Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down

Pisanie 23.03.14 19:01  •  Ruiny klasztoru Empty Ruiny klasztoru
Ruiny jak... ruiny. Gdzieś wśród szarych, skalistych zbocz gór straszą kamienie dawniej będące miejscem świętym. Niegdyś przepełnione modlitwami, szeptami błagającymi lub chwalącymi Stwórcę, teraz są wypełnione wyciem wiatru i służą za schronienie dla najróżniejszych stworzeń. I raczej nie wygląda to na miejsce szczególnie bezpieczne, w każdej chwili nieostrożnemu wędrowcowi może na głowę spaść zapadające się sklepienie którejś z komnat lub nawet cała ściana. Dlatego też mało kto się do ruin zapuszcza.

***
Trudno jest stwierdzić porę dnia komuś, kto niczego nie widzi. Tak, panie i panowie, Abru-el znowu stracił wzrok w wyniku nie wiadomo czego. Po prostu obudził się rano i zauważył, że nic nie widzi. Otoczyła go całkowita ciemność, jednak nie przestraszył się. Był przyzwyczajony do nagłych zaników światła, życia w mroku. Ale zdrowy rozsądek podpowiadał, że Pan nie chce, by widział piękno świata. Że to kara za coś, czego nigdy nie zrobił. Dlaczego?
Bóg to skurwysyn, Aldalithe. Pogódź się z tym.
Głos szeptał we wnętrzu głowy, buntując upadłego. Ale w sumie czemu miał cierpieć, skoro przez tyle tysiącleci wykonywał polecenia bez sprzeciwu? Był niczym pies, na każde zawołanie, spełniał wszystkie zachcianki swojego właściciela. Czy dostał nagrodę za swoje poświęcenie i wierność? Nie. Został zbity, przykuty łańcuchem w lesie, zostawiony na pastwę krwiożerczego losu. A mimo to jakaś część pozostała w nim dobra i ciągle chwaliła kogoś, kto dawno spisał świat na straty.
Temperatura nie wskazywała na żadną porę dnia. Tu, w Desperacji, wszystko mogło być możliwe. Środek zimy, w dodatku głęboka noc i +30? Czemu by nie! Lato, gradobicie, temperatura ujemna? Kto bogatemu zabroni...? Zawsze jednak można się było spodziewać wiatru. Nie inaczej było teraz. Błoniaste skrzydła targane przez silne porywy próbowały utrzymać sporych rozmiarów istotę o wyglądzie niecodziennym nawet dla tego zapomnianego miejsca. Uciekł z Edenu, by żaden z aniołów nie musiał robić skwaszonej miny na widok kogoś, kto przypominał odwiecznego wroga skrzydlatych. Leciał tam, gdzie niosły go nieopierzone twory wyrastające z pleców, byle dalej. Aż wylądował w jakimś miejscu, które odbiło echem stukot twardych kopyt. Wyciągnął rękę przed siebie, aż natrafił na fragment muru. Palcami przejechał po kamieniu, ostatecznie drapiąc go pazurami z dość nieprzyjemnym zgrzytem. Znał to miejsce. Bywał tu, kiedy jeszcze tętniło życiem. Kiedy miał wiarę.
Jest zniszczone... Tak jak Królestwo.
Zachichotał głosik. Fael nie odpowiedział. Ruszył przed siebie, starając się dłońmi wyszukiwać ściany. Może i miał jakieś wyobrażenie tego miejsca, ale nie miał pojęcia, jak bardzo mogło się zmienić.
Dotarł wreszcie do miejsca, które było główną świątynią. Stanął przed samym ołtarzem i położył na nim ręce. Odetchnął głęboko, zaciskając dłonie w pięści tak mocno, że aż wbił sobie paznokcie w skórę. Fioletowawa krew kapnęła na pozostałości ołtarza, gdy były anioł uniósł łapki.
- Śmiałeś się nazwać panem wszechświata. A potem zacząłeś niszczyć... - mruknął pod nosem swoim głębokim, drżącym głosem. Palce opadły, skrobiąc w zniszczonym drewnie i kamieniu zawiłe symbole. - Mówiłeś, że jesteś miłosierny, a skrzywdziłeś tylu niewinnych - ciecz z ran kapała na znaki, ale zasłonięte czarną przepaską, ślepe oczy tego nie widziały - i byliśmy ci posłuszni, a ty nas zawiodłeś. Odszedłeś, wypiąłeś się na nas tym swoim wielkim dupskiem pełnym "majestatu i chwały".
Och, więc jednak potrafisz wyzwolić w siebie niechęć do niego?
- Po co tworzyć coś, co ma się zamiar potem zniszczyć. I uciec jak ostatni tchórz - końcowe zdanie warknął, kierując głowę w górę, jak gdyby zarzucając coś Kreatorowi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.03.14 19:34  •  Ruiny klasztoru Empty Re: Ruiny klasztoru
Czarne jak smoła oczy z daleka dostrzegły majaczącą sylwetkę klasztoru. Lata świetności miał za sobą, ale wydawał się dobrym schronieniem... i pułapką. Anioły lubiły odwiedzać takie miejsca. Zupełnie jakby to jeszcze miało jakiś sens. Nie miała wyjścia. Organizm domagał się odpoczynku. Jeszcze miała dość siły, aby pokonać dystans i rozbić jako-takie obozowisko, ale w jej głowie nie było miejsca na myśl. Mózg resztki energii przeznaczył na działanie. Sprawnie przedzierała się przez zmutowany las. Mówcie co chcecie – dla niej był piękny. Jej życie przypadło na czas kataklizmu. Widziała co była przedtem i widziała co stało się po odejściu stwórcy. Dopiero bez niego ta planeta poznała prawdziwą poezję. Ten padół to feniks, który może odrodzić się z popiołów, ale trzeba mu pomóc. Najnieprzyjemniejsza była wspinaczka. Ziemia długo pozbawiona wspomagających ją korzeni stała się niestabilna. Osuwała się pod stopami, a osuwające się kamienie nie pomagały w wędrówce. Nie chciała marnować sił na przemianę w pył, aby prędko dotrzeć na szczyt. Nie wiedziała, czy jej cel będzie pusty. Musiała zachować siłę na ewentualnych opierzonych gości. Zrzuciła torbę z ramienia kawałek od resztek budowli. Nie chciała robić niepotrzebnego hałasu. Wiatr jej sprzyjał, wiał z przeciwnej strony maskując jej zapach. Załadowała kuszę bezszelestnie zbliżając się do murów. Zajrzała przez wyrwę. Dość duża, aby wejść i objąć wzrokiem wnętrze. Zmarszczyła brwi na widok fioletowej sylwetki. Anioł? Nie, anioły były piękne. Tylko te skrzydła... Nie, to anioł. Jakby nie wyglądali schemat jest ten sam.
Nienawiść spowiła jej serce, ale trwała w bezruchu. Jej oddech był płytki. Jak pantera szykująca się do skoku tak i ona szykowała się do ataku. Musiał być przeprowadzony precyzyjnie. Nie ruszała się jednak. Nie atakowała. Trwała w tym samym bezruchu. Czemu? Maska utrudniała jej wycelowanie? Nie. To coś innego. Do jej uszu dochodziły słowa anioła niesione z wiatrem. Szybko obrała sobie na cel dłoń kreślącą po ołtarzu. Jego słowa były przekonujące, ale nie dla niej – nie ufała tym cholerom. Może tylko chciał ją zmylić? Namieszać w głowie? Niedoczekanie. Bełt przeciął powietrze przybijając fioletową dłoń do ołtarza. - Twój bóg jest tchórzem, sadystą, upośledzonym, przerośniętym dzieckiem. Nie obwiniaj go za swoją ślepotę, ty i podobni tobie mu pomagali w ciemiężeniu rasy ludzkiej. On od zawsze taki był, a wasze zapatrzenie w niego wzmacniało jego pychę. Mieliście czas by go uśmiercić, ale zamiast tego czekaliście. Pozwoliliście mu zniszczyć świat, który nigdy nie był jego własnością. – wysyczała w kierunku mężczyzny. - Jesteś dumny? – spytała ładując kolejny bełt do kuszy. Już wcześniej dostrzegła przepaskę na oczach upadłego. Nic nie widział, więc wydawał się łatwym celem. Po co marnować siły? Z drugiej strony dziwnym było, że ślepiec się tu dostał. Jak wcześniej było wspomniane, w jej głowie nie było zbyt wiele myśli. Działała instynktownie. Przeszła przez wyrwę z ścianie nie spuszczając go z oczu. Była pewna siebie. Co prawda sama była stosunkowo drobna w stosunku do niego, ale czuła swoją przewagę – jak zwykle zresztą. Kluczem do sukcesu Novy była jej pewność siebie. Trudno stłamsić nieposkromionego ducha, czyż nie?
- Zginiesz za jego błędy? – spytała beznamiętnie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.03.14 20:53  •  Ruiny klasztoru Empty Re: Ruiny klasztoru
Gdyby chciał, mógłby wyczuć obecność jakiejś istoty. Wystarczyło się wsłuchać w ciszę, zmiany w wyciu wiatru, a czułe uszy zrobiłyby swoje. Ale zignorował cały świat, co zaraz przypłacił bólem. Wyraził to warknięciem, ale nie odwrócił się. Zamiast tego, pochylił nieco głowę i zgrzytnął pazurami po drewnie. Odetchnął głęboko, starając się zachować spokój. Znalazła się, antychrystowa jedna.
- Czy znasz moją historię, żeby mówić, iż go obwiniam? Że mu pomagałem kogoś ciemiężyć i na coś pozwalałem? - brzmiał tak, jakby przestrzelona ręka nigdy taka się nie stała. Jakby mu było wszystko obojętne. - Skoro trafiłaś, zapewne widzisz, czym jestem. Oto moja nagroda za wieki słuchania poleceń. Bo co, bo byłem serafinem? Byłem wtedy głupcem, że go słuchałem. Zapatrzony niczym małe, zastraszane dziecko - ujął sterczące z dłoni ciało obce i przełamał je na tyle, by móc się swobodnie obrócić, jednak nie wyciągał go całkowicie. Jego rany goiły się źle, a na dodatek wolał się nie wykrwawić w miejscu opuszczonym, zapomnianym, z jakąś szaloną kobietą w bliżej nieokreślonej odległości.
- Też siebie nienawidzę. Za to, czym byłem i za to, czym stałem się później. Wolałbym być zwykłym człowiekiem, narodzonym w grzechu, umierającym szybko niczym motyl. A nie stworzonym ze światła wcieleniem niewinności, które trwa wieczność na usługach - zdawał się patrzeć prosto na nią, ale w rzeczywistości obrał całkowicie losowy kierunek. Jeśli kiedykolwiek był opierzonym skrzydlatym, w tym momencie nic na to nie wskazywało. Już nie przypominał tych stworzeń.
- Już raz zginąłem - odpowiedział tak spokojnie, jakby stwierdzał idealną pogodę na spacer.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.03.14 21:37  •  Ruiny klasztoru Empty Re: Ruiny klasztoru
Szczerze nienawidziła wszystkich zachowujących zimną krew w chujowej sytuacji. A jakie były aniołki? No właśnie zwykle takie. Ba, potrafiły czasem nawet powiedzieć, że mimo wyżynania ich w pień ktoś odpuści ci grzechy. Syknęła pod nosem kilka przekleństw zaadresowanych do upadłego i usiadła pod jednym z lepiej zachowanych murów. Nad jej głową pozostał nawet kawałek sufitu! Dobre schronienie przed oczami innych skrzydlatych i czegoś, czego rzeczywiście się obawiała – mutantów. Warunki pogodowe to sprawa drugorzędna. Deszcze co prawda były toksyczne i potrafiły wypalić materiał ubrania, ale nie skupiała się na tym. Wystarczyło się ukryć pod drzewem, flora dawno przystosowała się do tego co tutaj się dzieje. Ewentualnie w konarze uschniętego drzewa, też niezły pomysł. Mniejsza o to. Subtelnie rzecz ujmując pizgało jak cholera. Kusza cały czas była skierowana na anioła. Nieźle się trzymał, wolała mieć broń w pogotowiu. - Każdy z was przeżywał zwątpienie, obwiniał go za samotność. Minęło wiele lat od kiedy was zostawił. – powiedziała z pogardą. Nie wierzyła, że jeszcze jakiś naiwniak uważa jakoby ich cudny stwórcy był tym rzeczywiście dobrym bogiem. Bożek słabych. Pozwolił utworzyć się temu wszystkiemu zaczynając to, ale czym był potem? Sadystycznym obserwatorem. A potem zostawił to w diabły, aby szlag to trafił. I jak tu go nie kochać? Gdyby mogła uśmierciłaby ten byt. Ciekawe jaki świat jest bez nadzoru Boga. Znaczy, wiedziała. Ale w jakim stopniu jego obecność wpływała na zachowanie resztek porządku? - Głupiec pozostanie głupcem. – mruknęła pod nosem. Kolejny grot przeszył jego skórę. Tym razem płytko, ale zarazem dość głęboko, aby przytrzymać go w miejscu. - Daj mi moment. – powiedziała i dość prędko poszła po torbę. Kilka susów, aby dostać się do wody pitnej i z powrotem. Na wszelki wypadek rozpaliła swoją dłoń. Tak gdyby chciał skorzystać z jej nieobecności. Oparła się na tej samej ścianie. - Nie chcesz z sobą skończyć? Byłoby prościej. – zaszczebiotała słodko. Załadowała trzeci już bełt do kuszy. Na wszelki wypadek, rzecz jasna. - Dla ciebie. I dla mnie. – dodała po chwili namysłu. Myślenie w tym wypadku bolało, naprawdę. Im bardziej się skupiała tym bardziej świdrujący ból dawał się we znaki.
W sumie dobrze, że był ślepy. I tak musiała się ukrywać, a jego przypadłość bardzo to ułatwiała. Nie żeby nie miała na swoim uroczym inaczej ryjku maski przeciwgazowej i kaptura na głowie, ale jednak. Zwilżyła wargi czubkiem języka. Mało widziała w tym cholerstwie, ale oddychało jej się lekko jak nigdy – w Desperacji trudno było o czyste powietrze. - Do trzech razy sztuka. Oskalpować, poćwiartować. No, poszczególne organy sprzedać. Trudno po takim czymś się podnieść. Masz ładne włosy, byłyby dużo warte. – oceniła okiem osoby wprawionej. Nie raz sprzedawała na czarnym rynku pozostałości swoich ofiar. Utylizacja pełną parą! Co prawda chwilowo nie miała do tego zbyt dobrych warunków, ale co tam. Od biedy można by go zjeść. Nie takie się rzeczy robiło w Desperacji.
Zdarzało jej się współpracować ze zbuntowanymi aniołami, jasne. Dwa razy. Oba zginęły, nawiasem mówiąc – o dziwo nie z jej ręki. Nie lubiła jednak fanatyków, a ten fioletowy mość takowego jej przypominał. Może to brak ewidentnej pogardy dla Boga? Kto ją tam wie. Można jednak dość do wniosku, że miała dobry humor, skoro mimo braku jego większej obrony nie postanowiła pozbawić go życia. Teraz przynajmniej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.03.14 22:24  •  Ruiny klasztoru Empty Re: Ruiny klasztoru
Zachowywał zimną krew, bo po prostu nic mu się w tej chwili nie chciało. Łącznie z życiem lub umieraniem. Ile to razy atakowali go nawet w świetle dnia na środku ulicy? Wiele istot go nienawidziło, przyzwyczaił się. Był w stanie dać się zmaltretować, żeby tylko mu dali wreszcie spokój. Żeby nawet nie był święty, byle spokój. Ale wyraźnie tej istocie chodziło o wkurzenie go. W sumie nie wiadomo, czy to taki dobry pomysł. Póki ma zasłonięte oczy, sytuacja nie jest aż tak tragiczna, jednak cały czas jedną rękę miał zdrową. W każdej chwili mógł zaatakować, czy to bronią fizyczną, czy tą trochę mało materialną, której aż sam się bał.
- Potrafiłem go słyszeć nawet po tych latach, więc nie mów mi o samotności i zwątpieniu. Nie, żebym go jakoś specjalnie lubił, ale czy coś ci zrobił? - zabrzmiał już o wiele mniej spokojnie. Warknął też cicho, gdy znowu poczuł sporą dawkę bólu. Co on, cholera. Poduszka na igły?
Ściągnął opaskę z oczu i wsunął ją do kieszeni spodni. Powoli rozchylił powieki, ukazując zielone, nieruchome oczy z dużymi, okrągłymi źrenicami nie reagującymi na światło. Z mało przyjemną miną, wyciągnął bełty z ran, nie dbając o to, co się może stać. Fioletowawa ciecz skropiła zrujnowaną podłogę, czym długouchy wyraźnie się nie przejął. Oczy pokryła delikatna mgła o zielonej barwie. Niezbyt przyjemny znak, który oznaczał, że lepiej uciekać w siną dal. Może nie zaatakowałby jej wprost, mając chęć zrobienia jej krzywdy, ale ostatnio był mało stabilny psychicznie i nigdy nie wiadomo, czy nie stwierdzi, iż Pan i Władca Wszechświata potrzebuje jej duszy do jakichś celów.
- Po pierwsze: moich organów nie przyjmie nikt. Chyba, że znajdziesz innego z mojego gatunku, co wątpliwe. Innym raczej zaszkodzą. Po drugie: nie wkurwiaj mnie i przestań. Po trzecie: chcesz ode mnie czegoś, czy po prostu lubisz się wyżywać na kimś, kto się nie broni? - warknął z lekką złością. Odsunął się od ściany i obrócił na pięcie, żeby być przodem do niej. Nieznacznie rozłożył swoje potężne skrzydła i dłonie zakończone dość ostrymi pazurami. Otoczył ich krąg szmaragdowozielonych płomieni, których nikt nie potrafił kontrolować. Nawet on sam miał z tym problemy. Ogień wywoływał strach, zmuszał do ucieczki, ale każda droga była teraz odcięta. Na razie to było ostrzeżenie. Gdyby chciał zadać ból, już dawno by to zrobił.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.03.14 23:03  •  Ruiny klasztoru Empty Re: Ruiny klasztoru
Obnażyła swoje zęby ze złości. Nienawidziła strachu. A już bardziej nienawidziła, gdy strach był spowodowany przez innych – nigdy nie chciała być zwierzyną, to ona była łowcą. Zsunęła maskę przeciwgazową, która zawisła na pasku na jej szyi – zaraz po tym jak on ukazał swoje oczy. Jej były całkiem czarne. I tęczówka, i gałka oczna – nie było sposobu na stwierdzenie, gdzie patrzy. Wielokrotnie słyszała, jakoby w jej oczach widać było piekło. Od aniołów rzecz jasna. Może to kwestia tego, że widzieli w niej tylko potępioną, trudno stwierdzić. - Jestem potępioną. – skwitowała krótko. Dla większości znaczyło to tyle co demon czy upadły. W jej przypadku sprawa była trudniejsza – była nefilimem. - Dziecko człowieka i anioła. Naruszenie waszej nieskazitelności i waszych zasad. – powiedziała ciężko wzdychając. - Od zawsze tobie podobni na jego rozkazach starali się mnie pozbyć. – dodała po chwili wyraźnie szargana gniewem. Słowa cedziła przez zęby. Trudny temat. Nieświadomie rozgrzebał jej stare rany. A może świadomie? Nigdy nie wiadomo jakie sztuczki kryją skrzydlaci.
Wokół jej sylwetki poczęły kumulować się obłoki dymu i pojedyncze iskry. Wkrótce całe jej ciało przeistoczyło się w taki dymno-ognisty obłok, który błyskawicznie przeleciał nad szmaragdowymi płomieniami zatrzymując się za nimi, gdzie znów przybrała swoją pierwotną formę. Nie była bezbronna wobec jego sztuczek, nawet bez skrzydeł. Ona latała na swój sposób. - Nie zastraszysz mnie swoimi trikami, pomiocie. – prychnęła z ironicznym uśmiechem, za którym kryła się wyraźna, choć powolna, utrata kontroli. - Mogą je zjeść zaserwowane jako wieprzowinę. – zakpiła. Z samego jej tonu można było odczytać, że jest ponad wybitnie zirytowana. No, brawo. Zwykle spokojnego człeka jednym pytaniem wpędził w nerwice. I to ma być anioł?! Dobre sobie. - Zabijam takich jak ty. – wysyczała z satysfakcją. Co było dla niej takiego satysfakcjonującego w tych słowach trudno powiedzieć, jednakże wypowiedzenie tego sprawiło, że przez chwile czuła się lżejsza na duchu. Wystrzeliła kolejny bełt, który ledwo musnął jego biodro. W nerwach nie była najlepszym strzelcem. Właśnie dlatego starała się zachować spokój polując na te cholerstwa. Już cię lubię fioletowy.
Jej dłonie zapłonęły. Wystrzeliła kule ognia w kierunku zielonych płomieni, aby utworzyły kolejną granicę pomiędzy nimi. Tym razem ta była już normalnej barwy, jak dla ognia rzecz jasne. Mimo że jej nienawiść podsycała ten ogień, który sięgał na niemalże dwa metry, to nie zajął on dużego obszaru – była ewidentnie zmęczona. Nawet jej czarne ślepia częściej niż zwykle ginęły pod jej powiekami. Senność w momencie, gdy powinna walczyć nie sprzyja rokowaniom jej zwycięstwa. - Zdechniesz jak reszta. – powiedziała, a jej dłonie ponownie zapłonęły. Posłała w jego kierunku kulę ognia. Na jej twarzy zagościł uśmiech satysfakcji, który prędko zrzedł. Ogień rozprysnął się tuż przed nim, a ona poczuła nieprzyjemny ból mięśni promieniujący w rękach. Musiała się zregenerować. Za długo wędrowała, aby od tak bawić się w herosa. Prędko wyliczyła w myślach na jaką odległość udało jej się utrzymać płomienie. Gdyby się zbliżył może mu zaszkodzić. Tymczasem dzielił ich dystans i szmaragdowy krąg.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.03.14 7:23  •  Ruiny klasztoru Empty Re: Ruiny klasztoru
Nagle wokół zaczęło ciemnieć, zupełnie jakby słońce powoli gasło. Gdyby dwójka obecnych tu istot podniosła głowy, ujrzałaby sporą chmurę, najwyraźniej burzową, która nieubłaganie zbliżała się w ich stronę. Wiadomo jak to jest z burzami. Nie wiadomo kiedy wszystko zostało otoczone szarzyzną i cieniem. O dziwo, całej tej zmianie pogody nie towarzyszył wiatr. Nie zaczął niemiłosiernie dmuchać, ale też nie ustąpił całkowicie. Wciąż wiało tak samo i gdyby ktoś miałby zwracać uwagę na dziwne zachowanie pogody, to byłoby jej pierwszą cechą. Oczywiście poza tak nagłą jej zmianą.
Kap.
O czoło fioletowej bestii rozbiła się pojedyncza kropla. Deszcz? Nie, moment. Coś tu nie gra.
Kap.
Tym razem miejscem lądowania kropelki była gleba przed stopami panny w glanach. Chwilę mogło im zająć zorientowanie się co jest nie tak, ale wszystko stało się jasne, gdy tylko deszcz zaczął padać mocniej. Woda była czerwona. O ile można to nazwać wodą. Ciesz łudząco przypominała krew, a że ulewa w jednej chwili zdążyła się rozkręcić, to szkarłatny płyn zaczął oblewać wszystko wokół, tworząc krajobraz niczym z horroru. Fakt, iż z nieba spadła jucha mógłby być zatrważający, lecz to już zależy od podejścia naszych bohaterów. Tymczasem do mozolnie tworzącej się kałuży pomiędzy nimi podeszła mysz, ale nie byle jaka. Była to mysz górska, była troszkę przerośnięta, brzydsza od zwykłych przedstawicieli tego gatunku i miała trzy pary oczu. Stworzenie bez namysłu - bo to przecież nie myśli, a kieruje się instynktem - zaczęło pić krwisty płyn. Już po chwili dwójka obecnych tu osób mogła dostrzec skutki tego pochopnego zachowania ze strony biednego zwierzątka. Rozległ się pisk zbliżony do skrzeku, a mysz w jednym momencie jak stała, tak padła. Martwa. Cóż to zatem może oznaczać?

Deszcz jednak nagle ustał. Bez ostrzeżenia i równie szybko, jak się pojawił. Na jego miejsce wkroczyły... żaby. Na martwą mysz naskoczył jeden z płazów, zupełnie się nią nie przejmując. Zza kamieni, ruin i trwa zaczęły wyłazić masy, po prostu masy tych stworzeń. Żabokalipsa. I co teraz?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.10.14 16:46  •  Ruiny klasztoru Empty Re: Ruiny klasztoru
Konserwacja systemu zakończona. Wdrażam procedury inicjalizujące... Procedury w toku...
System zainicjalizowany. Wdrażam procesy główne...
Inicjalizacja.

System androida powoli wybudzał się z letargu w jaki wprowadził się ze względu na zagrożenie jakie powodowały błędy w oprogramowaniu. Jako maszyna był świadom tego iż żadne z istot kierujących się podstawowymi instynktami nie zwróci na niego uwagi, gdyż nie jest istotą żywą, dlatego też wybrał oddalone od cywilizacji i istot rozumnych miejsce.
Receptory wzrokowo-poznawcze zostały odsłonięte, ukazując stalowo-szare chmury, nie posiadające już blasku wczesnego ranka czy południa. Biorąc pod uwagę stopień luxów zaaobserwowany przez niego, ocenił iż pora dnia to popołudnie, zbliżające się ku wieczorowi. Wybudzające się z uśpienia systemy wykryły na powierzchni skóry dość grubą warstwę kurzu i pyłu, co pozwoliło mu ocenić iż leżał w tym miejscu więcej niż kilka dni, czy tygodni. Minęło nawet dużo więcej czasu... Nie potrafił jednak ocenić w tej chwili jak wiele. Powoli poruszył zastałe już stawy z materiałów stalopodobnych, rozglądając się wokół siebie. Był w dość niewielkiej niszy między skałami, siedząc w ułożeniu jakie przypominało do złudzenia zmarłą istotę żywą, jeśli takowa umiera w pozycji siedzącej. Nie mógł się jeszcze poruszyć - systemy motoryczne musiały zaczekać do momentu aż wewnętrzne smarowanie zostanie wykonane, dzięki czemu jego stawy będą mogły się zginać bez zagrożenia uszkodzeń wewnętrznych. Postanowił skorzystać z tego czasu.
Jego zwoje obliczeniowe zaczęły przetwarzać różne dane jakie mógł w tej chwili tylko zaobrazować. Stopień zachmurzenia nieba nie zmienił się, więc nie nastąpiły żadne zdarzenia pokroju wybuchów nuklearnych lub sytuacji synonimicznych. Receptory słuchowe nie zarejestrowały żadnych dźwięków oddalonego ostrzału, a zatem również i w kwestii pełno-prawnej wojny nic się nie zmieniło. Nie wiedział jak wiele od czasu gdy wszedł w stan konserwacji się stało, ile go minęło.
Wewnętrzne smarowanie zakończone, mógł rozpocząć pierwsze procesy motoryczne. Podpierając się z pomocą kończyn górnych, udało mu się podnieść swój mechaniczny korpus do pionu, wyprostowywując się. Ośrodek równowagi był nieco zachwiany, lecz jest to winą zbyt długiego zastania się w miejscu i grubej warstwy kurzu, którą program nie uwzględnił jeszcze w obliczeniach przy procesach logistycznych. W pierwszej chwili więc system postanowił się pozbyć tego nadprogramowego ciężaru, otrzepując ciało z kurzu wszelakiego. Zajęło to bite minuty, lecz po tych kilku chwilach udało mu się pozbyć tego ciężaru, a sam obiekt wyłonił się z niszy skalnej. Receptory cieplne i i naciskowe wyczuły wyrazisty, acz nie porywisty wiatr o surowym, zimnym wydźwięku... Lecz w wypadku maszyny był to wiatr nieszkodliwy. Przez konserwację systemu wymazał sobie niektóre informacje z twardego dysku, więc nie mógł w tej chwili określić gdzie jest... Stąd potrzebował się rozejrzeć. Obrócił się wokół, poszukując punktów orientacyjnych... Jego uwagę przykuła statua, która była w nader dobrym stanie jak na okolicę. Program, zainteresowany tym przedmiotem, zmusił ciało do zbliżenia się w celu dokładniejszego zbadania. W między czasie do systemu powrócił nawyk jaki wykreował, czyli noszenie okularów... O dziwo, wciąż były w kieszeni, wciąż sprawne i nawet nie za mocno zakurzone. Po drobnym przetarciu włożył je więc, by następnie w sposób badawczy przyjrzeć się posągowi... Baza danych była w tej chwili pofragmentowana by odnaleźć odpowiadający temu wizerunek, więc zaniechał tego procesu, a przy nagłym obrocie o 180 stopni, jego dłoń uderzyła nieznacznie o przedmiot znajdujący się przy jego pasie. Skupił na nim swoją uwagę, pod tym względem szybko kojarząc informacje.
Tak... Był wszak maszyną bojową... Przez większość swojej egzystencji... To była katana, broń sieczna z regionu świata w jakim się znajdował - Japonii. Ujął ją prawą dłonią za rękojeść i pociągną ku górze, wyjmując ostrze. Nadal dobrze się zachowało...
Wdrażam procedurę praktyki walki mieczem...
W dużo pewniejszy sposób wyjął pochwę zza pasa do którego była przywiązana, chowając ostrze do niej. Przyjął postawę szermierczą, uginając kolana i jedną dłoń trzymając na pochwie tuż przy osłonie rękojeści, a drugą na takowej rękojeści. Wypchną osłonę kciukiem, zaciskając dłoń na rękojeści i wykonał kilka próbnych ataków. Zamaszyste cięcie ku górze, obrót wokół osi - cięcie w dół, obrót ostrza - cięcie z lewej w prawo poziome, szybki obrót na stopie - cięcie ukośne od lewej do prawej, wycofanie ramienia w tył - sztych, doskok w przód - szybkie skrycie broni w pochwie i kolejne, szybkie cięcie poziome. Tak, system walki wręcz wciąż jest nader sprawny.
Wycofuje się z trybu praktyki walki mieczem...
Ostrze zostało ponownie skryte w pochwie, która zaś wróciła na swoje miejsce, zaś system ponownie wrócił do zainteresowania się statuą w - jeszcze całkiem czytelnym stanie. Wymagał defragmentacji danych, co też postanowił w tej chwili uczynić... Samemu będąc niemal jak ta statua na przeciw jego - w bezruchu, bez oddechu... Bez życia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.10.14 22:40  •  Ruiny klasztoru Empty Re: Ruiny klasztoru
Grafitowe niebo przesuwało się powoli i beznamiętnie nad jej głową. Leżała spokojnie bez ruchu na plecach na resztkach dachu kościoła. Tym małym skrawku, który nie uległ jeszcze próbie czasu i nie zdążył zostać zniszczony przez ludzi. Te bezmyślne stworzenia o autodestrukcyjnej naturze. Nic dziwnego, że ich świat został zniszczony.
Lisica leżała spokojna i lekko rozkojarzona. Nie musiała przejmować się możliwością zobaczenia przez kogoś. Jedynym sposobem na to było wyjście z kaplicy i przejście ładnych paręnastu metrów. Dziewczyna przeciągnęła się leniwie i ziewnęła odsłaniając swoje drobne kiełki. Spokojnie odwróciła się na brzuch uważając też by nie spaść.
Spojrzała na dziurę, lub raczej w głąb kościoła. W końcu prawie cały dach był jedną wielką dziurą. Zobaczyła mężczyznę, postawnego i stoicko spokojnego. Przyglądała mu się bez ciekawości, jednak urzekł ją sposób w jaki posługiwał się swym mieczem. Przyglądała mu się spokojnie nie bacząc na to, że ją zauważy. Była w bezpiecznej odległości, poza tym ludzka broń się jej nie ima.
Widząc, że się odwraca i wychodzi z ruin spokojnie teleportowała się na przewróconą ławkę. Jedną z nielicznych w tym miejscu, reszta została spalona, zniszczona lub wyniesiona.
Kobieta siedziała bokiem wpatrzona nadal w niebo grafitowe, ponure nie dające po sobie poznać zmiany jaka może zajść w pogodzie.
-Ciekawe, czy dzisiaj też spadnie grad.
Nie bała się szczególnie, że wcześniej zauważył jej obecność. W końcu była zwykłą zjawą, ponoć nienamacalnym duchem, bytem który nie powinien istnieć. Albo przynajmniej powinien wyglądać całkowicie inaczej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.10.14 18:01  •  Ruiny klasztoru Empty Re: Ruiny klasztoru
Irytującym - jeśli system może wykreować tak subiektywne uczucie wewnątrz swojego jądra - było dla niego faktem iż nie potrafił w żaden sposób odnaleźć pomiędzy pofragmentowanymi setkami bitów danych kilku kluczy kodu, jakie pozwoliłyby mu nakreślenie w pamięci na czego wzór został wykreowany ten posąg. Jego zwoje obliczeniowe były skupione na przeszukiwaniu pamięci, zbyt mało swoich zasobów przeznaczył na podzielną uwagę otoczenia wokół ciała, co mogłoby w sytuacji krytycznej być dużym problemem...
Na szczęście jednak... Nieeee, raczej nie. Nie ma czegoś takiego jak szczęście w obliczeniach. Więc, w każdym razie - w tym wypadku nie było powodu który wymógł by na nim podniesiony stan gotowości.
Choć przesłany przez receptory słuchowe sygnał czyjegoś głosu w pobliżu sprawił iż teraźniejsze działania wewnątrz jego płyty głównej zostały zahamowane, pamięć zwolniona i zasoby zostały przeniesione do systemów motorycznych i poznawczych. Wykonał szybki zwrot w kierunku źródła dźwięku, a działania jakie wykonywał nie trwały dłużej niż sekundę od momentu usłyszenia pierwszego dźwięku. Jego wizjery zaobserwowały żywą istotę, która musiała przybyć, lub zostać niezauważona.
Adnotacja - wymagana jest modyfikacja konfiguracji rozdziału pamięci i zasobów, by uniknąć w przyszłości sytuacji zaskoczenia.
Po tej krótkiej adnotacji system skupił się na analizie osoby która była w tej chwili postrzegana przez "oczy" androida.
Analiza zewnętrzna - Wymordowany nieznanego gatunku. W bazie danych nie istnieje wpis o dziewięcioogoniastych lisach w innych miejscach niż japoński folklor. Ocena stopnia zagrożenia ... Podmiot jest uzbrojony w broń białą, sieczną. Nieznane są możliwości obiektu w zakresie walki przy użyciu zdolności paranormalnych. Zalecana ostrożność, wstrzymanie od ataku do momentu wyższej konieczności. Obiekt może być w posiadaniu informacji na temat tego miejsca. Nawiązać kontakt.
Krótka analiza osobniczki naprzeciw jego pchnęła system do próby zawiązania kontaktu, ze względu na, jednym słowem, chciwość systemu w gromadzeniu wiedzy na tematy wszelakie... Oraz faktu iż to naprawdę irytujące że pomimo posiadania bazy danych sięgającej xxxx lat wstecz, nie ma zielonego pojęcia czego statuą był tamten posąg...
W każdym razie - krótka chwila wpatrywania się w obiekt przed nim, poświęcona na analizę została zakończona, a ciało androida postawiło krok. Jeden. Drugi. Trzeci, i kolejne, kierując się ku tej istocie. Szedł możliwie najkrótszą drogą, nie próbując nawet w drobnym mierze się ukryć, prostym, równym krokiem, twardo stawiając kroki jeden za drugim. Jego beznamiętne spojrzenie było skupione na istocie płci żeńskiej, szczytując jej ruchy i zachowania by zareagować na rozpoczęcie ataku przed obserwowaną. Gdy znalazł się w odległości dwóch metrów, zatrzymał swoje ruchy, stojąc niemal sztywno jak na komendę "baczność" ulubiony kadet dowódcy musztry. Przez chwilę spoglądał na nią w milczeniu, po czym uniósł prawą dłoń na wysokość swojej klatki piersiowej by przyłożyć ją do piersi i skłonić się w geście szacunku. Ciężko powiedzieć że nie był to sztywny gest patrząc na to iż jest androidem, acz jednak nie wydawał się działać tego z tylko pozornej grzeczności. Zatrzymał się w skłonie na trzy sekundy, po czym wzniósł swoje ciało do równej, pionowej postawy, by następnie -od dość długiego czasu mając przerwę - przemówić. Jego głos był w drobnej mierze ochrypły, a z czego powodów do zadowolenia nie było - wyraźnie słychać było cybernetyczny skrzek i zgrzyt. Nie było to coś co program uznawał jako plus... Ale oceniono iż w przeciągu kilku godzin moduł głosowy zostanie znów dostrojony do właściwej mowy ludzkiej.
- Proszę wybaczyć mi mą śmiałość w przerywaniu kontemplacji nieboskłonu... Lecz czy jest Pani skłonna odpowiedzieć mi na pytanie? - Obrócił się, wymownie spoglądając w kierunku wcześniej obserwowanej przez niego statuy. No, może, używał trakcji swojego ruchu w linii prostej, więc jeśli obszedł jakąś ścianę by dojść do tego miejsca - patrzył "przez" nią.
- Figura wyciosana w skale znajdująca się tam przedstawia podmiot żywy, istotę humanoidalną. Czy jakimś sposobem jest Pani w posiadaniu informacji kim była ta istota jakiej postawiono ten twór? I jeśli tak... Czy będzie Panna skłonna podzielić się ze mną tymi danymi? - Jego beznamiętne spojrzenie wróciło na kobietę znajdującą się na ławce, a jeden z "odruchów" jakie wtłoczył w swój system zachowawczy wymusiło na nim poprawienie prawą dłonią okularów (pomimo iż nie były nawet w drobnej mierze krzywe), po czym splótł dłonie za plecami, oczekując odpowiedzi ze strony podmiotu znajdującego się przed nim.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.11.14 22:33  •  Ruiny klasztoru Empty Re: Ruiny klasztoru
Siedziała spokojnie czekając aż zareaguje na jej przybycie, nie bała się, że ją zaatakuje. Nie musiała w końcu nie była w pełni bytem cielesnym obcującym na tej ziemi. Zresztą zobojętniała na to, atakowanie jej nie miało po prostu sensu i zazwyczaj kiepsko się kończyło. Śmiercią nie, ona nie zabijała, nie chciało jej się dobijać powoli wykrwawiających się istot.
Oparła się ręką o koniec ławki układając swoje ciało w pozycji półleżącej dalej obserwując nieboskłon. Leniwym ruchem podniosła rękę a w jej dłoni pojawiła się srebrna, długa fajka z której wydobywał się dym o tytoniowym zapachu z nutą wanilii. Spokojnie zaciągnęła się nasłuchując.
Słyszała obrót, metaliczny. Cichy ale jednak jej delikatne uszy potrafiły rozróżnić takie detale. Widocznie jej towarzysz był androidem. Fascynująca sprawa jak przez wieki technika się rozwinęła. Teraz po ulicy chodzą roboty wyglądający jak ludzie. Za to ci zamieniają się w zwierzęta, tworzą nowych bogów, zabijają się na wzajem. No nic sami sobie zgotowaliśmy taki los nie słuchając tabliczek wywieszonych przez staruszka.
Słyszała kroki ciche, prawie identyczne jak ludzkie. Nie przejęła się tym nadal siedząc spokojnie i tylko wykonując delikatny ruch nadgarstkiem by włożyć ustnik między wargi.
Dopiero kiedy stanął przed nią odwróciła swe tęczówki w jego stronę patrząc obojętnie. Nie chciało jej się jakoś specjalnie ruszać. Dopiero sztywny ukłon od strony robota wymusił u niej jakąś reakcję.
Spokojnym powolnym i płynnym ruchem obróciła się siadając naprzeciwko niego, zakładając nogę na nogę i jednocześnie kiwając lekko głową w geście powitania.
Kiedy się odwrócił i zaczął mówić również spojrzała na figurę. Stary, zniszczony kamień aż krzyczał o tym ile wycierpiał przez lata swojego istnienia.
Lisica nie zwróciła uwagi na jego manierę poprawiania okularów. Kiedy skończył podniosła się i jednocześnie odbiła od ławki lekko ją przesuwając. Wylądowała koło mężczyzny bezszelestnie, jak istna zjawa zostawiając za sobą tylko zapach tytoniu i wanilii. Spokojnie ruszyła w stronę rzeźby, jej kroki były niedosłyszalne dla zwykłego ucha do tego płynne i lekkie. Sprawiała wrażenia jakby nie dotykała w ogóle podłoża.
Podeszła do postumentu obeszła go obserwując swymi dwukolorowymi ślepiami. Miała odłupane ręce i lekko naruszony kamień z przodu przy stopach. Oprócz tego cała rzeźba została widocznie nadtrawiona przez ogień i dość ostre warunki atmosferyczne.
-Myślę, że jest to Maria, w katolickiej wierze matka Jezusa - zbawiciela. Resztę powinieneś mieć zapisane na dysku.
Jej głos był dźwięczny, obeszła jeszcze raz posąg i ruszyła w stronę androida którego nazwy nie znała. W sumie ciekawiło ją co maszyna robi w takim miejscu w tak nieprzyjemną pogodę kiedy lada chwila może spaść śnieg.
-Jak cię zwą, albo raczej jakie masz dane.
Zwykłe pytanie przez zwykłą ludzką ciekawość, a może nie ludzką...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach