Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 5 z 12 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 10, 11, 12  Next

Go down

Pisanie 19.10.15 20:39  •  Ruiny - Page 5 Empty Re: Ruiny
Jego źrenice zwężały się nienaturalnie, za każdym razem, kiedy tracił panowanie nad własnym ciałem. Teraz, chociaż panował już nad sytuacją, w jego spojrzeniu przeważała złota barwa. Ogon uderzał o deski nieregularnie, kiedy balansował ciałem, by nie paść jak długi przed siebie, dodatkowo przygniatając całym swoim ciężarem kobietę.
W żadnym wypadku nie czuł się w tym momencie bohaterem, nie czuł się nawet lepiej, ani o odrobinę. Mogło chodzić także o to, że od samego początku niewiele do niego docierało. Nie był aż tak uczuciowy i emocjonalny, właściwie w całości wyprany z tak pięknych odczuć, kierował się jedynie instynktem, który głęboko zakorzenił się w jego umyśle w postaci życia zwierzęcia, które pochłoną z powodu wirusa. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jak wiele nieporozumień mogło wyniknąć z jego zachowania.
Właściwie kiedy zdał sobie z tego sprawę, chciał natychmiast się podnieść i odsunąć, zanim jakaś pięść przemebluje mu twarz, ale zamiast tego, został pochwycony w kobiecych ramionach i chcąc nie chcąc musiał pozostać. Byłoby to może bardziej romantyczne, gdyby po jego przedramieniu nie spływała zielonkawa krew ghula, a on sam nie śmierdziałby w dalszym ciągu alkoholem i własną krwią, która obficie ozdobiła jego klatkę piersiową podczas zabawy w wyjmowanie drzazg.
Czuł się nieswojo, co prawda nie po raz pierwszy znalazł się w takiej sytuacji, poważnie, nie raz w przypływie szału wywołanego jakimiś silnymi emocjami rzucał się na wszystko dookoła, by ostatecznie wyjść na obrońcę uciśnionych, tyle że po raz pierwszy ktoś zaraz po tym postanowił przywrzeć do niego całym swoim ciałem, uprzeć czołem o jego ramię i udawać, że wcale nie płacze, chociaż nie dało się tego nie czuć, kiedy łzy skapywały na jego nagi tors.
Martwe ciało ghula wysunęło się z jego uścisku, kiedy bardzo powoli rozluźnił palce. Śliska skóra potwora pozostawiła na jego opuszkach warstwę brudu i śluzu, którym był pokryty, dlatego pozwolił prawej kończynie zwisać swobodnie wzdłuż ciała, byle tylko nie upaprać teraz wszystkiego dookoła tą osobliwą mieszanką wstrętnych rzeczy.
Z czasem jednak i ta ręka była mu potrzebna, dlatego przejechał jej wewnętrzną częścią po zwisającej mu z ramion złożonej byle jak koszuli. I tak nie mogła być już brudniejsza. Względnie czystymi palcami oparł się o deski i powoli, kontrolując ten ruch przechylił do tyłu siadając na drewnianym ganku i opierając się plecami o jakąś belkę, która kiedyś mogła być częścią ozdobnego płotka. Klęczenie na jednym kolanie było bolesne, wiedział to każdy, kto odwiedzał względnie często kościoły.
Wszystko robił jednak na tule delikatnie, żeby nie przewalić się zaraz do tyłu i przypadkiem nie szarpnąć Rebeki. Nie miał zamiaru odrywać ją od tego, co zdecydowała się ostatecznie zrobić, czyli wypłakać na jego ramieniu. Jeżeli to miało jej ulżyć, to niech sobie popłacze. A on? Nie pozostało mu wiele. Mógł albo dalej na siłę szukać swojej wolności, albo zagrać zgodnie z melodią wygrywaną przez anielice.
Skierował głowę ku górze, chociaż widok, który tan dostrzegł, a mianowicie dach starego domku widziany od dołu, pokryty pajęczynami i zniszczony w żaden sposób go nie relaksował, nie mówił nawet, co mógłby w tej sytuacji zrobić. Dlaczego sufit nigdy nie chciał pomagać?
Cisza wcale nie była kojąca, nie pomagała w rozwiązaniu sytuacji, a Kirin zaczynał się niecierpliwić. No dobra, pewnie minęło nawet za mało czasu, by uznać, że w ogóle uspokoił się po rozwaleniu w drobny mak dwóch ghuli, ale z każdą sekundą po jego brzuchu ściekało co raz więcej kropel, a to go łaskotało. Jeszcze tego brakowało, by zaczął się śmiać pod nosem.
Dzięki temu, że opierał się o słupek, mógł rozluźnić swój uścisk i oderwać dłoń od podłogi. Delikatnie przejechał obiema dłońmi po bokach spodni strzepując z nich brud. Powoli wyciągnął je przed siebie i chwycił symetrycznie za policzki kobiety, podsuwając kciuki lekko pod jej szczękę. Czy tego chciała czy nie, chciał zobaczyć teraz jej twarz, nawet jeżeli płakała i było ciemno. Tak było nawet lepiej, bo do końca żadne tego drugiego dokładnie nie widziało, a jednak czuli się nawzajem, swoje ciała opierające się o siebie, ciepło, oddechy, całą obecność, mocniej niż kiedykolwiek mieli okazję to poczuć.
Powoli chciał oderwać jej twarz od swojej, chociaż cały czas siedział zgarbiony tak, że gdyby tylko chciał ich twarze mogłyby złączyć się na krótki moment w strategicznym miejscu. Wszystko wskazywało jednak na to, że miał zamiar po prostu patrzeć. Złotymi ślepiami, które powoli odzyskiwały swój normalny kształt i wyraz.
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.10.15 21:56  •  Ruiny - Page 5 Empty Re: Ruiny
Nie tylko stare, zmurszałe dachy niegdyś zapewne pięknych domków nie chciały odpowiadać na pytania i udzielać rad. Równie bezużyteczna okazywała się ciemność, która nie przyniosła ze sobą kompletnie nic. Zaciśnięte mocno powieki stwarzały iluzję pustki, a przecież dookoła było tak wiele. Mogła nie widzieć, ale cały czas czuła dotyk skóry wymordowanego, którego nie puszczała przez ani chwilę. Nawet gdy postanowił usiąść, co w tej sytuacji było całkowicie zrozumiałe, nawet się nie ruszyła. Wciąż tylko kurczowo trzymała się jedynego przyjaznego zjawiska w tym pełnym zagrożeń miejscu, stwarzając sobie otoczenie bezpieczeństwa. W takich warunkach mogła się w sumie rozklejać do woli, nie przejmując się niczym.
Kiedyś będzie trzeba przestać płakać i stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością.
A to niestety nie było takie proste, bo w dalszym ciągu nie wiedziała, co zrobić dalej. Za dużo miała do powiedzenia i za mało wiedziała, co w ogóle chce przekazać. Skąd miała się orientować w tym, co uczynić, skoro nawet nie wiedziała, co sama czuje? Dotąd jeszcze nie do końca docierało do jej umysłu co się stało, a co dopiero wiedzieć cokolwiek innego. To nie są takie rzeczy, które da się wymyślić w minutę. Instynkt działał coraz słabiej, nie była w stanie aż tak długo zachowywać się w sposób stuprocentowo spontaniczny i pozbawiony pomyślunku. Już teraz, pomiędzy kolejnymi gwałtownymi wdechami i ronieniem łez zastanawiała się nad całą sytuacją, próbując sobie wszystko w głowie poukładać.
Ciemność, niestety, nijak w tym nie pomagała.
Trudno powiedzieć, ile czasu spędziła w otoczeniu czarnej barwy, nie patrząc nigdzie, nie chcąc słyszeć ani czuć. Przy takim nagromadzeniu emocji chwilowy ich brak mógłby się okazać naprawdę kojący, ale najwyraźniej nie było możliwości, by tak się stało. Czy tego chciała czy nie, będzie się musiała z tym wszystkim jakoś uporać. Uspokoić się, pomyśleć, wszystko poskładać w jedną, logiczną i stabilną całość, dzięki czemu znów zyskałaby psychiczne uporządkowanie.
Nie wiedziała, o co może chodzić Kirinowi, ale pozwoliła się podnieść. Szlochanie powoli słabło, ale dziewczyna w tym momencie nie przedstawiała ładnego widoku. Zaczerwienione oczy nadal były całe mokre od łez; pokrywały one też jasną, niemalże białą skórę policzków i podbródka, z którego te kilka ostatnich jeszcze opadło w dół. Na siłę powstrzymywała się od płączliwego grymasu, próbując zatrzymać tę naturalną, ale nazbyt już długo trwającą reakcję organizmu. Mrugała intensywnie, próbując wygonić łzy z oczu i odzyskać ostrość widzenia, w której nad wyraz przeszkadzały.
W końcu jej się to udało. Spojrzenie czerwonych tęczówek napotkało złote, szukając nich jakiegokolwiek komunikatu, jakichś emocji, czegokolwiek. Nie była w stanie się domyślić, o co może chodzić Vincentowi, ale szukała odpowiedzi w jego mimice i wzroku. Nigdy jednak nie byłą w tym dobra. Za bardzo był nieprzewidywalny, żeby nawet przez kilka lat nauczyła się rozpoznawać wszystkie jego reakcje, zachowania i nawyki. Prawda, wiele z nich było na tyle oczywistych, że pojęła je w mig. Były jednak takie, których nie rozumiała ni w ząb. Tak jak teraz, gdy po prostu patrzył. A ona patrzyła na niego. I tak by byli patrzyli na siebie pewnie do ugrzanej śmierci, gdyby Reb się zwyczajnie nie poddała. Pal licho zgadywanki.
Oderwała prawą dłoń od ciała wymordowanego i przesunęła ją do przodu, a podniósłszy w górę, krawędzią przydługiego rękawa od płaszcza przetarła kąciki oczu. Gdy odsunęła rękę, na jej obliczu widniał delikatny uśmiech, jakby wyraźnie walczyła o jego utrzymanie na twarzy.
- Cholera. - Kilka kolejnych łez postanowiło jeszcze przyłączyć się do zabawy i wtoczyć się pod powieki albinoski, jednak zaraz spacyfikowała je kolejnym ruchem dłoni; przez to kolejna wypowiedź mogła być trochę niewyraźna, gdyż uniesiona ręka chwilami zasłaniała usta, w trakcie gdy dziewczyna pozbywała się kolejnych słonych kropelek. - Przepraszam... teraz przeze mnie znowu jesteś cały mokry. - A bycie mokrym w środku zimnej, wietrznej nocy w Desperacji było właściwie synonimem samobójstwa. Właściwie nie wiadomo, czemu akurat od tych przeprosin zaczęła. Było o wiele więcej takich, które powinna teraz wypowiedzieć, jednak jakieś dziwne uczucie mówiło jej, że wcale nie musi tego robić. Są takie rozmowy, których lepiej nie toczyć. Szczególnie, że obecne warunki były skrajnie dziwne, nowe i nieznane. Tak blisko drugiej osoby ostatni raz była chyba... nigdy? Trudno sobie wyobrazić, jak musiała przyjąć taką nowość w tej chwili. Niska temperatura powodowała, że ciepłe oddechy zamieniały się w obłoczki pary tak blisko siebie, że trudno było odróżnić, który brał się z których ust.
Zamrugała gwałtownie raz jeszcze, ale w zimnym i wciąż poruszającym się powietrzu łzy dość szybko wyschły. Nic nie wskazywało na to, żeby miały się znów pojawić w najbliższym czasie. Przynajmniej taki pozytywny skutek z tego wszystkiego wyniknął.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.10.15 23:08  •  Ruiny - Page 5 Empty Re: Ruiny
Jego ciało bardzo szybko traciło ciepłotę, gdyby nie to, że żyrafi ogon owinął się wokół jego nóg, byłby jeszcze gorzej. Nawet wtedy jednak bieganie bez góry ubrania w nocy podczas jesieni było tak złym pomysłem, że niemal natychmiast odczuwał tego skutki. Już teraz kuło go w płucach, a gęsia skóra pokrywała każdy odsłonięty milimetr ciała. Poruszał rękami, ale prawie ich nie czuł.
Zamiast wpatrywać się dłużej w twarz Rebeki, przymknął powoli oczy czując nagły przypływ zmęczenia. Znowu nie mógł zasnąć, to już któraś noc z rzędu, przesypiał po kilka minut i budził się tak samo zmęczony. Teraz było jeszcze zimno, a on stracił nieco krwi i do tego poszalał z ghulami. Opadł z sił w jednej chwili, a z jego ust wydobywała się cienka stróżka pary, która z każdym oddechem stawała się mniej widoczna, pokazując jedynie, jak bardzo niską temperaturę może mieć teraz jego ciało.
Nie tylko nie miał siły mówić, ale nie potrafił także ułożyć niczego sensownego w głowie. W przeciwieństwie do kobiety, on nadal nie czuł się winny. Można by pomyśleć, że sytuacja obróciła się na jego korzyść całkowicie przypadkiem, dokładnie tak samo, jak układało się całe jego życie. Nie myślał więc o takich sprawach jak chociażby w jaki sposób ją przeprosić. Ah, jedne problem z głowy. Chociaż w tym momencie nie myślał w ogóle za wiele. Alicja w jego głowie też przestała się udzielać, najwyraźniej śledząc z perspektywy jego umysłu, całą sytuację. W którymś momencie na pewno da o sobie znać, najpewniej krytykując Kirina bądź każąc mu z jakiegoś powodu na siebie czekać, a następnie uciekać...
Mokry? A tak. Faktycznie. Po jego ciele spływały co raz nowsze łzy, był do tego spocony, wcześniej oblany wodą. Tego dnia chyba faktycznie nie było mu dane chociaż raz porządnie się rozgrzać. (We can change it Lilo <:).
Nawet jeśli, to sam pewnie nie zwróciłby uwagi na ten fakt. Lepsze to niż bycie podpalonym chociażby, brr, oby nic takiego nie miało miejsca w niedalekiej przyszłości, bo myślenie o tym wbrew pozorom nie sprawiało, że było cieplej.
Powoli otworzył oczy, ale tylko do połowy. Nie za wiele widział, dużo mocniej działały teraz inne jego zmysły, głównie słuch i węch, pracujące sobie gdzieś bez zwracania na siebie uwagę. Oba ghule były już martwe. Po śmierci wydzielały woń jeszcze okropniejszą niż za 'życia'. Dobry nos potrafił tę delikatną różnicę znaleźć i określić, czy jest sens nadal walczyć.
Przechylił jedynie głowę i odchylił ją nieco do tyłu, tak że czubek zetknął się z belką, a on mógł dać odpocząć szyi.
- Daj spokój... - wysapał. Dosłownie. Nawet usta odmawiały mu już posłuszeństwa, dlatego poruszał nimi niemal niedostrzegalnie. Jego głos był bardzo cichy i senny, a sam Kirin był bardzo bliski odjechania świadomością. Tym razem nie z powodu wyczerpania, a ataku senności, która kazała mu tu i teraz przekręcić się i zażyć chociaż odrobiny zbawiennego odpoczynku.
Walczył, ostatkami sił starał się ustawić głowę pionowo, powiedzieć coś jeszcze, albo chociaż w jakiś sposób się rozbudzić. Może zimny prysznic wcale nie był takim złym pomysłem, tak... to mogłoby go faktycznie rozbudzić.
Kurczowo złapał się tej myśli powoli podnosząc jedną rękę na wysokość głowy anielicy. Oparł palce na jej policzku z delikatnością operując dłonią, a kciukiem chwycił za podbródek. Rozchylił jej usta delikatnie, czuł jej cienką skórę pod szorstką powierzchnią kciuka, czuł jej zapach, kiedy tak niebezpiecznie nachylił się nad jej ustami niemal stykają z nimi swoje własne. Milimetry w jakiś magiczny sposób zaczęły równać się sekundą równocześnie z nimi topniejąc podczas tej przeciwnej sytuacji. Na pewno mu to wybaczy...
- Oblej mnie wodą. - wyszeptał, po czym jego świadomość odpłynęła razem z jego ciałem, które nagle rozluźniło się. Głowa opadła na ramię kobiety, a Kirin miał na twarzy delikatny uśmiech błogiej nieświadomości.
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.10.15 7:27  •  Ruiny - Page 5 Empty Re: Ruiny
W tym momencie stuprocentowo pasowałoby do sytuacji gorzkie a nie mówiłam? ze strony anielicy, która przecież już jakiś czas temu nawoływała do powrotu w cieplejszą okolicę. Można było przewidzieć, że po ochłodzeniu się powietrza na pewno będzie już tylko gorzej, jednak przy obecnych wydarzeniach łatwo było zapomnieć o tak pobocznej sprawie jak temperatura.
Przymrużyła nieznacznie oczy, obserwując zachowanie żyrafy. Wyraźnie martwiło ją tempo, w jakim opadał z sił i nie mogła się temu dziwić. Nie tylko wiele się zdarzyło, ale też była już późna godzina. Tutaj z całą swoją brutalnością zadziałała natura, przypominając, że nawet ci mający się za panów okolicy muszą podlegać prawom przyrody, a ta jest w stanie ich zmiażdżyć dosłownie każdym swoim elementem, bardziej lub mniej subtelnie.
Zimno to taki właściwie cichy morderca. Na początku można je ignorować i udawać, ze nic się złego nie dzieje. Im jednak dłużej odstawia się zadbanie o siebie na bok, tym bardziej każda komórka ciała domaga się chociaż odrobiny ciepła, boleśnie przypominając o swoich potrzebach. Powietrze o tak niskiej temperaturze wdzierało się do dróg oddechowych niczym obłok malutkich igieł, drażniąc wszystko na swej drodze i sprawiając, że nawet oddychanie powoli stawało się zbyt bolesne, by je kontynuować. W chwili, gdy czucie opuszczało poszczególne części ciała, był to już wyraźny komunikat: ratuj się, głąbie. Zamarznięcie to naprawdę zbyt idiotyczny rodzaj śmierci, tym bardziej że była dopiero jesień. Przypadek jednak chciał, że mimo nawet jakiegoś wielkiego mrozu i zimy stulecia, mogli teraz postradać życie.
Albinosce też się nieźle zmarzło, chociaż obecnie miała na sobie trochę więcej warstw ubrania i to znacznie pomagało przy zatrzymywaniu ciepła w sobie. Nadal jednak nie było zbyt dobrze, gdyż wcześniej zdążyła wystawić się na działanie zimna i dopiero powoli wracała do względnej normy. Również się trochę trzęsła, połowicznie z nerwów i z chłodu, jednak w porównaniu do żyrafy mogłaby robić za okaz zdrowia.
- Ej ej, tylko mi tu nie zasypiaj - powiedziała nieco przyciszonym tonem. Jeżeli wymordowany jej teraz odpłynie, to będzie miała do wyboru albo go budzić, co mogło nie przynieść skutku, albo zatargać za ręce i nogi gdziekolwiek, gdzie będzie cieplej. Opcja trzecia, czyli samotny powrót, nie wchodziła w grę, choć pewnie niejeden desperat właśnie tak by się zachował. Tylko że pozostawienie mężczyzny śpiącego na ganku jakiegoś dawnego domostwa w takich warunkach byłoby równoważne z podpisaniem na niego wyroku śmierci; najprawdopodobniej już by się nie obudził.
Co.
Dłoń dobermana po raz kolejny wylądowała na anielskiej twarzy, budząc w niej tym samym niejako zdziwienie. W ogóle niewiele rozumiała z tej sceny; nigdy dotąd żadnemu z nich nie zdarzyło się zachowywać w taki sposób i kompletnie nie wiedziała, skąd się to bierze i jak się potoczy. Nie lubiła się czuć tak niepewnie, zagubiona nawet w realnych zdarzeniach.
Co do kurwy.
W tej chwili słyszała chyba tylko niesamowicie głośne łomotanie swojego serca, które mimo wysyłanych w jego kierunku telepatycznych komunikatów nie chciało się uspokoić. Patrzyła na zbliżającą się twarz mężczyzny i dosłownie nie była w stanie niczego ze sobą zrobić.
Co on do jasnej cholery wyprawia?!
Była już w stu procentach skonfundowana zaistniała sytuacją i wydawało jej się, że nie ma nad nią właściwie żadnej kontroli. Tak bardzo przeciwnie do swojego charakteru, nie wiedzieć dlaczego, pozwalała sobą kierować zgodnie z dziwną i pokręconą wolą żyrafy. I to było tak pieprznięte i wywrócone do góry nogami, że żadna inna rzecz po prostu nie mogła mieć sensu.
- C-co? - wydusiła z siebie w momencie, kiedy Kirin stracił świadomość. Dla albinoski ten stan stał się oczywisty, gdy jego głowa uderzyła ją w ramię. Choć mogłoby się wydawać, ze żyjąca już kilka wieków osoba nie powinna mieć tendencji do paniki, ale Rebekah niestety nie miała w sobie tak przydatnej cechy jak opanowanie w każdej sytuacji. Ta, jak widać, była z lekka kryzysowa.
Niemal od razu, gdy tylko zorientowała się, co się właściwie dzieje, odrętwiałymi dłońmi sięgnęła do głowy wymordowanego. Podniosła go może trochę zbyt gwałtownie, ale na szczęście nie miała na tyle siły, by takim ruchem mogła mu zrobić krzywdę. Oparła go z powrotem o znajdującą się z tyłu sztachetkę, starając się utrzymać ciało mężczyzny na tyle, by nie rąbnął nim teraz o ziemię - co było możliwe zważywszy na to, że obecnie na nim nie panował.
- Halo! Ziemia do Vincenta, nie śpimy! Nie zasypiaj, ej! - powtarzała nerwowo raz za razem, poklepując biedaka po policzkach. Chociaż wypowiedzi albinoski mogły brzmieć jak poranna pobudka, to niemal paniczna intonacja nadawała im zupełnie inny wydźwięk. Niestety, delikatniejsze zabiegi, nawet powtórzone kilkakrotnie, nie przyniosły skutku. Dokładanie kolejnego mokrego epizodu nie było wyjściem, jak chciałaby zastosować, ale nie miała innego wyboru. Wyglądało na to, że żadną inną metodą nie zmusi dobermana do otworzenia oczu. Nawet nad tym nie myślała, błądząc umysłem po ścieżce tak chaotycznej, że powoli traciła panowanie nad sobą. Na szczęście ze swoją mocą była na tyle obyta, że nawet będąc tak przerażoną, była w stanie jej używać - choć kontrolować już w mniejszym stopniu. Spory strumień wody chlusnął w twarz ciemnowłosego tak szybko i gwałtownie, że nawet nie szło zlokalizować jego dokładnego źródła. Musiało pomóc. Musiało, bo jeżeli ten zabieg nie przyniesie skutku, to Reb będzie mogła równie dobrze rozłożyć się obok i umierać sobie razem z własnym podopiecznym. To już było zbyt głupie, żeby los mógł na to pozwolić.
- No obudź się, błagam - wyjęczała jeszcze, obserwując z przerażeniem, czy modły jakie od kilku minut w tym całym majdanie wysyłała w Niebiosa okażą się być wysłuchane i spełnione.

... tak


Ostatnio zmieniony przez Rebekah dnia 20.10.15 14:36, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.10.15 11:42  •  Ruiny - Page 5 Empty Re: Ruiny
Gdyby to od niego zależało, wcale by w tym momencie nie zasypiał, Z drugiej strony może to i lepiej, że tak właśnie się stało. Bardzo sprytny zabieg, by uniknąć konsekwencji swoich wcześniejszych działań, bo przecież nieświadomego, rannego człowieka, a nawet wymordowanego nie było sensu rozliczać ze swoich działań kiedy tak błogo spoglądał na swoje własne powieki od spodu.
Faktycznie, nawet o nie chciałby pozbawić się swojego ponownego życia przez zwykłe wychłodzenie, tym bardziej przez jego następstwa jak chociażby zapalenie płuc. Z jakiego względu jednak, choroby zdawały się go omijać szerokich łukiem, dawno nie był nawet przeziębiony. Pewnie miało to jakiś związek z obrażeniami fizycznymi, które tak ochoczo się go trzymały. Gdzieś natura musiała sobie odbić na tej żyrafie, żeby przypadkiem nie było mu za lekko.
Oh, jakiż to wspaniałym stanem było to omdlenie. Nie czuł już nawet zimna, a tym bardziej miniaturowych skurczy mięśni, które miałyby go w jakiś sposób rozgrzać. Wszystkie zmysły były na ten moment wyłączone, a ciało tak bezwładne, jak tylko było to możliwe. Pozostawił więc Rebekę ze swoją 'ostatnią' wiadomością i od teraz mógł liczyć tylko na to, że najdzie jakąś metodę, by wyrwać go z tej chwilowej, miejmy nadzieję, hibernacji.
Wyglądał nawet uroczo, chociaż raz jego szczęka nie była wykrzywiona w sposób groźny czy kpiący. Rozluźnione mięśnie twarzy układały jego oblicze w całkiem przyjazne, wyglądał dużo młodziej.
Nawet gdy telepano jego ciałem, nawet gdyby teraz ktoś zaczął go bić i kopać, byłby tak samo niewzruszony jak w momencie, kiedy dłonie anielicy okładały go po policzkach z siłą umiarkowaną. Może to nawet lepiej, że nie mógł zareagować. Nadal myślami uciekał w stronę boju, który właśnie stoczył i gdyby to instynkt zadziałał w pierwszej kolejności, pierwsze co by zrobił to rzucenie się z pazurami na osobę, która tak swobodnie obijała mu mordkę.
Póki co, nic nie dawało efektów. Gdyby tylko albinoska była nieco bardziej... brutalna, mogłaby wedle własnej woli zrobić teraz z ciałem Kirina na co tylko miałaby ochotę. Sam Vinc miał więc szczęście, że przydarzyło mu się odlecieć właśnie w tym momencie i akurat przy niej. Nawet w chwilach gniewu był pewny, że ta nie zrobi mu dużej krzywdy. Z chwili na chwilę docierało do niej zapewne, że bez drastycznych czynów nie będzie mogła go dobudzić, albo chociaż przywrócić do stanu używalności.
Woda zjawiła się nagle i chyba w ostatnim momencie, kiedy mogła przynieść jeszcze efekt. Najważniejsze, że jej gwałtownie zderzenie się z twarzą dobermana zmusiło ciało do szybkiej reakcji, a ta w praktyce wyglądało to tak, że wyprostował się gwałtownie z buzią rozwartą niczym ryba wyszarpnięta ze swojego naturalnego środowiska. Oczy miał szeroko otwarte i zakaszlał kilkakrotnie pozbywając się cieszy z ust, nosa czy nawet uszu. To było coś, chcąc czy nie, obudził się i natychmiast zaczął odczuwać ze zdwojoną siłą wszystkie bodźcie z zewnątrz.
- O kuźwa, dlaczego tu jest tak cholernie zimno? - Rzucił w przestrzeń chcąc podnieść się i podskakiwać z nogi na nogą w celu zażycia odrobiny ruchu, tyle że coś mu w tym przeszkodziło... coś, a nawet ktoś. Przechylił głowę na bok. - Reb, właściwie to dlaczego na mnie siedzisz?
Nie ma nic lepszego, niż chwilowa dezorientacja i niemożność przypomnienia sobie, co chciało się chwilę temu. Wyszli gdzieś razem na Desperację, a teraz gdy na nowo ogarniał otoczenie, anielica nachylała się nad nim, on sam był do połowy rozebrany i mokry.
Czy to znaczyło, że...
Poruszał brwiami wymownie i chwycił ją w okolicach pasa krzyżując dłonie za jej plecami. Skoro już do tego doszło, to idziemy za ciosem.
- Nie żeby mi to przeszkadzało, ale nie powiem, jestem trochę zaskoczony. - natychmiast odzyskał swój cwaniacki uśmiech i wyraz twarzy, tak bardzo dla niego charakterystyczny. To nie zmieniało faktu, że nadal było mu cholernie zimno, ale czy to było w tym momencie aż tak istotne? Piękna kobieta nachylała się nad nim, oboje siedzieli na podłodze, a do tego było ciemno i nie było nikogo dookoła. Był cholernie ciekawy, co właśnie przerwał swoim omdleniem, dlatego wbił w białowłosą swoje spojrzenie i czekał na to, aż raczy kontynuować, albo chociaż wytłumaczy, co właśnie miało miejsce, bądź miało się zdarzyć.
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.10.15 15:08  •  Ruiny - Page 5 Empty Re: Ruiny
Jeszcze chwila takiej paniki, a chyba by wywołała małe trzęsienie ziemi. Ręce jej się telepały tak mocno, że ledwo nad nimi panowała. Wiedziała, jakie będą konsekwencje, jeżeli nie uda jej się mężczyzny obudzić na czas i to właśnie ich wizja napawała ja takim przerażeniem. Na całe szczęście moc postanowiła jej usłuchać i chlusnąć wodą w twarz wymordowanego, na co przez jakiś czas jednak bała się zdobyć. Przeżywała swoistego rodzaju powtórkę z rozrywki. Wcześniej, gdy Kirin został znokautowany przez androida w zaułku za barem, sytuacja wyglądała podobnie, nawet jeżeli nie była poprzedzona równie dziwnymi wydarzeniami. Jeżeli żyrafie przytrafi się zapalenie płuc czy inne paskudne choróbsko, to anielica będzie się mogła czuć za ten fakt potrójnie winna, nawet jeżeli częściowo sam się o to prosił. Musi znaleźć lepszą metodę ustawiania go do pionu niż nieustanne polewanie wodą.
Fala sięgnęła swego celu, który na całe szczęście się obudził. Mając na uwadze wcześniejsze, podobne wydarzenie, albinoska była czujna i tym razem nie zarobiła ciosu głową od podnoszącego się mężczyzny - na czas odchyliła się do tyłu. Nie przewidziała tylko, że taki ruch wprawi ją pewną niestabilność i musiała szukać oparcia najbliżej, jak tylko się dało. I skończyło się na tym, że złapała za pierwszy lepszy obiekt w swoim zasięgu. Gdy więc wymordowany obudził się na dobre, obie ręce dziewczyny obejmowały go za szyję. Przynajmniej się nie przewróciła.
Moment, moment. Ale o co chodzi?
Odrobinę się już w tym wszystkim gubiła. Jeszcze przed chwilą sama nie pojmowała, co się dzieje i z jakiego powodu, a obecnie Vincent pytał ją o rzecz, której tak naprawdę nie potrafiła wyjaśnić. Chciała udzielić odpowiedzi, jednak nie przychodziło jej do głowy żadne racjonalne wytłumaczenie. Przez chwilę patrzyła się tylko zdziwiona na swego towarzysza, próbując gdzieś myślami dojść do czegokolwiek sensownego. W zamyśleniu ściągnęła brwi i odrobinę zmrużyła oczy, spoglądając teraz też na boki. Zanim zdążyła wystosować jakiś wniosek dotyczący ich położenia, padł komentarz.
Bardzo, bardzo dziwny komentarz.
Że co?
Wolała nie dociekać, co dokładnie pomyślał sobie doberman na temat całej obecnej sytuacji. Wyglądała wyjątkowo dwuznacznie, a co lepsze - z ich punktu widzenia cholernie nienaturalnie. Przecież nigdy, przenigdy jak się znali ileś lat, nie zdarzyło się żadnemu z nich podobne zachowanie jak teraz. Zawsze kończyło się na neutralnych rozmowach, docinkach, jakichś kazaniach (aż za często), ale żeby... coś takiego?
Czyżby coś się zmieniło? A może to "coś" było od zawsze i dopiero teraz wychodziło na światło dzienne? To jednak nie był dobry moment na takie rozmyślania. Miała jeszcze pytanie, na które wypadało odpowiedzieć. Utrzymywanie ledwie co oprzytomniałej osoby w niepewności tak długo byłoby skrajnym chamstwem ze strony anielicy.
- Znaczy... w sumie... nie wiem dlaczego. Tak jakoś wyszło - powiedziała w końcu tonem takim, jak gdyby sama była zaskoczona swoimi słowami. Bo w gruncie rzeczy była. Ją też zastanawiało, czemu u licha nadal przesiaduje na Kirinie i dlaczego w ogóle do tego doszło. Nie wiedziała.
- Powinniśmy się stąd ruszyć. Wiesz, wracać do domu, zanim zamarzniemy na śmierć. - Mimo takiej wypowiedzi, nie ruszyła się. Rzucała tylko bardzo, bardzo rozsądną propozycją i czekała, aż otrzyma na nią jakąś odpowiedź. Z jakiegoś dziwnego, bliżej niesprecyzowanego powodu nie miała ochoty wstawać, nawet jeżeli zimno coraz bardziej ogarniało cały jej organizm. W końcu, hm, nadal ją trzymał, a trzeba przyznać, że chociaż wymordowany miał niższą temperaturę ciała niż normalny człowiek, to zawsze to trochę więcej stopni Celsjusza niż gdyby jej talię otaczało teraz chłodne, nocne powietrze Desperacji. Ale mimo wszystko, jeżeli szybko nie otrzyma aprobaty dla swojego wniosku, to wyciągnie żyrafę na siłę, zanim naprawdę dostanie hipotermii.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.10.15 18:46  •  Ruiny - Page 5 Empty Re: Ruiny
Nie chciał niczego bezpodstawnie kobiecie zarzucać, ale każdy obserwator doszedłby do jednego wniosku, że bardzo im w tym momencie przeszkodził. Kiedy do tego patrzyło się na całą sytuacją z perspektywy osoby bezpośrednio w niej uczestniczącej, można by rzec, że Kirin zachowywał względny spokój. Na nowo był w całości mokry, ale na chwilę został pobudzony do działania, niekoniecznie do myślenia, albo przynajmniej starał się na takiego nie wyglądać.
„Tak jakoś wyszło?” Hee... świetna wymówka.
Może dorzuciła mu czegoś do alkoholu i dlatego teraz tak nagle obudził się bez wiedzy, co miało miejsce przez większą część dnia. Powoli jednak, czy tego chciał czy nie, musiał zacząć przypominać sobie ich wyprawę i napotkanie androida, na razie jednak, dalsza część pozostała dla niego czarną plamą.
- Nie przejmuj się, wiem dokładnie jak działam na kobiety. Nie jesteś pierwszą, która traci zmysły na mój widok i nie jest w stanie powiedzieć, dlaczego właściwie rzuciła mi się w ramiona. - Mówił bardzo informacyjnie nie czując ani odrobiny skrępowania podczas wypowiadania całej formułki, która brzmiała niemal na wyuczoną. Puścił do niej oczko, po czym bez używania rąk wstał z podłogi chwytając ją pod ramionami i unosząc nieco nad ziemię bez większego problemu z niewzruszoną miną.
- Cokolwiek miało miejsce, trzeba brać odpowiedzialność za swoje czyny i dokończyć, to co już zaczęłaś. - Dodał po chwili odstawiając ją na ziemię. Nie umknęło jego uwadze, że nadal trzymała ręce wokół jego szyi, jakby w ogóle nie miała zamiaru go z tego uścisku wypuszczać. W końcu jednak to on rozluźnił palce po czym rozłożył ręce na boki prezentując się jej w całej swojej okazałości. - Skoro tak bardzo tego pragniesz, to dzisiaj będę cały dla Ciebie. Nie będę się bronił. I tak nie mam już siły. - Położył wierzch dłoni na czole i udawał rozgorączkowanego miotając się na boki. Dobry był z niego aktor, chociaż w tym momencie nie musiał nawet udawać, trząsł się mimowolnie, a z jego włosów, twarzy i torsu kapały kropelki wody.
Gdyby nie to, że było ciemno, Reb mogłaby dostrzec na jego twarzy lekki rumieniec. Sam nie mógł uwierzyć, ze takie słowa padają z jego ust, chociaż wypowiadał je bez problemu. Nawet jak na jego brak inteligencji, potrafił się jednak opanować czasami, przed mówieniem totalnych głupot. Fakt, może powrót do kryjówki to nie był wcale taki zły pomysł i jeżeli to miało zapobiec jego dalszemu upokarzaniu się, to był w stanie jej posłuchać i wyruszyć nawet w tym momencie.
Nagadał się już jednak na tyle, że teraz dał czas anielicy, by mogła zareagować.
Oh panie, niech ten dzień się już kończy, jest dziwny i do tego cholernie chłodny.
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.10.15 8:36  •  Ruiny - Page 5 Empty Re: Ruiny
Wiadomo, jak to wszystko wyglądało – trudno zaprzeczyć, że dowolny przypadkowy przechodzień miałby całkiem niezły materiał do domysłów na temat tego, co miało miejsce na ganku zdezelowanego domu. Nie żeby taki widok jakoś szczególnie dziwił w Desperacji, nie takie rzeczy się już tutaj widziało. Lepiej nawet nie opowiadać.
Cóż, trudno nazwać szczerą wypowiedź wymówką, ale najwyraźniej właśnie tak została przyjęta i dziewczyna nie mogła na to nic poradzić. Brzmiało to dość nietypowo, jednakowoż nie mijało się z prawdą w ani jednej literce. Bądźmy szczerzy, Rebekah nie wypiła aż tyle, żeby stracić kontrolę nad tym, co robi, zaś jej żyrafi kolega z reguły nie należał do istot racjonalnych. Więc jeżeliby już trzeba było któreś z nich oskarżyć o doprowadzenie do owej sytuacji, to podejrzenie z pewnością nie powinno paść na tę pierwszą, już choćby z samych logicznych argumentów.
Jaja sobie robisz?
Nie do końca wiedziała, czy na słowa mężczyzny ma prychnąć śmiechem czy się oburzyć, więc póki nie zdecydowała się na jedną taktykę, to jedynie spoglądała nań obojętnym, choć nieco zdziwionym wzrokiem spod lekko uniesionych brwi. Miała na końcu języka całkiem sporo ripost dotyczących kirinowego powodzenia u dziewcząt, ale tymczasowo zachowała je dla siebie. Była ciekawa, jak zareaguje dalej i co jeszcze powie, próbując się wykręcić od swoich własnych poczynań sprzed chwili. Choć równie dobrze może tego nie zrobić wcale, taką opcję też przewidywała. Było bardzo prawdopodobnym, że teraz cała sytuację będzie obracał przeciwko dziewczynie, tak jak zazwyczaj, kiedy się przekomarzali.
Do podnoszenia też była przyzwyczajona; jej waga prezentowała się raczej śmieszną liczbą, więc dla dorosłego, wyższego i silniejszego od siebie człowieka była żadnym ciężarem, szczególnie przez tak krótką chwilę. Może gdyby kiedyś był zmuszony nosić tak anielicę przez dłuższy czas, to w końcu by mu się to odwidziało.
Gdy tylko jej nogi stanęły z powrotem na deskach, cofnęła ręce z szyi wymordowanego, zaplatając je przy tym z przodu swojego tułowia. I słuchała dalej, do jakich absurdalnych wniosków jeszcze dojdzie. Jeszcze przez chwilę zachowała powagę. Jak się bawić to się bawić!
Po ostatnich skierowanych do niej słowach, westchnęła cicho i sięgnęła dłonią za plecy, przerzucając wszystkie swoje długie włosy na przód przez prawe ramię. Zaczęła się nimi mimochodem bawić, teraz spoglądając do góry, prosto w złote tęczówki.
- Hm… – zaczęła powoli, podchodząc o pól kroku do przodu i zadzierając głowę wyżej. – Skoro już proponujesz… – Z kolejnym niewielkim kroczkiem zlikwidowała cały dystans między sobą a dobermanem. Nie spuszczając z niego wzroku, zatrzepotała rzęsami niczym nastolatka z liceum na widok najładniejszego chłopaka w szkole.
Pozostawiła w atmosferze kilka sekund ciszy, nim nie była w stanie już dłużej wytrzymać tego przedstawienia. Zrobiła krótki obrót w bok i schyliwszy się, zakryła usta dłońmi i wybuchła gromkim śmiechem. Zaraz też wyprostowała się i zerknęła kątem oka na Vincenta, badając jego reakcję na ten dziwaczny żart. Śmiech miała raczej bezdźwięczny – raczej coś jak gwałtowniejsze wydechy przez nos i delikatne trzęsienie się całego ciała. Spojrzenie na mężczyznę przyniosło kolejną falę śmiechu, jednak gdy chociaż trochę się uspokoił, cofnęła się o krok i obróciła na powrót przodem do swego podopiecznego.
- O cholera… żebyś widział… jak śmieszną miałeś minę… Boże, żeby pomyśleć, że ja bym chciała… z tobą… jakie to głupie! – Nadal nie mogła przestać się śmiać, co wyraźnie wskazywało na to, że ostatniej sceny raczej nie traktowała poważnie. Jeżeli żyrafie naprawdę się zdawało, że na cokolwiek liczyła, to był chyba głupi.
Opanowała napady śmiechu do tego stopnia, że obecnie o jej rozbawieniu świadczył teraz radosny wzrok i wygięte w uśmiechu usta. Tego jednak i tak nie dało się zbyt wyraźnie zobaczyć w ciemności nocy. No właśnie, a skoro o tym mowa – nadal było zimno. I to cholernie zimno. Nie zamierzając już dłużej się z tym borykać, wyciągnęła rękę z nieco przydługiego płaszcza i złapała za dłoń Kirina, ciągnąc go za sobą z powrotem na ulicę.
- Idziemy do domu – zakomenderowała, skręcając w kierunku wyjścia ze ślepej uliczki. Wciąż była w dobrym nastroju, nie tylko z powodu własnego żartu, ale też dlatego, że perspektywa powrotu brzmiała cudownie w porównaniu do wizji dalszego przesiadywania w nieosłoniętych od gwałtownych wiatrów ruinach. Tak bardzo jej się marzył ciepły kocyk… może by się nawet jakaś herbatka znalazła… no żyć, nie umierać!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.10.15 19:43  •  Ruiny - Page 5 Empty Re: Ruiny
Ile było żartu, a ile prawdy w jego słowach to wiedział już tylko i wyłącznie wymordowany. Z każdą chwilę wychodziło na to, że nawet gdy przypomniał sobie co miało miejsce, wcale nie zmieniało to jego zachowania. On nie pamiętał, ona nie chciała przypominać, tak było więc najlepiej dla tej dwójki.
Siarczyste ukłucia zimna były oznaką, że w niewielkim stopniu udało mu się zmusić ciało do ponownego ruchu. W momencie gdy przestawał już odczuwać ból, było gorzej. Szybkim ruchem ręki ześlizgnął wilgotną koszulkę z szyi i kilka razy zafalował nią w powietrzu chcąc nadać normalny kształt pogniecionemu materiałowi. Nie było to wcale proste, ponieważ obie warstwy ubrania skleiły się ze sobą tworząc bardzo płaską wersję jego t-shirtu. Wsunął jednak palce w okolicy kołnierza, a potem spodu ubrania, by wreszcie nasunąć go kilkoma ruchami ramion w dół swojego ciała. Na krótki moment wstrzymał oddech walcząc z zimnem materiału ocierającego się o jego skórę, ale po kilku chwilach to nieznośne uczucie stało się normalne, a zaraz potem nawet całkiem przyjemne.
W tym chaosie związanym z ubieraniem się, nie zauważył kiedy nagle Rebeka znalazła się tak blisko. Chyba w najśmielszych snach nie zakładał, że może w taki sposób zareagować na jego prowokację, z drugiej strony gdyby tak faktycznie było, musiałby rozważyć swoje dalsze działania na nowo. Teraz jednak, nieprzygotowany odchylił głowę do tyłu czując, jakby miała mu się zaraz wgryźć w gardło niżeli zrobić cokolwiek innego. Spoglądał więc niepewnie w dół przełykając ślinę nerwowo.
Zanim jednak ta zdążyła odwrócić się i wybuchnąć śmiechem, on schował twarz w dłoniach zachodząc się cichym i przeciągłym jękiem niczym uczennica rodem z japońskiego gimnazjum, której ktoś w komunikacji miejskiej wsadził dłoń pod spódniczkę od mundurka. Po prostu nie był przyzwyczajony, że ktoś faktycznie może coś w tym kierunku zrobić, a wstydliwą chłopiną był ten Kirin i wszystko to ujawniło się w tak dziwnym momencie.
- Nic Ci do mojej miny! - Wysapał przez zaciśnięte zęby i nabrzmiałe od nabranego powietrza policzki. Odwrócił głowę na bok zarzucając luźno opadającą na oczy i mokrą grzywką. - Poza tym czy to nie głupie, żeby anioł używał imienia pana boga cośtam cośtam... na daremno?
Zapytał w ramach szybkiej zmiany tematu. Ciemność ratowała jego dumę, która na pewno pokruszyła by się w drobny mak, gdyby białowłosa mogła zobaczyć, jak bardzo był teraz czerwony.
Uciekaj Kirin, uciekaj...
Wypuścił powietrze z ust. Jego osobisty alarm się uruchomił, chociaż po raz kolejny w sytuacji, kiedy wcale nie miał przed czym uciekać. Sam głos jednak, był na tyle rozpaczliwy, że on sam potrafił szybko sprowadzić go na ziemię.
Poczekaj Kirin, uciekaj...
Wiem Alicjo, wiem.
Odpowiedział sam sobie w głowie po czym jego palce powędrował za plecy, by strzepać z koszulki i tyłu spodni brud, który mógł się tam poprzyczepiać, kiedy siedział na ziemi bądź walczył z ghulami.
- Myślę, że to bardzo rozsądne rozwiązanie. - Mruknął na tyle głośno, by kobieta mogła to dosłyszeć, ale nie aż tak, by uznać go za pewnego siebie w tym momencie. I tak już przyznał jej rację, to samo w sobie było niecodziennym zjawiskiem. Skoro jednak usypiał prawie na stojąco, chyba lepiej by zrobił to w nieco bardziej ludzkich warunkach, albo chociaż przy odrobinie ciepła.
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.10.15 20:30  •  Ruiny - Page 5 Empty Re: Ruiny
Trzeba przyznać, że Desperacja wyciągnęła całkiem niezły jesienny asortyment. Szybkie zapadnięcie zmroku, nieznośny wiatr, coraz bardziej dające w kość zimno... aż cud, że do tej pory jeszcze nie zaczęło padać ani nie zerwała się poważniejsza wichura, bo wtedy to dopiero mieliby problem. No, jeszcze z burzą byłoby zabawnie, ale może lepiej nawet o tym nie myśleć, żeby przypadkowo nie wywołać wilka z lasu.
Naprawdę bawiła ją reakcja wymordowanego na jej chwilową grę aktorską. Jego spanikowana mina, szczególnie zaraz po tak nadętych i przepełnionych pewnością siebie wypowiedziach była na tyle zabawna, że anielica z marszu puściła w niepamięć pozostałe dziwne wydarzenia z tej nocy, traktując je bardziej jako dziwny żart. A przynajmniej z wierzchu, tak długo jak była w stanie zagłuszyć ten cienki głosik, który jakby gdzieś z tyłu jej głowy podrzucał bardzo nietypowe myśli, jakie do tej pory jej się nie zdarzały. Na szczęście jak na tę chwilę, zwyczajnie go ignorowała i nie dopuszczała do mównicy, by nic nie zmąciło zdrowego rozsądku i dystansu do sprawy.
- Właśnie wszystko mi do twojej miny! Żebym tylko miała dobry aparat z lampą albo coś... - odpowiedziała w przerwie między kolejnymi wstrząsami śmiechu. Szkoda, że rysy twarzy Kirina widziała tylko z grubsza z powodu ciemności i nie mogła zauważyć obecnego koloru jego policzków, bo miałaby kolejny materiał do czynienia mu przytyków. Chociaż z drugiej strony dla samego mężczyzny ciemność była sojusznikiem; raz zauważony, już nigdy nie zmusiłby dziewczyny do zapomnienia tego jakże zabawnego obrazu i przypominałaby mu to do końca żywota.
- A od kiedy to cię obchodzi, co według Boga wolno i nie wolno? - No cóż, nawet sama Rebekah traktowała prawa Najwyższego z odrobiną dystansu. Wiadomo, że starała się być dobrą osobą i tak dalej, ale warunki i otoczenie dość mocno jej to utrudniały. Czasami trzeba było pójść na kompromis pomiędzy tym wszystkim. Zresztą, akurat to, w jaki sposób się wyrażała, było chyba najmniej ważną rzeczą i nie zwracała na to większej uwagi. Na co dzień miała trochę poważniejsze zmartwienia na głowie.
- Ja tylko takie proponuję - stwierdziła beznamiętnie, nieco mocniej ciągnąc Vincenta w kierunku zejścia z tego nieszczęsnego ganku. Podpalenie go byłoby w sumie całkiem miłym pomysłem - zniknąłby jedyny świadek wszystkich wydarzeń, jakie tu zaszły. Ściany mają uszy, oczy i gęby - nigdy nie wolno o tym zapominać.
Zerknęła kątem oka na swego kompana. Żal jej było, że tłucze się w takim zimnie w zaledwie jakiejś mokrej koszulce. Zresztą oprócz tego dość poważnie martwiła się o jego stan zdrowia po wycieczce w takim stroju. Paskudne choroby czaiły się za każdym rogiem, a chorowanie w biednych desperackich warunkach było jeszcze bardziej nieprzyjemne niż w bezpiecznym mieście. Na zaradzenie temu miała jeden pomysł, który nawet jeżeli trochę ryzykowny, był raczej dobry.
Zaraz po wyjściu z powrotem na ulicę zamierzała puścić dłoń wymordowanego - w końcu intelektem odrastał odrobinę ponad przedszkole (raczej) i nie wymagał prowadzenia wszędzie na smyczy. Wstrzymała się z tym jednak na moment, póki nie zrealizowała swojego planu. Tak było nieco łatwiej się skupić na celu. Kierując się na powrót w stronę kryjówki przez ruiny, jednocześnie w myślach operowała swoimi magicznymi zdolnościami. Po krótkiej chwili woda zgromadzona w wymiętolonej koszulce oraz ta na ciele i we włosach mężczyzny zaczęła się nieznacznie ogrzewać i stopniowo wyparowywać, dopóki poziom suchości nie był zadowalający. W miarę, jak ciecz znikała, uścisk dłoni albinoski na tej należącej do wymordowanego słabł, aż w końcu ją puściła i nadzwyczajny proces się zakończył. Trochę zwolniła kroku, nie mogąc sobie pozwolić na zużycie zbyt dużej ilości energii na raz. W końcu magia też wyczerpywała siły i dobrze, że po wszystkich jej użyciach tego dnia jeszcze się nie chwiała na nogach. Choć i do tego nie było daleko, bo chłód nocy ani na chwilę nie dawał o sobie zapomnieć. Dopiero teraz zapięła płaszcz porządnie, od góry do dołu i wsunęła dłonie do obu jego kieszeni. Czas do domu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.10.15 21:42  •  Ruiny - Page 5 Empty Re: Ruiny
Kirin był z tego gatunku facetów, który patrząc w ciemną noc widział ciemną noc. Ani warunki, ani piękne zjawiska pogodowe w żaden sposób go nie interesowały, nawet gdyby nagle przed jego nosem zaczęła się parada świetlików, nadając romantycznej atmosfery klął by pod nosem na denerwujące robale, odgonił je ręką i poszedł dalej. W tej chwili największe prawdopodobieństwo miało to, że myślał o spaniu i jedzeniu. Głośne ziewniecie jedynie to potwierdziło.
- Masz szczęście, że go nie masz. - Ani on nie miał. Czasami zabierał ze sobą ten nieszczęsny telefon, który Reb kazała mu nosić, by nie przepadł na dobre, ale w tej chwili zgubiłby go już z dziesięć razy. Pewnie gdyby kobieta nosiła gdzieś w kieszeni swoje urządzenie do komunikacji uzbrojone w aparat, już teraz noc rozjaśniła by burza lamp błyskowych. Ah, nie ma nic gorszego niż świecenie po oczach w takich warunkach.
Zakręcił oczami słysząc jej zarzuty. To, że w praktyce nie był zainteresowany żadną religią, nie znaczyło, że nie mógł posiadać wiedzy teoretycznej. Jak to mówią, przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Czasami po prostu dowiadywał się czegoś całkowicie przypadkiem. Jak teraz o tym pomyślał, to nie każdy anioł, którego spotkał był aż tak anielski.
- Kiedyś spotkałem gościa, który mówił, że jest aniołem. Nakarmił mnie, potem chciał zaatakować, a na końcu odszedł. - Powiedział pozbawionym emocji głosem. Najwyraźniej miał szczęście do sytuacji, kiedy z jednej strony ktoś go nienawidzi, ale także nie robi mu większej krzywdy. Nawet taki Lentaros, napotkany przez nich wcześniej tego dnia był tego dobrym przykładem. - Nie każdy z was jest taki święty, chociaż wydawało mi się, że anioł nie może nikogo atakować bez powodu.
Tego dnia także uszedł z życiem, ba, nawet mu się polepszyło, chociaż był na skraju wycieńczenia po samotnej tygodniowej podróży bez jedzenia niemal na skraj kontynentu. Facet chyba uratował mu życie, a Kirin po raz kolejny musiał pogodzić się z myślą, że to on najczęściej robi za ofiarę, jeżeli tylko znalazł kogoś silniejszego od siebie.
W całym tym zamieszaniu w ogóle nie zauważył, że anielica złapała go za rękę, po to by wreszcie zmusić do ruszenia się z miejsca. Zrobił to niechętnie, ale po kilku pierwszych krokach sam już maszerował u jej boku starając się opanować szczękanie zębów od siebie. Nie chciał przyznawać, że było mi zimno, a jeżeli już szczęka wymykała się spod kontroli, specjalnie udawał, że sam tego chciał uderzając nimi o siebie dużo mocniej.
- Huh, głupi pomysł łazić po Desperacji o tej porze. - Odparł. Najczęściej miała rację, ale nie zawsze, albo nie za każdym razem w pełni. Teraz nie było chyba wyjścia najlepszego, ale trzeba było coś zadecydować. W każdym razie on w tym momencie nie miał siły walczyć, więc gdyby coś nagle wyskoczyło na nich zza krzaków, to Reb musiałaby wykazać się umiejętnościami.
To dziwne, że wolała wykorzystać je na dobermanie. W pierwszym momencie brak nieprzyjemnych dreszczy uznał za objaw rozgrzania ciała, potem jednak temperatura zaczynała za szybko rosnąć i chcąc nie chcąc uznał, ze jego dłoń złapała, żeby pozbyć się chłodnych kropel z powierzchni jego ciała. Mimowolnie zwolnił, aż w końcu stanął w miejscu, spoglądając w dół z niemym zaskoczeniem na twarzy.
- Nie powinnaś marnować na to mocy, to i tak niewiele zmienia. - Zauważył z uprzejmością. Zawsze lepiej było mieć suche ubranie, ale kiedy chodzi się w koszulce po Desperacji w nocy, podczas jesieni to akurat to, czy jest ona wilgotna czy sucha nie robiło dostatecznej różnicy, by to docenić. Lepiej już byłoby zacząć biec, albo krzyczeć, cokolwiek by zmusić ciało do pobudzenia się. Chociaż nie, krzyk byłby bardzo głupi.
Zauważył też, że do teraz nie pozbył się żyrafich atrybutów, ale jakoś podobało mu się teraz to uczucie ogona wijącego się za plecami. Tam akurat nie odczuwał chłodu, gruba skóra i bardzo krótka sierść zwierzęcia była doskonałą izolacją.
Znowu zaczynasz Kirin...
- Zamknij się! - Krzyknął na głos po raz kolejny chwytając się gwałtownie obiema dłońmi za głowę. Nie było możliwości, by dostrzec osobę wypowiadającą te słowa, a jednak zaczął się rozglądać z zimną furią w oczach. Czasami głos był pomocny, innym razem po prostu mu przeszkadzał.
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Ruiny - Page 5 Empty Re: Ruiny
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 5 z 12 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 10, 11, 12  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach