Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Go down

Ameryka.
nieistniejące Miasto Woneyville.
Wieczór, ok. 1935 roku.


Wydarzenia rozgrywają się w fikcyjnym mieście, gdzieś na terenach Ameryki. Kluczowym elementem całej rozgrywki będzie tło czysto mafijne, gdzie Tyr wcieli się w ojca chrzestnego dona — szefa rządzącego niepodzielnie własną mafią, Grow z kolei zgarnęła stołek podszefa w przeciwległej stronie konfliktu.

Grow
22 lata ● Jacqueline O'Harleyh ● wzrost: 181 cm ● waga: 73 kg ● podszef


Karma is like 69: you get what you give. |fem!Grow x fem!Tyrell| Bez-nazwy_aeswanh

Miała wrażenie, że do niedawna nie wierzyłaby w coś tak absurdalnego jak „legalni kryminaliści”. Bo nie tym właśnie byli? Kłamcami, szydercami, złodziejami... Grow przesunęła dłonią po blacie, ciągnąc za palcami tonę kurzu... byli mordercami. A jednak wszystko uchodziło im na sucho. Konszachty z władzami to norma, tak samo przyjazne uśmieszki od urzędnika do urzędnika. Na kilka chwil pogrążyła się we wspomnieniach. W czasach, w których ojciec brał ją na kolana, unosił rękę i półkulistym ruchem ogarniał chyba cały świat, a ona siedziała urzeczona, nie mogąc się doczekać tego, co ma mu do powiedzenia.
Ale świat okazał się brudny i żałosny, wypełniony słabymi, krzyczącymi, płaczącymi dorosłymi, szarością. I capił. Czasami krwią. Czasami strachem. Czasami jednym i drugim.
Białe włosy uległy pod naporem palców, gdy odgarnęła je do tyłu, wreszcie wbijając spojrzenie w jego twarz.
Mamrotał jak na ciężkim odwyku. Usta drżały w tak prędkich poruszeniach, że każde słowo, które próbowało przedostać się z gardła na zewnątrz, zostawało zmiażdżone przez jego wargi i wyplute w formie jakiegoś bełkotu. Grow traciła już resztki nadziei — chociaż lepiej nazwać to „cierpliwością” — kiedy klęczący u jej stóp mężczyzna wreszcie wykrztusił z siebie coś, co konsystencją przypominało zdanie.
Co z tego, że wypowiedziane przez dwulatka?
— … nigdy... nie dorwiecie... jej...
Białowłosa cmoknęła, rozciągając usta w uśmiechu.
Nigdy? — podjęła natychmiast, przyglądając się coraz większym oczom kogoś, kto przewyższał ją o co najmniej dwie głowy. Co ta broń robi z ludźmi, nie? Wystarczy kawałek żelastwa, trochę tylko większy od dłoni, żeby ciało mogące robić za komodę nagle przestało prawidłowo funkcjonować. — Wydawało mi się, że jesteś po naszej stronie, Tom.
— … ja... — Mężczyzna spuścił nagle spojrzenie. Przez chwilę w ogóle się nie odzywał, bardziej zainteresowany brudną podłogą, ale potem nabrał wdechu i podniósł wzrok. Aż gwizdnęła dostrzegając w ciemnych ślepiach błysk zawziętości. — Do pięt jej nie dorastasz.
Kiedy splunął w bok, jednocześnie rozległ się trzask.
Grow miała wrażenie, że stało się to w jednym momencie. Nie zdążyła dobrze mrugnąć, a rozeźlona twarz nagle przybrała inny wyraz. Może zszokowany? Lub przestraszony? Czymkolwiek to było, po runięciu na ziemię, z pewnością rozkwasiło się o deski podłogi. Jej pozostało tylko wpatrywanie się w nieruchome cielsko.
Miała ochotę parsknąć. I kto tu komu nie dorasta do pięt, śliczniutki? Ale rozbawienie uległo pod siłą innej emocji. Powoli nabrała powietrza do płuc.
Świetnie, Matt. — W ton jej głosu wdarło się rozdrażnienie. Nawet nie spojrzała w kierunku ściany, pod którą stał krótko ostrzyżony, umięśniony mężczyzna o sylwetce dwunożnego tura. Wiedziała, że gdyby zerknęła w tamtą stronę, ujrzałaby jeszcze cienką linię dymu wypełzającego z lufy pistoletu.
— Wkurwił mnie.
I jak miałaby podważyć ten argument?

Niecałą godzinę później rozległ się drugi huk — ten dla Grow był o wiele bardziej prawdziwy, głośny i absolutny. Jak tępe uderzenie skronią w gong. Przez chwilę miała wrażenie, że cały świat spowolnił. Głowa poleciała jej na bok w sekundę, ale w tak krótkim czasie dostrzegła bladą obojętność na twarzy Matta, jasny ogień w kominku, wreszcie czerwień dywanu.
Włosy rozsypały się po jej twarzy, ale nie uniosła ręki i nie dotknęła policzka. To byłoby hańbą samą w sobie.
— Wiesz, jak ważne były informacje, które posłałaś do piachu?!
Jego warkot słyszała wszędzie. Przed sobą, pod nogami, tuż nad głową.
Oczywiście, że wiedziała.
Właśnie dlatego do samego końca milczała, znosząc każde przekleństwo, jakie nasunęło mu się na myśl. Nie tak zawsze było? Spartaczona robota równała się kazaniom. Bywało, że bolesnym. Nie przez wzgląd na uderzenia. Był ojcem. To logiczne, że ręka czasami się omsknęła, gdy dziecko popełniało setny raz ten sam błąd. Tym, czego nie mogła znieść, było jego spojrzenie. Tak samo zimne i wyrafinowane, z kryjącym się za lodem niezadowoleniem.
I zawodem, przeszło jej przez myśl, gdy dłoń znów świsnęła w powietrzu.

Starczy — mruknęła zniecierpliwiona, odtrącając dłoń niskiej, szczuplutkiej kobiety z krótko obciętymi włosami i olbrzymimi okularami na nosie.
— Jeszcze tylko troszeczkę... — zaskomlała Trish, a potem tona pudru przysłoniła mgłą całą widoczność.
Kurz kosmetyku dostał się do płuc, wywołując nagłą serię kaszlnięć. Grow od razu uniosła pięść do ust, wolną ręką odsuwając od siebie kobietę.
Powiedziałam: dość!
— Wciąż widać.
Tam, gdzie idę, niewiele widać.
— Tam, gdzie idziesz, twoim jedynym atutem będzie wygląd.

Nocny klub drżał w posadach i gdyby najbliższa okolica należała do porządnych obywateli, na pewno w tym momencie trzeba by było lawirować między ściśniętymi radiowozami. Na szczęście najbliższy rejon nie należał ani do przyjaznych mamusiek i tatusiów w uroczych sweterkach, ani w ogóle do nikogo.
Ziemia niczyja obiecywała jedno — wyrównane szanse. Na tyle, na ile można uznać życie za sprawiedliwe, tutaj, w Black Devil, wchodziło się ze świadomością bycia na jednej linii.
Oczywiście, zdarzały się zamieszki. Ledwie tydzień temu do uszu każdego w grupie Grow dotarły informacje o strzelaninie. Podobno ciał było więcej niż noszy, a podłogi w klubie zmywano aż do wczoraj. Black Devil otwarto ponownie dzisiejszej nocy.
Godzinę... maksymalnie dwie godziny temu do środka wtoczyły się tłumy.
Grow poprawiła jeszcze płaszcz, kryjący kabury z rewolwerami, pas z przymocowanym nożem, kryjący nawet te przeklęte ślady na nagich udach. Zimno przemykało się przez rozpiętą odzież, wślizgiwało się pod czarną sukienkę, tym razem wyjątkowo ją drażniąc. Zachowała jednak spokój wkraczając do środka i niemal natychmiast, mimo dymu papierosowego zastałego od sufitu po blaty stołów, dostrzegła swój cel.
Uśmiechnęła się lekko.
Nie cel. W „cele” czasami się nie trafia.
Tyr jest czymś innym, przemknęło jej przez myśl, gdy stukając obcasami skierowała kroki w jej stronę.
Była trupem.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tyr
26 lata ● Sora Goodman ● wzrost: 157 cm ● waga: 48 kg ● szef kartelu narkotykowego

Karma is like 69: you get what you give. |fem!Grow x fem!Tyrell| 7DDExGL

W obecnych czasach rząd jest w stanie podsłuchiwać każdego — każdego, kto okaże się dla nich potencjalnym celem. Informacje gdzie się znajdują, z kim się spotkają, być może też z kim się pieprzą są dla nich wyłożone jak na dłoni. Komórka — wystarczy, że włączą; komputer — wystarczy, że się do niego zalogują. Jednoznacznie: już po nich. To jak pinezki przytwierdzone do tablicy korkowej. Tkwią tam jak część mapy rozrysowanego skarbu. Ale w 1935 roku nie było to jednak takie proste. Nie było komórek ani Internetu, dlatego też namierzenie spadało do poniżej pięćdziesięciu procent. To prawie jak szukanie igły w stogu siana, czyż nie?

  Tyr świetnie zarabiała na przemycie. Główna branża handlem alkoholem, papierosami i narkotykami odbiła się na jej nowoczesnych upodobaniach. Miała w garści pół milicji w Woneyville.
  — Proszę wysiąść z samochodu.
  Dziewczyna siedząca po stronie pasażera bez słów otworzyła drzwiczki starego chevroleta i wyszła z pojazdu. Miała nieokiełznanie pustą twarz, wydawało się wręcz, że najmniejszy mięsień nie drgnął na jej licu kiedy czterech funkcjonariuszy wpatrywało się w nią i we trzy Fiaty stojące za Impalą jak w kolejce po bilet do Disneylandu. Znajdowali się na moście graniczącym z New Gavren. Na drodze prowadzącej do obiecanej granicy.
  — Wiecie do kogo w ogóle mówicie? — wyrzucił zbulwersowany kierowca — mężczyzna w stylowym berecie osłaniający brązowe, krótkie włosy.
  — Zamknij mordę i wysiadaj – rzucił agresywnie funkcjonariusz zakładając ręce na biodra.
  Kobieta spoglądnęła spokojnie na swojego człowieka, a ten odpuścił jakby jej wzrok miał mówić więcej niż litr wylanych niepotrzebnie słów.
  — W czym problem, Bill? — zapytała i przekrzywiła głowę, aby uważniej mu się przyjrzeć. Jej głos był mechaniczny i pusty.
  — Skąd znasz moje imię…
  — Porucznik Bill William Campera – wtrąciła aby się zrehabilitować i spojrzała przez ramię celnikowi, aby uważniej przyjrzeć się reszcie. — Ten to Sam Nine. To Garry, a to Zack Smith.
  — Pierdole to, otwierać auta — warknął Bill i zacisnął szczelnie wargi szybko wymijając ciemnowłosą kobietę, która tylko dyskretnie obejrzała się za siebie. Policjant był jednak szybszy położył ręce na  bagażniku Fiata wsuwając swoje pulchne palce za zabezpieczenie uchwytu.
  — Jak pana córka? Ostatnio wyszła ze szpitala. Pewnie czuje się już lepiej.
  Głos Tyr zabrzęczał tuż przy jego ramieniu, kiedy dźwięk kroków zatrzymał się przy głównodowodzącym. Zawahał się i obrócił twarz w jej kierunku marszcząc brwi, usta mężczyzny układały się do typowej odpowiedzi: ‘co?’.
  — Jest śliczna. Mało kto zdaje rok z tak dobrymi ocenami. Betti zasługuje pewnie na dużą uwagę.
  Gdzieś przy uchu Billa rozległ się dźwięk odbezpieczanej broni. Pozostała trójka policjantów wpatrzyła się tępo otoczona jej ludźmi, którzy opuścili pojazdy. Na czole Campera pojawiły się pierwsze krople potu. Ktoś przy jego boku splunął na brudną drogę.
  — Powiem ci kim jestem. Wszędzie mam oczy, a to znaczy, że nie kiwniecie palcem Woneyville. Złoże wam propozycję. Możecie ją przyjąć albo zaakceptować konsekwencje. Do was należy wybór.

  Bar wyglądał przystępnie. Był to jedyny lokal, który oferował więcej niż podrzędne knajpy objęte terenem gangów i obszarem mafijnego półświatka. Ten punkt był jak wyspa, która pozwalała pomieścić na swych piaskach różnego rodzaju kręgowce.
  Tyr siedziała przy barze, na drewnianym hokerze, z dala od wejścia. Zaczynało robić się tłoczno. Głównym punktem docelowym — dla wielu — okazała się szafa grająca, która zaczynała wypluwać na życzenie żądane kawałki. Druga połowa kręciła się przy stolikach i przy barze. Wyrzucając na świecący blat srebrne monety i dostając w zamian tani śmierdzący bimber.
  — Ładnie się ubrałaś.
  Tyr podniosła wzrok na barmana, który czyszcząc szklane kubki mrugnął do niej porozumiewawczo i zniknął na zapleczu w akompaniamencie gromkich rozmów z pracownikami.
  „Ładnie ubrałaś". Pewnie. Przecież szczyci się tym, że jest najlepiej ubranym potworem w hrabstwie Dave. Tak, oczywiście, poćwiartowała tylu ludzi, ale tak ładnie się ubierała!
  Jej czarne włosy sięgały za ramiona. Były długie i niekoniecznie dobrze zadbane. Fryzura dziewczyny wyglądała jak po porządnym starciu z huraganem, który zmierzwił końcówki i poplątał je ze sobą, a ona specjalnie się tym nie przejmowała. Odprowadziwszy mężczyznę obojętnym, może i nawet nieco odalienowanym wzorkiem zaczesała czarne poplątane pasmo za ucho.  Poza nieruchomą twarzą, którą nie zdobił żaden make up, miała na sobie czarne obcisłe spodnie i białą koszulę z kołnierzykiem — wygniecioną w paru miejscach. Czarny stanik prześwitywał przez jej górną garderobę, równie mocno co sieć zaplątanych tatuaży pnących się przez całą klatkę piersiową aż po same nadgarstki; dwa guziki od góry były rozpięte.
  — Twoja tequila.
  Dziewczyna spoglądnęła tylko na niego i złapała bez słowa za przeźroczystą szklanką. Uniosła ją na wysokość swoich ust i zatrzymała naczynię, jakby powstrzymała się przed ostatecznym toastem.


Ostatnio zmieniony przez Tyrell dnia 14.05.18 21:42, w całości zmieniany 3 razy
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jace wkomponowałaby się w ten prymitywny, brudny obrazek idealnie, gdyby nie aura. Pulsowała niewidocznym, ale odczuwalnym ciepłem; energią skumulowaną w pewnych ruchach i stanowczej postawie ciała. Całą sobą mówiła: „jestem ponad wami, na samym szczycie łańcucha”. Choć Marie ostrzegała ją przed zbytnim afiszowaniem się, córeczka szefa nie była w stanie wyzbyć się przyzwyczajeń, które wniknęły w nią jak drzazga. Zresztą, od dziecka uczono ją, a wręcz wymuszano na niej arogancję. Trzymaj głowę wysoko w górze, ty cholerna gówniaro. Nie odwracaj wzroku, do cholery. Rzucaj wyzwanie. Jeżeli będziesz silniejsza i tak cię nie zaatakują. Jeżeli to zrobią — pokaż jak wielki błąd popełnili. Rozumiemy się? Tak jest, ojcze.
Podchodząc do baru nie zgubiła ani jednego kroku; obcasy postukiwały miarowo jak zegar, który odlicza sekundy do...
Czerwone wargi wygięły się w uśmiechu; mimo całego profesjonalizmu nie potrafiła zatuszować kpiny, jaka zagnieździła się w uniesionym kąciku ust. Gdyby wewnątrz Black Devil znajdowała się osoba, która choć w przybliżeniu zna Jacqueline O'Harleyh, wiedziałaby, że kobieta dostrzegła już swój cel.
Postukiwanie obcasów ustało — Jace zatrzymała się przy blacie, zaraz wsuwając się na podwyższone krzesło z niskim drewnianym oparciem. Smukłe nadgarstki, ozdobione bransoletkami ze srebra, na którego widok błyszczały się ślepia wielu zebranych tu złodziejaszków, oparły się luźno o barek.
Usiadła dwa miejsca od czarnowłosej kobiety — ona także emanowała dziwną aurą, jakby zgubiła gdzieś tabliczkę z napisem: „nie zbliżać się, zwierzę gryzie”. Cóż, obie musiały być jak tygrysy ograniczone klatką. Zastałe, ścierpnięte i rozdrażnione.
Jace uniosła palec do barmana.
Nie, nie rozdrażnione, pomyślała, WKURWIONE. Zdecydowanie trafniejsze słowo, bo kto nie wkurwiłby się na niewolę? W tej ciasnej celi wymagań brakowało powoli powietrza. Jace się dusiła, wiedziała to od dawna.
Ale skąd wiedziała, że cel także się dusił?
— Tequila.
Palce Grow objęły szklankę, ale nie uniosła jej do ust. Dreszcze przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa niczym szczurze łapki przemykające po nagiej skórze. Jej gałki oczne działały jak magnes — poruszały się tak, że instynktownie zerkała w odpowiednim kierunku (najczęściej w stronę zagrożenia), kierowane szóstym zmysłem. Miała czas na reakcje, zawsze. Teraz poczuła mentalny nabój wżynający się w jej twarz, a gdy spojrzała w bok, natrafiła na ten nieruchomy wzrok trupa. Zaczynała się zastanawiać... po co to wszystko? Przecież chcieli uśmiercić kogoś, kto i tak...
... już dawno nie żył — dokończyła na głos, wytrzymując chłodne spojrzenie czarnowłosej.
To jak walka bez użycia narzędzi i rąk. Kobiety były skrajnymi przeciwieństwami. Kontrast w kolorze włosów, wzroście i ubiorze, nie był jedynym co je od siebie różniło.
Przede wszystkim chodziło o powietrze, jakie wytwarzało się w ich towarzystwie. Podczas gdy bliskość białowłosej groziła gorącem, o wiele groźniejszym niż poparzenia serwowane przez rozżarzony metal, tak samo skierowanie oczu na czarnowłosą mroziło krew w żyłach na twardy lód.
Inni instynktownie wyczuwali w nich niebezpieczeństwo i właśnie dlatego żaden nie odważył się podejść.
Został zadźgany — podjęła z rozbawieniem, zakładając nogę na nogę. Czarny materiał sukienki odsłonił udo z pasem, ale albinoska zdawała się nie kryć z bronią. Uśmiechała się, jakby opowiadała starej znajomej o głupim i żenującym zdarzeniu. — Obstawiamy, że jedna z dziwek nie wytrzymała jego wymyślnych gierek. — Kącik ust drgnął. — Był dorosłym facetem, a bawił się zabawkami. Ta ironia musiała go zabić.
Słyszała dźwięk ścierki ocierającej się o hartowane szkło. Barman podsłuchiwał.
Przyszłam w zastępstwie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rozległ się dźwięczny odgłos odkładanej na blat szklanki. Na zegarze wskazówka przeskoczyła o kolejną minutę. Turkusowy osnuty półcieniem wzrok, skierował się w kierunku nowego źródła dźwięku. Postać, która postanowiła zasiąść na pustym krześle była wysoką, jasnowłosą kobietą. Podkreślone makijażem, dwukolorowe oczy błyskały w lichym świetle starej knajpy obdartej ze wszelkiej godności, jaką mogła posiadać ta imitacja dobrego smaku. Na policzkach i nosie dało się zauważyć lekko przypudrowane piegi. Tyr je zauważyła — pomimo iż posiadała w sobie spaczone poczucie spostrzegawczości tak drobnych szczegółów. Jej źrenice lekko się zwęziły — nieznacznie. Otaksowała albinoskę obojętnym wzorkiem. Najwięcej uwagi poświeciła demonstracyjnie odsłoniętym udom (przy jednym zauważyła skrywaną broń). Wydawało się, że lód zagościł w jej żyłach. Bez słowa jednak odwróciła głowę w kierunku barmana, który po oczyszczeniu kilku szklanek zabrał się za rozlewanie szkockiej dla tłumu facetów, który ustawili się przy długim barze. Sora wyglądała na apatyczną. Jak zawsze.
 Przybliżyła trunek do ust i znów się napiła — tym razem jednak dopiła całość za jednym razem, a brzęk uderzający w stół zaakcentował przyjęcie przez nią rzuconych przez dziewczynę słów. Nie dało się tego rozegrać na trzeźwo — tak podpowiadało jej ciało. Kącik warg zadrżał, kiedy ostry smak wódki piekł jej gardło. Ta informacja odbiła się w jego głowie pustym echem. Zmarszczone brwi i pusty wzrok skoncentrowany na światłach przy ustawionych butelkach wódki, wydawał się zmartwieć. Trybiki w mechanicznym umyśle podjęły powolną, żmudną pracę.
 Zaskoczyło.
  — Dużo wiesz — powiedziała sucho szukając wzroku barmana, który po rozdaniu kilku kieliszków, zmierzył albinoskę wzrokiem. Przyciągała spojrzenia w towarzystwie. Tego nie dało się ukryć. —  Więc zanim przejdziemy do konkretów i opowiesz mi bliżej o swojej kusej, sherlockowej branży
  — Jesteś stąd? Nie wiedziałem, że masz tak seksowną koleżankę.
 Barman oparł się dłońmi o blat i uśmiechnął się szeroko odsłaniając śnieżnobiałe zęby. Tyr zastukała palcami w puste szkło, patrząc na mężczyznę spod rozburzonych włosów, choć w jej oczach nie było widać wrogości. Mało kiedy można było w nich zobaczyć jakiekolwiek emocje. Wyglądała bardziej jak zbieg z psychiatryka, który został przymknięty i zawiązany w kaftan za nadmierne stalowanie mieszkańców; jakby miała nierówno pod sufitem.
  — Nie nazwałabym tego--
  — Postawie wam kolejkę. — Skierował wzrok na krótki moment na czarnowłosą dziewczynę, która wyprostowała się na hokerze. Jej jasne oczy wyglądały w zestawieniu poplątanych, czarnych włosów jak nienaturalne kamienie. Brwi stanowiły obojętną kreskę. — Może tym zdobędę u ciebie jakikolwiek punkt. — Mrugnął do jasnowłosej na krótką chwilę okręcając się wokół własnej osi, aby po chwili postawić przed nimi kolejną kolejkę.
 W barze zrobiło się głośniej. Muzyka podkręciła brzmienie. Do pomieszczenia wtoczyła się kolejny tłum ludzi. Sora już dawno zaprzestała się zastanawiać jak taka pipidówa zdoła pomieścić tyle klientów. Zlekceważyła barmana i zerknęła na dziewczynę — na krótko, jakby ostentacyjnie chciała przekazać jej, że słowa jakie zaraz wypłyną z bladych ust będą skierowane do niej, pomimo iż wzrok będzie skupiony na innym obiekcie.
  — Jak ci na imię?
  Później szkło ponownie uniosło się w górę. Przyglądała się cieczy przechylając naczynie na boki, jakby doszukiwała się w niej czegoś podejrzanego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czy mogła uznać, że szło po jej myśli? Ze wzrokiem tylko ukradkiem wbitym w barmana  odpowiedziała sama sobie, że owszem. Wszystko dzięki przypadkowi i paru warstwom pudru więcej niż kiedykolwiek. Blaknące, zgniłozielone plamy na jej twarzy zostały ukryte pod starannym makijażem zaserwowanym przez Trish i choć Jace nie przepadała za tak ciężką maską, tym razem uznała cierpienie związane z zabiegami za co najmniej mało ważne.
  Cóż, faceci bywali trochę... sięgnęła po szklankę... ograniczeni. Trochę zbyt mocno zniewoleni przez to, co widziały ich oczy. Trochę za bardzo szarpali za smycz. Rwali się naprzód bez pamięci, oślepieni celem. To ich dusiło. A w końcu wykańczało. Nie łatwiej złapać za cholerny pas? Przegryźć jego skórę zębami, zerwać uprząż? Wygrywa ten z ostrzejszymi kłami, mój drogi, pomyślała z rozbawieniem Jace, unosząc naczynie jakby na cześć mężczyzny za barem.
  — Postawię wam kolejkę.
  Z zimnym szkłem na dolnej wardze, nie spuszczając wzroku z postaci mężczyzny, nabrała ochoty na inną grę. Był zabawny, bo chyba naprawdę sądził, że zdobędzie punkty. Jakby była wygraną w loterii. Kilka trafnych rzutów, maleńka i wygrana jest moja.
Ty jesteś moja.  
  Białowłosa przechyliła naczynie, biorąc potężnego łyka. Paląca ciecz od razu spłynęła gardłem wywołując uczucie podobne do kwasu. Wstążka przeciągnięta przez szyję — atłasowy pasek w czarnym kolorze ze starannie zawiązaną kokardką na boku — poruszyła się wraz z przełknięciem trunku. Twarz Jace pozostała jednak nieruchoma, jakby nie odczuła siły alkoholu.
  Tym się różnimy, mruknęła mimowolnie. Ty uważasz, że wygrywa ten z lepszym wzrokiem. I dlatego strzelasz, zawszony kundlu. Dlatego jesteś ślepy na wszystko inne. Twoje ostre jak brzytwa spojrzenie wcelowane jest w jeden punkt. Nie widzisz tego, co jest pod tobą. Obok ciebie. Nad tobą. Dostrzegasz tylko to co przed nosem. I biegniesz. Ale... już mówiłam. Wygrywa ten z ostrzejszymi kłami.
  Uśmiechnęła się w podzięce, gdy nowe naczynie stuknęło o blat. Jeżeli jej intencje różniły się od tego, co sobą reprezentowała, to niewielu byłoby w stanie dostrzec prawdziwe dno. Prawdopodobnie nikt z obecnych nie posiadał takiej mocy. Albinoska ujęła w palce drugą szklaneczkę i poruszyła nią, jakby chciała zamieszać to co mieściło w sobie szkło.
  — Jak ci na imię?
  Smagnięte czerwoną szminką usta poruszyły się. Wzrok padł na czarnowłosą, ale nim którakolwiek zdołałaby coś dodać, barman zabrał głos.
  — Jess? — powtórzył, unosząc przy tym brew z niezmywalnym uśmiechem.
  Kobieta również się uśmiechnęła.
  — Tak, dokładnie tak. Trafiłam do kogo trzeba..? — zwróciła się już do siedzącej obok dziewczyny, obrzucając ją mało subtelnym spojrzeniem. Zrobiła stosowną pauzę, jakby dając miejsce na przedstawienie się i — tym samym — potwierdzenie. „Tak, dobrze trafiłaś, Helen Hillerman z tej strony”. Oczy kobiety błyszczały dziko w półmroku. Wyczekiwała. O ile w stosunku do stojącego przed nimi barmana zachowywała się niemal zdystansowanie, tak zdawało się, że tutaj nie czuła żadnych barier. Chłód bijący od czarnowłosej jasno ostrzegał przed twardym murem jakim się obwarowała. Sforsowanie go nie miało prawa być łatwym zadaniem, jednak Jess nie prezentowała się jak ktoś, kto przejmowałby się jakąkolwiek przeszkodą.
  Widać było, że obarcza siedzącą obok osobę — tę niską, apatyczną dziewczynę — o wiele większym zainteresowaniem, jakby tak naprawdę w ogóle nie pamiętała o barmanie albo jakby traktowała go jak niezbędny element tła. A przecież nie będzie wiecznie wypatrywał sygnałów z jej strony. Zirytuje się? Zacznie nalegać? Po prostu odpuści?
  Długie paznokcie stuknęły o ściankę szklanki.
  Nieważne. Przecież nie będą ubijać interesów tutaj. Zniecierpliwienie pojawiło się w kącikach jej oczu; była przycupniętym w trawie tygrysem, którego żołądek wykręcał się od tygodniowej głodówki. Jak każdy drapieżnik musiała się uzbroić w cierpliwość. W główną cnotę, której wiecznie jej brakowało.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Muzyka dudniła stereo w starych głośnikach, a ludzie, którzy zdecydowali się spędzać tu czas wznosili swe rozmowy ponad szklane kieliszki i kufle. Jakaś para podjęła odważnej ekscesy i zaczęła tańczyć na deskach, które oblegane były przez spełnionych rozrywki ludzi. Dziewczyna zakręcona ruchem partnera niemal wpadła na stojąca grupkę mężczyzn, ale po udanym uskoku zaśmiała się tylko krótko, kładąc jednemu z nich dłoń na ramieniu, zapewne będąc już pod wpływem alkoholu; jej policzka były czerwone jak karmazyn.
  — To co, Jess? — zaczął barman, odrywając wzrok chwilowo utkwiony w roześmianej grupie. Poprawił muszkę przy szyi i spoglądnął w jej oczy. — Może zechcesz zostać do końca mojej zmiany?
 Facet oparł się łokciami o blat, a jego zielone oczy błyszczący w świetle przykurzonych neonówek. Na ustach umalował się delikatny, dżentelmeński uśmiech, który jednak wydawał skrywać coś więcej. — Znam lepsze miejsca niż ta niespełniona speluna.
 Wsunął w usta wykałaczkę i przesunął ją językiem do prawego kącika ust.
 Tyr dopiła w tym momencie swój drink i popchnęła puste naczynie wierzchem palców w stronę mężczyzny, który zdezorientowany wydal z siebie krótkie westchnięcie. Szybko przeprofilował spojrzenie na ciemnowłosą, ale nim zdołał wydobyć z rozchylonych ust choć słowo, twardy, mechaniczny głos wżarł się w jego wargi uniemożliwiając choćby dokończenie myśli:
  — Myślę, że klucz o jaki prosiłam cię wcześniej szybko rozwieje jej wątpliwości.
 Twarz Tyr była spokojna, niemal uduchowiona. Nie było widać w niej w złości. Pusta. Kiedy obróciła lico w kierunku dziewczyny, nie zadrżał na jej policzku nawet mięsień. Czarne jak smoła włosy opadające na białą rozpinaną koszulę tworzyły z prześwitującymi tatuażami zawiła, nieczytelną mapę. Przy takiej odpowiedzi u normalnego człowieka można było zauważyć choć krztę tryumfu, który rozsadzając ego pokonania natręta wręcz wylewał się na wargi w krzywym zadziornym uśmiechu. W tym przypadku nie było widać nawet iskry. Zimne, ale jasne spojrzenie przeniosło się na enigmatyczne spojrzenie, a osobowość tych turkusów ześlizgnęła się z wysokiego krzesła.
 Barman nadal wydawał się chcieć dyskutować; po chwili konsternacji parskając i pochylając głowę, jakby w niedowierzaniu wyciągnął spod lady srebrny, zniszczony klucz. Nie wręczył go jednak do dłoni ciemnowłosej. Położył go na blacie, a ona zabrała go, dopiero kiedy ręka mężczyzny wycofała się na wystarczającą odległość.
 Tyr nie spuszczając spojrzenia z jasnowłosej, zdała sobie sprawę iż ta wciąż czeka na jakiekolwiek potwierdzenie tych słów:
  — Jeśli zdołasz wejść w tych szpilkach na wyższe piętro bez potknięcia się, będę mogła stwierdzić, że trafiłaś w sam punkt.
 Cień jaki spowił jej usta mógł przypominać uśmiech, ale nim jakikolwiek bodziec mógł odebrać taką reakcje u dziwacznej, apatycznej osoby, ta obróciła się do dziewczyny plecami i ruszyła przez tłum. Wydawało się, że trzyma od nich znaczny dystans, jakby obawiała się zetknięcia z inną skórą. Była niższa od większości zgromadzonych, więc trudno było ją zgubić w tym tłumie olbrzymów, jednak poplątane, ciemne stronki wyróżniały się w tle migoczących świateł.
 Schody znajdowały się po prawej stornie od baru. Trzeszczały pod nogami, a nietrwałe deski zdawały rozsypywać się w drobny piach. Na piętro prowadziło około piętnaście stopni, a w półmroku holu jaki rozciągał się po pokonaniu ostatniego schodka otulał lekką zgrozą. Ciąg żarówek migał, a parę ciem przykleiło się do wysoko zawieszonych kloszy, odbijając się skrzydłami od szklanej konstrukcji. Gdzieś z wnętrza pokoi dochodziły zduszone odgłosy, a wrzawa dobiegająca z dołu, wydawała się być tłumiona przez gruby sufit.
 Trzask.
 Tyr przekręciła klucz i popchnęła skrzypiące drzwi. Wrota otworzyły się na ciemność, w której nie dominował żaden jaśniejący punkt. Równie dobrze mogła być to zasadzka, równie dobrze Tyr nie rozpoznała w niej rywala przeciwnego gangu. Kiedy jednak ukradkiem spoglądnęła na jasnowłosą weszła bez słowa do pomieszczenia. Jej ciemne włosy przerzucone były teraz na lewą stronę odsłaniając jasny, blady kark na którym kończyły się zawiłe, tatuażowe wzory.
 Zapaliła światło dopiero w salonie. Zapach tytoniu i duszących starych mebli, był wspólny im obu. Położyła klucz na szafce i ruszyła w stronę kanapy aby zapaść się w niewyprany mebel. Oparła się sztywno i wytoczyła spojrzenie na Jess. Wyglądała jak lalka, która siedząc sztywno, może poruszać tylko ustami i mrugać oczami.
  — A więc co sprowadza cię w moje skromne progi?
Oparła wygodnie głowę o oparcie kanapy, patrząc na nią z dystansu. Nadal wydawała się skrywać w sobie tajemnicę, a to o czym myślała, co podejrzewała pozostawało tylko w jej zamkniętym umyśle.
  — Lubisz sprawiać dobre, pierwsze wrażenie. — Wzrok Tyr podążył leniwie po szwie sukienki, zza którą już wcześniej dojrzała jaśniejącą broń. — Jeśli chcesz się napić, zamówiłam pokój z pełnym asortymentem.
 Tu wskazała wzorkiem na stojący barek na kółkach, i ponownie wróciła do obserwacji piekielnego obiektu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

— Jeśli zdołasz wejść w tych szpilkach na wyższe piętro bez potknięcia się, będę mogła stwierdzić, że trafiłaś w sam punkt.
  — Tymi szpilkami zawsze trafiam w punkt.
  Coś w głosie Jess kazało sądzić, że kryła w słowach o wiele więcej niż wskazywała na to jej bezbłędnie przymilna mina. Maska była prawie niewinna — wycięto w niej jednak otwory na oczy, a te skrzyły się jak pokruszone drogocenne kamienie. Drobinki szafiru i topazu rzucone w poranny śnieg.
  „Spojrzenie cię zdradzi” — utrwalał jej przesądnie ojciec. Wtedy był jeszcze czas, gdy jego wielka, małpia łapa nie wymierzała ciosów. „Masz wyjątkowe oczy, Jacqueline. To one ściągną na ciebie kłopoty”. Miała wtedy nie więcej niż siedem lat. Nie rozumiała o czym mówił; jego oczy miały barwę stopionego złota; złota,  które tak kochał. Różniły się kolorem od jej wzroku, a przecież wpadał w tarapaty bez końca — o wiele częściej niż ona.
  Na wargach białowłosej pojawił się uśmiech. Może na wspomnienie swojej dziecięcej głupoty. A może na myśl, że, choć wreszcie wiedziała w czym rzecz, nie odwróciła spojrzenia od swojej rozmówczyni. Nieustannie wyzywała do bójki. „Walcz ze mną”, mówiły jej wilcze ślepia. „Tocz bój o teren i honor”.
  Krzyczały: ZABIJĘ CIĘ.
  Czas płynął jednak dalej swoim powolnym, zadymionym tempem. Jess zsunęła się z wysokiego krzesła. Czarna suknia bez pleców na powrót przysłoniła broń, choć kobieta nie wpasowywała się w kanon osoby, która cokolwiek sobie z tego robiła, jak gdyby nie bała się, że odsłaniając własne karty da przewagę przeciwnikowi. Pewna wygranej rzuciła mimowolnie przelotne spojrzenie barmanowi, przytrzymując dłoń na blacie jeszcze przez dwa kroki. Gdy opuścił wzrok na odsuwającą się już od blatu rękę, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Tego już nie ujrzała. Zniknęła w mroku klatki schodowej nim zdołał odszukać ją w tłumie.

Każdy jeden krok równał się stuknięciem obcasa o twardy, wąski stopień. Białowłosa zachowała niewzruszenie, choć dziwny, piwniczy półmrok gotował jej krew w żyłach — akurat teraz, gdy musiała zachować krew zimną.
  Trzask.
  Pomieszczenie okazało się tylko trochę mniej obskurne niż założyła z góry. Trochę. Po postawie nie pozwoliła jednak na wywnioskowanie czy była zainteresowana czy znużona. Obie te emocje przekładały się na to co sobą reprezentowała. Owszem, zawsze była jak otwarta księga. O tym też mówił jej ojciec. Ale z wiekiem przemodelowała wadę w zaletę. Choć każdy mógł otworzyć dowolną stronę opisującą jej postać, kiedy tylko chciała zamieniała wygrawerowane litery w lekarskie bazgroły. Była otwartą księgą, ale nie do rozczytania.
  — A  więc co sprowadza cię w moje skromne progi?
  Ominęła odpowiedź, posyłając jej tylko spojrzenie spod zbyt gęstych, białych rzęs. Czekała jakby na sygnał i tym sygnałem — wystrzałem jak w końskim rajdzie — okazały się następne słowa czarnowłosej. Laleczki o niewyraźnym obliczu, oczach ze szkła i sztywnych ruchach.
  — Jeśli chcesz się napić...
  Skierowała się do karafki. W głowie wciąż słyszała jednak poprzednie stwierdzenie — lubisz robić dobre, pierwsze wrażenie, na które śmiech uderzył ją w gardło i zatrzymał się na zaciśniętych lekko zębach. Nie, moja droga. Ja po prostu robię dobre pierwsze wrażenie. Nie ma znaczenia czy chcę.
  Żadna z butelek nie zabrzęczała, choć ruch ramienia Jess świadczył o tym, że je przestawiała. Stała bokiem do siedzącej na kanapie Tyrell. Wreszcie wyciągnęła Daniela Jacke'sa. Pochwyciła dwa naczynia i skierowała się ku fotelowi. Nie usiadła. Raczej spłynęła na siedzenie, zarzucając zaraz nogę na nogę.
  Mimo górującego nad nimi sztucznego oświetlenia, pomieszczenie wydawało się ciemne. Jess rozlała trunek i dopiero po tym rozchyliła smagnięte krwią wargi.
  — Już mówiłam — podjęła, ruchem nadgarstka mieszając brunatną ciecz. Ostry zapach alkoholu dotarł do wrażliwego nosa. Kostki lodu obijały się o ścianki szkła, co przypominało szczękanie zębów. Z zimna. Lub ze strachu.
  — Choć Gustav Neilman został zamordowany, informacje na temat familii Carlosa Neverharda nie przepadły. Oczywiście mogą, jeżeli uznam, że olbrzym z budynku naprzeciwko zbyt często wkłada dłoń pod marynarkę.
  Zaśmiała się niczym dama, która opowiedziała dobry żart w towarzystwie. Zaraz potem pokazała rząd równych, białych zębów. Uśmiech pokerzysty.
  — Ale jestem pewna, że uda nam się dogadać. Chcę tylko spłacić dług ojca, a potem zniknąć z Woneywille. — Spojrzała gdzieś ponad ramieniem siedzącej naprzeciwko kobiety. Zasłony były zaciągnięte, ale między jedną a drugą znajdowała się przerwa, pewnie nie szersza niż pięć centymetrów. Widok rozciągał się na mroczniejącą ulicę; słabe oświetlenie migotało jak w horrorze. Bzyczały żałośnie słabe żarówki latarni. Za każdym razem, gdy światło się rozpalało, w budynku naprzeciwko dostrzegała skąpaną do połowy w cieniu postać. Mężczyzna stał u boku okna i patrzył prosto na nią. Uśmiechnęła się ciut szerzej, powracając do Tyr. — Mam dokąd.
  Tym ostatnim zdaniem zdradziła przede wszystkim fakt, że ma swój cel. A ludzie dla celu posuwają się do wielu zbrodni.
  Ale o tym wiesz, panno Goodman.
  — Czy taki prosty układ ci pasuje? Informacje na temat Neverharda, rozkład jego domu... — wyglądała jakby znów chciała się roześmiać — miałam na myśli: jego rezydencji... a także nazwiska ponad dwudziestu osób z którymi współpracuje. Posiadam także namiary na następne spotkanie tego nieuchwytnego cienia, ale... — zawiesiła głos.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ciemnowłosa odchyliła się w kanapie i przekrzywiła głowę. Jedno z jej ciemnych, poplątanych włosów wysunęło się zza ucha i opadło niecnie na ramię, tuż przy obojczyku — nieopodal białego kołnierzyka, który w słabym świetle sprawiał wrażenia pergaminu, niemal tak czystego jak jej nie objęte znamionem oblicze.
  Żarówka nad ich głowami zabrzęczała niewyraźnie, ale już po chwili znów nabrała swojego bladego, intymnego koloru. Na tę krótką chwilę twarz Jess, poddana krótkotrwałemu majaczącemu półmrokowi wydała się jeszcze bardziej enigmatyczna niż wcześniej. Turkusowe oczy Tyr nie zdradzały jednak jakiejkolwiek zaobserwowanej zmiany. Wciąż wpatrzone w jej sylwetkę — w stojącą przy barku i napełniającą szklankę drogą wisky. Dziewczyna była tym punktem na którym zamierzała skupić się w całych setnych procentach.
  Dopiero kiedy jasnowłosa osunęła się zgrabnie na fotel, usytuowany na przeciw kanapy na której zasiadła Tyr, ta zauważyła niebezpieczny błysk czający się w źrenicy.  Nie odezwała się jednak kiedy wilczyca podjęła pierwsze zdania. Nie przerwała jej też w momencie kiedy kostki lodu uderzyły w szklane naczynie napełniając zabitą czterema ścianami klitkę potwornym, grobowym szczękiem. Obserwowała ją, z tym kurewskim spokojem wymalowanym na twarzy. Wpatrywała się w usta, kiedy wypowiadały kolejne słowa. Niemal mogła czytać z tych wymalowanych warg. Gdyby głosy umilkły, ona słyszałaby jej niebywałą, pewną siebie tonację mówiącą: ‘ten napój to pakt. Napij się i podpisz go przytwierdzając usta do tumblera. Zanurz w nim język, bo być może to ostatni raz.’ Czy los mógł wysłać do stworzyciela piekła samego demona? Najwidoczniej. Teraz w odkrytym, prowokacyjnym odzieniu siedział i wpatrywał się w nią jak dziki kot, który ukrywając się w zaroślach, czeka na pierwsze potknięcie ofiary.
  Była ogniem.
  Spokój nie trwa wiecznie — jak nic na ziemi. Morze zawsze przyciągało ludzi, a i ono nie jest dla nich naturalnym środowiskiem. Jest niebezpieczne. Prądy, rwące fale… Każde z nich niesie za sobą własne ryzyko. Żadnego z nich nie można ignorować. Ale dobry żeglarz nie walczy z tymi żywiołami. Dobry żeglarz z nimi współpracuje, używa ich na swoją korzyść. A inni, mniej szczęśliwi, mogą zostać skazani na wieczne dryfowanie. Ale nie ona. Nie Tyr.
  — Oczywiście mogą, jeżeli uznam, że olbrzym z budynku naprzeciwko zbyt często wkłada dłoń pod marynarkę.
  Kiedy wzrok niebanalnej towarzyszki z powrotem opadł na niską, kruchą sylwetkę dziwacznej dziewczyny ta wciąż się na nią gapiła. Doskonale zdawała sobie sprawę, co może czyhać za jej plecami. Nie postanowiła popełniać błędu i oglądać się za siebie. Gdyby posiadała jakiekolwiek uczucia, z pewnością poderwałaby się na równe nogi, ale potwory nie posiadają uczuć. Strach nie był jej znany.
  — […] Posiadam także namiary na następne spotkanie tego nieuchwytnego cienia, ale…
  Nie daj się złapać, aby móc działać dalej.
  — A więc przedostałaś się do mnie aby otrzymać informacje na temat Carlosa Neverharda — wtrąciła się w jej słowa lakonicznie jak ktoś, kto trzyma w dłoni kubek z gorącym kakao i przeglądając poranną gazetę mamrota pod nosem. Wszystko zaczynało układać się w jej głowie. Ale mimika nie wyróżniała się w żadnym stopniu od tej poznanej przy kieliszku Burbona. — Sprytne posunięcie, ale nieprzemyślane. — Jej jasne tęczówki zmatowiały przypominając niewypolerowany, zimny lód. Wstała i obeszła kanapę.
  Kroki Tyr były proste ale nieco sztywne, co jasnowłosa mogła zauważyć już wcześniej, gdy wchodząc po stopniach przypominała prędzej sunące, niewzruszone zombie, aniżeli człowieka.
  Jej stopy zatrzymały się przy dużym oknie. Źrenice zwęziły się. Nie zadrgał na jej policzku choćby jeden mięsień. Szczupłe palce, na których nawet paznokcie nie posiadły swojej barwy zacieśniły się na zawieszonym ciemnym materiale zasłony. Zaczepy na karniszu zazgrzytały, a wcześniej zauważona przez nią luka zniknęła, otulając pomieszczenie mroczną kurtyną.
  — Jesteś świadoma, że jestem jedyną osobą, która jest w stanie zaspokoić twoje zachcianki, a już na wstępie mierzysz do mnie z broni?
  Carlos Neverhard od wielu lat był bliskim przyjacielem ojca Tyr i choć teraz ich drogi nieco się zatarły, zdawała sobie sprawę, że ujawnienie tych informacji, może pogrążyć nie tylko Neverharda, ale i ją. Nie zamierzała ryzykować. Ochronę jaką cieszył się jej dobry, stary znajomy trudno było obejść nawet wykupionemu mordercy. Tyr o tym wiedziała. Gdyby uzyskanie tych informacji było proste nie byłoby ich tutaj.
  — Wybacz, ale nie przystanę na twoje warunki. Możesz dopić whisky na mój koszt i wyjść.
  Obróciła się w stronę gościa i z powagą wymalowaną na twarzy wtopiła się w jej spojrzenie, starając się pojąć zmiany, które zajdą w ukrywanych emocjach. Czy Jess mogła ją teraz zabić? Potężną wiedzę zaklętą w drobnym ciele? Napięcie podkreślił ostry zapach whisky i woń nietuzinkowych perfum albinoski.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Powietrze stało się nienaturalnie ciężkie i parne, ale Jacqueline nie poczuła nawet najdrobniejszej igiełki zaskoczenia. Była na to w pełni przygotowana. Nie potrzebowała nawet informacji, które wyłożył jej na biurku Steve McCarter — jej „prawa ręka”, wielki kloc z jeszcze większym mózgiem, którego potrafił używać do czegoś więcej niż walenia łbem w przeciwników (choć to także robił całkiem dobrze. Jace się zawsze śmiała, gdy widziała miny ofiar trafionych żelaznym czołem McCartera — ci imbecyle wyglądali jak kreskówkowe postacie, które dostały w pysk patelnią, znieruchomiały z głupią miną, a potem padły nieprzytomne na ziemię). Steve ostrzegał, że Tyr jest... specyficzną osobą. Miał na jej temat zdawkowe wycinki, które nie mówiły o niczym. Mruknął coś tylko o tym, że lubił swojego informatora i nie chciałby ryzykować kolejnym, którego już nie lubił, ale przynajmniej akceptował. W tym tempie straci wszystkich, których w ogóle był w stanie tolerować — a i tak nie dowiedziałby się niczego nowego.
Wszystko wskazywało więc na to, że panienka Goodman była czymś w rodzaju trójkąta bermudzkiego — w jej obrębie wszyscy szwankowali, tracili orientację i wreszcie się rozbijali. Niektórzy lali pod siebie, oszaleli ze strachu i niezrozumienia, inni po prostu znikali. Jace nie wierzyła w te brednie, ale teraz, gdy siedziała naprzeciwko niewzruszonej laleczki, zaczynała trochę rozumieć w czym rzecz.
Już wcześniej poczuła zimną suchość aury, jaka otaczała ciemnowłosą. Kiedy znalazły się w ciasnym, zamkniętym pomieszczeniu, brakujący element układanki wskoczył na swoje miejsce. Ogień, w konfrontacji z twardym lodem, wywoływał naturalne, atmosferyczne przydymienie. Robiło się parno, ciężko, mgliście. Jace uśmiechnęła się ciut szerzej, poprawiając chwyt na szklaneczce, w której pobrzękiwały przeźroczyste kostki. Tak. Kiedy zbliżyły się do siebie dostatecznie blisko, pomieszczenie zaczęło zasnuwać się niewidzialną, ale odczuwalną mgłą. Czymś wilgotnym i ohydnym.
Spoglądając za szczupłą sylwetką, która uniosła się sztywno z kanapy i ruszyła w kierunku okna, Jace pomyślała bezwiednie, że naprawdę nie jest zaskoczona. Cóż, to i tak cud, że obie się jeszcze nie wypaliły. Ona z powodu wilgoci, a Tyr — przez wysoką temperaturę.
— … a już na wstępie mierzysz do mnie z broni?
Smagnięte czerwienią usta cmoknęły, a mina, dotychczas politycznie uprzejma, nagle stężała i zmieniła wyraz. Stała się bardziej rozdrażniona, jakby Goodman, całkowicie przypadkiem, nacisnęła na ropiejącą ranę.
Z całym szacunkiem, ale broń mam schowaną. — Nieruchome spojrzenie wciąż spoczywało na czarnowłosej, jakby spodziewała się, że wystarczy mrugnąć, aby rozmówczyni zapadła się pod ziemię, w zamian pojawiając tuż przed jej twarzą. — Frank także — przypomniała z nagłym rozbawieniem, które złagodziło jej podirytowane oblicze.
Gdyby ojciec tu był, posłałby jej piorunujący wzrok. Taki, który mroził w żyłach jej gorącą krew. Zrobiłby to w sekundę, a ona, potulnie, spuściłaby wzrok jak karcone dziecko i już więcej się nie odzywała, klnąc na siebie w myślach za dodatnie tego niepotrzebnego zdania — które, z którejkolwiek strony na nie nie spojrzeć, brzmiało jak groźba.
Teraz była jednak sama i nie potrafiła się opanować. Właśnie dlatego Marcus O'Harleyh wciąż nie przeszedł na emeryturę, choć miał już pięćdziesiąt trzy lata i wystarczające problemy ze zdrowiem, aby chcieć mieć święty spokój do końca swoich dni. Jednocześnie za bardzo kochał familię i za mało ufał szczeniakowi, którego nie potrafił do końca ujarzmić. Jacqueline nigdy nie wydawała mu się dobrą partią, nie tylko dlatego, że była kobietą. Miała w sobie coś nieposłusznego, a szef musiał być posłuszny — zasadom. Marcus O'Harleyh nigdy by się nie złamał. Jego córka owszem.
Kiedy zbytnio się ekscytowała, ogarniała ją jakaś dziwna gorączka. Wtedy popełniała błędy. I teraz, siedząc wygodnie w jaskini lwa, była o krok od popełnienia następnego. Mimo pełnej świadomości, nie potrafiła się jednak ugryźć w język.
Chciała zobaczyć czy spłonie lód, czy jednak ogień wyparuje w kontakcie z ogromem zimna.
Odczekała jeszcze krótką chwilę, mimo odmowy ze strony swojej towarzyszki. Trunek, jaki łykała, do połowy opuścił szklaneczkę. Nawet nie wiedziała kiedy pociągnęła kolejny łyk, ale palące gardło utwierdziło ją w przekonaniu, że musiała to zrobić całkiem niedawno.
Wybacz, ale nie przystanę na twoje warunki.
Kącik ust zadrgał.
Nawet jeśli powiem, że Carlos Neverhard ma tutaj wtykę? — Zabrzmiała jak ktoś, kto nieśmiało podtyka najprostsze rozwiązanie. Jak dziewczynka, od której oczekiwano odpowiedzi na pytanie, na które znała odpowiedź, ale bała się ją powiedzieć wystarczająco pewnie. — Wasz półświatek jest pełen cieni, a Neverhard wydaje się jednym z najczarniejszych z nich. Naprawdę sądziliście, że współpracuje z wami na czystych zasadach? — Postukała paznokciem w szklaną powierzchnię naczynia. Nigdzie się nie wybierała. — Wystarczą mi informacje. Brudną robotą zajmę się sama. Czy taki układ nie brzmi jak marzenie? — Uniosła nieco trzymaną whisky i zadarła brodę. — Marzenie, za które warto wypić!
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tyr już za dziecka pojęła, że nie posiada poczucia humoru.
  Kiedy w wieku sześciu lat przekroczyła wyszukany próg wielkiej posiadłości zdała sobie sprawę, że Carlos Neverhard to nie bujda, o której opowiadał jej ojciec. Dostrzegła go już w wejściu; wysoki mężczyzna z wąskimi ustami układającymi się na wzór cienkiej zakrzywionej linii. Gdyby nie trzymane między wargami cygaro z pewnością ukazałby dzieciakowi rząd nieco pożółkłych zębów. Nie poruszyła się, a on w rewanżu kucnął tylko. Drogie ubrania uderzyły dziewczynkę drogimi perfumami i aromatem wody kolońskiej, którą musiał użyć po porannej kąpieli.
  — A więc to twoja słynna córeczka — wydusił gospodarz, ciemne oczy Neverharda zmrużyły się zza deklami okularów. Lewa tęczówka jego oka była nieco przydymiona, osnuta biała mglista powłoką — o tym również uprzedził ją ojciec. Była to mała pamiątka po bójce, w której obaj brali udział kilkanaście lat temu.
  Brzydota jego twarzy nie wprawiła jednak Sorę w strach, nie wprawiła ją również w zmieszanie jakie zazwyczaj maluje się na ustach osób, które nie wiedzą co powinni powiedzieć, albo jak powinni się zachować. Rzeżący śmiech przerwał chwilową kontemplację jej zimnych, niebieskich oczy, w których trudno było dojrzeć jakąkolwiek emocję. Tyr miała wrażenie, że się przeraził.
  — Wygląda jak aniołek, brakuje jej tylko aureoli. — Chwilę się śmiał, a potem zwrócił się do stojącego za nią ojca: — Ale koniec śmiechów. Przejdźmy do meritum, Howardzie.
  Carlos spoglądał na nią ostatni raz, ale już się nie uśmiechał. Drzwi zatrzasnęły się, a wysokie ściany na krótką chwilę przygniotły szczupłą, krucha dziewczynkę swoim ciężarem. Słyszała ich przytłumione głosy przez drzwi. Ale była sama.
  Tamtego dnia, tak jak dziś — stojąc w wielkiej posiadłości Neverharda i mając niespełna sześć lat — pochylała się nad garnkiem z gorącym olejem. Patrzała jak ciesz w hipnotyzujący sposób puszcza drobne bąble i jak rozmazuje się jej złocista konsystencja.
  Ogień.
  Wewnętrzna ciekawość pcha do zjawisk jakie są nam kompletnie obce. Chcę się je odkryć i poczuć. Poczuć... Właśnie ta główna myśl przyćmiła wszystkie impulsy zdrowego rozsądku. Uczucie i chęć go poznania. Jak to jest się bać?
  Może właśnie dlatego tamtego dnia wsadziła prawą dłoń do garnka.
  Chciała coś poczuć.

  Czy teraz również pragnęła?
  Nasunęła rękaw białej koszuli na zbliznowaciałą dłoń i odeszła od okna. Jakiś czas milczała, nie wydając z siebie najmniejszego słowa, jakby analizowała jej spostrzeżenia. Może gdyby znała się na mowie ciała zrozumiałaby ten złośliwy wyraz twarzy, którym szczycił się jej gość. Może zauważyłaby rozdrażnienie i błysk obawy, że próba uzyskania informacji okaże się dla albinoski fiaskiem. Gdyby tylko potrafiła…
  — Imię i nazwisko.
  Powiedziała po chwili, gdy jej kroki zatrzymały się dokładnie przed fotelem na jaki opadła dziewczyna. Stanęła przed Jess i przekrzywiła głowę; otaksowała ją z góry. Z tego punktu obserwacyjnego, miała idealny wgląd w jasne oczy.
  — Skąd posiadasz takie informacje? Pojawiasz się znikąd, nie wiem nawet dla kogo pracujesz. — Jej ręka mechanicznie — jak u robota — wyciągnęła się w kierunku szklanki jaką trzymała; skrywane pod białym, niemal prześwitującym materiałem ciemne tatuaże, wylazły z jej rękawa, gdy ten odsłonił nadgarstek. Sora zacisnęła palce na szkle i odsunęła alkohol od wymalowanych ust. Powoli. A potem szkło tumblera uderzyło o stół. — Bez niezaprzeczanych dowodów nic tu nie ugrasz, Jess. Nie przekonujesz mnie.
  (czujesz coś, Tyr?)
  Dłonie  Goodman w jednej chwili opadły na oparcie, grubego materiałowego fotela. Pochyliła się sztywno w jej stronę, lecz nieznacznie; czarne włosy osunęły się z ramienia. Wciąż trzymała dystans, ale w tym momencie nie zamierzała puścić dziewczyny bez solidnych wyjaśnień. Może i Jess mogła mieć wiele znajomości, może i miała swoje dowody i domysły, ale kiedy padało nazwisko Neverharda, nic nie mogło być już takie samo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

TEMAT ZAMROŻONY
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach