Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 15 z 18 Previous  1 ... 9 ... 14, 15, 16, 17, 18  Next

Go down

Pisanie 11.12.18 23:35  •  Opuszczony Obóz - Page 15 Empty Re: Opuszczony Obóz
Wydawało się, że w jednej chwili zrobiło się chłodniej; że pomimo jasnych promieni słońca zerwał się wiatr, a jego siła smagała materiał namiotu. Przez długą chwilę milczał. Przyjmował wszelkie informacje sucho — niemal nieobecnie. Przynajmniej wielu miałoby właśnie takie wrażenie. Nikt nie lubi być pomijany. Każdy chce być zrozumiany — wewnętrzne ego potrzebuje (wręcz  żąda) zainteresowania gdy wskaźnik poczucia wartości waha się na czerwonej granicy. Yury przyjmował obojętność anioła nienagannie. Tyrell wydawał się mu podejrzliwie przyglądać jakby był jakimś czubkiem, masochistą, który nie ma co do tego żadnych obiekcji. Za dawnego życia w mieście spotkał się z różną reakcją na swój charakter. Tyrellow i wydawało się wręcz, że ludzie żyjący za murami potrzebują atencji na każdym kroku — zapewnień, że ktoś przy nich jest i nie zostają odepchnięci w kąt. Tu na Desperacji czuł się swobodniej. Wszelkie relacje jakie zawierał nie kładły na to nacisku, a on nie musiał być obarczany wszelkimi obrazami.
  Na wyznanie Wiecznego zacisnął tylko szczęki. Nie potaknął, nie odpowiedział. Ta wiadomość wydawała się po prostu przelecieć mu przez uszy.
  Zaczynał łączyć fakty. Umysł przedstawiał mu wizje tamtego dnia jakby spoglądał przez kalejdoskop.  Wiele wskazywało na zatrucie. Na Desperacji wielu próbowało się wykończyć jadem bestii, albo własnoręcznymi wytworami. Nie należało tego wykluczać. Jeśli mieli ze sobą na pieńku desperat mógł po prostu zastosować wobec najemnika silny toksykant. Ale musiał być tego pewien. Musiał wgłębić się w jego przeżarte jadem organy. Musiał...
  Kiedy górne odzienie opadło na posłanie, anioł zdążył wyciągnąć z plecaka potrzebne materiały.  Nie były one widoczne dla Araty, którego powieka opadała na niebieskie oko. Mógł tylko słyszeć szelest materiału, a później dźwięki Tyrella, który prostował się w swej postaci. Kido nie został uraczony spojrzeniem na jakie mógł liczyć podczas spotkań z innymi wymordowanymi, których nagie ciało budziło nowe, zakopane zwierzęce popędy. Wzrok Hydry był spokojny, nadal tak samo bezbarwny — dokładnie taki jaki mógłby być wzrok manekina z wystawy; martwej struktury która nie posiada czegoś takiego jak słabość, popęd seksualny czy nawet samozadowolenie. Anioł miał już skupić matowe tęczówki na jego odkrytej, bladej klatce piersiowej, kiedy dłoń mężczyzny uniosła się. Na ten krótki moment mięśnie na policzku chłopaka drgnął, ale kiedy stalowe palce zacisnęły się na karku anioła mrugnął raz - tylko na tyle było go stać. Przesunął się do niego, poddając sile mężczyzny. Nie miał zamiaru wyrywać się z uchwytu, nawet kiedy bliskość nie była dla niego zbyt komfortowa.
  „W mojej kwaterze jest halla. Zaopiekuj się nią, bo inaczej zdechnie.”
  Wtedy też palce mężczyzny ześlizgnęły mu się z szyi, a on pomimo darowanej swobody, nie przestawał patrzeć mu w oczy. Przez krótki moment (kiedy powieki mężczyzny opadały raz za razem) Wieczny mógł dostrzec jakiś żywy błysk w tych niebieskich, wpatrujących się w niego ślepiach.
  Błysk ukrytego człowieczeństwa.
  — Yury — powiedział dosadnie, choć ton anioła nie wyrażał żadnych emocji. Złapał mężczyznę za podbródek — pod opuszkami wyczuwał szorstki zarost. Patrzał na najemnika tylko chwilę, aby potem uderzyć go w policzek jak na ocucenie. Nie miał pojęcia czy to dobudzi usypiającego, ale musiał spróbować. Każdy bodziec zewnętrzny mógł wpłynąć na odruch nerwowy. Nawet najmniejszy ból. — Będziesz musiał mnie zaprowadzić.
  Te słowa pomimo iż nie miały swojej barwy wydawały się nad wyraz twarde i stanowcze. Odsunął się od ciemnowłosego, aby przyłożyć dłoń do zmęczonej, miarowo unoszącej się klatki piersiowej. Zjechał palcami po mostku w dół w okolicę żołądka i tam zakończył drogę swojego zimnego, nieczułego dotyku. Wydawało się, że wzbiera w sobie powietrze do tego co miało zaraz nadejść.
  — Skąd masz tę halle?
  Zapytał choć praktycznie nie był tego wcale ciekawy. Musiał mieć z nim kontakt — kontakt w miarę trzeźwy do momentu aż nie będzie mógł podjąć decyzji co zrobić. Nie wiedzieć czemu oblał go zimny pot kiedy tylko poczuł jak tors mężczyzny zadrżał w nieoczekiwanym bezdechu, aby za chwilę wrócić do ponownej marnej pracy.
  Chłopak zamknął oczy. Wszelkie dźwięki wyciszyły się, a on w pełni skupił drzemiącą w sobie moc.  Musiał spróbować. Jeśli umiejętność leczenia jaką nabył kilkanaście miesięcy temu nie podziała na organizm Yury’ego… Praktycznie miał wręcz pewność, że to się nie stanie; że smok po chwili uchyli oczy, ściągnie brwi zdezorientowany, czemu jego ciuchy leżą na ziemi, a w ustach nie tkwi jeszcze zapalona fajka. Miał taką pewność — może dlatego był jeszcze spokojny.
  Żółtawa poświata rozjaśniła się z jego prawej dłoni, która przyciśnięta do skóry emanowała z siebie delikatne, namacalne ciepło. Tyrell zagryzł dolną wargę tak mocno, że pociekła z niej delikatna strużka krwi. Wysiłek jaki musiał włożyć w regenerację chorych struktur była wyczerpująca, zaczął czuć jak spada mu ciśnienie, a w głowie piszczy od przejmującej ciszy. Chciał ją odgonić machnięciem ręki – nie podziałało.
  — Czujesz coś? — powiedział na wydechu słabo, uchylając powieki, aby móc spojrzeć na jego nieogoloną twarz. Miał nadzieję, że zmęczenie zleje się z podbródka Wiecznego i zastąpi je ulga. Jakie było jego zaskoczenie, kiedy zamiast w uchylone trzeźwe oczy wpatrywał się w bladą, niemal martwa skórę, tak matową i szorstką, że mogła należeć do trupa.
  Właśnie wtedy serce Tyrella po raz pierwszy zabiło tak mocno, że zabolała go sama klatka piersiowa, a ciało oblał zimny, lodowaty pot.
  Właśnie w tym dniu Tyrell poczuł, że ma serce.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.12.18 0:46  •  Opuszczony Obóz - Page 15 Empty Re: Opuszczony Obóz
Zanim powieka opadła, dojrzał w oczach anioła przebłysk człowieczeństwa. I był niemal pewny, że nie był to oman wzrokowy. Gdyby ujrzał to wcześniej na pewno skusiłby się o złośliwą uwagę typu "z człowieczeństwem nie jest ci do twarzy", ale z uwagi na swoje stan zachował te przemyślenie dla siebie, jednocześnie czując minimalną wdzięczność do Tyrella, że ukresu jego życia ukazał mu, to co w nim tkwiło uśpione przez tyle lat.
Yury.
  Po ciele przebiegł kolejny pakiet dreszczy. Brzmienie przybranego imienia zabrzmiało w uszach i potoczyło się po czaszce echem. Wcześniej spięte mięśnie, rozluźniły się, kiedy ich właściciel przypomniał sobie czemu akurat jego wybór padł na te cztery z pozoru niemające znaczenia litery. Przez to, że wspomnienia pewnej, deszczowej nocy wzięły nad nim górę, mimowolnie poczuł ulgę, mimo iż nie spodziewał się, że takowa będzie mu towarzyszyć na łożu śmierci.
Plask.
  Nie od razu zrozumiał, że to on oberwał. Temperatura skóry w miejscu skonfrontowania się ciepłych palców z zimną powierzchnią policzka skoczyła w górę. Ciepło, poczuł w tamtym miejscu przyjemne ciepło. Najwyraźniej Hydra nie pozwolił mu na zbytnie oddalenie się myślami od rzeczywistości, mimo że w uszach wyraźnie słyszał jej barwę głosu. Wykorzystując ostatnie pokłady dogorywającego refleksu, ujął w lekkim uścisku nadgarstek Tyrella, czując pod nim rytmiczny puls, choć dłoń po chwili opadła bezwładnie na ziemię. Czy ona czuła się równie bezsilnie tamtego dnia? Kiedyś wydawało mu się, że jej głos momentami drżał, ale teraz nie był tego taki pewien.
  — Zapytaj kogoś o drogę. Na pewno tam trafisz — stwierdził, nie mając wątpliwości, że już nie wróci na Smoczą Górę, a przynajmniej nie w doczesnej formie. Nawet nie otworzył oczu, by dojrzeć cień rysujący się na anielskim obliczu. Powód tego zabiegu był prozaiczny. Nie chciał dojrzeć na niej żadnej oznaki człowieczeństwa, której był świadkiem kilka minut temu.
 — Skąd masz tę halle?
  Otwierając usta, odkrył, że w ogóle nie czuje mięśni twarzy. W zasadzie jego całe ciało zostało pochłonięte przez bezład. Nie czuł ani rąk, ani nóg, jakby takowe zostały bezboleśnie rozdzielone od jego ciała i nie należały już do niego. Było tak różne od sterczących, zakrwawionych kikutów, które zostawił przed laty na miejscu śmierci Kido Araty. Ich brak przez rok bolał jak skurwsyn, zresztą po dziś dzień czuł ich brak w postaci krótkotrwałych bólów fantomowych, a teraz... miał wrażenie, że takowy się urwał, że ten ciężar spadł z jego bark, wszak kończyny nie były mu już do niczego potrzebne.
  Pytanie Tyrella całkowicie wyleciało mu z głowy, bo otóż za sprawą jego interwencji zimno w jego ciele zostało rozproszone przez ciepło. W pierwszej fali przyszło w bardzo subtelnej, niemal nie odczuwalnej formie, w drugiej przybrało postać wulkanicznej magmy, zalało go od środka jak gorączka, a pomimo to czuł się znacznie lepiej niż kilka sekund wcześniej.
  — Falę ciepła.
  Krótka wypowiedź wysmyknęła się z pomiędzy rozwartych warg, acz był to jedyny i być może ostatni dźwięk przetworzony przez struny głosowe. Przypominał bardziej warkot zdezelowanego silnika, niż ludzką mową, zatem nie miał pewności, czy Tyrell go zrozumiał, zresztą miał wrażenie, że to nie miało żadnego znaczenia.
  Organizm coraz szybciej poddawał się procesowi destrukcji. Gardło paliło go żywym ogniem; naprawdę miał wrażenie, że ktoś włożył mu do ust pogrzebacz i przycisnął jego rozgrzany koniec do wadliwej konstrukcji przełyku. Wbił spojrzenie w twarz anioła, a na jego sinych wargach nakreślił się cień upiornego uśmiechu. Co prawda w niebieskim ślepiu tliły się resztki życia, a on - dzięki anielskiej mocy - odzyskał przytomność, choć miał świadomość, że takowa nie utrwa długo.
  Kończył mu się czas, coraz szybciej, coraz gwałtowniej. Stopniowo zasób tlenu w płucach się kurczył, a on nie miał siły, by na nowo uzupełnić jego zapasy. Proces oddychania przebiegał z takim trudem, że biomech odniósł wrażenie, że ktoś zaciska pięść na jego szyi i nie miałby w zasadzie nic nie stało na przeszkodzie do tego. Nagła śmierć wydawała mu się bardziej kuszącą perspektywą, niż katusze, które musiał przejść, by ostatecznie skonać.
  Z jego wnętrza wydobył się nieartykułowany dźwięk wraz z stróżką krwi, która spłynęła po podbródku, ale nawet nie był tego do końca świadom. Przypominał coś na wzór jęku, choć w bardziej uproszczonej postaci jednak bliżej było temu do stęknięcia.
  Serce w piersi wybijało delikatny, ledwo wyczuwalny rytm, mimo iż było w połowie zmechanizowane, to najwyraźniej stopniowo odmawiało posłuszeństwa.
  I właśnie wtedy zamarło po raz drugiej odkąd żył, sprawiając, że stracił kontakt z rzeczywistością.
  Właśnie w tym dniu Yury poczuł, że naprawdę umiera.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.01.19 2:00  •  Opuszczony Obóz - Page 15 Empty Re: Opuszczony Obóz
Powoli opadające powieki biomecha nie były tym co ostatecznie sprawiło, że chłopak usiadł na swoich piętach i odsunął dłonie od nagiej klatki piersiowej mężczyzny. To czemu się przyglądał było dla niego czymś odrealnionym, czymś, co nigdy nie powinno się zdarzyć, a jednak nie potrafił określić jakie kierują nim emocje. Nikt nigdy nie powiedział mu jak powinien się zachować kiedy jego własne dłonie utrzymywać będą delikatny lecz gasnący płomień czyjejś duszy.
  — Yury? —  nie chciał aby jego imię zostało podkreślone pytaniem, ale struny głosowe i podświadomość chyba nie mogły się temu oprzeć.
  Czuł jak wiatr przebija się przez niemal przeźroczysty materiał namiotu. Słyszał szelest tkaniny, poruszanej przez wiatr. Słyszał poruszające się po grząskiej ziemi kamienie, i oddech, który wraz z zerwaniem się wiatru zaczął zanikać.  
  Chłopak wpatrywał się w zmarniała twarz najemnika jak człowiek stojący nad trumną swojego rodzica. Czuł chłód przenikający aż do samych kości, który mroził mu krew i tkanki. Oczy zabłyszczały, choć strawione matowym kolorem wydawały się bardziej ludzkie niż kiedykolwiek wcześniej. Z dłoni zniknęła złocista poświata, a ciepło opuściło go na dobre. Palce ułożyły na kolanach, mając chęć podchwycić pod swe paznokcie twardy materiał spodni i rozerwać go na wiór. Od kiedy kieruje tobą wściekłość, tak biała i ślepa? Skąd te emocje?
  Uchylił usta czując jak delikatny obłok oddechu wypełnia przestrzeń przed jego twarzą.
  —  Yury? —  Kolejny martwy dźwięk jego słów, ale tym razem nie potrafił się nie zająknąć; nieoczekiwanie zaczął drżeć mu głos, a ciałem wstrząsnął potężny spazmatyczny ból.
  Turkusowym wzorkiem patrzał jak klatka piersiowa mężczyzny staje się coraz bardziej spokojna  —  teraz unosiła się raz na kilkanaście sekund, poniżej centymetra wysokości. Wiedział co to oznacza, ale nie wiedział jak powinien na to zareagować, a mimo to ciało samoistnie uniosło się i pochyliło nad jego postacią. Czując jak żrący kwas zbiera mu się pod językiem; ledwie przełknął potworną ślinę. Sięgnął dłonią do kieszeni jego spodni nie mogąc zapanować nad stabilnością własnych ruchów  —  dłoń trzęsła mu się jak w zaawansowanym stadium Alzheimera. Nie mógł ocenić dlaczego czuje tak irracjonalny chłód w całym swoim ciele. Czy właśnie tak odczuwa się strach? Spływającą falę od karku po same czubki palców?
  Zagłębiając dłoń w tkaninę bardzo szybko odszukał to czego poszukiwał. Wyciągnął z niej zmiętoloną paczkę falek, tak pogięta przez los, że zastanawiał się czy zastanie we wnętrzu pudełka choć jednego niepołamanego skręta. Nie zawiódł się. O dziwo było ich kilka  —  wyciągnął więc jeden i odpalił pstryknięciem swoich palców. Iskra uskoczyła, pomimo iż blada i słabsza niż bywała dotychczas. Używanie mocy leczenia nie działało na niego zbyt dobrze. Zaczynał czuć zawroty głowy, ale mimo tych dolegliwości skupiał wszelkie siły na Yurym  —  na myśleniu o nim.
  Ciemny cień oblał sylwetkę biomeha, w którym powoli gasnął oddech. Widok jego bladej obdrapanej twarzy przyprawiał go o kolejne niekontrolowane uderzenia serca w klatce piersiowej. Nachylając się nad Wiecznym i czując woń jego ciała, bez zastanowienia wepchnął między jego zimne wargi odpalonego papierosa. Powieki Tyrella opadły na zmęczone tęczówki. Zacisnął je jakby walczył z jakimś potwornym obrazem. Zdążył już prawie zapomnieć to uczucie, kiedy umiejętności i chęci stają się fiaskiem. Zupełnie jakby znów zaczerpnął powietrza po długiej przygodzie pod wodą. Dlaczego więc tak mu duszno?
  Kiedy klatka piersiowa mężczyzny uniosła się ostatni raz, anioł zdążył już uchylić powieki, obite ciemnymi cieniami niewyspania. Wszystko zamarło. Jarząca się końcówka papierosa błyszczała w tych ciemnościach jak jaskrawa neonówka w starym budownictwie. Nie było już słychać nic poza ciężkim oddechem Tyrella i dźwiękiem rozpinanego plecaka. Kiedy złapał w palce skórzaną kurtkę Wiecznego  —  tę samą jaką podarował mu w dniu integracji, a jaką chciał mu dziś oddać  —  poczuł skręt w żołądku, a kiedy okrył nią jego ciało, coś załaskotało mu policzek. Długo nie wiedział czy to kurz czy lodowata pojedyncza łza.
  Prawda okazała się zaskoczeniam.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.01.19 3:07  •  Opuszczony Obóz - Page 15 Empty Re: Opuszczony Obóz
Obudził się, aczkolwiek bez świadomości. Umysł był pusty jak biała kartka papieru. Oprócz kilku faktów, nie zawierał niemal żadnych informacji.
  Kim był? Jak się tu znalazł?
  Nie wiedział.
  Nie miał pojęcia, że serce zamarło mu na pięć dni. Na pięć cholernych dni stracił kontakt ze światem, ze swoim własnym ciałem. Utknął w niebycie.
  Serce bilo mocno, gwałtownie. Tak samo gwałtownie otworzył oczy.
  Mgła.
  Wszystko, co miał przed oczyma, naszło mgłą.
  Jaskra. Pieprzona jaskra.
  Tuż po przebudzeniu zawsze miał ochotę na papierosa. Ogromną ochotę. Na jednego, drugiego, a potem trzy następne. Ku ukojenia nerwów. Jednak tym razem nie potrafił sprecyzować
   (CZEGO CHCESZ?)
  towarzyszącego mu pragnienia.
  Przełknął ślinę, czując nieprzyjemne, wręcz wrzące pieczenie w gardło. Nie, wszystko go piekło. Nie, to był ogień. Żywy ogień. Był wszędzie. Dotarł do każdej cząstki w jego ciele. Rozgościł się w żyłach. Pod skórą. W komórkach. Uczucie, jakby ktoś wlał mu do ust  wrzątek i rozkazał stanowczym, nieznoszącym sprzeciwu głosem: Pij.
  Spróbował dźwignąć się na ramionach.
  Pierwsza próba okazała się całkowitym fiaskiem. Ręce i nogi miał Ociężałe. Prawie ich nie czuł. Miał wrażenie, że utracił umiejętność poruszania nimi.
  Druga próba zakończyła się szybciej niżeli się zaczęła. Uderzył łbem o twarde podłoże. Zadziwiające, że oprócz twardości pod potylicą, nic nie poczuł. Jakby ktoś oddzielił receptory bólowe od jego ciała, pozostawiając w nim zaledwie poczucie wypalania się od środka.
  Trzecia próba uzyskała pozytywny wynik, ale głównie dlatego, że ją na sobie wymusił. Ugiął nogi w kolanach, a ramiona w łokciach.
  — Yury.
  Okrzyk dotarł do jego uszu, przeszywając go na wskroś. Miał wrażenie, że ktoś wrzeszczał mu te krótkie Yury wprost do ucha. Miał wrażenie, że od tego zaraz popękają mu bębenki.
  Yury.
  Czy to imię?
  Nie miał pojęcia. Nie znał też innego znaczenia tego słowa.
  Splunął. Po podbródku spłynęła posoka. zmieszana ze śliną. Nadal wszystko paliło go od środka. To przed wrzątek. Tak, to na pewno przez ten głupi wrzątek.  Poparzył mu gardło, krtań, wnętrzności.
  Zamrugał czynnym ślepiem. Nadal nie odzyskał normalnej ostrości widzenia, więc pochylająca się nad nim sylwetka zaledwie zamajaczyła mu przed oczyma. Miał wrażenie, że jest ciemno. Zimno. I jednocześnie duszno.
  — Sku...r...syn —  wycharczał, z ledwością poruszając spierzchniętymi wargami. Sztuczna dłoń mknęła wprost w kierunku obcej sylwetki. Palce zakleszczyły się na drobnej szyi, choć ich właściciel pierwotnie celował w poły ubrań. Zacisnął je mocno w morderczym ucisku, będąc pewnym, że to kawałek tkaniny. — D...e...go? — wydusił z siebie, po czym, zmuszając się do wysiłku, przysiadł. Prostując plecy, miał wrażenie, że ktoś rozrywa jego kręgosłup od środka. Bolało. Cholernie bolało. Kiedyś już czuł podobny ból. I gdyby potrafił w tym stanie łączyć majaczące gdzieś z tyłu głowy fakty, uświadomiłby sobie, że było to tej nocy, kiedy dłoń oderwała się od reszty ciała. Zaciskając mocno szczękę, poczuł pod językiem posmak krwi. Ludzka dłoń wymierzyła łajdakowi cios prosto w nos. W tym samym czasie biochemiczna dłoń rozluźniła uścisk.
  Coś upadło na podłogę. Był niemal pewny, że to cielsko napastnika. Chyba. Nie wiedział, ile siły włożył w to uderzenie. Żywa dłoń była odrętwiała. Mniej ludzka, niż mechaniczna. Miała problemy ze współpracą.
  — St...uczę n... ka..śne ja..bko — wybełkotał niezrozumiale.
  Złość. Oprócz kurewskiego bólu czuł jak napełniała go złość, która powoli przeobrażała się w wściekłość. Wymacał na oślep jakiś przedmiot (widelec). Nie ważne jaki. Ważne, że jakiś. Na klęczkach zbliżył ku leżącemu na podłodze kształtu, choć nie był do końcu świadom swych czynów. Adrenalina. Sterowała nim adrenalina.
  Zamachnął się przedmiotem. Jako cel obrał twarz. Nieświadomie. Równie dobrze mógł celować w tętnice. Było mu wszystko jedno. Był tylko wrzątek w ciele i nicość w umyśle.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.02.19 17:41  •  Opuszczony Obóz - Page 15 Empty Re: Opuszczony Obóz
To były długie dni. Pierwsze ograniczały się w głównej mierze do siedzenia przed namiotem i zapatrywania się w ciemność gasnącego i jasność wstającego dnia. Co zrobiono by na jego miejscu? — pytał siebie. Nie uzyskiwał jednak żadnych racjonalnych odpowiedzi. Umysł miał pusty jak białe płótno. Zabranie ciała Wiecznego wydawało się niemożliwe. Oddalili się od Kamiennej Wieży dobre kilkanaście kilometrów, więc transport mógłby zając mu kilka dni — niebezpiecznych dni, bo spowolniony ciężarem, natrafiwszy na noc stałby się kompletnie bezbronny. Przez te kilka dni sprawdzał jego puls po stokroć, ale nigdy nie wykazał on jakichkolwiek oznak życia. Czy ktoś taki jak on — odczłowieczony, był w stanie mieć nadzieję? Nie potrafił pogodzić się z tym co się wydarzyło; pluł sobie w twarz za każdym razem kiedy nadchodziła noc, a on zamiast zmrużyć oczy, skostniały, otulony kocem patrzał na znane truchło. Był marnym medykiem. Nic nie zrobił.
  Kompletnie nic.
  Raksha siedział wysoko na półce skalnej, jednej ze wzniesień i obserwował najemników z góry. Feniks już dorósł, mierzył około dwa metry, więc jego jaskrawe pióra z tej odległości były niczym promienie nowego dnia.
  Tyrell zajrzał do namiotu. Ciało Wiecznego leżało w bezruchu, jakim zostawił je dzień wcześniej i kilka dni wcześniej... Nic się nie zmieniło, oprócz mrozu, jaki zastał ich tej nocy.
  Podjął więc decyzję. Dłuższe zwlekanie nic nie zmieni. Jeśli chciał wrócić do siedziby to tylko z nim. Dzikie bestie zaczynały interesować się zapachem ich ciał, więc nie mógł go tu zostawić — nawet na chwilę.
  Pochylił się nad mężczyzna ściągając uprzednio zarzucona kurtkę — w nozdrza uderzył go charakterystyczny zapach Araty. Nic z tym jednak nie zrobił. Oczy Tyrella były bez wyrazu, zastygłe jak we śnie. Ruchy mechaniczne jak u androida z ubogim oprogramowaniem. Wyciągnął z jego ust papierosa, zimnego jak kamień i odrzucił na bok — wypalony pet był w tej chwili jedynie zapomnianym reliktem.
  Kiedy jednak obrócił głowę, aby zarzucić na plecy torbę usłyszał szelest, a potem zdążył tylko wypowiedzieć jego imię i odwrócić głowę…
  Siła jaka złapała go za szyję była tak miażdżąca, że przez moment pomyślał, że na całym świecie zabrakło tlenu. Kiedy jednak przez łzy jakie napłynęły mu do oczu dojrzał twarzy Yuy’ego oniemiał. Niebieskie tęczówki błysnęły w mroku namiotu, a usta otworzyły odrobinę, jak w niewypowiedzianym słowie. Serce biło w jego klatce jak szalone, ale nie mógł za żadne skarby dowierzyć w słuszność swoich wizji. Jego oko — oko Wiecznego było przesiąknięte krwią zniszczenia i bólem palącym organy. Widział to. Czuł to pod naporem demonstrowanej siły.
  Trzask.
  A potem upadł kilka metrów od legowiska. Poczuł jak podbródek przejechał po nierównej ziemi, a skórka pękła pod pędem tarcia. Oprócz bólu szczeki czuł palący, wręcz rozrywający jazgot dobywający się z policzka i okolic oka lewej strony twarzy. Nie mógł zagłuszyć tego wycia — czaszka wydawała się być w rozsypce, na tyle wielkiej, że kiedy z trudem podniósł się, aby tylko spojrzeć na klęczkach na postać Wiecznego nie był w stanie uwierzyć, że demon jakiego ma przed sobą nosi jego skórę.
  „St...uczę n... ka..śne ja..bko”
  — Yury. Stój — stęknął choć mechanicznie i pozbawiony bólu; tak z trudem i ledwo łapiąc oddech. W ostatniej chwili zdołał pochwycić szarżujący nadgarstek. Palce zaciskające narzędzie zbliżało się do jego oka, przy którym z wolna powstawał wielki fioletowy siniak od wcześniejszego uderzenia. — Nie jestem wrogiem!
  Syczał urywanymi słowami, zaciskając zęby tak mocno, że rozwalony podbródek, z którego sączyła się krew była w porównaniu z tym niczym draśnięcie ostrą kartką papieru. Czuł jak siła go opuszcza, a pustka w głowie zaczyna obejmować drastyczną część jej przestrzeni. Gdyby nie potęga jaka na niego napierała,może byłby w stanie powiedzieć coś, co odwiodłoby oponenta od wbicia mu widelca w oko, ale teraz kiedy wszelkie myśli skupiły się na utrzymaniu silnego ciała jak najdalej od swojej twarzy wszystkie chęci spaliły na panewce.
  Czuł strach, po raz pierwszy od wielu lat czuł, że okropna ślina napływa mu pod język i spływa do gardła dusząc go i uniemożliwiając oddychanie. Pojedyncza kropla potu wypłynęła spod czarnej, nieułożonej grzywki. Siła łagodniała. Dłoń oponenta o jeden centymetr zbliżyła się do jego gałki ocznej. Miał ochotę krzyknąć; wyć. Ale nie potrafił. Serce galopowało mu w piersi jak mocno, że myślał przez chwilę, że wyskoczy z ciała, ale nim dłoń mężczyzny zbliżyła się jeszcze bardziej napierając na bezradne, chude ciało anioła ten zdołał wydusić z siebie tylko tych parę słów:
  — Shane — wystękał w bólu, czując jak robi się cały mokry. — Smocza Góra, tam zmierzamy. DRUG-on, pamiętasz? Leczyłem cię. Pride, nie jestem nim. Tyrell — próbował mówić składniej, ale nie był w stanie. Moc jaka posiadał Wieczny wykraczała poza jakąkolwiek zdolność odepchnięcia go chociaż na minimetr.
  Obserwował go z nieznanym lękiem i zaskoczeniem. A potem powróciła do niego pewna stara myśl — nie powoli, ale nagle. Wilgotna, niewidzialna, dzika dżungla i on. Enigmatyczna puszcza w której kwitnące nocą kwiaty wydzielały krew zamiast nektaru. Był tropionym zwierzęciem. Ofiarą.
  Dokładnie jak teraz.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.02.19 23:39  •  Opuszczony Obóz - Page 15 Empty Re: Opuszczony Obóz
Yury.
  Nachylił się nad twarzą napastnika. Czuł obcy oddech pieszczący jego skórę. Był chłodny. Przyjemny, ale...
  Trzymany w dłoni przedmiot coraz bardziej zbliżał się do skalanej blizną twarzy.  Tylko centymetry dzieliły widelec od oko, ale biomech miał wrażenie, że ten proces znaczenie się przedłuża. Nie odzyskał kontroli nad swoimi zastygłymi w bezruchu mięśniami. Niemal nie czuł ręki, która zbliżała się do celu. Jakby nie należało do niego. Jakby została odcięta, a potem przyszyta na nowo.
  Jeszcze tylko trochę. Tylko trochę.
   Zastygł w bezruchu. Ręka zatrzymała się na wysokości kilku milimetrów.
Shane.
  Nie wiedział, kim był ten człowiek.
Smocza Góra.
   Był pewny, że nie zna tego miejsca.
DRUG-on, pamiętasz?
  Nie, sęk w tym, że nie pamiętał. Nic nie pamiętał. W jego umyśle powstała pozbawiona informacji pustka. Zastąpił ją kurewski ból. Lawa rozlewająca się po ciele. Pot spływający po czole.
Pride.
  Nagle skoczyło mu ciśnienie. Z gardła wydobył się warkot.
Tyrell.
  Świszczący oddech uleciał z jego ust, gdy przed oczyma stanęła mu młodzieńcza twarz. Czy jej właścicielem był Tyrell?
  TRZASK.
  Jeden z trybików zaskoczył. Przestawił się na właściwie miejsce.
Knykcie z całej siły skonfrontowały się obcą twarzą, a na ustach ich właściciela wstąpił szaleńczy grymas zadowolenia. Smuga krwi trysnęła z nosa, a potem ten sam los spotkał wargę. Choć wewnętrzny głos powtarzał mu: „nie rób tego!”, nie mógł przestać. Wziął mocniejszy zamach.
  —  Kurwa, Arata! Mieliśmy nie walczyć na serio.

  Splunął zgromadzoną w ustach ślinę. Palce mocniej zacisnęły się na widelcu. Jednym orężu, którym dysponował.
  — Taka…hiro.
  W akompaniamencie cichego szeptu widelec wypadł mu z dłoni. Złożył ją w pięść. Nawet nie zauważył, że zamiast skóry, takowa była wyposażona w kolce. Ot, skonfrontował ją z twarzą tego, który do niego przemówił.
  —  заткнуться!* — krzyknął, a potem wrzask jego autorstwa przeciął powietrze.
  Miał wrażenie, że ładunek wybuchowy, umieszczony w jego głowie, właśnie rozniósł ją w pył.
  Na powrót tracąc czucie w kończynach, przestał napierać na ciało pod sobą. Przewalił się na bok, drżąc w opętańczych spazmach.
  Mimo iż jego serce pracowało na najwyższych obrotach, mimo iż wrzeszczał bez opętania, do jego błędników nie dolatywały żadne dźwięki. Był tylko ból. Ogień płonący w żyłach, komórkach, tkankach i organach.
  TRZASK.
Pusty dom w środku lasu klika kilometrów od otaczającego miasto muru. Światło jarzące się w oknie na piętrze. Dziecko pozostawione samemu sobie kulące się pod kocem, szlochające.
  TRZASK.
Ciężar siekiery w dłoniach. Skomlący czarny kształt pod stopami. I morze krwi.
  TRZASK.
Znienawidzony gmach budynku. Trutka na szczury w koszu. Truchło psa porzucano na śnieżnobiałym dywanie.
  TRZASK.
Słaby zasięg. Trzeszczący głos spikera w radiu zagłuszony przez szum wody w czajniku. Wiadomość z ostatniej chwili: Na skutek konfrontacji z Łowcami śmierć poniosła jedna osoba, Kito Reiji.
  TRZASK.
Odgłos klaksonu. Pisk opon. Krzyk przebijający się przez wieczorny gwar miasta. Krwawa plama na jezdni odrobinę przypominająca ludzką sylwetkę ze starczącą kością promieniową z lewej kończyny górnej.
  TRZASK.
Szpital. Biel ścian. Specyficzny zapach unoszący się w powietrzu. Przejmujący dźwięk aparatury medycznej. Sala nr 5. Otwarte okno. Wymięta, jeszcze ciepła pościel. Puste łóżko.
  TRZASK.
Gabinet pogrążony w półmroku. Drżąca dłoń przeglądająca rozsypane na blacie biurka papiery. Nieopodal wytrych. Cierpkie słowo skurwsyn przecinające ciszę.
  TRZASK.
Zapach świeżo zmielonej kawy. Mlaskanie psa koczującego przy misce. Papieros odłożony do popielniczki. Usta wykrzywione w tryumfalnym uśmiechu.
  TRZASK.
Ogłaszające buuum i oślepiające światło. Zapach spalenizny. Oderwane kończyny od ciała. Spalone drogi oddechowe. Uszkodzone serce i kręgi szyjne.
  TRZASK.
Obcy zapach. Ciężar protez. „Witamy wśród żywych” zasłyszane zaraz po przebudzeniu. I chęć na papierosa.
  Miał wrażenie, że całe dotychczasowe życie przeleciało mu przed oczyma, ale nie potrafił scalić tych fragmentów w jedną całość. Towarzyszył mu mętlik w głowie. I chęć na papierosa.
  Chciał przeszukać swoje ubrania pod kątem sprawdzenia obecności paczki nałogu, aczkolwiek jego dłonie nie zetknęły się z kieszeniami kurtki.
  — Gdz..ie pa..apie…sy? — wychrypiał, podnosząc się na łokciach. Zamachnął się, ale nie natrafił na obce ciało, wobec tego spróbował się dźwignąć. Ból. Gorączka nadal trawiła jego ciało, ale… zacisnął mocno zęby. I wbił ślepie w majaczącą nieopodal sylwetkę.
  Papierosy. Musiał zapalić. Inaczej zwariuje. Oszaleje.

* Rosyjski odpowiednik „zamknij się” z dedykacją dla Neely’ego, bo wspomniał, że Yury dawno nie używał tejże języka.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.02.19 21:52  •  Opuszczony Obóz - Page 15 Empty Re: Opuszczony Obóz
Tyrell leżał jak długi patrząc się w twarz Wiecznego; w twarz, która do dzisiejszego dnia była mu absolutnie znana. Przez te kilka lat od kiedy zasiedlał Smoczą Górę poznał jego jednookie spojrzenie, wargi które wykrzywiały się bezczelnie i osobliwy, indywidualny zapach. Osobisty zestaw Yury'ego był dla niego jak pudełko w sklepie, które okazuje się mieć przy swoim boku również unikalne gratisy. Teraz kiedy czuł chłód wiejący od podłoża; jak mróz kąsał mu lędźwie, był pewny, że zimno jakie go obejmowało nie wynikało z samej zmarzliny. Ono lawirowało gdzieś w przestrzeni — gdzieś pomiędzy nimi, gdzieś spomiędzy martwych dotąd warg.
  Anioł zmartwiał. Uzbrojona dłoń opadła, a ostre narzędzie niemal minęło go na centymetr. Nie miał pojęcia, skąd w jego ciele pojawiło się to zdrętwienie. Dlaczego serce nadal biło mu w piersi, a w ustach miał nieprzyjemny posmak strachu? Tak, nie znał tego uczucia, ale teraz — niespodziewanie — uzmysłowił się, że tak właśnie ono smakuje.
  "Takahiro"
  Niebieskie tęczówki rozbłysły w zainteresowaniu, więc kiedy Arata zaczął się z niego niedbale podnosić, Tyrell uniósł się na łokciach nadal nie dowierzając w to, że nadal żyje.
  "Papierosy"
  Chłopak obserwował go z zaciekawieniem, dokładnie tak jak ogląda się przez kraty zwierzęta w zoo. Ale Kido nie był zamkniętym osobnikiem. Był uciekinierem - bestią, która wyrwała kraty i zbliżyła się do obserwatora wydychając swój śmierdzący oddech śmierci.
  Tyrell bez zastanowienia sięgnął do swojej kieszeni. Kilka dni temu upchał tam pomniejsze rzeczy Yury'ego, a że nie było ich zbyt wiele, to całą lewą kieszeń zajmowała samotna, pognieciona paczka fajek. Wyciągnął ją niepewnym ruchem i wystawił przed siebie.
  Milczał, patrzał na niego spod kurtyny czarnej grzywki. Na zewnątrz wiał silny wiatr — smagał poły namiotu.
  Już dwa dni temu zaczął się zastanawiać czemu ciało ciemnowłosego nie ulega rozkładowi. Nie oczekiwał, że truchło rozpadnie się na kawałki jak naczynie po kontakcie z młotkiem, ale już po kilku godzinach zastygła w żyłach krew zaczyna wysuszać się w organizmie. Nie wspominając o organach wewnętrznych, które powinny gnić już dzień po śmierci. Najpierw tłumaczył to chłodem jaki spowił ich przez ostatnie dni, ale jak najwidoczniej złudnie.
  Chłopak uchylił usta, a spod spierzchniętych warg wydobyła się chmura ciepłej pary.
  — Yury?
  Jego pytanie choć niepewne, było nadal suche i twarde. Usiadł na ziemi, czując jak palce zdrętwiały mu z zimna i… no czego jeszcze, Tyrell?
  — Jak- — zająknął się chyba po raz pierwszy w swoim życiu. — Jak się czujesz?
  Stąpał ostrożnie po rozlanym lodzie. Nie wiedząc czemu w myślach wciąż błąkało mu się imię jakie wypowiedział w agresji. Pomylił go z kimś? Czy  w ogóle go pamięta? Czy pamięta dni przed śmiercią? Czy w ogóle wie, że umarł?
  Wymordowany. Że tez wcześniej nie wpadł na pomysł, że wstrzyknięta dawka przez Pride’a może być wirusem X. Otępiały swoja ignorancją wciąż na niego patrzał. Z niedowierzaniem. Dłoń z wyciągniętą paczka fajek wydawała się zamarznąć na zawsze. Szanse, że osobnik przeżyje wirus wynosi poniżej dwudziestu procent, a to, że zachowa jasność umysłu… pozostaje nadal rzadkością.
  Drżał. Drżał z zimna i przed nieznanym.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.02.19 0:37  •  Opuszczony Obóz - Page 15 Empty Re: Opuszczony Obóz
Krew nadal szumiała mu w uszach, ale powoli odzyskiwał kontrolę nad oddechem. Wbił spojrzenie w przestrzeni przed sobą. Doprowadzenie siebie do porządku nie było wcale takie proste. Próbował przypomnieć sobie coś z kursu pierwszej pomocy, do którego przystąpił (i którego notabene koniec końców nie ukończył), ale żadne wskazówki instruktora nie przychodziły mu do głowy.
   Przyłożył dłoń do piersi. Serce tłukło się jak oszalałe. A ból nie ustępował. Nadal raz odzyskiwał, raz tracił czucie w kończynach. Nadal jego ciało było atakowane przez drgawki. Nadal czuł pożar w swoim ciele. I nadal miał wrażenie, że zaraz oszaluje. Albo przynajmniej uchwyci w dłoni pistolet i strzeli sobie kulkę w łeb w celu ukrócenia własnej męki. Ktoś mu kiedyś powiedział, że przyjdzie taki moment, kiedy znajdzie się na krawędzi, osiągnie limit i wtedy zada sobie pytanie czy warto nadal się z tym wszystkim szarpać. Teraz miał gotową odpowiedź. Nie, nie warto, ale...
  Papierosy. Boże, pozwól mi chociaż zapalić w ostatnich minutach mojego życia. Już wiedział, dlaczego skazańcy posiadali przywilej ostatniego życia. I tylko szaleńcy odmawiali. Każdy zasługiwał na odrobinę przyjemności.
Yury.
  Natrafił spojrzeniem na zamazane kontury sylwetki. Wyglądała jak rysunek Tsubame. Nieregularne, krzywe linie. I głowa nieproporcjonalna do reszty ciała.
  — Yury? — Zetknął dłoń ze skronią. Obie pulsowały tępym bólem i wiedział, ze to na nic się nie zda, ale mimo wszystko musiał spróbować. Musiał poukładać sobie to wszystko w głowie. Zastanowić się co tutaj robi i jak się tutaj, do cholery!, znalazł. Przymknął powieki, by skupić się na wykonaniu tej czynności, ale skapitulował. Po części dlatego, że w takim stanie ukształtowanie w głowie logicznej myśli kosztowało go zbyt wiele wysiłku.  — Jaki Yury. — Choć obraz przed oczami nadal był pokryty mgłą, kontury obcej twarzy odrobinę się wyostrzyły. Przecież to jeszcze dziecko, przemknęło mu przez głowę, gdy jego obawy się sprawdziły, ale jakie to miało znaczenie?  Przystępując do wojska też był dzieckiem. — Jestem...
  Gdyby był programem komputerowym, w tym momencie na monitorze wyświetliłby się komunikat trwa przysłanie danych, proszę czekać.
  TRZASK.
Dym ulatujący z rury wydechowej. Ostre promienie słońca prześlizgujące się po skórze. Krople poty toczące się po twarzy. I donośny pisk opon towarzyszący przy nagłym hamowaniu.
  Wspomnienia powoli wracały. Znowu były chaotyczne i nie rozumiał z nich zbyt wiele, ale wiedział, że nie natrafił nogą na hamulec. Ten cholerny silnik zaczął szwankować kilka kilometrów od miasta, a przecież mówili, że wóz był na przeglądzie kilka dni wcześniej. Mówili, prawda?
  Gdzieś z tylu głowy rozległ się szyderczy śmiech. Zadzwonił mu w uszach i wprawił go w osłupienie. Brzmiał znajomo. I upiornie. Jak nocy koszmar.
  Na pewno mówili. W każdym razie silnik zgasł samoistnie. Dokonał żywota. Więc wyszedł z samochodu i zajrzał pod maskę. Chciał zdiagnozować problem i naprawić go chociażby prowizorycznie, ale... Co było dalej? Skontaktował się z centralą? Tutaj Arata Kido... Tutaj....
  — ... Arata. Nazywam się Kido Arata — rzucił na wydechu, nagle przypominając sobie o tym, jak się do niego zwracano. Niemniej miał wrażenie, że miało to miejsce w innym życiu. Spróbował wykrzywić usta w uśmiechu. Co prawda zademonstrował młodzieńcowi pakiet pożółkłych zębów, aczkolwiek trudno było nadać temu grymasowi jakąkolwiek nazwę.
  Drżące palce zacisnęły się na paczce z nałogiem. Uchylił wieko pudełka i przyjrzał się jego zawartości. Było opróżnione do połowy. Odnotował w myślach, że po powrocie z Desperacji - czy gdziekolwiek się obecnie znajduje - będzie musiał udać się do kiosku, do którego zwykle zaglądał  w tym celu i zaopatrzyć się w kilka paczek, najlepiej cały wagon. Wsunął papierosa do ust i znowu jedna z rak powędrowała ku kieszeni, ale natknęła się na pustkę.
  — Eeee... ty, kimkolwiek jest, masz ogień? — zapytał. W kartoniku nie dojrzał zapalniczki. Cholera jasna. Musiał ją zagubić gdzieś po drodze. Powędrował zmechanizowaną dłonią ku potylicy. — Z którego jesteś oddziału, chłopcze?
  Zgadywał, że został uderzony w głowie, ale kto zaszedł go od tyłu? Nie wiedział, ale... jakie to miało znaczenie, skoro nadeszły posiłki, czego dowodem był jego towarzysz? Ale wobec tego po co te przesłuchanie? I kim był Yury? Drug-on? Shane?
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.02.19 23:23  •  Opuszczony Obóz - Page 15 Empty Re: Opuszczony Obóz
"Yury?", "Arata. Nazywam się Kido Arata."
  W tym momencie miał wrażenie, że ostry odłamek lodu przebił mu żołądek. Palce Wiecznego odebrały paczkę, ale dłoń Tyrella nadal wisiała w powietrzu —  wydawała się być prowadzona niewidzialnym nićmi. To zdanie całkowicie odebrało mu mowę —  tą, która już wcześniej pozostawiała wiele do życzenia. To co przez ostatnie minuty działo się z jego ciałem było dla niego tak niedorzeczne, że sam zaczął być dla siebie obcy. Szybka podróż przez radość, gdy zauważył drgające na obliczu mężczyzny mięśnie, przez strach i obawę po... głęboką konsternację. Tak podręcznikowo mógłby opisać impulsy jakimi się nosił.
  Nie miał pojęcia o czym do niego mówi. Nie miał pewności kim jest Kido Arata i czemu Wieczny się za niego podaje. Czy wirus X mógł wpływać również na szare komórki, korę i pień mózgu? Czy Yury mógł doznać udaru mózgu, albo zwariować na tyle, aby okrzyknąć go mianem chorego psychicznie?
  Wciąż wypuszczał parę z ust, a ta unosiła się przy jego twarzy jak delikatna, półprzeźroczysta mgiełka. Czuł ulgę widząc biomecha żywego, ale euforia, która tłumiła się w jego organizmie była jak cukierek okryty kubkiem znajdującym się... obok dwóch innych. Była gdzieś na wyciągnięcie ręki, ale przygaszona i zagubiona przez obawę.
  —  Nie należę do żadnego oddziału —  powiedział skostniałym głosem. Czarne kosmyki wciąż krzątały się po twarzy uwydatniając tylko błękit spojrzenia. —  Jestem desperatem. Od długiego czasu żyje na Desperacji. Ty również.
  Przegryzł niewidocznie dolna wargę. Nie miał pojęcia na ile jest w stanie mu uwierzyć. Wchodził na niebezpieczna drogę, czuł niemal jak ciernie ocierają się o jego skórę.
  —  Jestem ze Smoczej Góry, z tej samej w której ty spędziłeś swoje ostatnie lata życia jako człowiek —  grzywka opadła chłopakowi na oczy, a wzrok przedzierał się przez czarną kurtynę. —  Byleś najemnikiem, a przez ostatnie dwa lata wybranym przez nas Wiecznym Drug-on.
  Spokój. Tylko spokój. Nie miał pojęcia jak mężczyzna zareaguje na tą wiadomość. Uwierzy mu? Nie był mistrzem w rozumieniu ludzi, ich zachowań, ani myśli. Wszyscy byli dla niego jak istoty z wyższych sfer. O wiele bardziej... żywi.
  —  Mieliśmy zlecenie, chorowałeś. Wspomniałeś mi o wymordowanym, o przydomku Pride, który przyczynił się do tego stanu. —  Tyrell kontynuować mechanicznie. Dłonie z którymi nie miał do teraz co zrobić, zacisnęły się na szczupłych kolanach, gdy usiadł na ziemi. Drżał. Drżał z kłębiących się w nim 'impulsów'. — Umarłeś. Walczyłem o twoje życie, ale zawiodłem.
  Nie ukrywał przed nim fiaska swoich starań. Ale czy istnieje lek na wirusa? Nie. Z pewnością dobra diagnoza nie zmieniłaby zbyt wiele. Nic, oprócz tego, że ciało Araty strawiłby już dawno rozpalony przez anioła ogień. Widział wiele przemian. Każda z nich kończyła się całkowitym zezwierzęceniem.
  Podniósł się na kolana i podszedł do mężczyzny. Ostrożnie —  dokładnie tak jak podchodzi się do nieoswojonego zwierzęcia. Palce przysunęły się do ust Wiecznego i nim roziskrzył się spod nich płomień spojrzał głęboko w jego oko.
  —  Tyrell. Jestem Tyrell.
  Końcówka fajki zapłonęła żarem, a zapach palonego tytoniu przedarł się przez nozdrza chłopaka. Nie wiedzieć czemu, ale czuł niewiarygodny spokój i ulgę, kiedy znów poczuł tą śmierdząca, duszącą woń.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.02.19 3:43  •  Opuszczony Obóz - Page 15 Empty Re: Opuszczony Obóz
Wcześniej uważał, że dotychczas nigdy nie znalazł się w takiej stagnacji. Nawet podczas swojego pierwszego pobytu na Desperacji, pomimo rany postrzałowej poniżej wątroby, był w stanie uczyć cokolwiek w celu pomocy swojego dowódcy, który ledwo trzymał się na nogach, a teraz... Wraz z kolejnym słowami chłopca - bo ileż on mógł mieć lat? siedemnaście? nie więcej!  - stagnacja przemieniła się w impas.
  Otworzył usta, ale po chwili je zamknął, jak ryba wyjęta z akwarium. O wiele łatwiej byłoby go nazwać kłamcą, ale sęk w tym, że nie wyczuł w nim ani grama pierwiastka ludzkiego. Arata miał wręcz ważenie, że w trakcie tej krótkiej wymiany zdań żaden miesień rozmieszczony na jego twarzy nie zadrżał, poza tymi wokół usta, które były to do tego zmuszony przez wydobywające się z niego dźwięki. Przypominał pozbawioną życie maszynę, a więc w jakim celu android miałby go okłamywać? Zwykle przedstawiciele tejże gatunku byli szczerzy do bólu. Ich posługa dla świata była jednoznacznie określona, choć rzecz jasna zdarzały się sztuki z wadliwym oprogramowaniem. Czyżby Tyrell był jednym z nich? Brzmiało to o wiele bardziej wiarygodnie, niż adresowane ku niemu słowa.
  Zanim zabrał głos, przyjął z niejako wdzięcznością zaoferowany przezeń ogień, choć sposób w jaki ten został mu dostarczony, wywołał nieprzyjemny uścisk w żołądku. Zaciągnął się głęboko, wpuszczając do płuc dym. Zatrzymał go chwilę dłużej w swoimi organizmie niżeli powinien. Nawet nie miał pojęcia, że wraz z wykonaniem tej czynności lubieżny grymas ukształtował się na jego wargach. Po kilku sekundach wypuściło go nosem, jak i zarówno ustami, ale nie przyniósł pożądanego ukojenia.
  — Umarłem i jak twierdzisz ożyłem czyli... — Serce zabiło mu mocniej w piersi. Słowo wymordowany nie było w stanie przejść mu przez gardło. Przyczyniła się do tego nienawiść do tej rasy, wpajano mu na szkoleniach wojskowych i podczas akcji na jałowych ziemiach oraz czysta statystka. Ale przede wszystkim bolesna świadomość, przenikająca do myśli niczym trucizna.
  Zaciągnął się po raz kolejny papierosem, ale tym zakrztusił się dymem. Wydał się okropny w smaku. Złapał go w palce, przerywając kontakt nikotyny z ustami.
  Kido wiedział, że będąc Wymordowanym, nie miał wstępu do miasta w roli obywatela i nawet przepustka zdobiącego jego nadgarstek nie upoważniała go takowego. Był skończony. Nie tylko jako człowiek, ale przede wszystkim jako żołnierz. Oczywiście mógł poświęcić się dla dobra nauki i oddać w ręce naukowców, ale...
  Puls przyśpieszył. Praca serca również. Do tego doszedł problem z złapaniem tchu. I szum krwi w uszach.
  — Który mamy rok? —  zapytał na jednym wydechu, miażdżąc papierosa w palcach. W tej formie nie nadawał się już do niczego.
  ... ale nie miał zamiaru oddawać się w ręce naukowców. Nie po tym, co...
   Oparł obie dłonie o podłoże. Na skórze pojawiło się jeszcze więcej potu, który zaczął spływać po twarzy i skapywać w dół niczym łzy.
   Tsubame niosło się echem po jego czaszce.
   — Tsubame — wysapał, jakby pokonał wiele mil intensywnym truchtem.
   Mechanizm znowu się uruchomił. Odtwarzał obrazy - klatka po kaletce, jak na zwolnionym filmie z uszkodzoną taśmą.
   TRZASK.
   Zakrwawiona twarz owinięta w bandaże. Kobiecy szloch wypełniający małe pomieszczenie. I strach.
  Krzyk wydobył się z gardła Yury'ego, kiedy wspomnienia trafiły na swoje miejsce. I pojawił się wraz z nim strach. Ale to nie koniec konsekwencji. Skok adrenaliny sprawił, że temperatura ciało się podniosła i stracił panowanie nad sobą. Dłonie wystrzeliły w kierunku znajdującego się kilka centymetrów przed nim chłopaka, choć już go nie widział. Widok przed jedynym okiem, który mu pozostał, ponownie przekształcił się w pozbawioną kształtów, białą plamę. Jednak wiedział, że tam jest.
   Upiorny głos rodem z sennych koszmarów powtarzał jak mantrę tylko jedno słowo – ZABIJ.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.02.19 19:46  •  Opuszczony Obóz - Page 15 Empty Re: Opuszczony Obóz
Chłopak odsunął się od mężczyzny wciąż patrząc w jego oczy. Wydawał się w ogóle nie obawiać tego co w nich dostrzegał. Był niewzruszony na przewalającą się w nich duszoną wściekłość — zachowywał się tak jakby wcale jej nie dostrzegał. Niebieskie tęczówki błyszczały na twarzy anioła jedynym jasnym blaskiem, bowiem policzki miał ubrudzone kurzem i ziemią, a jedna z połów jego oblicza obejmowała duża blizna po oparzeniu — była już blada i odznaczała się jedynie delikatniejszym, śliskim i świecącym naskórkiem.
  — Tak — odparł wchodząc mu w słowo. — Wymordowanym. Jesteś wymordowanym. Twoje organy nadal pełnia zapamiętaną przez organizm funkcję życiową jak u zdrowego człowieka. Jednak już nim nie jesteś.
  Te brutalne słowa nie posiadały w sobie nawet krzty wyczucia. Takiego zabiegu trudno było wyczekiwać w rozmowach z Tyrellem. Otarł dłonie o swoje spodnie. Chłód jaki otulał ich sylwetki był coraz większy. Spędzili tu zbyt wiele czasu. Podniósł się.
  — Powinniśmy ruszyć. Od kilku dni sarghale interesują się tym obozowiskiem. Pozostanie tu to ostatnia z możliwości. Możesz wstać?
  Popatrzał na niego z góry. Yury od momentu przebudzenia stał się jego obiektem obserwacji nie tylko pod katem niezrozumiałych wewnętrznych impulsów, które ocieplały zamrożone wnętrze anioła, ale też pod kątem medycznym. Nigdy nie był świadkiem śmierci i narodzenia  wymordowanego. Czuł przez to lekką panikę — tak przynajmniej sądził. Formalnie ciało wydawało się jak zamurowane, a oczy zwracały uwagę na każdy najmniejszy ruch. Jego możliwość dostrzegania uchybień wzrosła do niemal nadludzkich zdolności.
  Schylił się, aby podać mu ubrania. Wcześniej odrzucona, skórzana kurtka, ciążyła mu w dłoni jak potężny głaz. Właśnie wtedy usłyszał jego pytanie. Nie odpowiedział od razu. Nim podał mu ubranie podwinął rękaw swojej bluzy. Pod zdezelowanym ubraniem rozciągały się tatuaże, gęste i czarne jak węże. Jednak nie były to przypadkowe wzory. Niektóre przedstawiały liczby i rysunki, a inne stare znaki. Na lewej dłoni miał wytatuowaną datę. Datę, która zapoczątkowała jego życie na Desperacji. Teraz kiedy na nią spoglądał przypomniał sobie chłodny dzień dwunastego grudnia 3001 roku. Stał wtedy jeszcze w M-3 z plecakiem pełnym prowiantu. Tamten dzień zapoczątkował wszystko i wszystko również zmienił.
  Osłonił swoje wytatuowane ciało i spojrzał mu w oczy. Ten bezpośredni, niemal przekraczający osobiste granice wzrok, mógłby wprowadzać wielu w stan niepewności.
  — 3006 — powiedział. To jedno słowo zabrzmiało jak łoskot zamykających się drzwi grobowca. Rok 3006. Dwadzieścia cztery lata od pierwszego zabójstwa, jedenaście lat od śmierci Tsu, sześć lat od zniknięcia z M-3. Rok 3006. Piękny, brutalny rok.
  Tyrell odsunął się i kiedy obracając zdołał zauważyć tylko wyciągające się sztywne ręce Wiecznego, zareagował mechanicznie. Jego szalony, przepełniony chęcią mordu wzrok płonął białym, żarliwym ogniem — był nie do ugaszenia. Ciemnowłosy oskoczył w bok, jednak wpadł na ścianę namiotu i zjechał po niej w dół — konstrukcja zatrząsła się niemal zwalając się im na łeb. Źrenice anioła zwęziły się i kiedy, wymordowany rzucił się na niego ponownie, Hydra miał wiele szczęścia, bo wbijając totalnie osłupiony palce w ziemię, wyczuł kilka centymetrów dalej wyłamane uszko garnka. Wtedy nie pomyślał o konsekwencjach. Zamachnął się naczyniem w momencie kiedy łeb Wiecznego znalazł się już ledwie kilka centymetrów od jego twarzy.


  Yury mógł poczuć ciepło; przyjemnie spływało po jego policzku jak uderzająca w twarz letnia bryza znad morskiego brzegu. Kiedy uchylił powieki mógł dostrzec Tyrella kucającego przy nim z twarzą tak samo statyczna jak wcześniej. Przy boku Hydry znajdował się wielki Feniks. Przekrzywiał głowę, obserwując Wiecznego czujnymi, paciorkowymi ślepiami. Ciepło jakie od niego biło, było… kojące. Znajdowali się na zewnątrz.
  Gdy mężczyzna chciał poruszyć nadgarstkami poczuł opór, dopiero później zauważył, że ma skrępowane dłonie grubym, szorstkim sznurem.
  — To tymczasowe — wyprzedził go anioł. Nie mógł ryzykować. Nie mógł dopuścić do kolejnej furii Yuriego. Kosztowałoby to ich zbyt wiele. Obydwu.
  Tyrell zbliżył się do mężczyzny. Nad prawa skronią rozlewał się średnich rozmiarów krwiak, zaserwowany uderzeniem garnkiem. Pochwycił w palce brudny, szorstki podbródek faceta i nie spuszczając z niego wzorku powiedział:
  — Nie mam pojęcia jak powinienem z tobą postępować, ale wiem jedno. Jeśli chcesz dalej żyć, bo życie dało ci tę szansę musisz przypomnieć sobie to kim byłeś. Nie kiedyś. Teraz. Nie mam pojęcia co wirus poprzestawiał ci w głowie, ale musisz dokopać się do tych zgliszczy — uciął. — Co zrobisz budząc się wśród ruin własnej produkcji? Czy zostaniesz tam z zamkniętymi oczami mając nadzieje wykrwawić się na śmierć? Czy spróbujesz wyczołgać się i uratować to co jeszcze ma szanse istnieć? To co jeszcze nie zdążył strawić ogień? Współpracuj ze mną, nic cię to nie kosztuje.
  Mówiąc to zaciskał palce na jego szczęce. Jedno było pewne. Jeśli przyciśnie się kogoś zbyt mocno, to prędzej czy później ten ktoś będzie chciał się odwdzięczyć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 15 z 18 Previous  1 ... 9 ... 14, 15, 16, 17, 18  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach