Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 4 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

 Wychodząc z rzeki wciąż czuł na swoim ramieniu ciepło Ethienne, jakby jej temperatura przeniknęła przez jego kurtkę i weszła pod skórę. Roztarł to miejsce dłonią, na której nadgarstku przewiesił sznurówki. Czuł się zmęczony. Sytuacji takich jak ta przeżył za dużo. Wszystkiego przeżył za dużo. Ludzie patrzyli na niego spod byka, choć przecież nie stwarzał jawnego zagrożenia — a przynajmniej nie zawsze.
 Zastanawiając się, skąd u kobiety to tragiczne przeświadczenie, że jest jej wrogiem, poczuł nagłe ukłucie. Ból przeszył jego nogę, minął biodro i wbił się w kręgosłup, posyłając wzdłuż kręgów mocny impuls. Komunikat dotarł do mózgu. Coś ścisnęło go za skronie i pochyliło jego ciało. Z sykiem uderzył ręką w przyssaną larwę.
 Gdyby nie zadziałał instynktownie, mogłoby się obyć bez dodatkowych problemów. Zaciskając zęby i łapiąc pijawkę za odwłok, dałoby radę ją ścisnąć i — być może — rozchylić jej szczęki. Zamiast tego strzepnął ją jak pył i choć cholerstwo plusnęło z powrotem w wodę, to wyrwało mu przy tym niewielki kawałek mięsa. Krew od razu wytoczyła się, jak wino z przewróconej, odkorkowanej butelki.
 Grow przez moment przyglądał się, jak czerwień spływa po jego kostce. Podwinął nogawkę tylko do połowy łydki — materiał spodni zdawał się być zbyt wąski, aby móc go dalej podciągnąć. Ethienne uniosła swoją sukienkę na wysokość ud (które wcześniej Grow tak mimowolnie i bezmyślnie ocenił), a nic się do niej nie przykleiło. Była sucha — on, od kolan w dół, przemoczony. I przeszła przez strumień bez większych problemów — jego coś ujebało. Wybitna sprawiedliwość.
 Starł krew dłonią, rozmazując posokę gładkim ruchem, a potem odwinął nogawkę i zakrył skaleczenie tkaniną. Wcisnął stopy w buty. Był gotów do drogi, ale nim naprawdę ruszyli, raz jeszcze wyciągnął rękę w stronę handlarki.
 — Twoja torba — upomniał się, spoglądając na nią wyczekująco. Zdawało się, że odesłał sytuację z pijawką daleko w przeszłość, jakby tępe pulsowanie nie dudniło mu teraz w łydce.

 Szli już od kilku godzin, cały czas kierując się na wschód. Na początku, kiedy Ethienne ukradkiem zerkała w jego stronę, odzerkiwał tak samo, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, zwięźle zaznaczył, że nic mu nie jest. To tylko małe ugryzienie, a jego organizm bardzo szybko się regeneruje. Co przecież było prawdą. Miał przynajmniej częściową nadzieję, że kobieta, tak samo jak on, zapomni o całej sprawie.
 Dopiero gdy słońce zaczęło opadać Grow doznał pierwszego mocniejszego ukłucia, jakby ktoś wbił mu igłę o średnicy pięciu milimetrów prosto w miejsce tuż pod kostką. Noga dosłownie drgnęła, but szurnął po suchej ziemi. Syk zatrzymał się w gardle wymordowanego. Przystanął tylko na chwilę, zgubił dosłownie jeden krok. Nie sądził, żeby Ethienne to zauważyła, idąc zbawienne centymetry przed nim. Rzecz w tym, że niedługo po tym zarządziła przystanek i Wilczur zaczął się zastanawiać, czy jej głuchota nie jest wymyślona.
 Wzniósł spojrzenie na niebo. Pulsowanie w kostce nie ustało. Miał wręcz wrażenie, jakby teraz coś się stało. Jakby pękł pęcherz i po kontakcie z powietrzem wywarł na organizmie nowe bodźce.
 — Co to za rośliny, w tej świątyni? — zagadnął czarnowłosą, kiedy ciężka jak betonowa bryła torba kobiety upadła na ziemię, a on sam przysiadł na zwalonym pniu drzewa, przy którym się zatrzymali. Machinalnie pochylił się i potarł ręką kostkę. Wydawało mu się, czy temperatura samej łydki gwałtownie wzrosła? Przypominało to dotykanie nagrzanego żelazka.
 Skrzywił się, gdy ponownie podciągnął nogawkę. Rana, która wcześniej była niewielka i czerwona od krwi, teraz prezentowała się jakby ktoś przycisnął mu do skóry rozżarzony czubek cygara. Czarne strzępy tkanki zakrzywiały się do środka niczym zwiędnięte liście, a ten niewielki kawałek mięsa, który został odkryty, wciąż błyszczał od świeżej posoki. Wilczur przyglądał się temu bez entuzjazmu.
 — Chyba jednak się babrze.
 Włożył w to palucha. Bolało jak skurwysyn, więc wyjął. Dalej bolało jak skurwysyn. Matko boska, co za utrapienie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie potrafiła ukryć zmartwienia sytuacją, która wydarzyła się nad strumieniem. Co prawda mężczyzna zapewniał ją, że nic mu nie jest, ale rana nie wyglądała najlepiej. Może rzeczywiście przejmowała się bez powodu, i choć obrażenie na pierwszy rzut oka zdawało się rozległe, to nie było aż tak głębokie. Albo Charles był dobrym aktorem, czego również nie mogła wykluczyć. Z drugiej zaś strony dopóki się poruszał, to chyba nie było co panikować, prawda?
Bardzo szybko wyszło na jaw, jak bardzo się myliła.
Wpatrywała się w jego nogę, kiedy odkrył bladą skórę. Wyglądało to paskudnie i z pewnością nie na coś małego, co samo się zagoi. Gdy jednak ten głupek wsadził palucha prosto w ranę, nie wytrzymała. Momentalnie dopadła do niego i trzasnęła w jego dłoń, a potem ze zmarszczonymi brwiami pokręciła gwałtownie głową, dając mu do zrozumienia, żeby tego nie robił. Jeżeli będzie trzeba, to zdzieli go ponownie. Westchnęła cicho, przyklękając przed nim i lekko się pochylając, by mieć lepszy wgląd na ranę. Ciężko było określić czy wdało się zakażenie, czy coś innego. Przysunęła dłoń do jego nogi i naparła lekko na skórę obok rany. Napięta i twarda. Zaropiała. Delikatnie, by nie zadać mu bólu, wsunęła paznokieć na krwawą część a potem uniosła dłoń i rozsmarowała w palcach krew. Lepka, kleista, ciemna. Niedobrze. Sięgnęła do torby, z której wyciągnęła notes, gdzie pospiesznie napisała krótką wiadomość.
Trzeba wyciąć. Po krótkiej pauzie, dopisała Nie tu. Chodź.
Podniosła się i ruszyli pomiędzy drzewami. Znała tę drogę na tyle, by pamiętać najważniejsze jej punkty. Na tym etapie ich podróż się kończyła na dzień dzisiejszy, który zresztą i tak chylił się ku końcowi. Zaledwie piętnaście minut drogi od nich, znalazła się mała, zdemolowana czasem i innymi istotami wioska. Bez zatrzymywania się wkroczyła do jednego z domu, gdzie pchnęła skrzypiące drzwi. Właściwie ciężko było to nazwać domem, gdyż zachowały się jedynie ściany, i nic więcej. Dziura po zawalonym suficie wpuszczała ostatnie światło, nieuchronnie zapowiadając noc. Wskazała mu, żeby usiadł, a sama opuściła tymczasowe schronienie, gdzie zawsze zatrzymywała się na noc w swych podróżach po rośliny. Wróciła zaledwie parę chwil trzymając nieco suchych gałęzi. Nie było tego za wiele, ale postara się potem wrócić po więcej. Teraz nie było co czekać, musiała działać szybko. Zrzuciła je na ziemię i wskazała na nie, spoglądając na mężczyznę pytająco, mając nadzieję, że zrozumie jej aluzję, że chodzi jej o ogień. W międzyczasie nim jeszcze znalazł przy sobie jakiś ogień, oczywiście miała nadzieję, że posiada jakieś zapałki, podeszła bliżej i złapała go za policzki, pochyliła się na tyle blisko, że poczuła jego oddech na swojej skórze i dotknęła swoim czołem jego.
Rozpalony.
Gorączka zaczynała trawić jego organizm. Syknęła bezgłośnie sięgając do torby. Wyciągnęła z niej kawałek materiału, ułożyła na nim nóż, brązowy woreczek, zawinięty rulon jasnego materiału oraz butelkę wody. Nie miała żadnego alkoholu do odkażenia, ale to nie szkodzi. Miała inny plan w zanadrzu.
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

 Dała mu po łapach. Który to raz? Piąty? Nie lubił tego uczucia, jakby był dzieckiem; każdy ruch był kontrolowany i oceniany przez dorosłego. Tak dobrze, tak źle. Skulił rękę w pięść i spojrzał na kobietę, przyglądał się jej azjatyckim rysom, bladej cerze bez ani jednej blizny, spoglądał w ciemne oczy, które w ogóle nie interesowały się nim; za bardzo skupiały się na obrażeniu. Dla niej liczyła się teraz tylko ta rana. Miał ochotę zasłonić ugryzienie i znów zmusić ją, aby patrzyła na człowieka.
CZŁOWIEKA? — podszepnął zdradliwy głos; drwina jeżyła się, gotowa ukłuć, jeśli chciałby to zripostować. Uniósł rękę i przycisnął palce do skroni. Nie teraz, zamknij się. Głos był cicho, ale Grow czuł jego obecność. Cały czas znajdował się poza zasięgiem jego wzroku; szalał gdzieś na samej krawędzi rejestru. Był jak cień umykający brzegiem spojrzenia.
 Nie teraz. W każdym momencie, ale nie teraz. Zaczynał łapać cienkie nitki zaufania, które zwykle zrywały mu się w pięściach, a teraz kilka z nich było jedynie naprężonych; ich końcówki sięgały Ethienne. Nie sądził, żeby był w stanie podkraść się do niej tak blisko, aby straciła gardę, ale liczył, że przynajmniej przestanie się przy nim zachowywać jak kłoda.
 „Trzeba wyciąć”.
 Przeczytał to i żaden mięsień nie drgnął mu na twarzy. Kostka wciąż pulsowała tępym bólem, jakby wewnątrz umieszczono pęczniejący i spuszczający powietrze balon, który na przemian napierał i niemal rozrywał mu ścięgna, a potem gwałtownie dawał odpocząć. Na sekundę.
 Poszedł za nią, lekko kuśtykając. Mijali drzewa i rzadkie krzewy, ściółka pachniała zgniłą trawą i igliwiem. Nie szumiało, było tu za mało zdrowych koron, ale nawet jeśli las był wynędzniały, Grow czuł się jak u siebie. W Londynie też nie było zieleni.
 Dotknął dłonią szorstkiej kory, równie szorstkiej co opuszki jego palców.
 — Tutaj? — zapytał bezmyślnie, gdy przetaczając wzrokiem po krajobrazie, zatrzymał się na jednym z budynków. Wyglądał jak nieukończony domek z klocków. Dużo klocków leżało jeszcze dookoła. Grow starał się o żaden nie potknąć, ale cegły i tak plątały mu się pod nogami, a przecież już teraz szedł, jakby ziemia była miękką watą.
 Siadając wewnątrz zabudowania, na stercie gruzu, odczuł niewypowiedzianą ulgę. Odciążył wreszcie nogę. Szli może trochę ponad kwadrans, ale i tak miał wrażenie, że z każdym krokiem stawał w samym środku ogniska.
 Wyprostował kolano i rozejrzał się.
 Ziemia i ściany były porośnięte bluszczem i nieznaną plątaniną zszarzałych roślin. Wszędzie był popiół i kurz. Co tu się mogło stać? Coś chyba mówił, słyszał swój przytłumiony głos jakby z zaświatów. Kiedy otworzył oczy, tuż przed sobą ujrzał jej źrenice. Dotykała jego czoła. Nawet nie orientował się, że jest rozpalony, jakby naprawdę wszedł w płomienie i już się z nich nie wydostał.
 Unosząc rękę chciał ją od siebie odsunąć, ale była szybsza. Wszystko wydawało mu się szybsze, choć nie do końca rozumiał dlaczego. Kiedy machnął dłonią, Ethienne od dziesięciu sekund była już daleko poza zasięgiem.
 Przed chwilą czuł się jeszcze całkiem dobrze, ale teraz miał wrażenie, że wszystko działo się zbyt szybko. Zachwiał się, w ostatniej chwili wspierając na ręce. Wzrok sam ześlizgnął się na porzucone bezpańsko gałązki.
 — Jeszcze... — przełknął ślinę. Coś pełzło mu po nodze. — ... ściółka, żeby...
 Głowa przechyliła się naprzód i w bok, ciągnąc za sobą ciało.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dosłownie w ostatniej chwili złapała go i przyciągnęła mocno do siebie. I choć jej ciało nie zdołało utrzymać jego ciężaru i w ostateczności przygrzmocił biodrem o ziemię, to przynajmniej zamortyzowała upadek i uchroniła jego głowę, którą przytulała do swojej klatki piersiowej. Oddychała nieco szybciej niż zazwyczaj, rozglądając się rozpaczliwie dookoła. Nie miała czasu. Jego stan pogarszał się z każdym jego oddech. Jeżeli się nie pospieszy, to całkiem możliwe, że nie dożyje kolejnej godziny. Skrzywiła się lekko, układając go delikatnie na ziemi i ściągnęła z siebie sweter. Zwinęła go w kostkę i podłożyła pod głowę Charles'a, a następnie dopadła do swojej torby, w której rozpaczliwie zaczęła grzebać. Zapałki. Na pewno je wzięła. Zawsze je zabierała, ale że miała ich naprawdę mało, starała się je oszczędzać jak tylko mogła.
Palce w końcu pochwyciły pogniecione pudełko. Od razu je wyciągnęła, i kucnęła przed patykami. Minęło parę dłuższych chwil, kiedy ogień ostatecznie zaczął delikatnie pochłaniać małe gałązki. Póki co tyle musiało wystarczyć. Miała tylko nadzieję, że wnet i większe patyki pochłonie ogień i że starczy drewna na czas zabiegu, który zamierzała zrobić. Wróciła do leżącego mężczyzny i usiadła na piętach, wsuwając sobie jego stopę pomiędzy uda, aby w ten sposób ustabilizować nogę. Odkręciła plastikową butelkę z wodą i wylała jej nieco na swoje palce, potem prawie połowę na ranę, by chociaż trochę obmyć ją z brudu i piasku. Jeszcze raz jej się przyjrzała. Miała wrażenie, że miejsce po ugryzieniu puchło w oczach. Nie obrzydzało ją to. Widywała różne rzeczy w swoim życiu, czy to u wymordowanych, desperatów czy samych zwierząt. Na całe szczęście jej desperackie wykształcenie medyczne pozwalało mniej więcej zadbać o tego typu rany.
Chwyciła za nóż i spojrzała ukradkiem na twarz mężczyzny. Cieszyła się, że stracił przytomność, a przynajmniej zatracił na trochę świadomość. To oszczędzi mu bólu. Przystawiła ostrze nad płomienie i odczekała, aż nieco się nagrzeje. Nabrała więcej powietrza w płuca a potem... a potem wbiła nóż w twardą od ropy skórę.
Jej ruchy były szybkie, ale też precyzyjne. Bez jakiegokolwiek wahania nacinała skórę dookoła rany, a potem pod nią, wycinając coraz to większy kawał mięsa. Nie przejmowała się ciepłą krwią na dłoniach, od czasu do czasu polewała ranę wodą, by zobaczyć czy dobrze tnie, aż w końcu, po niecałych trzydziestu minutach, "wyciągnęła" zakażone mięso. Spojrzała na nie, gdy uniosła je wyżej. Kilka białoszarych larw wiłą się rozpaczliwie wgryzione w tkankę. Czyli tak jak przypuszczała. Do rana cała noga byłaby zainfekowana i wymagałaby amputacji.  
Rzuciła zakażony kawałek ciała wymordowanego do ognia, wracając do rany. Rany, która wymagała zszycia, ale Ethienne nie zabrała ze sobą igieł i nici. Nie przypuszczała, że sytuacja będzie tego wymagała. Na całe szczęście miała przy sobie inne, cenne "dary". Otworzyła woreczek i wysunęła z niego parę liści o dziwnym kształcie i wsunęła je sobie do ust, po czym zaczęła rozgniatać na papkę, jednocześnie ostatni raz obmywając ranę na łydce. Wyciągnęła na dłoń zmielone liście i przycisnęła je mocno do rany. To powinno ochronić ranę przed zarazkami oraz złagodzić krwawienie. A przynajmniej przyspieszyć jej gojenie. Biorąc pod uwagę rasę mężczyzny i to, że wymordowani szybciej się regenerują, nie powinno być z tym aż takiego problemu. Wzięła jasną tkaninę i mocno obwiązała nogę.
Gotowe.
Podniosła się wycierając jego krew w swoją spódnicę. Nie chciała marnować aż tyle wody. Nie wiedziała kiedy uda im się dotrzeć do miejsca, skąd będą mogli ją pozyskać, zwłaszcza, że zostało jej jeszcze trochę do wykorzystania na mężczyznę. Wzięła kilka kolejnych wdechów i wydechów, przykucnęła przy nim. Wysypała na dłoń czerwone kulki wyglądając jak jarzębina, które również wsunęła  sobie do ust i zaczęła rozgryzać, krzywiąc się przy tym na ich gorzki posmak. Wzięła dwa łyki wody, by papka zrobiła się bardziej rzadka, a potem wsunęła dłoń pod jego głowę i nieco ją uniosła, nachyliła się i złapała go za brodę. Przytuliła swoje wargi do jego, niemalże siłą je rozchylając by przekazać to, co miała w ustach. Przypilnowała żeby się nie udusił, a połknął, kładąc delikatnie głowę na powrót na swoim swetrze, którzy podłożyła. Starła ze swojego kącika pozostałości lekarstwa i wyciągnęła swoją bluzkę na zmianę. Nie chciała jej używać, ale musiała trochę ochłodzić jego czoło. Zmoczyła ją wodą, a potem ułożyła na jego czole. Gotowe. Pozostało czekać. Oby miał silne ciało i szybko się zregenerował.
Dorzuciła jeszcze jeden kawałek drewna do ognia, a potem złapała za łuk i wyciągnęła strzałę. Powieki opadały, głowa od czasu do czasu latała na boki, ale nie mogła zasnąć. Musiała czuwać.
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

 Nagle dotychczas nieruchoma sylwetka wyprężyła się, a wargi rozchyliły, zaczerpując powietrza. Dało się słyszeć świst, gdy tlen przeciskał się przez zwarte zęby wymordowanego. Na krótki moment powieki rozchyliły się, ale zaraz na powrót zamknęły; tak mocno, że całe zaszły fałdami, a w kącikach oczu pojawiły się zmarszczki. Jeżeli stracił świadomość to tylko na moment; niewystarczający, aby uniknąć zabiegu. Ból wprawiał jego nogę w lekkie drżenie i gdyby kobieta go nie przytrzymywała, z pewnością spróbowałby odsunąć kończynę od stali — to ona, ta stal, była tak lodowata.

[ osiem i pół godziny później ]

 Ile mógł trwać ten stan?
 Czas nie grał dla niego roli. W skroniach miał kompaktową maszynę do szycia; pulsowało mu do szaleństwa, tak szybko, jakby serce miało zaraz wybuchnąć z przegrzania. Wsparł się na łokciu, czując, jak coś wilgotnego zsuwa mu się po twarzy i upada na brzuch. Dotknął to dłonią, jednocześnie rozglądając się coraz mniej zamglonym wzrokiem po pomieszczeniu.
 Ból jeszcze nie nadszedł — na razie było tylko odrętwienie. Trzymał w palcach szmatę; krople wody ześlizgiwały się z jego czoła, przecinały policzki jak łzy i zatrzymywały się pod brodą, drżąc przez chwilę, by potem oderwać się i runąć w dół.
 Tak, jak on sam niedawno runął. Dosłownie zapadł się w ciemności, nawet nie rejestrując kiedy. Chyba miał jakiś sen — lub coś na zasadzie snu. Niewiele z niego pamiętał; jedynie morze, do którego włożył ręce, a kiedy je wyciągnął, były po same łokcie czerwone jak krew. Z każdą sekundą wspomnienia sennego majaku znikały, a kiedy rozkołysane spojrzenie spoczęło na lekko uchylonych drzwiach, po koszmarze nie było śladu.
 Planował usiąść i wtedy właśnie nadeszła pierwsza porcja bólu. Była jak igła wepchnięta pod żyły; długa, ostra i wciśnięta prosto w nerw. Drgnął, naprężając mięśnie i opadając z powrotem na plecy. Odetchnął głębiej, by stłumić narastający w gardle jęk.
 Nienawidził tego.

[ kolejne trzy godziny później ]

 Nawet w środku budynku zalegały mleczne opary wilgotnej mgły.
 Wcześniej budził się kilka razy — wydawało mu się, że widzi przebłyski światła odbijające się od trójkątnego grotu strzały na rozmazanym, mdłym żółtawym tle. Teraz nie był już tego pewien. Potarł dłonią zaspaną twarz. Noga, obłożona liśćmi, pulsowała tępym bólem — było to do zniesienia. Kiedy spojrzał w dół, dostrzegł makabryczny widok; tak źle nie było, gdy wychodził ze strumienia. Od tego czasu musiała minąć niecała doba, a wydawało się, że rana, która wcześniej nie przerastała średnicy czterech centymetrów, rozrosła się do wielkości zaciśniętej, męskiej pięści. Obecnie nie krwawiła i gdyby miał ją ocenić, była „taka se, ale bez tragedii”. Doświadczał gorszych rzeczy.
 Na przykład samotność.
 Ethienne nigdzie nie było, a kuśtykanie do wejścia wyczerpało siły, które nagromadził podczas snu. Grow oparł się o framugę drzwi. Oddychał płytko, ale wzrok miał przytomny. Przetaczał spojrzeniem po szaroburym plenerze. Świtało. Promienie słońca próbowały przebić się przez gęste obłoki mgły; udawało się, miejscami.
 Wilczur przymrużył mocniej ślepia, kiedy spomiędzy drzew wymknęło się ostre światło. Zakuło go pod powiekami, więc uniósł dłoń i rzucił na twarz cień od podniesionego ramienia. Dokładnie w tej samej sekundzie j ą ujrzał.
 Dookoła głowy migotała intensywnie złota aureola.
 — Nie bałaś się iść sama w ten las? — zagadnął z uśmiechem, kiedy już był pewien, że kobieta zwróciła na niego uwagę. — Jeszcze się dobrze nie rozjaśniło.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Obserwowanie go jak cierpi nie należało do najprzyjemniejszych. Ale prawda była taka, że nie mogła nic więcej dla niego zrobić na tę chwilę. Pozostało jej jedynie czuwanie, zmienianie szmaty na jego czole gdy ta się nagrzała i ewentualnie trzymanie go za ramiona, kiedy się rzucał.
Wytrwała niemalże całą noc, od czasu do czasu kontrolując temperaturę jego ciała oraz nogę, czy nie opuchła za bardzo i czy opatrunek się trzyma. Ale wszystko wyglądało dobrze, a przynajmniej nic nie wskazywało na to, żeby jego stan nagle miał ulec pogorszeniu. Mimo wszystko poczuła ukłucie satysfakcji i samozadowolenia swoją robotą. Raczej nikt nie bywał świadkiem jej "dokonań", a co za tym - nikt nigdy jej nie chwalił, dlatego nauczyła się pochwalać samą siebie. Nawet jeżeli ocierało się to niebezpiecznie o narcyzm.
Przysnęła dopiero nad ranem na dosłownie parę krótkich i nic nie znaczących chwil. Kolejne gwałtowne poruszenie wymordowanego wyrwało ją z czujnego snu. Przetarła zmęczone oczy przyzdobione sińcami pod nimi i westchnęła ciężko. Nachyliła się lekko i dotknęła palcami policzka Charles'a, a potem złapała go za przegub sprawdzając jego tętno. Wszystko wydawało się w porządku. Na zewnątrz zaczynało powoli widnieć, dlatego też uznała, że czas najwyższy zniknąć na jakiś czas. Zagrożenie nocną zwierzyną zniknęło wraz z ucieczką księżyca z nieba, dlatego też sięgnęła po łuk i kołczan pełen strzał i ruszyła w stronę wyjścia. Ostatni raz posłała mu krótkie spojrzenie, po czym zniknęła pomiędzy drzewami.
Ciężko było powiedzieć dokładnie ile jej nie było, ale kiedy wracała z dwoma wiewiórkami przyczepionymi do jej pasa, miała cichą nadzieję, że mężczyzna nadal będzie spał. Niestety, ale jak się okazało, jego organizm był o wiele silniejszy niż początkowo zakładała. Zaskoczona przystanęła i przechyliła delikatnie głowę w bok, a potem rzeczywistość uderzyła w nią ze zdwojoną siłą.
Momentalnie znalazła się przy nim i złapała go mocno za ramię, lekko odpychając do tyłu i wskazała palcem na prowizoryczne legowisko. Zmarszczyła swoje brwi wyglądając trochę jak niezadowolona dziewczynka, że ktoś ukradł jej ulubioną zabawkę, ale nie zamierzała odpuścić. Wskazała brodą na jego nogę, a potem zrobiła z rąk "X'a", co wyraźnie miało świadczyć, że to jeszcze nie jest czas, aby wesoło sobie na niej chodziło. Jeżeli mężczyzna sam nie udał się na posłanie, wykorzystała jego osłabienie i niemal siłą go tam doprowadziła. Nieważne, że ich kilkudniowa wycieczka miała się przedłużyć. Musiała mieć pewność, że jego noga jest w pełni sprawna i silna, nim dobrowolnie pozwoli mu na niej hasać.
Pochyliła się w jego stronę i wsunęła dłoń na jego czoło. Temperatura wydawała się w porządku. Skinęła głową, odkładając wiewiórki obok i złapała za nos.
Żyję sama w lesie. Nie mogę się go bać. A na potwierdzenie swoich słów pokręciła lekko głową. Wskazała na jego nogę.
Jak bardzo boli?, nie czekała jednak na jego odpowiedź, tylko sięgnęła do swojej torby i wyciągnęła z niej ten sam woreczek, którego używała wczorajszego wieczoru. Wysypała z niego kilka liści na dłoń i podała jasnowłosemu.
Żuj. Na ból..
Przyglądała mu się uważnie, ale im dłużej to robiła, jej obawy powoli pozostawały jedynie echem. Nieżywi jednak wydawali się niezniszczalni. Jego regeneracja była zaskakująca. Do tego wydawał się w pełni świadomy i trzeźwy na umyśle, a to napawało wiarą, że wyruszą szybciej, niż początkowo zakładała. Kiedy pierwsze oznaki stresu zaczynały opadać, odczuła pierwsze znaki zmęczenia, ale na tyle słabe, aby dała po sobie cokolwiek znać. Zamiast tego chyba pierwszy raz uśmiechnęła się do niego szczerze, bez jakichkolwiek ukrytych złośliwości.
Naprawdę ulżyło jej, że było z nim wszystko dobrze.
Sięgnęła po pierwszą wiewiórkę i nożem odcięła jej głowę, a potem wbiła w mały brzuch, by ją wypatroszyć.
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

 Uśmiechał się do niej szeroko, ale im bliżej była, tym bardziej ten uśmiech gasł, jak ogień na kuchence stopniowo zakręcany pokrętłem; aż wreszcie całkowicie ustąpił miejsca zaskoczeniu. Częściowo zdążył przywyknąć do jej sztywniackiego sposobu bycia; do niskiego poczucia humoru i paranoi. Wszystko robiła dwukrotnie szybciej, mocniej i czujniej — nie dziwił się, w jej stanie tylko taki tryb gwarantował przeżycie. Wciąż żył jednak na tych samych co ona terenach; jemu także straszne bestie dyszały wilgotnym, gorącym powietrzem w kark; także musiał się mierzyć z rabusiami uzbrojonymi po zęby w noże i broń palną. Wychodziło więc na to, że stanowił jej przeciwieństwo, a w tych licznych zgrzytach, które się pojawiały, obierał rolę rozwydrzonego, wręcz lekkomyślnego.
 Mruknął coś pod nosem, ale wszedł do środka. Posłuszeństwo nie było jego najmocniejszym atutem, jednak noga wciąż pulsowała tępym, systematycznie odzywającym się bólem. Każdy krok, w którym przekładał ciężar ciała na zranioną kończynę, potwierdzał jedynie, że nadmierny nacisk ze strony Ethienne nie był na pokaz. Poza tym za jej wytycznymi kryło się coś jeszcze, czego nie umiał bądź nie chciał dopasować. Troska? Nie, na pewno nie. Świadomość, że wszedł w lukę po Larze i tylko jego zdrowe ciało mogło się do czegokolwiek przyznać? Usiadł ciężko na twardym podłożu; nieważne.
 Wyprostował nogę w kolanie, interesując się raną. Przez krótką wyprawę do drzwi i z powrotem potracił większą część opatrunku jak ptak traci pióra przy zbytnim machaniu skrzydłami. Znów kusiło go, żeby dotknąć dziury, sprawdzić jak bardzo boli, gdy coś się o nią ociera, coś na nią naciska albo choćby delikatnie ją muska; nie zrobił tego, bo choć stan miał mało imponujący, Ethienne na pewno zrobiłaby użytek ze swojej dłoni, gdyby raz jeszcze postanowił sprawdzić obrażenie po swojemu.
 Odetchnął ciężej, wspierając się po bokach i — dla zajęcia umysłu czymś innym — przyglądał się poczynaniom kobiety. Grzebała akurat w tobie. Jej smukłe dłonie to niknęły, to wychylały się z wypchanego po brzegi ekwipunku. Zastanawiał się, jak tak drobnymi rączkami dała radę zająć się tą nabrzmiałą gulą, która do niedawna stanowiła fragment jego nogi. Kryła w sobie więcej siły niż na to wyglądała? Wystarczająco, aby móc martwić się o kogoś innego?
 Przeczytał jej pytanie. Czy bolało?
 — Nie bardzo — odpowiedział powykrzywiany na twarzy. — Nie mam gorączki, nie musisz mnie ciągle sprawdzać. To i tak nie ma znaczenia.
 Temperatura jego organizmu wciąż różniła się od szablonowej temperatury humanoidalnych istot; Ethienne nie mogła o tym wiedzieć, więc tym bardzie jej dywagacje nie miały potwierdzenia w swoich opiniach. Oblizał wargi, trochę się niecierpliwiąc. Wszystko było dobrze. Musiało być, aby dokończyć misję Lary. Co za ironia, że on także miał problem z nogą.
Żuj.
 Odebrał od niej chwasty i wpakował całą porcję do ust. Wszystko, byle przestać tracić czas. Powietrze stawało się coraz cieplejsze; noc mijała i słońce na powrót zaczęło ogrzewać glebę. W ruinach było niepojęcie cicho; nic tylko ich oddechy i, teraz, uderzenia noża o posadzkę, gdy ostrze odrąbało łeb małemu ssakowi.
 Zdawało się, że znajdowali się w próżni — wystarczy wyjść z budynku, aby natrafić na czarną otchłań. Gdzie się podziały wszystkie nocne odgłosy zwierząt? Gdzie budzące się na ranek dźwięki? Uniósł wzrok na twarz Ethienne. Gdzie życie? Pod jej oczami odbiły się cienie; nieprzespane godziny, marny pomysł, gdy miało się przed sobą żmudną podróż.
 — Powinnaś odpocząć — odezwał się do wciąż pochylonej nad gryzoniem kobiety. Przysunął się nieco do niej, szurając spodniami po sypkim podłożu i wyciągnął dłoń. Oparł palce na jej udzie, by zwrócić na siebie uwagę. — Idź po drewno — powiedział wyraźnie. — Ja się zajmę jedzeniem. To kupi nam czas.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nawet nie ukrywała zadowolenia, kiedy Charles zgodził się na powrót ułożyć na ziemi i odciążyć ranną nogę. Bogowie jej świadkiem, że gdyby zaczął protestować, użyłaby siły, żeby postawić na swoim. Nawet jeżeli byłaby zmuszona rzucić się na niego i przygnieść go swoim ciężarem. Niewielkim, ale zawsze jakimś. A w aktualnej kondycji była wręcz pewna, że nie utrzymałby równowagi i runąłby boleśnie na tyłek.
Uniosła ciemne brwi, kiedy wyczytała z ruchu jego warg słowa, jakie wypowiedział. To nie miało znaczenia? Może dla niego, ale nie dla niej. Czy tego chciał czy też, na te chwilę stała się jego prywatnym medykiem, i to do niej należały wszelkie decyzje dotyczące jego zdrowia i kondycji. Jeżeli uważała, że ma gorączkę albo musi odpoczywać, to powinien schować męską dumę głęboko do kieszeni i jej posłuchać. Bo nie chciała źle dla niego, wręcz przeciwnie. Zwłaszcza, że i dla niej było to ważne. Jeżeli mężczyzna nie będzie zdolny do dalszej podróży, to będą musieli zawrócić. A przecież to on miał ją "chronić" przed rzeczami i niebezpieczeństwami, których normalnie nie byłaby w stanie pokonać.
Nie reagowała na jego kolejne słowa, dopiero dotyk sprawił, że zadarła głowę i spojrzała na niego zaskoczona. Przez moment widać było, że się wahała, ale z drugiej strony... nie wyglądał na kogoś, kto obudził się martwą bestią parę dni temu. Z pewnością zna się na takich podstawach jak patroszenie i przygotowywanie zwierzyny na posiłek. Skinęła lekko głową i się podniosła, wycierając brudne od krwi dłonie w długi materiał spódnicy. Nim zniknęła za drzwiami, posłała mu ostatnie spojrzenie.
Ciężko było jej rozgryźć jasnowłosego. Wydawał się taki... dziwny. Momentami niebezpieczny (wszakże wciąż miała przed oczami jego dzikość w spojrzeniu kiedy po raz pierwszy się spotkali), by po chwili wyglądać na kogoś, na kim naprawdę mogła polegać. Pokręciła głową. Chyba nigdy nie zrozumie Nieludzi.
Wróciła po krótkich minutach z połamanymi patykami w dłoniach. Przykucnęła przy prowizorycznym ognisku, gdzie pozostał jedynie żar, i powoli zaczęła wrzucać łamane patyczki. Pochyliła się lekko i zaczęła dmuchać, by ogień nieco się rozhulał i po chwili zaczął pożerać rozpałkę. Gdy pojawiły się pierwsze płomienie ognia, wyprostowała się i spojrzała na niego. Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, nawet nie zdając sobie sprawy, że jej wzrok może być nachalny. Odwróciła nagle głowę i odgarnęła niesforne, hebanowe kosmyki za ucho, chcąc ukryć swoje zakłopotanie. Żeby zająć czymś dłonie, sięgnęła po notes i zaczęła w nim pisać.
Nie rozumiem cię. Jaki naprawdę jesteś?
Nim jednak zdołałby jej odpowiedzieć, pospiesznie dodała.
Twoja regeneracja jest niesamowita. Ale czas na zmianę opatrunku.
Wskazała brodą na jego nogę i przysunęła się bliżej, łapiąc za materiał, który delikatnie zaczęła odwiązywać. Rana rzeczywiście wyglądała dobrze. Może nie pięknie, ale przynajmniej czysto. Czerwona dziura straszyła krwistością, wydawała się, jakby lada moment coś miało się z niej wydostać. I choć w środku nadal była mokra, tak na brzegach zaczęły pojawiać się strupy.
Nie oddycha. Ale uważaj, nie zabrudź tego. Dajmy temu chwilę.
Poinstruowała go, i na wszelki wypadek wsunęła pod jego łydkę swoją bluzkę, by zminimalizować ewentualną styczność z ziemią.
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

 Wróciła szybciej, niż się spodziewał — a może to jemu czas przelatywał przez palce o wiele prędzej niż krew zwierzęcia, które patroszył. Wciskał czubek noża pod skórę i odrywał ją jak jedną kartkę papieru sklejoną tanim klejem z drugą. Uniósł spojrzenie na Ethienne, najprawdopodobniej tylko po to, by zweryfikować, czy udało się znaleźć odpowiednią rozpałkę, a potem powrócił do przerwanego zajęcia. Wiewiórka coraz bardziej przypominała bezkształtną masę, choć nie dalej jak dziesięć minut wstecz w niczym nie ustępowała od swoich żywych towarzyszek.
 Podał Ethienne pierwszy kawałek mięsa, potem drugi i kolejny; to, co wydawało się nieapetyczne, zbyt tłuste lub niemożliwe do zjedzenia, szybko trafiało na białą od kurzu i gipsu podłogę.
 „Jaki naprawdę jesteś?”
 Ujrzał to, kiedy rozprawił się z drugim gryzoniem. Czerwoną od posoki ręką przekazał marne ochłapy czarnowłosej, ale milczał. Jaki naprawdę był? A jakim naprawdę można było być na Desperacji? Jego suche wargi drgnęły; chciał jej to powiedzieć. Zainteresować się, czego oczekiwała od ludzi, którzy popadali w obłęd przez natłok lat; przez zbyt duży bagaż czasu do wykorzystania. Byli jak starcy pozostawieni sami sobie; zdani na łaskę i niełaskę świata, osamotnieni i zranieni, pielęgnujący swoje dawne cechy, które nie są już w ogóle użyteczne, ale dla nich stanowią coś cennego. Ethienne nie dała mu na to choćby sekundy.
 Zdążył jedynie przemknąć zmęczonym wzrokiem po kolejnych znakach, nim te nie zniknęły wraz z notatnikiem. Nie oponował, kiedy kobieta zabrała się do zmiany opatrunku; nauczył się widocznie, żeby się z nią nie szarpać. Nie, kiedy był w stanie gorszym od upolowanych szczurów.
 Przeciągnął rękoma po podłożu, szurając skórą o chropowatą powierzchnię. Ścierał mokrą krew, zostawiając po swoich bokach szkarłatne smugi.
 „Dajmy temu chwilę”.
 — Jasne — przytaknął; nie mogła usłyszeć jego znudzonego tonu, ale z całą pewnością wyczytała ten stan z twarzy. Patrzył na dziurę w nodze jak na zapiski najgorszego w dziejach wykładu uniwersyteckiego; nie poświęcił obrażeniu więcej uwagi niż losowemu elementowi tła. Intensywne w barwie spojrzenie o wiele chętniej przypatrywało się Ethienne.
 — Powinnaś odpocząć — powtórzył po dłuższym milczeniu. Nie spodziewał się, że przebrnie przez jej Barierę Dumy, ale nacisk, jaki wkładał w to jedno, powtarzane niczym mantra, zdanie, stawał się coraz mocniejszy. Wskazał ruchem na tlący się ogień; płomienie pochłaniały coraz większe kawały drewna. Przyjemne ciepło grzało skórę. — Zjeść coś, a potem położyć się i odespać wartę. Za bardzo zużywasz energię, by panować nad sytuacją. — Otarł ostatecznie dłonie o spodnie; rozległo się ciche szuranie rąk o ubranie. — Gdy wypoczniesz, będziemy mogli ruszyć dalej.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uniosła ciemne brwi słysząc jego propozycje wyglądając przez moment jak ktoś, kto rzeczywiście rozważa rzuconą przez niego propozycję. Jednak po chwili gwałtownie pokręciła głową na boki, odrzucając taką możliwość. Nie mogła pozwolić sobie na sen. Nie w takiej sytuacji. Jeszcze nie do końca mu ufała, w końcu nadal doskonale pamiętała jego włamanie do jej pokoju a potem atak na jej osobę.
Podeszła do niego i usiadła obok, odgarniając kruczoczarne włosy do tyłu, chowając już niepotrzebne rzeczy do swojej torby, żeby nie walały się im pod nogami, oraz żeby przypadkiem niczego nie stracić. Każda, nawet zdawać się mogło, trywialna rzecz mogła okazać się cholernie cenna na tych jałowych ziemiach zwanych Desperacją. Westchnęła cicho, ukradkiem zerkając kątem oka na profil jasnowłosego.
Naprawdę aż tak mu nie ufała? Zaręczano za niego. Uratował ją nad wodą i na poście. Wydawał się osobą, na której można polegać, do tego silną i inteligentną. Raczej nie groziłoby jej niebezpieczeństwo, gdyby zamknęła oczy chociaż na parę krótkich chwil, dając organizmowi nieco wytchnienia. Była wręcz pewna, że ranna noga nie przeszkadzałaby mu w podjęciu szybkich decyzji gwarantującym im bezpieczeństwo.
A mimo to nie mogła sobie pozwolić na taką chwilę luksusu.
Nauczona życia w samotności, działania na podwójnych obrotach i poleganiu na innych zmysłach, musiała zacisnąć zęby i wykrzesywać ze swojego organizmu wszystkie zapasy paliwa. Teraz była przede wszystkim lekarzem, którego cholernym obowiązkiem było doglądanie i opieka pacjenta, nawet jeżeli ten był nieco niesforny i nie chciał dobrowolnie poddać się opiece. Nie, z pewnością nie mogła odpłynąć.
To nie kwestia braku zaufania, na pewno?
Na Desperacji nikomu nie można było ufać.
Złapała za gałązkę i z wręcz złością rzuciła nią w języki płomieni. Przyjaciołom, kochankom, rodzinom. Nikomu. Tego mnie nauczono.
Odetchnęła przez nos, sięgając po zdezelowany przez czas notes, a po chwili podsunęła kartkę:
Opowiedz coś o sobie.
Wbił spojrzenie w niego, zaciekawiona, niczym małe dziecko czekając na opowieść przed snem.
Nim chwyciła po nabity na patyk kawałek upieczonego mięsa, po raz ostatni spojrzała na ranę w jego nodze. Goiła się. Cholerni Niemartwi. Naprawdę ich regeneracja była jakimś przeklętym cudem. Poniekąd zazdrościła im tego. Rana, która powinna goić się tygodniami, wyglądała coraz lepiej i zdrowiej. Odgryzła kawał mięsa, które było nieco gumowate i pozbawione smaku. No cóż, w aktualnych warunkach nie mogła zbytnio marudzić i wybrzydzać, musieli zapchać żołądki tym, co mieli. Może jak dotrą na miejsce, to uda jej się przygotować coś znacznie smaczniejszego. Bez nadmiaru soli.
Na powrót spojrzała na niego, ciekawa historii, jakie jej opowie. O ile cokolwiek powie. Nie liczyła na prawdę, ale to było bez znaczenia. Mógł karmić ją kłamstwami, posłucha wszystkiego. Ile to minęło, kiedy ktoś opowiadał jej jakieś historie? W sumie ciekawe, czy był kiedyś w mieście. A może....? A może mógłby...?
Pełny żołądek i ciepło, jakie buchało od ogniska było przytłaczająco przyjemne. Nawet nie zorientowała się, kiedy głowa zaczęła jej latać, powieki opadać, aż wreszcie opadła głową na twardy, acz miło ciepłe ramie mężczyzny, zupełnie oddając się snu.
Brak zaufania, tak?
Naprawdę chciała posłuchać o nim.
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

 Był więcej niż tandetny w swoich planach, jeżeli te plany dotyczyły polepszania czyjegoś stanu. Przywykł do pogarszania go, wbijania podeszwy w miękki polik; przywykł do napierania butem na twarde kości szczęki, które pod naciskiem łamały się jak suche gałęzie, powbijane w masę powstałą z rozgniecionego języka, mięśni i tkanek. Ale starać się o to, aby ktoś się wyspał? Najadł? Zregenerował? Kąciki ust zdawały się lekko wgłębić, kiedy zacisnął usta i zamyślił się nad tym, po co w zasadzie aż tak się uparł. Ze względu na Larę i jej misję? Przez honor — bo to jego dorwało monstrualne pijawsko, i to on opóźniał marsz?
 Żarliwe spojrzenie zniknęło za powiekami, gdy nakazał sobie wreszcie przestać. Gotowy na to, że kobieta do ostatniej kropli krwi będzie walczyć o swoje, ledwo dostrzegł, że ta pozbierała już wszystkie bibeloty i wrzuciła je na powrót do torby. Czas wciąż mu się rozklejał, odpadało parę sekund, inne przyspieszały, reszta wlokła się niemiłosiernie. Potarł wierzchem ręki bok twarzy, zapominając, że palce wciąż miał umazane od krwi.
 „Opowiedz coś o sobie”.
 Na to zdanie spojrzał przypadkiem; po prostu otwarł ślepia i kątem oka wychwycił znaki zapisane przez Ethienne. Obrócił głowę, raz jeszcze zapoznając się z treścią. Rysy jego twarzy stężały; pomiędzy ściągającymi się ku sobie brwiami pojawiła się mocna zmarszczka.
 — Przed kataklizmem — zaczął, nawet nie zdając sobie z tego sprawy; słowa same wypływały spomiędzy dotychczas zaciśniętych warg; były tylko tłem dla jego czynności; dotknął ciepłego mięsa, rozrywając je i obracając w palcach; mówił nawet wtedy, gdy wrzucił kęs do gęby, upychając sobie gorącą porcję tak, aby móc kontynuować: — pracowałem chwilę z Mattem McGuardem, formalnie neurochirurgiem, nieformalnie zwierzęcym behawiorystą. Opowiedział mi wtedy o eksperymencie przeprowadzonym na szczurach, które od małego aż do tamtego dnia karmiono ziarnami i suszonymi owocami.
 Ogień przyjemnie grzał ciało sprawiając, że również jego zachrypnięty ton nabrał miększej nuty; niemożliwe, aby Ethienne to usłyszała, ale być może coś w powietrzu także stało się przyjemniejsze?
 — To nie był niewielki test — zaznaczył — tylko olbrzymie doświadczenie. Zgromadzono tych szczurów całą masę — może sto pięćdziesiąt lub trzysta? — Uniósł na moment spojrzenie, szukając podpowiedzi w niebiosach; niebiosach, w których od millenium rozbrzmiewała głucha cisza. Teraz także nie było żadnych wytycznych. — Nie pamiętam. Równie dobrze mogło ich być pięćset albo czterdzieści. Upchnięto je wszystkie w pomieszczeniu i obserwowano przez niemal cały rok. Na środku pokoju znajdowała się góra jedzenia, do którego były przyzwyczajone. Wodę dostarczano codziennie. Nie było ludzkiej ingerencji. Ludzie jedynie wymusili na nich ten scenariusz. Poza tym lokalizacja w pełni sprzyjała ich naturze. Gryzonie się rozmnażały, skupiały w grupy, ryły nory i tak dalej. Całość cholernie fascynowała Matthew. Na wykładach mówił tylko o tym. „Co by się stało, gdybyś znalazł się na bezludnej wyspie?” — pytał dosłownie każdego. „Hipotetycznie. Gdyby w małym zakątku, bardzo małym, takim, który można obejść dookoła w dwadzieścia minut, utknęli ludzie — czy bez jedzenia byliby w stanie stłamsić swoje przyzwyczajenia?” I rzeczywiście — eksperyment zakładał, że szczury dostawały wodę, ale dodatkowych racji żywnościowych już nie. Naukowcy byli ciekawi, czy wpłynie to na ich zachowanie. Zaczną się buntować i w efekcie — atakować swoich, czy wymrą z głodu? Były oswojone z roślinami, a mimo tego, gdy ich zabrakło, instynkt wziął górę. Słabsze osobniki padały ofiarami tych silniejszych. Samice pożerały młode. Samce pochłaniały swoje partnerki. Po ponad rocznych analizach pozostał jeden osobnik. Mimo prób karmienia go  ziarnami, owocami, warzywami zwierzę wykazywało zerowe zainteresowanie pokarmem. Posmakowało krwi, zmieniło się. Z ludźmi jest teraz podobnie. Nie wszyscy wierzą w Boga, tak jak szczury nie miały pojęcia, że ktoś wymusił na nich cały stan rzeczy, ale to jakoś niezbyt przeszkadzało Mu w nowych badaniach. Zostawił nas tutaj z coraz szczuplejszymi zapasami i przygląda się z miejsca, do którego myszczury tego światanie mamy dostępu.
 Zapadła całkowita cisza. Growlithe przyglądał się patykowi, który wcześniej przeszywał ciało upieczonej wiewiórki; obecnie po mięsie nie było śladu. Zjadł wszystko, między krótkimi pauzami. Żołądek miał wciąż ściśnięty; porcje były dla niego zdecydowanie za małe. Naprężył mięśnie; ściągnął łopatki — chciał cisnąć kawałkiem drewna w ogień, ale zamarł. Poczuł na ramieniu ciężar, który niczym spojrzenie Meduzy, zamienił jego ciało w nieruchomą rzeźbę. Nagle stał się świadom każdego haustu powietrza; każdego uderzenia serca o wnętrze piersi. Szumu w skroniach i każdej myśli, która przelatywała mu przez głowę. Było mu niewygodnie, ale mimo tego się nie poruszył. I tylko oczy co jakiś czas błyskały spod zmierzwionych, brudnych włosów, gdy rozglądał się wokół, węsząc krew.

 Słońce wisiało już wysoko na niebie, kiedy szorstka dłoń ujęła ramię kobiety. Był jedynie jednym z wielu, których nie można podejrzewać o delikatność, dlatego tym razem również pobudka przypominała szarpnięcie za szmacianą lalkę. Nieprzyjemny dotyk z pewnością w ogóle nie był rekompensowany przez skupione spojrzenie, które całkowicie skoncentrowało się na twarzy kobiety; było nie tyle nachalne, co wręcz bezczelne.
 — Budź się — syknął akurat w momencie, w którym coś znów trzasnęło nieopodal. Głowa Growa się nie poruszyła, ale ślepia, niczym opiłki ciągnące do magnesu, śledziły tor ruchu dźwięków. Trzask, chrupnięcie, chrobot pazurów. Coś ich okrążało?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 4 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach