Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Pisanie 05.11.14 7:55  •  Adrielowe cztery kąty - Page 4 Empty Re: Adrielowe cztery kąty
- To twój szczur.
Znaczące spojrzenie.
Jak to   j e g o  szczur?
Nie pisał się na przyjaciela zwierząt. A 'Fafik' nie był zaadresowany do niego. W końcu nie bez powodu przywiało go do chałupy anioła. Gdyby Al'a tu nie było, ptaszysko automatycznie zostałoby nowym przyjacielem istoty niebieskiej.
W głowie Packarda wykiełkowało postanowienie o porzuceniu szczura na rzecz Adriela. Jeśli nie zostawi mu wyboru, będzie musiał zająć się Iku.
Można porzucić coś, co nie jest twoje?
...Czemu nie?
Tak. Tak zrobi.
Mentalnie przyklasnął swojemu geniuszowi, w międzyczasie przyglądając się, jak anioł morduje komara.
Nie wyglądał na świetlistą istotę wzywającą do nawrócenia ogniem i krucyfiksem.
Ale mógł udawać. Mógł czegoś chcieć. Skoro pofatygował się do Al'a w przeszłości i teraz. Inną sprawą było, że chłopak był biedniejszy od myszy kościelnej. W dodatku nie miał żadnych powiązań z ważnymi ludźmi. Z punktu widzenia polityki był bezwartościowy. Prędzej Adriel mógłby chcieć coś od jego ojca. Chyba, że chciał coś od ojca, ale już się zorientował, że staruszek wącha kwiatki od spodu. Z resztą z przypadku jego rodzinki 'plan trafienia do ojca przez syna' i tak raczej by nie wypalił. Ale Adriel-dobrodziej mógł o tym nie wiedzieć. Chociaż, jako anioł, i tak pewnie wiedział dużo.
Pieprzone anioły.
Samarytanka?
Zbyt piękne.
Al nie byłby sobą, gdyby nie szukał spisku w każdym geście dobroci.  
Prędzej zaufałby komuś, kto próbowałby mu rozwalić twarz.
Czyste, jasne intencje.
Znowu jakieś pytanie.
Na propozycję herbaty stanowczo pokręcił głową.
Musiałby się podnieść. Żadna melisa nie była tego warta.
- Łykałem. Kolejne za trzy godziny, ale z chęcią wziąłbym jeszcze jedną, doktorku. Po jednej dodatkowej kapsułce chyba nie czeka mnie niedokrwistość, uszkodzenie wątroby, szpiku, nudności, sraczka albo śmierć, co?
Krzywy uśmiech.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.11.14 20:41  •  Adrielowe cztery kąty - Page 4 Empty Re: Adrielowe cztery kąty
- Tylko potencjalny zawał, ale spokojnie. Ja mogę jechać na kilkunastu pigułach dziennie i jakoś nie wącham kwiatków od spodu. Możesz się tym co najwyżej naćpać.
I zapaść w śpiączkę...
I nabawić obrzęku dróg oddechowych... co może spowodować niedotlenienie i śmierć. Ale co tam, na większości medycznych ulotek wypisane jest ponad trzydzieści potencjalnych przyczyn śmierci. Umarłeś kiedyś od Ibupromu? No właśnie.
Zerknął kątem oka na śpiącego pod nogami Ikurułę. Nieduże, fioletowo-żółte zwierzątko wyglądało niewinnie w tej swojej pozycji embrionalnej, wiercąc się i fucząc na widma wyimaginowanych mar sennych. A jednak stanowiło potencjalne zagrożenie. A skoro stanowiło zagrożenie, mogło stanowić też skuteczną broń.
- Al... Na twoim miejscu zastanowiłbym się nad zatrzymaniem tego zwierzaka - wskazał na stworzenie trzymaną w palcach łyżeczką - I... Nie patrz tak na mnie, najpierw mnie wysłuchaj. Ikurua może wydawać się niebezpieczny, wiadomo. Gdyby chciał, sfajczyłby całą tę chałupę, podobnie jak ja. Ale, na szczęście, w wieku szczenięcym, to znaczy mniej więcej teraz, jest bardzo podatny na wpływy zewnętrzne, to również najlepszy moment na tresurę. Umiejętność tkania ognia może się stać bardzo skuteczną linią obrony. A dobrze wiesz - tu spojrzał na Ala swoim najbardziej przenikliwym spojrzeniem - że nie zawsze będziesz miał dokąd uciec. Kiedyś możesz natrafić na ślepy zaułek i co wtedy?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.11.14 22:19  •  Adrielowe cztery kąty - Page 4 Empty Re: Adrielowe cztery kąty
Kilka sekund zastanowienia.
- Wtedy spróbuję się wspiąć po ścianie.
Pusty uśmiech do sufitu.
- Nie. Nie gdybajmy. To idiotyczne. - dorzucił po chwili gorzkiego milczenia.
Zatrzymać futrzaka, co?

Nagłe rozszczelnienie zapory świetlnej - android, zgodnie z planem, rozsuwa zasłony punktualnie o ósmej dwadzieścia. Ostre promienie słońca padają na twarz chłopca. Dzieciak gwałtownie obraca się na bok i zakopuje pod kołdrą, pociągając nosem z poirytowaniem.
- Pan polecił mi powiadomić młodego panicza o prezencie.
Prezent?
Jaki prezent?
- Proszę spojrzeć. Na biurku panicza.
Chłopiec łypnął krzywo na sztuczny uśmiech kobiety, ale - mimo wszystko zaciekawiony - podniósł się z łóżka.
Każdego roku ojciec nie dawał najmniejszego znaku, że pamięta o jego urodzinach. Każdego roku Al był przekonany, że jednak tym razem zapomniał. I co roku ojciec pamiętał.
Na biurku faktycznie trochę się pozmieniało. Pojawiła się mała paczka i nieco większe akwarium, a w nim złoty obiekt pływający. Obiekt niezgrabnie krążył wokół ścianek, zamiatając wodę majestatycznymi płetwami.
Podobno szklane kule doprowadzały rybki do szaleństwa.
Wytarł nos rękawem, zanim android go powstrzymał.
- Paniczu, proszę używać chusteczek. Niech panicz spojrzy, jak teraz wygląda rękaw.
Dźgnęła go tekturowym pudełkiem w ramię.
Nie dostrzegł na rękawie niczego szczególnego, ale usłuchał i wziął chustkę.
Po pokoju rozszedł się dźwięk donośnego smarknięcia.
Rzucił smarkatkę na biurko i sięgnął po karteczkę, którą zauważył przy akwarium.
"Jesteś już duży. Pora, żebyś nauczył się odpowiedzialności. Dbaj o nią."
Dobrze, że napisał drukowanymi literami. Ojciec miał paskudny charakter pisma.
Spojrzał na akwarium przybitym wzrokiem.
Jak niby ma się uczyć odpowiedzialności na tym czymś? I co z tego będzie miał? Ani to pogłaskać, ani się z tym pobawić.
...
No dobra.


Wtedy kazał androidowi karmić zwierzaka. Tak na wszelki wypadek, gdyby jemu się nie chciało. Ale rybka i tak zdechła, po niecałym miesiącu. Z przyczyn nieznanych.
Al nie dociekał. Nie rozpaczał.
Jakoś nigdy nie potrafił się specjalnie przywiązać do swojego pierwszego pupila.
Cóż - ani to pogłaskać, ani się z tym pobawić. Prawie jak roślina. Tylko bardziej śmierdziało.
Nie miał najmniejszej ochoty bawić się w przyjaciela zwierząt. Był na to zbyt leniwy i za mało odpowiedzialny.
- Zastanowię się.
Nie chciało mu się przekonywać anioła do swoich racji.
- Adriel, daj mi te tabletki.

* * * * * * * * * * * * * * * * *

Usiadł na łóżku i kolejny raz przejrzał zawartość plecaka. Wiedział, że o niczym nie zapomniał.
Musiał jeszcze chwilę się zastanowić.
Zasunął zamek i poszedł po buty.
Iku ciągle plątał się mu pod nogami. Nie dało się go tego oduczyć.
Niech tylko wrócą na Desperację. Wtedy Fafik się dowie, co to szkoła życia.
Wolno zawiązał sznurowadła.
Jedno.
Drugie.
Wróci. Już postanowione.
Przystanął i rozglądnął się po przedpokoju, który i tak już zapamiętał.
Jeszcze raz przeszedł się po pokojach, sprawdzając, czy wszystko wziął. Nie miał za wiele rzeczy, o których mógł zapomnieć.
Ale musiał pomyśleć.
Iku ciągle wpadał mu pod buty.
Mała cholera.
Wrócił do przedpokoju. Ubrał kurtkę. Wpatrzył się w drzwi. Takim wzrokiem, jakby prowadziły do komory gazowej.
Był prawie zdecydowany wyjść. Ale jeszcze się namyślał.
Al, nie rób dramatów. Postanowiłeś, że się stąd wynosisz. Więc idziemy.
Tak.
Jeszcze na moment wszedł do kuchni. Chwilę krzątał się po niej, szukając czegoś do pisania. Kolejną chwilę stał w miejscu, szukając słów.

"próbowałem zamknąć iku w łazience, ale strasznie się rzucał. ten bałagan to jego wina. chyba pójdz niezależnie od mojej woli - idzie ze mną.

wracam.

Zastanowił się.

dzięki
za samarytankę."

Rzucił karteczkę na stół. Przygniótł kubkiem po herbacie.
I poszedł.
Iku dalej plątął się mu pod nogami.


[z/t]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.04.15 1:18  •  Adrielowe cztery kąty - Page 4 Empty Re: Adrielowe cztery kąty
Było niemal zupełnie ciemno, a ciemność ta zdawała się prawie namacalna, szczególnie kiedy w jej konsekwencji ciemnowłosy boleśnie uderzył plecami o ścianę, na moment tracąc równowagę pod zmaterializowanym ciałem blondyna. Osunąwszy się na podłogę, przez pewien czas ubliżał okrutnie stojącemu nieopodal stojakowi na parasole, który złośliwie podciął mu nogę, nie mając jak widać najmniejszego zamiaru przeprosić anioła za podobną zniewagę. Rozległo się ciche, niesione echem warknięcie, kiedy Adriel, zaparłszy się nogami, usiłował przetransportować chłopaka do  stojącego w sąsiednim pokoju łóżka. Kiedy mu się to wreszcie udało, a Tiago spoczął bezpiecznie pod świeżo pościeloną kołdrą, stary ramol opadł ciężko na pobliskie (jedyne w tym domu) krzesło i westchnął - głęboko i z namaszczeniem.
Zamknął oczy, wdychają znajome powietrze, pachnące książkami, kurzem i nutą przerdzewiałej stali. Gdyby wrócił za dnia, prawdopodobnie pachniałoby również słońcem. Ale wtedy byłoby też duszno.
Odetchnął jeszcze kilka razy, po czym podniósł się i zapalił rząd zespojonych z blatem stołu świec. Kiedyś musiały być dość duże, teraz wyrastały z kałuży wosku ledwo na dziesięć, może piętnaście centymetrów, zszarzałe od brudu i lawirującego w powietrzu pyłu. Nigdy nie miał czasu posprzątać, a i nie palił się do tego zbytnio. Podpiął lodówkę, zerknął do niej, zmarszczył brwi i otworzył spiżarkę. Wydobył z niej kilka jabłek oraz woreczek ryżu, wyciągnął garnek z szuflady oraz nóż. Nie miał pojęcia, kiedy szmaragdowooki miał zamiar się obudzić, miał tylko nadzieję, iż głód ocuci go na tyle, aby Adriel był w stanie go nakarmić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.05.15 9:19  •  Adrielowe cztery kąty - Page 4 Empty Re: Adrielowe cztery kąty
Ostatnim, czym pamiętał, była ciemność. Zatracił się w niej i nawet nie poczuł, gdy silne ręce złapały go wpół, chroniąc przed upadkiem. Nie wiedział nawet, jak dostał się do miejsca, w którym się obecnie znajdował, ani nawet w którym konkretnie miejscu Desperacji przebywa.
Nie, żeby to było dla niego nowością.
Często zdarzało się, że upijał się niemalże do nieprzytomności, a później budził się obolały w nieznanym sobie miejscu. Choć po tylu latach błąkania się po Desperacji ciężko jakiekolwiek miejsce uznać za nieznane...
Powoli zaczął się budzić, z jękiem poruszając się pod ciepłą kołdrą... Zaraz, zaraz. Co?
Od razu poderwał się do pozycji siedzącej, lecz nagły zawrót głowy sprawił, że musiał ponownie się położyć. Jęknął cicho, zaciskając powieki, by jakoś uspokoić karuzelę pod nimi. Było mu niedobrze z głodu i przemęczenia, niemalże czuł, jak wycieńczony organizm, z braku innego pożywienia, zaczyna trawić jego mięśnie. A przynajmniej tak mu się wydawało.
Gdy już nieco się uspokoił, uchylił ostrożnie powieki i powoli rozejrzał się po wnętrzu. Leżał na łóżku, to nie ulegało wątpliwości. Pod głową miał miękką poduszkę, a jego wychudzone ciało skryte było pod ciepłą kołdrą.
Kiedy ostatnio spał w łóżku?!
Oczywiście, nie jest tu mowa o spaniu z drugim mężczyzną, gdzie ze snem ma to niewiele wspólnego.
- Kurwa mać.. Umarłem...? – Wyszeptał z niedowierzaniem. Nie miał pojęcia bowiem, że nieznajomy wziął go do siebie. No bo niby skąd? Nie widział go, nie wiedział, że ktoś tu jeszcze jest... A takie cuda to pewnie tylko po śmierci, prawda?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.05.15 16:39  •  Adrielowe cztery kąty - Page 4 Empty Re: Adrielowe cztery kąty
Noc była wyjątkowo ciepła i pogodna. Zza chmur wyszła siateczka migocących w oddali gwiazd, jednak księżyc pozostawał dla oka anioła zupełnie nieuchwytny, pozostawiwszy Eden w ciężkim do przeniknięcia mroku. Zza okna dało się słyszeć ciche cykanie niewidocznych wśród gąszczu traw świerszczy, a przez Edenowe Ogrody przemykał łagodnym szumem przyjazny, zachodni wietrzyk.
Adriel dawno nie uświadczył takiego spokoju. Jednostajne bulgotanie wody w garnku kołysało jego myśli, tam i z powrotem, na podobieństwo wahadła. Jego umysł meandrował wśród cieni przeszłości, muskał je, gładził wierzchem dłoni, aby następnie rzucić się w wir ostatnich wydarzeń i dryfować, dryfować mozolnie w kierunku niepewnej przyszłości, spowitej w gęstą, na wpół transparentną mgłę.  
'Kurwa mać.. Umarłem...?'
Drgnął zaskoczony, ale spokojnie dokończył ścieranie jabłek, zanim odwrócił się w stronę blondyna, wycierając ręce o jakąś szmatę.
- Tylko byś spróbował. Nie po to taszczyłem cię przez całą tę drogę, żebyś mi teraz zszedł.
Przekrzywił głowę, przypatrując się chłopakowi badawczo. Wątłe płomyki świec wzbogaciły oblicze anioła o podrygujące, enigmatyczne cienie, wśród których wyraźnie odcinał się żółtawy blask zamyślonego spojrzenia.
Kiedy młodzieniec był nieprzytomny, Adriel miał szansę uważnie przyjrzeć się jego aparycji. Nie licząc ogromu blizn, których nabawił się w ciągu całego swojego życia, Tiagoszowi dolegało przede wszystkim skrajne niedożywienie oraz... "czynnik" psychiczny. Niewykluczone, iż w konsekwencji swojego trybu życia nabawił się również różnych nieciekawych chorób...
Nie pierdol, Adriel. Ten chłopiec wygląda jak siedem nieszczęść. Jemu dolega dosłownie w s z y s t k o.
Rozległ się przeciągły syk, a ciemnowłosy rzucił się w stronę kipiącej brei, błyskawicznie odstawiając pokrywkę i przykręcając gaz.
- Zaraz dostaniesz jedzenie. Ja natomiast chcę przez ten czas usłyszeć, co ci dokładnie dolega. Tylko, z łaski swojej, bez pierdolenia, że i tak nie zrozumiem. W tym miejscu panują inne zasady, może będę w stanie ci pomóc. Ale to, czy to zrobię, zależy jedynie od ciebie.
Przysunął sobie krzesło bliżej łóżka i usiadł na nim, opierając łokcie o kolana. Jego płaszcz dawno już wylądował na dnie szafy, sam mężczyzna miał teraz na sobie czysty, ciemny podkoszulek. Chłopaka natomiast zdołał przedtem przebrać w jakieś luźne, wygodne spodnie i jasną bluzkę z rękawami trzy/czwarte. Jego sukienka wisiała na gwoździu, nad poręczą łóżka.
- Adriel - wymruczał, jakby to była odpowiedź na zadane pytanie - Adriel Banita. Chociaż i tak nie zrobi ci to żadnej różnicy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.05.15 18:02  •  Adrielowe cztery kąty - Page 4 Empty Re: Adrielowe cztery kąty
Zdążył zauważyć, że nawet ubranie mu się zmieniło. Owszem, było na niego nieco za duże, ale cóż, sam był bardzo drobnej budowy, no i jeszcze ogólna niedowaga... Cóż, nie był okazem zdrowia. Mimo to jakoś niespecjalnie mu to teraz przeszkadzało. Czuł się nad wyraz świeżo, choć wątpił, by poza przebraniem go, nieznajomy bawił się dodatkowo w jakieś zabiegi ablucyjne.
Zresztą, był w niebie! Tutaj nie było potu, brudu, głodu....
Chociaż nie, głód był i teraz boleśnie skręcał mu kiszki.
Z jego gardła wyrwał się cichy okrzyk zaskoczenia, a on sam odruchowo skulił się, podciągając kołdrę do piersi, jednocześnie spoglądając w stronę nieznajomego. Do jego nozdrzy doszedł apetyczny zapach gotowanego ryżu, jak również soku jabłkowego. Choć może mu się tylko wydawało...? Nie pamiętał, kiedy ostatni raz jadł jabłka... Ani kiedy w ogóle coś jadł...
Przełknął ślinę, jaka zaczęła gromadzić mu się w ustach, cały czas obserwując mężczyznę nieco zalęknionym spojrzeniem. Nie miał pojęcia, czego się spodziewać. No i te słowa...
Nie po to taszczyłem cię...
W takim razie po co?
Jak to po co? Chce cię utuczyć i zjeść!
Zadrżał na samą myśl. Szczególnie, że brzmiała cholernie sensownie.
Odruchowo wcisnął się w kąt, uciekając spojrzeniem, gdy mężczyzna usiadł na krześle obok łóżka. Nienawidził być w centrum uwagi. Nie, gdy jego damska strona poszła w diabły, a on był zbyt trzeźwy, by ponownie się w nią wcielić. Nie, gdy w głowie panował mu kompletny chaos, który tylko gryzący dym opium czy kieliszek wódki potrafił opanować.
A on jeszcze od niego chciał, żeby mu opowiedział historię życia!
- Co... Co to za miejsce...? – spytał nieśmiało, wbijając wzrok w kołdrę. Podciągnął kolana pod brodę, skubiąc brzeg poszewki wyraźnie skrępowany.
Nie ukrywał, że chciał tym samym odwrócić uwagę od swojej osoby.
Bezskutecznie, rzecz jasna.
Czuł na sobie jego spojrzenie. Czuł, jak wwierca się w niego, prześwietlając wszystkie jego myśli.
Czuł ten nacisk, oczekiwanie.
Powiedz mu, powiedz.
Powiedz, przecież i tak ci nie pomoże.

To niczego nie zmieni, prawda?
Ale przecież... Nawet mu się przedstawił, czyż nie?
Tiago nie wiedział, czy odwdzięczał mu się tym samym. Nawet przez myśl mu nie przeszło, by to zrobić.
Czuł przymus, wewnętrzny nacisk, by spełnić jego prośbę.
I zaczął mówić.
A słowa wylały się z niego nieprzerwanym strumieniem, jakby ta jedna prośba przerwała długo budowaną tamę.
- Ja... Odkąd pamiętam, byłem sam... Moja matka.. Ta biologiczna, zostawiła mnie na śmietniku tuż po urodzeniu. Pewnie była ćpunką i kurwą, tak jak ja. Nie wiem, czemu nie pozbyła się mnie wcześniej... Przecież mogła... Może nawet tak byłoby lepiej...
Przygarnęła mnie jakaś młoda dziewczyna, nawet nie pamiętam już, jak miała na imię. Była mi matką, kochałem ją typową, dziecięcą miłością. Ona nauczyła mnie mówić, chodzić, takich podstaw życiowych. Miała chyba jeszcze córkę, którą bardzo lubiłem. Była mi jak siostra... Ale ona też mnie zostawiła. Ta dziewczyna w sensie. Znaczy, nie zrobiła tego specjalnie. Po prostu, zaraziła się wirusem i zdechła. A po jej córkę przyjechał jakiś ważny gość z miasta i zabrał ją ze sobą. A ja znów zostałem sam...
Nie wiem, co było potem. Nie wiem, jak trafiłem do przytułku, jednak już wtedy miałem przyklejoną łatkę „dziewczynki”, ewentualnie nosiciela wirusa, bo wszyscy wiedzieli, jak zginęła moja poprzednia opiekunka. Byłem zabiedzony, o wiele mniejszy niż inne dzieciaki, a włosy, niestrzyżone przez nikogo, sięgały mi niemalże połowy pleców. W bidulu jednak szybko mi je ścięli, do łysa, gdy pojawiła się epidemia wszy. Mimo to i tak byłem traktowany jak dziewczyna. Zdarzało się, że starsi chłopcy wieczorami przychodzili do mnie i zmuszali do uprawiania z nimi seksu. Nie protestowałem, choć bywało tak, że przez kilka następnych dni miałem problem... No wiesz... Bolało. Po prostu. Czasem nawet przychodzili wychowawcy...
Ale w tych krótkich chwilach, gdy oni robili swoje, ja czułem się kochany. Grałem rolę dziewczynki, czując, że to jest właśnie to. Że tak powinno być. I wtedy było dobrze. Problem był, gdy dzieciaki kpiły ze mnie, a dorośli nawet nie kiwnęli palcem, gdy byłem bity, czy wyzywany. Dla nich nie istniałem. No, chyba że mieli chcicę. Wtedy wiadomo.
– Mówił cicho, nie patrząc na mężczyznę. Często plątał się, jąkał, ale mimo to mówił dalej. Mówił tak, jakby od dawna czekał na kogoś, kto po prostu go wysłucha, a teraz chaotycznie wyrzucał z siebie kolejne zdania, bojąc się, że w pewnym momencie Adriel mu przerwie i powie, że ma tego dość. Kto chciałby wysłuchiwać historii niedoszłego samobójcy?
- Próbowałem się zabić. Chciałem skoczyć z okna, już nawet stałem na parapecie, gdy wtedy zjawiła się ona. Była piękna, naprawdę. Najpiękniejsza na świecie. To ona mnie uratowała, przygarnęła z całym bagażem, jaki nosiłem. Ona pokazała mi, co to znaczy kochać. Nauczyła mnie szyć, gotować, leczyć ziołami. Nauczyła mnie wszystkiego, co sama wiedziała. I dała mi to. - Jego dłoń powędrowała do medalionu zawieszonego na szyi. Nie ściągając go, pokazał go mężczyźnie, spoglądając na niego niepewnie. - On... On pozwala mi wejść w duszę drugiego człowieka i odkryć, o czym myśli i marzy. Ale zaczął tak robić dopiero, gdy odeszła. Jakby gdzieś tam z nieba dawała mi znak, że nie jestem sam. Że czuwa...
Tylko że nie uchroniła mnie przed powrotem na bruk. Miałem może 13 lat, jak znów zamieszkałem na ulicy. I musiałem sobie radzić. Nie wzięli mnie drugi raz do bidula. Mówili, że nie ma miejsc. To wtedy zacząłem ćpać, przebierać w damskie ciuchy. I to pozwalało mi przetrwać. Zarabiałem, sprzedając swoje ciało. Robiłem to, co kocham... Co ona kocha...
– Jego usta wygięły się w parodii uśmiechu, a on sam przez chwilę milczał. Jego spojrzenie na moment zasnuła dziwna mgła, potęgując wrażenie nieobecności duchem. Gdy znikła, gdzieś ulotniła się też wcześniejsze zahukanie chłopaka.
- Byłam uwielbiana. Rozchwytywana. Mało która dziwka pozwalała robić ze sobą tak wiele. Ja przyjmowałam wszystkich jak leci. Pozwalałam się bić, ranić, poniżać. Ale czułam się kochana. Byłam potrzebna tym wszystkim mężczyznom, którzy do mnie przychodzili. Za pomocą medalionu w lot odgadywałam ich najśmielsze fantazje i byłam w stanie je spełnić. A oni obsypywali mnie heroiną, opium, amfą, zalewali morzem alkoholu... Byłam ich... A oni byli moi. Sam powiedz, która dziewczyna mogłaby dać im więcej? A ja byłam o tyle bezpieczna, że nie było ryzyka, że zajdę. No bo jak? Nie jestem typową dziewczyną. Ale im to jakoś nie przeszkadza. – Powiedziała lekko, swoim dziewczęcym głosem. Hardo spoglądała na mężczyznę, z dumą snując opowieści o swoich podbojach. W końcu to było to, co kochała. To upodlenie, ból, rozkosz, jaką dawały jej męskie ciała, ten odurzający zapach potu i dymu z opium, przyćmiewający zmysły... Tak... Czy potrzebowała czegoś więcej?
- Nie słuchaj go...On próbuje ci wmówić, że ma dość. Ale to nieprawda. Kocha to tak samo, jak ja. Tylko że za bardzo się boi. Jest małym, zahukanym szczeniaczkiem. Ale nie martw się, ja się nim zajmę. Nie pozwolę mu zginąć. Do tej pory trzymałam go przy życiu, to i teraz się uda, prawda? – Uśmiechnęła się niewinnie, dziewczęco. Zniknął już tamten przestraszony chłopak. Zniknął gdzieś jego ból, strach, chorobliwa uległość. Znów była przebojową dziewczyną, gotową zaciągnąć kolejnego naiwniaka do łóżka, by oskubać go z gotówki. A że przy tym jeszcze się naje... Och, same plusy! Może warto więc było wciskać mu cały ten kit...?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.05.15 22:36  •  Adrielowe cztery kąty - Page 4 Empty Re: Adrielowe cztery kąty
Słuchał uważnie każdego słowa wydobywającego się z ust mężczyzny. Jego palce głaskały bezwiednie poręcz krzesła, głowa wsparta na skrzyżowanych ramionach nie obracała się za chaotycznymi gestami blondyna, tkwiła w miejscu. Jedynie oczy wodziły czujnie po jego drobnej postaci, przesuwały się wolno od rąk, po szczupłe barki i wydatny obojczyk, spokojnie lustrowały twarz, której mimika przeobrażała się na podobieństwo okręcanego kalejdoskopu. Wątłe płomyki świec snuły się leniwie, zbaczając to w jedną, to w drugą stronę, ustępując lekko pod wpływem niewidocznych dla ludzkiego oka drgań powietrza. Ich ciepłe, karmelowe światło wlewało się z wolna do szmaragdowych ślepi młodzieńca, zdawało się zwalczać chłód tkwiących w jego źrenicach okruchów lodu. Obie barwy zespoliły się w piękną, trawiastą zieleń.
Czas mijał, oprócz wydobywającego się z drżących warg głosu nie było słychać zupełnie nic. Nagromadzone w pokoju przedmioty zdawały się chłonąć tę rozpaczliwą opowieść, która, zawisnąwszy na moment w powietrzu, zstępowała powoli, powoli na panujące wśród porysowanych paneli cmentarzysko kurzu. Jej jedynymi świadkami były rozwieszone gdzieniegdzie fotografie, niektóre zupełnie już wyblakłe, a także walające się po podłodze rupiecie: wisiorki, naczynia, elementy ubioru, talia kart do gry w dupka, poplamione kawą rysunki, książki z oderwanymi okładkami i luźnymi kartami, oparta o szafkę nocną, zabytkowa szabla.
I ten dziwny, bezskrzydły anioł, ptak-nielot, snujący się wśród zatartych wspomnień i zapomnianych opowieści.
Słucha i milczy.
Znał ten scenariusz. Szeleszczące szepty rozbijały się echem po jego głowie, rzucały w wir przeszłych wydarzeń, dotykały zasypanymi w popiele emocjami. Ból, tyle bólu.
- Uważaj, dziwka kopie!
Grupa zakapturzonych mężczyzn osaczała skuloną w rogu zaułka kobietę, ich ochrypłe, zapijaczone głosy zagłuszały nocne odgłosy stojącego w ogniu Paryża. Wszędzie wałęsały się bezpańskie psy, widocznie przyciągnął je zapach krwi, obietnica sytości. Jej słodka melodia zawisła nad miastem buńczucznym chorałem wzniesionym ku niebu, wzbiła się ponad katedry i bastiony, wrzynała się boleśnie w uszy i serca, wyciskała dech z piersi. Przedśmiertne wrzaski palonych żywcem ludzi zlewały się z kwikiem gwałconych kobiet,a nad tym wszystkim górował śmiech, obrzydliwy, gardłowy śmiech ich oprawców.
- Przytrzymaj nogi, rzuca się!
Paryż płonął. Dzwony kościołów biły na alarm. Kto bił? Dla kogo bił?
- Niechaj wierzga, pitain, lubię, jak są ciasne!
Powietrze suche. Wykradało wilgoć z ust, krzyk zamierał, a ona nadal płakała. Jej rude włosy rozsypane po bruku, takie piękne, jak zorza nad miastem. Jej los, los miasta, przypieczętowany. Czym zawiniła? Kto odpowie?
- Wiedźma!
Co uczyniła? Czemu jest winna? I komu?
- Wiedźma!
Nietknięta dusza. Nietknięte serce. Zbyt duże. Zbyt drżące. Komu winna? Co winna?
- Wiedźma!
Las krzyży. Las pali.
- Na stos!
Kolejna dusza. Kolejny podopieczny. Wraca do ciebie, Ojcze. Znowu wraca.

Otworzył oczy. Nie pamiętał, kiedy je zamknął. Twarz młodzieńca była inna, długie rzęsy kładły się po niej lirycznym cieniem, szmaragdowe ślepia błyskały żywo, rzucały wyzwanie. Anioł dostrzegał czające się na ich dnie kurwiki, tak samo jak kształtne, lekko rozchylone usta. Westchnął cicho.
- Nie uda. To nigdy się nie udaje.
Odwrócił głowę i mozolnie podniósł się z krzesła, gumowe podeszwy zaskrzypiały lekko w kontakcie z podłogą, kiedy anioł zbliżył się do kuchennego blatu. Dało się słyszeć odgłosy krzątaniny, chwilę potem Adriel powrócił do młodzieńca z trzymaną w ręce miską, wypełnioną po brzegi ryżem z jabłkowym musem. Dzieciak potrzebował węglowodanów.
- Niczego od ciebie nie chcę, chłopcze. Po prostu zjedz.
Postawił talerz na stoliku nocnym, ostrożnie rozmieszał parującą zawartość, aby chwilę potem ponownie zająć miejsce u boku podopiecznego. W pomieszczeniu, na całe szczęście, nie było żadnego zegara.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.06.15 9:52  •  Adrielowe cztery kąty - Page 4 Empty Re: Adrielowe cztery kąty
Przyglądała mu się badawczo, czekając na jego odpowiedź. Mężczyzna wyraźnie też pogrążył się w swoich wspomnieniach, siedząc z zamkniętymi oczyma.
A może go zanudziłaś? Może zasnął, nie chcąc słuchać twojego pierdolenia?
Nachyliła się w jego stronę, już wyciągając rękę, by go dotknąć, gdy nieznajomy sam się ocknął.
Nie podobało się jej jednak to, co usłyszała.
Zmarszczyła brwi, spoglądając na niego niepewnie.
Jej samoocena chwiała się w posadach, w każdej chwili grożąc spektakularnym upadkiem.
- Pierdolisz, wiesz? Gdyby tak było, już dawno gnilibyśmy w rynsztoku. Uratowałam go!- Zawołała za nim, widząc, jak mężczyzna wychodzi z pomieszczenia, jak gdyby nigdy nic. Jej nozdrza znów zostały zaatakowane zapachem jedzenia, co wywołało kolejny skurcz żołądka. Dłonie ponownie nerwowo zacisnęła na kołdrze, przełykając ślinę, jaka zgromadziła się w jej ustach. Cholera, była piekielnie głodna.
Nie ukrywała podniecenia, na widok jedzenia. Wydawało się, że gdy tylko mężczyzna postawi talerz na stoliku, gdy tylko dostanie go w swoje ręce, rzuci się na nie, nie zważając na konwenanse czy dobre wychowanie.
Chłopcze.
Mięśnie od razu się jej napięły, a w niej samej coś zawrzało. Serce zatrzepotało w piersi, w uszach słyszała nieustające pulsowanie krwi.
- Nie.... Nie jestem chłopcem.... – Wydusiła z siebie, wbijając przerażone spojrzenie w kołdrę przed sobą. - Nie jestem pierdolonym chłopcem! – Wrzasnęła, wspinając się na najwyższe oktawy głosu, po czym, powtarzając w kółko te same słowa, skuliła się na łóżku, zakrywając dłońmi uszy.
Nie jestem chłopcem, coś mu się pomyliło!
Po prostu...
Późno dojrzewam.... Jestem niedożywiona, to dlatego...
Tak...
Jestem dziewczyną...!
DZIEWCZYNĄ!
Zabij go, zabij, niech zapłaci za swoją pomyłkę!
Wydrap oczy....
rozszarp gardło...
dajesz, maleńka, uda ci się

Racjonalna część jej osobowości dawno zrobiła sobie wolne, gdy nagle, bez żadnego uprzedzenia, z dzikim wrzaskiem rzuciła się na mężczyznę, by paznokciami przeorać mu twarz. Pokaże mu całą swoją kobiecość, pokaże mu, że się myli, będzie musiał przyznać jej rację!
Wiedziała, że nie ma większych szans. Ale wściekłość dodawała jej siły, by raz po raz przypuszczać atak na mężczyznę.
Tak jest, kochana! Pokaż mu, kto tu rządzi!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.06.15 22:49  •  Adrielowe cztery kąty - Page 4 Empty Re: Adrielowe cztery kąty
Był lekki. Zbyt lekki. Bez trudu wepchnął mu kolano między żebra, oplatając jego prawą rękę ramieniem, zakładając tym samym dźwignię na staw łokciowy. Ostry paznokieć blondyna zdążył rozorać mu policzek jeszcze zanim anioł wykorzystał jego impet, przekręcając tułów i siadając okrakiem na klatce piersiowej Tiagosza. Jego twarz zderzyła się z podłogą, kiedy Adriel boleśnie wywinął mu ręce za plecy i zakleszczył na nich żelazny uścisk zaskakująco mocnych dłoni.
- Jeśli chcesz mieć ze mną jakiekolwiek szanse, powinieneś zacząć od wypełnienia czymś żołądka. Chory i wygłodniały masz siłę sprawczą nie większą niż liść wierzby puszczony na wodę.
Krew spływała mu po policzku, zaznaczała się ciemną smugą na brodzie i szyi, rozlewała ciemnymi plamami na bawełnianym materiale odzienia chłopaka. Ręce anioła zacisnęły się mocniej na wątłych nadgarstkach, a następnie całkowicie puściły. Adriel podniósł się i popatrzył na Tiagosza z góry. Był taki słaby. Tak irytująco mizerny.
A taki wściekły, ech.
Ciemne spojrzenie zasnuła mgła, było nieprzeniknione.
- Taki jesteś dumny z puszczalstwa? Patrzcie go.
Zmarszczył nos, wyprostował plecy. Nagle zdawał się być znacznie wyższy.
Ciche westchnienie.
Sięgnął ręką po rozkopany wśród pościeli koc, rzucił go na blondyna.
- Zakryj się czymś, do jasnej cholery. Cały się trzęsiesz.
Fuknął rozdrażniony i opadł na łóżko. Miał dość. Najchętniej położyłby się i zasnął. I spałby długo. Tak długo, aby w końcu, po paru dekadach nareszcie poczuć się wyspanym. Kiedy obudziłby się z własnej woli, po długim bezsennym letargu nie przerwanym najlżejszym możliwym odgłosem.
Wtedy a i owszem. Spokojnie mógłby stawiać czoła zaćpanym transikom z zaburzonym systemem wartości.
Teraz kosztowało go to zbyt wiele nerwów.
- Słuchaj mały. Obaj jesteśmy śmiertelnie zmęczeni. Może tak weźmiemy na wstrzymanie i posiedzimy chwilę spokojnie, bez skakania sobie wzajem do gardeł?
Ambitny plan, Ad. Bardzo ambitny.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.07.15 11:13  •  Adrielowe cztery kąty - Page 4 Empty Re: Adrielowe cztery kąty
Szybko jego zapał został ostudzony. Nim się obejrzał, już leżał na podłodze, a dłonie miał przyduszone do pleców. Szarpnął się, usiłując uwolnić, jednak na niewiele się to zdało. Z jego ust wyrwał się zduszony warkot. Wściekłość powoli z niego ulatywała, choć wciąż się szarpał, wciąż próbował walczyć. Musiał mu udowodnić...
Musiał.
- Pierdol się! – Warknął na jego słowa. Co on mógł wiedzieć, do cholery?
Udało mu się go zranić, prawda? Udało, czy nie?
No właśnie.
Czując, jak z jego pleców znika ciężar mężczyzny, nie od razu się poruszył. Wyczuwał podstęp, o tak.
Nie ufał mu.
Skoro nie potrafił dostrzec tak elementarnej sprawy, jaką była jego płeć, jak mógł nawet podejrzewać, że nieznajomy wie, co jest dla niego dobre?
Nie mógł. To było jasne.
Odczołgał się w kąt pomieszczenia, patrząc na mężczyznę spode łba. Ryż z musem pachniał wręcz zabójczo, ale teraz był zbyt pochłonięty wściekłością, by zwracać na to uwagę. Był głodny, ale bardziej teraz interesowało go to, by anioł wreszcie zauważył, że NIE JEST PIERDOLONYM CHŁOPCEM.
Podciągnął nogi bardziej do siebie, gdy mężczyzna rzucił w niego kocem. Nie miał zamiaru przyjmować pomocy od niego, przynajmniej do momentu, aż mężczyzna nie zaakceptuje tego, kim jest. A nie zapowiadało się, by szybko to nastąpiło.
Dalej więc rzucał mu spojrzenie spode łba, mimo że zaczynały marznąć mu stopy, a żołądek bolał coraz bardziej.
- Pierdol się. – Powtórzył, choć już mniej wojowniczo niż przedtem. Nie miał już jednak sił na ponowny atak. Mógł jedynie warczeć, jak zbity pies.
- Ile razy mam powtarzać, że nie jestem chłopcem, żebyś w to, kurwa, uwierzył? Jesteś aż tak ograniczony? – Warknął, podciągając kolana pod brodę.
Był pokonany, doskonale o tym wiedział. Już zobaczył, że nie ma najmniejszych szans z mężczyzną. Był od niego silniejszy, sprytniejszy, z łatwością powalił go na ziemię. Jednak nie bez satysfakcji przyglądał się zadrapaniu na jego policzku. Może nie było tak poważne, jakby chciał, jednakowoż niewiele brakowało, aby faktycznie wydrapał mu oczy. Na samą myśl na jego wargach pojawił się dumny uśmieszek, niepozbawiony złośliwej satysfakcji.
Jedyne, czego Tiago chciał, to akceptacji. Czy mężczyźnie tak trudno było to dostrzec? Czy nie widział, że zdecydowanie ułatwiłby sobie życie, by choć na chwilę zaakceptował fanaberię chłopaka, przynajmniej by ten coś zjadł? Upierając się przy nazywaniu go chłopcem, wcale mu nie pomagał. Tiago był tylko bardziej wściekły, pałał coraz większą żądzą mordu i coraz bardziej żałował decyzji, by otworzyć się przed tym facetem.
Przecież on nie mógł mu pomóc.
A teraz musi zginąć, bo zna twoją tajemnicę....
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach