Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Go down


---------------------------------
Tyrell w tamtych latach był znany z innego imienia. W tym wątku będzie nazywany Sora.
---------------------------------
[Nathair - 12 lat/Sora - 14 lat]

68 LAT TEMU. EDEN...


Zrobiło się ciemno. Przyjemny, lekki wiatr stracił już swoje ciepło jesiennego żaru i zaczął nabierać mroźnego, bezlitosnego podmuchu. Była godzina dwudziesta, a okoliczne lasy, pola i ogrody zaczęła obejmować wszechobecna, smolista czerń. Nie mógł uwierzyć, że dwa miesiące temu, o tej porze, przebiegał przez wysokie, złociste trawy wraz z Erikiem, Azelem i Danielem, w samych krótkich, potarganych spodenkach. Czas zdecydowanie płynął zbyt szybko.
  Podniósł głowę wysoko w niebo. Na kobaltowym sklepieniu, pojawiły się pierwsze jaśniejące, niczym cyrkonie na balowych sukniach, srebrzyste gwiazdy. A tuż niedaleko księżyc, który uparcie przedzierał się przez wysokie, strzeliste gałęzie liściastych drzew. Przymknął na moment oczy, poddając się zacinającemu wiatru, który raz po raz śmigał go po bladej, nastoletniej cerze. Czego mógł chcieć więcej? Życie w Edenie było dla niego niczym bajka. Nie był karany. Nie wymagano od niego z byt wiele. Był traktowany jak dodatek do szczęśliwej, przeciętnej anielskiej rodziny, który zje zawartość swojego talerza na śniadanie, obiad i kolację, a następnie posłusznie położy się w swoim łóżku na pierwszym piętrze. Tak. Prawda była taka, że rodzice nie poświęcali mu zbyt wiele uwagi. Zazwyczaj cała rutyna dnia ograniczała się do miłych uśmiechów, poinstruowania, po raz kolejny, jak obsłużyć kuchenkę gazową i jak poprawnie odgrzać przyrządzony wcześniej posiłek, gdy wróci ze szkoły, i tyle. Codzienność i obowiązki porwały ich w wir pracy. Ale mu to odpowiadało. Dzięki temu zyskiwał więcej wolności, którą mógł bez liku dzielić się ze swoimi przyjaciółmi.
  — Sora, zobacz co Agnes ma! Chodź zobacz!
Wybudzony, głośnymi krzykami oraz radosnym śmiechem, otworzył oczy. Z oddali przyglądał się jak Azel szarpie się z Agnes, która ściska coś mocno w dłoniach.
  — To tylko bransoletka, matole!
  Śmiała się do rozpuku wciąż opierając brunetowi. Nie odpuściła nawet wtedy, gdy Azel naparł na nią całym ciężarem swojego ciała. Pomimo jej sprzeciwów zaczął podważał jej delikatne, zaciśnięte na ozdobnych kamieniach, przyrumienione palce.
  Sora znał ich od dzieciństwa. Od najmłodszych lat Agnes uparcie kręciła się przy Azelu. Teraz nie potrafił wyobrazić ich sobie osobno. To była jak rutyna, jak wschód słońca; bo zawsze wiemy, że pomarańczowy okrąg obejmie swoim złocistym promieniem przyćmione nocą niebo, tak było też i w tym przypadku. Zawsze starała się wypaść dobrze, czasem wiązało się to również z niemądrym podążaniu za jego prawdą. Azel uwielbiał być w świetle reflektorów. W odróżnieniu od standardowych podrywów preferował wobec niej bardziej surową taktykę. Pozwalał sobie na droczenia i przyjemne spojrzenia, by chwilę potem ignorować ją do maksymalnych granic ludzkich możliwości. Było to okrutne i samolubne, ale Azel nie odpuszczał. Nie słuchał nawet uwag przyjaciół. Czerpał przyjemność z jej westchnień i zalotów, więc czemu miałby zachowywać się inaczej? Sora znał ich na tyle długo, aby wiedzieć, co za chwilę nastąpi. Ale i tym razem na widok ich dziecinnych zabaw na jego usta wkradł się dyskretny, zakrzywiony uśmiech.
   — Azel uspokój swoją kobietę.
   Wszyscy mieli  po niecałe czternaście lat. Wszyscy nadal beztroscy i młodzi. Wszystko wydawało się takie proste...
   — Kobietę? Czy ty widzisz tu jakieś KOBIETY? — Zatoczył teatralnie koło, rozglądając się w poszukiwaniach. — Żadnych nie widzę. Same małolaty!
  Agnes nie spodobała się ta uwaga.
  Gabriel, zawsze grający rolę rozjemcy, zerwał się z okupowanego przez siebie siedliska i powiedział:
   — Jeśli macie ochotę, możemy posłuchać płyt ojca.
  Wyciągnął z torby mały, okrągły odtwarzacz i postawił na jednym z wystających kamieni, tuż niedaleko palącego się ogniska. Chwilami miał dość ich sprzeczek, byli jeszcze tacy dziecinni. Azel i Agnes, od razu się uspokoili. Anielica energicznie pokiwała głową i gdy tylko w leśnym gąszczu rozległy się pierwsze dźwięki muzyki podniosła się z radością i zakręciła parę tanecznych kółek. Jej blond włosy zawirowały na tle wysokiego, pomarańczowego płomienia. Spojrzała na oddalonego o kilkadziesiąt metrów Sorę. Uśmiechnęła się do niego wesoło i machnęła zachęcająco dłonią.
  — Zaraz dołączę. —  Podniósł uspokajająco rękę w górę.
  O mało nie wybuchał śmiechem, gdy zobaczył, jak Agnes, stara się wyciągnąć do tańca Azela. Opierał się jej z zniesmaczoną miną, nadal stanowczo grzejąc tyłek na wywróconym konarze drzewa.
  — Sora. — Z głębin jeszcze zielonkawych krzewów wyłonił się Erick. Jego jasne, blond włosy zakrywał ciemny kaptur.
   — Jesteś. Czekaliśmy na ciebie.
   Sora stał oparty o przyschnięty konar drzewa. Reszki pokruszonej kory przykleiły mu się do grubej, szarej bluzy. Oboje na przywitanie przytaknęli głowami.
   — Zaczęliście beze mnie. Nie mądre posunięcie. — Obruszył się żartobliwie i wyciągał z torby butelkę. — Masz. Za karę.
   —  Nie mów, że... — Zaskoczony uniósł brwi i skierował swoje jasne, turkusowe spojrzenie na twarz Ericka. Odebrał z jego dłoni trunek i z fascynacją przyglądał się płynnej, złocistej cieczy, która zawarta była w szczelnie zamkniętym naczyniu.
  — A jak myślisz? — odpowiedział pytaniem na pytanie krzywiąc się teatralnie. — Załatwiłem je z M-3. Długa historia.
   — Chwila, chwila. JE? Masz tego więcej? — Spojrzał na towarzysza z wyraźnym zdziwieniem. Przemycenie czegokolwiek z innych zakątków świata wydawało się wręcz nieprawdopodobne. Ryzyko było zbyt wielkie. Jednak brat Daniela – Erick, naprawdę potrafił dokonywać cudów.
   — Erick! W końcu jesteś — zawołał Daniel znad ogniska, na moment zagłuszając solówkę rockowego wokalisty. W jego głosie było słychać uwielbienie. —  Chodźcie do nas, a nie stójcie jak dwa słupy soli!
   Razem z Erikiem podeszli do iskrzącego się płomienia. Sora przysiadł na konarze tuż naprzeciw Azela, a Erik natomiast zajął miejsce obok Daniela, na matowym, brązowym kamieniu.
  — Jak ci poszło? — Daniel wbił spojrzenie w brata. Duma i uwielbienie z jaką na niego patrzał mieszała się z odrobiną zazdrości.
  Erika na moment opuścił dobry nastrój.
  — Dobrze. Jestem tylko trochę zmęczony. Przyniosłem coś dla was. — Szybko zmienił temat. Wyciągnął z torby pozostałe trzy butelki.
  Sora wciąż na niego patrzał. Jego spojrzenie wyrażało czysty podziw. Nie mógł uwierzyć, że potrafił z taką łatwością przedostać się w niedostępne dla nich tereny. Ale był od nich starszy. Erik miał siedemnaście lat.
  — Odważnego masz brata... Jakbym tylko mógł, sam bym spróbował.
  — Taaa, ciekawe. Ciekawe co byś zrobił? — spytała Azela urażona Agnes, zła, ze wcześniej wyśmiał ją przy Sorze i Gabrielu. — Pewnie trząsłbyś się ze strachu! Tak jak wtedy gdy...
   —  Nic nie wiesz! — warknął rozzłoszczony Azel, zrzucając ze swoich kolan Agnes. — Nic nie wiesz. Anioły gadają rożne rzeczy.
  Daniel, wziął ponownie powietrze w płuca, gotów zareagować, ale Erik w samą porę się odezwał:
   — Jeśli już mowa o tym co anioły plotkują. — Spojrzał swoimi brązowymi oczami na siedzącego obok Sore. — Słyszałem Sora, że zacząłeś się zadawać z tą różową pierzynką.
  Na moment wszystkie spojrzenia ulokowały się w Sorze. Nawet Azel i Agnes, zaprzestali swoich sprzeczek. Zrobiło się niezręcznie. Co jakiś czas było słychać tylko dwuznaczne chrząkanie Azela.
   — Naprawdę? — wymsknęło się Danielowi. Poprawił palcem okulary na swoim nosie.  
   — Przydzielono mi go na zajęciach. — wytłumaczył leniwie Sora, choć czuł wewnętrzną presje. Ich ogniste spojrzenia, przedzierały się przez materiał jego grubych ubrań, aż do bladego, kruchego ciała. Poczuł, że zrobiło mu się gorąco. Zawiązana na jego szyi czarna chusta zaczęła go przyduszać. — Zresztą, widziałem go tylko parę razy, ale mi to nowa znajomość. — Prychnął, prostując się. Poczuł powracającą pewność siebie. Nic nie mogą mu przecież zarzucić.
   — Tak tylko usłyszałem. Spokojnie — Uderzył go w bark rozbawiony Erick. Sora, wymusił na ustach coś na wzór przekonywującego uśmiechu. — Już myślałem, ze szukasz nowych kolegów! Niech mnie diabli. Przecież, jakby to była prawda, chyba zaśmiałbym się na śmierć!
   — To chyba za mało powiedziane. Sora lepiej trzymaj się od niego z daleka, jeśli jeszcze chcesz mieć jako taką opinię — Zaczepnie zauważył Azel i uśmiechnął się szeroko. Sięgnął po darowaną butelkę, którą wcześniej postawił między swoimi stopami.
  Sora prychnął wyniośle. — Zwariowaliście. Przecież nie traktuje go poważnie. To tylko zajęcia.
  Agnes i Daniel milczeli, Sora również przycichł. Wpatrywał się w ognisko. Słyszał jedynie skwierczenie suchego drewna. Śmiechy Daniela i Erika, tak samo jak lecące w tle dźwięki elektrycznych gitar, zostały umiejętnie stłumione przez jego zamyślony umysł. Jego uśmiech znikł, jak za pojawieniem się niewidzialnej zasłony. Miał wiele pytań, które chciał zadać, ale żadne z nich nie wydobyło się z jego ust, tak jakby miał zasznurowane gardło.
   — Ej może w końcu się napijemy? Siedzimy i gaworzymy, a nawet nie otworzyliśmy butelek.
   Erick sięgnął po przypadkowy kamień i podważył nim zakrętkę. Pościła z charakterystycznym brzękiem, uwalniając ostry zapach chmielu.
   — Za tę noc i kolejne, które będą nam dane spędzić razem!
   Wszyscy unieśli otworzone butelki w górę. Wszystkie pięć stuknęły się ze sobą w charakterystycznym brzęku. Sora podniósł wzrok na przyjaciół. Widząc ich wesołe twarze, poczuł się spokojny. Już nie zamierzał o nic pytać.


❋❋❋

          UWAGA UCZNIOWIE!
W TYM MIESIĄCU W ZAMYŚLE ZINTEGROWANIA UCZNIÓW NASZEJ SZKOŁY, KADRA PEDAGOGICZNA POSTANOWIŁA WPROWADZIĆ NA TEN TYDZIEŃ BEZSTRESOWE KOREPETYCJE, W POSTACI NAUCZYCIELI ZE STARSZYCH KLAS ŚREDNICH. KAŻDEMU UCZNIOWI ZOSTANIE PRZYPISANY LOSOWY WYCHOWANEK Z KLAS PODSTAWOWYCH. ZAJĘCIA MAJĄ NA CELU WZMOCNIENIE WIĘZI, POMOC W NAUCE I W TRUDNYCH ZADANIACH. WYKŁADY BĘDĄ ODBYWAĆ SIĘ CODZIENNIE O 9.00 I TRWAĆ DO GODZINY 10.00. OBECNOŚĆ OBOWIĄZKOWA. WSZELKIE NIEOBECNOŚCI PROSZĘ ZGŁASZAĆ W SEKRETARIACIE Z CO NAJMNIEJ JEDNODNIOWYM WYPRZEDZENIEM.
PROSIMY O NIEBŁĄKANIE SIĘ PO KORYTARZACH PO GODZINIE 10.00. WSZYSCY UCZNIOWIE WRACAJĄ NA SWOJE PLANOWE ZAJĘCIA.
O WSZYSTKIE DODATKOWE INFORMACJĘ PROSIMY PYTAĆ W SEKRETARIACIE NA PIERWSZYM PIETRZE.

  Sora wpatrywał się w wywieszoną kartkę. Chwilę minęło nim pchnął ciężkie szklane drzwi i wszedł do środka. Ciepłe wnętrze otuliło jego, lekko przyrumienione, zimnem policzki. Zrelaksował się.
  Ruszył. Głuche kroki odbijały się o zimne ściany budynku. Wszędzie panowała bezwzględna cisza. Mijając kolejne zamknięte drzwi, zdawał się słyszeć szmery przesuwanych krzeseł i wyniosłe głosy wykładowców. Zajęcia musiały się już zacząć. Spóźnił się.
  — Sora.
 Anioł zatrzymał się w półkroku, obracając o sto osiemdziesiąt stopni.
  — Dobrze, że jesteś. Sala 23. Wiesz co robić.
  Nie zaskoczył go widok szczupłej wysokiej, białowłosej anielicy. Była jego wychowawczynią. Miękkość jej twarzy i ciepły uśmiech wyciągnął z chłopaka nienaganną odpowiedź:
  — Oczywiście — odparł bez zająknięcia.
  Nauczycielka minęła go, a on spojrzał na ciągnący się przed nim hol. Był niedaleko.
  Zatrzymał się dopiero przed ciężkimi bukowymi drzwiami. Zamknął oczy. Pod powiekami, niczym duch, pojawił się różowowłosy dzieciak, którego wczoraj po raz pierwszy dane mu było "poznać". Poczuł dziwny skurcz w żołądku. Wiedział, że tam czeka. Znów odezwały się w jego głowie głosy Ericka i Azela. Czy tylko do jego uszu nie docierały te plotki?
  Z trudem naparł na klamkę. Wszedł. Jego wyczulone ucho dosłyszało szmery kreślących ołówków po papierze i szepty “korepetytorów”. Nie było ich za wielu. W klasie były tylko cztery osoby. No i piąta...
  Zrobił krok w przód zmuszając się, aby spojrzeć w zimny kąt tuż przy oknie, wychodzącym na duży, okazały, szkolny ogród.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Znowu. Już drugi raz w tym tygodniu, a mamy dopiero środę. – ciche i ciężkie westchnięcie Nathaniela rozniosło się po cichym domu, kiedy naklejał Nathairowi plaster na świeżą ranę przecinającą policzek. Chłopiec wzruszył ramionami w nieco lekceważącym geście i spuścił głowę, wbijając pochmurne spojrzenie w wyjątkowo kościste kolana. To nie tak, że się o to wszystko prosił. On się tylko bronił. Nie widział innego rozwiązania w tej beznadziejnej sytuacji. Nie chciał zostać szkolnym… ba, wioskowym, popychadłem, którego wytykano by palcami, szeptano za plecami i pluto mu w twarz. Zresztą, i tak już robiono połowę z tego. A przecież nie zrobił nic złego. Nie on.
Chłopiec zeskoczył z drewnianego stołka i ruszył z ponurą miną w stronę wyjścia.
- A ty gdzie? – zapytał jasnowłosy anioł wyrzucając do kosza papier po plastrze. Nathair mimochodem zatrzymał się, wsuwając głęboko w kieszenie nieco za dużej bluzy obie dłonie i wreszcie wzruszył lekko ramionami.
Muszę się pouczyć na jutro. – powiedział bez większego I zbędnego namysłu. Czerwone spojrzenie jego opiekuna bacznie obserwowało wątłej postury sylwetkę swojego wychowanka, aż wreszcie jego wargi delikatnie drgnęły, imitując cień uśmiechu.
- Jesteś okropnym kłamcą, Nath.

[ * * * ]

Bębnił palcami jednej dłoni w drewniany blat stolika, kiedy spoglądał leniwie przez okno, opierając się brodą o dłoń. To, co działo się na zewnątrz interesowało go tak bardzo, jak to, co działo się aktualnie w środku. Czyli wcale. Ale z dwojga złego wolał obserwować prywatne życie wiewiórki, która właśnie zjadała jakąś przerażoną mrówkę odgryzając jej głowę, aniżeli twarze tych fałszywych aniołów, które przecież z natury powinny być dobre. Dobroć. Jasne. Tak samo jak wybaczenie i zrozumienie. Czasy typowych, niebiańskich aniołów już dawno temu przeminęły pozostawiając jedynie zgorzkniałych, przesyconych ludzkimi cechami istoty, które różniło od zwykłego śmiertelnika jedynie para skrzydeł. A i o to ostatnio można z łatwością się postarać.
Nie rozumiał tej całej pseudo przyjaznej akcji pomagania. Jasne, nie był najlepszym uczniem. Miał sporo problemów, a głównie dlatego, że był dość nerwowym, impulsywnym i nieprzewidywalnym dzieciakiem, ale nie oznaczało, że zaraz musi mieć przydzielonego kuratora nad karkiem.
A Sora był taki jak wszyscy.
Musiał.
Kiedy jego towarzysz niedoli wreszcie się zjawił, chłopak spojrzał na niego nieco znudzonym spojrzeniem i kompletnie ignorując, powrócił do swojej czynności spoglądania przez okno.
A może sobie pójdzie?
Chciałbyś, prawda?
Długo będziemy się w to bawić? Ty, super nauczyciel I ja, niesforny uczniak – uniósł brwi w geście zapytania, w końcu spoglądając na chłopaka. Odchylił się nieco na krześle i położył ołówek między górną wargą a nosem, uparcie wpatrując się w drugiego anioła. W jego jasnym spojrzeniu pojawił się dziwny błysk niebezpiecznie ocierający się o… prowokacje.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Tyrell położył na stole książki i usiadł na krześle (naprzeciw chłopaka).
  Przeszył anioła turkusowymi oczami, lekko wykrzywiając usta. Nie uśmiechał się przyjaźnie. Był to uśmiech, który oznaczał kłopoty. Niechybne.
   — Widocznie muszę pomóc przeznaczeniu, bo z takim ciężkim przypadkiem jak ty, może sobie samo nie poradzić.
  Zażartował, choć jego twarz wciąż obejmował dziwny, zagadkowy wyraz. Nie był rozbawiony. Na czoło opadały mu przydługie, niesforne, kosmyki, które momentami przysłaniały turkusowe, ciekawskie spojrzenie. W tym, nieschludnym, wydaniu przypominał delikwentów ze starszych klas.
   — Przyznam, że i dla mnie to idiotyczna pomyłka. Ale jeśli mamy przetrwać ten tydzień, musimy zacząć ze sobą współpracować.
  Wciąż śledził chłodnym spojrzeniem jego jasne, duże tęczówki. Zdawał sobie sprawę, że chłopak go prowokuje. Chciał coś wskórać? Coś udowodnić? Ich wczorajsze spotkanie, nie wyglądało lepiej i nic nie wskazywało na to, aby ich relacje miały się nagle zmienić.
  Spojrzał na wiszący zegar na przeciwległej ścianie. Czas biegł tak wolno, że przysiągłby, że stanął, ale mijał. Mijał. Siedział naprzeciw Nathaira. Kolejny dzień. Naprzeciw osoby, którą omijały dziesiątki osób. Naprzeciw osoby, o której plotkowała cała szkoła. Dziwna wewnętrzna presja znowu połaskotała go po żołądku. W wyobraźni obce spojrzenia wisiały nad jego postacią, jak smoliste, przerażające cienie zjaw. Ogień ich oczu wypalał mu bladą skórę. Świeże piętno, które osiedliło się na czas trwania tej idiotycznej propagandy. A mimo tego, czuł zaciekawienie, które za każdym razem próbował odprawić ze swojej głowy.
  Zmarszczył nos, próbując zidentyfikować zapach, którym pachniał Nathair. Ta woń była mu mocno znajoma. A może tylko tak silnie utrwaliła się w jego głowie? Idiotyzm.
  Minęło trochę czasu nim podniósł się z krzesła. Pochylił się nad ciałem anioła na tyle blisko, na ile starczyło mu odwagi, wciąż mając nieoparte wrażenie, że są obserwowani, i to nie przez jedną parę oczu. Kiedy dyskretnie rozejrzał się za siebie, a jego przypuszczenia okazały się błędne, ze zręcznością karcianego magika, pochwycił w palce ołówek, który ten umieścił wcześniej między nosem, a górną wargą ust. Przeszywając go osobliwym spojrzeniem szepnął do niego podstępnie:
   — Powinieneś się cieszyć, że w ogóle zechciałem--
  Urwał w momencie gdy drzwi klasy otwarły się po raz kolejny. Do ciasnej, dotychczas opustoszałej, sali weszły jeszcze trzy pary osób. Z ogona tłumu wyłoniła się wysoka jasnowłosa nauczyciela, która za sprawą klaśnięcia dłoni uspokoiła chwilowo rozbrykany gwar.
   — Witajcie moje skowronki. Jak idzie wam wspólna nauka? — Zaszczebiotała z uśmiechem na twarzy, tocząc wzorkiem po ławkach, w których większość zaczynała dopiero się rozsiadać.
   Syndra – jedna z wychowawczyń klas młodszych; wiecznie rozchichotana, choć jej dziwny, osobliwy optymizm, nie posiadał nigdy umiejętności zarażenia innych. Częściej wywoływał niepokój i zażenowanie, niż spokój i zaufanie.
  Odpowiedziała jej cisza.
   — Rozumiem. Wczoraj, po raz pierwszy poznaliście swojego „ławkowego” kolegę, koleżankę. Macie prawo czuć się niepewnie ale pa...
   Tyrell zaskoczony pojawieniem się nauczycielki, kompletnie zapomniał, że wciąż nachyla się nad ciałem Nathaira. Na krótką chwilę powrócił do niego wzrokiem, a potem zasiadł, z posępną miną, na swoim miejscu.
   — … jako, że chcemy abyście dobrze się, ze sobą zintegrowali, postanowiliśmy, że dzisiaj zajmiecie się inną formą nauki. Do końca dzisiejszych zajęć poćwiczycie "śledztwo", dowiadując się o swoim nowym koledze, koleżance jak najwięcej. Chciałabym abyście na jutro przynieśli swoje sprawozdania. Nie ważcie się zmyślać.
   W jej ostatnim zdaniu zabrakło tylko jednego zwrotu: „bo popamiętacie”.
   — No naprawdę? - jęknął ktoś z ostatniej ławki.
  W klasie znowu zrobiło się głośno, ale i tym razem jasnowłosa anielica uspokoiła harmider klaśnięciem dłoni:
   — Tak, to wasze dzisiejsze zadanie. Na dobre wam to wyjdzie. Chce widzieć waszą wspólną prace.
  Uśmiechnęła się przerażająco łagodnie, ukazując rząd swoich białych zębów. Jej „optymizm” od razu uspokoił wcześniej zbuntowanych nastolatków.
  Tyrell rozmasował swój bark, odwracając się twarzą do Nathaira. Złapał go chwilowy skurcz przez wychylanie głowy w bok. Jego mina nie pałała entuzjazmem. Oparł się o drewniane oparcie krzesła i przekrzywił głowę, jakby chciał mu się przyjrzeć pod innym kątem. W prawej ręce dzierżył zdobyty ołówek. Stukał nim w blat ławki, idealnie w rytm wskazówki sekundowej zegara.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chłopiec posłał krótkie, pełne niezadowolenia spojrzenie w stronę starszego kolegi, i już otwierał usta, żeby coś odszczeknąć, jednakże koniec końców zamknął usta i ponownie spojrzał w okno z grymasem, który zawisł na jego ustach. Jak dla niego wcale nie musieli gnić w tej klasie i udawać, że dogadują się, żeby razem się uczyć. Co stało na przeszkodzie, żeby tylko umownie prowadzili wspólne lekcje, a tak naprawdę każdy zająłby się swoimi sprawami? No więc właśnie. Ale nieeee. Pan Idealny Perfekcjonista musiał tu siedzieć i kłapać jęzorem.
Nathair drgnął nieco, kiedy do klasy wkroczyła anielica. I o ile jeszcze na początku słuchał jej z wyraźnym znudzeniem, to z każdym kolejnym wypowiadanym słowem, podnosił głowę w wręcz namacalnym zaskoczeniu.
Chyba zwariowała. – wymamrotał bardziej do siebie aniżeli do Sory, po czym spojrzał na drugiego anioła. – Zapomnij. Nie ma takiej opcji. – warknął podnosząc się z krzesła, który głośno szurnął po wręcz idealnych kafelkach. Oparł się dłońmi o blat ławki i łypnął nieprzychylnie z góry.
To była kpina. Miał latać i dowiadywać się czegoś o kimś, kto w ogóle go nie interesował? Miał o wiele ciekawsze zajęcia. Jednakże złość bardzo szybko została zmyta z twarzy przez o drobinę za bardzo kpiący uśmieszek.
W sumie… ty już pewnie nie musisz urządzać sobie śledztwa, co nie? – zapytał aluzyjnie nawiązując do tych wszystkich plotek i szeptów, które towarzyszyły mu odkąd pamiętał, odkąd zamieszkał w domu Nathaniela. Heather wyprostował się i wsunął obie dłonie do kieszeni spodni, po czym bez jakiegokolwiek słowa skierował się w stronę wyjścia z klasy.
Łazienka. – rzucił krótko w stronę nauczycielki, nawet nie kwapiąc się, żeby się zatrzymać I poprosić o możliwość wyjścia. Po prostu wyszedł, zamykając cicho za sobą drzwi.
Korytarz o tej porze dnia był opustoszały. Kroki chłopaka odbijały się echem, kiedy pokonywał kolejne metry. Wcale nie potrzebował udać się do toalety. Nie i już. Musiał wyrwać się na chwilę, by zaczerpnąć spokoju i świeżego powietrza. Oparł się o ścianę i spojrzał w sufit, na moment przymykając oczy. Pięć minut. Tyle mu wystarczyło, żeby ochłonąć.
- Oho, a kogo my tutaj mamy. – piskliwy głos anioła, który dopiero przechodził mutację zmącił ciszę, która otaczała Colina.
Jurek. – jasnowłosy westchnął cicho, leniwie uchylając powieki I spoglądając na wysokiego, blond włosego anioła, który przypominał bardziej szczotkę do mycia podłóg aniżeli boską istotę. Jurek zachichotał cicho, ukazując niezbyt prosty zgryz.
- Nie wiem jak ty, ale ja i moi koledzy… – tutaj wskazał teatralnie na swoich dwóch towarzyszy, którzy stanowili jego nieodłączny element panoszenia się po szkole, i również poza nią.
- … ale uważamy, że zakłócasz swoją osobą nasze czyste dusze. – dodał uśmiechając się jeszcze szerzej. Nathair zmarszczył jedynie brwi, powoli wyciągając obie dłonie z kieszeń. Wiedział do czego to wszystko zmierza. Wiedział, jak to zapewne się skończy. Zawsze się tak kończyło.
- Nie rozumiem, czemu wpuszczają do szkoły dla aniołów kogoś, kogo ojciec— – świat nie miał szansy poznać końca zdania wypowiadanego przez Jurka, kiedy rozległ się głośny trzask łamanego nosa.

[* * *]

Drzwi ponownie się rozsunęły, kiedy do klasy wrócił Nathair, chcąc czy też nie – ściągając na siebie całą uwagę uczniów. W klasie momentalnie rozbrzmiały szepty i szmery, a spojrzenia prowadziły chłopaka aż do jego ławki. Jasnowłosy w milczeniu usiadł, poprawiając naciągnięty materiał bluzki, próbując zapiąć rozdarte guziki nieco drżącymi dłońmi, gdzie na bladej skórze widniała zdarta skóra z knykci. Nathair pociągnął nosem, a następnie wierzchem dłoni starł krew z nosa i koniuszkiem języka zgarnął jej nieco z pękniętej wargi.
Dobra. Zróbmy to szybko. – rzucił, wskazując brodą w stronę materiałów na blacie. Nie rozglądał się. I nic więcej nie mówił. Zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Jakby właśnie nie wyglądał jak pobita kupa gówna, a wszyscy dookoła szeptali, że znowu to się stało i znowu to zrobił.
Jaki ojciec, taki syn, co?
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Sora cierpliwie czekał aż ten przestanie złorzeczyć. Łypał na niego spod gęstej, niesfornej czupryny, bez szczególnego wyrazu twarzy. Nie tylko jemu nowy pomysł nauczycielki nie przypadł do gustu. Ale milczał. Z założonymi rękami wpatrywał się w jasne tęczówki chłopaka. Nie spodziewał się tak emocjonalnej reakcji “ławkowego przyjaciela”. Podniósł zaciekawiony jedną brew, gdy ten nie zaszczycając go nawet najkrótszym spojrzeniem, bezceremonialnie wyszedł z sali, bez zbędnego biadolenia.  
   Nauczycielka, zaskoczona jego frywolnością zrobiła zdumioną minę, jednak nim jakiekolwiek słowo wydobyło się z jej ust, zapełnioną sale pochłonął głuchy łoskot zamykanych drzwi. Skrzywiła się niewyraźnie i odchrząknęła w swoją pięść, aby chwilę później dokończyć swoją przemowę, już bez przerażającego uśmiechu przyklejonego do ust.
   W kącikach ust Sory czaił się lekki uśmieszek. Obrócił twarz do delikatnego promienia wstającego słońca. Leniwie przymknął oczy. Po głowie chodziły mu różne myśli i nie pozostawało mu nic innego jak poddać się skrupulatnemu przedzieraniu się przez ich dziewicze, nieznane gąszcze. Czemu wciąż tu tkwił? Nie wiedział. Był chłopakiem pełnym sprzeczności. Na zewnątrz wydawał się być silny, pewny siebie i odważny. Ale niektóre jego gesty wręcz krzyczały, że coś się z nim zepsuło.
   Przez krótką chwilę, pod zamkniętymi powiekami, zauważył cztery blade twarze: Azela, Ericka, Gabriela i Agnes. Uśmiechały się do niego – każda z wizualizacji na swój charakterystyczny sposób. Azel wyglądał wyjątkowo okropnie. Jego twarz była biała, a kości policzkowe w wyraźny sposób uwydatniały się na jego wąskiej, prostokątnej twarzy jak dwa ostre kamienie; brzytwy z poszczerbionym ostrzem. Nigdy nie mógłby być taki jak on. Ale wierzył, że może. Towarzystwo, w którym zaczął się obracać zmuszało go do zakładania niewidzialnej maski, w której nie potrafił się odnaleźć. Miał do wyboru alternatywę kryształowej czystości lub babrania się w błocie. Dwie opcje. Ma je do wyboru każdy, pogrążony w coraz to mroczniejszych uliczkach impasu. Należy tylko starannie rozważyć co zyska się przechodząc przez nieskalane legowiska. Summa summarum wybiera się mniejsze zło i stara się nie zapominać o dobrych chęciach. I tak wybrał.
   Uchylił powieki. Przez chwile wpatrywał się w trzymany w palcach ołówek Nathaira. Odłożył go i ponownie spojrzał za szybę. Tym razem zapatrzył się w majaczący horyzont.  Od kilku dni prawie nie widywał się z rodzicami, zdążył nawet za nimi zatęsknić. Rozumiał oczywiście, że muszą pracować, i wiedział, jak bardzo im zależy na trzymaniu wszystkich anielskich spraw w jednym miejscu. Z drugiej strony właśnie świadomość, że ich praca jest tak ważna, uzmysłowiła mu jeszcze wyraźniej, jak sam Nathair musiał się bez nich czuć. Plotki były wszędzie. Wałęsały się po Edenie jak fałsz, jak żądne niezgody odrażające zjawy. Ale ile było w nich racji? Czy nikt nigdy nie potrafił odróżnić ziarna prawy od plew kłamstw, plotek i chciejstwa? Oczywiście, mogłoby być to trudne. W takim miejscu jak to, anioł  z tak jaskrawą łatą rzuca się w oczy jak karaluch na weselnym torcie. Otoczenie pije i smakuje z się łgarstwem, robi sensacje, nie przejmując się uczuciami, Bogu ducha winnej, ofiary. Ale co go to obchodzi? Natychmiast odsunął na bok myśli i rozważania o jego życiu prywatnym. Poczuł się nieswojo, że w ogóle przyszło mu to do głowy. Zduszony śmiech Azela zaczął rozczłonkowywać jego umysł.
  Niezrozumiałe szepty i dźwięk skrzypiących drzwi w odpowiedniej chwili wywlókł go z przejmujących zamyśleń. Instynktownie obrócił się za siebie.
  Nauczycielka zdążyła przez ten czas zapisać tablice głównymi zagadnieniami i podpunktami, które mogłoby przydać się uczniom w osiągnięciu najlepszych rezultatów. Ale już nie mówiła. Zbierała właśnie materiały ze stołu, gdy niespodziewanie zastygła w pozycji pół zgiętej. Wpatrywała się zaskoczona w niską osóbkę, która szybkim susem mignęła jej po środku sali.
   —  Nathair.
   Wydusiła jedynie, ale tłok spojrzeń i ciasnota szeptów, która odprowadziła chłopaka do ławki, skutecznie zagłuszyła jej młody głos.
  Sora wpatrywał się w jego twarz. W rozdartą wargę i nieumiejętnie startą krew. Nathair drżał. Nie umiejętnie usiłował zapiąć guzik swojej koszuli. Miał obdarte dłonie. Coś skręciło go w żołądku.
   —  Znowu oberwał. —  Usłyszał pierwszy szept.
   —  Ciekawe komu tym razem podpadł. — Drugi.
   —  To nie ważne. Spójrz jak on wygląda. Bachor nie może nawet pójść do łazienki. Może go tam przerżnęli? Cholera. Czemu mnie tam nie było. — Trzeci.
   —  Nie ma już życia w tej szkole. Założę się, że za niedługo największe szychy urządzą sobie na niego łowy. Spiorą go na kwaśne jabłko i wtedy dołączy do swojej popapranej rodzinki. — Czwarty.
  Oczy Sory pociemniały. Nie był do końca pewien kim się stał, na te parę krótkich sekund; nie chciał wiedzieć. To była chwila. Poczuł jak dłonie zaciskają mu się w pieści, a paznokcie szczypią go skórę. Ezoteryczna, niezidentyfikowana ciemnia przysłoniła mu spojrzenie i racjonalne myślenie na zaledwie parę, niewinnych chwil.
  Wyrżnął pięścią w stół, aż podskoczył drewniany ołówek.
   —  Przyszliście tu na pogaduszki? Nie macie co robić? Wracajcie do swoim zasranych problemów. —  W panującej ciszy, jego głos zabrzmiał jak krzyk.
  Nie odważył się spojrzeć na Nathaira. Podsunął mu tylko ołówek, delikatnym pchnięciem ręki, i chrząknął. Był zakłopotany, że okazał tyle uczuć, przy obcym uczniu. Miał też złe przeczucia, że nieskończony się to dla niego dobrze. Zwiastował to nawet cień wysokiej blondynki odznaczający się długim, mrocznym pasmem na bukowym, brązowym stole.
   —  Sora, natychmiast wstań! Co to ma znaczyć?
  Chwilowa agresja uleciała z niego jak powietrze z plażowej piłki. Klasa, na powrót, stała się tą samą, w której spędził już kilkadziesiąt minut swojego czasu. Nie była już pochłonięta czarną mazią, która  powodowała mroczki w jego oczach. Wszystko ustało. Jednak serce nadal pulsowało w jego piersi nerwowym, nierównym rytmem. Ciągle przypominając o tym co przed chwilą zrobił.
  — Chyba będziemy musieli przespacerować się do dyrektora. Ostatnio cię nie poznaje, Sora. - powiedziała poddenerwowana i na krótki moment spojrzała na Nathaira. Ale coś jej przerwało. Dz-Dz-Dz-Dz. Dzwonek. — Możecie już iść na swoje lekcje.
   W gwarze rozmów i huczącego dźwięku „radowania” jej głos wydawał się prawie niesłyszalny.
   — Zapomnij o tym.
  Czarnowłosy chłopak spojrzał na Nathaira ostatni raz i obrócił się kierując w stronę wyjścia. W tłumie wychodzących dzieciaków wydawał się rozpłynąć w powietrzu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ciężki deszcz smaga o szyby w oknach, bębniąc I dudniąc, uzupełniając sobą dźwięki na szkolnym korytarzu. Uczniowie gęsto tłoczyli się przy wyjściu, zastanawiając się co robić. Deszcz rozpadał się niespodziewanie, a większość osób znajdujących się na terenie szkoły nie zabrało ze sobą odpowiedniego ekwipunku w postaci zbawiennej parasolki czy też płaszczu przeciwdeszczowego. Mimo to niektórzy śmiałkowie ruszyli w deszcz, nie obawiając się przemoknięcia bądź ewentualnego zaziębienia, pozostawiając sobie za najwyższy cel dostanie się do domu w jak najszybszym czasie. Oczywiście znalazło się paru szczęśliwców, którzy przezornie zabrali parasolki, teraz dumnie krocząc przed siebie i wytrzymując zazdrosne spojrzenia kolegów i koleżanek.
Nathair zerknął na trzymany parasol i choć jego twarz niczego konkretnego nie wyrażała, to jednak nie ruszał się z miejsca. Koniuszkiem języka przesunął po strupie na wardze, gdzie jeszcze parę chwil wcześniej gromadziła się krew z pęknięcia, teraz pozostawiła jedynie po sobie niesmak i chropowatość. Oparł się o jedną ze ścian i wpatrywał w milczeniu w wybiegających kolejno uczniów, którzy mijali go tak, jakby był cieniem, jakby w ogóle go tutaj nie było. Aż wreszcie mignęła mu ta charakterystyczna czupryna, na którą czekał.
Nim Sora zdążył cokolwiek zrobić czy też powiedzieć, mógł poczuć jak na jego łokciu zaciskają się drobne palce a potem siłą, znikomą bo znikomą ale siłą, jest wciągany z powrotem do budynku szkoły a następnie boleśnie pchany na ściankę z szafkami, które wydały z siebie bolesne skrzypnięcie od uderzenia.
Po co to zrobiłeś? – warknął wbijając ciężkie spojrzenie w drugiego chłopaka. – Ktoś cię o to prosił? O jakąkolwiek pomoc? Nie! Sam sobie poradzę. Z nimi wszystkimi, ty się nie wtrącaj, jasne? – wycedził mrużąc niebezpiecznie oczy, chyba po raz pierwszy ukazując jakiekolwiek inne emocje, aniżeli wyraźne znużenie, jakim do tej pory obdarzył Sorę.
Teraz będziesz miał sam kłopoty. I po co ci to było? – zamilkł momentalnie, kiedy za nim przeszła para młodych anielic, szepcząc między sobą i chichocząc, pokazując sobie jakieś zdjęcie. Z pewnością jednego z popularniejszych chłopaków w szkole. Nathair uparcie milczał aż do momentu, kiedy ponownie zostali sami na korytarzu.
Powtórzę. Nie potrzebuję niczyjej pomocy, zwłaszcza kogoś takiego jak ty. Nie wciskaj swojego nosa w nie swoje sprawy. – burknął a jego spojrzenie padło na puste dłonie Sory. Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, po czym siłą wcisnął parasol w jego dłonie, orientując się, że drugi anioł nie posiada go i ja gdyby nigdy nic, bez jakiegokolwiek innego słowa wyjaśnień, odwrócił się na pięcie i pobiegł w stronę wyjścia. Poprawił torbę na ramieniu oraz naciągnął kaptur na jasne włosy i wybiegł w deszcz.

[* * *]


W przeciwieństwie do poprzedniego dnia, ten był wyjątkowo słoneczny i nieco wietrzny, dlatego też trawa zdążyła już przeschnąć. A to zapędziło uczniów na świeże powietrze, gdzie mieli tego dnia się uczyć, siedząc na specjalnie przygotowanych ku temu kocach. Nathair zajął miejsce najbardziej wysunięte i odludnione, pod rozłożystym drzewem, które rzucało przyjemny cień i ochronę przed słońcem, za którym tak bardzo nie przepadał. Podciągnął mocniej nogi i oparł na kolanach zeszyt, w którym zaczął mazać.. wszystko, co nie było w większym lub mniejszym stopniu powiązane z nauką. Od czasu do czasu podnosił głowę i rozglądał się, jakby szukał… kogoś. Ale kiedy jego spojrzenie nie wychwyciło zbliżającej się, charakterystycznej sylwetki, ponownie spuszczał głowę i skupiał się na rysowaniu.
Nie przyjdzie.
Oczywiście, że nie. Jest taki jak inni.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Dochodziła godzina piąta gdy Sora znalazł się na podwórzu. Dorastał  w rezydencji na zboczu Góry Babel, dlatego mnóstwo czasu spędzał na peryferiach Rajskiego Miasta, aniżeli w jego centrum. A teraz bardziej wykończony, bezsilny i zły maszerował nerwowo kamienistą ścieżka przecinającą mały, zielony skrawek zieleni, prosto w stronę mahoniowych, dębowych drzwi wejściowych.
  Wciąż zacinał chłodny wiatr.
  Jego dom, choć wielki, również nie emanował ciepłem. Kryty łupkową dachówką i ozdobiony fasetowymi oknami, stał niewzruszony na litej skale, obojętnie chowając się w ostrych krawędziach kamienia.  
Znalazł się, pieprzony dobroczyńca. Po co to zrobiłem? On sobie poradzi. Tak powiedział. Nie powinienem wtykać nosa w nie swoje sprawy. Wiem to, a jednak mu pomogłem. I jeszcze ten parasol. Czemu? Co mnie do niego tak ciągnie, do cholery?
  Sora wepchnął zmarzniętą pięść do kieszeni, starając się ignorować szczypanie chłodnego wiatru w oczy. Po głowie wciąż chodzimy mu słowa Nathaira. Nie potrafił odgonić tych dzikich myśli, które kręciły się wokół niego jak stado drapieżnych kruków, czekających tylko na moment słabości - kiedy straci czujność, gotowe wdziobać się w jego czaszkę.
Jak mogłem do tego dopuścić? Dlaczego wpakowałem się w takie szmabo?
  Wizyta u dyrektora pogrążyła go tylko w większej wściekłości. Pomimo nagany, dostał solidną reprymendę dotyczącą swoich marnych stopni. Był do tyłu z trzech przedmiotów, a dzień wystawienia symetralnych ocen zbliżał się wielkimi krokami. Oczywiście, ta mała niecodzienna wizyta równała się z powiadomieniem rodziców, co sprawiło, że twarz Sory nabrała jeszcze bardziej zachmurzony wyraz.
  Kopnął z całej siły mały odłamek kwarcu, który całkiem przypadkiem napatoczył się pod jego stopy. Rozsadzała go wściekłość.
  Był już  na ganku kiedy coś zwróciło jego uwagę. Cichy pisk. W pobliżu kuchennego okna, w wysokiej, przemoczonej kępie trawy leżał mały, brązowy skowronek. Był jeszcze młody, jego liche upierzenie i puch wystający spod dzióbka, wskazywał, że mógł mieć dopiero kilka dni. Ptak próbował podnieść się na nogi i uciec, jednak bez rezultatu; kolebał się na boki, próbując pomóc sobie drobnymi skrzydełkami.
  Sora spojrzał beznamiętnie na zwierzę, ściskając w dłoni zimną, bezlitosną klamkę frontowych drzwi. Obserwował go dłuższą chwilę; podszedł dopiero po czasie. Skowronek spojrzał na niego paciorkowatym okiem, jeszcze żwawiej próbując podnieść się z rozmiękłego gruntu. Musiał złamać skrzydło, stwierdził Sora, gdy jego wielki cień omiótł przerażone zwierze, podczas pierwszej nauki latania. Pewnie zdechnie w kilka godzin z wyziębienia lub stanie się obiadem większych ptasich drapieżników. Więc może należy ulżyć mu w cierpieniu?
  Chłopak podniósł nogę i nim jego but dotknął malutkiego ciałka, ukrytego w trawie, zdołał usłyszeć głośny krzyk:
  — Sora-wchodź-ale-to-już!
  Wyprostował się i spiął jak struna. Zacisnął usta w cienką linię i odsunął but. Ptak z wyraźna ulgą zaprzestał swych szamotań. A potem chłopiec nachylił się i pospiesznym ruchem złapał zwierze w dłonie  i schował do wnętrza swojej materiałowej kurtki.

❋❋❋

  — Sora co to ma znaczyć? - W domu rozlegał się harmider. — Byłeś u dyrektora i jesteś zagrożony z trzech przedmiotów. Upadłeś na głowę?!
  Chłopak stał w przedpokoju z twarzą błyszczącą od deszczu i ściągniętą. W lewej ręce trzymał złożony, wilgotny parasol (przestało padać w połowie drogi do domu) w sposób kojarzący się z wojskowym drylem. Nie odzywał się. Jego ojciec potrafił być surowy i konsekwentny, i doskonale zdawał sobie sprawę, że jakiekolwiek niekontrolowane odzywki nigdy nie zdołają obalić jego żelaznego rządu. Już zdążył się o tym przekonać.
  — Dwójka z  chemii? Przecież jesteś z niej dobry. Nigdy nie miałeś takich stopni. Dwójka z algebry? Dlaczego?
  — Nie wiem.
  — Mama i ja uważamy, że spotykanie się z Azelem, Erikiem i Gabrielem poważnie działa ci na szkodę.  Do licha, przecież w tamtym roku miałeś średnią cztery siedem. Masz się zabrać do roboty i więcej czasu spędzać przy książkach. A spotkania z nimi ograniczysz. Przypilnuje tego osobiście.
  Sora wyprostował się. Jego górna warga zadrżała z kumulującej się w nim złości. Miał w oczach dziwny błysk, który wcale nie spodobał się ojcu.
  — Sora, masz problemy? Słyszałem, że prawie wdałeś się w bojkę.
  — Nie wdałem — wtrącił stanowczo. — Tylko powiedziałem swoje.
  — Tylko powiedziałeś swoje? — Założył ręce na piersi i oparł się o ścianę. — Broniłeś kompana z korepetycji.
  — To był impuls. — Sora odwrócił wzrok i zaczął się rozbierać. Czuł delikatne drgania w wewnętrznej kieszeni kurtki. Uspokajająco położył w tym miejscu dłoń.
  — Nathaira, tak? — Ojciec uniósł podbródek i poprawił wąskie okulary na swoim nosie.
  Zapadła długa wymowna cisza. Chłopiec spuścił wzrok. Nie uśmiechał się. Uparcie spoglądał na swoje nierozwiązane tenisówki.

❋❋❋

  Sora przyszedł pięć minut po tym, jak Nathair uznał, że tego ranka już się nie pojawi. Miał na sobie  szarą, zapinaną bluzę z kapturem i czarne spodnie. Pod pachą niósł książki, a w drugiej - wolnej ręce - ciągnął obdartą deskorolkę. Plecak niechlujnie zwisał mu z prawego ramienia.
  Dojrzał Nathaira już z daleka. Siedział w cieniu wysokiego rozpostartego dębu. Na samą myśl, że zmierza w tym kierunku, poczuł silny ścisk w żołądku. Od razu zbluzgał się w myślach.
  Rzucił deskorolkę na trawę i przysiadł na rozłożonym materiale.
  — Nie musiałeś tego wczoraj robić. Dałbym sobie rade.
  Odezwał się niespodziewanie, kiedy położył książki i obdartą torbę na ich stanowisko pracy.
  — Nie zaciągałeś u mnie długu wdzięczności —  powiedział sucho, choć gdy spojrzał  w oczy Nathaira, można było dojrzeć na jego wąskich ustach skryty cień tajemniczego uśmiechu.
  Przesunął w jego stronę zwinięty parasol.
  — Dzięki. — Odchrząknął  i poprawił się na kocu, tak jakby te podziękowania wywoływały w nim niezidentyfikowane wrzody; coś obcego. — Od czego chcesz dziś zacząć?
  — Jak się domyślam, wy również nie macie referatu?
  Wysoka, blondwłosa nauczyciela zatrzymała się przy ich rozłożonym kocu, osłaniając swoim ciałem promiennie porannego słońca. Twarz miała łagodną, choć jej wzrok mógłby przeszywać na wskroś. Zagubione miny uczniów tylko utwierdziły ją w swoim przekonaniu.
  — Macie szczęście. Termin został przesunięty. Będę zbierać wasze wypracowania pod koniec tygodnia, gdy korepetycje dla uczniów dobiegną końca. Oceny za referat zostaną przydzielone do wiedzy o społeczeństwie, więc lepiej się przyłóżcie. Co poniektórym może to uratować marną sytuacje z przedmiotu.
  Uśmiechnęła się do nich wybitnie miło i trzymając teczkę przy swojej piersi odeszła dalej. Sora spokojnie przyglądał się jak ta podchodzi do kolejnej pary uczniów.
  — Plastikowa Betti zawsze musi dodać swoje. — Na jego usta wkradł się łobuzerski uśmiech. Sięgnął do plecaka i przeszukując jego zawartość jedną ręką spojrzał w jasne tęczówki chłopaka. — Tak ją nazywamy. Nasza klasa. Plastikowa Betti. Kiedyś widzieliśmy jak pindrzyła się w szkolnej toalecie, odwołując zajęcia ze swoją klasą tylko po to, by zdążyć na rendez-vous, ze sowim „nieformalnym” chłopakiem.  — zakreślił cudzysłów w powietrzu  — Oczywiście nic nie przeszkadzało jej mieć wtedy drugiego. Jak widać nikt w tej szkole nie jest czysty jak łza.
  Wyciągnął na koc paczkę słonecznika i trzy czekoladowe batony.
  Mrożąc oczy w oślepiającym go promieniu słońca, spojrzał na niego enigmatycznie.
  — Matematyka?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Prawie podskoczył w miejscu, kiedy Sora rzucił deskorolką na trawę. Prawie. Spojrzał na niego poprawiając się na kocu i podciągnął mocniej kolana pod siebie, mrużąc dziko oczy, słysząc jego pierwsze słowa. Też coś! Ten to miał tupet. Jasnowłosy mlasnął zniesmaczony. Przecież to samo mu powiedział wczoraj po tym, jak ten otwarcie sprzeciwił się innym uczniom i samej nauczycielce. Nie potrzebował jego pomocy. Nie potrzebował go. Nikogo nie potrzebował. Do tej pory świetnie radził sobie sam i z pewnością dalej będzie sobie radził. I nikt, nawet ktoś taki jak Sora raczej nie był w stanie tego zmienić. Ani też go zrozumieć.
Nonsens. – mruknął. – To samo tyczy się ciebie. Nie musiałeś stawać w mojej obronie. Radzę sobie sam. Tak więc nie chcę więcej twojej pomocy, rozumiesz? – spojrzał mu głęboko w oczy, kiedy zabierał parasolkę.
”Od czego chcesz dziś zacząć?”
Najlepiej od niczego.
Ale wiedział, że tego nie przeskoczy. Będzie musiał zacisnąć zęby i po prostu przez to przebrnąć. Tydzień wspólnej nauki powinien minąć im bardzo szybko, a potem Nathair odzyska upragnioną wolność. I kiedy już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, przerwała im nauczycielka. Z coraz większym znużeniem słuchał jej słów, jakby opowiadała wyjątkowo nudną historię zasłyszaną gdzieś w podrzędnym barze.
Co? – wyrwało mu się, kiedy nauczycielka skończyła swój wywód, a siedzący obok anioł rzucił określeniem. Oczy skrzydlatego nieznacznie się rozszerzyły, a kąciki ust lekko drgnęły, aż wreszcie parsknął szczerym śmiechem, przyciskając wierzch dłoni do ust. Chichotał przez ułudne sekundy, aż wreszcie odchrząknął, zwracając na swoje oblicze maskę spokoju i chłodnego zobojętnienia, aczkolwiek jego jasne oczy błyszczały rozbawione.
Pierwszy raz słyszę. – mruknął cicho. – W sumie mało rozmawiam z innymi. Właściwie to wcale. – dodał jeszcze ciszej, odwracając głowę i pobiegł wzrokiem gdzieś daleko, zahaczając nim o jakiś randomowy, martwy punkt. To nie tak, że ty nie chcesz z nimi rozmawiać. To oni z tobą nie chcą.
A mówią, że anioły powinny być nieskalane brzydotą grzechu. A jednak stali się tymi, kogo tak usilnie chcą chronić przed złem, nawet nie wiedząc kiedy przesiąkają nim i zaczynają cuchnąć zgnilizną. – dodał po chwili, w końcu powracając spojrzeniem do drugiego chłopaka, któremu przyglądał się przez krótki moment z dziwnym, nieodgadnionym błyskiem w oku.
Może być matematyka, choć moje zdolności kończą się na mnożeniu i dzieleniu. – wzruszył lekko ramionami, niezbyt wstydząc się swojej nieudolności w rachunkach. – O wiele lepiej radzę sobie z historią świata. A ty? W czym jesteś najlepszy? – zagadnął, chyba po raz pierwszy od ich spotkania wykazując choćby nić zainteresowania jego osobą.
Wyglądasz na kogoś, kto jest fanem przedmiotów ścisłych. Strzelam. Chemia i Biologia, co? – przechylił głowę lekko na bok, bacznie przyglądając się mu i nie spuszczając z niego spojrzenia nawet na chwilę. Nawet wtedy, kiedy tuż za jego plecami przeszła grupka aniołów wesoło dyskutując o tym, gdzie wybiorą się w sobotni wieczór, żeby zregenerować siły po ciężkim tygodniu w szkole. Świat, o którym oni rozmawiali, był zupełnie obcy i nieosiągalny dla jasnowłosego. Być może gdyby wszystko potoczyło się inaczej, gdyby jego ojciec…. Być może życie Nathaira pisałoby zupełnie inny scenariusz. Być może.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Dziecięca duma. Nie da się jej pozbyć. Na każdym kroku pokazuje swoje nieprzycięte, obgryzione pazurki. A tej sytuacji, jeszcze większej groteskowości, nadał posępny uśmiech Sory, który tym razem miał za zadanie ośmielić Nathaira.
  — Nie musiałem. Ale zrobiłem. Stało się. — Wzruszył ramionami.
  Niczym superbohater.
  Bezceremonialnie otworzył paczkę czarnego słonecznika i sięgnął po jeden czekoladowy baton.
  — Weź, jeśli masz ochotę — zasugerował lustrując młodego wzrokiem. Na krótką chwilę zapatrzał się w jego jasne, błyszczące tęczówki. — Tak. Tak było, słowo daje. — Ocknął się dopiero po chwili i spojrzał w dal — w stronę kolejnych rozłożonych koców. Plastikowa Betti była już przy ostatnim stanowisku. A kiedy odchodziła — w najbardziej dyskretny sposób, na jaki było ją stać — poprawiła swoją ołówkową, krótką spódnice. Sora parsknął, a jego usta wykrzywiły się do czegoś co mogłoby przypominać uśmiech.
  Chwilę majstrował przy opakowaniu batona, jednak nie widząc rezultatów bezcelowej szarpaniny, wgryzł się w srebrny papierek zębami.
  — Coś chyba poszło nie tak. Rodzice opowiadali mi jak było kiedyś. Przed tym... — Ze świstkiem w ustach brzmiał jak amator-szantażysta, który mówi przez tekturową tubę, aby zniekształcić swój głos. Wypluł kawałek opakowania, który przykleił mu się do języka  i staranie pozbył się górnej części śliskiego, sreberka z wafelka. — Przed tą całą apokalipsą. Trochę trudno w to uwierzyć; że tak było, że tak się kiedyś żyło.
  Zawiał lekki, przyjemny wiatr. Ciemne, wijące się na karku przy kołnierzu włosy Sory uniosły się w rytm kojącego tańca.
  — Chyba powinieneś to zmienić.
  Zabrzmiało szczerze.
  — Trzymasz życie zbyt krótko. Nie wiesz komu zaufać. A kiedy już cie się to udaje, zawsze pada na niewłaściwe osoby.
  Uniósł brwi, jakby w pytaniu: "Czyż nie?".
  — Nigdy nie myślałeś o tym, aby to zmienić? — zapytał konfidencjonalnie. W jego ustach to zdanie zabrzmiało niemal jak: „Moglibyśmy spróbować”.
  Pochylił się w jego stronę, odpierając łokcie o okryte czarnym dżinsem kolana.
  — Tak w ogóle. Jestem Sora. Tak mnie nazywaj.
  Dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, że wcześniej nie miał okazji mu się przedstawić. Ich pierwsze spotkanie było dość... milczące. Nathair. Sora. Zegar. I dźwięk cichych rozmów par, którym „szło zdecydowanie lepiej”.
  Odchylił się na powrót i otworzył grube tomisko z matematyki.  
  — Historią świata? — mruknął Sora, wertując podręcznik z matematyki. Dwoma kęsami dokończył czekoladowy baton. — Jestem kiepski z przedmiotów humanistycznych. Wszelkie wypracowania, to dla mnie kara. Farciarz.
  Podniósł dyskretnie wzrok.
  — Wyglądam? — W kąciku jego warg pojawił się cień rozbawienia. — Może jakbym nosił grube okulary, ubierał spodnie w kratkę i popielaty bezrękawnik w romby to bym się nie zaskoczył. Tak już jest — kontynuował — jak mówisz, że jesteś ścisłowcem, to obraz czarnych lakierków przychodzi jak cień o zachodzie słońca. Ale trafiłeś. Lubie matematykę. Czuje się dobry z chemii. Przedmioty ścisłe dają mi dużo satysfakcji. — Urwał. — Ale moi rodzice uważają, że humanistyka ma zdecydowanie większą wartość. Więcej odgałęzień. — Wywrócił oczami coś na kształt sarkastycznych słów: "Rozumiesz". — Oczywiście myślą, że jeszcze zmienię zainteresowanie — skwitował to obojętnym machnięciem ręki i wzruszeniem ramion. — O ile można tak z dnia na dzień wymienić się z kolegą umiejętnością jazdy na rowerze za umiejętność pływania.
  Spojrzał w jasne oczy Nathaira; a on wpatrywał się w niego uważnym wzorkiem. I zadziwiające ale Sora stwierdził, że mimowolnie odpowiedział mu uśmiechem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spojrzał na pozostawione łakocie, I choć wewnętrznie aż palił się do tego, by sięgnąć po czekoladowego batona (no bo nie oszukujmy się. Wszyscy kochamy czekoladę, a ona kocha nas), to jednak ostatecznie powstrzymał się i skupił na mówiącym chłopaku. A z każdym kolejnym słowem, które padało z jego ust, Nathair zaczął odczuwać niepohamowaną irytację. Zacisnął palce na materiale swoich spodni i spojrzał gdzieś w dół, jakby nie chciał dłużej zawiesić wzroku na swoim towarzyszu. Kiedy ten wreszcie zamilkł, złość w jasnowłosym osiągała już zenit.
”Chyba powinieneś to zmienić”. – powtórzył za nim, jakby nie mógł dowierzyć temu, co właśnie usłyszał.
Mam zacząć podchodzić do obcych osób I pytać “hej. Chcę się zaprzyjaźnić. Jesteś odpowiednią osobą?” Myślisz, że mi powiedzą prawdę? – uniósł głowę i spojrzał na niego z iskrą żalu, która pojawiła się w jego oczach.
Nic o mnie nie wiesz. Nie znasz o mnie prawdy. Ale znasz to, co inni mówią. Powiedz mi, Sora, co usłyszałeś na mój temat, kiedy dowiedziałeś się, że masz mi pomagać w nauce, hm? Jestem pewny, że same pochlebne rzeczy. – prychnął i pokręcił głową, czując, że prędzej czy później i tak ta rozmowa nadeszłaby. Nawet, jak chociaż przez parę sekund jasnowłosy zaczął wierzyć, że być może WRESZCZCIE znalazł kogoś, z kim może normalnie porozmawiać, kogoś, kto nie osądza go na podstawie plotek i czynów jego rodziców.
Tak samo jak wszyscy od razu mnie osądziłeś. Posiłkowałeś się plotkami. O mnie i moich rodzicach. Tak. Moja mama zdradziła tatę, a tata ją zabił a potem sam siebie. Jestem synem upadłych. Ale czy to robi ze mnie również upadłego? Nie. Czy robi to ze mnie kogoś gorszego? Nie. Nie robi. Ale w waszych oczach taki jestem. Gdybym został sierotą, bo ktoś inny zabiłby moich rodziców, to wszyscy dookoła żałowalibyście mnie. Ale oni zabili samych siebie, a to już wszystko zmienia, co? Ale nie zmienia to faktu, że tak czy siak jestem sierotą, Sora. – spuścił głowę jeszcze niżej, czując, jak całe jego ciało zaczyna niekontrolowanie drżeć a w kącikach oczu piec. Ale na tym się skończyło.
Myślisz, że nie próbowałem? Oczywiście, że tak. Wiele razy. A oni wszyscy mnie odrzucali. Odkąd tylko pamiętam. Tak więc nie mów mi, że powinienem coś zmienić. Bo już próbowałem, ale kiedy któryś raz z kolei sytuacja się powtarza, to jaki w tym wszystkim jest sens? Trzeba nauczyć się, by nie pokazywać innym, że można cię zranić. To w końcu odpuszczą. – spojrzał na Sorę chłodnym spojrzeniem, pełnym rozczarowania i rozżalenia.
Najwidoczniej I tym razem się pomyliłem. – wycedził przez zęby, po czym podniósł się z koca I wsunął obie dłonie do kieszeni.
Koniec na dzisiaj nauki. Boli mnie głowa. Idę na spacer. – rzucił już o wiele mnie rozemocjonowanym głosem, przyodziewając bezbarwność i chłód. Nie zamierzał już nic więcej mówić. Oni wszyscy byli tacy sami. Sądzili, że mogą zmienić świat, że wszystko wiedzą o innych osobach, a kiedy prawda była zupełnie inna. Nathair miał dość. Dość starania się, próbowania. Koniec. Najlepiej, jak wszyscy inni dadzą mu święty spokój. Raz, a dobrze.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Z każdym słowem coraz wyraźniej ściągał brwi i mrużył oczy. Na jego wąskich ustach rozciągnął się niezidentyfikowany wyraz niezrozumienia.
  Ale co on wiedział o odrzuceniu? Miał dopiero czternaście lat i najstraszniejsza rzecz jaka go w życiu spotkała to żarliwa sprzeczka z przyjacielem i parę siniaków, które zdołał na siebie przyjąć jako znamiona goryczy przegranej. Był młody. Niedoświadczony. Wychowywany w dobrym domu nie mógł przecież czuć się odrzucony.
  Nie mógł — ale czuł.  
  Rodzice nie poświęcali mu cennej uwagi, której potrzebował; byli zbyt zajęci swoimi obowiązkami, radykalnie pchali go do nauki. Ale czy to odrzucenie było równe z tym, przez które przechodził Nathair? W swoim odrzuceniu Sora mógł wyjść z domu, spotkać się z przyjaciółmi i siąść przy rozpalonym ognisku. Wyżalić się.
  Jak to jest nie mogąc z kimś rozmawiać?
  W swoim odrzuceniu mógł bez obaw przedzierać się przez zatłoczony korytarz szkolny nie potykając się o krzywe spojrzenia rówieśników.
  Jak to jest nieustannie się bać?
  Czy jakakolwiek żywa istota jest w stanie odczuwać tyle negatywnych uczuć naraz i nie zbzikować?
  Sztywne palce Sory zacisnęły się na chudym przedramieniu chłopaka, gdy ten obrócił się do niego plecami i zrobił krok przed siebie.
  — Stój
  Nathair mógł poczuć szarpnięcie. Druga ręka jego “kompana” złapała go za cienki materiał koszulki i naparła na jego wątłą klatkę piersiową.
  Gorący oddech Sory zawirował przy jasnej twarzy anioła zahaczając figlarnie o odkryty blady płatek ucha.
  Trzask.
  Plecy Heathera przywarły do szorstkiej kory drzewa przy którym wcześniej siedzieli. Głuche uderzenie wypłoszyło parę młodych jaskółek, które trzepocząc papierowo skrzydłami z hukiem wyleciały z rozpostartej, zielonej korony dębu.
  Cisza.
  Ale nie na długo.
  Przerywały ją wznoszące się rozmowy uczniów i rzucane krótkie ostrzeżenia Plastikowej Betti, która co jakiś czas uspokajała infantylny gwar.
  Nikt ich nie widział. Ich koc leżał pusty w zielonej, młodej trawie — stali po drugiej stronie drzewa. Ponad kościstym ramieniem Nathaira, Sora zauważył jak jeden z uczniów wstał  i otrzepał swoje spodnie z pełzającego robactwa.
  — Nic o tobie nie wiem. To prawda. — Jego źrenice zwężyły się. Przenikliwie przyglądał się jego pergaminowej twarzy; szybko zauważył zaschnięte strupki, wczorajszej bijatyki. Wciąż przyciskał ciało chłopaka do drzewa, nie pozwalając mu na ucieczkę. Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie pora.Słyszałem plotki ale... — urwał. Poczuł wyraźny skręt w żołądku. Dokładnie tak jakby ktoś z boku uderzył go kasztanem w brzuch. Dziwne uczucie. Znał tę historię. Różne wersje. Czasem mijające się z prawdą, a czasem te z większą dawką “ekstremalnych doznań”, ale dopiero po słowach Heathera poczuł sie tak naprawdę cholernie niespokojnie. Po plecach przebiegł mu zimny dreszcz, a przedramiona pochłonęła chropowata gęsia skórka. Sam nie wiedział czy wywołał ją strach czy nieokreślone podniecenie — … zrozum. Nie wszyscy są przeciwko tobie. Mówiąc, że powinieneś to zmienić, miałem na myśli nas.
  Turkusowe tęczówki Sory wyczekująco wpatrywały się w okrągłe oczy "wyrzutka", doszukując się “tego czegoś”.
  Czy to zrozumiał?
  Wciągnął powietrze przez nos. Charakterystyczny zapach Nathaira połaskotał po go po nozdrzach.  
  — Nie wszyscy są przeciwko tobie. — powtórzył poluźniając uścisk i odsuwając twarz.
Ja nie jestem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach