Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Wydał z siebie stłamszone warknięcie, kiedy poczuł szarpnięcie. W pierwszym odruchu zacisnął palce dookoła drobnego nadgarstka drugiego chłopaka, wbijając w niego rozjuszone spojrzenie, gotowy do przyjęcia ewentualnego ciosu i podjęcia prób samoobrony. W sytuacjach podobnych do tej, w jakiej się znalazł, zazwyczaj kończył obrywając po mordzie. Nie miał stuprocentowej pewności, że tym razem będzie inaczej, dlatego też musiał być gotowy na… właściwie wszystko. Ale cios nie padł. A jedynie słowa, aczkolwiek nawet i one wydawały się nie być ostre ja brzytwa, która bezproblemowo przedrze się przez skórę, pozostawiają po sobie głębokie, krwawe smugi, a w ich następstwie paskudne blizny. O dziwo, były dość łagodne.
Usta jasnowłosego wygięły się w lekkim uśmiechu, jednakże ciężko było określić jakimi emocjami został wywołany. Dłoń, która do tej pory zaciskała się na nadgarstku Sory, powoli poluzowała ucisk, aż wreszcie ostatni raz musnęła jego skórę opuszkami i opadła wzdłuż ciała Nathaira.
Dlaczego miałbym ci uwierzyć? – zapytał cicho, czując, jak delikatny wiatr zaczyna smagać jego włosami oraz ubraniem. Niebawem wszyscy zaczną zbierać się do budynku. Jeżeli chcieli poważnie porozmawiać, to musieli się streszczać.
Jeśli będziesz zadawał się ze mną, dostaniesz tę samą łatkę, co ja. Będziesz wyrzutkiem. Będą wytykać cię palcami i nienawidzić właściwie za nic. Naprawdę jesteś na to gotowy? – zmrużył nieco oczy. Szczerze powiedziawszy wątpił, by Sora w jakikolwiek sposób był w stanie go zrozumieć. Co prawda Nathair nie wiedział jakimi pobudkami się kieruje, czy może się z kimś założył czy po prostu jest dobrą dupą, która chce wszystkim dookoła nieść pomoc, ale był pewien jednego. Sora nie wiedział co straci, jeśli zacznie oficjalnie i otwarcie zadawać się z Nathairem.
Swoją drogą… – spojrzał gdzieś w bok, a jego jasny policzek delikatnie pokraśniał.
Jesteś zdecydowanie za blisko, Sora. Z boku z pewnością wygląda tak, jakbyś chciał się do mnie dobierać. – mruknął i odchrząknął cicho, zerkając na niego z ukosa.
Wiesz, wystarczyło powiedzieć. Zawsze możemy załatwić do później, prywatnie… – wyszeptał wsuwając dłoń na jego policzek, i pogłaskał kciukiem ciepłą skórę. Trwało to zaledwie parę dłużących się sekund, kiedy wreszcie zabrał dłoń i wybuchł cichym, acz szczerym śmiechem.
Rany, gdybyś widział swoją minę teraz. Nieładnie tak żartować, Heather.
Ale prawda jest taka, że stoisz za blisko, i ktoś może sobie coś pomyśleć. Swoją drogą… lubisz cynamon, co? – przechylił głowę nieco na bok, opierając się wygodniej plecami o szorstką korę drzewa.
Przesiąkłeś jego zapachem.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Zamyślił się, pozwalając chłodnym biczom mierzwić i plątać ich rozkołysane przez wiatr pojedyncze pasma włosów.
 — Nie masz pewności. Masz tylko moje słowo. — Otwarcie spojrzał na Nathaira. — Nie będę cię przekonywać. Nie będę silić się na zbędne argumenty. Gdybym kłamał nie zatrzymałbym cię, nie stałbym teraz przed tobą i nie zależałoby mi abyś wysłuchał tego co mam ci do powiedzenia. Wnioski wysnuj sam.
  Parę ostatnich złotawych liści posypało się na przerzedzoną kępę trawy tuż nad wystającym, okazałym korzeniem drzewa. Wszystko trwało sekundy — a dłużyło się jak minuty.
  Sora pochylił się do przodu, opierając opaloną rękę o szorstką korę dębu. Prawie musnął palcami wystające ramię Nathaira. Przyjrzał mu się z bliska.
 — Jeśli będziesz zadawał się ze mną, dostaniesz tę samą łatkę, co ja. Będziesz wyrzutkiem. Będą wytykać cię palcami i nienawidzić właściwie za nic. Naprawdę jesteś na to gotowy?
    Zignorował jego słowa. Wpatrywał się w jego oczy — po prostu się gapił. W tych jasnych, osamotnionych tęczówkach zdołał zauważyć swoje odbicie. Swoją zmizerniałą twarz podkreśloną twardym zarysem podbródka. Turkusowe tęczówki na zbrązowiałej skórze, opalonej letnim słońcem i czarne krucze przydługawe włosy, które łaskotały go po twarzy.
 — Zdecydowanie za blisko? — Oczy miał roziskrzone, płonące. Przybliżył się prowokacyjnie i znów uśmiechnął się tajemniczo. — Prywatnie — powtórzył za nim zadzierając podbródek. — Tak bardzo ci przeszkadza to towarzy---
  Zamarł.
  Uśmiech spłynął mu z twarzy jak makijarz w trzydziestostopniowym upale. Palce Nathaira dotknęły jego skóry pieszcząc zaczerwieniony policzek. Spodziewał się wszystkiego, ale nie TEGO. Słowa uwięzły mu w gardle, a żołądek obwiązał gruby sztywny sznur - nieopisana obawa, ale i... no co? Czyżby pobudzenie? W tym momencie czuł się jak mały niezdarny uczeń czarodzieja, który przypadkowo tknął w życie parę trzaskających krzeseł i nie potrafi nad nimi zapanować.
  Serce zabiło mu niespokojnie w piersi, teraz trzykrotnie szybciej. Czuł wzbierającą się w nim fale, ale nie było to  przyjemne uczucie - bardziej niepokojące, skomplikowane, dziwne. Po opuszkach palców przeszedł mu marsz rozwścieczonych mrówek. Mógł zrobić cokolwiek, ale tkwił w bezruchu. Niespodziewany ruch Nathaira wkopał jego stopy w ziemię, a dłonie obwiązał niewidzialną nicią.
 — Rany, gdybyś widział swoją minę teraz.
  Dłoń odsunęła się, a Sora wydał ciche westchnięcie ulgi i przez chwilę był na siebie wściekły. Kto tu właściwie rządzi? Ja, a któż by inny. I niech lepiej o tym nie zapomina.
 — Pieprz się — warknął Sora, ale się uśmiechnął.
  Usłyszał ciche pytanie uczennicyz najbliższego koca:
 — Proszę pani czy do tabeli z zainteresowaniami mogę wpisać oglądanie gwiazd?
 — Tak. Cynamon. Niesamowite — Sora Odchylił głowę w bok jakby chciał się przyjrzeć się aniołowi pod innym kątem. — Masz wyczulony nos.
  Niewyraźnie w oddali, usłyszał, odpowiedz Plastikowej Betti:
   — Oczywiście Suzo — przytaknęła z roztargnieniem. — Zainteresowaniem można nazwać wszystko. Przesiadywanie w na ławce w parku i oglądanie drzew, słuchanie śpiewu ptaków. To coś co przychodzi nagle, jak wyłaniające się słońce zza czarnej chmury po groźnej burzy. To jak zauroczenie.  Widzisz coś po raz pierwszy i już wiesz, że jest twoim zainteresowaniem. Może być nim cokolwiek.
  —  Sora?
  Zawiał silny wiatr. Niesiony zapach spalenizny, duchota i upał. Od kilku dni na zachodzie szalały nieokiełznane pożary lasów. Targane czarne pyłki osiadły na ich ubraniach.
  Zaschło mu w ustach. Ból głowy się nasilił.
  A potem nie usłyszał już nic.
  Wszystkie głosy uczniów zapadły się pod głęboka wodę. Przed swoją twarzą widział tylko Nathaira. Stał oparty o korę drzewa —  był taki spokojny, taki wyluzowany. Pomimo iż nie miał łatwo w życiu stał pewnie, odważnie stawiając czoła Sorze; wyzywająco patrzał mu w oczy. Ta siła biła z jego spojrzenia. Nie fizyczna, a psychiczna. Fascynowała go.
Jak wyłaniające się słońce zza czarnej chmury.
  Chora ciekawość pchała go w jego towarzystwo. Jego przeszłość łaskotała spragniony umysł, jak cienkie źdźbło trawy. Czy był potworem interesując się tym? Chciał wiedzieć o nim wszystko. Chciał poznać każdy centymetr jego życia.
Jak zauroczenie.
  —  Sora.
  Ocknął się dopiero po chwili, a głos dobiegający zza pleców zmusił go do wyglądnięcie przez ramię.
  Agnes stała w krótkiej spódniczce i podwiniętej koszulce, ukazując kawałek opalonego, płaskiego brzucha. Torbę trzymała w dłoni.
  —  Sora. Wołałam cię. Musimy porozmawiać.
  Nie ruszała się z miejsca. Stała prosto i pewnie, z miną wyraźnie ściągnięta.
  Sylwetka Sory umiejętnie zasłaniała postać Nathaira, więc dziewczyna nawet nie domyśliła się, że jej przyjaciel rozmawia z Heatherem. Tupnęła stopą, zaznaczając swoje słowa bezdźwięcznym „pilne”.
   — Spotkajmy się jeszcze.
  Nim opalona ręka Sory zsunęła się po szorstkiej korze drzewa, a twarz oddaliła na bezpieczną odległość, zdołał musnąć jego ucho gorącym oddechem i szepnąć trzy ostatnie słowa.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Po powrocie do domu nie potrafił znaleźć sobie miejsca. To, co wydarzyło się podczas zajęć, słowa, jakie wypowiedział Sora… To wszystko wywołało w nim totalny chaos. Z jednej strony chciał, cholernie chciał mu wierzyć oraz w to, że los wreszcie postanowił stanąć za nim, a nie ciągle rzucać mu kłody pod nogi. Że wreszcie znalazł kogoś, kogo być może w niedalekiej przyszłości będzie mógł nazywać przyjacielem. Z drugiej zaś strony jakiś cichy głos wewnątrz jego czaszki usilnie mu szeptał, że to wszystko to tylko płonne nadzieje, że przecież osoba, która od maleńkości wytykana palcami przez innych z racji swojego pochodzenia, nie może raptownie znaleźć nikogo „swojego”. Zaburzyłoby to dotychczasowe życie skrzydlatego.
Nie chciał robić sobie nadziei.
A mimo to, nim wieczór zdążył zapaść, wyszedł z domu niosąc w jednej dłoni mały pakunek, kierując swoje kroki w stronę miejsca zamieszkania Sory. O jego adres nie było trudno. Nathaniel znał jego rodziców, tak więc jedyną trudnością okazało się wyciągnięcie, niemal siłą, potrzebnych informacji od swojego opiekuna. Jak się okazało, Sora mieszkał od Nathaira niecałe trzydzieści minut drogi spokojnym krokiem. I choć słońce zdążyło już ukryć się zza chmurami, to było jeszcze widno.
Jasnowłosy odetchnął cicho przez nos, gdy wreszcie zatrzymał się pod drzwiami domu drugiego chłopaka. Do ostatniej sekundy ociągał się ze swoim nagłym pomysłem, nie do końca będąc pewnym, czy aby dobrze robi i czy nie zostanie już na starcie potępiony przez rodzicielów swojego tymczasowego nauczyciela. Raz kozie śmierć, co nie?
Wciągnął więcej powietrza w płuca, po czym zapukał cztery razy, jednocześnie robiąc krok w tył. I czekał.
Zza drzwi dało się słyszeć po chwili cięższe kroki zwiastujące nadejście jednego z domowników. Drzwi skrzypnęły i pojawił się w nim wyższy od Nathaira dorosły mężczyzna.
D-dzień dobry. A raczej dobry wieczór. – przywitał się grzecznie i nawet skinął na powitanie głową. Nim jednak mężczyzna zdołał powiedzieć choćby jedno słowo, Nathair dalej kontynuował, by nie wyjść na jakiegoś natrętnego wariata. – Zastałem Sorę? Wiem, że jest już stosunkowo późno, ale Sora pomaga mi w lekcjach i chciałem go o coś zapytać. No i mam coś dla niego w ramach podziękowania. Nie zajmie nam to długo! – ojciec chłopaka przyglądał się przez dłużącą chwilę jasnej twarzy Nathaira, by ostatecznie uchylić bardziej drzwi i wpuścić go do środka.
- Jest u siebie w pokoju. – mruknął niechętnie. Nathair wszedł do środka przepraszając za najście i ściągnął swoje buty, podążając w głąb domu za głową rodziny. Nie chciał bezczelnie i nachalnie rozglądać się po wnętrzu domu, ale nie potrafił zapanować nad wrodzoną ciekawością i od czasu do czasu rzucić okiem na wystrój. Po chwili zatrzymali się przed drewnianymi drzwiami, za którymi, tak przynajmniej przypuszczał Nathair, znajdował się pokój Sory. Mężczyzna zapukał cicho i nie czekając na odpowiedź syna, nacisnął na klamkę i pchnął drzwi do przodu.
- Sora, ktoś do ciebie. – powiedział cicho mężczyzna, wpuszczając tym samym Nathaira do środka. Z wyraźnym ociąganie ojciec ciemnowłosego zamknął za nim drzwi, a kiedy wreszcie zostali sami, Nath uśmiechnęła się szeroko do niego.
Cześć. – rzucił już o wiele bardziej rozluźniony i przeszedł te kilka kroków bliżej Sory, wciskając mu w dłonie mały pakunek.
Ciasto. Z truskawkami. Mój znajomy upiekł. Mam nadzieję, że lubisz. – rzucił wzruszając nieco barkami i nie czekając na jego zgodę, usiadł na łóżku obok Sory, przechylając się do tyłu i opierając łokciami, wpatrując się w profil chłopaka z zainteresowaniem.
Stęskniłeś się? – zapytał zaczepliwie, unosząc kąciki ust wyżej.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Z bolesnym trzaskiem zacisnął dłonie, a potem powoli je otworzył.
  — Już o tym rozmailiśmy, Az. —  Rozdrażniona nuta w głosie Sory zaczęła pochłaniać ledwo oświetlony pokój. Powietrze zgęstniało od narastającego napięcia, a szybę okienną zaczęła obejmować półprzeźroczysta para. — Wszystko jest tak jak ustalaliśmy, tak?
  Wprawdzie zakończył pytaniem, ale dla Azela było jasne, że to nie podlega dyskusji.
  Przemierzył nerwowym krokiem ciasną klitkę zatrzymując się przy swoim łóżku. Sięgnął do poszewki poduszki, powoli rozsuwając podszyty zamek. Zagłębił rękę w materiale;  jego twarz znów nabrała kolorów.
  — Nie mogę wyjść. Jestem zagrożony z czterech przedmiotów, Az.  Starzy mnie uziemili.
  Mógł. Ale nie chciał.
  Jego głowa pełna była zapachów i obrazów, których nie potrafił odgonić prostym machnięciem ręki. Czuł niepohamowane ciepło i nęcący skurcz w podbrzuszu. Nathair; budził w nim niepokój, ale z drugiej strony zaciekawienie. Był to ten rodzaj ciekawości, z jaką dwuletnie dziecko usiłuje rozebrać elektroniczną zabawkę na części, żeby sprawdzić jak działa.
  Czy to właśnie powinien  mu powiedzieć?
  Wyciągnął z poszewki czerwony, pognieciony pakunek i otworzył go podchodząc do okna. Uchylił drewnianą okiennicę wpuszczając do pokoju wilgotne, chłodne powietrze. Spojrzał z wyrzutem na pudełko — Morley. Wyciągnął pierwszego wąskiego papierosa i trzymając go w palcach zlustrował ciężkim spojrzeniem. Tę paczkę dostał od Erika, tamtego lata. Przywóz wtedy ze sobą parę 'miejskich' niespodzianek – jak zawsze to określał. Sora szybko  przywiązał się do podarunku, traktując je jako swoiste trofeum. Mając je przy sobie czuł się dorosły.
  Wyciągnięcie papierosa zaburzyło estetykę w paczce, skrzywił się i niechętnie odłożył opakowanie na parapet. Może czas spróbować? Zapalił jednego, potarłszy zapałkę o poręcz łóżka — trick podpatrzony w starych filmach, i naprawdę zaskoczył się, gdy udało mu się to za pierwszym razem. Taki dorosły.
  — Zdaje się, że przed chwilą już powiedziałeś, że wszystko ze mnie wydusisz? — odparł ze znużeniem.
  Ostatnie dni były kiepskie. Nie wysypiał się. Wydawało się, że wciąż błądził ślepym wzorkiem po wszystkim, co stawało na jego  drodze. Był nieobecny. Wszyscy zaczęło się chrzanić, a on nie potrafił z tego wybrnąć. Stał między młotem, a kowadłem. Między Azelem, a Nathairem. Zaczęło go to wszystko męczyć.
  Przestał krążyć po pokoju; opadł na miękkie rozścielone łóżko.
  Wskazówki zegara pokazywały 8:47. Ten wieczór wydawał się zbyt długi. Nie zaśnie. Zamknął oczy i wciągnął dym, i wypuścił go gwałtowną serią kaszlnięć. Amator.
  — Skończmy tę idiotyczną rozmowę. — przemówił zachrypniętym głosem, co chwila dusząc się pozostałościami po dziewiczych oparach w jego czystych płucach.
  I wtedy drzwi do pokoju zaskrzypiały, a delikatny przeciąg podwiał  zasłonę, przy jego uchylonym oknie. Z kolejną dawką kaszlnięć rzucił się do oparcia łóżka; odłożył papierosa na parapet tak konwulsyjnie gwałtownym ruchem, że obdarł kawałek białego papieru. Z bijącym w piersi sercem nacisnął czerwoną słuchawkę i wyprostował się jak struna. Zastygł. Dopiero teraz, kiedy w wejściu dojrzał wysoką, surową posturę ojca, pożałował, że nie wyrzucił go za okno. Miał ochotę przekląć na cały głos.
  Cisza.
  Atak kaszlu przywrócił rumieńce jego policzkom. Wciąż walczył z przyduszającym uczuciem w gardle. Ale nie dawał za wygraną. Jego skóra w mdłym świetle neonówki, wydawała się blada i przeźroczysta jak pergaminowy papier. Już wiedział, że czeka go dożywotni areszt domowy.
  Ale za surowej postaci ojca wyłonił się ktoś jeszcze. Nie był sam.
  — Nathair.
  Wyrzutek umiejętnie zwrócił uwagę chłopca, przekręcając jego żołądek o sto osiemdziesiąt stopni.
  — Sora, ktoś do ciebie przyszedł.
  Milczał. Nie odpowiedział. Zapomniał nawet o wypalającym się papierosie i unoszącej się przyduszającej woni, którą rodzic mógł przecież wyczuć w każdej chwili. Mierzył Nathaira  nieruchomym spojrzeniem. Czy to jakiś żart?
  Trzask drzwi i kroki.
  Delikatny zapach Nathaira połechtał jego rozdrażnione nozdrza. Poczuł, że coś spoczywa w jego dłoniach. Zaciągnął się wonią chłopaka; tym razem nie zakaszlał. Organizm przyjął go chętniej niż brudny, śmierdzący dym.
  — Dla mnie? — wydusił spoglądając na średniej wielkości pudełko. Podrzucił je lekko, szacując wagę. — Co tu robisz?
  Podniósł wzrok. Krucze, czarne włosy zasłoniły jego tajemnicze, iskrzące tęczówki. Podstępne oczy błyszczały mu z podniecenia, zupełnie jak na myśl o urodzinach lub gwiazdce.
  Wysunął język i oblizał suche wargi.
  — Aż tak bardzo widać? — Parsknął w odpowiedzi na ostatnie pytanie. Położył dłoń na czystym prześcieradle i obrócił się w jego stronę. —Przekupiłeś mojego ojca ciastem? — podniósł sugestywnie pakunek. — Dziwię się, że cię tu wpuścił. Za ostatnią burdę z ocenami zakazał mi wszelkich spotkańz Azelem, Erikiem i Gabrielem.Możesz poczuć się wyróżniony.
  Uśmiechnął się tajemniczo, sam kładąc się na łóżku. Podparł głowę na ręce i spojrzał na jego błyszczące, różowe tęczówki.
  —  Mówiłeś coś o znajomym — a jednak jakiegoś masz i cieście truskawkowym, ktore uwielbiam. —  Przysunął swój prezent. Teraz oddzielała ich tylko owocowa słodycz. — Mam poczuć się zazdrosny? — wykrzywił usta w enigmatycznym uśmiechu. — Zjesz ze mną?
  W panującej ciszy słychać było tylko dźwięk wibrującej komórki, zakopanej gdzieś w pogniecionej pościeli.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mimo, że przebywał w pokoju Sory zaledwie minutę, momentalnie poczuł się wyjątkowo zrelaksowany I wygodnie. Przekraczając granicę dobrego wychowania, rozwalił się w najlepsze na świętym azylu drugiego chłopaka, wsuwając sobie pod głowę jedną z jego poduszek i przewrócił się na bok tak, by móc obserwować spokojnie ciemnowłosego. Niczym dzikie zwierzę, które nie spuszcza nawet na milisekundę swojego spojrzenia z ofiary, przyczajony, gotowy do natarcia i zaatakowany. Do tego te cholernie niepokojące, tańczące błyski w jego jasnych tęczówkach. Kąciki ust młodocianego anioła zadrżały, aż wreszcie pozwoliły unieść się wyżej, rozjaśniając oblicze jasnowłosego, które raczej na co dzień było ściągnięte i ponure.
No jak widzisz… wyleguję się na twoim łóżku, oznaczam je swoim zapachem I ciepłem. To robię. – parsknął złośliwie i podciągnął się nieco wyżej na łokciu, przenosząc spojrzenie na trzymany pakunek w dłoniach drugiego anioła.
Nie zdradzę ci mojego sekretu jak przekupiłem twojego ojca. Najważniejsze, że udało mi się dostać do środka. Powiedzmy, że to mój wrodzony urok osobisty i charyzma były moją przepustką tutaj. – wreszcie łóżko mocniej ugięło się pod jego drobnym ciężarem, kiedy podniósł się do pozycji siedzącej i skrzyżował ze sobą nogi.
Jadłem już. Ale jak chcesz… mogę cię nakarmić, Sora. Chcesz? – obniżył specjalnie głos, a jasne, pojedyncze kosmyki włosów opadły nieco na jego lewy policzek, kiedy przechylał głowę delikatnie w bok.
Zazdrosny? O ciasto czy o mojego znajomego? – uniósł prowokacyjnie brwi i nachylił się w jego stronę. Jedną dłoń wsunął niespiesznie pod jego podbródek, i przesunął miękką opuszką po zarysowanej szczęce anioła, aż dotarł do miękkich, brązowych kosmyków, za które pociągnął figlarnie, jednocześnie nachylając się tak blisko, że mogli wzajemnie poczuć swoje ciepłe oddechy.
Nie masz o co. – trwał tak długie sekundy, które odmierzał uporczywy zegar ulokowany gdzieś z boku. Tik, tak. Tik, tak.
Cały czas sytuacji prysł, kiedy chłopak odepchnął się do tyłu, lądując na plecach na miękkim łóżku i wsunął obie dłonie pod głowę, wpatrując się w nisko zawieszony sufit.
”Znajomy”. Raczej mentor. Ktoś, przy kim w miarę normalnie się czuję, nie jestem szykanowany I się wyciszam. Lubię do niego chodzić i przebywać z nim. Nic nie mówi, a ja mogę w spokoju pomyśleć. No i jest najlepszy w gotowaniu i pieczeniu. – odpowiedział spokojnie, a w jego umyśle, przed oczami stanęła spokojna twarz jasnowłosego anioła.
Taka moja przystań, kiedy moje emocje szaleją. – dodał po chwili z wyraźnym ociąganiem, chociaż tak po prawdzie w żadnym wypadku nie musiał się tłumaczyć. Przed nikim. Zwłaszcza przed Sorą.
I mówisz…. Że masz szlaban? A chciałem cię wyciągnąć z domu. – podniósł się gwałtownie, uśmiechając wesoło, choć w oczach pojawiło się coś niebezpiecznego.
Domyślam się, że jesteś grzecznym synkiem, który nie łamie zasad ojca, co? – a jego wzrok mimowolnie przeniósł się w stronę okna, podsuwając wręcz namacalną aluzję.
Chociaż.. trochę rebeliant z ciebie. Nie wiedziałem, że palisz. – uniósł wyżej głowę. Oho. Wiedział coś, co drugi chłopak zapewne wolał ukryć przed całym światem, wrzucając do małej, metalowej skrzyneczki i chowając przed wścibskimi spojrzeniami, pozwalając, by pokrywała się niezbędnym kurzem.
Będziesz go szantażował?
Kto wie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Bzzz. Bzzz.
  Wibrujący dźwięk, zakopanego w pościeli telefonu zdążył wypełnić brzoskwiniowe ściany pomieszczenia, jednak Sora nawet nie drgnął.  Przyjemne, czerwone języki niezidentyfikowanego ciepła połaskotały go po organach wewnętrznych, sprawiając wrażenia relaksującego spokoju i opanowania, który leniwie rozlał się na niższe partię ciała.
  Gdzieś z zawieszonej półki w rogu, spoglądał na nich ze zdumieniem pluszowy miś. Jego czarne, małe, koralikowe oczy iskrzyły w świetle migoczącej lampy; ciemne cienie rzucane, przez dwie latające ćmy, dodawały maskotce enigmatycznego tła przyprawiając zabawkę o parę diabelskich materializujących się rogów. Kilka centymetrów dalej przewrócony astronauta szczerzył się w mrocznym uśmiechu — połowa jego plastikowej twarzy pochłonięta była czarną głębia. Jedynymi dźwiękami w chwilowo zatłoczonym pomieszczeniu, poza nieustannie brzęcząca komórką, były ich powściągliwe, miarowe oddechy.
  Ciepłe powietrze Nathaira popieściło Sore po opalonym policzku. Zrelaksowany lekko zmrużył powieki.
  To dziwne uczucie przemieszczało się. Spłoszone serce drgnęło na tę parę sekund i zabiło szybszym tempem, ale twarz ciemnowłosego pozostawała nieruchoma, niemal uduchowiona; nie zamierzała zdradzać żadnych wewnętrznych emocji właściciela.
Sora, co ty robisz?
  Głos wewnątrz jego głowy próbował wyrwać go z chwilowego impasu. Przerwać to. Ale Sora nie chciał go słuchać. Błyskawicznie go wyciszył.
  Poruszył się lekko. Przeszywający skurcz w łydce zmusił go do zmiany pozycji. Bardzo powoli wyciągnął rękę w jego stronę.
Otrząśnij się. Zatrzymaj to.
  Zdążył powstrzymać dłoń Hathera w momencie gdy ten, pochwyciły jego ciemnych kosmyków.
  Echo w głowie Sory rozproszyło się na drobne lewitujące drobinki. Już nikt nie chciał ich słuchać.
  Zacisnął palce na szczupłym nadgarstku chłopaka i uśmiechnął się do niego enigmatycznie.
  — Nie mam być zazdrosny?
  Bzzz. Bzzz.
  — Czyżbym twoim głosie wyczuwał pewną przepustkę? - Nathair mógł zauważyć figlarny błysk w jego oku.
To były sekundy. Palce Sory przesunęły się po delikatnej skórze chłopaka, pieszcząc ją opuszkami szczupłych palców. Musnął kciukiem wewnętrzną stronę dłoni anioła, ale Nathair zdążył wyrwać się i odsunąć. Mógł nawet tego nie poczuć.
  Czar prysł.
Może i dobrze?
  Już od paru dni Sora zaczął odczuwać dziwny impuls — zarówno przerażający, jak i irracjonalny. Coś pchało go do tego chłopaka i wzbudzało interesowanie, a on nie potrafił określić jaka cząstka niego zmusza go do kolejnych prób. Jego palce poruszył się niespokojnie, na samą krótką myśl. Przeszłość. Była zamknięta dla świata, dla innych aniołów, dla Sory. On jednak chciał ją rozgrzebać. Nie był z tego dumny.
  Podniósł podbródek i zmierzył go wzorkiem. Widok rozleniwionego Nathaira w jego własnym łóżku, sprawił, że to dziwne uczucie powróciło. Ukuło go prowokacyjnie w podbrzusze.
  Bzzz. Bzzz.
  Powiódł dłonią po zgniecionej kołdrze. Kiedy wyczuł plastikową obudowę, uniósł telefon na wysokość swojej twarzy. Znudzenie wkradło się na jego twarz.
  — Lubię przychodzić do niego. — zacytował Nathaira flegmatycznie i spojrzał na wyświetlacz komórki: „5 nieodebranych połączeń od Azel” — Więc nie mieszkacie razem?
  Sprawnym ruchem wyłączył SMSa, który przyszedł do niego w tamtym momencie: „Sora, i tak jeszcze nie skończyliśmy”. Wyłączył telefon i rzucił go na poduszkę. Wyprostował się i usiadł po turecku, podciągając bose stopy.
Chyba dobrze mieć kogoś po swojej stronie, co nie? — Odchylił się lekko i sięgnął po szklankę wody stojącą na biurku. Parę komiksowych postaci pląsało wokół brzegu w jakimś groteskowym tańcu płodności. Azel. Czemu nie może w końcu odpuścić?  Wtedy wszystko byłoby dużo łatwiejsze.
  Spojrzał na pudełko, które przyniósł mu Nathair.
  Upił łyk i odstawił naczynie na miejsce. Później zdjął wstążkę z paczki. Heather zapakował ją tak, jak chłopcy często pakują świąteczne prezenty — chłopcy którzy nie mogą się doczekać aby je otworzono. W niektórych miejscach odstawała taśma klejąca, co świadczyło o braku cierpliwości do takich kobiecych zajęć.
  Przez chwile patrzał oniemiały. Wstrzymał oddech i pomyślał: Jest piękne.
  W środku było ciasto truskawkowe. Nathair go nie okłamał. Wielkie kawałki czerwonych owoców ozdabiały wierzch przyrumienionego, pachnącego ciasta.
  Powiódł zainteresowanym spojrzeniem po zawartości pudła, wciąż walcząc z pokusą pochłonięcia całej zawartości na jeden raz.
  — Nie kłamałeś.
  Podniósł wzrok na gościa i uśmiechnął się do niego na swój tajemniczy sposób.
  — Dzięki. — wymruczał i znów spojrzał na deser.
  Kiedy ostatnio takie jadł? Kilka miesięcy temu? A może lat? Napewno wtedy, gdy jego matka więcej czasu spędzała w domu. Wiele razy tęsknił do tamtych czasów. Brakowało mu tamtych dni. Dni, w których wychylał nos z pokoju i zastawał ją w kuchni szykującą mu śniadanie do szkoły. Zapach świeżego pieczywa o poranku i dżemu owocowego. Lata za którymi tęsknił, i które już nie powrócą.
  — Areszt domowy za oceny — sprostował. — Mam czas do końca semestru aby je poprawić. — Skrzywił się na samą myśl o zaległościach, ale druga część zdania jego gościa zainteresowała go bardziej. — Czyżby? Dokąd dokładnie?
  Podniósł brew, a kąciki ust wykrzywiły się jak do uśmiechu.
  — Domyślam się, że jesteś grzecznym synkiem, który nie łamie zasad ojca, co?
  — Skąd wiedziałeś? Przecież, to logiczne, że zawsze respektuje praw ojc---
  — [...] Nie wiedziałem, że palisz.
  To stwierdzenie uderzyło go jak wymierzony cios kijem bejsbolowym w twarz. Chwilowa pewności siebie zniknęła, poczuł, niepewne drgania serca.
Nie dobrze.
  — To. To było... — zawahał się. — Cholera.
  Dopiero w tamtym momencie uświadomił sobie, że niedbale rzucony papieros wypala się na jego parapecie. Rzucił się biegiem do okna i podniósł zwinięty rulonik. Pochuchał parę razy w biały parapet i jęknął na siłę starając się zetrzeć pozostawiony brązowy ślad po niedopałku.
  — Cholera ojciec mnie zabije. Wyprostował się i zamknął oczy. Musiał się uspokoić, nie może przecież stracić głowę w towarzystwie gościa. Zwłaszcza Nathaira.
Sora, nie bądź mamisynkiem.
  Otworzył oczy.
  — Będą musieli to zaakceptować. Nie umrą. — Prychnął, a potem odkaszlnął. Wciąż czuł przyduszając dym w przełyku. — Tak pale — potaknął. Naprawdę się starał aby zabrzmiało to wystarczająco prawdziwie. Co z tego, że trzymał papierosa w palcach pierwszy raz. Kogo chcesz okłamać. — Ale nie wspominaj o tym nikomu — zniżył głos, jakby opowiadał mu naprawdę straszliwą tajemnicę. Włosy odpadły mu na turkusowe, jasne oczy. Przywarł plecami do kamiennego parapetu i oparł na nim przedramiona.
  — Okej. Wyjdę z tobą. Ale musisz coś najpierw zrobić.
  Przechylił głowę i obserwując go z nieukrywaną dozą zainteresowania, szepnął:
  — Nakarm mnie kawałkiem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Obserwowanie reakcji Sory były dla Nathaira zaskakująco przyjemną rozrywką, o ile mógł ogóle użyć takiego słowa. Chłopa był pierwszą osobą w życiu małoletniego anioła, oczywiście nie licząc ani Nathaniela, ani Laviaha, z którą zamienił więcej niż sześć słów, w dodatku nieprzyprószone sarkazmem, powarkiwaniami i złośliwościami. Bliskość i towarzystwo bruneta okazała się zaskakująco przyjemna, wręcz relaksująca. Tym, czego chłopak desperacko i rozpaczliwie szukał przez te wszystkie lata. Wreszcie pojawił się ktoś, przy kim mógł być po prostu sobą, ktoś, kto nie oceniał go za grzechy, jakich dopuściła się jego rodzina i ktoś, kto nie patrzył na niego przez pryzmat innych osób. Przy Sorze czuł się niczym biała kartka, która tylko czekała, aby zapisać ją od nowa. Było to niespotykane, ale jednocześnie przyjemne uczucie w okolicach jego żeber.
Z nutą błysku pełnego zainteresowania, rozejrzał się po idealnie wysprzątanym pokoju chłopaka. Tak, jak można było się tego spodziewać. Uśmiechnął się pod nosem, prostując nogi i rozwalając się na obcym łóżku jeszcze bardziej, jakby było jego własne.
Po mojej stronie, hm. – zamyślił się I sięgnął po leżący nieopodal zeszyt Sory, po czym z dziwnym znudzeniem, który wkradł się na jego twarz, zaczął kartkować. Nieładnie brać cudze rzeczy bez pytania, wiesz?
Laviah raczej nie jest po mojej stronie. Nie, inaczej. Nie jest po niczyjej stronie. Żyje na uboczu i trzyma się z daleka od wszelakich spraw, które nie dotyczą jego samego bezpośrednio. Zapewne wie i słyszał o wszystkim, ale uznawszy, że to nie jego sprawa, nie spogląda na mnie tak, jak inni. Nie ocenia mnie. Dlatego lubię do niego chodzić. W sumie tylko tam czuję się wystarczająco wolny, by zrzucić kajdanki, jakie założyli mi moje rodzicie w dniu, kiedy zginęli. Rozumiesz? – uniósł uważne spojrzenie znad zeszytu, wpatrując się dokładnie w turkusowe spojrzenie, które przypominało wzburzone morze. W jego oczach było coś, czego każdego dnia nie spotyka się przy pierwszym, lepszym aniele. Sora miał w nich, nie, miał w sobie to, co z powodzeniem można było nazwać magnetyzmem.
Jesteś lubiany w szkole, co? – zapytał, choć właściwie nie oczekiwał odpowiedzi, traktując to bardziej jako wypowiadaną oczywistość. Podniósł się do pozycji siedzącej i odrzucił zeszyt gdzieś na bok, przechylając lekko głowę w bok.
Mieszkam z Nathanielem. Był przyjacielem mojego ojca i po tym, co się stało, zaopiekował się mną. Jest w porządku, choć momentami ma ruchy dla typowej, rozleniwionej ameby. Raz próbował nauczyć mnie pływać. Wrzucił mnie do stawu i kazał machać rękoma. Domyślasz się, jak to się skończyło, prawda? – mruknął uśmiechając się pod nosem na to traumatyczne, ale jednocześnie przekomiczne wspomnienie.
Zerknął ukosem, jak ciemnowłosy otwiera przyniesiony pakunek i skrzywił się mimowolnie, mrużąc przy tym oczy.
Oczywiście, że nie kłamałem. Czego się spodziewałeś? Zgnitych cytryn, głuptaku? – mimo to jego ton zabrzmiał cholernie lekko, wyzbyty jakichkolwiek negatywnych emocji. Działa na ciebie kojąco.
To prawda.
Sora działał na niego.
A Nathair ślepo zaczynał lgnąć do jego osoby.
Ale nie spodziewał się jego reakcji na wspomnienie o papierosie i paleniu.
Wpatrywał się w niego z nieco niedowierzającą miną, a gdy „przedstawienie” dobiegło końca, anioł parsknął głośnym śmiechem. Nie wyśmiewał go, ani też nie nabijał się. Nie, to nie był ten śmiech. Tylko…
… prawie zapomniał, jak to jest się śmiać z radości i szczęścia….
Kiedy wreszcie uspokoił się, przetarł wierzchem dłoni kąciki oczu ścierając wyimaginowane łzy i odchrząknął, czując drapanie w gardle. Właściwie mógł się z nim podroczyć. Zapytać, co dostanie w zamian za milczenie, że przecież nie jest taki tani, ale z drugiej strony nie miał serca na to. No, przynajmniej nie dzisiaj. Wyczerpał swój limit, zapewne.
Skoro tak ładnie mnie prosisz, to jakbym mógł odmówić. Nikomu nic nie powiem. Możesz mi zaufać, Sora. – teraz pozostawała kwestia, na ile Sora byłby w stanie zaufać Nathairowi?
Przyglądał mu się przez chwilę, aż wreszcie wstał z łóżka, które cicho zaskrzypiało, gdy jego niewielki ciężar uwolnił mebel. Podszedł do ciasta i zgarnął jedną truskawkę, nabierając nieco śmietany, czy co tam było w cieśnie, na palec i podszedł do okna, zatrzymując się przed Sorą niebezpiecznie blisko. Ich spojrzenia i oddechy na te mozolne sekundy stały się jednością, a świat zdawał się dopasować rytm do ich własnego.
I wtedy Nathair wcisnął truskawkę w usta Sory, zapominając o jakiejkolwiek delikatności, czy przede wszystkim erotyczności.
Nathair, jesteś totalnym wałkiem jeśli chodzi o erotyczne momenty, wiesz?
Co?
Przez chwilę trzymał jeszcze palca umoczonego w bitej śmietanie czy jakimś inny, cholernym kremie, przy ustach Sory, jakby do ostatniej chwili czekał, aż ten go zliże, ale ostatecznie wsunął go do swoich ust, zlizując słodką przyjemność. Uśmiechnął się do niego złośliwie, może nieco prowokacyjnie, po czym postawił stopę na parapecie.
Idziemy?
Nie masz butów.
Nie potrzebował ich. Lubił chodzić na boso. Od dziecka.
Złapał Sorę za dłoń i pociągnął mocno do siebie, aż zderzyli się ciałami.
Jeżeli odmówisz, to wezmę cię siłą. I oskarżą mnie o porwanie. - rzucił zadziornie przechodząc przez parapet, nawet na moment nie puszczając ciepłej dłoni drugiego chłopaka.
A może rzeczywiście było to porwanie?
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

[...] Rozumiesz?
  Rozumiał. Rozumiał każde słowo. Choć wciąż czuł wewnętrzny podziw wymieszany z dozą niezrozumianej zazdrości. Ile to razy zastanawiał się skąd chłopak ma tyle siły, tyle chęci do życia, gdzie znajduje źródło swojej energii; paliwo do mechanizmu tego drobnego organizmu? Bycie łajanym z każdej strony nie łechtało przecież w żaden sposób pewności siebie, nie podbudowywało odwagi, a niszczyło. Psuło, pożerało każdą pozytywną cząstkę charakteru pozostawiając na niej grubą, smolistą maź — ból. Piętno, które nie dało się zetrzeć byle białym papierem. Ale dla Nathaira ten mrok wydawał się być echem. Odległym zagłuszonym dźwiękiem. I choć Sora nie był wstanie określić przez co, pragnął to posiadać.
  Oparty o marmurowy parapet, wyjrzał przez okno. Blady blask wiszącego księżyca oświetlał równo przystrzyżony trawnik i drewnianą stodołę na wschodzie. Gdzieś dwadzieścia stóp od niej rozciągał się biały, drewniany płot, który oddzielał kamienne wzniesienia od anielskich akrów mieszkalnych. Nawet w tym ledwo przejrzystym świetle, na ich szorstkich deskach dało się dojrzeć wysmagane wiatrem głębokie cięcia, jak od diabelskiego ostrza.
  Nie wiedząc czemu, wpatrując się ezoteryczny zagajnik za oknem, pomyślał co by było gdyby znali się wcześniej? On i Nathair. Co by było gdyby ich rodzice się przyjaźnili. Czy zdołaliby zauważyć pierwsze podejrzane sygnały? A jeśli nie, to czy po tej straszliwej masakrze przygarnęliby Nathaira do siebie? Zamieszkałby razem. Jak rodzina?
  Sora zmarszczył brwi czując świeży powiew, chłodnego wiatru na policzkach. Gdzieś w tle słychać było świerszcze. Było ich mnóstwo. Zasłona przy jego oknie pokołysała się w rytmie sennych dźwięków.
  — Lubiany... Naprawdę to widzisz? — Odchylił głowę i spojrzał na białą ramę okienną. W zamyśleniu przyglądając się ćmie fruwającej w górnym rogu okiennicy. Przez chwilę jego oczy wydawały się być odległe, dokładnie jakby zasunęła je mgła wspomnień.  Przyrumieniona twarz straciła barwę, a wzrok nieruchomo wpatrywał się w poczynania latającego owada. Po raz kolejny pomyślał o Azelu i pozostałych.
Znów zaczynasz myśleć, że bez nich nie dałbyś rady?
  — Nie mam po prostu tylu wrogów.
  Wzruszył ramionami. Skromny uśmiech przeciął na moment poważna twarz Sory, gdy w końcu odwrócił wzrok.
  Ale blada twarz Heathera była już przed nim, jak cień rzucany przez wysoko świecący rogal księżyca. Spetryfikowane ciało czarnowłosego zdążyło skostnieć i docisnąć swoje sztywne biodra do kamiennego parapetu. Był odrętwiały, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Sparaliżowany chęcią zrobienia czegoś, jednak w ostatniej chwili udało mu się opanować. Pragnienie. Powinien był się już spalić od środka. Uchylił wargi łaknąc tego widoku. A kiedy owoc trafił do jego ust, Sora zaśmiał się cicho. To było po prostu śmieszne, jak romantyczna scena wycięta z jakiejś komedii.
  — Wiedziałem, że będzie smakowało lepiej, gdy trafi do mnie z twojej ręki. Sora, zamknij się już.
  Rozległo się pukanie do drzwi.
  Zimny powiew wydął brązowe zasłony i uniósł grzywkę Sory, ale w jego spojrzeniu można było dostrzec tylko spokój. Włosy opadały mu na twarz, oczy były rozszerzone i iskrzyły się wieloma odcieniami błękitu; emanowały niespokojnym blaskiem. Nie obwiał się niczego.
  Pukanie się powtórzyło.
  — Sora, zejdź za pięć minut na dół.
  Nie odpowiedział. Pociągnięty przez jasnowłosego anioła wskoczył na parapet. Chłodne, wieczorne powietrze podkreśliło jego zapach. Wychylił się i zerknął w dół, prosto na rosnący młody, czarny bez.
  — Masz zazdatki na porywacza — uśmiechnął się znacząco — Musimy skoczyć. Złap się mnie i trzymaj mocno — polecił.
  Ujął jego dłoń i spojrzał w jego jasne oczy.
  — Na trzy, okej? Na trzy skaczemy.
  Nawet nie pamiętał kiedy przestał liczyć. To po prostu się stało. Pociągnął Nathaira za sobą i niczym chłopcy obdarzeni w niebiańskie moce mistrza Kung-fu wylądowali na przerzedzonej, ciemnej trawie, tuż pod oknami jego rodziców.
  — Nie podnoś się i nic nie mów — szepnął przysuwając enigmatycznie palec do ust.
  Dyskretnie spojrzał na wystający parapet tuż nad ich głowami.
  Zaszczekał pies. Kudłacz. Owczarek ojca Sory. Nie wiedząc czemu jego głos sprawił, że podjął decyzje.
  — Idziemy-Bardzo-Cicho.
  Ruszyli na palcach wzdłuż kamiennej ściany rezydencji do bocznego drewnianego muru uchylonej szopy. A kiedy pies ucichł, przemierzyli krótki odcinek pod koronami rozcapierzonych jabłoni, aż znaleźli się na otwartej przestrzeni.
  I choć oczekiwał nawoływań z domu, to nic takiego nie nastąpiło. Nawet jeśli obracając się raz po raz przez ramie w oknach wydawało mu się widzieć wyimaginowane twarze rodziców. Sora wciąż dygotał, ale z rosnącym podnieceniem zastanawiał się gdzie planował zabrać go Nathair. Przycupnęli dopiero w cieniu drzew, tuż przy płocie.
  — Został tylko on. Skacz pierwszy, będę cię osłaniać, porywaczu. — Wskazał podbródkiem ciągnącą się barierę. — Jesteśmy już blisko.
  Oczy Sory błyszczały, a adrenalina nie pozwalała na rozmyślanie o możliwych konsekwencjach ich nocnych poczynań.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tak.
Tak to widział.
W jego oczach Sora był lubiany zarówno przez inne dzieciaki, jak I samych nauczycieli. Od kiedy przydzielono mu ciemnowłosego anioła, Nathair wielokrotnie łapał się na tym, że wodzi za nim spojrzeniem. Zazdrościł mu. Wiecznie otoczony wianuszkiem znajomych, uśmiechy i pochwały nauczycieli. Coś, czego jasnowłosy nigdy przedtem nie zaznał. A i zapewne ten stan nie miał ulec zmianie. Bez względu na to, co skrzydlaty nie robił. Był miły, przykładny, uprzejmy, a i tak doszukiwano się w jego postępowaniu ciężkiej fałszywości. Aż wreszcie, ostatecznie porzucił obraz bycia „miłym i dobrym”. Wycofał się, ale wtedy wszystko zdawało się obrać o wiele gorszy i nieprzyjazny tor. Zaczepiali go i dokuczali mu. W końcu i on zaczął się odgryzać. Tak było łatwiej. Zamknąć się na świat, na tych wszystkich ludzi dookoła.
A wtedy zjawił się on.
I wywrócił świat Heathera do góry nogami.
Właściwie to pierwszy raz w życiu czuł, że wreszcie coś zaczyna się układać. Znalazł kogoś, kto nie ocenia go przez pryzmat jego rodziny a za to, kim był. Czuł dziwną, wewnętrzną więź z Sorą i miał wrażenie, że mając go u swego boku jest w stanie stawić czoła wszystkim przeciwnościom losu. Tak, to było naprawdę cudowne uczucie. I jednocześnie nieznane.
Ucieczka, jak się okazało, była praktycznie banalna, choć uczucie adrenaliny dodatkowo go nakręcało. Czuł się, jakby naprawdę uciekał z jakiejś twierdzy, chowając się przed ognistym oddechem pilnującego smoka. Usta uniosły się w szerokim uśmiechu pełnym radości, kiedy udało im się przeskoczyć przez ogrodzenie, i już po paru oddechach biegli przez las. Palce jasnowłosego zacisnęły się mocniej dookoła dłoni Sory, jakby do ostatniej chwili chciał mieć pewność, że chłopak nie okaże się iluzją, albo po prostu nie rozpłynie się w powietrzu. Nie rozpłynął. Był tam. Tuż za nim.
Wiesz! – rzucił głośno, nawet przez moment się nie zatrzymując, starając ustabilizować powoli brakujący oddech. – Lubię cie. Tak naprawdę. – gdzieś w oddali zaryło jakieś zwierzę, które jedynie podburzyło gotującą się krew w żyłach młodego anioła. Wreszcie, po dłuższym biegu Nathair przystanął, wypuszczając ze swojego objęcia dłoń Sory i schylił się w pół, opierając dłońmi o kolana, łapczywie łapiąc oddech.
Chyba… chyba tak daleko wystarczy. – wysapał cicho, unosząc jedną dłoń i jej wierzchem przetarł skroń, ścierając pojedyncze krople potu. Wreszcie przechylił się do tyłu i opadł na plecy, dalej łapiąc oddech. Roześmiał się do siebie samego, czując przyjemny chłód nocnej trawy. Niebo było bezchmurne, przyozdobione tysiącem małych, migoczących gwiazd. Ile to razy spoglądał w niebo w samotności?
Właściwie nie miałem żadnego planu. Po prostu chciałem cię wyrwać z domu. Ale w sumie… wiem, gdzie możemy iść. Chodź. – poderwał się na nogi, kiedy zdążył nieco ochłonąć. Nim jednak dalej ruszył, podszedł do Sory i wsunął palce w jego miękkie włosy, zgarniając parę płatków bzu.
To niedaleko. – wskazał głową w stronę lasu I ruszył jako pierwszy. Jak się okazało, nie mylił się. Pomiędzy drzewami znajdowała się mała, zapewne nieużywana przez wielu, polana. Gdzieś bardziej z prawej strony znajdowało się małe oczko wodne, pokryte sporą ilością lilii wodnych. Taka pora roku.
Właściwie nikt tutaj nie przychodzi. – mruknął do siebie podchodząc do brzegu i zaczął podwijać sobie nogawki. – Jeżeli chcesz, możemy zrobić z tego nasze tajne miejsce, o którym będziemy wiedzieli tylko my. Wiesz, takie nasze miejsce, co ty na to, Sora? – zapytał siadając na skraju i wsuwając nogi do wody. Przyjemnie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

  — Szybki jesteś — wydusił Sora miedzy jednym wdechem, a drugim, zaraz potem znów gnając przed siebie.
  Czuł się spokojny i bezpieczny. Pogodzony ze sobą. Nic nie burzyło jego dobrego nastroju. Był wolny i żywy. Wszystko wydawało mu się niewiarygodnie istotnie chociaż nie ośmieliłby się powiedzieć tego na głos; po prostu chciał zachować to uczucie wyłącznie dla siebie.
  Gruchot kamieni pod ich stopami, łamiące się gałęzie i pohukiwanie samotnej sowy gdzieś kilkadziesiąt metrów od nich — to wszystko brzmiało jak najpiękniejsza melodia, napisana chłodnym muśnięciem wiatru. Teraz gdy Nathair ściskał jego dłoń nie myślał o konsekwencjach. Miał nieodparte wrażenie, że ten wspólny bieg będzie wspominał do końca życia; że samo słowo 'jesień', będzie przywoływać obraz ich wspólnego maratonu przez ciemne, wysokie gęstwiny z szerokimi uśmiechami na twarzy, chłodną noc i bose stopy zmarznięte od wilgotnej trawy.
  Wokół panowała ciemność. Gdyby nie gwiazdy i wyraźny rogal srebrnego księżyca, nie zobaczyliby nic oprócz zbliżających się  wysokich pni co chwila stających im na drodze.
Ta ucieczka miała w sobie coś o wiele więcej. Wydawało mu się, że ta noc trwa rok, magicznie nietknięta w pajęczynie dźwięków:  przyjemnego cykania świerszczy i trzasku gniecionego żwiru, a tuż za nimi włóczącego się zapachu świeżej trawy i ciasta truskawkowego.
  'Wiesz, lubię cię.'
  Zatrzymali się dopiero na skraju lasu, gdzie wysokie, ciemne konary stanowiły drewniany mur, dla otaczającej ich pustej przestrzeni. Zaczerpnął powietrza, zapełniając płuca leśnym powietrzem. Na jego policzkach pojawiły się pierwsze czerwone wypieki. Zamknął oczy, a usta same wykrzywiły się do niespodziewanej odpowiedzi, które wymsknęły się szeptem spod jego warg:
  — Ja tez cię lubię, Nath.
Spokojny i bezpieczny. Taki właśnie był tej nocy.
  Otworzył oczy i obrzucił polanę wzrokiem, uderzony panującą tu zieloną ciszą. Znikąd pojawiały się pierwsze macki mgły, powoli okrążające ich rozgrzane ciała. Kiedy drzewa zakołysały się do rytmu spokojnego wiatru, Sora ruszył za chłopakiem, zauważając dopiero teraz, że w tym szaleńczym biegu poła koszuli wysunęła mu się ze spodni. Podwinął ją pod bluzę i otrzepał dłonie z pokruszonych kawałków kory. W panującym mroku było słychać komary. Sorze udało się zatłuc nawet jednego na szyi.  Minęło trochę czasu nim zauważył, że Nathair rusza w kierunku wodnego zbiornika. Gdzieś w zamglonej podświadomości usłyszał podsycający głos:
  „Kto pierwszy?”
  Rzucił się w stronę oczka jak kundel spuszczony ze smyczy. Zaczął pospiesznie ściągać bluzę i koszulkę – nawet zapominając, że przed sekundą wpychał ją za pas. Przez moment balansował najpierw na jednej nodze, potem na drugiej, zsuwając z siebie spodnie. A potem wskoczył do wody; przez moment nie było go widać. Wynurzył się po chwili, potrząsając głowa, aby odrzucić mokre kosmyki z oczu.
  — Fantastyczna.
  Sora stanął w wodzie, jego ramiona wynurzyły się z błyszczącej tafli zaczarowanego zwierciadła; na barkach pojawiła się delikatna gęsia skorka. Woda sięgała mu do brzucha. Poczuł jak liść lili wodnej łaskocze go po plecach, a przyjemny chłód muska jego zwilgotniałe ciało. Przesunął językiem po górnej wardze.
  — Naprawdę byś chciał? — Niespodziewany głos Sory przerwał magiczną ciszę. Przybliżył się i położył dłonie po obu stronach jego ud. — A wiesz... — Sora podciągnął się na rękach przysunął twarz do jego, a strugi cieknącej wody zmoczyły spodnie Nathaira. Uśmiechnął się łobuzersko. — … co się robi z miejscami, które należą do kogoś?
  Szepnął tajemniczo, a potem spojrzał w jego twarz. Patrzyli na siebie długo... a przynajmniej sądził, że to trwało długo. Nie poruszył się. Nie mógł, choć napięte mięśnie zadrżały pod ciężarem jego ciała. Oczy Nathaira były jasne i różowe — jak aksamit który można zobaczyć na wystawie u jubilera. Zapatrzył się w nie mając wrażenie, że przez tę chwilę ich oddechy złączyły się w jeden. Wytrzymałby tak z tydzień, gdyby nie skurcz...
  Syknął w niezadowoleniu, opadł w wodę i rozmasował mięsień ramienia.
  — Chodź. Woda jest genialna.
  A potem zapadła cisza, ale Sora zapytał nagle:
  — Ten twój przyjaciel. Nie będzie cię szukać? — urwał i dodał enigmatycznie. — Wie, że możesz tak szybko nie wrócić?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Parsknął rozbawiony, kiedy oddech wreszcie zdołał się unormować. Przebywanie w jego towarzystwie działało na Nathaira wyjątkowo kojąco. Jak balsam na rozorane rany, które od tygodnia nie chciały się zagoić. To zaskakujące, jak ktoś, kogo zna się zaledwie parę dni, potrafi raptownie stać się na tyle bliski, że ma się ochotę na powierzenie mu wszystkich swoich sekretów, czuje się przy nim swobodnie i ma się wrażenie, że cokolwiek się nie wydarzy, to i tak zawsze będą razem. Sora z obcego dzieciaka w jednej chwili stał się dla Nathaira ostoją, portem, do którego zawsze może wrócić, kiedy życie ponownie postanowi go zatopić.
Ty nie jesteś znowu taki gorszy. – odparł lekko, czując, jak ciepły, letni wietrzyk otula jego twarz i przesuwa się po jasnych kosmykach, wprawiając je w ruch. Zamknął na moment oczy, jakby chciał na zawsze wyryć w pamięci, namalować obrazy, z dzisiejszego dnia. I na zawsze je pamiętać, by w trudnych chwilach do nich powracać. A kiedy na powrót uchylił powieki, zauważył, że Sora się w niego wpatruje. Dziwne uczucie. Ale też nie było ono jakieś nieprzyjemne.
”Ja też cię lubię, Nath.”
Serce zabiło szybciej, a w żołądku coś zatrzepotało, wywracając go na drugą stronę. Odwrócił głowę w bok, opuszczając ją nieco, chcąc ukryć szkarłatny rumieniec, który jak kwiat wykwitł na jego policzkach. Ktoś go lubił. GO
Z-zamknij się… – charknął niewyraźne, zaciskając palce na ziemi, aż poczuł pod paznokciami chłodną ziemię. Nie potrafił jednak ukryć, że słowa drugiego chłopaka wywołały w nim pewnego rodzaju rewolucję. Coś, za czym od urodzenia tęsknił i bezskutecznie próbował ująć, stało przed nim. Przyjaźń i poczucie przynależności do świata, który go odepchnął od siebie.
Miał przyjaciela.
Z jednej strony nie potrafił wyzbyć się ciche głosiku niepokoju gdzieś z tyłu czaszki. Jakby to wszystko było zbyt piękne, ażeby mogło być prawdziwe. Albo los wystawiał go na próbę. Dał dotknąć coś nieosiągalnego, żeby po chwili brutalnie mu to wyrwać. Pokręcił ledwo zauważalnie głową starając się wyzbyć z umysłu wszelkich negatywnych myśli. Nie, to nie czas i miejsce, aby zadręczać się całym tym pesymizmem. Wreszcie mógł odetchnąć pełną piersią. Żyć. Cieszyć się. I na tym powinien się skupić.
Nie wiem. Co się robi z takimi miejscami, Sora? – zapytał cicho, czując, jak zawstydzenie wypełnia jego gardło i przeistacza się w niewidzialną gulę. – W-wiesz… nigdy nikogo tutaj nie przyprowadzałem. Zresztą, nigdy nikogo nigdy nie zabierałem. Nikogo takiego nie miałem. Jesteś pierwszy, Sora. – mruknął, nieświadomie przyznając się, że przez te wszystkie lata nigdy nie miał przyjaciela. Ale nie bał się, że Sora go wyśmieje. Już nie. Naprawdę mógł mu wszystko powiedzieć. A przynajmniej chciał w to wierzyć.
I nie martw się. Laviah… Z Laviahem rzadko się widuję I nie sądzę, aby go interesowało czy o tej porze szlajam się gdzieś po lesie, czy śpię w swoim łóżku. A Nathaniel… cóż, dopóki wrócę do rana to jest okej. – dodał odzyskując pewność siebie i uśmiechnął się szeroko. Szkoda tylko, że jego pewność siebie została tak bardzo szybko mu odebrana. Zgarbił się nieco, wbijając spojrzenie w swoje odbicie w wodzie, teraz zniekształcone przez zanurzone w niej nogi.
Ja… – zaczął, starając wyszukać się jakiś odpowiednich słów, jakieś wiarygodnej wymówki. Ale nagle jakby go otępiło.
… nie potrafię pływać. – wreszcie się odezwał, czują, że bez względu na wszystko, bez względu na wstydliwy dla niego temat – nie chce okłamywać Sory. Nigdy.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach