerażona do szpiku kości. Jego spokój, lodowaty spokój paradoksalnie palił ją od środka, zaciskając na jej gardle swoje pazury.
A może po prostu jej ciało było jak porażone strachem, że nie mogła się ruszyć?
Czekała. Właściwie sama do końca nie wiedziała na co. Na uderzenie z jego strony? Nagły wybuch wściekłości? A może po prostu na ostre kły rozrywające jej krtań?
Przez moment wydawało jej się, że braknie jej tchu, a serce zaczyna uderzać o klatkę piersiową z taką siłą, jakby chciało samo utorować sobie drogę ucieczki.
Wszystko prysnęło w jednej sekundzie, jak bańka mydlana.
Całe napięcie, poczucie zagrożenia, przerażenie.
W chwili, gdy odsunął się od niej zwracając jej przestrzeń, a tym samym świeży powiew oddechu i iluzyjnego poczucia bezpieczeństwa, odetchnęła, czując jak mięśnie powoli się rozluźniają. Zdała sobie sprawę, że do tej pory cały czas były boleśnie napięte, jakby poraził je prąd. Nie spuszczała jednak spojrzenia z nieznajomego. Obserwowała każdy jego ruch. Przecież nie mogła odwrócić się plecami do dzikiego i nieokiełznanego stworzenia.
Nie sądziła tylko, że punkt kulminacyjny tak szybko osiągnie apogeum.
Nie podskoczyła. Nie drgnęła. Nie pisnęła. Zapewne gdyby jej wszystkie zmysły w pełni funkcjonowała, chociażby wzdrygnęłaby się od huków i trzasków demolowanej kuchni. Wyglądała trochę jak kukła, której było wszystko jedno.
Ale ona nie była kukłą. Ani nie było jej wszystko jedno.
Najchętniej dopadłaby okna i spróbowałaby przez nie wyskoczyć, bo przez drzwi nie miała jakichkolwiek szans na przemknięcie. Ale był od niej szybszy, zdążyła się już o tym przekonać. Każdy ostrzejszy przedmiot, który mógłby posłużyć jej za broń w samoobronie, znajdował się poza zasięgiem jej palców.
Nie masz jakichkolwiek szans, Ethienne. Skończyło się twoje szczęście.
Była realistką.
Wiedziała co Desperacja niesie ze sobą. Znała zasady i prawa, jakimi się rządziła. Zginie, to było pewne. Nie miała szans w starciu z rozszalałą, dziką bestią.
Ale przynajmniej zginie z wysoko uniesioną głową.
Zmusiła swoje ciało do ruchu, pokonując odległość jaka dzieliła ją od nieznajomego. Zatrzymała się przed nim i bez jakiegokolwiek zawahania, złapała go za nadgarstek dłoni, w której trzymał dłoń. Spoglądała na niego, marszcząc przy tym brwi, i choć się bała, starała się prezentować z tą odrobiną wyszarpanej dumy. Uniosła druga dłoń po czym... złapała go za nos i lekko pociągnęła, a na koniec pstryknęła go w czoło, jak matka karcąca swojego syna za to, co zrobił. Wyciągnęła dłoń, by oddał jej nóż, dając mu niemo do zrozumienia, że nie zamierza odpuścić.
To był jej dom. Jej teren. To ona tutaj stanowiła prawo.
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

Dygotał, kiedy go dotknęła. Przypominał ofiarę termicznego wstrząsu, która jeszcze chwilę temu wygrzewała się przed kominkiem, a teraz leżała po brodę zasypana lodem i śniegiem. Rozbiegane spojrzenie zerkało to na jej szczupłą dłoń, którą objęła jego rękę, to na jej twarz, na jej czerwone usta, na oczy, na włosy, na ścianę tuż za nią i podłogę pod nią, na jej dłoń i na usta, i ciągle wracał do oczu i uśmiechał się albo krzywił na przemian, nie mogąc się zdecydować, co właściwie chce jej przekazać.
Chciał ją uspokoić, a potem zabić? Wpierw rozzłościć, wyzwolić w niej furię? Miało to w ogóle jakieś znaczenie, skoro wszystkie drogi prowadziły do jednego zakończenia w scenariuszu?
Growlithe wciągnął powietrze do płuc. Wszystkie fragmenty sylwetki miał równe napięte co stojąca przed nim kobieta, ale w porównaniu do niej, odczuwał przez to siłę. Strach już dawien dawno przestał grać kluczową rolę w zbieraninie emocji, które się przez niego przewalały. Aż do teraz sądził, że zaskoczenie także spadło na dalszy plan.
Jednak moment, w którym poczuł mocny ucisk na nosie, a zaraz potem pstryknięcie w czoło... Odruchowo spomiędzy jego ust wyrwało się sapnięcie, a ślepia zatrzymały się i wpatrzyły w jeden punkt, jakby tymi dwoma odruchami była w stanie przełączyć coś w jego umyśle, pchnąć jakąś wajchę albo po prostu stuknąć w klawisz, i przywrócić systemowi normalny bieg.
Przez chwilę nic się nie działo.
Ściskał nóż w palcach tak białych, że niewiele się teraz różniły od kawałka ciała trupa; nie zamachnął się, ale coś w jego postawie nakłaniało do myślenia, że rozważał taką opcję. Ale właśnie — rozważał.
W innych okolicznościach, przy innej osobie, być może mając inny nastrój i całkiem odmienny początek dnia, Growlithe z pewnością by się nie zawahał. Lśniąca stal weszłaby w mięśnie jak w gąbkę, wypuszczając ze spazmatycznie naciągniętych przez ból tkanek morze krwi.
Tymczasem wymordowany był tak zbity z tropu, że nie wiedział, co powinien zrobić. Jakaś natrętna część jego wygórowanego ego wciąż szeptała, aby pokazał tej cholernej babie, gdzie jej cholerne miejsce. Druga natomiast machnęła na to ręką. Więcej — chichotała na samą myśl, że wokół panował rozgardiasz, kurz nie zdążył dobrze osiąść z powrotem na poprzewracanych meblach i podłodze... a jakaś przypadkowa, nieważna postać wyłączyła ludzkie tornado.
Oddychał nerwowo przez na wpół otwarte usta. Popękane wargi zadrżały, jakby starał się coś powiedzieć, ale jakaś gula uniemożliwiała słowom przepchnięcie się przez krtań. Co tutaj zaszło? CO ONA WŁAŚNIE ZROBIŁA?
Nie mogąc tego pojąć, kompletnie nie potrafiąc sobie tego poukładać, odepchnął od siebie jej rękę i cofnął się, jakby to ona tak naprawdę szalała w jego kuchni. Ona demolowała pomieszczenie. I w końcu ona trzymała nóż.
Źrenice Wilczura obejmowały niemal całą przestrzeń przeznaczoną na barwne tęczówki. Śledził ruchy kobiety, nieustannie analizując to, co zaszło. Nie. Żadna z odpowiedzi, która przychodziła mu do głowy, nie miała sensu. Dlatego mimowolnie zapytał:
— Co ty, do kurwy nędzy, robisz?
A kiedy to mówił, w jego głosie pojawił się wyrzut nastolatka, który, będąc w gronie najlepszych przyjaciół, dostał głupią, celową uwagę od swojej matki.
Miał ochotę dodać, że przecież w każdej chwili może ją zabić. Że jest od niej silniejszy. I w porównaniu do niej ma uzbrojenie. Sądził jednak, że na niewiele by się to zdało. Jej nienaganny spokój wydawał się o wiele mniej ludzki niż jego zwierzęcy wybuch gniewu. Ponieważ on w swoim szale był dziecinnie szczery. A ona?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

"Co ty, do kurwy nędzy robisz?"
Właściwie sama do końca nie miała pojęcia. Zareagowała instynktownie. Jej ciało samo się poruszyło, nawet jeżeli oznaczało to wsadzanie dłoni wprost w otwartą paszczę lwa licząc na cud, że nie zamknie jej gruchocąc kości ofiary. Wpatrywała się w niego milcząc, aż wreszcie wzruszyła ramionami. Jak gdyby tak naprawdę nic wielkiego się nie stało, a gest był jedynie niewinnym kuksańcem w bok.
Na moment oderwała wzrok od niego, spoglądając gdzieś ponad jego ramie, starając się pokrótce ocenić straty i zniszczeń, jakich dokonał mężczyzna. Najbardziej żal było zmarnowanego jedzenia, nawet jeżeli te było specjalnie przesolone. Na Desperacji każdy kęs mięsa się liczył, dlatego też nie mogła powstrzymać się przed wzrokiem pełnym wyrzutów, jakim go uraczyła.
Spokój. Spokój może cię uratować, Ethienne.
Doskonale pamiętała 'słowa' matki, która uczyła ją jak przeżyć w tym ziemskim piekle, jak hartowała jej ducha i umacniała umysł. Miała rację. W nerwach człowiek nie myślał racjonalnie, dawał się ponieść impulsom, chwili i robił głupoty, które mogły sprowadzić na niego nieszczęście. Wzięła więcej powietrza w płucach, a potem wyminęła mężczyznę, kierując się na środek, by zacząć zbierać kawałki rozbitego naczynia. Nie spuszczała jednak z niego swojego wzroku, nawet w chwili gdy kucała podnosząc większe drobinki. Nie ufała mu. Był nieproszonym gościem. Wrzodem na dupie. Babrzącym się strupem od tygodni. Musiała się go jakoś pozbyć. Może jak zacznie go ignorować, to odpuści? Znudzi się i sobie pójdzie? Był przecież dziką bestią, a czasami bywało tak, że traciły zainteresowanie ofiarą, która nie szamotała się jak opętana, prawda?
Podniosła się i wrzuciła większe kawałki do wiadra, które służyło do przynoszenia drewna z zewnątrz w mroźniejsze dni. Wróciła na środek i złapała za rogi stołu, na który naparła, aby go na powrót postawić. Ale ten nawet nie drgnął. Był drewniany i cholernie solidny. A przy tym kurewsko ciężki.
Zerknęła na białowłosego.
Nie, nie ma takiej opcji. Nawet o tym nie myśl. Sama sobie poradzisz.
Rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś, czym mogłaby podważyć stół, chociaż plan brzmiał dość absurdalnie.
Ponownie na niego spojrzała i zagryzła dolną wargę od wewnętrznej strony.
Podeszła do niego i złapała za materiał jego ubrania, drugą dłonią wskazując palcem na stół, dając mu jasno do zrozumienia, czego od niego chce.
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

Niepojęta dla wymordowanego sytuacja wymykała się spod kontroli. Nieczęsto brakowało mu pomysłów na dalsze postępowania. Chlubił się tym, że działał instynktownie. Akcja-reakcja. Ale teraz? Swoim... swoim dziwnym zachowaniem wytrąciła go z równowagi. Miał się wściec? Roześmiać? Szukał odpowiedzi, odprowadzając kobietę wciąż tym samym, bezmyślnym spojrzeniem kogoś, kogo wprowadzono w letarg. Zjeść ją?
Ściągnął brwi, niespiesznie dopuszczając do siebie myśl, że nieznajoma cały czas się na niego patrzyła, co ― według jego osobistych opinii ― było nie do przyjęcia. To jakby obserwował cię kotlet albo jajecznica. Nie powinien na to pozwolić, a jednak jakaś tajemna siła trzymała jego nadgarstki. Czuł się dokładnie tak, jakby ktoś przyczepił mu do rąk kilkutonowe bryły betonu. Ramiona opadły, a twarz stężała od wysiłku, którego przecież aktualnie nie podejmował. Starał się zrozumieć, co było powodem, dla którego wciąż stał i nic nie robił.
Jego bezsensowny paraliż pozwolił kobiecie na uprzątnięcie przynajmniej pobieżnych zniszczeń. Miała jednak szansę, która niewielu została dana ― coś, jakiś odgórny byt, bóg lub przypadek, pozwolił jej podejść do Wilczura, chwycić za brzeg jego ubrania i pociągnąć za nie w dziecinnym geście.
To wyrwało go z sideł bezsilności, jednak wciąż nie poruszał się zbyt gwałtownie. Drgnął mu tylko jakiś mięsień na szczęce, kiedy powiódł spojrzeniem wzdłuż szczupłego ramienia ciemnowłosej. Prześlizgnął się aż na jej wyciągnięty palec i pomknął dalej, wbijając wzrok w przewrócony stół.
Szarpnął ręką, strząsając jej drobną dłoń ze swojego podkoszulka. Okej. Zrozumiał.
Niemal słyszał dźwięk kruszonego kamienia, gdy odrywał nogi od podłoża. Były ciężkie, o wiele za ciężkie, dlatego pierwsze kroki wykonał ślamazarnie, jakby nie potrafił się zdecydować, czy podejść bliżej do swojego celu. Dotarł więc do niego z krzywym grymasem na twarzy, na szczęście nie demonstrując go domowniczce.
Przygarbił się, aby móc sięgnąć po brzeg blatu. Mebel rzeczywiście był ciężki jak na standardy, jednak nie wystarczająco, aby hartowane ciało wymordowanego nie dało sobie z nim rady. Nie minęło pięć sekund, jak wszystkie cztery kończyny stały z powrotem na podłodze. O gruby blat opierał się Growlithe ― z głową między ramionami nie dało się dostrzec jego twarzy. Na policzki, czoło i nos opadły za długie, rozwichrzone włosy, które rzuciły dodatkowy cień na jego zaciętą minę.
Nie zadarł brody do góry, jednak uniósł wzrok i krążył nim po pomieszczeniu. W szale wyrzucał szuflady i wytrącał ze swoich miejsc naczynia i garnki. Wiele z tego wciąż leżało na podłodze, zastygnięte w swoich chaotycznych pozach.
Cóż. To tyle.
Wyprostował się, zsuwając dłonie ze stolika. Był ciężki, naprawdę. Zdecydowanie zbyt ciężki, prawda?
Dlatego złapał za oparcie krzesła i w jednej chwili się zamachnął. Wszystkie mięśnie ramion napięły mu się jak rozciągnięte na całą długość linie nici ― a potem, kiedy drewniane siedzisko oderwało się od podłoża ― nagle palce Wilczura rozerwały się, wypuszczając je i ciskając prosto w kobietę. Wargi rozciągnęły się w uśmiechu.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

To było raczej głupie szczęście, niż refleks. Tylko cudem zdołała w ostatniej chwili uniknąć lecącego w jej stronę krzesła, które z hukiem uderzyło o szafki i pękło w paru miejscach. Ethienne spojrzała z niedowierzaniem najpierw na roztrzaskany mebel, a potem na mężczyznę. O naprawdę to zrobił. Rzucił w nią krzesłem. Pieprzonym krzesłem.
W głowie pojawiła się prawdziwa plejada chaotycznych myśli, których nie była w stanie uporządkować. Tego było za wiele. Starała się. Naprawdę starała się być miła, mimo że to on wtargnął do jej domu i próbował ją okraść. Zaatakował ją, zmarnował jedzenie oraz wodę, niszczył rzeczy, które należały do niej. Tym jednym aktem przekroczył i tak już nadszarpniętą linię. Pociągnął za pstryczek, uruchomił ją.
Bez dłuższego zastanowienia chwyciła za pierwszą, lepszą rzecz, jaką miała pod ręką, a czym okazała się patelnia, a następnie cisnęła nią w mężczyznę. Zaraz w ślad za nią, poleciał jeden garnek, potem drugi. Poleciał również wałek oraz tłuczek. Wszystko, co powypadało, a było ciałem stałym. Ciskała w niego wszystkim, licząc w duchu, że czymkolwiek w niego trafi.
Oddech przyspieszył, ogłaszając nieśmiało że takimi zbyt gwałtownymi i nieprzemyślanymi ruchami tylko sobie szkodzi. Mogła spróbować uciec, chociaż miała może parę procent szansy na powodzenie. Nie zamierzała jednak uciekać jak tchórz z podwiniętym ogonem, wściekłość i nienawiść do niego zagłuszyła zdrowy rozsądek.
Zginiesz.
Tak, wiedziała to. Wiedziała doskonale, że nie ma jakichkolwiek szans z mężczyzną. Należał do tej obrzydliwej, przeklętej i zmutowanej kategorii. Do tego był paskudny z ryja, nieuprzejmy, niewdzięczny i rozwydrzonym dzieciakiem. Dzieciakiem, który zapewne z dziesięć razy minimum przewyższał ją doświadczeniem.
Palce wyczuły chłód metalu widelca.
Zacisnęła je w okół niego, a potem ruszyła w stronę jasnowłosego, niemalże wbijając się swoim ciałem w jego, chcąc zachwiać jego równowagę. Chciała złapać go za te kłaki i pociągnąć, jednocześnie uderzając piętą w tył jego kolana, żeby zgiął je i wywalił się tym swoim głupim ryjem na podłogę. A nawet jeżeli żadna z jej naiwnych akcji się nie powiodła - nie miało to znaczenia. Planowała umrzeć walcząc do końca.
Zamachnęła się, aby wbić widelec w jego policzek.
Chciała chociaż zostawić coś po sobie. Małą pamiątkę w postaci blizny. Chociaż tyle.
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

Krzesło roztrzaskało się na drzazgi, chwilę potem Grow wydał z siebie głośny gwizd, jak fan, przed którym pojawiła się ulubiona aktorka ― i to w samym bikini. Oczy błyszczały mu od rozbawienia, jakby zapomniał, że jeszcze przed sekundą był WŚCIEKŁY. Był obłąkańczo rozkurwiony, bo ta mała, nieznajoma, MILCZĄCA łajza postanowiła oblać go wodą, celowo. Opary wspomnień rozmywały się, choć atmosfera między nimi wzrosła o niebezpieczne sto procent. Jego oddech także przyspieszył, podniecenie wprawiło krew w szybszy nurt, szumiało mu od tego w skroniach.
Ten nagły przypływ adrenaliny, i prawdopodobnie tylko on, wymusił na nim refleksyjny unik. Mężczyzna zgiął się wpół, a kiedy jego głowa pochylała się do przodu, z ust ześlizgnął się tępy uśmieszek.
O ścianę huknęła patelnia.
Grow wyprostował się i obejrzał za siebie. Teflon akurat uderzał o podłogę, trzęsąc się na niej jak moneta rzucona na bar w ramach napiwku. Co do...
Znów się gwałtownie skłonił.
Wałek o milimetr śmignął mu ponad włosami, mocniej zaczesując je do tyłu. Grow zdążył tylko zwrócić twarz z powrotem frontem do kobiety, a następna rzecz przecinała powietrze jak strzała.
Kurwa mać! ― warknął, podnosząc ramię. Poczuł ból, gdy tłuczek gruchnął o jego nadgarstek. Przynajmniej nie o głowę ― tyle w temacie tego, czy słusznie postąpił, nadwyrężając rękę.
Nieznajoma wpadła w furię, ale co z tego? To mu się podobało. Dzięki temu całość nabrała tempa, nabrała wreszcie SENSU. Ponieważ włamał się do niej i oblał ją wodą, ponieważ zdemolował pomieszczenie, które było tak ludzkie, tak przytulne ― i aż do teraz nie wykazywała woli walki. Aż do teraz jej reakcje wydawały mu się nierzeczywiste, losowe, niedostosowane do sytuacji.
Aż do teraz.
Nie zauważył, kiedy znów zaczął się uśmiechać. Oddech mu nieco przyspieszył, unosząc i wgniatając klatkę piersiową, przyspieszając rytm dotychczas uśpionego serca. Wilczur przyglądał się, jak kobieta rusza w jego stronę. Mięśnie miał już napięte.
Wiedziała, że nie ma szans, było to widać w jej gniewnie przymrużonych oczach. W tym jak zaciskała palce na metalowym sztućcu. W tym jak wreszcie szarpnęła ręką do góry i na kilka milisekund jej pięść dzierżąca broń zawisła nad jej głową. Zatrzymując czas.
Gdyby zapytano go później, jak zapamiętał ten krótki pojedynek, pewnie wzruszyłby barkami i dalej patrzył się uparcie w ścianę. Umysł nie zanotował kopnięcia, jakie spróbowała w niego wymierzyć czarnowłosa. Być może trafiła, być może charknął lub się skrzywił, psując rozbrajający uśmiech, może nawet dlatego uchronił się przed jej następnym ciosem ― tym, w którym użyła widelca. Grow nie kojarzył tego zbyt dobrze; kiedy mrugnął, ostry kraniec metalu ocierał się już o jego policzek; skóra rozstępowała się na boki, wypuszczając pierwsze krople krwi, dziwnie czerwonej, prawie tak mocno, jak wóz strażacki. Stracił gdzieś kilka solidnych chwil. Gdy się ocknął, trzymał ją już pod sobą.
W obu rękach zamykał jej nadgarstki, które przycisnął do blatu stolika. Kurewsko ciężkiego stolika, mógłbyś go podnieść, nieznajomy? Kiedy na niego wpadła, musiał się obrócić i pchnąć ją na mebel. Kolano miał wsunięte między jej uda, a twarz na wysokości dekoltu. Patrzył jednak prosto w oblicze przeciwniczki, z obnażonymi zębami i wzrokiem, który w książce psychologicznej lansowałby gdzieś między "mężczyzna na obrazku stosuje jawną groźbę niewerbalną" a "ktoś go spoliczkował i wcale mu się to nie spodobało".
Czuła jego gorący oddech na obojczykach i ciepło krwi, która skapywała z brody wymordowanego, prosto na jej szyję. Czuła ciężar jego ciała, którym przytwierdzał ją do stołu. Czuła jego spojrzenie. Jak miałaby nie czuć?
Pójdźmy na ugodę, ślicznotko ― zaproponował, mocniej zgniatając jej nadgarstek w palcach. ― Puść broń, uspokój się. A wtedy ja cię zostawię i wyjdę, i już tu nie wrócę, zgoda? Nie brzmi to jak dobry układ? Rozwiązanie lepsze niż wszystko to, co zostało nam do wyboru, co? Na pewno bardziej korzystne niż kopniak w krocze, po którym uciąłbym ci obie nogi i kazał się czołgać po szkle, czołgać jak ranny pies. Co ty na to? Puszczasz broń, ja wychodzę... Takie proste.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Była gotowa na koniec. Właściwie pogodziła się już ze swoim losem, czekając aż ten zatopi w jej gardle swoje ostre kły, rozszarpując ją jakby była jedynie kukłą pełną trocin. Ale nie nadszedł ani koniec, ani tym bardziej kły oraz pazury. Pojawiły się za to słowa. Jej wzrok momentalnie opadł na jego wargi, wychwytując wszystko, no prawie wszystko, co mówił. Nie ufała mu. Nie wierzyła za grosz w żadne jego słowo. Czuła, że kłamie. Wiedziała, że w momencie, w którym się podda, on to wykorzysta na swoją korzyść. Z drugiej zaś strony co miała do stracenia? I tak była na przegranej pozycji. Wymordowany wygrał. Wygrał w momencie, w którym przekroczył próg tego domu.
Wpatrywała się w niego z czystą nienawiścią kłębiącą w spojrzeniu, mając szczerą ochotę splunąć mu prosto w twarz. Palce rozluźniły się, a widelec opadł z cichy brzdękiem na blat stołu.
Teraz twój ruch.
Reszta potoczyła się zaskakująco szybko. Rzeczywiście ją puścił i rzeczywiście wyszedł, pozostawiając po sobie jedynie bałagan, krew i zapach. Siedziała na blacie wpatrując w puste drzwi, w których ostatni raz go widziała. Minęło naprawdę sporo chwil, kiedy dotarło do niej, że żyje. Że otarła się niebezpiecznie o śmierć, że przy nim była jedynie słabą istotą, niezdolną zarysować hardego szkła. Uniosła dłoń i dotknęła swojej szyi, czując pod opuszkami jego gęstą krew. Był jak dzikie zwierzę. Zwierzę, które jedynie drasnęła i rozjuszyła.
Brzydził ją. Przerażał. Przenikał przez nią.
Uniosła kolana, podkulając je i opierając piętami o blat stołu, a potem objęła się ramionami chowając głowę pomiędzy nimi. Cała drżała, nie potrafiąc się uspokoić. Na bladych policzkach łzy skapywały niekontrolowanie i gęsto. Żyła, ale za jaką cenę? Nie mogła się ruszyć. Adrenalina opadła, pozostawiając po sobie dewastujące skutki.
Zostawił ją. Ale wiedział, gdzie mieszkała. Wiedział.
Już nigdy nie zaśnie spokojnie i bezpieczna. Już nigdy.

* * *

- Dziękuję, że tam pójdziesz. - westchnęła Lara siedząc na stołku, powoli masując udo lewej nogi.
- Gdyby nie to złamanie nogi, sama bym tam poszła. Chciała poprosić jakiegoś innego Psa, ale teraz przed zimą, wszyscy mają tyle obowiązków. Każdy szuka czegokolwiek, co ułatwi nam przetrwanie. - westchnęła cicho. Musiała przyznać, że miała sporo szczęścia, gdy trafiła na Wilczura i udało jej się wepchać butami w jego napięty grafik.
- Zawsze wymieniam się z nią towarem na starym moście przy złączeniu ścieżek z betonu w północnej części Desperacji. Wiesz, niedaleko był ten stary, wyschnięty zagajnik. Masz tutaj skóry i trochę mięsa. W zamian powinieneś dostać przetwory domowej roboty, trochę gotowych ziół, maści i mydła, które sama wytwarza. A, i najważniejsze, jest głucha, dlatego staraj się mówić kiedy stoisz przodem do niej. Czyta z warg. - wskazała na swoje usta, a potem przysunęła mu sporej wielkości pakunek. Miała nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Nie chciała stracić osoby z cenną ofertą handlową.

* * *

Rzuciła kamień do wody, którą pokrywał zielony śluz. Nigdy nie odważyłaby się wsunąć nawet koniuszka palca w jej odmęty. Wyglądała paskudnie, a śmierdziała jeszcze bardziej. Lara spóźniała się. Wnet zacznie zmierzchać, a nie zamierzała wracać po ciemku z tym wszystkim. Co prawda miała przy sobie dwa noże i łuk wraz z kołczanem pełnym strzał, ale jeżeli otoczą ją grupą....
Pokręciła gwałtownie głową na boki, oddalając od siebie pesymistyczne myśli. Odwróciła się, chcąc mieć czysty obraz na okolice. Musiała mieć wszystko pod kontrolą. Zauważyć ewentualne niebezpieczeństwo w porę.
Drgnęła.
Odwróciła się gwałtownie w bok, a jej spojrzenie napotkało ciemny wzrok mężczyzny. Wyglądał jak typowy kloszard, z niepełnym uzębieniem, przymulonym wzrokiem i workiem zamiast ubrania. Uśmiechnął się szeroko.
- A co taka dziewuszka jak ty tutaj robi, hmmmm? - zapytał wręcz promiennie, przenosząc spojrzenie na torbę obok.
- A co my tu mamy? - wyciągnął dłoń w jej stronę, ale w tej samej sekundzie błysnęło ostrze sztyletu, wycelowane w szyję nieznajomego, niemalże stykając się z ciepłą skórę mężczyzny.
- Radzę to odłożyć, maleńka. - mruknął zadowolony, uśmiechając się do swojego towarzysza, który stał za Ethienne i trzymał swój nóż przy jej gardle.
Nie był sam. Czemu nie przewidziała tak oczywistego scenariusza?
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

Niektórzy potrzebowali wielu tygodni, miesięcy, być może lat, aby otrząsnąć się po traumatycznych wydarzeniach. Zakładając, że w ogóle byli w stanie tego dokonać. Growlithe, przywykły do sytuacji, które bezpośrednio zagrażały jemu lub, jeszcze gorzej, jego nerwom, nauczył się skutecznie odcedzać nieprzyjemności od zdarzeń obecnych ― dlatego już na następny dzień zapomniał o incydencie, który miał miejsce w na pozór opuszczonej chatce przycupniętej w mrokach lasu.
Nic dziwnego, że instrukcje Lary nie zapaliły w nim czerwonej lampki. Przytaknął tylko, umieszczając następny obowiązek na swojej wiecznie żywej liście, wpakował ładunek do sportowej torby, którą zarzucił sobie na ramię i tyle go widziała.

Gdy znalazł się w okolicy miejsca spotkania, zaczynało zmierzchać. Irytowała go grypa, którą złapał; niegroźne zakażenie, jakiś wirus, przez który non stop pociągał zatkanym nosem. Uporczywa choroba sprawiła, że chciał odhaczyć zlecenie jak najszybciej. Tymczasem niebo pokryło się ciemnymi fioletami i granatem, a jemu coraz trudniej było odczytać mapę wręczoną przez Larę. Dziewczyna skrupulatnie wyjaśniła, jak powinien dotrzeć w docelowy punkt i wystukała palcem chyba każdy możliwy fragment trasy, jednak Growlithe, im bardziej ciemniało, tym większe miał problemy z rozszyfrowaniem mało artystycznych bazgrołów jednego z kartografów DOGS (każdy z nich był równie kiepski).
Świstek wkrótce wylądował z powrotem w tylnej kieszeni spodni. Dość tego idiotycznego błądzenia. Czas na sprawdzone środki.

To było do przewidzenia, że kiedy podda się instynktom, te bardzo szybko zaprowadzą go w samo apogeum jakiejś rozróby. Gdyby ktokolwiek egzaminował z wdawania się w konflikty, byłby wręcz zachwycony wybitnością Growa w tym temacie. Potrafił, absolutnie nic nie robiąc, wleźć w sam środek jakiegoś zatargu ― i zamiast, jak każdy zdrowy Kowalski, natychmiast się zreflektować, obrócić na pięcie i czmychnąć w mrok, angażował się w sprawę, która kompletnie go nie dotyczyła.
Formalnie przecież nie obchodziły go żadne maści i mydła.
Licho wie, co go podkusiło.
W jednej chwili, nucąc w myślach zbereźne piosenki, ujrzał scenę jak z filmu niskobudżetowego ― scenę idealną, komicznie wręcz punktualną. Bo oto na jego oczach ostrze wsunęło się na skórę gardła jakiejś stojącej do niego niemal tyłem niewiasty, otoczonej przez parę zbirów zbyt zajętych szczerzeniem do niej ubytków i prezentacją swojego niepokaźnego oręża, żeby zwęszyć dodatkową postać na scenie.
Grow nawet nie zakodował, w którym momencie sięgnął do pasa.
Rzadko używał broni palnej. Uważał ją zwyczajnie za niegodną i hałaśliwą. Poza tym kojarzyła mu się z latami, które spędził na służbie w policji. Ten rozdział miał już dawno za sobą.
Tym jednak razem zdecydował się na wzięcie ze sobą beretty, ponieważ pakunek, jaki dała mu Lara, był cholernie niewymiarowy i niewygodny. Walka z kilkudziesięciu-kilogramowym ciężarem na ramieniu... chyba by się poszczał ze śmiechu na samą myśl, jak musiałby wyglądać przy każdym uskoku, po którym torba uderza w jego bok z takim impetem, że w dziewięciu na dziesięć przypadków zaliczyłby glebę.
Cóż.
Tutaj i tak nie obowiązywały żadne normy ― o tym wiedział i Grow, i oponenci. Jeżeli było inaczej, jednemu z nich wbił już regułę do głowy. Rozległ się huk, a potem chrupnięcie, gdy nabój werżnął się w czaszkę, przebił się przez mózg i wyleciał tuż nad uchem z drugiej strony, długo potem lądując w ziemi.
Ethienne mogła tylko poczuć, jak zimno stali znika z jej gardła. Poczuła uderzenie nadgarstka, ale ręka szybko ześlizgnęła się z jej ramienia, ciągnięta w dół przez ciało, które zwaliło się na podłoże jak wór wypełniony kamieniami.
Grow przeładował broń.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wpatrywała się w nieznajomego z wytrwałością małego dziecka, które za nic nie zamierzało odpuścić ostatniego ulubionego cukierka. Z tą różnicą, że ów cukierek nie chciał poderżnąć jej gardła. Niczym zaszczute zwierzę zacisnęła jeszcze mocniej palce dookoła rękojeści niepozornej broni, jakby ten nic nie znaczący gest mógłby jej w czymkolwiek pomóc. Nie miała wyboru, prawda? Jeżeli chciała żyć, musiała się poddać. W najgorszym wypadku zgwałcą ją i okradną. Ale nie zabiją. Przynajmniej tak sobie wmawiała, że w tej dwójce pozostał pierwiastek człowieczeństwa. Ale skoro podjęła taką, a nie inną decyzję, to czemu dłoń nie chciała odpuścić? Czemu nadal trzymała nóż, nie kapitulując, tylko warcząc niemo na oponenta? Czemu jej ciało decydowało za wolę, nie poddając się niebezpieczeństwu, a jak ślepy muł starała się za wszelką cenę nie podkulić ogona? Bez sensu. Totalnie bez sensu i sprzeczne z naukami ojca, który przygotowywał ją do przetrwania w tym świecie.
No dalej, poddaj się. Nie masz szans. Opuść nóż.
Możliwe, że w tym samym momencie jej ciało skuliłoby się od niebezpiecznego odgłosu wystrzału. Instynkt wziąłby górę, wreszcie umożliwiając jej na jakikolwiek ruch. Ale nie drgnęła, nawet o milimetr, jedynie włosy delikatnie zafalowały od krótkiego, acz intensywnego podmuchu wiatru. Mięśnie napięły się mocniej, gdy nadgarstek nieśmiało dotknął jej ramienia, a do nozdrzy uderzył intensywny zapach krwi. Nie musiała słyszeć ani też się odwracać, by widzieć co się stało. Odbicie zaskoczenia, niezrozumienia przy jednoczesnym przerażeniu w oczach nieznajomego wystarczyło.
Martwe ciało jego kompana opadło bezwładnie, a drobna dłoń kobiety wystrzeliła w stronę mężczyzny przed nią, wbijając ostre ostrze w miękką tkankę z boku szyi. Szarpnęła, rozrywając skórę, brudząc bladą cerę szkarłatem jego krwi. Jakby robiła to każdego dnia.
Przecież tak jest, prawda? To też zwierzę. Patroszyłaś je wielokrotnie.
- Ty... - wycharczał mężczyzna łapiąc się za ranę na szyi. Z jego zastygłych w gniewnym grymasie ust zaczęła toczyć się krew wymieszana z gęstą śliną. Wyciągnął dłoń w jej stronę, by ją pochwycić, ale Ethienne odskoczyła. A przynajmniej taki miała zamiar, ale trup za nią skutecznie uniemożliwił jej zgrabny i pełen gracji odskok. Zamiast tego straciła równowagę i zaczęła lecieć do tyłu, jednocześnie pozwalając na żelazny chwyt za włosy umierającego. Zakręcili się w prawo, a potem runęli w dół. W ostatniej chwili złapała się kamieni, chyba tylko jakimś chorym cudem utrzymując się dalej, gdy mężczyzna wyrwawszy jej kłębek ciemnych włosów wpadł wprost do zielonej wody. Nie widziała go. Nie słyszała. Palce powoli ześlizgiwały się z mokrych kamieni.
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

Na Desperacji wszystko działo się szybko, krótko i kategorycznie. Przypominało to ataki  w cymbergaju — krążek zamieniony w smugę koloru z hukiem uderzał dwa albo trzy razy o ścianki stołu, a potem wlatywał do bramki przeciwnika. Jeżeli nie, pojedynek toczył się nadal, z niesłabnącą energią. Gra była zawsze zażarta i wymagała przede wszystkim sprawności, dobrego wzroku i wyuczenia swoich ramion nawyku. Growlithe przypominał sobie czasami tę nadmorską dyscyplinę, kiedy brał udział w sytuacjach takich  jak obecna.
Wszystko działo się „już”. Padł strzał. Zwaliło się ciało. Bramka. Nóż wcisnął się w szyję. Trysnęła krew. Upadli. Kolejna bramka. Na elektronicznym wyświetlaczu cyfry zamigałyby, zamieniając się w słowo „WIN NER”.
  Kabura wydała cichy dźwięk, gdy bok pistoletu otarł się o zszargany materiał. Wydawało się, że zagrożenie zostało zażegnane, ale przyzwyczajenie wymuszało na Wilczurze dokładne sondowanie terenu. Przetoczył czujnym wzrokiem po pustkach; plener wyglądał, jak wnętrze herbaty, w której ktoś zamieszał ciemny cukier. Wszędzie unosiły się drobinki, targane wiatrem z jednego punktu do drugiego. Tumany kurzu kłębiły się aż na wysokość bioder herszta. Powietrze szarpało nie tylko jego ubraniami, ale także czarnymi jak heban włosami nieznajomej.
  ― Yo — przywitał się głośno, unosząc wyprostowaną w palcach rękę na wysokość swojego ramienia.
  „Jest głucha”, odezwało się echo przeszłości. Zobaczył twarz Lary. „Czyta z ruchu warg”.
  Musiał być bliżej.
  Growlithe ruszył w kierunku kobiety, po drodze poprawiając uciskający na bark pas od torby. Ciężar towarów, które lada moment miał zamiar wymienić, wydawał mu się dziwny. Czy ta krucha istotka byłaby w stanie to udźwignąć? Najwidoczniej nie miało znaczenia, że zaraz może stracić zaopatrzeniowca.
  Klękając na brzegu desek, oparł jedną rękę o kamienne obramowanie, a drugą pomachał w powietrzu, jakby łudził się, że czarnowłosa wychwyci kątem oka ruch i zwróci ku niemu swoją twarz, żeby mógł wskazać na swoje usta i powiedzieć, bardzo wyraźnie układając wargi w każdą z literkę wyrazu: „CZEŚĆ”.
  Mętna woda, wzburzona przez napastnika, który już teraz dławił się zieloną, gęstą cieczą, powoli znów się wygładzała. Tylko kilka małych odłamków plusnęło spod ześlizgujących się dłoni Ethienne, na które Grow dopiero zwrócił uwagę.
  Hm.
  Pobielałe koniuszki palców wkrótce zsunęłyby się z konstrukcji. Wilczur podparł się kolanami o drewnianą część przeprawy i zaparł się ułożoną na kamieniu ręką, aby przypadkiem nie runąć razem z czarnowłosą w przepaść. Drugą dłoń wystrzelił w dół, obejmując jej nadgarstek z siłą zakleszczających się kłów bestii. W filmach zrobiłby to w ostatniej sekundzie, tutaj miał ich prawdopodobnie kilka więcej, jednak bez wątpienia jeszcze parę chwil zmarnowanych na ociąganiu się, a długo tłumaczyłby Larze zniknięcie łącznika.
  Automatycznie szarpnął się do tyłu, płynnym ruchem przenosząc równowagę na dolne rejony sylwetki. Sam opadł twardo na ziemię, ale przy okazji wciągnął handlarkę. Najwidoczniej nie przemyślał faktu, że jej ubranie jest słabą ochroną przed chropowatą i kującą powierzchnią, po której przejechała boleśnie biodrami. W jego ramionach była jednak bezpieczniejsza, prawda?
  Połowicznie wylądowała na suchej części mostu, połowicznie na brzuchu i piersi Wilczura; klatka piersiowa unosiła się i opadała szybciej niż zazwyczaj, ale prędko uspokoił rytm oddechu. Już po wszystkim.
  Wiatr szczególnie im jednak nie sprzyjał; dął tak mocno, że nawet przykrótkie włosy Growlithe'a opadały mu na twarz i przysłaniały cały kadr.
  Wsparty z tyłu na ręce, wolną (tę, którą właśnie odsunął od przegubu Ethienne) sięgnął do fryzury. Niedbale zaczesał kosmyki do tyłu, mrużąc oczy w zwycięskim uśmiechu. Najwidoczniej za największy sukces dopiero co rozegranej sceny uważał ten moment, w którym zorientował się, że nieznajoma była w niebezpieczeństwie.
  ― Hej — powiedział z niesłabnącym uporem i akurat w tej samej chwili Desperacja jakby przycichła. Szum w uszach ustał, a niesforne pasma znieruchomiały. To samo stało się z jej włosami, które opadły jak wstęgi po ostatnim ruchu tancerki. Uśmiech Wilczura pobladł.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach