Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down

Czuł się znudzony i zniechęcony, by cokolwiek robić. Głód dalej go męczył, choć nic nie było tak upierdliwe jak nuda w tym momencie. Mógłby znowu spróbować gry na tym dziwnym instrumencie zachachmęconym ze szkoły podczas zabaw z małym futerkowcem, ale ostatnio, kiedy próbował, rzuciła się na niego jakaś dzika tchórzofretka. Wzięła go z zaskoczenia, bo uciekł gdzie pieprz rośnie, zapominając nawet na chwilę o głodzie. Widocznie zwierzęta z małymi, głupimi mordkami nie lubią sztuki. Weźmy na przykład takie jamniki, dźwięki klarnetu nie potrafią  ukoić ich parówkowych dusz. Kirai nie potrafił pojąć, dlaczego te istotki nie doceniają prawdziwego kunsztu muzycznego.
Stary, podgniły i częściowo wybebeszony materac był jedynym, co odgradzało go od zimnej podłogi jednego  z wąskich, parterowych mieszkanek w pozabijanym deskami, ciemnawym bloku. Podobał mu się słaby dostęp do światła i brak przymusu użerania się z rażącymi promieniami. Całe mieszkanie, a w sumie nawet i ze cztery na tym piętrze i łączący je korytarz, były opatulone pajęczyną. Był to idealny system szybkiego informowania o zagrożeniu bądź potencjalnym obiedzie. Resztek po posiłkach też miał porozrzucanych sporo, co potwierdzał dodatkowo dławiący, słodkawy zapach.
Kirai leżał na plecach na materacu, opierając zgięte w kolanach nogi o ścianę. Nagle poczuł, że coś wprawiło w ruch jego sieci; do siadu poderwał się momentalnie, napiął jak pies gończy i aż wstrzymał oddech z wrażenia. Rozrywka? Hałasy? Głosy? Czy tym razem nie były w jego głowie? Wyszedł z mieszkanka powoli i cicho. To, w którym znajdował się chwilę temu, było na lewo od wejścia i paru wąskich stopni, na których sieć stopniowo się rozrastała. Po przejściu ich można było się natknąć na niedopatrzenie ze strony Janusza inżynierii pajęczynowej, jakim był Kirai: sporawą przestrzeń między podłogą a siecią, okraszoną szczodrze kosteczkami poprzednich posiłków. Najwidoczniej ktoś miał niedługo podzielić los tych szczątek. Ktoś, kto w pośpiechu pełzł przed  siebie pod siecią. Pajęczak kucnął przy obiadku.
- Jakie mamy powody, żeby cię nie zjadać? - spytał z rozbawieniem i beztroską, łapiąc delikwenta za kołnierz i ciągnąc nieco do góry, jakby w sugestii, że chce, żeby tamten na niego patrzył. - To zależy. Śpiewasz? Znasz żarty? Historie o duchach? Bajki? Przepisy… kulinarne? - Zza maski doszło mlaśnięcie, najpewniej kończące przesunięcie językiem po suchych wargach. Ton głosu Kiraia dalej sugerował raczej pozytywne emocje. Może w końcu zdarzy się coś ciekawego?
                                         
Kirai
Poziom E
Kirai
Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Jirō Hirai.


Powrót do góry Go down

 Kto jako dziecko nie wrzucał w pajęcze sieci innych owadów lub chociażby zwykłych okruchów, by zobaczyć co się stanie? Lazarus spędzając dzieciństwo w zawilgoconych i zakurzonych podziemiach M-6, przypominających bardziej opuszczone piwnice niż faktyczny dom, miał spotkań z przeróżnymi pajęczakami pod dostatkiem. Doskonale wiedział, że wystarczy poruszyć siecią, by jej właściciel zainteresował się nową zdobyczą.
 Tym razem to jednak nie on miał wcielić się w rolę apetycznej muchy, a jedynie przynęty. Z obrzydzeniem ukrytym za nieporuszonym pyskiem wilczej maski czołgał się pod pajęczyną, szorując brzuchem po szczątkach poprzedników. Miał tylko nadzieję, że były to faktyczne ofiary gigantycznego pająka, a nie ktoś kto wpadł na ten sam pomysł co on. Starał się za wszelką cenę nie dotknąć pułapki.
 Gdzieś za nim, na korytarzu, rozległy się kroki. Najpierw pojedyncze, ostrożne.
 Łowca znieruchomiał, starając się jak najbardziej wtopić się w nieruchome tło i powoli przekręcić głowę tak, by upewnić się, że ten, kto go ścigał nie znajduje się jeszcze w polu jego widzenia. Mimo maski, zalegające na podłodze tony kurzu, zmieszane z zapachem gnijących resztek straszliwie drażniły go w nos. Jeszcze tylko brakowało by zaczął kichać.
 - Azarow, daj spokój. Przecież się dogadamy jakoś.
 Głos najemnika był nienaturalnie spokojny i niemal ociekał słodyczą, której z reguły nie kieruje się do dłużnika. Najważniejszym było jednak, że mężczyzna był dalej niż początkowo Boris przypuszczał. Niewiele, bo najpewniej dopiero na półpiętrze ale liczył się każdy ułamek sekundy, każde pół metra, każda kryjówka.
 - ... mówiłem żeby połamać mu nogi.
 Dwóch. Brakowało trzeciego. Jego milczenie było znacznie gorsze niż gdyby miał usłyszeć jego głos tuż za sobą. Nie potrafił ich dokładnie namierzyć. Strach podpowiadał mu jedno, rozum zupełnie co innego. Echo rozbrzmiewające w pustych pomieszczeniach skutecznie wszystko mieszało.
 Zgubiło go nerwowe oglądanie się za siebie. Z chwilą, gdy ponownie odwrócił łeb, by upewnić się, że żadne zagrożenie nie skrada się za nim jak zwinny drapieżnik, zupełnie inne złapało go za kark. Chcąc nie chcąc Lazarus musiał podnieść wzrok. W innych okolicznościach potraktowałby to spotkanie zupełnie inaczej. Wszak nie za często spotyka się dwóch pojebów w tak pasujących do siebie maskach. Teraz jednak Łajza trząsł się do tego stopnia, że gdyby miał przy sobie jakiekolwiek metalowe elementy poza maczetą to działałby jak popierdolony dzwonek. Czy to z zimna czy przez to, że śmierć w końcu niemal dosłownie położyła na nim swoje łapska - trudno określić.
 - Dlaczego macie zjadać jedną osobę, skoro możecie zjeść trzy? - spytał po chwili, gdy w końcu udało mu się odezwać, głosem ledwie porównywalnym do szeptu - Wydam wam ich, a wy mnie wypuścicie.
 Boris był święcie przekonany, że właśnie wlazł na teren jakiejś grupy. Nie żeby to sprawiało, że od razu im zaufał i uwierzyłby w ewentualne wypuszczenie, ale skoro chcą kogoś zjeść to niech zjedzą najemników. Może uda mu się zwiać, gdy będą zajęci nimi. Był w stanie kombinować na wszelkie sposoby, byle tylko przedłużyć swój marny żywot chociażby o te kilka bezbolesnych sekund.
 Gdzieś z dołu dobiegło ich wzajemne uciszanie się i polecenia by nasłuchiwać. Boris spanikował jeszcze bardziej. Trzymany za kołnierz jak zwykły kociak, nie miał innego wyboru by jak kociak się zachować. Wczepił pazury w spodnie Kiraia, a później i w jego bluzę i z całą siłą zaczął się po nim wspinać, by przepełznąć po nim, a następnie potraktować go jako żywą tarczę.
 Teraz okaże się czy pająk poprawnie wykonał słowiański przykuc i pradawni bogowie pozwolą mu przetrwać czy spluną na niego za kucanie na palcach i sprawią, że łowcza glizda wytrze o niego upaprany o resztki zwłok brzuszek.
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

Nudził się przez te dłużące się momenty przed tym, jak w końcu nieznajomy się odezwał. Pod maską kryła się zniecierpliwiona, ale zainteresowana twarz pajęczaka. Prychnął cicho pod nosem i zaraz podniósł wzrok na resztę korytarza. Fakt faktem, słyszał jakieś głosy, a żaden nie brzmiał jak ten, którym mówił do niego obcy. Latające nad nim skrzydlate króliczki potwierdzały kręceniem łebkami, że to nie ten facet gadał.
- Huh? Nie jesteś brzuchomówcą, nie? Szkoda, to byłoby mega - Kirai westchnął i skrzywił się pod maską. - Trzy osoby. Ciebie i dwie? Chcielibyśmy tak. A może trzy inne? Chciałbyś iść do nas na obiad jako posiłek czy gość? Trzy osoby starczą na długo. Możemy ususzyć mięso. Wtedy się fajniej żuje. Lubisz suszone? Suszyli cię kiedyś? Nas nigdy, bo jesteśmy za sprytni - wypowiedź zakończył z dumą i zadowoleniem z siebie, a na twarzy zakwitł uśmiech bardzo pasujący do tego na masce.
- Nie wypuścimy, ale nie zabijemy. Jeśli nam opowiesz coś ciekawego - to była propozycja nie do odrzucenia z perspektywy Kiraia. Pajęczak jeszcze miał zamiar określić, na ile interesująca będzie opowieść jego gościa. Wydał z siebie niski, zadowolony pomruk. - Będziemy się razem dobrze bawić, zamaskowany braciszku - obiecał nieznajomemu. - Nazywamy się Kirai. To nasze własne imię, bo prawdziwego nie lubiliśmy! - spod maski uszedł niski, warkliwy śmiech. Zaraz spiął się jednak cały; pościg jego nowego kolegi widać był blisko, na tyle blisko, że wymordowany mało się nie popluł ze zniecierpliwienia na obiad.
- HUH??!! - Kirai mało nie przewrócił się, gdy obcy zaczął się po nim wspinać, ale udało mu się utrzymać równowagę. Wydając z siebie niezadowolony warkot, pajęczak pozwolił mu jednak robić to, co chciał. Niemniej jednak, dalej był spięty i gotów do ataku niczym pies myśliwego. Zabawa miała się zacząć. Wciąż kucając wyczuł, że ktoś idzie po schodach. Obejrzał się jeszcze na nowego znajomego - psowata maska, ciemne ubrania, średni wzrost. Iluzję właśnie takiej postaci posłał wyżej, tak, by pościg miał ją zauważyć i ruszyć za nią, z kolei za sprawą tej działającej na otoczenie, sprawił, że pajęczyny w oczach goniących miały zniknąć. Nic prostszego, prawie jak zabranie dziecku cukierka.
- Patrz, tak się właśnie poluje... - poinstruował drugiego mężczyznę cicho, zupełnie tak, jakby był lwicą uczącą lwiątko polować.
Kiedyś to wszystko będzie twoje, Simba.

Iluzja 1/3
                                         
Kirai
Poziom E
Kirai
Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Jirō Hirai.


Powrót do góry Go down

 Nieznajomy złapał rzuconą mu przynętę. Boris westchnął głośno z wyraźną ulgą. Póki co nie liczyło się, że najpewniej będzie chciał zeżreć też jego. Teraz liczyło się tylko to, że zeżre ich. W najlepszym wypadku cała czwórka porani się do tego stopnia, że zdechną na jego oczach, a Lazarus pozbiera ich rzeczy i czmychnie stąd jak najdalej.
 Skwapliwie skorzystał z tego, że pozwolono mu się schować za czyimiś plecami. Ulokował się wygodnie za nową tarczą i oparł sam pysk wilczej maski na ramieniu swojego ochroniarza, by móc zza niego wyglądać jak na psiątko zaczepno-obronne przystało. Nadal trząsł się jak pojebany, ale stopniowo pewność siebie zaczynała wracać. Jeszcze nie na tyle, by Boris mógł beztrosko reagować na zaczepki o byciu suszonym jak mięso, gdy nadal stanowiło to realną groźbę, ale jeszcze chwila i będzie mógł się odzywać bez tego dziwnego zduszonego szeptu.
 - Jest ich trzech, wszyscy są dla ciebie. To prezent.
 Gościu był jakiś powalony, nie ulegało żadnym wątpliwościom, ale skoro granie w jego grę miało być gwarancją przeżycia to nie pozostawało nic innego. Braciszka przecież nie zabije, prawda...? Kiwnął głową na wzmiankę o rodzeństwie.
 - Możesz mi mówić Lazarus - wymruczał, nadal uwieszając się plastikowym pyszczkiem na jego ramieniu uznając, że kwestię prawdziwości imion można zostawić daleko w tyle - Jak ich upolujesz to opowiem ci o jedzonku, które brzmi tak jak twoje imię.
 Towarzyszu Kirai, czyście ochujali do końca? Nie wiedział czy powinien mówić do niego w liczbie mnogiej czy pojedynczej, ale czuł, że musiał ciągle podkreślać kogo wymordowany powinien zjeść, a kogo oszczędzić. Jakby bał się, że temu zaraz z natłoku informacji może się wszystko pomylić i to właśnie łowca skończy jako suszone mięsko. Kiedy jego nowy brat obejrzał się na niego, Boris cofnął się przezornie w tył, nie wiedząc czy chodzi o zwykłe spojrzenie czy jednak zostanie zaatakowany. Na szczęście nic złego nie nastąpiło.
 Już miał go upomnieć żeby nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów w jego stronę, a najlepiej to w ogóle jakby nic mu nie robił, bo jeszcze chwila i dostanie zawału ze strachu, ale dopiero kolejne sekundy pokazały mu, że przerażenie, które odczuwał może być jeszcze większe. Czerwone ślepia łowcy rozszerzyły się jak u królika złapanego w pułapkę, gdy na ich piętrze zjawiła się dwójka najemników zwabionych iluzją. Czekać i obserwować czy brać nogi za pas i biec w cholerę póki miało się możliwość?
 Chciał uciec, ale nie mógł podnieść się na równe nogi. Klęczał za Kiraiem jak małe lwiątko, które po raz pierwszy w życiu zobaczyło zagrożenie i nie mógł odwrócić wzroku od wpadającego w pajęczynę najemnika.
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

Trudno określić, czy dźwięk, jaki wydobywał się z gardła Kiraia, był zirytowanym warczeniem czy wręcz przeciwnie — pomrukiem wskazującym na przyjemność i aprobatę ze strony pajęczaka. Wymordowany poruszył się niespokojnie, trochę jak pies gończy, który czai się tylko i czeka na komendę do ataku na króliki, które właśnie zostały wywabione. Spod maski wydobyło się ciche, drżące i zachrypnięte westchnienie, któremu zawtórowało kolejne mruknięcie, tym razem melodyjne i bez dwóch zdań zadowolone. Zachłysnął  się śliną, a jego policzki pod maską były zaczerwienione z ekscytacji.
Tyle dziś zjemy… czas świętować – odpowiedział półgłosem, w drugiej części wypowiedzi głos słyszalnie mu się załamał. Widok przyszłych ofiar sprawił, że jego serce zabiło jak oszalałe, a oddech urwał się gwałtownie. W innych okolicznościach ktoś mógłby nawet pomyśleć, że to za sprawą bliskości drugiego ciała, jednak Kiraia zbliżenia ekscytowały tylko, gdy to pokarm przybliżał się do jego ust.
Trzymamy za słowo – mruknął, po czym podniósł się na równe nogi, obrócił się na krótką chwilę i poklepał Lazarusa po głowie z dziwaczną czułością. – Jesteś prezentem dla nas, zwiastunie rychłego obiadu, huuuh.
 Odsłonił na moment maskę, żeby pokazać swojemu nowemu braciszkowi szeroki uśmiech, po czym raz jeszcze nasunął ją na twarz i zwrócił się znów ku pościgowi, który ruszył na wyższe piętro. Lepka substancja wstrzymywała ruchy dwóch z trzech goniących Lazarusa mężczyzn. Trzeciego jednak Kirai nie zauważył. Dobył noża i rzucił do kompana na odchodne:
Pilnuj naszych pleców.  
 Po czym ruszył w kierunku wyklinających „to cholerne gówno” intruzów. Owinięta materiałem rączka noża jak zawsze dobrze leżała w dłoni Kiraia, niemniej jednak poprawił jeszcze na niej chwyt. Gdy dopadł do nich na klatce schodowej, przywołał do siebie kolejne iluzje — cieniste, smoliste spore zwierzęta, jednak gatunek, na którym je oparł, był ciężki do sprecyzowania. Niskie warczenie dobywało się z ich gardeł — podobnie było w przypadku pierwszej iluzji, przekształcającej się w coś między człowiekiem a psowatym.
– Ja pierdolę, ja pierdolę, ja pierdolę! – pierwsze danie krzyczało coraz głośniej i bardziej bełkotliwie, gdy próbowało się ukryć za drugim.
–  Włamać się do czyjegoś domu i chcieć zabić jego gościa? Nie jesteśmy zadowoleni z waszego pomysłu – z tymi słowy Kirai stanął na plecach drugiego dania, które znajdowało się kilka stopni niżej od pierwszego. –  W plasterki. Trochę tego będzie. Pokroimy w poprzek włókien, będzie przyjemnie kruche… Najdelikatniejsze może zjemy bez pieczenia… Wytopimy dużo tłuszczu na później, będzie tak miło skwierczeć, gdy wrzucimy w niego mięso. To, co niedobre, rzucimy psom albo użyjemy jako przynętę. Nie możemy się doczekać! – głos pajęczaka z niskiego, groźnego warkotu, do tonu rozmarzonego, aż w końcu dotarł do wysokiego, histerycznego śmiechu.
 Zdawał się kompletnie ignorować fakt, że jest tu ledwo dwóch napastników, a kolejny jeszcze nie wbiegł za nimi. Przy drugim daniu nie spieszył się zbytnio; to, z jakim uroczym dźwiękiem wypuszczało z siebie powietrze i starało się chwytać w płuca kolejne hausty, rozczulało go. Może właśnie dusząc je powinien pozbawić je życia? Zerknął drapieżnie na pierwsze danie i wydał z siebie zdecydowanie niepokojący chichot. Zakrztusił się śliną i odkaszlnął, by załagodzić to. Nóż wbił się płynnie w bok gardła i wyszarpnięty, po pewnym oporze, został przodem, puszczając na schody fontannę posoki.
Brudne… – skomentował cicho, wycierając nóż o maskę, po czym podniósł się i  spojrzał znowu na pierwsze danie. Z lekkim poślizgiem dopadł i do niego.
– Nie… Pójdę stąd, t-tylko mnie nie zjadaj! Proszę! Dam mu spokój! – Kirai rozsiadł się okrakiem na ofierze, nie wypuściwszy ani słówka, ani piśnięcia. – E-ej, co robisz, nie chcę umierać, proszę… – nóż nakreślił nierównomierny zygzak na skroni. Szarpanina, jaką starał się wszcząć przygwożdżony do podłoża mężczyzna, zdała się jednak na niewiele.
Poderżniemy... Oprawimy… Piękny kawał baraniny… Wpierw powiesimy cię na haku... potem... cóż… Pokroimy! Podzielimy! Czysty kawał wołowiny! – zaśpiewał cicho pod nosem, chwyciwszy najemnika za włosy. Chciał wbić nóż tak, by nie musieć niczego poprawiać. Pewny, silny ruch sprawił, że metal, wciąż ciepły po spotkaniu z juchą poprzedniej ofiary, wbił się nie bez przeszkód w głowę aktualnej ofiary. Kirai zamknął oczy odruchowo, nie chcąc, by zbryzgała je krew. Podniósł się i wciąż trzymając wiotkie ciało za krótkie, brudne włosy, kopnął poprzednie, chcąc, by bezwładnie jak szmaciana lalka zleciało po schodach. Po ostatnim głuchym łupnięciu usłyszał tylko:
– Co, do kurwy…?
 I z całą pewnością nie był to zrzucany najemnik ani Lazarus. Iluzja natomiast stopniowo słabła.

Iluzja: 2/3
                                         
Kirai
Poziom E
Kirai
Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Jirō Hirai.


Powrót do góry Go down

 Pilnuj naszych pleców. Łatwo powiedzieć. Boris ledwo podniósł się z klęczek i zdołał podstawić jeden pewny krok, samemu nie wpadając przy okazji w pajęczynę. Mógłby z powodzeniem, korzystając z całego zamieszania, czmychnąć jakimś odludnym korytarzem z dala od wymordowanego i jego kolacji, ale wszystko co działo się dookoła było tak odrealnione, tak odległe. Zupełnie jakby działo się gdzieś obok.
 Szeroko otwarte ślepia jak u zahipnotyzowanego zbliżającym się drapieżnikiem królika wpatrywały się w szlachtującego najemników nieznajomego. Chyba nie dopuszczał do siebie myśli, że to jednak nie nieznajomy. Został nazwany przez niego braciszkiem. Powinien to chyba docenić. Został też prezentem, co nie znaczy, że jest czymś miłym. Kirai równie dobrze mógłby postanowić rozpakować mu brzuch tym samym nożem, który teraz zatapiał w gardłach przeciwników.
 Czy powinien czekać w ukryciu jak na małe lwiątko przystało? Pewnie tak, ale nie mógł odmówić sobie jednego. Wejścia na pole walki, pokazania się, wyłapania tego spojrzenia. To nie miało większego znaczenia, mógł zginąć tuż po nich, ale przynajmniej poczuje satysfakcję, gdy oni zdadzą sobie sprawę z tego jaki błąd popełnili. Podczas, gdy Kirai siedział okrakiem na swojej ofierze, Lazarus powoli podszedł do obojga. Powoli, niby jak pan na włościach przechadzając się nonszalancko po swoim terenie, a naprawdę modląc się o to, by nogi się pod nim nie ugięły. Nawet się nie odezwał, przechylił tylko zamaskowany łeb na bok, wyłapując rzucone mu przez najemnika spojrzenie. Niepewnie podniósł dłoń i machnął nią na pożegnanie swojemu niedawnemu oprawcy.
 Gdyby nie maska, dałoby się zauważyć bezgłośnie rzucone "papa".
 To co robił wymordowany było obrzydliwe, choć jak na standardy Desperacji nawet nie aż tak bestialskie jakie mogłoby się stać. Boris nie miał co krzywić mordy pod maską. Ofiary umierały w miarę szybko. Na pewno szybciej niż gdyby umierał on po wpadnięciu w ich łapy. Żałujesz ich, stary durniu?
- Co, do kurwy…?
 Wilczy pysk zwrócił się natychmiast w kierunku, z którego dobiegał głos. W krwawym przedstawieniu, które miał zaszczyt podziwiać łowca było miejsce tylko dla głównego aktora i dwóch jego pomoc-, no teraz już rekwizytów. Prawie zapomniał, że ktoś jeszcze powinien leżeć tu z rozszarpanym gardłem.
 Zacisnął palce na kurtce wymordowanego i szarpnął go w bok, korzystając z okazji by zrzucić go z wygodnego rozsiadania się na zwłokach. Cholera nie była tak ciężka o co Lazarus go podejrzewał, więc użyta do tego manewru siła może była zbyt duża. Mimo to łowca osiągnął to co chciał. Odsłonił wsunięty za pasek od spodni pistolet, do którego dostęp wcześniej - zarówno Lazarusowi jak i najemnikowi - blokował wymordowany. Zgarnął broń, odbezpieczył wprawnym ruchem i skierował na schody. Pistolet wypalił ułamek sekundy później, gdy tylko w polu widzenia łowcy zamajaczyła się jakikolwiek element sylwetki.
 Spudłował, a jego ofiara rzuciła się do odwrotu. Boris ruszył za nią, prawie wywalając się na śliskich od krwi schodach, szczęśliwie zatrzymując się na ścianie i szybko odpychając się od niej by ruszyć jeszcze niżej. Coś śmignęło korytarzem i padł kolejny strzał. W półmroku panującym w budynku łowca widział tylko jak ciemny kształt upada na ziemię.
 Teraz liczyło się tylko jedno. Dobić, dobić, dobić. Podszedł do ciała, wycelował odszukując wzrokiem miejsce, w którym kończył się ciemny materiał i zaczynała przyozdobiona tatuażem szyja, ale... ale jej nie znalazł. Podniósł bluzę, a z niej wysypała się sponiewierana koszulka. Reszta ubrań jak upadła, tak została na ziemi. Pierdolony wymordowany zrzucił łachy podczas przemiany i spierdolił stąd niepostrzeżenie.
 Brawo Boris, upolowałeś dziką kurtkę.
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

Nic nie mogło być tak łatwe, jak się pierwotnie wydawało.
 Niezbyt mądry łeb pajęczaka automatycznym, prawie nieludzkim ruchem obrócił się w kierunku, z którego dochodził głos trzeciego najemnika. Szybciej niż sam Kirai zareagował Kundel; szarpnięty w tył za kurtkę wymordowany warknął, prawie wręcz szczeknął ostrzegawczo i już-już miał się zrywać, by przyłożyć niesubordynowanemu psiakowi, jednak widać był w jego czynie jakiś wyższy cel. Ciężko dopatrywać się u Kiraia zrozumienia jakichkolwiek zachowań, jednak możliwe, że dostrzegł tu pewien wspólny instynkt — głód. Nie miał pojęcia, że tamtemu pewnie nie chodzi o to, żeby kogoś zeżreć, a raczej o to, by pozbyć się raz a dobrze istot siedzących mu na karku, ale Kirai wiedzieć tego nie musiał. Wątpliwe, by jego prosty, napędzany chęcią pożerania wszystkiego na swej drodze rozumek w ogóle to pojął.
 Wylądował na schodach, puszczając szybko w górę pajęczynę, by nie upaść na łeb na szyję. Ta przykleiła się ściśle do sufitu — tudzież do spodniej części schodów, jak zwał tak zwał — i cialo Kiraia, wygięte w dziwnej namiastce słowiańskiego przykucu, oparło się o szeroką nić. Podniósł się i przeskoczył przez barierkę na schody prowadzące w dół, po czym wybiegł za Lazarusem. Widział ledwie końcówkę tej części osobliwego spektaklu; łowca już strzelał, a magik zniknął, jednak bez osłony bezpiecznego dymu. Przemiana w małe zwierzątka była dość wygodną sprawą, kiedy było się tchórzem bądź miało więcej rozumu niż Kirai.
My byśmy się cieszyli z nowej kurtki – skomentował, podchodząc do niego. Czy to było pocieszenie? Można tak pomyśleć, powiedzieć, uznać.
Jest trochę ubrań do zabrania. Możemy się podzielić. Może żaden nie pobrudził spodni – Kirai zaśmiał się krótko, warkliwie i nieprzyjemnie. Jego głos po raz kolejny przywodził na myśl szczekanie wściekłego kundla.
Jakie lubisz mięso, braciszku? Z jakiej części ciała? Tym też możemy się podzielić! Tak robi rodzina. Prawda? Nie pamiętamy naszej rodziny, pewnie była głupia i miała brzydkie zęby. A ubicie kurtki to prawie ubicie człowieka. Tylko następnym razem postaraj się strzelać kiedy człowiek jest w kurtce. Ale i tak jesteśmy dumni, to na pewno był ładny strzał. Umiesz kroić ciała? Wolisz przypiekane czy surowe? Możemy trochę go ususzyć na potem. Jakbyś chciał wyjść się bawić. My często suszymy mięso. Kroimy na plasterki i się suszy. Trzeba się wtedy pilnować, żeby nie podjadać – mogłoby się wydawać, że monolog Kiraia nigdy nie sięgnie końca, jednak nagle urwał się. Wymordowany przekrzywił łeb, obejrzał Lazarusa od stóp do głów i można by było odnieść wrażenie, że zastanawia się, na ile kęsów mógłby go pożreć, ale...
Braciszku – znów się odezwał, tym razem poważniej. – Lazarus – przemielił w ustach wolno jego pseudonim. A może imię? Kto to wie, Desperacja robi z ludźmi różne rzeczy. Znowu zapadła cisza. I cicho byłoby pewnie dłużej, gdyby Kirai nie dźgnął towarzysza w brzuch palcem.
Pewnie jesteś znawcą od kuchni. Co za jedzenie nazywa się jak my? Wracajmy do środka, ale sprawdź czy on nic nie miał. Idź za naszymi krokami. Wiemy, jak przechodzić, żeby się nie przykleić – poinstruował go, nie przyjmując nawet do wiadomości, że ten mógłby się nie zgodzić. Idąc ostrożnie między odpowiednimi lukami w pajęczynie, Kirai pokierował go do mieszkania, w którym zrobił swoje legowisko. Tam już sieci nie było, ba, nie było tam prawie nic. Jedynym stosunkowo wyposażonym pomieszczeniem była kuchnia; ubrudzona oczywiście krwią i innymi resztkami po ćwiartowaniu poprzednich ofiar. Na jednym z blatów leżały wypatroszone króliki; przynajmniej tak można uznać po ich rozmiarach.
Możesz tu poczekać na nas. Zaraz zrobimy obiad – powiedział, spychając kości i flaczki ze stołu kuchennego na podłogę. Te wydały z siebie, podczas opadania na ziemię, obrzydliwy odgłos. Kirai spojrzał pod różnymi kątami na stół, po czym spojrzenie skierował na brata. Mogłoby się zdawać, że sprawdza, jak dobrze ten leżałby na stole podczas otwierania jego brzucha, ale...
Zaraz przyniesiemy mięso – oznajmił dość ciepło, po czym wyszedł z mieszkania. Zaraz wrócił, taszcząc ze sobą jedno ciało, by po chwili pójść po drugie. Przelotnie rzucił tylko „przeszukaj”, tak jakby Lazarus był małą, pomocną hienką bądź jakimś dzieckiem. Drugie ciało najemnika od razu rzucił na stół, pozwalając, by jego kończyny i głowa bezwładnie zwisały z mebla. Zaczął ściągać ubrania z trupa, niecierpliwie, zupełnie tak, jakby chciał zbezcześcić je w sposób inny niż po prostu pożarcie ich. Kirai jednak nie kierował się myślami tego typu. Najważniejsze było jedzenie.
                                         
Kirai
Poziom E
Kirai
Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Jirō Hirai.


Powrót do góry Go down

 Odwrócił się gwałtownie w kierunku wymordowanego, jakby dopiero teraz zdając sobie sprawę, że pajęczak za nim poszedł. Na wzmiankę o kurtce, nadal ściskanej w ręku, natychmiast podał ją braciszkowi.
- Upolowałem ją specjalnie dla ciebie.
 Obiecał mu trzy trupy, trzy porcje mięcha. Dostarczył jedynie dwie i oczyma wyobraźni już widział jak z jednych kłopotów wpada w drugie. Trzecia, zaginiona porcja stała przecież właśnie przed Kiraiem i próbowała wykupić swoje życie tym kawałkiem szmaty. Może wymordowany wcale nie potrafił liczyć? Może jeszcze nie zrozumiał, że coś stracił? Z drugiej strony to ciągłe nazywanie go rodziną.
 Ostatecznie tym, co przekonało Lazarusa był pistolet. Już nie był bezbronnym robaczkiem pełzającym pod jego pajęczyną, nie był nawet kimś, kto mógłby się mierzyć z pająkiem jak równy z równym. Miał broń palną, więc czuł się znacznie pewniej.
- Zgaduję, że smażona wątróbka byłaby całkiem w porządku - stwierdził w końcu, nie chcąc ryzykować ani ośmieleniem się zabrania więcej niż wymordowany mógłby sobie życzyć ani tym bardziej wmuszania mu surowego mięsa.
 Nie mógł jednak pozwolić sobie na odmówienie jedzenia, jakiekolwiek by ono nie było. Był zmęczony, głodny i na dobrą sprawę jeszcze nie wiedział gdzie powinien się udać, więc wizja kolejnego posiłku mogła być dość odległa. Zerknął na brzuch pajęczaka. Na pewno nie miał aż tak dużego żołądka, by zeżreć wszystkich na raz.
 Gwałtowny ruch wymordowanego, wymierzony w jego własny brzuch, najwyraźniej za karę gapienia się na jego, był początkowo wzięty za atak nożem. Lazarus cofnął się w tył, nie unikając go jednak i z przerażeniem opuścił wzrok spodziewając się ujrzeć rękojeść broni wystającą z własnych flaków. Warknął ostrzegawczo, próbując rozładować własny strach. Poprzednie emocje jeszcze nie opadły, a głupi zwierzak fundował mu nowe.
- Nie możesz mi tak robić, jestem mniejszy.
 Co to był za argument to sam nie wiedział. Powiedział pierwsze co przyszło mu na myśl. Znowu podświadomie próbował zrobić z siebie ofiarę, najmniej groźne stworzenie w okolicy. Takie, którym przecież nie trzeba sobie w ogóle zawracać głowy. Mimo to ruszył za swoim starszym bratem, innego wyboru zresztą nie miał. Pozbierał tylko pozostawione przez jego niedoszłą ofiarę rzeczy, a pistolet wsunął za pasek od spodni.
- Roti Kirai to takie poprzerywane naleśniki, takie z dziurami. Mają wyglądać niby jak sieć albo... w sumie jak pajęczyna, więc pasuje do ciebie. Widzisz? Doskonałe imię sobie wybrałeś. Co prawda nigdy ich nie jadłem, bo to miejskie jedzenie, więc nie wiem czy są smaczne, ale je się je z mięsem. Są dodatkiem, coś w rodzaju chleba, bo bez chleba się nie najesz. Tak sądzę.
 Wchodząc do legowiska pająka spodziewał się ujrzeć jeszcze więcej pajęczyn niż w korytarzu, ale to jednak widok kuchni rodem z rzeźniczego horroru sprawił, że jego brwi powędrowały w górę. Odłożył rzeczy na podłogę, tuż przy ścianie i przez chwilę mielił w myślach ten widok, który doprawiony sugestywnym spojrzeniem sprawił, że nieprzyjemne dreszcze przebiegły mu wzdłuż kręgosłupa. Nie za wesoło, należy wiać.
 Poczekał aż tamten wyjdzie i już miał się wymknąć, gdy niemal zderzył się z powracającym Kiraiem. Posłusznie usunął mu się z drogi. Drugi raz nie zdążył nawet spróbować czując na sobie, być może, wyimaginowane spojrzenie zwierzaka.
- Wiesz co... Ja chyba muszę iść, nie chcę ci przeszkadzać w przygotowywaniu obiadu, sam nie umiem gotować i takie tam... - powiedział nagle, gdy w końcu znalazł się bliżej wyjścia, a dalej od wymordowanego.
 Co więcej, zaczął się powoli wycofywać z pomieszczenia. Bezpieczną drogę do wyjścia znał, Kirai sam mu ją pokazał.
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

Kirai tak naprawdę zapomniał już o tej umowie, na mocy której miał otrzymać trzy trupy. Pobawił się, miał znaczny zapas jedzenia i nowego kolegę; czego chcieć więcej? Przejął kurtkę od łowcy i pod maską wyszczerzył się niezbyt pięknie. Dostał prezent. Tym bardziej czuł się prawie tak, jakby miał rodzinę — prezenty kojarzyły mu się z ciepłem i myśleniem o kimś w kontekście innym, niż wycena, na ile dni starczyłoby jej ciało.
Dziękujemy za kurtkę. Nasza jest już trochę stara, a ludzką skórą ciężko się łata – naprawdę niepokojące było to, z jaką lekkością Kirai opowiadał o tak groteskowych rzeczach. – Za delikatna. Nie chroni tak dobrze – sprecyzował. Faktem było jednak, że nie potrafił tak dobrze posługiwać się igłą i nicią, jak posługiwał się nożem. Za bardzo też lubił podjadać, więc musiał porzucić marzenia o byciu najlepszym krawcem Desperacji.
Smażona wątróbka jest dobra jak twoje śmieszne reakcje – skomentował ze słyszalną radością w głosie. – Bardzo dobrze, bardzo. Ale twoją wątróbkę zostawimy w środku. Dzigu dźg, giligili – roześmiał się głośno i radośnie, jednak nie mogło w tym być nic, co poprawiałoby nastrój jego rozmówcy. Wciąż był przecież na terytorium nieznanego sobie drapieżnika choć Kirai nie postrzegał tego w ten sposób. Bardziej całość odbierał jako odwiedziny, a skoro tak — musiał ugościć braciszka.
Zrobilibyśmy takie, ale byśmy je zjedli w czasie gotowania – jęknął ze zrezygnowaniem wobec samego siebie i poruszył barkami, zbywając zaraz to uczucie. – Dawno nie widzieliśmy nawet chleba – dodał po chwili. Zmarszczył brwi, wspominając, że w Japonii dostanie chleba w sklepie, w dodatku takiego godnego, graniczyło z cudem. – Może dlatego zawsze jesteśmy głodni… Nieważne ile jemy – spojrzał znowu na Lazarusa, czekając na jego wypowiedź. W końcu to był znawca, przynajmniej według rozumku Kiraia.
 Kiedy już poznosił wszystko do domciu, bardzo zaskoczył go fakt, że braciszek chce wyjść. Tak nagle, niemal zderzywszy się z nim uprzednio. Jakie to smutne, pewnie nie lubi pajączka… Albo, co gorsza,  jest weganinem. Choć może to nie to? Może chce poszukać więcej jedzenia, żeby urozmaicić posiłek? Kirai był dobrej myśli; stało się za wiele przyjemnych rzeczy, by teraz to zaprzepaścić. Chwilę przyglądał mu się zza maski badawczo, zaraz przeszedł do kuchni.
Myślisz, że coś jeszcze zostało? Podróżowali czymś? Może zostawili jakiś skarb, jak myślisz? Mięsa jest dość, żebyśmy mieli na dziś, jutro… i ty i my. Och, mogliby być grubsi. Moglibyśmy wytopić pyszny smalczyk jak ze świni albo głupiej gąski. Chyba że nie jadasz ludzkiego. Ale mamy tu to… – chwycił za uszy obu królików i szarpnął je ku górze, by Boris mógł je obejrzeć. Z rozprutych ciałek wyleciały niewyciągnięte wcześniej organy.
Dziś wpadły w nasze sidła. Zabawnie wierzgały i piszczały. Inne króliki nie mogły im pomóc, bo nie mają rączek – tak, to na pewno był jedyny powód. Kirai natomiast zaczął iść w kierunku Lazarusa. – Takie miękkie futerko. Moglibyśmy zrobić z nich czapkę na zimę dla braciszka. Wsunąć nóż pod delikatną skórkę i zdjąć ją z nich. Postaralibyśmy się jej nie poobgryzać – a to już był nie lada wyczyn i poświęcenie ze strony pajęczaka.
Jeśli chcesz czegoś szukać, to szybko. Nocą tuptają tu różne glizdy najparszywsze. Odstraszamy je iluzjami. My przygotujemy mięso, a ty spróbuj znaleźć coś, co będzie do niego pasowało – nie, Kirai nie przyjmował do wiadomości, że Boris chce sobie od niego iść; dlaczego by miał to zrobić? Nie ma nic lepszego niż gorący obiad, a teraz pajęczak był nawet skłonny do tego, by się poświęcić i nie zeżreć za wiele przed gotowaniem. Zrobił coś jeszcze. Wcisnął mężczyźnie króliki w obie dłonie, samemu zaś zerwał z jego szyi jakiś wisiorek i zaczął mu się badawczo przyglądać. Może zaraz go zje. Kto wie? Uścisk ręki był jednak dość mocny, zwłaszcza, że Kirai owinął łańcuszek wokół ręki.
                                         
Kirai
Poziom E
Kirai
Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Jirō Hirai.


Powrót do góry Go down

 Powolutku, krok za krokiem, zmierzał tyłem w kierunku wyjścia, byle ciągle mieć Kiraia na widoku i oczywiście jak najdalej od siebie. Zaprezentowanie mu króliczków nie wyglądało zachęcająco, mimo że Lazarus mimowolnie odprowadził wzrokiem ich wypadające wnętrzności. Nagła chęć zbliżenia się wytrąciła łowcę nieco z równowagi i najprawdopodobniej dlatego jego ostrożne wycofywanie się zostało zakończone nie na korytarzu, a kilka centymetrów obok - na ścianie, w którą boleśnie uderzył plecami.
 Pajęczak był zdecydowanie za blisko, ale Boris pocieszał się wyłącznie tym, że trzymanymi królikami nie zrobi mu żadnej krzywdy. Chyba. Może go nie doceniał i wypatroszonym zwierzaczkiem też umiał zabijać.
Chyba nie byłbym godzien nosić króliczej czapki od ciebie. Jesteś za dobrym braciszkiem – powiedział szybko, gdy wymordowany się przed nim zatrzymał.
 Trzeba było go czymś szybciutko pogłaskać, a ręką się bał. Obie maski stanowiły co prawda dobre kagańce, ale były tylko na pokaz i łowca doskonale wiedział, że potrafią opóźnić ugryzienie od noszących je właścicieli jedynie na sekundę, może dwie.
 Z drugiej strony nikt dawno nie był dla niego tak miły, nawet jeżeli były to wyłącznie przymiarki do zeżarcia go. Wspominał, że nigdy nie przestaje być głodny, nieważne ile zje? No właśnie. Te słowa wyjątkowo wryły się łowcy w pamięć. Moment, w którym pająk sięgnął w kierunku szyi, był tym w którym Lazarus pomyślał, że gnida ma zamiar go udusić. Nic takiego jednak się nie stało, a jego dłoń ledwo musnęła jego szyję, więc Boris bez chwili zawahania przytulił do siebie wręczone mu zwierzęta i ze zdecydowanie zbyt szybko bijącym sercem czmychnął na korytarz, mrucząc coś o wyprowadzeniu zajączków na spacer.
 Minął pajęczynę zgodnie z wcześniejszymi wskazówkami, zbiegł po schodach, ponownie prawie wywalając się na śliskiej krwi i dopadł wyjścia z budynku. Było późne popołudnie, niedługo pewnie zacznie się wieczór. Zawsze był słaby w określanie pór dnia, więc nie umiał dokładnie stwierdzić ile ma jeszcze czasu na znalezienie bezpiecznego schronienia.
 Teraz jednak musiał odpocząć. Wymordowany go nie gonił, pewnie zajęty pożeraniem zwłok. Może się nażre i jak wąż będzie przez kolejne pół dnia leżał brzuszyskiem do góry próbując to wszystko strawić? Oby.
 Łowca usiadł na zewnętrznych schodach budynku, posadził króliczki na kolanach, jeszcze bardziej uwalając krwią swoje spodnie i trzęsącymi się dłońmi odpalił odszukanego w kieszeni papierosa. Co za pojebany dzień. Nie marzył teraz o niczym innym jak zaszyciu się w jakiejś bezpiecznej, ciepłej kryjówce. Dla pewności najlepiej byłoby jeszcze wpełznąć pod jakieś łóżko, wcisnąć się w najdalszy zakamarek i tam poczekać aż wszystko się uspokoi, a on znowu poczuje się jak drapieżnik, a nie ofiara. Przejechał dłonią po szyi, jakby upewniając się, że Kirai na pewno nie próbował poderżnąć mu gardła.
 Wtedy do niego dotarło. Krzyżyk. Nie było go.
 Maska i krzyżyk były najważniejsze. Nie mógł stracić żadnego z nich. Dokończył papierosa, zaciągając się nim zdecydowanie za często i zbyt mocno. Po kilku chwilach zaczął palić się już filtr.
 Wracając na górę, mimo poczucia, że popełnia błąd, zabrał ze sobą jeden z plecaków pozostawionych na parterze. Najemnicy najwyraźniej nie chcieli ganiać za nim z całym swoim dobytkiem. To najpewniej tutaj zostawili tego trzeciego na straży, dlatego od razu nie wpadł w pułapkę.
Postanowiłem... – oświadczył, gdy już wszedł do legowiska, siląc się na pewny ton głosu, co nie do końca mu wyszło – Postanowiliśmy, że musimy zawrzeć braterską umowę. Od teraz nie możesz mnie zjeść dopóki sam nie umrę i to nie z twoich łapek, rozumiesz? Tak każą króliczki. Powiedziały, że jak się nie zgodzisz to przestaną wpadać w sidła i będziesz głodny.
 Najbardziej dręcząca go sprawa musiała być rozwiązana jak najszybciej. Na szczęście Boris trzymał na rękach dwójkę zakrwawionych sojuszników. To było dziwne. Mięso trzymało się na talerzu, w lodówce albo nad ogniskiem. Króliczki jeszcze mięsem nie były, więc Boris trzymał je ostrożnie jakby były żywe, nawet dbając o ich wygodę na swoich rękach.
... oraz musisz mi oddać krzyżyk.
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

Wymordowany roześmiał się głośno, wesoło i serdecznie. Jego nowy braciszek niezmiernie bawił go swoimi zachowaniami, których Kirai nie był w stanie zrozumieć. Wszystko przecież było takie kolorowe, radosne i w ogóle po prostu najlepsze. Ciała uderzające o płaskie powierzchnie zawsze wydawały z siebie tak uroczy odgłos, prawie jak skaczące z wysokości kocięta, boop. Och, braciszek chciał wyprowadzić króliczki na spacer, jakie to z jego strony wspaniałomyślne! Kirai z uznaniem pokiwał łbem i odprowadził go wzrokiem, samemu natomiast zabierając się do filetowania roznegliżowanego ciała ofiary.
 Ubrania wylądowały na podłodze i odkopnął je w kierunku dawnej jadalni, a obecnie głównej części legowiska, by nie ubrudzić ich krwią. Ostrze gładko weszło w klatkę piersiową, niemalże całe zanurzyło się pod skórą, kreśląc cienką, krwawą granicę, oddzielając mięso od kości. Ramiona, uda, pośladki, nieco mięsa z karku i podgardla też uszczknął, jednak nie tyle, ile by chciał. Wyciął język, policzki, rozpłatał brzuch jak dorodnej rybie, odgrzebał wątrobę — braciszek mówił, że chętnie by ją zjadł smażoną — taki sam los spotkał nerki, zaś resztę zsunął do wiadra, pozwalając, by skapywała do niego również czerwona ciecz. Skierował się ku głowie ofiary. Czy mieli ochotę na mózg? Oczy? Ususzyć uszy i starać się oswoić jakiegoś psa jak świńskimi? Tym zajmie się może innym razem. Co ciekawsze kąski wykroił, nieprzydatne posłużą za przynętę, a truchło tymczasowo upchnie w kącie. Gdy nastanie ranek, wywali je.
 Drugie ciało było chudsze i wyższe, nie było z nim tyle zabawy. Rozebrał je, by nie marnować ubrań. Zarówno odzieży, jak i szmat do ewentualnego podpalenia czy owinięcia ran nigdy nie było dosyć. Trup wylądował przy swoim kompanie, a Kirai już wymyślił, co powinien z nimi zrobić. Jeśli trzeci  uciekł, przyda się straszak. Straszak, który sprawi, że już nikt nie zechce zrobić krzywdy jego małemu braciszkowi. Zachichotał do własnych myśli, gdy zabrał się za  odcinanie często pokrytej tatuażami skóry od mięsa.
 Kawałki, których nie użyje teraz, odłożył. Później zamarynuje je solą. Braciszek chciał jednak smażoną wątróbkę, a kim był Kirai, by odmawiać dziecku pyszności? Wątroba człowieka była znacznie większa niż królicza, która wypadła na stół, a którą zaraz, po uniesieniu maski, wcisnął sobie do ust i zaczął z utęsknieniem przeżuwać. Tę wydłubaną z większej ofiary planował pokawałkować przed smażeniem, by łatwiej było ją potem zjadać. W momencie, gdy żuł króliczego flaczka, powrócił jednak braciszek. Na twarzy pajęczaka wykwitł teraz już widoczny uśmiech. Szeroki, jednak krzywy i dalej niezbyt pokrzepiający.
Och, znalazłeś skarby? – spytał entuzjastycznie. – Co jest w… – urwał, zauważając, że Boris chce coś powiedzieć. Dał mu wydusić z siebie to, co było konieczne, po czym zmarszczył brwi, wpatrując się w niego z zastanowieniem. Zrobił kilka kroków do przodu, trochę mechanicznych, nieporadnych, nieludzkich. Przybrał  zmartwioną minę.
Króliczki to chytre bestie, pod ziemią mają królestwo królikoludzi. Chcą nas pożreć od dawna, wysyłają na nas robaki pustynne. Odczepiają się, kiedy rzucamy im flaki, ale królikoludzie nie znają litości innej niż wysyłanie posłańców. To właśnie oni. – Ruchem głowy wskazał na truchełka. Zapadło krótkie milczenie, na pewno równie kluczowe dla tej sceny, co wielominutowe siedzenie w bezruchu w obrazach filmowych Kurosawy.
Nie chcieliśmy cię zabić – dodał po chwili. – Braciszek Lazarus jest fajny i miły. Przyniósł nam obiad. Nie wiemy, czy chcielibyśmy… – pauza, głęboki wdech. – … Go zjadać. Kiedyś umarliśmy i nic nas nie zjadło. Obudziliśmy się silniejsi – tutaj jego głos dostał nowego zastrzyku energii, który odbił się na jego twarzy. Ta przybrała niemal dziecinnie naiwnego wyrazu.
Krzy… – Sięgnął do kieszeni, w której miał wisiorek. Pokazał go łowcy, a jego twarz zmieniła wyraz na pytający. – Skąd taki? Co znaczy?
                                         
Kirai
Poziom E
Kirai
Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Jirō Hirai.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach