Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 19 Previous  1, 2, 3, 4 ... 11 ... 19  Next

Go down

Gówna? Za jebanym Werterem ponad sześćdziesiąt - w niektórych plotkach nawet osiemdziesiąt - procent młodocianych Niemców rzuciło się pod pociąg, zawisło na linach lub podcięło sobie żyły. Przeżywali śmierć miłości razem z samym bohaterem, ale nie o tym chciał rozmawiać Growlithe. O ile „rozmawiać” jest tu dobrym słowem.
Coś szwankowała mu umiejętność komunikacji.
W połowie jęknął, w drugiej warknął, czując na języku posmak krwi. W pewien indywidualny sposób poczuł się teraz urażony, choć - jakby na to nie spojrzeć - sam go prowokował.
PRZYSŁAĆ CI POSIŁKI?
Growlithe próbował się wyrwać. Szarpnął głową, na moment odrywając się od ust Ryana. Poczuł jednosekundową ulgę, ale...
CHOCIAŻ CHYBA NIE MAMY JEDNOSTKI, KTÓRA MOGŁABY CIĘ URATOWAĆ, westchnął Heine, mrużąc oczy i przyglądając się z dołu, jak gorzki pocałunek trwa nadal. Zdecydowanie. Dla Growlithe'a nie było to niczym innym, jak torturą. W dodatku bez odrobiny rozkoszy, która przecież ni musiała być wykluczona. Nie czuł przyjemności z tego gestu i to go drażniło.
Kurwa!
KUREW TEŻ NIE MAMY.
Początkowo Growlithe ani myślał o wyrwaniu się, ale gdy zrozumiał, że jego plan został skatowany, połamany i obrócony przeciwko niemu, chwila złudnej radości została zarżnięta razem z zadowoleniem.
Zakaszlał, gdy wreszcie go puszczono. Od razu odsunął się od Grimshawa, przykładając wierzch ręki do popękanych, zakrwawionych warg. Czuł nie tylko posokę, ale też ślinę, która zdążyła zgromadzić się w kącikach ust. Pierdolony psychopata. Jak mogłem się znów nabrać? Przetarł buzię, urywając wszystkie myśli na temat ciemnowłosego. Przewrócił oczami. Ryan go nie rozumiał. Przede wszystkim żyli na nieco innych płaszczyznach, przez co aktualne „poziomy” doświadczeń okazywały się różne. Nie niższe lub wyższe u którejś ze stron. Zwyczajnie zbyt odstępujące od siebie, aby można je w ogóle porównywać, dlatego Growlithe nawet nie skomentował opieprzu, który otrzymał wraz z tym siarczystym sierpowym prosto w twarz. Nie wzbraniał się też, bo... tak miało być. Święcie o tym przekonany byłby w stanie samowolnie nadstawić policzek, gdyby wszystko nie działo się zbyt szybko. Nie zdążył dobrze zacisnąć szczęki, a jego głowa mimowolnie poleciała na bok, w akompaniamencie dźwięku uderzających o siebie zębów. Zrobił ruch ustami, jakby bezgłośnie zamlaskał, wychwytując nadal silny posmak krwi w buzi. Nie podobało mu się to, co zrobił Ryan, ale to, czego musiał wysłuchiwać nie przypadło mu do gustu jeszcze bardziej. Zjeżył się nieco, unosząc ledwo widocznie ramiona i zerknął na niego spode łba. Posklejane krwią kosmyki opadały luźno na czoło i rzucały cień na niemal pół jego twarzy, podkreślając niezadowolony, wrogi wyraz. Obciągnąć?
Za te kiepskie słowa co najwyżej ci go odgryzę - usłyszał własny głos skierowany w gruncie rzeczy do Ryana, odbijający się w głowie, jak pojedynczy dźwięk gitary puszczony w pustym, akustycznym pomieszczeniu.
- Nie muszę się łudzić - warknął. To były pierwsze słowa, jakie wypowiedział głosem łudząco podobnym do tego, jakim posługiwał się na co dzień. W ogólnym rozrachunku było mu jednak wciąż daleko do „normalności”. - Radzisz sobie świetnie i bez mojej pomocy.
Dłonie nadal się trzęsły, tak samo, jak całe ciało. Pod wpływem różnych czynników (emocji, uczuć, myśli) nie mogło przestać, absolutnie nie słuchając poleceń właściciela, przyglądającego się z dołu Ryanowi.
„Spójrz na siebie”.
Zaczyna się.
Growlithe machinalnie odwrócił głowę na bok. (Mamo, przestań. Jestem już dużym chłopcem. Mam całe seść lat i tsy miesiące. Zaraz idę do szkoły!) Nie przyjrzał się nawet temu, co tak usilnie próbował mu pokazać Grimshaw. Nie był dumny z żadnej rany, jaką sobie sprezentował. Ani z tych na nadgarstkach, ani żadnych innych, przyprawiających go o równie mocne ataki histerycznego śmiechu. Ów chichot nadal był siłą zduszany i wyrwał się tylko raz, w dodatku na ułamek sekundy. Ręka ponownie uderzyła o ziemię, puszczona z żelaznego uścisku „kajdan” i właśnie wtedy Jace się opamiętał. Urwał króciutki występ śmiechu, zaciskając usta w wąską linię. Wyprostował się zaraz jak struna, odchylając ramiona do tyłu i przekręcił głowę, by móc spojrzeć na ciemnowłosego.
Zdawał się nie zrozumieć słów - „rozkazów” - jakie padły w jego kierunku. Równie dobrze, mógł ich w ogóle nie usłyszeć, znów wykraczając za linię, która oddzielała świat rzeczywisty od własnych fanaberii, ku utrudnieniom dla Ryana - przechodząc na niewłaściwą stronę. Podświadomie - lub nie - nie ruszył się jednak z miejsca. Trudno stwierdzić, czy przez ten czas zrobił cokolwiek, bo jak go zostawiono, tak go zastano. W tym samym miejscu, w identycznej pozie, z niezaprzeczalnie tym samym wyrazem twarzy. Nawet oczy wpatrywały się dokładnie w ten punkt, w jaki patrzyły się wcześniej. Poruszył się jednak („odżył”), gdy Grimshaw przybył z nowym asortymentem i postał tak jeszcze chwilę. Jego wyczekujące, zimne spojrzenie nie zrobiło na białowłosym żadnego wrażenia, bynajmniej nie dlatego, że był dzielnym ołowianym żołnierzykiem. Na chwilę obecną było mu już wszystko jedno. Równie dobrze mógłby rozłożyć ramiona i zostać zasztyletowany tym wzrokiem, co niechybnie go czekało, jeśli nadal nie wykrzesze z siebie odrobiny świadomości.
- Ale mamo - rzucił z przekąsem, opierając się zaczerwienionym od uderzenia policzkiem o zimną ścianę pomieszczenia - już w zeszłym roku byłem mumią. Nie zmusisz się na większą oryginalność w Halloween?
Nie wykonał jego polecenia w pewien sposób z powodu chęci pokazania, że nieważne, jak nisko się stoczy, nie pozwoli, by ktoś inny mu rozkazywał. Najwidoczniej nawet teraz, gdy  myśli wciąż okalane były przytłaczającymi obrazami - jego uśmiech, złość, obojętność; jego sposób poruszania się, spania, mówienia, wszystko, do cholery, wszystko - nie był w stanie pogodzić się z tym, że ktoś próbował zacisnąć rękę na zrywającej się obroży. Na przekór wszystkim - a już tym bardziej Ryanowi - koszulka wciąż nakrywała jego tors, choć materiał był cały przesiąknięty szkarłatem. Ani myślał się ruszyć, by zrzucić z siebie brudne ciuchy i odsłonić wiązankę cięć.
- Odpuść, Ryū - Splunął w bok, dokładnie tak, jakby wypluwał teraz krew Grimshawa. Ryan go zaskoczył, do diabła. Ale przecież nic poza tym. - Nie chcesz mnie pieprzyć, więc nie jesteś potrzebny. Wynoś się stąd, Rottweilerze.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down


Nora na samym końcu tunelu - "pokój" numer 597 - Page 4 E8a178f1eb7dbdd11617822c7a8d18a9
---------------------------------

Nie bardziej niż ty.
Oboje mogli dogryzać sobie w nieskończoność. Czasem zastanawiał się, jakim cudem zdołał wytrzymać jego towarzystwo przez kilkaset lat, kiedy poziom chęci urwania mu głowy był równy brakowi tej chęci, co w przypadku szatyna można było z czystym sumieniem podpiąć pod swojego rodzaju sympatię. A potem zdecyduj się, co z tym fantem zrobić. Dziś zdecydowanie wzrosła mu ochota na tę pierwszą opcję, więc aby odzyskać dotychczas niezachwianą harmonię, podarował sobie wdawanie się w dyskusje z Growlithe'em, zanim jeszcze zostawił go samego ze swoimi urojonymi problemami.
Nie był ani trochę zaskoczony tym, że zastał go w dokładnie takim samym położeniu, z koszulką wciąż naciągniętą na siebie, jakby to ona dziś miała stać się głównym symbolem jego buntowniczej natury. Był żywym przykładem kundla, który w życiu nie zaznał twardej ręki i teraz wydawało mu się, że kierując się przyjętymi przez siebie zasadami, postępuje mądrze. Jeszcze czego. Ciężkie westchnienie doskonale oddało jego stosunek do tego, a w połączeniu z pobłażliwym spojrzeniem, jakby właśnie miał do czynienia z mało pojętnym gówniarzem tylko poświadczyło, że jego „Odpuść sobie” na nic tu się zda. Nie od dziś miał z nim do czynienia i nie od dziś wiedział, że wykorzystywanie siły przeciwko temu dupkowi było nieodłącznym elementem wspólnej znajomości. Wiedział o tym nie tylko z obserwacji, ale z własnego doświadczenia. Też nie chciał być nic winny drugiej osobie, uznając, że jego samowystarczalność nie ma żadnych granic. Ponadto Koira był dziś bardzo chętny do tego, by Grimshaw osobiście zdarł z niego ubranie. Wszak musiał już przewidzieć, że Opętany na pewno to zrobi, jeżeli reakcja Levelu E go nie usatysfakcjonuje.
Cóż, nie usatysfakcjonowała.
„Nie chcesz mnie pieprzyć, więc nie jesteś potrzebny.”
Chciał, ale nie teraz.
Witaj z powrotem... Chika, podsumował ironicznie, jednak żadne z tych słów nie przeszło mu przez gardło. Wiedział, że czasem o wiele lepiej było po prostu milczeć. Wiedział też, że w jego przypadku milczenie bywało bardziej irytujące od słów, które wypowiadał. Wiedział też, że spotęguje to uczucie, gdy na życzenie nie usunie się z tego miejsca. I nie usunął się. Nie tylko Growlithe nie pozwalał na przygniecenie się cudzym butem, a gdy spotykały się dwie niepokorne dusze, w końcu jedna z nich musiała ustąpić. Grimshawowi nie podobała się ta rola, a białowłosy musiał pogodzić się z tym, że jego halloweenowemu strojowi zabraknie oryginalności. Nie powinien się tak krzywić, gdy los podrzucał mu prawdziwe opatrunki, a nie papier toaletowy.
Wszystkie rzeczy wylądowały obok siedzącego na ziemi wymordowanego.
Nie od razu usiadł naprzeciw niego. Najpierw ominął go, jakby zupełnie zapomniał o tym, co chciał zrobić, ale tylko po to, by odpalić jedną ze świeczek i umieścić ją w zawieszonym lampionie. Słaby blask oświetlił niewielką norę, rozpraszając ciemność, która w pewnych warunkach przytłaczała. Teraz ta czynność mogła wprawić w denerwujące przekonanie, że czuł się jak u siebie. Aż za bardzo. Jakim prawem oślepiał światłem kogoś, kto nie widział słońca od kilku dni?
Po co ta oficjalność? ― odezwał się wreszcie, bez uprzedzenia pochylając się nad białowłosym. Chwycił za jego koszulkę po bokach, wiedząc, że spotka się to z niezadowoleniem w końcu – „nie chciał go pieprzyć” – nie wyszedł z nowy, jak zażyczył sobie tego pan i władca. Zaczął powoli odsłaniać jego tors, dopiero dotarłszy do ramion, zdecydował się na szarpnięcie, upewniając Wilczego w tym, że w razie próby odwiedzenia go od tego pomysłu, nie da za wygraną. Wsunął kciuki za otwór na głowę, by przełożyć koszulkę przez nią i dopiero na koniec przeprowadzić przesiąknięty krwią materiał przez poranione kończyny. Kącik ust wygiął się w niezadowoleniu. Widział go już w znacznie gorszych sytuacjach, ale niesmak zaczął kiełkować w nim na myśl, że zrobił sobie to sam. ― Nie jestem twoim psem ― w akompaniamencie dosadnego przypomnienia o tym, że gdzieś domniemana władza Growa po prostu się kończyła, opadł ciężko na ziemię, siadając po turecku. Mógł próbować tej sztuczki w kółko, ale odniosłaby lepszy efekt, gdyby po prostu wypróbował ją na kimś innym.
Odkręcił butelkę wody i chwycił albinosa za nadgarstek, tak mocno, by uporać się z ewentualną walką. Zdawał sobie sprawę, co zaraz może usłyszeć, ale nie robił sobie nic z tego, że może zostać odprawiony z kwitkiem. Druga ręka tymczasowo została skrępowana macką. Wymordowany na pewno spotkał się już z tym nieprzyjemnym uczuciem, za to szarooki potraktował go, jak wyjątkowo niesfornego pacjenta. Chłodna woda drobnym ciurkiem zacięła obmywać nacięcia na nadgarstku, przedramieniu i ramieniu. Ciemnowłosy starał się zaledwie zwilżyć poranioną skórę. Odłożywszy na bok plastikowy pojemnik, złapał za koszulkę Wilczura i to nią zaczął osuszać skórę.
Rozchylił usta, by coś powiedzieć, ale szybko zrezygnował, przyłapując się na tym, że właściwie nie ma ochoty ani drążyć tematu, ani komentować. Co miałby powiedzieć? „Myślałem, że wybierzesz sobie bardziej heroiczną śmierć”? „Zabawnie się składa, że tędy przechodziłem”? Nie miał w zwyczaju pieprzyć o dupie Maryni, byleby tylko cicha przestała działać na niego i wszystkich dookoła swoją miażdżącą siłą. Czasem był to naprawdę przyjemny ciężar.
Począwszy od wewnętrznej strony ręki, zaczął owijać bandaż wokół niej. Ominął kciuk, przechodząc wyżej, ku nadgarstkowi, gdy wspiął się jeszcze wyżej, pytanie pozbawione cienia troski wreszcie zmąciło cały spokój:
Za mocno?
Brawo, Ryu! Jeszcze chwila i zaczniecie rozmawiać o pogodzie. Tak swoją drogą i tak wszyscy wiedzą, że masz to gdzieś.
I miał, ponieważ owijał opatrunek dalej.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Fucker: Cześć, Bob. Zastałem Growa? Przyszedłem zobaczyć, czy pisze posta.

Nora na samym końcu tunelu - "pokój" numer 597 - Page 4 PDWG1pq

Nora na samym końcu tunelu - "pokój" numer 597 - Page 4 3QeMvJB

---------------------------------------

Mogli? Nie. Oni to po prostu robili. Dzień za dniem, tydzień za tygodniem. Wystarczyło, by jeden przez nieuwagę nacisnął stopą na zapadnię, a okazywało się, że oboje tak naprawdę stali na polu pełnym min. Zaczynały się wściekłe komentarze, zirytowane riposty, spojrzenia spod byka i próba udowodnienia, kto tak naprawdę powinien się słuchać, jak grzeczny husky, czekający co wieczór pod drzwiami. Dochodziło do rękoczynów, uderzeń w twarz, do rozlewu krwi i długiego obnoszenia się ze swoim urażonym ego - to ostatnie szczególnie ze strony Jonathana, wrażliwego na podobnych płaszczyznach.
Ale czy to sprawiło, że zamknęli pyski i odwrócili się do siebie plecami? Niedoczekanie. Zawsze któryś wyciągał rękę i chwytał drugiego za dłoń. Nastawała cisza, milczenie dławiło gardło. Cóż. Są pewni ludzie, którzy nie mogą żyć ze sobą. Ale bez siebie też nie.
Oczywiście, nie było mowy, by Wo`olfe przyznał się do podobnych „niedorzeczności”, skoro już na wstępie był skłonny sprzedać Ryana handlarzowi ludzi, gdyby to tylko miało Grimshawa wściec. Bo przecież wiedział, że czegokolwiek by nie zrobił, nie krępują go żadne liny zobowiązania. Nie był Ryanowi nic winny i choć darzył go swego rodzaju zaufaniem, to nie mógł pozwolić sobie, aby pokazać mu swoją sympatię. Prawdopodobnie prędzej pozwoliłby się zlinczować, niż przyznałby przed kimś, że w głębi serca nie uważa, że z Ryana taki wielki skurwiel.
- Cholera - syknął, przykładając rękę do twarzy, by zasłonić oczy. Dobra. Jednak skurwiel. Na ten ułamek sekundy Jace przestał myśleć o czymkolwiek innym, jak o tym, że został oślepiony. Tragedia. Katastrofa. Armagedon. Potrzebował paru sekund, aby przyzwyczaić się do tych niesamowitych przebłysków realności. Ze zmrużonymi, wciąż załzawionymi oczami śledził Rottweilera, jak punkt, którego nie może stracić z pola widzenia. Brawo. Takim idiotyzmem odwiódł go od ciągłego wspominania pewnych, khm, obrazów. Jednym ruchem zmiótł wyobrażenia, a gdy podszedł bliżej, nie pozwolił, aby uwaga Growlithe'a skupiła się na czymkolwiek innym, jak tym, co właśnie planował ciemnowłosy.
Wbrew logice świata nie stawiał oporu. Z perspektywy osoby trzeciej można nawet pokusić się o tezę, że nie chciał go stawiać. Choć rany piekły, zadarł brodę do góry i podniósł ręce, by pomóc Wymordowanemu w zdjęciu koszulki przesiąkniętej zapachem jego samego i krwi. Dostrzegł wyraz niezadowolenia na twarzy towarzysza, ale niezbyt go to... zaskoczyło? Zaniepokoiło? Zniechęciło? Odwrócił na moment wzrok na bok z marudną miną. Nie wiesz co było powodem... Nie oceniaj, warknął w myślach, przesuwając paznokciami po ręce. Natręctwa wręcz nakazywały mu rozdrapać wszystkie rany, chociażby dlatego, że swędziały jak diabli. Niespecjalnie się też przed tym wzbraniał.
- Nie? - zadał pytanie retoryczne, unosząc palec wskazujący do góry, jak ktoś, kto właśnie wpadł na fenomenalny pomysł, dzięki któremu produkcja tygrysów wzrośnie o 150%. Zatoczył nim niewielkie koło (palcem, a nie pomysłem) w powietrzu, a na szyi Ryana pojawiła się czarna obręcz. Jej chłód przypominał stal; lodowatą, niewzruszoną, niemożliwą do wygięcia stal, która nie mogła zostać zignorowana ze względu na swój ciężar. - Chociaż pewnie wolałbyś, żeby inaczej to wyglądało, ha? - W tym momencie pstryknął, a obroża, jaka dotychczas luźno zaciskała się na szyi Ryana rozpadła się, w zamian przecinając czernią gardło Growlithe'a. - Zaszczekać, mój panie? - Ironia była tak wyczuwalna, że można by chwycić łyżkę i zacząć ją wyjadać z powietrza. Kto, jak kto, ale Grow nie przywykł do podobnych sytuacji. I nie chodzi w tym momencie o droczenie się z Ryanem, a o sytuację, która miała miejsce parę chwil później. Między zębami prześlizgnęło się powietrza, formułując się w przeciągły, choć cichy syk. Grimshaw miał niezłe doświadczenie w kwestii obchodzenia się z białowłosym. Nie spore, ale jednak niezłe, skoro przewidział jego ruchy. Ręce mimowolnie mu drgnęły, sygnalizując zniecierpliwienie i niezadowolenie chłopaka. Chciał się wyrwać, ale nawet jemu Niebo nie jest tak przychylne. Siły opuszczały go z każdą kolejną kroplą krwi, a szamotanina mogła tylko przysporzyć większych problemów.
Zaatakuje go.
To pewne.
Ale nie teraz. Nie w chwili, gdy zwyczajnie nie miał takich możliwości. Kiedy więc zrozumiał, że wyrywanie się nie ma sensu (choć próbował), znieruchomiał i z zaciśniętymi zębami lustrował wzrokiem, jak ręka Ryana uzbrojona w wodę obmywa naznaczony grzechem nadgarstek, przedramię, ramię. Z ust Growa wyrwało się prychnięcie. Niepotrzebnie. Nie widział sensu w jego postępowaniu, szczególnie dlatego, że ciemnowłosy nigdy nie potrafił go wytłumaczyć. Zawsze robił coś na opak, a powód tego wszystkiego brzmiał abstrakcyjnie: bo tak. I on śmiał twierdzić, że nie jest podobny do Jace'a?
„Za mocno?”
- Ta. Moja ręka już nigdy nie będzie taka sama. Mam nadzieję, że jej to jakoś wynagrodzisz - westchnął cierpiący człowiek, unosząc spojrzenie na nieodgadniętą twarz Ryana. Pochylił się lekko do przodu i musnął nosem jego policzek, by zaraz złożyć w tym samym miejscu pocałunek; tuż nad kącikiem ust Ryana. W tym momencie brakowało mu tylko wilczych atrybutów. Szczególnie ogona, poruszającego się z częstotliwością dwustu szurnięć na sekundę. Niestety. Na podobne rewelacje nie było co liczyć.
- Zostaw to już. - Zawahał się. Nie w słowach, bo te przeszły mu przez gardło bardzo gładko. Nie wiedział tylko, czy powinien zrobić to, co teraz niechybnie dominowało w rankingu zachcianek. Przysunął się w końcu, nie zważając na pewne komplikacje w postaci blokad. Nie potrzebował rąk. Ryan mógł je sobie siekierą odrąbać i zachować w gablotce. Growlithe'owi wystarczyło tyle, by znaleźć się tak blisko, aby ponownie naruszyć ich strefy. Oparł się bokiem o tors mężczyzny, przylegając zaczerwienionym od uderzenia policzkiem o jego ramię. Prędko jednak głowa zsunęła się odrobinę niżej, aż Grimshaw poczuł pod brodą miękkie kosmyki. Jaka była w tym sprawiedliwość, że samobójcy szli do piekła, skoro piekło mieli już na Ziemi? - Mam zresztą wkurzające wrażenie, że robisz dosłownie wszystko, żeby podciąć mi skrzydła. - Ciepłe powietrze owiało skrawek nagiej skóry Ryana, której nie chroniła szara koszulka. Kolejne westchnięcie. Wentylacja płuc w normie? W normie. - Gdybyś chciał poderżnąć sobie gardło, podałbym ci tylko ostrzejszy nóż i życzył owocnej nocy. Nie możesz tego po prostu zostawić tak, jak jest? Nie możesz mi pomóc.


Ostatnio zmieniony przez Growlithe dnia 20.10.14 0:49, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie okazał zdziwienia, gdy białowłosy zrezygnował ze sprawiania problemów. Niemalże pokiwał też głową z uznaniem, ale darował sobie ten gest. Coś podpowiadało mu, że gdyby przyznał, że „jak chce to potrafi”, Wilczur na nowo stałby się zdziczałym kundlem, który wyczuwszy surowe mięso, przypomniał sobie o prawdziwej naturze. W jego świecie nie było miejsca na jedzenie z cudzej ręki i poddawanie się woli jej posiadacza. To zachowanie kłóciło się z postawą Ryana, który wolał mieć wszystko pod kontrolą, ale chłopak często niweczył jego zamierzenia. Najdziwniejsze było jednak to, że bynajmniej nie odczuwał do niego urazy, choć nadal czuł się w obowiązku uprzykrzania mu życia, gdy tylko nadarzała się taka okazja. Nawet teraz uskuteczniał swoje działania, niewidzialną smyczą przytrzymując go w świecie, od którego chciał uciec. To nic, że takie postanowienie miało dwa dna: oczywiste i mniej oczywiste.
Nie ― mimo wszystko powtórzył, bo wyglądało na to, że to słowo nie dotarło do Growlithe'a. Nie powinien łudzić się, że od wieków cokolwiek się zmieniło. Musiał pogodzić się z tym, że ciemnowłosy mógł być co najwyżej jego towarzyszem broni, kompanem, wspólnikiem czy kimś, kogo chcąc nie chcąc musiał postawić na równi ze sobą albo nawet wyżej. Inna opcja zwyczajnie nie istniała, choć zdaje się, że Grow miał inne zdanie na ten temat.
Ciemnowłosy mimowolnie zmarszczył brwi, ale gwałtowniejsza reakcja nie nastąpiła. Nie był zadowolony z chłodnej obręczy na swojej szyi. Uniósł rękę i przesunął opuszkami po swoim nowym utrapieniu. Grając nieczysto, za chwilę mógł się przeliczyć. Cienie cierpliwie czekały w kątach pomieszczenia i czyhały za zamkniętymi drzwiami, gotowe na odpłacenie się mu pięknym za nadobne, jednak brak rozkazu powstrzymywał je przed wypełznięciem ze swoich zakamarków. Oczywiście – szarooki nie obawiał się wymordowanego. Nie oznaczało to, że go nie doceniał, ale wbrew wszelkim przekonaniom to, że jeszcze się nie pozabijali, o czymś świadczyło. Prędzej czy później ta głupia zabawa musiała się skończyć.
Dajesz głos i bez rozkazu ― skwitował, a dodatkowo skomentował to krótkim wzruszeniem barków. Zahaczył wzrokiem o czarną pręgę i uniósł brew, w głowie oceniając jej dopasowanie do całokształtu. ― I może. Rzecz w tym, że nie wiem czy znalazłbym w sobie tyle pokładów cierpliwości, żeby zrobić z ciebie porządnego psa. Przemyślę to jeszcze. ― Groźba czy obietnica? Nieistotne, mimo że brzmiał całkiem poważnie. Ale kiedy on nie brzmiał poważnie... Najważniejsze, że powstrzymał się od poklepania go po łbie w odpowiedzi na ironię.
Na razie musiał odłożyć na bok zamiary podporządkowania sobie młodzieńca (o ile takie w ogóle nawiedziły jego głowę). Koira być może potrafił odsunąć od siebie złe myśli, ale ciemnowłosemu przychodziło to z większym trudem. To on opatrując go, musiał przyglądać się ranom, których geneza pozostawała dla niego zagadką. Nie chodziło tu o to, że ponacinał się przy użyciu noża, a o to, co sprawiło, że to zrobił. Choć Wilczy uważał, że to niepotrzebne, Grimshaw z upartością godną osła postanowił dążyć do zatamowania krwawienia, które doprowadzało do coraz większego wyczerpania organizmu.
Bo tak.
Może faktycznie w czymś byli do siebie podobni? Rzadko kiedy spotykało się idealne kontrasty. Na tyle dokładne, by wiedzieć, co jest czarne, a co białe. Pośród większości spraw, w których się nie zgadzali, znajdowały się też takie, za którymi opowiadali się jednogłośnie. Tak więc oboje mogli robić coś, co nie było umotywowane żadnym argumentem.
Mhm. W przyszłości postaram się jej nie wyrwać ― mruknął. I tak już gorzej wyglądać nie mogła, nie? Długi szpon wysunął się z palca wskazującego w akompaniamencie cichego szurnięcia, jakby wewnątrz ocierał się o kość i wbił się w koniec bandaża. Nieco niespodziewany gest zmusił mężczyznę do przerwania planowanej czynności. Lekki dotyk na policzku uwieńczony muśnięciem szorstkich warg sprawił, że uniósł wzrok na albinosa. Jakieś nieme pytanie zawisło w powietrzu, ale wiedział, że nie uzyska na nie odpowiedzi. Nie musiał, ponieważ doskonale ją znał. Dlaczego wszystko utrudniał?
„Tak to już jest, Ryu.”
Będą podkładać sobie nogi do usranej śmierci. Dzisiaj miał szansę na nią pozwolić, zakończyć to pasmo głupiej rywalizacji, ale tego nie zrobił i nie zamierzał tego zrobić. Bo tak... było ciekawej. Bo wciąż – zupełnie jak w Świętego Mikołaja – nie wierzył, że istnieją jakieś sytuacje bez wyjścia.
„Zostaw to już.”
Jak na złość nie posłuchał. Chwila zawahania Levelu E dała mu czas na rozdarcie cienkiego materiału. Wtedy też z wyraźną wprawą związał ze sobą dwa końce, mocując bandaż na skaleczonej kończynie. Im bliżej niego jasnowłosy się znajdował, zapach krwi coraz bardziej drażnił jego nos. Bez trudu mógł go od siebie odepchnąć, ale nie zrobił tego. Poruszył się gwałtowniej pod naporem drugiego ciała, ale tylko po to, by ułożyć się tak, by było mu wygodniej kontynuować to, co dotychczas zrobił. Grow sam wpakował się w sytuację bez wyjścia, gdy ramiona Jay'a osaczyły go z obu stron. Chwycił jego drugą rękę, uwalniając ją z uścisku cienia, który rozpłynął się w powietrzu, jakby nigdy się nie pojawił. Lekkie muśnięcie nosem, które przesunęło się po białych kosmykach skontrastowało się z palcami, które bynajmniej delikatnością nie grzeszyły.
Takie mam hobby ― rzucił, ale jednocześnie pokręcił głową z wyrazami dezaprobaty. Growlithe bez wątpienia mógł wyczuć ten ruch, ale w międzyczasie chłodna woda już obmywała kolejne rany. ― Zdaję sobie z tego sprawę. ― I oczywiście to akceptował. Ale nie bez powodu. ― Jak i z tego, że doskonale wiesz, że nie zrobiłbym tego i niestety nie będziesz miał przyjemności udzielić mi rad na temat ostrzy. A skoro koniecznie chcesz doczekać tego momentu ― urwał na moment, by sięgnąć po kolejny bandaż, który zaraz zaczął owijać wokół jego dłoni ― nie mogę tego „po prostu zostawić tak, jak jest”. Nie jestem tobą. Nie podoba mi się taka kolej rzeczy ― wyjaśnił to takim tonem, jakby już któryś z kolei raz musiał tłumaczyć mu coś naprawdę banalnego.
„Nie możesz mi pomóc.”
Wypuścił ciężko powietrze ustami, a białe kosmyki poruszyły się na skutek tego niewielkiego podmuchu. I jak tu nie twierdzić, że samobójcy mają ograniczony tok myślenia?
Aha. ― Zmarszczył nos, a w tle rozległ się ledwo słyszalny dźwięk rozdzieranego materiału. ― Fakt.Lekarstwa na głupotę jeszcze nie wynaleziono. Impulsywnie związał opatrunek, jednak w porę poluzował ucisk. Niemniej jednak niewielkie potknięcie zasygnalizowało, że nie spodobała mu się droga bez wyjścia. ― Póki co mogę tylko tyle. Tobie z kolei tylko wydaje się, że sprzedajesz mi coś nowego. Daj mi lepszy powód, żeby się stąd wynieść.
Odchylił lekko głowę, by móc przyjrzeć mu się dokładniej. Co z tego, że biała czupryna stała się jedynym punktem odniesienia. Najwidoczniej czekał na to, co miał mu do powiedzenia.


Ostatnio zmieniony przez Fucker dnia 20.10.14 18:12, w całości zmieniany 8 razy
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spoiler:

- - - - - - - - - - - - - - - -

Wyprostowana dłoń zawisła w powietrzu, tuż przy poranionych ustach Growlithe'a. Ustawił ją tak, jakby chciał oznajmić całemu światu nowinę niecierpiącą zwłoki, a aby to zrobić musiał wzmocnić swój głos. Wyglądało nawet na to, że nie byłby sobą, gdyby nie wykrztusił dalej dławiących go słów.
- Halo, halo, dobrze mnie słychać? Ogłaszam wszem i wobec, że dnia dzisiejszego, który nie jest Prima Aprilis, Ryan Grimshaw wyraził swoje niezadowolenie, rezygnując z roli nieczułej skały. Powtarzam: Ryan ma uczucia. Do wszystkich jednostek: jak mnie zrozumieliście?
Nie. On jednak nie potrafi się zmienić. Nawet w chwilach takich jak ta, prędzej czy później zrezygnuje ze szczerości, bo nie był w stanie doszczętnie porzucić ironii, wiecznie drapiącej go w gardło.
Co za kłamstwo, ej.
Lekarstwo na głupotę wynaleziono. Tak jak, w gruncie rzeczy, na wszystko inne. Raki, nie raki, nowotwory, nie nowotwory, gruźlice, beri beri, zapalenie opon mózgowych, skoliozę i AIDS. Ale to nie koniec: była możliwość wyeliminowania wszelakiego bólu, smutku, poczucia porażki, odrętwienia, paraliżu emocjonalnego czy czegokolwiek, co nie śniło się kaszubskim góralom. Śmierć uwalnia od każdego z tych elementów. Samobójcy wcale nie są tacy głupi, panie Grimshaw. Każda moneta ma rewers. Tylko ludzkie myślenie ogranicza punkt widzenia. Dlatego szalonych ludzi wrzuca się do pudła, a masochistów do niewykończonych pokojów z miękkimi ścianami. Skoro są charaktery tak upośledzone, bo w pewnym momencie ich wyobraźnia i możliwości zwyczajnie się kończą, to pragną oderwać od świata tych, u których horyzonty są szersze. A przynajmniej takiego zdania był Growlithe, który od wieków miał wrażenie, że gdy coś nieubłaganie chciało zmienić jego życie (i był to jakiś wewnętrzny głos, namawiający go od środka), to przychodził taki Ryan z tym swoim niezmiennym punktem widzenia, chwytał za kij bejsbolowy, używał go w celach zgoła innych niż gra w football, a potem próbował wmówić mu, że jest zbyt tępy i ograniczony, aby cokolwiek osiągnąć. Jak teraz. Ciemnowłosy był dokładnie tym typem człowieka, który rzucał łopatę, gdy Wo`olfe był pewien, że w większy dół wpaść już nie mógł.
I prawdopodobnie tylko dlatego się uzupełniali. Racjonalność hamowała dynamizm. Dynamizm niwelował racjonalność.
- Nie miałem zamiaru ci nic sprzedawać - odpowiedział niemalże natychmiast, faktycznie lekko skołowany tym stwierdzeniem. Próbował nie myśleć o Nathanielu w momencie, kiedy ładował się w ramiona innego mężczyzny, ale nawet w tej chwili trudno mu było skupić myśli na czymś innym. Zabandażowana dłoń trafiła na twarz, gdy Jace z marudnym pomrukiem zaczął nią po niej przejeżdżać. Ścieranie z siebie tego wszystkiego, co teraz hulało mu po głowie, było równie mozolne i smętne, co wlokący się student około pierwszej w nocy. Jak już przestał myśleć, to otwierał oczy i znów wszystko ładowało się na niego. Aż mu ramiona opadły, tak wielki ciężar na nie przyjął.
- Chyba starasz się być tym, kim nie jesteś, ale w chwilach takich jak ta, podobne możliwości ulegają zawieszeniu. Nie wymagaj ode mnie niczego, bo nie ja ładowałem się z dupskiem do twojego pokoju, to nie ja szastam tobą na północ i południe, absolutnie nie pytając o twoje zdanie i to nie ja robię jedno, a myślę drugie. Nie masz żadnego prawa, by żądać ode mnie jakichś śmiesznych argumentów. Wiesz czemu? - Odsunął rękę od twarzy. - Bo to ja powinienem ich wymagać. Tobie chyba wydaje się, że sprzedajesz mi coś nowego - zacytował, naśladując jego głos. Idealna nuta, perfekcyjna tonacja. Przefarbuje się na brąz i przyklei do siebie nalepkę: „Twardy Jak Skała”, a ludzie godzinami staliby patrząc to na jednego, to na drugiego i już sami nie wiedzieliby, kto jest kim. - Ding ding ding - zabrzmiał jak przegrana w loterii. - Po prostu się zamknij i spróbuj pobyć sobą, mój ty, kurwa, bohaterze.
Zdawało się, że na moment jego usta planowały pewną reinkarnację. Albo całkowitą przebudowę, jak transformersi, ale ostatecznie drgnęły tylko na moment i powróciły do poprzedniego stanu. Nic się nie zmieniło, a Ryan „na razie tylko tyle mógł zrobić”. Czyli nic. To, że obkleił białowłosego paskami białego materiału nie oznaczało jeszcze, że ten stał się dziewicą orleańską. Desperacja mieściła na swoich ziemiach tylko dwa rodzaje stworzeń: martwych i wkrótce martwych. Jonathan nieskromnie przyznawał na głos, że dąży do tego, aby tych drugich było jak najmniej w stosunku do pierwszych. Był tak wierny swoim ideałom, że próbował zacząć od jednostki, która nie stawiałaby mu oporu. Komu jak komu, ale sobie nawet nie śmiał odmówić. Nic zresztą nie wskazywało na to, by nie miał składać sobie propozycji jeszcze w innym terminie. Powiedzmy wtedy, gdy... no, Ryan będzie znajdował się w odległości jakichś trzech... kontynentów.
Na chwilę obecną musiał z niesmakiem równie potężnym co u jedzącego brukselkę mięsożercy (tak wiem. przerażające porównanie) przyznać, że niewiele może zdziałać. Niekoniecznie dlatego, że nie miał pomysłów. Prawda była taka, że gdyby chciał, potrafiłby się zachwycać nawet przecierem pasternakowo-agrestowym, ściekającym mu z twarzy. Problem zaś był taki, że choć czarne kajdany rozpadły się, on wciąż czuł się ograniczony. Potrzebował kolosalnych zasobów samozaparcia, żeby podnieść rękę i chwycić nią dłoń Grimshawa. Czasami takie drobne gesty wydawały się im obu zbyteczne. A już z pewnością Ryanowi, który pewnie najchętniej drogą eliminacji wystrzeliłby je co do jednego. Growlithe był jednak tym upierdliwym typem, który nawet w momentach besztania (zły pies!), zajmował się tylko tym, co chciał.
- Przestań mnie dotykać. Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- …
- …
- …
- Jace!
- Huh? Mówiłeś coś?

- Jestem śpiący - mruknął nagle bardzo inteligentnie, mrużąc przy tym dwukolorowe oczy. Ujął to ładnie, jak na swój obecny stan, który był czymś pomiędzy: „patrz, brałem udział w sztafecie! Ohom, siedemnaście razy z rzędu!” a „Ile razy mam ci powtarzać, że przeżuto mnie osiemnaście, a nie dwadzieścia razy? Nie przesadzaj już tak znowu”. Uniósł drugą rękę i odchylając głowę na ramię Opętanego, a wsunąwszy dłoń za jego ucho, dotarł opuszkami palców do kosmyków, a kciukiem pogładził jego policzek. Dopiero po chwili zadarł głowę, która przybrała formę cholernie ciężkiej kuli do kręgli. Od razu zapaliła mu się czerwona lampka, ale zignorował podskakujący krajobraz, po prostu zamykając oczy. Przemknął dłonią na kark Wymordowanego, wplatając palce w ciemne włosy i musnął jego usta swoimi wargami, nieskrycie delektując się smakiem przypisanym Jay'owi.
Nawet nie zauważył, że obroża nadal opinała jego szyję, z każdym ruchem cicho pobrzękując metalową zawieszką z wygrawerowanym imieniem i tak niezbyt widocznym na równie czarnym tle. Obraz diametralnie zmienił swój dotychczasowy wydźwięk, gdy Growlithe, wciąż wtulony w Wymordowanego, nieznacznie zmusił go do przekręcenia głowy, aby obu było wygodniej. Zdobył się zaraz na zachłanniejszy pocałunek, nie pozwalając ani sobie, ani jemu na zaczerpnięcie oddechu. Zahaczył wpierw zębami o dolną wargę Grimshawa, przez chwilę drażniąc wrażliwą skórę, przegryzając ją niemal do krwi. Prędko jednak puścił, pozostawiając niemrawe wspomnienie bólu. Zrobił to tylko po to, by skutecznie rozchylić jego usta i wkraść się językiem pomiędzy wargi, zza których zwykle czaiło się tyle niemiłych wzmianek na temat cudzego postępowania. Obyło się tym razem bez zbędnych słów i niedomówień. Tylko cichy pomruk ledwo nadwyrężył ciszę, gdy Jace pogłębił pocałunek, wbijając się w usta partnera, nadając temu przedsmak namiętności.
Nakierował rękę Ryana na swoje biodro, poobcierane nieco przez niewygodne spodnie włóczykija, kończąc pocałunek mokrym cmoknięciem. Odczekał moment, aż oddech przestanie palić mu gardło i uchylił powieki, od razu zerkając roziskrzonymi oczami prosto w stalowe tęczówki towarzysza. Ujął jego twarz w dłonie, nie pozwalając na jakąkolwiek ucieczkę.
- Proponuję rozejm - wymruczał rasowy Puszek Kłębuszek, któremu brakowało teraz tylko puszkowo-kłębuszkowych kocich uszek.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nora na samym końcu tunelu - "pokój" numer 597 - Page 4 Tumblr_mz8zd4YGRF1qztgoio1_250

G: Nie śpimy, piszemy. *chlast, chlast, chlast*
T: Nope.
---------------------------------
Wszystkie lata spędzone z białowłosym nauczyły go dość istotnej rzeczy – czasami było z nim, jak z dzieckiem. Na całe szczęście oszczędzał mu tupania nogą, drażniących uszy krzyków i lamentowania, gdy czasami nie wszystko szło po jego myśli. Niemniej jednak przyzwyczaił się do zachowań, które często nie zazębiały się z zaistniałymi sytuacjami, do tego, że żarty trzymały go się nawet wtedy, gdy nikomu nie było do śmiechu. A że Ryanowi nigdy nie było, być może Growlithe nadal próbował na upartego wprawić go w lepszy nastrój. I tym razem poszło mu to z marnym skutkiem, a i kolejny raz Grimshaw podsumował jego żarty oziębłym milczeniem. To, że miał uczucia nie było niczym nadzwyczajnym, ale fakt, że w tej gamie znajdowały się same negatywne odcienie pozostawiał już wiele do życzenia. Wilczur doskonale wiedział, że Opętany nigdy nie krył się szczególnie z wyrażaniem swojego niezadowolenia, pogardy czy innych odczuć, które w ostatecznym rozrachunku miały podcinać nogi drugiej osobie.
Ich poglądy różniły się od siebie. Ale może byli stworzeni do tego, by na każdym kroku jeden zaprzeczał drugiemu? Gdy albinos twierdził, że śmierć jest rozwiązaniem na wszystko, szatyn – owszem – byłby skłonny przyznać mu rację, ale przy okazji wymieniłby całą listę powodów, dla których samobójstwo wcale nie było takie wdzięczne, włączając w to tchórzostwo, słabość, choć zapewne wtedy nie wziąłby pod uwagę tego, że chłopak z natury był tchórzliwy i słabowity. Być może dlatego, że trudno było spojrzeć pod tym kątem na kogoś, kto pchał się w każde centrum chaosu i niebezpieczeństwa, kto bez wahania stawiał czoła osobom, które za cięty język odwdzięczały się solidnymi ciosami, kto przeżył aż tyle, mimo że Jay miał wątpliwości co do jego metod. Chociaż te słowa nigdy nie padły z jego ust, w jakiś nieokreślony i trudny do zrozumienia sposób szanował tego kundla. Jego widok w tak kiepskim stanie ujmował mu w szarych oczach mężczyzny, biorąc pod uwagę, że zdążył osiągnąć już coś, o co niektórzy może i by się zabijali, ale nawet to nie pomogłoby im wnieść się na ten poziom. Potrzeba było wielu męczących lat, a zaledwie kilku chwil, by nieco podburzyć stosunek Rottweilera. To on powinien oznajmiać przegraną na loterii, a jednak nadal tkwił tu i najwidoczniej czekał aż niewypowiedziana lekcja dotrze do przytłoczonego problemami czerepu.
Krótkie, stłumione brzmienie zrodziło się w gardle, ale nie zdołało przecisnąć się dalej. Być może z samego faktu, że wydawał się dusić w sobie śmiech – na tyle gorzki, że gdyby pozwolił mu przedostać się przez usta, na języku poczułby jego nieprzyjemny smak. Jednak twarz nawet nie drgnęła, oczy nieruchomo przyglądały się twarzy pouczającego go młodzieńca, choć zatliły się niezrozumiałym błyskiem, który usilnie nie chciał przyznać mu racji. Jak zwykle. Jedyny plus w całej tej farsie tkwił we wsłuchiwanie się w słowa wymordowanego.
Mówił mu, jak ma się zachowywać.
Jaki nie był.
Jaki miał być.
Do czego nie miał prawa.
Czyżby?
Teraz Jay mógł wymagać tego, by się określił, żeby powiedział, co dokładnie kryło się za słowami „spróbuj pobyć sobą”. Czuł się na tyle obeznany, by podyktować każde zachowanie Opętanego? Najwyraźniej nie. Choć wymordowany chętnie posłuchałby jego jakże ciekawej analizy, teraz skupił się na czymś innym. Teraz...
Przynajmniej sam przyznałeś, że są „śmieszne” ― ...łapał go za słowa, wiedząc, że więcej nie potrzebuje. Tym razem darował sobie złośliwość. Był to jedynie suchy fakt, wyłapany z kontekstu całego zdania, jakby cała reszta wleciała mu jednym uchem, a wyleciała drugim, pozostawiając po sobie jedynie informację, którą sam zbagatelizował powód... tego. ― Wymagaj ― dodał zaraz, podsumowując swoją zachętę lekceważącym wzruszeniem ramion (bardzo zachęcające). Z lekkością przyszło mu zdobycie się na ton „tak bardzo mi z tego powodu wszystko jedno”, kiedy nawet głupi wiedział, że nie każde wymaganie spotyka się z pożądanymi rezultatami. Ryan nie był łatwym celem.
Nie robiąc sobie nic z tego, że Wilczy sceptycznie podchodził do udzielanej mu pomocy, raz jeszcze sięgnął po wodę. Tym razem pomoczył nią swoją rękę z zamiarem przemycia ran na jego brzuchu, jednak zanim zdołał się do niego dostać, niezbyt silny uścisk raz jeszcze wybił go z rytmu. Słowo dawał, ten szczeniak naprawdę nie potrafił usiedzieć w miejscu i współpracować. „Co znowu?” – krótkie pytanie niemalże samo cisnęło mu się na usta w marudnym wydźwięku, ale tym razem musiało pogodzić się z tym, że zrodziło się wyłącznie w jego głowie, uciszone krótkim stwierdzeniem białowłosego. Był śpiący? Po tym wszystkim liczył tylko na to, że nie miał na myśli zapadnięcia w sen wieczny. Przynajmniej już nie.
Śpij.Może przynajmniej wtedy przestaniesz się wiercić. Czując jak miękkie kosmyki, łaskoczą jego ramię zerknął na chłopaka, który właśnie demonstrował mu, jak bardzo zmęczony był. Czyli mniej więcej tak bardzo, że aż wcale. Tym razem był w stanie znieść dotyk bez odczuwalnego wewnątrz obrzydzenia. Różnił się od poprzedniego, jednak bynajmniej nie sprawiał, że zapomniał o swojej nie skończonej robocie. Był to moment, w którym zastanawiał się, czy powinien mu przywalić czy pozwolić na więcej. ― Już coś powiedziałem. ― „Żadnego podwieczorku przed obiadem, psie”? Co miał powiedzieć, może i powiedział, aczkolwiek wyszło na to, że cała stanowczość utonęła w mamrocie skierowanym prosto w wysuszone wargi Koiry.
Z cichym pomrukiem przyjął do siebie zachłanność chłopaka. Pierwsze sekundy przesycone były niezadowoleniem i świadomością, że Wilk raz jeszcze postanowił zagrać nieczysto. Palce wsunęły się za pobrzękującą obrożę, ale gdy już miał za nią pociągnąć, by zmusić kochanka do natychmiastowego odsunięcia się, rozluźnił uścisk. Chwilowy brak zaangażowania odszedł w niepamięć i pozwolił sobie na kilkusekundowe zgaszenie światła. Powieki w dużej mierze skryły szare tęczówki, jednak te wciąż wychylały się zza nich, połyskując swoim chłodnym, pozbawionym wyrazu blaskiem. Pulsujące uczucie na dolnej wardze natychmiast zmobilizowało go do załagodzenia pamiątki po zębach albinosa. Pięść zacisnęła się na białych kosmykach z tyłu głowy, a wargi same odnalazły nadany im rytm pocałunku, którego dźwięk rozdzierał panującą dookoła ciszę. Czasami nie potrafił zrozumieć, co kierowało nim w takich chwilach, ale Wilczur bynajmniej nie ułatwiał mu niczego. Gdy jedna część świadomości – ta rozsądna – nakazywała przestać, druga prosiła o więcej, sterując ciałem i zagłuszając zdrowy rozsądek. Ale nie całkiem.
Kiedy Grow postanowił przerwać pocałunek, ostre kły na ułamek sekundy zadziornie uczepiły się jego dolnej wargi. Nie mógł pozostać mu dłużny. Ledwo spostrzegł się, że kiedy wilgotna od wody ręka wylądowała na biodrze kundla, zdążył już przyprzeć go do ziemi. Porozrzucane kartki zaszeleściły pod naporem nagich pleców, a Jay wsparł się ręką tuż obok, przesuwając palcami wzdłuż boku jasnowłosego i bezczelnie wsuwając kolano między jego nogi. Na ten moment nie zamierzał się wyrywać. Z twarzą zawieszoną tuż nad obliczem Wilczura, łatwiej będzie mu odnaleźć każdą lukę w proponowanym rozejmie.
Jaki? ― Uniósł brew, ale żeby rozmyć wszelkie wątpliwości musiał uściślić pewną rzecz: ― Nie tylko ty będziesz miał swoje warunki.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Skąd w ogóle ta pewność, że chciał go wprawiać w dobry nastrój? Zepsucie humoru Ryana było dla Growlithe'a priorytetem od lat. Nie było więc mowy, aby przejmował się jego niezadowoleniem, skoro - pod którymkolwiek kątem na to nie patrzeć - właśnie o wywołanie takiego mu chodziło. Im bardziej zrezygnowany czy zirytowany był Ryan, tym misja Jace'a zdawała się posuwać o krok dalej. Nawet jeśli prosto w oczy był w stanie zaprzeczyć swym niecnym planom, one wciąż i wciąż kłębiły się gdzieś w zakamarkach jego charakteru, wychylając łby ze swych kryjówek akurat wtedy, gdy burza zdawała się minąć na dobre.
Nawet teraz Growlithe odczuwał wewnętrzne demony, przemykające dookoła nich, ocierające się śliskimi pyskami, jęzorami i łapami. Brakowało tylko Shatarai z jej niezmąconym poczuciem humoru równie zabawnym, co noga w potrzasku pułapki na niedźwiedzie. Żeby było śmieszniej: nasza noga. Czuł na skórze lodowaty oddech mar i doskonale orientował się, że to drobne ukłucie zimna wyczuwa również ciemnowłosy, nawet jeśli nie zdawał sobie do końca sprawy, iż to zasługa powykrzywianych, wygłodniałych mord, a nie naturalnego Zefiru, wiejącego od północy. Zmory najchętniej już teraz zacisnęłyby szczęki na ciele Grimshawa, chcąc je rozszarpać na kawałki, wychłeptać morze krwi do ostatniej kropli. Trzymane na niewidzialnych, zardzewiałych łańcuchach pomrukiwały i kłapały pyskami, całe zjeżone i marudne, namawiające do chwilowego zerwania ich z uwięzi. Na moment. Odrobinę. Chwileczkę. PRZYSIĘGAMY!
Growlithe milczał. Tak wewnątrz, jak i na zewnątrz, choć zawsze miał dużo do powiedzenia. Szczególnie wtedy, gdy gasły światła. Nie wszystko dało się ubrać w słowa, aby to ładnie się prezentowało, dlatego nie krepował się używać mowy ciała.Tak, jak niektórzy potrafili kłamać prosto w oczy, tak Growlithe nauczył się oszukiwać, wykonując odpowiednie gesty. Kokieteria, zmysłowość i nonszalancja - jego skrócona droga do sukcesu, która dzisiejszego dnia wydawała się podejrzanie kręta. Nagle pojawiały się znikąd rozwidlenia, musiał się zawracać lub ostrożnie stawiać kroki, podczas gdy zwykle wciskał gaz do dechy. Jak upuszczona porcelanowa zastawa, stłukło się jego poczucie dominacji nad ciałem. Już moment odmowy lekko podburzył jego ego.
Teraz znalazł się w potrzasku.
Oczywiście, nie spodziewał się przecież niczego bardziej wymyślnego po Ryanie, bo choć nadal próbował zdrapać paznokciem grubą warstwę muru, który ich dzielił, na pewnej płaszczyźnie go znał. Wiedział, że w świecie oglądanym oczami Grimshawa nic nie jest za darmo, dlatego rozchylił bardziej nogi, we wręcz automatycznym geście. Zrobił to bez skrępowania, zawahania czy innych odczuć hamujących podobne odruchy. Nawet jeśli ciało cały czas drżało lekko pod wpływem zadanych ran, za którymi kryły się obrzydliwie niemoralne żądze Wilczura, Ryan z pewnością nie dostrzegł w jego ruchach strachu.
Dopiero po chwili można było porównać Growlithe'a do dzieciaka, bo wraz z momentem, gdy jego plecy płasko przylgnęły do wyściełanej kartkami podłogi podniósł rękę i nakrył się przedramieniem, chowając twarz za zabandażowaną kończyną. W zasadzie udało mu się zakryć jedynie zamglone oczy, ale na razie tyle wystarczyło.
„Nie tylko ty będziesz miał swoje warunki.”
Usta wykrzywiły się w paskudnym grymasie. Daleko mu było do akceptacji tych słów. Zbyt uparcie trzymał się dumy, by bezceremonialnie na nie przystać, przy okazji wiedząc przecież, że jeszcze kawałek, a i tak zostanie doszczętnie złamany. I tak wystarczająco mocno się hamował, podczas dzisiejszych wspólnych „zabaw” z Ryanem. Nawet jeśli wyszło, że prowokacja się udała, teraz nie był do końca przekonany czy powinien uważać to za sukces. Znalezienie się pod Grimshawem, w chwili całkowitej bezsilności, było jak jawne proszenie o brutalną śmierć.
- Rób co musisz - powiedział w końcu, zsuwając ramię z twarzy. Dłoń bezwładnie legła tuż nad głową białowłosego, umożliwiając przyjrzenie się całemu obliczu Wilczego na tyle, na ile pozwalały na to spartańskie warunki. Mdły blask świecy rzucał na jego polik lekki blask, zakradając się ukradkiem do oczu otoczonych czerwoną obwódką. Nim wypowiedział kolejne słowa, zacisnął usta w wąską linię, jakby do ostatniej chwili nie chciał ich z siebie wykrztusić. - Więcej do sprzedania nie mam.


Ostatnio zmieniony przez Growlithe dnia 30.10.14 23:34, w całości zmieniany 3 razy
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdyby kiedyś nadarzyła się okazja, Ryan byłby w stanie przyznać, że Growlithe był typem osoby, która większość swojego życia spędziła na gadaniu. To nie tak, że na przestrzeni wieków, które minęły od chwili ich poznania, białowłosy nigdy się nie zamykał, ale takich chwil nie było na tyle dużo, by się do nich przyzwyczaić. Zazwyczaj robił to wtedy, gdy jego gadanina była wskazana, choćby raz jeszcze miał wyrzucać z siebie uwagi, kłócić się, stawiać na swoim. Teraz był tylko cieniem samego siebie, który wiecznie snuł się smętnie za ciałem, jedynie obracając się wokół niego, jakby chciał zostać zauważony, jednak nikt nie zwracał na niego uwagi. Różnica polegała wyłącznie na tym, że Wilczur nie był ciemną masą plątającą się pod nogami, ale na pewno sprawiał więcej problemów. Choćby teraz. Nawet, gdy uparcie milczał i przyjmował rolę posłusznego szczeniaka.
Grimshaw z kolei nie należał do grupy najlepszych rozmówców. Można by nawet rzec, że rozmówcą nie był w ogóle, dlatego nie naciskał, nie pytał i nie powiedział już nic, co miałoby zachęcić albinosa do opowiedzenia tej pasjonującej historii życia, która doprowadziła go do stanu całkowitego rozpadu. Mimo że na pierwszy rzut oka trudno było to przyznać, był tym typem osoby, która pojawiała się, gdy na chwilę zabrakło zdrowego rozsądku, żeby użyczyć swojego, ale nie każdy doświadczał tego luksusu. Niestety nie był zdolny do poklepania poszkodowanego po ramieniu i przyznania, że będzie dobrze, ponieważ brzydził się współczucia i głaskania po głowie. To, że ktoś oberwał już dostatecznie mocno, wcale nie musiało wiązać się z tym, że po tym wszystko pójdzie z górki. Koira miał szczęście, że dostał jeszcze trochę czasu na przemyślenie wszystkiego, ale jednocześnie w tym szczęściu tkwił pech. Nie tylko on dążył do zepsucia humoru Jay'owi. Była to obustronna zależność.
Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.
Nigdy nie przeszkadzało mu rozkładanie przed nim nóg. W zasadzie potrafił skorzystać z tego w odpowiedni sposób. Tym razem ta wizja wydawała mu się mniej zabawna, choć palce ciemnowłosego niemalże odruchowo zahaczyły o brzeg spodni wymordowanego. Bezbarwne oczy przemknęły po obnażonym torsie, jakby obecność ran przestała mieć znaczenie. „Rób co musisz” – słowa mocno wryły się jego podświadomość. Oczywiście. Miał zamiar zrobić co musi. Istniała też wielka przepaść pomiędzy musem a chęciami.
„Więcej do sprzedania nie mam.”
Nadal nie racząc go ani słowem, nachylił się niżej. Pomimo tego, że oferta nie była zbyt wielka, wydawała się mu wystarczać. Ciepły oddech owionął jego szyję, rozwarte wargi delikatnie musnęły przecięte blizną gardło, stając się przedsmakiem dla silniejszego doznania, kiedy to kły niebezpiecznie podrażniły wrażliwe miejsce, choć nie ośmieliły się przebić przez cienką warstwę skóry. W mało subtelny sposób przypomniały, że to nie najlepszy pomysł. Ale czy to w tej chwili dotarłoby do Wilczego? Wątpił. Sunąc nosem po jego policzku, wcale nie pomagał mu w odrzuceniu od siebie myśli, że za moment zamierza go złamać. Gest był delikatny, zupełnie nie pasujący do kogoś takiego, jak Opętany. Złudny. Zatrzymał się dopiero, gdy jego usta lekko stykały się z uchem kochanka. Białe kosmyki łaskotały go po policzku, przyprawiając o miłe odczucia. Jak na tak ponurą scenerię. Musiał o nich zapomnieć.
Więc przestań się targować ― wymruczał. Ciepło oddechu kontrastowało się z chłodem opanowanego tonu. Opuszkami palców wybadał ranę na jego brzuchu i ledwo przesunął po niej, zgarniając trochę świeżej krwi. Znów zawisł nad nim w bardziej stosownej odległości, rozcierając juchę między palcami. ― Szanuj się.
Umazaną ręką klepnął go lekko w policzek, zostawiając na nim ledwo widoczne ślady. Skoro Koira go znał, musiał wiedzieć, że kiedy coś postanowił, hardo się tego trzymał. Pierwsze słowo miało u niego największą wagę, a skoro było to „nie”, należało pogodzić się z tym brutalnym faktem, że szybko zdania nie zmieni. Aktualnie nawet nie miał ku temu powodu.
To twój rozejm? ― spytał, unosząc brwi, jednak coś w jego wyrazie twarzy nakazywało Growowi, by przestał być śmieszny. ― Zawrzemy go innym razem ― mruknął, wzruszając barkami, pewnie nawet zdając sobie sprawę, że innego razu może nie być. Złapał go za ramię i podciągnął do siadu. Podnosząc się z kolan do kucek, wsunął ręce pod jego pachy, żeby łatwiej było mu podnieść jasnowłosego z ziemi. Już nawet nie baczył na to, czy to spodoba się Wilczurowi czy nie. Zakładał, że druga opcja była bardziej prawdopodobna, mimo że jeszcze chwilę temu pozwolił sobą szastać, jak tylko Rottweilerowi by się spodobało.
Skrzynia łupnęła cicho, gdy szanowne cztery litery albinosa wylądowały na niej. Szarooki przykucnął naprzeciw Levelu E, chwytając w ręce kolejny bandaż. Miał robić co musiał, a musiał właśnie to. Zaczął powoli okręcać bandaż dookoła poranionego brzucha.
Gdzie jeszcze?
Uważaj, bo odpowie, Ryu.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dokładnie tak.
Był przekonany o tym, że Ryan skorzysta z sytuacji, jak korzystał za każdym razem, gdy ulegle oferowano mu podobne propozycje. Choć Wilczur czuł wzbierającą w nim głęboko niechęć i zmęczenie, uparcie wmawiał sobie, że wcześniej czy później i tak musiałby mu się oddać. Wszystko po to, aby podtrzymać ich relację na obecnej wysokości, jednocześnie mając odrobinę Grimshawa. Ot, niewielki jego fragment, który równie dobrze mógł być oddany komukolwiek innemu, gdyby nie drobna niedogodność: Jace nie lubił się dzielić. Nie wtedy, gdy mógł coś zgarnąć tylko dla siebie. Przeświadczony, że Ryan wreszcie uległ, odchylił lekko głowę, zadzierając brodę ku górze i odsłaniając przecięte blizną gardło. Bierz, co twoje. Wargi Opętanego odcisnęły lodowate piętno na gorącej skórze białowłosego, u którego prawdopodobnie pierwszy raz w takiej chwili nie zawitał rozbrajający uśmiech.
Za dużo.
Drgnął lekko, w ostatniej chwili rezygnując z zaciśnięcia dłoni w pięści.
Idiotyczne, że najbardziej zawsze bolała opinia jednostki, nie całości. Stanąć przeciwko tłumowi szyderczych twarzy, przepasanych nienawiścią i kpiną było czymś, z czym każdy prędzej czy później musiał się zmierzyć. Wetknąć za pas pierwszą rzecz, jaka nada się do walki (Growlihe nie wiedział, jak wyrżnie wszystkich w pień wykałaczką, ale nie tracił nadziei!), podnieść hardo głowę i krzyknąć w to samo zbiorowisko ludzi, że jest gotowy do bitwy. Dopiero, gdy na arenę wychodził ktoś jako jednostka, nie masa i wygłaszał swoje własne zdanie, żadna broń nie była na tyle silna, by  pozbyć Jace'a emocji. Nie chodziło o zadręczanie się tym przez kolejne zimy. Liczyło się „tu i teraz”, a tu i teraz Growlithe odwrócił głowę na bok, jakby chciał się odsunąć od Grimshawa jak najdalej. Białe kosmyki rozsypały się po kartkach, przysłaniając też jego czoło i zaczerwieniony lekko policzek.
Nieco ponad przeciętnie otwarte ślepia wpatrywały się nieruchomo w eter, nie osadzając się na żadnym z przedmiotów pokoju. W pewien nieokreślony sposób miał nadzieję, że się przesłyszał. Szanować się? Zamknął usta, jakby dopiero sobie przypomniał, że nie powinny być rozchylone ani chwilę dłużej. W Desperacji? Szacunek? Naprawdę? Zmarszczył lekko brwi. Nie zgadzał się z tym. Nie dlatego, że nie chciał - podświadomie wciąż próbował wmówić sobie, że szacunek do siebie to konieczność najwyższa, ale tłumił to, ilekroć opuszczał azyl. Zgadzał się z tym więc dlatego, że świat rządził się już innymi prawami, a im bardziej zdeprawowany byłeś, tym więcej drzwi otwierało się na całą szerokość, prosząc, byś przekroczył ich próg. Zabiegając o ciebie. Ciało stało się narzędziem, a nie świątynią. Prawdopodobnie żadna dusza nie czuła się już dobrze w swojej skórze. Po co więc szacunek do cienkiej skorupy, która przysparza tyle problemów? Oczywiście zakładając, że w owych skorupach, cokolwiek się kryło. Przecież większość była zupełnie pusta.
Na chwilę obecną Growlithe niewiele się różnił od takich pozbawionych ducha opakowań. Dlatego nie sprawiał żadnych kłopotów, gdy Ryan wsunął ręce pod jego ramiona, podniósł go i siłą usadził na skrzyni. Deski zaskrzeczały przerażone nagłym ciężarem, na moment przerywając uporczywą ciszę, która ponownie została rozdarta dopiero na pytanie ciemnowłosego. Wątłe ramiona uniosły się i opadły w obojętnym geście.
- Nauczony długim doświadczeniem wiem co robić, gdy opuszcza mnie kolejna osoba... a kompletnie sobie nie radzę, jeśli ktoś chce ze mną zostać albo próbuje mnie zatrzymać. - Położył rękę na grzbiecie jego dłoni, wsuwając swoje palce, między jego, tym samym wręcz zmuszając, by wypuścił bandaż z uścisku. Naznaczony głębokimi cięciami brzuch i tak był już opatrzony. - Nigdzie - westchnął zaraz, z wyraźną nutą zrezygnowania, wreszcie racząc odpowiedzieć. Nadal łzy cisnęły mu się do oczu na samą myśl o słowach Nathaira, ale w tym momencie płacz wydawał mu się już dziwnie nie na miejscu. Obecność Ryana powoli, acz skutecznie wykorzeniała chęć doprowadzenia się do stanu, jaki z całą pewnością można nazwać zeszmaceniem. O ile w ogóle mogła tu być jeszcze mowa o godności. - Trochę mnie zaskoczyłeś - wyznał naprędce, jakby mówił tylko po to, żeby mówić. - Wiem, że nie jestem łatwym przypadkiem. I masz ze mną sporo kłopotów. - Ujął jego rękę również drugą dłonią, zaciskając na niej porozcinane palce. Przez chwilę wpatrywał się w ten lichy uścisk, przymrużając dwukolorowe oczy, które równie dobrze mogłyby być tylko wymarłymi w środku dziurami. - Ale nie prosiłem o to. Nie potrzebowałem twojej pomocy, twojej obecności, ani twojego zdania. Jeśli będę chciał, zrobię to raz jeszcze. W tym samym albo innym miejscu. Wiesz o tym. - Poprawił uchwyt, wysuwając palce spomiędzy jego palców i chwytając jego rękę bardziej... normalnie. Kwaśny uśmiech nie rozjaśnił jego twarzy, choć położył się cieniem na ustach. W tej chwili musiał wyglądać żałośnie, z ciężkim grymasem, drobnym wspomnieniem krwi po klepnięciu Ryana na policzku i zaczerwienionymi oczami. - Nie będę ci dziękował. - Uśmiech zniknął. - Spieprzyłeś. Pretensje będą mieli do ciebie, nie do mnie - warknął niespodziewanie, puszczając go i zbyt gwałtownym ruchem kładąc się na skrzyni. Rozległo się stłumione mruknięcie bólu, bo zdał sobie sprawę, że pozwolił na zbyt wiele, ale niezbyt się tym przejmował. Chwycił koc i jednym ruchem zarzucił go sobie aż po samą głowę, skutecznie kryjąc się przed wzrokiem Ryana, dokładnie tak samo, jak dzieciaki chowają się przed potworami z szaf.
Faktycznie dopadło go znużenie. Później zwalił wszystko właśnie na nie, nie chcąc przyznać się do tego, że zsunął nieco materiał starego koca, odsłaniając skrawek twarzy, tylko po to, by w ostatniej chwili przezwyciężyć wahanie. Wyciągnął rękę, którą chwycił brzeg ubrania Ryana z zadziwiającą zaciętością. Nie zdążył nic powiedzieć. Nawet powieki były zbyt ciężkie, aby dłużej mordował się z ich uchylaniem. Palce więc ledwo na moment chwyciły brzeg jego koszulki, nim ręka opadła na ziemię, a z ust Wo`olfe'a wyrwał się pierwszy, senny wydech.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

„(...) wiem co robić, gdy opuszcza mnie kolejna osoba...”
Zmarszczył brwi, choć zdawało się, że ten nieprzyjemny wyraz twarzy pojawił się na niej, gdy na swojej dłoni poczuł dotyk, tak ciepły, że doskonale kontrastował się z chłodem jego rąk. Pozwolił wytrącić sobie bandaż z rąk, jednocześnie wiodąc za nim spojrzeniem aż do samej ziemi. Wpatrywał się w niego, jakby rozważał możliwość podniesienia go. Możliwe, że nie uwierzył, że nie ma więcej ran. Wreszcie pokręcił głową w niemym zaprzeczeniu, w którym kryła się też drobna cząstka dezaprobaty. Nawet w milczeniu był w stanie skarcić go, jak dziecko, które zaczęło pchać swoje palce do kontaktu, bo wcześniejsza przestroga nie wystarczyła. W końcu nie ma nic bardziej satysfakcjonującego od zrobienia na złość surowym rodzicom, choćby za cenę życia.
W takich momentach wypadało pomówić o tym, jaki jest świat i że to nic dziwnego, że inni zwyczajnie odchodzą. Kiedy żyje się przez wieki, trzeba liczyć się z faktem, że ma to swoją cenę. Gdyby powiedział, że to spotyka każdego, wpakowałby siebie do jednego worka z innymi. Zrujnowałby tym sztukę, którą było mówienie, by nie mówić za wiele o sobie. Może powinien też wspomnieć o tym, że wciąż są inni, choć jeśli chodziło o relacje białowłosego, miał o nich blade pojęcie. Nie sądził, by którakolwiek z tych dróg załatwiła sprawę, dlatego pominął te kwestie.
Nie wyglądasz, jakbyś wiedział co robić ― zaznaczył, unosząc wzrok. Zaledwie na moment zaczepił nim o splecione dłonie, ale srebrzyste tęczówki szybko odnalazły zmarnowaną twarz białowłosego. Kolejny suchy fakt. Zanegowanie jego dotychczasowych poglądów, ale nie istniało żadne uzasadnienie, dla którego miałby zgodzić się w tej kwestii z Wilczurem. Zakorzenił w sobie przekonanie, że ta droga była brakiem wyjść, zamykaniem się na perspektywy, rzezią dla słabeuszy. Ktoś taki, jak Grimshaw, nie powinien wypowiadać się na temat stanów kompletnej rozsypki, gdy powszechnie nie wierzono, że zetknął się osobiście z tak podłą sytuacją, jednak tylko dlatego, że nie widział siebie w tej roli i nie dopuszczał do siebie myśli, że kiedykolwiek pozwoli sobie na taką bezsilność.
Odruchowo przesunął kciukiem po szorstkiej skórze ręki albinosa, zataczając na niej niewidzialne koło. Nie zawahał się przytaknąć, kiedy Wilczy wspomniał o sprawianiu kłopotów. Być może znalazło się w tym trochę złośliwości, z jaką czasem traktował wymordowanego, ale jednocześnie był pewien, że nie sprawiał ich tylko jemu i w tym momencie odpowiada też za całą resztę. Nie przyznałby tego na głos, ale bez niektórych kłopotów z pewnością byłoby nudno. Nie chodziło tu o dzisiejszą sytuację. Ciemnowłosy jak nie popierał wiary w to, że otworzenie sobie żył będzie dobrym rozwiązaniem, tak nadal trzymał się tego zdania.
Wiem ― przyznał bez ogródek, niemniej jednak powątpiewał, by taka sytuacja miała powtórzyć się w najbliższym czasie. Może za parę lat, a może nawet wcale. Jedna nieudana próba często pociągała za sobą obawę lub niechęć do kolejnych. Najwyżej zrobię to jeszcze raz. Nie powiedział tego na złość, ale w szarych oczach pojawił się jakiś dziwny błysk. Znając Jay'a, wiedziało się, że ma on nietypową manierę dbania o swoje. Jasnowłosy mógł nie dopuszczać do siebie tej myśli, ale w pewnym stopniu też przywłaszczył go sobie. To, że istniało wiele minusów należenia do niego, nie oznaczało, że pośród negatywów nie dało się dostrzec jakichś pozytywnych stron.
„Nie będę ci dziękował.”
I dobrze. Nie musisz. ― Gdyby to zrobił, Opętany nadal musiałby się martwić, że coś z nim nie w porządku. Z niezmąconym spokojem przyjął do siebie warkliwy ton i ze wprost proporcjonalnym brakiem wzruszenia przyglądał się jego poczynaniom. Przyzwyczaił się do zachowań zbliżonych do tych, które można przypisać zbuntowanemu nastolatkowi. Z szalejącymi hormonami nie wygrasz. Tak czy inaczej Rottweiler był w stanie przyjąć na siebie całą winę z tego prostego względu, że nie za bardzo przejmował się tym, co powiedzą inni. Właściwie wcale. Raz podjęta decyzja nie spotykała się z jej późniejszym żałowaniem. Gdy mówił, że wie co robi lub po prostu na takiego wyglądał, po prostu tak było.
Chciał ponieść się z kucek, ale złapany za koszulkę na moment odrzucił ten pomysł. Nie zadawał pytań, bo mimo tego, że białowłosy nic więcej nie powiedział, szatyn zrozumiał przekaz. Nigdzie się nie wybierał. Zanim uścisk stał się tylko wspomnieniem, zza zamkniętych ust szarookiego rozbrzmiało ciche „Yhm”. Później, podnosząc się, potarł twarz rękami, usiłując zetrzeć z niej zmęczenie dzisiejszym dniem. Gdy białowłosy zasnął, spokój, który zapanował, dawał złudne wrażenie, że wszystko było w porządku i nic się nie wydarzyło. Trwało to jedynie chwilę – dopóki Ryan nie przemknął spojrzeniem po ziemi, na której walały się splamione krwią kartki i reszta przyniesionych bandaży. Złapał za brzeg koszulki, miejscami odklejając ją od ciała. Wciąż lepiła się od niezakrzepniętej krwi kochanka. Ten widok nigdy nie robił na nim wrażenia, teraz też nie, ale z jakiegoś powodu nie potrafił powstrzymać się od zrzucenia z siebie zabrudzonego odzienia. Ciemne włosy znów porozwalały się we wszystkie strony, ale zamiast przejmować się ich ułożeniem, rozmasował kark, w którym skumulował się tępy ból, o który – bardziej niż wysiłek sam w sobie – przyprawił go ciężar dzisiejszego dnia. Szary podkoszulek wylądował pomięty na ziemi. Szarooki przez krótki czas przyglądał się porozrzucanym rysunkom, jakby to one miały odpowiedzieć mu na wszystkie pytania, ale nie był zaskoczony, gdy okazały się zupełnie nieme. Nie wspominał najlepiej ich ostatniej nocy, o czym przypomniał sobie, gdy ponownie skupił uwagę na okrytym kocem młodzieńcu. Miał nadzieję, że zmęczenie dało mu w kość do tego stopnia, że podczas snu nie poruszy się nawet o milimetr z tego względu, że szatyn zdecydował się zająć miejsce obok. Podniósł jego rękę z ziemi i przesunął go ostrożnie pod samą ścianę, mając nieodparte wrażenie, że Growlithe nie wstałby teraz nawet, gdyby przywalił mu cegłą prosto w twarz (nie, żeby planował to zrobić). Usiadłszy na brzegu, zrzucił z siebie buty, które z głuchym hukiem opadły na podłoże, wzniecając przy tym niewielki tuman kurzu.
Grimshaw bez większych przeszkód ułożył się obok na boku, kładąc głowę na ramieniu. Skrzynia nie należała do najwygodniejszych legowisk, ale wybór między nią a podłogą był oczywisty. Mimowolnie wyciągnął rękę, by zatopić palce w miękkich, białych kosmykach. Opuszkami zawędrował aż za ucho Wilka. Paznokciami kilkakrotnie przesunął po cienkiej warstwie skóry, czyniąc z tego gestu pieszczotę, za którą szalał niejeden... pies.
Odsunąwszy od niego rękę, obserwował jak cienie lekko falują na ścianie, nieudolnie próbując pożreć słaby blask rzucany przez świecę. Przypominało to dziecięcą przepychankę – gdy jeden napierał, drugi odpierał atak i tak w kółko. Żadne z nich nie robiło większych postępów. Do czasu. Za plecami mężczyzny wyrosło kilka cienkich wiązek cieni, które przyozdobiły ścianę dodatkowymi motywami, by potem rzucić się na płomień, jak węże, które natrafiły na bezbronną mysz. Zdusiły ogień w swoim śmiertelnym uścisku.
Zapanowała ciemność.
Zamknął oczy.
Sen nie nadszedł.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jak zawsze zasnął prędko, ale budził się średnio co godzinę. Nagle otwierał oczy, ze świstem nabierając powietrza do płuc. Klatka piersiowa podnosiła się do góry i opadała dopiero po chwili, w momencie, gdy ciało wreszcie się uspokajało. Niespodziewane pobudki z jednorazowym drgnięciem, potem rozszalałe spojrzenie biegające po pokoju - tak to właśnie wyglądało. Growlithe marszczył wtedy brwi i znów zamykał powieki, szybko wracając do stanu, prawidłowo sformułowanego jako coś pomiędzy snem a jawą. Nic dziwnego, że budził się z czarnymi worami pod oczami, prawie nie różniąc się od baseta, skoro koszmary nie przestawały przemykać się do krain, w jakie odpływał, tuż po zatrzaśnięciu powiek. Nawet teraz, po kolejnym brutalnym wybudzeniu, rozszalałym spojrzeniem zlustrował to co miał przed nosem - a była ta naga pierś Grimshawa - i natychmiast zamarzył, żeby raz jeszcze odciąć się od rzeczywistości. Ale nie tak, jak działo się to teraz. Chciał usnąć, jak usypiał, gdy był człowiekiem. Spokojnie.
- Nie za wygodnie? - mruknął sennie, podnosząc wzrok na twarz Ryana mechanicznym ruchem - jak stetoskop, tak on wzniósł oczy ku niemu. Nie poczekał jednak na odpowiedź. Wraz z tym pytaniem powieki same się zamknęły, a spomiędzy rozciętych warg Jace'a wyrwał się podłużny, niezidentyfikowany dźwięk, przypominający mieszankę pomruku i warknięcia.
„Spał” długo, choć niewygodnie i nietrwale, z nosem utkwionym w zagłębieniu szyi ciemnowłosego i z wilczymi uszami co jakiś czas drgającymi nieco i ocierającymi się o jego policzek i brodę. Miękka sierść dotykała skóry Opętanego za każdym razem, gdy za drzwiami pokoju przechodziła czyjaś nienazwana postać. Często bywało, że w nocy zwierzęce atrybuty pojawiały się jakby znikąd, wzmacniając zmysły Growlithe'a, które bez tego, w czasie letargu, były mocno przytępione. Dla szczególnej ostrożności z której nie zrezygnował mimo tego, że grube, nieregularne kreski na nadgarstkach świadczyły o wyzbyciu się jakichkolwiek konieczności zachowania bezpieczeństwa. Najwidoczniej faktycznie trudno wyzbyć się starych, głupich nawyków.
(...)
Podczas gdy na dworze zawył ostry wiatr, niosąc pojedyncze szczeknięcie wilka wschodniego, Growlithe na dobre zrezygnował z odpoczynku, dziesiętny raz wyrwany z niego bolesnym uderzeniem. Ciało znów drgnęło, a usta zacisnęły się w wąską linię, zatrzymując krzyk jeszcze w gardle. Chybaby sobie nie wybaczył, gdyby Ryan był zmuszony do usłyszenia wrzasku, jaki z pewnością można określić przymiotnikiem „przerażony”. Tym bardziej, że Wilczur wiedział o przypadłości drugiego Wymordowanego i szczerze powątpiewał, że ten choćby zmrużył oko, w czasie tych kilku potężnych godzin. Pod tym kątem był zadowolony, że nauczył się hamować nawet niespodziewane odruchy, wynikające z widzimisię jego podświadomości.
Pod dłonią czuł spokojne bicie serca, nawet mimo tego, że paznokcie wsunęły się w skórę Opętanego. Pewnie wtedy, gdy ponownie się wystraszył... W ogóle to zabawne, że się bał. Chyba nawet bardziej, niż gdyby był sam, otoczony zmorami, które kojarzył i znał od wieków. Przyszło mu ponownie znaleźć się bardzo blisko szarookiego, bez konieczności nadwyrężania swoich dolnych partii ciała. W pewien niewytłumaczalny sposób było mu z tym po prostu dziwnie. I to dziwnie do tego stopnia, że czuł się zaniepokojony. Powolnym, wręcz ostrożnym ruchem zsunął nieco dłoń, przyglądając się w milczeniu pozostawionym rankom. Zdążyły przybrać naokoło czerwieńszej barwy, ale zarejestrował jeszcze sennym wzrokiem: nie zrobił mu żadnej krzywdy. Nie dało się tego nawet nazwać zadrapaniem - za uno momento wszystko wróci do normy. Musiał być zresztą bardzo zmęczony, skoro chwilę później Ryan mógł poczuć w tych okolicach wargi Wymordowanego, pozostawiające na zaczerwienieniu szorstkie wspomnienie pocałunku. Dosłownie zaraz się odsunął i...
- O kurwa... o Boże... o kurwa... ― Podniósł się na zgiętym łokciu, od razu wydając z siebie serię informacji. Zaskakujące, jak jego pokój nagle zrobił się obszerny. Nie dość, że zmieścił dwie kurwy, to jeszcze Boga w czystej postaci. - Piecze jak skurwysyn... ― Dodał zaraz, z ustami wygiętymi w podkówkę i mocno zamkniętymi powiekami. Wyglądał jak ktoś, kto dostał żelazkiem w mało przyzwoite miejsce (głowę, piszczel, zero skojarzeń) i teraz zmagał się z bólem, rozgałęziającym się we wszystkich kierunkach. Nikt nie powinien się dziwić tej reakcji, a wielu miałoby ochotę wypowiedzieć wręcz wymykające się z gardła zdanie pokroju: „a nie mówiłem?” Jasne, że Jace nie był zaskoczony pieczeniem, ale to i tak nie pozwoliło mu siedzieć cicho. Co więcej: czuł się w obowiązku poinformować wszystkie stworzenia na Niebie i Ziemi, że oto król i władca zniżył się do rangi emerytowanego hydraulika, który nawet wstać z łóżka nie potrafi.
Po cichym huknięciu, jakie zwiastowało ponowne położenie się Growlithe'a na skrzyni, z policzkiem silnie wtulonym w chropowatą powierzchnię starych desek, rozległo się zaraz marudne warknięcie. Palce zawędrowały do rozoranego ramienia, dotykając opuszkami wypukłych ran. Nawet jeśli był Wymordowanym, jego możliwości regeneracyjne były dość ograniczone. Już od paru dni czuł wzmagający się nie wiadomo jak bardzo apetyt, ale nie wampiryzm był teraz tym, co go najbardziej denerwowało.
Przestań się wiecznie gapić ― burknął pod nosem uziemiony, zerkając na Ryana groźnie spod byka. ― Nie przypominam sobie, żebym prosił o audiencje w cztery oczy. Co ty tu jeszcze robisz? ― Chłodny, wręcz oskarżycielski ton głosu wypełnił skrawek pomieszczenia, bezpretensjonalnie trafiając do uszu ciemnowłosego. Najwidoczniej zaspanie wciąż trzymało się Wilczura, a stan, jaki przed chwilą reprezentował ― cichy, jakby w letargu ― nagle rozprysnął się, ustępując miejsca wzmacnianemu zirytowaniu. Nie rozumiał o co mu znowu chodziło. To chyba jasne, że nie życzył sobie jego towarzystwa? ― Cholerny rzep. Trzeba cię w końcu uwiązać do drzewa rosnącego na zadupiu. Myślisz, że nie znam Desperacji? ― Głos był ― przede wszystkim ― zmęczony, dość słaby, jak na Growlithe'a. Wydawało się nawet, że nie mógł przybrać na sile, mimo jakichkolwiek starań. To też powodowało drgnięcie brwi u białowłosego. ― Będziesz mnie błagać o litość ― zapewnił, z trudem odwracając twarz ku Ryanowi. ― Tylko... ― W tej chwili twarz znów wykrzywiła się w paskudnym grymasie, przez co jego gęba wyglądała jeszcze mniej atrakcyjnie niż zazwyczaj. Kolejna próba napięcia mięśni i wykorzystania ich chociażby do podniesienia się do siadu, skończyła się czymś, co Growlithe bez negocjacji nazwałby „paraliżem”. ― Tylko daj mi z pięć minut. Pograj sobie w gry czy coś. ― Zabrał rękę i położył ją na zbitych deskach chcąc się podnieść, choć wyglądało to jak marna próba zrobienia pompki.
Syknął nagle, gdy postanowił w heroicznym akcie przewrócić się na plecy (sic!). Jeszcze gorzej, że poczuł się jak zwycięzca, co pokazywało go w dość marnym świetle, skoro zwykle skakał z dachu na dach i robił salta w powietrzu, dotykając nogami nosa. Teraz nawet tak marny sukces okazał się dla niego powodem do skakania pod sam sufit. Oczywiście, gdyby tylko jeszcze mógł się normalnie poruszać, bez konieczności prezentowania nowej serii „I ty krzyw się po grejpfrucie!”
Poważnie.
Moment, kiedy usiadł, był równie przełomowy, co Neil Armstrong robiący krok na Księżycu. Czarne uszy skuliły się przylegając ściśle do czaszki, gdy Growlithe (wsparty z tyłu rękoma) lustrował zbitym wzrokiem wystające spod koca nogi. Skóra prezentowała się okropnie. Fioletowo-żółto-zielono-czerwona, od nadmiaru zaschniętej krwi, ran i siniaków. Kącik ust mimowolnie uniósł się ku górze w beznadziejnej kopii uśmiechu, gdy przechylał głowę na bok i spojrzał na Ryana.
Trochę jak zebra, co?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 19 Previous  1, 2, 3, 4 ... 11 ... 19  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach