Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Eden :: Góra Babel :: Katedra


Strona 7 z 15 Previous  1 ... 6, 7, 8 ... 11 ... 15  Next

Go down

Pisanie 03.04.16 19:23  •  Sala Sądu - Page 7 Empty Re: Sala Sądu
A jednak oberwał zabłąkanym pociskiem. Odruchowo odchylił się i syknął, a już po chwili krew zalała mu jedno oko. Ból. Nienawidził go. Zaklął pod nosem i otarł spływającą krew. Odruch niewiele dał. Rozmazał czerwień na skroni, zacisnął zęby. Mrużył jedno oko, ale drugiego nie spuszczał z celu. Oto czym jest determinacja! Poczuł jak pod naporem jego siły materiał, a potem skóra i mięśnie ustępują. Zupełnie jakby kroił mięso na obiad. Ostrze weszło głęboko przyprawiając Ergomiona o mdłości, choć może mdłości były wynikiem oberwania w głowę? A może i tego i tego? Przecież nigdy nikogo nie skrzywdził, a na pewno nie w tak mało wyrafinowany sposób.
Puścił broń bardziej z braku z nią obycia niż chęci pozostawienia jej w ranie. Właściwie nawet nie miał czasu się nad tym zastanowić. Rozwścieczona anielica rzuciła się na niego i choć chciał przecież odciągnąć ją od Ryana, to poczucie zagrożenie z nieznośnego brzęczenia gdzieś na granicy zmysłów, wybuchnęło nagle głośnym alarmem, wprawiając go w oszołomienie. Nie jesteś wojownikiem, Ergo, zaśmiała się podświadomość, złośliwie podcinając mu kruche skrzydła pewności. Nie jestem też tchórzem, odparował, choć wcale nie był tego taki pewien, a nawet więcej, był święcie przekonany, że sam się okłamuje. Lecz mimo to mocno chwycił anielicę za ubranie na piersi i pchnął do tyłu. I tyle było z brawurowej szamotaniny. Być może miał za mało siły lub umiejętności, by zakończyć to szybko. Poczuł jak zamiast ją odepchnąć, niebezpiecznie się do niej zbliżył. Kobieta pociągnęła go na Ryana i oboje padli jak kłody w plątaninie własnych kończyn. Może gdyby Ergo był bardziej wojownikiem niż obserwatorem, teraz własną pięścią wybijałby anielicy z głowy umieranie za sadystycznego archanioła, ale taka prawda, że w otwartym starciu był beznadziejny. Kobieta z łatwością odepchnęła niewprawne ręce próbujące ją unieruchomić i chwyciła anioła za szyję pozbawiając tchu. Pierwszy raz czuł tego rodzaju dyskomfort. Pierwszy raz ktoś próbował odebrać mu życie w taki sposób. Charknął, szczerząc zęby w grymasie bezsilnej złości. Łapczywie chwycił powietrze, jak wyrzucona na brzeg ryba. Śmierć przez uduszenie wydawała mu się makabryczna, dlatego bez namysłu sięgnął najwyżej jak mógł, by przycisnąć rękę do twarzy, barku lub klatki piersiowej napastnika, a potem sprawił, że dłoń ta rozżarzyła się do białości. Jeśli ból przypiekanej tkanki nie sprawi, że kobieta go puści, to chyba lubiła cierpieć. Ergo modlił się w duchu, by nie była aż tak popaprana. I co ciekawe, na pewno zostanie jej po tym ładny stempelek, niczym hodowlanemu zwierzakowi. Śliczny odcisk ergomionowej dłoni.
Uparcie starał się nie pokazać po sobie strachu, ale adrenalina rozszerzyła mu oczy niczym zaszczutemu, przypartemu do ściany zwierzęciu. W ciągu tych kilku długich chwil uszy Ergomiona wypełniały też przeróżne dźwięki, od obrzydliwego mlaskania, gdzieś z tyłu, poprzez ochrypłe nawoływanie o pomoc, aż po ostry gwizd. Słyszał wiele, ale widział jedynie wykrzywioną w gniewie twarz kobiety, która próbowała go udusić. Z resztą słusznie, on przecież też próbował ją zabić. I gdzieś tam w odmętach jego umysłu rozpaliły się dobrze znane słowa "Nie będziesz zabijał". Zdusił w sobie niechęć. Niechęć do samego siebie.

MOCE
Ogień 3/3
Jedność z cieniem 1/3 (nieużywana w tym poście)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.04.16 12:58  •  Sala Sądu - Page 7 Empty Re: Sala Sądu
Nie można powiedzieć, że nie spodziewał się takiego rozwinięcia sytuacji. Całkowicie świadomy własnego stanu zdecydował się mimo wszystko ruszyć ku sali, zawsze to jeden przeciwnik więcej, na którym anioły mogły się skupić, zamiast nękać tych, których mieli wyciągnąć z pomieszczenia. Inna sprawa, że wymordowany miał daleko gdzieś innych, poza wilczurem, bo tylko o jego porwaniu wiedział.
- Zyaduem twoych poduadnych durny kulcaku - cedził poirytowany pomimo zaciśniętych na ramieniu anioła szczęk, czując jak jego usta wypełnia gorzki i ohydnie słony smak krwi anioła.
Pomimo wszelkich niedogodności jego oczy jarzyły się dzikim blaskiem, czymś pomiędzy perfidnym opanowaniem a granicą wytrzymałości. Natychmiast jednak, gdy udało mu się utrzymać przy przeciwniku i oboje wznieśli się nad dziurę, nie ograniczył się jedynie do trzymania go z pomocą ramion czy zębów. Szybko dołączył do tego ogon, który owinął się silnie wokół na nodze anioła i chyba tylko to sprawiło, że doberman nie wypuścił Zaphiela, gdy ten wcisnął mu nóż pomiędzy żebra. Jego ciało przeszły wyraźne dreszcze i jeżeli miałby możliwość, chciałby zacisnąć ręce wokół rany czy nawet bardzo głupio wyrwać sobie ostrze z ciała. Szczęśliwie jednak nie miał takiej możliwości. Szybko jednak skojarzył fakty. Teraz dźgnął go raz, ale mógł sięgnąć po kolejną broń.
I twój także, pierzaku. Odpowiedział mu w myślach Kirin, bo w momencie gdy ten postanowił zaatakować wymordowanego z użyciem noża, powinien zostać złapany w pułapkę urojonych wizji, inną sztuczkę Lacroixa którą dysponował dzięki artefaktowi. I jeżeli wszystko zadziałało poprawnie, miecz nie powinien dosięgnąć psa, który to korzystając z chwili, niezależnie od powodzenia bądź jego braku, poluźnił szczęki i szybkim ruchem przełożył ręce niżej, chwytając się za nogi anioła, uciekając spod jego zasięgu i obserwując dalszą reakcję na halucynacje. Badał jednocześnie swoje szanse na wydostanie się z tej wiszącej pułapki, sprawdzają, gdzie musiałby nakierować przeciwnika, by bezpiecznie doskoczyć na twardy grunt.

Co się tu dzieje:
1. Kirin zostaje dźgnięty, chwilę wcześniej owija się dodatkowo ogonem wokół nogi anioła.
2. W momencie ataku aktywuje się jego moc wywołująca halucynacje u atakującego.
3. Obniża się chwytając już nie za ramię, ale za nogi anioła, uciekając spod zasięgu jego broni i sprawdza, jak doskoczyć na bezpieczną ziemię.



Przenikanie: 2/3 odpoczynek.
Halucynacje: 1/4.
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.04.16 19:39  •  Sala Sądu - Page 7 Empty Re: Sala Sądu
Właściwie od razu odczuł, jak wszystkie kontrolowane moce w momencie sprzeciwiają się jego woli. Dłoń, którą się podpierał, zniknęła bez śladu, ulatniając się w formie cienistej mgły, która rozmyła się w powietrzu. Grimshaw opadł nieco niżej, uderzając kikutem o posadzkę, co utworzyło niewielki rozbryzg krwi dookoła. To samo zresztą stało się z drugą dłonią, która odsłoniła jego tymczasowe kalectwo. Tymczasowe, bo zaraz po tym poczuł to znajome uczucie rozpierania w kościach przedramienia, jak za każdym razem, gdy te rozpoczynały swój proces przebudowy. Tym razem miał on potrwać nieco dłużej, co nijak zadowalało ciemnowłosego – bądź co bądź ciężko było mu funkcjonować w ten sposób.
Był w stanie znieść ból uderzających odłamków, choć prawdopodobnie nikt nie był amatorem gradobicia, przed którym nie był w stanie się osłonić. Mimo niedogodności, spróbował wyjrzeć znad przedramienia w stronę, gdzie jeszcze przed momentem stała kopuła, ale zaraz pochylił głowę z powrotem, chroniąc swoje oczy przed niechcianymi urazami.
Trzask.
Zerknął z ukosa w bok, gdy do jego uszu wdarł się dźwięk odłamków, które jak jeden mąż runęły na ziemię. Zza pleców wychwycił dźwięk szamotaniny, chociaż nie przypuszczał, że ta w tak szybkim tempie przeniesie się na jego plecy. Ściągnął brwi i wykrzywił kącik ust w zniesmaczonym wyrazie, jakby nie miał ochoty na podobną bliskość na dłużej niż było to konieczne. Już w chwili, gdy przygniótł go nie aż tak duży ciężar, zaparł się mocniej oboma przedramionami, nie chcąc pozwolić na to, by przygnieciono go do ziemi. Nawet w chwili, gdy sytuacja zdawała się obracać przeciwko niemu, a siły witalne coraz bardziej miały ochotę na zrobienie sobie wolnego, spróbował zebrać ich ostatnią garstkę, by nie dać przewagi wrogowi. Spróbował odbić się od ziemi, nie bacząc na ból ran po przymusowej amputacji, i odepchnąć od siebie dwójkę aniołów. Jeżeli nie powiodło mu się za pierwszym razem, ponowił próbę, jednak tym razem usiłując wyślizgnąć się kawałek dalej, by jak najszybciej podnieść się z ziemi.
Zabij.
Nie potrzebował pouczenia. Już znacznie szybciej okręcił się o sto osiemdziesiąt stopni, zawieszając chłodne spojrzenie na walczących ze sobą skrzydlatych. Ergomion nie spotkał się z jego zainteresowaniem, biorąc pod uwagę, że obrał właściwą stronę. Zignorował jednak jego dłoń spoczywającą na twarzy przeciwniczki, postępując o krok do przodu. Uniósłszy jednak nogę, szarooki dał mu dosłownie sekundę na namyślenie się, czy chce skończyć z powyłamywanymi palcami, zanim ta z dużą szybkością i siłą wycelowała w twarz kobiety. Jeżeli nie uchyliła się w porę, zapewne już nigdy nie miała wyglądać tak samo. Rzecz jasna, jeśli miała wyjść z tego żywa.

MOCE:
Odnowa cieni: 1/3
Odnowa lodu: 1/3
Regeneracja rąk (odbudowa szkieletu): 1/10

WAŻNIEJSZE PODJĘTE AKCJE:
→ Zniknięcie cieni – Growlithe i Metatron nie są już pod kopułą, a ręce Ryana zniknęły. Dokładnie w tym samym momencie jego szkielet rozpoczął proces regeneracji, choć na razie nie widać żadnych efektów.
→ Gdy Ergomion i anielica na niego wpadli, zaparł się mocniej o ziemię, by nie dać się przygnieść, po czym spróbował zepchnąć ich z siebie, odpychając się od posadzki. Jeśli odbicie się nie udało, podjął próbę wyślizgnięcia się spod nich.
→ Jeśli mu się udało, wstał na równe nogi, momentalnie obracając się w stronę dwójki szamoczących się aniołów i mimo użytej przez Ergomiona mocy z dużą siłą wycelował podeszwą buta w twarz skrzydlatej, chcąc zadać jej jeszcze dotkliwsze – może nawet śmiertelne – obrażenia.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.04.16 23:39  •  Sala Sądu - Page 7 Empty Re: Sala Sądu
W Sali odgłosy walki powoli ustępowały. W chwili, kiedy cienista osłona Ryana opadła, a wszystkie spojrzenia padły na Growlithe’a posilającego się, już martwym wtedy, Metatronem. W końcu cisza stała się wręcz namacalna, by ściana milczenia została zburzona przez nasilające się szepty przerażenia i zaskoczenia. Jakby ktoś wcisnął kij w gniazdo os, a brzęczenie powoli stawało się nie do zniesienia, głównie przez przedstawicieli rasy wymordowanej. W takiej sytuacji Zero bez mniejszych problemów wypatrzył swojego podopiecznego, choć wzrok z każdą kolejną chwilą stawał się coraz bardziej uparcie rozmazany. Prawda była taka, że jeżeli w najbliższej przyszłości nie otrzyma pomocy medyka, to jego oczy pokryje biel niosąca ze sobą ciemność.
W chwili, kiedy wszystkie spojrzenia utkwione były w centrum Sali, Ismael rozpaczliwie poszukiwał pomocy dla umierającego Cayenne. Zdawało się, że nikt go nie słucha. A nawet jeśli – są w tak głębokim szoku, że ciężko im było jakkolwiek zareagować. Dopiero za którąś z kolei próbą, drobna anielica położyła dłoń na jego ramieniu, zwracając tym samym jego uwagę na swoją osobę.
- J…ja mogę mu pomóc. Mam moc leczenia. Połóż go tutaj, spróbuję chociaż trochę zatamować krew. – poprosiła cicho i przykucnęła na brudnej ziemi, starając się nie spoglądać w stronę truchła Metatrona, usilnie uciekając spojrzeniem w każdą inną stronę. Kiedy anioł ułożył umierającego, anielica przyłożyła jedną dłoń do jego rany, a drugą na policzku Ismaela i pogładziła ciepło jego skórę swoim kciukiem.
- A ty? Nie jesteś ranny? – zapytała obdarzając go nieśmiałym uśmiechem.
Ciszę przerwały cztery wystrzały skierowane w Zaphiela, w tym samym czasie, w którym Kirin bezskutecznie spróbował owinąć się dookoła jego nogi ogonem. I nawet, jeśli jakiekolwiek halucynacje musnęły umysł dowódcy zastępu, to skrzydlaty nie dał tego po sobie poznać. Miecz przeciął powietrze w chwili, kiedy wymordowany zsunął się niżej, łapiąc Zaphiela za jego nogi. Ten ruch z pewnością ocalił jego życie, ale nie ocalił nosa wymordowanego, kiedy ten spotkał się mocnym uderzeniem kolana anioła.. Gruchnęło, a potem twarz Kirina zalała fala bólu i krwi. W tej samej sekundzie poczuł, jak anioł jakimś cudem wyślizguje się spod jego opuszek, a grawitacja robi swoje – ściąga Kirina w dół. Uderzenie było bolesne i przyniosło kolejną salwę bólu, wywołane zapewne złamaniem lewej ręki i solidnym potłuczeniem. Ale z satysfakcją mógł ujrzeć, jak Zaphiel również spada, a z jego boku, ramienia oraz jednego ze skrzydeł zaczyna barwić czerwienią krwi.
Po drugiej stronie Sali toczyła się natomiast zupełnie inna batalia, w której uczestniczył Ryan i dwoje aniołów. Gdyby Grimshaw był w pełni sił, być może udałoby się uniknięcie przygniecenia przez dwójkę walczących. Ale osłabienie z powodu użycia mocy oraz silnego krwawienia i otępiającego bólu było tak silne, że nim zdołałby się zorientować – leżał pod nimi. I kiedy tamci szamotali się zaciekle, Ryan próbował wyślizgnąć się, co jednak okazało się równie trudne z powodu braku…. Dłoni. A dotknięcie kikutami o posadzkę wywoływało tak silny ból, że nawet Ryan nie mógł się mu przeciwstawić. Aczkolwiek na całe szczęście nadarzył się moment, kiedy Ergomion przechylił się lekko na bok, pozostawiając na ciele kobiety wieczny symbol. Ta pisnęła i odsunęła się, kuląc z bólu, wyglądając teraz nieporadnie, niczym mała dziewczynka. Ciało anioła zsunęło się z Ryana, który wykorzystał moment i podniósł się, uderzając nieznajomą prosto w skroń. Oprócz smrodu spalenizny, rozległ się charakterystyczny dźwięk pękania, co pozbawiło kobitę świadomości na wiele, z pewnością wiele godzin. W tym momencie już nikt ich nie atakował. Strażnicy, o ile jeszcze parę chwil wcześniej byli bojowo nastawieni, teraz niepewnie odsunęli się, udostępniając im drogę do wyjścia. Niektórzy zupełnie stracili zainteresowanie ich osobami, podbiegając do rannych, by im pomóc bądź do martwych – chcąc sprawdzić ich stan. Byli w szoku, a to dało wam cenne sekundy na ucieczkę. To była jednak kwestia pięciu, może mniej minut, jak się ockną, jak naciągną posiłki i być może, będą chciały zemścić się za zabicie ich archanioła i ukarać was. Powodzenia.

- - - - - - -


Ryan - brak obu dłoni - silne krwawienie; głęboka rana lewego uda - krwawi; parę siniaków; płytka rana na lewym policzku; trzy płytkie rany na szyi; dwa rozcięcia na potylicy; sporo siniaków; obity tyłek i plecy; narastający ból; otumanienie; coraz mniej siły na poruszanie się.
Zero - obity tyłek (będą siniaki); ból jednego żebra z lewej strony; ból głowy z lewej strony - krwawienie. Już nie dyndasz. Dwie dość głębokie rany po lodowych szpikulcach z prawego boku. Mocno krwawi. Boli jak skurwysyn. Z racji osłabienia i utraty krwi - koniec przemiany w tygrysa. Chwiejny krok ale sie jeszcze trzymasz.
Grow - stare rany. Przebite prawe ramię (problem z poruszaniem prawej ręki). Oślepienie 2/2 zaczynasz powoli widzieć + ból oczu i głowy; średniej głębokości cięcie boku z prawej strony; przebity na wylot świetlistym szpikulcem z lewej strony (pod żebrami, ale uległy pęknięciu dwa ostatnie żebra) - rana stopniowo się zasklepiła, już nie krwawi tak mocno, ale blizna pozostanie. Częściowe odzyskanie sił = możliwość poruszania się przez pewien czas. Ból nadgarstka + krwawienie.
Ergomion - Otumanienie; rozcięty łuk brwiowy; lekki problemy z oddychaniem po podduszeniu.
Ismael - rana po ostrzu na prawym ramieniu. Niegroźna i płytka, acz szczypie. Lekko ogłuszony.
Nathair - stare rany + wycieńczenie. Bariera 2/2 + przecięta klatka piersiowa od prawego barku aż do pępka - mocne i silne krwawienie. Jak zarzynany prosiak. Nieprzytomny.
Kirin - rany z pozostałej walki. Kuleje i problemy z poruszaniem. Powolna utrata sił. Brak koncentracji - a co za tym idzie moc możliwa jest tylko na dwa posty; wbity sztylet pomiędzy dwa żebra; złamany nos = krwawi i boli. Złamana prawa ręka. Złamane jedno żebro. Obolały i osłabiony, ale stabilny i może się ruszać.

Metatron - cztery krwawe pręgi na twarzy; głęboka rana szarpana na lewym boku; głęboka rana szarpana na lewej nodze.
Świetlisty miecz - 3/4 użycia.
Kontrola grawitacji - 1/3 użycia.
Trzecia moc - nieznana.

Zaphiel - zdrowy (no w sumie już nie bo ma trzy rany na policzku, krwawią); rana na ramieniu po kłach. Postrzelony 3 razy (skrzydło, bok, ramie). Możliwe, że połamany. Nieprzytomny.
Anioł #1 - lekko obity; martwy.
Anioł #2 - obity, dość mocno. Otępiony, powoli zbiera się z ziemi. Znajduje się dość blisko Growa.
Anioł #3 - zdrowy; stoi przy drzwiach i pomaga w ucieczce.
Anioł #4 - lekko poparzony. Przerażony. Niezdolny do walki (wpływ mocy Zero)
Pirokineza - 1/3
Anioł #5 - zdrowy; trzyma się z boku.
NPC #1 - przebita lewa noga, zwolnione ruchy, wbity sztylet w łopatkę. Wypalona rana na klatce piersiowej. Nieprzytomna.
Niewidzialność 1/3
Kontrola wiatru 1/3
NPC #2 - zdrowy; atakuje Growa nie żyje.
NPC #3 - Obita potylica. Nieprzytomny.
NPC #4 - Przestrzelone ramie.
Kontrola ziemi 2/3
NPC #5 - zdrowy. Atakuje Zero.
Kontrola lodu 1/3

NPC #6 (Cayenne) - Brak sporego kawałka mięsa w lewym ramieniu, mocno krwawi
Użycie hydrokinezy 1/3
NPC #7 - poraniony kolcami; nie może się ruszyć z racji pnączy, które go oplatają.
NPC #8 - zdrowy; atakuje Laylę.
NPC #9 - brak sprecyzowanego miejsca znajdowania
NPC #10 - zdrowa; kontrola ziemi 1/3; atakuje Zero nie żyje
Layla - walczy z NPC 8; ranny prawy bok.

Dodatkowe:
KONIEC. JESTEŚCIE WOLNI. Teraz uciekajcie.
+ Grow zdobywa świetlisty miecz (artefakt)
Brawo dla was wszystkich. Ulatniam się, ale będę nadzorować. Pamiętajcie o ranach i lizaniu się z nich na następnych fabułach
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.04.16 9:48  •  Sala Sądu - Page 7 Empty Re: Sala Sądu
Spojrzał tylko kątem oka, na anioła, w którego trafiają jakieś zbłąkane kule. Nie mógł zareagować inaczej, jak lecieć wraz z nim ku dołowi, przez ułamek sekundy zastanawiając się tylko, jak bardzo OP mogą być te anioły, które dosłownie ignorują wszystkie kierowane w ich stronę ataki, poza kulami strzelanymi gdzieś z daleka. Nie wiedział nawet przez kogo, czy dzięki komu gruchnął porządnie o podłoże, przez co jego ciało przeleciała potężna fala bólu, a potem stracił możliwość poruszania ręką, wiszącą bezwładnie wzdłuż jego boku, ciążącą mu teraz niemiłosiernie.
- Wiejcie, cholery jedne. Na zewnątrz czeka reszta eskorty. - spluną krwią pod nogi i rzucił w kierunku najbliższej stojącego sojusznika, nie do końca będąc w stanie go rozpoznać. Skoro jednak także chwilę wcześniej walczył z aniołami, najpewniej nie będzie miał ochoty teraz rzucać się jeszcze na wymordowanego. Przynajmniej tyle mógł zrobić. Wyszło na to, że niewielka grupka więźniów może zrobić rozpierdol na sali nie tracąc za wiele zdrowia, więc grupy torujące im ucieczkę, na pewno zdołają doprowadzić ich do porządku i wszyscy razem wrócą w szczęściu i radości ku terenom poza granicami anielskich wojsk.
Oni sami wpadli tutaj, grupa Kirina mówiąc dokładniej, praktycznie główną bramą. Jeżeli tam opór skrzydlaków został opanowany, to reszta pomniejszych wejść także będzie spokojna. Mimo wszystko lepiej by nie plątali się dłużej w środku sądu.
Klęcząc na jednym kolanie machnął zdrową ręką ku drzwiom, kierując ich w miejsce, z którego przybył. I w duchu liczył, że reszta jego ekipy do tego czasu się ogarnęła. Szybki ruch głowy dookoła wystarczył, by wychwycił wzrokiem przynajmniej twarze swoich towarzyszy. Ponaglającym kiwnięciem wskazał jeszcze raz wyjście. Sam już chwilę potem, resztkami sił ruszył ostrożnie do jednego z wyjść, pozwalając złamanej kończynie zwisać przy ciele, przyciśniętej do niego przez funkcjonującą, w ramach bardzo prowizorycznego unieruchomienia.

z/t

Przenikanie 3/4 odpoczynek
Halucynacje 1/2 odpoczynek

/Nie wiem co wy na to, ale polecam pojawić się w różnych grupkach ratujących, żeby znowu nie było milion osób w jednym temacie, powiedzieć im, że już po wszystkim i pod eskortą zwiać w swoje strony.
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.04.16 12:46  •  Sala Sądu - Page 7 Empty Re: Sala Sądu
Powieki mu drgnęły, gdy Kirin huknął o podłogę, jak rzucony z siłą kamień. Pierś Wilczura uniosła się wypełniana powietrzem, gdy gwałtownie wciągnął powietrze przez kły pewien, że nie tylko kompletnym fuksemtrzykrotnie trafił Zaphiela, ale zminimalizował wielkość swojego gangu o cenną jednostkę. Dopiero kiedy Martwy Kirin podniósł się na jedno kolano, ramiona białowłosego opadły nieco niżej, a dotychczas dzierżona beretta trafiła z powrotem do kabury. Anioły musiały być głupie, skoro nie przeszukały więźniów i nie zarekwirowały ich ekwipunku, pozwalając im na używanie wszystkich swoich profitów.
Jazda! ─ warknął, przechwytując słowa Kirina i podając je dalej ─ ku tej części sojuszników, którzy byli najbliżej. Nie czekając na oklaski, ruszył ku Ryanowi, co dwa kroki siląc się, by nie skrzywić twarzy z bólu. Moc wampiryzmu dodała mu sił, ale wiedział, że nie będzie to trwało wiecznie i lada moment odczuje skutki uboczne nagłej witalności. Póki nic go jeszcze nie ścięło i nie upadł gębą na posadzkę, postanowił wykorzystać resztki adrenaliny na wytarganie tych, którzy sami wytargać się nie mogli. Stąd po niedługim czasie wsuwał już wolną rękę pod ramię Ryana.
Idziemy, stary. ─ Słowa osiadły ciepłem na policzku drugiego wymordowanego, gdy Growlithe zarzucał sobie jego ramię na kark. Od razu odczuł wagę Grimshawa, ale powstrzymał się przed kąśliwymi uwagami. Z jednej strony ciężko było mówić, gdy wszystko w czaszce szumiało i dudniło; z drugiej jego zainteresowanie prędko przeskoczyło na ciemnowłosego anioła, który zbliżał się, im więcej kroków postawił białowłosy. Dotychczas mocno rozszerzone źrenice zwęziły się do podłużnego kształtu, a Growlithe uderzył lekko rękojeścią Ergomiona w bok. Miecz światła migotał wątłą poświatą przypominając o swojej mocy ─ tym razem niewykorzystanej.
Opuszczone baraki ─ wychrypiał, przelotnie tylko zerkając na twarz stróża Vess. Nie ukrywał, że miał mu sporo do powiedzenia, ale nietrudno się domyślić, że obecne warunki były dość... niesprzyjające. But wymordowanego opadł na dłoń jednego z leżących żołnierzy, gdy poprawiał ułożenie ramienia Ryana na swoich barkach. ─ W pełnię. To nie zajmie długo.
„Bądź.”
„Będę czekał.”
Było sporo dodatkowych wstawek, które mógłby tu powiedzieć, ale czas bywa złośliwy, a anioły i tak prędko wyrwą się otępieniu. Dlatego zwarł szczęki i ruszył ku wyjściu, po drodze zerkając jeszcze na Ismaela. Był za daleko, choć wargi mrowiły Growlithe'a, by wykrztusić wszystkie kotłujące się w przełyku słowa.
Nie tym razem, szepnęła Shatarai.
Nawet jej głos brzmiał słabo.
Pierwszy raz nie miał sił z nią dyskutować. Ruszył ku wyjściu, po drodze dopadając do Zero.
Zaskakujące, jak po kilkudziesięciu minutowym incydencie wzrosła jego lista rozmówców.


- - - - -
|| ►►►
zt + Ryan

|| UŻYCIE MOCY:
- Umbrakineza: 3|3 (odpoczynek: 2|4);
- Pirokineza: 1|1 (odpoczynek: 1|2)

|| EKWIPUNEK:
- Miecz Światła.
- Beretta (naboje: 13/20)

Obrażenia dopisane.

KIRIN piszemy o tym właśnie w -4.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.04.16 16:43  •  Sala Sądu - Page 7 Empty Re: Sala Sądu
Było mu niedobrze i dławił się próbując oddychać przez zaciśnięte gardło. Pisk napastnika nie sprawił mu takiej satysfakcji na jaką liczył. Z resztą, zaraz miękkie podparcie w postaci pleców Ryana uciekło i Ergo nietrzymany przez ręce dziewczyny, gruchnął o zalaną krwią posadzkę. Syknął kiedy głowa i plecy zderzyły się z ziemią. Więcej siniaków, pięknie. Charknął i kaszlnął, niemrawo próbując się zebrać do kupy. Najchętniej poleżałby tu chwilkę żeby złapać oddech, ale trzask pękającej kości i upadająca anielica szybko odebrały mu chęć na odpoczynek. Błędnym wzrokiem odszukał chwiejącą się sylwetkę Ryana i uśmiechnął się do niego blado.
- Dzięki - Wycharczał, a potem z trudem podniósł się do siadu. Koszula kleiła mu się do pleców od cudzej krwi, dłonie również miał umorusane, ale to nie robiło na nim takiego wrażenia jak widok... rozszarpanego archanioła. Jeszcze będąc na klęczkach, wbił wzrok w zmasakrowane zwłoki i szarpnęły nim torsje. Ledwo powstrzymał się, by nie zwymiotować resztkami śniadania. Szybko odwrócił wzrok, zmuszając ociężałe ciało do przyjęcia pionowej pozycji. Czy on go... pogryzł? Przed oczami, choć teraz na chwilę mocno je zamknął, wciąż widział zmasakrowane zwłoki. Próbował myśleć o czymś innym, o owcach na zielonej trawce, o niebie błękitnym, ale wciąż widział jedynie odcięte ręce, zwłoki i krew. Morze krwi. Przycisnął dłoń do ust próbując powstrzymać kolejny odruch wymiotny. Przełknął ślinę i odetchnął głębiej. Tylko spokojnie.
Odwrócił się w stronę głównego wejścia do sali i przebiegł wzrokiem po niedobitkach. Zastanawiał się dlaczego reszta aniołów nie atakuje, ale czy to naprawdę było ważne? Miał czas na ucieczkę, a ta napawała go dziwną obawą. Co potem? Aniołowie będą go szukać? Powinien się ukrywać? Potrząsnął bolącą głową i dopiero wtedy w pole widzenia wszedł mu Growlithe. Ergo tępo przyglądał się jak pomaga Ryanowi. Przez myśl mu przeszło, że normalnie każdy by go zostawił. Wątpliwe, by z takimi obrażeniami przeżył podróż na Desperację, a jednak z trudem, mimo własnych obrażeń Wilczur dźwignął go. Ergo przez chwilę się wahał, ale w końcu zreflektował się i ruszył w ich stronę. Miał zamiar pomóc w niesieniu słaniającego się na nogach mężczyzny, ale gdy tylko się zbliżył, oberwał w bok. Nie mocno, ale jego zdaniem jednoznacznie. Cofnął się odbierając to jako ostrzeżenie. Być może niesłusznie, ale przecież nie był ich sojusznikiem. Mogli mu nie ufać, tym bardziej, że nie zrobił wystarczająco dużo, by im pomóc. Choć teraz, patrząc na umorusaną krwią twarz Wilczura, zastanawiał się czy dobrze zrobił obierając tę stronę, nawet jeśli i strona Metatrona była do dupy. Jeśli psy zdolne są do takiej masakry, to zabicie kogoś z zimną krwią... wszystkie te zbrodnie...
Słowa przywołały go do rzeczywistości śmierdzącej krwią i wypełnionej bólem. Brwi drgnęły mu, ale nie ściągnął ich zupełnie. Tak naprawdę nawet nie potwierdził. Chwycił drugie ramię Ryana i pomógł im tak jak zamierzał. Bez słowa, zapewnień i wyjaśnień.
Gdy tylko bezpiecznie opuścili wieżę, rozdzielili się. Pełen obaw Ergo miał nadzieję, że dotrze do domu w jednym kawałku. Natomiast co się tyczy DOGSów... Spojrzał w niebo jakby chciał dostrzec księżyc na jego błękicie. Cóż, zakładał, że ma jeszcze sporo czasu by wszystko przemyśleć. O ile wcześniej anioły nie dorwą go za zdradę.

zt
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.04.16 12:14  •  Sala Sądu - Page 7 Empty Re: Sala Sądu
Postawił pierwszy chwiejny krok przed siebie. Gdy podeszwa ciężko uderzyła o zabryzganą krwią posadzkę, wiatr ustał, jakby odebrał to jako nieme polecenie swojego właściciela. Vessare uniósł rękę, chociaż miał wrażenie, że nawet ten ruch kosztował go wysiłek równy podnoszeniu dużego ciężaru i potarł oczy palcami, chcąc przywrócić niesforny wzrok do porządku. Wszystko dookoła zlewało się w barwną plamę, w której zdecydowanie przeważała czerwień i ciemniejsze zarysy sylwetek, które przecinały zbyt jasne tło sali. Jasnowłosy przymrużył powieki na chwilę odzyskując ostrość obrazu. Raz jeszcze rozejrzał się po sali, coraz mocniej przyciskając przedramię do nieustannie krwawiącego boku, który na domiar złego rozszarpywany był przez wściekłe zębiska bólu.
Syon, przemknęło mu przez myśl, gdy białowłosy wreszcie znalazł się w polu jego widzenia. Nie był sam, a to skutecznie odwiodło blondyna od ruszenia się z miejsca. Póki jego oczy były w stanie wyodrębnić więcej szczegółów, był w stanie uznać, że jego przyjaciel miał się na tyle dobrze, by jego rola tu się zakończyła.
A jak ty się czujesz?
Jak nigdy dotąd.
Źle.
Skąd. Jest świetnie, sarknął, chociaż we własnym mniemaniu wcale nie minął się z prawdą. Dopóki jeszcze był w stanie ustać na nogach – co z tego, że miał wrażenie, że podłoga wyślizguje mu się spod butów – nie było najgorzej. O wiele gorszym scenariuszem byłoby zdechnąć na posadzce sądu ze świadomością, że przegrało się tę walkę. Wykonawszy kolejny krok do przodu, miał wrażenie, że był coraz bliższy podobnego wyniku. Każdy ruch sprawiał, że dziura w jego boku wypluwała z siebie więcej krwi. Zatrzymał się i podciągnął podartą koszulkę, mokrą, brudną i bezużyteczną już koszulkę, odsłaniając paskudne obrażenie. Ściągnął brwi, drżącymi ze zmęczenia palcami przesuwając po oddalonych od siebie brzegach świeżej rany. Wiedział, że jeśli czegokolwiek z nią nie zrobi, na pewno nie dotrze dalej niż na zewnątrz wielkiej katedry, w której się znajdowali. Zakładając, że nie zgubi się po drodze na jej korytarzach.
Wiedział, że będzie bolało, ale gdy jego dłoń zapłonęła wątłym, płomieniem okazało się, że to nie tylko bolało, ale bolało jak skurwysyn. Powiedzenie, że uczucie było piekące, to mało powiedziane. Pierwszy raz pozwolił na to, by ogień sprzeciwił mu się i wyrządził mu jakąkolwiek krzywdę, zaczynając rozumieć, dlaczego palenie żywcem było jedną z najgorszych tortur. Przeciągły, cierpiętniczy warkot wydarł się przez jego zaciśnięte zęby, kiedy usilnie starał się nie wrzeszczeć. Uderzenie gorąca objęło całe jego ciało, sprawiając, że skóra poczerwieniała, a żyły pod nią uwydatniły się, tworząc brzydko wyglądające sieci. Im dalej przesuwał ręką, by mieć pewność, że zatamuje krwotok, tym było gorzej, a mdlący swąd palonego ciała intensywniej wdzierał mu się do nosa i gryzł w oczy, które zaszkliły się nie wiadomo czy to od niego, czy z niewyobrażalnego cierpienia.
Gdy skończył, jego ręka opadła luźno wzdłuż ciała, a sam Leslie pochylił się nisko, oddychając ciężko. Zaparł się drugą dłonią o kolano i wziął kilka głębokich oddechów, jakby liczył na to, że pozwolą mu zapomnieć o skwierczącym ciele. Bezskutecznie. Musiał postać chwilę w tej idiotycznej pozycji, narażając się na atak niedobitych popleczników martwego już Metatrona, ale jego myśli krążyły wyłącznie wokół kiepskiego samopoczucia. To wyprostowanie się było najgorszym prostowaniem się w jego życiu, chociaż tułów i tak został uniesiony do mocno przygarbionej pozycji. Wycharczał coś pod nosem, czując drażniące drapanie w gardle i ruszył przez salę w stronę uchylonego wyjścia.
Uważaj.
Zahaczył butem o leżące na ziemi ciało, jednak w porę złapał równowagę i tylko dzięki temu nie dobił leżącego – rzecz jasna, o ile ten nadal żył. Przesunął mętnym wzrokiem po znajomej sylwetce, a wszelki wyraz zgasł z jego twarzy, przez co sprawiał wrażenie kogoś, kto chwilowo zaciął się, analizując całą sytuację.
Leslie? ― głos zza jego pleców towarzyszył ręce, która ułożona została na jego ramieniu. To właśnie ona wyrwała go z letargu i zmusiła do gwałtowniejszego szarpnięcia, które sugerowało, że dotyk obcej osoby nie był dla niego pożądany. Zerknął za siebie, natrafiając wzrokiem na zmartwioną twarz anielicy, która jeszcze niedawno liczyła na jego pomoc. Spierzchnięte usta Zero drgnęły, ale miał problem z wypowiedzeniem jakichkolwiek słów, jakby siły po wcześniejszych przeżyciach jeszcze nie zdążyły zregenerować się na tyle, by był w stanie zdobyć się nawet na tak niewielki wysiłek, jakim było mówienie.
Na szczęście jakiś zacięty błysk w tęczówkach stróża sugerował, że jeszcze się nie poddał.
Kiwnął podbródkiem w stronę różowowłosego, a kobieta od razu skierowała na niego swoje spojrzenie. Coś w wyrazie jej twarzy sugerowało, że nie robiła sobie zbyt wielkich nadziei na to, że Nathair przeżył. Z której strony by na niego nie spojrzeć – wyglądał źle. Fatalnie wręcz. Mimo tego wyminęła Cilliana i przykucnęła obok mniejszego skrzydlatego, przyciskając palce do jego tętna na szyi. Musiała wbić opuszki mocniej w jego ciało, by wyczuć tam słaby puls.
Żyje. Ale wątpię, że przetrwa drogę do Desperacji ― wymruczała ciszej i odsunęła rękę od Heathera. ― Nie dasz rady go zabrać.
Odchrząknął.
Nie zamierzam ― wyrzęził ledwo słyszalnie i zwilżył językiem zeschnięte wargi. Wszystko wskazywało na to, że jeszcze nie skończył, ale potrzebował tego krótkiego milczenia, by móc kontynuować: ― Zabierzesz go do domu i zajmiesz się nim. Jeśli nie przeżyje, widocznie tak miało być. Skoro jeszcze nie wykrwawił się na śmierć, to chyba twój anielski obowiązek ― wymruczał bez wyrazu, a fakt, że zaraz potem przymierzył się do wyminięcia ich świadczył o tym, że nie interesowały go sprzeciwy. Właściwie dał skrzydlatej wybór, nie zamierzając naciskać na pomoc chłopakowi, choć zakładał, że skoro Layla trzymała się ich strony, zapewne wolała oszczędzić sobie późniejszych wyrzutów sumienia z powodu bezczynności.
A co z tobą?
Machnął niedbale ręką, nie spoglądając już za siebie. Chyba nie istniał żaden dobitniejszy sposób, żeby przekazać drugiej osobie, że ma spierdalać. Nie chciał ich pomocy, chciał tylko wydostać się z tego miejsca i liczyć na to, że już nigdy więcej nie będzie musiał tutaj zawitać.

___z/t [+ Nathair].

MOCE:
Odnawianie kontroli emocji: 2/3.
Kontrola ognia: 3/3. Zatamowanie krwawienia boku.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.04.16 15:51  •  Sala Sądu - Page 7 Empty Re: Sala Sądu
Wolał nie oglądać się za siebie, w kierunku, w którym patrzyli wszyscy zgromadzeni. Nie chciał, żeby dotarło do niego co właśnie się wydarzyło, wolał znaleźć pomoc, ocalić jedną z dusz. Czas Cayenne jeszcze nie nastał i nie powinien zginąć w takich okolicznościach. Ucieszył się, kiedy wreszcie znalazł istotę chętną do pomocy. Ostrożnie położył rannego na podłodze, powinien już być bezpieczny.
- Dziękuję ci, siostro - powiedział drżącym głosem. Uśmiechnął się, choć bliska obecność krwi wyraźnie go osłabiała. Nienawidził tego widoku. Szkarłat powinien spokojnie krążyć w żyłach zamiast wytryskiwać na posadzkę niczym z węża strażackiego. - Oszczędzaj siły na pomoc innym, moja rana nie jest groźna.
Skierował wzrok na Cayenne. Odetchnął głęboko, na moment zamykając oczy. Przyłożył dłoń do jego klatki piersiowej, odmawiając szeptem krótką modlitwę po łacinie. Zwilżył wyschnięte wargi, a gdy znów rozchylił powieki, ramię anioła wyglądało dużo lepiej. Miał jakieś szanse na przeżycie, choć nie było pewności czy jego ręka będzie w pełni sprawna. Cienisty pająk wgryzł się w nią porządnie i mało by brakowało, aż pozarłby całego skrzydlatego.
Przyłożył dłoń do policzka anielicy i uśmiechnął się dużo pewniej niż wcześniej. Podziękował jej cicho i wstał. Najpierw odnalazł towarzysza Cayenne i skierował go do niego. Dopiero później skierował kroki w stronę archanioła. Nie widział kiedy więźniowie wykonali taktyczny odwrót i uciekli, ale nie miał zamiaru ich ścigać. Ismael uklęknął obok martwego Metatrona. Jego widok spowodował nagły przypływ mdłości. Drżącą ręką wyciągnął kilka nasion kwiatów, a następnie położył je na piersi martwego anioła. Złożył dłonie jak do modlitwy i prosił Stwórcę o wybaczenie win byłego przywódcy skrzydlatych. Białe i biało-różowe lilie powoli zaczęły kwitnąć, gdy Vex szeptał kolejne słowa. Nie wiedział, gdzie trafiają anielskie dusze po śmierci, ale miał nadzieję, iż Pan przyjmie do siebie nawet tych, którzy zeszli ze ścieżki.
Kiedy skończył, ruszył na pomoc innym aniołom. Dopiero gdy nie był potrzebny, wyszedł z sali sądowej, rozmyślając nad zaistniałą sytuacją. W najbliższych dniach wszystko będzie chaotyczne, zwątpienie wzrośnie w siłę, a więcej aniołów zwątpi w Światłość. Będą potrzebowali nowego przewodnika.

[z/t]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.06.17 18:40  •  Sala Sądu - Page 7 Empty Re: Sala Sądu
To nie był jego pierwszy raz na tej sali, jednak na pewno pierwszy, gdy przyszło mu przewodzić zebraniem. Laviah rozejrzał się po sali, na której można było dopatrzeć się wyraźnych skaz po wcześniejszym wydarzeniu, choć wkład aniołów służebnych pozwolił na przywrócenie sali do stanu używalności. W przeciwieństwie do ostatniego razu, teraz było tu niemalże całkowicie pusto i cicho. Widownia przeznaczona dla widzów była opustoszała, ponieważ zgodnie z jego pierwszym zarządzeniem – które wydał z ogromnym trudem – przez jakiś czas miejsce to miało być przeznaczone wyłącznie dla archanioła, dwóch sędziów oraz strażników, którzy w grobowym milczeniu bacznie pilnowali sądzonego.
Białowłosy nie siedział na tronie. Stał przed nim z dłońmi splecionymi przed sobą, gdy wreszcie przeniósł nieco rozżalone spojrzenie na Cronusa, jednak to spojrzenie ani trochę nie pasowało do spokoju, który malował się na twarzy.
Musiał trzymać gardę.
Zebraliśmy się tu z powodu grzechów dokonanych przez stojącego przed nami Cronusa Asellusa. ― Dla skrzydlatego była to niewygodna formalność. ― Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z wyrządzonych win, jak i faktu, że nie znalazłeś się tu bez przyczyny, chłopcze. Twój los jest dla nas ogromną odpowiedzialnością i choć jako były przywódca zdajesz sobie sprawę z ciężaru, jaki niesie ze sobą podejmowanie kluczowych decyzji, choć twoja obecność tutaj świadczy o tym, że nie zawsze postępowałeś słusznie. Czy masz coś na swoją obronę?
Zerknął na dwójkę swoich towarzyszy u boku. Liczył na to, że ci będą skłonni uzupełnić jego wypowiedź, gdyby o czymś zapomniał. W końcu w tej sytuacji przysługiwały im równe prawa.
                                         
Laviah
Archanioł
Laviah
Archanioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laviah. Po prostu.


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.06.17 20:19  •  Sala Sądu - Page 7 Empty Re: Sala Sądu
Były dyktator otworzył oczy. Wziął nagły, łapczywy wdech, niczym tonący który właśnie wydostał się ponad taflę wody. Rozejrzał się dookoła, zszokowany i zbity z tropu. Obrócił się kilka razy, próbując zrozumieć sytuację. Po chwili zaczął obmacywać się po głowie, piersi, spojrzał w dół. Przejechał dłońmi po prawej nodze i zastygł na moment w bezruchu. Przełknął głośno ślinę i wyprostował się. Nie miał na nodze szyny. Nie czuł bólu.

- Gdzie... Gdzie ja jestem? - wydusił z siebie - Czy ja... Umarłem. Umarłem. - wypowiedział drugie zdanie bardziej jako stwierdzenie faktu.

- Moją obronę? - zapytał ze szczerym zdziwieniem. Wpatrywał się w Laviaha przez kilka długich sekund, po czym na jego twarzy pojawiło się zrozumienie - Obronę. Czy to czyściec? Czy już przedsionek piekieł? - odetchnął spokojniej. Udało mu się opanować, chociaż częściowo.

Obronę. Myślami uczepił się tego słowa. Jeśli był tonącym, to te jedno słowo było jego burtą której się właśnie chwycił. Tak krótkie i proste a mające za sobą tyle wagi i znaczenia. Obrona. To był sąd, jego sąd. Sąd ostateczny. Wyprostował się, wypiął pierś jakby stał właśnie w swoim gabinecie, spoglądając na panoramę Miasta a nie jak człowiek którego dusza miała zostać poddana próbie. Spojrzał Laviahowi w oczy.

- Me grzechy, ma obrona... Na obronę mam jedno słowo. - wciągnął powietrze nosem - Ludzkość. - wypowiedział te słowo z patosem - Całe życie poświęciłem przetrwaniu ludzi. Dzieci Bożych, stworzonych przez Niego, próbujących przeżyć na ziemi danej im przez Boga i przez niego przeklętej. Każdy czyn, każda myśl, każdy grzech miał tylko jeden cel. Aby 'człowiek' zobaczył chociaż jeszcze jeden świt. Kłamałem dla ludzkości. Wykorzystywałem dla ludzkości. Zabijałem dla ludzkości.  Zrobiłbym to wszystko jeszcze jeden raz aby dać ludziom jeszcze jeden dzień, nawet gdyby to miało oznaczać wieczność w piekle. Czy grzechem jest chronienie swoich braci i sióstr za wszelką cenę? Nawet kosztem swego własnego człowieczeństwa? - pociągnął nosem. Patrzył hardo na Laviaha.

Po dłuższej chwili jego spojrzenie zmiękło.
- Pycha. Chciwość. Łakomstwo. Gniew. Cztery grzechy główne. Tego jestem winien. To zamgliło moje spojrzenie. Prawie straciłem sprzed oczu to, co się naprawdę liczy. Tak wiele, wiele razy. - jego głos zadrżał, spojrzał w dół na swoją otwartą, prawą dłoń - W pewnym momencie zacząłem uważać się za lepszego od tych, których chroniłem. Patrzyłem na nich z góry. Zaślepiony dumą i wpatrzony w odległy cel zapomniałem o samych ludziach. Paradoksalne. Próbując ich ochronić, kompletnie przestałem brać ich pod uwagę. Broniłem konceptu który być może nigdy nie istniał. Podpisywałem wyroki na ludzi którzy na to nie zasługiwali. Jedyne, co mi było potrzebne, to najwątlejsze podejrzenie o zdradzenie Miasta, zdradzenie władzy, zdradzenie mnie. Wysyłałem ludzi na pewną śmierć. Zabiłem setki, tysiące ludzkich istnień, rzucałem ich życia aby podsycać ogień wojny w której nie było zwycięzców. Zdradziłem tych, którzy byli mi bliscy aby wspiąć się wyżej, pójść chociaż krok dalej w stronę mojego celu. Otaczałem się przepychem, traktując bogactwo i status jako oznakę siły. Zdecydowania. Aby zastraszyć i zapewnić tych którzy do mnie przychodzili, że to ja jako jedyny miałem prawo i obowiązek stać sam na szczycie. W pogoni za władzą straciłem tak wiele... - przełknął ślinę, jego otwarta dłoń zadrżała lekko. Zacisnął ją nagle w pięść. Huknął się nią w pierś, wrócił wzrokiem do Laviaha. Jego spojrzenie stało się chłodne i ponure.

- Nie liczę na nic. Nie proszę o nic. Nie zasługuję na nic. Oddałbym wszystko i zniknąłbym na zawsze z tego świata aby dać ludziom szansę na lepsze jutro. Zdaję się na wolę Bożą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Sala Sądu - Page 7 Empty Re: Sala Sądu
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Eden :: Góra Babel :: Katedra

Strona 7 z 15 Previous  1 ... 6, 7, 8 ... 11 ... 15  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach