Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

Lokalizacja: Eden, może przeniosą się gdzieś indziej.
Czas: Grubo do tyłu, dobre lata. Jesienny poranek.
Uczesnicy: Jenevier(Hex) / Sora(Tyrell)

Ostatnimi czasy zielonowłosy miał problemy ze snem. Zamknięcie oczu było co raz trudniejsze, te "sny" jakie musiał tak samo odczuwać jak ludzie powoli stawały się gorsze i mniej przyjemne. Kiedyś z chęcią witał sen, ostatnio jednak co raz częściej wybudza się wcześniej, z desperacją wprost szukając jakiegoś źródła światła, by upewnić się że nie jest tam, a tutaj.
Ten dzień nie był inny. Zaśnięcie było trudne, dopiero gdzieś w środku nocy udało mu się odpłynąć. Ledwie godziny później zerwał się z łóżka jak poparzony, szukając źródła światła z szeroko otwartymi oczyma w przerażeniu. Gdy takowe oświetliło jego pokój i odgoniło mrok, odetchną z ulga, siadając na brzegu łóżka. Było blisko świtu, widział że słońce zaczyna się unosić nad złotym krajobrazem jesiennego Edenu. Było jednak jeszcze wcześnie. Nie było sensu tak wcześnie budzić Liselotte, stąd też, w miarę najciszej jak umiał odział się w proste ciuchy. ciemno-zielone spodnie, biała koszula na którą narzucił oliwkowy sweter, czarne, nieprzemakalne buty, i na to jeszcze granatowy płaszcz. Nie chciał się przeziębić, Lilo znowu by musiała go traktować jak na wpół żywego. Brrr. Oczywiście, jego stylowy, czarny kapelusz, chyba zwali ten typ "Fedora" wylądował na głowie. Jakby inaczej, mm?
Wydobył się z mieszkania, nieco nieprzytomny. Nie wiedział w sumie co ma ze sobą zrobić, więc postanowił zwyczajnie wybrać się na spacer. Może wpadnie na kogoś kto zajmie mu odrobinę czasu? Może zrobi coś innego. Póki co jednak, z delikatnym oświetleniem ledwie podnoszącego się słońca postanowił zebrać kilka, ładnych liści. Po co? Wachlarz.
Tak, jakkolwiek to brzmi, z wilgotnych liści ułożonych w półokrag zrobił mały wachlarz. W stroju w jakim był było mu zwyczajnie gorąco, ale gdyby Liselotte zauważyła go bez grubych ciuchów w taką pogodę to by go pewnie sama zaniosła do domu po nie. Taka mała istotka, a tyle energii.
A skoro o małych istotkach mowa, a przynajmniej przeciętnego wzrostu, nieprzytomne spojrzenie złotych oczu wypatrzyło kogoś znanego Jenevierowi.
- Sora! Hej, Sora! - Zawołał do przechodzącego anioła, dobrze mu znanego. Biedak wyglądał na podminowanego, i choć Jen miał swoje problemy z aniołami, to nie każdy z nich był zły. Sora był właśnie jednym z takich, zawsze miło mu z nim było pomówić. Wydawało mu się jednak że go nie usłyszał. Przyśpieszył więc kroku, chcąc się z nim zjednać w kroku. Szybko podłapał do niego, dłuższe nogi robiły swoje.
- Sora, wołałem cię, nie słyszałeś mnie, kompadre? Wiesz jak wiele jest określeń w ludzkich językach na znajomy lub przyjaciel? Kompadre to jedno z nich, ma miłe brzmienie, nie sądzisz? - Szturchnął delikatnie chłopaka w bark, posyłając mu szeroki uśmiech.
Mmm, ale chyba coś było nie tak?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czas spędzony w Edenie był krótki. Nie pamiętał już momentu w którym przekraczał spętaną rajem granice. Pamiętał ją jak przez mgłę — równie niepewnie jak sylwetkę znanego mu rózowowłosego anioła, który pozwolił przenocować najemnikowi i zagrzać swe marne ciało w jego osobistych progach. Od samego początku miał wrażenie, że pojawienie się w Edenie po tylu latach będzie momentem, który go odmieni — może nawet powoli mu dojrzeć leżącą gdzieś — na zgubnej ścieżce — zagubioną układankę? Ten kawałek potłuczonego lustra, który zaburzał obraz gdy patrzał w swe odbicie w szklanym zwierciadle? Kim tak naprawdę był? Dokąd zmierzał?  Podwinął rękaw na lewej ręce i przyjrzał się gęsto nakreślonym tatuażom – obejmowały całe jego blade ciało.
  Kiedy usłyszał pierwsze krzyki, sądził, że nie są one kierowane do niego — co prawda nie uspokoiły go. Był bowiem pewien, że znajdując się niemal przy granicy z Desperacją i nie trzyma na swoim ogonie nikogo. Pusty i obdarty ze wspomnień, które z wolna wracały do niego jak bumerang, chciał zapomnieć. Chciał znów zatopić się w Desperacji. Cofnąć się o dni wstecz. Znów być tym samym naiwnym chłopakiem, niepewnym swojej przeszłości. Prawda i obrazy, które budziły go nocą przybierały koloryt krwi — gęstej i ściekającej po brudnych dłoniach.
  ‘Sora’.
  Zapalnik. Iskra przeskoczyła w jego zasnutym rozmysłami umysłem. To imię już ktoś mu powtórzył — ktoś, kogo zniszczył.
  Sora.
  Dawny on.
  Nie wiedział nawet kiedy przyspieszył kroku. Jego ocieplone buty przedzierały się przez gąszcz i grzęzły w ziemi. Nie oglądał się nawet za siebie. Chciał jak najszybciej wrócić na Desperację. Zapomnieć. Albo… przynajmniej poukładać sobie wszystko w głowie.
  Tyrell uniósł spojrzenie ku niebu. Niebieski błękit wyłaniał się spomiędzy gęstych koron drzew – gdzieś tam dojrzał jaskrawe, ogniste pióra Rakshy. Widok feniksa spowodował, że stawiane kroki stały się o wiele łatwiejsze.
  „Sora, wołałem cię, nie słyszałeś mnie, kompadre? Wiesz jak wiele jest określeń w ludzkich językach na znajomy lub przyjaciel? Kompadre to jedno z nich, ma miłe brzmienie, nie sądzisz?”
  Kiedy tylko dotyk nieznajomego zatrzymał go, ten obrócił się w jego stronę tak gwałtownie, że mogło się wydawać, że lada chwila wyrzuci w jego stronę serię oskarżeń o tykalność. Twarz jaką zdołał ujrzeć Jenevier, była obliczem należącym to manekina. Pusta i martwa — gdyby nie lekko jaśniejące, żywe tęczówki, ten mógłby być pewny, że spogląda na lalkę. Na prawym policzku Tyrella rozrastała się wielka, okropna blizna — przypominała obrażenie po ogniu, które z pewnością uderzyło go w twarz. Zmęczona facjata spoglądała na zielonowlowego tajemniczo. Ciemne cienie pod oczami i opadająca smolista grzywka na  czoło dodawała tylko enigmatyczności temu spotkaniu.
  — Nie wiem o czym mówisz. Pomyliłeś mnie z kimś — wydusił mechanicznie, niczym robot. Pomimo świadomości swojego kłamstwa, nawet kącik ust nie poruszył się przy wypowiadaniu tego zdania. Nieznane ciepło rozlało się w okolicy jego żołądka. Miał dziwną obawę, że to nie była jednak żadna pomyłka, a stojący przed nim anioł, doskonale wie kim jest.
  Z pewnością widzi zgniliznę pod nieruchoma, bezuczuciową maską.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Fakt że jego towarzysz zamiast zaczekać i z nim rozmawiać postanowił przyśpieszyć kroku go trochę zmartwił. Czy Sora też dołączył do tych wszystkich aniołów jakie unikały Jena? Oby nie, byłoby to naprawdę nieprzyjemne dla Jeneviera. Pomyślał że może Sora miał jakieś problemy, dlatego może nie próbował rozpoznać jego głosu i od razu uciekał? Ciężko było mu powiedzieć.
Obejrzenie go z bliska jednak upewniło go w tym, że coś było nie tak. Jakby coś umarło w środku jego czarnowłosego towarzysza. Był pusty, zupełnie bez emocji, a blizna znacząca jego twarz tym bardziej upewniała Jeneviera że nie wszystko jest "ok". Zielonowłosy ukucnął przed nim, przyglądając się ranie z niepokojem.
- Sora, daj spokój, dobrze mnie znasz. To ja, Jenevier, twój zielonowłosy, przyjacielski dżin. Co ci się stało? Co to za rana? Byłeś już w szpitalu z nią? - Zalew pytań wylał się zza tamy ustnej Jena, który serio martwił się tym, co widział. Jego przyjaciel był nieobecny, martwy za tęczówkami oczu, nieobecny. Nie wiedział co się działo, co się mogło stać, dlaczego. Ale był poważnie zmartwiony i zaaferowany jego stanem.
- Sora, co się stało? Znasz mnie, możesz mi powiedzieć. Większość z tych skrzydlatych dupków i tak ma mnie gdzieś i najchętniej by mnie widziało rozszarpanego przez jakiegoś biesa, to że mi powiesz nie zaszkodzi, a może tylko pomóc. Potrzebujesz pomocy? Mam cię gdzieś zanieść? - Nadopiekuńczość wprost wyskoczyła z Jeneviera i stanęła obok prawie jak druga osoba, jaka chciała tylko pomóc jego przyjacielowi. Przyjacielowi, któremu coś się stało. Nie wiedział co, ale obawiał się tego, co to mogło być.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tyrell nie zmienił swojej pozycji. Stał nieruchomo jak zaklęty posąg, patrząc na zielonowłosego mężczyznę mętnym, ale trzeźwym wzorkiem. Ta zbieżność irracjonalnie wpasowywała się w stan jaki odczuwał  anioł; była adekwatna z emocjami jakie się w nim aktualnie kłębiły. Albo w ich braku. Po tym co usłyszał od Nathaira, po tym nieszczęsnym imieniu (które dudniło mu teraz w uszach jak rzucany na oślep ciężki kamień) był świadomy, że chłopak nie był jedyna osoba jaką mógł znać w przeszłości.
 Jako Sora.
 Mężczyzna uklęknął przed nim, a turkusowy wzrok  anioła podążył za jego sylwetką. Dominując teraz wzrostem mierzył nieznajomego wzorkiem. Przełknął ślinę, która niespodziewanie zaległa mu pod językiem. Miał wrażenie, że go przydusi i już nigdy nie spłynie z gardła.
 — Tak wszystko z nią dobrze — odpowiedział niespodziewanie, wolno i lakonicznie wahając się chwile nad kolejną wypowiedzią: — Jestem medykiem.
 We wczesnych latach swojego życia nie interesował się medycyną. Średnio interesował się również nauką. Więcej było go na zewnątrz aniżeli w czterech ścianach z wetkniętym nosem w książkach, dlatego ta wieść mogła być zaskakująca, równie mocno co aktualne zachowanie ciemnowłosego, które ani na chwile nie pozostawiało złudzeń: dawny Sora znajdował się gdzieś pod tą maską. Gdzieś pod twardą skorupą jaką utrzymywał na swojej twarzy, broniąc prawdziwą osobliwość przed ujawnieniem.
 Ciemnowłosy długo milczał. Bardzo długo. Czas przeciągał się i Tyrell mógłby przysiąc, że stanął. Że zatrzymał się wraz z przesuwającymi wskazówkami zegara. Kiedy jednak nieustępliwy, zaangażowany wzrok zielonowłosego nie dawał za wygraną, niemal przedzierając się przez twarde tworzywo, nazywane przed niego twarzą, opuścił głowę. Smolista grzywka opadł na jego oczy osłaniając jego martwe spojrzenie.
 — Nie wiem. Nie wiem co się stało — wydusił z łatwością, niemal zaskoczony głosem swoich słów. Były spokojne.  — Nazywam się Tyrell i nie do końca wiem kim jestem. Wiem tylko, że jest we mnie coś… coś ciemnego. Nazywacie to Sora. — Ospały dotąd wiatr podwiał ich kosmyki w lekki taniec. — I z pewnością chcesz rozmawiać z nim, ale ja nie jestem w stanie ci to umożliwić.
 Minęło zbyt wiele lat, w zamknięciu aby to mogło się udać.
Podniósł wzrok na mężczyznę i po raz pierwszy w oczach ciemnowłosego zatliła się iskra, niemal błagająca o pomoc, ale stłumiona brakiem ukazywaniem uczuć.
  — Nie znam tego miejsca. Nie znam siebie.
 Głos jaki rozbrzmiał się zaraz potem nabrał powagi. Usta chłopaka zacisnęły się w cienką linię. Gdyby posiadał choć trochę empatii, oczy z pewnością zaszkliłyby mu się z niemocy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

To się nie trzymało kupy. Sora był energiczny, dość wylewny i zadowolony z życia. Ten wrak istoty stojący przed nim wygląda jak Sora. Jest nim. Ale też nie jest nim, jakby coś zostało zwyczajnie wyrwane z jego duszy i serca, zabrane i ukryte. Nie wiedział co z tym zrobić. Zazwyczaj potrafił rozwiązywać różne problemy na poczekaniu, ale tutaj czuł się bezsilny.
I nie cierpiał tego, bo przed nim była mu osoba bliska. Tak samo by zrobił gdyby to była Lilo, tak samo pozbawiona chęci do życia i ducha, nieobecna. Nie wiedział jak ogromną traumę mógł przejść jego druh, ale nie zmieniało to faktu ze nie zamierzał go od tak teraz olać.
- Może z nią, a z tobą? Z tobą nie jest w porządku, Sora! - Objął dłońmi barki chłopaka i potrząsnął nim energicznie parę razy, jakby próbując go wybudzić z tego letargu, lecz nie spodziewał się po tym zbyt dużego efektu. Nie sądził by taki efekt zwyczajne potrząśnięcie kimś innym mogło zmienić, ale nie zamierzał nie spróbować! Może to coś da!?
...
Chyba go zepsuł. Po potrząśnięciu, chłopak był zwyczajnie nieobecny, milczący, ledwie mógł rozpoznać że w ogóle żyje po ruchu jego klatki piersiowej i cichym oddechu. Hex nie mówił, lecz raz czy dwa upewniał się że jego towarzysz wciąż jest z nim, machając mu dłonią przed oczyma. Póki co, wciąż był.
Ale w końcu zareagował. Zabrał głos, wcześniej spuszczając głowę. Słuchał go, nie przerywając ani w słowie, czekając dopóki nie skończy. Nie rozumiał co mogło się stać, czy widzieli się tak dawno? Miał wrażenie jakby to było raptem wczoraj...
- Nie nazywasz sie Tyrell, twoje imię to Sora. Nie byłeś i wierze że nie jesteś ciemnym, ani złym osobnikiem. Jeśli ty jesteś zły, to i ja też, Sora. Chcę rozmawiać z tobą, mówię do ciebie! Jesteś tu, w swoim domu, w Edenie. Twój dom nie jest daleko. Jesteś aniołem, istotą dobra, pomagasz i wspomagasz innych. Tak jak pomogłeś mi... Właśnie! Jak pomogłeś mi! - Hex już wiedział co zrobić.
Dobra, nie wiedział, ale impuls działania go uderzył. Tak jak i Hex uderzył czarnowłosego anioła przed nim...
Nie, nie dosłownie. Nie bił go, lecz z nijako wyraźnym impetem "wbił" się barkiem w jego brzuch, wymuszając na nim by się zgiął i oparł o jego plecy. Jego prawa dłoń objęła nogi anioła pod kolanami, a sam zielonowłosy dźwignął się do góry z Sorą na barku.
- Jesteś cięższy niż wyglądasz, Sora. - Rzucił z uśmiechem, obracając się na pięcie w sobie znanym kierunku, skoro Sora nie wiedział dokąd chce go prowadzić. - Pójdziemy tam, gdzie mi pomogłeś. Może to ci pomoże. - Tak, wyjaśnienie Hexa zapewne powodowało więcej pytań niż na nie odpowiadało, ale to nie zmieniło faktu że zielonowłosy dżin ruszył żwawym krokiem, jaki szybko przeszedł w bieg w sobie konkretnie znanym kierunku, trzymając na barku Sorę jak worek kartofli rycerz trzyma swoją księżniczkę. Czy rycerz giermka albo coś.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tyrell długo wpatrywał się w anioła ledwie nadążając za jego słowami. Westchnął z emfazą, gdy ten podkreślił, że nazywa się Sora, a jego dotychczasowe imię warte jest tyle co zeszłoroczny śnieg. Po części był tego świadom; wiedział, że stojący przed nim mężczyzna nie kłamie. Przekonał go o tym sam Nathair. Pamięć zaczynała płatać mu figle, a wielkie ubytki w niepamięci zapełniały obrazy tak obce, że mógłby przysiąc, że wcale nie należały do niego.
  — Muszę chyba odpocząć — odparł podczas gdy zielonowłosy nadal kontynuował swój rozciągły wywód. Wczepił palce w smolistą grzywkę i przymknął oczy. Kosmyki rozsypały się niepoprawnie po oby stronach twarzy. Przez ostatnie dni zbyt wiele się wydarzyło. Te wszystkie spotkania po ‘latach’ — chyba nie był na nie gotowy. Co sobie myślał przekraczając Eden? Że odzyska jasność umysłu? Że dojrzy to, co inni tak uparcie starali mu się pokazać? Bzdury. Jedyną rzeczą jaką doświadczył na granicach Edenu była pustka, która jako jedyne znane mu uczucie towarzyszyła mu już przecież od długich lat. Nie odnalazł swojej tożsamości, nie zasklepił nicości. Nie był aniołem, o którym bez przerwy mu przypominali. Nie był w stanie go poznać. Ich drogom nie było po drodze.
&emps; Ból w jego głowie potęgował. Oczy zaszły mroczki, ale kiedy tylko uchylił powieki obite ciemnymi cieniami niewyspania, zielonowłosy już rozpędzał się, aby wbić go na swoje ramię. Nie zdążył nawet zarejestrować momentu uderzenia. Wszystko stało się zbyt szybko.
  — Chwila, co robisz? — wydusił, kiedy zwisał już jak szmaciana lalka na jego barku. Nie pamiętam kiedy ktoś zrobił wobec niego coś równie bezpośredniego i gwałtownego. Żołądek przewrócił mu się do góry nogami.
  Chłopak próbował się obrócić, ale silna ręka Hexa uniemożliwiła mu opuszczenie wycieczki zbyt szybko.
  Zaczęli iść, a Tyrell spróbował spojrzeć na anioła ledwie uświadomił sobie, że profil jego twarzy jest mu dobrze znany. Jakby widzieli się już kiedyś. Nie w odległych latach. W innym życiu. Po dłuższej chwili milczenia zapytał suchym tonem:
  — Jak ci pomogłem?
  Nie miał pojęcia czy ta wiedza w jaki sposób mu pomoże, ale to co ostatnio działo się w jego życiu zasługiwało na miano Oskara dramatycznej, wysokobudżetowej produkcji.
  Mijane przez nich drzewa przesuwały się wraz z miarowymi krokami. Sora choć nie miał jak zmienić swojej pozycji, pozostawał tylko biernym obserwatorem.
  — Nie musisz mnie nieść. Mogę przecież iść o własnych nogach.
  Zerknął na niego ukradkiem. Nie wspomniał nawet jak mogło wyglądać to z boku. Facet niosący truchło w las, aby zaraz zakopać je pod grubą warstwą ściółki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Hex być może nie usłyszał słów o odpoczynku, a być może nie chciał ich usłyszeć. Uważał że wie co zrobić by pomóc jego towarzyszowi, i to zamierzał zrobić. Nie przyjmował odmowy, stąd też w sumie siłowo wpakował go sobie na bark. Na pytanie uśmiechnął się, zerkając do tyłu. - Niosę cię, nie widać? - Well duh, nie ma to jak bycie kapitanem oczywistym, Hex. Aktualnie dżin niesie swojego towarzysza w sobie znanym kierunku i do sobie znanego miejsca żwawym krokiem, jaki co rusz przechodził w bieg. Nie mógł jednak cały czas biec, ciężko było, mimo wszystko trzymał dobre ponad 50 kilogramów na barku. To nie jest takie proste.
- Wyciągnąłeś mnie z wody zanim utonąłem. - Odpowiedział bez większego namysłu, zauważając jego z lekka suchy ton. Rozumiał że w tym położeniu może nie być zadowolony z sytuacji, ale dżin wierzył że to, co chce mu pokazać sprawi że Sora przypomni sobie o tym, kim i czym był. To co teraz pokazuje, ten Tyrell... To nie ta osoba jaką zna. To zdecydowanie nie on. Co musiało się stać by tak wiele się zmieniło?
- Jeśli faktycznie pójdziesz ze mną, odstawię cię, ale... Czy nie mówiłeś że potrzebujesz odpocząć? Nie męczysz się wisząc mi na ramieniu. - Uśmiechnął się rozbrajająco szeroko, jednak wykorzystując informacje o jakiej powiedział wcześniej. Oczywiście, jeśli Sora nalegał i zapewni że pójdzie z nim, zielonowłosy go odstawi, ale niech nie oczekuje że mu ucieknie po tym.
Tak czy tak jednak, po jakimś czasie, czy to na barku Hexa czy obok niego, obaj dotarli do miejsca u stóp wodospadu, a dżin złotooki dżin podszedł na krawędź brzegu, przykucając w konkretnym miejscu.
- Tutaj, Sora. Byłem na górze, chodząc po kamieniach. Nie pamiętam nawet powodu. Potknąłem się, zostałem złapany w nurt wodospadu. Spadałem... I potem już obudziłem się tutaj, na brzegu, z Tobą nade mną. Mówiłeś mi że byłem nieprzytomny i wyciągnąłeś mnie w ostatniej chwili spomiędzy kamieni, bo nurt już prawie mnie miał porwać. Twierdziłeś że powoli mi odbija z powodu uderzenia w głowę jakiego musiałem tu doznać by stracić przytomność. Nie wiem czy coś w tym jest, ale to właśnie to miejsce. - Podniósł się, odwracając do jego czarnowłosego towarzysza. - I jak? Cokolwiek? - Miał nadzieję. To jedyne co w tej chwili mógł mieć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wisząc na jego ramieniu przyglądał się jak drzewa wraz z ich pospiechem zastępują nowe, jak korony drzew osłaniają niebo. To wszystko wydawało mu się strasznie znajome. Miejsca, w których bywał w innym życiu - to musiało być to uczucie. To uczucie, które gniotło się w jego żołądku, finalnie opadając gdzieś na samo dno, ciążąc swoja wagą. To wszystko co usłyszał od Nathaira wciąż błąkało się w umyśle - jak bezpański pies szukając miejsca do opuszczenia łba i wyłożenie łap. Chciał aby to co usłyszał rozmyło się, jak stara farba. Miał przekroczyć granicę i zniknąć z Edenu — możliwe, że na wieki. Cholera jedna wie, jaki los zgotowało mu życie gdy postawiło na jego drodze kolejna zmorę przeszłości. Tą zmorę, która niosła go teraz chętnie przez zielone knieje. I co gorsze... w mniej określonym przez niego kierunku.
 Usłyszawszy propozycje o samodzielnym marszu, miał już potaknąć, ale drugi człon zdania nieznajomego wprowadził go w swojego rodzaju konsternację. Puścił to mimo uszy, pozwalając się nieść, byle tylko nie gubiąc się w dziczy. Miał podświadomie nadzieję, że ten szaleniec wie co robi, bo granica Desperacji już dawno zniknęła z jego pola widzenia.
 Kiedy dotarli nad wodospad Tyrell w końcu postawił stopy obute w tenisówki i zadarł łeb. Woda jaka lała się ze skalnych ścianek była krystaliczna - na ten widok każdy desperat oddałby dzienną porcję swojej wałówki. Dzienną? Litości nawet tygodniową. Tyrell miał ochotę dotknąć przelewającej się smugi, ale wewnętrza chęć, szybko została zastąpiona obawą. Od kiedy pamiętał bał się wody, jak mógł wiec uratować tego mężczyznę?
 Wzrok Tyrella powiódł po przykucniętej sylwetce ze spokojem i czymś co mogłoby wyrażać tylko smutek. Nie uważał, że kłamał. Obawiał się, że to co wokół mu się przydarzało to prawda. Dowód już miał. Dostał go niespełna dzień temu.
 Ciemnowłosy chłopak podszedł bliżej zielonowłosego i przykucnął, choć ciało drgnęło w obawie przed wodą, która pędem wyrzuciła parę kropel na jego twarz.
 — Uratowałem cię? Jesteś pewien, że to nie ja się topiłem?
 Zaśmiałby się gdyby tylko pamiętał jak się to robi. Zastygła twarz zapatrywała się w nurt. Gdyby tylko mógł zabrałby stad tyle wody ile trzeba całej organizacji najemników. Zakładał jednak, że nie doszedłby nią zbyt daleko. Ciężar i chciwe bestie robiły jednak w tym aspekcie wielką przeszkodę.
 — Więc tu się poznaliśmy... Jenevier? — nazwał go jak dawny Sora, kierując spojrzenie w jego tęczówki. Nie ruszał się, obserwował mężczyznę i mimikę jego twarzy. — Problem w tym, że ci wierzę i choć mam luki w pamięci — westchnął przymykając oczy. — Jestem świadomy swojego dawnego życia.
 Niespodziewanie podciągnął rękaw bluzy ukazując mężczyźnie zawiłe tatuaże na bladym ciele.
  — Te wzory, te znaki, obrazy — wyliczał — pokrywają połowę mojego ciała. Ktoś chciał abym odzyskał pamięć. To właśnie te wskazówki spowodowały, że tu jestem. Nigdy nie przekroczyłbym samoistnie bram Edenu. Nigdy nie szukałbym odpowiedzi tutaj.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nijako poprawiło mu humor to, że faktycznie udało mu się "zagiąć" jego, określmy w tej chwili Sorę jako "bagaż" tym że faktycznie go słuchał, nawet jeśli ten uważał przeciwnie. Jen zawsze mielił językiem, czasami za dużo (dobra, często za dużo), ale to nie znaczy że nie słuchał innych. Jego uszy nie były otwarte tylko na jego głos, bo kto wie kiedy małe ziarno informacji przemycone między słowami może się okazać przydatne?
Niemniej, gdy już byli nad wodospadem, pytanie mu zadane przez chwilę go konsternowało. Szczerze, to w sumie tutaj był mały problem z jego cały planem na wspominanie.
- Szczerze? Nie wiem. Biorąc pod uwagę jak się zachowujesz teraz, wtedy równie dobrze mogłeś sobie przywłaszczyć czyjąś zasługę gdy ta osoba zostawiła cię ze mną nieprzytomnym. Chcę jednak wierzyć, że to byłeś Ty. Że ta sama która mnie ocaliła wtedy jest teraz przy mnie, tylko... Zagubiona. - Biorąc pod uwagę całą tą sytuacje i jemu zaczęło się udzielać odrobinę niepewności. Kto wie, może faktycznie to nie był Sora? Być może przywłaszczył sobie czyjąś zasługę by dżin czuł mu się wdzięczny w jego znanym celu? Ciężko powiedzieć, ale ziarna wątpliwości jakie chłopak ciągle siał powoli zbierały sowje żniwo.
Pokiwał głową, potwierdzając jego słowa. To było miejsce gdzie się spotkali. To było miejsce gdzie się poznali. To było miejsce gdzie Hex wierzył że anioł go ocalił przed śmiercią w objęciach bezwzględnej wody. A przynajmniej tak to miało wyglądać, tak? Tak?
...
Może jednak wszystko nie jest takie czarne i białe jak myślał. Być może.
- Czemu mówisz "dawne życie"? Skąd te luki w pamięci? Nie posiadałeś przypadkiem żadnych zdolności a pro po leczenia? - Kilka szybkich pytań nim jeszcze jego smolistowłosy towarzysz pokazał mu... Tatuaże? Ale co one mają do tego? Dżin oczywiście spojrzał na nie, nawet w niewielkiej odległości od skóry anioła powiódł palcem za jednym z zawiłych śladów, lecz nie mówiły mu one specjalnie wiele. Uniósł spojrzenie na twarz jego towarzysza, przysłuchując się.
- Więc, Tyrell, tak? Nie jestem ci w stanie pomóc w żaden dosłowny sposób. Nie posiadam triku jaki sprawi że cała twoja pamięć wróci, ale... Mam pomysł. - Jego spojrzenie powiodło ku rzece. Nurt nie był tym razem na tyle rwący na ile podobno był ostatnim razem, ale formacje skalne wciąż stanowiły zagrożenie jeśli uderzy się w nie z dużą siłą. Stąd też, Hex miał plan. Tak. Plan. - Ale ci się nie spodoba. - Dodał po dłuższej chwili namysłu czy na pewno jest gotów i jak to zrobi. Jego twarz oddawała wyraz dziwnie nienaturalnego spokoju, wprost skupienia na czymś. A następnie... Cóż, zaczęło się. Jego prawa dłoń oparła się o plecy anioła i pchnęła do przodu pod podstawioną, prawą nogę. Cel był prosty - przewrócić anioła prosto do strumieniu, który zdawał się mieć wrażenie niemal otwierać przed nim.
Ale to nie było wrażenie. Hex celowo kreował w gruncie, tworząc "wejście" do rzeki w jakie chciał wepchnąć anioła. Sytuacja była pod kontrolą jednak, za pomocą swojej mocy chciał go pokierować kilka metrów w rwącej rzece a następnie wysunąć na grunt kilka metrów dalej. Wszystko było pod kontrolą. Tak myślał przynajmniej, jeśli oczywiście Tyrell - jak się określał - dał się wepchnąć do wody i nie robił niczego nad wyraz głupiego. Zaraz po tym oczywiście podbiegł do niego i wywlekł go dalej na brzeg, upewniając się że jego stan był stabilny i jedynie mógł być z lekka opity wodą.
Nikt nie mówił że Jen jest kompletnie stabilny mentalnie, prawda?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach