Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Go down

Pisanie 05.01.14 3:36  •  Teren niedaleko murów.  - Page 2 Empty Re: Teren niedaleko murów.
Nie miał za bardzo co ze sobą zrobić. Dopiero teraz wszystkie myśli kłębiły się w jego głowie i huczały niemiłosiernie. Zupełnie jakby ktoś rozpętał tam huragan. Wszystkie "gdyby", "dlaczego" i "jeśli" przekrzykiwały się wzajemnie, powodując silny ból głowy. A u kota ból głowy to paskudna sprawa. No może nie u każdego, ale akurat rudzielec słabo znosił takie rzeczy. Wszystko buczało i go drażniło, nie był w stanie skupić się na czymkolwiek. Może właśnie dlatego dolne kończyny zaniosły go w tak puste miejsce. Tu przynajmniej miał pewność, że nie wpadnie na żadnego napastnika. A przynajmniej nadzieję. No i to teren otwarty, łatwiej mu będzie dostrzec ewentualnego wroga. Problem w tym, że czuł się jak na kacu, choć jeszcze nigdy wcześniej go nie doświadczył. W tym momencie słyszał nawet jak koty tupią... I to dosłownie, bo jego własne kroki odbijały się echem pod czaszką.
Jebany ból głowy.
Kilka kroków przed siebie.
Miń.
Zaczął narzekać pod nosem do samego siebie. Idąc chwycił własny ogon i bawił się kolczykiem na jego końcu. Może to pozwoli mu się trochę odstresować? Nie, to złe określenie. Bardziej pasuje... wyłączyć. Nie pomogło. Myśli coraz bardziej napierały na słabą psychikę kotowatego. Za dużo się działo ostatnimi czasy. Dopiero teraz dotarło do niego co się stało. Co mogło się stać. Dotarło do niego również to, co stracił. A gdyby się wtedy nie obronił to straciłby jeszcze więcej. Cholera jasna, jeszcze trochę i padłby ofiarą gwałtu! I co by się wtedy stało? Jak by się z tym czuł? A sam Sakid? Z nim pewnie też nie byłoby zbyt dobrze. Chociaż... Wyglądał na bardzo stanowczego i utwierdzonego w tym co robił. Być może wcale by tego nie żałował. Być może byłby z tego dumny. Być może wyrządziłby Yunosuke jeszcze większą krzywdę. Nikt tego nie wie i nikt się tego nie dowie. No chyba, że się ponownie spotkają, choć na razie się na to nie zapowiadało. Raczej obaj byli ostatnimi osobami, które chcieliby teraz spotkać. Kocur zastanawiał się też czy wymordowany sobie poradził po tym, jak go opuścił. W końcu dostał ciężkim świecznikiem w łeb. A co jeśli zrobił mu krzywdę?
Yuno, ogarnij się. Ciota.
Czuł się źle. Zbyt źle, żeby przejmować się swoim otoczeniem. W pewnym momencie zatrzymał się i puścił swój ogon. Kolczyki zadźwięczały. Ucho strzygło. Chłopak przygryzł wargę, próbując przełknąć łzy. Nie udało się. Powoli przykucnął i spokojnie zakrył dłońmi twarz. To za wiele. Niepotrzebnie zaoferował komuś obcemu wizytę w swojej norze. To się mogło skończyć tragicznie. Młody załkał. Zamknął mocno oczy, a jego chudym ciałem ruszyło delikatne drżenie.
Kurwa... - łamliwy głos opuścił jego usta, a wypowiedziane przekleństwo rozwiało się w powietrzu.
Przesunął palcami po swoim policzku i spojrzał na nie, tylko po to, aby ujrzeć i poczuć na nich rozmazane łzy. Zrobiło mu się niedobrze. W jednym momencie zaczął płakać. Bezsilnie starał się uspokoić, ale nic to nie dawało. Nawet ból głowy zaczął ustępować bezlitosnym łzom. Chwilowo zapomniał o wszystkim. O miejscu, w którym się znajduje, o ewentualnym niebezpieczeństwie, o wszystkim. Jedyne czego chciał to przestać płakać. Szczerze tego nienawidził. W tym momencie szczególnie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.01.14 21:02  •  Teren niedaleko murów.  - Page 2 Empty Re: Teren niedaleko murów.
Niebo tego dnia było kapryśne. Ściemniało przedwcześnie, szare kłębki chmur skumulowały się nad spękanymi ziemiami Desperacji, aby przykryć je cudownym, świeżym śniegiem. Płatki rozsypywały się wokół, tańcząc z każdym nowym podmuchem wiatru, wprawiając w ruch ubrania i włosy młodzieńca, idącego samym środkiem pustkowia. Ciągnęły się za nim ślady butów, w pewnym momencie przeistaczające się w odciski łap jakiegoś olbrzymiego zwierza.
Palce wplotły się w zwichrzone włosy, odgarniając je do tyłu, generalnie tylko po to, by niesforna grzywka ponownie opadła na przymrużone ślepia Growlithe'a, rozglądającego się dookoła hardym spojrzeniem, wiecznie czujnego osobnika. Istniała drobna wersja, w której mógłby zostać w norze; nie musiałby użerać się z nadchodzącym w północy mrozem, a to w chwili obecnej wydawało się kuszące bardziej, niż kiedykolwiek.
„Nie”.
Pokręcił głową.
Wszystko było lepsze niż bycie wiecznie nadzorowanym, niczym więzień zamknięty w rygorystycznym pierdlu. Cudem przecież umknął uwadze anioła, wymykając się wyjściem, gdy ten nie patrzył. Nie było mowy, by nie skorzystać z chwili upragnionej wolności, akurat teraz. Poprawił kurtkę, zapinając ją aż pod samą szyję. Lada chwila, a Nathaniel może zorientować się o jego nieobecności i wyruszyć na łowy.
Musiałem być skurwielem w poprzednim wcieleniu. Karma się na mnie odbija.
Zwierzę wyczuwa każdy najdrobniejszy szczegół, każdą zmianę w otoczeniu. Dostrzega prześlizgujące się pod jesiennymi liśćmi insekty, intuicyjnie wychwytuje zbliżające się zagrożenie, by w porę uskoczyć na bok. Cztery rosłe bydlaki kroczyły rozsypane w promieniu paru metrów od niezadowolonego z pogody chłopaka, choć co chwila, każda z bestii zerkała w stronę białowłosego, marszcząc nos, parskając i powarkując. Nie dlatego, że spodziewały się jego ataku; wprost przeciwnie — spodziewały się ataku na niego.
Chłopak spiął sprzączki kołnierzyka, mrużąc bardziej oczy.
Burza śnieżna nagle przysłoniła cała widoczność...



„Kurwa”.
Pudło, ale bardzo blisko — wymruczał głos, który nieoczekiwanie pojawił się tuz za plecami Yunosuke, przycupniętego gdzieś na beznadziejnych pustkowiach samej Desperacji. Właściwie sam Growlithe nie był do końca pewien, w którym etapie wędrówki postanowił drastycznie skręcić, całkowicie rezygnując z bieżącego planu wycieczki. Nikt o zdrowych zmysłach nie zapuszczał się tu sam, wiedząc jak wielkie niebezpieczeństwo mogło napaść na pojedynczą jednostkę — dziki zwierz lub wciąż tworzące się i rozpadające po paru tygodniach gangi chuliganów. Spotkanie tutaj Yunosuke wydawało się mu nieco nie na miejscu, ale z drugiej strony — czego niby miał się po nim spodziewać? Nie każdy trząsł się na myśl o śmierci, tak samo jak nie każdy czekał w ciemnym kącie, aż złapie go nuda. Jace nawet nie chciał myśleć, co wypędziło chłopaka z jego własnej nory, do której nigdy łaskawie nie został zaproszony. Zresztą, kto myślałby o wkopywaniu się z brudnymi buciorami do cudzej kryjówki, gdy spotyka się osobę zalaną łzami?
Gorzkie słowa ugrzęzły w gardle, formułując się w gulę, której nie można było przełknąć za pierwszym razem. Jakiś cichy głosik w głowie podpowiadał mu, aby siedział cicho, w chwili, gdy myśli powinny być wykrzyczane.
„Lepiej jest nie odzywać się wcale i wydawać się głupim, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości, prawda, Jonathanie?”
Usta skrzywiły się, formułując niewdzięczny grymas poirytowania, wraz z chwilą, jak palce młodzieńca drgnęły, w ostatnim momencie rezygnując ze zwinięcia się w pięść. Kto, do diabła, doprowadził go do takiego stanu? Kto choćby śmiał nadszarpnąć jego nerwy, zagrać na emocjach?
Dlaczego? — warknął w przestrzeń, nawet na niego nie patrząc. Spoglądał przed siebie, jakby dzięki temu dane mu było ujrzeć przeszłość Yunosuke i każdą kolejną osobę na odstrzał.
Cztery psy poruszyły się niespokojnie, tworząc niewielkie półkole za dwójką.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.01.14 21:46  •  Teren niedaleko murów.  - Page 2 Empty Re: Teren niedaleko murów.
Właściwie to obecna sceneria budziła wspomnienia. Dość silne wspomnienia, a przede wszystkim niezbyt przyjęte. Czy przypadkiem tak nie wyglądał świat za murami, kiedy uciekał z Miasta? Hm. Tak, dokładnie tak. Z początku chłopak nie był tego świadom, ale dopiero przez łzy dostrzegł podobieństwo. Być może to też w jakiś sposób na niego działało. Podświadomie, ale zawsze coś. Roztrzęsione westchnięcie wydostało się z jego ust. Właściwie to robiło się zimno, choć akurat jemu to w ogóle nie przeszkadzało. Jako kot trochę inaczej odczuwa zmiany temperatury. Mutant to mutant, nie? Ale to bardzo przydatna cecha. W tej chwili jednak mało istotna. Przecież liczyło się to, co kłębiło się w jego głowie. A było tego dużo. Coraz więcej. Coraz gorzej.
I nagle cisza.
Czyjeś słowa przedarły się przez świst powietrza. Świetnie, akurat w takiej chwili. Nie wiedział kto to był. Nie zorientował się od samego początku. Teraz dotarło do niego na jak drastyczne niebezpieczeństwo się wystawił. Zupełnie jakby wyłączył wszystkie zmysły, aby chwilowo ulec emocjom i się załamać. To było iście żałosne zachowanie. Jednak stało się. W tym momencie mógł się radować, iż z zamyśleń nie wyrwały go ostre szpony jakiejś bestii. Nie poradziłby sobie, jest zbyt drobny, zbyt wychudzony, zbyt słaby. Zbyt żałosny, żeby samemu pałętać się po tych okolicach. Co on sobie w ogóle myślał?
Odsunął dłonie od twarzy. Nadal drżał, jednak już mniej. Zdążył zorientować się kto właśnie na niego wpadł. I wiecie co? Poczuł ulgę, iż był to właśnie on. Wręcz się ucieszył. Nie chciałby w tym momencie spotkać nikogo innego. Tylko... jego. Spróbował się bardziej uspokoić. Kilka razy złapał powietrze i wypuścił je powoli. Zacisnął dłonie w pięści, wbijając pazury w swoją skórę i wbił spojrzenie krwistych oczu w glebę. Nie podnosił się. Nie podnosił także wzroku. Chyba nie chciał pokazywać twarzy. Cóż, nikt by nie chciał. Nie w takiej chwili.
Ciężka sprawa. - odrzekł cicho, w jego głosie rozbrzmiewało czyste zrezygnowanie.
Po tych słowach wstał i odetchnął spokojnie. Przesunął dłonią po twarzy. Już dobrze. Już dobrze... Jak najbardziej w porządku. Wyczuł istoty, które znajdowały się w okolicy dopiero po jakimś czasie. Jedno z uszu poruszyło się niespokojnie, ogon zamarł. Słyszał je wyraźnie, był w stanie ocenić odległość. Aż dziwne, że wcześniej tego nie zauważył. Doprawdy, co trochę emocji potrafi zrobić z "człowiekiem"... Poprowadzić na śmierć, ot. Nie odwracał się do niego, jednak postanowił odnaleźć go wzrokiem. Zatrzymał spojrzenie na jednej z dłoni białowłosego. Nie spoglądał dalej. Drżące wargi ścisnęły się ze sobą na moment.
Jace... - i nic więcej. Tylko tyle zdążyło opuścić jego usta. Albo coś go wstrzymało, albo postanowił więcej nie mówić. Zastanawiał się czy powinien mu w ogóle mówić o całej tej sprawie. Nie wiedział jakiej reakcji mógłby się spodziewać. Nie wiedział jak informacja o tym co się stało zadziała na chłopaka. Jednakże ani razu nie przeszło mu przez głowę, aby całkowicie się zamknąć i ukryć to przed nim. Powie mu wszystko, jeśli zostanie o to zapytany. Jeśli nie... Może wskaże osobę? Ale z drugiej z strony czymże zawinił Sakid? Dał się ponieść, działał pod wpływem chwili. Nie, Yunosuke. Jesteś zbyt naiwny. Zbyt głupi, zbyt łatwowierny i za szybko wybaczasz. To twoje najgorsze słabości i to właśnie one pewnego dnia przyczynią się do twojej zguby. Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz. A jeśli będziesz ścielić ułomnościami to pójdziesz spać na bardzo długo. Na zawsze.
W pewnym momencie uniósł rękę ku swojej twarzy i nerwowo odgarnął czerwone kosmyki. Zdobył się na niepewne zerknięcie w stronę wilczura. Poirytowanie malujące się na twarzy jasnowłosego wyryło się w pamięci Yunosuke. Ten widok nie opuści jego umysłu zbyt szybko. A przynajmniej nie przez parę najbliższych dni. Kocur przełknął ślinę, badając wzrokiem rysy jego twarzy. Ot tak, póki co bez słowa.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.01.14 0:26  •  Teren niedaleko murów.  - Page 2 Empty Re: Teren niedaleko murów.
Uroczy zbieg okoliczności. Idąc lawiną pełną nicości, natrafił na... Jonathan powolnym ruchem uchylił usta, by spomiędzy nich wysunął się różowy język, koniuszkiem prześlizgując się po dolnej wardze. Faktycznie nie spodziewał się znaleźć nikogo na swojej drodze. Wymykając się z nory liczył na chwilę spokoju; przecinając kolejne ścieżki nie marzył o niczym innym, jak tej drobnej chwili zapomnienia przez świat. Ilekroć zmuszony był patrzeć przeciwnikom w twarz, nie wydawał się tym szczególnie zdruzgotany, tak ten jedyny raz wydawał się rozgoryczony na samą myśl spotkania się z kimkolwiek.
Jakim więc prawem? Teraz akurat?
„Wszystko w porządku, Jace?”
Jak najbardziej.
Zgłupiał, powiecie. Oszalał, zwariował, dostał kuku na muniu. Jego ruchy są nieuzasadnione, emocje sprzeczają się ze sobą, jak para nagle nienawidzących się kochanków, a... palce dłoni bezsensownie zahaczają o dopiero co zapięte sprzączki kurtki. Zresztą, nie myślał nigdy o zimnie — nie musiał tego robić, na dobrą sprawę. Temperaturą ciała przewyższał niektóre istoty o tyle, że przypadkowe osoby posądzały go o stan gorączkowy zagrażający życiu. W takich momentach wypadało tylko uznać, że im się „wydaje”, a to „nic takiego”, bo przecież „czuje się świetnie”. W tym przypadku było identycznie. „Przecież nic mi nie jest”, mamrotała marudnie podświadomość, gdy chłopak wyciągnął ręce przed siebie. Teraz, mając już świadomość, że Yunosuke nie przestraszy się go, by zaraz wywrzeszczeć na cały świat, jak to go atakują i gwałcą, mógł w spokoju zbliżyć się do rudowłosego, przy okazji zamykając jego ramiona w silnym uścisku. Wsparł brodę na barku kotowatego, składając na chłodnej szyi krótki pocałunek. Ledwie nic nie znaczące muśnięcie, po którym usta jeszcze chwilę tkwiły milimetr od skóry i choć słowa wydobywające się z nich zostały zagłuszone przez świst nerwowego powietrza, Yunosuke mógł poczuć owe drobne muśnięcia, poruszających się warg.
Do czego ten zasrany świat zmierza, by nawet po apokalipsie wszyscy marudzili?
Jace, Jace — rzucił głośniej, nie kryjąc przy tym autentycznego zirytowania. W tonie zabrzmiała chrypa, niezmywalna od kiedy podniósł szanowne dupsko z łóżka. — Ja, Yuno, ja. Przestań jacować, po prostu powiedz — „kogo mam zabić” utonęło w kolejnym, kapryśnym powiewie wichru.
Faktycznie.
Nieszczęsne nerwy Yunosuke były najwidoczniej niczym, w porównaniu z nerwami Growlithe'a. Od samego rana każdy podkładał mu nogę, by później z zaskoczeniem na zdradzieckim ryju zapytać go, co tak leży.
Nie jest ci za zimno w... tym?
Jonathan skubnął brzeg szarego swetra swojego towarzysza, modląc się teraz, by nie musiał wyciskać z niego wszystkich informacji bardziej radykalnymi środkami. Przecież rzeczywiście nie robił nic złego, tak? Starał się być w chuj opiekuńczy i troskliwy — gwarantował nawet oderwanie łapsk każdemu gówniarzowi, który choćby krzywo spojrzy na Yunosuke, by delikwent skończył z nimi w gardle. Wystarczająco powstrzymywał się, aby nie wysłać psów, by wygrzebały każde ścierwo, nawet gdyby miało być zakopane kilometry pod ziemią. I po co? Tylko po to, by posłać je jeszcze głębiej?
„Przestań”.
Jestem nerwowy. Co z tego?
„To może się źle skończyć”.
Niczego jeszcze nie zrobiłem.
Wiem, że dawno się nie widzieliśmy — bąknął pod nosem, choć właściwie trudno określić, czy było mu z tego powodu przykro. — Ale wiesz przecież, że nie zrobiłbym nic wbrew twojej woli, hmm?
„Doprawdy?”
Silny uścisk zelżał, aż w końcu jedyny dotyk, jaki mógł poczuć kotowaty, to palce prawej dłoni, splatające się z jego palcami. Dokładnie tak, jakby chciał potwierdzić swoje słowa.
Powiedzmy, że nie zrobię nic, bez twojego pozwolenia. W ramach Gwiazdki.
Gwiazdka minęła pizdyliard miesięcy temu.
I wam wesołych świąt, skurwiele.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.01.14 1:19  •  Teren niedaleko murów.  - Page 2 Empty Re: Teren niedaleko murów.
Poczuł jak słowa grzęzną mu w gardle. Zaraz, jakie słowa? To on chciał coś w ogóle powiedzieć? Na to wygląda, choć nie było to w stu procentach pewne. Przez chwilę sam nie ogarniał co się dzieje, z kim się znajduje i dlaczego akurat tutaj. Poczuł się źle, zrobiło mu się wręcz niedobrze. To przez to miejsce. To przez wspomnienie uścisku szponów wymordowanego na jego ramieniu. Przysłonił usta, chcąc choć trochę ukryć wyraz goryczy na swojej twarzy. Nic to nie dało. Na pewno widział? No pięknie, już za późno. Zresztą... Na co on liczył? Że ukryje prawdę przed wilkiem? Że uda mu się wszystko przemilczeć? Nie, przecież dobrze wiedział, że z nim takie rzeczy nie przechodzą. Westchnął cicho. Jeszcze nie mógł się odezwać, więc milczał. Zbierał myśli. Kątem oka zauważył jak nieco wyższy osobnik się do niego zbliża. Odruchowo drgnął, nuta strachu zaiskrzyła w krwistym spojrzeniu. To było bezwarunkowe, w tym momencie nie potrafił inaczej zareagować. Wiedział jednak, że osoba, która właśnie postanowiła obdarzyć go uściskiem nie jest taka, jaką okazał się być jego napastnik. Przyjął go ze spokojem. Zamknął oczy. Jeden z kłów wbił się delikatnie w jego dolną wargę, kiedy usta białowłosego musnęły bladą skórę. Westchnął. Znowu.
Nie. Jest w sam raz. Akurat ty powinieneś o tym wiedzieć najlepiej. - po głosie słychać było, iż jest mu ciężko na sercu. Zdążył się już na tyle uspokoić, żeby mówić w miarę normalnie, zachować opanowanie.
Kwestię związaną z temperaturą ciała dzielili, choć ta należąca do kocura na pewno nie dorównywała ciepłu ciała wilczura. Była jednak wystarczająca, aby zapewnić mu spokój w takie dni jak ten. Nawet, gdyby biegał nago po lesie. W końcu pierwotnie powinien być do tego przystosowany, prawda? Koty nie noszą ubrań. Jak każde zwierzę. W powietrzu rozpłynął się cichy śmiech. Gorzki śmiech.
Doprawdy? - nie potrafił zdobyć się na uśmiech. - Wiem, ufam ci. - jego spojrzenie znów uciekło w kierunku dłoni, tym razem splatających się ze sobą. Docisnął palce do jego ręki. Chciał spojrzeć mu w oczy, lecz jeszcze na to za wcześnie.
Schylił głowę, pozwalając czerwonym kosmykom zakryć jego twarz. Czarne, położone uszy idealnie odzwierciedlały jego aktualny stan psychiczny. Emocjonalny również. Ogon zdawał się być ciężki, nie poruszał się ani trochę. Nawet pod wpływem podmuchów wiatru, nic. Kolejne westchnięcie.
Trudno mi o tym mówić... - uniósł wzrok tylko po to, żeby zatrzymać go na wysokości szczęki chłopaka. - Coś się stało, Jace. I to była moja wina. Byłem zbyt naiwny i słaby. Ja... - zatrzymał się.
Zdławił chęć płaczu w zalążku. Zgrzytnął zębami. Spokój, uspokój się.
Ten brunet, on... - opuszki palców kotowatego przesunęły się po jego wargach, w oczach grała orkiestra żałobna. - Wpadł w jakiś trans, nie chciał przestać. Ogłuszyłem go i wytargałem na zewnątrz, ostatecznie pozostawiając nieprzytomnego gdzieś na terenach Desperacji. Nie chciałem tego.
Gdzieś w podświadomości miał nadzieję, że chłopak zrozumie cokolwiek z tej nieskładnej paplaniny. Nie był w stanie dobrać odpowiednich lub opowiedzieć ze szczegółami. Nie teraz, na pewno nie teraz. Nerwy zajęły się jego ciałem, znów wprawiając je w delikatne drżenie. Niespokojny wzrok na ułamek sekundy spotkał się ze spojrzeniem dwubarwnych tęczówek. Serce zabiło mocniej, zimny dreszcz przemknął mu po plecach.
Bał się reakcji swojego Pana na to wszystko. Bał się jednak mniej, niż w momencie, kiedy tamten świecznik uderzał w głowę Sakida. Teraz wiedział, że nic mu nie grozi. Wiedział, że on nikomu nie grozi. Wyrwało mu się kolejne westchnięcie. Które to już? Chyba przestał panować nad swoimi odruchami w chwili, gdy spotkał swojego... wybawcę. Tak, bo właśnie tym mianem najlepiej określić Growa. W tym momencie w oczach Yunosuke był kimś w rodzaju bohatera. Ewentualnie księcia z bajki. Był sposobem na ucieczkę od druzgocącej rzeczywistości. Swojego rodzaju oazą.
Nie.
Spojrzenie kocich oczu gwałtownie spadło w dół i zatrzymało się na czubkach ich butów. Nie miał już nic więcej do powiedzenia. Po prostu czekał. Jak oskarżony przed sądem, jak dziecko przed rodzicem. Czekał niecierpliwie na wyrok swojego Pana.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.01.14 18:35  •  Teren niedaleko murów.  - Page 2 Empty Re: Teren niedaleko murów.
Uważając na stada kłębiących się tez i nieskładnych, wiecznie rozsypanych myśli, starał się — ale naprawdę mocno się starał — nie wysnuć zbyt drastycznych wniosków, mogących tak szczerze zepsuć  chwile spędzone z Yunosuke. Dawno go nie widział i myśl, że miałby go nie widzieć jeszcze dłużej, z powodu własnej głupoty i niewyparzonego języka, skutecznie powstrzymywała go przed słowami, które przełknął najszybciej jak potrafił. Zapewniając, że nie chce go skrzywdzić — w jakiejkolwiek formie, czy to fizycznej, czy psychicznej — miał na myśli mniej więcej to, że nie chce go skrzywdzić. Cóż, do najbardziej złożonych istot z pewnością nie należał. Każde najdrobniejsze słówko  z jego umysłu było wypisane na twarzy. Szczególnie w oczach. Tak, te oczy były niemalże lustrem, odbijającym charakter burzy, szalejącej teraz w głowie Jonathana.
Więc trafił. Trafił w samo sedno. Nie ukrywał nawet swojego zaskoczenia, które niewidzialną kredką wymalowało się na jego twarzy, zbyt wyraźne, by je zamaskować w chwilę. Mimo to spróbował, by zaraz skrzywić się delikatnie, zaciskając usta w wąską linijkę. Sposób w jaki przyjął go Yunosuke nie należał do najlepszych. Chłodne opanowanie, mimo kotłujących się emocji. Gorzki śmiech, mimo braku radości. Nie zrobiłem ci nic złego, byś mnie karał, warknął w myślach, marszcząc nieco brwi. Nie chcąc mu jednak przerywać, zwyczajnie czekał, aż przełamie pierwsze lody i choć naprowadzi go na odpowiednią myśl.
Nie potrafił zrobić nic poza zmrużeniem oczu, jakby sam fakt, że to pytanie rozproszyło ciszę, niebywale wilka zirytował. Być może wcale nie o to chodziło, ale kwestionowanie jego prawdomówności momentami wydawało się zbyt częstym zdarzeniem. Wystarczyło, aby Growlithe powiedział cokolwiek, by pozostali spojrzeli na niego z nutką sceptycyzmu, przechylali głowy i zadawali wciąż to samo pytanie — doprawdy? Tak, do cholery ciężkiej, doprawdy. Nie urodziłem się kłamcą, ani bluźniercą!
„Wiem, ufam ci”.
To jesteś jedyny.
Sam Growlithe uciekł wzrokiem gdzieś na bok, jakby w zamieci szukał cudownej odpowiedzi, skorej do zadowolenia ich obu. Naturalnie śnieg nie sprzyjał jego postaci. Wirował, rozmazywał widoczność, kuł, niczym malutkie, niewidzialne igiełki skórę na policzkach wymordowanego, ale nic ponad to. Raz jeszcze z utęsknieniem zerknął przed siebie, by i tak powrócić do roztrzęsionego towarzysza.
Jace'a faktyczne powoli zaczynało to zastanawiać. Co takiego się stało, by nawet jego traktował z niezasłużoną rezerwą? Czego powinien się spodziewać? Mądrzy ludzie mówią: „gwiazdki z nieba nie dostaniesz, głową muru nie przebijesz”. A wtedy widzi się karateków roztrzaskujących gołym czołem czerwone jak krew cegły i słucha się Mirosława Hermaszewskiego, który opowiada historię o swoim locie w komos, z — bodajże — 1978 roku...
„Coś się stało, Jace”.
To cudownie, jesteśmy na tym samym etapie poinformowania. Usta wykrzywiły się nieco, mimo sygnałów, które alarmowały go, by tego nie robił.
„Ten brunet, on...”
Ten brunet on co? Chwila, wróć. Jaki brunet? Brwi białowłosego powędrowały ku górze dosłownie w chwili, gdy do uszu dobiegły kolejne słowa, formujące się w próbę wytłumaczenia mu, o co właściwie tyle zachodu. Nie trzeba było. Wystarczył później ten krótki gest, by delikatne światełko, rozbłysło, niemożliwie oślepiając.
Zajmę się tym — powiedział na tyle cicho, aby nie zabrzmiało to w jego uszach jak hasło przypominające groźbę. W istocie nie było pewności, czy w ogóle znajdzie na rozległych terenach tego-pożal-się-boże-nieszczęśnika, ale skoro już ostatnio tylu truło mu o wytropienie i likwidację — czemu nie miałby dorzucić sobie kolejnego celu na wciąż wydłużającą się listę? Niczym choroba kolejka powiększała się, a młodocianemu przeciwnikowi obowiązującego prawa powoli zaczynało doskwierać przytłoczenie. Z drugiej strony czemu nie. Jak być przygniecionym, to przygniecionym. Nie ma to tamto. Albo sterta głazów, albo wcale. Na żadne malutkie kamyczki się nie zgadza. Nie mógł jednak wpaść na nic innego, jak tylko zapewnienie go o późniejszym bezpieczeństwie. Sam nawet nie zorientował się, w którym momencie chwycił go za dłoń i odciągnął palce od drżących ust. — Przestań — nakazał, zachrypniętym ze zdenerwowania głosem, istotnie będącym ostatnią rzeczą, nad która udało mu się zapanować. Mając na swych usługach całe chmary tłoczących się pod nogami kundli, o zaślinionych agresją pyskach i poharatanych od walk ciałach, nie był w stanie obronić ledwie jednej osoby. Od tylu wieków udawało mu się bronić własne dupsko, ale nikogo poza tym. Jak beznadziejnym był ochroniarzem?
Nie stanie ci się krzywda — podjął wątek, spuszczając wzrok na ich ręce. — Schwytam go i wrzucę do lochów. Reszta zależy od ciebie. Chcesz wszystko zostawić mnie? — zapytał już głośniej, niepewny, czy jego koci rozmówca w ogóle kwapi się, aby pobawić się w takich sprawach. Prawda była taka, że mimo „uczuć”, jakimi Jonathan go darzył, w istocie nie wiedział o nim zbyt wiele. Może nie znosił przemocy? Brzydził się torturami? Z drugiej strony; teraz nie było już odwrotu. Gotująca się wściekłość, hamowała nawet oddech wymordowanego, sprawiając, że nabierał o wiele większych wdechów niż powinien. Przecież on go zajebie i zeżre żywcem. Spali, utopi, udusi, ugotuje, usmaży, zgwałci, zamorduje, sklonuje i zabije te klony. Kolejność przypadkowa.
Splótł ich palce, unosząc dłoń Yunosuke do góry, tylko po to, by musnąć ustami jej wierzch. Nie był w stanie zdobyć się na inny gest, być może dlatego, że jego umysł powoli zaczął podsuwać mu okropne, wręcz tragicznie ohydne obrazy. Obrzydzenie, może nawet pewna forma buntu, pojawiła się w dwukolorowych oczach.
Jeśli się boisz albo nie jesteś pewny, załatwię ci straż i oddam psy, które będą na najdrobniejsze twoje skinienie. Gwarantuje ich posłuszeństwo. — Puścił go wreszcie, odsuwając się o krok i zerkając na bok, jakby upewniając się, że czworonogi rzeczywiście jeszcze tu są. Abstract pochylił pysk w parodii ukłonu, nawet na sekundę nie spuszczając wzroku z Yunosuke. Czarne psisko niespokojnie poruszało uchem, drgało lekko, pod wpływem ostrzejszych podmuchów wiatru i oblizywało pysk, zlizując malutkie igiełki śniegu. — Powinniśmy stąd iść. Znajdujemy się niedaleko — urwał, choć nieposłuszeństwo wciąż malowało się na jego twarzy. Jak to ubrać w słowa? Westchnął. — Psy są niespokojne. Potrzebny nam schron przed śnieżycą. Domyślam się, że nie wiesz, gdzie dokładnie jesteśmy?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.01.14 19:49  •  Teren niedaleko murów.  - Page 2 Empty Re: Teren niedaleko murów.
Wyrok był raczej źle dobranym słowem. To nie był wyrok. Wyrok jest stwierdzeniem winy, narzuceniem kary. I choć kocur czuł się jak cholera winny, to faktem było, iż jego udział w całej tej sprawie był naprawdę nikły. To nie on zawinił, więc dlaczego czuł ten okropny ciężar na swoim barkach? W końcu to nie on był tym, który stracił panowanie nad sobą. Ba, wręcz przeciwnie. Chyba niewielu by wpadło na to, żeby znokautować swojego oprawcę. Tutaj propsy dla Yuno, całkiem niezłe zagranie.
` Tylko szkoda, że musiało do niego dojść. `
Werdykt był słowem poszukiwanym. Podobne, a jednak inne. Czekał na reakcję, na stwierdzenie, na wnioski. Nie na karę. To nie jemu należy się kara. Chociaż... Może jakaś nauczyłaby go, żeby nie ufał byle komu i nie sugerował się czyjąś uprzejmością. Życie go nauczyło, że nawet ci najmilsi potrafią okazać się najgorszymi. A on dalej popełnia ten sam błąd. Być może właśnie ukaranie go było prawidłową rzeczą do zrobienia w tej chwili. Jednak nikt o tym nie pomyślał, ani sama ofiara, ani jego ukochany książę.
Zaufanie jest ważne. Tak, ciągle jest o tym mowa, ale... W tym przypadku to zupełnie co innego. Innym ufał powierzchownie, jakkolwiek by to nie brzmiało. Temu tutaj zaś był prawdziwie oddany. Wiedział, że nie musi ukrywać wszystkiego i nie musi się go bać. Tylko jedno nie było wiadome - dlaczego? Można to sobie tłumaczyć na wiele sposobów i żadnego z nich nie zrozumieć. Pojęcie zachowań i charakteru, a także poglądów Yunosuke nie należało do prostych zadań. Najlepiej było nawet nie próbować tego zrozumieć. I przede wszystkim nie martwić się o niego. Przecież wie co robi, nie? Cóż, najwyraźniej nie. Nie doszłoby do tego, gdyby wiedział co robi. To nie ważne. Ważne za to jest, iż sobie z tym poradził. Przecież jest w porządku.
Słowa, które dostał w odpowiedzi nie sprawiły na nim zupełnie żadnego wrażenia. Szczerze mówiąc spodziewał się tego. Bał się tylko, że nerwy nieco bardziej ruszą wilczurem. Nie chciał, żeby tracił głowę przez jeden głupi wybryk swojego sługusa. Ogon w końcu drgnął. Czyżby znak, że się zdążył uspokoić? Albo przeciwnie. Lub jeszcze inaczej. Po prostu na miejsce nerwów wstąpił smutek, a tamto drgnięcie wywołane było jego ciężkim krokiem. Młody czuł jak ciężkie stają się kąciki jego ust. Nienawidził tego uczucia. Czuł się bezsilny, nie tylko wobec swoich emocji, a także wobec postanowienia rozmówcy. Zamarł, kiedy szponiasta dłoń została odsunięta. Zupełnie zastygł, jak gdyby rzucono na niego jakiś urok. Przez chwilę mogło się nawet zdawać, że przestał oddychać. Na jego twarzy wymalowało się skupienie, tak silne, że sprawiało wrażenie, iż na ten moment zamknął się wraz ze swoimi myślami. Zmarszczył lekko brwi, unosząc wzrok do twarzy osobnika, o dwubarwnych oczach. Zdawałoby się, że nie zrozumiał jego słów lub w ogóle ich do siebie nie przyjął. Nic bardziej mylnego. Na razie milczał, jeszcze milczał. Tak po prostu. Wyraz jego twarzy złagodniał dopiero, gdy usta wilka zetknęły się z jego dłonią. I te oczy. Spoglądał w te piękne oczy, które zdradzały każdą emocję i każdą myśl. To było na swój sposób urzekające.
Nie. - odezwał się w końcu. - To moja wina. - przecież mówione było, że nie... - Poza tym nie żywię do niego urazy. Miałem dobrą okazję.
Docisnął pazury do skóry Growlithe'a. Niezbyt mocno, ale na tyle, aby dało się stwierdzić jak łatwo mogą przedrzeć się przez skórę.
Mogłem go zabić, gdybym tylko chciał. Z jednej strony to żadna pociecha, kiedy przeciwnik jest nieprzytomny. Z drugiej zaś... Zwyczajnie tego nie chciałem. Być może moja naiwność wykracza poza wszelkie granice, a ja sam wybieram głupie wyjście, ale... - zwolnił uścisk. - Może powinienem o tym zapomnieć?
Sam nie wiedział jak powinien się zachować. Z początku winił się za całe to zdarzenie i uważał, że to wszystko stało się przez niego. Z czasem to wrażenie zaczęło ustępować zwykłej żałości. Teraz wpływ zaczęła wywierać na nim postawa towarzysza. Powoli przekonywał się, że może jednak jego niedoszłemu gwałcicielowi należy się jakaś odpowiedź w formie kary. Nie wiedział jednak jak tamten osobnik odnosi się do sprawy. Jeśli żałuje i jest mu przykro to może dałoby się o tym zapomnieć, ale co, jeśli tak nie jest? Jeżeli nie czuje jakiejkolwiek skruchy to całe poczucie winy kotowatego straci jakikolwiek sens. Robi z siebie jeszcze większą ofiarę. Spojrzenie czerwonych ślepi wyruszyło w ślad za torem spojrzenia wymordowanego. W jego głowie walczyło ze sobą za dużo myśli. Było tam zbyt wiele sprzeczności i niewiadomych. Co powinien zrobić?
Nie boję się. - wbił wzrok w jednego z kundli. Ponoć, kiedy patrzy się psu w oczy zbyt długo to można je sprowokować do ataku. No i psowate raczej nie przepadają za kotami. - Wiem. Mniej więcej. Wiem też jak wrócić do siebie, ale nie wiem czy to najlepszy pomysł. - zastanowił się nad czymś przez chwilę, następnie skubnął kłem swoją wargę. - Przecież ty tam nie byłeś... Jeśli chcesz to możemy się schronić u mnie. Właściwie to już mnie nie obchodzi czy będzie tam na mnie czekać horda gwałcicieli. Nie powinni. Najwyżej zginę, dając ci czas na ucieczkę.
Na blade usta w końcu wspiął się delikatny uśmiech, który wciąż nosił w sobie nieco goryczy. Aczkolwiek to już jakiś początek, prawda? Po wszystkim da się pozbierać, nawet po najgorszych traumach. I choć wcześniej wspomniana była słaba psychika kocura to nie było to prawdą. Wcale nie jest tak beznadziejna, jak mogłoby się zdawać. Poza tym swoje już przeżył i nawet, jeśli nie jest we wszystkim doświadczony to pewne rzeczy jest w stanie zrozumieć. I tak radzi sobie całkiem dobrze. Raczej wielu chciałoby utrzymać taką pogodę ducha po przejściach, jakich doświadczył. Ale to już nie ważne, a na pewno nie w tej chwili.
Chyba, że masz lepszy pomysł. To ja tobie podlegam, nie odwrotnie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.01.14 2:53  •  Teren niedaleko murów.  - Page 2 Empty Re: Teren niedaleko murów.
Wpatrywał się w niego.
Nie tak, jak zwykle patrzył na przechodniów. Sceneria zdawała się całkowicie inna, choć tło wciąż pozostawało niezmienne. Czasem wystarczyło tylko zamknąć oczy. Na chwilę. Ledwie ułamek sekundy, może mniej. A gdy tylko powieki znów odsłaniały źrenice, ludzie bez twarzy wciąż mijali nas, nie zauważając najważniejszego. Nogi do połowy skryte za śniegiem, policzki czerwieniące się od zimna, lekko drżące kolana. Nie tym razem. Patrzył spod zmierzwionej, targanej wiatrem grzywki wprost przed siebie. I choć faktycznie dwukolorowe spojrzenie utkwione było w Yunosuke, wydawało się, że patrzył gdzieś poza niego — próbując wypatrzyć coś daleko za horyzontem, może sięgając jeszcze dalej. I choć teraz śnieg powolnym, ale sumiennym ruchem zasypywał mu wysokie buty, policzki i nos powoli zaczynały przybierać ostrzejszą barwę różu od wiecznego szczypania mrozu, tak tym razem nie było mu zimno.
„Nie”.
Drgnął na dźwięk tego słowa. Górna warga uniosła się nieco ku górze, odsłaniając przydługi kieł i różowe dziąsła, a w oczach zalśniła autentyczna chwiejność emocjonalna. Prychnął zaraz, rozwścieczony nagłym buntem ze strony chłopaka. Jak to... nie? Przed chwilą kulił się, drżał, płakał, zagubiony, skrzywdzony, rozdarty... a teraz tak po prostu mu odmawia? W dodatku z taką swobodą, lekkością, wiedząc, że czegokolwiek by nie zrobił, dobry wujaszek Grow, tylko westchnie i poklepie go po głowie, patrząc z niedowierzaniem i matczyną troską.
„Poza tym nie żywię do niego urazy”.
Ale ja żywię. — Nie potrafił wykrztusić z siebie łagodnego tonu. W zasadzie nawet nie chciał. Moment, w którym otrzymał tak bolesne — według niego — zaprzeczenie, spowodował nagłe przecięcie cienkiej nitki, od lat zwisającej nad rozwartymi nożycami. Wystarczył ten drobny impuls, a linia cierpliwości pękła.
Rzeczywiście. Teraz, gdy tylko otrzymał wytłumaczenia — choć niekompletne — sprawa przeszła również na niego. Być może nie potrafił podzielić smutku Yunosuke, jego bólu i tragedii, ale umiał zareagować na swój indywidualny sposób. Wystarczył ten kruchy gest, który zobaczył. To, jak palce sługi dotykały warg, jak ciało poddawało się drżeniu. Jak tu nie zareagować? Jak nie chcieć zamordować każdego łajdaka na swojej drodze? Ot, profilaktycznie. Aby przestać być księciem z bajki.
„Mogłem go zabić, gdybym tylko chciał”.
Mięsień na twarzy drgnął.
Faktycznie. W tym momencie Growlithe przyznał mu rację. I było to widać po wszystkim — po oczach, minie, po postawie ciała, która nagle się wyluzowała. Tak. To miało sens. Skoro mógł go zabić, a tego nie zrobił... to jakim prawem nie uznać, że to jego wina? Możliwość była idealna, a on perfidnie z tego nie skorzystał, z pewnością domyślając się późniejszych skutków. Cóż. Może nie powinno się mu dziwić? Nie każdy jest w stanie wsunąć dłonie w rozcięte gardło, aby wymazać je krwią.
„ Może powinienem o tym zapomnieć?”
Może?
Po prostu... spokojnie. Teraz nic nie jest w stanie wyprowadzić cię z równowagi. Oddech przystopował, brwi już się nie ściągały ku sobie. Nawet twarz, jej rysy, zdawały się jakby złagodnieć. „Przecież ty tam nie byłeś”. A i co z tego? Zawsze mógł tam trafić. Jeśli nie teraz, to kiedy indziej. Tropiąc go lub za zgodą idąc ramię w ramię. Czasami możliwości niemalże wysypywały się mu z rąk, a mimo to nie korzystał z żadnej. Być może to był ten jeden jedyny raz, kiedy chciał mu dać odrobinę prywatności. Growlithe nawet uśmiechnął się lekko, gdy otrzymał propozycję, na którą — przecież — tak długo czekał. Dopiero po chwili coś się stłukło.
Dosłownie.
Słychać było głośny trzask. Może faktycznie to tłuczone szkło zbitej cierpliwości... albo odgłos jego ręki, gdy zamachnął się i wycelował w twarz Yunosuke? Gdy zdominował impet i instynkt?
Kurwa — warknął, przez zaciśnięte ze zdenerwowania kły. Wzdłuż dłoni, aż do ramienia przesunął się strumień rwących dreszczy, wstrząsając całą ręką, aż w końcu palce zacisnęły się w twardą pięść, hamując ten odruch u podstawy. Ile razy miał mu to jeszcze tłumaczyć? Z perspektywy czasu miał wrażenie, że zawsze.
Zastanów się nad tym, co powiedziałeś — wycedził, nie szczędząc jadu w głosie. Nie był dziwką, żeby dogodzić wszystkim. Poza tym miał jawne wrażenie, że idealnie odwzorował swoją rolę. No, przynajmniej do tego momentu. Przecież był słodki, uroczy i przytulny, że się chce rzygać, a mimo to nikt nigdy nie uwierzyłby mu, że potrafiłby zawrócić, by pomóc osobie, która upadła, uciekając przed zgrają agresorów. Że do cholery ciężkiej stanąłby, spojrzał za siebie w te krwiste oczy, zaklął pod nosem i ruszył w kierunku odwrotnym do wolności. To nie. Wiecznie postrzegany był jako niewdzięczna łajza.
Prowadź do domu.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.01.14 4:33  •  Teren niedaleko murów.  - Page 2 Empty Re: Teren niedaleko murów.
Co się właściwie tam w środku działo? Te wszystkie łzy, drżenie, emocje. Wszystko nagle minęło. Ale dlaczego? A może to tylko złudzenie? W takim razie je obalmy.
Po pierwsze, oczy. To właśnie one, zwierciadła duszy, są najistotniejsze w kwestiach emocjonalnych. To w nich widać wszelkie uczucia i czasem nie ważne jak bardzo próbujesz wyglądać na obojętnego, po prostu nie da się ukryć swoich odczuć. Tym razem nie było inaczej. Cały jego żal gnieździł się w krwisto czerwonych tęczówkach. Cały smutek, rozczarowanie samym sobą i po części złość na swojego oprawcę. Wszystko to razem dawało dziwną mieszankę i gdyby tylko wilczur przyjrzał się dokładniej, od razu domyśliłby się, że spokój chłopaka to zwykła pokazówka.
Po drugie, jaki spokój? Te wszystkie gesty i spojrzenia, które co chwilę zmieniały zdanie i zatrzymywały się to na twarzy rozmówcy, to na jego butach - wszystko miało swoje podłoże w ogólnym roztrzęsieniu i melancholii kota. Poza tym nigdy nie przestał drżeć, nawet na chwilę. Może się trochę uspokoił, ale co z tego skoro to tylko pozory? Potrafił zachować zimną krew, to jedna z jego cech, jednak nie zawsze potrafi ukryć się za maską. Na przykład teraz nie potrafił, choć starał się z całych sił. Stąd to fałszywe opanowanie. Poza tym uszy wciąż się nie podniosły, ogon wciąż nie ruszył w swój zwyczajowy tan. Za wymówkę można uznać, iż nasiąknięte wilgocią atrybuty zwyczajnie nie mogą się ruszyć, ale to przecież tylko wymówka.
Po trzecie, kogo próbujesz oszukać? Przecież nie swojego pana, nigdy byś tego nie zrobił. Więc siebie. Błagam, zapomnieć? Wybaczyć? To była próba gwałtu. On chciał cię zgwałcić. Skrzywdzić. Bardzo. Fizycznie i psychicznie, na wszystkich poziomach jednocześnie. Miał oczywisty zamiar cię zdruzgotać i porzucić w zgliszczach własnego bólu. Skończ okłamywać samego siebie, głupi kocie. Chcesz tego. Chcesz zemsty. Jesteś żałosny i próbujesz być dobry dla wszystkich, ale jesteś świadom, że tak się nie da. Nie powiesz, że nie. Niby skąd to nieme wołanie o pomoc?
Między nimi na chwilę nastała cisza. Nie była długa ani nawet upierdliwa. Była symboliczna. A symbolizowała ona zaangażowanie obojga. Czerwone kłaki zlepiały się ze sobą pod wpływem nieustającego opadu śniegu. Mutant nie zwracał najmniejszej uwagi na to, że nawet ta stara szmata, nazywana swetrem zaczyna przylegać do jego marnego ciała. Można by było stwierdzić, że będzie na sto procent chory, gdyby tylko mógł chorować. On już swoje przemyślał, nie wiedział tylko jak się poprawić. Nie wiedział czy się w ogóle poprawić. Może lepiej zostawić to wszystko tak jak jest. Może lepiej przemilczeć sprawę i...
Świat na chwilę zwolnił. Czerwone oczy najpierw otworzyły się szerzej w akcie zaskoczenia, można było dostrzec jak źrenice się zwężają i szybko wracają do poprzedniego stanu, a zaraz potem oczy mrużą się i kierują swoje spojrzenie na spotkanie ze wzrokiem Jace'a. To obrzydliwie łagodne w tym momencie spojrzenie, wręcz przepełnione wyrazami skruchy. Czyste.
Przepraszam.
Nic się jednak nie zmieniło. Wilk zrobił, co zrobić musiał. A przynajmniej tak to przyjął kocur. Obaj mieli swoje myśli, swoje przemyślenia. Nie było się już nad czym zastanawiać. Yuno dobrze wiedział, że źle zrobił odmawiając pomocy i sprzeciwiając się swojemu panu. Ale czy mógłby to jeszcze odkręcić? Być może, a nawet na pewno. Problem w tym, że w tej chwili nie miał na to w ogóle ochoty. Aktualnie było mu wszystko jedno, choć to pewnie się niedługo zmieni. Jednak nie liczy się to, co będzie niedługo. Liczy się to, co jest teraz. A teraz mamy jedynie na ponów rozdygotanego rudzielca i rozdrażnionego wymordowanego. Nie powiedział już nic. Na jego słowa przytaknął niepewnie, jakby bał się w ogóle cokolwiek zrobić. To tylko wrażenie, akurat jego się nie bał. Ze wszystkich istot na świecie jego się nie bał. I udowodnił to w swoim następnym czynie. Powoli się zbliżył i ujął dłoń, która przed chwilą raczyła go ciosem. Drżącym ruchem przysunął ją ku swoim ustom i spokojnie ucałował każdy palec po kolei. Nie obchodziło go jak bardzo dziwne mogło się to wydać. Po prostu chciał to zrobić i czuł, że nie powinien się wstrzymywać. Odsunął rękę od swojej twarzy i rzucił białowłosemu przelotne spojrzenie. Rozejrzał się. Ścisnął mocniej jego dłoń i pociągnął do siebie, tym samym dając znak, aby podążać za nim. Żeby po prostu ruszyli.
Nie odezwał się już więcej. Ani przed chwilą, ani teraz, ani przez całą drogę. Zbierał myśli albo resztki odwagi lub jeszcze co innego. To na razie pozostaje zagadką.

[zt x2]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.04.14 20:34  •  Teren niedaleko murów.  - Page 2 Empty Re: Teren niedaleko murów.
Mur, wielki mur, cały w dziurach, będący wręcz zaproszeniem dla wszystkich wymordowanych, którzy zmuszeni byli żyć poza utopijnym miastem. Jednak dla zwierzoludzi był jeden problem z przełażeniem przez mur. Tam mogli ich wystrzelać. Bez ostrzeżenia. No chyba, że byli po prostu nosicielami, po których nie było widać wirusa, albo ten nie był u nich tak widoczny. Tak czy inaczej zapytani o identyfikator mają przesrane. Judge na szczęście nie musiał się martwić tymi bzdetami. Był częścią tego miasta od początku i żadna siła go z niego nie wykurzy. A to, że czasami chadzał na spacerek poza mury to zupełnie inna sprawa. Mianowicie chodziło tutaj o Noir, to zapchlone, zaślinione psisko, które najchętniej by tylko leżało na łóżku zagrzebane w tyle kocy, ile aktualnie znajdzie. W sumie Jeremy nie wiedział, czy sama z siebie wymyśliła sobie znosić te koce, czy to efekt wirusa. Ale przecież by ten się uaktywnił, trzeba najpierw umrzeć, prawda? Prawda...?
Jego smętne myśli przerwało radosne szczęknięcie jego pupilki. Podniósł spojrzenie zmęczonych oczu na czarną plamę, majaczącą w oddali. Doszli w końcu do muru. A to ciele zaczęło wydzierać się na jakiegoś niewinnego ptaka, który usiadł na jednej z wystających cegieł.
-Zostaw. - rzucił smętnie, kiedy zbliżył się już wystarczająco do Noir, a ta dalej ujadała. Na jego słowa w jednej chwili zamilkła i spojrzała się na niego. -Przełaź. - mruknął, ruchem głowy wskazując dziurę. Suka posłusznie wykonała jego polecenie, zaś on sam prześlizgnął się na zewnątrz zaraz za nią. I oczywiście zobaczył tę depresyjną pustkę. Jakże miło. Odchylił na chwilę maskę, by zaczerpnąć głęboki wdech tego stęchłego powietrza. Lubił je. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale dużo bardziej od czystego tlenu lubował się w takich właśnie syfach. Może to przez fakt, że był martwy? Albo po prostu był dziwakiem. To drugie było raczej bardziej prawdopodobne.
Wyciągnął ręce z kieszeni bluzy, po czym schylił się, chwytając jakiegoś wysuszonego badyla. Bez trudu przełamał go na pół. Jedną połowę rzucił ponownie pod nogi, zaś drugą uniósł wyżej, gwiżdżąc na Noir. Ta od razu podbiegła do niego i usiadła na ziemi, wpatrując się w kijek jak zaczarowana, merdając ogonem z podekscytowaniem. No i rzucił. A ona poleciała z tym martwym kawałkiem drzewa.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.04.14 21:46  •  Teren niedaleko murów.  - Page 2 Empty Re: Teren niedaleko murów.
Szedł przed siebie, zastanawiając się, co dalej ze sobą zrobić. Chyba najwyższa pora była trochę się przespacerować. Wyjść poza miasto, odwiedzieć trochę Desperację. Prześliźnięie się przez mur nie było dla niego większym problemem. Swoją przepustkę potrafił przeprogramować tak, że ciągle wskazywałaby na przesiadywanie w domu. Bo teoretyznie to nigdy go nie opuścil. Nadal tam był.
Teoretycznie.
Nie miał zamiaru jednak ciągle siedzieć na dupie i zbijać bąki. Przydałoby się napić. Albo kogoś zabić. A najlepiej to oba na raz! Hah, do przodu!
Pierwsze co uderzyło w jego nozdrza, to przepaskudne, ohydne powietrze. Natychmiast założył na twarz maskę z filtrem. Było to sztuczne powietrze, jednakże zdecydowanie lepsze niż to czym miałby oddychać bez maski. Dzięki Bogu za technologię, chciałoby się powiedzieć.
Szedł powoli, nie spieszył się. Wtedy jednak zauważył kogoś, kogo nie spodziewał się tutaj. Nie żeby kogokolwiek trzeba było się spodziewać na terenach desperacji, przecież to wyludniony teren. Był to człowiek ubrany w samą bluzę oraz z googlami na twarzy. Nie to jednak było najdziwniejsze. Miał... psa. I... bawił się z nim. Wzruszył się nawet. A nie, to po prostu kwasy żołądkowe przetrawiały poranne jedzonko.
Musiał zachować ostrożność. Obserwował go z początku. Bawił się ze swoim pieskiem, rzucał mu jakiegoś badyla. Zaczął iść w ich stronę. Był zanimi, jakieś 10 metrów. Bezpieczna odległość, na wypadek gdyby źle ocenił mężczyznę. A może to wcale nie jest człowiek? Huh, nie był niczego pewien. Był pewien tylko jednego - że zero stopni Celsiusza to nie jest pogoda na takie ubranko.
- Nie zimno Ci? - zapytał, wyciągając zza paska pistolet i mierząc w jego stronę. Nie zamierzał strzelać. No przynajmniej dopóki nie spróbuje go zaatakować. - Ah, jesteś wymordowanym. Nie odczuwasz zimna. - zaśmiał się pod nosem. - Tylko was stać na paradę w letnich ubraniach. - kontynuował monolog. - Jesteś w ogóle świadom, że do Ciebie mówię, czy jesteś jednym z tych zdziczałych? - cóż, jego ton mógł nie być zbyt miły, jednak... cóż. Przezorny zawsze ubezpieczony.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach