Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 14 z 18 Previous  1 ... 8 ... 13, 14, 15, 16, 17, 18  Next

Go down

Pisanie 17.04.18 0:50  •  Opuszczony Obóz - Page 14 Empty Re: Opuszczony Obóz
- Czysto.
Reb powinna nauczyć się dokładniej formułować pytania, a raczej lepiej dobierać je do informacji, które chciała uzyskać. No dobra, miały niby zbadać co to za koleś siedzi w krzakach i jakie ma zamiary, ale anielicy w tym momencie zależało na zdobyciu nieco innej wiedzy. Nie na rękę był jej fakt, że to Ratlerka prowadziła, jednak z perspektywy planu było to rzecz jasna rozsądniejsze wyjście. Tyle że przez to nie widziała nic a nic! A musiała, koniecznie musiała przekonać się, czy ów głos ledwie docierający jej uszu był rzeczywiście znajomy, czy też zaczynała już mieć omamy i paranoję. Historia tego, jak w ogóle została stróżem żyrafiego wymordowanego była mocno skomplikowana, zawierała dużo odmów, przekleństw, wyzwisk i nawet rękoczynów, jednak ostatecznie albinoska przyjęła robotę, której mało który anioł się podejmował. Zwyczajowo skrzydlatych opiekunów przydzielano tylko ludziom, chyba że akurat komuś wyjątkowo zależało. A czasami także wtedy, kiedy było się winnym ogromną przysługę komuś, kto akurat wpadł na taki, a nie inny pomysł. Zobowiązanie było zbyt silne, by można było się z niego wymigać, tak więc utknęła z niezbyt przyjemną i trudną robotą. Dużo na nią narzekała, ale koniec końców zdołała się przyzwyczaić i nawet to polubić.
Do momentu, w którym podopieczny zniknął jak sen złoty. Kusiło, żeby sprawę olać i iść dalej w swoją stronę, jednak sumienie nieustannie podszczypywało i przypominało o sobie w sposób tak irytujący, że nie sposób było go zagłuszyć.
Ruszyła za She, nie czując się w obowiązku powstrzymywać jej przed tym dość ryzykownym posunięciem. Anielicy było ono na rękę, bo była gotowa na yolo wyskoczyć z ukrycia i na własne oczy wreszcie przekonać się, kto obrał stary obóz za swoją obecną siedzibę. A im dłużej nieznajomy mówił, im więcej niewyraźnych dźwięków docierało uszu Zimmermann, tym bardziej ją świerzbiło. Wzięła jednak głęboki wdech dla uspokojenia, pomna tego, że wciąż może się mylić i niezidentyfikowany osobnik może stanowić zagrożenie.
W sumie, jeśli się nie myliła, mógł stanowić jeszcze większe.
Młodsza dziewczyna wychynęła zza ruin, a wiekowa skrzydlata zaraz za nią, omal nie wpadając na swoją towarzyszkę. Stąd też gdy tamta się zachwiała, albinoska bez namysłu złapała czarnowłosą za łokieć, obawiając się, czy nie zaliczy spektakularnej wywrotki. Jeśli chodzi o konspirację, i tak były już całkowicie spalone. To jednak nie wydawało się Rebece ważne. Ani fakt, że teraz były widoczne z daleka, ani to, że idealnie odsłaniały się na wszelkie ataki. Stanęła nieruchomo jak kolumna, wpatrzona w jeden punkt w nie tak wcale dalekiej odległości, wręcz lekko wytrzeszczając oczy. Z twarzy zniknęły wszelkie emocje, pozostawiwszy ze wszystkiego tylko cień zaskoczenia.
Wedle wszystkiego, co pamiętała, jednak słuch jej nie omylił.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.04.18 21:53  •  Opuszczony Obóz - Page 14 Empty Re: Opuszczony Obóz
Ciężki ogon śmigał w powietrzu, momentami zaczepiał o sypki grunt i wzbijał do góry dymek kurzu. Wyprostowany sięgał od stojącej sylwetki ku ziemi, ale teraz, gdy wymordowany wił się przy ziemi drapiąc każdy kawałek kamienia długi, dodatkowy członek jego ludzkiego ciała działał jak gruby bicz, za każdym razem pozostawiał na ziemi ślad zetknięcia.
Ciepła krew ściekała po ramieniu Vincenta kiedy wgryzał się we własne ciało. Ostre, ukruszone zęby szarpały rękę, która jak coś całkowicie obcego ulegała tym zabawom. Mięśnie drgały, a palce zaczynały żyć własnym życiem, jakby tylko one pamiętały, że pożeranie samego siebie nie jest najlepszym pomysłem. Nie było jednak nic innego, na czym poirytowany poziom E mógłby się skupić.
Momentami wstrzymywał się i zlizywał czerwoną ciesz z powierzchni skóry jakby badał jej smak. Obwąchiwał i rozglądał się na boki, wyraźnie zaniepokojony czymś, co pozostawało poza obszarem jego wizji. Źrenice zmniejszyły się niemal do zera, wąskie szparki prawie w całości ustąpiły złotym tęczówkom, działał teraz polegając na innych zmysłach, a nie na tym mylącym spojrzeniu człowieka. Szmery trawy poruszanej wiatrem, uciekający gdzieś w oddali gryzoń, urywane oddechy i ciepło obcych ciał, które instynktownie, jak łowca wyczuwał.
Opuścił rękę i oparł się na pięściach. Kilka ugryzień na ręce otoczyło się opuchlizną, ale nie przeszkadzało mu to najwyraźniej w poruszaniu się. Nawet jako bardzo dziwaczna hybryda człowieka i żyrafy poruszał się na dwóch kończynach, a to głód jakiegoś mięsożercy kazał mu polować, dogonić cel i wbić kły w jego miękką szyję. Zabić. Zjeść.
Przede wszystkim zjeść.
Rozchylił usta i oblizał wargi z krwi. Z kącika ust ciekła mu ślina kiedy bezbłędnie skierował się za wonią ofiary. Nie łączył faktów tak jak człowiek, głosy były dla niego odległym wspomnieniem, ale to oczywiste ślady głupiutkiego zwierzęcia go do siebie przyciągały. Widział ruch, ale nie widział ludzi w tym, co ukrywało się przed nim między ruinami.
Zamachnął potężnie ogonem i uderzył we fragment fundamentu rzucając się jednocześnie do przodu. W stronę kobiet, które być może widziały w nim tego, kogo on sam w sobie nie widział.

Szał: 2/2
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.06.18 16:22  •  Opuszczony Obóz - Page 14 Empty Re: Opuszczony Obóz
Do wychynięcia zza osłaniających je ruin zbierały się dość długo, a kiedy już dokonały tego ryzykownego posunięcia, konieczny był natychmiastowy odwrót. Problem polegał na tym, że umysł Rebeki wydawał się wykonywać właśnie twardy reset, kiedy uporczywie próbowała dojść do ładu z obrazem odbieranym przez oczy. Byłaby się pewnie nie ruszyła z miejsca, gdyby nie fakt, że nadal trzymała za łokieć tracącą równowagę wymordowaną. Nagłe szarpnięcie ciężarem ciała upadającej dziewczyny otrzeźwiło albinoskę  na tyle, by pchnąć koleżankę z powrotem za kruszejący mur. Konstrukcję utrzymywał w całości już chyba tylko pożółkły mech, jednak dostatecznie spełniała się jako kryjówka przed wzrokiem Dobermana. Tak, teraz już nie miała wątpliwości, na kogo trafiły i stąd też właśnie nie walczyła z odruchem umknięcia do najbliższej kryjówki.
- Kurwa jego mać - syknęła wściekle. Jeśli ten pieprzony wariat znów przeżywał jeden ze swoich och-jakże-wspaniałych ataków szału, to miały razem z She lekko przegwizdane. A raczej bardzo, szczególnie od momentu w którym zdradziły swoje położenie i do tego podeszły za blisko. Zimmermann już nie raz otrzymała spektakularny pokaz tego, co jej podopieczny potrafił nawyczyniać pod wpływem opętańczych działań wirusa, z czego ostatnim jego widowiskowym wyczynem było wyrwanie wnętrzności prosto z Bogu ducha winnej Matyldy. Gdyby wtedy ofiarą stała się mniej, hm, obszerna osoba, pewnie doszłoby do straty kilku ważnych organów i natychmiastowego zgonu. Tylko tusza ocaliła utalentowaną kucharkę, co zdecydowanie przydaje nowego znaczenia hasłu "Chudych ludzi łatwiej porwać, zjedz ciastko".
Popchnęła Ratlerkę dalej, zmuszając ją do pozostawania z tyłu. Najlepiej, żeby w ogóle cofnęła się gdzieś w bezpieczne miejsce, korzystając z tego, że anielica znajdowała się pierwsza na linii ognia. Może to całe szaleństwo skończy się lada moment, a może nie - nie wolno im było zakładać optymistycznej wersji wydarzeń, bo właśnie takie pozytywne myślenie zazwyczaj wpędzało naiwniaków prosto do grobu. Ha, żeby grobu! Prędzej do żołądka rozszalałego drapieżnika, któremu było wszystko jedno, jakie mięso pcha do gęby.

fragment pierwszej wersji posta dla potomnych, czyli Lil też wali literówki:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.06.18 20:12  •  Opuszczony Obóz - Page 14 Empty Re: Opuszczony Obóz
Opadł ciężko na fragment kamiennej ruiny. Wbił w skraj omszałego fundamentu naprężone do granic możliwości palce. Skóra pobielała pod naciskiem, cała krew uciekła wyżej, najpewniej do jego pochłoniętej szałem głowy. Zarył stopami na pochyłej powierzchni jak tir w błocie, ale ogon sprawdzał się idealnie w roli przeciwwagi. Nie przewrócił się, nie stracił równowagi nawet na krótki moment. Ciało wychyliło się do przodu i znowu mógł szykować się do kolejnego skoku.
Był gotowy to zrobić, gdyby nie nagła myśl, że to przecież idiotyczny pomysł. Tak jak większość, na które wpadał przez ostatnie kilka dni. W zamroczonym umyśle pojawiały się idee, jakich nie był w stanie spełnić.
 Wróć do kryjówki. Mówiły myśli. Tyle, że ja nie znam żadnej kryjówki. Poprawiał drugi głos w głowie, ale mógł przysiąc, że tak samo pierwszy jak i drugi należały do niego. Kłócił się więc sam ze sobą z każdą taką sprzeczką pogrążając bardziej w potrzebie uspokojenia niepewności. Teraz również zadrżał i zaczął głęboko oddychać odzyskując sprawność myślenia. Natychmiast wstał z przechylenia i wyprostował się jak cywilizowany człowiek. Kiedy nie syczał i nie warczał na wszystko, co dało się przerobić na pożywienie wyglądał nawet znośnie. Lekki zarost pokrywał część paskudnie poparzonej twarzy, a gdyby nie tak rozległe obrażenia, dałoby się go zakwalifikować do grona całkiem przystojnych osobników. Nawet ogon nie odbierał mu tej rzadkiej, zagranicznej urody. Ciemne włosy i karnacja mogły przywodzić na myśl azjatyckie geny, ale sama budowa ciała, potężny wzrost, kształt szczęki czy szerokie, głęboko osadzone oczy wskazywały na egzotyczne korzenie.
 Egzotyczne, bo kto pamiętał w ogóle, że istniał kiedyś taki kraj jak Francja?
 — Wynoście się stąd, dzieciaki — ostrzegł poważnie. Jego twarz pokrywały cienie doświadczenia. Tak bardzo różne od wykrzywionego młodzieńczo ryja, jaki prezentował przez ostatnie lata swojego życia.
Odsunął się na kilka kroków kręcąc ustani z niezadowoleniem. Czuł na wargach krew, jej żelazisty posmak przeszkadzał mu kiedy mówił. Ślina śmierdziała i przełykał ją z niesmakiem. W końcu spojrzał też na rękę, na której z jakiegoś powodu pojawił się wyrazisty ból.
 — Na niedopieczone bagietki, upierdoliłem sam siebie — oznajmił ze szczerym zafascynowaniem ułomnością własnego organizmu. W przedramieniu odznaczały się wyraźnie ślady zębów, które paliły diabelsko, ale krwawiły raczej oszczędnie. — To ciało jest chore.
 Westchnął, ale nie zamierzał więcej zaprzątać głowy dzieciakom, które przypadkowo znalazł tutaj, w ruinach na Desperacji. Nadal nie odnalazł samego siebie, więc przejmowanie się innymi nie wchodziło w grę. Dał im jasno do zrozumienia, że jest groźny, niezależnie od siebie może zrobić komuś krzywdę. Nawet jeśli wychodziło na to, że w pierwszej kolejności zawsze to sobie zrobić coś idiotycznego.
 Syknął z bólu po przetarciu rany skrajem brudnej, żółtej chusty z małym obrazkiem dobermana i odszedł w przeciwnym kierunku.

z/t

Do She:
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.10.18 2:01  •  Opuszczony Obóz - Page 14 Empty Re: Opuszczony Obóz
Punktualność. Yury nie słynął z takowej, mimo iż od czasu do czasu zerkał na ledwo trzymający się na nadgarstku zegarek, który już dawno zaprzestał swojego działania, ale dziś był na miejscu wcześniej, dużo wcześniej, niż powinien. Otóż nie mógł zasnąć. Nie pozwalały mu w tym ani duszności, ani napady suchego, gruźliczego kaszlu. Nadal przyciskał do ust kawałek szmaty, która w miarę dobrze spełniała się w roli chusteczki. Niemal jej cała powierzchnia była poplamiona krwią. Nie dość, że takowa ciekła mu z nosa jak z kranu, to jeszcze z ust, gdy akurat miał napady kaszlu. Nie pojmował co działo się z jego organizmem, ale cokolwiek to było - maczał w tym paluchy ten przeklęty aptekarz, po którym słuch zaginął. Biomech nie miał pojęcia, gdzie ta łajza się podziewa, ale gdziekolwiek się zaszyła, znajdzie ją, chociażby miała być to ostatnia rzecz jaką dokona w swoim parszywym życiu. Jeśli dokona. Jeśli pozwoli mu na to z dnia na dzień pogarszający się stan zdrowia. Nawet on – skonstruowany z prostego toku myśli i ograniczonej wiedzy medycznej –  zdawał sobie sprawę, że to co uważał za zwykłe przeziębienie, wcale takowym nie było. Cierpiał. I nawet jego częściowa odporność na ból nie przynosiła mu ukojenia. Uświadamiał sobie to za każdym razem, gdy chociażby przełykał ślinę. Pieczenie w gardle nasilało się coraz bardziej, ba, nawet nie miał ochoty na papierosa, a to już w ogóle powinno zaliczać się pod kategorię kryzysu egzystencjalnego. Niby miał ochotę zapalić, ale gdy już ujmował w dłoń paczek fajek, takowa znikała i odkładał ją na swoje miejsce. Ostatnią fajkę w ustach miał na zebraniu. Od tamtego czasu każde zaciągnięcie słono go kosztowało. Jakby ktoś rzucił na niego klątwę. Łzawiły mu oczu, a dym go dusił. Był pewny, że umiera. Ot, tak po prostu umiera, powoli żegna się ze światem. Trucizna, która dostała się do jego krwiobiegu, wysysała z niego życie. Żarła go kawałek po kawałku. Czuł to w obolałych kościach, nadmiernej potliwości i przez kołaczące w piersi serce. Nawet teraz było mu słabo i nie mógł zrzucić obarczyć za to winą słońce, bo ono dopiero budziło się do życia. Usadowił tyłek na murku i czekał, aż w zasięgu wzroku pojawi się znajoma sylwetka. Oczekiwanie nie utrwało długo. Tyrell najwyraźniej też nie miał zamiaru siedzieć bezczynnie na Smoczej i wylegiwać się jak najdłużej w łóżku, chociaż słyszał, że z powodu instalacji elektrycznej rzadko w niej przebywał.
  — Wyspany? — zapytał, ale okropna - jeszcze takiej nie miał - chrypa zniekształciła wypowiedziane słowo. On nie był wyspany, czego dowodem było zaczerwienione oko, wory pod nim i szereg innych rzeczy, ale teraz to nie było aż takie ważne. Pierwszy raz od dawna myślał… przyszłościowo, chociaż akurat w jego wypadku ograniczało się do kilka godzin wprzód. Czy właśnie tak zachowują się ludzie w ostatnich dniach/tygodniach/miesiącach życia? — No to co? Masz pomysł, gdzie zerknąć najpierw? W niewielkiej odległości od naszej lokacji znajduje się opuszczony obóz. Możemy spróbować tam.
  Nie czekał aż padnie odpowiedź. Ruszył ścieżką w dół, byle jak najbardziej oddalić się od lęgowiska Smoków, gdyż w obrębie jej terenu istniała spora szansa, że ktoś ich podsłucha, a biomech dziś bardziej niż zwykle, nie chciał być podsłuchany. Nie po to wyciągnął Tyrella spod opieki Pradawnego, by teraz zaprzepaścić taką okazję. Szansę jedną na milion.
  Zatrzymał się dopiero wtedy, kiedy Smocza Góra zniknęła im z oczu, a trochę to potrwała; była najokazalszym budynkiem w tej okolicy i  górowała na nimi Zanim na ustach powstało jakiekolwiek słowa (póki co wydobywało się z nich dyszenie), spojrzenie Wiecznego sunęło po najbliższej okolicy. Zbadał ją nim uważnie - od deski do deski, ale nie spoczęło dłużej na żadnym elemencie krajobrazu. Okolica świeciła pustkami. Odetchnął. Nie potrzebował świadków swojego upadku.
  — Nie po to zabrałem cię ze sobą, byś umilał mi czas podczas poszukiwań sztućców i podsuwał pomysły, gdzie je nabyć  — przyznał słowem wstępu, snując zdezelowanym okiem po sylwetce swojego towarzysza w postaci milczącego anioła. Na jego ustach mimowolnie ukształtował się kącikowy uśmiech, gdy nie dostrzegł w mimice jego twarzy nic, oprócz czegoś na wzór znudzenia, a mimo to zajrzał mu wprost w niebieskie ślepia i przystanął, wykładając dłonie z kieszeni.  — Mam wrażenie, że powoli się kończę, Tyrell i potrzebuję twojej pomocy, ale najpierw powiedz mi, jak zapatrujesz się  na zachowanie tego wszystkiego co ci powiem w sekrecie? Wiesz, tajemnica lekarska i tak dalej. W moich stronach raczej miała się dobrze, a w twoich? — podsunął. Nie miał zamiaru wyjawić mu swojego sekretu dopóty, dopóki nie zapewni go, że ta sprawa pozostanie między ich dwójką i nie zawędruje do uszu osób trzecich. Wątpił, by akurat ten anioł posiadał niewyparzony język, ale wolał się co do tego stanu rzeczy upewnić. Im mniej osób było wtajemniczonych w tę sprawę, tym lepiej, a oprócz ich dwójki i szarlatana nikt nie miał prawa o tym wiedzieć. Inaczej termin tajemnica straciłby datę przydatności.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.11.18 21:14  •  Opuszczony Obóz - Page 14 Empty Re: Opuszczony Obóz
Już na tle powoli wschodzącego słońca, postać Tyrella wydawała się smukła i zmęczona. Gdyby nie rozczochrane włosy, które w swoim niechlujnym wyglądzie były niemal wizytówką anioła, Yury mógłby być pewny, że to błąkająca się nocna zjawa nie potrafi odnaleźć drogi powrotnej do zaświatów, z której została brutalnie wyrwana.
  Chłopak — jak na co dzień — miał na sobie ciemną, ciepłą, czarną bluzę, której kaptur był obszyty skołtunionym włosiem. Na ramionach spoczywał plecak, pod którym przewiązany był jakiś ciemny materiał; poruszał się wraz z pewnymi krokami wyglądającego młodzieńca. Pogoda wydawała się stabilna — jakby nie miała dzisiaj w planach owiewać desperatów mroźnym deszczem. Pomimo iż zacinał chłodny wiatr, to złocista poświata słońca rysowała się już za górami otaczającymi ich kamienny przybytek.
  Anioł zatrzymał się kilka metrów przed Wiecznym. Wydawać się mogło, że jego beznamiętny, oschły wzrok wychwycił wcześniej przyciskaną do nosa szmatę; tęczówki pomimo swojego matowego odcienia wydawały się błyskać jakąś niezidentyfikowaną podejrzliwością.
  — Niekoniecznie — odpowiedział ostrożnie wychwytując potężną chrypę w głosie mężczyzny. Skóra przy oczach nieco się napięła. Pomimo iż nieruchoma mimika nie ukazywała zainteresowania, gdzieś podświadomie poczuł potrzebę przyglądnięcia mu się — to tez uczynił. Przekrzywił głowę i spoglądnął na niego pod odpowiednim kątem. Szybko jednak padło kolejne zdanie, więc poprawił tylko ramiona swojego plecaka. —  Czemu nie? Prowadź.
  Protekcjonalny ton chłopaka nie pasował do jego chłopięcego wyglądu — tacy z pewnością wyglądaliby lepiej z uśmiechem rozciągającym wargi, albo przynajmniej zżyciem błądzącym w jasnych tęczówkach oczu. Kiedy patrzało się w jego, widziało się tylko dziurę, ciemną i czarną jak otchłań — nie była nakreślona złymi drogowskazami, mówiącymi: ‘Nie wchodzić!’, tam widniały tabliczki określone znakami zapytania. Nikt nie wiedział co czaiło się w tych głębinach. I nikt najpewniej nigdy się nie dowie.
  Jasne spojrzenie od razu skierowało się w kierunku drogi, którą ruszył Wieczny. Podkreślone cieniami spojrzenie idealnie wpasowywało się w klimat ich wędrówki. Razem wyglądali wystarczająco żałośnie. Jak dwa trupy, które są pewne, że ich niesprawne stopy przeniosą zmizerniałe ciała jeszcze kilkadziesiąt kilometrów w głąb ziemi.
  Milczeli. Odcinek, który przemierzali wydawał się znacznie krótszy niż podejrzewał. Jego bezuczuciowe ślepia wpatrywały się w suchy wyschnięty krajobraz; poprawił bluzę przy szyi, dopinając zamek do samej góry. Było chłodno; zimno odbiło się na jego nosie i policzkach. Wydawać się mogło, że dobrze było im swoim towarzystwie. W ciszy mówili więcej niż słowami, a ich rozmowy mogły w tej chwili uśpić najczujniejszego agenta FBI.
  Kiedy usłyszał trzask nadepniętej gałązki zatrzymał się, a jego wzrok szybko skrzyżował się z Yurym; bruzda na czole lekko się pogłębiła, jakby chłopak miał zaraz zapytać czemu stoją, ale po co, skoro mógł pokazać to nieco skonsternowanym spojrzeniem.
  „Nie po to zabrałem cię ze sobą, byś umilał mi czas podczas poszukiwań sztućców i podsuwał pomysły, gdzie je nabyć.”
  Chłopak obrócił się odrobinę w jego stronę, nadal nie rozumiejąc. Wyczekiwał jakiś wyjaśnień, a te w jednej chwili spadły na niego jak grom z jasnego nieba. Patrzał na mężczyznę, który błądził wzorkiem po krajobrazie, jakby próbował ukryć to co czaiło się w jego niebieskim oku — niepotrzebnie. Wszelkie spięcia mięśni, strach, a nawet zagubienie, jakie mógł odczuwać strojący przed nim smok były dla niego całkowicie obce — dokładnie tak jakby wpatrywał się w nieruchomy obraz, który nienakreślony jest żadną barwą.
  — Jeśli chcesz aby te słowa zostały między nami, tak się stanie — wypowiedział spokojnym tonem wciąż na niego patrząc. Wydawać się mogło, że wypowiedziane z trudem zdanie przez Wiecznego — jego chrypa wydawała się być tak niska, że prawie zniekształcała słowa — nie ruszyło Tyrella. To tak jakby powiedział mu przed sekundą, że zaraz powinni skręcić na wschód, jeśli chcą zdążyć przed deszczem. —  Jesteś pewien, że jestem odpowiednią osobą do tej rozmowy?
  Nie dało się ukryć, że chłopak nieco się rozluźnił. I choć poczuł dziwny impuls chęci zagłębienia się w tą informacje, jego ciało trwało jak zaklęty posąg, który tylko zawadza drogę. Niebieski wzrok błądził po twarzy biomecha, jakby próbował rozszyfrować wieść jaką miał mu zaraz przekazać; próbował — pragnął umieć czytać te zaklęte impulsy nerwowe z taką łatwością jaką robili to inni ludzie. W tym momencie był dla niego niesamowicie interesującym obiektem, z którego nie spuszczał wzroku ani na jedną chwilę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.11.18 0:59  •  Opuszczony Obóz - Page 14 Empty Re: Opuszczony Obóz
W innych okolicznościach upośledzona ekspresyjność Tyrella zadziałaby destrukcyjnie na jego naprężone nerwy, ale w obecnej sytuacji i kondycji fizycznej nie miał siły eksponować agresji. Zresztą mniej więcej zdawał sobie sprawę, że ten przedstawiciel swojej rasy był najprawdziwszym skąpiradłem pod emocjonalnym względem i dlatego zaprosił go do wspólnego rendez-vous po zdeprawowanym świecie. Uczynił to celowo i z premedytacją. Po prostu potrzebował kogoś takiego jak on - kogoś opanowanego, kogoś kto nie spojrzy na niego jak na skończonego kretyna, albo - co gorsza - posłuży się spojrzeniem przepełnionym litością, chociaż takowego najmniej się spodziewał; na szczęście nie towarzyszyła zbyt często Desperatom. I dlatego Yury odnalazł się na tych skażonych nieszczęściami terenach lepiej, niżeli z początku przypuszczał, bo w końcu nawykł do wygodnego życia w mieście. Myślał, że będzie za nim tęsknił, ale (ZEMSTA) życie tutaj dokarmiło jego niszczące skłonności i jednocześnie napełniało satysfakcje, a samo to, że jego głos sumienia przestał się odzywać jedynie to potwierdzał. Desperacja stała się jego domem, a Smocza Góra azylem.
  Zastanowił się przez chwilę, czy powinien mu udzielić reprymendy, gdyż nie takiej odpowiedzi się spodziewał, oj nie. Sądził, że skrzydlaty będzie bardziej... bezwzględny, roszczeniowy i mniej chętny do współpracy, z której nie mógł czerpać żadnych korzyść. Przywykł, że wszystko miało swoją cenę, a milczenie nie stanowiło żadnego wyjątku od tej reguły, stad też spodziewał się, a nawet oczekiwał, że anioł wysunie swoje żądania. Powie mu Nie ma sprawy, Yury. Co możesz zaoferować mi w zamian? albo Jasne, ale domagam się godziwego wynagrodzenia, a tu taka... niespodzianka.
  Shane niczego cię nie nauczył? Desperacja nie zabiła w tobie anielskość?, chciał zapytać, ale w ostateczności zrezygnował. Jego dusza materialisty nie miała się zbyt dobrze. Nie mógł tracić czasu na negocjacje. Zegar tykał – tik, tik. Miał go coraz mniej. Czuł to każdą porą ciała, każdą jego tkanką, komórką, żyłami i skażoną krwią.
Na jego spierzchniętych, bladych wargach ułożyły się inne słowa.
  — Nie, to strzał w dziesiątkę i zaraz przekonasz się dlaczego. — Na wargi biomecha zbłąkał się uśmiech, jednakże takowy nie wyrażał zadowolenia; nie sięgnął popsutego przez zaćmę oka, które widziało coraz mniej. Wrak człowieka – krótki i treściwy opis jego wizualnej prezentacji.
  Przystał i rozejrzał się za siebie, ale jego nie najgorszy słuch nie uchwycił żadnego podejrzanego dźwięku w charakterze tych zdradzających obecność kogoś niepowołanego w ich najbliższej okolicy. W tym momencie najbardziej obawiał się czujek Pradawnego w postaci dziesięciu cichociemnych, którzy – jak kameleony potrafili wtopić się w krajobraz i pozostać w ukryciu na okres wielu godzin. Godna do pozazdroszczenia umiejętności. Biomech nie miał tkwić w bezruchu więcej niż minutę.
  — Ponad miesiąc temu podły szarlatan zaaplikował mi do żyły jakieś kurewstwo i od tamtej pory mój układ opornościowy to jakaś pieprzona równia pochyła z ujemny wskaźnikiem— powiedział, ale nie miał pojęcia, czy jego słowa dotarły do uszu Tyrella w zrozumiałej formie, bo z każdym kolejnym chrypa coraz bardziej dawała o sobie znać,  stopniowo przejmując kontrolę nad obolałym gardłem. Splunął pod buta, mając wrażenie, że jego struny głosowe w każdej chwili mogą odmówić mu posłuszeństwa, przez co przetwarzany przez nie dźwięk, zmieni się w niezrozumiałych bełkot. Musiał z nich skorzystać, póki miał ku temu odpowiednie predyspozycje. Chcąc sobie to ułatwić, jedna z jego dłoni zakleszczyła się na drobnym ramieniu anioła. Przysunął go ku sobie, jak mebel, który nie stał tam, gdzie powinien, po czym, nachylając się nad jej uchem, odparł: —  W każdym razie chrzani mi się zdrowie. Kurwa, co ja mówię. Pieprzy się jak dziwka w burdelu. Z początku podejrzewałem, że to przeziębnie czy coś w tym stylu, ale chyba jednak nie. Patrz. — Podsunął mu pod nos zakrwawiony kawałek materiału w celu zademonstrowania mu swoich obaw w bardziej obrazowy sposób. — I jest coraz gorzej. Uwierzysz, że nawet nie mogę zapalić? Rzygać mi się chcę, gdy wkładam do ust papierosa, a ja… — (Czy ty, poza dzisiejszym dniem, widziałeś mnie bez nikotyny w ustach?) Miał taką ochotę, by zapalić! — … bez fajek nie mogę żyć, sam rozumiesz. Gorzej być nie może, dlatego potrzebuję twojej pomocy.
  Odsunąwszy się od niego kilka kroków, oddał mu wcześniej brutalnie naruszoną przestrzeń osobistą. Nawet jeśli dotyk jego palców był zbyt napastliwy, a na powierzchni skóry anioła pozostała po nich pamiątka w postaci siniaka, to chciał mu tym samym przekazać, że nie miał w stosunku do niego złych zamiaru. Otóż chciał mieć pewność, że chłopak zrozumie go za pierwszym razem, bo pewność, że będzie zdolny do potworzenia tak samo długiej sekwencji słów poddawał w wątpliwości.
  Splunął kolejny raz, po czym wyprzedził Tyrella. Nie zapomniał o jednym z celów (ponoć pierwotnym) ich wędrówki. Rozejrzał się dookoła i nie miał wątpliwości, że określenie obóz było sporym nadużyciem, a opuszczony małym niedomówieniem, chociaż i tak był pod wrażeniem, że uchwały się dwa namioty i kilka porozrzucanych dookoła, popsutych przedmiotów.
  Skonfrontował but z dziurawym rondlem. Zabrzęczała mu w uszach, ale nie przyjął się tym. Przykucnął (trochę dlatego, że potrzebował odpoczynku) i przyjrzał się garnkowi. Nie miał żadnych wątpliwości, że nie nadawał się już do niczego, chociaż istniała całkiem spore prawdopodobieństwo że gdyby Cedna nadal była wśród nich, potrafiłaby skonstruować z niego coś pożytecznego. Bez niej wszystko wydawało się takie... nudne, po prostu szare, bure i ponury. Obiecał sobie, że jeśli Tyrell pozostawi go na nogi, to ją odnajdzie. Jeśli…
   … a co jeśli nawet on nie będzie w stanie naprawić twojego zepsucia, Yury?
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.11.18 1:03  •  Opuszczony Obóz - Page 14 Empty Re: Opuszczony Obóz
Kiedy tylko Wieczny zrobił krok w jego stronę, mętne spojrzenie zlustrowało sylwetkę mężczyzny. Sora stał jak rzeźba. Wschodzące słońce uniosło się odrobinę na niebieskie niebo chowając się za ostrymi krawędziami gór pozostawiając na sklepieniu jedynie delikatną żółtawą poświatę. Trudno było odgadnąć co kryło się w tym tępym spojrzeniu, które nie reprezentowało sobą nic poza nieznanym — nieco zbyt przerażającym, jak na tak drobną i kruchą istotę.
  Kiedy ciężka dłoń biomecha opadła na jego ramię, to ugięło się wyczuwalnie pod narastającym ciężarem — był to machinalny odruch jego organizmu. Nigdy nie przepadał za dotykiem, dlatego unikał go w każdym możliwym calu. Teraz nie zamierzał robić wyjątków — był jednak spokojny. Jego mięśnie spięły się odrobinę, co Wieczny mógł wyraźnie poczuć pod palcami, które zaciskały chuderlawe ciało anioła. Wysłuchiwał ciemnowłosego z uwagą, której mógł pozazdrościć mu każdy Desperat objęty szaleństwem i furią — w tym obliczu był oazą spokoju, przystanią, która nie odstraszała swoim bezuczuciowym traktowaniem. O dziwo. Jak to robił? Od zawsze mogła być to zasługa jego anielskiej rasy, która gdzieś we wnętrzu tej wytatuowanej skóry, skapana pod nieumiejętnością odczytywania intencji, nierozumieniem żartów wciąż była dobra i jak magnes przyciągała ku sobie wszystko i wszystkich w dość irracjonalny sposób. Ale jednak.
  „Ponad miesiąc temu podły szarlatan zaaplikował mi do żyły jakieś kurewstwo i od tamtej pory mój układ opornościowy to jakaś pieprzona równia pochyła z ujemny wskaźnikiem.”
  Nie skomentował. Jedno spokojne mrugnięcie ślepi mogło oznaczać zrozumienie, ale kto go wiedział? Z tą nieskalaną twarzą wyglądał jakby oczekiwał jakiejś kontynuacji tej opowieści — i w sumie się jej doczekał. Ze skupieniem spoglądnął na szmatę pokrytą szkarłatnymi plamami - tą, którą zauważył z odległości. Jego mózg wydawał się przetwarzać pozyskane informacje z taką dokładnością, że wszelkie przewody składające się na jego mózg z pewnością zaczęły się topić i zalewać główny ośrodek kontroli — gdyby tylko był robotem, a różniło go od tej kupy żelastwa tylko ludzka obudowa.
  Podniósł łeb w momencie kiedy Wieczny wycofał się. Jego ciężkie buty zaszurały o nierówne podłoże; wciąż skaliste i łyse, pokryte tylko niewielkimi kępkami roślinności, tak suchymi, że byle stara kartka papieru nie mogła się z nimi równać. Bezbarwna twarz w jaką patrzał nie przypominała tą należącą do człowieka. Wszelkie zdrowe nasycenie jakie odzwierciedlała ludzka skóra było poskromione przez szarości — wielkie i mroczne, czarne jak noc. Rozrastały w okolicach kości policzkowych i oczu tworząc upiorny, Halloweenowy makijaż.
  Oziębły wzrok chłopaka podążył za mężczyzną. Ruszył z miejsca w momencie gdy ten przykucnął przy garnku. Kiedy kroczył ku jego zgarbionej sylwetce, ostrożnie rozejrzał się wokoło. Zdezelowana okolica mogła być jedną z miejsc, w których znaleźliby odpowiedzi na wcześniej nurtujące ich pytania. Teraz jednak rozkwitły nowe, takie które sam nie potrafił nawet odpowiednio nazwać. Czy to co usłyszał wywołało w nim jakiekolwiek współczucie? Czy ten dziwny chłód jaki przeszył mu palce przeradzając się w delikatne mrowienie mogło być oznaką niepewności? Gdyby tylko był istotą ludzką z pewnością potrafiłby odpowiedzieć sobie na te pytania.
  — Chcesz mojej pomocy w ocenie twojego stanu — odpowiedział za niego. Głos jaki wydobył się w tym ledwie budzącym się do życia dniu był beznamiętny, ale również dziwnie kojący.  
  Zadałby mu pytanie czemu nie zgłosił się do niego wcześniej, ale typ taki jak on nie mógł na to wpaść — był pewny, że poradzi sobie z problemem sam, ale Desperacja — świat, w którym przyszło im żyć nie był przychylny nikomu. Tym bardziej nie słabym jednostkom ludzkim.
  — Ufałeś mu?
  Tyrell zatrzymał się za jego plecami spoglądając biomechowi w kark, jak zwierzę które mogłoby w każdej chwili rozszarpać miękkie struktury i kości. Przetoczył wzrok w bok prosto na rozstawione namioty, zmrużył odrobinę oczy — wydawało mu się, że dostrzegł jakiś błysk pod rozszarpanymi materiałami.
  — Nie mam przy sobie zbyt wiele sprzętu, ale jeśli ci na tym zależy — zbadam cię.
  Gdyby ktoś nie znał Tyrella uznałby tę odpowiedź za nieuprzejmą i rzuconą nieco na ‘odczepnego’, ale z jego punktu widzenia była najzwyklejszą odpowiedzią na jaką było go teraz stać. Taka, która wypływała z jego wewnętrznej chęci i… zaciekawienia?
  — Mamy sporo czasu na poszukiwania. Chodź.
  Nie czekał w sumie na jego odpowiedź. Ruszył powoli w stronę jednego z namiotów i pochylił się przy zasłoniętym materiałem wejściu. Rozsunął przejście, zaglądając do środka, a dopiero potem kierując turkusowe zagadkowe spojrzenie w zmizerniałą sylwetkę.
  Zegar tykał – tik, tik.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.11.18 22:27  •  Opuszczony Obóz - Page 14 Empty Re: Opuszczony Obóz
Żałował, że zainteresował się starym (jak on sam) rondlem. Przez to miał problem, by się podnieść, dźwignąć na obolałej nodze. Mechaniczna radziła sobie trochę lepiej, ale tylko trochę. W miejscu, gdzie została podłączona z nerwami, bolało jak skurwysyn, ale prawie tego nie czuł... Wszystko bolało tak samo. Czuł się tak, jakby przejechał po nim czołg. Jakby zmiażdżył mu kości.  
  Podniósł się niezgrabnie, chcąc przede wszystkim zachować twarz przed aniołem. Jego słowa przeszywały go na wskroś. Jak wiatr - były chłodne, ale jednocześnie kojące. Napełniały go motywacją, ale... splunął, gdy anioł zadał jedno z najgłupszych pytań, jakie mogło w tej chwili wyprodukować jego gardło.
  — Gdybym mu ufał, nie stałbym teraz przed tobą w takim beznadziejnym stanie — rzucił w ramach odpowiedzi. Nie, nigdy nie zainwestował w Niclasa ani grama uczucia ocierającego się o chociażby odrobinę zaufania. Traktował go bardziej jak narzędzie, zabawkę, którą miał zamiar porzucić, potraktować jak nienadający się do użytku przedmiot - wyrzucić na śmietniki, gdy już napsuje mu krwi w zadowalającym procencie, gdy - jak pijawka - wysysa z niego chęci do życia. Nie przepuszczał, że takowa taktyka, przeprowadzana przez niego niezliczoną ilość razy, przeprowadzi na nim zemstę, obróci się przeciwko niemu i to on oberwie, ale najprawdopodobniej gdyby nie Takahiro - ten skurwysyn - nigdy by do tego nie doszło. Nadal były panem swojego życia bez pośrednika w postaci rozkładającego go na łopatki choróbska. Życie znów zweryfikowało jego głupotę.  
  Zacisnął dłoń w pięść, żałując, że nie trzyma w niej puszki lub podobnego przedmiotu, dzięki któremu przynajmniej w minimalnym stopniu mógłby dać upust swoim emocjom. Obiecał, że ukatrupi ich obu - najpierw aptekarza. Udusi go własnymi rękoma, patrząc jak jego skóra przybiera siny, niezdrowy kolor, jak oczy wychodzą z orbity, jak w walce o zaczerpnięcia tchu, traci resztki powietrza zgromadzonego w płucach, jak szamota się z coraz mniejszym przekonaniem w żelaznym objęciach i w końcu kopie w kalendarz, jak przed laty. A potem dobierze się do tyłka Karasawie i zgotuje mu gorszy los, niżeli ten, którego miał przyjemność zasmakować w jednej z brudniejszych więziennych cel w tej zafajdanej utopii. Na samą myśl o tej kaczej dupie ostatni posiłek podjechał mu do gardła i zachciało mu się rzygać. Toteż, bez żadnych sentymentów, uczynił - nachylił się i zwrócił treści żołądkowe na pozbawione życia podłoże, traktując żółcią godny pożałowania komysz trawy. Nie było tego zbyt wiele. Od kilku dni nie miał apetytu. Żywił się głównie papierosami.
  Przetarł usta rękawem kurtki, ale nadal czuł na języku i wargach posmak wydzieliny z ust. Ulżyło mu, że anioł w tym momencie był odwrócony do niego plecami, ale i tak... był pierwszą osobą, która widziała go w tak miernej kondycji. I Wieczny za sam ten fakt miał ochotę pozbawić go tchu, ale trzymaj gębę na kłódkę, to nie przytrafi ci się nic złego, a przynajmniej nie z mojej strony - przemknęło mu przez głowę. Po prawdzoe nie miał nawet siły, by wyjąć drżącą ręką pistolet z kabury. Obawiał się, że spluwa skonfrontuje się z jego wymiocinami, zanim jeden z palców natrafi na spust.  Szach mat, Yury. Znowu zostałeś wystrychnięty na dudka. Przerastają cię nawet reguły własnej gry.
  Zrobił kilka kroków w przód, ale miał wrażenie, że w obecnym stanie dokonał nieomal nadludzkiego wysiłku. Nogi miał jak z ołowiu, ponadto klatka piersiowa unosiła i opadła w nieregularnych odstępach czasowych, sprawiając, że cały czas był pod wpływem lekkiej zadyszki. Zacisnął mocno szczękę i poczuł jak jedna z jedynek skruszyła się pod wpływem tej czynności. Przełknął odłamki kości wraz z posmakiem kwasu żołądkowego, ale ku jego rozczarowaniu nie wbiły się w ścianki przełyku jak ości. Biochemiczna dłoń zacisnęła się na połach namiotu. Wtargnął do środka i od razu, czując jak opuszczając go wszelkie siły, upadł, konfrontując tyłek z twardym, wyłożonym kamieniami gruntem.
  Wyglądał tragicznie - tak myślał, tak się czuł, ale nawet nie przepuszczał, że to spore niedopowiedzenie. Gdyby zerknął we własne lustrzane dobicie, to lustra pękłoby od nadmiaru tej brzydoty i zepsucia. Pocił się jak świnia. Przejechał dłonią po włosach w celu zaczesania ich do tyłu. W palcach zostało mu kilka czarnych przeplatanych siwizną kosmyków, ale zignorował ten fakt, bo nie miał czasu się nad tym rozckliwiać. Otóż w tej samej chwili nawiedził go napad kaszlu. Przycisnął rękę do prawie białych warg, czując jak na jej powierzchni pojawia się strużka krwi. Było jej o wiele więcej niż nad ranem. I coś mu podpowiadało, że nawet Tyrell ze swoim medycznym zapalaczem, nie będzie w stanie złożyć go do kupy. Rozlatywał się jak stary, pożarty przez rdze samochód. Kawałek po kawałku. Wszystko w nim krzyczało - UMIERASZ. I był skłonny się z tym pogodzić.
  Sięgnął do kieszeni. Wyjął z niej zdezelowaną paczkę fajek. Przyjrzał się jej uważnie, jakby widział ją pierwszy raz w życiu na oczy, ale nie sięgnął po papierosa, jak miał to w zwyczaju, mimo iż ochota na skosztowanie go była niewyobrażalna, wręcz narkotyczna. Trawił go nikotynowy głód. Zęby pragnienia wbijały się boleśnie w strukturę mózgu, powtarzając wygłodniałym bełkotem: Skosztuj tego, co w masz ręce. Jego ciało drżało jak konwulsjach. Jak nie teraz, to kiedy, Yury?
  Uśmiechnął się krzywo. Właśnie  - k i e d y.
  Kiedy stracił kontrolę nad swoim ciałem, życiem? Kiedy znikła jego ostatnie fragmenty człowieczeństwa w postaci Kido Araty?
Kido Arata nie żyje. I to ty go zabiłeś. Yury.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.11.18 20:42  •  Opuszczony Obóz - Page 14 Empty Re: Opuszczony Obóz
Budzący do życia dzień chował się za wnoszącymi ku niebu koronami drzew. Nie były one jednak tak pełne i gęste jak w Edenie, które było mu dane podziwiać — tutaj były obrazem, który towarzyszył śmierci. Nie przypominały ogrodów, które z dokładnością pielęgnowane były w M-3, ani rajów, które otaczały anielską przystań jak dobrze strzeżony mur. Były martwe, jak cała ta strefa, jak świat po apokalipsie — otoczony wydmuszką darowanej drugiej szansy, ale gdzieś pod kruchą skorupą tkwiła tylko zgnilizna; nie przypominała niczego co mogło być porównywane z dostatkiem.
  Tyrell wtoczył się za Wiecznym do wnętrza namiotu. Chwilę pochylał się w przejściu, bo osłona była zbyt niska, aby nawet on, mógł stanąć w pełni wyprostowany — dopiero teraz uświadomił sobie jak bardzo musiał nagimnastykować się biomech.
  Wnętrze było niemal puste. Nie znajdowało się tam nic oprócz poszarpanych strzępów materiałów i porozrzucanych papierków, które musiały już posiadać swoje zaawansowane stadium rozkładu. Cały ten nieumarły obóz wyglądał jak opuszczany w popłochu. Nikt nie zwinął swoich namiotów, nikt nie miał czasu zabrać koców — które teraz podziurawione i brudne, nie były już dla żadnego Desperata cennym znaleziskiem.
  Anioł obejrzał się za siebie, ostatni raz przyglądając się suchej glebie i przewróconemu garnkowi. Promienie słońca w końcu odbiły się od matowej, porysowanej powierzchni.
  Ciemnowłosy ruszył w głąb zadaszenia spoglądając z uwagą na swojego kompana. Milczał. Nawet jego oczy wydawały się nie zdradzać najmniejszej obawy, jaką mógł skrywać umysł. Wiele czasu poświęcił książkom — czytał je każdego wieczoru w kamiennej wieży. Większość należała do Abaddona i to one w gruncie rzeczy naświetliły obraz jaki na krótką chwilę ukształtował mu się w głowie. Przykucnął przed mężczyzną. Jego zmizerniała, brudna twarz była maską zepsucia; zgnilizną, jaka wyciągała palce z martwego ciała. Tyrell doskonale zauważał szpony ohydztwa. Miał wrażenie, że mógł dostrzec je tylko on.
  Nie podzielił się z Wiecznym swoimi domysłami — po prawdzie nigdy tego nie robił. Najpierw uświadczał się w przekonaniu czy oby domysły są na tyle pewne, aby móc poinformować denata o tym co mu dolega. Wylewność nigdy nie leżała w naturze Tyrella. Była czymś obcym. I wygłoszenie ponad zdania na jednym tchu, najprawdopodobniej byłaby wypowiedzią jego życia. Spoglądnął ostrożnie na zaciskaną paczkę papierosów. Mógł tylko domyślać się jak ważny był dla niego ten zdewastowany karton papieru. Sam nie miewał specjalnych przyzwyczajeń, choć wiedział, że gdyby takie posiadał, mógłby stać się bardziej ludzki. Może powinien o tym pomyśleć w przyszłości.
  — Wyciągnij do mnie dłonie.
  Najpierw kazał pokazać sobie nadgarstki. Obejrzał je uważnie, jakby doszukiwał się na nich jakiś śladów. Obserwował jego naskórek; szorstką tkankę, która nie wyglądała na najlepiej nawodnioną — jego turkusowy wzrok zauważył to od razu.
  — Jak do tego doszło?
  Jego mechaniczny, pusty głos mógł zaskoczyć, równie mocno jak dotyk jaki chwilę później odczuł Kido. Nie mógł sobie wyobrazić Aratę biernie pozwalającego na aplikację w swoje żyły jakiegokolwiek dziadostwa. Czyżby został zaatakowany? On? Obciągnął dyskretnie rękawy swojej bluzy, żeby zakryć tatuaże, które na moment wydobyły się spod materiału. Nie pokazywał ich zbyt chętnie, bardziej traktował jak coś wstydliwego niż coś z czym mógłby obchodzić się z dumą. Zacisnął palce prawej dłoni na jego lewym nadgarstku. Lodowaty dotyk anioła nie należał do najprzyjemniejszych. Przez chwile nasłuchiwał, albo… wyczuwał. Kto wie?
  — Kim była ta osoba?
  W namiocie śmierdziało starymi szmatami i wilgotną glebą, ale gdzieś w tym ogólnym smrodzie unosił się zapach cynamonu — delikatny, mieszający się z tytoniowym oddechem Araty. Tyrell uniósł spojrzenie, patrząc mu w oczy, jakby oczekiwał szybkiej odpowiedzi. Zainteresowało go coś w jego spojrzeniu. Widać było to przez lekkie, upośledzone drgnięcie w turkusowej tęczówce. Rogówka Kido była zaczerwieniona — taka oznaka często świadczyła o zapaleniu spojówek, ale nie tylko. Zaczynał snuć swoją teorię.
  — Musisz ściągnąć ubranie.
  Anioł puścił go i usiadł na piętach. Zsunął za ramion plecak, wciąż szczędząc w słowach. Zawieszone kamy zabrzęczały, kiedy ostrza skonfrontowały się z twardą jak kamień ziemią. Zaczął rozpinać materiał i szukać czegoś we wnętrzu torby.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.11.18 0:26  •  Opuszczony Obóz - Page 14 Empty Re: Opuszczony Obóz
Wargi biomecha rozchyliły się w czymś na wzór uśmiechu, lecz na tyle oszpeconej przez chorobę i znaki czasu twarzy ta mimika prezentowała się bardziej jak upiorny grymas. Przypuszczenia medyka były słuszne; tylko on był w stanie dojrzeć ten obraz rozpaczy i zepsucia prezentujący się na twarzy przełożonego. Wieczny od dawna nikogo nie dopuścił tak blisko sobie, ale miał wrażenie, że aniołowi mógł powierzyć te ostatnie minuty swojej przerażająco aktywnej egzystencji, że mógł mu zaufać. I nie tylko dlatego, że był aniołem, oj nie. Nie jeden anioł zalazł mu za skórę, by wierzyć w ich dobroć i innego typu bzdety. Po prostu ten spokój emanujący od Tyrella, ten wyzbyty emocji głos i bezbarwne spojrzenie – wszystko to napełniało go przeczuciem, że to odpowiednia osoba w odpowiednim miejscu, a nawet jeśli był zdradzieckim pomiotem... nie miał nic do stracenia, bo przecież (UMIERASZ, YURY) choroba chciała wysłać go na ta tamtej świat i już prawie jej się tu udało. Miał wrażenie, że to co w nim tkwiło, doprowadza organy do rozkładu, a mu już brakowało energii, by się temu opierać.
To takie łatwe, Yury, bardzo łatwe. Zamknij oczy, pomyśl o czymś przyjemnym i utnij sobie drzemkę. W trakcie niej nie będziesz świadom, że cię już z niej nie dobudzą. - Znienawidzony głos rozległ się w jego głowie, ale był dziwnie kojący. Nawet ból, który odczuwał, stal się mniej nachalny. Mógłby nawet pozwolić Aracie wrócić do ciała, jeśli takie było jego życzenie, ale...
   — Jak do tego doszło?
  Owe pytanie sprawiło, że ciśnienie podskoczyło mu o kilka uderzeń w górę, jednakże, poza mocniejszym zaciśnięciem strzęki, nie zademonstrował swojej złości. Nie miał na to siły; takowe opadły z niego całkowicie. Poza tym miał wrażenie, że od nadmiaru emocji było z nim coraz gorzej. W końcu pod wpływem zdenerwowania serce pracowało na zwiększonych obrotach, przez co umieszczona w naczyniach krwionośnych krew szybciej się po nich przemieszczała, wzmagając proces rozwoju choroby.
  Zanim na jego ustach ułożyły się słowa, poruszył nimi, by upewnić się, że jest zdolny do takiego wysiłku, ale najwyraźniej nic nie stawało na przeszkodzi temu, by posłużyć się ostatni raz gardłem.
  — Odurzył mnie jakimś specyfikiem w postaci pary, chociaż jak o tym teraz myślę, to przypominało to bardziej mgłę. Stopniowo opuszczały mnie siły, potem straciłem przytomność i obudziłem się z igłą wbitą w żyłę — zrelacjonował, nie ubarwiając swojej wypowiedzi w szczegóły, które na tle jego pogrążającego się z sekundy na sekundę stanu zdrowia były najmniej istotne, a przynajmniej w jego mniemaniu. Zresztą wolał się nie chwalić tym, że to była poniekąd jego wina. Sam złapał za butelkę z dziwną substancją, próbując rozbić ją na głowie kuzyna Kido, więc własnoręcznie wykopał sobie grób. I miał tego świadomość, choć było łatwiej całą winę za ten precedens zwalić na Pride'a i w mniejszym, ale nadal równie znaczącym stopniu na Takahiro. Ten sukinsyn zawsze miał ponadprzeciętne wyczucie. I tym razem było tak samo. — Tytułuje się mianem aptekarza, chociaż w rzeczywistości jest pospolitym ćpunem. Mówi o sobie Pride — rzucił ze słyszalną w głosie pogardą, uświadamiając sobie, że Tyrell mógł go kojarzyć chociażby ze słyszenia. W zasadzie istniała naprawdę spora szansa, że jako medyk wiedział o istnieniu tego szarlatana; w końcu poniekąd ich profesje na siebie nachodziły, a raczej były od siebie uzależnione pewną zażyłością. — Może o nim słyszałeś. Prowadzi własną działalność pod tym kątem. Kilkanaście kilometrów stąd.
  Dostosował się do głucho pobrzmiewającego w jego stłumionym rejestrze dźwięku polecenia. Gdyby był w nastroju na żarty, pewnie z jego gardła padłaby niezbyt błyskotliwa uwaga, zawierająca podtekst na tle seksualnym, ale teraz z ledwością zdjął podkoszulek przez głowę i rzucił go na wolny fragment podłoża. Zastanawiał się właściwie, czy spodnie powinny podzielić los tego skrawka tkaniny, ale powstrzymał się przed podjęciem takiej decyzji, bo w gruncie rzeczy naprawdę nie miał ochoty na striptiz. Było mu raz zimno, raz gorąco, chociaż teraz odczuwał tylko spadek temperatury. Pewnie nic dziwnego, skoro nadchodziła zima, ale mimo wszystko zwykle nie miewał z tego powodu drgawek na całym ciele. Czuł się jak ofiara zapalania płuc, lecz wiedział, że to nie mogło być one. Cokolwiek znajdowało się teraz w jego krwiobiegu, to nie dało się tego uleczyć znanymi metodami, a przynajmniej tak sugerowało jego przeczucie. Czuł każdą porą ciała, że było z nim źle, wprost tragicznie. Z ledwością powstrzymywał  się przed zaśnięciem. Miał bowiem wrażenie, że jeśli powieki opadną, to koniec; wszystkie funkcje życiowe zapadną w głęboki, wieczny sen i już nigdy nie ujrzy świtu unoszącego się nad Smoczą Górą, jakkolwiek patetycznie to brzmiało.
  — T-tyr. — Wydyszał, ale nie był do końca pewny, co usiłował przekazać aniołowi. Dopiero po chwili w jego głowie włączyło się coś, co jeszcze przed chwilą działało bardzo nieregularnie, a nazwać to mógł tylko i wyłącznie świadomością. Z niemałym wysiłkiem dosięgną karku chłopaka i przyciągnął ku sobie w celu umożliwienia sobie dostępu do jego ucha. Wiedział, że najprawdopodobniej nie powtórzy tych słów drugi raz, jeśli za pierwszym nie dolecą tam, gdzie powinny. I tak w tej chwili jego głos był słaby, ledwo słyszalny, nie kwalifikował się nawet do rangi szeptu. — W mojej kwaterze jest halla. Zaopiekuj się nią, bo inaczej zdechnie.
Zupełnie jak ja, dodał w myślach.
  Ucisk zależał z gładkiej skóry.
  Czy to mu się podobało, czy też nie - powoli odpływał. W nicość.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 14 z 18 Previous  1 ... 8 ... 13, 14, 15, 16, 17, 18  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach