Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Eden :: Góra Babel :: Katedra


Strona 6 z 15 Previous  1 ... 5, 6, 7 ... 10 ... 15  Next

Go down

Pisanie 22.03.16 23:50  •  Sala Sądu - Page 6 Empty Re: Sala Sądu
Ismael
Jakby ktoś pchnął duszę w pnącza, te ożywiony wiły się niczym wypuszczone węże, zaciskając się coraz mocniej i mocniej dookoła ciała schwytanego skrzydlatego, który już po paru próbach szamotania się, znieruchomiał, najwidoczniej szybko orientując się, że w ten sposób tylko pogarsza swoje położenie. W tej samej chwili Ismael spróbował doskoczyć o drugiego przeciwnika, chcąc uniknąć wodnego ataku. Niestety, bicz smagnął prawą stronę jego głowy, co w efekcie odrzuciło go na bok, nim ten zdołał doskoczyć do drugiego anioła. I choć woda nie wyrządziła mu większej krzywdy, to na parę oddechów zamroczyło go. To dało wystarczająco czasu, by anioł dopadł do niego, przewracając go na ziemię i siadając okrakiem na jego biodrach. Uniósł wyżej dłoń, w której ściskał sztylet z zamiarem zadania ostatecznego ciosu, lecz najwidoczniej zapomniał o wijących się pnączach, które słuchając poleceń swojego właściciela, oplotły dłoń przeciwnika i szarpnęły do tyłu, wyswobadzając Ismaela spod niepotrzebnego ciężaru.
- Z-zamknij się! – krzyknął anioł, lecz jego głos, pomimo krzyku i czynów, wydawał się niepewny, a nawet drżący. – Jesteś po ich stronie! Oni są źli! Są… są mordercami! Jeśli ich nie powstrzymamy, to zamordują jeszcze więcej osób! Naszych braci! – krzyknął zrozpaczony. W tym samym momencie, zza pleców Ismaela dobiegł cichszy głos pochwyconego anioła.
- Cayenne, uspokój się. On ma rację. Spójrz na to, czym się staliśmy. Mało brakowało, a sam stałbyś się jednym z nich. – suchy i rzeczowy głos na moment wyłączył wszystko dookoła nich. Jakby w pomieszczeniu inne anioły wyparowały, a pozostała tylko ich trójka.
- Ja… – Cayenne spojrzał wystraszony i blady na twarz Ismaela, a jego warga lekko zadrżała.
- Co ja uczyniłem. Przesiąkłem złem chcąc zabić. Zabić mojego własnego brata. – potrząsnął głową z niedowierzeniem. – Nie ma już dla nas ratunku, bracie. Nie ma. Światło opuściło nasze serca i dusze. – jęknął spuszczając jeszcze niżej głowę. Najwidoczniej chwilowa agresja opuściła jego ciało i umysł. I choć brzmiał szczerze, to czy jego słowa były tym, czym miały być? A może to była kolejna zagrywka kukiełek Metatrona? W czasie, kiedy Cayenne poddawał wątpliwościom swoje czyny, Ismael w tym samym czasie wykonał gest w stronę Zero…

Zero
…. Który czuł coraz dotkliwiej otarcia wywołane skrępowaniem przez pnącza. Wgryzały się, wręcz wrzynały w jego ciało, haratając ubranie oraz delikatną skórę, pozostawiając po sobie czerwone i piekące ślady. Anielica, z pewnością pewna swojego tryumfu, uśmiechnęła się zawadiacko, robiąc krok w stronę spętanego anioła, jednakże błysk jasnej poświaty i buchnięcie ognia wprost w jej twarz sprawiło, że w ostatniej chwili odskoczyła na bok, sycząc z bólu, kiedy prawe ramie zajęło się ogniem. Tak samo jak pnącza, które oplatały złotowłosego anioła. Anielica wymówiła coś po hebrajsku, ściskając się za ranne rękę, zaciskając mocno palce na niej, wbijając nienawistne spojrzenie w Zero, który powoli opadł na ziemię wraz ze spalonymi skrawkami tego, co jeszcze przed paru momentami pełniło funkcję żywych lin. Kobieta krzyknęła wyciągając rękę ku Zero, który przystąpił do przemiany w zwierzaka, ale w ciągu jednego oddechu poczuła szarpnięcie w dół. Zaskoczona spojrzała na zielone pnącza, które zaciskały się dookoła jej dłoni, nie rozumiejąc czemu jej własna moc zwróciła się przeciwko niej. Zajęło jej dobre parę chwil, żeby zrozumieć, że to nie była jej własna moc. Ale było już za późno, kiedy Zero doskoczył do niej. Anielica zdążyła jedynie zasłonić się ramieniem, przygotowana na najgorsze, jednakże ostre kły zwierzęcia nie zacisnęły się na jej miękkim ciele. Zamiast tego Zero mógł poczuć uderzenie w bok, pomimo otaczających go płomieni, co na moment wybiło go z rytmu ataku. Nim pierwszy szok uderzenia minął, przed jego ślepiami mignęły czarne włosy, kiedy drobna sylweta odwracała się i z całej siły uderzając w głowę skrępowaną kobietę, która upadła na posadzkę nieprzytomna.
- Wiem kotku, że palisz się do zabijania. – cichy, melodyjny, być może nieco rozbawiony głos Layli wdarł się do umysłu Zero, kiedy mała anielica spojrzała na niego z wesołym błyskiem w oku.
- Ale postaraj się tego nie robić jeśli to nie jest konieczne. Proszę? – wyszczerzyła perliste zęby w uśmiechu, ukazując jednocześnie dwa urocze dołeczki w policzkach.
- A! Jestem po twojej stronie. Mój zastęp też. Zostali jednak na zewnątrz, żeby powstrzymać przez trochę napływ innych, którzy niekoniecznie chcieliby wam pomóc. – wzrok Layli spoczął na Metatronie. –Obyśmy do tej pory strącili z padołu tego szaleńca. – mruknęła obracając w dłoni trzymany miecz. Miecz, który sekundę później przeciął powietrze i skonfrontował się z inną bronią, wydając z siebie charakterystyczny, metaliczny dźwięk. Nieznajomy anioł zaatakował nagle, wykorzystując przewagę wagową i przewalił się z Laylą na ziemię, napierając mieczem na jej broń, który usilnie trzymała przed swoją twarzą.
-Zdychaj. – wywarczał anioł, raptownie zabierając jedną z dłoni i wyciągnąwszy nóż z cholewki buta – wbił go z impetem w bok kobiety, z której gardła wydobył się krzyk bólu i złości.
- Mówiłam, żebyś tego nie robił jak nie jest to konieczne, nie? Teraz chyba jest! – krzyknęła, czując jak jej ramiona słabną, nie spoglądając nawet w stronę Zero, ale doskonale zdając sobie sprawę, że ją słyszy.
W tym samym momencie z drugiego końca Sali do nieprzytomnej anielicy dopadła Haye, zatapiając swoje ostre kły w jej krtani, którą rozorała, barwiąc podłoże szkarłatem. Ale w tej jednej chwili nikt nie zwracał na to najmniejszej uwagi…

Ergomion
Tymczasem Ergomion w ostatniej chwili odskoczył do tyłu, wbijając się plecami w lodową ścianę za nim, cudem unikając przecięcia na pół, choć ostrze zahaczyło o jego górną część odzienia, rozrywając materiał i wpuszczając chłód na napięty brzuch. Ogień, który wypuścił w stronę atakującego go strażnika podziałał tak, jak Ergomion chciał. Skutecznie zatrzymał i zdezorientował i, jak się okazało, cholernie wystraszonego strażnika. Ten cofnął się o parę kroków jak poparzony, choć w rzeczywistości ogień Ergo jedynie musnął swoimi językami jego ciało, nie powodując jakiś większych obrażeń, i z przerażeniem wymalowanym na twarzy spojrzał wprost w oczy Ergomiona.
-P –przestań! – wydarł się sparaliżowany, drżąc jak osika, czując zimny pot spływający po jego karku. I zamiast atakować, zaczął powoli wycofywać się do tyłu, jakby totalnie stracił rozum, bądź jakaś inna, nieznana mu dotąd siła opanowała jego umysł. Ergomion nie chcąc tracić czasu, sukcesywnie zaczął poruszać się do przodu. Najpierw z powodzeniem chowając się w nikłym cieniu, jaki rzucał Zaphiel, choć w tym przypadku musiał uważać, gdyż była to kwestia zaledwie paru sekund nim anioł ponownie ruszył do ataku, a następnie niepostrzeżenie przemknął dalej, chowając się bezpiecznie w cieniu jednego z tronów, na którym zasiadał Zapiel. Na ziemi porozrzucane były różne przedmioty. W głównej mierze były to raczej drobiazgi należącego do uciekających aniołów, których notabene na Sali pozostało już zaledwie garstka, ale znalazł się również mały sztylet. Problem był taki, że znajdował się od Ergomiona w odległości dobrych sześciu metrów. Bez cienia i możliwości ukrycia. Za to z potężnym tygrysem obok. Na domiar złego, Ergomion zaczął odczuwać przenikające go przerażenie. Miał ochotę krzyczeć, płakać i lamentować…

Kirin
Kirin bohatersko przybył jako jeden z ostatnich. I chociaż w jego wyobrażeniu pragnął poruszać się szybko, niczym gazela, to rany, jakie otrzymał w poprzednim starciu były aż nadto odczuwalne. Kulał a każdy kolejny krok nadwyrężał jeszcze bardziej ranne miejsce, wywołując parszywy ból, który smagał aż po same koniuszki nerwów. Ponadto jego mięśnie były napięte do granic możliwości, toteż nawet najzwyklejszy ruch wywoływał salwę nieprzyjemności. A to sprawiało, że jego koncentracja balansowała i od czasu do czasu jakaś część ciała stawała się materialna na kilka uderzeń serca i obijała się o przedmioty martwe, czy też anioły przemykające jak najdalej od miejsca chaosu.
Wparowawszy do Sali Kirin może i miał dobry plan, ale nie oszacował najlepiej odległości od strażnika a Zaphiela. Wskoczywszy w ciało skrzydlatego, od razu odczuł uderzenie negatywnych emocji, głównie żalu, strachu i rozpaczy, które ogarnęły jego serce. Negatywne uczucia wciąż utrzymywały się wymordowanego, nawet w chwili, gdy wyskoczył z ciała strażnika i pomknął w stronę dowódcy zastępu. Lodowa pokrywa pękała w zastraszającym tempie, a kiedy jej lodowe odłamki upadały i roztrzaskiwały się niczym pęknięte lustra, na kilka uderzeń serca obraz stawał się zamazany. Mimo to w chwili, kiedy dowódca zastępu odwracał się, Kirinowi udało się złapać za twarz skrzydlatego. To były jednak sekundy, a nawet ułamki, kiedy poczuł na materialnej dłoni jak palce anioła boleśnie się zaciskają i szarpią do tyłu, zrywając kontakt fizyczny z twarzą drugiego mężczyzny. W tym samym momencie Kirin poczuł, jak ziemia pod jego nogami pęka, tworząc sporej szerokości wyrwę (tak na metr szerokości) a on sam powoli zaczyna się osuwać w dół…

Growlithe i Ryan
Lodowe szpikulce wystrzeliły w powietrze, z pewnością tworząc praktycznie śmiercionośną pułapkę dla każdego, kto znalazłby się w ewentualnym jej zasięgu. Niestety, żaden z nich nie dosięgał żadnego z przeciwników. No, prawie, gdyż czuł spojrzenie Grimshawa mogło wyłapać parę kropel krwi, które zabarwiły posadzkę i cichy syk dochodzący właściwie…. Znikąd. Ciężko było określić położenie przeciwnika, ale plamy krwi, które pozostawiał po sobie z pewnością miały mu to ułatwić.
Nie było jednak czasu się nad tym zastanawiać. Nie w chwili, kiedy cała sytuacja ruszyła z jeszcze większą prędkością. Growlithe totalnie ignorując Zaphiela, skupił się na otaczających go przeciwnikach, a raczej tych, którzy go atakowali. Już w sekundzie, kiedy sięgał po broń z kabury, kątem oka mógł dostrzec jak smoliste cienie oplatają dwa z aniołów, chcąc najwyraźniej ich unieruchomić. No, przynajmniej taki był zamiar, gdyż jednemu z nich udało się w ostatniej chwili wyślizgnąć, niestety, w czasie próby ucieczki potknął się o jeden schodek prowadzący na piedestał i upadł, uderzając potylicą o kant, przestając się ruszać. Strzały, jakie oddał Wilczur były precyzyjne, choć zdecydowanie trudniej strzelać w ruchome cele. I o ile pierwsza kula posłana w stronę przygwożdżonego anioła trafiła go wprost w czoło, rozbryzgując krew, kawałki mózgu oraz kości na boki, pozbawiając go momentalnie życia, tak kolejna kula nie trafiła, a trzecia przeszła na wylot przez lewie ramię trzeciego z aniołów, na krótką chwilę wykluczając go z walki.
A potem zapadła ciemność.

Ismael
Dwumetrowy pająk niemalże pojawił się znikąd, kiedy spadł swoim cielskiem na Cayenne. Ten krzyknął zrozpaczony, próbując się wyrwać się, lecz pnącze, które krępowało jego ruch, skutecznie uniemożliwiło mu ucieczkę. Pająk wgryzł się mocno w bark młodzieńca i szarpnął główką z jarzącymi się ślepiami, wyrywając spory kawałek mięsa. Cayenne zdążył jedynie spojrzeć zrozpaczony, wręcz błagając o pomoc wprost w oczy Ismaela.

Zero
I kiedy Zero w postaci tygrysa szykował się do ataku, a u jego nóg Layla toczyła zażartą walkę z innym aniołem, poczuł, jak jego bok przeszywa okropny chłód z towarzyszącym mu bólem. W pierwszej chwili ciężko było określić z której strony nastąpił atak dwoma cienkimi, aż mocno ostrymi szpikulcami lodu, ale była to kwestia zaledwie paru uderzeń serca, kiedy anioł w powłoce zwierzęcia dostrzegł stojącego nieopodal anioła z wyciągniętymi w jego stronę dłońmi. Na jego twarzy malowało się istne szaleństwo. Z palców pokrytych szronem wystrzeliły kolejne trzy szpikulce wprost w Zero.

Ryan
Świst skutecznie zmusił Grimshawa do cofnięcia głowy w bok, kiedy niewidzialna anielica (teraz już widzialna, lel) zaatakowała Ryana dwoma nożami trzymanymi w dłoniach. Ostrze przecięło jedynie skrawek skóry na policzku, pozostawiając po sobie krwawą pręgę. Atakowała, wręcz szarżowała wymordowanego wyprowadzając krótkie, acz cholernie szybkie ataki. Niczym wściekła osa, która próbuje za wszelką cenę użądlić swoją ofiarę. Niestety, przebita łydka na wylot (wcześniejszy efekt lodowych szpikulców) sprawiło, że jej ruchy nie były aż tak płynne, jak mogło początkowo się wydawać. Kobieta była wściekła. I nastawiona na jedno – zabić. W pewnym momencie poślizgnęła się na kawałku lodu, o zgrozo, acz i w tym momencie nie straciła rezonu walecznej kobiety i rzuciła dwa sztylety w stronę ciemnowłosego, jeden na wysokości torsu, drugi okoli bioder, jednocześnie wprawiając w wirowanie powietrze dookoła wymordowanego. Wszystkie drobne przedmioty, które znajdowały się na ziemi, w tym porzucone drobniejsze bronie czy też odłamki lodu – jak podczas małego tornada zostały poderwane w górę i skierowały się w stronę Grimshawa z zamiarem zadania mu jak najwięcej ran i kupienie czasu anielicy na podniesienie się z ziemi.

Growlithe
Ciemność otaczała Growa dookoła, choć dla niego to nie było problemem. Doskonale widział zarysowaną sylwetkę Metatrona, który rozglądał się gwałtownie na boki. Czyżby jego serce zalała groza? Palce zacisnęły się mocniej na rękojeści w chwili, kiedy nastąpił zmasowany atak. W pierwszych sekundach Metatron wyraźnie nie wiedział co się dzieje. Livai z łatwością zaatakował jego twarz orając ostrymi pazurami miękką skórę, a Shatarai wgryzła się w lewy bok archanioła, wypełniają kokon intensywnym zapachem zgorzkniałej krwi. Na domiar złego, oczywiście dla archanioła, Growlithe również nie próżnował i zaszarżował tnąc mieczem z prawej strony.
Czy sprawa była przesądzona?
Oczywiście, że nie.
Brzdęk uderzenia stali o stali oznajmił głośno, że miecz światła dzierżony w dłoniach wymordowanego spotkał się z bronią anioła. Świetliste ostrze przesunęło się po drugim, wydając z siebie charakterystyczny dźwięk, kiedy ciało skrzydlatego nie wytrzymało naporu siły jasnowłosego. Grow mógł poczuć, jak ciało pod nim ugina się, z pewnością ciągnięte i opanowane spazmem bólu, gdy Shatarai zagłębiła swoje kły w jego ciele, a następnie jak ostrze wsuwa się w miękkie ciało jak w masło, w zagłębienie szyi, ale.... Minęło zaledwie jedno uderzenie serca, kiedy dookoła rozbłysnęło ostre światło, oślepiając wszystko to, co znajdowało się w środku. Z wyłączeniem samego dzierżącego tę moc. Kolejne uderzenie serca, a Wilczur poczuł, jak niewidzialna moc ściąga go na ziemię, wciskając jego ciało w zimną posadzkę a jakaś nieznana siła wbija go w ziemię. Wilczur mógł przysiąc, że słyszy a nawet czuje, jak jeszcze kilka godzin niemalże idealnie wypolerowane posadzki zaczynają pękać. Krzyk Lavai oznaczał jedno – spotkał się z ostrzem Metatrona i udaje na spoczynek do krainy cieni. Nim dwukolorowe spojrzenie mogło cokolwiek wychwycić, ramię wymordowanego przeszył silny ból, kiedy ostrze wgryzło się w jego ciało, przebijając je na wylot i przyszpilając do posadzki.
- Już nie jesteś taki pewn— – głos Metatrona ugrzązł w warkocie, kiedy Shatarai ogarnąwszy się z pierwszego szoku z powodu błysku, doskoczyła do niego wgryzając się w nogę archanioła. Ostrze przebijające Growa raptownie wysunęło się z jego ciała i wbiło w tułów wilczycy. Ale co ważniejsze – uczucie jakby dziesięć Matyld usiadło na Growie zniknęło. Znów był wolny.


---------------------------

DOBRA. Jeżeli coś pominęłam (a obawiam się, że tak) to... nie krzyczeć, nie pisać z pretensjami, tylko powiedzieć ._. Każdy z was robi sto dwadzieścia osiem rzeczy i.. jest was dużo i... i... D: No. |: A jak coś niezrozumiałego to też mówić, wiadomo. A pewnie w tym chaosie... |:

Ryan - brak obu dłoni (zatamowane cienistymi dłońmi. 2/3); głęboka rana lewego uda - krwawi; parę siniaków; płytka rana na lewym policzku.
Zero - obity tyłek (będą siniaki); ból jednego żebra z lewej strony; ból głowy z lewej strony - krwawienie + otępienie. Już nie dyndasz. Dwie dość głębokie rany po lodowych szpikulcach z prawego boku. Mocno krwawi. Boli jak skurwysyn.
Grow - stare rany. Przebite prawe ramię (problem z poruszaniem prawej ręki). Oślepienie 0/2 posty. (z każdym postem będziesz widział coraz lepiej) + ból oczu i głowy.
Ergomion - Zdrowy, rozdarte ubranie z przodu.
Ismael - rana po ostrzu na prawym ramieniu. Niegroźna i płytka, acz szczypie. Lekko ogłuszony.
Nathair - stare rany + wycieńczenie. Bariera 2/2 + przecięta klatka piersiowa od prawego barku aż do pępka - mocne i silne krwawienie. Jak zarzynany prosiak. Nieprzytomny.
Kirin - rany z pozostałej walki. Kuleje i problemy z poruszaniem. Powolna utrata sił. Brak koncentracji - a co za tym idzie moc możliwa jest tylko na dwa posty. +przerażony; rozżalony (wpływ mocy Zero z powodu bliskiej odległości)

Metatron - cztery krwawe pręgi na twarzy; głęboka rana szarpana na lewym boku; głęboka rana szarpana na lewej nodze.
Świetlisty miecz - 3/4 użycia.
Kontrola grawitacji - 1/3 użycia.
Trzecia moc - nieznana.
Zaphiel - zdrowy (no w sumie już nie bo ma trzy rany na policzku, krwawią) i wesoły. Walczy z Kirinem.
Anioł #1 - lekko obity; martwy.
Anioł #2 - obity, dość mocno. Otępiony, powoli zbiera się z ziemi. Znajduje się dość blisko Growa.
Anioł #3 - zdrowy; stoi przy drzwiach i pomaga w ucieczce.
Anioł #4 - lekko poparzony. Przerażony. Niezdolny do walki (wpływ mocy Zero)
Pirokineza - 1/3
Anioł #5 - zdrowy; trzyma się z boku.
NPC #1 - przebita lewa noga, zwolnione ruchy. Atakuje Ryana.
Niewidzialność 1/3
Kontrola wiatru 1/3
NPC #2 - zdrowy; atakuje Growa nie żyje.
NPC #3 - Obita potylica. Nieprzytomny.
NPC #4 - Przestrzelone ramie.
Kontrola ziemi 2/3
NPC #5 - zdrowy. Atakuje Zero.
Kontrola lodu 1/3
NPC #6 (Cayenne) - Brak sporego kawałka mięsa w lewym ramieniu, mocno krwawi
Użycie hydrokinezy 1/3
NPC #7 - poraniony kolcami; nie może się ruszyć z racji pnączy, które go oplatają.
NPC #8 - zdrowy; atakuje Laylę.
NPC #9 - brak sprecyzowanego miejsca znajdowania
NPC #10 - zdrowa; kontrola ziemi  1/3; atakuje Zero nie żyje
Layla - walczy z NPC 8; ranny prawy bok.

TERMIN: 25/03 do godziny 20.00
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.03.16 3:30  •  Sala Sądu - Page 6 Empty Re: Sala Sądu
|| JEŻELI NIE JESTEŚ MG ─ NIE MĘCZ SIĘ Z TYM POSTEM. GROW WALCZY POD KOPUŁĄ (POD KTÓRĄ I TAK GO NIE WIDAĆ) Z METATRONEM I KOMPLETNIE NIE DZIAŁA NA OTOCZENIE ZEWNĘTRZNE.
- - - - -


Oddychał przez nos, czasami tylko powietrze wypuszczając przez ledwo rozchylone wargi ─ idealny sposób na zmagazynowanie wystarczającej ilości czystego powietrza w płucach, by zdobyć dodatkowe pokłady zarzynanej walką energii. W razie możliwości ─ czyli zdecydowanie zbyt rzadko ─ zatrzymywał dech na kilka sekund; szczególnie wtedy, gdy Metatron próbował wykonać cios ─ doprowadzając serce do szybszego przetoczenia krwi przez żyły, tym samym dotleniając mięśnie i mózg. W czaszce huczało od adrenaliny, wystukującej jakiś waleczny kawałek w skroniach.
A potem zrobiło się jasno.
Tak jasno, że Wilczur syknął, oślepiony nagłą bielą, która przelała się przez oczy i wypełniła cały umysł, na zbyt długi czas zmuszając go do opuszczenia gardy. To była kwestia ułamków sekundy. A jednak wystarczyło, by siła grawitacji ściągnęła jego ciało w dół. Przydzwonił brodą w ziemię, zęby uderzyły o siebie jak zrzucone z mocą wieko skrzyni, organizm wbił się w podłoże i ─ kiedy głowa Growlithe'a w naturalnym odruchu opadła na polik ─ był pewien, że usłyszał trzask. Ucho przylgnęło do arktycznej powierzchni, która łamała się pod nim jak niewystarczająca warstwa lodu.
Wiesz, co teraz będzie?
Dostanę naklejkę dzielnego pacjenta?
Cóż. Shiva oblizała pysk. Wytrzymujesz ból bez zająknięcia... ─ może dlatego, że wargi mu skamieniały ─ ale tym razem światowy lekarz chyba nie ma w interesie tego, by przytrzymać cię przy życiu.
Skąd te brzydkie wnioski?
Nie ujrzał tego, ale na pewno się uśmiechnęła.
Dlatego, szepnęła wilczyca tuż nad jego uchem.
Czas śmignął do przodu.
Growlithe poczuł przeszywający ból.
Może nawet by wrzasnął, gdyby nie brak powietrza w płucach, które, do cholery, magazynował. „Znosiłem drwa do domu na opał. Dom się szybko spalił.” Chlupnęła z rany na zimną posadzkę gorąca krew. Głupie połączenie. I głupio, że myślał o tak trywialnych sprawach, gdy jakiś oszołom ─ Przypomnij mi, Shiv, ty go nazywałaś lekarzem? ─ chciał go pokroić na plasterki. Wilczyca charknęła.
Cóż. Miał leczyć świat.
Ktoś mu mówił, że średnio mu idzie?
Białowłosy nagle nabrał głębokiego wdechu. Kolosalny ciężar na jego plecach zniknął jak ręką odjąć, polik nie wgryzał się w posadzkę, pierś nie była miażdżoną tonowym problemem. Jeżeli na świecie była osoba, którą posądziłby o pomoc, to byłaby to mama. Ewentualnie Ourell, miał jakieś masochistyczne zapędy.
Ale Shat?
Nie policzył nawet do jednego, a już odszukał po omacku rękojeść miecza, który musiał upuścić w chwili upadku. Palce zakleszczyły się i mimo ślepoty ─ ślepy był tylko fizycznie, instynkty działały na wysokich obrotach ─ zaatakował. Miecz był lekki, cios niewymierzony, ale słyszał głośne warczenie Shatarai ─ musiała być blisko, bardzo. A skoro tak, Metatron również. I jeśli dobrze wykalkulował ─ powinien trafić go mniej więcej na wysokości kolan; klinga była na tyle długa, by trafił przeciwnika bez względu na wysokość, w jaką uderzył, raniąc okolice nóg. Cicho liczył na łut szczęścia, że przerżnie mu mięsień dwugłowy uda albo podkolanowy. W obu przypadkach mężczyzna by się zarwał. A jeżeli byłoby trzeba ─ ręka Growlithe'a chwyciłaby go za ubranie i przyciągnęła bliżej podłogi, bliżej piekła.
Du-dum.
Du-dum.
Dudniło mu w czaszce, a to irytowało. Ale to jeszcze nie czas na sjestę, musiał działać ciągiem. Trafiwszy (lub nie) w nogę Metatrona, uderzył drugą dłonią ─ ranną, prawą ─ o podłoże. Cienka warstwa czerni zbryzgała podłoże, a potem, za jednym zamachem, wsunęła się na but archanioła. Mgła miała za zadanie nie tylko odnaleźć ranę (lub dwie) na jego nodze, ale wsunąć się tam i niespodziewanie buchnąć wielkością, rozciągając otwór obrażenia do znaczniejszych rozmiarów. Ruchliwe stworzenia z długimi zębami zabrałyby się za rozszarpywanie obrażeń.

Dwa pierwsze podstawowe punkty, które musisz wiedzieć o bójkach: będziesz uderzony. To będzie nieprzyjemne.

Zaakceptowanie tego umożliwia zaakceptowanie wszystkiego, łącznie ze stratą palców. Teraz tylko pytanie czyich. Jeżeli udało się obalić Metatrona, pierwszym ruchem Growlithe'a będzie próba władowania się na niego, jednocześnie uderzając ogniem o nieprzyzwoitej temperaturze w nadgarstek swojego przeciwnika ─ tak, aby puścił broń lub aby poluzował uścisk i dało mu się ją wyrwać, odtrącając jak najdalej. Bynajmniej nie po to, aby samemu ją pochwycić ─ liczyło się tylko rozbrojenie anioła i możliwość siadu na jego torsie. Chwyt znienawidzony przez wszystkich, bo oznaczający przegraną, choć Wilczur nie zapominał o zagrożeniu, jakie niósł ze sobą samozwańczy władca aniołów; właśnie dlatego, mięśnie były napięte i gotowe przyjąć niespodziewany cios od wroga. Zaraz lekki miecz, jakim posługiwał się bez przerwy Growlithe miałby jedno zadanie ─ wbić się w ramię Metatrona; dokładnie to, w którym  ten dzierżył własną broń, aby uniemożliwić mu poruszanie ręką prowadzącą, przyszpilając ją ─ najlepiej tuż nad łokciem, choć nie było to teraz możliwe do wyproszenia u Boga ─ do podłoża tak, jak jeszcze niedawno Metatron potraktował jego własny bark. Na wylot. Z klingą wbitą w grunt. Druga ręka, lewa, zostałaby wtedy objęta przez prawą dłoń wymordowanego. Palce zakleszczyłyby się na przegubie, wbijając go prosto w posadzkę.
Chcesz grawitacji?
Kącik ust by mu drgnął, gdy w tej samej chwili sięgał wolną dłonią do kabury z pistoletem.
Byłbym bardzo ciężki, gdybyś jej użył. To byłby idealny argument, że powiedzenie „miłość to ciężka sprawa” jest w pełni uargumentowywane. Jedno szarpnięcie i lufa pistoletu tknęłaby chłodem podbródek, nieprowokowana zjechałaby niżej, na gardło, a potem przesunęła się w bok ─ metal dotykałby pulsującej, wypukłej żyły, napędzanej dudnieniem adrenaliny. Mógłby zakończyć to od razu, już w momencie, w którym ręką chwycił za rękojeść pistoletu, lecz jeżeli nie byłoby to konieczne ─ to po co marnować nabój? Gorąco leżącego pod nim ciała, upstrzone zapachem wciąż świeżej krwi i tak mocno nadwyrężało jego zmysły, doprowadzając do istnego szaleństwa. Nawet by się nie zastanawiał. Nie w chwili, w której sekundy były jak przelewający się przez palce płynny piasek; wystarczyło, by Metatron się zawahał, a huk wystrzału nie przeciąłby sali. Mając przewagę Growlithe od razu pochyliłby się nad archaniołem, wargami szurając chwilę po jego policzku, szukając tego, co go interesowało, tego, co i tak należało się jemu, niżej, aż wreszcie dotarłby do grdyki, wciąż dociskając po drugiej stronie końcówkę beretty.
Rozchyliłby usta. Przesunął językiem po ostrych, górnych zębach. A potem szarpnął za jego skórę.

- - - - -
|| UŻYCIE MOCY:
- Umbrakineza: 3|3 (odpoczynek: 0|4);
- Pirokineza: 1|3

|| EKWIPUNEK:
- Miecz Światła.
- Beretta (naboje: 17/20). ← Być może będzie tu trzeba odjąć jeden nabój, ale to w zależności od tego, który wariant przejdzie.

|| PLAN WYDARZEŃ:
1. Dzieje się wola Nieba; Grow pada jak badyl na ziemię i jest dociskany niewidzialnym statkiem okrętowym do podłoża.
2. W momencie, w którym Shatarai atakuje nogę Metatrona, a moc grawitacji pada, Growlithe chwyta pewnie za swój miecz i atakuje dolną strefę Metatrona, celując w nogi; ściślej ujmując zgięcie kolan.
3. I teraz szyściutko jednocześnie lub w sekundowych odstępach czasowych:
- Growlithe uderza dłonią o podłogę (ranną dłonią), materializując jeszcze trochę cienia, który ma zajść na ranne u Metatrona sfery: będzie to rana wyszarpana przez Shatarai oraz ─ jeżeli się udało ─ przez Growlithe'a. Nagle lekka mgła materializuje się do większych rozmiarów ─ na potrzeby skonkretyzowania, niech to będą szczury, które mają za zadanie rozepchać i powiększyć otrzymane już rany, tym samym skutecznie podwyższając ból nóg;
- Chwilę po tym, jeżeli Metatron upadnie na ziemię (a jeżeli się zachwieje, Growlithe chwyci go prawą ręką za szmaty i ściągnie do siebie) Growlithe spróbuje na nim usiąść (okrakiem, na torsie), jednocześnie uderzając ogniem w prawy nadgarstek archanioła.
- Jeżeli Metatron nie puści broni, Growlithe spróbuje ją wyszarpać i odrzucić (szurnąć) na taką odległość, by ta znalazła się poza granicami Metatrona;
- Growlithe wbije swój miecz w prawe ramię Metatrona (starając się wycelować w miejsce nad łokciem lub pomiędzy łokciem a barkiem), by unieruchomić rękę prowadzącą anioła; drugą jego dłoń chwyci w swoją rękę (prawą) korzystając z siły wymordowanego;
- Lewą dłonią sięgnie po berettę; jeżeli będzie taka potrzeba ─ strzeli od razu; jeżeli nie, przytrzyma lufę przy gardle Metatrona dając znać, że w każdej chwili może pociągnąć za spust, a sam zaatakuje jego krtań. I zacznie gryźć.

|| DODATKOWE:
Ev, jakbyś mogła, pokieruj Haye (tygrysica) i Rindou (pająk); będą atakowali najbliżej stojące anioły wokół siebie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.03.16 10:56  •  Sala Sądu - Page 6 Empty Re: Sala Sądu
Leslie sapnął głośno, co wyrwało się z jego tygrysiego pyska w akompaniamencie przerywanego ryku, gdy usilnie próbował dostać się do gardła anielicy. Był o krok od celu i z pewnością pozbyłby się jednego z niepotrzebnych wrogów, których dookoła mieli aż nadto, gdyby nie nagłe uderzenie. Zaledwie na chwilę spojrzał w bok, zamierając z otwartą paszczą nad zaatakowaną skrzydlatą. Może i popełnił ten jeden jedyny błąd, ale niezależnie od tego, z kim miał do czynienia, otaczające go płomienie buchnęły mocniej, jakby odzwierciedlały stan jego wnętrza, w którym momentalnie buchnęło od negatywnych emocji. Czarnowłosa nie powinna była mu przerywać i zanim jeszcze zdążyła wedrzeć się do jego głowy – albo właśnie właśnie dlatego, że to zrobiła – naraziła się na silne poparzenia.
„Wiem kotku, że palisz się do zabijania.”
Więc nie wchodź mi w drogę.
Wzrok anioła nie emanował przychylnością. Prawdę mówiąc, nie za bardzo interesowało go, co anielica miała mu do powiedzenia. Tym bardziej, że była w pobliżu, gdy trafiał do celi. Właściwie była głównym powodem, przez który tam trafił, zaraz po tym, że sam dał się pojmać. Wycofał się kawałek od szalejących promieni, wydając z siebie kilka niekontrolowanych pomruków niezadowolenia, co w języku zwierząt mogło oznaczać „Spierdalaj”, a przynajmniej tyle można było wywnioskować, gdy blondynowi nie udało się podzielić entuzjazmu na wieść, że stoi po jego stronie.
Zabawnie się składało, bo on nie stał po jej.
Zdawało się jednak, że płomienie zelżały, w końcu bezpowrotnie znikając z miejsca, w którym stała brunetka. Nie zanegował faktu, że mogła się na coś przydać, ale nie oznaczało to, że walczyła dla niego. Nie chciał jej wstawiennictwa. Jeżeli chciała pozbyć się Metatrona, musiała robić to dla siebie i swoich towarzyszy, dlatego jedyną ulgą, na którą był w stanie pójść Vessare było to, o co sam prosił – niewchodzenie jej w drogę. To wyjaśniało, dlaczego nie kiwnął palcem łapą, by od razu pozbyć się jej napastnika. Odwrócił łeb, przebiegając spojrzeniem po sali, jakby odnalezienie Syona znów stało się jego priorytetem. Doskonale słyszał krzyk przyjmującej na siebie porażkę Layli, ale to tylko utwierdziło go w przekonaniu, jak niekonsekwentna była.
Zastęp, co?
Zerknął z ukosa na dziewczynę, która całkiem szybko dała powalić się na ziemię, jak na kogoś, kto prawdopodobnie całe swoje życie poświęcił walce. Postąpił krok przed siebie – bynajmniej nie w stronę dwójki walczących – nim ostry ból nie przeszył jego boku i nie wydobył z jego gardła przeciągłego ryku. Mrożące uczucie przebiegło po całym jego ciele, wywołując niekontrolowany dreszcz. Raptownie odsunął się w bok, wychodząc z pola zasięgu lodowych kolców, choć na to było już za późno. Przymrużył dwukolorowe oczy, gdy obraz przez moment rozmazywał mu się przed oczami, jakby głośny gong cierpienia w jego czaszce odebrał mu cały rezon na te ułamki sekund. Potrzepał pasiastym łbem i starał się zmusić uginające się pod nim łapy do ponownego ustawienia się w pionie. Mętne spojrzenie zahaczyło o kałużę szkarłatu, która rosła w miejscu, gdzie stał, dopiero potem uniósł wzrok na anioła, którego wzrok czuł na sobie.
Pospiesz się, Leslie.
Szarpnął się w bok, starając się zignorować bolesny spazm rannego ciała, ale przede wszystkim uniknąć kolejnych, lodowych igieł, które nadciągały w jego stronę. Nie zamierzał jednak pozostawić przeciwnika bez odpowiedzi na jego atak. Pierwszy, delikatny jeszcze, podmuch wiatru poruszył włosami przeciwnika, przeczesując je ze zdradziecką czułością. Zdradziecką, bo chwilę później na sali rozpętała się istna wichura, ale to anioł przed nim był jej głównym celem. Powietrze dookoła niego zaczęło krążyć i nabierać coraz to większego pędu. Targało jego ubraniami, włosami, nawet skóra jego policzków zdawała się drżeć pod wpływem siły niszczycielskiego żywiołu. Gwałtownie poruszające się powietrze bez wątpienia chciało utrudnić mu oddychanie.
Nie to było jednak najgorsze.
Wstęga błękitno-fioletowych płomieni zaczęła oplatać się dookoła niewidzialnego wiru, znacząco podnosząc temperaturę pomieszczenia, ale to mężczyzna w samym centrum tego piekła miał się najgorzej, gdy palący ogień zaczął ocierać się o jego ciało, chcąc pożreć go żywcem.
Cillian rozejrzał się na boki, nie chcąc przypadkiem narazić się na atak kogoś innego. Ból otępiał jego umysł, ale nadal nie pozwolił umilknąć tej cząstce zdrowego rozsądku, która przypominała mu, że nie może tu zginąć. Nie mógł i nie chciał. Kolejna fala wiatru zdawała poderwać się od ziemi do góry, tworząc dookoła niego niewidzialną barierę, a jasna sierść zaczęła gwałtownie poruszać się do góry, jakby zaraz moc miała unieść właściciela.

MOCE:
Kontrola emocji: 3/3 – Layla, atakujący ją anioł i anioł z kontrolą lodu powinni odczuwać jej najsilniejsze skutki. Strach, smutek albo gniew.
Kontrola ognia: 2/3.
Zmiennokształtność: 2/5.
Kontrola wiatru: 1/3.

WAŻNIEJSZE PODJĘTE AKCJE:
→ Gdy Layla odepchnęła Zero od atakowanej anielicy, siła płomieni wzmogła się, co mogło doprowadzić do szkodliwych poparzeń. Odsunął się od niej, chociaż własne płomienie nie były w stanie wyrządzić mu krzywdy.
→ Po chwili jednak ugasił płomienie dookoła niej, skoro uznała, że chce walczyć z Metatronem, pozwolił jej dążyć do celu.
→ Nie pomógł jej z atakującym aniołem, bo miał ją gdzieś zarobił lodowymi kolcami w bok, przez co ciężko było mu przejmować się losem kogoś innego. No shit.
→ Uskoczył w bok, dostrzegłszy atakującego go anioła. Spróbował uniknąć lodowych igieł, które dla niego szykował.
→ Wytworzył tornado dookoła skrzydlatego, chociaż inni zebrani także byli w stanie odczuć siłę wiejącego w pomieszczeniu wiatru.
→ Wietrzny wir otoczyły płomienie, zamykając skrzydlatego w ognistej pułapce, z której właściwie nie ma większych szans wyjść cało.
→ Wytworzenie bariery z wiatru (w tą stronę sobie wieje). Można się przez nią przebić, ale trzeba liczyć się z faktem, że niektóre lżejsze rzeczy mogą unieść się do góry. Dostanie się do jej wnętrza i może być niewygodne.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.03.16 11:30  •  Sala Sądu - Page 6 Empty Re: Sala Sądu
Po raz kolejny, zupełnie świadomie, wykazywał się swoim ponadprzeciętnym brakiem szarych komórek. Doskonale wiedział, a przede wszystkim czuł jak bardzo nadwyrężone są jego mięśnie i całe ciało ogółem. Wcześniej oszczędził sobie użycia mocy właśnie po to, by teraz móc jej użyć. Gdyby nie ta oszczędność, szybciej przewrócił by się przy drzwiach sali, niżeli przez nie przeniknął. Nie oszczędzał się, po tych wszystkich latach skrajnego ryzyka nadal wyznawał zasadę: żyj tak, jakby każdy dzień miał być ostatnim. Jakkolwiek mocno uszkodzi własne ciało po całej tej brawurowej walce, przyjmie to na klatę, o ile oczywiście przeżyje.
Nie zakładał oczywiście, że wszystko pójdzie idealnie po jego myśli i kiedy mocne szarpnięcie uniemożliwiło mu dokończenie swojego planu, a ziemia nagle zaczęła osuwać mu się spod nóg, zareagował instynktownie, chwytając pierwszą napotkaną na drodze swoich przednich kończyn rzecz, a więc anielskie ciało.
- Ja pierdole, nie każ mi chociaż ginąć samotnie. Pieprzony skrzydlak, pożarłem kilku twoich kumpli. Smakowali tak jak wyglądają, jak gówno. - cedził kolejne słowa czując jak ogarnia go nagła ochota na ucieczkę z tego miejsca, zaciskając ramiona na nodze/ręce/brzuchu przeciwnika, w zależności od tego, co miał najbliżej krzywił się jednocześnie z bólu.
Wciągnij go pod ziemię Vincent, wciągnij go ze sobą. Zgińcie razem pod ziemią. Uciekaj, uciekaj...
Głos szalejący w głowie wcale mu nie pomagał, przypominał tylko, że jego szanse w tej walce nie są przeważająco wielkie, dobrze by było, gdy okazały się przynajmniej równe. Nie dało się jednak powiedzieć, że plan wciśnięty mu do umysłu przez dziecięcy głos był zły. Zacisną więc szczeki, lecz nie po to, by zatrzymać potok słów, lecz zakleszczył je na ciele anioła, chcąc wciągnąć go ze sobą do dziury, lub zmusić go do wyciągnięcia ich obojgu, jeżeli tamtej postanowi uciec od otwierającej się im pod nogami dziury. Zakładał jednak, że nawet żyjący setki lat anioł ceni swoje życie, więc przetrwają oboje. A dodatkowo wkurzony już porządnie Kirin nie szczędził sobie na niego sił, wgryzając się w ciało tak mocno, jak tylko mógł w tym momencie.


Co się tutaj dzieje:
- Kirin nie ogarnia tego co się dzieje wokół, jest rozdrażniony i zaprzestaje bezpośredniego ataku, przerywa działanie mocy artefaktu.
- Czując, ze grunt usuwa mu się spod nóg chwyta anioła za jakąś cześć ciała, z całych sił opata się wokół niego.
- Wgryza się w niego, chce go wciągnąć pod ziemię ze sobą, albo zmusić go żeby anioł wyciągnął ich oboje w bezpieczne miejsce. W końcu anioł.

Przenikanie: 1/3 odpoczynek.
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.03.16 14:32  •  Sala Sądu - Page 6 Empty Re: Sala Sądu
Część planu powiodła się - rośliny, tak jak i on, nie chciały rozlewu krwi. Natura rozumiała swoje powołanie i podzielały zdanie tego, który nimi kierował. Więź z roślinami była tym mocniejsza, iż większość nasion pochodziła z jego własnych upraw. Anioł oraz pnącza znały się od dawna, skrzydlaty opiekował się całymi pokoleniami zielonych istot. I choć niektórzy mogliby nie wierzyć w inteligencję roślin, Ismael wiedział, że czują i myślą jak każda żywa istota. Wystarczało spędzić dużo czasu wśród nich, aby się o tym przekonać.
Druga część planu nie wyszła.
Odsunął się parę kroków, lekkimi ruchami skrzydeł starając się zachować równowagę. Zachwiał się jeszcze raz, zamrugał szybko oczami i wylądował na podłożu. Przez chwilę myślał, że zawiodły go próby utrzymania się w pionie, że machnął skrzydłem nie tak jak powinien. Dopiero po chwili, gdy całkowicie doszedł do siebie, zauważył wymierzony w niego sztylet gotowy do opadnięcia i zakończenia jego żywota. Nie szarpał się, nie próbował uciekać. Wydawał się być całkowicie pogodzony ze swoim losem, ale nie z powodu pnączy, które cicho sunęły mu na pomoc. Ogarniało go coraz większe poczucie beznadziei - przestawał wierzyć, że jego próby na cokolwiek się zdadzą. Dookoła krew i tak lała się strumieniami, cokolwiek by nie zrobił, to i tak walka nie zostanie przerwana. I pewnie zadręczałby się dalej, gdyby nie ratunek roślin i słowa obu aniołów. W duchu zganił się za brak wiary we własne umiejętności, ale nadal był zaskoczony efektem. Podniósł się na łokciach i patrzył na anioła poddanego wątpliwościom. Nie przerywał mu, wbijając w niego uspokajający wręcz wzrok. Anioł zastępu odetchnął głębiej, wierząc w swoją zdolność przemieniania serc. Jeśli udawali, to zdecydowanie nie był tego świadomy.
- Ciągle macie szansę wrócić na dobrą ścieżkę. Pomóżcie mi powstrzymać rozlew krwi, przekonać innych - powiedział do nich spokojnym głosem. Obdarzył oboje przyjaznym spojrzeniem, coraz bardziej im ufając. Isma zdecydowanie powinien bardziej uważać na dobór przyjaciół, ale w tym momencie nie dbał o swoje bezpieczeństwo, ale o życie każdego, kto znajdował się w sali. - Pan wam wybaczy, bracia. Oczyśćcie swoje dusze ze zła.
Podniósł się i odwrócił, by pomóc jednemu ze skazanych stróżów, ale nie czekał na wyniki. Słysząc krzyk za plecami, znów powrócił wzrokiem do aniołów, które wcześniej go atakowały. Dopiero w tej chwili w jego oczach pojawił się wyraźnie dostrzegalny strach. Z lekko rozchylonych warg również wydobył się krzyk, choć stłumiony ściśnięciem w gardle. Szybko odzyskał jasność umysłu i uwolnił z pnączy zarówno Cayenne, jak i drugiego pierzastego. Nawet jeśli chcieli go zabić, powinni mieć szansę bronić się przed wielkim pająkiem. Najgorszą śmiercią byłaby ta bez możliwości bronienia się. Bezczynne chwilowo rośliny ciemnowłosy natychmiast posłał w stronę pająka, starając się go odciągnąć od zaatakowanego, złapać za wszystkie kończyny i pociągnąć każdą w innym kierunku. Vex poczuł mdłości na widok oderwanego mięsa, jednakże nie wahał się rozwinąć skrzydeł, złapać Cayenne i odciągnąć od bestii. Wsunął dłoń do jednej z kieszeni, wyciągając kilka bardzo drobnych nasionek. Jego palce zaczęły powoli pokrywać się mchem, ale nie zwracał na to uwagi. Położył nasiona na ranie i rozkazał im rosnąć. Mech połączył się małymi korzeniami, próbując zatamować krwotok. Tylko tyle Ismael mógł w tym momencie zrobić poza zostawieniem anioła na pastwę losu. Jedno z pnączy dotknęło drewnianego kostura w tym samym momencie, w którym anioł zastępu go puścił. Wyciągnął oba wachlarze, rozwijając je. Ostre elementy odbiły złowieszczo światło. Choć nienawidził przemocy, zwykłym kijem nie byłby w stanie obronić nikogo przed pająkiem. Był gotowy walczyć o życie swoje i dwójki aniołów, choć póki co próbował jedynie oplątać pająka jak największą ilością pnączy.

***
Wydarzenia:
1. Starając się odzyskać równowagę, lekko macha skrzydłami. Cayenne ląduje na nim zanim się ogarnął.
2. Nie przerywa wypowiedzi aniołów, a następnie próbuje je uspokoić i przeciągnąć na swoją stronę.
3. Uwalnia oboje, kiedy atakuje ich pająk.
4. Posyła pnącza na pająka, próbując go odepchnąć, złapać za wszystkie kończyny i unieruchomić, ciągnąć każdą nóżkę w inną stronę.
5. Odciąga Cayenne i mchem stara się zatamować krwotok. Zaraz po tym zmienia broń z kostura na wachlarze.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.03.16 15:51  •  Sala Sądu - Page 6 Empty Re: Sala Sądu
/Sorry za jakość, ale nie mam czasu dzisiaj, a tu tylko do dzisiaj termin. :<

Ergo goniony krzykiem przerażenia jednego ze swoich pobratymców, w jednej chwili pożałował chęci zrobienia mu krzywdy, a w drugiej sam już z ledwością opanowywał strach. Skulił się w cieniu i zacisnął dłonie na roztrzepanych włosach.
- Co do kurwy... - syknął próbując opanować narastające negatywne uczucia. Przełknął ślinę i otarł wierzchem dłoni wilgotny policzek. Bez sensu, nie był przecież aż tak przerażony i pozbawiony woli walki. Tylko nagle poczucie bezsilności mocno chwyciło go swoimi łapami i nie chciało puścić, nawet jeśli wiedział, że nie do końca jest to jego własne uczucie. Był pewny, że nie rozkleiłby się w takiej chwili. Coś tu było nie tak. Odetchnął głęboko starając się unormować oszalałe bicie serca. Był bezpieczny tak długo, jak długo ukrywał się pod osłoną cienia. Nie miał czego się obawiać i kilka razy musiał to sobie w myślach powtórzyć żeby naprawdę uwierzyć. Był aniołem i jego wola była silna. Potrafił poradzić sobie z samym sobą, ze strachem, który chciał wcisnąć go w najdalszy kąt sali i zostawić łkającego jak dziecko. Poza tym naprawdę nie tak łatwo było go złamać.
Podniósł się z kucek i rozejrzał szybko, by ogarnąć chaos jaki rozgrywał się przed jego oczami. Był prawdopodobnie jedynym, który mógł z takim spokojem oglądać rozgrywającą się masakrę. Bryzgi krwi na ziemi, krzyki bólu i gniewu, błyski ognia; rdzawy, mdły zapach zmieszany z wonią spalenizny. I tylko wciąż jaśniejące za oknami niebo było spokojne, niewzruszone dramatem śmiertelników. Nie pamiętał, by kiedykolwiek był świadkiem czegoś takiego. Przez stulecia działo się wiele złego, ale on zawsze był gdzieś obok, nigdy w centrum wydarzeń. W sumie, teraz też nie był już w samym centrum. Krył się jak tchórz. Jak zawsze, nic się nie zmieniłeś. Cmoknął niezadowolony. Do popieprzonego kalejdoskopu uczuć doszła jeszcze frustracja, ale ona jako jedyna miała działanie swoiście pozytywne, bowiem popchnęła Ergo do działania.
Dostrzegłszy broń, wyskoczył z pod bezpiecznej osłony cienia, lekko skulony jakby obawiał się, że może go dosięgnąć zabłąkana strzała albo kula. Starał się pokonać odległość możliwie jak najszybciej, ale też nie panikując. Liczył na to, że dzięki wcześniejszemu ukryciu zyska przewagę zaskoczenia. Tygrysem wcale się nie martwił, wszak zdawał się być zajęty czymś, czy raczej kimś innym, a Ergo był szybki, a przynajmniej starał się być. Nic przecież nie utrudniało mu ruchów, a sala pustoszała.
Jeśli udało mu się dopaść do broni, chwycił ją pewnie, choć nie miał wprawy w jej używaniu, a potem obrócił się w stronę atakującej Ryana anielicy. To były sekundy, nie mógł się wahać i nie wahał się. Doskoczył do niej tak, by była w zasięgu jego broni. Miał nadzieję, że zanim zrobi to, co zamierzał, anielica nie zorientuje się w jego poczynaniach. Poza tym, wciąż jeszcze zbierała się z ziemi no i (chyba) była do niego odwrócona tyłem.
Ergo nigdy nikogo nie zabił, choć w czasie swojego istnienia widział wiele śmierci. Jednak patrzenie na śmierć, a jej powodowanie było czymś zupełnie odmiennym. Mimo to był zdeterminowany bo i tak wszystko stawało na głowie. Korzystając z tego, że kobieta prawdopodobnie wcale go nie dostrzegła, ze spokojem o który by siebie nie podejrzewał wymierzył cios w okolicę jej szyi, barku... gdzie trafił, tam trafił (o ile trafił). Jednak chodziło mu nie tyle o jej zabicie, a o wytrącenie ze skupienia i odciągnięcie od Ryana, który jak Ergo podejrzewał, starał się pomóc walczącemu z archaniołem Growlithowi.

Plan
1. Ergo mając nadzieję, że większość zajęta walką nie zwróci na niego większej uwagi, stara się dopaść do porzuconej broni.
2. Jeśli udaje mu się ją zdobyć, próbuje zaatakować anielicę, która pastwi się nad Ryanem.

Moce (w tym poście nie używane)
Ogień 2/3
Jedność z cieniem 1/3

Jak coś jest nie tak, to możecie na mnie krzyczeć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.03.16 16:52  •  Sala Sądu - Page 6 Empty Re: Sala Sądu
Sytuacja była beznadziejna, ale Grimshaw nie wyglądał na kogoś, kto łatwo dałby się rozproszyć zamieszaniem dookoła, chociaż nawet on powoli odczuwał ciężar zmęczenia walką. Liczył na to, że Koira jak najszybciej rozprawi się z Metatronem, a jego drobna pomoc ułatwi mu wykonanie tego zadania.
Lepiej się pospiesz ― wymruczał pod nosem, dokładnie w tym samym momencie raptownie przekręcając głowę w bok, by uniknąć niespodziewanego ataku wyprowadzonego w jego stronę. Niemalże od razu poczuł wąską strużkę krwi, która leniwie zaczęła ześlizgiwać się po jego policzku. Wysunął język w stronę kącika ust, do którego już po chwili dotarła szkarłatna wstęga i roztarł ją, od razu odczuwając charakterystyczny, żelazisty posmak. Wsłuchiwał się w najbliższe jego osobistemu terenowi dźwięki, jednocześnie śledząc podłogę, która z każdym krokiem anielicy barwiła się krwistymi plamami, raz większymi, raz mniejszymi, ale tyle w zupełności wystarczyło, żeby był w stanie sprawnie zlokalizować położenie przeciwniczki. Nierównomierny stukot podeszew uderzających o posadzkę pozwolił mu z kolei na częściowe rozeznanie się w jej stanie – utykała, a to oznaczało, że była wolniejsza, chociaż i sam Ryan musiał zmagać się z ranną nogą, choć rana na udzie stawiała go w znacznie lepszej sytuacji.
Gdy kobieta zaczęła szarżować, starał się skupić na lekkich podmuchach powietrza, wywołanych gwałtowniejszymi ruchami. Nozdrza poruszały się widoczniej przy głębszych oddechach, raz po raz wychwytując intensywniejszy zapach. Na początku starał się skupić wyłącznie na zwinnych unikach i nieznacznym cofaniu, by mimo braku wglądu na dokładną postawę przeciwniczki, wyczuć jej ruchy. Wiele osób często skupiało się na konkretnej technice, a przy uparcie uciekającym czasie, znacznie ciężej było wypracować sobie rozsądną taktykę. Ryan dopiero po chwili podjął próbę odpowiedzenia atakiem na atak. Osłonił się jednym przedramieniem, chcąc zmusić ją do zaatakowania boku i na oślep machnął drugą ręką, licząc na to, że uda mu się złapać ją za nadgarstek lub przedramię, szarpnąć ją w dół i wyprowadzić bolesny cios w gardło. Z pewnością byłoby po sprawie, gdyby tylko zmiażdżył jej krtań.
Kto by pomyślał, że udało jej się uniknąć tego losu przez tak idiotyczne potknięcie.
Wystarczyło, że dostrzegł nadciągające w jego stronę ostrza, a jedno z nich momentalnie pokryło się grubą, zaokrągloną warstwą lodu. Ciężar, który nabrał sztylet z miał nie pozwolić mu na dotarcie do wyznaczonego celu. W tym samym czasie, ledwo zauważywszy, że jeden z aniołów nadciągał w ich stronę, wysunął cienistą rękę na orientacyjną wysokość toru drugiego ostrza. Ta momentalnie najpierw przybrała formę bezkształtnej masy, a chwilę później miała stać się tarczą i jednocześnie pułapką, w którą chciał pochwycić broń.
Jeśli nóż trafił na swoje prawowite miejsce, ciemna masa z powrotem ukształtowała się w sprawną dłoń. Palce poruszyły się obracając ostrze tak, by był w stanie wycelować nim w anielicę, odpłacając się przy tym pięknym za nadobne. Zamachnął się z siłą, na jaką tylko było go stać, przechylając głowę na bok i mrużąc jedno z oczu, jakby chciał wycelować skradzioną bronią prosto w brzuch kobiety. Mówili, że kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Najwidoczniej skrzydlata opuściła tę życiową lekcję, ale podobno nigdy nie było za późno, by się czegoś nauczyć. Zakrwawione już ostrze błysnęło i śmignęło w jej stronę, obierając za cel brzuch, na którym miękka warstwa tkanki nie była zbyt wielką przeszkodą.
Kątem oka zarejestrował unoszące się odłamki lodu. Były na tyle drobne, by nikt się nimi nie przejął, a jednocześnie było ich na tyle dużo, by wiedział, że niebawem czeka go nieprzyjemne gradobicie. Momentalnie odwrócił się na pięcie, tyłem do źródła ataku i opadł do przykucniętej pozycji, chcąc przyjąć kolejny atak na osłonięte ubraniami plecy. Pochylił nisko głowę, osłaniając ją przedramieniem, podczas gdy drugą ręką podpierał się o zlodowaciałą posadzkę, byleby nie stracić równowagi.

MOCE:
Kontrola cieni: 3/3 – ręce nadal zmaterializowane są w formie cieni. Kopuła przez ostatni post utrzymuje się nad Metatronem i Growem. Nie spierdolcie tego.
Kontrola lodu: 3/3

WAŻNIEJSZE PODJĘTE AKCJE:
→ Pomimo ataku anielicy, nie zrezygnował z utrzymywania bariery nad Metatronem i Growem.
→ Gdy skrzydlata zaczęła szarżować, najpierw zastosował uniki przed jej atakami, cofając się nieznacznie do tyłu, by wczuć się w jej ruchy podczas walki. Dopiero po chwili wysunął przed siebie przedramię i podjął próbę złapania jej za nadgarstek/przedramię. Gdyby mu się to udało, szarpnąłby ją w dół, jednocześnie wyprowadzając mocny cios w gardło.
→ Atak okazał się nieważny, bo kobieta poślizgnęła się i przewróciła.
→ Zmroził jedno z lecących w jego stronę ostrzy, zwiększając jego masę i czyniąc je bezużytecznym (lodowy brzeg był zaokrąglony) i jednocześnie doprowadzając do tego, że przez ciężar mogło nie mieć szans, by do niego dolecieć. W tym samym czasie jedna z cienistych rąk przybrała formę tarczy osłaniającej jego tors przed drugim ostrzem. Chciał, żeby to wbiło się w połowie twardą powłokę, dzięki czemu Ryan miałby szansę na przejęcie broni.
→ Jeśli atak się udał, cienista ręka uformowała się na nowo, a Jay obrócił w palcach sztylet i zamachnął się odrzucając ostrze i z dużą siłą wycelował nim w brzuch kobiety.
→ Widząc nadciągające w jego stronę odłamki lodu, odwrócił się do nich tyłem, by przyjąć wszystko na osłonięte ubraniami plecy. Przykucnął i pochylił głowę, osłaniając ją przedramieniem.


Mam dość. Nie wiem czy wszystko dobrze opisałem, ale już nawet nie chce mi się myśleć. Sorreh.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.03.16 3:16  •  Sala Sądu - Page 6 Empty Re: Sala Sądu
Kirin
W akcie desperacji ludzie robią dziwne rzeczy. Czasami wychodzi im to na gorsze, a czasami ( i być może dzięki łutowi szczęścia) potrafią wykaraskać się nawet z najgorszych sytuacji. Kirin niemal w ostatniej chwili pochwycił stojącego najbliżej Zaphiela, szarpiąc w dół, ciągnąc w ziejącą ciemnością przepaść. Silne szczęki mężczyzny bez większego problemu zacisnęły się na ramieniu skrzydlatego, z dziecinną łatwością przedzierając się przez miękkie ciało, wypełniając jego usta gorącą posoką. Aczkolwiek jak można było się tego spodziewać, anioł nie zamierzał pozwolić na porwanie się w otchłań niczym kukła wypełniona sianem. Trzepot potężnych skrzydeł wgryzł się w uszy wymordowanego i już po chwili mógł poczuć, jak wznoszą się wyżej i wyżej. I chociaż lot był raczej krzywy i anioł wyglądał na osobę, której uniesienie ich dwójki, z czym jedna wgryza się w jego ramie, sprawia ból i kłopot, to mimo wszystko wznosili się.
- To było bardzo głupie posunięcie, chłopcze. – wyszeptał anioł i chociaż zdawało się, że głos jest ledwo słyszalny, to jednak jego wibracje były niemalże namacalne. W tym samym momencie Kirin poczuł ostry, przenikający ból z lewej strony, pomiędzy dwoma żebrami. Zaphiel bez większego zastanowienia wsunął ostrze małego noża skrywanego w szerokim rękawie w ciało napastnika. W czasie tego samego uderzenia serca, anioł rugą ręką wyciągnął w bok, a miecz błyskotliwie zmienił swoje położenie, celując ostrzem w biodra wymordowanego. Kirin właściwie miał dwie ścieżki wyboru. Albo zostać przeciętym na pół, albo zeskoczyć i z pewnością pozwolić, aby jakaś część jego ciała uległa złamaniu….

Zero
Pomimo wżerających się kolców w bok, Zero zdołał odskoczyć w bok unikając kolejnej salwy ataku, choć taki gwałtowny ruch odbił się na nim wywołując kolejne bolesne fale i wzmożenie krwawienia. Do tego dochodził nieprzyjemny chłód, który przenika do wnętrza jego ciała, wywołując mdłości. Jednakże pomimo osłabienia ranami, jakie otrzymał, potężna fala wiatru wzbiła dookoła wszystko to, co napotkała na swojej drodze, wywołując u najbliżej stojących aniołów uczucie strachu i tylko wrodzony refleks ocalił ich życie przed śmiertelną pułapką. Niestety, tyle szczęścia nie miał ani anioł, który atakował Laylę, ani też anioł, który zaatakował Zero lodowymi odłamkami. Jeśli chodzi o pierwszego, no cóż, anielica „pomogła mu” znaleźć się blisko epicentrum wichury, kiedy przycisnąwszy kolano do swojej klatki piersiowej, odepchnęła oponenta z całej siły, przywracając go na bok. A kiedy uderzył plecami o twardą posadzkę, silny wiatr zrobił już swoje, porywając go wprost w swe objęcia. I być może udałoby mu się wykaraskać z tej jakże przykrej dla niego sytuacji, gdyby nie fakt, że do wiatru dołączył kolejny żywioł. Wydawać się mogło, że o wiele bardziej morderczy od pierwszego, choć zwodniczy kolor mógł przywodzić uczucie przyjemnego chłodu. Krzyki bólu rozniosły się po katedrze, szybko przykryte przez odór spalonego ciała. A potem była już cisza. W tym samym czasie Zero poczuł, jak jego przemiana zaczyna drastycznie dobiegać końca….

Ismael
Ciało Cayenne opadło bezwiednie na posadzkę, momentalnie brudząc ją swoją krwią, w chwili, kiedy pnącza puściły anioła. Smolisty pająk przekręcił lekko główkę, z zamiarem dalszego konsumowania swojej niedoszłej ofiary, ale w tym samym momencie rośliny Ismaela dopadły dziwnego stwora, oplatając go i skutecznie powstrzymując przed zatopieniem szczęk w miękkim, anielskim ciele. Towarzyszy Cayenne kiedy tylko poczuł, jak znowu jest wolny – nie próżnował. Wydarł do przodu, przełykając gorzki strach i złapawszy Cayenne pod ramiona – zaczął go odciągać na bezpieczną odległość. Z dala od potwora.
- Błagam! Pomóż mu! – krzyknął w stronę Ismaela, wpatrując się w bladą twarz towarzysza.
Poof!
Ciężko było powiedzieć, czy to pnącza Ismaela, czy też inna, nieznajoma moc – ale cienisty pająk raptownie rozwiał się w powietrzu, pozostawiając po sobie jedynie ledwo widoczną mgiełkę, która po chwili również zniknęła. Nie było jednak czasu na rozwodzenie się odnośnie tego dziwnego stworzenia.
- B-bracie… – wyszeptał cicho Cayenne, próbując drżącą ręką złapać Ismaela, kiedy ten próbował zatamować krwawiącą ranę, szarpaną, wyglądającą jak ziejąca czerwienią pustka. –Umieram? – cienka strużka krwi zabarwiła jego brodę, kiedy przymknął oczy tracąc przytomność.
- Potrzebuje medyka. – jęknął drugi anioł zaciskając bezradnie palce na swojej szacie. I chociaż Ismael próbował zatamować krwawienie, mech bardzo szybko przesiąkł krwią. Cayenne umierał, jeśli zaraz nie zajmie się nim żaden medyk.

Ergomion i Ryan
Szczęście towarzyszyło tego dnia aniołowi, bo gdy wyłonił się z cienia, nikt nie zwracał na niego najmniejszej uwagi, gdy podjął próbę pozyskania małego sztyletu, leżącego bezpańsko niedaleko jego osoby. Jednakże w chwili, kiedy schylał się, by sięgnąć po niego, kiedy jego palce już muskały rękojeść, Ergomion mógł poczuć silne uderzenie w bok głowy. Atak nastąpił znienacka, i choć początkowo trudno było określić stronę, skąd nadciągnął – wystarczyło zaledwie parę uderzeń serca a anioł mógł już wiedzieć, że dostał zawieruszonym odłamkiem kamienia, który na moment dał się ponieść jednej z fal wiatru. Upewniwszy się, że nikt go nie atakuje, choć ból głowy stawał się nieznośny, ruszył biegiem w stronę Ryana, którego uparcie atakowała kobieta, przypominając swoimi czynami natrętną muchę.
Wydała z siebie syk niezadowolenia, kiedy jeden z noży, zamrożony, upadł na posadzkę roztrzaskując się tuż pod nogami Ryana. Niestety, plan przejęcia drugiego sztyletu nie powiódł się. Zamiast wbić się w cienistą tarczę i pozostać tam do dyspozycji wymordowanego, ten głuchym echem odbił się od niej i powędrował gdzieś w bok, na odległość metra, może nieco więcej.
Z wymalowaną satysfakcją na twarzy anielica chciała rzucić się w stronę Ryana z zamiarem zadania kolejnego ciosu, kiedy zza pasa wyjęła zakrzywiony sztylet, wykorzystując moment w którym mężczyzna przykucnął osłaniając się przed atakującymi go drobinkami. Czyn ten z pewnością uchronił go przed głębszymi i poważniejszymi ranami, choć wciąż niektóre z wirujących przedmiotów ocierały się o skórę szyi czy też głowy, a nawet policzków, raniąc je i wywołując nieprzyjemny dyskomfort pieczenia.
W chwil, gdy kobieta chciała ruszyć, w tej samej sekundzie poczuła rozdzierający ból pod lewą łopatką, kiedy Ergomion ją zaatakował. Wywiązała się chwilowa szarpanina pomiędzy nimi, tak krótko, jak trzy uderzenie serca. Ale na tyle skuteczna, że wiatr szalejący dookoła Ryana ustał posyłając wszystkie odłamki na ziemię. I tak krótko, że kiedy wymordowany odwróciłby się, poczułby jak spadają na niego dwa, rzucające się ciała, przygniatając go do ziemi. Anielica jakby nie zwróciła na to uwagę i będąc plecami na Ryanie, złapała Ergomiona mocno za gardło, ściskając go najmocniej jak tylko mogła.

Growlithe
Każda sekunda się liczyła i niosła ze sobą ciężkie brzemię, o czym Wilczur mógł się już przekonać. Shatarai zapewne ocaliła nie tylko jego części ciała, ale i o wiele więcej. Kiedy z cichym wyciem rozpłynęła się w powietrzu spacyfikowana mieczem Metatrona, Grow zdążył zacisnąć palce dookoła rękojeści swojej broni i jednym, prostym, wręcz zamaszystym ruchem podciął nogi skrzydlatego, nie tylko zwalając go na posadzkę, ale również raniąc boleśnie jego łydki, w których ostrze zatopiło się w zaskakującą łatwością. Growlithe gwałtownie zerwał się z ziemi, choć ranne ramie zawyło z bólu. Niestety, kiedy próbował stworzyć cieniste szczury, ba, kiedy w ogóle chciał użyć chociaż odrobinę cieni, moc nie zadziałała. Swój limit wymordowany wykończył. Przynajmniej na tę chwilę. A dalej wszystko potoczyło się w zastraszającym tempie. Gdy Wilczur dopadał skrzydlatego, ten zdążył otrzepać się z szoku i wycelować swój miecz wprost w ciało jasnowłosego. Co prawda nie nabił się na niego jak szaszłyk, ale ostrze przecięło materiał ubrania, oraz skórę tuż nad biodrem z lewej strony, pozostawiając krwawiącą ranę, która w ciągu paru uderzeń serca zdążyła zbroczyć krwią wszystko to, co znajdowało się najbliżej wymordowanego.
Chwilę później rozległo się warknięcie Metatatrona, oraz nieprzyjemny dla węchu swąd spalonego ciała. Miecz wypadł z cichym brzdękiem na ziemię, tylko po to, by Growlithe mógł odrzucić go jeszcze dalej. Nie dając nawet chwili wytchnienia dla swojego przeciwnika, skutecznie przyszpilił go do podłoża a zaraz potem zatopił swoje ostre kły w anielskiej posoce, wypełniając jego usta krwią oraz ciepłym mięsem.
Zdawało się, że to już koniec, choć mówiąc, że Metatron nie walczył do samego końca byłoby kłamstwem. Powoli rozchylił nieco drżące palce prawej dłoni, coraz mniej mając w nich czucie. Rozbłysnęło jasne światło w jednej sekundzie, a Growlithe mógł poczuć ostry, szarpiący ból w okolicach tułowia i klatki piersiowej, a potem pojawiło się nieopisane gorąco, uniemożliwiające złapanie stałego oddechu. Pokrywa, która ich otaczała rozpłynęła się, wpuszczając światło pomiędzy ich dwójkę. Metatron dusząc się własną krwią, odwrócił nieco głowę i wycharczał ledwo zrozumiałym głosem. Jedno, ciche słowo. Dziękuję. I choć pozostawił jasnowłosego z tą zagadką, i ostatni błysk w oczach powoli gasł, jedno było pewne. Z Metatrona właśnie uleciało życie. To był koniec. Przynajmniej w tej kwestii.

- - - - - - -


Ryan - brak obu dłoni - silne krwawienie; głęboka rana lewego uda - krwawi; parę siniaków; płytka rana na lewym policzku; trzy płytkie rany na szyi; dwa rozcięcia na potylicy; sporo siniaków; obity tyłek i plecy.
Zero - obity tyłek (będą siniaki); ból jednego żebra z lewej strony; ból głowy z lewej strony - krwawienie. Już nie dyndasz. Dwie dość głębokie rany po lodowych szpikulcach z prawego boku. Mocno krwawi. Boli jak skurwysyn. Z racji osłabienia i utraty krwi - koniec przemiany w tygrysa.
Grow - stare rany. Przebite prawe ramię (problem z poruszaniem prawej ręki). Oślepienie 1/2 posty. (z każdym postem będziesz widział coraz lepiej) + ból oczu i głowy; średniej głębokości cięcie boku z prawej strony; przebity na wylot świetlistym szpikulcem z lewej strony (pod żebrami, ale uległy pęknięciu dwa ostatnie żebra) - szybka utrata krwi + zmęczenie z powodu użycia mocy.
Ergomion - Otumanienie; rozcięty łuk brwiowy.
Ismael - rana po ostrzu na prawym ramieniu. Niegroźna i płytka, acz szczypie. Lekko ogłuszony.
Nathair - stare rany + wycieńczenie. Bariera 2/2 + przecięta klatka piersiowa od prawego barku aż do pępka - mocne i silne krwawienie. Jak zarzynany prosiak. Nieprzytomny.
Kirin - rany z pozostałej walki. Kuleje i problemy z poruszaniem. Powolna utrata sił. Brak koncentracji - a co za tym idzie moc możliwa jest tylko na dwa posty. +przerażony; rozżalony (wpływ mocy Zero z powodu bliskiej odległości); wbity sztylet pomiędzy dwa żebra.

Metatron - cztery krwawe pręgi na twarzy; głęboka rana szarpana na lewym boku; głęboka rana szarpana na lewej nodze.
Świetlisty miecz - 3/4 użycia.
Kontrola grawitacji - 1/3 użycia.
Trzecia moc - nieznana.

Zaphiel - zdrowy (no w sumie już nie bo ma trzy rany na policzku, krwawią); rana na ramieniu po kłach. Walczy z Kirinem.
Anioł #1 - lekko obity; martwy.
Anioł #2 - obity, dość mocno. Otępiony, powoli zbiera się z ziemi. Znajduje się dość blisko Growa.
Anioł #3 - zdrowy; stoi przy drzwiach i pomaga w ucieczce.
Anioł #4 - lekko poparzony. Przerażony. Niezdolny do walki (wpływ mocy Zero)
Pirokineza - 1/3
Anioł #5 - zdrowy; trzyma się z boku.
NPC #1 - przebita lewa noga, zwolnione ruchy, wbity sztylet w łopatkę. Atakuje Ryana.
Niewidzialność 1/3
Kontrola wiatru 1/3
NPC #2 - zdrowy; atakuje Growa nie żyje.
NPC #3 - Obita potylica. Nieprzytomny.
NPC #4 - Przestrzelone ramie.
Kontrola ziemi 2/3
NPC #5 - zdrowy. Atakuje Zero.
Kontrola lodu 1/3

NPC #6 (Cayenne) - Brak sporego kawałka mięsa w lewym ramieniu, mocno krwawi
Użycie hydrokinezy 1/3
NPC #7 - poraniony kolcami; nie może się ruszyć z racji pnączy, które go oplatają.
NPC #8 - zdrowy; atakuje Laylę.
NPC #9 - brak sprecyzowanego miejsca znajdowania
NPC #10 - zdrowa; kontrola ziemi 1/3; atakuje Zero nie żyje
Layla - walczy z NPC 8; ranny prawy bok.

TERMIN: 04/04 do godziny 20.00
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.03.16 21:50  •  Sala Sądu - Page 6 Empty Re: Sala Sądu
Zamrugał oczami, starając się pozbyć mroczków, które wkradły się w jego pole widzenia, nie tylko przeszkadzając w dokładniejszym przyglądaniu się temu, co działo się dookoła, ale i utrudniając skupienie się. Leslie był wyczerpany, a jego wyczerpanie wzmagało się wraz z każdą kroplą krwi, która opuszczała głęboką ranę na jego ciele. Jeszcze nigdy nie odczuwał aż tak wielkiej ochoty rozłożenia się na swoim łóżku i zaśnięcia na następne kilka godzin. Albo i na cały dzień. Cały dzień byłby świetną opcją. Rozdziawił pysk, nabierając głębszego oddechu, jakby to miało pomóc mu z walką z narastającą sennością. Myśl, że dookoła wciąż trwała walka, trzymała go przy świadomości. Nie mógł też pozwolić sobie na przerwanie ataku, nie mając pewności, że jego wróg jest już martwy.
Ledwo zauważył, że udało mu się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Dosłownie.
Swąd palonego ciała, ledwo wdarł się do zwierzęcych nozdrzy. Szalejący dookoła wiatr, skutecznie rozdmuchiwał paskudny, mdlący wręcz odór w inne strony, możliwe, że utrudniając reszcie przebywanie na sali. Śmierć z hukiem wprosiła się do świętego miejsca i nie próbowała kryć się ze swoją niechcianą tu nieobecnością.
Szlag ― wymruczał pod nosem, upadając na jedno kolano. W porę wyciągnął przed siebie rękę, dzięki czemu udało mu się całkiem nie zaryć o posadzkę. Drugą rękę przycisnął do rannego boku, choć krew i tak nadal przedostawała się przez palce, nie wspominając o tym, że bolało, jak cholera. Przez moment nie było dla niego zupełnie nic poza nieznośnym kołataniem serca w klatce piersiowej i krwią huczącą mu w uszach. Splunął w bok, mając wrażenie, że nawet w ustach czuje metaliczny posmak. Cholera! Nawet dolne zęby bolały go z wysiłku, a uzyskawszy częściową równowagę, oderwał rękę od ziemi i rozmasował żuchwę, nieustannie przyglądając się toczonej na sali walce. Wiatr nadal szalał dookoła niego, osłaniając go przed częścią niechcianych ataków. Nie zamierzał rezygnować z tej bariery, dopóki jeszcze miał ku temu możliwość.
Jedynie płomienie, które jeszcze przed chwilą wściekle paliły dwójkę oponentów, zaczęły stopniowo przygasać, a wprawiający je w ruch wiatr uspokajał się, stopniowo odkrywając zwęglone ciała, które runęły bezwiednie na posadzkę. Nie poświęcił im już uwagi, uznając ten rozdział za zamknięty. Rozejrzał się jedynie dookoła, by upewnić się, że nikt inny nie próbuje go podejść. Pokusił się nawet o spojrzenie w górę, jako że chcąc nie chcąc miał do czynienia z chmarą skrzydlatych.
Zero...
No przecież wiem, mruknął marudnie w myślach, choć ten ton zapewne nie miał się odpowiednio do sytuacji. Pod wieloma względami było mu wszystko jedno. Tylko jeden aspekt szargał jego nerwy i nie dawał mu o sobie zapomnieć. Gdy Vessare dokonał już profilaktycznej oceny sytuacji, zaczął wodzić wzrokiem po sali w z grubsza innym celu – chociaż obraz momentami dwoił mu się w oczach, nie miał zamiaru odpuścić sobie znalezienia Syona, chociaż ta najbardziej znajoma sylwetka umykała jego spojrzeniu.
Gdyby coś się stało, na pewno będziesz wiedział.
Cały czas coś się dzieje.
Ściągnął brwi, mozolnie podnosząc się na równe nogi, choć ciężar własnego ciała jak na złość próbował ściągnąć go w dół. Niemniej udało mu się uzyskać względny pion. Pierwszy sukces.

MOCE:
Odnawianie kontroli emocji: 1/3.
Kontrola ognia: 2/3. Brak użycia w tej turze.
Zmiennokształtność: 2/5. Koniec mocy.
Kontrola wiatru: 2/3 – nadal tworzy ochronną barierę.

WAŻNIEJSZE PODJĘTE AKCJE:
→ Właściwie póki nikt go nie atakuje, to nie walczy, ugasił już płomienie, ale nadal osłania się kontrolą wiatru. Przy okazji rozejrzał się we wszystkie strony, łącznie z górą, by sprawdzić, czy nikt się do niego nie zbliża. Aktualnie wypatruje Syona, well. Post o niczym, ale co zrobisz, jak nie ma siły. No nic nie zrobisz.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.04.16 21:53  •  Sala Sądu - Page 6 Empty Re: Sala Sądu
Znieruchomiał, chociaż można było mieć wrażenie, że miał coś ważnego do powiedzenia. Coś, co jednak przełknął z pierwszą porcją ciepłego, śliskiego od krwi mięsa anielskiego wysłannika. Oczy co prawda zarejestrowały nagłe światło, ale całość była zamazana i zniekształcona, jakby wymalowano ją niewprawną ręką dziecka bazgrzącego po białej kartce. Zmrużył z bólu ślepia i syknął, wykrzywiając wargi zza których wychynęły czerwone kły. Nie wiedział, jak długo ten stan będzie się za nim ciągnął, choć wzrok nie był mu nigdy do przeżycia w pełni niezbędny. Bez wątpienia to ułatwienie, z którego nie rezygnował, ale odebranie go nie wywołało u Wilczura przerażenia na miarę ściągniętej w zaułek dziewicy. Wysunął tylko język i zebrał ciecz z ust, by zaraz nachylić się nad martwym ciałem archanioła i wsunąć kły w jego gardło ─ w to raczej co z niego zostało. Zacisnął szczęki, aż rysy jego twarzy wyostrzyły się, gdy kości naparły na skórę.
Anielska krew smakowała paskudnie, choć w obecnej sytuacji nie powinien był narzekać, bo nawet ona nie traciła swoich naturalnych zdolności. Gorąco wpływało mu do przełyku wraz z kawałkami wyrwanego mięsa, które wyszarpywał jak zagłodzone zwierzę puszczone wreszcie z za ciasnej klatki. Ciało pod nim, choć opuszczone przez dusze, poruszało się w rytm tych szarpnięć, aż wreszcie Wilczur wsunął drżące palce rannej ręki na materiał koszuli, jaka przykrywała skorupę, w której do niedawna chowało się całe ego heretyka i szarpnął za tkaninę, odsłaniając pierś. Na jasną skórę koloru świeżego mleka skapnęły pierwsze ciemnoczerwone krople wyciekające z rozchylonej paszczy wymordowanego. Warczał, doszukując się najkorzystniejszego miejsca. Narwane ruchy doprowadziły do pierwszego zadrapania. Paznokcie pozostawiły po sobie długie zaróżowione smugi na torsie Metatrona, nim nie pochylił karku i nie zaczął gryźć, badając ciało na tyle, by wyłapywać dogodne dla szczęk miejsca. Za takie łapał i ciągnął, wyrywając kolejne płaty skóry, następne żyłki pękające od naciągnięcia i wreszcie fragmenty tego ścierwa, które zniknąć miały w ściśniętym żołądku.
Wszystko go bolało, wiedział o tym, choć adrenalina tłumiła najgorsze objawy. Pulsowało mu jednak w głowie. Każde przechylenie jej przypominało o kawałkach szkłach wrzuconych do wnętrza czaszki, które ocierały się o siebie z piskliwym zgrzytem przy najmniejszym ruchu.
Syknął nagle, wsuwając palce w białe włosy. Opuszki zostawiły na pasmach szkarłat, gdy wyplątywał ręce spomiędzy poplątanych kołtunów, aż wreszcie przycisnął wierzch dłoni do ust. Czuł, jak wszystko co zjadł i co wypił, podeszło mu już do splotu, a teraz kierowało się szybko przez przełyk i pozostawiało kwaśny posmak na podniebieniu i języku. Przetrzymał to, zwijając opartą o ziemię rękę w pięść i przełknął powoli ślinę, upychając wszystko na dawne miejsce.
Wypita krew powinna już roznieść się po organizmie, napełnić tlenem wyczerpane komórki, pozwolić im pracować ponownie na wyższych obrotach; choć nie było mowy, aby wszystko poszło tak gładko, pierwszy zastrzyk energii był już wyczuwalny, a moc, jaka go przepełniła nienaturalnym gorącem, skumulowała się głównie wokół rany, jaką zadano mu szpikulcem. Całą resztą martwił się o wiele mniej, choć faktycznie nie dostrzegł, że lewa ręka zaczyna mu drętwieć, a paskudna obręcz po zaciskającym się artefakcie wyżarła mu dziurę do mięsa.
Szybko odszukał rękojeści wbitego miecza i dźwignął się na nogi. W lewej dłoni, której praktycznie nie czuł, trzymał berettę. Optymistycznie zakładając, że nikt po drodze nie postanowił dobić również jego, zadarł nieco głowę i mrużąc zwierzęce, nienaturalnie rozświetlone ślepia, rozejrzał się po otoczeniu, wyłapując poszczególne etapy walk. Uniósł nawet brodę, by zmierzyć wyższe sfery. Choć wzrok wciąż szwankował, inne zmysły działały na odpowiednich obrotach ─ powonienie wyłapywało kolejne fetory krwi i potu, słuch tropił najbliższe dudnienie butów o posadzkę lub uderzeń skrzydeł o powietrze. Nawet dotyk jakby się wyostrzył, pozwalając mu poznać chłód trzymanej w palcach rękojeści.
Za długo to trwało.
Wsunął zaraz palce między popękane wargi i zagwizdał, nakazując odwrót. Nie tylko odwrót. Wiedział, że wielu skieruje ku niemu spojrzenia; szczególnie ci, którzy nie znali dotychczas żadnych znaków nadawanych przez alfę DOGS, a niektórzy być może w szale gniewu lub rozżalenia po śmierci Metatrona ─ but wbił się w twarz byłego archanioła, a Growlithe splunął w bok ─ postanowi go zaatakować. Dlatego wysunął ostrze i przeciął nim jednorazowo powietrze. Nie brał się jednak za walkę w zwarciu. Podniósł ramię i wycelował w plamę, która miała więcej bieli ─ anielskie skrzydła jednak bywają zgubne ─ i wypuścił cztery naboje prosto w Zaphiela, po każdym jednym wystrzale wprowadzając poprawki co do położenia niewyraźnej plamy.

- - - - -
|| UŻYCIE MOCY:
- Umbrakineza: 3|3 (odpoczynek: 1|4);
- Pirokineza: 1|3

|| EKWIPUNEK:
- Miecz Światła.
- Beretta (naboje: 13/20)

|| PLAN WYDARZEŃ:
1. Uzupełnienie krwi w organizmie poprzez rozszarpywanie ciała Metatrona, zjadanie mięsa i picie tego cholerstwa czym wypełnione były anielskie żyły. Rozpoczęcie regeneracji ciała dzięki wampiryzmowi; moc ma działać głównie na zmęczenie oraz ranę wyrządzoną przez szpikulec. Na żadne inne, gdyż zależy mi wyłącznie na zatamowaniu obfitego krwawienia i ewentualne naprawienie szkód.
2. Wybadanie pomieszczenia za pomocą zmysłów.
3. Zagwizdanie, oznajmiające jak najszybszy odwrót.
4. Wycelowanie berettą w Zaphiela, przy czym Growlithe specjalnie celował trochę wyżej, aby przypadkiem nie urżnąć Kirina (celował mniej więcej w klatkę piersiową lub prawe skrzydło). 4 naboje.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.04.16 0:56  •  Sala Sądu - Page 6 Empty Re: Sala Sądu
Serce biło tak szybko, iż dokładnie słyszał je mimo ogólnie panującego zamieszania. Czuł rosnące zmęczenie i nie potrafił stwierdzić czym dokładnie zostało ono spowodowane - prawdopodobnie sprawcą był ogół sytuacji panującej na świętej ziemi. Wrzaski mieszały się z ciężkim zapachem krwi, palonej skóry, plaśnięciami różnych cieczy, w tym głównie tej szkarłatnej. Czasem ktoś gdzieś łupnął o podłoże czy ścianę albo padał bez życia. Serce anioła nie potrafiło wytrzymać tego chaosu. Nie dawało sobie rady z takim ogromem cierpienia.
Gorsza była tylko wszechobecna czerwień.
Ismael walczył z mdłościami i zawrotami głowy, które z każdą chwilą wzbierały na sile. Zwłaszcza, że jedno ze szkarłatnych źródełek pojawiło się na wyciągnięcie ręki. Z wyraźnie dostrzegalnym strachem patrzył na Cayenne, a przez myśli przebiegało jedno "skąd tyle krwi w jednym ciele". Wyciągnął drżące ręce do rannego anioła. Nie potrafił leczyć, a marne próby zatamowania wycieku szkarłatnej cieczy były niestety zbyt marne. Jak na złość nie zabrał żadnych roślin o właściwościach leczniczych, a i tak bez odpowiedniego przetworzenia na nic by się nie przydały. I nie byłby w stanie niczym zatrzymać krwotoku. Cienisty pająk ugryzł go zbyt głęboko, a szanse na przeżycie z każdą sekundą drastycznie spadały.
Po bladym policzku pociekła zabłąkana łza. Powoli przestawał to wszystko znosić psychicznie. Zaczął obwiniać siebie, bo przecież gdyby ich na siłę nie nawracał, to nie daliby się zaskoczyć. Gdyby ich nie złapał pnączami, to mogliby się bronić. Tym bardziej czuł się w obowiązku poszukania wszelakiej pomocy u innych skrzydlatych braci. Nawet, jeśli musiałby potem trafić do więzienia na resztę życia. Teoretycznie zdrowy rozsądek powinien nakazywać mu ucieczkę zanim ktokolwiek się zorientuje, iż stanął po stronie skazanych. Nie potrafił uciec, jeśli ktoś wymagał pomocy. Nie umiał. Sumienie zeżarłoby go do końca, razem z kośćmi.
- Nikomu nie dam przy mnie umrzeć. Zwłaszcza jemu - odpowiedział szybko, choć głos mu się załamywał. Pozbierał się w sobie i przełamał obrzydzenie do krwi. Ostrożnie wziął Cayenne na ręce i przytulił go do siebie jak cenny skarb. Skrzydła rozłożyły się na początku lekko, a później w całości. - Pomóż mi szukać, nie pamiętam kto może tutaj leczyć.
Odbił się miękko od posadzki i poleciał w stronę najbliższych aniołów. W locie otoczył siebie i rannego anioła barierą, która miała ich chronić przed ewentualnymi atakami. Materiał szaty na piersi jarzył się lekkim blaskiem wydzielanym przez schowany amulet. Krzyczał o pomoc, wołał wszelakich medyków, pytał każdego mijanego o możliwość udzielenia pomocy. Musiał znaleźć kogokolwiek. Nie byłby godny miana anioła, gdyby olał sprawę i zostawił go na pastwę losu. Nawet, jeśli pacjent zginie, to przynajmniej podczas prób znalezienia medyka, przytulony do płaczącego serca Ismaela. I płaczącego Vexa. Ze złocistych oczu co jakiś czas wypływały bezbarwne krople, których nie był w stanie powstrzymać. Czuł się bezsilny, beznadziejny i kompletnie do dupy. Ale nie mógł się poddać póki Cayenne oddychał.

***
Wydarzenia:
Isma wziął Cayenne na ręce, przytulił do siebie i czym prędzej poleciał na poszukiwania medyka. Drze się, pyta mijanych o pomoc. Otoczył siebie i rannego barierą, która zniknie, gdy tylko natknie się na kogoś, kto będzie w stanie uleczyć anioła. Tego drugiego, towarzysza Cay, poprosił o pomoc w poszukiwaniach i w razie co skieruje się do niego, jeśli sam nikogo nie znajdzie. Priorytet: przeżycie Cayenne, nawet, jakby sam miał oberwać.

Moce:
Bariera ochronna z amuletu - 1/3
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Sala Sądu - Page 6 Empty Re: Sala Sądu
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Eden :: Góra Babel :: Katedra

Strona 6 z 15 Previous  1 ... 5, 6, 7 ... 10 ... 15  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach