Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 6 1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Ex­pe­rien­ce is the na­me that eve­ryone gi­ves to his mis­ta­kes. |Nathair x Grow| 11111png_shqhhqh

Nie zrozumiesz tego. Nie, to nic trudnego. Nic, o czym miałbyś nie wiedzieć z powodu luk z czasów szkolnych. Tego po prostu nie można wyjaśnić. Nie można wytłumaczyć normalnymi definicjami, nie da się tego dokładnie zobrazować. To coś, co przeżywają nieliczni; coś nieakceptowalnego przez aktualne normy, przez ludzki umysł, nierzadko nawet przez nich samych. Brzydzą się, denerwują, odpychają od siebie wszystkie scenariusze z tym związane. Jak w końcu można czuć aż takie zżycie z kimś, kogo zna się od zawsze? Jak można wodzić za kimś wzrokiem, ignorując wszystkie przeszkody tuż przed sobą? Śmiać się, mimo złego humoru albo podwijać rękawy, by załatwić sprawy we własnym zakresie tylko dlatego, że ktoś powiedział złe słowo o twoim przyjacielu?
Więc właśnie.
Od początku coś tu było nie tak, jak powinno.


CZASY: współczesne.
LOKACJA: Japonia; jedno z niewielkich miast.
OGÓLNIE O FABULE: coś szkolnego.
POSTACIE: wymyślone; Nathair (Natsume Rui); Growlithe (Nirōtani Chitara). Możliwe, że dojdzie jeszcze jedna userka do wątku.


---------------------------------

CHITARA


GODNOŚĆ: Chitara Nirōtani.
PSEUDONIM: Nirō.
WIEK: 17 lat.
NARODOWOŚĆ: Japończyk, ale jego dziadek był Amerykaninem.

Spoiler:


Ostatnio zmieniony przez Growlithe dnia 02.11.15 11:58, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

RUI


GODNOŚĆ: Rui Natsume.
PSEUDONIM: Nats.
WIEK: 18 lat.
NARODOWOŚĆ: W połowie Japończyk, w połowie... chuj-wie-co.

Spoiler:

---------------------------------


Mlasnął niezadowolony, spoglądając w dół wprost w duże, niebieskie oczy, które spoglądały na niego pełne nadziei. Niechętnie uniósł rękę i przysunął do burzy brązowych włosów o idealnej fryzurze. Nie dotknął jednak kosmyków. Opuszki przemknęły w odległości milimetra, aż dotarł do końcówek włosów dziewczęcia. Jego usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu, przyklejając do twarzy codzienną maskę wesołego osobnika, chociaż bogowie byli mu świadkiem, że najchętniej wbiłby w twarz dziewczyny sekator i wyciął cały alfabet. Ale nie teraz. Nie tutaj. Nie w tej rzeczywistości.
- To jak będzie, Natsume-kun? – dziewczyna przechyliła głowę nieco na bok, robiąc kolejny krok w stronę chłopaka, niemalże przyciskając go do twardej ściany za nim.
- Przecież powiedziałem, Makoto-chan. – westchnął przeciągle i położył swoją dłoń na jej, wsuwając palce pod jej, by wyciągnąć małą karteczkę. - Przekażę mu. Sobota, godzina 17, wejście przed parkiem. – dodał i mrugnął do niej zalotnie. Dziewczyna spojrzała na niego uradowana z wielkim rumieńcem na twarzy.
- Naprawdę?! Jesteś najlepszy, Natsume-kun! Dziękuję! Muszę pochwalić się Sayo-chan, że będę miała randkę~ – wymruczała rozanielonym tonem, po czym odwróciła się na pięcie i odbiegła korytarzem. Rui obserwował przez chwilę jak jej włosy poruszają się zalotnie poruszane ruchem jej ciała, czując wzbierające w nim obrzydzenie. Nienawidził tego typu dziewczyny. Rozwydrzone i płytkie, mające siano zamiast mózgu. Wszystkie leciały na jego brata ze względu na jego aparycje i aurę tajemniczości. Rui szukał dla niego kogoś inteligentniejszego, o wiele bardziej wartościowego niż te pustaki. Ale robił dobrą minę do złej gry. Niech żyją ułudną nadzieją na randkę z Chitarą. Kąciki ust opadły w chwili, kiedy dziewczę zniknęło za rogiem. Odetchnął cicho przez nos i zerknął na karteczkę od dziewczyny, gdzie widniały wypisany zielonym kolorem - przymknął lewe oko - czerwonym kolorem numer telefonu Makoto. Czemu zawsze wybierały ten sam kolor?
Odepchnął się od ściany i nacisnął na klamkę drzwi i pchnął je. Ale te nie chciały puścić. Uniósł jedną brew ku górze zaskoczony. O tej porze Chitara powinien być w pokoju. Sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął klucze, przy okazji wywalając z kieszeni, naprawdę całkowicie nieświadomie, parę papierków na ziemię, po czym wsunął klucz do zamka, który zgrzytnął niebezpiecznie. Tym razem drzwi puściły bez problemu.
W pokoju panowała cisza. Czyli naprawdę go nie ma.
Wszedł głębiej zamykając cicho za sobą drzwi, po drodze wyrzucając zgniecioną karteczkę do kosza przy drzwiach i od razu skierował się do swojego biurka, gdzie znajdowało się terrarium jego kameleona. Stuknął cztery razy w szybkę zaglądając do środka, sprawdzając czy aby przypadkiem nie nawiał, co niejednokrotnie mu się zdarzało, po czym zaczął ściągać buty oraz bluzę, rzucając ją niedbale na łóżko Chitary. Sprzączka od spodni puściła bardzo szybko, a zaraz po niej materiał zsunął się po nagich, pełnych blizn udach i cicho upadł dookoła jego kostek. Wyskoczył z nich pchając je gdzieś obok łóżka i na koniec zrzucił z siebie podkoszulkę, zostając w samej bieliźnie. Ruszył w stronę łazienki, ale w ostatniej chwili się zatrzymał. Warknął pod nosem i odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i powrócił do kosza, do którego sięgnął po kartkę.
- Szlag. – burknął pod nosem i rzucił ją niedbale na biurko Chitary. Nigdy nie potrafił ich wyrzucać, chociaż wewnętrzny głosik drapał go od środka, prosząc, by nie dopuszczał tych głupich pizd do drugiego chłopaka. Potarł ręką kark, kiedy wszedł do łazienki głośno ziewając.
I zdębiał.
Jego wzrok utkwił w chłopaku, który niemal nie przyprawił go o zawał serca.
- Chit…. – uciął w połowie słowa, kiedy wzrok zsunął się niżej…
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Ciężki materiał zsunął się z ramion, gdy tylko opuścił barki. Ludzie mają to do siebie, Chi, że są zachłannymi sukami. Co niby chcesz z tym zrobić? Uśmiechnął się lekko, unosząc zaledwie jeden kącik ust. Jasne, że nic. Nie przeszkadzało mu to tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. Przecież był cierpliwy. Cierpliwy na tyle, by kolejny raz ponieść druzgoczącą porażkę i nie czuć się z tym źle. Obszedł się smakiem, choć podświadomie czuł zirytowanie i ciekawość. Jaka tak naprawdę była, gdy nie patrzyły na nią tłumy? Jak wiele potrafiła zrobić? Z czym sobie nie radziła? Odrzucił kimono na bok i przesunął palcami po czterech cienkich kreskach przecinających mu twarz od policzka aż po żuchwę. To na wypadek... gdyby pewnego dnia poczuł się zbyt dobrze.
Nonsens.
Praktycznie był w stanie odtworzyć w myślach głośny huk, gdy szczupła dłoń uderzyła go w twarz; stukot butów i salwę przekleństw. Miał wrażenie, że każdy w promieniu czterech najbliższych pięter był w stanie usłyszeć odgłos policzka; jakby na złość zostały wyłączone dosłownie wszystkie możliwe dźwięki oprócz tego jednego.
Przewrócił oczami, odrywając wreszcie spojrzenie od zadrapanej twarzy. Postać w lustrze zrobiła to samo.
Skąd miał niby wiedzieć, że jej osobowość była równie płytka co wygląd atrakcyjny? Że  ozdobione szminką usta ułoży w śliczny uśmiech, który stopniowo ─ ze słowa na słowo ─ zamieniać się będzie w paskudny grymas rozzłoszczenia, a potem nie pozostanie nic, prócz nagłego gorąca na policzku? Nie miał nawet pojęcia, jak miała na imię... ani że w ogóle istniała. Nie docierały słowa, ani gesty. Głucha na tłumaczenia odwróciła się na pięcie i zniknęła z jego życia równie prędko, co się pojawiła. Znów nie wyszło. Ostatni raz rozmasował obolałą szczękę. Nie czuł się winny. Nawet widząc niebezpieczny błysk w jej oczach, w środku pozostał równie obojętny, co na zewnątrz. Pusta, twarda skorupa, której nie zagną żadne ataki słowne i fizyczne.
Nie rozumiała najważniejszej rzeczy. Głupia owca.
Odbił się nagle od umywalki, podchodząc niespiesznie do ulokowanego w rogu prysznica i wreszcie wsunął nogę do kabiny. Niemalże natychmiast chwycił za kurek i odkręcił zimny strumień wody.
Wychodzi na to, że ludzie naprawdę znają dziś cenę wszystkiego, nie znając wartości niczego.

---------------------------------

Mimo wszystko, była bardzo ładna. Długie, kręcone włosy, bystre spojrzenie z niezastąpionym błyskiem gdzieś przy samej źrenicy. Kształtna sylwetka skryta pod idealnie dopasowaną sukienką, szczupłe nadgarstki, gładka cera, zgrabne nogi. Niejeden dla samej zgody na zerknięcie na nią oddałby prawą nerkę na przemiał; Chitara tymczasem oparł się skronią o oszklone drzwiczki kabiny i z zamglonym wzrokiem przesunął palcami po wciąż mokrym brzuchu. Niespiesznie przemknął nimi niżej, mrużąc przy tym wściekle niebieskie oczy. Cisza w pokoju obok dawała złudne wrażenie, że nie powinien tego robić. Że to coś, co zrujnuje spokój, zakłóci nienaganne milczenie całego świata wokół. Zwilżył dolną wargę językiem, bez skrępowania pozwalając sobie na ten zręczny akt samozadowolenia. Krople prześlizgiwały się na końcówki wilgotnych kosmyków i spadały na nagie ramiona bruneta, szybko sunąc po napiętych mięśniach.  To był ten moment, kiedy przestała liczyć się sytuacja sprzed kwadransa, zniknęły sprzed oczu wspomnienia treningu w sali. Nirōtani oparł się plecami o ścianę łazienki, wprawiając dłoń w szybsze ruchy. Powinien czuć, jak gorąco bucha mu w kark i podbrzusze, doprowadzając niemalże do irytacji, gdy z sekundy na sekundę dreszcze ciepła przebiegały wzdłuż kręgosłupa.
Na szybie tuż przy jego ustach pojawiła się już rozległa plama pary. Mrowienie w członku stało się nieznośne, bo nieustannie przypominało o rosnącym poziomie podniecenia. Zacisnął usta, przekręcając nieco głowę na bok, wiedząc, że lada chwila, a nie będzie w stanie się powstrzymać.
O kim myślisz, gdy
S k r z y p.
zaczynasz robić akurat...
─ Chit...
… to?
Drgnął.
Imię Natsume zmieszało się z cichym, jednosekundowym warknięciem, gdy przez ciało przebiegł ostatni dreszcz, a on sam poczuł gwałtowne „ciepło” na dłoni. Wysunął biodra o pół centymetra do przodu, napinając wszystkie mięśnie jak struny i chwilę po tym przeklął nagle pod nosem, od razu zerkając na białą, lepką ciecz grubymi nićmi łączącą mu wszystkie palce. ─ Cholera jasna, puka się. Czy ja ci włażę do łazienki, jak tu biesiadujesz? ─ Obrzucił go wściekłym spojrzeniem; ale poza irytacją można było dostrzec też błysk rozbawienia, a potem sięgnął dłonią po rzucone na odwal pudełko chusteczek.
Powinien być na niego wściekły, jedną nogą już wykopując go poza pomieszczenie. Zamiast tego czystą dłonią, wsunął jeszcze spodnie na biodra i wreszcie przytknął trzymaną chusteczkę do klejących się palców.
Trzeba było mi powiedzieć, że nie masz dziś zajęć w klubie. ─  Starł nasienie wpierw z ręki, a potem z podłogi i brzegu kabiny, podniósł się niespiesznie, przeciął niewielką łazienkę leniwym krokiem, docierając do metalowego kosza; nacisnął stopą na pedał śmietnika i wrzucił zgnieciony materiał do środka. By dopełnić cały rytuał, wsunął jeszcze dłoń pod ostry strumień wody, spłukując to cholerne uczucie brudu z wnętrza ręki i ─ wreszcie ─ skierował na niego jasne spojrzenie. Przez oczy przemknął biały kurwik, gdy postąpił pierwszy krok ku Natsume. Był już beznadziejnie blisko; w ten bezczelny sposób kładąc ciepły oddech na policzku współlokatora, gdy przerwał ciszę zachrypłym głosem: ─ Poczekałbym na ciebie.
Uśmiechnął się kpiąco, pokazując przy tym białe zęby. Na chwilę. Wystarczyło, że go wyminął, a na twarz wstąpiło tradycyjne zmęczenie. Nic dziwnego ─ jego wzrok mimowolnie przemknął po pogniecionej kartce, na której widok usta same ściągnęły się w wąską kreskę.
Natsu... rozmawialiśmy o tym ostatnio. ─ Wsunął palce pod fragment papieru i podniósł go, niedbale rozprostowując w dłoni. ─ Zresztą... ─ Rzucił liścik z powrotem na blat, już będąc w połowie drogi do szafy. ─ Bierz ten prysznic i zrobimy coś ciekawego. Ściągnąłem nowy horror i gwizdnąłem Takariemu chipsy. Seans?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

To była jedna z tych chwil, w których Rui chciał znaleźć się gdzieś indziej. Z daleka od tego miejsca i od swojego przyszywanego brata. Jasne, widywał go nago. Od kiedy zamieszkali razem w pokoju jeszcze za czasów sierocińca, to nie znali pojęcia „wstyd”. Zarówno on jak i Chitara chadzali sobie w pełnej krasie jak ich stworzono po pokoju. Ale od pewnego czasu coś się zmieniło. ON się zmienił. Natsume nie był w stanie określić, co też takiego było tego przyczyną. Być może spory wpływ miały samodestrukcyjne zapędy chłopaka, i nie chciał prezentować nowych szram oraz blizn na swoich udach, nie przed Chitarą. A być może…
Nieco mętny wzrok prześlizgnął się po jego ramionach, wędrując niżej, na obojczyki, brzuch i wreszcie…
Odwrócił gwałtownie wzrok, czując, jak krew uderza mu w twarz. Nie, nie, nie. Nie mógł na to patrzeć. Nie w przypadku Chitary. Czuł się, jak od samego patrzenia na niego w takiej sytuacji jest zdradą.
Zdradą?
Samego siebie.
Warknął coś pod nosem, przyglądając się misternym kafelkom w łazience, oceniając ich kształt i brud, który wgryzł się w nie już na stałe. Niech już skończy. Błagam. Stał sztywno, zapominając jak oddychać. Sekundy ciągnęły się w nieskończoność, jakby ktoś obok stanął i nacisnął czerwony guzik spowalniający czas. Nawet nie zorientował się, kiedy drugi chłopak wreszcie skończył i zaczął krzątać się w klaustrofobicznym pomieszczeniu. Do zmysłów przywołał go dopiero szept Chitary, wywołując w nim niepohamowaną irytację.
-Wal się, Chitara. Zamykaj się następnym razem!– warknął nieco zachrypniętym głosem, jeszcze bardziej przyciskając do swoich szczupłych bioder trzymany wcześniej ręcznik. - I że niby co? Mam teraz skorzystać z tej zaspermionej łazienki? – rzucił, nim drzwi trzasnęły tak głośno, że miało się wrażenie iż lada moment wypadną z zawiasów. Rzucił wściekle ręcznik na umywalkę i jednym ruchem pozbawił się krępującej go bielizny, która trafiła do kosza na pranie. Rozsunął szklane drzwi kabiny prysznicowej i wszedł do środka, zamykając ją do siebie.
W powietrzu wciąż unosił się jego zapach.
Odkręcił kurek pozwalając, by ciepła woda zaczęła go obmywać.
I zapach unoszącego się podniecenia.
Stał przez moment nieruchomo z nieco spuszczoną głową, pozwalając kroplą spływać po jego skroniach, twarzy i szyi.
Widziałeś jego twarz, kiedy k o ń c z y ł. Znasz już jego wyraz podczas t e g o. Podobało się?
Cholernie.
Syknął pod nosem, opierając się przedramieniem o zimne kafelki, a następnie przycisnął czoło do niego, kiedy drugą dłonią przesunął niżej, pomiędzy swoje ciepłe uda w akompaniamencie rozchylanych warg i kropel siekających jego ciało…

* * *


Spoglądał w milczeniu na swoją ubrudzoną dłoń, wciąż czując szpileczki podniecenia wbijające się w jego czaszkę. Jego ciało nadal płonęło, pochłonięte językami podniecenia. Milczał, chociaż w środku krzyczał. Jego usta wykrzywiły się w uśmiechu pełnym politowania i żałości.
- Jestem taki żałosny, Chitara.

* * *


Wsunął na szczupłe biodra spodnie i spiął je paskiem, by te przypadkiem nie zsunęły się po jego dupsku odsłaniając gustowną bieliznę w kocie łapki. Na wciąż mokre plecy założył podkoszulek, który momentalnie przykleił się do jego ciała a na koniec zarzucił ciepłą i miękką w dotyku bluzę. - Filmy, mówisz? A co, chcesz potrzymać mnie za rękę podczas horroru? – zapytał złośliwie podchodząc do jego łóżka, gdzie zapewne mieli obejrzeć wspólnie film. - Tylko nie piszcz mi znowu do ucha tak jak na ostatnim. – dodał zatrzymując się tuż przed nim. Miodowe spojrzenie owiało szczupłą twarz, skupiając się na ciemniejszych szramach. Złapał Chitarę za żuchwę i zadarł jego głowę nieco do góry, przekręcając ją na bok, by móc lepiej przyjrzeć się zadrapaniom.
- Znowu? – pytanie zawisło w powietrzu, bo nie wymagało odpowiedzi. Całe szczęście, że ta sytuacja nie miała miejsca w jego obecności. Natsume już raz uderzył dziewczynę, która śmiała podnieść rękę na młodszego chłopaka. Dla niego nie miała znaczenia płeć. Uderzyła? Uderzyła. To należało jej się. Tym razem zapewne potraktowałby tego babsztyla tak samo.
Puścił wreszcie jego twarz i walnął się na łóżku, tuż obok chłopaka, aż mebel niebezpiecznie zaskrzypiał pod nimi, wprawiając w ruch materac.
- Ej, Chi. – zaczął Rui, podnosząc się na łokciach i oparł policzek o rękę, jednocześnie zginając nogi w kolanach, gdzie jedną zaczął macha.
- Słyszałem, że Toratini z 1-C jest gejem. I że wpadłeś mu w oko. – wymruczał jak kociak, przechylając się w stronę chłopaka i niemal wpadając na niego, a tylko po to, że chciał przekręcić się na plecy i podnieść do siadu.
- Co za frajer. – rzucił pod nosem zgarniając paczkę chipsów, by ją otworzyć. - To obrzydliwe. Bycie gejem. Nie wiem, ale nie wyobrażam sobie, by jakiś obcy fiut wchodził mi w dupę. Brrr. – drgnął na samą myśl, wsuwając dłoń do paczki chipsów i wyciągając jednego, którego od razu wpakował sobie do ust. - A ty? – zapytał wciskając mu paczkę chipsów i samemu podniósł się na kolana, a następnie przechylił nad nim, sięgając do zasłon za nimi i pociągnął, by zasłonić okno. W końcu mają oglądać horror, co nie? Klimat się przyda. Kiedy ponownie wylądował na swoim miejscu, na bezczelnego wsunął zimne stopy pod uda drugiego chłopaka i oparł się o poduszkę, którą podłożył sobie na plecy przy prostopadłej ścianie.
- Dobra, puszczaj.
Seans się rozpoczął.
Jaka średniowieczna sceneria, zamki, piękny krajobraz. Horror w średniowieczu? Interesujące. Zapowiadało się tak pięknie, gdyby nie…. tytuł, który uraczył ich już po chwili. „Analna Destrukcja Loli.
Natsume rozsunął nieco usta, zamierając z chipsem przy nich, kiedy już na pierwszy plan wyłoniła się biuściasta blondyna, wypinając swoje wdzięki nad jakimś rycerzem.
Czas ruszył z przyspieszonym tempem.
- AHAHAHAHAHAHA CHITARA FRAJERZE AHAHAAHAHAHA! – chłopak ryknął głośnym śmiechem, niemal się dławiąc. - Nie wiedziałem, że gustujesz w takich. Ale nie no, spoko, pełna akceptacja. – powiedział siląc się na powagę, ale ta bardzo szybko została rozproszona przez kolejny śmiech. Rui przechylił się w bok i położył na łóżku, na plecach, jeszcze przez chwilę zanosząc się głośny rechotem, aż wreszcie podparł się łokciami i spojrzał na drugiego chłopaka rozbawiony.
- Oho? Czyżbym dostrzegł rumieniec? – mruknął zaczepnie i przechylił głowę nieco na bok. W jego spojrzeniu błysnęło coś niebezpiecznego. - Pełen sukces. – jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. Brawo, Rui. Po raz kolejny uratowałeś świat dzięki swoim hakerskim umiejętnościom.[/color]


Ostatnio zmieniony przez Nathair dnia 18.10.15 23:09, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Między Bogiem a prawdą, że do ostatniej sekundy nawet nie drgnęła mu powieka. Dzień nie różnił się niczym od setek innych dni, poupychanych jeden przy drugim, jak stojące w rządku żołnierze. A jednak, gdy wreszcie ciszę zagłuszył przytłumiony szum wody, poczuł ostry ścisk w żołądku. Niewidzialna, cholerna łapa zgniatała mu wszystkie wnętrzności, wykręcając je na wszystkie możliwe (i niemożliwe) sposoby.
Widział cię.
Wszystko w nim wrzeszczało. Huk alarmów wypełnił całą czaszkę, powodując rosnący poziom irytacji. Co z tego? Widzieli się codziennie ─ ta krzywa morda praktycznie każdego ranka budziła go do szkoły. Niejednokrotnie przebierali się ramię przy ramieniu, jedną nogą będąc już poza pokojem, by kadr później dopinać pasek spodni wyskakując zza zakrętu w holu. Znali swoje ciała na pamięć. Nie miał żadnych powodów, żeby czuć wściekłość.
Żadnych, powtórzył w myślach, jakby miało mu to pomóc oswoić się z tą chorą sytuacją i sięgnął wreszcie w głąb szafy, wygrzebując stamtąd cokolwiek, co nadawałoby się do spania.
Wkrótce czarno-biały t-shirt w paski z monochromatycznym Tweety'm na samym środku przysłonił nagi tors chłopaka. Nirōtani puścił lekką tkaninę, która zsunęła się mu na brzuch i zatrzymała dopiero na brzegu spodni, a potem wyciągnął z szafy wcześniej skradzione przekąski od Takariego. W drodze do łóżka zgarnął jeszcze obdrapany laptop i wreszcie legł na wysłużonym materacu. Oparł sprzęt o poduszkę, wrzucił na kompa szeleszczące paczki chipsów i nim opadł plecami na łóżko, trzymał już w dłoni komórkę. Mała zawieszka z warczącym rottweilerem stuknęła mu o dłoń, gdy automatycznym ruchem wystukał znany na pamięć numer. Odbierze. Zawsze odbierała. Dwa sygnały i ciepły głos ozdobiony chrypą po godzinach pracy uspokoi wewnętrznego wilczura, ujadającego na pękającym łańcuchu.
Raz.
Sięgnął po paczkę ostrych chipsów.
Dwa.
Zacisnął zęby na opakowaniu i pociągnął.
─ Nirō? Cześć.
Uśmiechnął się, kładąc paczkę na brzuchu.
Cześć, Hiori.
W tle usłyszał cichy pomruk. Hiori przez chwilę milczała; potem rozległ się dźwięk zamykanych drzwi i nagły szum, zniekształcający wymarzoną przez Chitarę ciszę. Chłopak zmarszczył lekko brwi, kładąc zęby na chipsie.
─ Już. ─ Westchnęła, jak ostatni skazaniec. ─ Joe strasznie marudzi. Jak się czujesz?
Dobrze. ─ Podniósł wzrok na sufit. ─ A ty?
─ W porządku. Jestem trochę zmęczona, ale lekarz mówi, że mały urlop i stanę na nogi!  ─ Odchrząknęła pod nosem. ─ Nadal śni ci się, że zabijasz zwierzęta?
Kącik ust mimowolnie drgnął ku górze, przy trzasku ułamanego przysmaku.
Nie.
─ To świetnie!
Nie zwierzęta, Hiori.
Spotkamy się w wakacje?
Pauza.
Chitara zmrużył oczy, uparcie przyglądając się wyznaczonemu przez siebie punktowi na środku sklepienia. Cierpliwie czekał, aż kobieta po drugiej stronie połączenia zbierze myśli i wyduka nieporadne:
─ Nie wiem. Ale postaram się, dobrze?
Jak zawsze.
Jasne.
─ Ale pod jednym warunkiem! ─ W jej ton wkradła się nagle złowieszcza nuta. ─ Zaczniesz dotrzymywać obietnic co do dzwonienia!
Przecież zadzwoniłem.
Szum wody ustał, więc Nir przemknął spojrzeniem po drzwiach łazienki, przygotowany na to, że lada moment, a otworzą się praktycznie wypadając z zawiasów i do pomieszczenia wtargnie istna furia. Hiori w tym czasie mruknęła coś niezadowolona i prawie był w stanie wyobrazić sobie, jak kręci głową.
─ Miałeś zadzwonić następnego dnia. Minął tydzień.
Trzask. Chitara zacisnął usta, nie przestając wpatrywać się w drzwi łazienki. W tle znów usłyszał znajomy głos, chwilę później oddalony, przytłumiony ton Hiori ─ zapewne odsunęła komórkę, by nie był w stanie wyłapać słów z tej prędkiej wymiany zdań. To było niemal jak tradycja. On#1 dzwonił, ona wychodziła, on#2 przyłaził i marudził, ona go odsyłała z kwitkiem, a potem mówiła jemu#1, że to on#2.
─ To Joe.
Parsknął bezgłośnie, ukazując przy tym białe zęby.
Wiem, słyszałem. Znów opowiada ci dowcipy?
─ Jesteś wredny! A jego kawały beznadziejne.
Znów ten o betoniarce?
─ Znalazł nowy. O ketchupie. No ale. Jak u Natsu?
Mam z nim zaraz seans.
─ Hm? Znowu horrory?
Uhm.
Cisza.
Wiedział, co o tym myślała i że nie była zwolenniczką filmów, w których krew leje się na ekran, jakby chluśnięto w niego kubłem czerwonej farby. Jej psychologiczne podejście do... generalnie wszystkiego zmuszało do reprymend, których nasłuchał się już tak dużo, że gdyby je spisać i układać w wieżyczki na biurku, potrzebowałby drugiego mebla.
─ Może mi go prześlesz?
Chciała sprawdzić. Znowu.
Klamka poruszyła się w zwolnionym tempie, jakby sekunda rozciągnęła się do długości minuty.
Muszę kończyć.
─ Chi-
Prześlę.
Pik.
─ Filmy, mówisz?
Wsunął do ust całego chipsa i wzruszył lekko barkami, najwidoczniej z góry uznając, że nie potrzeba tu żadnego potwierdzenia. Na głupie pytania nie było odpowiedzi, dlatego przemilczał dalsze kwestie współlokatora, prędzej interesując się zlizaniem okruszków z opuszek palców, niż odpowiedzeniem mu na ten cały burdel. Po jaką cholerę go tak szczuł? Telefon pozostał na pościeli, gdy Chitara z pomrukiem wsparł się na łokciu. Nie zdążył zrobić nic ponadto, bo sprawny chwyt na szczęce przekręcił mu głowę, a on sam łypnął spod mokrej grzywki na twarz Natsume. Tak, znowu. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak mnie irytowała. Przegryzł to, co trzymał w buzi dopiero, gdy Rui zwolnił uścisk i płynnym ruchem podniósł się do siadu, by uratować laptop przed dupskiem Natsume. Tak się złożyło, że w ostatniej chwili złapał za sprzęt i przygarnął do siebie, nim starszy chłopak padł tuż obok.
Mmm? ─ wymruczał, opierając plecy o ścianę. Nie patrzył na niego, ale można było wyczuć nić zainteresowania, która ich połączyła. Nawet jeśli bardziej zajęty był wyłączeniem podejrzanych komunikatów z pulpitu, umysł nastawiony był na kodowanie wszystkiego, co tylko wykrztusi z siebie Natsume.
─ Słyszałem, że Toritani...

„Czy chcesz zaktualizować program XXX?
→ TAK | → NIE”

Sięgnął po następnego chipsa, drugą ręką stukając w laptop.
Nie musi być obcy. Nie na każdego chuja patrzy się jak na ufoludka ─ skomentował to z tak wielkim pokładem spokoju, że gdyby dało się go przełożyć na pokarm, dzieci w Afryce przestałyby mieć problem. Chitara przesunął opuszką palca po touchpadzie, nakierowując kursor na folder z filmami. ─ Przeżywasz jak debil. Ty lubisz rzodkiew, ogrodnik lubi rzodkiew, a Tori lubi ogrodnika. Poza tym... ─ Uśmiechnął się nagle, odrywając wreszcie wzrok od monitora. Błyszczące oczy skierował prosto na oszpeconą bruzdami twarz Natsume i przechylił się w jego stronę, wspierając się po boku ręką. ─ Słyszałem ─ pochylił się jeszcze odrobinę ─ że faceci, którzy tak otwarcie krytykują homoseksualizm, są kryptogejami. Chcesz mi się do czegoś przyznać, Natsu? ─ Usta Nirōtaniego zatrzymały się o milimetr od ust przyjaciela. Wystarczyłoby, gdyby któryś z nich wypuścił powietrze, żeby zmiażdżyć praktycznie nieistniejącą barierę między nimi. Czarnowłosy opuścił wzrok na lekko rozchylone wargi współlokatora, po czym... parsknął i odsunął się, ponownie skupiając całe zainteresowanie na laptopie. Dopiero teraz uznał za słuszne odpowiedzieć na wcześniej zadane pytanie.
Jest jedna osoba, która... z którą chciałbym być. ─ Znalazł w folderze plik zatytułowany jako „X”.  Odpalił przeglądarkę, by przesłać film Hiori. Natsume akurat postanowił powyginać się tuż przed jego nosem, przysłaniając pół monitora. ─ Ale to ktoś starszy. No i jak się okazuje, musi mieć do mnie spore uprzedzenia.
Z gardła wyrwało mu się przeciągłe westchnięcie. Kliknął „wyślij” i wyłączył stronę, akurat gdy Natsume usiadł z powrotem obok niego. Stuknął dwukrotnie palcem, by włączyć film. Ustawił pełen ekran i przesunął laptopa trochę dalej, by mieli lepszy widok. Początek zapowiadał się znośnie, choć im dalej, tym mniej pokrywało się z recenzją.
Brew Chitary drgnęła.
„ANALNA DESTRUKCJA LOLI.”
I ten kurewski śmiech, na który aż odchylił lekko głowę na bok.
Palce drgnęły, nim zwinął je w pięści.
─ Oho, czyżbym dostrzegł rumieniec?
Gdyby jego spojrzenie mogło kroić, Natsu właśnie szukałby po omacku swojej głowy.
─ Pełen sukces.
Trzask.
Rozprostował palce już po tym, jak z impetem huknął pięścią w polik Natsume, świadom, że i tym razem mógł nadużyć siły. Uderzyłeś go. Po co? Warknął, chwytając go za koszulkę i przyciągając do siebie.
Powaliło. ─ Syk położył się ciepłym oddechem na dolnej wardze Natsume. ─ Masz minutę, żeby skasować maila, którego właśnie wysłałem albo nie tylko Tori będzie miał dzisiejszej nocy coś niewygodnego w dupie.
Puścił go, dosłownie rzucając laptopa na uda Natsume.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zmrużył niebezpiecznie oczy, kiedy Chotara nachylił się nad nim. Niebezpiecznie. Zbyt niebezpiecznie. Czuł jego zapach i ciepły oddech, otulający jego skórę. Wystarczyło tak niewiele. Unieść lekko głowę, by posmakować…
Przecież tego chcesz. Zrób to. To twoja jedyna szansa!
Znienawidzi mnie.
Usta Natsume ściągnęły się w wąską linie, usilnie tłamsząc w sobie jakiekolwiek słowa. Wargi milczały, lecz klatka piersiowa chłopaka krzyczała. Ale Chitara tego nie dosłyszał. Nie mógł. Był głuchy na jego wrzaski. A to było na rękę Natsume. Nie chciało tracić. W żadnym calu, dlatego wybrał drogę tych okrutnych tortur.
Tylko… jak długo tak pociągnie?
Kiedy wreszcie młodszy chłopak wypuścił go z pułapki, mimowolnie odetchnął cicho przez nos, czując niewyobrażalną ulgę. Jednakże szybko poczuł ukłucie w piersi i jak coś zimnego oraz obślizgłego zaciska się dookoła jego żołądka, odbierając mu jakiekolwiek resztki tchu.
Ktoś mu… się podobał?
Przekręcił się na bok tyłem do niego pod pretekstem sięgnięcia po kolejną poduszkę, chociaż prawda była taka, że nie chciał aby Chitara, nawet przypadkiem, ujrzał matowy wzrok chłopaka. Trwało to zaledwie parę sekund, kiedy znowu przykleił do swojej twarzy rozbawiony uśmiech, nie dając nic po sobie poznać. Jak zawsze.
- To musisz mnie koniecznie z nią zapoznać. Chętnie ją poznam. – rzucił przekręcając się na drugi bok i przeleciał wzrokiem po profilu chłopaka. - Też mam kogoś, kto mi się podoba. – wypalił nieświadomie, momentalnie wracając na ziemię i gryząc się w język przed dalszymi wyjaśnieniami. Miał tylko nadzieję, że Chitara nie będzie próbował ciągnąć go za język.
W końcu zaczął się seans.
Który miał być jedynie niewinnym żartem. A skończyło się… no cóż.
Nim zdołał wyrzucić z siebie jakiekolwiek słowo wyjaśnienia, nieprzyjemny ból rozciągnął się wzdłuż jego czaszki, kiedy głowa z impetem odwróciła się w drugą stronę od siły chłopaka, a on sam poleciał na ścianę. Ale i tutaj nie dostał nawet krótkiej chwili wytchnienia, gdy był zmuszony spojrzeć wprost w rozwścieczone spojrzenie lodowaty tęczówek Chitary. Dolna warga niebezpiecznie zapiekła a w ustach poczuł zbierający się posmak krwi. Do była sekunda, kiedy wyszarpnął się z uścisku Chitary i pchnął go na łóżku, a samemu zacisnął palce dookoła jego szyi, drugą dłonią zakleszczając jego nadgarstek i unieruchamiając tuż przy jego głowie.
Był taki drobny.
- Ty… – warknął, ale zamiast słów, parę kropel krwi skapało wprost na jasną twarz młodszego chłopaka. Rui przyglądał mu się w milczeniu, które przerywał przyspieszony oddech oraz dźwięki szczekającego psa gdzieś za oknem.
Powinien go uderzyć. Mocno. Boleśnie. Żeby odczuł to samo, co on teraz. Powinien przelać w to jedno uderzenie całą swoją złość i rozgoryczenie. Nauczyć go.
Ale nie potrafił podnieść na niego ręki.
Wypuścił go, jednocześnie schodząc z niego i niedbałym ruchem przesunął wierzchem dłoni po dolnej wardze, rozmazując krew na brodzie i policzku. Zgarnął laptopa chłopaka i położywszy go sobie na kolanach, zaczął bardzo szybo przesuwać palcami po klawiaturze i touchpadzie. Parę kliknięć i po kłopocie. I o co tyle krzyku?
Odrzucił komputer na łóżko, tuż obok uda Chitary i spojrzał na niego…. Wzrokiem pełnym wściekłości, ale też i żalu.
- Proszę. Zrobione jaśnie panie. – warknął i bez dalszej potrzeby konwersacji, podniósł się i poszedł do łazienki, trzaskając niemal ostentacyjnie za sobą drzwiami. Oparł się rękoma o umywalkę i splunął. Ząb odbił się od niej, aż w końcu przeturlał i opadł przy spływie. Usta Natsume drgnęły niebezpiecznie, aż w końcu wykrzywiły się w krzywym uśmieszku. Przesunął językiem po krwawiącej pustce w dziąśle i ponownie splunął, krwią.
Będzie siniak.
Odkręcił zimną wodę i zaczął przemywać twarz oraz płukać usta. Najchętniej uciekłby teraz oknem i wrócił dopiero nad ranem. Nie chciał widzieć jego twarzy. Bolało. I bynajmniej nie fizycznie. Nabrał wody w obie ręce i chlusnął nią sobie w twarz, żeby się otrzeźwić.
No i tyle z seansu.
Przetarł ręcznikiem twarz i odetchnął przez nos, spoglądając w sufit i odliczając do dziesięciu. Albo dwudziestu. Nie wiedział, pogubił się gdzieś przy ósemce. Dłonie go świerzbiły niemiłosiernie. Potrzebował dać gdzieś upust swej złości. Otworzył drzwi i… ramiona opadły, a cała wściekłość prześlizgnęła się gdzieś bokiem. Spojrzał ostatni raz na Chitarę, po czym odpiął bluzę i rzucił ją gdzieś w bok, na krzesło, a sam położył się na swojej części łóżka, przodem do ściany. Zgarnął po drodze jeszcze słuchawki i mp3.
- U siebie mam jakieś filmy. Włącz sobie. – mruknął nie patrząc na niego, po czym włączył najgłośniej jak tylko mógł muzykę i założył słuchawki.
Ogłuchniesz.
Podłożył łokieć pod swoją głowę i zamknął oczy, próbując usnąć.
Ale dobrze wiedział, że nie uśnie. Nie tak szybko.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Głupota.
Zawsze szło o głupotę.
Zadrapanie na biurku, zawieruszona koszula, niedokręcony kran, wymieszanie prania białego z czerwonym...
Chitara zdążył jeszcze warknąć, nim cały pokój przekręcił mu się o dobre dziewięćdziesiąt stopni, a materac uderzył go w plecy. Nie czuł się z tym ani źle, ani ─ tym bardziej ─ nie czuł się wytrącony z równowagi. Wychowała go ulica. W takich okolicznościach paznokcie zamieniały się w pazury, a zęby w kły i ─ owszem ─ był gotów zagryźć ofiarę z zimną krwią. Zapulsowało mu w skroniach od nagłego uderzenia adrenaliny, gdy chwycił Natsume za ubranie i wbił kolano tuż pod linią żeber... ale nie mocno. Wyhamował w ostatniej chwili, ze świstem wypuszczając powietrze przez zaciśnięte z wściekłości szczęki. Jeszcze dłuższą chwilę lustrował rozbieganym spojrzeniem przysłaniającą mu większość obrazu twarz, aż wreszcie jedna, tępa myśl (Natsu) przebiła się przez zamroczenie luzując jego palce i opuszczając nogę na bok.
Sekunda.
W jednej był gotów zamienić go w mielone, posiłkując się umiejętnościami z klubu. Gra fair play? Nie tym razem. W ściekach nieistotny był status społeczny. Co mu po honorze i tytułach bohatera, gdyby przegrał? Martwemu bohaterowi na nic zdadzą się owacje na stojąco i wiwaty w coroczne święta. Potrzebował wygranej i to ona zwykle uderzała mu do głowy. Dziś? Dziś potrzebował drugiej sekundy, by zachwiać się przy dokonaniu wyboru. W środku warczał, szarpał się i pluł mu w twarz jadem, ale na zewnątrz pozostała niewzruszona skorupa, gotowa unieść ramię, by przyjąć cios... ale nie wykonał żadnego, kolejnego ataku.
Mógł cię uderzyć.
Wiem. Oddałbym mu.
P o w i n i e n to zrobić.
Czarnowłosy zmrużył ślepia, bezczelnie krzyżując spojrzenie z parą złotych oczu. Nie bał się. Oboje się nie bali. We wściekle zimnych tęczówkach pojawił się niebezpieczny błysk.
Powinien, ale nie zrobi. Już odpuszcza. To tchórz.
Czuł słabnący uścisk Natsume, ale nie to było powodem wydanego w myślach wyroku. Widział to w jego oczach. Rozżalenie, niechęć, może nawet wściekłość, że w ogóle do tego doszło. Czymkolwiek była ta lawina emocji, jedno było pewne ─ jedyny cios, jaki padnie dzisiejszego wieczoru, należał do niego. Rui wypisał się z walki w ostatniej chwili.
Może uderzyłeś go za mocno?
Spiął się nagle. Wzrok mimowolnie prześlizgnął się po szczupłym ciele starszego chłopaka, naprędce oceniając jego stan. Nie spodziewał się, by zrobił mu krzywdę, ale...
Pomyślałeś o tym w ogóle, gdy wymierzałeś cios?
Puścił jego ubranie. Powoli. Wręcz mozolnie rozprostował palce i oparł je o pościel, odsuwając od siebie natrętne jak stado much myśli, że tym razem mu się upiekło. Ale tym razem nie oznacza za każdym razem. Co, jeśli jutro znów dojdzie do rękoczynów? Co, jeśli następnym razem Natsume nie zdepcze w zalążku powodu do rozlewu krwi? Co, jeśli znów zadziała instynkt, przyćmiewając racjonalne myślenie?
Nikł ciężar zniknął z jego bioder, a dłonie wsunęły się na twarz, pocierając ją powolnymi ruchami, by zetrzeć minę rozdrażnienia. Musiał wyjść.
UCIEKASZ, CHI?
Odjął ręce od twarzy i zerknął za Natsume i jego szeroko pojętym fochem.
Najwidoczniej nie tylko ja. Zresztą... ─ Podniósł się do siadu i zamknął klapkę laptopa. Huk towarzyszył rzuconemu na ziemię sprzętowi, nim Nirōtani zszedł z łóżka, wsuwając ponownie ręcznik na wilgotne, poskręcane od wody kosmyki. Pocierał włosy, mocując się stopą z otwarciem szafy ─ zahaczył piętą o brzeg drzwiczek i rozsunął je na niewielką odległość, by włożyć nogę między ich fragment, a framugę i wreszcie otworzyć przed sobą poupychane ubrania. Ręcznik opadł na ziemię, gdy wyciągał bluzę.
Szarpnął połami, poprawiając ją sobie na ramionach, gdy do pokoju znów wtargnął Rui. Szczęki zacisnęły się, a w oczach znów pojawiła się furia. Znowu. Co tydzień. Codziennie. Raz za razem wbijali sobie noże w nietknięte jeszcze części ciała, a potem przekręcali je z beznamiętnymi minami. I po co? By za parę godzin ich śmiech łączył się w jeden dźwięk, a ramię opierało się o ramię? Przewrócił oczami, wyciągając z szafy pierwsze lepsze spodnie.
Złapał za sznurek dresów i zatrzymał się na moment, marszcząc brwi. Przez to, co właśnie przeszło mu przez głowę, powinien sam siebie skazać na wygnanie. Ale durne. Pozbył się bezceremonialnie dolnej części garderoby, nogą skopując ją w róg ściany. Wepchnął stopę w nogawkę spodni; potem drugą; zazgrzytał metalicznie pasek, gdy naciągał go na sprzączkę i zostały tylko buty. Wsunął dwa palce ─ środkowy i wskazujący ─ w otwory trampek i przespacerował się z nimi do łóżka, na którym uwalił się. Wszystkie sprężyny odezwały się zgodnym chórem na nagły ciężar, ale ucichły kompletnie, gdy zakładał buty, a potem odchylał się i sięgał po rzuconą wcześniej na pościel komórkę. Wykręcił numer ─ znów automatycznie ─ i przytykając aparat do ucha, podniósł się na nogi i zwrócił twarz do Natsume.
Wychodzę. Będę nad ranem, więc jak wpadnie psiarnia akademika, to jestem u pielę... Ej. Słuchasz? ─ Kopnął podeszwą brzeg jego łóżka, marszcząc brwi. ─ Nie odcinaj się znowu ode mnie, do kurw... nie, nie ty, Shironume. Tak, jednak wpadnę. Wiem, gdzie to jest.
Z każdym kolejnym krokiem głos cichnął, aż w końcu spokój kompletnie wypełnił pokój.

---------------------------------

Cisza.
Szurnięcie.
Cisza.
Cisza.
Cisza.
Szelest.
Pomruk.
Huk.
Cisza.
Przytrzymał się parapetu i odczekał chwilę, przyglądając się, jak obraz nagle przekręca się na bok, choć on sam ─ dałby sobie uciąć łapsko ─ trzymał się w pionie. Kołysząca się, jak w czasie sztormu podłoga. Podwojone buty. Mdłości. Pulsowanie w skroni. Odczekał jeszcze chwilę, nim odepchnął się od okna, odwrócił, w połowie łapiąc równowagę, w połowie po prostu opierając się o ścianę i zamknął je z cichym kliknięciem.
No.
W domu.
Zrobił krok do przodu, znów przechylając się tak drastycznie, że omal nie przyjebał łbem w szafę. Uniósł rękę w geście: „spokojnie, ludzie, ogarnę ten Azerbejdżan” i przylgnął plecami do ściany, sięgając po buty. To nie było takie trudne, gdy jednak wylądował na materacu (Bóg i jego podwładni raczą wiedzieć jakim cudem przeinstalował się spod szafy, na łóżko). Wyciągnął pościerane do krwi ręce i szarpnął za sznurówki, rzucając buty na podłogę, gdzieś obok wcześniej ciśniętego laptopa.
Chwila.
Nagle zmrużył oczy, wbijając zamglone spojrzenie prosto w drzwi łazienki.
Kibel.
Z tym inteligentnym stwierdzeniem dźwignął się na bose stopy i wszczął wyprawę życia, by przepłukać usta. Gdzieś w połowie trasy rozpiął bluzę nasiąkniętą damskimi perfumami i zarzucił ją na oparcie krzesła przy biurku.


Ostatnio zmieniony przez Growlithe dnia 18.10.15 23:11, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Otworzył oczy w chwili, kiedy drzwi Chitara wyszedł przez okno. Leżał jeszcze przez chwilę gapiąc się tempo w ścianę, aż w końcu podniósł do pozycji siedzącej i przesunął palcami po ciemnych włosach wprawiając je w jeszcze większy bałagan, niż miał do tej pory. Mlasnął niezadowolony odrzucając kołdrę na bok i zerwał się z łóżka. Rozsadzało go od środka. Miał ochotę w coś przyjebać. A najlepiej komuś. Obić tak mocno mordę, że przez najbliższy tydzień ciężko będzie zidentyfikować jego płeć. Musiał się na czymś wyżyć. Musiał…
TRZASK
Minęło dosłownie paręnaście sekund, kiedy zorientował się, że z boku szafy powstało pęknięcie, a knykcie jego prawej dłoni zdobią czerwone krople i zadrapania, a w niektórych miejscach sterczą kawałki drewna. A jednak. Nie wytrzymał. Zastanawiał się jak długo tak pociągnie. Może rzeczywiście kiedy wreszcie pozwoli sobie na upust złości i koniec końców przywali Chitarze, to będzie mu lżej?
Bzdury
Wiedział to. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, że nie jest w stanie tego zrobić.

* * *

Sekundy przemieniały się w minuty, a minuty w godziny. Nie potrafił zmrużyć oka. Nie w takiej sytuacji, kiedy nosiło go po całym pokoju. Z tego wszystkiego zaczął sprzątać. Układać ciuchy. Nakarmił Wacława. Chciał poczytać książkę, ale nie był w stanie się skupić. Myślami odbiegał gdzieś daleko.
Czy aby przypadkiem nie leży teraz gdzieś w ciemnym zaułku, bity i kopany przez jakąś grupę dresów? Albo czy nie wpadł pod rozpędzoną ciężarówkę? A może napadli go i uprowadzili, żeby potem sprzedać jego narządy?
Martwisz się.
Cholernie.
Wszyscy wiedzieli, że Chitara jest magnesem na wszelakiego rodzaju kłopoty i problemy. Lgnęły do niego jak pyłki do letniego, spoconego ciała. Ile to razy wracał do domu poobijany i to w najlepszym przypadku? Kobiety za nim szalały, mężczyźni nienawidzili. A Natsume nie mógł sobie darować, że nie ma go z nim teraz, żeby móc obronić. O ironio. A jeszcze kilka lat temu role były zupełnie odwrócone. Jak dmuchnięcie głowę ciemnowłosego wypełniło zamazane wspomnienie ich pierwszej interakcji. Rozmazane twarze starszych dzieciaków, które pochylały się nad nim i wykrzykiwały jakieś nieprzyjemne słowa, kopali go i pchali, zabierając kartki papierów. Wszyscy się ich bali. Cały sierociniec przed nimi drżał. Ale nie on. Jako jedyny przeciwstawił się im. To co, że sam oberwał, ale od tamtej pory nikt już nie czepiał się go. A Chitara zyskał swego rodzaju szacunek w sierocińcu. I przyjaciela.
Rui odetchnął cicho pod nosem, siedząc na łóżku i wspierając się łokciami o kolana ruszał jedną z nóg w szybkim tempie zniecierpliwienia. Wspomnienie powoli znikało, pozostawiając po sobie jedynie delikatny posmak. Ciepłe spojrzenie chłopaka powędrowało na popękaną ścianę, gdzie widział stary, zakurzony zegar.
Dochodziła trzecia w nocy.
Godzina demonów, jak to mawiano w sierocińcu.
Usta chłopaka drgnęły niespokojnie, wykrzywiając się w kwaśnym uśmiechu pełnym wściekłości ale i strachu.
- No dalej, gdzie jesteś…

* * *

Chitara tak bardzo pochłonięty najpierw pozbyciem się butów, a potem próbą wyruszenia do łazienki, nie mógł zauważyć, że już od pierwszych sekund wejścia do pokoju jest bacznie obserwowany. Rui nawet na moment nie spuścił z niego spojrzenia, nie potrafiąc zmyć z ust kwaśnego wyrazu.
Żałosne. Musiałeś się doprowadzić do takiego stanu, co nie, Chitara? Musiałeś.
Wrócił do domu, żywy. I to było najważniejsze. Reszta go już nie obchodziła. Mógł spokojnie położyć się spać i niczym więcej nie przejmować. Łóżko niebezpiecznie zaskrzypiało pod ruchem jego ciała. W tym samym momencie Chitara niebezpiecznie się zakołysał, jakby uderzył w niego silny podmuch wiatru. To była sekunda, kiedy Natsume znalazł się przy nim, łapiąc go mocno w pasie a drugą ręką za przedramię i przyciągnął do siebie.
- Chodź, zanim rozjebiesz sobie głowę o biurko – mruknął cicho, prowadząc chłopaka do łazienki.
Złapał za klamkę i otworzył drzwi, jednocześnie zapalając gołą żarówkę w łazience, która na całe szczęście rzucała ostre światło. Pchnął prowadzonego na zamkniętą muszlę klozetową i spojrzał z góry na zamroczonego alkoholem Chitarę.
I po co to robisz?
- Podnieś ręce do góry. – polecił krótko, ale nie czekał na reakcję chłopaka, tylko sam złapał za materiał koszulki i zadarł ją wyżej, by przeciągnąć przez głowę i ściągnąć. Bez zbędnych słów rzucił ją na kosz z praniem, a następnie przyklęknął na jedno kolano między rozsuniętymi udami ciemnowłosego, zręcznie rozpinając srebrną sprzączkę od paska.
- Unieś biodra. – kolejne bezbarwne polecenie strzaskało ciszę, kiedy pozbawił Chitarę zarówno spodni jak… i bielizny. Nie spoglądał w jego oczy. Wiedział, że w tym momencie nie będzie w stanie tego zrobić. Zamiast tego pospiesznie obejrzał jego ciało w poszukiwaniu ewentualnych ran czy siniaków. Zamiast tego napotkał jedynie zadrapania na ramionach (czyli zapewne i na plecach) oraz malinki. Syknął pod nosem.
- Ile? – warknął, zdając sobie sprawkę, jak bardzo nieprzyjemnie dla ucha mogło to zabrzmieć i że takim tonem mógł cokolwiek zdradzić. Szybko się opamiętał i odchrząknął. Wstał z ziemi i pociągnął za ręce Chitarę, tylko po to, by usadzić go nagiego na małym stołku. Sam Rui pospiesznie pozbył się z siebie zarówno podkoszulki jak i bluzy, nie chcąc w pełni zmoczyć swoich ciuchów.
- Ależ śmierdzisz. Zmyję z ciebie te szczyny. – syknął pod nosem.
Doskonale wiesz, że to nie ten smród ci przeszkadza.
Napełnił wiadro letnią wodą, a następnie bez żadnego ostrzeżenia wylał jego zawartość na głowę Chitary. Kucnął za nim i namydliwszy gąbkę, ostrożnie zaczął namydlać szczupłe ciało, od czasu do czasu, chcąc czy też nie – muskając opuszkami poszczególne części na jego ciele. Torturował samego siebie. Pierdolony masochista.
Oblał go kolejnym wiadrem wody, zmywając resztki płynu i mydła, starając się, żeby chłopak nagle mu nie zasnął i nie przedzwonił głową w kafelki. Kiedy wreszcie skończył, zgarnął jego ręcznik i zaczął wycierając jego głowę, dochodząc do wniosku, że krople na ciepłym ciele szybko wsiąkną. Zresztą… nie chciał już więcej go dotykać. Nie dzisiaj.
- Czekaj. – wyszedł z łazienki zostawiając uchylone drzwi, by mieć wgląd na to, co robi Chitara. Otworzył szafę i bezczelnie wsunął rękę w szafkę należącą do młodszego, by wyciągnąć świeżą bieliznę. Nim jednak wrócił do łazienki, zgarnął dwa bandaże i wodę utlenioną.
Najpierw zajął się zdartymi knykciami Chitary. Położył sobie jedną jego dłoń na kolanie i polał cieczą odkażając jego rany. Szczęka drgnęła niebezpiecznie, kiedy zaczął bandażować rany, by chociaż przez noc mogły się podgoić. Kiedy skończył z obiema, nie wytrzymał. Złapał Chitarę za szczękę i nakierował sobie jego twarz tak, że nie było opcji, by na niego nie spojrzał.
- Nigdy więcej mi tego nie rób, rozumiesz? – warknął nieprzyjemnie. - Bo przysięgam, że następnym razem dorwę cię i nakopię ci do dupy tak, że nie będziesz mógł usiąść na niej przez kolejny tydzień. Nie żartuję, Chi. I tak to do niego nie dociera. Puścił go i podniósł się, szarpnięciem zmuszając drugiego chłopaka do podniesienia się na nogi. Zgarnął bieliznę i ponownie przykucnął, z boku.
- Oprzyj się o mnie. – wsunął jego jedną nogę w bokserki, a potem drugą.
Tylko nie patrz. Tylko nie patrz. Tylko nie patrz. Tyl—kurwa, spojrzałem.
Podniósł się jak poparzony, zadzierając bieliznę wyżej, być może za wysoko. Warknął na samego siebie i swoją bezsilność. Z takim sprzętem nic dziwnego, że kobiety do niego lgną…
Zrobiło mu się duszno. A gorąco buchnęło w jego twarz. Miał ochotę zdzielić się po ryju za te wszystkie myśli, które w jednej chwili wypełniły jego umysł.
O czym ty myślisz? Ty chory pojebie.
Złapał go za ramię i niemal siłą wyszarpnął z łazienki, nie zamykając nawet drzwi za sobą a jedynie zgasił światło. Poprowadził go przez cały pokój po czym pchnął na łóżko wściekły na samego siebie. Sam z kolei usiadł obok niego na łóżku i oparł czoło o dłoń, przymykając oczy. Kilka głębszych wdechów i wydechów. Musiał uspokoić się. Odwrócił nieco głowę w bok i przemknął spojrzeniem po chłopaku, po czym podniósł się i wrócił do łazienki, żeby sprzątnąć. A raczej poupychać wszystko w jednym kącie.
Kiedy wrócił, Chitara powinien już spać. Leżał tam. W tej samej pozycji, co Rui go zostawił. Złapał za koc i naciągnął go na ciało śpiącego chłopaka, a sam zapakował się do łóżka. Zamknął oczy, ale kilka uderzeń serca później przekręcił się na bok i spojrzał na ciemną czuprynę Chitary. Nawet nie wiedział kiedy sam przysunął się do niego, przekraczając wydzieloną przerwę pomiędzy nimi. Owszem, ich łóżka były złączone ale każdy z nich wiedział, że nie może przekroczyć tej granicy. A Rui właśnie to zrobił. I zamierzał przekroczyć jeszcze inną, zakazaną.
Położył swoją dłoń pomiędzy jego łopatkami i powoli, niespiesznie przesunął opuszkami wzdłuż jego kręgosłupa, aż palce napotkały zgrubienie blizny.
Nigdy nie będzie należał do ciebie.
Wiem.
Kurewsko dobrze o tym wiedział. Ale mimo to, mimo wszystko, nachylił się i ucałował wgłębienie między łopatkami chłopaka, łaskocząc i muskając jego skórę swoimi włosami. Leniwie przesunął wargami wyżej, aż dotarł do karku, gdzie ugryzł go lekko. Nie za mocno. Nie chciał go zbudzić.
Znienawidzi cię, kiedy się dowie.
Dlatego się nie dowie. Przycisnął mocniej swoje wargi do boku szyi Chitary, nieco bardziej z tyłu, po czym zostawił na jego skórze czerwony ślad.
Nikt nigdy się nie dowie.
Przemknął jeszcze nosem w okolicach jego ucha, aż dotarł do włosów, wdychając jego zapach, po czym niechętnie odsunął się od niego, wracając na swoje miejsce i odwrócił się tyłem do Chitary, samemu zamykając oczy.
Był pijany. Nie będzie wiedział.
Nigdy.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Mruknął. Ciepły, wręcz parzący policzek oparł się o Natsume, przenosząc na niego nie tylko temperaturę ciała, ale i jego ciężar. To nie tak, że chwiał się i wirował dookoła, jak wrzucona do lejka kula, ale ustanie w pionie wymagało od niego jakichś tragicznych pokładów energii, na którą nawet nie próbował się zdobyć. Bezczelnie wsunął nos na szyję znajomego (przyjaciela, drętwa pało. Naucz się) i chuchnął powietrzem prosto w jego gardło, ślamazarnie przenosząc nogi naprzód. Czuł jego zapach jeszcze intensywniej niż zwykle, być może przez to, że przez godziny spędzone w zaznajomionym gronie zdążył przywyknąć do swojej woni.
Opadł na zamkniętą klapę, przechylając głowę niebezpiecznie na bok. Nim jednak pociągnęłaby całe ciało w tamtym kierunku, szarpnął się do przodu, wbijając dłoń w twarz. Głośny, nagły syk wypełnił pomieszczenie, gdy jak stado głazów tępe myśli zaczęły uderzać w jego umysł ─ każda kolejna starała się być tylko bardziej wartościowa i wyrazista od poprzedniej, ale prawda była taka, że przelatywały szybko i nieskładnie, nie pozwalając mu na żadnej zatrzymać się na dłużej.
Wiesz w czym problem?
Że mnie wkurwia.
─ Podnieś ręce do góry.
RĘCE DO GÓRY, POLICJA!
Pieprzysz, Natsu.
Chitara uchylił powieki i spojrzał gdzieś nad ramieniem pochylającego się nad nim Natsume. Instynktownie posłuchał polecenia, unosząc ramiona i pozbywając się podartej koszulki. Od Hiori, pomyślał, wspierając się po boku rękoma, by móc podnieść mocno zarysowane biodra. Nie czuł parzącego gorąca, choć zdawał sobie sprawę, że jego ciało mogło przybrać teraz niebezpieczną temperaturę. Pocił się ─ to na pewno i tylko po tym rozpoznawał, że przegiął.
Co „ile”? ─ warknął niespodziewanie, dobre pół minuty po tym, jak w ogóle zadano mu pytanie. Wycelował spojrzenie prosto w twarz czarnowłosego, choć wzrok co rusz ześlizgiwał się na jego wargi lub szyję. ─ Ile wypiłem... czy ich... było, czy... ─ ściął się, marszcząc brwi, jakby zgubił wątek ─[b]ile razy doszedłem?[/color]
Zacisnął mocno palce na śliskiej powierzchni, gdy tylko dotarły do niego kolejne słowa. Dochodziły z oddali, jakby sam zanurzony był w wodzie, ale jakakolwiek bariera wytworzyła się między nimi ─ sylaby ułożyły się w odpowiednie stwierdzenie, wywołując u Nirōtaniego rozdrażnienie.
A myślisz, że czyja to wina, piżdzielcu?
Gdyby nie wielka gula w gardle, której nie dało się przełknąć razem ze śliną, bez dwóch zdań by mu odszczeknął. Zamiast tego przeczekał, aż zostanie umyty, choć widocznie godziło to w jego dumę. Przywykł ─ od czasów ich pierwszego spotkania ─ że ta relacja inaczej będzie wyglądać. To on warknął, zatrzymując pięści przy twarzy Natsume; to on postawił się „starszym”; to on ścierając z twarzy smugę krwi podał mu dłoń. Nie powinno być na odwrót. Zresztą, nie znosił, gdy się o niego martwiono, a wbrew temu, jak wkurwiony by nie był Natsu, Chitara go zwyczajnie znał. Alkohol, dziwki, narkotyki, bójki ─ żadne z tych używek nie było w stanie przyćmić wrażenia... nie tyle, że nawalił, a że pozwolił mu się martwić.
Nie ma...
Woda chlusnęła mu na głowę.
... o co.
Wsparł się z boku ręką, by nie stracić równowagi. Zrobiło mu się niedobrze. Nie czuł temperatury wody, ale widział parę przyklejającą się do szklanych drzwi kabiny ─ musiała być więc ciepła, jeśli nie gorąca, a to doprowadzało jego żołądek do dziwnego skrętu. Chciał się obejrzeć przez ramię, ale ledwo obrócił głowę, a ręcznik opadł mu na włosy. Podniósł więc rękę ─ masakrycznie ciężka i lekka zarazem. Durne uczucie. Niby nie miał siły jej unieść, ale miał wrażenie, że jest pusta w środku. Oparł jednak palce o szorstki materiał ręcznika i zaczął mozolnie wycierać mokre kosmyki.
A dopiero co brał prysznic.
Warknął gwałtownie, gdy Natsume uniósł jego głowę. Ostatni raz. Ostatni raz masz czelność mnie dotykać, ty chory zjebie. Uderzył go w nadgarstek, odrzucając rękę starszego znajomego (PRZYJACIELA).
Przestań ─ wysyczał pod nosem, wsuwając palce na pogryzioną szyję. Paznokcie prześlizgnęły się po karku, mierzwiąc mokre pasma włosów. Wiesz w czym problem, cholerny szczurze? Chitara spojrzał na Natsume z najwyższym obrzydzeniem, jakby wypowiadał to pytanie na głos. ─ Dlatego nikt się nie śmieje, Nats. ─ Słowa dukał, czasami zacinając się gdzieś w połowie, zbierając myśli, rozplątując język. Ale koniec końców i tak najwyraźniej wypowiedział jego nazwisko. ─ I tak byś tego nie zrobił... ─ Odchylił się nieco do tyłu, wspierając z tyłu rękoma, kompletnie niezażenowany, że ponownie siedzi przed nim bez żadnych ubrań. Zero barier. Wystarczy wyciągnąć rękę, Nir. Na co ty w ogóle czekasz? Znów poczuł ścisk w żołądku. Mdłości się nasiliły. ─ Pizda z ciebie, nie facet.
Zero wdzięczności, co?
Prychnął, odwracając głowę na bok. Uciekł spojrzeniem, próbując zawiesić je na czymkolwiek ─ pralce, koszu, prysznicu, zlewie. Wszystko jednak przesuwało mu się przed oczami, drastycznie przechylało na bok albo znów opadało na ziemię, jakby przeżywali prawdziwe trzęsienie. Sęk w tym, że wszystko było spokojne. Otaczała ich wręcz śmiertelna, lepka cisza.
Szarpnięcie.
Chciał warknąć, ale w głowie mu zadudniło, pozbywając na ułamki sekund wszystkich planów i zapewnień, że miał mu nie dać się dotknąć. A gdy wreszcie dotarł jakiś zalążek świadomości, policzek opadł na poduszkę, a on sam poczuł się nagle jeszcze bardziej zmęczony. Zacisnął usta, by zaraz rozchylić je i przebiec językiem po pękniętej wardze.
Zamazany obraz rozlał się w plamy i choć próbował jeszcze dorwać sylwetkę Natsume, koniec końców przymknął powieki i wtulił nos w miękką poduchę, wypuszczając powietrze wprost w materiał.
Jeśli zasnął to był to sen bez żadnego wyrazu, absolutnie czarny i ─ przede wszystkim ─ krótki. Brwi ściągnęły się ku sobie, a powieki zadrżały, nim otworzył do połowy oczy. Przez tęczówki przemknął jasny błysk, gdy poczuł na plecach lekkie muśnięcie. Palce poruszyły się nagle, gdy próbował zarejestrować co tu się do kurwy nędzy dzieje, ale procenty buzowały we krwi, a on sam skupiał się głównie na tym, by nie zwymiotować.
Pusty żołądek skręcił się jeszcze mocniej, gdy czyjeś wargi dotknęły jego szyi. Wilgotne włosy przysłaniały mu połowę twarzy, choć nawet gdyby było inaczej, Natsume nie były w stanie dostrzec żadnej zmiany w mimice. Na ten krótki czas wyłączył się, pozwalając, by pośród siniaków, otarć i skaleczeń pojawił się jeszcze jeden ślad.
Zamorduję.... zaje... ─ Spiął się, gdy zrozumiał, że on zaczął się wycofywać. ... zajebię... zajebię jak... kurewskiego... bezpańskiego... psa...
Nie odsunął się.
Nie mógł.
Nie po tym, jak na jego nadgarstku zakleszczyły się palce o pozdzieranych wcześniej knykciach ─ teraz opatrzonych bandażem.
Natsu... ─ Charczący, ale ledwo możliwy do wychwycenia szept wyrwał się z jego gardła, gdy wspierał się na łokciu i unosił na niego spojrzenie, ale zatrzymał je gdzieś na wysokości jego ust. Po prostu daj mu nauczkę. Wbił mocniej paznokcie w szczupły nadgarstek nie pozwalając na powrócenie do swojego łóżka. Skrzywił się na moment, gdy wreszcie spojrzał mu w oczy. ─ Brzydzę się tego.
Zamilkł z lekko rozchylonymi wargami, szukając w otumanionym umyśle odpowiednich słów. W końcu zacisnął usta i wypuścił trzymane w płucach powietrze przez nos. ─ Co jest z tobą, kurwa, nie tak? ─ palnął w końcu, szarpnięciem zmuszając Natsume do przybliżenia się. ─ Warczysz... dajesz... ─ zdusił czknięcie ─ ... reprymendy... jak cholerna mamuśka, ha? Że niby jestem szczeniakiem? ─ Zmrużył nonszalancko ślepia, układając usta w lekki uśmiech. ─ Klniesz i wyzywasz... a potem bezczelnie mnie dotykasz..? Nie. ─ Uciął drastycznie. Uniósł nagle ramię, przechylając ku niemu głowę, a kącik ust uniósł się odrobinę wyżej. ─ Nie tylko dotykasz. Naznaczasz. Teraz nie jestem tylko... ─ Westchnął. ─ Czyiś. Jestem twój, hm? ─ Poczuł na końcówce języka gorzki posmak przegranej. Miażdżący uchwyt na przegubie Natsume zelżał, ale nie zniknął. Nie mógł go puścić zupełnie, bo ucieknie. Zawsze uciekali. ─ „Jest pijany” ─ pauza ─ ... „nie będzie pamiętał...” ─ Poprawił nagle swoją sylwetkę. Usiadł wygodniej, pewniej, pochylając się ku niemu tak, że ponownie dzieliła ich odległość nie szersza niż motyle skrzydło. Ciepła dłoń wsunęła się pod lekki materiał bokserki, gdy muskał opuszkami napięty brzuch... zmarszczył mocniej brwi. ─ Co jeśli będę? ─ Charknął zdecydowanie ciszej niż powinien, przypadkiem dotykając dolnej wargi przyjaciela. ─ No dalej. Chcesz tego. ─ Wsunął usta tuż pod linię jego żuchwy, składając na szyi ciepły, mokry pocałunek. Przyciągnął go gwałtownie bliżej siebie, puszczając nadgarstek, ale w zamian obejmując w pasie, by mu się nie wyrwał. Zęby zacisnęły się lekko na odsłoniętym barku, gdy poczuł, jak ciało Natsume zetknęło się z jego piersią. Wysunął język dotykając nim jego ramienia, nim i tam nie musnął wargami przyprószonej piegami skóry.. ─ Zróbmy to, Rui. Brzydzi mnie to czekanie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Powinien już dawno temu do tego przywyknąć. Do ostrych słów Chitary, kierowanych pod jego adresem. To nie był pierwszy raz, ale również i nie był ostatni. Właściwie często obracał przykre słowa w żart, które spływały po nim jak woda po kaczce. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj wyjątkowo mocno zapiekły, wlewając w jego żyły palący od środka kwas, który kumulował się w klatce piersiowej wyżerając go od środka. Był pijany, nie panował nad tym co mówi. Oczywiście. Ale alkohol często rozwiązywał ludziom języki i mówili wtedy to, na co nie mieli odwagi podczas trzeźwości umysłu. Natsume nie wiedział co się dzieje w głowie Chitary. Nie wiedział też, jak ma zareagować. Mimo wszystko uparcie milczał, usilnie próbując wyprzeć to wszystko ze swojej pamięci. Pogada sobie i przestanie.
”Pizda z ciebie, nie facet”
Zabolało.
Masz takie mniemanie o mnie, co?
Wywołując w nim kolejne pokłady złości.
Wszystko miało swoje granice a Natsume wiedział, że coraz bardziej znajduje się na jej skraju. Mimo to nie chciał go zostawiać samego. Być może miał w sobie zapędy masochisty a być może przywiązał się na tyle, że zostawiając Chitarę dokonałby pewnego rodzaju zdrady.
Serce nie wybiera.
Wiedział za to doskonale, że przez najbliższe dni będzie wyjątkowo ostro odcinał się chłopakowi. Poniekąd, żeby móc w ten sposób się wyżyć, ale też po to, żeby udowodnić, że jest facetem, a nie pizdą. Nikt nie będzie nim pomiatał. Nawet on. Zwłaszcza on.
Natsume zorientował się jak fatalny błąd popełnił już w chwili, kiedy odsuwał swoje wargi od rozgrzanej skóry chłopaka. Nie powinien pozwalać, by wślizgnęła się chwila słabości. Nigdy nie powinien się do niego zbliżać, skoro chciał utrzymać to, co do tej pory zdobywał. Aktualny poziom relacji między nimi w pełni mu odpowiadał.
Czyżby?
Serce niebezpiecznie szybko zabiło, kiedy padło jego nazwisko. Wszystkie mięśnie napięły się aż do bólu, a każdy trybik w mózgu chłopaka stanął na baczność. Dłoń, której nadgarstek był przetrzymywany uniemożliwiając mu tym samym jakąkolwiek ucieczkę, mimowolnie zacisnęła się w pięść, jakby tym drobnym gestem mógł przelać w każdym calu bunt. Jego ciało się buntowało. I umysł również.
”Brzydzę się tego.”
No popatrz. Ja też.
Szarpnął nieco ręką, sprawdzając uścisk Chitary, ale jak można było się po nim spodziewać – nie znał umiaru w swojej siły. Mimo wszystko Natsume skrzywił się nieco, czując igiełki bólu wypełniające jego skórę.
- Puść. – warknął gardłowo, odchylając nieco głowę do tyłu, kiedy Chitara zaczął się podnosić. Być może była to obawa przed kolejnym uderzeniem wymierzonym w jego twarz, a co byłoby jak najbardziej na miejscu, a być może po prostu chciał, by jego twarz pozostała w cieniu, niedostępna dla bystrego, choć teraz otumanionego alkoholem, spojrzenia chłopaka. Czuł się zażenowany i zawstydzonAle nie puścił.
Z każdym wybełkotanym przez niego słowem, usta chłopaka rozsuwały się i zamykały, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił. Został nakryty. A Chitara miał sporo racji w tym, co mówił. A co jeśli będzie pamiętał…? Czy chwila zapomnienia była warta utraty przyjaźni między nimi? Nie był gejem. Interesowały go tylko kobiety. W końcu tylko i wyłączni z nimi sypiał. A on…? A on nawet się nie całował, nie wspominając o innych,, intymnych zbliżeniach. Nigdy go to nie interesowało. A jego oczy były zwrócone tylko i wyłącznie na plecy młodszego chłopaka. Nawet nie wiedział kiedy to wszystko się zaczęło. Uderzyło w niego jak tajfun, mocno i boleśnie, uświadamiając mu jednocześnie, że to było dla niego nieosiągalne.
A teraz?
A teraz był na wyciągnięcie ręki. Pijany i ledwo kontaktujący, ale był. Wystarczyło delikatne pochylenie się, by zasmakować jego ust. Nawet jeśli w jego nos uderzała ostra woń alkoholu. Przymknął lekko powieki, wpatrując się w błyszczące w ciemnościach spojrzenie chłopaka, powoli dusząc się jego obecnością.
No dalej. Chcesz tego.
Oczywiście, że chciał.
Niczym marionetka pozwolił chłopakowi na przysunięcie się i objęcie go. Czuł jego gorącą skórę klatki piersiowej ocierającą o jego. To wywołało niepohamowane dreszcze. Bezmyślnie rozsunął nieco uda wpuszczając go bliżej siebie, jednocześnie mocniej obejmując go i przyciągając. Palce musnęły wystający kręgosłup, jakby chciał zbadać każdy skrawek jego skóry, jego ciała. Rozchylił lekko usta, wypuszczając powoli powietrze, kiedy miękkie wargi przycisnęły się do jego ramienia, odchylając tym samym nieco szyję na bok, niemo łaknąc więcej pieszczot. Mógł być jego. W tej jednej chwili, krótkiej bo krótkiej, ale zawsze, tylko i wyłącznie jego. Palce niespiesznie wsunęły się w miękkie włosy, a usta odszukały jego skroń, o która się otarły. Delikatnie, niespiesznie.
”Zróbmy to.”
Serce jeszcze mocniej przyspieszyło, dobierając resztki oddechu.
Bogowie, tego świata i innych, byli świadkami jak bardzo tego chciał.
Pragniesz go.
Wiedział.
Pożądasz.
To też wiedział.
Jest pijany…
Właśnie.
To nie Chitara był tutaj dzieckiem, a on sam. Bał się tego, że chłopak z niego okrutnie żartuje. Bał się, że jeśli do czegoś dojdzie, to już nigdy więcej nie będzie mógł spojrzeć mu w oczy. Bał się, że jeśli ten jeden raz będzie tylko jego to zapragnie go jeszcze więcej. Zacisnął nieco uda dookoła drobnych bioder chłopaka, nieświadomie ocierając się o niego, kiedy przycisnął go jeszcze mocniej do siebie. Nie chciało go wypuszczać, skoro już go miał. Ale mimo to ramiona wreszcie poluzowały się, aż w końcu, z wyraźnym ociągnięciem, oparł dłonie na jego ramionach i odsunął od siebie na kilka centymetrów, zrywając kontakt fizyczny między ich piersiami. Zawiesił głowę niżej, pomiędzy rękoma, i nabrał nieco więcej powietrza w płuca. Spokojnie. Obróć to w żart. Jak zawsze. A wszystko będzie dobrze, jak dawniej.
- Chitara… – zaczął cicho, obcym dla niego głosem. Jesteś pijany i nie wiesz co robisz. Będziesz tego załował.
- Głupi jesteś, czy co? – zadarł wyżej głowę, przyklejając do twarzy sztuczny wyraz złośliwości i rozbawienia. - Co ty…? Serio myślałeś, że na ciebie lecę? – parsknął wymuszenie. - W życiu. Chciałem zrobić ci tylko na złość, wiesz? Naaaa złoooość~ Zrobiłem Ci malinkę, bo wiem, że się wkurzyłbyś jutro na to. Nic ponadto. Także odkładamy żarty na bok. – przesunął dłoń na jego głowę i pogłaskał go, jak szczeniacza. - I idź spać. No już, już. Do łóżka. – wymruczał złośliwie, czując, jak coś go zżera od środka. Jak coś ucieka mu pomiędzy palcami niczym woda. Wiedział, że musiał wybrać mniejsza zło. - Bo nie wiesz co mówisz. – dodał pół szeptem i zaczął się odsuwać od niego, jednocześnie uciekając spojrzeniem, bo nie wiedział jak długo będzie w stanie utrzymać tę maskę żartownisia. Chciał być bliżej niego jeszcze przez chwilę, chociaż krótką, ułudną chwilę. Ale wiedział, że im dłużej będzie go czuł, to tym szybciej jego ciało zacznie odpowiadać na jego dotyk. A do tego nie mógł dopuścić. Bo Chitara będzie wiedział.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

To nie tylko było zakazane. To było nieosiągalne. Złamanie zasad oznaczało złamanie całego dotychczasowego życia; nagięcie relacji, zdeptanie przyzwyczajeń, wewnętrzne morderstwo osoby, którą chciało się być, a już nie umiało. Pękła granica jak cienkie, lodowe szkło, odsłaniając ciężar pożądania. Czuł pod palcami kogoś, kto na każdy dotyk reagował natychmiast, jakby nigdy wcześniej nikt mu tego nie robił. Daj spokój ─ pomyślał, podgryzając jego bark z uśmiechem. Nie udawaj, że... że... co? Że to pierwszy raz?
W zakurzonym umyśle pojawił się jakiś nikły błysk, ale został stłamszony przez huczenie krwi w skroniach. Czuł na ramionach dłonie, jego ostrożność, niepewność, zawahanie... No dalej. Jak raz to ja złamałem blokady. Nie spieprzmy tego. Wtulił nos w jego szyję, wdychając słodki, doskonale znany, ale tej nocy bardziej intensywny zapach. Wiedział, że robi źle, zmuszając go do tego, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że jeśli nie on... to kto? Miękkie kosmyki połaskotały jego szyję, gdy zsuwał usta. Palce badały ostrożnie jego plecy, ale uścisk zelżał. Bliskość pozwoliła mu napawać się nadzieją, że tym razem nie ucieknie.
Wróć.
Że oboje zostaną, dokańczając ten akt zniewagi dla wszechświata. Gdzieś tam, za drzwiami pokoju, przechadzał się właśnie zaspany człowiek, sprawdzający wszystkie korytarze. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że ledwie ściana dzieli go od spokojnego oddechu, wymieszanego z pomrukiem. Chitara zamruczał zadowolony, wyczuwając pod dłonią drżenie jego ciała.
Chcesz go.
Parsknął cicho w jego ramię, podnosząc głowę.
Jasna cholera, chciał.
W tej chwili skazywał się na rolę oprawcy, bo gotów był wziąć go siłą, jeśli nagle się odsunie. Wsunął kciuk za gumkę szarych, dresowych spodni i naparł na materiał, powoli zsuwając go ze szczupłych bioder. Cholera. Tu nawet nie chodziło o to, że sytuacja była chora. Bo była. Ale poza tym to przejaw wewnętrznego pragnienia, wściekłości, entuzjazmu, strachu, nawet bezczelnej pewności, że niech się dzieje co chce. To było przecież niewinne. Tej jednej nocy był w stanie odsłonić się cały, rezygnując ze wszystkiego, co razem zbudowali. Jak jazda bez kierowcy, w puszczonym ze zbocza pojeździe. W jednej chwili czuł jego bliskość, uderzenia serca, muśnięcie oddechu na szyi; czuł pod palcami nagą skórę przyjaciela (już nie znajomego?), ale... to wszystko padło.
Jakby w sam środek huknął piorun, tak nagle Chitara zrozumiał, że szczupła sylwetka odsunęła się od niego, usta znów wkroczyły w strefę nieosiągalną.
Przed chwilą mnie całowałeś.
Rozbiegane, skrzące się spojrzenie szukało twarzy Natsume.
Nie weźmiesz za to nawet odpowiedzialności?
Wzmocnił uścisk, nie pozwalając mu się odsunąć. Zacisnął usta, próbując złapać z nim kontakt wzrokowy, ale głowa Natsume opadła, a on sam ─ siłą rzeczy ─ musiał się odchylić, gdy dłonie opadły na jego ramiona i odepchnęły go od siebie. Jeszcze w fazie rozochocenia, ale poluzował chwyt, opierając dłonie na jego biodrach. Z każdym kolejnym słowem marszczył bardziej brwi, aż w końcu nie pozostało nic prócz tępej wściekłości.
Krew w żyłach buzowała.
─ No już, już. Do łóżka.
Jestem w łóżku ─ warknął, wykrzywiając twarz w dziwnym wyrazie rozgoryczenia.
I co cię tak denerwuje, Nir?
Ty też jesteś. ─ Dał jakiś niespodziewany nacisk na to zdanie. Rui mógł poczuć nagłe szarpnięcie, gdy tylko zwlekł się z materaca, chcąc wrócić „do siebie”. To palce otoczone bandażem zaczepiły się o jego ubranie, zatrzymując w połowie kroku. ─ I zostaniesz.
Skąd te pewność?
Nirōtani przysunął się bliżej brzegu łóżka, wsuwając dłoń na jego bok, brzuch... aż w końcu objął go i przyciągnął z powrotem do siebie, opierając rozgrzany policzek o jego plecy.
Nie przeszkadza mi to. ─ Nikły szept przeciął ciszę, nim zsunął obie stopy na podłogę. W głowie mu dzwoniło i miał wrażenie, że wypełnia go coś dziwnego, mocniejszego, coś, czego i tak nie mógł poczuć, ale w pewnym stopniu wiedział, że to jest. Dołożył drugą dłoń do jego talii i pociągnął mocno, nieświadomie wkładając w to zdecydowanie za dużo siły. Ale znów miał go przy sobie, znów dotykał rozgrzaną piersią jego ciała, znów usta miał tuż przy jego uchu. Złożył pocałunek tuż pod jego płatkiem, wsuwając dłoń między jego uda. Objął jego członek przez materiał spodni i potarł lekko kciukiem o tkaninę. ─ Chcę to zrobić z tobą, Rui. Dzisiaj. Teraz. Bardzo. Szalenie. Mi też bije serce. Też mnie to denerwuje. Też jestem wściekły. ─ Czuł drżenie starszego chłopaka, usadzonego między jego nogami, ale jakaś jego część ─ nadal otumaniona, zamroczona, oddalona o tysiące lat świetlnych ─ uznała to za komplement.
Reaguje.
Uśmiechnął się, przytulając usta do jego karku.
Ale powiedział, że to tylko żart. Kolejny.
Żart... hm? ─ Charkot tknął słuch Natsume, dając mu do zrozumienia, że tym razem dowcip nie wypalił. Nim jednak zdążyłby się wyrwać, mógł poczuć jak na oczy wsuwają się czyjeś palce. Dłoń Chitary odcięła go od obrazu, zmuszając czarnowłosego do odchylenia głowy w tył, wręcz oparcia jej na nagim ramieniu Nirōtaniego. Jednocześnie ucałował odsłoniętą szyję, przytrzymując usta na skórze tak długo, aż nie pozostawił po sobie własnej pamiątki. ─ Nie chcesz... ─ ciągnął przerywając ciszę jak ostrze. Serce czuł nawet w gardle. ─ Bo to chore. Bo jestem zalany. W trzy dupy. Mylę słowa. Plączę mi się język. Jestem facetem. Właśnie. ─ Przerwał na moment masowanie ręką jego krocza, opierając brodę o jego bark. ─ Mówiłeś dziś o tym. Że to obrzydliwe. Ale to nic. Możemy zrobić to inaczej. ─ Palce pomknęły wyżej, aż nie otarły się o górę spodni. Wsunął niespiesznie dłoń za ich materiał, dotykając opuszkami jego podbrzusza. Delikatnie. Praktycznie tylko muskając.
Nie odpuszczę.
Nie mogę.
I tak się długo hamowałem.
Nie otwieraj oczu. ─ Zszedł do szeptu. ─ Pomyśl, że to dłoń dziewczyny. Będzie ci łatwiej, Rui?
Znienawidzi cię.
Przegryzł jego ucho.
Wiem.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 6 1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach