Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 4 z 12 Previous  1, 2, 3, 4, 5 ... 10, 11, 12  Next

Go down

Pisanie 04.09.15 17:07  •  Ruiny - Page 4 Empty Re: Ruiny
Jasne, że nie mogło.
Dziewczyna napięła wyjątkowo mocno mięśnie ramion i brzucha, chcąc powstrzymać gwałtowny, przyspieszony oddech i nerwowe drżenie dłoni, w której dzierżyła pistolet. Nie miała zamiaru zdradzać swojego strachu czy czegoś, co mogło lada moment przypominać histerię. Nie mogła pozwolić na okazanie jakiejkolwiek słabości - wiedziała, że w tym świecie to nie mogło przejść. Spojrzała kątem oka na Heikina, który patrząc na obcą ze stoickim spokojem płoną żarliwie, rozlewając po ciele Akiyoshi przyjemne, znajome ciepło. Nie cierpiała obcych, nie cierpiała nowych sytuacji. Odchrząknęła cicho, słysząc skrzek we własnej głowie - to feniks śmiał się z jej żałosnego zgrywania bohaterki. Mimo to sama Kumiko wiedziała, że teraz nie może odpuścić; przełożyła do lewej dłoni broń, prawą unosząc do ust, by ściągnąć zębami rękawiczkę. Gdyby zaszła wyjątkowa potrzeba, wiedziała bardzo dobrze, co powinna robić. Bronić się.
To głupie.
Ognisty ptak zapłonął wyraźniej, rozkładając skrzydła i ku rozpaczy dziewczyny odlatując na dalszy dach budynku. Najwyraźniej nie miał ochoty oglądać tego przedstawienia. Ostrożnie, by nie dotknąć samej siebie, przełożyła pistolet z powrotem do drugiej ręki. Chwyciła w lewą dłoń rękawiczkę zwisającą jej spomiędzy zębów i wcisnęła ją w kieszeń, kiedy Nove znów się odezwała. Tym razem w zwyczajnym języku cywilizowanych ludzi.
Czyli jednak mówisz po naszemu. Heikin sam się wziął. — Opuściła spokojnie berettę, wciąż nie chowając jej do kabury. — I nie zostaniemy przyjaciółmi. Nie uznaję takowych. — Mimo ponurego, niskiego głosu, wydawała się nie być bardzo negatywnie nastawiona. Można wręcz powiedzieć, że podchodziła do Nove z neutralnym nastawieniem i nie chciała jej całej zmiażdżyć obcasem. Niezaprzeczalnie jednak wolałaby, żeby Włoszka już sobie poszła.
Odpowiedz na pytanie — zażądała warkliwie. — Kim jesteś? I przede wszystkim zdejmij maskę, bo uznam cię za wroga i strzelę. Najpierw w kolano. — Podniosła rękę do góry, mierząc w jej nogę. — Potem biodro. — Uniosła ramię jeszcze wyżej. — Ramię. — Wyżej. — I głowę. — Ostatecznie lufa pistoletu znowu znalazła się na tym samym poziomie, co wyżej. Chyba Wymordowana nie myślała, że Akiyoshi posłucha jej tak po prostu?
Kim. Jesteś.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.09.15 15:04  •  Ruiny - Page 4 Empty Re: Ruiny
Wkurzasz, panienko.
I to naprawdę mocno. Nove co prawda nie miała pewności, czy ta cholera zgrywa głupa, czy rzeczywiście jest tak niebezpieczna i chroni się jakby ta miała zaraz się na nią rzucić z zębami, ale i tak ją denerwowała. Zero radości, zero miłości, zero oryginalności, zero czegokolwiek, tylko chłodne spojrzenia i nudne reakcje. Weź z taką wytrzymaj dłużej jak pięć minut, naprawdę. Jeszcze obecność ptaka, który płonie. Włoszka w końcu już nie potrafiła utrzymać w miarę przyjaznej miny i po prostu ziewnęła, a następnie oparła się plecami o najbliższe resztki jakiegoś budynku. Nudziła się, choć obecność feniksa w żaden sposób jej nie uspokajała. Dopóki trzymała odpowiedni dystans, było jednak w miarę okej, a zamian widocznego strachu była tylko nieco bardziej wyczulona na niego. Może nawet bardziej niż na dziewczynę.
W pewnym momencie jednak ten odleciał nieco dalej, przez co mogła też spoglądać na kościotrupa.
Dzięki temu też zainteresowała się jej dłonią. Czemu tak bardzo starała się uniknąć dotyku jedną ręką drugiej? Jakaś zmyłka? Ciekawa zdolność? Fajnie by było, żeby coś poszło nie tak, jeżeli tak to właśnie wyglądało. Równie dobrze mogła udawać, że ma coś ciekawego w dłoni.
Ale i tak wkurwia.
- Taa? - przeciągnęła, spoglądając cały czas na dziewczynę ze znudzonym wyrazem twarzy - Szkoda, sporo tracisz. Może nauczyłabym cię, jak traktować w miarę przyjaźnie nastawionych ludzików. Teraz będziesz się gapić jak ostatni badass, panienko?
Nie no,wybacz, że zniszczę twoje marzenia, ale moich ziomków nie pobijesz.
Stąd pewnie nie miała większych problemów, aby w pięknym, bardzo eleganckim stylu mieć na takich wyjebane w kosmos. Dzięki, cześć, jesteś fajny i masz broń. Dopóki ptak trzyma się na odległość, a ona stoi i mierzy w nią broń, to Nove z radością będzie jej pokazywać, że jej akt bycia fajnym jest do zadka, a ona i tak będzie robić to, na co ma ochotę. A jak zacznie strzelać, to będzie uciekać, proste. Albo zmieni się w wiewiórkę i schowa w jakimś kącie. A potem wyleci i przywali. Piękny plan. Brakowało w nim wielu szczegółów typu "jak uniknie kul" czy "co zrobi, jak ptak się wpierdzieli", ale takie rzeczy wymyśla się na żywioł.
I ponownie szpan bronią i groźby. Przedstaw się, zdejmij maskę, bo będę strzelać, o mój Boże, jaka ja jestem groźna. Federica prychnęła i pokręciła głową, po czym znowu spojrzała na nią z takim wyrazem twarzy, który od razu informował, że za bardzo jej to nie rusza.
- Spierdalaj. - rzuciła - Serio, jesteś nudna jak flaki z olejem. Ojej, zacznij strzelać, biegnij z nożami! No chodź, pasztecie jeden. Nie, czekaj, z ciebie nawet dobrego pasztetu by nie zrobili. Jesz Ty coś w ogóle? Moja lekarska dusza aż ma ochotę zapłakać, jak widzi. Skoro tak bardzo Cię to interesuje - jestem Nove. A maski za chuja nie ściągam, możesz pomarzyć.
Kiedy skończyła mówić, natychmiast sięgnęła ręką do torby w poszukiwaniu notatnika i noża. W tym pierwszym miała informacje na temat potrzebnych ziół, a drugi miał być na wszelki wypadek. Prawie na wyciągnięcie ręki. Dziewczyna poprawiła maskę i szybko otworzyła notatnik.
- Wracając do ciekawszych rzeczy - widziałaś może w okolicy martwe korzenie? Albo czułki ścierwojada? - spytała z tak "niewinnym" uśmiechem i tonem, jak się tylko dało.

Zaraz potem jednak powoli skierowała się gdzie indziej. Nie ma co marnować życia na tak nudnych Desperatów.
[z/t]

/Wybacz, ale uciekam. Coś nam w ogóle nie idzie to pisanie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.10.15 23:16  •  Ruiny - Page 4 Empty Re: Ruiny
Wreszcie, kurna. Ile miała siedzieć na tej durnej ziemi, zanim żyrafa wreszcie zdecydował się ruszyć leniwe cztery litery i wrócić do domu? Przecież do kryjówki wcale nie było jakoś blisko, czekał ich dobry kawałek Desperacji do pokonania. Nie muszę chyba przypominać, że było coraz ciemniej i coraz chłodniej, a nie każdy miał tyle szczęścia, żeby od losowo napotkanego przechodnia dostać porządny, ciepły płaszcz. Reb musiała sobie radzić w samej bluzce, która jakoś szczególnie nie grzała. Zresztą w lewej dłoni niosła teraz mokrą, brudną i wymiętoloną koszulkę, którą zgarnęła z ziemi, nim pożegnali się z androidem. Nie po to anielica w pocie czoła prała i zszywała kirinowe ubrania, żeby on nimi rzucał gdzie popadnie i jeszcze zapominał zabrać ze sobą. Gdyby sama się o to nie zatroszczyła, musiałaby minimum raz na tydzień kompletować całkowicie nową garderobę, a takich możliwości niestety w Desperacji być nie mogło, nawet pomimo najszczerszych chęci. I tak ledwie można było dać radę z obecnymi możliwościami, gdyż funkcjonowanie poza bezpiecznymi murami miasta po prostu nie mogło należeć do łatwych. Życie nie może być zbyt proste, bo by się od razu każdy rozleniwił.
Wbiła dłonie do kieszeni, żeby powstrzymać ich odruchowe drżenie. Na szczęście nie padało, jednak wiatr był wybitnie nieprzyjemny. Mogła jednak zostawić włosy w stanie splecionym, bo teraz odwiewało je gdzieś do tyłu, żeby radośnie fruwały jak co najmniej francuska flaga narodowa. Nawet jej się nie chciało ich poprawiać, bo i tak za chwilę robota poszłaby na marne. Nie ma się co wysilać, jeżeli efekt utrzyma się przez maksimum kilka minut.
- Mogłeś już sobie darować te pogaduszki na koniec - wytknęła sfrustrowanym tonem. Nie dość, że zmarzła, to jeszcze się wynudziła. Co miała do powiedzenia w tematyce statystyki gwałtów? Kompletnie nic. Ciągnęło ją do własnej nory, a nie do czczej gadaniny z blaszaną puszką, którą tak naprawdę powinni zawlec prosto przed Wilczura, gdyby tylko mieli taką możliwość. Szlag by to wszystko, a wietrznej pogodzie kij w oko.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.10.15 12:39  •  Ruiny - Page 4 Empty Re: Ruiny
Najwyraźniej szczęście wcale nie miało zamiaru im dopisywać. Kręcenie się w okolicach akurat tych ruin należało do rzeczy z gatunku niebezpiecznych, ale przede wszystkim bardzo nierozsądnych, szczególnie po zmroku. Dróg było wiele, a oni jakimś cudem wybrali właśnie tą. Specyficzna dwójka, wielki obdartus o ciemniejszej niż zazwyczaj w tym kraju karnacji i ciemnych włosach, brudny i odziany w za krótki, nie swój płaszcz, a obok niego sporo niższa albinoska, która na tle tej całej niedoli i brudu niemalże świeciła, nie tylko z powodu białych włosów. Nic jednak nie wskazywało na to, że akurat dzisiaj odbywały się tu jakieś nielegalne walki czy pokątny handelek, toteż to właśnie ta dwójka mogła wywoływać zaniepokojenie u potencjalnych przechodzących przez to miejsce. Nie chowali się, maszerowali całkiem spokojnie i to właśnie to pokazywało, że w ogóle to oni są tu groźni, ich należy się bać, a nie odwrotnie.
Kirin kręcił oczami kiedy po raz kolejny słowa Rebeki okazały się przede wszystkim karcące. Przecież kobieta miała własną wolę, mogła go w każdym momencie tam zostawić, skoro aż tak jej się nie podobała wymiana zdań. Podobała czy nie, pewnie przede wszystkim znudziła, kiedy zeszli z androidem na mniej przyjazne tematy.
Oh, ah, poważnie? Aż tak przeszkadza Ci, kiedy w ogóle się odzywam?
Prowadził w swojej głowie nieistniejące rozmowy. Mało kiedy miał ochotę mówić coś na głos, a tamten gościu w jakiś dziwny sposób sprawił, że faktycznie zachciało mu się zabierać głos. A teraz... na nowo stracił motywacje. Kręcił jedynie ustami jak niezadowolona kaczka i cmokał od czasu do czasu, kiedy coś zawieruszyło mu się pod nogami i musiał wykonać super unik, by nie wyrąbać się na krawężniku czy nawet na prostym odcinku. To nie tak, że alkohol wpływał na jego ruchy, zazwyczaj był aż tak roztrzepany i wolał patrzeć w niebo, a nie pod nogi.
- A ty co, ust nie masz, żeby powiedzieć że chcesz iść? Czy baby nie potrafię normalnie mówić? - Odsapnął w końcu. No dalej, przecież był facetem, nie potrafił odróżnić kiedy kobieta bawi się włosami, bo ma kurna zachciankę pobawić się włosami, robi to bo chce iść do fryzjera i nie ma na to kasy, a kiedy robi to, bo ma akurat chęć iść dalej. Sztuki zagłębiania się w ludzkich myślach, tym bardziej anielskich, jeszcze nie zgłębił. Mógł co najwyżej rozerwać głowę i mieć nadzieję, że zjadając mózg dowie się coś na temat danego osobnika, ale to było równie wątpliwe co pojawienie się dokładnej informacji nad głową anielicy na temat jej zachcianek od samego patrzenia w tym kierunku.
Uh, dziwnie było mu w tym krótkim płaszczu. Jego ulubiony został w kryjówce, był znacznie dłuższy, niemalże do kostek i przede wszystkim nie miał za krótkich rękawów. Teraz wyglądał jak piesek wciśnięty w malutki sweterek, bo pancia akurat miała na taki ochotę. Złapał w palce kołnierz i podciągnął go wyżej na usta mając nadzieję, że jego grymasy umkną uwadze anielicy. Zagryzał wagi, zaciskał zęby i w kółko spoglądał na bok czekając, aż więcej uwag poleci w jego kierunku, szczególnie po tym co teraz jej powiedział.
Ah, jeszcze wyjdę na seksistę, wspaniale.
Schylił głowę zamykając oczy do połowy. Miał teraz ochotę... posłuchać muzyki. Bardzo rzadko miał ku temu okazje, nikt na Desperacji nie bawił się w takie rzeczy jak słuchawki czy mp3, kto w ogóle miał tu dostęp do prądu? Bardzo często jednak spotykało się ludzi z instrumentami grających na żywo, gdzieś przy ognisku czy nawet dla siebie. Miał ochotę kogoś spotkać, położyć się i słuchając leżeć, tylko leżeć. A droga taka daleka.
Zamyślił się na chwile, tak całkowicie odlatując i tracąc ostrość widzenia. Dopiero przywalenie środkiem czoła w jakąś odstającą w powietrzu deskę go otrzeźwiła.
- Kur... - syknął cofając się od deski i omijając ją szerokim łukiem z groźnym spojrzeniem. Desko, wiedz kto tu rządzi, ty drewniana rozpustnico jedna, ty...
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.10.15 17:09  •  Ruiny - Page 4 Empty Re: Ruiny
A czego innego mógłby się spodziewać? W dziewięciu przypadkach na dziesięć wypowiedzi Rebeki w kierunku jej podopiecznego były wyrzutami, kazaniami i nakazami ostrożności, zaś pozostałe dziesięć procent to komunikaty z gatunku "zacerowane rzeczy zostawiłam ci na półce". Po tylu latach jeszcze się nie przyzwyczaił? Przecież ona właśnie w taki sposób okazywała troskę i sympatię - choć o tym najpewniej nie miał bladego pojęcia i właśnie tak powinno pozostać.
Cały ten przymusowy spacerek nie był jakoś szczególnie przyjemny. Przechadzając się po Desperacji, tym bardziej w takich miejscach jak te ruiny, należało cały czas sprawiać wrażenie bycia panem i władcą okolicy. Ani momentu zawahania się czy strachu, bo miejscowe oprychy od razu by się zorientowały, że mogą sobie pozwolić na więcej. Tego nie trzeba było powtarzać członkom DOGS, którzy w większość z natury mogli się mienić największą siłą poza Miastem, której nie miał prawa nikt podskoczyć. Na widok kawałka żółtej chusty niejeden rzezimieszek wycofywał się ze swych niecnych planów ze słusznym zresztą przekonaniem, że podobne działanie nie przyniesie mu korzyści, a jedynie ściągnie na plecy sforę rozwścieczonych psów. Gangu nikt nie miał prawa ruszyć i koniec.
- Po pierwsze - Wzięła głęboki wdech, co zapowiadało dłuższą wypowiedź z niezbyt przyjemnym tonie. Zwykły scenariusz zwykłej rozmowy między tą dwójką, tak prawdę mówiąc. - to podobno masz własny rozum i potrafisz myśleć, więc mógłbyś chociaż raz użyć rozsądku i się domyślić, że czas najwyższy się pozbierać. Chyba, że mam przestać wierzyć, że posiadasz mózg i zacząć się do Ciebie zwracać jak do ameby. Po drugie - Lekko uderzyła zaciśniętą pięścią o ramię wymordowanego. - minimum raz wyraźnie zasygnalizowałam, że chcę już iść, więc nie wmawiaj mi, że tego nie zrobiłam. Ty mnie już chyba w ogóle nie słuchasz. - Cedziła słowa przez zaciśnięte zęby nie tylko dlatego, że postawa Żyrafy ją irytowała. Ilekroć bowiem rozluźniała mięśnie szczęki, te zaczynały nieprzyjemnie stukać o siebie nawzajem.
Schowała wolną dłoń z powrotem do kieszeni. Musiała wyglądać naprawdę głupio, kompletnie nieubrana na tę porę roku, z jakąś szmatą wystającą ze spodni symetrycznie do żółtej chusty, zdenerwowana i skrzywiona, ale nadal jasna i jakaś taka... anielska. Taki biały punkcik czystości wśród wszystkich otaczających brudów, nawet jeżeli ta metafora była raczej mało adekwatna w każdym aspekcie poza wizualnym.
Nie zwracała większej uwagi na to, co znajduje się dookoła, tak długo jak sama nie musiała przekraczać leżących na ulicy śmieci, gruzu czy innych przeszkód. Nagle jednak niespodziewany odgłos uderzenia zmusił ją do obrócenia głowy w bok w poszukiwaniu źródła owego dźwięku. Rzeczywiście, deska znajdowała się na takiej wysokości, że nie zwróciła na nią uwagi - Reb mając wzrost raczej przeciętny spokojnie się pod nią mieściła. Za to Kirin nie miał tyle szczęścia i przysolił o przeszkodę samym środkiem czoła. To spowodowało, że anielicy od razu przeszła cała irytacja, ustępując miejsca zmartwieniu.
- O cholera, jesteś cały? - zapytała, wyraźnie zatroskana o stan wymordowanego. Miał niezdrową tendencję do ignorowania pewnych ważnych spraw, więc albinoska musiała się po trzy razy upewniać, że na pewno jest żywy i w jednym kawałku. I co z tego, że większość jej starań była całkowicie nieefektywna? Próbowała już chyba wszystkiego, ale nie była w stanie zmusić Vincenta, żeby bardziej na siebie uważał. Jak już wspominałam - zero wpływu, zero posłuchu, no tak się nie da pracować.
Następnym razem poprosi o podopiecznego z Miasta, z pewnością będzie łatwiej.
O ile ten następny raz w ogóle nastąpi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.10.15 19:42  •  Ruiny - Page 4 Empty Re: Ruiny
Złapał się za czoło i palcami zaczął rozcierać podchodząca krwią plamę od uderzenia. Nawet jeżeli było to fizycznie niemożliwe, by zobaczyć gdzie dokładnie dostał i tak zerkał do góry z głośnym westchnieniem. Nie było to nic groźnego, ale wybijało z rytmu. Kirin zatrzymał się więc i starał się pozbyć nieprzyjemnego pulsowania na głowie, prawie jakby było to możliwe ze sprawą zwykłego uciskania miejsca i sapania pod nosem czegoś na temat głupich desek.
- He? - Odwrócił się w stronę Rebeki z miną niedowierzania. Chyba za poważnie wziął do siebie jej pytanie i zirytował się jeszcze bardziej. Bo niby taka deska mogłaby coś mu zrobić? Chociaż nie odezwał się na ten temat, nie ma złość mogła być widoczna na jego twarzy. Ta troska i to wszystko... ktokolwiek przydzielił mu anioła stróża musiał być niezłym jajcarzem, albo sadystą, z punktu widzenia kobiety. Dla niego było to po prostu dziwne, chociaż nie nierealne. Czy wierzył boga? Nie, w jakiegokolwiek by powinien. Nawet gdy obok niego szła anielica, wcale nie zmienił swojego zdania w tej kwestii. Uparty był jak osioł tudzież żyrafa.
Wiele nerwów kosztowało to ciągle powstrzymywanie się od gwałtownych reakcji, ale nawet w jego głowie pojawiała się blokada, gdy miał ochotę wymierzyć jej cios w twarz. Pewnie z Fenkiem czy innym kundlem by się nie cykał, ale tutaj, no... nie wypadało nawet.
Wypuścił powietrze z ust, odwrócił się na pięcie i z całej siły wyładował złość na sprawczyni swojego cierpienia. Dotychczas zwisająca samotnie z jakiejś starej rudery deska zamieniła się nagle w dwie, nieco krótsze, a także deszcz drzazg i odłamków. Co najmniej kilka wbiło się do tego w jego rękę.
Kurwa.
Rzucił w myślach podnosząc zwinięta pięść przed oczy i patrząc jak malutkie kropki zaczynają podciekać krwią, a potem pojedyncze kropelki spływają po palcach. Opuścił kończynę i pozwolił jej zwisać wzdłuż ciała pozostawiając za sobą ścieżkę ze szkarłatnych plam. Głupia sprawa, zapach krwi nie tylko jego drażnił, ale także bestie czyhające na Desperacji. Będą mieli dużo szczęścia, jeżeli przejdą teraz bez zwrócenia na siebie uwagi przez cały teren ruin. Nawet tutaj musiało się coś czaić, a kolejny pokaz głupoty Kirina tylko sprzyjał rozwojowi sytuacji idącemu w bardzo złym kierunku.
- Wiesz, że gdybyś za mną nie polazła wcale nie musiałbym nawet zwracać uwagę na to, czy mam już wracać? - Odparł odwracając wzrok. Czasami tęsknił za samotnymi podróżami po okolicy. Nie musiał wtedy co chwila zaglądać w harmonogram i pilnować, by przypadkiem słońce nie zaszło przed jego powrotem do kryjówki, na dobranockę się nie śpieszył, więc cholera, dlaczego? W nocy bywało dużo ciekawiej. - Obleciał Cię strach, huh?
Wyrzucił szybko z głowy resztę jej wypowiedzi podważającej jego inteligencje. Zamiast tego sam przeszedł do ataku, szczeniackiego: „boisz się?”, które przecież skutkowało zawsze i wszędzie, niezależnie od wieku.
Po tych słowach wyszczerzył zęby w drwiącym uśmiechu skierowanym bezpośrednio do kobiety. A tak, bardzo lubił prowokować. Był w swoim żywiole, kiedy mógł rzucać uszczypliwe uwagi, obraźliwe słowa, wymuszać u kogoś gwałtowne reakcje, a także to, by pokazali kim są tak naprawdę. Jego ulubiona zabawa, od lat, chyba nigdy się nie znudzi.
Teraz nie mogła powiedzieć, że jej nie słuchał. Zrobił to, zareagował i do tego jeszcze coś odpowiedział. Szczyt łaski ze strony pana żyrafy, jeżeli zna się jego charakter i tendencję do zlewania wszystkiego co powinno trafić do jego uszu, a potem także do głowy.
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.10.15 16:25  •  Ruiny - Page 4 Empty Re: Ruiny
Z tym zdecydowanie każdy by się zgodził, przydzielenie anielicy równie upartego i niereformowalnego podopiecznego było najzwyczajniej w świecie dowodem na to, że sadyści są wśród nas i panoszą się jak tylko mają ochotę. Dla żadnego z tej dwójki nie wydawała się to być przyjemna sytuacja. Można by nawet rzec, że gdyby Reb była mniej obowiązkowa, w ogóle byłoby po problemie, bo nawet nie zainteresowałaby się losem jakiejś tam żyrafy. A tak? A tak to po kilku latach wszystko się tak pomieszało, że trudno było powiedzieć, czy się jeszcze lubią, czy już nie cierpią.
Nie mogła uwierzyć w to, że tak bardzo wziął do siebie jej pytanie. Od razu zauważyła to po minie, jaką przybrał i momentalnie zwątpiła, że pod ciemną czupryną może istnieć jeszcze jakiś ślad inteligencji. Wydobyła prawą dłoń z kieszeni spodni i pochylając głową, przytknęła rękę do twarzy. Westchnęła znacząco i podniosła wzrok z powrotem na sprawcę swej frustracji. Odruchowo zjechała dłonią do różowawej szramy na policzku, naciskając na nią palcami. Przykra to była pamiątka; przypomnienie o tym, że nawet tak zwana rodzina potrafi dogłębnie zranić.
"Mam ochotę ją zabić, ale zaczyna mi się podobać" - cytat ze Star Wars IV idealnie w momencie, kiedy to pisałam. No musiałam xD
Wzięła kolejny głęboki wdech. Wyraźnie zamierzała coś powiedzieć, ale jeszcze się powstrzymywała. Kolejny gest Kirina jednocześnie ją wystraszył i zmartwił. Czuła instynktownie, że ten cios mógł równie dobrze być przeznaczony dla niej. Już chyba wolałaby dostać w twarz, niż żeby wymordowany miał zrobić sobie krzywdę, co też właśnie się stało.
Cierpliwość anielicy malała z chwili na chwilę. No bo spróbujmy się wczuć w jej sytuację - nie dość, że się martwi i ze skóry wychodzi, żeby utrzymać swojego podopiecznego w jednym kawałku, to ten odbiera to jako obelgę i dodatkowo robi sobie krzywdę. Nawet najbardziej opanowana osoba chyba nie byłaby w stanie tego zdzierżyć. Nie po tylu latach jednego i tego samego w kółko, kiedy postęp był właściwie żaden, a może nawet było tylko gorzej.
Zacisnęła zęby w niemym grymasie. Może jednak miał trochę racji? Gdyby się za nim tak wszędzie nie włóczyła, z pewnością miałby o wiele więcej swobody. Pewnie w takim układzie czułby się szczęśliwszy niż obecnie, a przynajmniej tak sugerowała owa wypowiedź. No cóż, to jeszcze jakimś cudem była w stanie zrozumieć.
Ale nie to, co zostało jej zarzucone chwilę potem.
Spojrzała na Vincenta spode łba takim wzrokiem, jak gdyby właśnie zabił jej rodziców, dziadków i rozszarpał ulubioną maskotkę. Nie tylko poruszył czuła strunę, ale tez dorzucił na szalę ostatni kamyk, który z gwałtownością godną huraganu - przeważył. I jeszcze się drwiąco uśmiechał, jak gdyby właśnie rzuciła doprawdy zabawnym żartem. A w Reb się dosłownie gotowało.
- A więc tylko tym jestem, tak? - wysyczała wściekle, hardo unosząc głowę, by spojrzeć rozmówcy prosto w twarz. Dłoń, którą wcześniej trzymała na policzku, teraz opuściła w dół, zaciskając ją w pięść. Na może kilka sekund zapadło pełne wyrzutu milczenie. Ale już nie biła się z myślami - teraz nie była w stanie powstrzymać całego żalu, który gromadził się latami niczym kurz za szafą. Warstwa urosła do niemożebnej grubości i nadszedł najwyższy czas, by to wszystko z siebie wyrzucić.
- Tylko tyle? Wredny, zawadzający tylko we wszystkim rzep, który się jaśnie pana uczepił i przeszkadza? No to teraz będzie zaskoczenie! Rzep sobie idzie w cholerę i już go więcej nie zobaczysz! - Momentami brzmiało to jak żart, ale już po wyrazie twarzy można było bez żadnych wątpliwości wyczytać, że nie jest jej do śmiechu. Jakby na potwierdzenie tych słów gwałtownym ruchem rzuciła w Dobermana nadal trzymaną przez siebie wilgotną, pomiętą koszulką; obróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku, z którego przyszli, nie oglądając się ani przez chwilę. Ewentualna reakcja żyrafy już jej nawet nie interesowała. Z góry założyła, ze pewnie wzruszy ramionami i pójdzie w swoją stronę, uszczęśliwiony.
- Geh zum Teufel - wycedziła cicho przez zaciśnięte zęby. Nie podobało jej się to, co ten krótki dialog w niej wywołał. Liczyła na uczucie wolności czy ulgi, a zamiast tego w jej sercu pojawiła się dziura. Chociaż nie chciała dopuścić tego do siebie, to z każdym krokiem szrama na duszy powiększała się, zupełnie jak ubywające sploty z szalika, gdy przypadkiem się nim o coś zahaczy i spruje.
Nie miała zielonego pojęcia, co teraz zamierza. Nie układała planów i nie myślała o przyszłości. Chciała tylko znaleźć się jak najdalej, iść przed siebie, dopóki nogi nie odmówią jej posłuszeństwa. Miała dość wszystkiego, włącznie ze słuchaniem głosu rozsądku. A że będąc sama była łatwym celem dla złodziei, gwałcicieli, porywaczy i morderców? Miała to w głębokim poważaniu. Teraz mogło się dziać cokolwiek, i tak by się nie przejęła.
Chyba właśnie zrobiła najbardziej nierozsądną, głupią i infantylną rzecz w swoim życiu.
Ale już nie mogła się wycofać. Ostatnia rzecz, jaką zachowa, to honor.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.10.15 17:00  •  Ruiny - Page 4 Empty Re: Ruiny
Kirin nie posiadał głębokich myśli. Buta anielicy wywołała w nim niemałe zaskoczenie. Przecież ciskali w siebie obelgami od niemal zawsze, praktycznie zaczęło to być dla niego codziennością i nie mógł pojąć, że może to co robi, w jakiś sposób rani kobietę. Ona też nie raz mu nawciskała, a jednak nawet przez moment nie pomyślał, że chce się go pozbyć, był pewny, że robiła to bo mogła, bo dobrze było się czasem na kimś wyładować. A on był świetną tarczą, mało co w niego trafiało i wbijało się na dobre, większość słów spływała jak po kaczce.
Na jej słowa nie odezwał się w ogóle. Nie potwierdził, ale też nie miał ochoty zaprzeczać, nie miał w ogóle ochoty dłużej zabierać głosu, bo jak zwykle powiedziałby coś za dużo. Nagle poczuł się, jakby przypadkiem znalazł się na środku sali, a wykładowca zapytał go o definicje, których wcale się nie uczyli. Zgubił się już w tym, do czego pije anielica, co aż tak ją wzburzyło, że postanowiła tak drastycznie zareagować.
Przecie wiedział, że tak naprawdę robi to pod wpływem emocji, że może wcale tego nie chcieć. Ale nie on był tutaj od odkrywania prawdy. Z resztą to jej słowa, powinna konsekwentnie się ich trzymać, a on wcale nie miał zamiaru z tego powodu zmieniać się. Nie był ani zły, ani smutny ani tym bardziej szczęśliwszy. Był sobą zawsze i wszędzie, niezależnie od sytuacji.
Instynktownie chwycił rzuconą w niego koszulkę nie spodziewając się, że coś będzie lecieć w jego stronę. Zacisnął na niej palce kiedy była kilka centymetrów przed jego nosem tym razem nie dając się zaskoczyć. Zawiesił ją sobie na ramieniu i kilkoma ruchami zrzucił z siebie za krótki płaszcz, po czym bez wahania cisnął nim w odchodzącą tyłem Rebekę.
- Masz, bo jeszcze zmarzniesz! - Krzyknął za nią nie zauważając, że jego gest mógłby zostać bardzo dziwnie odebrany w zaistniałej sytuacji. On po prostu robił to co uważał, a w tym momencie uznał, że jest zimno, a ona paraduje w jakiejś koszulce tylko i wyłącznie. Co z tego, że mogła być na niego wściekła, to wcale nie zwalniało go od takich czynności.
Nie zwracając uwagi na to, czy podniosła jego podarunek, odwrócił się na pięcie i przysiadł na pierwszym lepszym murku podnosząc pięść na wysokość oczu. Wyglądało to dosyć boleśnie, kiedy z palców i dłoni wystawało kilkanaście ostrych elementów drewna, a niektóre krwawiły bądź otaczały się niewielką opuchlizną.
Bez wahania zacisnął zęby na jednej z drzazg i w taki specyficzny sposób pozbywał się jeden za drugą polegając bardziej na własnych szczękach niż na zdrętwiałych od zimna palcach, którymi ewentualnie mógłby łapać za skraj elementu i wyciągać go nieco delikatniej.
Dobra robota dobermanie, jak zwykle zachowałeś się z klasą...
- Przymknij się! - Odkrzyknął na głos do własnych myśli, do cienkiego głosu dziewczynki, który pojawił się na krótki moment w jego umyśle, po czym zaśmiał się po dziecinnemu i oddalił. Złożyło się tak, że odezwał się akurat po słowach w obcym języku padających z ust Rebeki, cóż, to mogło go jeszcze mocniej pogrążyć, chociaż ich nie słyszał, albo starał się nie słyszeć.
Czy to wiele zmieniało? Większość czasu był sam, a teraz nikt nie mówił mu, że musi natychmiast wracać do kryjówki. To jego sprawa, czy akurat napatoczy się jakaś bestia chcąca uwalić mu pokrwawioną rękę. Równie dobrze to ona mogłaby paść ofiarą zmutowanej żyrafy.
Nie przejawiał wielkich chęci, by odmienić sytuację. Co będzie to będzie. Rzeczy i tak działy się zbyt często bez jego udziału toteż kolejny raz nic się nie stanie, jeżeli nie wykaże inicjatywy. Poza tym Kirin był już od dawna skupiony bardziej na oswobadzaniu swoich palców od niewygodnych drzazg, zapomniał już, że nawciskali sobie właśnie z anielicą, a ona postanowiła go... rzucić? Nah, opuścić, zostawić, porzucić. To brzmiało bardziej prawdopodobnie. To jej decyzja.
Drzazgi... głupia deska... nawet desek nie ma tu porządnych.
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.10.15 21:42  •  Ruiny - Page 4 Empty Re: Ruiny
Właśnie dlatego, że podobne zachowanie wobec siebie było dla nich już rutyną, ciężko było zauważyć swoje nastąpienie na granicę wytrzymałości drugiej strony. Jak się obecnie okazało, to anielica miała mniejszą tolerancję na docinki kierowane w jej stronę. Ale czy to tylko o to chodziło? Z natury nie brała przytyków do siebie, tym razem więc musiało chodzić o coś zgoła innego.
No bo kogo by nie trafił szlag, gdyby poświęcał tyle czasu i energii na coś, co nie przynosiło żadnych skutków. Niektórzy nie są w stanie wytrzymać kilku dni czy tygodni, a co dopiero tylu lat, dzień w dzień, codziennie z tym samym, mizernym efektem. A żeby było lepiej, żadne jej słowa zdawały się tak naprawdę nie trafiały. Mogła się łudzić, że jej wywody cokolwiek dały, ale nic nie działało. I po co jej było to wszystko? Na nic, kompletnie na nic.
Z takimi myślami stawiała krok za krokiem, energicznie przekładając nogami. Z każdym momentem oddalała się coraz bardziej od miejsca przykrego wypadku z deską, chociaż zdawało jej się, że jakaś niezidentyfikowana siła próbuje ją zaciągnąć z powrotem. Gdzieś tam leżała kotwica, od której chciała się za wszelką ceną odciąć.
Rzucony płaszcz przez moment zawisnął jej krzywo na ramionach, ale natychmiast popchnęła go ręką do tyłu, przez co ciężki materiał spadł na ziemię. Miała zbyt wiele dumy, by przyjąć jakiś nędzny gest... litości? Prychnęła z frustracją. Jeszcze czego, żeby teraz udawał, że go w ogóle obchodzi jej los. Może nigdy mu ani trochę nie zależało? Coraz bardziej zaczynała w to wierzyć i rugała samą siebie w myślach, że kiedykolwiek mogła wierzyć, że jest inaczej.
Oczywiście, że tamto zawołanie uznała za skierowane do siebie, nawet jeżeli nie mogło ono być odpowiedzią na przekleństwa rzucane przez albinoskę pod nosem. Te słowa tylko bardziej ją rozzłościły, przez co przyspieszyła tempa. Skręciła w pierwszą lepszą, nieznaną sobie kompletnie uliczkę. Zdezelowane budynki nie mogły w sobie kryć nic dobrego, ale kompletnie nie zwracała uwagi na otoczenie. Prujący się nieustannie szalik emocji zamierzała ciągnąć tak długo, aż nie zniknie całkowicie. Zakładała, że uda jej się zerwać to niewygodne, bolesne uczucie, że po przebyciu odpowiedniego dystansu po prostu się go pozbędzie.
Zacisnęła zęby, krzywiąc się wściekle. Do tej pory nie zdarzało jej się płakać, a przynajmniej nie od czasów wczesnego dzieciństwa. Wiadomo, z powodu bólu czasami oczy zachodziły jej łzami, ale nigdy ze smutku. A teraz, nie wiedzieć czemu, miała silną chęć po prostu się rozkleić, z drugiej strony zaś nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłaby sobie na to pozwolić. Przecież to takie nie w jej stylu, takie głupie, takie dziecinne... wbiła blade palce we wnętrza dłoni, przez co nawet mocno skrócone paznokcie nieprzyjemnie wciskały się w skórę, jakby ból fizyczny miał usunąć ten w duszy. Smutna sprawa, ten chwyt nie chciał nijak zadziałać. Dziura w sercu rosła z każdą sekundą, nie chcąc się zamknąć ani przestać się poszerzać. To chyba nie tak miało wyglądać.
W pewnym momencie znalazła się w ślepym zaułku, może po kilku marnych minutach drogi, ale dla niej ciągnęły się niczym wieczność. Przykre uczucie nie chciało jej opuścić, przez co tylko bardziej się denerwowała. Pierwszym z lewej był niewielki domek, zdezelowany już, ale ganek wciąż się jako-tako trzymał. Reb przeskoczyła zapadnięty schodek i osunęła się pod ścianę, chowając tym samym swoją osobę za resztkami drewnianej barierki. Kilka sztachet było połamanych, część krzywych, jednak takie miejsce dawało jakieś minimalne poczucie bezpieczeństwa pośród wszystkich tych ruin.
Objęła zgięte nogi rękami i oparła głowę na kolanach, próbując uspokoić walące z niebywałą częstotliwością serce i nierówny, nerwowy oddech. Cała się trzęsła, po części z zimna (trzeba było zabrać ten jebany płaszcz!), zaś częściowo była to nadchodząca fala szlochu, którą albinoska powstrzymywała resztkami sił.
I co kurwa teraz?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.10.15 23:48  •  Ruiny - Page 4 Empty Re: Ruiny
Z chwili na chwilę jego ręka zaczynała przypominając bardziej samą siebie, a nie jak dotychczas, jeża. Na szczęście nic nie wsunęło się w całości pod skórę, a kawałki były na tyle duże, że bez problemu wyrywał je zębami bez większej szkody. Bolało, z każdą drzazgą wyszarpywaną ze skóry odczuwał ukłucie, a potem krew delikatnie wypływała na powierzchnię.
Wpatrywał się jak zahipnotyzowany w szkarłatne smugi, które kreowały jednokolorowe malunki na jego ciemnej i szorstkiej skórze. Wyglądał dużo młodziej, kiedy spoglądało się na niego z daleka. Z bliska jednak, jego skóra była zniszczona i zmęczona, a wzrok posiadał niezwykle duży ciężar emocji zbieranych przez wiele setek lat.
Kiedy pozbył się ostatniej drzazgi nie wiedział co zrobić dalej ze wzrokiem. Pozbył się krwi wycierając ją o wilgotną koszulę. Lepsze to niż próba zlizania własnej krwi. Nie w tych warunkach, kiedy ciągle jego dłoń pokrywała warstwa niewidocznych odłamków z drewna.
Chciał się o coś oprzeć, ale przypomniał sobie, że nie ma za sobą ściany. Chwilami zapominał, że faktycznie opuścili już tył baru i teraz znajdował się na jakimś częściowym pustkowiu siedząc na pozostałościach po fundamencie.
W przeciwieństwie do kobiety nie czuł zbyt wiele. Zamiast tego po prostu patrzył przed siebie bądź nieco powyżej normalnej linii wzroku zastanawiając się co powinien teraz zrobić. Wiele się nie zmieniło, swoją wolność bardzo mocno pielęgnował, więc nawet z anielicą zachowywał się tak, jak miał w zwyczaju robić to w samotności. W pewien sposób czuł się przy niej swobodnie, poza tymi momentami, kiedy padały jakieś zarzuty w jego kierunku.
Wieeem, że masz rację, no wiem... ale zrozum...
Mruczał sam do siebie w myślach tworząc scenariusze nieprawdziwych rozmów i sytuacji. W symulacjach szło mu świetnie, ale zawsze dochodził do momentu, kiedy musiał z czegoś zrezygnować i... tu był problem. Nie potrafił sobie odmówić, kiedy miał zachciankę, robił wszystko, by zdobyć to, czego zapragnął. W tym momencie chciał dwóch rzeczy naraz, wolności i Rebeki. I nie potrafił z ani jednej zrezygnować.
Siedział tu może już od kilku minut i całkowicie stracił orientację. Obejrzał się za siebie, ale anielicy już tutaj nie było. W którą stronę poszła, w jakie miejsce?
Nie żeby miał zamiar ją śledzić. Po prostu wstał, podniósł płaszcz i skierował się tam, gdzie kierował go jego nos. Świetna sprawa, taki wyczulony nos. Mógł dokładnie stwierdzić, gdzie stawiała kroki, prawie jakby te ślady miały swój osobny kolor i układały się w ścieżkę prowadzącą do kobiety.
No dalej, złość na mnie wcale nie znaczy, że masz teraz załapać zapalenie płuc.
Kroki stawiał bardzo powoli. Nie był do końca przekonany, czy faktycznie chce ją znaleźć. Co wtedy powie? Co ma niby robić? Rzucić w nią płaszczem jeszcze raz i udawać, że przypadkiem przywiał go wiatr? A może wygłosić jakąś wspaniałą mowę i delikatnie ułożyć go na jej ramionach?
Brrr... a niech Cię Kirin, uważaj bo zrobisz się za miękki... hm?
Zatrzymał się momentalnie. Jego zwierzęce atrybuty pojawiły się nagle, instynktownie wyczuwając coś dziwnego w powietrzu. Czyżby Desperacja chciała w tym momencie pokazać, na co ją stać? To sprawiło jedynie, że zaczął normalnie maszerować kierując się swoimi zmysłami. Anielica nie była aż tak wyczulona na zagrożenie co zwykły wymordowany, a co dopiero szkolony doberman.
Głowa obracała mu się na boki, kiedy jednocześnie lokalizował Rebekę i napastnika, a także sprawdzał cały czas dzielącą ich odległość. Nie było pomyłki, śmierdząca bestia postanowiła obrać ją sobie za cel wyczuwając, że oddzieliła się od 'grupy' i jest osobnikiem 'słabszym'. Typowe, on polował tak samo, na zwierzęta i na ludzi. Zasada była dokładnie ta sama.
Dziwne, zazwyczaj te potwory poruszały się w stadach. Może mieli niebywałe szczęście, a może właśnie pecha. O tym przyjdzie im się przekonać później. Im, albo jemu, zobaczymy jak potoczy się sytuacja.
- Przyjemniaczku, nie radzę Ci ze mną zaczynać. - Skomentował sytuację pod nosem. Zarzucając sobie płaszcz na plecy po raz kolejny. Nie zapinał go nawet, bo nie mógłby oddychać, a teraz zdecydowanie potrzebował tlenu.
Ghule są z natury agresywne i do walki używają rąk i zębów. Niemal dokładnie tak jak Kirin. Tak więc walkę na najbardziej ludzkie rodzaje broni czas zacząć. Jeden na jednego, o ile oczywiście dopadnie bydlaka zanim on zanadto zbliży się do jego kobiety.
Jego? A tak. Na swój specyficzny, zwierzęcy sposób odczuwał potrzebę posiadania. Tak samo jak pies pilnował swojej ulubionej zabawki, tak samo i Kirin w ten prymitywny sposób chciał mieć coś lub kogoś obok siebie, a to że ta osoba miała nieco inne plany bardzo go niejednokrotnie gryzło. W tym momencie jednak, zwierzęcy instynkt wygrywał z ludzkich tokiem rozumowania.
W pierwszej kolejności zobaczył stary, rozwalający się dom, a dopiero później siedzącą na ganku, opartą o jedną ze ścian anielicę. Nie sprawdzał nawet, czy go dostrzegła, ani jak na to zareaguje, znacznie bardzie ciekawiło go, gdzie w tym momencie przebywa jego przyszły cel. Czuł go bardzo dobrze, zapach zgnilizny drażnił jego nozdrza.
Szybkim krokiem przebył dzielącą go od małego budynku odległość nie dbając o to, że poruszał się cholernie głośno, niemalże na siłę szurając butami po ziemi, po to by ghul zainteresował się jego obecnością. Wiatr zmieniał się od czasu do czasu, jego zapach mógł wcale nie dotrzeć do humanoidalnego potwora, ale to nie był jego problem.
- No cześć złotko. - Postawił buta z głośnym hukiem na stopniu prowadzącym na ganek. Słowa swoje skierował, o zgrozo, wcale nie do znajdującej się tam kobiety, ale do obślizgłego potwora, który zwisał sobie teraz z kraju dachu i właśnie miał zamiar zeskoczyć na Rebekę, tyle że nagle przed oczami wyrósł mu wymordowany szczerzący swoje białe o dziwo zębiska.
Płaszcz za jednym ruchem ręką została zsunięty z ramion Vincenta i po raz kolejny dzisiaj powędrował w kierunku anielicy.
- Trzymaj go do cholery, bo nie mogę patrzeć, jak dygocesz się z zimna. - Rzucił przez zaciśnięte zęby nie spoglądając w jej kierunku. Złote ślepia skierował na potwora i niemal w tym samym momencie, ten zleciał z łoskotem na sam dół, idealnie w wyciągnięte łapy Kirina.
Inteligentne to to nie było, akurat w tym momencie moja o ghulu, chociaż i doberman inteligencją nie grzeszył. Widząc jakiegoś człowieka, uznał że to na niego cały czas polował i bez ponownego sprawdzenia rzucił się właśnie na czekającego nań mężczyznę.
Dziwna to była walka. Bardziej przypominała szarpaninę dwóch wściekłych psów. Kirin momentalnie objął przewagę, ponieważ takowy ghul wcale nie był silny, kiedy poruszał się samotnie. Musiał by do tego osłabiony, gdyż doberman bez większego wysiłku powalił go na ziemię i dał upust swojej brutalności stawiając stopę na jego klatce piersiowej i kilkoma kopniakami łamiąc mu obie ręce i szczękę. Czym sobie biedny ghul zasłużył na takie traktowanie? Nie wiadomo, może samym swoim pojawieniem się, obudził w Kirinie jego brutalną stronę, a może po prostu wymordowany był taki od zawsze... z chęcią obserwując jak jego ofiara wyje powoli tracąc życie, kiedy palce żywcem wyrywały mu aortę, a kopniaki łamały kręgosłup. Był tylko jeden sposób, by trwale pozbawić tych potworów życia, ale...
Hm?
Odwrócił gwałtownie głowę. Tak, teraz widział już dokładnie, co nie pasowało mu od samego początku. Ghul wcale nie był sam, a jego kolega kilka metrów dalej czaił się właśnie do skoku.
Dzieliło ich kilka metrów. W czasie owej przepychanki miotał napastnikiem o ziemię cały czas oddalając się od miejsca, z którego obserwowanie całego zdarzenia mogłoby przyprawić o mdłości. Oh kurna, jakże on myślał o Rebece. Cały czas przecież, tak bardzo, że w ogóle zapomniał o jej towarzystwie i teraz w ciągu kilku sekund musiał to nadrobić, gdyż na jego oczach ghul wybił się z ziemi i szybował w stronę albinoski z zamiarem zatopienia w niej swoich zębów.
Nie miał nawet czasu pomyśleć. Zadziałał instynktownie odrzucając na bok półżywego jeszcze, połamanego i zmasakrowanego ghula, rzucił się w imponującym nawet dla wymordowanego tempie w kierunku atakującego potwora. Wyciągnął rękę daleko przed siebie chcąc sięgnąć ponad normę, ponad swoje własne możliwości. Gdzieś głęboko zapominał się już w sobie i zaczynał tracić wizję, powoli trafił kontrolę nad samym sobą w całości oddając się szaleńczemu wymordowanemu. Tak, tylko to mogło mu dać tak wiele siły.
I tylko dzięki temu kiedy na nowo odzyskał możliwość widzenia, zdał sobie sprawę, że po jego prawej dłoni ścieka zielonkawa krew ghula, którego gardło zostało przebije przez jego władne palce, a lewym ramieniem objął albinoskę przyciskając ją do siebie. Pomimo brutalności prawej kończyny, palce lewej dłoni jedynie delikatnie zaplątały się w jej długie, białe kosmyki włosów całą jednak siłą spoczywając na jej boku, tak by w żaden sposób jej ciało nie zostało odsłonięte na potencjalne ataki. Klęczał ja jednym kolanie i wpatrywał się złotymi tęczówkami w potwora, którego opuszczało życie.
- Po moim trupie, pomiocie. - Powiedział między próbami złapania oddechu. Paliło go w płucach, ale nie pamiętał, co dokładnie miało miejsce w czasie pomiędzy odskoczeniem od jednego ghula, a do znalezienia się przy innym.
Wiedział tylko jedno. I nie podpowiadał mu tego tylko i wyłącznie instynkt. Nikt nie odbierze mu Rebeki, nikt i nigdy.
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.10.15 15:10  •  Ruiny - Page 4 Empty Re: Ruiny
To wszystko musiał być żart.
To był chyba jakiś cholerny żart, że naprawdę odpierniczyła coś takiego, kompletnie nie wiedząc po co i dlaczego, zagubiona we własnych myślach. Te zdawały się pojawiać i znikać z jej umysłu niczym przemykające po autostradzie samochody; nie mogła żadnej złapać, dostrzec, niczego nie mogła rozwinąć. Pojedyncze komunikaty z mózgu wydawały się coś jej mówić, a jednocześnie sens własnych myśli do niej nie docierał, jak gdyby to nie ona była ich autorką. Ogarnęła ją tak wielka ilość emocji na raz, że zdawała się być jednocześnie w swoim ciele i poza nim, skulona przy ścianie, ale jakby obserwowała siebie z boku, zwiniętą, zmarzniętą i do cna żałosną. Tak samo jak podjęła swoją decyzję przed chwilą, tak teraz kłóciła się z własną osobą, czy była słuszna, czy nie. Argumenty o powadze gumy do żucia spod ławki w szkole łomotały jej w głowie, nie pozwalając się skupić i dojść do jakichkolwiek racjonalnych wniosków. I ona, która niegdyś mogłaby samą siebie nazwać rozsądną, teraz nie potrafiła dojść do ładu dosłownie z niczym. Siedziała na jakichś na wpół zatęchłych deskach i ignorowała świat zewnętrzny, gdyż ze swoim wnętrzem miała o wiele poważniejsze rozrachunki. Czułą się tak, jakby w miejscu serca ziała jej wielka, czarna i zimna dziura. Zgubiła po drodze coś, co teraz z całych sił starała się nazwać, odzyskać, ale wszystkie jej starania były bezużyteczne. Myśli galopowały zbyt szybko i chaotycznie, by była w stanie złapać choć jedną. Czoło oparte o kolana zaczynało już boleć od przyciskania głowy w dół, jednak zdawała się tego nie czuć; gapiła się tępo w ciemność, jaką sama utworzyła swoim cieniem i powstrzymywała łzy, tłumacząc sobie, że bardziej żałosna i patetyczna już być nie zamierza.
Nie miała niestety żadnego szóstego zmysłu, który mógłby ją poinformować o tym, że stała się obiektem polowania. Gdyby na jej miejscu znalazł się ktoś inny, o kim teraz starała się myśleć jak najmniej, przeczułaby to od razu. Teraz jednak własne bezpieczeństwo było ostatnią rzeczą, na jaką zwracała uwagę wśród całej tej emocjonalnej kaszanki. Stąd też ghul wspinający się po dachu miał doskonałe możliwości, by podejść bardzo blisko krawędzi i z niej obserwować swój cel, nim zdecyduje się na skok; albinoska o jego zamiarach nie miała najmniejszego pojęcia i nie zanosiło się na żadne zmiany w tym zakresie.
Stawiała sobie tak wiele pytań, jednak na żadne nie przychodziła odpowiedź. Co dalej zrobić? Tego nie wie. Gdzie się udać? Gdzieś... przed siebie, chyba. Jak teraz żyć? Czy anielscy zwierzchnicy ją ukarzą za porzucenie podopiecznego? Czy teraz w ogóle znajdzie sobie jakiekolwiek zajęcie?
Spośród tych wielu wątpliwości stuprocentowo pewnie wiedziała tylko jedną rzecz. Nie zamierzała wracać w tamto miejsce, nie zamierzała wychodzić z inicjatywą zgody, nie zamierzała się sama przyznawać do tego, co czuła, ze było ogromnym błędem. Za bardzo jeszcze bolał i za mało do niej docierał, żeby głupia duma i upór pozwoliły jej wykonać jakikolwiek ruch do tyłu. Przecież nie mogła się cofać, to by było całkowicie niepoważne.
Szybkie kroki puściła mimo uszu, uznając je za wytwór przypadkowego przechodnia. Gdy jednak usłyszała głośny huk tuż obok, z przestrachem podniosła głowę, rozbieganymi, szeroko otwartymi oczyma szukając źródła dźwięku i potencjalnego zagrożenia. Chociaż wcześniej jej mózg odrzucał lęk przed różnymi niebezpieczeństwami, tak w obliczu realnego zagrożenia nagle był w stanie pokazać każdy tragiczny scenariusz, jaki miał szansę spotkać samotną, nieuzbrojoną dziewczynkę w środku nocy i w jakichś desperackich ruinach. Zdecydowanie nie były to obrazy przyjemne, ale trwały tylko przez ułamek sekundy, nim przerażony wzrok napotkał znajomą postać.
Zbyt wiele rzeczy działo się na raz. Zanim zdążyła się chociaż zdziwić, z w co żyrafa się tak wpatruje, widok został jej przesłonięty przez szybujący materiał i na chwilę jeszcze bardziej straciła orientację w sytuacji. Była jednak tak rozemocjonowana, że nawet nie myśląc o tym, dostosowała się do polecenia i wciągnęła płaszcz na siebie. Na anielicę był odrobinę za duży, dzięki temu część dłoni nawet nie wystawała jej z rękawów. Coraz bardziej docierało do niej, jak bardzo się ochłodziło, przez co mogła zrobić sobie poważną krzywdę.
Ale nie to było teraz ważne,. Kiedy już udało jej się wydobyć głowę spod okrycia i usunąć przeszkodę z pola widzenia, pierwszym co zobaczyła był potwór rzucający się prosto z dachu na wymordowanego. Gdyby to była zwyczajna sytuacja, bo przecież nie takie walki już się zdarzały, na pewno by coś powiedziała lub próbowała pomóc. Tym jednak razem nie była w stanie wydobyć z siebie ani słowa, głos uwiązł jej w gardle, a kończyny odmówiły posłuszeństwa. Znerwicowana patrzyła, jak doberman radzi sobie z ghulem, jednocześnie zastanawiając się, skąd w ogóle się tu obaj wzięli, do licha. Ten fakt od razu zastanowił Reb, ponieważ Kirin wydawał się od samego początku wiedzieć, co czyha u góry, na długo zanim anielicy udało się zauważyć zagrożenie.
Czyżby to właśnie z jej powodu zainteresował się potworem? Dziwnie brzmiała taka myśl, a jednak wydawała się być jedyną racjonalną odpowiedzią na pytanie, jakie sobie zadawała. Była to jednak rzecz równie nierealna, co realna. Niby działa się w rzeczywistości i była faktem nie do zaprzeczenia, a z drugiej balansowała na krawędzi fikcji tak głębokiej, że Zimmermann nie byłaby w stanie nigdy w nią uwierzyć.
Kolejne wydarzenia następowały tak szybko po sobie, że nawet krążąc wzrokiem na boki jak zahipnotyzowana, nie była w stanie pojąć, co się dzieje w jakiej chwili. Zdawało się, jakby czas przyspieszył, żeby jeszcze bardziej namieszać albinosce w głowie. Znikąd pojawiła się kolejna bestia, której cichy, przypadkowy pewnie charkot na chwilę odwrócił uwagę Rebeki od pozostałych. Zauważyła go na chwilę wcześniej i z przerażeniem stwierdziła, że przemarznięte stawy poruszają się równie sprawnie, co te należące do osoby pływającej w stężałym budyniu. Nie była w stanie ani walczyć, ani uciekać. Nieznacznie się odsunęła, niezdarnymi ruchami przekładając poszczególne partie ciała, ale nic więcej raczej nie była w stanie zrobić. Resztką sił ze sparaliżowanych strachem i zimnem, ale już nieco zagrzanych rąk, odepchnęła się od ziemi i zamiast siedzieć zwinięta w kłębek, teraz klęczała na starych, rozpadających się deskach. Wszystko to działo się w tej samej chwili, kiedy doberman dostrzegł drugiego napastnika i rzucił się w jego kierunku. Zwykły, ludzki strach odbierał dziewczynie zdolność myślenia i kojarzenia faktów. Była niemalże przekonana, że zaraz zginie. Gdyby ją później zapytać, co się działo, nie byłaby w stanie prawidłowo odtworzyć żadnego ze zdarzeń, które miały miejsce w ciągu tych kilku chwil. W pewnym momencie widok na uliczkę został jej przesłonięty. Z wywołanego przerażeniem odrętwienia wyrwały ją dopiero dziwne do interpretacji słowa. W tym też momencie zaczęły do niej docierać bodźce z zewnątrz. W pierwszej kolejności zauważyła, że teraz patrzy na świat sponad ramienia Vincenta, nad które nie mogła wystawić nawet nosa. Jako drugie uderzyła ją cisza - nie taka bezwzględna, jednak teraz atmosfera była pozbawiona odgłosów starcia. Słyszała dwa szybkie, nieregularne oddechy, jakieś krzyki dzikich zwierząt z bardzo dalekiego dystansu, skrzypienie zmurszałej tabliczki kołyszącej się na wietrze, jednak gardłowy charkot ghuli był już tylko mało przyjemnym wspomnieniem.
Gdy się poprosi dowolną grupę osób o wymienienie nazw emocji, to możemy się spokojnie spodziewać, że padną wyrazy takie jak: radość, żal, smutek, strach, ulga; Trudno sobie wyobrazić, by można było doświadczyć ich wszystkich na raz, ale w sercu anielicy kotłowała się dokładnie taka mieszanka. Na podobny koktajl wrażeń trudno jest umieć zareagować, jeżeli się do tego podchodzi rozumowo. Gdyby miała nad tym myśleć, mogłaby siedzieć tak przez wieczność i nie dojść do żadnego wniosku. Tym razem musiała porzucić rozsądek i pozwolić działać instynktowi. A ten podpowiadał wyraźnie, co teraz należało zrobić.
Chyba nigdy nie wykonała jeszcze tak szybkiego ruchu w całym swoim życiu. Ręce, które wcześniej w obronnym geście przyciskała do siebie, w jednym momencie wylądowały oplecione wokół tułowia żyrafy, zaciskając się mocno i nie pozwalając mu na odsunięcie się. Egoistyczne? Może. A może to po prostu była metoda na wyrażenie tego, czego nie była w stanie ubrać w słowa, bo musiałaby jednocześnie dziękować i przepraszać, a potem przecież i zrugać za ryzykowne zachowanie, bo bez tego nie byłaby sobą. Jakąkolwiek składną wypowiedź zastąpił teraz urywany szloch, który choć niechciany, był nieunikniony i sprawiał, że całe ciało albinoski zaczęło się nieregularnie trząść. Twarz odruchowo ukryła w miejscu styku szyi i ramienia Vincenta, na którego spadło teraz dobrych kilka ciepłych łez.
Jak widać owego dnia nie było mu dane wyschnąć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Ruiny - Page 4 Empty Re: Ruiny
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 4 z 12 Previous  1, 2, 3, 4, 5 ... 10, 11, 12  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach