Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 6 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6

Go down

Wewnątrz niego szarpały się ze sobą setki emocji, uczuć, niepewności i uprzedzeń, niezliczone ilości tego, co chciał jej przekazać, udowodnić, czym pragnął ją przekonać, aby już nigdy więcej nie znalazła się w stanie takim, w jakim była obecnie. Miał ochotę złapać ją za ramiona i bezmyślnie przyciągnąć do siebie, ale ta myśl była równie silna, co inna, w której uderzał ją w twarz i wrzeszczał, każąc się opamiętać, każąc jej OTWORZYĆ WRESZCIE OCZY! Być może to był powód szaleństwa wymordowanych. Tak wiele lat spędzonych na świecie, tak wiele zebranych bodźców, tyle wspomnień. Jak umysł, który nierzadko miał problemy z poradzeniem sobie z kilkoma traumatycznymi historiami, miał pomieścić ich nieskończoną ilość? W czaszce mu dudniło. O ile jeszcze przed sekundą był na skraju wybuchnięcia śmiechem, teraz sam nie panował nad tym, co nim kierowało. Doszło do tego, że mógł się tylko przyglądać, jak łowczyni wyrzuca z siebie kolejne słowa, które częściowo przyswajał, a częściowo wyrzucał jak śmieci.
Oddychał płytko, jak po długiej walce lub wyczerpującym biegu. Płuca nabrzmiewały od powietrza i kurczyły się, unosząc albo opuszczając jego klatkę piersiową. Czuł w tej klatce piersiowej także serce, tłukące się niemiłosiernie z nielogicznych powodów.
Oczywiście, że chciał pokazać ludziom, jak sami nisko upadli ― jak pazerni byli, jak nietolerancyjni. Jak zniszczyli ten świat swoją pychą i pewnością co do nienaruszalności. Ludzie byli święcie przekonani, że są jedynym słusznym gatunkiem. Jedynym, który powinien mieć władzę. Panować. Chciał, żeby mieli za swoje i jeśli kosztem uzyskania tego, będzie ich wymarcie ― był w stanie przystać na takie warunki bez żadnego zawahania.
A jednocześnie dochodził teraz do wniosków, o które by się nie podejrzewał i powodem, dla którego w skroniach tak boleśnie mu pulsowało, być może okazał się widok przywódczyni. Lub jej głos, pełen skrajności. Nie rozumiał, dlaczego jej motywy były tak odległe od jego motywów; dlaczego chciała ocalić tych, którzy sami podłożyliby ogień pod jej stos. Dlaczego była bliska załamania na myśl, że pozbędzie się problemu; pozbędzie się tej cholernej, zakażonej kończyny, której nie da się już uleczyć.
Bolała go głowa, bo nie potrafił pojąć, dlaczego kochała ludzi bardziej niż jego.
Był bliski tego, by wyciągnąć do niej rękę. Palce zatrzymałyby się jednak w odległości nie większej niż centymetr; czułby pod opuszkami niemal fizyczne ciepło jej ciała, a mimo to zdawał sobie sprawę, że nie dotknąłby jej twarzy, że w ogóle nie będzie w stanie tego zrobić. Między nimi wyrósł mur, którego fundamentem byli łowcy i ludzie, i świat pod kopułą, i życie, które było jej bliższe niż Desperacja.
Przepraszam ― wykrztusił, mając wrażenie, ze wraz z tym słowem, przez gardło przeciska się garść odłamków szkła. Prawie zgiął się wpół, gotów zwymiotować krew i haratające przełyk, ostre resztki po niedorzeczności, jaka ― wbrew niemu ― mimo wszystko rozbrzmiała. Nienawidził się za to jedno słowo, a jednocześnie wydawało mu się odpowiednie. Tak rzadko go jednak używał, że nie zawierzał w jego szczerość. Czy naprawdę żałował planów, które jej przedstawił? Rzeczywiście chciał, by wybaczyła światopogląd, który zmuszał go do walki z wiatrakami? Czuł się winien, że zmusza ją, aby, być może, poświęciła życie swoje lub swojej rodziny?
Zwilżył suche wargi, ale na niewiele się to zdało.
Czy jeśli zniszczę tylko północne mury, a cywilom dam wybór, to będzie lepsza alternatywa? Mniej przerażająca?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

  Mur był jak widok za oknem, przy którym się wychowała. Będąc w innym domu, w innym mieście i patrząc przez inne okno cały czas wracałaby myślami do tamtego znajomego obrazka. Nie zawsze z radością, niekiedy wręcz ze wstrętem, ale cały czas z jego wizją wyrytą głęboko we wspomnieniach. Widziała go w każdym lustrzanym odbiciu, w którym widniała także jej własna twarz.
Czy jeśli...
  To wszystko było za mało. Za mało i za późno. Jak plaster przyłożony do odciętej kończyny w nadziei, że ta niezwłocznie odrośnie.
  — Nie tego chcesz — odparła oskarżycielsko. — Nie wycofuj się teraz.
  Wycelowała w niego palec wskazujący, ale po kilku przeciągniętych na siłę sekundach opuściła dłoń i przyciągnęła ją znowu do siebie. Prawdą było, że obrócenie tego wszystkiego w żart, nawet bardzo kiepski, odbudowałoby w niej to, co na przestrzeni ostatnich kilku chwil straciła. Ale zmiana decyzji, gdy skoczyło się już z krawędzi budynku nie miała żadnego znaczenia.
  Musiała to sobie w którymś momencie uzmysłowić, bo zamiast ciągnąć przedstawienie męczennika na siłę, odwróciła spojrzenie na widok, który towarzyszył im tutaj od samego początku. W ostatecznym rozrachunku zbyt wiele zależało od niej, by całość winny zrzucać na desperackie pragnienia Wilczura. A to, że cały wachlarz emocji miotał jej myślami świadczyło wyłącznie o tym, że gdzieś w głębi duszy przyznawała mu rację.
  Ten świat był zgniły, a trzymanie go przy sobie ze względu na sentymenty w teorii brzmiało jak idiotyzm. W praktyce zabawa z życiem nie była jak obchodzenie się z przejrzałym jabłkiem, które można wyrzucić i zastąpić nowym ze względu na kaprys. Niemożność pojęcia ogromu problemu była jednym z tych, co ją przerażało. Wszystko sprowadzało się do doświadczenia, które szybko mogło wymknąć się spod kontroli.
  Pozwoliła minutom mijać w ciszy. Potrzebowała tego czasu bierności, chwilowej izolacji.
  — Nie przepraszaj. — Odezwała się w końcu, podsumowując w ten sposób wszystkie swoje przemyślenia. Zawahała się w ostatniej chwili. — Nie. Nie tak chciałam to ująć. — Wypuściła powietrze z ust i uniosła nieco podbródek zapatrzona w panoramę okolicy widoczną z tego miejsca. — Nie potrafię ubrać tego w słowa, ale wiem że gdzieś tam głęboko zgadzam się z tym, co powiedziałeś. Może nie tylko ja. Ci wszyscy ludzie pod moją komendą są rozgoryczeni i rządni zemsty. Nawet wojsko. Wszyscy od pewnego czasu czekają, aż ktoś inny pociągnie za spust.
  Złączyła palce na kształt pistoletu i wycelowała nim w przestrzeń i w mgłę okrywającą sylwetę muru. Kliknęła językiem w udawanym wystrzale i uniosła ręce patrząc na konsekwencje swojego działania. Niewiele w krajobrazie się zmieniło, ale Kami poczuła, że z jej ramion zniknął ten nieprzyjemny ciężar presji.
  — Przerażające rzeczy to te, które niosą ze sobą najwięcej zmian. — wyrzuciła z siebie powstając powoli. Nie było sensu walczyć z o drobnostki, o detale, kiedy to co najważniejsze niezależnie od wszystkiego i tak miało się dokonać. Nie tu i teraz oczywiście, ale od czasu wypowiedzianych bezwiednie słów groźba przemian zaczęła rzucać na nią wyraźniejszy cień. — Może to będzie ostatni, ale za to największy symbol kontroli. Ten kto rządzi kopułą wcale nie znajduje się w swoim zamkniętym gabinecie na północy miasta. — Parsknęła ironicznie. — Może kiedy nadejdzie czas będę wiedziała co zrobić. Może wtedy to będzie mniej przerażająca.
  Podniosła leżącą kilka kroków dalej katanę. Sporo musiało się wydarzyć, by mogła ją odzyskać, dlatego tym razem nie zamierzała pozwolić jej tak łatwo zniknąć. Koniec końców to dzięki niej spotkali się daleko od innych po raz kolejny, ale była wartościowa nie tylko z tego powodu. Potem wyminęła gładko Wilczura i przystanęła ponad palącym się ogniem. Krótkim kiwnięciem głosy oddała szacunek psu i odeszła od jego stosu.
  — Muszę wrócić do miasta przed świtem. Chcesz się przywitać z Javierem? — zapytała, chociaż bez entuzjazmu. Ta rozmowa wyssała z niej siły jak nic innego. Nawet walka z behemotem była niczym w porównaniu z napięciem z jakim spotkała się później. Była po prostu zmęczona.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wykrzywił się, bo tak, właśnie. Miała rację. Nie tego chciał. Chciał złapać każdego człowieka za gardło i ścisnąć dłoń, gniotąc krtanie, przez które tyle bluźnierstw się prześliznęło. Chciał położyć każdego na ziemi i deptać tak długo, aż werżnąłby całe ich cholerne sylwetki w glebę; chciał, by mieli bliżej do piekła. Chciał mieć święty spokój. Uciszyć głosy, które nawet teraz, subtelnie, ale nieprzerwanie, snuły swoje propozycje, wyciągały wnioski, przypominały o utraconych perspektywach. Niesamowicie go wkurwiały, uogólniając.
  A mimo wszystko był gotów na uszczerbek w swoim planie, jeżeli... Linie żuchwy Growa wyostrzyły się, gdy zacisnął szczęki. Myśl, która zaświtała mu na obrzeżach świadomości, była nierealna. Głupia. Yuu na pewno za taką by ją uznała ― za idiotyczną.
  Uniósł dłoń i, wbrew swoim poprzednim zapewnieniom, że nigdy nie będzie w stanie jej dotknąć, położył palce na ułożonych w pistolet rękach Kami. Zdążyła już oddać strzał i choć było to niemożliwe, w uszach Wilczura odbijało się echo huknięcia. Ścisnął ją mocniej. Przestań.
  Nie zamierzał pozwolić, aby pociągała za spust. Jej rola wciąż była gigantyczna, bo zapoczątkowywała cały przebieg, jednak nie chciał, aby Yuu wcielała się w rolę zamachowca. Do sceny finałowej miała uzyskać wystarczającą ilość czasu, aby oddalić się w jakieś względnie bezpieczne miejsce, a przynajmniej Grow miał zamiar sprawić, aby tak się stało. Dociera to do ciebie? Patrząc na jej twarz, słuchając jej słów, miał wrażenie, że są oddaleni o setki metrów; krzyczą do siebie, gestykulują... ale kto z takiej odległości tak naprawdę wyróżnia szczegóły? Kto wyłapuje mowę?
  Zabrał rękę, opierając ją natychmiast o piach, jakby spodziewał się już, że kobieta lada moment wstanie i  się od niego odsunie, a on ― niczym cień ― będzie musiał podążyć za nią. Nie do końca pojmował, że depcząc jej po piętach, dysząc w kark, przyglądając się każdemu załamaniu na jej ubraniach, każdemu drgnięciu nerwów, wyłapując nawet najlżejszą zmianę w zapachu ― że to może zwyczajnie osaczać.
  Gdyby mógł, zamknąłby uspokój się ją w lochach albo w piwnicy, lub na samym dnie siedziby, w miejscu, do którego ODWAL SIĘ tylko on miałby klucz.
  Przeciągnął ręką po suchym piachu. Drobinki wbijały się lekko w szorstką nawierzchnię dłoni, ale to tylko twarde odłamki niemogące przebić się przez skórę. Grow cały czas gdybał o istotniejszych elementach układanki. Jeżeli pozbędzie się murów, jeżeli wybije ludzi, a przynajmniej raz a dobrze pośle w zapomnienie S.SPEC... czy wtedy...
  ― Muszę wrócić do miasta przed świtem.
  Uśmiechnął się, mimo odrętwienia jakie spłynęło na nogi, dźwigając się do pionu. Wnętrze ręki miał rude jak rdza, choć korozja sięgnęła nie jego ciała, a czegoś znacznie mniej fizycznego.
  Musiała wrócić do domu, no tak. Ale co, jeśli ten dom zniknie? Co jeśli łowcy utracą swój prawdziwy cel? Czy wtedy...
  ― Chcesz się przywitać z Javierem?
  ― Nie ― tym jednym słowem odepchnął od siebie chęć podejścia aż pod mury M3, ale także uciął galopujący natłok wariantów, który przemykał mu na taśmie w zbyt szybkim tempie. Źrenice nieruchomo przypatrywały się czarnowłosej i zdawało się, że oczy są jedynym elementem, który ani drgnie.
  ― Na razie wolałbym nie zbliżać się do psów. ― Mówiąc to, dawno pozbył się rozbawienia, które wcześniej powykrzywiało jego twarz. Płomień obejmujący Dantego pożarł już znaczną część mięśni, zmusił krew do wyparowania. Zapach treści żołądkowych i palonego futra powinien wymusić na Wilczurze irytację, wręcz niemoc. Z jakichś jednak przyczyn wydawał się nie zwracać uwagi na drażniące zmysły bodźce. ― Do zobaczenia.

WĄTEK ZAKOŃCZONY
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 6 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach