Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 12 1, 2, 3 ... 10, 11, 12  Next

Go down

Pisanie 07.02.15 20:19  •  Ruiny Empty Ruiny
Ruiny Gt9H3BS

Szczątki dawnej wioski do dnia dzisiejszego straszą na obrzeżach aktualnego skupiska wymordowanych. Wyjątkowo niebezpieczne miejsce, zwłaszcza po zmroku. Często też jest to miejsce nielegalnego handlu czy mekka wszelakich czarnych charakterów. Cała Desperacja jest niebezpieczna, aczkolwiek to miejsce wyjątkowo zasługuje na miano w pierwszej dziesiątce przeklętych miejsc.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.02.15 22:28  •  Ruiny Empty Re: Ruiny
”Proszę, nie. Potrzebuję jeszcze więcej czasu… Oddam Ci! Naprawdę oddam Ci wszystko!”
Zawsze to samo. Te same słowa, te same błagania, ten sam schemat.
Nigdy się nie nauczą. Powtarzali te same błędy. Zapożyczali się, doskonale znając konsekwencje niedotrzymania części swojej umowy. Wszyscy w Desperacji wiedzieli, czym to się kończy. A mimo to, w chwilach kryzysu i desperacji, lgnęli do niego jak głupie ćmy do żarówki, by w końcowym efekcie poparzyć się i zdechnąć.
Widząc głupotę i nierozwagę swoich braci i sióstr żyjących na przeklętej i pozbawionej przyszłości ziemi,  z każdym kolejnym dniem coraz mniej się dziwił, że padają każdego dnia jak muchy. I nie żałował ich. W rzeczywistości życzył im wszystkim długiej, oraz bolesnej śmierci. Bo w jego mniemaniu zasłużyli na to, ściągając na siebie samych przeklęty los.
Prawda była taka, że co inteligentniejsze jednostki byłyby w stanie utworzyć małe mini państwo. Tu, w Desperacji. Opozycyjne władzy, by wreszcie móc przejąć miasto i zamieszkać za bezpiecznymi murami. Ale każdy wolał żyć i rządzić się swoimi własnymi prawami. A skutek był taki, że kiedy głód zaczynał doskwierać, pełzając niczym robactwo, przychodzili tutaj, do niego. Błagając o litość i pomoc. I Sheba oczywiście im pomagał, jednakże cenę, jaką musieli potem ponieść była niewyobrażalnie wysoka.
Wiedzieli. Ale i tak przychodzi.
Spojrzał w bok na zakrwawioną i pobitą twarz swojego dłużnika. Rzadko bywało tak, że ruszał się osobiście wyegzekwować długi. Tego dnia miał wyjątkowo dobry humor. W towarzystwie trzech wymordowanych, wiernych niczym wygłodniałe psy, postanowił przejść się zapyziałymi ulicami Desperacji, by w końcu zajrzeć do mężczyzny, który miesiąc wstecz przyszedł do niego na kolanach po worek ryżu. Ale nie spłacił swojego długu. A Sheby cierpliwość powoli się kończyła.
- Błagam, Jinx. Nie miałem czasu… Zima przyszła niespodziewanie. – powiedział cicho, dygocząc jak osika poruszana przez wiatr. Błagalne spojrzenie usilnie wpatrywało się w siedzącego na obskurnym krześle mężczyznę, który ze spokojem obierał jabłko i odgryzał kolejne kawałki. Ciążącą ciszę w pomieszczeniu, oprócz pochlipywania i płaczu mężczyzny, przerywały sporadyczne jęki kobiety dobiegające z izby obok, w akompaniamencie skrzypienia starego mebla.
- Spłacę cię, Jinx. Naprawdę cię spłacę. Daj mi parę dni… tylko parę dni. Spłacę wszystko, co do grosza. – kolejne nudne i żałosne błagania.
Jęki w pokoju obok ucichły.
- Spłacisz. – Sheba wreszcie uraczył pobitego swoim głosem, wypowiadając słowa niezwykle pewnie. I w rzeczywistości tak było.
Kolejne skrzypnięcie, tym razem obwieszczające uchylenie drzwi, z których wyszło dwóch ludzi Sheby, ciągnących za sobą sponiewieraną kobietę. Może i kiedyś można było ją uznać za ładną, lecz powybijane zęby oraz złamany nos z pewnością w tym momencie tego uroku jej odjęło. Tuż za nią ciągnięta była dziewczynka, gdzieś w okolicach czternastego, może piętnastego roku. Ciemnowłosy uniósł rękę i palcem skinął na dziecko, niemo nakazując, by podeszła. Nachylił się nad nią i przesunął spojrzeniem po jej twarzy, nietkniętej, wszakże nie chciał, by jego nowy towar odstraszał klientelę poobijanym obliczem. Wyciągnął rękę i kciukiem starł z jej ust resztki nasienia. Kąciki jego ust drgnęły nieznacznie, jakby miał się uśmiechnąć, lecz zaraz bardo szybko opadły. Podniósł się z krzesła i stanął za nią, położywszy dłonie na jej ramionach, nachylił się bardziej ustawiając ją naprzeciwko poobijanego mężczyzny.
- Przypatrz się uważnie, skarbie. Przypatrz twarzy nieudacznika, który do tej pory nazywał się twoim ojcem. Zapamiętaj ją dobrze. Bo to właśnie dzięki niemu, dzisiaj trafisz w miejsce, które będzie twoim koszmarem. Gdzie każdej nocy i każdego dnia, zwalać na ciebie będą się tuziny spasłych i obrzydliwych mężczyzn, sapiących ci prosto w twarz, rozrywających i wypełniających swoim obleśnym nasieniem. Czego przedsmak miałaś już dziś. – w przeciwieństwie do wypowiedzianych słów, jego głos był spokojny, wręcz melancholijny i kojący.
- Przestań! Ona ma dopiero 14 lat! – krzyknął mężczyzna i się szarpnął, jednakże jeden z przyjaciół Sheby skutecznie usadził go na miejscu, uderzając lufą karabinu prosto w skroń. Jinx odepchnął dziewczynkę od siebie i powolnym krokiem podszedł do dłużnika, wreszcie kucając przed nim.
- Jesteś potworem. – wyszeptał przez łzy, na co Jinx obdarzyło go wręcz promiennym uśmiechem, niczym dziecko, które właśnie otrzymało swoją pierwszą w życiu pochwałę. Wyciągnął dłoń w jego stronę i otarł łzy oraz krew z jego policzków wierzchem dłoni.
- Nie. To ty jesteś winny tego wszystkiego. Nie spłaciłeś swojego długu, przez co twoja córka zostanie kurwą. To tylko i wyłącznie twoja wina, mój drogi. Trzeba było o tym pomyśleć wcześniej, nim postanowiłeś przyjść do mnie o pomoc. – podniósł się i sięgnął do kieszeni po chusteczkę, w którą wytarł resztki krwi.
- Twoja żona kupiła ci dodatkowy tydzień. A córka spłaci połowę długu. Za tydzień nie będę już taki dobroduszny. – odparł chłodno i rzuciwszy niepotrzebny śmieć na podłogę, skierował się w stronę wyjścia. W jego ślady podążyło trzech rosłych mężczyzn, gdzie jeden ciągnął za sobą dziewczynką.
Powietrze tego dnia było mroźne, a oddychanie wręcz sprawiało ból w klatce piersiowej. Większość  mieszkańców siedziało pochowanych i skulonych w swoich domach, chcąc choć trochę schronić się przed siarczystym mrozem. Śnieg skrzypiał przyjemnie pod nogami, ulegając idącemu z przodu mężczyźnie. Przymknął na moment oczy, czując się coraz bardziej zmęczony tym wszystkim. Życiem w Desperacji. Było nudno, każdy dzień wyglądał tak samo. Wszystko kurwa, było takie same. Potrzebował jakiegoś bodźca, czegoś, co spowoduje, że znowu poczuje, że żyje.
- Szefie! Coś jest w ruinach. – głos Jaspera wyrwał go z przemyśleń, na co na chwilę przystanął, spoglądając we wskazanym kierunku. Rzeczywiście. Coś tam było. A raczej ktoś. Pewnie kolejny głupi nieszczęśnik, który postanowił wyjść w mróz bez odpowiedniego ubioru. Zignorować czy się przyjrzeć, ewentualnie okradając go z tego, co miał przy sobie? Chociaż pewnie mieszkańcy Desperacji już to uczynili. Ale ruszył tam, nie miał nic innego do stracenia. Przynajmniej coś nowego.
Im bliżej był dziwnego czegoś, tym bardziej był przekonany, że zastanie zamarznięte ścierwo jakiegoś wymordowanego.
- To jakiś szczeniak. – mruknął Jasper, kiedy wreszcie mogli przyjrzeć się twarzy na wpółprzytomnego chłopaka.
- Wciąż walczy. – mruknął Sheba widząc, jak jego klata unosi się w niemiarowym tempie.
- To zaraz zdechnie. Jak wszyscy. To szczeniak, nie przeżyje. – zawyrokował jasnowłosy odpalając papierosa.
- Ty przeżyłeś, choć jak cię znaleźliśmy na wpół martwego to błagałeś o ratunek, Jasper. – odparł wciąż spokojnie Sheba, nawet na drobną chwilę nie obdarzając go swoim spojrzeniem. Mina Jaspera momentalnie zrzedła i spuścił nieco wzrok, czując, jak jego uszy robią się czerwone. A śmiech pozostałej dwójki, w ogóle mu nie pomogły.
Sheba wyciągnął nogę i wsunąwszy ją pod brodę chłopaka, uniósł jego głowę przyglądając się jego twarzy. Ranny, wymarznięty, osłabiony i patrząc na jego gabaryty, zapewne wygłodzony – długo nie pożyje. Ciekawe…
Cichy pisk uprzedził atak kolorowej kulki, która skoczyła na nogę mężczyzny, rozpaczliwie próbując wgryźć się w nią, zapewne chcąc bronić swojego pana. Przeklęty kromstak. Jinx machnął nogą, zrzucając słabego zwierzaka ze swojej nogi, by w końcu posłać malca kopniakiem na jedną ze ścian ruin. Zwierzątko zapiszczało i skuliło się w kłębek, drżąc bardzo szybko śmignęło powrotem do chłopaka, chowając się za nim.
Wymordowany przykucnął i tym razem złapał nieznajomego za włosy, szarpiąc jego głową do góry, bez jakiejkolwiek delikatności.
- Chcesz żyć? – zapytał cicho. I choć jego głos przypominał szept, był doskonale słyszalny. Wręcz boleśnie.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.02.15 17:21  •  Ruiny Empty Re: Ruiny
@Hiroki: tego... Możesz zacząć czytać od ostatniego fragmentu, bo powyższe są tylko krótkimi wyrywkami z życia Hirokiego, które absolutnie nic nie wnoszą.

Jeżeli ktoś chciałby wiedzieć, jak zgubić ogromną anielicę (nie, żeby była gruba) na całkowitym, bezkresnym pustkowiu, gdzie nawet nie miałaby się za czym ukryć...
Nie zgubiłem jej. Po prostu bardzo dobrze ją schowałem.

[...]

Arktyczny wiatr zadął, spychając ciemną plamę na bok. Majaczyła na horyzoncie miotana z prawa na lewo i z powrotem. Co jakiś czas znikała pod nagłą bielą, przygarniętą przez podmuchy, by znów pojawić się, jako odrobinę większy kształt, z coraz bardziej zarysowanymi konturami. W końcu można było rozpoznać wychudzoną sylwetkę, szczękającą zębami i z czerwonymi wypiekami na policzkach. Chłopiec. Nie radził sobie z ilością śniegu, jaki stanowił dla niego poważne wyzwanie. Buty grzęzły w wysokiej stercie bezbarwnej masy, więc kroki stawiał bardzo powoli. Co jakiś czas zatrzymywał się, żeby wyrwać but z uścisku zbyt głębokiej górki, a potem wznawiał wędrówkę, kuląc się i unosząc ramiona, by w jak największym stopniu skryć się przed śnieżycą.
Poczuł nagle, jak skostniała noga zatrzymuje się. Dygocząc obejrzał się za siebie i ujrzał kolorową kulkę, drżącą równie mocno co on. Chodź, powiedział, wysuwając dłonie spod pach i wyciągając sztywne palce po pstrokate zwierzątko. Podniósł je i wsunął pod koszulkę, natychmiast krzyżując dłonie na torsie, aby nie spadło. Kąciki ust ledwo widocznie zmieniły swoje położenie, gdy poczuł na brzuchu pazury, nim Raphael znalazła grunt, o który mogłaby zahaczyć. Wpierw wysunęła pyszczek i zahaczyła łapkami o brzeg koszulki tuż przy szyi chłopaka, ale przy kolejnym podmuchu zapiszczała żałośnie, ponownie chowając się w niezbyt ciepłym miejscu, tuż przy cherlawej piersi.
Komu w drogę, temu...

[...]

Rozległ się ostry trzask, po którym nastąpiło charakterystyczne skrzypnięcie. Śnieg ugiął się pod nagłym ciężarem ciała, które powoli podniosło się do siadu. W chwilach takich jak ta, każdy byłby zdezorientowany. I to właśnie odczuwał Hiroki, czując pulsujący, tępy ból na policzku. Dotknął opuszkami zaczerwienionego miejsca.
- Przestań się tak głupio gapić, kurwa! – sarknął mężczyzna, z wyrazem najwyższego politowania. Prędko zebrał ślinę w kąciku ust, wykrzywiając mordę i splunął pod nogi chłopaka. - Wkurwia mnie ten twój obojętny ryj. Spieprzaj stąd, szczurze!
Dzieciak podniósł Raphael, która przez siłę uderzenia wyturlała się spod koszulki i pobiegł w przeciwnym kierunku. W chwili, w której ponownie umieszczał zlęknionego pupilka pod bluzką, usłyszał za plecami chrapliwy, stopniowo rosnący śmiech.

[...]

Krok... krok... krok... stop.
Krok... krok... przerwa.
Krok...
Hiroki drgnął nagle.
Nie wierzę, westchnął w myślach, ściskając mocno Raphael. Zwierzątko zaczęło drżeć, jak kamyk w mikserze po ataku padaczki. Bynajmniej nie tylko dlatego, że było jej zimno. Shirōyate nie wyglądał jednak na przejętego. Na twarzy nie poruszył się żaden mięsień, choć czuł zbliżające się ciepło, które delikatnie głaskało jego kark. Na trzy, Raph... – zaczął drętwym głosem, patrząc ślepo przed siebie.
Raz...
Śnieg za nim skrzypnął.
Dwa...
Rozejrzał się ukradkiem. Tam. Niedaleko. Wioska?
TRZY!
Rzucił się do biegu. Koszulka poruszyła się, nim końcówka materiału przemknęła tuż przed nosem wściekłej bestii.

[...]

Dotarł do wioski. Nie. Do jej pozostałości. Do cienkiego, martwego oddechu po jej dawnej świetności. Oddech miał ciężki i przerywany, choć bestia, na jaką trafił, dawno przestała go gonić. Nieważne. Biegł do teraz. Serce nadał kołatało mu w piersi. Miał nawet wrażenie, że wszyscy słyszą, jak bardzo jest wystraszony, choć twarz pozostawała kamienna. W obecnej sytuacji nie byłby aż tak zły na ten objaw przerażenia, gdyby nie ujrzał czających się tu i ówdzie, pogardliwych spojrzeń, jawnie dających mu do zrozumienia, że to jego rychły koniec.
„Szczyl” - mamrotano pod nosem, gdy przechodził obok. „Szczur”, „gówniarz”. Często to słyszał. Dorośli tak mieli, dlatego byli głupi. Ci tutaj, w tym oderwanym od rzeczywistości, przeklętym miejscu, byli jeszcze gorsi. Jeszcze głupsi. Obudzenie się na gołych, spękanych ziemiach, idealnie pod piekącym słońcem było niespodzianką nawet dla niego. Instynktownie chciał więc znaleźć kogoś, kto byłby w stanie mu pomóc. Prawdziwym szokiem okazało się jednak to, co działo się później. Od kiedy wyrzucono go poza mury (do teraz nie wiedział dlaczego) spotykał same egoistyczne łajzy. Nie do końca to pojmował, ale te ziemie – czymkolwiek były i jakkolwiek się nazywały – wysysały z matek macierzyństwo, a z ojców ojcostwo.
Pokaźna rana na przedramieniu lekko rwała, ale przez wszechobecną zimę, nie czuł szczególnego bólu. Podniósł rękę i chwycił za klamkę, by uchylić drzwi. Prawdę mówiąc, nie musiał tego robić. Były w wystarczająco lichym stanie, by mieć pewność, że tak czy siak będą otwarte i wystarczy tylko je pchnąć, ale głupie nawyki z miasta...
- WYNOŚ SIĘ STĄD! – warknęła chuda kobieta.
Ale... – zaczął nieudolnie, ściskając ranne miejsce palcami. Czuł grube nicie ciepłej krwi spływające mu po palcach.
- JUŻ! WYNOŚ SIĘ STĄD I Z MOJEJ GŁOWY TEŻ! – Podniosła głos. W porę uniknął lecącego w jego stronę kamienia. - JAZDA STĄD, SZCZYLU!
Znowu ten szczyl...
Cofnął się o parę kroków. Nieznajoma chyba przestała przejmować się tym, że „dom”, w którym się zabarykadowała, nie miał sufitu i jednej ściany, bo trzasnęła drzwiami, jakby to miało odciąć ją na dobre od natrętnego chłopaka. Tyle z empatii. Odwrócił głowę ku pozostałym ruinom. Spomiędzy, do połowy obgryzionych przez czas, murów wymykały się tu i ówdzie drobne, cienkie wstęgi dymu. Czyli nie był tu sam, choć zaczynał wątpić, że ktokolwiek będzie do niego nastawiony bardziej pozytywnie. Wsunął skostniałe dłonie pod pachy i zerknął ostatni raz ku ceglanej pozostałości budowli. Nad nierównym brzegiem zabudowania unosiła się charakterystyczna mgiełka, świadcząca o rozpalonym ognisku.
Chodźmy, Raph. Tu nie może być tak źle, mruknął beznamiętnie, nie wiedząc nawet, jak bardzo się mylił.

[...]

Nie miał siły. Szukanie swojego skrawka ziemi wśród hordy nieobecnych spojrzeń było dla niego niemożliwe. Gdy zbliżał się, natychmiast dostawał kijem przez kark. Zachłyśnięty, cofał się od razu, wymachując rękoma i próbując uciec od drewnianej broni. Żałośnie podchodził do kolejnej osoby, która traktowała go jak złodzieja lub bezpańskiego psa, polującego na ostatni kawałek chleba. W końcu przestał się trudzić. Ściskał mocno Raphael, rozglądając się na wszystkie strony, drogę wybierając na odwal, nie z rozwagą. Nie zaglądał już za mury ruin. Pewnie poszedłby po prostu dalej, zostawiając za sobą drobne krople krwi po ranie zadanej przez pazury dzikiego zwierzęcia... gdyby jego nogi nagle nie zadrżały. Poczuł jeszcze jak kolana odmawiają posłuszeństwa, a on upada na nie, rozbryzgując śnieg na boki. Chwilę później głowa runęła na bok, ciągnąc za sobą resztę ciała.
Zimny nos kromstaka muskał co chwilę jego zaczerwieniony policzek. Kichnął parę razy, nim skulił się i zmusił do zamknięcia powiek. Początkowo się irytował, czując jeszcze większy chłód na twarzy, ale w końcu nawet on przestał go drażnić. Raphael zaczęła ocierać się o jego szyję, to znów wkradać za koszulkę, przemykając puszystym ogonem po piersi, która z niemym charczeniem unosiła się i opadała w coraz nędzniejszych odstępach.
Prędzej niż on zwęszyła nieprzyjaciół. Sam nie był nawet w stanie usłyszeć zbliżających się do niego mężczyzn. Bardziej skupił się na tym, że zaczynało mu się robić ciepło. Paradoksalnie do scenerii, im dłużej przebywał w jednej pozycji, tym ciało przestawało wysyłać mu taką mnogość sygnałów dotyczących chłodu. Dopiero po dłuższej chwili drgnął, zdradzając, że przecież wcale jeszcze nie zdechł.
„To jakiś szczeniak”.
Cholera. Darowaliby sobie. Czy wszyscy tutaj porównują ludzi do zwierząt?
Półprzytomny skrzywił się lekko, gdy odwrócono jego głowę. Czuł pod brodą twardą powierzchnię buta. Nie chciano go dotknąć inaczej? Policzek znów opadł na śnieg, gdy przez jego głowę przemknęła myśl, że musi się dźwignąć na nogi. Raphael zniknęła. Nagle. Przecież nie pozwoli im jej zabrać.
„Chcesz żyć?”
Bolało.
Brwi chłopaka drgnęły, nim powieki uchyliły się, odsłaniając niemalże białe tęczówki, okalane jedynie czarną obręczą. Czy chciał żyć? Na to już trochę za późno. Bez względu na ostrość spojrzeń mężczyzn obok ciemnowłosy wymordowany mógł poczuć jak lodowate dłonie wsuwają się na jego barki i zaciskają mocno. Gdyby to był inny materiał zapewne pogniótłby się pod naporem palców tej chudej szkapy, ale pod tym kątem Hiroki miał utrudnione zadanie. Tkanina nie współpracowała – chrzanić – więc wbił paznokcie w skórzane fragmenty kurtki tuż przy szyi nieznajomego, chcąc znaleźć jakiekolwiek oparcie. Wolne, drżące ruchy nie zwiastowały nagłych gestów ze strony chłopaka, który mimo usilnych starań nie potrafił nawet dobrze przyjrzeć się twarzy oprawcy. Obraz solidnie mu się rozmywał, pozostawiając po sobie tylko abstrakcyjnie naciapane plamy.
Głupie pytanie... - rozbrzmiało jedynie w umyśle handlarza. W porównaniu do jego głosu, głos Shirōyate był słaby i łatwo zagłuszony przez świst wiatru.
Hiroki szarpnął go nagle, przyciągając bliżej siebie, jednocześnie samemu próbując się nieco podnieść. Prędko dłonie przemknęły lodowatym dotykiem po karku ciemnowłosego i objęły go bardzo mocno za szyję w początkowo kobrzym chwycie. Jeśli ktoś myślał, że ma to jakikolwiek związek z duszeniem, już na starcie przegrał główną nagrodę. Ramię Opętanego w żadnym stopniu nie dotykało grdyki agresora, choć uścisku nie można było zakwalifikować do najsłabszych – w końcu włożył w to wszystkie siły, jakie się uchowały. Rozchylił zziębnięte wargi i ugryzł go, zaciskając szczęki, jak żelazna pułapka.
Zero agresji. Zero nerwów, wrogości, gniewu i szału. Nie szarpał się po tym, jak wreszcie „zaatakował” oprawcę. Oddychał szybko, przez usta, napierając piersią na tors wymordowanego. Gorące powietrze muskało więc jego szyję, kontrastując z zimnem dygoczącego ciała.
„Chcesz żyć?”
Nie boję się... Przecież obaj jesteśmy martwi...
Zęby puściły, usta musnęły ostatni raz zaczerwienione miejsce, nim twarz zsunęła się na ramię nieznajomego. Ciało zrobiło się cięższe wraz z chwilą, gdy zelżał nacisk na kark drugiego wymordowanego.
Przecież tu nie mogło być tak źle...
                                         
Shirōyate
Opętany
Shirōyate
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shirōyate Hiroki.


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.02.15 18:20  •  Ruiny Empty Re: Ruiny
To była kwestia kilku godzin, być może nawet jednej. Biorąc pod uwagę gabaryty oraz aktualny stan chłopaka – zakrawało o cud, że wciąż jeszcze dychał. Zapewne nie czuł już tak dotkliwie mrozu, pozwalając by selekcja naturalna wybrała sama. Może i tak byłoby lepiej dla niego. Nie byłby zmuszony żyć w tym piekle, pozwalając śmierci złożyć swój słodki pocałunek na jego wargach, by odebrać jego ostatnie tchnienie. Takich jak on było tutaj wiele. Każdego dnia nowe twarze przewijały się przez Desperację, rozpaczliwie walcząc o każdy nowy dzień. Większości z nich nie udawało się, ich ciała gniły pod puchą świeżego śniegu toczone przez robactwo. Tym się wszyscy stawali. Workiem mięsa i pożywką dla larw.
I zdawać by się mogło, że liczebność wymordowanych powinna ubywać. Nic bardziej mylnego. Przybywało ich coraz więcej i więcej. Nowe twarze, nie godne zapamiętania, przybywały ze wszystkich stron w poszukiwaniu dla siebie ratunku. Prowadzili koczowniczy tryb życia, w nadziei, że być może w końcu trafili do swojej ziemi obiecanej. Sheba nie rozumiał co ich tak bardzo ciągnęło do tego miejsca. Były czasy, że interesował się tym. Och tak, i to jeszcze jak! Podróżował, samemu poszukując odpowiedzi na gryzące go od środka pytania. Ale nigdy ich nie odnalazł. Umierały, wraz z otoczeniem Sheby.
I dzieciak również miał być jednym z wielu. Bezbarwną twarzą, której Sheba miał nie pamiętać już za godzinę. Był słaby, nieprzystosowany do życia w Desperacji, biedną, zagubioną duszą, którą los pokarał przemieniając w bestię. Mutanta. Nie miał szans, na przeżycie.
Nie wiedział jak bardzo się mylił.
Bo mały walczył, choć nie miał jak. Nie miał sił ani energii. Nie miał nic, ale mimo to, nie chciał oddać się kościstym szponom śmierci, które opatulały już jego drobne, rozdygotane ciało. Wciąż łapał ostatnie oddechy.
Przyglądał się uważnie wszelakim staraniom dzieciaka, kiedy próbował się podnieść. Nie odsunął się, ani też nie odepchnął go, kiedy drobne palce wbiły się w materiał jego kurtki. Musiał, i przede wszystkim chciał wiedzieć, jak daleko jest jeszcze w stanie zajść. Zacznie błagać o litość i pomoc? Rozpłacze się? Będzie wił się jak larwa na ziemi, żebrując o łyk wody albo kawałek spleśniałego chleba? Każdy scenariusz był możliwy. A każda duma mogła zostać stłumiona przez głód, ból oraz strach.
Dziecko przybliżyło się, tak samo jak i Jasper, który do tej pory stał w milczeniu przyglądając się wyraźnie rysującym niesmakiem ora obrzydzeniem na twarzy. Ruszył gwałtownie wyciągając rękę, by odciągnąć tę małą pluskwę od Jinxa, lecz brunet powstrzymał go ruchem dłoni. Niech się nie wtrąca. Nikt nie miał prawa teraz przeszkodzić. Bo to był test dla małego. A Sheba był na tyle ciekawską istota, że chciał wiedzieć.
Cichy I słabnący z każdą chwilą głos wdarł się o jego głowy. Nie mógł powstrzymać zmarszczenia brwi, ukradkiem spoglądając na stojących obok niego mężczyzn. Wnioskując po ich twarzach, a raczej brak jakiejkolwiek mimiki z łatwością wywnioskował, że tylko on był w stanie dosłyszeć ów głos.
Telepatia?
Rozchylił usta, by coś zapytać, lecz nagłe szarpnięcie skutecznie zamknęło jego wargi. Nie oponował, znowu. Choć z łatwością mógł się wyswobodzić. Może i chłopak wkładał w to całe swoje siły, a raczej ich resztki, to jednak nie miał jakichkolwiek szans z dobrze odżywionym i pełny energii mężczyzny. Nie, Sheba go ani nie dyskryminował ani też nie lekceważył. Lata doświadczenia nauczyły go, że nawet ktoś o wyglądzie małego dziecka mógł posiadać w sobie nieokiełznane pokłady siły. Ktoś w pełni zdrowy. A ten tutaj do takich okazów z pewnością nie należał.
Mimo to… czekał.
Wgryzienie nie było bolesne, choć trzeba przyznać, że zaskakujące. Z gardła mężczyzny wydało się ciche warknięcie, lecz te bynajmniej nie było skierowane w stronę chłopaka a… Jaspera, który jakże heroicznie chciał się przysłużyć i ruszył w stronę małego. Jego opuszki jedynie przesunęły się bo roztrzepanych włosach chłopaka, gdy silne palce Jinxa zacisnęły się dookoła nadgarstka blondyna. Sheba nawet na niego nie spojrzał. Nie musiał. Jasper wiedział, że nie może przekroczyć niektórych linii. Cofnął się, jednakże minęło jeszcze trochę, nim palce ciemnowłosego rozluźniły się, aż wreszcie go puściły, ponownie skupiając się w pełni na dziecku i wypowiedzianych przez niego słowach.
Puścił, a drobne ciało opadło na jego ramię, lecz silniejsze dłonie pochwyciły go amortyzując przed ponownym upadkiem w śnieg.
- Źle. – w końcu odezwał się, wiedząc doskonale, że dzieciak go słyszy. Jego dłoń odszukała przemarzniętą i  drobniejszą dłoń chłopaka i uchwyciwszy ją, przysunął do swojej klatki piersiowej, lokując po lewej stronie, tak, by wyczuł jego naturalnie przyspieszone bicie serca.
 - To jest dowód, że żyję. – powiedział cicho, tuż nad jego uchem, tak, że jego kojący głos praktycznie trafiał do chłopaka.
- To prawda, że umarliśmy. Raz. Ale dano nam drugie życie. Dla jednych jest ono błogosławieństwem, dla innych, takich jak ty – przekleństwem. Ale to nie oznacza, że jesteśmy martwi. Do póki bije nam serce – żyjemy. Tak samo jak ty. Jeszcze żyjesz. – mruknął cicho, puszczając jego delikatną rękę, która opadła bezwiednie. Nie był pewien czy dzieciak go dosłyszał, gdyż aktualnie świadomość małego uciekła gdzieś daleko, aczkolwiek miał nadzieję, że tak.
Wsunął dłoń pod uda dzieciaka i bez większego problem podniósł się z kucek, mocno przytrzymując nieprzytomne, jakże małe i drobne ciałko.
- Szefie… co robisz? – zapytał jeden z mężczyzn, który do tej pory wolał jednak siedzieć cicho, widząc, z jaką łatwością jest gnojony Jasper. Sheba odwrócił się i z miną niewinnego, zaskoczonego dziecka, przechylił nieco głowę w bok, jakby nie rozumiał o co im chodzi.
-  A na co ci to wygląda? Zabieram go. – powiedział wesoło, obdarzjąc ich swoim wesołym I promiennym uśmiechem.
- Nie możesz brać wszystkiego, co znajdujesz. Dzieciak i tak nie przeżyje… – mężczyzna podjął próbę powstrzymania ciemnowłosego, lecz ten, z tym samym uśmiechem wyminął go i ruszył emanując dobrym humorem przed siebie.
-  Nie mów mi, co mam robić. Jak chcę kogoś zabrać – to zabiorę. Jak będę chciał upierdolić ci nogi i cię tu zostawić – to upierdolę. Tak więc zamiast jęczeć nad tym co robię, pospieszcie się i wracamy. Nie tylko ten chłopak zaraz zdechnie, ale i mój nowy nabytek do burdelu wnet wyzionie ducha z tego zimna. A wtedy będę zły. – rzucił wesoło, nawet na chwilę nie zwalniając narzuconego sobie tempa. Mężczyźni wiedzieli, że nie mogą z nim wygrać. Nie wtedy, kiedy coś sobie postanowił, dlatego też w milczeniu ruszyli jego śladami.

zt + Hiroki
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.02.15 3:24  •  Ruiny Empty Re: Ruiny
| Czekam na wbitę jakiegoś Smoka .3. |

____Był piękny, słoneczny dzień. Prawie. O ile to całe błoto, kałuże wielkości małych domków i kupki topniejącego śniegu można było nazwać czymś pięknym. I tak właściwie wcale nie było słonecznie. Szare chmurzyska przesłaniały niebo, grożąc kolejnymi opadami śniegu/deszczu/śniegu z deszczem/toksycznych żab krwiopijców. No i był wieczór. Ten fakt również utrudniał dniowi bycie słonecznym. Nathaniel maszerował dziarsko przez bagno, w które zamieniła się połowa Desperacji. Wiadomo, odwilż, te sprawy, ale żeby już w środku lutego? Marudna Matka Natura nie potrafiła zdecydować się, co właściwie chce zesłać na biedne stworzenia zamieszkujące te tereny. Jednego dnia temperatura spadała poniżej zera, a okolicę przykrywała warstwa bieli, by następnego temperatura drastycznie wzrosła, a biały puch momentalnie zamienił się w szarą breję. Dzisiaj było właśnie tym dniem. No, ale co poradzić – taki urok Desperacji.
____Levittoux przeszedł nad szczątkami jakiegoś murku, po czym skręcił w uliczkę pomiędzy dwoma drewnianymi domkami zabitymi dechami i podziurawionymi jak stare skarpety ciotki Rosamundy. Jego kroki były tak pewne, jakby mężczyzna doskonale wiedział, jaką drogę wybrać. Czego w tym przeklętym miejscu mógł szukać anioł?
____Drogę zastąpiło mu dwóch wychudzonych typków. Jeden z nich miał zeza i powybijane przednie zęby, drugi skołtunione kłaki do łopatek, równie skołtunioną, rzadką brodę oraz pożółkłą, zniszczoną skórę. Twarz Natha ani na chwilę nie zmieniła wyrazu, chociaż ten widok niejednego doprowadziłby do śmiechu lub też przybrania postawy mówiącej: „jak śmiecie wychodzić przed oblicze Pana z tak parszywymi mordami?”. Zatrzymał się wedle ich niewypowiedzianego życzenia i posłał pytające spojrzenie wyższemu z nich. Wyższy odwzajemnił je, wypełniając swoje dodatkowo dużą dozą niezrozumienia. Niższy to w ogóle wgapiał się w niego już od dłuższego czasu z całkowicie tępym wyrazem gęby. Sytuacja przedstawiała się więc następująco: Nath patrzył na nich, oni patrzyli na niego, Nath patrzył na nich, oni patrzyli na niego...
____- A ty tu czego? – odezwał się w końcu niezbyt elokwentnie wyższy ze Wspaniałej Dwójki. Zważywszy na to, ile czasu miał do namysłu, naprawdę mógł wysilić się na coś kreatywniejszego. Jednak nie wszyscy na tym świecie mogą być przecież tak lotni, jak sam Levittoux, przeto postanowił im to wybaczyć.
____- Obchodzi was to, gdyż...? – odpowiedział pytaniem na pytanie, do tego wyjątkowo znudzonym głosem. Naprawdę nie chciał uciekać się do przemocy.
____- Bo to nasz rewir, gnoju – skrzeczącym głosem rzucił ten niższy. Widać było, że akurat tę kwestię ma opanowaną do perfekcji, bo nagle zdecydowanie się ożywił, a jego świńskie oczka wyposażone w nienagannego zeza rozbieżnego, lustrowały okolicę z jeszcze większą częstotliwością.
____- Och, doprawdy? – mruknął pod nosem z pozornym zainteresowaniem.
____Rozejrzał się dookoła, analizując otoczenie oraz swoje położenie. Po kilku sekundach miał w głowie już parę opcji wybrnięcia z zaistniałej sytuacji – mniej lub bardziej krzywdzących dla parki natrętów. Jego wzrok powrócił do wymordowanych i spoczął dłużej na ich tępych mordach. Nathaniel postanowił, że da im jeszcze szansę na zastanowienie się nad ich postępowaniem i przewartościowanie wyborów życiowych. Dzisiaj wyjątkowo mu się nigdzie nie spieszyło, więc mógł pozwolić sobie na te 5 sekund wyrozumiałości. Ciekawe tylko, czy tamci w jakikolwiek sposób wykorzystają ten akt wspaniałomyślności. No to zaczynamy odliczanie do działań wojennych:
____5...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.02.15 19:46  •  Ruiny Empty Re: Ruiny
Ballantine przemierzał Desperacje w kierunku mniemanego miejsca spotkania ze swoim chwilowym partnerem w zadaniu z resztą sam ich cel miał być podobno w tej okolicy. Marsz był uciążliwy przez niedawną odwilż coś co niegdyś było zamarzniętą pustynią teraz jest brązową breją sprawiającą iż przechadzka po tych terenach była udręką ale na co Ball mógł narzekać ? Przecież dużo płacili a asysta drugiej osoby zwiększała znacznie szanse na złapanie celu... a cel był nie byle jaki bo był nim anioł.
Ghoul wyjął kartkę z nakreślonym mniej więcej miejscem spotkania, streszczeniem zadania i zdjęciem celu. Cel był mężczyzną(zapewne) o długich białych włosach dość pokaźnej muskulaturze i wzroście bo mierzył ok. 190cm. Miał też parę cech charakterystycznych między innymi dwie blizny jedna na dolnej wardze i druga mniej widoczna na torsie.
Ballantine rozglądał się za towarzyszem i celem spojrzał na zegarek było dwadzieścia po drugiej(popołudniu) -Gdzie on jest miał tu być pięć minut temu- cmoknął z niesmakiem myślał że to on będzie tym spóźnialskim a tu proszę! Podszedł do jakiegoś rumowiska i i usiadł na jakimś niegdyś krześle. W oddali usłyszał jakąś kłótnie. Wychylił głowę za sterty cegieł i zobaczył białowłosego mężczyznę dyskutującego z nieudacznikami życiowymi - Oho... to wygląda ciekawie a gdyby tak jeszcze okazało się że ten wysoki to mój cel - mówiąc to sam do siebie zdjął Alexa-338 z pleców i rozstawił delikatnie dwójnóg na cegle. Znajdowali się oni jakieś siedemdziesiąt, dziewięćdziesiąt metrów od niego... etycznie dla niektórych snajperów mogła być to niezbyt dopuszczalne ale dla kogoś takiego jak Ghoul nie miało to różnicy... ważne by zabić. Ustawiał właśnie przyrządy celownicze by jego cel był dobrze widoczny. Natomiast na terenie ruin buło zdumiewająco cicho...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.02.15 20:33  •  Ruiny Empty Re: Ruiny
Benoit biegł ile sił w nogach myśląc, że może się jeszcze wyrobi. Spojrzał na zegarek. - Shit, przecież od dawna nie działa! - stwierdził ze zdenerwowaniem. Gdyby miał sprawny zegarek... - Po misji sprawię sobie do niego baterie. - rzucił, chowając do kieszeni kartkę, na której miał wypisane miejsce i czas spotkania, a także zdjęcie celu.
***
Po kilkunastu minutach sprintu zauważył jakieś rumowiska, a tam gościa spoglądającego w stronę ruin dawnej wioski. Stwierdził, że to jego towarzysz, więc przyspieszył. Gdy już znalazł się przy "koledze" zauważył, że ten do kogoś mierzy z tej snajperki. - Nie strzelaj! - powiedział głosem trochę cichszym niż krzyk głosem - Pamiętasz? Anioł miał pozostać przy życiu! - powiedział już półgłosem i przycupnął przy rumowisku.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.02.15 22:58  •  Ruiny Empty Re: Ruiny
____4...
____Ci palanci nadal tu byli.
____3...
____Chyba zaczął padać śnieg.
____2...
____Cholera, ale duże te płatki.
____1...
____Nathaniel chwycił za  łachy bliższego z obdartusów i z lodowatym spokojem wlepił przeszywające spojrzenie prosto w jego zezowate ślepia. Ruchy anioła były na tyle szybkie i niespodziewane dla dwójki wymordowanych, że nie zdążyli zareagować w żaden inteligentny sposób. Osobnik złapany stęknął jedynie z zaskoczeniem. No to sobie pogadali...
____- Odejdźcie stąd. Teraz – zaproponował przymilnie (zupełnie jak nie on), ani na chwilę nie spuszczając wzroku z twarzy Chwilowo Pojmanego Nieszczęśnika.
____- Chyba cię pojebało – zreflektował się Mniej Zezowaty. Spojrzał z niezrozumieniem na swojego towarzysza. - Stary, co z tobą, kurwa?
____CPN tymczasem odwrócił spojrzenie i skurczył się w sobie. Levittoux zwolnił uścisk na podartej szmacie, w którą wciśnięta była jego ofiara. Pan Bardziej Zezowaty momentalnie zatoczył się w tył i pociągnął za sobą swojego kumpla.
____- No co ty odpierdalasz, eeej... – zaprotestował jego kolega. Wyglądał, jakby zaraz miał mu przywalić.
____CPN jednak nie miał zamiaru go słuchać, będąc pod wpływem niewątpliwego uroku osobistego jednej z mocy Nathaniela. Ruszył z powrotem tam, skąd wypełzł, ciągnąć za sobą opierającego się i buntującego się koleżkę. Albinos przez jakiś czas obserwował bez większego zainteresowania tę uroczą scenkę rodzajową, po czym skręcił w zaułek, w który chciał wleźć od początku, znikając tym samym dwójce stalkerów – o których swoją drogą nie miał pojęcia, ale shhh – z pola widzenia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.02.15 21:20  •  Ruiny Empty Re: Ruiny
Ball siedział w rumowisku i oglądał dwójkę przybłęd i najprawdopodobniej swój cel, gdy jakieś kroki i głos odwróciły jego uwagę. Był to jego partner w zleceniu Mike spojrzał na niego pogardliwie - Wiem co mamy zrobić z celem. Nie musi mnie pouczać ktoś tak nie kompetentny miałeś tu być dobre pięć minut temu. I tak jeszcze tłumaczenia, że zgubiłeś zegarek zostaw dla siebie - odwrócił się z powrotem do lunety - Przed nami jest chyba nasz cel... Oo, coś się ciekawego dzieje - podał jakąś lornetkę towarzyszowi - Chwilowo obserwujemy. Trzymaj - obserwowali działania anioła, którymi dał, im stuprocentową pewność, że to jest ich cel. Nie będzie to łatwe zadanie to Ballantine wiedział od początku, lecz płatki śniegu lekko go zaskoczyły. Z nieba zaczęły spadać maleńkie płatki śniegu opadały one na kaptur i ubranie Ghoula.
Po zakończeniu cyrku tak zwanej "Bójki" z dwoma wymordowanymi anioł zaczął kierować się w bardzo nie sprzyjającą jego śledzeniu drogę. Ball cmoknął z niesmakiem, a następnie powoli wstał i zarzucił karabin na plecy - Wstawaj. Trzeba zobaczyć, gdzie ta łachudra idzie... Jeśli masz jakąś broń to wyjmij, tak wiem, że nie mamy go zabijać, ale nic nie było mowy o tym, iż ma być nienaruszony - mówiąc to wyciągnął z kabury na udzie berretę a z jednej kieszeni tłumik. Ruszyli powoli schyleni w stronę miejsca, gdzie zniknął anioł, gdy weszli do małego jeszcze mniej więcej stojącego budynku zobaczyli przez dziurę w ścianie jak ich cel szedł powoli jak nigdy nic...
------------------------------------
Sorki, że tak krótko ale nie wiedziałem co wyskrobać xD
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.02.15 14:14  •  Ruiny Empty Re: Ruiny
Nie musi mnie pouczać ktoś tak niekompetentny...
Jasne.
I tak jeszcze tłumaczenia, że zgubiłeś zegarek zostaw dla siebie...
Nie zgubiłem, po prostu nie działa.
Meh. Myślałem, że trafię na lepszego. Pomyślał Mike. Miał wrażenie, że... czekaj jak mu tam było? A, tak Ballentine. Miał wrażenie, że Ballentine myśli o nim w sposób lekceważący. Może to wina tego, że jestem nowy? Tym razem mu wybaczę... - Dobra, nie gorączkuj się tak.
„Kolega” podał mu lornetkę, którą oczywiście Benoit wziął. Patrząc przez nią zobaczył dwójkę obdartusów i – co już zdążył stwierdzić Ball - nasz cel. Zauważył, że ich aniołek rzucił coś w stylu uroku na jednego z włóczęg, który po chwili zabrał swojego kolesia i zaczął uciekać. Mike'a zdziwiło to, że w pewnym momencie zaczął padać śnieg. Tym bardziej, że płatki były nadzwyczajnie małe. Jednak skupił swoją uwagę na celu, który właśnie się oddalał. Wstał, otrzepał płaszcz i poszedł za swoim towarzyszem. Wyjął nóż z kieszeni i nie otwierając go, zaczął go podrzucać i łapać.
Widząc za rogiem ich anioła - ot tak przechadzającego się - stwierdził, że ten się ich nie spodziewa lub wręcz na odwrót - wie, że na niego polują.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.02.15 23:15  •  Ruiny Empty Re: Ruiny
____Białowłosy mężczyzna przystanął w pewnym momencie, rozglądając się powoli dookoła. Jak to było? W prawo? Minąć rozwaloną ruderę i skręcić w lewo przy zdechłym kocie? A może minąć rozwalonego kota i zdechnąć ruderę? Fałsz. Tak naprawdę Nathaniel bynajmniej się nie zgubił – zawsze doskonale orientował się w terenie. Szczególnie, kiedy szedł gdzieś już któryś raz. Dlaczego więc zachowywał się, jakby nie wiedział, dokąd się udać? Hmmm... może dlatego, że zaraz, gdy skręcił, jakiś Super Duet Tajnych Agentów ruszył za nim swoje supertajne tyłki. Tak jest, Nath widział wszystko kątem oka! Znaczy no... zdążył zauważyć cienie przemykające po ścianie budynku, a że był mądrym chłopcem, to wystarczyło mu do nabrania podejrzeń. Fakt, że nie miotał głową na wszystkie strony, jak zdezorientowana surykatka, nie oznaczał wcale, że nie pozostawał w stanie czuwania. No, a teraz szykował sobie dywersję. Cele jego przedsięwzięcia były dość jasno określone:
    1) zorientować się, czy ci panowie to na pewno do niego i tak właściwie to po co
    2) jeśli tak, zepsuć im plan
    4) w rezultacie zgubić pościg
    10) w rezultacie rezultatu nie zostać odkrytym ze swoim niecnym, nielegalnym, supertajnym procederem (no, bo ej, kto inny zapuszcza się w te okolice, jeśli nie ludzie uprawiający nielegalne, supertajne procedery?)

____Tak czy siak Levittoux w końcu „uświadomił sobie”, że tak właściwie to on od początku powinien iść w zupełnie innym kierunku. A dokładniej w kierunku, z którego przyszedł. Zrobił obrót o 180 stopni, po czym ruszył przed siebie ze zdegustowaną miną. Tak, podobno był zdegustowany „swoim nieogarnięciem”. I tak, był całkiem niezłym aktorem.... jak mu się chciało. Przez cały czas dyskretnie próbował wypatrzeć swoich domniemanych prześladowców. Oczywiście łypał na boki spod włażącej mu w oczy „grzyweczki”, coby się żaden z nich zbyt szybko nie zorientował. No i do tego pozostawał w gotowości bojowej, bo gotowość bojowa, kiedy próbujesz zdemaskować nieprzyjacielski wywiad, jest zupełnie podstawową podstawą!


Ostatnio zmieniony przez Nathaniel dnia 04.03.15 22:08, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Ruiny Empty Re: Ruiny
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 12 1, 2, 3 ... 10, 11, 12  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach