Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 5 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

  Instynktownie podążyła spojrzeniem za dłonią Wilczura, palec wycelowany w przestrzeń wskazywał wszystko, czego mogła spodziewać się po jego osobie. To, że nic tam nie widziała nie znaczyło, że w istocie nie posiadał on żadnego celu. Mogła przysiąc, że było wręcz odwrotnie. To, co skrywało się na horyzoncie było wyłącznie jego, niepojęte dla kogoś, kto nie spoglądał na świat z tym samym bagażem doświadczeń. Odpowiedź w tej formie przyjęła z powagą.
  Mimo to piasek pod jej palcami zazgrzytał.
  — Mylisz się. M-3 jest jak młody dorosły z burzliwą przeszłością. Odgradza się od własnych błędów i porażek, zbyt słaby by pozwolić otoczeniu dostrzec kim jest w rzeczywistości. Widzisz to piękne, zdrowe jabłko? — machnęła otwartą dłonią w przestrzeni. Tam gdzie były niewidoczne cele Growa było też jej miasto. — W środku jest zgniłe. Wojsko które strzela do swoich ludzi na promenadzie, rząd organizujący masowe mordy w zamkniętych pomieszczeniach, dyktatorzy wysadzają autobusy z dzieciakami jadącymi do szkoły. Oh Growlithe, S.Spec potrzebuje Łowców, żeby móc istnieć.
  Złapała w dłoni przypadkowy kamień i ścisnęła go z wyraźnym wysiłkiem. Przedmiot nie uległ jej działaniom, nie stało się z nim nic, po czym mógłby pozostać jakikolwiek ślad, dlatego od niechcenia cisnęła nim w dal. Kilka krótkich stuknięć w mroku i znowu wszystko ucichło.
  Powstrzymywała słowa, bo czuła, że finał tego co Jace chce jej przekazać będzie miał gorzki wydźwięk, ale kiedy wyrzucił z siebie szybkie: "Nie żyją" i tak poczuła się jak trafiona w pierś gumowym pociskiem. Bolało, ale tylko trochę.
  — Liczyłeś na to? — zapytała nie ukrywając zdumienia. Kącik ust drgnął jej w niepełnym uśmiechu. Wyłącznie te słowa emanowały naiwnością, dotychczas ze wszystko co mówił wierzyła bez zawahania, ale teraz? Nie była pewna, co chciał jej powiedzieć. — Mogę rozwalić mur, zniszczyć władzę, ale złoty środek to bujda — wyjaśniła tonem, który sugerował, że może pstryknąć palcami, a każda z tych rzeczy stanie się nagle prawdą. Dopiero teraz dało się dostrzec, że coś co wcześniej mogło przybrać formę uśmiechu pełne było zdradliwej nerwowości. — Nie wiem. Powinnam przeprosić, że zawiodłam twoje oczekiwania?
  Podniosła się i z rękami w kieszeniach patrzyła przed siebie w nieokreślonym kierunku. Wróciła myślami na ziemię i z zamachem kopnęła w piasek pod stopami tworząc w ten sposób małą fontannę drobinek. Westchnęła głośno garbiąc ramiona, kiedy tuman kurzu zniknął.
  — Brzmisz, jakby Cię to wszystko przerastało, a ja jestem pewna, że możesz wszystko. Jeśli nie teraz, to kiedyś. Masz przed sobą cały istniejący czas tego świata. — Spojrzała na niego przez ramię. — Boisz się?
Nie mnie, nie tego jak żyję. Dopowiedziała sobie w myślach walcząc wyraźnie z jego podsumowującym stwierdzeniem. Nie obrażało jej, ani nie zaskakiwało. To tak, jakby powiedzieć psu, że jest psem. Nie ugryzie i nie zacznie skomleć, odpowie jedynie mądrym spojrzeniem i nadal będzie żyć jako pies. Mimo to przytknęła dłoń do piersi i schowała głowę w ramionach.
  Zazdrościła mu tego, że mimo wszystko potrafi nazwać to, o co walczy.
  — Dobrze się składa, wydaje mi się, że znam kogoś, kto specjalizuje się w podkopywaniu fundamentów tego muru. — Spojrzała na niego z dystansu, a potem podeszła na tyle, by znaleźć się bezpośrednio za jego plecami. — Tego fizycznego.
  Chociaż trzymała w sobie sporą dawkę goryczy, wiele wskazywało na to, że trudniej jest ją do siebie zrazić niż na to wygląda. Większość żali, które w ramach jakiejś nocy wyznań mogłaby z siebie wyrzucić były skierowane do nieobecnych tutaj osób i przeszłych czasów. W tym momencie szykowała się na kolejną wojnę i nawet teraz wyglądała jakby jedno słowo wystarczyło, by rzuciła się w wir walki. Spoglądała na niego z góry asekuracyjnie trzymając rękę przy nożu.
  — Jeśli jeszcze tego nie wiesz, to słuchaj. Nie potrzebuję wyjaśnień, poszłabym u twojego boku w każdy bój. — Wzruszyła ramionami. — Po prostu. Tak to czuję.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mylił się. Yuu od zawsze przepadała za udowadnianiem mu, że nie miał racji. To nie tak.  Źle. Nie tą drogą. A jednocześnie wykazywała tonę zrozumienia, co samo w sobie było ujmujące. Nie do końca pojmował, która część łowczyni przeważała ― ta, która starała się przeciwstawić jego wizjom, czy ta, która pragnęła je zaakceptować.
Pokręcił tylko głową, chcąc wdać się w dalszą dyskusję; wejść jej w słowo i rozwinąć wątek. Kochanie, twoje horyzonty są w cholerę wąskie. To nie logiczne, że za murem jest coś słabego? Nie chronisz tego, co jest silne. Obwarowujesz skarby, które można ukraść. A skoro można ukraść ― są słabe, bo nie potrafią się bronić. M3 otoczyło murem to, co jest dla nich najcenniejsze i najsłabsze ― ludzi. Ich samych. Zatrzymał te słowa za zębami. Dość na dziś nieporozumień.
"Powinnam przeprosić, że zawiodłam twoje oczekiwania?"
Nigdy ich nie zawodzisz ― warknął, ale nie tonem, który przywiódłby na myśl gniew albo agresję. Prędzej mu było do nauczyciela tracącego cierpliwość. Musiał zachować spokój, ale podkreślić siłę swojego zdania ― nie zawodzisz. To nie ma z tym nic wspólnego. Miał nadzieję, że to zakończyło temat.
Przymknął powieki, wsłuchując się w nocny wiatr, w trzaski płomieni i w cichy szelest ubrań. Przekrzywił głowę tylko o milimetr w głupim, psim odruchu, jakby przybliżenie ucha pozwoliło mu wychwycić wcześniejsze dźwięki o wiele wyraźniej. Domyślił się jednak, że łowczyni podniosła się z ziemi. Otaczały ją słowa. Dużo słów, dużo tonów.
Otworzył oczy i raz jeszcze zerknął ponad ramieniem w jej kierunku. Stała w miejscu, a wokół jej stóp drgała mgiełka wzbitego w górę piachu. Pył opadał, gdy wypowiadała pytanie, od którego wzrok Wilczura pociemniał.
Boję się? ― odparował prześmiewczo, posyłając w jej stronę krzywy, mało udany uśmiech. ― Nie. Temu daleko do strachu. Strach cię nakręca do działania. Pcha do ucieczki albo walki. Ja jestem... ― posmakował tego słowa w myślach. Było okropne. Odwrócił głowę, odgradzając się tym samym od jej spojrzenia. Jeżeli je wypowie, porzyga się. Tego był pewien.
Dlatego zamilkł, a cisza, jaka między nimi zaległa, stała się nieznośna i ciężka. Nawet ogień zdawał się ciszej pochłaniać swoje danie, choć migotał tak samo intensywnie jak kilkadziesiąt minut temu. Nic ze świata zewnętrznego nie chciało przerywać tej scenie, jakby istniała szansa, że Growlithe mimo wszystko wykrztusi to jedno, kończące słowo.
Zalegało mu jednak w gardle jak połknięta garść igieł. Samo przełykanie śliny sprawiało ból; jedna część jego osobowości upierała się, że gdyby się przyznał, miałby wszystko z głowy. Powiedzenie czegoś nadałoby temu materialności. Stało się. Trudno. Druga trzymała go za pysk i kneblowała usta. Zdurniałeś do reszty? Nie będzie odwrotu.
Szarpał się między jedną a drugą opcją tak długo, że wreszcie rozległ się pierwszy krok. Dźwięk chrupiącego pod podeszwą piachu natychmiast go ocknął i włączył stan gotowości. Choć nie pokusił się o ponowne spojrzenie za siebie, świadomość tego, że ktoś zachodzi go od tyłu, nadal była nie do przyjęcia.
To było n i e b e z p i e c z n e.
Nawet jeśli wyglądało na to, że Kami nie ma złych zamiarów, mięśnie pod przeciążoną od wilgoci kurtką napinały się, gotowe na przyjęcie ciosu. Deklarowała mu tyle rzeczy, które chciał usłyszeć. Ofiarowała to, na co potajemnie czekał. A i tak nie potrafił zmusić się do rozluźnienia.
Czuł jak trucizna przegranej przepływa mu przez żyły. "To" od wieków paraliżowało, było pod każdym względem gorsze i potężniejsze od zwykłego strachu. Nawet teraz doświadczał tego, jak coś zmusza go do rzeczy, jakich nie chce robić.
Odetchnął głośniej, aż oddech, w zetknięciu z zimnym powietrzem, nie zamienił się w białą parę. Docierało do niego, coraz mocniej, że było chłodno i nawet płonący stos nie zmieniał postaci rzeczy. Skostniałe palce zsunął z uda i oparł je na podłożu, tuż za sobą, aby móc bezpiecznie odchylić się w tył, nie tracąc przy tym równowagi. Szybko napotkał opór. Oparł się niezgrabnie o biodro stojącej tuż za nim kobiety, a gdy obrócił głowę, przywarł polikiem do mokrej tkaniny okrywającej jej brzuch. Przełknął gęstą ślinę, krzywiąc się na jej dziwny, cierpki smak. Wraz z tym gestem pozbył się wielu słów, które uformowały się w głaz i osiadły na jego żołądku. Zadzierając brodę, przeszurał zadrapaną skórą po bluzie, marszcząc jej materiał. Uniósł wtedy wzrok, krzywiąc popękane wargi.
Poszłabym za tobą w każdy bój.
Uniósł wolną rękę, sięgając ku jej twarzy, na której skupił spojrzenie. Z tej pozycji i tak by jej się dotknął.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

  — Czy to dlatego, że nie masz wobec mnie żadnych oczekiwań? — odparła ze śmiertelną powagą i nutą urazy w głosie, ale na czas zmieniła ton, zdradzając swój rzeczywisty stosunek dyskretnym uśmiechem. — Lubię myśleć, że byłabym w stanie napsuć Ci trochę krwi, gdybym się postarała.
  Spojrzała zza jego pleców na coś, co godzinę wcześniej kierowało na nią swoje ostre jak brzytwa, wypełnione ostrzeżeniami ślepia. Teraz przypominało skórę zdartą z czarnej owcy, miękką, plastyczną strukturę, która pod wpływem silniejszego wiatru rozpadała się na mniejsze elementy. Uległa, cuchnąca sterta płonącego mięsa. Języki ognia lizały zwęglone fragmenty, a kości strzelały pod wpływem temperatury wyrzucając w powietrze rozżarzone, lotne fragmenty. Nie pozostało nic z dawnej dumy czworonożnego raba.
  Ten widok na nowo wypełnił jej płuca wodą, ucisk był niemal fizyczny, chociaż mogła przysiąc, że to tylko umysł płata jej nieprzyjemne figle. Wszystko było o stokroć bardziej niezręczne, kiedy stało się przy ognisku podsycanym przez gorejące ciało pupila osoby siedzącej obok. Nadal nie miała pewności, jak to wszystko odbiera Growlithe, ale jeśli obojętność można uznać za pozytywny objaw, to być może nie trawiło go to doszczętnie.
  Nie ufała jego uśmiechom. W znacznej przewadze były kpiącą reakcją na coś, co chociaż odrobinę go poruszyło. Były jak czerwona dioda na panelu kontrolnym, której nie dało się przypisać konkretnego znaczenia, więc tak jak zawsze i teraz nie mogła od razu powiedzieć dlaczego Wilczur się krzywi.
  Patrzyła na niego z wyrazem, który jednakowo zachęcał i ponaglał do dokończenia wypowiedzi. Nie widziała walki, czy bardziej nie chciała jej widzieć. Dużo rzeczy poszłoby łatwo, gdyby wymordowany pozbył się tego zwyczaju połykania ostatnich słów, a każde z nich miało piętno kluczowego. Pozostawiał za sobą masę zamkniętych na cztery spusty drzwi. Mimo to czekała cicho.
  Ciężar wilgotnego ubrania napierał na ramiona i chociaż zrobiła wszystko, by pozbyć się nadmiaru wody ze zwojów materiału, każda przylegająca do ciała część przypominała o sobie nieznośnie. Każdy kosmyk przygładzony do twarzy i karku był jak lepkie, wąskie palce jakiegoś potwora, który imitował duszący nacisk na gardle. Każda sekunda, podczas której odwzajemniała czuje spojrzenie, nie mogąc osłonić twarzy wyżerał w niej dziury jak kwas w sztucznym tworzywie. Nie dlatego, że to było jego spojrzenie, ale dlatego że cały świat dookoła również mógł patrzeć.
  Niezgrabnym, szybkim ruchem złapała jego rękę w powietrzu, a potem nie puszczając jej przeniosła się na bok i usiadła blisko. Chociaż czuła się jak bryła lodu i miała mniej-więcej taką samą temperaturę, pochwyciła jego dłoń w dwie swoje w żałosnej próbie przywołania chociaż odrobiny ciepła. Nie potrzebowała tego bardziej od możliwości przesuwania sztywnymi palcami po szorstkiej skórze Wilczura, bo to samo w sobie sprawiało, że płonęła.
  To nie był przyjemny ogień. Był zdradliwy.
  — Przerażony? — dokończyła za niego, ale na ułamek sekundy opuszki palców nacisnęły na jego skórę, jakby była niezdecydowana.
  Nie widziała nic złego w tym, że umysł może kazać ustom wypluć na zewnątrz coś, co nie zawsze będzie piękne i dumne. W jej oczach każde głębsze wyznanie Growlithe dodawało mu wartości, a nie odejmowało. Dotychczas zawsze był jak twardy obuch, tworzył wokół siebie właśnie taką właśnie aurę, więc Kami z sekundy na sekundę co raz mocniej dziwiła się, że może siedzieć tu trzymać jego rękę w swojej ręce, jakby to było coś zupełnie normalnego.
  Nie potrafiła zrozumieć, jak te same ręce, które pełne są wyuczonych ciosów i obraźliwych gestów mogą wprawiać ją w zakłopotanie. Ale to również ich od siebie różniło, Wilczur miał setki lat i niewątpliwie znał swoje granice, a ona nadal miała zaledwie sześćdziesiąt. Kilka minut wcześniej odkryła, że może zsunąć opaskę z oka i nie zwymiotować ze stresu.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Cóż, był mało interesującą osobą. Poprzednia dziewczyna rzuciła go przez, jak to określiła, "mały gradient emocjonalny". Zarzekała się ― i zapewne zarzeka do teraz, w jakichś zaszczanych pubach z zaszczanymi facetami leżącymi pod jej równie zaszczanym cielskiem, bo z jakichś przyczyn wtedy jeszcze uważał, że upartość to pozytywna cecha ― że potrafił zamieniać się albo w furię (jego specjalnością było rzucanie stołami, ale miał też inne zdolności), albo w apatyczne, niesklasyfikowane coś (co ją denerwowało). W każdym razie ― obstawiała przy tym, że nie miał stanów przejściowych.
Otóż, gówno wiedziała.
Grow właśnie przechodził taki stan przejściowy.
Wielokrotnie zastanawiał się, i teraz także to robił, jak potoczyłoby się jego życie, gdyby zrzucił maskę. Przestał dostrzegać grube mury tam, gdzie wcale ich nie było. Nie kopał dziur w całym. Czerpał pełnymi garściami z tego, co mu dawano, bez skrępowania, bez zadawania sobie niepotrzebnych, drobiazgowych pytań. Bez czarnowidztwa.
Jak wyglądałoby jego życie, gdyby mógł, tak po prostu, poddać się tej chwili?
Uśmiech spełzł z jego twarzy, ustępując miejsca zaskoczeniu. Ręka, którą sięgał ku jej twarzy, nagle znalazła się w objęciach jej dłoni, zastygnięta w jednej pozycji, jakby skamieniały mu wszystkie nerwy. Choć wzrok Wilczura czujnie śledził czarnowłosą, za dwukolorowymi ślepiami nie kryło się zrozumienie; prędzej przytępienie.
Widział ruch jej ust i chciał jej przerwać, ale z jakichś przyczyn nie był w stanie tego zrobić. Dotyk palców działał sprzecznie. Z jednej strony coś, co ściskało go od środka. Coś, co go gniotło i miażdżyło, coś, co mimo wszystko było euforyczne i przyjemne. Z drugiej pojawiły się zasady ― przyzwyczajenie, doświadczenie, pamiętanie chwil podobnych do tej albo identycznych. Noa także trzymała cię za rękę. Co powiedziała później? Zacisnął lekko usta. Żebyś wypierdalał za mury. Rozumiesz? Wypierdalał. Czy Lysane nie kładła swojej dłoni na twojej, gdy byliście sami, tylko ty i ona? A potem zostawiła cię na rok, tak po prostu. Nawet nie wiesz, czy wróci. Nie wiesz czy ją rozpoznasz, czy w ogóle będzie chciała być rozpoznana. Tak ma być?
Wypuścił powietrze przez nos, orientując się, że cały ten czas wstrzymywał dech. Jak cholerny nastolatek, na którego spojrzała najładniejsza dziewczyna w szkole ― tak się czuł. I tak się zachowywał. A przecież to tylko trochę ciepła, normowanie temperatury.
Jesteś... przerażony?
Wysunął nagle rękę z jej objęć; stanowczo.
Nie ― cichy, zachrypły głos dotarł do niego o kilka sekund za późno. A więc tak brzmiał, gdy wszystko w nim zamierało w oczekiwaniu ― jakby jednocześnie walczył z zadławieniem i jakby dławiły go połknięte garście piachu. ― Znudzony ― sprostował gładko, zwracając spojrzenie w przeciwną stronę.
W gradiencie między odcieniami, byłby teraz pewnie żółtym. Bo to chyba kolor kłamstwa? Grow zwilżył językiem zaschnięte wargi, jakby to w czymkolwiek miało mu pomóc.
Ostatnie miesiące pracował na to, żeby doprowadzić do takiej chwili. Normalnego dotknięcia, które nie będzie odpowiedzią na jego atak albo reakcją na... Odtrącił od siebie obraz jednego ze zdarzeń. Reakcją na cokolwiek. Co za różnica na co? Tyle że, żeby było zabawniej, gdy przyszło co do czego, wycofywał się w ciągu sekundy.
Brawo, pochwalił siebie, niepłynnym ruchem opierając rękę, którą od niej zabrał, na swoim udzie. Stulił palce.
Jak się nazywa? ― rzucił wreszcie, przegryzając wnętrze polika. Czuł jak dreszcze przestają przebiegać mu wzdłuż kręgosłupa serią miliardów drobnych igieł dźgających go aż do kości. Wolną dłonią objął pięść. Ile ty masz lat? Pięć? Odetchnął głośniej przez nos. Uspokój się.
Podniósł wzrok na księżyc. Świecił w pełni. Gapił się.
To byłaby fatalna noc. Żeby jej powiedzieć, musiałoby być ciemno.
Ten człowiek od murów ― uściślił po chwili, zwracając na nią spojrzenie. W kącikach ust czaił się jakiś rozdrażniony grymas. ― Gdzie go znajdę? Jeżeli wyruszę niedługo... teraz.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

  — Ah tak — odpowiedziała godząc się cierpko z jego raptownym zaprzeczeniem, ale nie próbowała wytykać mu kłamstwa. Była cierpliwa. Przeciągnęła jeszcze puste spojrzenie skierowane na jego odwrócony w bok policzek i zwróciła wzrok na ogień.
  Dłoń, która wcześniej podtrzymywała z wszelkim oddaniem inną, skierowana na płomienie grzała się równie dobrze. Tak łatwo było zastąpić coś, czego nie mogła dostać, gdy powracało do niej poirytowanie związane z obecnością mężczyzny. Nie odsunęła się nawet o centymetr, ale równie dobrze wcale nie musiała wcześniej się przysuwać, różnicy nie było.
  Palce zadarły o kamienie na których je oparła, zgrzyt krótko ściętych paznokci niepokojąco przypominał odgłos metalu, albo szkła, może nawet jednego i drugiego jednocześnie. Na pewno jednak nie był to naturalny odgłos, bo siła z jaką zadarła o twarde podłoże była przesadnie duża. Jakaś linka we wnętrzu jej umysłu napinała się brutalnie, rozciągała w środku zmieniając w wąskie pasemko, pojedynczą strunę powstrzymującą iskrę.
Wsadź rękę do ognia.
  Przeszło jej przez myśl nagle, gwałtownie. Palce zacisnęły się w pięść, ale spojrzenie padło na karmazynowe języki. Przechyliła głowę dusząc drąży uśmiech, a jednocześnie coś równie namacalnego zaczęło zgniatać krtań, od środka. Puls u nasady kciuka przyśpieszał i zwalniał na zmianę, przede wszystkim czuła, że ręce ogarnia jakaś zdradliwa niemoc.
  Zdecydowanie częściej była zła, zdenerwowana i wściekła, krzyczała z żalu i uderzała co popadnie w rozpaczy, ale mało kiedy była zwyczajnie smutna. Gdyby potrafiła nazwać poprawnie to, co odczuwała, odkryła by teraz, że smutek jest dziwacznie bierny. Po prostu siedziała i czuła się nieswojo. Może dlatego, że zwykle nie miała czasu na to, by utknąć w jednym miejscu i nadawać nazw zjawiskom, które wprawiały ją w otępienie.
  Otrząsnęła się, uniosła dłoń złożoną w pięść do twarzy i rozprostowała ją pomimo bolesnego buntu zziębniętych ścięgien. Czuła wpływ wyimaginowanego żaru na skórze, ale prawdziwa temperatura ogniska również musiała zrobić swoje. Żołądek stał się przyjemnie pusty, nie przeszkadzał, ofiarował jej lekkość, a nie wyczerpanie. Zasłoniła z powrotem okaleczoną część twarzy i ubrała swoje najpewniejsze oblicze. Czerwona tęczówka pod wpływem odbijającego się w niej ognia sama zapłonęła na nowo.
  Wstała, zrobiła kilka cichych kroków pokonując kilka jaskrawych metrów i znów usiadła obok Wilczura, po jego drugiej stronie.
  — Jak chcesz przekonać go, by Ci pomógł? — zapytała poważnie. Jej głos sugerował, że szykuje się na wojnę, ale spojrzenie pytało bezgłośnie: dlaczego odwracasz wzrok? — To nie jest człowiek, którego namówisz siłą. — ostrzegła.
  Czarne, czerwone. Czarne, czerwone. Czarne, czerwone. Tańczące płomienie poruszały cieniami padającymi dookoła, cały obraz chwiał się, ożywał, był jak plastyczna masa, której niewprawione ręce próbowały nadać jakiś kształt, ale efekt był niezadowalający. Obserwowała przez pryzmat chybotania jego zmieniające się rysy, część była winą falującego źródła światła, a inna pojawiających się emocji, uciekających spojrzeń, niepełnych grymasów.
  Splotła ze sobą palce i ułożyła dłonie na brzuchu. Patrzyła teraz trochę ponad jego ramieniem, ale na nic konkretnego. Ostrość rozpłynęła się w zamyśleniu. Wiele razy szukała w sobie odpowiednich słów, które wypowiedziane w poprawnej kolejności nadałaby materialności zakopanym potrzebom i pragnieniom. Chciała, w chwilach słabości, zwrócić głowę na niebo i wypluć nań jad swoich niepowodzeń. Powiedzieć bezkresnej przestrzeni ponad sobą, że ją boli, że zabranie jej brata było ciosem poniżej pasa, po którym do dzisiaj jeszcze się nie pozbierała. Zapisać i odczytać na głos imiona osób, które wślizgiwały się do jej życia niepostrzeżenie i swoim zniknięciem pozostawiały głęboką ranę. Żeby istniał taki mur, który mogłaby pokonać i pozwolić im jeszcze raz dla siebie zaistnieć.
  Zadarła brodę do góry, na bezkres. Mięśnie na szyi napięły się drażliwie, gdy po sekundzie, dwóch opuściła wzrok. Coś wilgotnego, paskudnego spływało jej po policzku, od strony jednego oka gdy ze spojrzeniem tytułowanym wojną żarliwie przypominała mu, że mówiąc 'każdy bój' miała na myśli dosłownie każdy.
  Odnalazła swoje ja tocząc obce walki. Tylko dzięki temu trucizna nie sączyła się w niewinną glebę, nie spływała nieprzerwanie z kącików ust. Mimo to ośmieliła się rozchylić wargi dla kilku kolejnych słów.
  — Nie możesz iść — wypaliła szybko. — Jeszcze nie teraz.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jak?
Co za banalne pytanie.
Otwierał już usta, ale kiedy dorzuciła swoje subtelne ostrzeżenie, wargi zamknęły się jak wieko ciężkiej skrzyni. Spojrzał na nią krótko, kątem oka, a potem wbił wzrok w płomienie, nagle wydając się o wiele mniejszym, jakby zapadł się w sobie pod wpływem jej słów. Osoba, która mogła mu pomóc, będąca jedynym tropem, nie wykazywała chęci do współpracy? Zdziwiłby się, gdyby było inaczej. Z drugiej jednak strony coś się w nim zmięło, jakby jednym zdaniem przekreślono wariant mogący doprowadzić go do mety.
Wydłużająca się cisza nakładała ciężar na jego barki; podświadomość przypominała w ten sposób, że wciąż nie udzielił odpowiedzi. Taki byłeś pewny siebie, Jace. Gotów, żeby się podnieść i wyruszyć ku murom Miasta-3! Choćby teraz! Musiałeś przecież przemyśleć sprawę, prawda? Nawet gdybyś znalazł tę osobę, przygotowałeś się, rzecz jasna, na odmowę z jej strony? Logiczne, że nie mógłbyś jej zabić. Nie zrobiłbyś tego, nie?
Seria pytań gnała przez jego umysł, jedne wątpliwości i oskarżenia przekrzykiwały się przez drugie i trzecie, i kolejne, i następne. Uciął to wszystko niskim westchnieniem. Ogień strzelał, przypominał o swojej pracy, robił co mógł. Wciąż było jednak zimno, a dzięki tej niskiej temperaturze, tak dobrze odczuwał bliskość łowczyni. To było nie do zdzierżenia.
Po mistrzowsku omijał ją spojrzeniem. Potrafiłby godzinami przyglądać się, jak kolejne języki ognia smakują sczerniałe już ciało poległego, jak wreszcie nikną i wygasają ― wszystko, byle nie patrzeć na nią dłużej niż kilka milisekund. Zgadywał, chociaż był w tym beznadziejny, co nią kierowało. Była na niego wściekła ― i dlatego milczała? Może udzieliła jej się chwila? Albo przez wrodzony takt nie dałaby rady przerwać mu serii makabrycznie rozwleczonych smutków, choć najchętniej wstałaby i odeszła poza granice napiętej atmosfery? Coś innego?
Co to mogło być?
― Nie możesz iść.
Drgnął i mimowolnie, klnąc na siebie w myślach, ale nie potrafiąc zapanować nad ciałem, wlepił w nią parę przymrużonych ślepi. Ogień ledwo odganiał mrok z jej twarzy, ale podchmielony zdenerwowaniem umysł wyostrzał szczegóły. Podkreślił kolor jej tęczówki; głęboka czerwień wytrawnego wina. Wyodrębnił żyłki rozgałęziające się w kącikach białka. Sprawił, że czerń rzęs nie miała przebłysków szarości.
Mężczyzna wstrzymał dech.
― Jeszcze nie teraz.
Dlaczego? ― syk prześlizgnął się przez zwarte szczęki. Niemal boleśnie odczuwał wypowiedziane przez siebie słowo; każda literka uderzała w zęby. ― Sądziłem, że chcesz mi pomóc. ― Nie wyprostował przygarbionych pleców, nie sięgnął po znane sobie metody. Nie urósł, aby pokazać posturę i nie użył gwałtownych gestów. Tym razem ograniczył się do oczekiwania. Do zwykłej rozmowy. ― Skoro stoczysz dla mnie każdą bitwę, niech to będzie pierwsza. Zmuś go, aby zrobił swoje. ― Przez jego twarz przemknął nowy cień. I być może była to tylko gra świateł, gdy lekki wiatr zafalował gorącymi pasmami płomieni. ― Niech zburzy mury. Nigdy nie będziemy gotowi, więc co za różnica, czy zrobimy to teraz, czy za kolejne milenium? ― Ściskał prawą ręką lewą pięść aż knykcie nie pobladły do stopnia kości słoniowej. Gdzieś w zakamarkach wnętrza migała zakurzona, ostrzegawcza lampka. ― Masz dużo czasu, łowczyni, ale my mamy go coraz mniej.
Jeszcze trochę i wszyscy oszalejemy.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

  Jeśli rozczarowanie miało jakąś formę, to Kami była przekonana, że właśnie ją ujrzała. Siedzącą posturę mężczyzny, który pewny swoich metod, odkrywa, że nie będą one wiecznie uniwersalne. Obraz warty wybuchnięcia śmiechem, gdyby nie to, że w ogóle nie chciało jej się uśmiechać. Bezbłędnie przewidziała w jakim kierunku powędruje jego wyobraźnia i zgasiła knot, zanim na dobre zajął się ogniem.
Nie wszystko da się rozwiązać siłą, Wilczurze. Powiedziała do niego w myślach, bo za bezczelność i oczywistość tego stwierdzenia zarobiłaby sobie dodatkową niechęć. Podtrzymując ciszę dała sobie chwilę na ochłonięcie. Dotychczas nie popisała się niczym, co w jej mniemaniu, mogłoby zirytować Growlithe'a, ale przez ciągnące się wstecz miesiące ich znajomości nauczyła się już, że białowłosy jest kapryśny jak dojrzewające awokado.
  Musiał też zrozumieć, że pomoc przybiera różne formy i w większości wypadków nie takie, jakie byśmy sobie życzyli.
  — Chce Ci pomóc i zrobię to — odwarknęła dla przypomnienia, że też tak może, a potem powróciła do własnego stylu wypowiedzi. Również dlatego, by widział że to kwestia jej decyzji, a nie ciągnących za język emocji. — Nie ma na tym globie cudotwórców. Jeśli chcesz wejść do miasta, to możesz wrócić ze mną. Ale ty prosisz by pozbył się muru. — Kącik ust drgnął jej nerwowo, a potem spojrzała w przestrzeń kiwając łagodnie głową. — Musiałby być szaleńcem, by to dla ciebie zrobić.
  Nisko osadzone chmury zakrywały kontury majaczącej w oddali konstrukcji, ale potężny cień na obłokach przypominał o grozie betonowego giganta. Budowla stała niewzruszona na kierowane do niej groźby, chłodna i milcząca ściana betonu. Gdy patrzysz na nią, ona patrzy na ciebie.
  Podparła łokieć na kolanie i ułożyła podbródek we wnętrzu wysuniętej do góry dłoni. Nie chciała swoimi epizodami milczenia wystawiać go na działania niezatytułowanej presji, czasami zwyczajnie nie wiedziała co dalej powiedzieć, co zrobić. Skrępowanie nie wywoływało tej bezradności, to był wyłączny brak możliwości na pchnięcie rozmowy w pożądanym kierunku i jednoczesne niezdecydowanie, którą stronę właściwie powinna wybrać. Dzięki obserwacjom mowy ciała wiedziała wyłącznie, że nie chciała iść tam, gdzie jego napięta do granic możliwości pięść skierowana jest na nią. Takie rozwinięcie byłby nie tyle przykre, co bolesne.
  — Zakładając, że mur nie byłby przeszkodą. Co zrobisz dalej? — Stuknęła kilka razy o podłoże, a potem kiwnięciem głowy wskazała na miasto.
  Pytanie miało pomóc osadzić jego śmiałe plany w ramach rzeczywistości, ale było również bardzo metaforyczne. Cel Wilczura był jednakowo płynny. Odnaleźć kogoś? Sprowadzić go do domu? Brzmiało bajecznie prosto, zanim oczywiście wyjaśnił, że chodzi o osoby, które już nie żyją. Bogowie wiedzą od jak dawna.
  Mogła go posądzać o utratę rozumu bez przerwy, argumentów na to było nawet za wiele, ale sama siedziała teraz w obecności żywego trupa. Poza tym, podświadomie uważała, że chodzi mu wyłącznie o walkę z własnym sumieniem. Dla faktu podjęcia próby rzuci się w przepaść bez planu. To ona musiała być planem.
Zabawne. Jakiś czas temu powiedziałam dokładnie to samo. Przetrzymała w sobie tą myśl na tyle długo, by odechciało jej się ją wypowiadać. Postawa Growlithe'a nie zachęcała do głębokich wyznań, szczególnie teraz gry gotował się szybciej od wilgotnych wnętrzności psiego truchła. Na szczęście pachniał zupełnie inaczej.
  Pozostały im czas musiał być wartością niezwykle subiektywną, jeśli zarówno on jak i ona zarzekali się, że mają go mniej od tego drugiego. Trudno było przytaknąć czy zaprzeczyć. Być może oboje mieli rację.
  Czas uciekał, noc nie będzie trwać wiecznie.
  — To jedno musisz zrobić sam. Przekonaj mnie, a ja przekonam jego by spełnił twoją prośbę. Mur przestanie istnieć. — Powiedziała bez entuzjazmu. — Czasu na to masz mniej niż myślisz. Coraz mniej.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Szaleńcem? ― wyrzucił od razu, z niedowierzaniem w szerzej rozwartych oczach. Zamarł z kłębiącym się w kącikach ust uśmiechem kogoś, kto usłyszał najgłupsze słowo świata. Szaleńcem? Czy ty wiesz, czym jest szaleństwo? Nie stłamsił parsknięcia, które na krótką chwilę wykrzywiło jego twarz w rozbawieniu. Mógł sam sobie na to odpowiedzieć.
Nie chodzi o to, by wejść do środka ― podkreślił z nawiązką jadu, rozmasowując przy tym napiętą szczękę, jakby palcami mógł zmyć ślad ironicznego grymasu, jaki rozciągał się wcześniej na jego wargach. W porównaniu do niej, nie potrafił lawirować między rodzajami mowy ― jeżeli był zły, ton przesiąkał złością. A był zły; wchodził w ten stan stopniowo, być może tylko po to, by zapomnieć o ogniu, o psie, o żalu, jaki ściskał gardło.
Wyżyj się, droga wolna.
― Co zrobisz dalej?
Jakby czytała w jego myślach.
Przeklął bezgłośnie. Usta wypowiedziały "kurwę", ale żadne dźwięki nie zakłóciły syknięć i trzasków płomieni. Wilczur wpatrywał się w nią uparcie, jakby zamierzał stoczyć bój, nie ruszając się z miejsca. Po prostu przewiercając jej twarz na wylot.
Niewiele się teraz różnił od nastolatka. Nie rozumiał, dlaczego wpierw oferowała mu pomóc, każdą pomoc, a teraz nagle się jej wyrzekła, stawiała wymagania, przekreślała jego plany żarówiasto-czerwonym mazakiem. Odetchnął głębiej, marszcząc jasne brwi, aż na zadrapanym czole nie pojawiła się głęboka bruzda.
Gdyby starczyło wejść za mury, łowczyni, miałbym to dawno za sobą. Ale to nie tylko wejście między ludzi, łażenie uliczkami, to nie żadna wycieczka! Potrzeba czegoś, co ich osłabi, czegoś... ― szukał odpowiedniego słowa, cały czas, bez mrugnięcia, wpatrując się w oblicze czarnowłosej ― czegoś, co wywabi ich z ukrycia, co spowoduje chaos, co zmusi ich do zajęcia się cywilami lub wepchnie ich do ochronnych bunkrów... coś...
... co sprawi, że północna część opustoszeje.
Zagryzł wargę, odwracając głowę i na powrót przenosząc całe swoje zainteresowanie na beznadziejnie ubogi stos. Paznokcie wbijały się już w skórę obejmowanej dłoni. Był jak porcelanowe naczynie, w którym zamknięto tornado. Szalejący wiatr wyrzucał jego myśli w górę, rozrywał kartki z planami i miotał wszystkim tym, co starał się wcześniej poukładać.
Nagle rozległ się głośny świst, gdy wciągnął powietrze przez zęby. Zmusił ręce do rozprostowania palców i przycisnął ich wnętrza do twarzy, pocierając ją kilkoma gwałtownymi ruchami. Hamuj. Szum słyszany w uszach, w czaszce, w klatce piersiowej, zelżał. Nabrał kolejnego wdechu, tym razem przez nos, zaczesując zmierzwione włosy do tyłu, aż dłonie nie natrafiły na kark.
Czy zniszczenie murów nie byłoby też ulgą dla łowców? Nie będzie ludzi, którzy grzebią was żywcem. Nie będzie nikogo, kto poluje, zamyka, torturuje, kto wymusza na innych własną prawdę. Nie przekonaliście mieszkańców M3 do swoich racji od tak wielu lat. Po co się dalej łudzić? Nie lepiej to zniszczyć? ― Spokojnie, spokojnie, spokojnie... Zsunął ręce i położył je na swoich kolanach, pocierając lepiący się do skóry, wilgotny materiał spodni. ― Ci, którzy staną do walki, niech zginą za własne idee. Tak dzieje się non stop. ― Nie spojrzał na Dantego. Nie musiał, prawda? ― Innych niech spotka wreszcie ich los. Niech poddadzą się wam lub wejdą między nas. W niczym nie są i nigdy nie będą lepsi. Mur, jaki ich otacza, blokuje przepływ. Jeżeli świat byłby organizmem, oni byliby symbolem obumierającej kończyny. Będziemy kulawi bez nich, na pewno, ale jeśli nie utniemy tej części, tu i teraz, powoli wyżre wszystko inne.
Podniósł się, a wraz z nim urósł ogień. Strzelił do góry z krótkimi syknięciami, trzaskami. Zaciśnięte w pięści ręce Growlithe'a drżały.
Cały czas wyżera. Nie widzisz co z wami robią? ― Temperatura podwyższyła się o kilka stopni, wokół stało się jaśniej. ― Co robią z nami? ― dodał już ciszej. ― Tylu z nas przetrwałoby i nie wyrządzało krzywdy, gdyby wpuszczono ich za mury. Gdyby nie mieli dalszego kontaktu... ― Ramiona zatrzęsły się, gdy w żołądku załaskotał go śmiech. Pokręcił głową, jakby starał się wyrzucić z głowy durny wariant, w którym wybucha chichotem, ale uśmiechu, jaki wymknął się na jego usta, nie był już w stanie stłamsić. ― Są jeszcze tacy, którzy mają szansę, ale ma to dla nich, dla tych pieprzonych wygódek, jakiekolwiek znaczenie? ― I nie czekając na odpowiedź, dodał rozbawiony: ― Nie. Oczywiście, że nie! Ich tok myślenia nawet w małej mierze nie uległ jakiejś... jakiejś ewolucji. Zatrzymał się na tym, co ukształtowało się w roku 2012. Mówisz o uciekającym czasie, przywódczyni, i ja uważam, że tysiąc lat to o wiele za duży kredyt zaufania z naszej strony. Wręcz głupota!
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

  Zareagowała na jego pełną niedowierzania reakcję krótkim, ciężkim mrugnięciem. Potem spojrzała gdzieś na bok i nie mógł więcej czytać z jej twarzy. Przyłożyła dłoń do ust i oddychała powoli wypuszczając drobne stróżki pary z pomiędzy palców. Ta czynność trochę ją uspokoiła, chociaż dotychczas była pewna, że wcale się nie wzburzyła. Podświadomie coś w niej drgnęło, jakaś struna została ponownie nadszarpnięta i chociaż wcale się nie zerwała, echo urazy rozbrzmiewało jeszcze długo. Nie znała tej nuty.
Idiota. Ignorant.
  Posępne spojrzenie rozpływało się w płomieniach. Myśli były jak języki ogni pożerające miękkie tkanki wokół kości psa. Chybotały się w jednorodnym rytmie, były rozsypane po cielsku, ale razem tworzyły trawiącą go jedność ogniska. Czuła jak wizje buzują jej w głowie w ten sam sposób, tworzą chaotyczne obrazy, jak dzieci które w nocnym lesie oświetlonym pojedynczym reflektorem bawią się w chowanego. Wizje pojawiały się i znikały, zmieniały swoją formę, przeobrażały w ciężar konsekwencji. W całości przybierały kształt przytłaczającego wrażenia. Nacisk był niemal fizyczny.
  Nie miała jednego oka, ale to Growlithe nie widział tego, co działo się dokładnie przed nim.
  Koniec muru niósł za sobą setki, tysiące, może setki tysięcy ofiar. Nie wiedziała jak wielu ludzi mieszkało teraz w bezpiecznej klatce z betonu, ale ich wszystkich pochłonęłaby pożoga. Dziesiątki tysięcy karabinów z lufami wycelowanymi w desperatów i miliony milionów pocisków fruwających w powietrzu jak bezskrzydłe, śmiercionośne ptaki. Owszem, miasto było jak gniazdo zarazy, z którego sączyła się trucizna, ale jego zagłada była nieunikniona, chociaż odwleczona w czasie. Powolne wymieranie ludzkości nazywano naturalnym stanem rzeczy, a nie aktem ostatecznego terroryzmu. Czy ona byłaby w stanie podjąć się wykonania ostatecznego aktu terroryzmu? Czy to w ogóle nadal byłby terroryzm?
  Ani na moment nie odsunęła dłoni od ust. Na skórze czuła już wilgoć parującego oddechu, ale wzrok miała stężały, utkwiony na jednym punkcie, jakby wypuszczenie go z zasięgu wzroku mogło zniweczyć coś wielkiego. Coś, na odbudowę czego nie byłoby jej nigdy, do końca życia stać.
  Słowa atakowały jej przestrzeń. Dzioby pikujących wyrazów robiły dziury w bańce myśli, w której się zamknęła. Słyszała każde z nich, ale nie była w stanie zareagować, przerwać mu, zatkać uszu. Pozwoliła by wwiercały się do środka, bo pozostawiały po sobie nęcące uczucie wzburzenia, które rozgrzewało ją od środka.
  Kiedy wstał, odwróciła głowę w jego stronę. Dopiero wtedy, jakby dotychczas wszystko inne nie było warte uwagi. Widziała go, ale jak za szybą z grubego, ciosanego szkła. Załamania tworzyły karykaturalny kolaż z niego samego i wszystkich wypowiedzianych słów. Słowa toczyły się jak gęsta krew ze śmiertelnej rany. Patrzyła na niego, on patrzył na nią, oboje wiedzieli że umierają.
  Byli jak dzieci, gdzie jedno tłumaczyło drugiemu, dlaczego warto udusić swoich rodziców we śnie. Wieczna swoboda, słodycze na wszystkie trzy posiłki każdego dnia, siedzenie na późna bez ograniczeń. Słuchała go zafascynowana. Zastanawiała się czy wie, że w sposób pośredni prosi ją, by dokonała największego masowego mordu ostatniego tysiąclecia, może dwóch, albo nawet trzech. Odrobina ciszy w ramach komentarza z jej strony była co najmniej odpowiednia.
  Oczywiście to nie ona będzie tą, która poderżnie setki gardeł, ale wszystko będzie konsekwencją pchniętej kostki domina. Nie, nie mogła tego powiedzieć. Growlithe nadal był pewny, czy raczej ona była pewna, że on jest, iż nadal rozmawiają o trzeciej nienazwanej osobie, której egzystencja padała na nich z góry jak cień anielskiego stróża. Nic się nie stanie, jeśli to ona, ta osoba będzie wszystkiemu winna.
  Nie ona, ale to coś obok niej, to coś w środku czego mogła się pozbyć nadając temu imię i nazwisko. Mogła je wymyślić nawet teraz, nie byłoby przecież sensu podważać tych słów. Już raz tak zrobiłaś. Pamiętasz, Yū Kami?
  — Żyjesz ode mnie dłużej... znacznie dłużej — zaczęła, chociaż wcale nie była pewna, czy właśnie tak chce to zrobić. — Co przez te setki lat powstrzymywało was, powstrzymywało Ciebie, by tego dokonać?
  Zgarbiła się i oparła skroń na wnętrzu dłoni. Nie sądziła, że czekał ponad dziewięćdziesiąt lat na pojawienie się kogoś tak odpowiedniego (niezrównoważonego, pękniętego, bezsilnego, na granicy wytrzymałości) jak ona. Musiał znać setki ludzi, których mógłby prosić o to samo, namawiać w równie przekonujący, destrukcyjny sposób. Każde z nich miało wystarczająco dużo rozumu, by natychmiast odmówić? Czy tylko ona rozważała poważnie prawdziwe znaczenie takiego rozwiązania?
To nie jest mój kredyt zaufania. Ja popełniłam tylko jeden błąd, urodziłam się na zmierzchu świata, który wy zniszczyliście. Mój świat, mój piękny świat w ruinie. I ja, która mam się śmiać na końcu tego świata.
  W tym samym momencie Wilczur się uśmiechnął, wychwyciła kątem oka jak telepie ramionami w nieposkromionym odruchu.
  — Zgadzam się, to głupota. Gdzie byliście, gdy wznoszono mury? Gdzie byli Ci wszyscy wymordowani, który tak gęsto opluwają przeszłość, w której nikt nic nie zrobił, by przeszkodzić żmii w wiciu swojego gniazda? — Zazgrzytała zębami, nadal mówiła bardzo cicho. — Płakaliście po kątach nad własnym losem. — Spojrzała na swoją pięść, która uderzyła w ziemię. Nie wiedziała kiedy miało to miejsce, ale kostki bolały ją, były obdarte i zaczerwienione. — Straciłam rodzinę przez waszą bierność, a teraz prosisz mnie, żebym porzuciła kolejną.
  Zamilkła. Słowa z jakiegoś powodu nie chciały przecisnąć się przez wargi. Kumulowały się w krtani, krążyły wokół siebie jak i plątały jak wilgotne ubrania w bębnie pralki. Tworzyło się z nich coś zbyt twardego by to przełknąć i zbyt niedoskonałego by pokazać to światu. Splotła palce obu dłoni ze sobą i oparła je na ustach. Spojrzenie mówiące 'coś ty zrobił' spoczęło na mężczyźnie, łagodniało dyskretnie, ale nie mogło zniknąć do końca.
  — Zrobię to — Zapewniła głosem zza dłoni. — Nie dzisiaj i nie jutro. Jeszcze nie wiem jak, ale na pewno to zrobię. — Zamknęła oczy i mówiła dalej, jak w modlitwie. — Więc nie musisz już więcej o tym myśleć. Po prostu daj mi trochę czasu.
  Podciągnęła nogi wyżej, teraz gdy znowu siedziała sama, a obok nie było Wilczura mogła swobodnie się ułożyć. Ułożyła czoło na kolanach i patrzyła na ziemię pod sobą. Gleba była przyjemnie atramentowa, trochę srebrzysta, drobinę brązowa i ognista. Odetchnęła głęboko i oparła ręce za plecami, zadzierając podbródek do góry, niemal identycznie jak nieco wcześniej robił to Growlithe. Nie próbowała odszukać go wzrokiem, wiedziała że gdzieś tam jest. Z boku, z tyłu, może przy psie, opłakując po cichu jego stratę.
  Rozmawianie o końcu świata było zaskakująco ciche.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jak na kogoś, kogo oskarżono o masowe mordy, wydawał się nie tracić dobrego humoru. Ramiona nie trzęsły się już co prawda od duszonego chichotu, ale w kącikach ust czaił się uśmiech pełen destrukcyjnej szczęśliwości ― jakby wreszcie weszli na zabawne tematy. Pokręcił lekko głową.
Nie, nie, łowczyni. Nie ja zabiłem twoją rodzinę ― zapewnił, z oczami błyszczącymi jak skąpane w słońcu szkło. ― Szukajmy winy u zarania dziejów. A co było na początku, co stworzyło problem? To, że my nie atakowaliśmy ludzi? Nie wydaje mi się. ― Po krótkiej pauzie opuścił ramiona, nawet nie zdając sobie sprawy, że przed momentem je rozpostarł, jakby starał się pokazać Kami ogromny wymiar przedstawianego argumentu. ― Nie do wiary... Może się mylę, kurwa!, OBYM się mylił, ale czy ty właśnie próbujesz ruszyć moje sumienie? Dlaczego? Zrobiłbym dla ciebie więcej niż którykolwiek człowiek za murami, Yuu, a ty mnie dobijasz winą? Jestem gotów ruszyć tam i stawić im czoła choćby teraz... a zarzucasz mi bierność? Do diabła, łowczyni! Po co ich tak bronisz? Uważasz, ze znalazłaby się tam choć jedna osoba, która zrobiłaby to samo dla ciebie? Rozstrzelaliby cię. Wydali władzy, w zamian za ordery i medale. Są głodni trupów, a twój trup na długi czas zmniejszyłby ich apetyt.
Spoważniał nagle, pozbywając się dotychczas nienaruszonego grymasu, jaki nadawał jego twarzy bardziej młodzieńczy, figlarny wyraz. Przybyło mu parę lat.
Nie jesteśmy bez winy. Mogliśmy atakować, gdy były na to szanse i nie zrobiliśmy tego. Może po prostu się baliśmy. ― Wzruszył barkami. ― A może zabrakło bohatera, który poprowadziłby nas w bój. Teraz nie ma to żadnego znaczenia. Znamy ciężar tych konsekwencji. Zabijaliśmy ludzi i nadal to robimy. Ale oni także zabijali nas. Różnica polega na tym, że my chcieliśmy żyć między nimi. Oni między nami nigdy. Rozumiesz? Jesteśmy skreśleni. Możemy tylko ginąć, podczas gdy oni dołączają do łowców, do Psów, przechadzają się waszymi tunelami i piją w naszych barach. Czy widziałaś wymordowanych w M3? Bo ja widziałem wielu ludzi na Desperacji. I nikt nie zabijał ich wyłącznie dlatego, ze są ludźmi.
Chociaż, rzecz jasna, rozumiem ich strach. Kto nie bałby się nieznanego? Tylko wiesz... nie byli jedynymi, dla których to było nowe. Nie tylko oni borykali się z katastrofami, z głodem, z nagłym brakiem schronienia. Nie tylko im odebrano wygodę i prywatność. I nie tylko ich atakowali wymordowani. Co ty możesz o tym wiedzieć? Urodziłaś się tu, teraz. Gdy wszystko już ucichło, gdy każdy ma swoje miejsce, kiedy...
― Odetchnął głębiej, jakby aż do tej chwili zapomniał łapać wdechów między zdaniami. Kiedy ponownie mówił, zdawało się, że panował już nad głosem. ― Widziałaś mnie, łowczyni, i domyślasz się, że nie wszystkie blizny powstały przez broń trzymaną w ludzkiej dłoni. To setki narzędzi, tysiące prób, miliardy zamiarów... wszystko losowo, w głowach wymordowanych, aniołów, łowców, każdego, kto był w stanie wpaść na pomysł ataku, a później go zrealizować. Długo nad tym myślałem. W chwili, w której nie zostało ci już nic, obrzucanie winą każdego dookoła wydaje się bardzo orzeźwiające ― dlatego to robiłem. Bo dlaczego nie, do jasnej cholery? Muszę się jakoś bronić, nie uważasz? Tyle ostrzy skierowanych ku moim ludziom, tyle luf wycelowanych w serce. Wiesz przez co? Przez niefart. Bo nieświadom weszliśmy w skażoną sferę. Może któryś z nas wypił o jeden łyk zawirusowanej wody za dużo. Albo jakiś głupi zwierzak otarł się o mnie i już nie miałem odwrotu. Czymkolwiek to było ― przesądziło o naszych losach. Ludzie zebrali się i wybudowali metropolię, kamień po kamieniu. Godne podziwu. Do czasu aż nie uprzytomnisz sobie jak to naprawdę wygląda. Skorumpowana populacja, gigantyczne getto, bilbordy z neonową herezją, szary tłum, który na komendę wejdzie w przepaść. Władza mówi: żyj zdrowo! Więc w żyły chorych potajemnie wpuszcza się trutki, nie jest tak? Jesteś niewygodny, usłyszałeś za dużo albo masz oczy za bardzo otwarte? Bach! ― Klasnął, aż płomienie buchnęły wyżej. Echo uderzenia szybko zniknęło w ciszy nocy. ― Nie ma cię! Znikasz w tajemniczych okolicznościach!
Zrobił krok naprzód, a potem następny i znalazł się bliżej niej. Wpierw do jego zmysłów dotarł strzyk kości, a dopiero po tym zorientował się, że padł tuż obok niej na kolana, kładąc ręce na swoich udach. Przechylał się w jej stronę, zaglądając w twarz jak ciekawskie dziecko, które stara się wyjrzeć znad ramienia mamy, aby zorientować się, co tatuś robi w sypialni z pokorną pokojówką. Zacięta mina to znikała, to pojawiała się, gdy płomienie ogniska oddalały się i przybliżały.
Zrobię to.
Zmarszczył brwi.
To dobrze ― przyznał powolnie, nadal znajdując się o kilka milimetrów za granicą strefy prywatnej przestrzeni. Czuł zapach jej ubrań i woń skóry. Tylko nie umiał przedrzeć się przez mrok, przez barierę, jaka ciasno otaczała jej umysł. ― Ludzie się już nie zmienią. Wiesz o tym, racja?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

  — Nie próbuję ruszyć twojego... sumienia. — Nie powiedziała tego słowa. Wypluła je. Ale potok słów lał się niewzruszony jej krótką wstawką. W zasadzie to co chciała wtrącić mogło nie mieć dla Wilczura żadnego znaczenia. Mówił, jakby od dawna szykował się na ten dzień.
  — A teraz ja mam być bohaterem, którego brakowało wam przez ile... dziesięć pełnych setek lat? Mam ot tak dokonać czegoś, czego nie dokonały niezliczone pokolenia? Czy ty się słyszysz? — Mówiła na granicy płaczu i wybuchnięcia śmiechem. W tym momencie jedno i drugie było sobie zaskakująco bliskie. Była pewna, że krzyczy, ale głos nie miał żadnej mocy. Szeptała do siebie, a głos ginął w materiale rękawa do którego przytknęła usta. Nie wierzyła w nic z tego, co mówił.
Co ty możesz o tym wiedzieć?
  Ścisnęło ją w gardle, ale wychowanie robiło swoje, więc nadstawiała drugi policzek zastanawiając się w środku, czy to iluzja, czy rzeczywiście to stwierdzenie aż tak bardzo ją zabolało. Nie mogła poradzić nic na to, że urodziła się tu i teraz, ale konsekwencje spadały na jej ramiona jakby w rzeczywistości za sprawą kaprysu obrała czas swojego urodzenia.
  Odgoniła od siebie tą myśl.
  — Powiedziałam, że to zrobię — przypomniała z tonem dziecka, któremu matka nadal głosiła kazanie pomimo okazanej skruchy. — Ale musisz zrozumieć, że kiedy to się stanie, będę musiała ich wszystkich zostawić. Przeraża mnie ta myśl. Jestem PRZERAŻONA — zaakcentowała twardo każdą literę zwracając twarz do ognia. — Wy mieliście całe wieki by oswoić się z tym co was spotkało. Myślisz, że mi wystarczy chwila? Jedna noc? Dla Ciebie jest to zakrzywiona rzeczywistość, która zmieniała się przez wieki, ale dla mnie, jak łaskawie zauważyłeś, to świat w którym się urodziłam. Nigdy nie widziałam innej możliwości.
  Zamknęła oczy wsłuchując się w ginące echo energicznego klaśnięcia.
  — Ja również przyszłam na świat jako człowiek. Wiesz o tym? Kiedy jesteś po drugiej stronie to wygląda zupełnie inaczej. Wiesz tylko, że za murami nie ma życia. Ta kopuła to twój świat. Rodzisz się tam i umierasz w nadziei, że dokonałeś zadowalającego żywota. Nikt nie budzi się z myślą o tym, że za betonowymi ścianami są tysiące rozgoryczonych swoich pechem, zazdrosnych wymordowanych. Jeśli nie pozwolisz im poznać prawdy, to umrą tak jak chce tego rząd. — wyjaśniała spokojnie, ale bez przekonania. Nie wierzyła, że cokolwiek to zmieni. — Jak myślisz, co stanie się gdy mury przestaną być barierą? Bataliony desperatów stawią się w mieście by wreszcie z radością żyć wśród swoich bliźnich?
  Pytanie zawisło w powietrzu, z odgłosem skwierczącego mięsa w tle.
  Oboje musieli wiedzieć, że ta wojna nie będzie miała jeńców. Los nie oszczędzi nawet podziemnego miasta, cytadeli łowców, która pozbawiona ostatniej linii obrony ulegnie pod naporem pragnących zemsty ofiar wielkiego pecha. Nie będzie już miało znaczenia, kto jest człowiekiem gotowym na zmiany.
  Podniosła wzrok znad kolan. Wiesz o tym, racja?
  Odciągnęła na bok spojrzenie osoby, która sto razy uderzała już w ten sam mur ignorując ślady krwi na rękach i podłodze. Bywa żywym przykładem tego, jak wiele może zmienić się w przeciągu krótkiego czasu. Nie mogła być ostatnią, której udało się otworzyć oczy na prawdę i dokonać poprawnego wyboru, ale całą resztę należało poświęcić. Nawet rodzinę, nawet łowców którzy wierzyli, że pomiędzy czernią i bielą jest także miejsce dla nich, dla szarych.
  Uśmiechnęła się z trudem widząc go w zasięgu swojego wzroku.
  — Nikt się nigdy nie zmienia. Z upływem czasu stajemy się tym kim naprawdę jesteśmy — odpowiedziała bez nuty goryczy, obdarzając go nie bez wysiłku spojrzeniem, które miało w sobie tyle samo zmęczenia co zrozumienia.
  Pewnie gdyby zamordował jej wilka i podrzucił w prezencie pod nogi patrzyła by na niego tak samo, pytając tylko głucho 'czy teraz jest już lepiej?'. Na moment zapomniała co to jest dobra strona, co to jest zła strona.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 5 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach