Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4

Go down

Naczytałeś się za dużo dram czy jak? ― Przechylił głowę na bok, wsuwając palce w czarne kosmyki, gdy oparł ją na swojej dłoni. Jego poczucie odpowiedzialności za swój bezkarny czyn było równe zeru, a słowa Marshalla, tego cholernego obrońcy sprawiedliwości dla porzuconych kobiet, nie uruchomiły jego sumienia, które najwidoczniej już od dłuższego czasu znajdowało się w stanie wstrzymania. O ile kiedyś w ogóle zostało użyte, a to również można było poddać wątpliwości. W jego odczuciu sytuacje, które opisywał chłopak były dość mocno przerysowane – zupełnie tak, jakby w prawdziwym życiu romantycy już dawno wyginęli. Choć Chase skłaniał się raczej ku zdaniu, że nikt nie mógł być na tyle głupi, by czekać i czekać w nieskończoność. ― Przedstawiasz to tak, jakbym co najmniej już za nią wyszedł, wyruszył na wojnę, zostawił ją z piątką dzieci na utrzymaniu, a mój powrót stoi pod jednym wielkim znakiem zapytania. Litości. ― Przesunął ręką po policzku, zanim ta opadła na blat ze zgłuszonym plaśnięciem, doprowadzając do tego, że łyżeczki zadzwoniły cicho o talerze. ― Nie to, żebym próbował wyjść na geniuszabo oczywiście już nim jestemale gdyby ktoś nie przyszedł na umówione spotkanie, po godzinie założyłbym, że albo ma mnie w dupie, albo wysłany gołąb pocztowy nie dotarł do wskazanej osoby, ewentualnie ten ktoś miał coś ważnego do zrobienia, jednak gdyby choć trochę zależało mu na spotkaniu, wysłałby kogoś z wieścią, że nie może się pojawić. Ja tego nie zrobiłem, więc sprawa rozwiązuje się sama. Możesz wierzyć lub nie, ale dziewczyny nie uważają, że Penelopa to idealny wzór do naśladowania. Za dwa dni znajdzie sobie nowy obiekt westchnień i uzna, że to miłość jej życia, dlatego nie spinaj się aż tak z powodu głupiego zauroczenia wobec kogoś, kogo – jak zakładam – nawet dobrze nie znała, skoro sama nie umiała spojrzeć mi w twarz. Myślała, że twoja prośba zmiękczy mi serce? ― parsknął pod nosem na myśl, że wysłanie kalekiego chłopaka było dość cwaną zagrywką. Jednak nie na tyle wystarczającą, jak się spodziewała.
Upił łyk kawy, by zwilżyć gardło sfatygowane kolejnym monologiem. Nie wierzył, że musiał tłumaczyć aż tak oczywiste rzeczy, jednak trzeba było przyznać, że wykazał się dość dużą cierpliwością i nie dał po sobie poznać, że uważał to za coś, czego nie powinno się tłumaczyć.
Osiwiejesz przedwcześnie, gdy będziesz brał na siebie sprawy innych ― stwierdził, doskonale zdając sobie sprawę, że ciemnooki nic by nie stracił, gdyby po prostu zignorował tę sprawę. Nie rozumiał, dlaczego do tego stopnia drążył ten temat. Wright zmrużył nieznacznie powieki, przyglądając mu się z badawczą podejrzliwością. Czy właśnie brał udział w teście „Jak wielkim skurwielem jesteś”?
To chyba oczywiste.
Ty to wiesz, ja to wiem, ale on dopiero musi się przekonać.
Ich spotkanie było całkiem przyjemne. Nie rewelacyjne, ale znośne. Przynajmniej dopóki nikt inny nie zakłócał im spokoju. O ile wcześniej Wright wydawał się być całkiem rozgadanym rozmówcą, tak towarzystwo Bridget i Cath w większej mierze zamknęło mu usta, choć wielkim błędem byłoby uznać, że błękitnooki poczuł się skrępowany obecnością przedstawicielek płci przeciwnej. Gdyby tak było, jasnowłosy prawdopodobnie zyskałby kolejną przypuszczalną teorię na temat tego, dlaczego nie wybrał się na spotkanie. Paplanina tej durnej suki – jak brunet „pieszczotliwie” nazwał ją w myślach – wraz z każdym słowem zdawała się coraz bardziej drażniąca. Uświadamiała mu, że ludzie naprawdę potrafili być tak głupi i nie zdawać sobie sprawy, że od samej ich obecności można było dostać raka z przerzutami.
„Wiesz o co mi chodzi, nie?”
Wzruszył barkami, choć zamiast odczytać z niego to, że gówno go to obchodziło, rozmówczyni uznała, że tym samym poprosił ją o wyjaśnienia. Jaka szkoda, że nie zauważyła błędu w swoim rozumowaniu i teraz sama doprowadziła do tego, by słuchy o Stephanie rozniosły się dalej.
„Co się stało ze Steph?”
Chase odruchowo pokręcił głową, jednak odrobinę za późno, by wybić ciemnookiemu z głowy podejmowanie jakiejkolwiek rozmowy. Zaraz w zrezygnowaniu rozmasował kark, odchylając na moment głowę do tyłu, jakby w myślach zwrócił się do samego Boga z pytaniem, za co go tak pokarał.
I wtedy się zaczęło.
Miał nadzieję, że Brokhert żałował tej decyzji równie mocno, co on żałował, że jeszcze nie wstał od stołu i nie wyszedł. Tym bardziej, że już wkrótce miał się przekonać, że w tym wszystkim bynajmniej nie chodziło o martwą dziewczynę, a o to, by jej tragiczną historię wykorzystać do swoich własnych celów, przez co Wright nie do końca był świadomy tego, że jego twarz wykrzywiła się w bijący po oczach niesmaku.
Oczywiście, że bym nie chciał ― przyznał, co dla Cath okazało się dość zaskakującym stwierdzeniem, jednak usta samej zainteresowanej rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, gdy zatrzepotała swoimi sztucznymi rzęsami w zalotnym wyrazie. ― Upadek z mostu to zdecydowanie zbyt niewielka wysokość. Normalnie to na jego miejscu znalazłbym miejsce bardziej adekwatne do twojego ego i w ogóle. Twój upadek byłby doskonałym odwzorowaniem tego, jak wielka przestrzeń dzieli twoje IQ od tego, jaka w rzeczywistości się czujesz.
Nie rozumiem. ― Raz jeszcze zamrugała oczami, jednak tym razem w bardziej zdezorientowanym geście. Ten tępy wyraz twarzy pasował do niej o wiele bardziej.
Gruba dziewczyna zamarła za to z rozchylonymi ustami, co także prezentowało się dość idiotycznie, biorąc pod uwagę, że zaraz przed nimi znajdował się nabity na widelczyk kawałek ciasta, którego nie wpakowała sobie do ust z tego całego szoku.
Właśnie o tym mówię.
Chase, złotko. Czy ty mnie obrażasz?
Skąd. Czczę twoją głupotę równie mocno, co jestem zachwycony tym, że przerwałaś moją randkę ― rzucił, już nie bacząc na szczeniacki ton i ironię, które wkradły się w jego słowa. Chociaż spotkanie z Marshallem randką bynajmniej nie było, dla dziewczyny to słowo podziałało jak klucz, który wyodrębniła spośród całej wypowiedzi. Nie przejęła się zarzutem co do jej braku inteligencji, jednak świadomość tego, że jej wybranek właśnie spotykał się z kimś innym było już zupełnie inną ligą.
Jaką randkę? ― Przemknęła wzrokiem po lokalu, szukając zdziry, która wkroczyła na jej teren. W pobliżu nie było nikogo, kto choćby zbliżał się do ich stolika i chwilę zajęło jej, nim wreszcie umalowane oczy zwróciły swoje spojrzenie na towarzyszącego im inwalidę. Jej usta utworzyły kształtne „O”, by zaraz zwęzić się do dzióbka. Poddała chłopaka chwilowej analizie, zanim parsknęła głośnym śmiechem. ― No nie wierzę. Litujesz się nad poszkodowanymi? Szkoda, że Steph już odeszła, normalnie poznałabym ich ze sobą.
Briggie... ― dziewczyna niemalże bezgłośnie poruszyła ustami, przez co ciężko było jej się przebić przez rozbawiony chichot szatynki.
A myślał, że gorzej już być nie mogło.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Marshall starał się nie pokazywać po sobie, jak bardzo irytowało go ciągnięcie tego tematu, tym bardziej, że nie on go zaczął, ale nic nie mógł poradzić na drgnięcie brwi, które samo w sobie zdradziło jego stan. Wpatrywał się nieruchomo w Chase'a, gdy ten dalej brnął w bagno i wydawało mu się, że czarnowłosy naprawdę wchodzi w bajoro. Wpierw wkłada stopę, a czarna maź przyjmuje ją z ssącym odgłosem, który wciąga nogę aż po kolano. Potem, wbrew wszystkim rodzajom logiki, chłopak wdeptuje w papkę drugim butem, a ten niknie w grzęzawisku; Chase zapada się po samo udo. Jego twarz nie wydaje się nawet w połowie przestraszona, zaskoczona albo niechętna. Co za baran z własnej woli robiłby coś takiego? Marshall zmarszczył lekko nos.  
Nieważne — rzucił dobitnie, dla podkreślenia swojej decyzji przecinając wyprostowaną w palcach dłonią powietrze. — Tylko odpowiedziałem na twoje pytanie. Naprawdę sądzisz, Wright, że pragnę słuchać twojego tłumaczenia się? Starczy mi tyle, że wydukałeś cały monolog na temat, który przecież dawno się skończył. Więc nieważne, okej?
Nie zadawaj pytań, skoro potem masz marudzić na otrzymywane odpowiedzi, pomyślał dodatkowo, ale nie dopowiedział tego na głos; zdał sobie sprawę, że mimowolnie sam pociągnął temat, który przecież chciał urwać i teraz był zły także na siebie.
Obecność Bridget i Cath w pewnym stopniu była więc mu na rękę, bo trajkotanie tej pierwszej skutecznie zamazało wspomnienie o poprzedniej dyskusji. Dziewczyna była zresztą rażącą na fluorescencyjny kolor plamą na środku czarnego tła i wbrew niechęci, jaka trzymała się Brokherta i która wręcz nakazywała mu nie znosić rozgadanej panienki, jedno trzeba było przyznać — Bridget przyciągała uwagę.
Gdyby Chase przyciągał ją równie mocno, możliwe, że Marshall w porę rozszyfrowałby jego spojrzenie. Zamiast tego blondyn uniósł lekko lewą brew, jakby tylko dzięki temu mógł rzucić w przestrzeń zaskoczone: no co?
Ale potem naprawdę pożałował.
Historia opowiedziana przez Bridget równie dobrze mogła być zakodowana — pewnie mniej więcej tyle samo zrozumiałby z niej Brokhert. Chłopak spuścił wzrok na blat i przegryzł dolną wargę w zdenerwowaniu. Spóźnił się o pół sekundy. Gdyby pół sekundy wcześniej spojrzał na Wrighta...
… być może oszczędziłby im obu raka. Z przerzutami.
Przede wszystkim oszczędziłby sobie szyderstw. Wierzyć mu się nie chciało, że jeszcze nie odszczeknął. Siedział przy ich stoliku ze zmarszczonymi brwiami i rękoma pod stołem. Palce zacisnął na materiale spodni, milcząc uparcie; bo co miał do powiedzenia? W tej chwili naprawdę czuł się jakby przegrał. Czegokolwiek nie powie, efekt okaże się beznadziejny, a Bridget, jakkolwiek tępa nie była, podchwyci haczyk i wyłowi na wierzch więcej jadowitych wniosków.
Marshall czuł, jak rośnie w nim gniew. Był jak balon umieszczony za szponami jego żeber — i powiększał się niepohamowanie, napierając na jego ciało od środka, jakby chciał je rozerwać. Blondyn uniósł nagle spojrzenie i wbił je w Chase'a, w oczach zalśniło oskarżenie.
Po co to mówiłeś? Po co w ogóle kłapiesz tym swoim jęzorem, do diabła? Bawią cię takie żarty? O co ci chodzi? O co ci, do kurwy nędzy, chodzi, Chase?
Ale nic takiego nie powiedział.
Bridget zacmokała rozbawiona, choć w tym geście dało się zauważyć przede wszystkim szyderstwo.
Ciesz się, tępa zdziro. Wygrałaś.
Marshall czuł, jak na policzki wpływa mu czerwień zażenowania, na którą nic nie mógł poradzić. Balon rozdął się jeszcze bardziej i Brokhert zdał sobie sprawę, że ma zatkane gardło; gula uciskała je na tyle, by czuł dyskomfort przy najlżejszym przełknięciu śliny. Co go w ogóle podkusiło, by tu przychodzić?
Bridget nagle przysłoniła usta dłonią.
— Oh, naprawdę? Boże, co za żałosny widok i w ogóle. Chase, złotko, chodźmy stąd.
Ona naprawdę wierzyła, że się z niej nie nabijał; naprawdę uważała, że dorastała mu do pięt przynajmniej na tyle, aby oprzeć swoją dłoń o jego i czuć się do tego w pełni upoważnioną. Wstała zaraz po tym, obrzucając Marshalla spojrzeniem kobiety wyższych sfer.
— Cath, idziemy. Nie ma sensu tu dłużej siedzieć! — zakomunikowała ciemnowłosa, odrzucając wolną ręką włosy z ramion.
Cath ledwo domknęła buzię.
— Ale ja jeszcze...
— Zjesz w drodze. Razem z Chasem nie mamy zamiaru dłużej oddychać tym samym azotem i w ogóle. No rusz się, dziewczyno!
Spierdalajcie. Marshall obrzucił ich nagle pogardliwym spojrzeniem. Wszyscy.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jak uważasz.
Przechylił głowę w bok, opierając ją na ręce. Tak powinno być od samego początku – sprawa tamtej dziewczyny była po prostu nieważna, a Chase'owi zdążyło już przejść przez myśl, że blondyn mógł mieć z tego jakieś korzyści, od których młodzieniec nieświadomie go oddalał.
Nieważne.
Wkrótce i tak pojawił się nowy problem. Miał na imię Bridget, a ciemnowłosy miał wrażenie, że jego IQ z każdą chwilą malało o kolejny punkt. Nie rozumiał co zabawnego było w tym, że się z kimś spotkał i wyglądało na to, że Briggie była tu jedyną osobą, której w tym momencie było do śmiechu. Śmiechu, który stopniowo napędzał mechanizm czerwonej lampki w głowie chłopaka. Na początku jej blask był mdły – obrazował to, że nie podobało mu się jej towarzystwo i wolał, by w ogóle się tu nie pojawiła. Później zaczęła go drażnić, a dalej wkurwiać. Wreszcie zaczął czuć do niej niepohamowaną odrazę.
„Razem z Chasem nie mamy zamiaru...”
Spierdalaj ― ostre słowo wybiło się ponad gwar kawiarni, gdy zupełnym przypadkiem wyraził na głos także myśli Brokherta. Nie krzyknął, jednak w tej sytuacji podniesienie głosu wydawało się być odpowiednim posunięciem – spokojny ton wyraźnie nie docierał do uszu dziewczyny, która najwidoczniej i tam upychała sobie centymetr tapety, by w jej pustej czaszce nie zapanował przeciąg, co w tym momencie Miało dla Wrighta jakiś głębszy sens. Dzięki księżniczce tatusia zdążył utracić resztki wiary w ludzkość – i nawet jeśli miał z nią do czynienia już wcześniej, z dnia na dzień przechodziła samą siebie. Podobno ludzie wraz z wiekiem mądrzeli za sprawą nabywanych doświadczeń, jednak czarnowłosy był w stanie przysiąc, że u niej działało to na odwrót.
Dziewczyna zamrugała oczami, a ruch powiek wydawał się być znacznie spowolniony, jakby nawet w tym szokującym momencie robiła wszystko, by jej sztucznie wydłużane rzęsy przypadkiem się nie odkleiły. Zamiast jednak spoglądać na błękitnookiego, wpatrywała się prosto w Marshalla, jakby w tym wszystkim usiłowała doszukać się jego winy. Jakby ten słowny sztylet opuścił przed momentem jego usta. W końcu to on nie potrafił znieść jej konstruktywnej – jak wmawiała sobie (choć pewnie w głowie użyła prostszego przymiotnika) – krytyki. Cath jednak wiedziała, że to właśnie brunet zdecydował się na doszczętne zrujnowanie atmosfery, jednak nie miała na tyle odwagi, by stanąć w obronie przyjaciółki.
Przegrałaby tę bitwę. A może i całą wojnę.
C-co? ― wykrztusiła z siebie wreszcie.
To co słyszałaś. ― Te słowa zwróciły jej uwagę na błękitnookiego. ― Masz stąd spierdalać. Nie dotykać mnie. Zejść mi z oczu. Uświadomić sobie, że nigdzie z tobą nie idę. Zostaję tutaj. W kawiarni. I będę oddychać tym powietrzem. Nadążasz? Mam nadzieję, że nie muszę ci tego literować, bo pewnie i tak musiałbym się powtarzać, a nie lubię się powtarzaćty tępa dziwko. Nie dokończył, jednak nieprzyjemne spojrzenie skierowane prosto w rozszerzone ze zdziwienia oczy dziewczyny, mówiło samo za siebie.
Kolejne mrugnięcie. Z co najmniej kilkusekundowym opóźnieniem, ciemnowłosa przyswoiła te dane. Wydała z siebie coś, co miało przypominać wyraz oburzenia, jednak piskliwy wydźwięk kompletnie zrujnował to wrażenie. Chcąc wstawić się za swoim nieistniejącym honorem, zamachnęła się ręką, która z nieprzyjemnym plaśnięciem zderzyła się z policzkiem Wrighta, pozostawiając po sobie czerwony, piekący ślad na jego twarzy.
Pożałujesz tego! Ty i twój zakichany kolega!
A niech to, mocne słowa, paniusiu.
Chase nawet nie drgnął, choć w jasnych tęczówkach dało się dostrzec wyraźne rozbawienie. Jego ramiona lekko drgnęły, jakby mimo przyjętego ciosu – a być może i przez niego – zaczynało zbierać mu się na śmiech, jednak wewnętrznie starał się z tym walczyć.
Jeszcze będziesz błagał, żebym spojrzała w twoją stronę! ― Ścisnęła mocniej pasek torebki, odsuwając krzesło od stołu z głośnym szurnięciem. ― Powinieneś czyścić mi buty za to, że w ogóle spojrzałam w twoją stronę! Nawet nie wiesz, ilu innych na to czeka! ― wykrzykiwała kolejne słowa, dopóki Cath nie położyła ręki na jej ramieniu.
Briggie, proszę.
Grubsza dziewczyna nerwowo zerknęła w stronę zbliżającego się kelnera.
Przepraszam, czy wszystko w porzą--
Nic nie jest w porządku! WYCHODZIMY. A z tobą się jeszcze policzę ― syknęła, grożąc chłopakowi palcem, po czym opuściła lokal, raz po raz prychając pod nosem i mamrocząc coś do dziewczyny idącej obok, która cierpliwie musiała znosić wszystkie obelgi padające z jej ust. Chase już bez wyrazu odprowadzał je wzrokiem, a kiedy dzwoneczek przy drzwiach oznajmił, że wreszcie wyszły, pozwolił sobie na rozmasowanie policzka ręką.
Co za dramat ― rzucił markotnie i pociągnął łyk kawy, jakby nigdy nic przenosząc wzrok na Marshalla, który – nie ma co się oszukiwać – nie miał zbyt ciekawej miny. ― Nie patrz tak. Robiłem co mogłem, ale obchodzenie innych okrężną drogą nie zawsze działa.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

_Oczywiście, daleko temu było do pełnego podziwu, ale plasowało gdzieś bardzo blisko niego — bo Chase zrobił coś wbrew schematowi, który sprawiał, że był tym, kim był. Dupkiem. Chujem. Pierdoloną szują. Kłamcą. Zdziercą. Szydercą. Marshall zacisnął wargi, z niedowierzaniem, którego nie potrafił ukryć, przypatrując się coraz większemu szokowi na twarzy Cath, która tylko potwierdzała, że scena, która miała tu miejsce, nie była wytworem jego nadpobudliwej wyobraźni. Dostrzegał bardzo wyraźnie śmietanę w kąciku jej ust i wszystko to, co zdążyła przemielić (i czego nie) wewnątrz paszczy, która zaczęła się otwierać w wyrazie najwyżej punktowanego zdziwienia. Jakiś mechanizm w jej szczęce się widocznie obluzował, bo ta opadła aż za szybko.
_To niczego nie zmienia.
_Brokhert miał ochotę potrząsnąć głową, aby wyleciały wszystkie myśli, które nakazywały mu prychnąć i obszczekać samochód o nazwie Bridget, ale powstrzymał się przed tym tylko dlatego, że wreszcie udało mu się oderwać spojrzenie od ledwo trzymającej się w garści Cath i...
_PLASK był okropny.
_Powieki Marshalla drgnęły, a usta rozchyliły się — nie tak jak u ich... potężniejszej towarzyszki (miał odrobinę godności w tym, jak reagował), ale równie mechanicznie — a potem niespodziewanie się wyprostował, jakby to jemu przypadł zaszczyt zostania sponiewieranym przez rękę z pazurami od których Edward Nożycoręki zaczyna chodzić na terapie grupowe.
_— WYCHODZIMY.
_Bardzo dobrze. To dwa problemy mniej. Dwa uciążliwe problemy mniej, których pozbył się... Marshall czuł, jak na twarz z powrotem spływa mu mało elastyczna maska. Jak wargi się zaciskają, a brwi ściągają ku sobie, tworząc na czole wyraźnie zarysowaną zmarszczkę. Czuł, jak mięśnie napinają się do granic możliwości (tak mocno, że jeszcze odrobina, a pękłyby jak struna), a żołądek zaciska się, zgniatany niewidzialną ręką.
_To niczego nie zmienia.
_— Nie patrz tak.
_Te słowa wydawały mu się teraz absurdalne. „Nie patrz tak. Przecież mnie też to nie bawiło”. Blondyn skrzywił się paskudnie, jak na złość patrząc wyluzowanemu znajomemu prosto w oczy. „Już dawno chciałem jej to powiedzieć”. Miałby w to uwierzyć? Po tym, jak Chase dał swój popisowy numer „Poczekajmy i pośmiejmy się jeszcze trochę z Marshalla Brokherta. Tak profilaktycznie, gdyby zapomniał, że dopiero przybył do tej szkoły. Dopiero dołączył do grupy. Dopiero zaczął walczyć o miejsce w kaście”.
_Przepraszam — rzucił nagle ponad martwą ciszą, która zapanowała po przedstawieniu Bridget. Kelner prawie podskoczył w miejscu. — Prosimy o rachunek.
_— O... oczywiście. — Mężczyzna się zreflektował, w trochę zbyt sztywny sposób pochylając głowę w czymś na kształt przytaknięcia, choć dla Brokherta wyglądało to jak ukłon.
_A przecież księżniczki już wyszły.
_Marshall opadł na oparcie, krzyżując ręce na piersi. Wzrok wbił w szybę, dudniąc palcami jednej dłoni o ramię drugiej.
_Nie potrafię cię rozgryźć. Wszystko, co robisz, jest bez sensu. Niby uchodzisz za największe bydle w szkole, ale wbrew ogólnej opinii postanawiasz po prostu wstać i oprowadzić nowego po placówce? Jakby tego było mało: udostępniasz podręcznik. Nie, żebyś sam go potrzebował przy takim poziomie pilności, ale to wciąż abstrakcyjne. Rzecz jasna nie bardziej niż wypad do kawiarni. Daleko temu spotkaniu do obrady na temat narzuconej pracy domowej. A jeszcze mamy wisienkę na torcie. — Uśmiechnął się kwaśno na wspomnienie Bridget i tego, jak odrzucała włosy z ramion. — Nie powiesz mi chyba, że-
_— Przepraszam. Płatność kartą czy gotówką? — Kelner wyrósł obok nich jak grzyb po deszczu, a kiedy Marshall automatycznie odparł, że kartą, jedynie kiwnął głową i przyjął plastikowy prostokąt z zaokrąglonymi rogami.
_Bridget musi być kimś wpływowym, skoro ma tak przerośnięte ego. — Kto to mówi? Prawie się roześmiał; tym razem to jego ramiona drgnęły, ale odchrząknął i spojrzał na Chase'a. — Jutro może cię spotkać piekło w szkole.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Burza o imieniu Bridget zniknęła równie szybko co się pojawiła i choć pozostawiła po sobie pamiątkę w postaci zaczerwienionego śladu na policzku Wrighta – który nadal delikatnie mrowił – a także niedojedzonego ciasta i niedopitej kawy na ich stoliku, czarnowłosy nie miał większego problemu z powrotem do porządku dziennego. Dziewczyna była jedną z tych burz, podczas których niebo zachodziło chmurami, ale szybko okazywało się, że parę błyskawic i niegroźne grzmienie to wszystko, czego można się było po niej spodziewać. Mimo że postawa ciemnowłosej budziła w nim odrazę, okazywał ją głównie wtedy, gdy miał z nią do czynienia – ale na dobrą sprawę nie trawił większości osób, które sądziły, że portfel jest w stanie zapewnić im wszystko, od rzeczy materialnych po przyjaciół. Ich obecność w jego pobliżu przypominała upychanie niepasującej zębatki do – jak sam uważał – perfekcyjnie działającego mechanizmu, od której momentalnie zaczynał zgrzytać, jednak wystarczyło ją wyjąć, by w jednym momencie wszystko wróciło do normy, nawet jeśli Chase zdawał się przejść do tej normy aż nazbyt płynnie. Mimo gorzkich słów, mimo gróź, mimo nagłego uderzenia, które zabrzmiało gorzej niż w rzeczywistości na to wyglądało – chyba że po prostu doskonale zatuszował fakt, że zabolało.
Chyba za tobą nie nadąża.
Pewnie nie on jeden.
„Prosimy o rachunek.”
Oddzielne rachunki ― uściślił natychmiastowo, zanim kelner uciekł od przeklętego stolika, który zakłócił spokojną atmosferę restauracji. Dało się zauważyć, że w drodze po rachunek przebierał nogami w zawrotnym tempie, nawet nie próbując ukryć, że koniec wizyty akurat tych gości był mu mocno na rękę. W każdym razie błękitnooki nie przyszedł tu, by dać za siebie płacić i wątpił też, by Marshall zamierzał zgodzić się na taki układ w drugą stronę. Nie było mowy o spotkaniu, na którym jedna strona płaci za oboje.
Wcześniej nazwałeś to randką.
Zawsze bierzesz wszystko na poważnie?
Nie. Ale mówimy o drugim chłopaku. To jak popełnianie towarzyskiego samobójstwa.
Żadna strata.
Pociągasz go na dno ze sobą, Chase.
„Nie potrafię cię rozgryźć.”
Słowa Brokherta odciągnęły go od wewnętrznej wymiany zdań, z której jego rozmówca na szczęście nie zdawał sobie sprawy – przynajmniej dzięki temu na razie nie dotarł do niego ten smutny fakt, choć brunet wątpił, by ciemnooki miał ponieść jakiekolwiek konsekwencje jego przedstawienia. Jasne oczy chłopaka uważniej przyjrzały się twarzy blondyna, gdy splótł palce na wysokości swoich ust, co dość skutecznie zatuszowało cień uśmiechu o nieodgadnionym wyrazie. Gest ten był całkowicie przemyślany, jakby uznał, że podobny grymas mógłby kompletnie spłoszyć jego nowego znajomego, a przecież zamierzał wysłuchać go do końca.
Może źle mnie oceniłeś? ― spytał, jednak kiedy wreszcie opuścił ręce na stół, okazało się, że łobuzerski wyraz na jego twarzy kompletnie nie współgrał z faktem złej oceny. ― Może to z tobą jest coś nie tak? Nie przepadasz za mną, słuchasz o tym, że jestem szkolnym bydlęciem, jednak zamiast odradzić moje towarzystwo jakiejś biednej łani, próbujesz nas zeswatać. Twierdzisz, że nasz wypad do kawiarni jest bez sensu, a jednak zgodziłeś się tu przyjść i nie uwierzę, że myślałeś, że zabierzemy się za pracę domową, ale skoro tak ci spieszno, nie obrażę się, jeśli wyciągniesz z torby podręcznik. ― Wykonał zapraszający gest ręką, wskazując nią zawalony talerzami stół. ― Może jednak nic do mnie nie masz?
„Nie powiesz mi chyba, że-”
Że co? ― spytał, zupełnie ignorując obecność kelnera, ale nie spuszczając wzroku z młodzieńca, odruchowo wyłowił portfel z tylnej kieszeni i bez patrzenia wyciągnął z niego własną kartę. Musiał robić to już wystarczająco dużo razy, by wiedzieć, w której przegródce ją trzymał. Przystawił kartę do czytnika, a kiedy usłyszał piknięcie, schował ją z powrotem.
Jej ojciec ma gruby portfel – to wszystko. Ludzie trzymają się z nią, bo jest na tyle głupia, by uznawać za przyjaciela każdego, kto doceni jej nowe buty, co nie jest wysoką ceną za postawiony przez nią obiad. Nie należy mylić córeczki tatusia z kimś wpływowym. Poza tym nie wydaje mi się, żeby zamierzała mu się poskarżyć, jeśli tym sposobem może wyjść na jaw, że jego grzeczna dziewczynka, uznała za świetną zabawę nabijanie się ze zmarłej dziewczyny. Nie tknie mnie ― zapewnił, opuszczając wzrok na resztkę kawy w filiżance, w której przez moment brodził łyżeczką, byleby zająć czymś ręce. Wyglądał na dość przekonanego o swojej przewadze. ― Znając ją, będzie próbowała przystawiać się do szkolnych sportowców. Jeśli w tej szkole istnieje ktoś łatwiejszy, to ja go nie znam.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Może źle mnie oceniłeś?
 Czas jakby się rozwarstwił, spowolnił. Marshall przez nierejestrowaną chwilę, w niebycie, analizował te słowa. Czy była opcja, aby źle ocenił Chase'a Wrighta? Żeby zawierzył plotkom, które nakierowywały na niego światło złej sławy? Ustawiane przez, na przykład, jakąś Bridget Johannson od „tych” Johannsonów albo innego inwalidę umysłowego? Czy był choć cień szansy, że przemierzając hol Rowan Highschool wyłapał jakiś szmer, który podświadomie ułożył się w zlepek logicznie brzmiących słów, coś w stylu: „... tego Wrighta to prawdziwa szuja... yszałam, jak dwa dni tem...”? Usta blondyna lekko się wydęły, gdy wypchnął dolną wargę, przegryzając jednocześnie wewnętrzną część lewego kącika ust, starając się przy tym sięgnąć jak najgłębiej swoich wspomnień. To bardzo możliwe. Z drugiej strony... co go to obchodziło? Nie miał zamiaru bratać się z ciemnowłosym. Był zbyt zadufany w sobie.
 Jak my wszyscy.
 Tak, jak wszyscy. I chociażby przez ten brak indywidualizmu, przez to, że jak wszyscy w szkole nosił się wyżej niż sięgał, powinien zostać przekreślony na starcie.
 — … a jednak zgodziłeś się tu przyjść.
 Usta Marshalla lekko się rozchyliły w zaskoczeniu, które prędko powściągnął. Ciemne spojrzenie przekierowało się jednak na twarz rozmówcy i bogowie świadkiem, że gdyby wzrok mógł ciąć, głowa Wrighta turlałaby się właśnie po świeżo wypastowanej podłodze prestiżowej cukierni.
 — Może jednak nic do mnie nie masz?
 — Może po prostu chcesz, żebym nic do ciebie nie miał, Wright? — Usta blondyna ułożyły się w krzywy uśmiech. — Na przykład szacunku.
 Teraz Marshall wreszcie sprawiał wrażenie obecnego; jego ciało było wyprostowane, a dłonie ułożone na blacie stołu między piętrzącymi się talerzami. Splótł palce jak biznesmen, który lada moment ma zamiar zacząć negocjować ważny rarytas dla swojej szybko wspinającej się po szczeblach firmy i brakowało mu tylko wilczego błysku w oczach. Oczy były jednak ostatnim, co wydawało się u Brokherta groźne — ciepła barwa tęczówek i duże źrenice przypominały zawsze ślepia wystraszonej łani.
 Szczerze tego nie cierpiał.
 — Może ludzie oceniają cię tak źle, bo chcesz, żeby tak cię oceniano. Może specjalnie prowokujesz, żeby dostać w twarz na samym środku dobrze usytuowanej cukierni. Może lubisz, jak inni schodzą ci z drogi, bo możesz mieć święty spokój. Bo zła sława po czasie nie przynosi już problemów, tylko ich brak. Przykro to mówić, ale w rankingu wypadasz nawet gorzej niż Bridgie, bo twoja postawa całą sobą krzyczy, że masz wszystko gdzieś i jedyne na czym ci zależy, to na odwróceniu kota ogonem i kopnięciu go w dupę, żeby już ci nie przeszkadzał. Zgodziłem się tu przyjść, bo nie miałem nic lepszego do roboty i może też zależy mi na złej sławie, skoro dobra jest nieosiągalna. Przynajmniej do czasu.
 Aż nie wstanę.
 Ton głosu świadczył o wierze, o silnym przeświadczeniu, że jeszcze kilka tygodni, maksymalnie miesięcy, rehabilitacji, a faktycznie pozbędzie się wózka. I „pozbędzie się” to wyjątkowo lekkie określenie.
 — Udowodniono naukowo, że sroki wcale nie lubią błyskotek — wypalił nagle, choć wyraz jego twarzy się nie zmienił. Przybrał postawę kogoś, kto doskonale wie, do czego zmierza i ma zamiar pociągnąć temat do końca. — Suma summarum przekreślono motyw sroki-złodzieja, który tak często pojawia się w filmach i książkach. Wiesz, wyszło nawet na to, że te ptaki są zdolne do „wyczynów umysłowych”. Rozpoznają swoje odbicia w lustrze. Zapamiętują także, gdzie schowały pożywienie i przedmioty. Nie ryzykują. A skoro nie ryzykują, to nie zaczną polować na rzeczy, które są im nieznane. — Urwał na moment, w głuchym milczeniu przyglądając się twarzy Chase'a, jakby próbował odnaleźć przynajmniej jeden procent zrozumienia.
 Gadasz od rzeczy, Shally.
 Kącik ust jasnowłosego uniósł się ciut wyżej.
 — A jednak na samą myśl o srokach, przypomina się tylko to, że kradną wszystko, co błyszczące. Niektóre historyjki wżarły się tak mocno w nasze podświadomości, że nie potrafimy wyobrazić sobie innego scenariusza, nie? Mniej więcej tak jest z tobą. Ci ludzie uważają, że jesteś chory, bo odstajesz od reszty. Bo jesteś sam. A oni boją się samotności.
 Jesteś tu ledwie JEDEN dzień, Marshall. Nie przesadzasz z psychoanalizą?
 — Obawiają się, że pewnego dnia te wszystkie Birdget Johannsony staną przeciwko nim. Pewnego dnia po prostu się zmówią i postanowią zniszczyć, a ty nie otrzymasz żadnego wsparcia, bo nie będzie nikogo, kto to wsparcie będzie mógł zapewnić. Chodzi mi też o to, że Bridget myśli przede wszystkim cyckami i kasą, ale ma za sobą dużo osób, które będę myśleć tak samo jak ona pod warunkiem, że odda im swoje cycki i kasę. Rozumiesz co mam na myśli?
 Brokhert wreszcie przestał się uśmiechać. Znał ten scenariusz aż za dobrze. Był wręcz święcie przekonany, że jeszcze kilka tygodni temu sam byłby na miejscu Bridget Johannson od „tych” Johannsonów i chichocząc pod nosem wbijałby podeszwę swojego buta w twarz jakiegoś samotnego, chorego nerda. Jakiegoś cioty w zbyt krótkiej koszulce albo okularnika z wystającymi jedynkami. Że jego portfel byłby równie gruby (co nie znaczy, że teraz ział pustką, ale obecnie Marshall inaczej patrzył na sprawę pieniędzy), a jego ego równie nabrzmiałe.
 — Nigdzie nie powiedziałem, że chodzi o jej rodziców, chociaż bez wątpienia mogliby mieć w tym jakiś udział. Chodzi o szkołę. O uczniów.
 Przez umysł prześlizgnęła się ulotna myśl; Marshall ledwie ją wyłapał.
Martwisz się?
 A potem nagle wypuścił powietrze przez zęby, by — najwidoczniej — wysyczeć tę myśl ze swojego ciała. Niech spierdala. Faktycznie był tutaj jeden dzień. Nie miał więc powodów, by się martwić. Nie miał żadnych argumentów, dla których powinien zakrzątać sobie głowę człowiekiem, który był rozbawiony, gdy dostał z otwartej ręki w twarz.
 — Cóż. Będę się zbierał — rzucił niespodziewanie, demonstracyjnie zerkając ponad ranieniem ciemnowłosego na ścianę, na której zawieszony był zegar. — Może jednak nic do ciebie nie mam, ale nie zmienia to faktu, że nie mam dla ciebie całego dnia.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Cóż. Będę się zbierał.”
Słusznie ― odezwał się, jakby tylko te słowa były warte jakiegokolwiek komentarza z jego strony. Nie wyglądał jednak na kogoś, komu zabrakło języka w gębie, a już tym bardziej na kogoś, komu było przykro z powodu gorzkich słów, które usłyszał – może nawet gorzkiej prawdy? Jednak nawet wtedy nie odwrócił wzroku ani nie spuścił głowy w akcie skruszenia – nieprzerwanie i wręcz irytująco wbijał go w twarz Marshalla, który wyrażał się, jakby właśnie znajdowali się na jakimś poważnym spotkaniu biznesowym, a nie w kawiarni, w której na dobrą sprawę mieli porozmawiać na luźne tematy, odsuwając na bok kwestię dziewczyny, która chciała się z nim umówić, a także unikając towarzystwa Bridget, które spadło na nich jak grom z jasnego nieba.
Może po prostu nie potrafisz jego robić?
Tym razem to Brokhert musiał znosić na sobie spojrzenie, które stało się znacznie bardziej odległe i mniej przystępne niż wcześniej. Dystans, który narzucił w przeciągu tych niby mało znaczących dwóch minut jego monologu, musiał być aż nazbyt wyczuwalny, choć na dobrą sprawę trudno było stwierdzić czy był on kwestią tego, że ciemnooki uderzył w czuły punkt czy może tego, że nie spodobała mu się prawdziwa strona blondyna, który najwyraźniej wolał bratać się z ludźmi zapewniającymi mu „bezpieczną strefę”, a nie przymusowo narzuconym mu Chase'm Wrightem – samotnym, chorym chłopcem, który odstaje od reszty i który nie jest w stanie dać sobie rady z Johannson o mózgu wielkości orzecha laskowego, choć jeśli miałby oceniać, przysiągłby, że to za dużo powiedziane.
Żałujesz, że nie rzuciłeś go na pożarcie wilkom?
Nie myl wilków z amebami.
Poruszył nogą pod stołem, kumulując swoje poirytowanie w tym jednym, krótkim ruchu. Dzięki temu nadal był w stanie zachować ten sam przerażająco chłodny wyraz twarzy. Z perspektywy czasu znali się zbyt krótko, by reagował na tyle gwałtownie na słowa jasnowłosego, jednak w gruncie rzeczy czuł niesmak na samą myśl, że gdy ten jeden raz próbował zabrać się za coś od zupełnie innej strony, przynosiło to zupełnie odmienny efekt od zamierzonego. Wewnętrznie czuł się, jak głupie dziecko, które miesiącami starało się, by dostać wymarzoną zabawkę, a i tak skończyło z niczym, czego oczywiście nie był w stanie uzewnętrznić. Marshall dość dobitnie uświadomił mu, że cały trud był zwyczajnie nieopłacalny i chociaż nikt inny nie dostrzegłby nawet odrobiny poświęcenia w jego działaniach, sam najlepiej wiedział, że kosztowało go to całkiem sporo.
Wcale nie. Nie podoba ci się, że ma cię za gorszego od Bridget i to po tym jak usiłowałeś obronić jego honor. Może wcale tego nie chciał?
Przechylił się na bok, sięgając po torbę, która leżała pod stołem. Wreszcie oderwał wzrok od Marshalla, podnosząc się tym samym z krzesła, które szurnęło o podłogę. Przerzucił szeroki pasek przez ramię i poprawił go tak, by nie uwierał go w bark. Sam mimowolnie zerknął na zegarek, z wewnętrznym rozczarowaniem stwierdzając, że nie upłynęło aż tak wiele czasu, który ze znanych tylko sobie powodów chciał za wszelką cenę zabić.
I jeszcze jedno ― zaczął, wsuwając ręce do kieszeni. Zdawał sobie sprawę, że tym samym miał zabrać mu jeszcze kilka sekund cennego czasu, którego tak bardzo dla niego nie miał, ale nie czuł z tego powodu żadnego żalu. Jedynie świadomość, że odzywał się na darmo zdawała się usilnie dźgać go gdzieś z tyłu czaszki, choć na ten moment postanowił zignorować to drażniące uczucie. ― Tylko kretyn dałby sprowadzić się do parteru bandzie debilnych licealistów, ale powodzenia w stadzie, Shally. Widzę, że wiesz całkiem sporo na ich temat.
Usta czarnowłosego rozciągnęły się w uśmiechu, jednak ten grymas bynajmniej nie należał do najprzyjemniejszych, jakimi mógł go obdarzyć brunet. Uśmiech nie dosięgnął oczu chłopaka, w których nadal czaił się chłód dodatkowo podkreślony jasną barwą tęczówek. Na szczęście Brokhert nie musiał czekać zbyt długo, zanim Wright zniknął mu z oczu.

― ― ― ― ― ― ― ― ―
NASTĘPNEGO DNIA
Zajęcia w Rowan Highschool

Ósma rano – najczęściej wtedy szkolny dzwonek obwieszczał rozpoczęcie pierwszej lekcji. Planowo zajęcia rozpoczynały się od matematyki, która ciężko radziła sobie z rozruszaniem jeszcze ospałych umysłów większości uczniów.
Chase'a nie było.
Dziewiąta – chemia. Nie każdy za nią przepadał, a Wright najwidoczniej też nie był jej miłośnikiem, dlatego i w jej trakcie miejsce w zajmowanej przez niego ławce pozostało puste. Nikt nie zwracał szczególnej uwagi na to, że po odczytaniu jego nazwiska w sali zapadała krótka cisza. Najwyraźniej nie był to pierwszy i nie ostatni raz, kiedy błękitnooki nie stawiał się w szkole.
Dziesiąta.
Kiedy po dzwonku wszyscy znaleźli się w klasie, Chase wreszcie postanowił zaszczycić ich swoją obecnością. Mocno podkrążone oczy świadczyły o tym, że miał za sobą ciężką noc i nagle stało się wręcz oczywistym, że najzwyczajniej w świecie zaspał, choć nie wyglądał na szczególnie zestresowanego faktem, że opuścił już dwie godziny zajęć. Niespiesznym krokiem przeszedł przez salę, nie przywiązując większej uwagi do niczego ani nikogo, zanim zajął swoje miejsce w ławce, wykładając na nią piórnik, zeszyt i podręcznik do angielskiego. Mimo że Marshall nadal siedział tuż obok niego, nie uraczył go nawet pojedynczym spojrzeniem, jakby Chase, którego poznał wczoraj – ten zaczepiający, irytujący i gadatliwy do bólu – zwyczajnie wyparował, dając dojść do głosu Chase'owi, który traktował ludzi jak powietrze i który wolał otworzyć zeszyt i w milczeniu rozpocząć kolejny rysunek, który – na szczęście Brokherta – nie przedstawiał już idealnie odwzorowanego profilu chłopaka siedzącego obok.
Jeszcze pomyśli, że idziesz mu na rękę.
Dzień dobry ― rzuciła nauczycielka, gdy tylko jej stopa przekroczyła granicę progu. Jej wzrok niemalże od razu skierował się w stronę ławki, przy której siedzieli jej dwaj ulubieńcy, którzy dziś mieli wygłosić swoją pracę domową na temat dzieł Szekspira. Zauważywszy ich w komplecie, z widocznym zadowoleniem zadarła podbródek wyżej. ― Mam nadzieję, że wszyscy są dziś odpowiednio przygotowani ― odparła, a wyraźny nacisk, który położyła na wybranym słowie, świadczył o tym, że na pewno nie chodziło jej o ogół klasy. ― Brokhert, Wright. Który z was jako pierwszy chciałby podzielić się z klasą wiedzą na temat naszego ulubionego twórcy literackiego?
Chociaż Wright uniósł wzrok na kobietę, nie udzielił odpowiedzi, najwidoczniej czekając aż blondyn zrobi to pierwszy – było też niemal pewnym, że ciemnooki przynajmniej był w posiadaniu pracy domowej, czego nie można było powiedzieć o brunecie, który od samego początku nie miał w planach ruszania karnego zadania.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wątek przenoszę do archiwum z braku aktywności prowadzenia lub zakończenia.
W razie czego pisać do mnie na PW, jeśli będziecie chcieli go wznowić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach