Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

„(…) Chyba... Nie znałem cię wcale.”
- Cóż za głupstwa opowiadasz. – rzucił, strzepując z siebie co grubsze krople gniewu, w chwili gdy zostali sami. Był zawiedziony jego postawą i nie krył się wcale ze swoimi odczuciami, jednak nie potrafił znieść obwiniania się Kesila. Wolałby, aby w ciszy przemyślał sobie ten problem i zamiast mówić, po prostu czynił lepiej na następny raz. Niemniej głośne przeprosiny wywarły na Ourell’u tak pozytywny wpływ, jaki tylko mogły wywrzeć w tej okropnej chwili. Być może nie powinien połapać do niego aż takim zawodem, bo była szansa na poprawę, syn zrozumiał swój błąd, a przecież to dla każdego rodzica najważniejsze.
Poklepał go czule po plecach, wyłapując kątem oka dziwne, zszokowane spojrzenie Hanaela, który wyraźnie nie rozumiał przebiegu całej akcji. Niewiadomo jak długo był przetrzymywany we włościach Kościoła, ale na chwilę obecną nie przypominał osoby, która byłaby w stanie wypruć z siebie wyznania odnośnie niewoli. Fakt faktem, że nie dziwił go o tyle czuły gest Kesila, o ile fakt, że nazywał Zachariela ojcem. Ourell uchodził raczej za cnotliwego. Nie pląsał z nikim po kątach, więc po kiego czorta ten wysoki koleś nazywa go tatą?
- Wszystko ci wyjaśnię, Han. I Kesil ma słuszność. Trzeba cię opatrzyć i dać Ci coś do picia. Nie czekałbym ani chwili… - rzucił, odczepiając się od wymordowanego i prostym ruchem ręki wyczarował w powietrzu sferę złożoną z samej wody, wielkości piłki tenisowej. Unosiła się w powietrzu tuż przed aniołem, który absolutnie nie zaskoczony takim widokiem, zaczął ją spijać.
Zachariel skinął głową w stronę syna.
- Niczego na chwilę obecną mi nie brak. – co prawda każda pierdoła w nadmiarze w tym przypadku jest na wagę złota, ale Ourell nie miał siły wymagać już czegokolwiek od opętanego. – Spotkajmy się na obrzeżach Edenu, tam udam się z Hanaelem. Szukaj nas przy źródłach. – sprecyzował, tym samym nie chcąc zdradzać za wielu szczegółów w obawie przed podsłuchiwaniem ze strony sług Echotale. Jej samej też nie do końca ufał, niestety.
- Jeszcze raz dziękuję za piękny gest. – zwrócił się tym razem do prorokini, nie zauważając jej problemów zdrowotnych. Był zbyt zaaferowany albo rozmową z Kesilem, albo przyglądaniem się bratu. – Życzę udanego wieczoru.
I udali się póki co ta samą drogą, co prorokini, chcąc upewnić się, że nic nie będzie im zagrażać ze strony Inkwizycji, by później zwrócić kroki ku jednej z licznych drewnianych chatek na edeńskich obrzeżach, w których Ourell zaoferował się doglądać zdrowiejącego Hanaela.

{}
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Może kiedyś… Może kiedyś taka kolacja się uda. Jak myślisz?
- Oczywiście. - Odszepnął jej, służąc ramieniem. W czasie krótkiego momentu, gdy Ourell zajęty był bratem, wymordowany uniósł lekko twarz Echo i pochylił się, składając pocałunek na jej ustach. Choć krótki, z pewnością był ciepły. Oraz smakował krwią. Zanim się uniósł, przez moment prorokini mogła dostrzec zmartwienie we wzroku blondyna. Nie poruszał jednak tego tematu, nie teraz.
- Niczego na chwilę obecną mi nie brak.
- Więc daj mi listę życzeń. Po prostu powiedz, co byś chciał mieć w nadmiarze. - I nie kłóć się. Nie mam na to teraz siły.
Delikatnie uwolnił rękę z objęć Echo i zdjął marynarkę. Zarzucił ją na ramiona Hanaela, oddając mu zaraz po tym również i buty, by nie musiał boso iść przez Desperację. Nie może już po prostu przelecieć sobie nad spalonym słońcem piachem i ostrymi kamieniami... Więc przydadzą się wujowi mocniej aniżeli Kesilowi.
A jaką ulgę odczuł, gdy uwolnił swoje stopy-
Zaraz po tym ponownie zaoferował ramię Echo i razem z nią odprowadził aniołów do wyjścia. Chwilę jeszcze stał, patrząc za rodziną.
- Dziękuję. - Uśmiechnął się do prorokini nim udali się w stronę pól. Zachód rzeczywiście był tego dnia piękny.


Obiad czyli historia pewnej zupy na anielskich skrzydełkach. [Ourell/Echotale/Kesil] - Page 3 E34c553cf496c16fe47fce4dfd16c3ff
Stara chatka Hanaela w Edenie, środek nocy


Jak bardzo można mieć w życiu przejebane? Różne są poziomy - od uderzenia się małym palcem u stopy w kant szafki poprzez zawalenie matury po bycie ofiarą strzelaniny w szkole. Jednak tej nocy Kesil odkrył nowy poziom spierdolenia swojej egzystencji, mianowicie: porwanie proroka pod nosem inkwizycji oraz zabranie go do siedziby śmiertelnych wrogów sekty.
Nie dał nawet Echo stanąć na własne nogi. Trzymał ją na rękach całą drogę, biegnąc przez Desperację jakby go goniło stado potworów. Powinien przystanąć chociaż przed Edenem, by Zastępy go nie pogoniły za taką dywersję o tej porze. Nie przejmował się jednak ewentualnymi konsekwencjami, kiedy wpadał między drzewa. Przytulił jedynie Echo mocniej do piersi i zasłonił ją dodatkowymi rękoma, by osłonić przed smagającymi gałęziami. Sam dostał w policzek i skrzywił się, przymykając oko.
- Tatotatotatotatotatotatotatotatotatotatotatotato... - Skandował jak katarynka, gdy wpadł do chatki mało nie wyważając przy tym drzwi.
- ...Tato. - Zrobił przerwę, by nabrać oddechu. Zziajany, zgrzany, spocony, okurzony i z rozciętym przez niesforną gałązkę policzkiem. W samych gatkach, bo inne ubranie uważa za drażniące. Nawet boso, zatem niewykluczone, że stopy też sobie porozcinał na kamieniach, jeszcze o tym nie myśli.
- Przepraszam,żebudzę,możeszspojrzećnaEchobardzoproszę,będęwdzięczny. - Powiedział to tak szybko, że brzmiało jak jeden zlepek liter. A potem musiał odsapnąć, więc posadził kobietę na krześle, a sam usiadł po turecku na podłodze, bo nie chciał brudzić żadnego mebla swoim przepoconym i okurzonym tyłkiem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Coś poszło w jej życiu nie tak. Nawet bardzo nie tak. W jednej chwili odprawiała kontemplacji. I to było rzeczą najzwyczajniejszą w świecie odkąd skończyła lat czternaście.
Potem poczuła charakterystyczny ból towarzyszący objawieniom. Otworzyła się rana na boku, krew spłynęła po czole, przeciekły bandaże na nadgarstkach i stopach. I to choć nieprzyjemne - też było czymś normalnym od pewnego czasu.
Ale tym razem nie obudziła się bezpiecznie w swojej komnacie. Ba. To nawet nie były góry Shi.
Osłabiona i obolała uchyliła powieki czując powiew wiatru na policzkach.
- Kesil..? O co...- Nie dokończyła, na nowo opadając w objęcia błogiej nieświadomości. To był sen, na pewno to był tylko zły sen.
Przecież lis nie popełniłby takiej głupoty i nie wyniósłby jej poza bezpieczne mury kościoła, prawda?

W końcu jednak ból i chłód przywrócił jej pełnię władzy umysłowej, pozwalając prorokini otworzyć oczy. A potem zacisnąć je w przerażeniu.
Gdzie ona była?!

Poczuła jak do gardła podchodzi jej gula przerażenia. Niechybnie zginie, jeśli nie z wykrwawienia to zostanie pożarta przez dzikie bestie. Dlaczego ją zabrali z murów świątyni?
Cichutka modlitwa opuściła jej pobladłe z wycieńczenia usta, gdy dziewczyna została usadzona na krześle. Odruchowo docisnęła dłonią szatę na boku, pragnąć zatamować upływ krwi. Dopiero po chwili dotarły do niej strzępki słów wypluwane przez Kesila.
tato?
spojrzeć?
Echo.

- Gdzie ja jestem?- wycharczała z trudem, rozglądając się po pomieszczeniu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chatka była nadzwyczaj urokliwa.
Drewniana, niewielka i nad podziw przytulna. Gdy aniołowie dotarli do niej pierwszego dnia, wymagała co prawda kilku gruntownych poprawek – upływ czasu zabrał jej trochę piękna, a otaczając natura znalazła kilku uciążliwych lokatorów – jednak po tygodniu starań znów nadawała się na główny ośrodek mieszkalny skrzydlatych, którym do szczęścia i tak nie potrzeba było wiele. Zachariel opiekował się Hanaelem, opatrując wszystkie rany zadane przez Kościół. Nie był gotowy na udzielenie tak obszernej pomocy, toteż w wykorzystanie rzucił wszystkie swoje zapasy, poupychane do torby medycznej, wieczyście zwisającej mu z ramienia. Nie zostało mu dosłownie nic, jednak owocem takich start stał się mężczyzna, który nareszcie przestał wyglądać jak własny, spłoszony cień. Z oczywistych powodów skrzydeł nie dało się odratować, jednak wszystkie inne rany zasklepiły się nienagannie, pozostawiając po sobie tylko subtelne ślady. Trudno mówić tu co prawda o urazie psychicznym, jednak póki Zachariel zajmował brata rozmową, wszystko układało się dobrze.
Wtem pewnej nocy zbudziły ich krzyki.
- Kto się tak wydziera? – wymamrotał, zbudzony ze snu Hanael, który leżał tuż obok Ourell’a na kilku warstwach koców i ubrań, izolujących ich do zimnego podłoża. – Jest środek nocy… i co on tak krzyczy? Tota? Ktoś szuka jakiejś Toty? – sklejał słowa coraz szybciej, wyraźnie rozbudzając się własnym podenerwowaniem. Odkąd wrócił z niewoli był trochę wrażliwszy, niż Zachariel to sobie zapamiętał.
- Nie wiem. Leż tutaj i spróbuj znów zasnąć. Pójdę sprawdzić czy ktoś nie potrzebuje pomocy. – rzucił Bernardyn i wyszedł z wnęki, która miała imitować osobny pokój do głównego pomieszczenia. Nim jednak zdążył wychylić łeb przez drzwi, o mało nie dostał nimi w twarz, gdy do chatki wleciał jegomość z panną w ramionach.
- Kesil?! – nie potrafił powstrzymać się od okrzyku zdziwienia. – Co to ma znaczyć?! – rzucił, tym razem wypatrując trzymaną w objęciach postać. Było ciemno, jednak w świetle księżyca, które wbijało się do chatki przez otwarte drzwi, rozpoznał twarz prorokini. – Co to ma znaczyć? – powtórzył pytanie, wyraźnie zmieniając ton, na zdecydowanie bardziej spokojny, a przez to wyżarty z jakichkolwiek serdeczności. Nim jednak zabrał się do osądów, pozwolił Kesilowi przemówić.
Spojrzeć. Budzić.. co? Za szybko…
Lis nie został zrozumiany, więc w pierwszych logicznych słowach ubiegła go Echo.
Uniósł zaskoczony brwi. W ciemnościach nie był w stanie wypatrzeć krwi widniejących na szatach kobiety.
- Nie jest tu z własnej woli? – skarcił wzrokiem Kesila – To poważny błąd przyprowadzać ją tutaj. Nie jest tu bezpieczna, poza tym Han..
- Co się dzieje? – z tyłu dobiegł ich głos drugiego skrzydlatego. Widząc prorokinię, dosłownie zamarł w przerażeniu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wyprostował się jak struna i podtrzymał zaraz Echo, by się nie przewróciła.
- Nie mów, nie trać energii. Przepraszam! Krwawi. Obficie. Zemdlała... Nigdy tak nie krwawiła. Nawet z czoła. Spanikowałem. Jesteś jedyną osobą, której nie boję się jej powierzyć. - Innymi słowy, nijak nie ufa kościołowi. Zupełnie jakby traktował Echo i zakon jako dwie kompletnie osobne rzeczy. Przy prorokini nie boi się zasnąć, co do reszty zachowuje dystans. To chyba dobrze? Przynajmniej nie jest przeżarty przez ich ideologię.
- Czoło, ręce, stopy, bok, kaszle krwią... Ja naprawdę przepraszam. Ale proszę... Spójrz na nią. Boję się. Martwię. Ona od tego nie umrze? Nie przestaje krwawić. Cała szata... Cała śmierdzi juchą. - Był strasznie rozchwiany, ale przynajmniej mówi już zrozumiale. Z niego można czytać niemalże jak z otwartej księgi. Bywa strasznie ekspresyjny.
W pewnym momencie zauważył, że coś spływa mu po policzku. Uniósł dłoń i odruchem starł płyn, orientując się, że ma otwartą ranę. Zbladł i cofnął się rakiem, wpadając plecami na jakąś szafkę.
- Nie, nie, nie, Boże, proszę... Nie ochlapałem cię? Skąd masz to wiedzieć! O nie, nie, nie, tylko nie to. Trzeba umyć. Czy to cokolwiek pomoże? Nie jest za późno? - Z tego stresu i strachu aż złapał własny ogon, zaciskając na nim szczęki. Nawet nie zauważył, jak odgryzł sobie cześć, a reszta zaczęła uderzać w strachu w podłogę. Dalej trzymał w ustach fragment kity, rozglądając się spłoszony i skowycząc niczym ranny zwierzak. Na szczęście futro nieco tłumiło odgłosy. Nie wiedział, co ma zrobić ani jak pomóc. W końcu wypluł kłaka i spojrzał błagalnie na Ourella.
- Proszę... - Teraz do ust powędrowały palce. Chyba gryzienie go uspokajało.
- Powiedz, że jej nie ochlapałem? - Poprosił w czasie, gdy zmieniał gryzione dłonie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Echo znajdująca się na granicy życia i śmierci przedstawiała sobą nad wyraz żałosny widok. A jednak... Z drugiej strony, emanował z niej niesamowity spokój.
- Krwawię…?- Uniosła przed oczy swoje dłonie. Ciemna krew spływająca wzdłuż nadgarstków, opadając pojedynczymi kroplami na podłogę.
Kap.
Kap.
Kap.

Przymknęła powieki, zmęczona samym skupieniem wzroku na czymkolwiek co nie było czarną, pustą przestrzenią. Znów odpłynęła na chwilkę, wciąż nie rozumiejąc co się stało.
Dlaczego ją zabrał od uzdrowicieli? Przecież to nic… przecież to się zdarzało. Wystarczyło zabrać ją do celi, pozwolić odpocząć.
Osunęła się nieco bardziej na krześle, odzyskując przebłyski świadomości na parę sekund.
- Umrę?- Oparła policzek o swoje ramię, pozwalając głowie opaść bezwładnie. Widząc jego przerażenie, jedynie zmusiła się do słabego uśmiechu.- Dlaczego mój oblubieńcu masz zbolałą minę? Nie umrę, Pan nie ukończył jeszcze swego dzieła na ziemi, nie pozwoli swojemu Prorokowi umrzeć przedwcześnie. “Kładę się, zasypiam. I znów budzę się, bo Pan mnie podtrzymuje”.- Odwróciła wzrok w stronę Ourell’a spuszczając go, gdy tylko natknęła się na Hanaela.
- Pan naznaczył mnie ranami… Gdy przemawia, one… one zaczynają krwawić, aby się wypełniły pisma: “Tak samo wziął kielich po wieczerzy, mówiąc: Ten kielich to Nowe Przymierze we Krwi mojej, która za was będzie wylana. Czyńcie to , ile razy pić będziecie , na moją pamiątkę. Ilekroć bowiem spożywacie ten chleb albo pijecie kielich, śmierć Pańską głosicie.”
Zaniosła się duszącym kaszlem.
- Muszę wrócić do Świątyni. Będą mnie szukać… Rozpętają piekło jeśli mnie nie znajdą. Nie wolno mi wychodzić… Nie mam prawa... - Mamrotała czując łzy ściekające po policzkach.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Był kompletnym przeciwieństwem Kesila.
Jego twarz, choć wciąż chłodna i nieprzyjazna, ilekroć przechylała się choć nieznacznie w stronę kobiety, wyrażała przede wszystkim opanowanie. W słowniku medyka nie istniało pojęcie paniki, w szczególności, gdy po wysłuchaniu słów rozdygotanego syna zrozumiał, że sytuacja jest poważna. Zmuszony był zapomnieć o wszystkich szkodach i nieprzyjemnościach, jakie targały nim podczas ostatniego spotkania z prorokinią i skupić się na wykonywaniu narzuconego przez Kreatora zadania. Bynajmniej nie robił tego ze zbolałą miną – podszedł do sprawy wyjątkowo profesjonalnie, bez krzty odrazy czy niechęci podchodząc i pochylając się nad kobietą, chcąc lepiej przyjrzeć się jej obrażeniom. Faktycznie, wyglądała jakby jej własny Bóg usilnie ciągnął ją za rękę w stronę zaświatów.
W odróżnieniu od blondyna, Hanael wciąż analizował sytuację, wyraźnie napotykając poważne trudności w logicznym łączeniu wątków. Bardzo długo zajęło mu przypomnienie sobie dlaczego twarz tego rozgadanego mutanta wydaje mu się znajoma, a jeszcze dłużej zastanawiał się, dlaczego wywalenie go na dzień dobry za próg byłoby złym pomysłem. Obecność tej kobiety przyprawiała go o dreszcze. Nie chciał na nią patrzeć, ani żyć ze świadomością, że dopadła go nawet w jego własnym domu. Guzik go obchodziło czy była ranna. Machał ręką na fakt, że nie była tu z własnej woli. Chciał, by natychmiast opuściła jego posiadłość i nigdy więcej nie pokazywała mu się na oczy. Najlepiej, żeby zniknęła.
- Wygląda to naprawdę poważnie. – nienawistne rozmyślania bezskrzydłego anioła zostały natychmiast ucięte przez spokojny, acz stanowczy głos Ourell’a. – Niestety wszystkie bandaże i leki jakimi dysponowałem, zostały wykorzystane do obrażeń Hanaela. Obawiam się, że nie będę w stanie jej opatrzyć. – rzucił, przekręcając głowę w stronę Kesila, który w całym towarzystwie był najgłośniejszy i najskuteczniej zwracał na siebie uwagę. Wyprostował się.
- Kesil, natychmiast przestań panikować! I nie krzywdź samego siebie! Kolejni ranni przysporzą tylko więcej problemów! – skarcił wymordowanego, obserwując jego gwałtowność. W międzyczasie drugi anioł postanowił podejść nieco bliżej, choć twarz miał zastygłą i nieodgadnioną. Był chorobliwie blady. – Usiądź i spróbuj się uspokoić. – Zachariel puścił słowa prorokini mimo uszu, uznając ją za majaczenie. Hanael skrzywił się z odrazą, wreszcie pokazując jakieś emocje… jak ona śmiała wypowiadać w jego obecności takie brednie? I to jeszcze na anielskiej ziemi… niedopuszczalne.
- Nie wiem jak wygląda przebieg waszych kościelnych rytuałów, jednak na chwilę obecną powstrzymam się od wszelkich pytań. Zalecałbym jednak mniej rozmów z panem. Przynajmniej w najbliższym czasie. –  odwrócił głowę w kierunku drugiego skrzydlatego, spiętego i wyraźnie niezadowolonego. – Zaopiekuj się moim ciałem, Hanaelu. Nie mam innego wyboru. Proszę, abyś dobrze traktował Kesila i moją pacjentkę. Mogą użyć koców z mojej części łoża. Kesil powinien natychmiast się czymś okryć. – powiedział i dotknął opuszkiem palca czoła Echotale.
- Zachar-…
Targnął nim krótki, nieudolnie stłumiony jęk i padł jak długi na ziemię, tracąc przytomność.
Krew nie zniknęła z ciała kobiety, jednak przywrócono jej trzeźwość umysłu i zasklepiono rany. Powinna poczuć się zdecydowanie lepiej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uspokój się? Gdyby to jeszcze było takie proste! Nie umiał zachować takiego spokoju jak Ourell. Pozwalał, by wszystkie emocje przepływały przez jego umysł rwącym strumieniem, którego nic nie ogranicza. Dawał się porwać panice, przejęciu, strachowi oraz stresowi. Bardzo często sfera emocjonalna przyćmiewała zdrowy rozsądek, dominując pospołu z instynktem.
Był zwierzaczkiem. Nierozgarniętym i strachliwym, lecz też częściowo już oswojonym, które ucieka do bliskich w chwilach trwogi. Konsekwencją przyzwyczajenia kogoś pokroju Kesila do siebie jest nie tylko bezbrzeżna miłość i chęć bezinteresownej pomocy, lecz także znoszenie go, gdy się boi lub panikuje. Co nie zawsze jest łatwe, zważywszy na to, jak często podejmuje złe decyzje podszyte dobrymi chęciami.
On przecież tylko chciał dobrze...
Spiął się i wystrzelił niczym z katapulty, łapiąc Ourella zanim upadł na ziemię. Podtrzymywał ciało anioła oburącz, trzecią wspierając jego głowę, by nie wisiała tak smętnie. Chwilę klęczał tak, przypominając karykaturę piety, zanim wstał, unosząc nieprzytomnego mężczyznę.
Chcesz czy nie... Musisz wydorośleć i wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje.
Znowu czuł, że przez jego dobre chęci wszystko się pierdoli. A przecież tylko chciał dobrze.
- Gdzie mógłbym złożyć Ourella? - Zapytał cicho. Nie nazwał go ojcem, uznając, że w danych okolicznościach lepiej używać imienia. Może nie prawdziwego... Ale zawsze imienia.
- Nie potrzebuję koców. Nie muszę tu nawet zostawać. Jeśli tylko Echo mogłaby tę noc spędzić pod dachem... - Zaczął cicho, czując, że umysł protestuje przed tak nagłą próbą uczłowieczenia. Myśli zupełnie mu się nie kleiły.
- Ale jeśli nie wyrażasz na to zgody, zrozumiemy. Zabiorę ją. Posprzątam. Jeśli mi pozwolisz, wrócę, by pomóc przy Ourellu. Przyniosę, co tylko będzie ci potrzebne. - Mimo wszystko, nie chciał zostawiać Hanaela samego z ojcem. To zrzucanie na jego kark obowiązków Kesila. Anioł nie ma żadnego musu ponosić odpowiedzialności za panikę wymordowanego.
Starał się być grzeczny. Kulturalny. Ale ogon schowany między nogami i okręcony wokół łydki oraz lekko skulona pozycja wraz z unikaniem kontaktu wzrokowego dość jasno dawały do zrozumienia, że obawia się reakcji Hanaela. Może nie tyle wyrzucenia. Awantury albo otwartej walki.
Spojrzał na kobietę. To jedno go pocieszało, że przynajmniej ona czuje się lepiej. Ten problem z głowy. Jeszcze został milion kolejnych.
- Teraz potrzebujesz odpoczynku. Nie nadwyrężaj się, proszę. Nie płacz... Eden jest piękny. Jeśli nigdy go nie widziałaś, pokażę ci choć część.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jej wzrok, w chwili gdy Ourell postanowił ją uleczyć, wyrażał wszystkie prawdziwe emocje jakie Echotale starała się ukrywać - strach, złość i przede wszystkim czystą nienawiść. Jak on, skrzydlaty, śmiał kłaść na niej swoje dłonie.
Nie miało znaczenia co chciał osiągnąć. Czy chciał się poświęcić, aby zatuszować rany, którymi została obdarowana przez, także i jego, Boga.
Zagryzła wargę, w pierwszej chwili nie dostrzegając, że ból ustąpił.
Dopiero, gdy przeniosła wzrok na swoje nadgarstki… blizny? Nie otwarte, przebite rany? Czy to możliwe, że wystarczyło trochę szatańskiej magii, by zepsuć cały Boży plan?
Nim zdążyła na nowo popaść w histerię, jej skóra w miejscu ran przybrała zgniły kolor, ponownie zapadając się. Coś było silniejsze niż umiejętności anioła.
Na szczęście reszta ran pozostała zasklepiona, dlatego choć dość mocno zdezorientowana, odzyskała pełnię jasności umysłu.
Przede wszystkim - była w Edenie. Wystarczyłoby, żeby ktoś powiadomił inne anioły i nie wróciła by już nigdy do domu.
Po drugie - Zniknięcie proroka równało się uprowadzeniu go. Inkwizycja byłą gotowa w każdej chwili rozpętać piekło jeśli dziewczyna nie pojawi się najpóźniej na porannej modlitwie.
Po trzecie - Hanael rzucał jej pyszne, wręcz wrogie spojrzenia. On, niewolnik, którego łaskawie, w swej dobroci pozbawiła kajdan, śmiał czuć się panem.
- Nie będzie miał nic przeciwko, abyś pozostał z ojcem Kesilu.- Powiedziała cicho, tonem, którego Kesil jeszcze nie miał okazji poznać. Ostrym, przyjemnie niskim pomrukiem, w którym kryła się prawdziwa władza tej kobiety - to za tym głosem szli kapłani i wierni, to ten głos słyszały anioły w ostatnich chwilach swej niedoli w Kościele. Ourell mógł wyleczyć i opatrzyć Hanaela, jednak indoktrynacja, wielomiesięczne zabiegi i tortury pozostawiały rany o wiele głębsze.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Gdzie mógłbym złożyć Ourella?”
Hanael, którego dosłownie wbiło w ziemię, nawet nie drgnął, by pomóc wymordowanemu w złapaniu swojego skrzydlatego kompana. Nie z powodu ignorancji czy braku sympatii. Po prostu wszystko było dla niego takim zaskoczeniem, że nie nadążał z właściwym reagowaniem. Myśli kotłowały mu się w głowie, nie pozwalając na obranie żadnej spokojnej, logicznej ścieżki. Być może Kesila łączyło z Hanaelem więcej, niż myślał. On też niekoniecznie wziąłby sobie do serce to uspokój się.
- Ourella? – wydukał jedynie, w pierwszej minucie nie rozumiejąc o kogo chodzi. Wkrótce pamięć odsłoniła przed nim wspomnienie Zachariela, który w ciągu tych tygodni spędzonych razem, dużo o sobie opowiadał, nie pozwalając Hanaelowi zatracić się w ciszy. Między innymi wyjaśnił dlaczego zastąpił tak piękne, boskie imię jakimś pokracznym pseudonimem. – Ach, no tak… może… może tędy.. – wskazał za sobą na wnękę, nie przestając miotać oczami na lewo i prawo, najwyraźniej wciąż nie mogąc się zdecydować jaką postawę przyjąć. Głos miał cichy i jakkolwiek irracjonalnie by to nie brzmiało, wyraźnie skrzywdzony. Zdeformowany jakimś strachem, odrazą czy wspomnieniem, które zakrzywiło mu przeszłość i przyszłość… może było przepełnione nienawiścią, której przecież nie rozumiał i nie potrafił dobrze zaakcentować? Niemniej on też starał się być miły. Najprawdopodobniej dlatego, że taką postawę uważał za bezpieczną. Poza tym o to prosił go Zachariel, a spełnianie jego prośby było zdecydowanie lepsze, niż stanie w miejscu i wgapianie się w całą akcję, jak ogłupiałe cielę. – Połóż go na tych kocach. Pomóc Ci go przenieść? – definitywnie pytał z grzeczności. Stał przed nim dwumetrowy byk z dodatkową parą rąk… sądził, że nie potrzebował pomocy. Postawi jego przyjaciela na miejsce, a później się pożegnają i zabierze stąd ten żywy obraz jego męczenniczej, upiornej przeszłości, przez który nie potrafił się nawet skupić… więcej jej nie zobaczy…
Ten. Głos.
Choć zdążył się obrócić i postąpić dwa kroki w stronę wnęki, chcąc poprawić pościele, zatrzymał się raptownie, błyskawicznie obracając łeb w kierunku prorokini. Wyraźnie walczył z jakąś chęcią… i przegrał z nią. Na korzyść Echotale, która stąpała po bardzo cienkim lodzie. Palce Hanaela drgały niebezpiecznie, choć skutków jego tkania żywiołu nikt nie był w stanie na obecny moment dojrzeć.
- Nie powinnaś się odzywać…Ty bezbożnico. Ty diablico. Ty… Ty suko… … i to takim tonem.
Wciąż walczył.
Echotale miała rację. To były głębsze rany. Takie, których Ourell nie zdążył wyleczyć w ciągu tych zaledwie kilku tygodni, choć starał się jak tylko mógł. Niestety nie był to jedynie strach, choć istotnie było go widać w zielonych oczach Hanaela. To była nienawiść. To była odraza. To był uraz i spaczenie jego bezpłciowej, nieskalanej emocjami natury anielskiej.
- Nie mam nic przeciwko tobie, Kesilu. Słyszałem wiele dobrych rzeczy na twój temat, choć ten jeden błąd bardzo mi przeszkadza w twojej osobie. Ten zuchwały, diabelski błąd siedzi tam i uważa, że po tak długim czasie spędzonym w łańcuchach śmiem jej jeszcze słuchać.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

– Połóż go na tych kocach. Pomóc Ci go przenieść?
Uśmiechnął się lekko do Hanaela, pierwszy raz patrząc bezpośredni na niego.
- Dziękuję, dam radę. - Chciał już odwrócić się, by odłożyć Ourella na posłanie, kiedy nagle Prorokini się odezwała. To prawda, Kesil nigdy nie słyszał tego głosu, a niski alt kobiety sprawił, że wymordowany miał dreszcze.
Bynajmniej nie z przyjemnego podniecenia, choć gdzieś na dnie umysłu zamajaczyła myśl, że chciałby usłyszeć, jak mruczy tak w sypialni. W danym momencie na pierwszy plan przebiło się coś w rodzaju zaskoczenia oraz... obrzydzenia. Niechęci, zawodu pomieszanego ze złością.
- Echotale! - Fuknął w pierwszej chwili. Nie spodziewał się, że jest zdolna do czegoś podobnego. To mu tak w niej nie pasowało... Tak kłóciło się z obrazem dobrej oraz łagodnej kobiety, którą znał i kochał. W jego oczach odbiło się rozczarowanie i zdrada, przypieczętowane słowami Hanaela. Starał się dla niej, dbał i troszczył się, zaś Echo robi coś takiego ich gospodarzowi. Dla Kesila jakiekolwiek powracanie do wspomnień z niewoli było żałosne jeśli nie godne potępienia. Cios poniżej pasa.
Chciał już coś powiedzieć, uniósł jednak wolną dłoń w geście "szkoda moich słów", zanim pokręcił głową i skupił się na nieprzytomnym ojcu. Podszedł do posłania, kładąc ostrożnie anioła na kocach. Ułożył lepiej jego kończyny, okrył i sprawdził oddech. Tak... Dla pewności. Upewniwszy się, że wszystko dobrze, wstał i rozejrzał się po chatce.
Zawahał się, gestykulując wszystkimi rękoma. Wyglądało to dość zabawnie, zważywszy na fakt, że każda para pokazywała zupełnie odmienne znaki. Gdy górna zakrywała twarz w geście rezygnacji oraz wstydu, dolna zginała palce niczym szpony z podenerwowania. Pierwsza uniosła się, prawie jak "jeszcze nic straconego, da się to naprawić", druga za to opadła smętnie, pokazując, że chwilowa nadzieja szybko umarła. Z czasem robiło się coraz chaotyczniej, kiedy nawet pary rąk przestały się ze sobą zgadzać i każda kończyna próbowała zakomunikować coś całkowicie sprzecznego z resztą. Aż zamarły wszystkie.
O ile to możliwe, jeszcze mocniej skulił się w sobie. Chyba naprawdę popełnił błąd, przyprowadzając tu Echo. Przewinienie, które może być opłakane w skutkach. Słowa Hanaela skutecznie utwierdziły go w przekonaniu, że nie potrafi nawet podjąć dobrej decyzji.
Podszedł do Echo i pochylił się, zbierając resztki własnego ogona. Starł sierścią krew z posadzki i sięgnął po wiadro, zamierzając wyjść. Taktyka ucieczki... Którą uskutecznia całe życie.
- Przyniosę wody... - Poinformował cicho, otwierając drzwi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach