Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 24 z 52 Previous  1 ... 13 ... 23, 24, 25 ... 38 ... 52  Next

Go down

Pisanie 30.04.15 1:06  •  Bar - Page 24 Empty Re: Bar
Spokojnie wysłuchiwał kierowanych w jego stronę wyrzutów i nieukierunkowanego żalu. Był świadom, że to nie chodziło stricte o niego, że tylko się napatoszył. Kolejny przypadkowy świadek wewnętrznego konfliktu blondyna, jego zepsucia i potępienia dla samego siebie. Jedyna różnica polegała na tym, iż Adriel tego stanu rzeczy nie akceptował, nie chciał pozwolić Desperatowi na ponowne zanurzenie się w bezdennej rozpaczy i popadnięcie w obłęd. I tak już tkwił w nim nazbyt głęboko.
Kiedy ujrzał, jak ciało transwestyty z nagła staje się bezwolne, błyskawicznie doskoczył do niego, zręcznie chwytając go w pasie i tym samym chroniąc jego głowę przed bolesnym zderzeniem z ziemią. Najdelikatniej jak tylko potrafił ujął jego drobne, porcelanowe ramiona i, podążając za wykreowaną w świadomości myślą, pozwolił ich ciałom rozpłynąć się w mroku i ruszyć w drogę. Do domu.

z/t x2
kontynuacja --> here
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.05.15 2:37  •  Bar - Page 24 Empty Re: Bar
Droga do baru tego dnia nie należała do najprzyjemniejszych. Prawie całą Desperację wciąż pokrywała gruba warstwa śniegu i nic nie wskazywało na to, by w najbliższych dniach utrudniający poruszanie się puch miał zniknąć. Niska temperatura dawała w kość, ale o ile za dnia Matka Natura wydawała się spokojna, tak pod wieczór wielkie białe płatki zaczęły sypać z nieba, niesione wiatrem, który uparcie ciskał nimi w oczy wszystkich, którzy postanowili opuścić swoje bezpieczne kryjówki. Dziwnym zbiegiem okoliczności Zero był dziś jednym z tych idiotów, którzy musieli znosić kłujące zimno na policzkach i mrużyć oczy, by cokolwiek zobaczyć. Ponieważ zdążyło się już ściemnić, kierował się do „Przyszłości” na czuja i, prawdę mówiąc, niewiele robił sobie z niewygody tego spaceru, choć równie dobrze w tym nagłym oberwaniu chmury mógł dopatrzeć się złego omenu lub próby powstrzymania go przed obiecanym spotkaniem. Ale minął już tydzień, a on nie zamierzał rezygnować z dotrzymania obietnicy, mimo wszelkich wątpliwości, które właśnie nim targały.
Co, jeśli nie przyjdzie?
Wiedział, że tak może się stać, a nawet więcej – szansa na to, że się zjawi była dla niego, jak jeden do miliona. Musiałby mieć cholernego farta, a – o czym też doskonale wiedział – dobra passa zwykle omijała go szerokim łukiem. Na razie jednak musiał odgonić od siebie te myśli, chociaż czekanie doprowadzało go do szału, biorąc pod uwagę, że i tak musiał robić to przez cały tydzień. Czasami zajmowanie się akurat czymś innym nie wystarczało. Cała ta sytuacja była o tyle niejasna, że skutecznie podgryzała jego świadomość, a najgorsze, że doprowadził do tego sam, kiedy wszystko mogło zachować swój dawny porządek.
Chciałeś zabrać to, co nie jest twoje, a teraz przychodzisz po więcej?
Nie. Chciał tylko, żeby przyszedł.
W powietrzu zaczął unosić się zapach jedzenia. Jeszcze setki lat temu nie tknąłby czegoś takiego, ale Desperacja przyzwyczajała do wielu rzeczy. Słabe światło przedzierało się przez zakurzone okna, a świst wiatru przeplótł się z gwarem, dobiegających z wnętrza rudery, do której właśnie zmierzał. Chciał uniknąć tłumów, ale nic dziwnego, że Desperaci woleli schować się w środku.
Powitało go głośne skrzypnięcie wiekowych zawiasów, a ciepło przyjemnie ukoiło zmarznięte, zaczerwienione policzki.
Jasnowłosy przetarł ręką oczy, pozbywając się śniegu, który osiadł mu na rzęsach. W tym samym czasie zatrzasnął za sobą drzwi. Chociaż zdawał sobie sprawę, że przyszedł za wcześnie, i tak nie mógł powstrzymać się od przemknięcia spojrzeniem po barze, przeskakując nim od twarzy do twarzy – jedne były brzydkie, inne paskudne. Niektórzy łypali na niego, jakby popełniał niewybaczalną zbrodnię, ośmielając się spojrzeć na nich choćby na chwilę, ale nie zawracał sobie tym głowy, bo zanim zdążyli wydusić z siebie „Co się gapisz?”, dwukolorowe tęczówki już znajdowały sobie nowy punkt obserwacji, mimo że Leslie już po trzeciej mordzie zdał sobie sprawę, że gdyby tu był, już dawno by go zauważył.
Chwycił za suwak kurtki i rozpiął ją do połowy, odruchowo odsuwając się o krok na bok, by utorować przejście jakiejś dziewczynie, która właśnie zmierzała w stronę drzwi. Krótkim skinieniem głowy powitał barmana i... raptownie zmarszczył brwi, czując czyjś uścisk oplatający się wokół jego ramienia.
Co znowu?
Poruszył ręką ze zniecierpliwieniem, choć minęły jedynie dwie sekundy, odkąd nieznajoma dosłownie uwiesiła się na nim. Ale tyle wystarczyło, by zalało go tsunami niezadowolenia i zniesmaczenia, które spotęgowało się, gdy opuścił wzrok na klejącą się do niego kobietę. Była obrzydliwa. Nie chodziło tu tylko o sam fakt, że wydawała mu się brudna, ale sposób, w który na niego patrzyła, sprawiał, że trudno było jej nie wziąć za kompletną desperatkę. Musiała być tu od niedawna. Na pewno wdzięczyła się dziś do wielu facetów. Możliwe, że kilku z nich już zerżnęło ją na uboczu, a któryś z nich trzasnął jej twarzą o blat i wybił jej zęba. Do teraz nie pozbyła się zakrzepłej smugi krwi z podbródka. Była jedną z tych, które liczyły, że za seks ktoś załatwi im żarcie.
Widzisz? Jeśli nie przyjdzie, zawsze będziesz miał inne towarzystwo.
Spierdalaj.
Zabierz ręce ― rzucił sucho, a błysk w jego oczach zupełnie nie pasował do (jeszcze) spokojnego wyrazu twarzy. Przypominał światełko w tunelu, zwiastujące nadjeżdżający pociąg, nikt o zdrowych zmysłach nie stał na torach, gdy ten się zbliżał. Wolał, żeby zrobiła to po dobroci, bo mając w głowie te wszystkie nieprzyjemne wizje, nie chciał brudzić sobie drugiej ręki samą próbą odczepienia jej łap od siebie.
Pewnie zmarzłeś. Mogę cię rozgrzać. ― Czy one wszystkie musiały popisywać się swoim talentem do tandetnych tekstów? Jakby tego było mało, wymordowana przysunęła się bliżej, ocierając się o niego w ten paskudny sposób. Chęć zdobycia pożywienia była dla niej ważniejsza od skupienia się na ostrzegawczych sygnałach.
Vessare odruchowo przygarbił się, czując jak jego ciało przechodzi dreszcz obrzydzenia. W tym momencie był skłonny nawet odrzucić od siebie myśl, że na kobietę można podnieść rękę tylko wtedy, gdy sama zdecyduje się wszcząć atak. No i, rzecz jasna, próbuje cię przy tym zabić.
Nie jestem zainteresowany.
Szarpnął się mocniej, ale ona dalej trzymała.
Naprawdę jestem dobra ― odparła niemalże rozpaczliwie. Gdyby nie zamieszanie w barze, na pewno usłyszałby, jak wtóruje jej burczenie w brzuchu.
A ja naprawdę zaraz się wkurwię.
Wypuścił powietrze ustami z wyraźnym zrezygnowaniem. A próbował obejść się bez drastycznych metod. Pochylił lekko głowę, jakby to, co miał powiedzieć, nie mogło dotrzeć do żadnych innych uszu. Ale mimo tego wciąż zachowywał stosowną dla niego odległość. Miał wrażenie, że jeśli przysunie się zbyt blisko, do jego nosa wtargnie cały smród, który zebrała na sobie podczas wcześniejszych stosunków.
Jestem gejem. ― Te słowa przeszły przez jego gardło z taką lekkością, że sam się sobie dziwił. Mimo że skłamał, musiał zabrzmieć wyjątkowo szczerze, bo nieznajoma poluzowała uścisk i odsunęła się o krok. Na jej twarzy zajaśniała drobna nuta podejrzliwości.
Mogę to zmienić.
Twarzy nie zmienisz ― mruknął sceptycznie i wyminął ją, nie przejmując się krótkim prychnięciem, które wyrwało się z jej ust, a także cichą groźbą, że będzie żałował. Szkoda, że nawet ręka wydawała się lepszą opcją od jakiejś przypadkowej dziwki. Dziwki, która dość szybko puściła w niepamięć całe to zajście, bo jakiś pijany facet z pobliskiego stolika krzyknął, żeby obciągnęła mu jeszcze raz, a postawi jej drinka.
Te dwie minuty przypomniały mu o złych stronach przesiadywania w barach. Nic dziwnego, że pozbywszy się swojego problemu, natychmiast odszukał miejsce, w którym mógł odizolować się od barowych gości przynajmniej częściowo. Stolik przy ścianie wydawał się idealny do tego celu. Zaszurał nogami krzesła o podłogę, a kiedy usadził na nim swoje cztery litery, to zachwiało się niebezpiecznie, ale zdołało utrzymać wcale nie tak wielki ciężar anioła. Jasnowłosy zmierzwił niedbale mokrą grzywkę, która zaczęła mu przeszkadzać, a oparłszy się łokciami o stół, wbił wyczekujący wzrok w drzwi. Musiał czekać.
Naprawdę wierzysz, że przyjdzie?
Był przygotowany na to, że nie.
Rzecz w tym, że nawet jeśli był przygotowany, po jakichś czterdziestu minutach oczekiwania, czuł, że każda kolejna jest dla niego szpilą w plecy. Klienci opuszczali bar, przychodzili nowi, skrzypiąc irytująco drzwiami. Już jakiś czas temu przestał wpatrywać się wejście, ale za każdym razem, gdy ktoś wchodził do środka unosił wzrok znad lekko pękniętej szklanki z zamówionym trunkiem. Przerywał wtedy na chwilę czynność obracania naczynia w palcach, ale szybko do niej wracał, gdy zauważał, że w progu nie pojawił się akurat O'Harleyh.
Nie miał powodu, by tu przyjść.
Upił zaledwie drugi łyk paskudnego alkoholu. Jakaś natrętna myśl sprawiła, że gardło zacisnęło my się do tego stopnia, że prawie zakrztusił się gorzkim napojem. To był ten moment, w którym irytowała go już własna wyobraźnia. Na szczęście potrafił zaprzeć się na tyle, by znów zamknąć w sobie te wszystkie negatywne odczucia. Wyszedłby na idiotę, gdyby zaczął warczeć coś pod nosem, a przecież wcale nie musiało być tak źle, jak to sobie wyobrażał.
Pewnie był zajęty...
... kimś innym.
No jasne.
Chciał dobrze, a czuł się, jak pieprzony bohater kiepskiego filmu romantycznego. Miał cały tydzień, żeby wbić sobie do głowy, dlaczego to wszystko było bez sensu.
Minęła już ponad godzina, a on przychodził.
Powinien już iść, ale coś wciąż nie pozwalało mu ruszyć się z miejsca.
Zero przecinek zero zero jeden procent szansy, co?
Stróż odetchnął głębiej i wsunął ręce do kieszeni kurtki, rozsiadając się wygodniej na krześle. Zsunął się nieco niżej, ignorując chwilowy ból pozszywanych pleców. Wzrokiem zdawkowo omiótł wnętrze baru, sprawdzając czy nie ściągnie na siebie uwagi, po czym przechylił się na bok i oparł się bokiem o ścianę, do której wreszcie przysunął też głowę. Nie da się powiedzieć, że był to szczyt wygody. Mimo że w barze było głośno i w każdej chwili ktoś mógł zacząć rzucać krzesłami, Cillian poczuł się cholernie znużony. Jego powieki nie protestowały, gdy przytłoczył je ciężar tej niewidzialnej siły – opadły na pozbawione już wyrazu oczy skrzydlatego.
Hej, Bob! Polej mi jeszcze!
Wiesz, Joe. Słyszałem, że ostatnio kręci się w pobliżu jakaś banda.
Jesteś pewien, że to nie--
I wtedy on...
No mówię ci!
Wszystkie głosy i dźwięki – łącznie z tym, który wydał z siebie rzygający facet za uchylonymi drzwiami baru – zaczęły zlewać się w jedną, niezrozumiałą masę. Nie przyjdzie, powtórzył w myślach, jakby starał się przekonać samego siebie, że może spać spokojnie. Potem po prostu będzie mógł wrócić do siebie.
Albo go poszukać.
Nie, żeby wiedział, gdzie powinien go szukać. Ale jeśli coś się stało...
Nagle zrobiło się ciemno.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.05.15 2:39  •  Bar - Page 24 Empty Re: Bar
O Boże! ─ rozległ się Syndrom Zaskoczonej Kobiety.
Growlithe aż poderwał głowę do góry, zerkając spod grzywki na dziewczynę, która weszła do salonu i nagle cofnęła się tak zszokowana, jakby ktoś sprzedał jej co najmniej trzy policzki pod rząd. Przyłożyła nawet dłonie do rozchylonych ust, a oczy rozszerzyły jej się jak pięciozłotówki. Powolnym, wręcz niepewnym ruchem uniósł brew w charakterystycznym geście.
Rai? ─ zagadnął, lustrując ją wręcz ostrożnym wzrokiem.
Dobermanka pokręciła głową na boki, by zaraz zmusić się i przybrać poważniejszy wyraz twarzy. Zaskoczenie wciąż malowało się jednak w jej wielokolorowych ślepiach, ciut bardziej otworzonych niż zwykle. Growlithe miał nawet wrażenie, że w jej oczach malował się teraz jak stek rzucony w środek grona głodujących drapieżników. Jeden nieuważny krok i rzuci się na niego, by sprawdzić, czy na bank jest prawdziwy.
Ty... ─ zaczęła, nadmiernie gestykulując.
Powoli wyprostował plecy, puszczając sznurówki, nad którymi cały czas ślęczał. Siedział teraz na kanapie, ledwo te dwa metry przed dziewczyną, której nadal ciężko było się wysłowić. Uśmiechnęła się nagle i wydukała nieporadne: ─ Randka?
Growlithe parsknął. „Randka”?
Skąd ten pomysł?
Wraz z tym pytaniem podniósł się z sofy i chwycił za wcześniej przygotowany plecak, który zarzucił sobie na plecy, przysłaniając tym samym powyciąganą koszulę w kratę. Rai chwilę stała, trzymając się z przodu za ręce, jak mała dziewczynka. Dopiero gdy ponownie na nią spojrzał, wyrażając coraz większe zniecierpliwienie, wykrztusiła z siebie ciche:
Lepiej wyglądasz.

[...]

„Obiecałeś”.
Rzadko słuchał mar, bo były równie poczytalne, co kamyk w mikserze, ale pod jednym kątem musiał im przyznać rację. Niezbyt chętnie, rzecz jasna. O b i e c a ł. I była to obietnica, której ─ o dziwo ─ wcale nie chciał złamać. Bynajmniej nie już pierwszego dnia, przy pierwszej okazji. Nie po to zaatakował Yuu Kami, by teraz wykorzystać nowe pokłady energii na coś innego niż...
Usta wymordowanego mimowolnie uformowały się w coś na kształt uśmiechu, gdy przekraczał pustkowia Desperacji, niespiesznym, wręcz leniwym krokiem brnąc ku „Przyszłości”. Właśnie. Nie tylko obiecał, że się zjawi, ale dał słowo, że będzie w jednym kawałku. Przyspieszył kroku, bo choć wyszedł przed czasem, chciał mu zrobić niespodziankę i zjawić się pierwszy.

[...]

Nagle przystanął.
Gdyby miał wilcze uszy, na pewno zaczęłyby trzepotać, wyłapując pojedyncze dźwięki. Na pierwszy rzut wokół panowała zadowalającą cisza, która niejednego przytłoczyłaby swoją bezwzględnością. Wilczurowi nie przeszkadzała, bo nie stanowiła problemu. Nie ona. Raczej chodziło o to, że prócz teoretycznego milczenia świata, słyszał coś jeszcze. Ukradkiem, niemalże wstrzymując oddech rozejrzał się dookoła, ale nic prócz paru drzew i cierni nie dostrzegł. W końcu, po ciężkich przeżyciach, wypuścił powietrze przez zęby i z myślą „pewnie mi się wydawało” podniósł nogę, ale już jej nie położył.
Dosłownie w tym samym momencie coś na niego wpadło, przewaliło do tyłu, oboje poturlali się, ale to Grow uderzył plecami w pień drzewa. Wyrwał mu się ostatni dech i ledwo zdążył nabrać wdechu, a na jego ustach spoczęła spocona dłoń. Zamrugał zaskoczony, prędko odzyskując rezon i wbijając parę wściekle błyszczących ślepi w...
Shhh! ─ Skrzat przyłożył sobie palec do ust. ─ Bo nas zabijo!
Growlithe zmrużył oczy.
Zajebiście.
Posłuchaj, ja tu tylko na moment... wstanę, pójdę sobie, wezmę swoje szeroko pojęte skurwysyństwo i już znikam. Nie ma potrzeby, żeby...
Milczeć!
… jasne.
Skrzat, siedząc mu na brzuchu, nasłuchiwał uważnie, wyłupiastymi, rybimi oczami rozglądając się na cztery strony świata, jak rasowa surykatka. Aż wtem spojrzał na białowłosego, który zdążył tylko unieść brew do góry, nim niziutkie stworzonko wtuliło się w niego, praktycznie go dusząc. Odebrał to jako atak, ale znieruchomiał... powietrze było przecinane. Dosłownie. Świsty brzmiały jak trzaski bata. Dopiero po chwili zorientował się, że przez ziemie przelatuje masa cieni. Jedno zerknięcie w górę i wszystko było jasne.

[...]

Gracias, gracias! ─ mamrotał skrzat, trzymając się brzegu koszuli Wilczego. ─ Myślałem, że już po nas!
Podniósł pulchną rączkę i starł z czoła tłuste krople potu. Growlithe akurat szarpnął się, żeby wysunąć materiał z jego uścisku, ale ten prędko pochwycił go ponownie, przyspieszając nawet, by nie zostać w tyle.Za jakie grzechy, Boże..? Byłem grzeczny...
ANO. CAŁE SIEDEM MINUT.

Białowłosy zmarszczył czoło i zerknął z ukosa na krótko ostrzyżonego mężczyznę z kulfoniastym nosem, płaskimi, kaczymi stopami (i butami)... już naprawdę pomijał, że gość sięgał mu do pasa... dzięki czapce czarodzieja.
Byłeś bardzo odważny! ─ powiedział poważnie skrzat, kiwając przy tym głową z uznaniem. ─ To znaczy, ha!,ja też byłem, bo cię ochroniłem przed tymi potworami...
To były ikuruy...
No może, ALE WIDZIAŁEŚ ICH BYCZE CIAŁA?!
Miały z 20 centymetrów.
Posłuchaj ─ przybrał nagle ciężki, poważny ton. ─ Może na to nie wyglądały, ale miały co najmniej trzy metry. Ale ja nie o tym!
O nie...
Jestem pod wrażeniem, powiem ci.
Goń się, konusie ─ warknął w końcu, przyspieszając.
Skrzat jednak podreptał za nim swoim gęsim chodem.
No nie mogę, nie mogę! Co to za idiotyzm w ogóle? Gonić? Samego siebie? Chyba nie znasz zasad tej gry!
Ja pierdole..
Dobra tam! Nieważne! Słuchaj, jesteś jakiś większy niż ja...
Co ty powiesz...
Nie chcesz mnie ponieść trochę?
...
Brew mu drgnęła.

[...]

Ej! EEJ! No weź. Chyba mnie tu nie zostawisz? Posłuchaj, nie chciałem cię urazić. Masz słabe stawy, czy coś? Nie no. Wcale nie musisz mnie nieść. Odwołuję nawet to, że byłbyś dobrym baranem, serio! No proszę, odwiąż mnie. Nie mogę się ruszać. Ha ha. Wiem, że przez przypadek obwiązałeś też moją szyję. Trochę się duszę, więc możesz poluzować... Hej..? HEJ! Nieznajomy..? Ratowniku..? Bohaterze serc niewieścich? Dlaczego się oddalasz! Czekaj, słyszę dziwne odgłosy... coś jakby ryk pumy...


[...]

Otrzepując ręce wszedł właśnie w zakręt. Zrobił ledwie jeden krok, nim poczuł, jak coś przytrzymuje go za nogawkę spodni. Warknął wściekle i zerknął w dół, prosto w oczy kogoś, kto swoją konsystencją przypominał ektoplazmę, a który oplótł się wokół jego kostki jak wąż boa, przyciskając do niej również ułożone w trójeczkę usta.
Do diabła!
Szarpnął nogą, ale coś ─ czymkolwiek to było ─ tylko zafalowało, zaraz na nowo przylegając do Growlithe'a. Nacisnął na to podeszwą buta, ale to również było na nic. Drgnął mu mięsień na skroni. Poruszył ręką, robiąc nią delikatne kółka, ledwo manewrując nadgarstkiem. To jednak wystarczyło, by w powietrzu pojawił się niewielki wir ognia, który prędko opadł na stworzenie. Rozległ się syczący wrzask, a potem dźwięk rozpuszczanego przez kwas przedmiotu.
Wilczur uśmiechnął się władczo, stawiając nogę na ziemi.
A potem poczuł uścisk na kostce.
I udzie.
I na łydce.
Zerknął w dół.
Nie wierzę...


[...]

Wychodząc jak człowiek z komory gazowej zza kolejnego rogu, usłyszał pełne ulgi:
Grow!
i już wiedział, że złapało go kolejne cholerstwo.
Mimowolnie już odszukał dziewczynę wzrokiem. Siedziała pod ścianą jednego ze zrujnowanych budynków i machała do niego jak powalona, w zasadzie nie tylko dłonią, ale całym ciałem. Nie chciał do niej podchodzić. Naprawdę wolał ruszyć dalej, bo została mu niecała godzina drogi, a dotarłby do „Przyszłości”... lekko spóźniony, ale naprawdę lekko.
Szybko, proszę! ─ syknęła brunetka, zniżając głos tak bardzo, jak tylko się da. ─ Jestem ranna! Błagam, pomóż!
Potem zrobiło się trochę niecodziennie. Ukląkł przy niej, a ona dziwnie się wzruszyła. Gdy podwinął nogawkę jej spodni nabrała haustu powietrza, a potem westchnęła zarumieniona.
Shell? ─ rzucił w przestrzeń, rozdzierając materiał i owijając go szybko i dokładnie wokół jej nogi. Rana była poważna do tego stopnia, że każdy lekarz zarządziłby amputację. ─ Co się stało?
Napadły mnie jakieś dziwne zwierzęta, Wilczurze ─ odparła zbyt prędko, wlepiając w niego parę błękitnych oczu. ─ Trochę się denerwuję.
Raną? ─ Materiał przysłonił paskudną dziurę.
Nie, nie. Znaczy też. Ale głównie to tobą. Znaczy, tą sytuacją. Wstydzę się. ─ Zmrużyła ślepia i ułożyła jasne usta w potulny uśmiech. ─ Ale chociaż przestałam się bać. Tak bardzo mnie bolało...
Shell, ty nie czujesz bólu.
Ale w S E R C U! ─ burknęła, lecz prędko jej twarz rozjaśniła się na nowo. ─ Czuję się taka naga, kyaa. Jaki z ciebie perwers!
To tylko rana otwarta...
Widzisz moje kości. NO BARDZIEJ OBNAŻONA NIE MOGŁAM BYĆ!
Gotowe.
Dziewczyna krzyknęła oburzona, widząc, jak ten wstaje i rusza w swoją stronę. Od razu sama poderwała się na nogi, ale wystarczył jeden krok postawiony na rannej nodze, by ta załamała się pod jej ciężarem. Shell poczuła tylko jak traci równowagę, a potem było ciemno.


[...]

Były jeszcze psy z wścieklizną, kelner, gang motocyklowy, dostawca pizzy i staruszka, która prosiła go o przeprowadzenie przez jezdnie, której i tak w Desperacji nie było. Growlithe do „Przyszłości” dotarł więc parę godzin po czasie. Nie. Inaczej. On nie „dotarł”. On centralnie do niej wpadł, aż drzwi z trzaskiem uderzyły o ściany i wróciły na swoje miejsce, omal nie przycinając mu nogi, która o milimetr musnęła brzeg drewna, a potem ciężkim krokiem skierowała się w głąb baru.
Gdzieś w uszach zaszumiał mu dźwięk głosu Rai, której jeszcze tak niedawno z ledwością udało się wykrztusić „lepiej wyglądasz” i poczuł się nagle bardzo zmęczony. Koszula była ubrudzona, tak samo jak jego policzki i ręce. Wyjął po drodze parę gałązek z włosów i wytarł ślinę wściekłych kundli Desperacji w ciało mężczyzny, który go zaatakował, a którego później wrzucił do jakiegoś rowu z rozerwaną szczęką. Mimo tego prezentował się równie dobrze, co wymolestowany przez buldoga kawałek szmaty.
ŚWIETNE PORÓWNANIE, GROW. PASUJE DO CIEBIE. PIES, SZMATA, WYMOLESTOWANY. WSZYSTKIE OKREŚLENIA, JAKIE TYLKO MOŻNA NA CIEBIE ZNALEŹĆ.
Growlithe wsunął palce w zmierzwione włosy, by choć trochę doprowadzić je do porządku i uniósł wzrok. Chciał się rozejrzeć, ale przed oczami majaczyła mu tylko uśmiechnięta twarz kobiety. Naturalną koleją rzeczy miał zamiar wyminąć ją, bo i tak dostrzegł już obiekt swojego zainteresowania. Ale nie zdążył. Oczywiście, że nie. Nic nie mogło być takie łatwe, co?
Dwukolorowe, zniecierpliwione spojrzenie wgryzło się w usta dziewczyny, których kąciki uniosły się w uśmiechu pełnym zachęcenia i prośby. Nie znał jej osobiście (była nowa?), ale dziwkę rozpoznałby wszędzie.
Jestem gejem ─ rzucił na starcie i szarpnął się w stronę Zero, ale ta niespodziewanie objęła jego ramię rękoma, skutecznie zatrzymując. Przyssała się tak mocno, że czuł jej piersi naciskające na tors. Nie była nachalna. Już nie. W zamian wskoczyła na poziom wkurwiającej, a to nie był najlepszy moment, aby próbować prowokować i tak rozdrażnionego Growlithe'a.
Jestem niezła. Mogę nawet spuścić z cen... ─ ścięła się, czując nagłe uderzenie, które wypchnęło z jej płuc resztki powietrza. Uderzona w twarz zachwiała się i przewróciła, upadając prosto na najbliższy stół. Ktoś ryknął.
Wjebałaś się w moje żarcie! To była moja ZUPA!
Cholera! ─ stęknęła dziewczyna, zerkając za siebie, na ociekające dziwną, maziowatą substancją ubranie. ─ Wyglądam jak świnia!
Ta. I jeszcze się zupą oblałaś.
No kurwa! ─ warknęła, zerkając gniewnie na Growlithe'a, który zdążył już odwrócić się na pięcie i ruszyć ku wciąż śpiącemu Leslie'emu. ─ Co jest dziś z wami nie tak?! Co, do kurwy...
Nieważne.
Już nie słuchał, całkowicie skupiając się na spokojnej twarzy towarzysza. Przyłapał się nawet na tym, że zaczął ostrożniej stawiać kroki, jakby nie chciał go zbudzić, choć przecież harmider był tutaj nieznośny. I po co? Nogi same poniosły go jak najbliżej, a gdy tylko znalazł się krok od anioła, dłoń sama wysunęła się w jego kierunku, odgarniając przydługie kosmyki z czoła. Opuszkami palców musnął jego policzek, by zaraz pochylić się nad nim i chuchnąć ciepłym powietrzem prosto w ucho.
Leslie...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.05.15 2:40  •  Bar - Page 24 Empty Re: Bar
Szum. Śmiechy. Gwar rozmów. Zgrzyty odsuwanych krzeseł i nieumyślnie przesuwanych stołów. Kufle obijające się o blaty. Nic tylko dziwić się, że w tym całym harmidrze Leslie był w stanie zasnąć i – jakby samo przyśnięcie nie wystarczyło – spać jak kamień. Powinien stoczyć walkę ze zmęczeniem już w pierwszej chwili, gdy je odczuł, zdając sobie sprawę, że w pobliżu kręciło się całe mnóstwo szumowin, które w każdej chwili mogły skorzystać na uśpionej czujności anioła, choćby po to, by zaimponować swoim niedorozwiniętym kolegom. Jednak w przeciwieństwie do Growlithe'a, Zero musiało sprzyjać dziś szczęście. Tylko jedna zapijaczona gęba postanowiła uświadomić go, że podczas snu rzeczywiście można zostać okradzionym. Mimo że cuchnący alkoholem i potem brodacz wcale nie dyskretnie zgarnął z jego stolika szklankę z niedopitym alkoholem, szurając nią głośno o porysowaną powierzchnię, blondynowi nie drgnęła nawet jedna brew. Pijaczyna bezkarnie przysunął brzeg naczynia do ust i przechylił je, opróżniając zawartość jednym, porządnym haustem. Gdy spróbował kulturalnie odstawić szklankę na stół, jakby to miało uświadomić śpiącemu chłopakowi, że sam wszystko wypił, ale coś poszło nie tak, a ze szklanki zostały już tylko odłamki szkła na podłodze. Mężczyzna zaklął siarczyście pod nosem, kołysząc się na boki. Przez moment wpatrywał się w połyskujące w słabym świetle kawałeczki, jakby właśnie przegrał życie. Przeniósł wzrok na blondyna, którego obraz rozmazywał mu się przed oczami do tego stopnia, że musiał oprzeć się rękami o blat i pochylić nad nim lekko, mrużąc oczy. Nie dotarło do niego, że skrzydlaty tkwił pogrążony we śnie.
Ej, sorry. Sorry, stary ― jego słowa zakończyły się pijackim czknięciem. ― Nije chsiaaaem. ― Krótka przerwa. Zamrugał oczami i pokiwał kilkakrotnie głową, jakby co najmniej otrzymał od niego odpowiedź. ― Ha-ha! Ja teeeż miaem kiedyś dziefszynę. Ale była głupiaaa! Niby znalazła sobie lepszego. Aee ja si mófię. Drugiego takego jak ja nigsie nie znajsie. Nigsie!
Runął ciężko na krzesło, siadając naprzeciwko jasnowłosego, który wydał mu się idealnym kompanem do rozmowy. Kiedy dryfował po bezkresnym oceanie czerni w swojej świadomości – bo i w obecnej chwili nic mu się nie śniło – pijak przez kolejne dziesięć minut bełkotał mu najróżniejsze historie swojego życia. Gdyby cokolwiek słyszał, dowiedziałby się, że ten jakże fascynujący człowiek zdążył spłodzić już tuzin dzieci, których właśnie poszukiwał i za życia grywał w bingo z kolegami. Poza tym miał psa, ale w tych ciężkich czasach biedaczek nie zdołał długo pożyć. W połowie dzielenia się informacjami o swojej grzybicy stóp, nagle wstał z miejsca, przyznał Vessare'mu, że świetnie się z nim rozmawiało i opuścił bar, potrącając po drodze osoby, które znalazły się na jego slalomowym torze.
Skrzydlaty nawet nie drgnął.
Krzyk.
Trzask.
Kompletnie stracił poczucie czasu, ale gdy dźwięki wreszcie zaczynały docierać do jego uszu, miał wrażenie, że minęło zaledwie piętnaście minut. Zmęczenie przyssało się do niego jeszcze bardziej niż przed snem, dlatego też słysząc wzmagający się w barze zamęt, zacisnął powieki mocniej i poruszył się niespokojnie, jakby chciał przysunąć się bliżej ściany. Niezadowolony pomruk wydarł się spomiędzy jego ust, przez co tym bardziej przypominał nastolatka, który domaga się jeszcze pięciu minut snu od rodzicielki, która truje mu nad uchem, że czas wstać do szkoły. Myślał, że to całe zamieszanie jest w stanie go ominąć, skoro przez ten cały czas pozostawał niewidoczny dla klientów baru, a i on nie musiał patrzeć na nich.
Źle myślał.
Brwi jak na zawołanie ściągnęły się, tworząc na jego czole charakterystyczną zmarszczkę. Wystarczył słaby dotyk, a ospałość od razu odeszła w niepamięć. Zacisnął zęby, jakby do ostatniej chwili powstrzymywał się od momentalnego odwinięcia się, będąc przekonanym, że ta nachalna dziwka znów wróciła i liczyła na to, że po odrobinie alkoholu będzie bardziej chętny.
Trzy, dwa, jeden...
„Leslie...”
Odniósł wrażenie, że jeszcze się nie obudził, mimo że podmuch ciepłego powietrza na uchu sprawił, że momentalnie otworzył szerzej oczy. Ale to nie oddech na skórze doprowadził do tej nagłej reakcji, a sam zasłyszany głos, czy raczej jego właściciel. Nie potrzebował wiele, by dotarło do niego, po co tu przyszedł, jednak o wiele trudniejsza do odebrania była obecność Syona. Musiał obrócić głowę w jego stronę, by upewnić się, że jego umysł nie zadrwił sobie z niego. W milczeniu przesunął spojrzeniem po twarzy Wilczura, poczynając od podbródka, a na różnobarwnych ślepiach kończąc. Tę powolną reakcję równie dobrze można było zrzucić na nagłą pobudkę, ale Cillian czuł się, jakby właśnie wylano na niego kubeł lodowatej wody.
Zawsze wszystko spieprzy, co?
Tak. Dupek definitywnie mieszał mu w głowie. Myślał, że nieobecność będzie wystarczającą odpowiedzią. Był pewien, że będzie musiał pogodzić się z tym, że wrócą do punktu wyjścia, z którym oswajał się przed te wszystkie lata. A teraz? Nie potrafił zrozumieć tej cholernej ulgi, która odsunęła na bok fakt spóźnienia i tego, że gdyby nie zasnął, najprawdopodobniej już dawno by go tu nie było.
Syon ― zaczął, ale prędko zacisnął usta w wąską linię i oderwał wzrok od oczu O'Harleyha. Niejeden pomyślałby, że miał mu za złe to spóźnienie, bo mimo wewnętrznego entuzjazmu, na zewnątrz diametralnie różnił się od kundla skorego do wymachiwania ogonem. Może jednak kiepska była z niego Lassie? Nim jednak białowłosy zdążyłby się odsunąć, dłoń Vessare'go wystrzeliła w górę i zacisnęła się na kołnierzu jego koszuli, jakby jeszcze brakowało na niej zagięć jego autorstwa. Silne szarpnięcie, które nastąpiło po tym, nie chciało dać mu większego wyboru, jak tylko pochylenie się niżej. Jak bardzo pluł sobie właśnie w brodę, że musiał zrobić to w zupełnie innym celu niż zachowanie się jak zachłanny szczeniak, który uznał, że zasłużył na nagrodę?
Kurewsko bardzo.
Ledwie zetknął się z wymordowanym policzkiem, gdy ciężki kufel uderzył o jego przedramię, którym osłonił jego głowę. Pech musiał dalej się go trzymać, bo odepchnięta wcześniej dziwka postanowiła wziąć odwet.
ŁUP.
Naczynie upadło na ziemię, ale grube szkło jakimś cudem przetrwało ten upadek.
Tch, suka ― prychnął.
TO BYŁO MOJE PIWO! ― ryknął oburzony mężczyzna. Dziwka nawet nie zdołała obejrzeć się za siebie, a nieznajomy chwycił ją za włosy i szarpnął do tyłu, demonstrując wszystkim, jak powinni obchodzić się ze szmatami. Pisk, który z siebie wydała był nieznośny, ale nikt z tu obecnych nie zdziwił się, gdy wymordowany trzasnął jej głową o ścianę. Leslie nawet nie mrugnął, przyglądając się temu, ale o tym, że facet wyświadczył mu przysługę miał okazję przekonać się tylko Wilk. Pierwsze podmuchy powietrza prześlizgnęły się po białych kosmykach, ale nienaturalny wiatr ucichł wraz z drugim zderzeniem na linii głowa dziwki-ściana. Ostatni świst wyrwał się spomiędzy warg jasnowłosego, któremu ani trochę nie odpowiadało to, że nie dostali szansy na spokojne powitanie.
Nadal go trzymasz, kretynie.
Chwilę trwało, zanim rozluźnił palce, chociaż zrobił to wyjątkowo niepewnie, obawiając się, że wpadł tylko na chwilę albo że za moment okaże się, że wcale go tu nie było. Przekręcił głowę w bok i nieumyślnie dotknął nosem jego ucha. Kiedy stracił zainteresowanie resztą baru, wreszcie spostrzegł się, że znajdował się zdecydowanie za blisko, a serce już zdążyło podejść mu do gardła, chociaż nadal trzymał te burzliwe emocje za zamkniętymi drzwiami.
Przyszedł.
To zabawne, ale przez ten cały tydzień ani na chwilę nie rozważył, co zrobi, gdy albinos się pojawi.
Z tobą też próbowała? ― mruknął z widocznym niezadowoleniem, a w ustach znów poczuł ten znajomy niesmak, który towarzyszył mu, gdy przykleiła się do niego. Problem w tym, że tym razem uderzył go ze zdwojoną siłą, a on sam popełnił błąd odsuwając się od Growlithe'a, by dać sobie lepszy wgląd na jego twarz. Działało to w obie strony, a Leslie nie zapanował nad tym krótkim przebłyskiem niechęci, który zakomunikował Syonowi, że nie chciałby tego zobaczyć. Chociaż... ― Nie odpierdoliła się nawet wtedy, gdy powiedziałem, że jestem gejem. Już myślałem, że jej tolerancja nie zna granic. Urok osobisty nie zadziałał? ― Wymownie opuścił wzrok na smętnie spoczywający na podłodze kufel. Prawdę mówiąc, niezupełnie były to słowa, które chciał teraz powiedzieć, ale nabrawszy przekonania, że wszystkie inne zabrzmią jeszcze bardziej idiotycznie, starał się odwlekać je na tyle długo, by wreszcie uznać, że nie będzie aż tak tragicznie. ― Swoją drogą... ― Uniósł wzrok na przyjaciela.
Tęskniłem.
Świetnie. Teraz powiedz to na głos.
Dodaj, że miałeś zamiar siedzieć tu choćby do rana.
A na domiar złego, gdyby nie ta dziwka, już dawno dotarłbyś do kolejnej bazy.
Potem może...
Masz tu coś ― dokończył z całkowitą powagą wypisaną na twarzy, przysuwając palec wskazujący do swojego policzka, jakby na chwilę miał stać się jego lustrzanym odbiciem. Już wcześniej dostrzegł brudną smugę, ale dopiero teraz okazała się skutecznym kołem ratunkowym.
Może sam to zetrzesz?
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.05.15 2:41  •  Bar - Page 24 Empty Re: Bar
W powietrzu pojawiło się coś, co wyglądało jak nagle rozbita bańka mydlana lub wyjątkowo niemy, niewielki czarny fajerwerk.
Nie użył mocy.
Nie oponował.
Mięśnie pod koszulą napięły się co prawda, ale on sam nie cofnął się do tyłu, żeby wyrwać materiał spod palców Vessare'a. Głuche łupnięcie, jakie towarzyszyło chwilę później, wgryzło się dość nachalnie w jego czaszkę. Czy czuł się winny? Nawet przez moment. Zamiast tego czekał cierpliwie do momentu, w którym Leslie odzyska równowagę. I przypomni sobie, że nadal go trzyma, zmuszając do nadmiernej bliskości.
Już ci to tak nie przeszkadza?
Pamiętał, ile anioł musiał się nażreć, żeby wreszcie przełamać pierwsze lody. A to i tak było tylko objęcie go. W tamtej sytuacji na miejscu Vessare'a mógł się znaleźć w zasadzie ktokolwiek, a ten i tak był cały spięty. Growlithe już tylko czekał, aż... o, właśnie. Uśmiechnął się pod nosem, gdy kołnierzyk wreszcie przestał być maltretowany przez palce towarzysza, ale jak na złość wcale się nie odsunął. Zamiast tego oparł rękę o blat i pochylił się jeszcze mocniej, sięgając jego ust. Czy raczej ─ prawie sięgając, bo ucałował go ledwie w ich kącik, czymś równie delikatnym, co przemknięcie płatka wiśni po skórze.
A potem z trzaskiem opadł na wysokie krzesło.
„Z tobą też próbowała?”
Westchnął, jak ostatni męczennik i oparł policzek o zdezelowaną dłoń.
E, daj spokój. Dorwała mnie w drzwiach. Nawet nie zauważyłem kiedy ─ stęknął marudnie, nie wyzbywając się do końca zniesmaczenia z tonu. To nie tak, że nie lubił kobiet, alkoholu i seksu bez zobowiązań, ale jak raz próbował być przykładny, tak obudziły się nagle wszystkie siły i poruszyły Niebo i Ziemię, aby mu to uniemożliwić. Chciał dobrze wyglądać, nie spóźnić się i zrobić „niezłe” wrażenie, dzięki któremu plakietka spóźnialskiego, wiecznie umorusanego i buntowniczego kundla nieco by wyblakła. Zamiast tego miał wrażenie, że tylko dorzucił do niej parę groszy, wyostrzając o sobie opinię do tego stopnia, że jego samego zaczęła lekko kłuć. Wiedział jednak, że Leslie jest o s t a t n i ą osobą, która wypominałaby mu przyjście po czasie, a już na pewno stał na szarym końcu kolejki do tego, aby go pouczać. Zresztą, nie wyglądało na to, że Zero zamierza wjeżdżać mu na sumienie. Pewnie zdawał sobie sprawę, że nie zajechałby daleko.
Growlithe parsknął nagle pod nosem.
Też jej to powiedziałeś? ─ Jak na zawołanie zerknął ku dziewczynie, która teraz półsiedziała pod ścianą z zakrwawioną twarzą, złamanym nosem i wybitymi zębami, cicho popłakiwała. Takiej dziwki nawet desperaci nie tkną w najbliższym czasie. Akurat, gdy objął ją spojrzeniem, skuliła się w sobie, wtulając głowę w ramiona, niespodziewanie robiąc się jeszcze mniejsza, niż była w rzeczywistości. ─ Poza tym ─ prześlizgnął się wzrokiem z powrotem na twarz Zero ─ nie przyszedłem tutaj dla niej.
„Swoją drogą”.
Hm?
„Masz tu coś.”
Cholera ─ Nieco zbity z tropu zerknął na palec tuż przy policzku Leslie'ego, ale sygnał prędko został poprawnie odebrany. Wilk parsknął jakimś zalążkiem śmiechu, brzegiem wolnej ręki trąc twarz, by na oślep zmyć smugę brudu ciągnącą się krzywą krechą po skórze. ─ Lepiej? ─ Odsunął dłoń, przekręcając nieco głowę, by lepiej udostępnić do wglądu policzek. Tyle, że wcale nie czekał na werdykt. Zwiesił rękę, wciąż opierając się łokciem o blat i wykręcił się nieco, odchylając głowę pod lekkim kątem. Zerknął za siebie, prędko odszukując beznamiętne spojrzenie barmana, które mroziło lód i kruszyło skały. Podniósł zaraz dwa palce, dając mu jasny przekaz, a potem z powrotem odwrócił się do anioła.
Boli cię? ─ zapytał w akompaniamencie dwóch stuknięć ciężkiego szkła o barek. ─ Wiedźma z niej. Mogła rzucić robotę kurwy, a nie kufel. Miałaby z tego więcej pożytku. Teraz nie ma ani jednego, ani drugiego.
Jak na kogoś z takim harmonogramem dnia, nie powinien wysnuwać podobnych wniosków, bo brzmiał jak kretyn-hipokryta. Najwidoczniej nie to się teraz liczyło, skoro od rana nie tknął żadnej w ten sposób, zachowując nienaturalny dla siebie celibat i tym samym uznając się za wielką cnotkę-niewydymkę. Gdyby posunęła się o krok dalej, pewnie nie skończyłoby się na uderzeniu w twarz.
Nie musiałeś tego robić ─ mimo oskarżycielskiej nuty, wcale nie był zły. O dziwo. ─ Widziałem, że nie wytrzymała, a umiem o siebie zadbać, Lassie.
Poruszył się, ale ostatecznie znieruchomiał, rezygnując z tego, co przeszło mu przez myśl.
JEDNAK NIE? ─ odezwał się cichy głos, a sam Growlithe poczuł dotyk chłodu na karku, jakby ktoś musnął je oddechem. Nawet nie drgnął, choć towarzysz nie był mu teraz na rękę i na pewno się go nie spodziewał. Oczywiście, że jeszcze nie. Nie mógł być nachalny wobec Leslie'ego, tym bardziej, że ten nie wydawał się szczególnie rozluźniony. Jasne, że sam ledwo siedział w jednym miejscu. Zaskakujące, jak można być tak obojętnym i zimnym na zewnątrz, w środku niemalże się gotując. Nie miało to żadnego podłoża na tle pożądania czy tym bardziej miłości. Raczej szczuła go ciekawość, która objawiła się błyskiem w wystającym spod grzywki ślepiu wilczego.
Już zniknęła, hm? ─ wyrwało mu się, nim zdążył ugryźć się w język. Natura charakteru była jednak silniejsza, niż chęć dobrego zachowania się. Sugestywnie zerknął niżej, a potem powrócił do oczu anioła, już z lekkim uśmiechem. Dosłownie. Podniósł wzrok, w tym samym czasie unosząc też kącik ust.
Chciał coś jeszcze dodać, ale w tym samym momencie rozległo się stuknięcie i szurnięcie. Growlithe już niemal automatycznie wyciągnął dłoń, do której idealnie wsunął się kufel. Chwycił za rączkę i podniósł naczynie, akurat wtedy, gdy Bob wysłał drugą porcję, identycznym zresztą sposobem. Ciężkie szkło przemknęło przez blat i z pewnością uderzyłoby w drugi kufel, gdyby ten w porę nie został poderwany do góry.
Odrobina złocistego płynu chlusnęła na ziemię, gdy tak szarpnął ręką.
Co robiłeś przez ostatnie dni? ─ Sam skrzywił się na to pytanie, ale wolał zająć czymś myśli, żeby przestać zwracać uwagę na własne zniecierpliwienie. Gdyby tylko nie znał Leslie'ego od tak dawna, pewnie już na starcie chwyciłby go nadgarstek i przytaszczył choćby siłą do ciemnego pomieszczenia, chroniącego przed spojrzeniami bestii Desperacji. To ta odrobina szacunku wobec niego nie pozwoliła, by zachowywał się jak niewyżyty nastolatek... a mimo to... ─ Pójdziemy później na górę? ─  Ktoś nagle się rozwrzeszczał, czemu zawtórował radosny rechot. Twarz Growlithe'a nieco pociemniała, całkowicie obojętniejąc. ─ Wkurwia mnie ten hałas ─ wymamrotał pod nosem prędzej do siebie, przykładając brzeg kufla do ust.
No to do dna, Lassie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.05.15 2:42  •  Bar - Page 24 Empty Re: Bar
Nie zdążył dość dobrze oswoić się z myślą, że Growlithe już wiedział. Kiedyś takie spotkania w barze były na porządku dziennym, choć rozmowy przy piwie nie zawsze toczyły się przez odpowiednie tory. W takich chwilach nie pozostawało mu nic innego, jak tylko spychanie swoich urazów daleko na bok i skupianiu się na tym, by żaden najmniejszy mięsień na twarzy nie zdradził, jak bardzo wkurwiało go wspominanie o kochankach albo jak bardzo niezadowolony był z tego, że kolejny raz widział go w kiepskim stanie, nawet jeśli sam nie prezentował się najlepiej. Wtedy też przyzwyczaił się do myśli, że jedynym gestem, jakiego mógł oczekiwać od białowłosego, było przyjacielskie klepanie po plecach i ramieniu, na które Leslie nie potrafił się zdobyć, mając wrażenie, że któregoś dnia po prostu sięgnie po więcej. To drobne muśnięcie i słabo wyczuwalne było dla niego czymś obcym, ale choć było zupełnie niegroźne, i tak zdołało wywrócić jego świat do góry nogami, jakby ten ruch niczym trzepot motylich skrzydeł wywołał huragan. Nie wiedział, jaka siła utrzymała go na jednym miejscu, powstrzymując od przyciągnięcia białowłosego z powrotem, jakby to, co dotychczas zrobił, zupełnie nie wystarczyło. Wiedział tylko, że już nienawidził tej niewidzialnej obroży i łańcucha, które właśnie przykuły go do krzesła, zmuszając do spokojnego patrzenia, jak O'Harleyh odsuwa się i zajmuje miejsce na stołku obok. Nieznośne mrowienie na dolnej wardze przyprawiało go o poczucie straconej szansy – być może pierwszej i ostatniej tego dnia.
Nie poprzewracało ci się czasem?
Może.
Mimo wszystko kącik jego ust drgnął, na moment unosząc się wyżej w uśmiechu, który wydawał się być niemalże oczywisty w swoim przekazie. Abstrahując od tego, jak bardzo mu się podobało, ten lekki grymas na jego ustach nakazywał mu przestać właśnie z tego prostego względu, że całkowicie mu to odpowiadało. Przychodząc tu dla niego, nie sądził, że Wilczur utrudni mu usiedzenie w miejscu.
Najwyższy czas, by wrócić na ziemię.
U mnie to samo. Chyba ten syf przykleił się do mnie na stałe ― rzucił i ostentacyjnie, przesunął ręką po przeciwnym ramieniu, do którego już jakiś czas temu przyczepiła się barowa kurwa, szeleszcząc przy tym materiałem kurtki. Wcześniej robił to już wielokrotnie, ale i tak miał wrażenie, że jeszcze nie strzepał z siebie wszystkich zarazków, a potęgował je fakt, że nienawidził obcych rąk na swoim ciele. ― Też? ― Uniósł nagle brwi, wychwytując tę kluczową część zdania. Zaraz jednak prychnął rozbawiony, doszukując się w tym żartu sytuacyjnego, choć jednocześnie zdał sobie sprawę, że Syon po prostu jej odmówił. I to dobitnie, bo nie na co dzień obrywa się kuflem od szmaty.
„... nie przyszedłem tutaj dla niej.”
Od razu spoważniał.
Przecież mogła to zmienić ― odparł takim tonem, że chyba starał się przekonać nawet samego siebie co do prawdziwości tego stwierdzenia. Możliwe, że gdyby nie przebywali ze sobą dostatecznie długo, nawet wymordowany byłby skłonny uwierzyć, że Vessare naprawdę tak myśli. Oparłszy policzek o dłoń, zerknął ukradkiem w stronę nieznajomej, która już od początku powinna stać z boku i się nie wychylać. Tylko jakiś natrętny głosik, który obrócił się przeciwko niemu, chciał zmieść na bok jego pewność siebie, powtarzając, że ta dziwka może mogłaby zadowolić go bardziej. Ten jeden raz nie chciał słuchać i dlatego też, gdy powracał spojrzeniem do twarzy przyjaciela, w jego dwubarwne tęczówki nabrały złośliwego blasku, a i nie mógł darować sobie zgryźliwego tonu: ― Z tego co mówiła, jest naprawdę dobra.
A z tymi wybitymi zębami już by nie gryzła, co?
W milczeniu przyglądał się, jak albinos czyści twarz z brudu. Ciężki westchnienie wyrywające się z jego ust poprzedziło zadane pytanie, które nie buchało jakimś wielkim przejęciem. Brud w Desperacji był czymś na porządku dziennym, toteż wcale się temu nie dziwił. Niemniej jednak, gdy kumpel tylko spojrzał w przeciwnym kierunku, Leslie naciągnął rękaw na dłoń i chociaż niepewnie przysunął ją do policzka jasnowłosego, tak już bardziej zdecydowanym ruchem pozbył się pozostałej resztki smugi. Wyraźnie czuł, jak coś ściska mu płuca, gdy odsuwając rękę, starał się za wszelką cenę nie musnąć piegowatej skóry opuszkami palców.
Lepiej.
Przedramię ciężko opadło na blat w towarzystwie głuchego huku. Można powiedzieć, że tym sposobem z miejsca zaprzeczył wszelkim możliwym skutkom ubocznym uderzenia. Bywało gorzej.
Ani trochę. ― Za to bolało go coś zupełnie innego – że to nie on wybił jej zęby. Od razu kiwnął też głową przyznając mu rację. Ale dziwka nie miała nie tylko kufla i pracy. Nie miała też zębów, którymi mogłaby pogryźć czerstwy chleb, o który tak namolnie się starała. ― Niewybrednym może przypaść do gustu. ― Jego usta mimowolnie wykrzywiły się w niesmaku. Rozumiał niskie standardy, ale jeśli było się chociaż trochę cywilizowanym, starało się nie sięgać dna den. ― O ile do godziny ktoś nie poderżnie jej gardła ― mruknął bez poruszenia, nie czując skruchy z powodu tego, że źle wróżył niedoświadczonej kobiecie. Nikt nic nie poradzi na to, na co nic nie poradzi.
„Nie musiałeś tego robić.”
Jasna brew uniosła się wyżej, znikając pod nierówno przystrzyżoną grzywką, która jak zwykle pokłóciła się z grzebieniem. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie musiał robić niczego, co zrobił dla niego do tej pory i co uważał za nic. Dla niego był to po prostu odruch. Odruch, przez który równie dobrze mógł sam przyjąć tamten cios na swoją głowę. Przez wszystkie lata zdążył zorientować się, że Jace był doskonałym przykładem magnesu na kłopoty, ale Cillianowi nigdy nie przeszło przez głowę, że jego podejście było na swój sposób toksyczne. Świadomie pozwalał na przetaczanie sobie trucizny do organizmu, jeżeli miało to w jakiś sposób zdjąć z barków przyjaciela część miłującego go pecha.
Prawdziwy z ciebie anioł, Zero.
Wiem, że umiesz, ale to po prostu... ― Po prostu co? Silniejsze ode mnie, dokończył w myślach, ale same słowa ubrał w jakże wymowne wzruszenie ramion. Skrzydlaty nigdy nie wątpił w jego doświadczenie, ale siła wyższa, która wisiała nad jego głową, sprawowała sumienną kontrolę nad tym, co robił i jak zachowywał się względem przywódcy Psów, nawet jeśli sam miał świadomość tego, że Growlithe'owi nie podoba się rola wyciąganego z tarapatów.
Dostrzegłszy poruszenie, przekrzywił lekko głowę na bok. Nawet nie spostrzegł się, że jego noga, jak na zawołanie drgnęła kilkakrotnie pod blatem, który na całe szczęście zdołał ją ukryć. Zatrzymała się dopiero, gdy spojrzenie Wilczego powiodło niżej, a Vessare, chcąc nie chcąc, przysunął dłoń do swojej szyi i przesunął nią po skórze. Wystarczyło, że przypomniał sobie o sytuacji sprzed tygodnia, a wyobraźnia doprowadziła do tego, że wcześniej naznaczone miejsce zapulsowało, jakby wymordowany znowu przysunął tam usta.
W końcu musiała zrobić miejsce na kole--
Mhm ― bąknął pod nosem. Opuszczając rękę, zatrzymał sunący po blacie kufel. Chwila milczenia poskutkowała tym, że w jego oczach zalśnił złośliwy blask, choć żaden mięsień twarzy nawet nie drgnął, zdradzając zamiary, zanim te w ogóle zostały wyjawione. ― Niektórzy prawie weszli mi na głowę. Nie myśl, że ujdzie ci to płazem. ― Mimo wszelkich starań, nie mógł powstrzymać się od równie sugestywnego opuszczenia wzroku.
Siedź na dupie.
Chwycił za ucho kufla i zdążył już przysunąć go do ust, ale prędko zrezygnował z pociągnięcia pierwszego łyku. Naczynie ponownie stuknęło o blat, a stróż uniósł wzrok, jakby przez chwilę zastanawiał się, co odpowiedzieć. Sam nie poczuwał się mistrzem konwersacji, więc sam uznał to za zbędną formalność, nawet jeśli nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że nie tylko nim targało to pieprzone zniecierpliwienie. Nie mógł nie myśleć o pewnych rzeczach po tym, co się stało.
Przez trzy dni byłem w mieście. Ostatnio ciężej się tam poruszać, ale pewnie już słyszałeś, że mieszkańcy podobno dowiedzieli się o wszystkim. Większość chodzi jak z kijem w dupie. W każdym razie... ― uciął na chwilę, przypominając sobie o czymś śmiertelnie ważnym. Wyprostował jedną nogę w kolanie, żeby łatwiej było mu wsunąć rękę do kieszeni. Przez chwilę siłował się z wyciągnięciem z niej jakiegoś przedmiotu, a kiedy wreszcie mu się to udało, przesłał go ślizgiem po blacie. Jak obiecał – tak zrobił, choć czarne pudełeczko nijak zdradzało, co było w środku. ― Powiedziałem, żeby załatwiła wytrzymały, ale niekoniecznie musisz sprawdzać to na każdym kroku. ― Nie, żeby spodziewał się, że telefon ani razu nie wyląduje na ścianie. Z temperamentem Syona było to wręcz niemożliwe. ― Poza tym niewiele się działo. ― Ale nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć, że ten ton wyraźnie wskazywał na to, że pominął wszystkie te fakty, o których nie mówi się w otoczeniu osób, wśród których wysoki procent posiadał słuch mogący wychwycić wszystko. Były też rzeczy, o których nie chciał mówić na głos samemu O'Harleyh'owi, chociaż natrętnie przewijały mu się w głowie. Gdy wracałem, los stwierdził, że jest na mnie wkurwiony. To wyjaśnia te pięćdziesiąt szwów na plecach, ale spokojnie. Dam sobie radę. Dwa dni później schlałem się, bo nie mogłem przestać myśleć o tym... wszystkim. Nie pamiętam, co się działo, ale rano był u mnie Ourell. Powinieneś znaleźć mu więcej zajęć, bo nie ma co zrobić ze swoim życiem. Miałem pieprzonego kaca, a jego morda niczego mi nie ułatwiała. Nie wspominając już o Rhyleih i prawiącej wykłady Kat, która wypominała mi, że przez moje pijackie odzywki prawie zajebał mnie jakiś grubas. Wolałbym zdechnąć z pragnienia, niż słuchać jej głosu za każdym razem, gdy przynosiła mi wodę. Ale czy to ważne? Myślałem, że nie przyjdziesz, ale jesteś. Może odłożymy rozmowę na później, bo chętnie przeleciałbym cię na stole?
Odwrócił głowę w bok i przytknął brzeg kufla do dolnej wargi. Brew, która właśnie znajdowała się poza zasięgiem wzroku białowłosego, drgnęła w wyrazie poirytowania. Chciał tego czy nie – jego rozsądniejsza strona doprowadziła do tego, że sam skarcił się za te durne pomysły, tym bardziej, że zdawał sobie sprawę z tego, jak nieosiągalny był dla niego Wilczur, a przynajmniej nieosiągalny w sposób, w jaki by go chciał. Ponowne uświadomienie sobie tego było kolejną igłą, która zanurzyła się głęboko w jego klatce piersiowej. Wiedział, że w tak niepewnej sytuacji nawet go nie tknie.
A ty? ― spytał, zanim pociągnął niewielki łyk alkoholu. Tym razem nie chciał, by kolejny wieczór z życia odszedł w niepamięć przez brak umiaru.
„Pójdziemy później na górę?”
Zły pomysł.
Chodźmy już teraz.
Zacisnął palce mocniej na szkle. Gdyby nie jego grubość, pewnie już dawno rozkruszyłoby się w jego ręce. Mimo nieznośnego pulsowania w czaszce, jak zwykle skutecznie ukrył szalejącą w jego wnętrzu burzę. Kątem oka przemknął po głośnej sali, w której spędził już o wiele więcej czasu niż level E i faktycznie był już tym zmęczony.
Jasne.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.05.15 2:43  •  Bar - Page 24 Empty Re: Bar
„Przecież mogła to zmienić.”
Mimo że cała sytuacja miała żartobliwy wyraz, Growlithe spiorunował go wzrokiem. Nie interesowało go to, ale nie miał zamiaru się sprzeczać, wiedząc, że przez nagłą powagę mógł wypaść... dość dziwnie, żeby nie powiedzieć od razu, że idiotycznie. Przełknął warkliwą uwagę wraz ze śliną. Przyszedł tu dla niego i tego się trzymał. Nie dla dziwek i kochanek, które mogły to zmienić, bo tego, że były tylko dziwkami i tylko kochankami było czymś nie do zmiany. Zaraz jednak przymknął powieki, pozwalając, by Vessare do końca wyczyścił jego twarz, a potem westchnął markotnie na samą myśl, że wziął „prysznic” i włożył czyste ubrania tylko po to, żeby teraz słuchać uwag na temat... brudu.
To jakaś nowa forma parodii, losie?
Growlithe pokiwał głową, dając mu znać, że go słucha, choć właściwie na moment się wyłączył.
„Dalej” ─ wyryło się w jego umyśle. „Skup się”.
Nie ma sprawy ─ wtrącił się, akurat, gdy Zero zaczął to swoje wieczne „po prostu...”, którego pewnie i tak nigdy by nie dokończył. To nie tak, że miał mu to za złe, bo oszczędziło mu to wstrząsu mózgu i innych równie problematycznych urazów. W pierwszej sekundzie poczuł igłę irytacji, że nie mógł sam zareagować, ale ta prędko zniknęła, nie pozostawiając rozległej rany.
Zresztą, były ciekawsze tematy.
Na przykład to, że niektórzy prawie weszli mu na głowę.
Czyżby? ─ Pokazał ząbki w uśmiechu, widocznie zadowolony z samego faktu, że nieco poszczuł jego znajomych. Nie wątpił w to, że Leslie miał parę adoratorek, które tylko czaiły się gdzieś po kątach, zbyt nieśmiałe by podejść. Albo już odrzucone, acz nadal uparcie wierzące, że mają szanse. Poruszył nagle głową, jakby chciał wyrzucić z niej ten obraz i wypił piwo, natychmiast żądając kolejnego.
Akurat barman wyrobił się z następnym, gdy Leslie cudownie przypomniał sobie o... Wilczur lekko zmarszczył nos, ale odebrał od niego przedmiot i wysłuchał go do końca. Jasne, że nie umknęło to jego uwadze. Zerknął zaraz na niego sceptycznie, obracając w dłoni telefon, jakby za wszelką cenę musiał poznać dokładnie jego kształt i aktualną temperaturę. Dopiero po chwili odłożył go na bar.
„Załatwiła”... czyli kto?
Zapytany o powód, pewnie nie umiałby odpowiedzieć, ale coś ściskało go w żołądku, a tego na pewno nie miał zamiaru ignorować. Intuicyjnie czuł, że coś było teraz nie tak i choć wiedział, że mogło to być niesłuszne, bo niekoniecznie wiązało się z telefonem, to i tak wolał uczepić się akurat tej myśli. W innym wypadku prawdopodobnie zacząłby drążyć powód niepewności i jeszcze ─ TFU ─ uznałby, że to sprawka tego, że wreszcie doszło do spotkania. Tydzień temu, rzucając tę durna propozycję, nie zakładał, że teraz będzie czuć się tak nieswojo. Nie mógł nawet dokładnie sprecyzować czy było to złe, czy niekomfortowe, bo gdy tylko próbował, zawsze wracał do pierwotnego określenia ─ to było po prostu nieswoje.
„Poza tym niewiele się działo.”
To fajnie miał.
Growlithe miał więcej frajdy z ostatnich siedmiu dni. LEDWIE siedmiu dni, na podstawie których można napisać niezłe opowiadanie, z elementami horroru, dramatu i tragikomedii. Pewnie sam Wilczur by się uśmiał, gdyby dano mu obejrzeć życie z perspektywy widza, a nie uczestnika. Codzienne turnieje z losem i drażnienie pecha pokazując mu język to tylko dwie z całej gamy tego, co robił nagminnie, a co doprowadzało jego życie do fikania koziołków. Jasne, że szczuł Boga, potem jeszcze dziwiąc się, że faktycznie w końcu się doigrał, ale niejeden złapałby się za głowę, słuchając o jednym jego dniu. Co tu więc mówić o tygodniu? Albo miesiącu? Roku? Wieku?
„A ty?”
Wiedział, że to pytanie padnie, nawet jeśli zostało rzucone z tego samego powodu, z którego on je zadał. Growlithe podniósł palec wskazujący, zamawiając kolejne piwo. Przyda się, jeśli ma zamiar powiedzieć mu coś więcej, choć nie było to niczym dla niego łatwym. Nie przywykł do zwierzania się, jak praktycznie każdy w Desperacji. Od innych różnił się jednak tym, że trudno mu było mówić nawet o tym, co jadł na obiad, jakby każdy tylko czatował na to, by się potknął i zdradził odrobinę więcej. Znał Zero i ufał mu na tyle, na ile potrafił. Mimo to czuł popiół w gardle, gdy tylko zmuszał się, do uchylenia rąbka informacji o własnym życiu.
Miałem problemy w DOGS, ale nie mogę powiedzieć nic więcej.Oczywiście, że nie. Złamałby całkowicie wytyczone przez siebie granice. I dlaczego? Tylko dzięki temu, że Leslie się w nim zakochał?
Ej, nie powiedział ci tego.
Growlithe odebrał akurat kufel piwa.
Fakt. Nie powiedział. Ale ta złość, te niedopowiedziane zdania, to roztrzęsienie i puzzle, które po złożeniu wydawały się przedstawiać wreszcie pełen obraz ich relacji. Miał pewność, choć do ostatniej chwili wypierał tę myśl. Przechylił naczynie. Rozległa się seria przełknięć, a potem trzask, gdy ciężkie szkło uderzyło o blat. Uniósł palec.
Dostałem też masę papierkowej roboty od sekretarza, złapałem jakiś syf... Wychodzi na to, że choroba chyba zaczynała się już tydzień temu, gdy się widzieliśmy. Nawet lepiej, że nie doszło między nami co czegoś więcej, bo byś się zaraził.
Stuk.
Objął dłonią znów pełny kufel.
A tego nie wybaczyłoby mu żadnego Niebo.
Już jestem zdrowy ─ dodał jednak, wzruszając przy tym barkami. ─ Obiecałem, że będzie ze mną dobrze i oto... taram. Jestem. ─ Może nawet by się wyszczerzył jak ostatni debil, gdyby to nieustanne kłucie w klatce piersiowej wreszcie minęło, balsamując ulgą jego sumienie, które i tak było już mocno nadszarpnięte przez samego Leslie'ego. Growlithe nie miał zamiaru mówić nic więcej ─ ani o Luce i torturach na niej, ani o Ethel i wydanych jej rozkazach. A już na pewno nie piśnie słówkiem o Chrisie i Shionie, bo to zabiłoby ich relację, a ta i tak wisiała teraz na włosku. Przecież nie był ślepy. Widział, jak ręka mocniej zaciska się na naczyniu, gdy tylko zapytał przyjaciela o to, czy pójdą na górę.
To aż takie straszne?
Growlithe przystawił kufel pod usta. Odpowiednie dawkowanie? Nie było opcji. Działał bezmyślnie, chcąc przytępić umysł specjalnie. Pewnie gdyby usłyszał, że to głupie, nawet by się z tym zgodził, ale póki takie stwierdzenie nie padło ─ i wątpił, że padnie ─ tak kolejny raz ściany baru przyjęły dźwięk stuknięcia, potem charakterystyczny odgłos szurnięcia, gdy opróżniony po samo dno kufel przejeżdżał pod ręce barmana. Palec w górze, cichy pomruk. I znów koło zaczęło się toczyć.
Białowłosy coraz bardziej wyłączał racjonalne, wręcz ostrożne myślenie. Wystarczyły już te... ile? Cztery? Pięć? Pięć porcji, żeby był wstawiony do tego stopnia, że zahaczył stopą o nogę krzesła i podnosząc się na moment, przyszurał je bliżej Zero. Zaraz potem opadł ponownie na siedzenie, zaglądając w dwukolorowe tęczówki. Znalazł się na tyle blisko, by móc oprzeć się kolanem o udo anioła, a po pochyleniu się, bez problemu go pocałować. I ta opcja szczególnie go teraz korciła. Noga podrygiwała, zdradzając rosnące zniecierpliwienie.
Samo „jasne” wydawało się dziwnie odległe. Brzmiało mu bardziej jak „tak, za dwa dni tam pójdziemy”, a to już mniej mu się uśmiechało i nawet nie starał się tego ukryć. Zacisnął zęby na dolnej wardze, a potem uśmiechnął się lekko, łapiąc się na tym, że zjechał z oczu na jego usta.
A jak cię poproszę, pójdziemy tam szybciej?
Stuk.
Wymordowany zerknął na bok, od razu zawieszając się na zrealizowanym zamówieniu. Już automatycznie zacisnął palce na grubym szkle i poderwał je do góry, trochę wylewając na ziemię, swoje spodnie i dłoń. Piana musnęła jego usta, gdy objął nimi brzeg naczynia.
Do dna.
Nic się nie zmarnuje.
Gulp. Gulp. Gulp.
KHAAA.
Piegowaty policzek wylądował na dłoni, akurat, gdy łokieć oparł się o blat. Pewnie tylko dzięki temu głowa finalnie nie trzasnęła o twardą powierzchnię. Growlithe machnął ręką, w której nadal trzymał pusty już kufel i mruknął coś niezrozumiale pod nosem. Jego powieki opadły lekko, ale oczy błyszczały nieustannie, odbijając od siebie każde możliwe światło pomieszczenia.
Wiesz... co? ─ Kącik ust drgnął mu nieco wyżej. ─ Całkiem cię lubię. ─ Mimo woni alkoholu, wcale nie brzmiał jak osoba pijana. Nie mówił wolniej, ani nie przeciągał samogłosek. Można było więc uznać, że ─ na upartego ─ promile wcale mu nie szkodziły. Pewnie tylko Zero zorientuje się, jeśli Growlithe faktycznie przeholuje... głównie po tym, o czym mówi, a nie jak. ─ Trochę o tym myślałem. Nie dużo, serio tylko trochę. Mogę? ─ W tym momencie dosłownie rzucił kufel o blat, a ten odbił się głucho i upadł na ziemię, za barek. Wilczur zdawał się jednak tego nie dostrzegać. Skupił się tylko na tym, by już wolny chwycić go za rękę i przyłożyć ją sobie do zgrzanego policzka. Twarz zdążyła przybrać nieco żywszych barw, gdy drobne rumieńce mu ją przyprószyły. Opuszkami musnął wierzch jego dłoni, przebiegł nimi aż do nadgarstka i to dopiero na nim zacisnął palce, prawdopodobnie tylko dlatego, że wiedział o szybkich ucieczkach anioła. ─ Widzisz? Ziemia nadal się kręci. Rany, to zabrzmi tak idiotycznie, ale wkurwia mnie, że dopiero co wyznałeś mi swoje uczucia, ale nadal zachowujesz się, jakbyś nie mógł nic zrobić. Wtedy... no... tam, u ciebie, też tak było. Spokojnie, Leslie. ─ Przekręcił głowę, muskając szorstkimi wargami wnętrze jego ręki. Nie pozwolił, aby ten się wycofał, mając w tym momencie drażniące wrażenie, że jeśli sam nic nie zrobi, Leslie też nie wykona kroku. Zacznie się wzbraniać, że jest pijany. Że się zmusza. Że to za szybko. Bzdura. Chała. Kurewstwo. Za dużo ucieczek, jak na jedno ciało. Zdusił w sobie prychnięcie. Dopiero po geście łaskawie rozluźnił chwyt, tym samym pozwalając mu się odsunąć i prostując się, wsparł dłonie o brzeg krzesła i pochylił się ku przyjacielowi. Drobny uśmiech znów zamajaczył na moment na jego ustach. ─ To jak będzie? Proszę. Chcę poznać twoje uczucie na osobności. Weźmiemy alkohol na górę. Nie musisz mnie jeszcze dotykać. Ja też się powstrzymam. Ale chcę iść gdzieś, gdzie nie będzie całego świata. Zgadzasz się? Mogę poprosić jeszcze raz.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.05.15 2:45  •  Bar - Page 24 Empty Re: Bar
Nie sądził, że tym przypadkowym stwierdzeniem w jakiś sposób wymierzy w czuły punkt przyjaciela. Wychwyciwszy nieprzychylne spojrzenie, od razu odpowiedział na nie niemymi przeprosinami i pokręcił głową, jakby chciał, by puścił tę uwagę w zapomnienie. Mimo wszystko po tak krótkim czasie ciężko było przyjąć do wiadomości, że rzeczywiście mógł przyjść tu właśnie dla niego. Przez wszystkie lata zdążył już poznać zwyczaje Growlithe'a na tyle, by wiedzieć, że przy każdym spotkaniu zawsze mógł trafić się ktoś, kto skutecznie był w stanie odciągnąć białowłosego i zaspokoić jego kaprysy. Chociaż tym razem starał się obrócić to w żart, wracając pamięcią do tamtych momentów, nadal odczuwał uciążliwe kłucie w klatce piersiowej. Nie mógł oderwać od siebie świadomości, że przyzwyczajenia ciężko wykorzenić.
„Czyżby?”
Nie mam w zwyczaju się tym dzielić, a wymówka z uczuleniem przeszłaby co najwyżej w podstawówce ― parsknął. Nie był wstydliwy, a nie wyobrażał sobie siebie w roli zwierzającego się ze swoich przeżyć z obiektem westchnień. To, co wydarzyło się w czterech ścianach jego pokoju, już tam pozostało, chociaż efekt wilczej zachłanności był widoczny i na zewnątrz. Zero bez wątpienia szybko zapomniałby o swoim znamieniu, ale przyciągało spojrzenia ciekawskich, a to wcale nie usypiało jego pamięci.
Gdy przywódcy Psów udało się zamówić kolejny kufel piwa, Cillian opróżnił ledwo jedną czwartą swojego. Smak piwa zaczynał go męczyć, więc przez większość czasu i tak tylko przekręcał kufel na blacie dla samej zasady przypomnienia, że nadal tam jest, a napoju wciąż jest całkiem sporo.
Znajoma ― rzucił zdawkowo, ale od razu zmarszczył nos, zdawszy sobie sprawę, jak to mogło zabrzmieć. ― Wiesz, to dla niej brudna robota, a ja potrzebuję korzystnego i sprawdzonego źródła zaopatrzenia. Musiałaby wiedzieć, komu przekazuję informacje ― wyjaśnił, choć może podświadomie wiedział, że jego przyjaciel nie byłby pod tym względem dociekliwy. Chyba oboje w jakiś sposób cenili sobie dyskrecję i słowność, a blondyn nie postawiłby siebie w najlepszym świetle, gdyby tu i teraz wszystko wyśpiewał.
Jak widać, czasem oboje „nie mogli powiedzieć nic więcej”.
Pociągnął kolejny łyk, kątem oka spoglądając na kolejną porcję alkoholu Syona. Ten jeden jedyny raz miał ochotę spytać, czy może już nie wystarczy, ale przełknął te słowa wraz z gorzkim napojem. Wyszedłby na hipokrytę.
Będzie łatwiejszy, co?
Nie o to chodzi.
Wiem. Nie szkodzi ― odparł machinalnie. Przywykł do tego, że Wilczur skrzętnie omijał wszystkie istotne sprawy dotyczące DOGS. Nie przeszkadzało mu to, bo znał granicę i wiedział, że pomiędzy nim, a psią rodziną istniała spora przepaść. Nawet jeśli ze względu na swojego kumpla, był w stanie służyć im pomocą, nie był tym pewnikiem, którym uczyniłaby go żółta chusta. Jednocześnie nie planował przekraczać tego olbrzymiego pęknięcia, zdając sobie sprawę, że konieczność wykonywania rozkazów, mogłaby przyćmić ich dotychczasowe stosunki, które... właściwie sam nie potrafił już sprecyzować, jakie dokładnie były. ― Wolę posłuchać czegoś o tobie. ― Na powrót zwrócił twarz ku O'Harleyh'owi, obrzucając go niewymagającym spojrzeniem nietypowych oczu. Ostatnie spotkanie pociągnęło za sobą masę niewiadomych, ale Vessare'mu nie chodziło mu o to, by białowłosy wyciągał na wierzch wszystkie fakty ze swojej przeszłości – skoro ukrywał je przez ten cały czas, trudno było się spodziewać, że za sprawą kilku dni postanowił się przed nim otworzyć. Chodziło o cokolwiek, choćby najmniej istotne informacje, jak...
„(...) złapałem jakiś syf...”
On i ta jego urokliwa bezpośredniość.
Naturalną koleją rzeczy Leslie nie poczuł się zgorszony, a – za co sam za chwilę miał pluć sobie w brodę – do ostatniej chwili był przekonany, że mogło chodzić o jakieś głupie przeziębienie lub inną chorobę, którą mógł złapać w brudnych lochach. Na tę krótką chwilę zapomniał, że syf niejedno miał imię.
„Nawet lepiej, że nie doszło między nami co czegoś więcej, bo byś się zaraził.”
Pierwszą rzeczą, która przyszła mu na myśl była zazdrość. Tym razem zazdrościł dzieciom ich błogiej nieświadomości i tego, że nie do końca rozumiały krzywdzące sprawy, a to niezrozumienie umożliwiało im uniknięcie niektórych ciosów. Skrzydlaty nie miał takiego farta, więc nic dziwnego, że właśnie poczuł się, jakby jego kumpel dosłownie wyciągnął rękę w jego stronę i zaczął miażdżyć mu nią gardło, na co... bez zająknięcia sobie pozwalał. Ręka wciąż przytrzymywała kufel, chociaż w tej chwili miał szczerą ochotę trzasnąć ją o blat. Twarz nie zdradziła ani odrobiny zaskoczenia, ani tym bardziej goryczy, jakby ten fakt był czymś na miarę „no, tak to już bywa”.
To kolejna rzecz, którą jesteś w stanie zrozumieć?
Przytaknął krótko, przysuwając kufel do ust. Może wcześniej powinien wziąć pod uwagę przytępienie się procentami. O wiele łatwiej przyjąłby do siebie ten fakt, a potem nawet nie pamiętałby, że w ogóle o nim usłyszał. Teraz, gdy z taką uwagą chłoną każde słowo, boleśnie wyryło się to w jego pamięci.
„Już jestem zdrowy.”
Jakby to cokolwiek zmieniało.
To dobrze. Następnym razem uważaj na siebie. ― Wypuścił powietrze ustami ze świszczącą rezygnacją, licząc na to, że ten cichy dźwięk zagłuszy ciągnące go na dno myśli. Zabolało.
Kolejne stuknięcie.
Może jeszcze kupisz mu paczkę gumek i załatwisz prywatnego, wędrownego ginekologa, który sumiennie będzie sprawdzał, czy jego partnerzy nadają się do wypierdolenia? Nie to chciałeś powiedzieć.
Fakt.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że Grow już wiedział, jak bardzo nienawidził wzmianek o jego przypadkowych podbojach. Stróż mógłby uznać, że w tym momencie zrobił to specjalnie, usiłując wydrzeć z niego wszystko, czego jeszcze otwarcie mu nie pokazał. Jeżeli tak było, Wilk zmierzał właściwym torem, choć lata praktyki sprawiły, że anioł nieźle się trzymał.
Jeszcze.
Kącik jego ust drgnął, unosząc się lekko w zalążku uśmiechu, ale tylko sam Leslie zdawał sobie sprawę, jak bardzo ten grymas był wymuszony. Growlithe nie był jedynym, który musiał zmagać się dźganiem pod żebrami, jednak u jasnowłosego miało ono z grubsza inne podłoże.
Teraz już pamiętał, dlaczego tu przyszedł.
Tydzień temu zarzekał się, że nie jest, jak oni wszyscy, a wystarczyło kilka słów, by zdał sobie sprawę, że właśnie sam podłożył sobie nogę. Ochoty na niego nigdy nie ubywało, ale był w stanie porzucić każdy kaprys, bo był pewien, że tu wcale nie chodziło o ten rodzaj bliskości. Miał ochotę cofnąć się do tyłu, widząc jak albinos zmniejsza dzielący ich dystans. Opuścił wzrok na podrygującą nogę.
Przestań.
Będziesz tylko kolejnym punktem na liście do odhaczenia.
Zastanowię się ― wymruczał, raz jeszcze przechylając głowę na bok. Nie chciał chciał zaburzać lżejszego tonu rozmowy, a już na pewno nie tutaj.
Raz jeszcze pociągnął łyk chłodnego napoju, gdy wymordowany opróżniał cały kufel.
Za dużo.
Przynajmniej powiedział, że całkiem cię lubi.
Nie sypiasz z kimś, kogo „całkiem lubisz”.
O czym myśla--
„Mogę?”
Odruchowo zmarszczył brwi, chociaż bardziej zdezorientowała go ta sytuacja. Faktycznie w pierwszym odruchu miał ochotę cofnąć rękę, jakby ciepło dłoni Wilczura miało wywołać poważne poparzenie na jego skórze. W rzeczywistości nie potrafił zaoponować, sam przed sobą musząc przyznać, że jeżeli białowłosy czegoś od niego chciał, wystarczyła głupia prośba i już jego ręka bezwiednie dała się poprowadzić na policzek.
Łup.
Może Ziemia kręciła się dalej, ale jego świat właśnie pękał, jak cienkie szkło. W głowie słyszał to charakterystyczne chrupanie, gdy jak najspokojniej starał się przyjąć do siebie ciepło Syona. Miał mu za złe. Za to, że nadal uważał, że zależało mu tylko na jego ciele; że niczego się nie nauczył. A przede wszystkim za to, że nie mógł oprzeć się wrażeniu, że mimo tego, iż młodzieniec był już zdrowy, w tym tygodniu miał być tylko kolejnym.
Odetchnął głębiej i poruszył palcami, muskając obsypaną piegami skórę.
Dopiero się przyzwyczajam. Ty obiecałeś, że przyjdziesz, ja obiecałem, że dam ci czas. Nawet jeśli nie widzisz przeszkód, jestem ostatnią osobą, która będzie ci się narzucać. ― To nic, że dał mu do zrozumienia, że wcale by się nie narzucał. Musiał odetchnąć głębiej, czując szorstkie muśnięcie na dłoni. Nieznośne mrowienie na wargach znów nie chciało dać mu spokoju.
Kurwa.
„To jak będzie? Proszę.
Bez najmniejszego zawahania odsunął rękę, jednak nie było w tym żadnej nerwowości. Miał wrażenie, że przez godzinę trzymany był na uwięzi, choć trwało to zaledwie minutę, która zleciała mu na uczuciu serca tłukącego się pod żebrami i przyspieszonego pulsu, a także nieodpartej chęci zrobienia czegoś więcej. Czegoś, czego nie mógł zrobić. Uśmiech na ustach znów uwydatnił się, choć tym razem nie sięgnął dwukolorowych oczu.
„Mogę poprosić jeszcze raz.”
Nie musiał prosić. Krzesło zaszurało o ziemię. Czuł, że wystarczyła jeszcze minuta, żeby emocje dosłownie rozsadziły go od środka, tym bardziej, że zaczynały pęcznieć w ukryciu.
Chodź. ― Kiwnął ponaglająco głową, zanim jednak odszedł od baru, poprosił o butelkę wody. Jego kumplowi już wystarczyło.

___z/t [+ Grow].
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.05.15 12:10  •  Bar - Page 24 Empty Re: Bar
Gówno.
Życie to gówno.
Życie to wielkie gówno.
Logan od kilku godzin szwędał się bez celu po pustkowiach Desperacji. Ciągłe siedzenie w celi nad książkami w siedzibie Kościoła zmęczyło go. Cały jego czas pochłaniała medycyna, czasem eksperymenty na ludziach i zwierzętach. Pasjonowało go to, ale Lawrence uznał, że raz na czas musi udać się na otwartą przestrzeń i odetchnąć powietrzem. Chociażby niezbyt świeżym. On, który służył w wojsku, trafił na Desperację. Dlatego miał pewien uraz do rządu.
W końcu natrafił na bar "Przyszłość", zapyziałą dziurę w centrum zapuszczonej przestrzeni. Otworzył drzwi i nie rozglądając się przeszedł przez bar, po czym usiadł na szarym końcu. Rozciągnął się i zapalił papierosa.
Zaczął się zastanawiać, skąd weźmie kolejny obiekt, który przysłuży mu się do badań nad eksperymentalnym lekiem. Obliczenia i badanie składu leku zaczął niedawno, ale wciąż brakowało mu testera - dobrowolnego lub nie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.05.15 13:03  •  Bar - Page 24 Empty Re: Bar
Kossjen od dłuższego czasu nie miał co robić. Nie dostawał żadnych zleceń, nie miał gdzie iść i w ogóle nic ciekawego się nie działo. Innymi słowy się nudził. Zazwyczaj mu to nie przeszkadzało, bowiem dzięki temu mógł w spokoju wędrować z dala od "cywilizacji", niestety teraz trafił się okres, kiedy miał ochotę coś zrobić. Cokolwiek. Jak to więc mówią, jeśli góra nie przyjdzie do Mahometa...
Bar "Przyszłość" wydawał się najbardziej interesującą opcją. Co prawda był tu odrobinę zbyt duży tłok jak dla niego, ale jakoś w Desperacji nie wydawało się to aż tak uciążliwe. Wszak był wśród swoich. Co prawda zapewne większość z nich zabiłaby go, gdyby mogli coś dzięki temu zyskać, ale lepsi oni, niż cholerni żołnierze.
Gdy wszedł do Baru, przystanął i rozejrzał się. Wzrok zatrzymał na głowie łosia wiszącej na ścianie. Ten widok zawsze go rozczulał. Nie mógł powstrzymać drobnego uśmieszku, który cisnął mu się na usta. Szybko jednak spoważniał i ruszył dalej w kierunku baru. Tam usadowił się na jednym z wyższych krzeseł i skinął do barmana w geście powitania. Na razie nie planował niczego zamawiać. Zamiast tego znów rozejrzał po pomieszczeniu, tym razem bardziej interesując się istotami ludzkimi oraz ich pochodnymi. Niestety w tej kwestii również szału nie było.
Wtedy też jego zainteresowanie przyciągnął pewien jegomość o włosach rozczochranych niczym jego same. Było w nim coś dziwnego. Ten strój - jakże elegancki. Jakże nie pasujący do krajobrazu Desperacji, gdzie ludzie ubierali każdą szmatę, jaką tylko udało im się odnaleźć, nawet jeśli była odrobinę za mała. Co jednak najistotniejsze, miał papierosy. To ten irytujący moment, kiedy Koss poczuł nagłą potrzebę zapalenia. Nie był nałogowcem, jednak od czasu do czasu nachodziły go takie irracjonalne zachcianki. Szlag by to trafił. Jak baba w ciąży.
Chcąc nie chcąc opuścił swoje miejsce i wolnym krokiem ruszył w kierunku nieznajomego. Nie spieszył się. Chciał dać czas mężczyźnie aby zauważył, że ktoś idzie w jego kierunku, ale nie ma złych zamiarów. Wreszcie przystanął niedaleko i przyglądał się przez jakiś czas, niczym turysta obserwujący jakiś zabytek.
Odchrząknął.
- Siema mistrzu - zagadnął niczym rasowy żul i przeczesał dłonią rozczochrane włosy, wprowadzając tam odrobinę ładu. - Poczęstujesz fajką? - Spytał, przechodząc od razu do sedna. Wszak to był jedyny powód, dla którego podszedł do tego jegomościa.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.05.15 17:04  •  Bar - Page 24 Empty Re: Bar
Zaciągał się mocno papierosem, wypuszczając ogromne okręgi z dymu. Zamówił też jakąś whisky - od tak go naszło na jakiś całkiem mocny alkohol. Zastanowił się nad tym; jakby to dziwne nie było, był człowiekiem nałogowo palącym papierosy i pijącym alkohol, więc powoli się zabijał, a ratował życia.
No tak. Przecież miał guza mózgu, więc wszystko mu jedno.
W pewnym momencie swoich jakże mało interesujących rozmyślań o życiu zauważył młodego mężczyznę, zmierzającego w jego kierunku. Był ubrany... niechlujnie, ale lepiej niż większość ludzi, mieszkających na Desperacji. A włosy miał podobnie jak on sam rozwichrzone. Przeczesał je jednak, gdy znalazł się przy jego stoliku.
Mówiąc szczerze, Logan nie zdziwił się, gdy tamten spytał o papierosa. Gdy w takich dziurach jak Desperacja nie ma nic do roboty, ludzie najczęściej palą, piją i ćpają. To przykre, ale taka była rzeczywistość.
Przez pewien czas zawód doktora nawykowo odmawiał mu podania papierosa, ale Python wreszcie go przełamał i wysunął całą paczkę w stronę przybyłego.
- Weź kilka - mruknął, jednocześnie głową wskazując na miejsce obok. Ogólnie niezbyt lubił towarzystwo, ale co tam. Raz na czas można zrobić wyjątek.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Bar - Page 24 Empty Re: Bar
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 24 z 52 Previous  1 ... 13 ... 23, 24, 25 ... 38 ... 52  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach