Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 6 1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

...
Ja tu coś później uzupełnię.

 Odłożyła książkę.
 Zestaw liter układających się w pchające do przodu fabułę sentencje zaczynał tracić dla niej sens. Zegar nie funkcjonował, porę wyczuwała całą sobą. Doświadczenie, wiele lat życia z dala od światła przekłamywało realny upływ czasu, zawsze musiała się więc śpieszyć.
Och, lecz ileż to razy będziesz chodzić przez ten las - rzekł cień u jej okna - i trzeba Ci wiele szczęścia, by uniknąć wilka za każdym razem...
 Odwróciła wzrok w stronę ziejącej ciemnością dziury, która widniała ponad jej głową. Powietrze stało w miejscu, pachniało ozonem. Niedawno przeszła burza, która oziębiła atmosferę i jedyny miarowy dźwięk pochodził od kropel spadających po betonowych wyrwach. Teraz niebo było czyste.

 Znała to miejsce. Nie, inaczej. Pamiętała to miejsce, ale na pewno nie pojawiała się tu częściej niż musiała. W praktyce wychodziło, że w tych stronach była tylko raz. Okolica nie wyrażała żadnego znaczenia strategicznego, była jałową ziemią, którą nikt się nie interesował. Na skale nie rosła roślinność i tylko zbierająca się w kotlinach deszczówka nadawała jej istnieniu okresowego sensu. Wilgoć czuło się teraz nawet w powietrzu, bo zanim niebo pociemniało na dobre, temperatura podniosła się o kilka stopni i wszystko otoczyła rzadka, mlecznobiała mgła.
 Przetarła czubek nosa bokiem dłoni. Nie potrafią tak jak zwierzę korzystać ze swojego węchu, ale wdychała powietrze łapczywie, zadowolona ze zmiany aury, jaka nastąpiła na przestrzeni kilku ostatnich dni. Dawno nie oddychało się aż tak swobodnie, płuca wypełniały się chłodnym, czystym powietrzem, ciało było naładowane rześką energią. Maszerowała z czystą przyjemnością.
 Szła rytmicznie, chociaż tak na prawdę bliska już była swojego celu. Obrany na podstawie nieuargumentowanego kaprysu punkt, w którym postanowiła odczekać pozostały czas był już na wyciągnięcie ręki. Pojawiła się szybciej, niż to na początku planowała, ale bez zaskoczenia odczytała przybliżoną godzinę swojego przybycia. Nasłuchiwała.
 Odgłos opadających na stabilny grunt miękkich łap. Dwie, cztery pary. Odchyliła nieco głowę. Sześć.
 Najpierw pojawił się cień, a potem odcinająca się od tła nieba czarna sylwetka. Pysk wilka uniósł się najpierw ku niebu, a potem opadł na ziemię. Robił niewielkie kroki, szukał pozostałości tropu pośród lustrzanych powierzchni kałuży. Przystanął na krawędzi wody i uniósł czujnie ogon. Znalazł ślad. Wystarczyła sekunda, by natychmiast podjął decyzję, zastrzygł uszami i uderzeniami zagiętych pazurów o skałę w pełnym biegu wskazał kierunek pozostałej dwójce, która wyłoniła się z ciemności.
 — Znaleziona. — wyszeptała do pyska szarego wilka, który w mgnieniu oka pokonał dzieląca ich odległość i znalazł się zaraz przy nogach kobiety. Trącił ją nosem i pobiegł dalej, niemal bez zatrzymywania się. Tej nocy miały wolność, mogły swobodnie polować i biegać po rozległych przestrzeniach Desperacji zdane na swoje umiejętności i zdolności reszty watahy. Trójka wilków, która towarzyszyła jej w podróży zniknęła znowu w cieniu skał, a jednooka usiadła w końcu na krawędzi wysuniętej ponad jaskiniami skały. W oczekiwaniu obserwowała wschód księżyca.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Psy były niespokojne. Podnosiły się z podłogi, przechodziły kilka kroków, pod ścianę albo jeden z mebli, i tam się kładły, jakby opadły nagle z sił, jakby coś je wyłączyło albo jakby grawitacja przyciągała je brutalnie do ziemi. Chwilę leżały, błyskając ślepiami, ale zaraz znów podciągały się na łapy i wybierały inne miejsce. Stukot ich pazurów doprowadzał do szału.
  Grow sięgnął ręką do okularów i ściągnął je z nosa. Półmrok panujący w pomieszczeniu wymęczył wzrok, litery rozpływały się na papierze. Przez moment uciskał wewnętrzne kąciki oczu, jednocześnie zaczepiając zausznik okularów za materiał t-shirta przykrywającego wystające obojczyki. Kiedy uchylił z powrotem powieki i obrzucił przekrwionym spojrzeniem Shirowa, pies akurat wszedł w jakąś dziwną oscylację, postanowił dźwignąć się do pionu i przejść przez pokój, popiskując, mamrocząc, stawiając zbyt gwałtowne kroki.

Musiał wyjść, żeby nie zwariować. W powietrzu czuć było jakieś elektryczne natężenie, jakie zwykle pojawia się tuż przed burzą i zostaje chwilę po niej. Zdawało się, że wyjście z czterech ścian, ostudziło niepokój psów. Co je tak bardzo drażni, że nie potrafią usiedzieć na miejscu?
  Może nuda.
  Grow sam oglądał teraz oręż bez zaangażowania. Leżał na piachu, z ręką pod głową i drugą dzierżącą miecz. Czy kiedykolwiek używał katany? Obrócił nieco ostrze. Stal wychwyciła ostatni promień słońca i aż zmrużył powieki, gdy błysnęło mu w oczy. To w ogóle katana? Była dziwnie długa. Samo trzymanie jej wydawało się niewygodne, ciążyła jej końcówka. Yū nosiła ją u pasa? Opuścił rękę. No-dachi upadło, wzbijając w górę mały tuman siwoszarego kurzu. Nieważne. Ta rzecz była dla niej ważne, więc zjawi się dzisiejszej nocy, aby ją odzyskać.

Księżyc wisiał wysoko, okrywał otoczenie zimną aurą. Mleczna poświata nadawała skałom, krzewom i piaskowi kanciastości, chłodu, formy fantastycznego wyobcowania, jakie zwykle dostrzega się jedynie na obrazkach wprawnych artystów. Cienie pogłębiały się tak bardzo, że stały się czarne — bez żadnych transparentnych prześwitów.
  Wilczur trzymał się mroku jaskini, stawiając bezwzględnie miarowe kroki, przypominające tykanie zegara. Jego psy rozpierzchły się na własne strony, zajęte tropieniem małych ssaków, gonitwą i zabawami. Lihra aż do teraz dotrzymywał mu towarzystwa, ale Grow już go nie widział. Fizycznie był sam, psychicznie została z nim świadomość, że gdzieś blisko, na ugiętych łapach, znajduje się Abstract. Jego woń docierała z każdym słabym podmuchem wiatru.
  Wyłonił się z lewej strony otworu. Trzymał w ręce miecz łowczyni, nadmiernie go jednak nie eksponując. Przedmioty nie miały z zasady żadnej wartości na Desperacji — kartą przetargową było przede wszystkim pożywienie i woda pitna, w zimę także opał i ubrania. Nie miał za to zamiaru ryzykować. W gęstwinie bezmyślnych bestii wciąż wyłapywał pojedyncze spojrzenia banitów; przymrużone lisie oczy, pełne chytrości i głodu pieniędzy. Za tę katanę nie otrzymaliby zbyt wiele — według większości była zapewne nieporęczna, jak włócznia — ale otrzymaliby cokolwiek. A to wystarczający argument, aby próbować ją odbić.
  Z wnętrza jaskini wydobywał się lodowaty, wilgotny wyziew, kiedy Grow zgiął rękę w łokciu i wreszcie zademonstrował w pełnej krasie zgubę Kami. Jego wzrok uniósł się i natrafił na ciemność, w której z pewnością czaiła się łowczyni. Wychwytywał jej woń tak intensywnie, jakby stała tuż przed nim, a on wtulał twarz w jej szyję.
  Rozchylił lekko wargi, by przesunąć językiem po górnych zębach, zahaczając jego końcówką o zaostrzony kieł. Przyniosłem twoją cenną rzecz, Yū. Ale palce, zamiast luźno obejmować futerał miecza, zakleszczały się na nim aż do zbielenia knykci.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Była ślepa. Ślepa i głucha, zbyt wyczulona na każdy ruch chłodnego powietrza i niewrażliwa na wszystko inne. Była bardziej ludzka, niż wypadało być na Desperacji. Czuła otoczenie pobieżnie, a nie jak należało - piekielnie dokładnie, każdy detal, konkretnie, wyraźnie. Tak mocno, że mdliłby ją każdy zapach, oślepiał każdy blik światła, przeszywała dreszczem każda zmiana otoczenia. Nasłuchiwała tylko tego, co potrafiła zrozumieć i przełożyć na własny język. Zwierzęta zastępowały ułomne zmysły, były uszami, nosami i oczami kobiety, a ona chociaż nie umiała dzielić z nimi wrażeń, potrafiła je zrozumieć.
 Zrozumiała, kiedy coś w otoczeniu je zaniepokoiło. Nastąpiła jakaś zmiana, odgłosy ich kroków zelżały, nastąpiło cierpliwe nasłuchiwanie, węszenie. W każdym innym wypadku wilki hałasowały, harcowały spuszczone z niewidzialnej smyczy słownych komend, ale teraz instynktownie ucichły. Poruszały się między skałami jak cienie do momentu, aż znowu mogła dostrzec ich odcinające się od księżycowego tła sylwetki.
 Masywne łapy najmłodszego wilka ześlizgnęły się w sposób kontrolowany po krawędzi skały i to on jaki pierwszy staną na wprost Wilczura. Zjeżył sierść i uniósł ogon. Pojedyncze oko wilka świdrowało go z bezpiecznej odległości, ale niedoświadczony czworonóg nie drgnął. Czuł zapach, obcy i znajomy, zmieszane ze sobą, broń przesiąknięta wonią kobiety dezorientowała go. Znał tę broń, wiedział, że ona nie zrobi mu krzywdy, ale nie rozpoznawał ręki, która dzierżyła oręż. Wydał z siebie przeciągłe, niepewne gardłowe warknięcie, ale niemal w tej samej sekundzie w jego pysk trafiła miękka dłoń.
 — Nie zdradzaj się niepotrzebnie, skarbie. — wyszeptała jednooka, gdy tylko znalazła się obok burego stworzenia. — Chociaż mniemam, że i tak nie udałoby nam się zakraść. — Dodała luźno odpuszczając szept.
 Lodowate powietrze z wnętrza tunelu, którego przeciwny koniec gubił się gdzieś w mroku, wywołało nieprzyjemny dreszcz. Równie dobrze mogła tak reagować z całkowicie innego powodu. Czuła ciepło futra zaraz obok uda, zatopiła rękę w burzy miękkiej sierści.
Z dzikością Ci do twarzy, Wilczurze.
 — Porzuciłeś samotne szwendanie się na rzecz bezpieczeństwa? — zaczęła swobodnie i wycofała się o kilka kroków od wysokiego wejścia do jaskini. Przez tak nieprzeniknione ciemności nie mogła pozbyć się uczucia niepokoju. Prawie, jakby kiedykolwiek mogła je na dobre porzucić. A słowa były jak ślepy strzał, czuła, że wilki są czymś poruszone, a jeżeli ich instynkt nakazywał czujność, kobieta musiała brać to pod uwagę. Odrzuciła ręce do góry. — Nie chce strzelać światłem z latarki, bo równie dobrze mogłabym od razu rzucić się pod paszcze jakiejś bestii. Księżyc daje nam dzisiaj tak ładne światło, że szkoda nie korzystać. Wyjdziesz do mnie, czy preferujesz randki w ciemno sam na sam z ostrzem, które nawet trzymasz dosyć pokracznie? — Zakpiła pobieżnie chcąc sprowokować przede wszystkim rozmowę, a nie samego wymordowanego. — Chodź, przedstawię Ci moje niepokorne dzieciaki.
 W prowokowaniu nieprzyjemnych sytuacji nie miała sobie równych. Ale nie dzisiaj.
Nie wywołuj wilka z lasu, jak to mówią.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zdawał się nie dostrzegać przyjaciół czarnowłosej. Nawet jeśli jej towarzysz z pewnością stanowił wyzwanie, Growlithe nie obrzucił go nawet przelotnym spojrzeniem. Niemożliwe, żeby poczuł zdenerwowanie lub niepewność — o stabilności świadczyły wszystkie jego mięśnie, cały czas zastygnięte i w gotowości. Jedynie ślepia poruszały się, w szybkich drgnięciach, przeskakiwał wzrokiem po plenerze, próbował odcedzić ciemną sylwetkę łowczyni od kolorów nocy.
  Dopiero jej głos zatrzymał także ruchliwe źrenice. Wsłuchiwał się w nią jakby głos stanowił melodię, tak długo wyczekiwaną przez zszargane nerwy.
  — … trzymasz dość pokracznie?
  Choć ciemność przysłaniała jego twarz czarnym całunem, wargi i tak wygięły się w uśmieszku. Miał w sobie coś z rozdrażnionego nastolatka, któremu naciśnięto na odcisk w słusznej sprawie — a mimo świadomości co do błędu upierał się przy swoim. Cała jego postawa krzyczała, że wie co robi, że nie ma zamiaru choćby drgnąć pod ostrzałem ostrzegawczych powarkiwań zwierząt. Ani razu nie opuścił spojrzenia na przylgniętego do uda kobiety wilka, jakby psisko oscylowało gdzieś między muchą a komarem.
  Koniec końców ramię białowłosego mężczyzny opadło. No-dachi zsunęło się niżej, na linię jego bioder, a potem nagle upadło na ziemię, rzucone na trzy lub cztery metry w bok. Pozostawiło w ziemi delikatną rysę wydrążoną w piasku, obróciło się do połowy i na kilka sekund przykryła je mgiełka kurzu. Nim ten opadł, ręka Wilczur zwisała już luźno wzdłuż ciała, a głowa przekrzywiła się; wystarczyło kilka milimetrów, aby blask księżyca odsłonił skrawek jego twarzy. Wszystkie pomniejsze blizny wyostrzyły się nagle, gdy napiął mięśnie szczęk.
  — Liczę, że nie będą się wtrącać? — Połyskujące w ciemnościach oko przywodziło na myśl szkło, od którego odbija się światło. Nie miało w sobie zbyt wielkiej dawki naturalności. — Jeżeli chcą towarzystwa, moje psy im je zapewnią. Tymczasem... — Postąpił krok do przodu, wreszcie wychodzić z objęć cieni. Ciemność ześlizgnęła się z niego jak wyjątkowo lekka tkanina i ukazała zatrważająco beznamiętne oblicze; choć zwykle wykazywał rozbawienie, tak charakterystyczne dla jego pełnego żaru spojrzenia. Teraz ogień przygasł. Dokładnie tak, jakby wraz z zachodem słońca, zniknęły promienie wypełniające jego wnętrze. Postąpił jeszcze jeden krok, tym razem w stronę szmyrgniętej w dal broni łowczyni, jednak nie po to, aby do niej podejść. Wyglądał jak postać, którą trzeba wyeliminować w grze, aby dotrzeć do itemu. Torował drogę.
  — Przyniosłem twoją pamiątkę, łowczyni. — Palce lewej ręki, dotychczas nieruchomej i nieważnej, wykrzywiły się. Przypominały szpony harpii. — Proszę bardzo — zachęcił, zdobywając się na uśmiech. W kącikach ust czaiła się prowokacja.
  Wywoływał wilka z lasu.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nastąpiła ciężko na ziemię. Odgłos uderzenia pochwy o kamienną podłogę odbił się echem po wnętrzu jaskini, więc natychmiast obniżyła brwi, ale tylko nieznacznie.  Cienie na twarzy wyostrzyły się, plamy pod oczami pogłębiły, usta drgnęły minimalnie, przestała się uśmiechać.
 — Och, oczywiście, że nie będą. — zapewniła natychmiast kiwając głową dla dodatkowego efektu. Fałszu, obłudy. Chociaż chciała mówić szczerze. — Nie chciałam ryzykować samotnej podróży.
Nie są tu po to, by chronić mnie przed zagrożeniem, które nie istnieje. Bo nie istnieje, prawda?
 Ale przerośnięte psiska nie należały do cyrkowego inwentarza. Nie kłaniały się na niewidoczny sygnał, nie wykonywały sztuczek, nie słuchały, jeżeli nie miały ochoty słuchać. Jeżeli natura kazała im poruszać się w stadzie, trzymały się blisko. Jeśli czuły zagrożenie, instynktownie czuły potrzebę chronienia się nawzajem. Kami trąciła ręką stojącego przy nodze basiora, ale teraz odpowiedział jej niegroźnym kłapnięciem paszczą. Inny uszczypnął go za to w tylną łapę. Odsunęły się, ale nie zniknęły z pola widzenia. Nadal wyczuwały obce zapachy i nie chciały spuszczać kobiety z oka. Musiały się jednak odsunąć, czy bardziej, pozwolić jednookiej oddalić się, kiedy same zastygły w miejscu jak kamienne posągi, idealnie wpasowane w surową panoramę otoczenia. Mgła osiadała powoli, przerzedzała się. Nieprzenikniony cień z konsystencją satyny ślizgał się po ich ciałach. Księżyc wzrastał za jej plecami, czuła jak noc jaśnieje, jakby wbrew woli Wilczura, który nadal nie chciał wyjść ze swojej kryjówki bezpiecznego mroku. Prędzej czy później i jego dosięgną pazury srebrnego światła.
 Postąpiła do przodu. Bez cienia obawy, była pewna siebie idąc w jego stronę, bo czuła, że nie powinna się obawiać - paradoksalnie, powierzchownie wiedziała, że musi - i wyrażało się to tak mocno, iż rzeczywiście stawiała kroki z ryzykowną otwartością. Zatrzymała się tylko kilka kroków przed nim, wchodząc w jego cień. Jeżeli nie chcesz podejść, to ja to zrobię. Kiwnęła głową i zamknęła oczy wzdychając.
 — Oczywiście, że przyniosłeś. Inaczej trudno byłoby mnie wywlec z kryjówki, hm? — odrzuciła ręce na boki mówiąc. W ciągu ostatniej połowy miesiąca rany tu i tam zdążyły się zasklepić, ale czarne wiązania poniżej prawego ramienia świadczyły o tym, że ciało nie zapomina tak szybko jak umysł. — Ale wygląda na to, że chcesz coś jeszcze powiedzieć. Mów.
 Nie próbowała nawet go mijać, domyślając się, że najpewniej zagrodziłby jej drogę, albo wyciągnął inne konsekwencje. Ze swoim zamiarem czaił się jak dziecko, z ukrycia, wysyłając nieczytelne sygnały, mając nadzieję, że ktoś z dorosłych sam się domyśli i łaskawie podejmie temat. Więc podjęła, złapała haczyk, widziała prowokację, pułapkę i weszła w jej środek. Nieważne, jak mocno zaciśnie się na na nodze rząd stalowych zębów kleszczy na niedźwiedzie. Nie mogła dociec, skąd wziął się nagle ten brak szczerości, który widziała w jego błędnym spojrzeniu. Zaplotła dłonie za plecami, uniosła ku górze kącik ust
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Szczerze mówiąc — zaczął, a jego „szczerze mówiąc” zawsze brzmiało jak kłamstwo — byłem pewny, że nie przyjdziesz.
  Wpierw utrzymywał linię wzroku na wysokości jej oczu, cały czas wyłapując pojedyncze bliki, krótkie sygnały wewnątrz czerwonej tęczówki nadawane przez księżyc figurujący gdzieś za jego plecami. Teraz jednak przemykał bezczelnie zachłannym wzrokiem po całej jej postaci, szczególnie — i bez ukrywania się — poddając oględzinom jej szyję i ramię, które kilka tygodni temu były głównymi przyczynami złego stanu.
  Sam przypominał kogoś, kto nie miał żadnych problemów z ruszaniem się, choć nie tak dawno ostre pazury wczepiały się w jego skórę i darły tkanki mocnymi ślizgnięciami. Pod materiałami wygniecionych ubrań kryły się już tylko blizny; jasne, świeże, wypukłe bruzdy. Przekleństwo rasy.
  Uśmiech trochę się poszerzył, kiedy wypowiedziała kolejne słowa. Między nimi wytworzyła się niewidzialna chmura elektrycznych wyładowań, która szczypała szybko, często, choć niezbyt boleśnie. Dawało to wystarczająco odczuwalny efekt, aby osoby trzecie — gdyby tylko tu były — nie wtrącałyby się w konflikt.
  — Mów.
  Pokręcił głową, zaprzeczając. Jasne włosy opadły mu na zarysowane policzki; połowa jego twarzy wyglądała tak, jakby miała bliskie spotkanie z wyjątkowo najeżonym krzewem. Cienkie, czerwone linie przecinały się w kilku, kilkunastu punktach, tworząc na zszarzałej od brudu powierzchni bezsensowne gryzmoły.
  — Nie przyszedłem rozmawiać. Na razie jeszcze nie ma o czym — przyznał bezceremonialnie, raz jeszcze zerkając przez ramię. No-dachi wciąż leżało w tym samym miejscu. Było blisko. Zaledwie kilkanaście kroków, a można już dotknąć futerału skrywającego mordercze ostrze. Grow, przymrużając ślepia, zwrócił się ponownie do Yū.
  — Dostarczyłem ci tutaj twoją własność.
  Głos miał chrypliwy, ale mówił powoli i spokojnie, jak ktoś, kto tłumaczy najbardziej błahy wzór matematyczny — mniej więcej setny raz. Miał ochotę wskazać ponownie na miecz, jednak uznał ten gest za kompletnie zbędny. Łowczyni widziała doskonale odznaczającą się czarną broń na jasnych piaskach Desperacji.
  Gdzieś w tle zaszurały pazury; jeden z psów przemieścił się szerokim łukiem z cienia do cienia. Niewątpliwie Growa i Yū obserwowało o wiele więcej par oczu niż to potrzebne.
  Bo — zagrożenie — nie istnieje, prawda?
  Przestał się uśmiechać. Ukazał sobą coś, co można odebrać jako znudzenie i zniecierpliwienie, w końcu jednak wykrzywił się na moment i westchnął. Według własnych przemyśleń jego postawa była jasna. Nie próbował zataić przed nią zamiarów, nie zasłaniał swoich dłoni, ani nie tworzył złudnego obrazu wyluzowanej sylwetki. Miał ścięgna napięte jak struny i wzrok utkwiony w konkretnym punkcie — to podstawy, które same nasuwały wnioski.
  — Po prostu sama musisz po nią iść. — Odczekał jeszcze sekundę, wciąż błądząc po jej twarzy. — To cenna dla ciebie rzecz. Dlaczego nie chcesz jej odzyskać?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uniosła brew pytająco, ale nie patrzyła w jego kierunku.
 — Nie kłamałam, mówiąc, że ta rzecz jest dla mnie niezwykle wartościowa. — wyjaśniła. To było niemal pewne, że zjawi się, że zrobi to i znacznie więcej rozważnych rzeczy, bo była zdesperowana, bo była na krawędzi. Nie miała innej możliwości, zapukała wtedy od spodu dna, ale to wszystko by móc się potem gwałtownie podnieść. Bez chłodnej stali pod palcami nie byłaby w stanie. Pusta skorupa bez powiązań, mogłaby na dobre stać się tym przywódcą, którego wszyscy poza nią chcieli widzieć. Kliknęła językiem. — Ale najpewniej tylko i wyłącznie dla mnie.
 Oparła dłoń na biodrze. Z chorobliwą intensywnością wbijała spojrzenie w leżące na ziemi ostrze. Ślinę przełykała niemal nerwowo, ale ten jeden raz emocja była mylna, niejasna. Oblizała wargi, zastygła na moment w bezruchu.
 — Próbowałeś jej używać? Oglądałeś z bliska? — Przesunęła ręce na przód i złączyła ze sobą palce obu dłoni. — Uznałeś, że jest ciężka? Nieporęczna? Bezużyteczna? — Stukała opuszkami, jeden o drugi i kręciła głową, jakby nie mogła się zdecydować, czy chce nią kiwać czy kręcić na boki. — Jasne. Nie ma o czym rozmawiać.
 Złączyła je w końcu z cichym klaśnięciem. Uśmiech jednookiej wyglądał na nerwowy, ale równie pasujący do objawów skrajnej irytacji. Kusił ją, on, otoczenie, atmosfera, warunki, wszystko po trochę pchało do przodu, popychało w stronę przedmiotu, który cenniejszy może niż wszystko dookoła leżał porzucony na brudnym piasku, jak śmieć.
 — Chcę. — odparła ostro.
Wolałabym, żebyś określił swoją cenę teraz, niż kiedy już zacisnę na niej swoje palce. Policzysz sobie podwójnie? Oskarżysz mnie o bezczelność? Egoizm? Zaczniesz wytykać palcem, że posłałam do walki swoich ludzi ryzykując ich zdrowie z idealnie zafałszowaną miną zmartwionej matki? A może poczułeś się nagle wykorzystany? Teraz? Cały czas to wiedziałeś.
 Minęła go, zaciągając się ostrym, lodowatym powietrzem. Szczypiący chłód natychmiast wypełnił płuca. Bez słowa, z opuszczoną gardą, jak całkowity nowicjusza, amator popełniający kosztowny błąd. Musiała go minąć, bo stał jej na drodze do wrót. Schyliła się, przykucnęła, oparła dłonie na kamieniu, zachwiała się nad kształtem ostrza. Wykrzywiła w paskudny uśmiech drżące usta i zaśmiała się krótko.
 — Podaj cenę, do cholery. Przecież wiem, że nie mogę go tknąć. — rzuciła z przejęciem, zatrzymując palce kilka centymetrów nad gładką powierzchnią ozdobionej misternie pochwy katany. Księżycowe światło bawiło się w załamaniach stalowych ozdób, momentami przedmiot ożywał, nawet spod warstwy piasku mrugał do otoczenia, emanował nieprzyjemną aurą.
 Ale nie czekała. Przechyliła się, niby przypadkiem i zacisnęła palce na katanie jak ptak zaczepia się na gałęzi.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Seria pytań znów wprawiła jego głowę w ruch; pokręcił nią na prawo i lewo.
  — Każdy miecz jest dla mnie nieporęczny. Nie używałem ich od wieków.
  Mam ręce.
  Te słowa zdawały się wybrzmieć na końcu zdania, choć wargi Wilczura zaciskały się już w kategorycznym zamknięciu, jak wrota potężnej budowli. Czekał na rozwój wydarzeń, pod maską irytacji i niecierpliwości skrywając żar zainteresowania. Był ciekaw, to oczywiste. Gra, którą rozpoczął już w momencie potraktowania jej własności jak byle śmiecia, mogła wyłonić jednego zwycięzcę. Zasada była jedna — naprzeciwko siebie masz przeciwnika. Zrób coś z tym.
  Ponieważ to on rozpoczął rozgrywkę, następny ruch należał do łowczyni. Czuł się wręcz w obowiązku, by pozwolić jej przejść tuż obok. Czuł pod butami każdy jej krok; pewny, stanowczy, stabilny. Ziemia drżała. Te delikatne impulsy zdradzały jej postawę.
  Chcę.
  Proszę bardzo.
  Kiedy przemykała obok niego, wzrok miał utkwiony w przestrzeń przed sobą. Przyglądał się miejscu, w którym przed chwilą stała, jakby cały czas tam była, a jej prawdziwa postać — będąca coraz bliżej katany — w rzeczywistości stała się tylko cieniem, bytem poza realnym światem.
  Znieruchomiały i zatrzymany w czasie wytwarzał w umyśle obraz pantery przyczajonej na zwierzynę. Skupionej tak bardzo, że zastygał jej każdy mięsień, każda komórka. Coś od gardła aż po żołądek wykręcało mu wszystkie tkanki i organy. Uczucie porównywalne do tremy, która zżera niedoświadczonego aktora, świadomego, jak wielu obserwatorów siedzi na sali przed sceną.
  Plan szybko modyfikował. Pierwotnie nie zamierzał pozwolić, aby zbliżyła się do swojej zguby. Nie spodziewał się natomiast jej wahania, ani rozdrażnienia. Te dwie emocje wydawały się ze sobą kłócić, przekrzykiwać jak nienawistne siostry objęte wieloletnim konfliktem. Wyłącznie te zmiany, które serwowała mu Yū, przytrzymały go w obecnym miejscu.
  — Przecież wiem, że nie mogę go tknąć.
  Nie poruszył się aż do momentu, jak sięgnęła po broń, jakby nie potrzebował w ogóle wzroku, by dostrzec jej palce wślizgujące się na ozdobny futerał. Być może nie zdawała sobie sprawy z odgłosu tarcia, które przechwycił zmysł słuchu, a może tak naprawdę nic nie było słychać i zadziałał tu instynkt.
  Obrócił się na pięcie i skoczył ku niej, biorąc rozpęd po jednym kroku, jakby był strzałą na naprężonej lince. Stał się smugą czerni i szarości, gdy pokonywał dzielące ich metry, nagle wyciągając rozwarte jak szpony palce w jej kierunku. Wykorzystał cechy swojej rasy, tym razem świadomie i z premedytacją. Szybkość, jakiej użył, aby znaleźć się tuż obok niej, była niemal równa zniknięciu i pojawieniu się w innym, niedalekim punkcie.
  W rogu kadru zamajaczyły tylko jego dwukolorowe oczy, pełne skupienia, determinacji, zwierzęcej wręcz chęci ataku. Planował bez wątpienia wykorzystać fakt, że kucnęła, aby przyjrzeć się — i dotknąć — oręża. Jego ręce świsnęły w powietrzu, nakierowując się ku barkom łowczyni. Chciał nie tylko dotknąć jej ramion, ale także pchnąć ją na ziemię i przycisnąć do niej ciężarem ciała.
  Gdzieś w tle pazury zaorały ziemię. Z cienia wyłonił się pysk Abstracta, gotowego bronić właściciela, chętnego do zagrodzenia drogi każdemu, kto tylko przejawiłby chęć przerwania spektaklu. Nocną ciszę przeszyło warknięcie. I nikt już nie wiedział, czy należało do zwierząt, czy do Growa.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kiedy opuszki zetknęły się z gładką powierzchnią drewna poczuła przyjemne ciarki i ciepło na skórze. Była jak pochłonięty rządzą zemsty człowiek, który rzucał się za ofiarą w bezkresną toń, byle tylko móc zadać ostatni cios. Przepełniało ją spełnienie, ale nie czuła już, że sama idzie na dno i tonie. Skrajem świadomości liznęła poczucie nadchodzącego zagrożenia i z niemoralną dozą obojętności czekała na spadający cios, który końcu nadszedł, niezawodny jak zegar słoneczny. Bo czas mierzony przez cień rzucany na kamienny talerz i przewidywalna nieprzewidywalność Growlithe'a, jedno i drugie wpisane było w naturę, a pytaniem zawsze było nie czy, ale kiedy.
Dlaczego to zawsze musi być twarz? Pomyślała w urwanej sekundzie, ostatnim mrugnięciu przed nieuchronną kolizją głowy z kamieniem. Ciężar mężczyzny z całą siłą rozpędu zwalił się jej na barki i zanim zdołała jakoś zareagować, poczuła chłód i zwartą powierzchnię skały, usłyszała skręcający wnętrzności odgłos chrupnięcia i poczuła krew przelewającą się szybko z nosa na usta. Dopiero po chwili głębokiej refleksji nadciągnął siarczysty ból i dyskomfort przebywania w zgięciu, z karkiem przyciśniętym do ziemi.
 — Ha ha... — zaśmiała się głucho, z trudem przechylając policzek na bok. Musiała na niego spojrzeć, zobaczyć z bliska to, czego nie potrafił ubrać w słowa, a ponad wszystko przekonać się jaki ma wyraz twarzy. Oblizała usta z piasku. Zachrzęściło między zębami, ślina zmieszała się z żelazistym posmakiem krwi. — Połknąłeś język?
A może zamiast mówić, wolisz szczekać?
 Upadła na dłoń, która kurczowo trzymała w swoim uścisku katanę. Nierówności ręki wbijały się w przyciśniętą do podłoża klatkę piersiową, ale nie zamierzała nawet sugerować, że sobie odpuści. Kiedy wreszcie miała w zasięgu to, co było poza nim przez stanowczo zbyt długi czas nie mogła tak łatwo zrezygnować. Szarpnęła się i wyciągnęła spod piersi drugie ramię. Wykrzywiła je natychmiast boleśnie do tyłu. Palce zahaczyły o skórzany pokrowiec, przełknęła ślinę, wyminęły go i chwyciły za pierwszy lepszy skraj materiału ubrań Wilczura, jaki się pod nie nawinął. Niebywale trudnym byłoby go z siebie zrzucić, jeżeli postanowił, że nie chce zostać zrzucony. Mogła tylko zaciskać palce na tym, co podejrzewała, że jest jego koszulka.
 Niedaleko ucha rozbrzmiał psi pomruk. Znała ten odgłos doskonale, wiedziała z czym się wiąże. Warknęła w podobnej manierze nie tracąc rezonu gotowa stawić czoło nie jednemu, a dwóm psom, skoro tak bardzo się do niej garnęły. Jej czworonożni towarzysze nie mogli zareagować, ich zapach rozpłynął się we mgle chwilę po tym, jak machnięciem dłoni jednooka odesłała je na swobodne łowcy, daleko od tego miejsca.
 — Możesz mi powiedzieć co ty odpierdalasz? — wysyczała z wysiłkiem, nadal jeszcze przekonując sama siebie, że zrobiła dobrze wymijając sztylet zawieszony w pokrowcu na pasku. Zamiast celować w brzuch Wilczura łokciem, mogła robić to elektrycznym ostrzem i niewątpliwie czułaby się o niebo bezpieczniej, niż teraz, gdy każdy jego oddech padał jej na kark.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Sądził, że to będzie łatwe i kiedy poczuł jak cały ciężar przechyla się ku poziomowi miał pełną świadomość, że się nie mylił. Oboje upadli, szczęknęły zęby, kolana boleśnie uderzyły w twardą jak kamień glebę. Żadne z nich nie zareagowało na mieszankę bólu i impulsów, na nagłe paraliże, które mijały równie prędko jak się pojawiały.
  Ręce Wilczura trzymały się na jej barkach, przyciskając ją do piachu w jakiś dziwny, bezsensowny sposób. Kiedy siła grawitacji zaważyła na ich pozycji był już pewien, że zrobił jej krzywdę o wiele większą niż zamierzał. Nawet upadek nie skończył się ledwie spotkaniem z niewzruszonym podłożem. Kiedy, rzucony na klęczki, zginał nogi, kolanem uderzył w jej biodro, dopiero potem ześlizgując się na ziemię. Wyrzuty sumienia musiały gdzieś wyparować, bo choć podświadomość mamrotała jak mantrę — dość, zrobiłeś dość, już wszystko wiesz, już dość... — palce wciąż wtapiały się w jej ramiona.
  Czuł pod opuszkami ciepło jej ciała, mocne mięśnie i dudnienie krwi.
  Zaczął się nad nią pochylać, przenosząc całą swoją wagę na barki, jakby zamierzał zmiażdżyć jej kości, skruszyć je na popiół tylko dlatego, że był o wiele cięższy niż ona. W rzeczywistości przyglądał się jej w skupieniu, bez cienia agresji, czającej się co prawda w kącikach ślepi, ale nieobecnej na twarzy. Wpatrywał się w jasny trójkąt jej skóry, który pojawił się na karku w chwili, w której włosy rozsypały się na boki i odsłoniły niewielki fragment cery.
  — Możesz mi powiedzieć co ty odpierdalasz?
  Gorąco jego oddechu nagle zniknęło, jakby wstrzymał powietrze w płucach. Na krótki moment zamarł; palce, które jak szpony wżynały się w kobietę, rozluźniły chwyt. Balans wagi także został zmieniony; Growlithe przeniósł większość ciężaru na nogi.
  — Możesz mi powiedzieć czemu wtedy tak nie walczyłaś? — wysyczał bez wysiłku, niespiesznie zdejmując z niej wpierw jedną, potem drugą rękę. Palce wsunęły się na piasek po bokach jej głowy, przytrzymały go wciąż w tej samej pozycji przypominającej klatkę. Miała jednak szansę się poruszyć; nie tyle wyrwać — na to by jej nie pozwolił — ale przynajmniej obrócić na plecy, dać sobie chwilę na oddech.
  Umysł rejestrował pewne fakty z opóźnieniem, jakby informacje docierały do niego po długim staniu w korkach. Dłonie szarpiące za koszulkę. Zapach krwi. Złość w jej spojrzeniu. Tego nie było, gdy prosiła kilka tygodni temu o odzyskanie własności. Był wręcz przekonany, że w pewnej chwili poddała się, skora pogodzić z porażką lub rozważająca próbę odebrania katany samodzielnie — kiedyś. Być może.
  Jego usta poruszyły się, wyrwał się spomiędzy nich tylko jakiś szmer. Słowo, które zniekształcił zbytnim mamrotaniem. Dopiero następne nabrały konkretnego sensu.
  — Nie planowałem cię uszkodzić — przyznał niechętnie, ale cień skruchy nie odmalował się na jego obliczu; miał dość tworzenia masek skruszonego dziecka, które żałuje swoich czynów tylko dlatego, że tak należało. — Chciałem tylko zobaczyć, czy sięgniesz po swoje.
  Mimo zagrożenia, które z góry skazywało cię na walkę. Niekoniecznie na przegraną, łowczyni, jesteś sprytna i zdaję sobie z tego sprawę.
  Lada moment, a mógł odczuć to na własnej skórze, jednak obecnie liczyło się tylko to, że ta chęć morderczej walki, zaatakowania jej i odseparowania od broni, wyparowała razem z następnym wydechem. Wilczur westchnął, przymrużając ślepia.
  Znad jego lewego ramienia wyglądała tarcza księżyca. Biały okrąg prezentował się jak oko wyjątkowo ciekawskiego boga, starającego się dostrzec wszystkie emocje na twarzy Yū, które swoim cielskiem przysłaniał mężczyzna.
  — Nie zrozumiałem tego — dodał mimowolnie, pamięcią sięgając do wydarzeń ich ostatniego spotkania. — Tego zawahania. Tego, że posłałaś oddział do bestii, której i tak musieli stawić czoło i której legowisko mogli przeszukać już po jej zabiciu. To dobrzy ludzie. A mimo tego siedziałaś cicho, choć dla tej pamiątki przyszłaś tu dzisiaj i naraziłaś się na niebezpieczeństwo. Nie sięgasz po to, czego chcesz. Jaki ma sens to  co robisz? Chodzi o nie dbanie o siebie, przedkładanie innych ponad miarę, choć ich los jest mniej istotny. Jesteś głową tego organizmu, tej grupy. Jeżeli będziesz działała niestabilnie albo zachorujesz, cała reszta też przestanie funkcjonować. Co jest więc złego w egoizmie skoro daje ci spełnienie?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Splunęła na bok krwią i piaskiem, ale w pewien sposób także swoją wiarą. Na końcu drogi i tak prędzej się nią udławi, niż odrzuci całkowicie, ale tego nie mógł wiedzieć. Gest nie tyle wulgarny, co potrzebny do pozbycia się całego ohydztwa z ust był po trochu również odpowiedzią na ciężką konsystencje otaczającej ich atmosfery. Grzebnęła stopą w ziemi szukając ucieczki z niewygodnego ułożenia, ale nie walczyła ponad siły, w starciu na czystą moc mięśni nie miała z nim szansy. Szukała możliwości, najmniejszego uchybienia jakie dałoby się wykorzystać. Oddychała ciężko rozdmuchując piasek przy twarzy na boki, płuca pracowały intensywnie jak po biegu, a sytuacja niewiele się zmieniła. Wypalała na jego twarzy odbicie swojego spojrzenia, była wściekła.
  Pierwsze słowa były jak chłodny, wiosenny deszcz spadający na rozgrzane ciało finiszującego maratończyka. Złudnie orzeźwiające, a morderczo niebezpieczne na dłuższym dystansie. Nacisk zelżał i to nie umknęło jej uwadze. W zasadzie otwierające się okno nowych możliwości było pierwszym, co wychwyciła z upływu czasu, ale nie wykorzystała swojej irytacji jako napędu do dalszych działań. Uniosła podbródek ponad ziemię i zaniosła się głębokim kaszlem. Kropelki krwi ściekającej od nosa rozprysnęły się pod spodem, ale natychmiast pojawiła się świeża, ciepła stróżka.
  Zacisnęła powiekę, usta wykrzywiły się w niejasnym grymasie, chociaż znaczącą rolę musiało tu pełnić mentalne radzenie sobie z nieprzyjemnym drętwieniem nosa, obtarciem na policzku i nad brwią. Ciężar odczuwało jednak całe ciało, a wbijanie palców w miękką skórę musiało mu przynosić niezwykłą satysfakcję, bo robił to z perfidnym brakiem wyczucia. Jakby dokładnie o to chodziło, im więcej śladów tym lepiej.
 — Żartujesz sobie?
 Wypuściła z uścisku skraj jego koszuli i machnęła ręką na bok. Palce zwinęły się w rulon i zwarta pięść uderzyła ciężko o kamień. Umysł jakby nie rejestrował słów, które nie miały tutaj sensu, nie przejawiały najmniejszej wartości dla kierunku rozmowy.
Nie planowałem cię uszkodzić.
 Do kosza. Puste słowa. Zlepek liter przyzwoitości. Bez sensu.
 Obróciła się na plecy, nie bez wysiłku. Obie ręce, jedna z prawej, druga z lewej były niczym ograniczniki dla wąskiego pola możliwości. Nie zamierzał kończyć tego przedstawienia nawet jeżeli wyraźnie przestał się starać. Nie musiał czekać długo na odpowiedź. Spojrzenie kobiety prześlizgnęło się po jego twarzy nie dając nawet szansy odczytania malującego się na obliczu wyrazu, a ręce wyskoczyły do góry. Palce pochwyciły za kołnierz i za materiał ubrania na braku. Kopnęła z całej siły kolanem nie myśląc o tym, gdzie powinna celować. Udo, brzuch, miednica, może być nawet i krocze, ważne by zabolało, by wytrąciło go z równowagi. Ale odtrącenie od siebie Wilczura nie było głównym powodem nagłego zrywu.
 — I nadal nie rozumiesz. — warknęła siłując się z naporem ludzkiej klatki. — Tylko, że nikt Cię nie prosił, żebyś zrozumiał, więc po cholerę próbujesz? Wyciągasz własne, głupie wnioski. Idiota. Debil. — Jeżeli do tego momentu nie była go w stanie przechylić i powalić na bok, to dała sobie spokój. Nie to było celem, nie to, a jego głowa. Czasami nawet najlepszej jakości ostrze musi ustąpić miejsca ostatecznej broni każdej kobiety. Długie palce uzbrojone w paznokcie wystrzeliły w stronę jego twarzy i nie panowała nad tym, co robi, chciała po prostu zmazać tą chłodną obojętność, z którą robił wszystko wedle własnej woli. — Skąd do cholery możesz wiedzieć, co było lepsze? Skąd wiesz, że nie dokonałam wtedy najlepszego wyboru? Masz rację, zawahałam się, ale na cholerę Ci wiedzieć, z jakiego powodu. — Drapała na oślep dając upust irytacji zebranej nie tylko dzisiaj, ale już wcześniej. Wtedy, dawno temu, sto lat temu, albo nawet tysiąc, powstrzymywała się, robiła wszystko by nie musieć robić mu krzywdy. Nie planowałam cię uszkodzić. Nie wtedy, ale teraz jak najbardziej.Wbij to sobie to tego pustego łba. Łowcy zawsze będą dla mnie ponad wszystko. I nawet jeżeli będę musiała się od nich odwrócić. Wszystko będzie dla nich! — Powoli traciła siłą w rękach. Mięśnie bolały od chaotycznego machania nimi bez ładu i składu. — Albo po prostu przestań korzystać z tego miniaturowego móżdżka, bo bardzo źle Ci to wychodzi. Okaż czasem trochę wiary w moje decyzje.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 6 1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach