Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Mgła stawała się coraz gęstsza. Osadzała się grubymi kłębami na szpiczastych, prawie wyłysiałych gałęziach, niczym puszysta wata cukrowa. Nawet księżyc na te okazje przyjął kształt okrągłego pączka, którego jasność odznaczała się delikatną, srebrną, zewnętrzną poświata. Czy przeszkadzał Sorze chłód wszechobecnego krajobrazu? Wydawał się go nawet nie odczuwać, choć granica opalonego kołnierzyka na jego karku, odznaczała się wyraźną gęsią skórka.
[...] Nikogo takiego nie miałem. Jesteś pierwszy, Sora.
  Nastąpiła długa cisza. W każdym razie wydawała się długa, choć w rzeczywistości nie mogła trwać więcej niż kilka sekund. W tym czasie Sora usłyszał wiatr przeciskający się miedzy źdźbłami trawy, wodę kapiąca z jego włosów i bicie własnego serca — miał wrażenie, że to ostatnie dochodzi z jego gardła i uszu, a nie z klatki piersiowej.
  Rozprostował ramię raz jeszcze i z namacaną uwagą zlustrował sylwetkę swojego kompana zbrodni. Mogło się wydawać, że jego wzrok przeszywał na wskroś — ciemne, zwężone źrenice w towarzystwie głębokiego turkusu poruszały się rozważnie po ustach różowowłosego, płynąc wśród wypowiadanych słów. Pomimo delikatnego, chłopięcego wyglądu, w oczach Sory wydawało się kryć coś znacznie większego. Czy był to niespokojny błysk, ukryty w ciekawskim spojrzeniu, czy może ponury cień gdzieś u dołu źrenicy, kto wie? Ale w jego niebieskich tęczówkach było coś niespokojnego, coś na co spoglądało się z pełnym zaufaniem, nie spodziewając się kiedy niewidzialne macki spętają swą ofiarę i pociągnął w dół, w mroczne głębiny nicości. A może to tylko ułudne wrażenie, które odzwierciedlało jego łobuzerski charakter? Kto wie.
  — Niezły z ciebie farciarz. Moi zrobiliby mi burę, gdybym nie wrócił na noc do domu. Czasem jest mi na rękę to, że mnie nie kontrolują, ale ich chory system wartości czasem doprowadza mnie do mdłości — mówił ze słabym akcentem, lecz mimo to był nieznośnie poprawny i usztywniony jak lokaj w czarnej liberii. Jego rezerwa stawała się czasem częścią denerwującego wydźwięku, a uśmieszek zamkniętymi i zaryglowanymi drzwiami.
  Gdzieś w oddali słyszał ciche podstępne odgłosy — delikatny szelest jodłowych szpilek, suchy trzask świerkowej gałązki, chrzest krzaków. Wszystkie te odgłosy niemal zupełnie zagłuszał szum zerwanego wiatr wśród iglastych drzew.
  Uśmiechnął się ponuro i podjął przerwany watek.
  — Lepiej jak na dzisiejszą noc nie wrócę do domu. Więc jeśli i ty nie masz tego obowiązku...
  —… nie potrafię pływać.
  Nie odpowiedział. Poczucie zdziwienia tym, co usłyszał, zniknęło, a próżnie wypełnił niezwykły, osobisty magnetyzm tego chłopaka. Sora nigdy w życiu nie odczuwał tak potężnej, surowej więzi. Nie było w niej nic nadnaturalnego, to jednak słowo surowa opisywało ją wręcz doskonale. Czy to przez dominującą wyższość nad jego sekretami?
  — Mam zamiar dać ci jedyną, niepowtarzalną okazję zanurzenia się w tym bajorze — oznajmił luzacko. Podniósł ponad srebrzystą taflę chłopięca dłoń. — Jest płytko i jestem obok.
  Parsknął. Przez moment wyobraził sobie Nathaira w dmuchanych poduszkach, zaczepionych o jego chude ramiona.
Wystarczy, rozległ się głos w jego głowie. Wystarczy. Wracaj do domu, co ty robisz?
  Tylko, że nie taki był plan. Plan zakładał, że zostanie tu dłużej, i że nie wróci do domu. Plan zakładał, że spędzi tu całą noc. Plan oparty był na mądrościach Sory, które spisałby nawet krwią.
  — Jeśli wejdziesz, pokaże ci co robi się z miejscami, które należą do kogoś.
  Szeroki, wąski uśmiech wciąż ozdabiał jego szczękę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Blady uśmiech przeciął jego oblicze, kiedy słuchał Sorę. To chyba było już naturalną rzeczą, że każdy z nas pożądał tego, co posiadał ktoś inny. Sora czasami miał dość swoich rodziców i pragnął wolności, niezależności, zerwać wiążącą go smycz. Przykładem chociażby był jawny bunt przeciwko nim w postaci ich wspólnej, małej ucieczki. Nathair natomiast tęsknie spoglądał na rodziny przechadzające się ogrodami Edenu. Pragnął zaznać matczynego ciepła i wsparcia ojca. Pomimo różnic, jakie ich dzieliły, a było ich sporo, w tej jednej chwili jasnowłosemu zdawało się, że idealnie się wypełniają. Jak dwie wybrakowane połówki, które po scaleniu stawały się jednością.
Ale ich masz. – powiedział cicho I uniósł spojrzenie na Sorę. – Jak chcesz, możesz u mnie nocować. Nathaniel nie będzie miał nic przeciwko. No i… nigdy nikt u mnie nie nocował. Bądź pierwszy. – dodał już nieco bardziej rozluźniony, czując wewnętrzną ekscytację na samą myśl spędzenia wspólnej nocy z kimś innym. Co prawda nie miał pojęcia co się wtedy dzieje, ale wielokrotnie był świadkiem rozmów pomiędzy innymi aniołami, którzy podnieceni zdawali relacje ze wspólnych „piżama party”. Wydawały się naprawdę…. Fajne i zabawne.
Z rozmyśleń wyrwał go melodyjny głos drugiego anioła.
Zaskakujące, że go nie wyśmiał. Nathair był pewien, że na informację o braku umiejętności pływania, pierwsze co zrobi, to parsknie głośnym śmiechem. A jednak to nie nastąpiło, co totalnie kupiło młodego Heathera. Serce przyspieszyło, a na policzkach pojawił się dziki rumieniec skryty przez mrok nocy. Nawet światło księżyca nie było w stanie go zdemaskować w tym momencie. Jakby cała natura stanęła po jego stronie.
Zawahał się, wpatrując się w wyciągniętą w jego stronę dłoń, z której pojedyncze krople wody ginęły w stawie. To nie tak, że nie ufał Sorze, bo dziwnie, ale potrafił obdarzyć go zaufaniem, nawet w kwestii jego życia. Ale mięśnie wydawały się sparaliżowane i zbuntowane, nie chcące z nim w żaden sposób współpracować.
Sekund mijały, dłużyły się i wyciągały w czasie, a wszystko dookoła zdawało się umrzeć lub zatrzymać. Nathair zamknął na moment oczy, próbując przystopować szybsze bicie serca i ustabilizować oddech. Nie ma czego się bać, nie ma czego się bać, powtarzał sobie jak jakąś mantrę….
…. [i]plusk[i]
Odepchnął się wskakując do wody, zaciskając z całej siły powieki, aż zobaczył pod nimi białe plamki. Instynktownie, może nawet z lekką dozą paniki, złapał dłoń Sory i przylgnął do niego mocno, jak wystraszone zwierzę, które właśnie spotkało drapieżnika i już wiedziało, że jego życie zakończy się w najbliższych minutach. Chłód wody poniekąd go otrzeźwił, ale też i sparaliżował, mięśnie napięły się, a skórę „przyozdobiła” gęsia skórka. Paradoksalnie, oddech stał się jeszcze bardziej narwany i urywany, i dopiero po chwili jasnowłosy pozwolił sobie na uchylenie jednej powieki.
Utopiłem się już? – zapytał cicho, powoli unosząc głowę, by się rozejrzeć, aczkolwiek nadal nie odsuwał się od drugiego anioła, jakby w obawie, że kiedy tylko to zrobi, to zniknie po wzburzoną taflą wody. Ale pozwolił sobie na odwrócenie głowy tak, by móc spojrzeć w turkusowe oczy.
C-co się robi z takimi miejscami? – cichutki szept przedarł się przez gardło i zmieszał z wiatrem, który poruszył drzewami. Nie było jednak zimno. Wręcz przeciwnie. Wydawało się, że z każdą kolejną chwilą jest coraz cieplej.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Ale chociaż ich masz.
  Namacalna, choć ukryta pod kolejnymi słowami gorycz w ustach chłopaka, spowodowała, że Sora niespokojnie poprawił się w bajorze, znieruchomiał i skrępowany wzrok wlepił w drzewa za plecami Nathaira. Fascynacja bruneta stawała się niebezpiecznie zachłanna. Chciał ją kontrolować, ale ilekroć próbował odwieść swoje myśli od tamtych krwawych wydarzeń — o których mówił  każdy — one wracały ze zdwojoną siłą. Tak bardzo pragnął znać prawdę? Wersję, która nie była mówiona z ust do ust jak fałsz przelewany od naczynia do naczynia? Wersję, która prawdopodobnie usłyszy tylko on?

Myślicie, że czemu przeżył...? — Usłyszał kiedyś podczas zajęć sportowych, pewnego letniego dnia.
  — Bo odgórnie miał stać się ofiarą wytykaną palcem? — Azel założył łokieć za głowę i zaczął się rozciągać. Spojrzał na resztę i zrobił niewinną minę. — Nie no. Przeżył, bo pewnie był ku temu cel. Nie wiadomo jakie zwichrowane geny w nim tkwią.
  — A co, myślisz, że ktoś by go w ogóle chciał? — wtrącił się Anades blondyn o niebieskich oczach.
  — Nie jest taki zł---
  — Azel teraz twoja kolej. — Wychowawca od zajęć sportowych wymownie  wpatrywał się w mała grupkę uczniaków ścieśnionych ciasno przy sobie niczym Eskimosi, kulący się przy małym pomarańczowym płomieniu. Ale wtedy jeden z nich klepnął mocno Azela w plecy wypychając z gromady plemienia.
  — Pobiegnij ładnie, to może zwróci na ciebie uwagę. — To powiedział Sora z szerokim szelmowskim uśmiechem, pokazując zęby.


  Kiedy teraz o tym myślał wstydził się swoich słów. Kiedyś kiedy nie znał Nathaira chętnie ulegał opowieścią o tym jaki jest i jak żyje. Nie zastanawiał się czy to bujda czy nie. Po prostu w to brnął. Trzymając się z Azelem, Erikiem i Gabrielem czuł się bezpiecznie. Erik był starszy, Azel popularny i lubiany w strefie uczniów. Będąc w ich towarzystwie miał wrażenie przynależności do czegoś ważnego. Błyszczał w ich tle. Czyż nie z tego właśnie powodu znajdował się teraz na polanie — by ukoić zraniona dumę? Nie po to, żeby zatroszczyć się o Nathaira, lecz o samego siebie? Czym różnił się od Azela, który korzystał na nieszczęściu drugiego? Cokolwiek można byłoby powiedzieć o Azelu, był on — w porównaniu do niego — przynajmniej szczery.
  Ta krótka chwila spowodowała, że uchylił wargi pragnąc zrzucić z siebie cały bagaż ciążących emocji. Usta zdarzały mu szybko zaciśnięte w linie. Nie powinien tu być. Jak to się stało, ze się tu znalazł? Ciągle istniało wyjście. Jednak dziwna wewnętrzną siła powstrzymywała go od słów, które zatrzymywały się w jego przełyku w ukrywanych sylabach. Strach przed utrata kogoś, kogo wydawał się polubić.
  Dopiero kiedy Nathair pochwycił jego rękę poczuł się spokojny — jak w domu, choć różowowłosy chłopak miał najmniej o nim wiedzieć. Przez moment sądził, że prędzej wyszarpie go z wody niż sam zdecyduje się w niej zaniżyć, dlatego zaskoczył się widząc jak jego chuda sylwetka wchodzi w głębiny. Nie minęła chwila, kiedy Nathaira znalazł się tuż przed nim, a wiszący srebrny rogal księżyca podkreślał ich ciała na migoczącej tafli jeziora.
  — Nocować? — wydusił z opóźnieniem, ledwie potrafiąc powiedzieć coś więcej. Wpatrywał się w jego uchylone oko, skwaszona minę i sztywna sylwetkę jakiś czas, a potem parsknął, ukrywając dotychczasowe zmartwienia pod delikatnym wykrzywionym uśmiechem. — Jesteś pewny, że nie będzie mieć nic przeciwko? I.. Spokojnie.
  Powiedział widząc jak ten nadal stoi pośrodku jeziora spięty i zesztywniały.
  — Trzymam cię. — Złapał chłopaka za nadgarstek. Brew uniosła się delikatnie ku górze. — Nigdy nie pływałeś?
A co cie to interesuje jak i tak jesteś zakłamaną szują?
  Potrząsnął głową odganiając myśli, których na ten moment pragnął się pozbyć. Zastygł trzymając chłopaka w stalowym uścisku, jakby był sztandarem.
Nie jestem.
  Jego wzrok spoczął na odstającym kamieniu, dokładnie na tym, na którym wcześniej siedział anioł. Skalna formacja tworzyła pewnego rodzaju schron. Wisiała kilkanaście centymetrów nad błękitna taflą wodnego oczka.
  — Chcesz wiedzieć? — Spojrzał poważnie w oczy Nathaira, ściszając głos jakby otaczał ich tłum gapiów. — Chodź.
  Zatrzymali się dopiero przed podwyższeniem. Schylił się, sięgnął ręką w wodę i wyciągnął z piasku wykrzywiony kawałek kamienia. A potem wbił ostrą cześć odłamka w szarą, skalną powierzchnię na której z każdą chwilą formował się wgłębiony ślad. Zaskoczył się, że materiał był tak podatny na zmianę.
  Dopiero gdy skończył obrócił się i uśmiechnął do Nathaira.
  — I jak?
  Rzucił odsłaniając ramieniem krzywy, wyryty napis:

Nathair
&
Sora

  — Zostało to formalnie zaakceptowane. Nikt tego nie poważy.
  Parsknął i przyjrzał się chłopakowi, czując jak zaczyna zawiewać chłodny wiatr. Na krótką chwilę uniósł głowę i spojrzał w niebo jakby chciał zbadać jego przyczynę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dziwne.
Cholernie dziwne, ale nie bał się. Nie bał się stać w wodzie kiedy czuł bliskość Sory. Jego obecność dawała mu poczucie dziwnego, nieokreślonego bezpieczeństwa i spokoju, który tak usilnie poszukiwał przez te wszystkie lata. Był jak bezpieczna przystań. Nie chciał wypuścić go ze swoich dłoni, chciał zatrzymać przy sobie, teraz, jutro, pojutrze, na zawsze. Jego drobne ciało powoli zaczynało się przyzwyczajać, uspokajać, serce zwalniało, oddech był spokojny. I chociaż miał wrażenie, że sam mógłby ustać, to jednak nie chciał się odsunąć od Sory. Jego podświadomość w złośliwy sposób szeptała, że gdy tylko to zrobił, gdy tylko wypuści go z pomiędzy swoich palców – strach powróci.
Nie będzie. – odparł cicho, nieco zachrypniętym głosem i uśmiechnął się, kręcąc przy tym głową. – Nie. Jak miałem dziesięć lat, Nathaniel wrzucił mnie do stawu jak kamień w nadziei, że wypłynę na powierzchnię, jak kaczka. Ale zacząłem się topić, od tamtej pory wolę trzymać się z daleka od zbiorników wody. – parsknął cicho na to nieprzyjemne wspomnienie. Nie było co ukrywać, że jego aktualny opiekun sprawił, że Nathair nabawił się traumy zapewne do końca swojego życia i raczej mało prawdopodobne, że kiedykolwiek nauczy się pływać. Zresztą, jakby na to nie patrzeć, to niebo do niego należało, nie woda. Miał skrzydła i pióra a nie ogon i łuski. Latał, a nie pływał. Pływanie zostawmy rybom i im podobnym.
Nie protestował, kiedy chłopak pociągnął go pod głaz, szczerze zainteresowany jego pomysłem. A z każdym kolejnym jego ruchem, oczy jasnowłosego rozszerzały się a na policzkach pojawiał się rumieniec ekscytacji. Sam nigdy by na to nie wpadł, choć z pozoru pomysł wydawał się prosty, wręcz sztampowy. Ale właśnie to sprawiło, że ich znajomość, spotkanie, stało się żywe. Ze zwykłego marzenia sennego, przeistoczyło się to w coś żywego, prawdziwego, cudownego.
Sora! – powiedział cicho Nathair, a w jego oczach pojawił się błysk radości I czegoś jeszcze, czegoś, czego sam nie potrafił określić. Turkusowego tęczówki chłopaka zdawały się iskrzyć na tle pół mroku rozświetlanego przez czyste światło księżyca. Ten widok, nadmiar emocji wywołał w ciele jasnowłosego uczucie przyjemnego ciepła, które rozlało się po całym jego ciele. Drgnął lekko, jakby się nad czymś zawahał. Bo w istocie tak było.
Z-zimno. Chodź, wyjdziemy. – powiedział szybko, może nawet za szybko, ale poczuł dziwne speszenie na myśli, które nagle zawitały w jego głowie. Złapał za dłoń chłopaka i pociągnął go bliżej brzegu, starając się uważnie stawiać nogi, upewniając się, że dno faktycznie jest pod jego stopami. Złapał za głaz i podciągnął się, wychodząc z wody. Dreptając niemal w miejscu i drżąc od zimna, złapał za bluzę i pospiesznie zaczął ją wciągać na siebie.
Zimno, zimno, zimno. – mamrotał pod nosem, chociaż ciepło materiału było wyjątkowo przyjemne I zadziałała właściwie od razu. Przysiadł na krawędzi kamienia, podciągając nogi nieco pod siebie i klepnął obok, by Sora usiadł. Odczekał chwile i uśmiechnął się lekko, przenosząc spojrzenie na taflę wody.
To, co o mnie mówią… to poniekąd prawda. – powiedział cicho, choć zdawało się, że to tylko szelest wiatru.
Mój ojciec… mój ojciec był dowódcą zastępu. Dumny, odważny, silny. Może właśnie dlatego jedyne, co pamiętam, to… jego wzrok. Pełen nienawiści. Tylko to pamiętam. Ale moja mama… moja mama była inna. Kochała mnie. Pamiętam jej zapach i ciepło, jakim mnie otaczała. Jej głos, kiedy śpiewała i dotyk. Nie pamiętam jej twarzy, chociaż wiem, że miała łagodny uśmiech. – uśmiechnął się do siebie, kiedy ją wspominał. Zawsze dobrze o niej mówił, bo zawsze w trudnych chwilach przypominał sobie jej osobę. Była dla niego ważna i wiedział, że on był dla niej najcenniejszy. – Wtedy… miałem tylko cztery lata. Nie rozumiałem co się dzieje. Byliśmy w kuchni. A potem ojciec wpadł i bardzo krzyczał. Skuliłem się pod ścianą, nic nie rozumiałem. Pamiętam, że po chwili usłyszałem krzyk mamy i zobaczyłem krew. To był jedyny moment, kiedy pamiętam jej oczy. Jak gasło w nich życie. Patrzyła wtedy na mnie. – zacisnął mimochodem palce na materiale bluzy, wielokrotnie wracając wspomnieniami do tamtego momentu. Pamiętał to doskonale, mimo uciekających lat. Pamiętał wszystko. Zapach krwi, krzyki, słowa.
Ojciec kucnął przede mną I dotknął dłonią mojego policzka. Wtedy… wtedy, cholera jasna, po raz pierwszy nie patrzył na mnie z nienawiścią. A raczej… ze smutkiem? Płakał. – przesunął swoimi opuszkami po policzku, gdzie czasami zdawało mu się, że nadal czuje jego dotyk, pulsowanie. – ”Nigdy nie zakochuj się. Nie kochaj. Przynosi to ze sobą tylko cierpienie, rozczarowanie i ból, Nathair. Nie kochaj.” To jego słowa, których chyba nigdy nie pozbędę się ze swojej głowy. A potem wbił nóż w swoje gardło i je rozszarpał. – odchylił się nieco do tyłu, przymykając oczy. Wiatr delikatnie smagał jego twarz, ale było to zaskakująco przyjemne uczucie. – Nim nas znaleźli, minęły dwa dni. A ja nie umiałem ruszyć się z miejsca, więc tam siedziałem i wpatrywałem się w nich. Potem Nathaniel mnie zabrał do siebie. I tak stałem się synem Upadłego. Kto wie… może mam to w genach. Może w przyszłości też mi odbije? I stanę się Upadłym? Ale dziwne. Zaskakująco dobrze rozmawia mi się z tobą. I czuję cholerną ulgę. Jakbym zrzucił z siebie ciężar. Może właśnie tak jest. – przechylił głowę w jego stronę i uśmiechnął się. To było dziwne. Znał Sorę zaskakująco krótko, a mimo to miał wrażenie, jakby znali się od dawna. Jakby wiedzieli o sobie wszystko. Przy nim mógł być sobą, mógł… zrzucić z siebie każdy ciężar i balast. Był pierwszą osobą, której mógł się wygadać. Pierwszą osobą, przed którą mógł się otworzyć.
Naprawdę cieszę się, że cię poznałem, Sora. Dziękuję, że…. Jesteś. – a potem był impuls.
Bezwiednie przechylił się w jego stronę i przytulił swoje chłodne wargi do jego, czując ich pulsujące ciepło i zaskakującą miękkość. Nie wiedział czemu to zrobił. Po prostu. Był to impuls, instynkt, który nim kierował. I choć było to niewinne, trwało zaledwie parę chwil, to jednak smak ust Sory pozostał. Odsunął się z lekką niechęcią i speszeniem oraz zażenowaniem, ale nie żałując tego, co zrobił.
Naprawdę dziękuję.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Kiedy podciągnął się na płytki występ skalny, usiadł tuż obok niego i wsłuchał się w tę historię, poczuł ból. Miał wrażenie, że słyszy bębny dudniące pośród ciemnych, niskich wzgórz. Ale potem wiatr zmienił kierunek i zapadła cisza. Ziarniste powietrze. Którego smak nigdy nie ginął w ustach. Siedzieli w mroku jak księżycowe kwiaty. Mokre i zamarznięte ciała, pokryte wilgotnymi ubraniami. Na granicy lasu krzewy wychodzące spod baldachimu seledynowych liści. Zarośnięte drzewa, silne i żywe, nieustraszone zerwanej wichurze.
  Wreszcie odsłoniła wszelka kruchość. Zaniechane problemy rozsądku zamiecione pod nicość i mrok.
  Przeciął go cień Nathaira. Sora nie poruszył się; wciąż żywe oczy wyłapywały słów, które malowały się na jego ustach. Nie poruszył się nawet wtedy, kiedy ten nachylony już zbyt blisko dotknął jego ust. Chwile. Podchwycone na parę sekund przez szalejący, mroczny wiatr. Zatrzymane na moment, gdzieś w powietrzu, zawieszone w przezroczystym pudełku. A potem rozsiewane dalej, być może na zachód, bo tam właśnie zmierzał chłodny zefir.
  Wyciągnął rękę w momencie, gdy ten zaczął się już odsuwać. Zatrzymać chwilę. Chwilę, która już dawno minęła.
  — Dziękuje.
  Szczupłe palce Sory zacisnęły się na wątłym nadgarstku chłopaka. Krew dudniła mu w głowie; miał wrażenie, że palce u jego rąk podążają jej rytmem. Wciąż czuł mrowienie zakończeń nerwowych,  które niechętnie pragnęły wrócić do poprzedniego stanu. Siedział tak sparaliżowany, oblany ledwie widocznym rumieńcem z sercem bijącym jak po szybkim biegu."Czy on też to czuł?". Patrząc w jego oczy nie był pewien.
  — Jestem tu, bo chce być. To nie powód do dziękowania — Dopiero zrozumiawszy co powiedział, poczuł mdląca odrazę do samego siebie. — Twoja przeszłość to piętno, które pozostawił po sobie ojciec. Nikt nie zasługuje na tyle cierpienia z powodu błędów swoich rodziców.
  "Nigdy się nie zakochuj, miłość boli". Spojrzał w bok na kołyszące się drzewa, jakby chciał wyprzeć z umysłu tą nagłą niechcianą myśl. Ale co w tym świecie tak naprawdę nie boli? Brak podejmowanego ryzyka?
  Lodowate opuszki palców chłopaka przesunęły się z nadgarstka do wnętrza jego dłoni splatając ich ręce. Stanie w miejscu i patrzenie, jak niewykorzystane okazje spełniają się w blasku? To porażki boimy się najbardziej.
  Podnosząc się, wciąż trzymając go za rękę, spojrzał w stronę zagęszczonego poszycia, jakby pragnął z jego mroku usłyszeć aprobatę do swoich myśli. A potem obrócił głowę, spojrzał na Nathaira. Uśmiechnął się lekko, może trochę zbyt nieśmiałe, bo jego wzrok instynktownie skupił się na zimnych zamarzniętych wargach.
  — Wiec, co? Kto ostatni ten śpi na podłodze?
  Parsknął cicho i nim Nathaira zdążył cokolwiek odpowiedzieć, ten szarpnął jego ciałem, ciągnąć za sobą. Puścił go dopiero gdy oboje przekroczyli ukorzeniony grunt.


❋❋❋

  Przebiegli chyba z milę, kiedy postanowili zwolnić. Sora krzyczał coś za Nathairem i podśmiewał się w ciemności. Dzień jeszcze się nie skończył i oboje mieli okazję jeszcze z niego skorzystać. Sora odchylił głowę i ujrzał  srebrne gwiazdy na czarniejącym niebie. Nigdy dotąd  widok rozgwieżdżonego nieba nie wywarł w nim tak wielkiego zadowolenia.
  W końcu dotarli do jego domu.
  Zziajani przystanęli na pustym polu oświetlonym wyłącznie blaskiem księżyca. Sora wyprostował się i obrócił w stronę chłopaka, najwidoczniej chcąc coś powiedzieć, ale dźwięki dochodzące gdzieś za niewielkiego wzgórza powstrzymały go. Jego turkusowe oczy szybko skupiły się na porośniętym wzniesieniu, a umysł szybko odczytał znane mu dotąd głosy. W tej jednej chwili zrobiło mu się jeszcze zimniej.
  — Nath — odezwał się, a po chwili zawahał, gubiąc sens wcześniej przygotowanego zdania. — Idź do domu. Musze coś załatwić.
  Odsunął się minimalnie, obracając twarz w kierunku głosów, które wydawały się coraz głośniejsze. Jego blada twarz okryta zewsząd  mokrymi, czarnymi kosmykami, wydawała się teraz bielsza niż zazwyczaj. Wahał się. Jakby wybierał pomiędzy lizakiem a gumą do żucia.
   — Przyjdę do ciebie.
  To powiedział potem, kiedy ostatni raz spojrzał na Nathaira oczami pełnymi nieopisanego lęku, który zamigotał w jego niebieskim oku tylko przez chwilę. A potem rzucił się biegiem w kierunku nadchodzących ciemnych sylwetek wyłaniających się na północy. Truchtał, jakby własnie urządzał sobie jogging.

❋❋❋

  — Sora, mogę ci coś powiedzieć?
  — Pewnie. — Uśmiechnął się tym chłodnym, zagadkowym uśmiechem.
  — Jesteś zdolny. Mógłbyś wiele zdziałać. Oni ciągną cię w dół.
  — Nauczyciele? — Zapatrzony na rozciągająca się przed nimi drogę, wyraźnie zmarszczył brwi. — Będę mieć parę poprawek to fakt, al--
  — Przyjaciele. Przyjaciele ciągnął cię w dół. — Jasne oczy Agnes odnalazły jego. Szła tuż obok. Zatrzymała się, a on postąpił w jej ślady. — Naprawdę tego nie widzisz? — Jej wzrok przeniósł się na trzy przodujące sylwetki. Na Ericka, Gabriela i Azela, którzy własnie wyciągali jakieś przedmioty ze swoich kieszeń spodni. — Dla nich nie ma już ratunku. Łapią cię za nogi i ciągną pod wodę. Toniesz z nimi. Nie opierasz się.
  Azel zaśmiał się na cały głos, a chwile później jego chudy, rosły cień okutany w mrok spojrzał na ich dwójkę.
  — Co sie tak ociągacie? Sora, nie podrywaj mi dziewczyny, szujo!
  Agnes i Sora jeszcze chwile wpatrywali się w swoje twarze, tak długo aż nie poczuł zimnego ucisku wokół serca. Wiedział o czym mówiła. Otworzył usta, ale nim zdążył wydobyć  z nich słowo, Agnes pobiegała w stronę chłopaków zostawiając go samego na żwirowej drodze.

❋❋❋

Dwa dni później.

  Biegł. Nie miał konkretnego planu. Ale wystarczyło mu to czego chciał. Zatrzymał się pod zapamiętanym domem, wpatrując się w szyby i tylko zgadując, które jest oknem jego pokoju. Schylił się, objął w palce mały kwarcowy kamyk i podrzucił w dłoni.
  Po pierwszym uderzeniu w szybę nic się nie stało. Odczekał więc chwile, aby nie obudzić Nathaniela. Stojąc w nikłym świetle księżyca, rozglądał się za siebie, jakby w obawie, ze ktoś może go śledzić. Złapał drugi kamyk. Rzucił. Odbił się gładko od przeźroczystej powierzchni i zniknął w mroku.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

To były niby tylko dwa dni, ale dla niego wydawały się wiecznością. Początkowo miał nadzieję, że zobaczy go w szkole, ale kiedy dowiedział się, że jest nieobecny, już wtedy czuł, że coś się stało. Być może coś poważnego, albo rodzice trzymali Sorę pod kluczem niczym jakiegoś kryminalistę za jego buntownicze wybryki. Nawet raz pokwapił się, żeby zajść do niego, ale ojciec Sory bardzo szybko spławił jasnowłosego, pozostawiając go właściwie z… niczym.
Był zły i zirytowany. Oraz stęskniony.
Doszło do tego, że następnego dnia zaczął się zastanawiać, że być może jego nowy przyjaciel tak naprawdę nim nie jest i zaczyna unikać go szerokim łukiem po tym, jak dowiedział się prawy o nim samym i o jego przeszłości.
Oraz przez to, co zrobił.
Na samą myśl poczuł, jak uszy zaczynają go piec a jasne i blade policzki pokrywa rumieniec zawstydzenia. Właściwie był to jego pierwszy pocałunek. Jeżeli ktoś zapytałby go, dlaczego to zrobił, Nathair nie byłby w stanie odpowiedzieć. Nie od razu, nie wprost. Sam nie znał odpowiedzi na to. Kierował się instynktem podyktowany jego własnymi chęciami. Po prostu to zrobił. Bo chciał.
Ciekawe czy to też był pierwszy raz Sory…
Westchnął, kiedy kroczył między drzewami niosąc parę kawałków drewna, o które poprosił go wcześniej Nathaniel. Gdzieś w oddali zahuczała sowa zwiastując nadchodzącą noc. Noc, która miała być jedną z kolejnych, taką samą, nudną, schematyczną.
Dopiero po chwili dotarło do niego, jak bardzo się mylił.
W pierwszej sekundzie miał ochotę rzucić drewnem na ziemię i podbiec do chłopaka, którego plecy zamajaczyły na tle jego okna. Z drugiej strony próbował zachować powagę i powściągliwość, dlatego też zaszedł go od tyłu będąc przy tym stosunkowo cicho. A co, jeśli przyszedł do niego powiedzieć, że już więcej się nie spotkają? Albo… albo co gorsza, że tak naprawdę to, co się wydarzyło dwa dni temu było jedynie okrutnym żartem z jego strony? Nie. Nathair pokręcił gwałtownie głową starając się odepchnąć od siebie negatywne myśli.
Sora przyszedł.
Do niego.
I właściwie tylko to się liczyło.
Kiedy znalazł się już wystarczająco blisko, uniósł nogę i oparł ją na pośladkach Sory, pchając go nieco do przodu.
Chcesz mi wybić szybę? – rzucił, choć kąciki ust uniosły się w delikatnym uśmiechu, a w różowych tęczówkach zamigotał blask radości.
Chodź do środka. Nathaniela jeszcze nie ma. – dodał wskazując głową w stronę wejściowych drzwi I ruszył pierwszy, mając nadzieję, że Sora ruszy za nim. Naparł biodrem na uchylone drzwi i pchnął je, wślizgując się do środka. Podszedł do kominka i wrzucił drewno po czym zaczął się otrzepywać z resztek lasowych śmieci.
Chcesz coś do picia? Jedzenia? Chcesz buzi w czółko? – parsknął śmiechem i sięgnął po zapałki leżące obok, by rozpalić w kominku.
Trochę tęskniłem.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Gotowy do rzucenia trzecim kamykiem, zawahał się, kiedy poczuł dotyk z tyłu. Gwałtownie obrócił głowę, a czarne kosmyki zatańczyły mu wokół twarzy. Oczy rozbłysły w niepokoju na wszystkie odcienie błękitu, jednak kiedy napotkały amarantowe tęczówki chłopaka, skurcz przerażenia puścił i rozlał się z żołądka do podbrzusza ciepłą, przyjemną falą. Poczuł wstępującą gęsią skórkę, ale delikatny, zakrzywiony uśmiech jakim obdarzył chłopaka mógł utrzymać Nathaira w przekonaniu, że wszystko jest tak jak dawniej.
  — Ty tutaj? Myślałem, że śpisz.
  Chwila niepewności wypłynęła wraz z jego słowami. Twarz zmiękła, a on obrócił się w jego stronę, opuszczając kamień w zielona trawę. Było słychać tylko jak wpada w wykopany przez szkodniki dół.
  Ruszył za Nathairem. Przekroczył ostrożnie próg jego domu jak najstarszego muzeum. W przedpokoju zsunął adidasy o swoje kostki, by zaraz potem zagłębić się za cieniem Nathaira głębiej. Czuł zapach towarzyszący temu miejscu i ciepło buchające ze ścian, i rozczarowanie — i to jakie — ale na to był w prawdzie przygotowany. Dom Heather'a wyglądał jak przeciętny dom, mieszkającego w Edenie anioła. Żadnych nieczystych rzeczy, przedmiotów, portretów. Wszystko wyglądało najzwyklej. Choć wiedział, że to stek bzdur, to trudno było mu wybić z głowy, to co opowiadali wszyscy w szkole.  
  Nie mógł przestać się rozglądać do czasu aż nie zatrzymał się za sylwetka Nathaira przy wygasłym kominku. Wszędzie panował półmrok, Sora stojący na tle witryny okiennej, rzucał długi cień na przeciwległą ścianę i schylającego się chłopaka.
  — To nawet lepiej — powiedział powoli, wczepiając wzrok w otaczające go meble. Przeszedł przez pokój, jakby chciał lepiej przyjrzeć się temu miejscu. Zamiast tego dotknął materiału oparcia kanapy.
  — Wiesz o której wróci?
  Podniósł wzrok na Nathaira i uniósł brew. Usiadł leniwie na sofie i oparł łokcie o okryte materiałem spodnie. Pochylił się. Bose stopy zatopiły się w miękkim dywanie. Obserwował go z tej odległości w ciszy. Minęło parę chwil — naprawdę długich — nim przemówił znowu. Nie ucieknie od odpowiedzi. Musiał mu o tym powiedzieć. W jakikolwiek sposób.
  — Dostałem szlaban od rodziców. Po ostatnim. — Zamknął oczy i odchylił głowę — Stwierdzili, że wola wypisać mi zwolnienie niż abym opuścił dom. Wiedzieli, że prędzej czy później mógłbym wymknąć się znów. I udało mi się.  
  Uchylił lakonicznie powieki skupiając swój wzrok na szczupłej sylwetce różowowłosego; na ubraniach, które okutały jego drobne ciało. Wziął wdech i dodał stanowczo:
  — Ale nie myśl, że żałuję tamtego dnia.
  Nie mógł przyznać się przed nim, że po o tym co wydarzyło się nad jeziorem, musiał zebrać myśli. I po tym co usłyszał tamtego dnia od Agnes i od każdego z paczki. Emocje. Czemu każdy z czasem zaczyna traktować je ponad swoje możliwości? Nie potrafił ocenić tego co łączyło go z Nathairem, ale wewnątrz czuł, że wkracza poza postawiony mur, który nie powinien przeskakiwać. Nie po to postawiony był na tej niebezpiecznej granicy; wysoki i zwalisty.
  — Trochę tęskniłem.
  "Ja też."
  — Chce chyba zbyt wielu rzeczy — parsknął i oblizał zaschniętą wargę, co jakiś czas spoglądając w stronę drzwi jakby w obawie, że ktoś może się tu zjawić. — Nie boisz się być tu sam?
  Podniósł wzrok ponad mrok. Sam nie wiedział jakiej odpowiedzi oczekiwał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kucał przez dłuższą chwilę wpatrując się w wesołe płomienie pożerające powoli drewno. Ciepło ognia muskało jego policzki, niespiesznie, zachęcająco. Jakby zapraszały go do podjęcia wspólnego tańca. A wystarczyło się jedynie pochylić, lekko, kawałeczek, by….
Wyprostował się wstając z kucek i otrzepał dłonie, powoli odwracając się i spoglądając na Sorę w milczeniu, by po chwili przechylić głowę lekko na bok. Powiódł spojrzeniem gdzieś z boku, robiąc przy tym minę typową dla myślicieli dawnych epok.
Hm…. Nie. – odparł z takim spokojem, jakby nie rozmawiali na temat egzystencjonalnych potrzeb żywych istot, w tym wypadku stadności I samotności, a o jakiejś zwykłej pogodzie na dzień następny w Edenie.
Wiesz, od zawsze, od kiedy pamiętam, byłem sam. Chodź. – machnął do niego, by Sora ruszył za nim. Skierował miękkie kroki w stronę przedsionka a potem do kuchni, gdzie wskazał mu brodą, by usiadł przy małym, okrągłym stoliku.
Jasne, Nathaniel jest ze mną. Ale I on ma swoje obowiązki, czasami musi zniknąć na parę dni I wtedy zazwyczaj zostaję sam. Sam jestem też w szkole i po niej. Dlatego przywykłem. Nie tęsknię za czymś, czego nie zaznałem. Proste. – odpowiedział i wzruszył ramionami, udowadniając, że rzeczywiście tak jest i nigdy, ale to przenigdy nie marzył o bliskości z druga osobą.
Gówno prawda
Jasne, udało mu się przyzwyczaić do samotności, i jakoś niespecjalnie było mu źle siedzieć w ciszy w domu zajmując się swoimi sprawami. Ale czasami chciał się do kogoś odezwać. Jeszcze parę lat temu miał j e g o, ale z czasem, kiedy Nathair zaczął dorastać, nawet o n przestał się do niego odzywać. Zamilkł, rozpłynął się. I jasnowłosy na powrót został osamotniony. Jeszcze do niedawna wmawiał sobie, że jest w stanie w ten sposób funkcjonować. Tęsknie spoglądać na inne anioły, które spędzały ze sobą wolne chwile, wymieniały się między sobą ciekawymi sytuacjami, jakie ich spotkały, dzieliły się radościami i smutkami. Wmawiał sobie, że tego nie potrzebuje. I żył w tej ułudzie oraz iluzji, zamknął się na świat.
A potem zjawił się Sora.
I wszystko rozpierdolił w drobny mak dając poczucie Nathairowi, że może to wszystko mieć. To wszystko, za czym tak tęsknie spoglądał, wodził wzrokiem. Może mieć prawdziwego przyjaciela.
Uśmiechnął się do ciemnowłosego, kiedy nalał do szklanki wodę i postawił naprzeciwko niego, samemu siadając obok.
Jesteś głodny? Nathaniel rano upiekł świeże bułki. Potem możemy posiedzieć u mnie, jak chcesz. – nachylił się bliżej niego, aż wreszcie dotknęli się czołami. Heather uśmiechnął się delikatnie, a potem roześmiał wesoło.
Możesz też u mnie nocować jak chcesz. Pokażę ci mój pokój. Poproszę Nathaniela, jak chcesz, by zadzwonił do twoich rodziców. Wtedy może nie dostaniesz znowu szlabanu, ty mały cholerny buntowniku i uciekinierze. – dodał tonem przyozdobionym lekką złośliwością. Złośliwością pełną sympatii.
Swoją drogą… co miałeś na myśli kiedy mówiłeś, że chcesz zbyt wiele? Jak czegoś chcesz, to to sobie po prostu weź. – wzruszył lekko ramionami. Przecież to takie oczywiste i proste.
Czyżby?
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Widząc jak Nathair rusza w kierunku przedpokoju, chwile siedział jeszcze na kanapie, otulony błogim zapachem palącego się drewna. Odchylił się, położył dłonie na kolanach, wstał. Sylwetka młodszego dawno zniknęła w ciemnościach domu. Przeszedł tuż obok rozpalonego kominka, przelotnie omiatając płomienie wzorkiem — ich zaczepne języki odbiły się w jego turkusowych oczach, pożądliwie pochłaniając czarną źrenicę.
  Odnalazł Colina w kuchni. Stał przy kuchennym blacie tyłem do niego. Na chwilę zatrzymał się w progu. Delikatne, blade światło oświetlające pomieszczenie rzucało jedno ze swoich podłużnych blasków na odsłonięty kark młodszego. Nie wiedział czemu zapatrzył się na jego bladą skórę  lekko osłoniętą, pojedynczymi miękkimi pasmami włosów. Powietrze znów stało się cięższe. Język przysechł do podniebienia. Kiedy Nathair zrobił krok w bok, aby sięgnąć po szklanki, Sora w pośpiechu wepchnął dłonie do kieszeni spodni i jakby nigdy nic skierował się w kierunku stołu. Opadł na odsunięte wcześniej krzesło, pewnie Nathaniel nie zdążył go zasunąć.
  "Sora, co się z tobą dzieje?". Trzask. Czarnowłosy chłopak podniósł podbródek i niemal całkowicie uduchowiony, spokojny wzrok wyszedł na przeciw różowym iskrzącym tęczówka anioła. Poczuł jak szklanka z woda przesuwa się po blacie. Od zawsze zastanawiało go skąd ten chłopak czerpał tyle siły? Tyle chęci do życia, pomimo tylu utrapień. Był sam. Bez nikogo. Miał tylko Nathaniela. Jak mógł istnieć w tak potwornym świecie? Sora położył prawą dłoń na blacie, druga wciąż ukrywał w spodniach; zacisnął palce na swoim udzie. Ręka na stole drgnęła mu w nagłym impulsie, gdy ten odważył się na tak infantylny ruch. Palce poruszyły się jakby chciały sięgnąć bladego policzka chłopaka i musnąć je choć na chwilę samymi opuszkami, jednak ostatecznie ruch wyprowadził w kierunku szklanki jeszcze wyraźniej oplatając ją w stalowym uścisku.
  — Myślisz, że naprawdę bym mógł?
  Przez chwilę wpatrywał się w niego w totalnym zaskoczeniu, bo jego umysł automatycznie skupił się na drugiej części zdania.
  — Jeśli nie byłby to kłopot... — przeciągnął ostatnie słowo i na chwile uciekł wzorkiem ukrywając nieokiełznaną radość z tej propozycji. Nie spodziewał się, że Nathair  zaproponuje mu coś podobnego. Chciał aby został. Kolejna dawka adrenaliny, już bardzo dobrze mu znanej na powrót ogarnęła całe jego ciało. Niebieski wzrok znów skierował się na Colina, ale teraz błyszczał pewnością i w jakimś niewielkim stopniu dominacją. Kącik jego warg uniósł się odrobinę, a chwilę potem cienkie wargi odsłoniły jeden krótki kieł jego białych zębów.
  — Zostanę.
  Bliskość Nathaira przedzierała się przyjemnym zapachem jego skóry do nozdrzy. Zaciągnął się tą wonią raz jeszcze. Zamknął na chwilę oczy, wciąż opierając czoło o jego. Szczupłe barki uniosły się i opadły w ponownym nierównym oddechu.
  — Zdarza się, że nie można mieć wszystkiego — odpowiedział po dłuższej chwili spokojnym, niskim głosem. Zbyt twardym jak na swój wiek. Oddech omiótł jego drobne wargi. Sora przysunął się. Dotknął jego nosa czubkiem swojego i bardzo powoli przesunął wzdłuż nasady aż do czoła. Zadarł wysoko podbródek i uśmiechał się zadziornie. Wolną rękę wepchnął w jego miękkie włosy i przeczesał mu poplątane pasma, odsuwając twarz, by z wyraźnym zadowoleniem i nieznanym Nathairowi jeszcze błyskiem w oku spojrzeć na niego w całej okazałości. Podrapane palce, oklejone kilkoma plastrami zabrał od jego kosmyków, dopiero kiedy te sterczały już na wszystkie strony w kompletnym nieładzie.
  — Wyglądasz uroczo.
  Przysnął szklankę do swoich ust i upił nadgorliwie większy łyk. Uroczo. Słowo, które w jego ustach zabrzmiało jak największy komplement. Może właśnie dlatego Sora odwrócił wzrok w stronę okna, zdając sobie właśnie z tego sprawę.
  Huknął pustą szklanką o stół. W kącikach nadal krył się cień nikłego uśmiechu, ale delikatny, ledwie widoczny.
  — Zjadłem już w domu. —  Odparł się wygodnie o oparcie. Nogi rozsunął  na boki, wygodniej rozsiadając się w krześle. Zakołysał kolanami. — Poza tym... — Rozejrzał się po pomieszczeniu. Dłonie trzymał na udach. — Chętnie zobaczę twój pokój. Masz jakieś gry, książki, komiksy?
  Musiał mieć. Chciał wiedzieć co lubi. I pomimo iż nie był pewny czy opcje przedstawione przez chłopaka, staną się stuprocentową rzeczywistością, czerpał okazję póki mógł. Nie wiedział też czy Nathaniel pozwoli mu tu zostać. Skąd miał mieć tą pewność? Może opiekun wyczuje coś co mu się nie spodoba i odprawi chłopaka z powrotem za drzwi? Pomimo iż te uporczywe pytania nadal lawirowały mu w podświadomości, dawno zdążył osłonic je długą kotarą planów dotyczących tego dnia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie mógł powstrzymać się przed wywróceniem oczami, kiedy Sora ponownie dopytywał się, czy aby na pewno będzie mógł zostać u niego na noc. Oczywiście, że będzie mógł. Znaczy się, jeszcze nikt nigdy przedtem nie spał u niego, ale Nathaniel był na tyle liberalny, że nie będzie z tym jakiegokolwiek problemu. Uniósł dłoń i położył ją ciężko na miękkich, ciemnych kosmykach, po czym zsunął niżej dłoń i pstryknął Sorę prosto w czoło.
Głupek. Oczywiście, że możesz. – powiedział wesoło, jednocześnie szczerząc się w szerokim uśmiechu. Właściwie był gotowy od razu złapać go za nadgarstek i porwać do swojego pokoju, ale Sora…. Jego nagła bliskość podziałała na Nathaira paraliżująco. Ciepła skóra, zapach i oddech. Wszystko to zmieszało się w jedną całość, powodując niebezpieczną mieszankę. Ale jednocześnie cholernie przyjemną. Dopiero nagły akt wandalizmu na jego włosach i pogwałcenie wszelkiego ładu na głowie sprawiło, że jasnowłosy w pierwszej chwili chciał się wyswobodzić z morderczego chwytu Sory.
Wyglądasz uroczo
Nathair zamrugał parę razy, wydając zduszone „ha?”, a następnie odwrócił głowę, marszcząc przy tym nieznacznie swoje brwi.
Zamknij się. Nie jestem. – warknął, I choć z pewnością próbował brzmieć groźnie, to ostatecznie rumieniec, jaki spowił jego policzki, I lekkie drżenie głosu skutecznie rozbiło “groźność”.
Chodź. – dodał I pospiesznie złapawszy Sorę za nadgarstek, pociągnął go za sobą. Prawda była taka, że w ten sposób, chociaż trochę, chciał zatuszować swoje zmieszanie sytuacją sprzed paru sekund.
Wyciągnął chłopaka z salonu i poprowadził go przez drewniany korytarz, na sam jego koniec. Tutaj naparł biodrami na drzwi, które nieprzyjemnie skrzypnęły i wkroczyli do „królestwa” Nathaira. Pokój był w zasadzie stosunkowo mały, ale przytulny. Na przeciwległej ścianie znajdowało się jedyne okno z zasłoniętymi zasłonami. Obok stało drewniane biurko zawalone rysunkami, szkicami i różnymi kartkami. Obok regał z książkami, które były poukładane w totalnym nieładzie i chaosie. Gdzieś obok na podłodze walały się kredki, gdzie indziej szklane kuleczki. Była jeszcze komoda, z której jedne drzwiczki nie domykały się i wystawały kolorowe materiały ubrań chłopaka. Ale tym, co z pewnością rzucało się w oczy, to prowizoryczny szałas składający się z naciągniętych koców, patyka i miękko wyłożonej podłogi pod nim, głównie przez jeszcze więcej koców, poduszek i kołdry.
To tyle. Nie mam żadnych gier czy innych tego typu rzeczy. – wzruszył ramionami i odwrócił głowę, czując, jak bardzo się rumieni. Uniósł dłoń i podrapał się po nasadzie nosa, ostatecznie pociągnął Sorę dalej, wręcz siłą wciągając go pod szałas. A gdy wreszcie położyli się na plecach, Nathair uniósł dłoń i potarł koniuszki palców, co wywołało delikatne przeskoki elektryczności.
I stała się jasność
Nad ich głowami zalśniły przeróżne małe lampki wszyte w materiał koca, imitujące gwiazdy oraz konstelacje. Zalśniły również prowizoryczne planety, które układały się w układ Słoneczny, działające jedynie dzięki elektryczności Nathaira. Powinno starczyć na jakieś dwie, może trzy godziny.
Nie mam tu za wiele rzeczy, ale… lubię mój pokój. Bo jest mój. – powiedział cicho i odwrócił głowę, spoglądając na Sorę, po czym uśmiechnął się szeroko, splatając swoje palce dłoni z jego.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Przekroczył próg całkowicie lekko. Jakby stąpał po szkle. Dźwięk ich bosych stóp roznosił się po fundamentach. To co zobaczył, kiedy leniwe drzwi rozwarły swój sekret spowodowało, że stanął w przejściu zawieszając wzrok na rozmaitych kształtach i kolorach. Sam nie wiedział czego oczekiwał. Pokój wyglądał zwyczajnie, tak jak zresztą reszta domu. Oświetlony delikatnym półmrokiem. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to rozsypane kartki papieru na brązowym, bukowym biurku. Przez chwile wydawało się, że widział na nich jakieś ciemne kształty... Rysował?
  Nie zdążył się nad tym zastanowić. Ręką Nathaira ścisnęła się mocniej na jego nadgarstku i pchnięty niepozorna siłą młodszego ruszył nieco drętwo w stronę rozłożonych koców zawieszonych o meble. Baza. Oczy rozbłysły mu tajemniczo kiedy przechodzili przez padającą księżycową smugę światła. Wpełzł pod rozstawiony namiot i padł na plecy. Właśnie wtedy zobaczył cały układ pojedynczych tkanin, połączonych i związanych ze sobą w supeł. Nie odezwał się. Jego niebieskie tęczówki badały każdy centymetr materiału. Cały czas wpatrywał się w rozgwieżdżone 'niebo', które to błysło nad jego głową, jak tamtego dnia nad jeziorem. Magicznie. Przymknął spokojnie oczy i rozciągnął wargi w haczykowatym uśmiechu. Pod głową czuł przyjemny plusz poduszki. Na swoich palcach ciepło jego dłoni. Przyjemny skurcz, pchany komfortową atmosfera uwydatnił się na jego twarzy w postaci lekkich wypieków. Czy mógł wyobrazić sobie większą bliskość z druga osobą?
  Poruszył się. Ten delikatny szmer w wszechobecnej ciszy muskanej tajemniczym światłem rozbrzmiał jak gruchot ciężkich kamieni. Położył się na boku, opierając głowę na ręce. Spojrzał w jego twarz. Ile rzeczy by mu nie pokazał, iloma sekretami się nie podzielił, Sora czuł, że wszystkie wcześniejsze obiekcje względem niego rozprysły się w drobny mak. Czy kiedykolwiek ujrzy jeszcze taką szczerość jaką reprezentował Nathair? Zaczął się nad tym zastanawiać. Milczał bardzo długo, jakby nie chcąc zburzyć atmosfery swoimi słowami. Ale nie wytrzymał.
  — Wtedy kiedy usiedliśmy w jednej ławce — głos mu dziwnie spoważniał a oczy znieruchomiały, ciemny turkus śledził delikatny podbródek Nathaira. — Nigdy nie przypuszczałbym, że się tu znajdę. W twoim domu. I choć wiedziałem, że jesteśmy różni, to tamtego dnia zafascynowałeś mnie.
  Wtedy tez parsknął szczerym śmiechem, a palce  zjechały z jego otwartej dłoni muskając nadgarstek. Widać było, że ten nerwowy śmiech miał zatuszować nagle mieszanie jakie wpełzło na jego twarz. Przecież nigdy nie był przed nikim tak otwarty.
  — Podoba mi się — powiedział nagle. — Twój pokój.
  Oczy utknęły na powrót w lewicujących gwiazdach, wciąż nie mógł się nadziwić, jak zostały zamocowane. Musiał siedzieć nad tym wiele godzin.
  — Chciałbym tez umieć tak sprawnie posługiwać się swoim żywiołem.
  Westchnął powoli i spokojnie spoglądał w tkaninę.
  — Będziemy tu spać? — Chwila konsternacji, obrócił głowę ku niemu z wyraźnym zdziwieniem. — Śpisz tu?
  Nie był do końca pewien jakie znaczenie miała dla Nathaira ta baza. Czy stanowiła ucieczkę od rzeczywistości? Nie zamierzał wyciągać wniosków.
  Podniósł się lekko i oparł na łokciu rzucając mu chytry uśmieszek.
  — Nie boisz się ze mną spać? A co jeśli jestem wymordowanym, który przedarł się przez bramy Edenu tylko dlatego, aby dorwać się do takich jak ty? — rozciągnął usta w zawadiackim uśmiechu i zaśmiał się krótko odchylając podbródek. Delikatne światło gwiazd oświetlało ich przyjemnym blaskiem.
  Wilk w owczej skórze. Było w tym ziarno prawdy, o którym nie chciał teraz myśleć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach