Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 3 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Nie zamierzała czekać na zbawienie, dlatego też kiedy tylko zawisła, w ostatniej chwili łapiąc rozpaczliwie palcami za mokre kamienie, od razu spróbowała zarzucić nogę na górę, by w jakikolwiek sposób móc się podciągnąć i wpełznąć na twardą powierzchnię. Noga jednak za każdy razem ześlizgiwała się, a wraz z nią całe ciało dziewczyny obniżało się o kolejne cenne milimetry. I zapewne runęłaby wprost do zielonego śluzu niewiadomego pochodzenia, gdyby nie silna dłoń, która objęła jej nadgarstek.
W pierwszych sekundach myślała, że to jeden z tamtej dwójki jakimś cudem przeżył i teraz będzie szukał zemsty, ale wystarczyło jedno spojrzenie, by zrozumieć, w jakim błędzie była. Nie widziała jego twarzy. Słońce opadające na jego plecy, rzucało na tyle mocny cień, że nie była w stanie niczego dostrzec oprócz zarysu i jasnej aury. Usta rozchyliły się nieznacznie, a serce zabiło mocniej przepełnione porcją nieskończonej ekscytacji.
Jego aura była taka jasna, lśniąca, niczym rycerz z książek jej matki o których z takim zapałem czytała wieczorami. Czyżby... czyżby mimo przekleństwa tego całego świata, brudu i syfu, jaki go otaczał, jednak znalazła się taka osoba wyrwana iście ze stron grubrych tomów?
Oczarowana nawet nie zwróciła najmniejszej uwagi na fakt, że nieznajomy wyciągając ją znad krawędzi otarł boleśnie jej skórę o krawędź mostu. To w tym momencie było najmniej ważne. Oparła się z wdzięcznością małej dziewczynki po części o jego klatkę piersiową, a po części o brzuch. Wzięła kilka głębszych oddechów, a potem zadarła głowę, by z wypiekami na bladych policzkach móc spojrzeć w oczy swojemu rycerzowi i wybawcy.
I wszystko szlag trafiło.
Jak pęknięta bańka  mydlana, cały czar prysnął w oka mgnieniu. I chociaż nadal wpatrywała się w niego, to mina momentalnie jej zrzedła, wypierając wszelakie zauroczenie, a w jego miejsce wpraszając zdegustowanie. Że też ze WSZYSTKICH pieprzonych osób na Desperacji, akurat na niego musiała trafić.... i że niby jeszcze ją uratował? ON? Ta zakała ludzkości, ten duży dzieciak, dupek, cham, niewychowany prostak, co zdemolował jej kuchnie? Że niby ma mu podziękować? Niedoczekanie.
Gwałtownie odepchnęła się od niego, chcąc jak najszybciej zerwać z nim kontakt fizyczny, ale nie przewidziała faktu, że nadal siedzą na skraju mostu i wystarczy jeden nieostrożny ruch, by runęła w dół. Kiedy poczuła, że traci równowagę, a ciało leci do tyłu, wyciągnęła dłonie i złapała go za ubranie, tym razem szarpiąc sobą w jego stronę z taką siłą, że powaliła go na plecy, samej przylegając do niego jak strwożone dziecię, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi.
Raz. Dwa. Trzy.
Opamiętała się.
Ponownie wyprostowała się, z kamienną twarzą zeszła z niego, siadając tuż obok. Wciąż nie pozwalając wkraść się jakiejkolwiek emocji na jej twarz, sięgnęła po najbliższy kamień, który uniosła obiema dłońmi, choć te drżały od ciężaru. Powoli spojrzała na niego gotowa do obrony...
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

Jak twarde uderzenie ręką w twarz.
 Sekunda, która zdawała się trwać przez najbliższy kwadrans, nagle zeszczuplała do rzeczywistych rozmiarów, a za nią padła kolejna i następna, wprawiając czas w prawdziwy bieg. Wilczur wydawał się równie zaskoczony co sama Ethienne, ale w porównaniu do niej, nawet przez myśl mu nie przeszło, aby zrzucać z siebie kobietę. Kontakt fizyczny był w jego świecie bardzo naturalny. Przywykły do noszenia ciężarów w obecnej sytuacji nawet nie rejestrował wagi czarnowłosej — prawie tak, jakby jej organizm wypełniony był powietrzem. I może przez taką właśnie wizję jego ręka, w nagłym odruchu, wylądowała na talii Theles, przyciskając ją mocniej do siebie. Zdążył jednak oprzeć palce na jej lędźwiach, wsuwając opuszki w materiał założonej przez handlarkę sukienki, gdy ta zerwała się do pionu i na kilka następnych chwil raz jeszcze zatrzymała czas.
 Źrenice Wilczura zwęziły się gwałtownie, ręka jednak nie sięgnęła ponownie po nadgarstek tej „damy w opałach”. Nawet nie musiał tego robić. Nim zdążył zareagować, doświadczył mocnego impetu i tym razem łokieć stabilizujący jego pozycję ześlizgnął się, posyłając plecy Wilczura na twarde deski. Poczuł jak powietrze wypełniające płuca, pod nagłym uderzeniem, szuka wyjścia. Odetchnął głębiej, mocno zaciskając powieki. Upadając, huknął potylicą w drewno i był pewien, że otwierając oczy, ujrzałby gwiazdy o wiele bliżej niżby tego chciał. Odliczał od dziesięciu w dół.
 Ze ściśniętego gardła wyrwało się marudne stęknięcie, gdy kobieta zaczęła się poruszać, jeszcze bardziej naciskając na obolałe miejsca. Grow zmusił się więc do zerknięcia na nią (siedem... sześć), ale widok, jaki ujrzał, kategorycznie wpisał się na sam dół listy obrazów, które chciałby zobaczyć zaraz po uratowaniu komuś życia.
 — Odłóż to — polecił ironicznie, ostrożnie podnosząc się do poprzedniej pozycji, a zaraz potem do siadu. Od razu wsunął palce we włosy, próbując nieudolnym ruchem strzepać z kosmyków przynajmniej część piachu i kurzu. Kątem oka wciąż przyglądał się czarnowłosej. A przysiągłby, że kiedy wiatr ustał, jej twarz wyrażała autentyczny podziw. Dlaczego dosłownie moment później zachowała się, jakby dotknęła gniazdka mokrymi rękoma?
 — Dobrze ci radzę — dodał, opuszczając ramiona i przechylając głowę nieco w bok, aby rozluźnić mięśnie karku. Kiedy to robił, w czaszce całe szkło przesunęło się na jedną stronę, zgrzytając i popiskując przy każdym ocierającym się o siebie elemencie. Nienawidził tych częstych sytuacji, w których wewnątrz umysłu miał bolesny mętlik. — Może trochę więcej lojalności wobec swojego wybawcy? — Nacisnął na ostatnie słowo, choć przypomniał już sobie, że kobieta nie była w stanie go usłyszeć. Zakładał jednak, że po samym ruchu ust, o wiele bardziej aktorsko poruszanych, dostrzeże sarkazm jaki towarzyszył temu tytułowi.
 Wybawca.
 Kto by pomyślał, nie?
 Wczoraj rzucał jej krzesłami, przewracał meble, demolował kuchnię. Następnego dnia, jakby nigdy nic, brał na siebie jednego z jej oprawców, a potem w iście hollywoodzkim stylu ratował od runięcia w gęste odmęty cieczy, której do wody było równie blisko co niebu do ziemi.
 Grow wskazał na siebie palcem.
 — Przysyła mnie Lara.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Co jak co, ale nie zamierzała tak łatwo odpuścić. Nie przed nim. Nie PRZED TAKIM DUPKIEM, jakim był.
Ale ciężar kamienia przesądził o sprawie i ostatecznie opuściła dłonie, wypuszczając z nich i odkładając obok tak prymitywną broń. Spojrzała na kamień tęsknie, jakby jeszcze do ostatniej chwili walczyła sama ze sobą.
Wybawcy. Wybawcy. Ha, dobre sobie.
Prychnęła bezdźwięcznie, odwracając głowę w bok z niemym "hmpf", nie zamierzając więcej go słuchać. Ten... ten... ten pędrak naprawdę sądził, że okaże mu jakąkolwiek wdzięczność? Że niby za co? Za ratunek? Jeszcze czego. Sama poradziłaby sobie. W końcu zarzuciłaby nogę na ten przeklęty most, a potem się podciągnęła. Tak, na pewno byłoby tak, gdyby nie jego interwencja.
Odwróciła głowę, ponownie na niego spoglądając, zdając sobie sprawę, że nie powinna odwracać się do niego tyłem. Nie ufała mu. Za żadne skarby. Mógł przecież w każdej chwili ponownie ją zaatakować, tak samo jak w jej własnym domu. Nigdy mu nie wybaczy mebli, które połamał bo taki miał kaprys.
Niczym rozpieszczone dziecko. O tak, zapewne był cholernie rozpuszczony. Zresztą, pomimo krzywej gęby poprzecinanej mnóstwem blizn (które zapewne pozostawiły mu kobiety, zapewne tak było), brudnych od Desperacji włosów i niezadowolonego wyrazu twarzy, miał w sobie coś z panicza. Z jakiejś cholernej arystokracji, o których czytywała w książkach. Książę od siedmiu boleści.
"Przysyła mnie Lara."
Wyprostowała ramiona, a na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie przemieszane z wręcz niedowierzaniem. O Bogowie miejsce litość. Należał do DOGS...? ON? Westchnęła ciężko zastanawiając się czemu los jest tak okrutny dla niej. Nie chciała robić z nim interesów ani też dobijać targów, zwłaszcza, że miała prośbę do Lary jako członkini Psów, ale z drugiej strony potrzebowała tej wymiany. Dylematy.
Przysunęła się bliżej, mrużąc oczy i złapała go za lewy nadgarstek, unosząc wyżej jego dłoń i oglądając ją. Po chwili zrobiła to z drugim, następnie złapała za poły materiału przy szyi i mężczyzny i odchyliła je. Dopiero teraz przyuważyła jego paskudną bliznę na gardle. Dotknęła chłodną opuszką nieregularnego zgubienia, a potem pokazała na swoje gardło, jednocześnie przechylając głowę w bok, w niemym pytaniu. Trwało to jednak zaledwie dwie sekundy, gdy upomniała się w duchu, że nic ją to nie interesuje. Pokręciła głową na boki i sięgnęła do boku mężczyzny, niemalże wpadając na niego całym swoim ciężarem.
Jest.
Złapała za materiał żółtej chusty i pociągnęła ją, jednocześnie wyciągając z kieszeni. Spojrzała na nią w milczeniu i jeszcze ciężej westchnęła, pełna rezygnacji. A jednak. Nie kłamał. NAPRAWDĘ należał do DOGS. W pełni poddana podniosła się i podeszła do swoich rzeczy. Ze skórzanej torby wyciągnęła notes i zaczęła skrobać w nim krótką wiadomość, którą po chwili pokazała mężczyźnie.
"Wasz Przywódca ma niezłe poczucie humoru, że przyjął cię do siebie. Ha ha ha." A na podkreślenie swoich "słów" uśmiechnęła się szeroko. Szybko doskrobała resztę wiadomości.
"Co z Larą? Potrzebuję jej pomocy. Miała udać się ze mną do Dawnej Świątyni u Brzegu dwa dni drogi stąd"
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

No dobrze. Musiał przyznać, że kiedy kobieta chwyciła za kamień z ewidentnym zamiarem wytrącenia z jego głowy dalszych pomysłów, kompletnie stracił wiarę w to, że dostanie podziękowania. Jeszcze trochę się łudził, ale cała nadzieja wyparowała w moment. Przebiło ją zainteresowanie.
 Nie odsunął ręki, którą kobieta łapczywie pochwyciła, jakby zdała sobie sprawę z tego, że pierwszy raz widzi tak zacny wynalazek. To aż niesamowite, ile potrafił znieść bez zająknięcia, tylko dzięki wiedzy, że handlarka prowadziła interesy z Larą. A on ufał Larze. Nie wyrwał się więc, gdy dłonie czarnowłosej dziwaczki zaczęły błądzić po jego ciele, a oczy to ciało skanowały jak rasowe czytniki. Uśmiechnął się tylko trochę, kiedy złapała za poły jego ubrania i szarpnęła za nie, aby spojrzeć pod materiał. Na końcu języka miał jakiś głupi tekst. Czuł niemal, jak wyrazy przechodzą mu już przez gardło; miały posmak sarkazmu. Z przełyku nie wyrwało się jednak nic poza nagłym chrypnięciem. Ciężar Ethienne był wątpliwy, ale nagły nacisk na brzuch... kto tak naprawdę potrafiłby to zignorować?
 Uśmiech, jaki trzymał się cały czas na jego obliczu, nagle przemienił się w grymas. Przyglądał się w milczeniu, jak nieznajoma wyszarpuje z jego kieszeni materiał o barwie spranego złota. Ta chusta miała tyle lat, że czasami dziwił się, że jeszcze się nie rozleciała. Z drugiej strony dbał o nią jak o żadną inną szmatę, więc kiedy ciemnowłosa postanowiła się podnieść, on zajął się składaniem materiału. Odwrócił go wtedy na drugą stronę, ukazując wyszytego przez Terriery wilczura, ale gdy Etheinne wróciła z notesem, chusta spoczywała z powrotem w kieszeni, ponownie trafiając w miejsce poza rejestrem cudzych oczu.
 Tymczasem oczy Wilczura zaczęły śledzić tekst.
 Próbował czytać, kiedy nadarzała się do tego okazja, ale zbiór lektur był szczupły. Znudziło mu się to, co miał na półce. Większość tekstów znał zresztą na pamięć. Recytowałby „Oskara i panią Różę” po wybudzeniu w środku nocy. Japońskie znaki wciąż stanowiły dla niego pewien rodzaj wyzwania; niektóre zacierały się, kiedy zbyt długo ich nie używał i tym razem także ledwo pojął przekaz.
 Miała duże szczęście, że rekomendowała ją Lara.
 — Cóż... — zaczął niespiesznie, samemu wreszcie zbierając się z ziemi. Przeczytał następne jej słowa i starał się skupić przede wszystkim na nich. W przeciwnym wypadku nie miał pewności, czy zdoła się powstrzymać przed czymś, co zmusiłoby Larę do szukania nowego zaopatrzeniowca. — Wygląda na to, że jesteś na mnie skazana.
 Niedbałym ruchem pociągnął dół koszulki, aby poprawić pofałdowany materiał. Kiedy wcześniej dotknęła blizny na jego gardle, w zasadzie nie zareagował, a teraz, co idiotyczne, zdawało mu się, że cały czas czuje na szramie chłód jej palców. Być może dlatego potarł gardło wnętrzem ręki.
 — Czym jest dawna świątynia i co tam jest do roboty? — A potem, jakby przypomniawszy sobie, że wciąż ma tonowy bagaż przewieszony przez ramię, zsunął dłoń na torbę i poklepał ją, strzepując przy okazji masę kurzu. — I co z tym? Chyba nie mamy zamiaru szlajać się przez dwa dni z połową magazynu na barkach? To nie są pióra.
 Użył liczby mnogiej.
 No to przesądzone.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Westchnęła cierpiętniczo. Uniosła głowę i spojrzała w jasne niebo, zastanawiając się za jakie grzechy ją to spotkało. Czyli że będzie naprawdę skazana na niego? Na tego prymitywnego pędraka? No cóż, jak to mawiała jej matka "jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma". No cóż, nie było co ukrywać, ale potrzebowała kogoś, kto ma "uszy". Podróż była daleka i w dość niebezpieczne tereny, a głuchoniema osoba, zwłaszcza kobieta, mogła sobie najzwyczajniej w świecie nie poradzić. Zerknęła na mężczyznę. Z trudem jej to przyszło, ale musiała przyznać, że był dość silny. Nawet silniejszy Lary.
No to postanowione.
Powoli skinęła głową i już miała wstawać, ale kolejne słowa wypowiedziane przez mężczyznę, przykuły na moment jej uwagę. Kąciki jej ust uniosły się ku górze, a potem odwróciła lekko głowę w bok i przykładając wierzch dłoni do warg, zaczęła się niemo śmiać. Był aż tak nadgorliwy, że chciał udać się teraz? Był nawet uroczy. Szkoda, że to były jedynie pozory. Bestie nigdy nie były urocze. Sięgnęła do notesu i szybko zaczęła w nim kreślić, a potem na powrót podsunęła go niemal pod sam jego nos.
"Nie głuptasie. Wracamy do siebie, zanosimy rzeczy i spotykamy się jutro z samego rana. I jest to miejsce, w którym znajdę specjalne rośliny do produkcji. Oczywiście za pomoc DOGS zostanie wynagrodzone. Jak zawsze".
Zamyśliła się na moment, a potem pospiesznie dopisała, nieco w koślawy sposób, lecz nadal czytelnie.
"Jutro, tutaj, tuż po wschodzie słońca|.
Miała tylko nadzieję, że mężczyzna nie jest śpiochem, i że wstanie rano. I przede wszystkim nie wystawi jej do wiatru. Skinęła głową i podniosła się, nim jednak zabrała swoje rzeczy, kucnęła przed martwym mężczyzną. Z lekkim cieniem obrzydzenia przewróciła go na bok i zaczęła szperać po jego kieszeniach. Niestety, nie znalazła przy nim nic cennego, oprócz jednej broni palnej. Ujęła ją w dwa palce i przyjrzała się uważniej. W sumie nie znała się na broniach, ale może uda jej się dostać coś za nią? W sumie wszystko byłoby lepsze od tego. Może jakieś ubrania na zimę? A może....
Podniosła się, prostując plecy.
Długi się spłaca
Odwróciła się do jasnowłosego i podała mu znalezisko. Potem wskazała na martwego mężczyznę, a następnie na wodę, gdzie jakiś czas temu swój żywot, najpewniej, zakończył drugi z mężczyzn. Spojrzała uważnie w dwubarwne tęczówki jasnowłosego. To była zapłata i podziękowanie za uratowanie życia. Długo został spłacony. Ponownie skinęła głową, zabierając rzeczy, które przyniósł, zostawiając swoją torbę. Nim odeszła, wskazała jeszcze raz palcem na most, a potem na niebo. Nie zapomnij. Jutro.
Oddaliła się, nawet się nie odwracając.

[. . .]

Stukała zniecierpliwiona stopą o spróchniałe deski mostu. Spóźniał się. A przynajmniej takie miała wrażenie. Może jednak ją wystawi? Lara nigdy czegoś takiego nie zrobiła. Ale z drugiej strony czego innego mogła spodziewać się po człowieku, który wpieprza się do cudzego domu i go demoluje, a potem wychodzi jak gdyby nigdy nic? No cóż, najwyżej będzie musiała zaufać swojemu kulawemu szczęściu i spróbować sama. Już poprawiała pasek torby oraz łuk na plecach, kiedy w oddali ujrzała jego sylwetkę. Musiała przyznać, że odczuła ulgę na jego widok. Przynajmniej nie będzie sama.
W jej ciemnych oczach pojawiła się irytacja, która wręcz krzyczała "spóźniłeś się", ale wzrok szybko złagodniał. Stanęła na przeciwko niego i uniosła obie dłonie, dotykając jego obu uszu, a potem wskazała na swoje.
Będziesz moim słuchem. Miała nadzieję, że zrozumie niemą aluzję. Pozostała ostatnia kwestia. Wyciągnęła w jego stronę kartkę z napisem "Ethienne" i jednocześnie podała swoją dłoń.
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

Głuptasie..?
 Słyszał to tylko raz w życiu, podczas bardzo żenującej sytuacji. Był wtedy zezłoszczony i zaryczany, ale to chyba nic dziwnego. Miał cztery lata. Sam pomysł, by ktokolwiek zwracał się do Wilczura w taki sposób, nie przeszedłby kwalifikacji u najbardziej zażartych wrogów. Jeżeli były osoby skore nazywać go inaczej niż bluzgami lub nazwami przeżartymi wręcz przesadnym patosem — musiały być zwyczajnie nieświadome tego, z kim mają do czynienia.
 Nie kierował się teraz arogancją, choć bez dwóch zdań nie zaniedbywał swojego ego. Wykluczając kwestię samego snobizmu, czy tego chciał, czy nie, był ogólnodostępną personą. Znaną. Lepiej lub gorzej, z dobrych lub złych czynów, ale kto tak naprawdę nie słyszał o herszcie DOGS? Kto nie miał choć szczątkowych informacji na temat cech charakterystycznych, z którymi Growlithe nigdy się nie krył?
 Uśmiechnął się do Ethienne.
 Cóż, najwidoczniej ona.
 W duchu przyznał, że w pierwszej sekundzie poczuł mocne ukłucie tuż pod sercem. Złość. Szybko zdał sobie jednak sprawę, że przyglądanie się, jak kobieta stąpa po cienkiej jak ostrze noża granicy było najzwyczajniej zabawne. Tej laleczce nie przyszło założyć, że Lara poprosiła o pomoc kogoś będącego, formalnie, poza zasięgiem. Perspektywa ujrzenia reakcji, gdy wreszcie wszystkie karty zostaną odsłonięte... Grow mimowolnie obiecał sobie, że będzie znajdował się wtedy bardzo blisko handlarki. Wszystko po to, by zobaczyć wszystkie możliwe emocje na jej twarzy w chwili, w której dowie się, z kim tak naprawdę przeżyła ostatnie dni.

Grow zjawił się jak zwykle spóźniony. Poprzedniego dnia, kiedy odebrał pistolet od kobiety, a potem zarzucił sobie jej torbę na bark i wreszcie poszedł w swoją stronę, nawet nie zakładał, że po powrocie do domu tak dużo czasu spędzi nad otrzymanym przedmiotem. Desert Eagle. Broń idealna do filmowych ujęć, kiepska, kiedy chciało się jej użyć do szybkiego ostrzału w życiu realnym. Oczywiście, i tak mieli dużo szczęścia. Nie bez przyczyny to cholerstwo miało takie zabezpieczenia. Sile odrzutu towarzyszył przeszywający pół ulicy huk. Gdyby napastnik pociągnął za spust z tak bliskiej odległości, jaka dzieliła go od kobiety, z jej głowy pozostałby już chyba tylko fresk. Nie miało to jednak znaczenia, co? Byłaby martwa bez względu na to, z jakiej broni by strzelano. Wczoraj nie było mowy o tym, aby ktokolwiek spudłował. Liczyło się tylko to, kto szarpnie za cyngiel jako pierwszy.
 Tak czy inaczej Grow spędził długie godziny nad próbą przypomnienia sobie wszystkich informacji, które mogły okazać się użyteczne. Niestety, lata służby w policji minęły bezpowrotnie, a wiedza zdobyta na licznych warsztatach oraz treningach ulatywała z każdym dodatkowym rokiem przeżytym na Desperacji. Zdawało się, że tutaj naprawdę sprzęt nie miał znaczenia. Chodziło o to, kto potrafił go używać i kiedy.
 Zostawił więc Desert Eagle'a w swoim pokoju, tak samo jak ukochaną, choć mocno wysłużoną berettę. Mimo wszystko nie był zwolennikiem dystansowców. U Ethienne zjawił się niemal bezbożnie nieuzbrojony.
 Chyba jedyną jego bronią był ten zawadiacki uśmiech, jakby zakładał, że kobieta wybaczy mu spóźnienie od razu po ujrzeniu kącika ust uniesionego w szczególny sposób.
 Ale oczywiście nie.
 Mimo tego uśmiech nie zelżał. Przytaknął tylko, kiedy dotknęła jego uszu. Nie do końca zrozumiał przekaz, ale nie grało to w sumie roli — korzystał za słuchu równie intensywnie co z węchu. Wzrok miał nie najlepszy.
 W porównaniu do Ethienne.
 Czytał jej imię w skupieniu, które przykryło dotychczasową, nonszalancką minę. Wargi Wilczura ściągnęły się jakby w sekundowym zawahaniu. Uścisnął jej dłoń, przytrzymując ją o kilka politycznie niepoprawnych sekund za długo.
 — Charles.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wędrowali już z dobre trzy godziny, jak nie więcej. Pogoda, o dziwo, tego dnia wyraźnie dopisywało. Słońce górowało na niebie, dzięki temu jesienna temperatura w żadnym stopniu nie doskwierała. A do tego póki co spotkali na swojej drodze jedynie parę żywych istot, a raczej jedynie minęli ich. I nic nie wskazywało na to, by cokolwiek miało zakłócić ich dalszą podróż, choć jak wszyscy wiedzą, los bywał skurwysynem i uwielbiał dokopywać w najmniej spodziewanym momencie.
Ethienne była tego w pełni świadoma, ale nie zamierzała spoglądać na wszystko w ciemnych barwach. Była ostrożna, ale nie na tyle spięta, by nerwowo się rozglądać, choć w jej wypadku to właśnie wzrok grał główną rolę. Jednakże w tej kwestii postanowiła zaufać, choć w drobnym stopniu, swojemu towarzyszowi. Zerknęła na niego zaciekawiona, mogąc się teraz dokładniej mu przyjrzeć. Pierwsze co rzucało się w oczy, były zdecydowanie paskudne blizny na jego skórze. I choć z pewnością go oszpecały, to jednak w jakiś chory sposób pasowały do aury, jaka go otaczała.
W końcu dotarli do punktu, który dziewczyna już wcześniej obrała jako "przystanek". Rzeka o szerokości dobrych dziesięciu metrów, zaskakująco "zdrowo" wyglądająca. Co prawda nie działała toksycznie na skórę, to jednak lepiej unikać dostania się jej do ust. Można było jedynie domyślać się ile pasożytów złożyło w niej swoich jajeczek. Ale to nie sama woda zmartwiła Ethienne w tym momencie. Przystanęła przy kawałku drewna i westchnęła ciężko. Most. Most, którego już nie było. Ciężko było powiedzieć czy nurty wody w pewnym momencie go zmył, czy coś innego w jakiś pokraczny sposób zniszczyło jedyną drogę przedostania się na drugi brzeg bez konieczności zamoczenia. Fakt jednak był taki, że będą musieli wejść do wody, a to niekoniecznie uśmiechało się dziewczynie.
Spojrzała na jasnowłosego z nutą rozczarowania w oczach, ale szybko zostało wymazane przez błysk podekscytowania. Doskoczyła do niego i gwałtownie zaczęła uderzać go w ramie, żeby zwrócić jego uwagę na siebie, jednocześnie drugą ręką wskazując gdzieś ponad jego ramie. Jak się okazało, wskazywała na ul na jednym z drzew. Parę pszczół leniwie unosiło się dookoła swojego domu, nie spodziewając się apokalipsy, jaka miała nastąpić. A przynajmniej w jakim zamiarze była Ethienne.
Wyszczerzyła się nagle do członka gangu, a potem zaczęła rozglądać, jednocześnie zrzucając na ziemię swoją torbę. Podbiegła do innego drzewa i złapała za gałąź. Naparła na nią, trzasnęło i zważyła w dłoniach zdobyczną broń".
Wróciła się i podała gałąź mężczyźnie, a potem złapała go za ramiona i zaczęła ustawiać w odpowiednim miejscu. Co chwilę wpatrywała się w ul, jakby oceniała odległość i długość ramienia Charles'a oraz gałęzi. Skinęła głową, gdy była pewna, że dobrze stoi, odsuwając się samej, a potem wskazała na ul i na mężczyznę, zrobiła zamach jakby uderzała niewidzialnym bejsbolem i wskazała palcem w stronę rzeki.
Schyliła się wyciągając strzałę z kołczanu i naciągnęła cięciwę łuku, celując milimetr ponad ul. Spojrzała ostatni raz na mężczyznę, a potem wystrzeliła.
Ul upadł, a ciszę przerwało gwałtowne bzyczenie.
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

Ethienne bazowała na zmyśle wzroku, Grow — węchu. Był jednak pewien, że pomimo wielkich różnic, jedno ich łączyło. Z nie najlepszą widocznością Growa niejednokrotnie zaskakiwano, szczególnie, gdy atakowano go od lewej. Ethienne musiała mieć oczy dookoła głowy, ale starczyło, by zbyt długo skupiała uwagę na jakimś punkcie, by można ją było zajść od tyłu i spacyfikować. Doświadczenie szlifowało jednak jeszcze jeden mechanizm w organizmie — intuicję. I to właśnie szósty zmysł zmusił Wilczura, aby zerknął ku Ethienne akurat wtedy, gdy ta zaczęła mu się przyglądać. Odpowiedział jej mimowolnym uśmiechem, bez krępacji ukazując biel zębów. Bawił go ten ciągły nadzór ze strony kobiety. Sam ją już zaakceptował. Przecież Lara jej ufała. Jak miałby nie obdarzyć protekcją handlarki? Lara ręczyła za ich obu, więc w czym rzecz?
 Przez większość podróży nie zwracał więc na Ethienne uwagi, kilkakrotnie trzymając głowę obróconą w przeciwną do niej stronę. Miała zatem tyle szans...
 Przymrużył nagle ślepia. W oddali majaczył jakiś kształt, zwykły cień. Ktoś ich śledził? Po co? Byli na razie parą mało rzucających się w oczy wymordowanych. Ani lepiej, ani gorzej ubrani od innych. Czy ktoś go rozpoznał? Zerkając ukradkiem przez ramię zanotował, że ciemna plama zniknęła. Może za jednym z budynków lub za martwym pniem drzewa. Była opcja, aby to Ethienne stała się celem? Nigdy o niej nie słyszał, ale nie wymieniała się towarami jedynie z DOGS. Lara nie wychodziła z siedziby tak często, by to było możliwe...
 — Hm? — wyrwało mu się, kiedy poczuł klepnięcie w ramię. Myśli, które rozpierzchły się jak ławica ryb spłoszona przez rekina, na powrót zaczęły skupiać się w jednym punkcie. Obarczył więc Ethienne całą swoją uwagą. Kiedy wskazała na ul, przerzucił spojrzenie na pofałdowaną konstrukcję gniazda. Stał w lekkim rozkroku, z rękoma luźno opartymi na biodrach i kurwa w ogóle nie pojmował, w czym im pomogą Maja z Guciem.
 W zasadzie, kiedy czarnowłosa ruszyła w tylko sobie znanym kierunku, do herszta dotarł co najwyżej fakt, że kobieta rzuciła swoją torbę na ziemię. Podniósł ją więc i zarzucił pas na ramię, czując się jakoś tak głupio; jakby oglądał skecz, którego nie potrafi zrozumieć, a więc także się z niego śmiać, choć wszyscy wokół wybuchali gromkim jazgotem, chichotem i rechotem. Nawet kiedy (jakoś tak bezwiednie) chwycił za kij, który ułamała kobieta, nadal nic nie skłębiło się pod czaszką. Zarejestrował już, że nie ma mostu. Strumień nie wydawał się szczególnie wartki ani głęboki, ale tak naprawdę nie miał pewności. Poza tym nikt nie lubił wilgotnych, lepiących się i ograniczających ruch ubrań.
 — I co? — zapytał, burząc jeszcze bardziej swój nieład na głowie. Kiedy palce dotarły do potylicy, podrapał się po włosach, ale nawet ten zabieg nie naprowadził go na tor myślenia handlarki. Żadna żarówka nie zamigała i nie rozbłysła. Żadna część wielkiej maszyny nie trzasnęła i nie zaczęła z maniakalnym uporem pracować. Czego oczekiwała? Że wyjebie ul w kosmos? I w czym to miało pomóc? Potarł kark, dając się jednak przestawiać jej niecierpliwym dłoniom. Stanowczo za często go dotykała.
 — Nie mam pojęcia o co ci chodzi — przyznał, kładąc nacisk na wypowiadane słowa. Ethienne na powrót mogła poczuć na sobie wyczekujące spojrzenie, kiedy wymordowany uniósł brew i tylko tym jednym ruchem po raz trzeci zapytał: co mam niby z tym zrobić?
 Prawdziwe pytanie powinno jednak brzmieć: DLACZEGO?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jeszcze chwila, jeszcze moment i....
.... I nic.
Wpatrywała się w niego z wyczekiwaniem, ale on NIC NIE ZROBIŁ. Stał tam jak ten kołek trzymając ten cholerny kij. W ostatniej chwili chciała wyrwać mu go i samej to zrobić, ale było już za późno. Wściekłe osy zaczęły niebezpiecznie lecieć w ich stronę, i jedyną rzeczą, która przyszła jej do głowy, było złapanie jasnowłosego za nadgarstek i pociągnięcie go za sobą w celu ucieczki. Nie miała pojęcia jak długo biegną, nawet nie odwracała się za siebie. Kilka razy skrzywiła się, kiedy poczuła nieprzyjemne użądlenia na ciele, ale nie było to na tyle tragiczne, by zacząć panikować. A przynajmniej w tamtej chwili zupełnie się tym nie przejmowała.
Zatrzymała się dopiero w chwili, kiedy poczuła ogień w klatce piersiowej a oddech był nierówny i urywany. Puściła mężczyznę i zgięła się w połowie, łapiąc łapczywie oddechy, próbując się uspokoić. Trwało to parę dłużących się sekund, a potem... a potem zadarła głowę i spojrzała na niego ze złością. Wszystko zaprzepaścił. Jak mógł nie zrozumieć tak prostego komunikatu? Rozejrzała się w poszukiwaniu swojej torby, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że miał ją jasnowłosy. Dopadła do niej, otworzyła i wyszarpała notes wraz z ołówkiem. Pospiesznie, i wręcz chaotycznie kreśliła na kartce, a potem niemalże podsunęła ją pod sam nos mężczyzny.
Czemu tego nie zrobiłeś? Mielibyśmy miód!
Westchnęła ciężko i uniosła oba palce do skroni, które zaczęła masować. Ten facet doprowadzał ją do szału. Miała wrażenie, że lada moment rozwali jej łeb. Ethienne, spokojnie. Weź jeszcze parę głębszych wdechów i wydechów. Uspokój się. Już po wszystkim. Nerwy na nic się nie zdadzą. No już, już.
Uniosła już spokojniejszy wzrok, ale jedynie pokręciła głową. Jak on przeżył na Desperacji? Wyglądał dość młodo, a przynajmniej tak jej się wydawało, mimo wielu blizn, podkrążonych oczu, i uroczych piegów na jego skórze. Ale pewnie nie miał nawet trzydziestu lat. No nic. Odwróciła wzrok w stronę jeziora. Muszą zapomnieć o smakowitym miodzie i spróbować przedostać się na drugą stronę.
Zabrała od niego torbę i przerzuciła ją sobie przez ramie. Następnie zdjęła buty i przymocowała je za pomocą sznurówek do paska torby, chwyciła za spódnicę i podwinęła ją aż po same uda, związując z boku w supeł. Wskazała głową na wodę, a potem... a potem ruszyła w stronę wody, ostrożnie stawiając kroki. Byle tylko się nie poślizgnąć. Byle nie nadepnąć na ostry kamień. Byle nic jej nie uwaliło w nogę. Machinalnie potarła policzek, na którym pojawił się już bąbel po ugryzieniu. Przesunęła paznokciem zastanawiając się, czy zostało żądło. Raptownie stopa jej uciekła, a równowaga została brutalnie zachwiana. Machając rękoma na boki, wpadła na na Charles'a, łapiąc go za ramiona.
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

 Stała w rozkroku, z tym swoim łukiem i strzałami, czekała na jakiś cud, a potem niemożliwie nagle, jakby ktoś wcisnąć „play” na pilocie, poruszyła się, sięgając ręką do jego nadgarstka. To ile mógł mieć lat, kiedy ktoś go tak prowadził? Trzy? Mimo ukłucia rozdrażnienia ruszył się do biegu za towarzyszką. Jej długie włosy falowały na wietrze jak morskie, nocne fale. To przypominało opowieści ojca. Te o nieprzebytych wodach, o groźnych stworzeniach ukrytych w czarnych głębinach, o horyzoncie, którego nie dało się doścignąć, a mimo to załoga wciąż tego próbowała.
 Wolną ręką odbił od siebie jedną z os, posyłając ją siłą uderzenia w jasną cholerę. Nie miał pojęcia, czy któraś go użądliła, ale raczej nie. Jedynym dotkliwym bólem, jaki odczuwał, był ucisk na przegubie, a po jakimś czasie to wściekłe spojrzenie jej oczu wycelowane w niego jak ostry sztylet.
 Skrzywił się od razu, robiąc pół kroku do tyłu, jakby zamierzał się wycofać. Czego się po niej spodziewać? Nie miał pojęcia. Tym bardziej, że w jednej chwili potrafiła stać nieruchomo, a w następnej...
 … właśnie.
 Jak na zawołanie spiął mięśnie, ale Ethienne dopadła jedynie do torby. Rozpięła zamek i zaczęła w niej szaleńczo grzebać, finalnie wyciągając notatnik i ołówek. Przeczytał nagryzmolone znaki z uwagą pilnego ucznia. Mielibyśmy miód? Obrzucił kobietę nieodgadnionym spojrzeniem, ale nic nie powiedział. W sumie nie miał na to żadnego komentarza.
 Odrzucił kij, który przytargał z sobą od startu ich ewakuacyjnej podróży, a potem sam wziął się za rozwiązywanie butów. Wyciągnął z nich stopy i w ślad za pomysłem Ethienne splątał ze sobą sznurówki. Wchodząc do lodowatej wody zastanawiał się, do czego mógłby je przywiązać, żeby zwolnić ręce, ale nie miał na to czasu. Nagle poczuł uderzenie, a zanim się zorientował — objął ramieniem kobietę, przytrzymując ją blisko siebie. Nogi automatycznie ułożyły się w takiej pozycji, aby zachował równowagę i tylko podeszwy butów uderzyły w zmarszczoną nurtem taflę strumienia, rozbryzgując krople małym wachlarzem.
 — Ostrożnie, jest ślisko. — Trzymał ciepłą rękę na jej boku, ale zaraz Ethienne mogła poczuć, jak palce wślizgują się w materiał na jej plecach. Kiedy traciła stabilność, jej sylwetka przekręciła się na bok. Mogła więc złapać Growlithe'a za barki, ale on także użyczył swojego ramienia, które niefortunnie wpiło się w brzuch handlarki, tuż pod biustem. Mało taktycznie ją teraz obejmował, przytrzymując palce na wysokości jej lędźwi, jakby spodziewał się, że kiedy odepchnie go od siebie, na powrót zaburzy swoją grawitację. — Poniosę jednak twoją torbę. Jest ciężka.
 Cały czas sprawiał wrażenie skołowanego, niczym członek wycieczki, który nie został poinformowany, czego dokładnie się od niego oczekuje i dokąd się go prowadzi. Mimo tego wykonywał „ruch w ostatniej chwili”. Wcześniej, gdy Ethienne ześlizgnęła się z mostu i teraz, gdy omal nie runęła w zimno strumienia. I nadal mu nie ufała?
 Z tej odległości mógł się jej lepiej przyjrzeć. Te ciemne włosy, oczy w kształcie migdałów i krucha sylwetka zarysowana w jego wyobraźni na tyle, na ile potrafił dopasować załamania w jej sukience do prawdziwych linii ciała. Wrócił jednak do jej twarzy.
 — Powinniśmy znaleźć coś kwaśnego. Cytrynę albo pomarańcz. — Doszedł do wniosku, że gdyby naprawdę brutalnie się od niego odsunęła, zaczęliby się szarpać. Miał ścięgna napięte jak struny skrzypiec i zacięte spojrzenie, które jasno dyktowało warunki. Uspokój się wreszcie. Przez to popełniasz głupie błędy. Drapało go w gardle, by powiedział to na głos, ale zamiast tego wychrypiał jedynie: — Lub cebulę, z nią powinno być łatwiej o tej porze roku. — Uśmiechnął się nagle, jakby coś go wybitnie rozbawiło. — Domyślam się, że nie masz niczego takiego w swoim tonowym ekwipunku?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zamarła, kiedy poczuła jego silny dotyk, który bez problemu zatrzymał ją przed niechybnym upadkiem, jakby jej ciało nic nie ważyło. Owszem, może i nie grzeszyła kilogramami, ale nie była piórkiem, a w warunkach, w jakich aktualnie się znajdowali, mimo wszystko ich równowaga powinna zostać zachwiana na tyle, aby razem wpaść do wody. Jednakże nic takiego się nie stało. Silne ramiona trzymało ją stabilnie, a jedynym ruchem w tym momencie była woda obmywająca ich nogi i wiatr, delikatnie poruszający ich włosami.
Uniosła głowę, spoglądając zaskoczona na mężczyznę, jakby po raz pierwszy go ujrzała. Coś mówił, ale w tym momencie nie potrafiła skupić się na jego ustach, którymi poruszał, tylko na jego oczach. Nie zadawała sobie podstawowego pytania "dlaczego" to zrobił, bo przecież równie dobrze mógł ją zostawić a potem najwyżej wyśmiać jej niezdarność. Nie zastanawiała się właściwie nad niczym, jedynie wpatrywała w niego bez jakiegokolwiek ruchu. Jakby ktoś magiczną różdżką zatrzymał cały świat dookoła nich.
Kiedy czar prysnął, wyprostowała się ostrożnie, choć nadal trzymała mocno jego ramion, niemal wszczepiając się palcami w jego ubrania. Świat powoli na powrót ruszył swoim tempem, kiedy odsunęła się od niego, z wręcz nachalną leniwością, aż opuszki palców po raz ostatni musnęły materiał jego ubrań. Skinęła lekko głową na znak podziękowania, a potem odwróciła się i ruszyła w stronę brzegu, tym razem o wiele ostrożniej stawiając swoje kroki, nadal będąc zszokowana tym, co się stało.
Myliła się.
Na pierwszy rzut oka wydawał jej się przeciętny. Nie wyglądał na kogoś doskonale umięśnionego, na kogoś z nadprzyrodzonym refleksem, na kogoś, kto potrafi szybko podejmować decyzje. Nawet jak zdemolował jej kuchnię, zastraszył ją i jak na kogoś, kto wyzwalał w niej pokłady strachu jak przy spotkaniu ofiary z drapieżnikiem, wciąż prezentował się na zwykłego barbarzyńcę, jakich pełno na Desperacji i których po prostu powinno się unikać. W jej mniemaniu na jego temat utwierdziła ją sytuacja sprzed paru chwil, kiedy nie zareagował na zrzucony ul. Uniosła dłoń i potarła lekko policzek, gdy stopy dotknęły ziemi, nieco zapadając się w mokrym piasku.
Ale teraz... teraz zareagował wręcz błyskawicznie. Jak ktoś, kto był przyzwyczajony do sytuacji wymagających instynktowych reakcji, szybkich decyzji i precyzyjności. Jak ktoś, kto przywykł do walki. Jasne, Desperacja uczyła pewnego samozachowawczego instynktu umożliwiającego przetrwanie. To było oczywiste. Ale nie mogła wyzbyć się wrażenia, że on nie był jednak takim przeciętnym, barbarzyńskim potworem, za którego go miała.
Spojrzała przez ramie na niego.
Zdała sobie sprawę, że naprawdę nie chciałaby stać się jego wrogiem.
Nagle w jej ciemnym spojrzeniu pojawiła się nuta zaskoczenia, kiedy na bladej łydce mężczyzny dostrzegła... coś. Coś, co wyglądało jak pięciocentymetrowa larwa przypominająca pijawki z książek. Z tą różnicą, że jej ogon był zakończony ostrym szpikulcem, który zaczął się niebezpiecznie wić, by gwałtownie wbić się w skórę mężczyzny, tuż obok wgryzienia, z którego ssał krew.
Miała złe przeczucie.
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 3 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach