Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 17 z 52 Previous  1 ... 10 ... 16, 17, 18 ... 34 ... 52  Next

Go down

Pisanie 21.11.14 14:35  •  Bar - Page 17 Empty Re: Bar
Rozmowa mimowolnie wdzierała się do jego uszu, ale Ryan nie wydawał się być nią zainteresowany. Wyglądał jak jedyna osoba, która kompletnie nie angażowała się w życie Przyszłości. Milczał, gdy zewsząd docierał gwar rozmów, czasem śmiechów; siedział spokojnie, kiedy jego towarzysz znudził się chwilą nieobecności barmana i prawdopodobnie jedynie ruch oczu, które przemykały wzrokiem po pomieszczeniu, podziwiając jego wątpliwe wdzięki, świadczył o tym, że był tu kolejną istotą (względnie) żywą. Nawet pobrzękiwania szklanek w tle nie wyprowadziły go z równowagi, choć widocznie niektórych zainteresowało to niecodzienne dzieło sztuki, które Grow usiłował stworzyć przez ostatnią minutę, by potem...
„Nie mają nic lepszego.”
No nie gadaj.
Z doświadczenia wiedział, że często nie było nic lepszego, ale Desperacja uczyła być wdzięcznym nawet za kawałek czerstwego chleba. Szczególnie po kilku dniach głodówki. Nie przeszkadzało to ciemnowłosemu w spojrzeniu na opakowanie z dezaprobatą, gdy sięgnął po jedną z puszek i obrócił ją w palcach, nie zamierzając zapoznawać się z resztą składu. Zapewne tysiące osób ze wzdęciami miało na ten temat inne zdanie niż fasolka z uniesionym kciukiem. Na szczęście dziś nie zamierzał psuć nikomu apetytu. Stuknięcie szybko oznajmiło odłożenie puszki z powrotem na blat.
Jak wolisz ― mruknął, dając do zrozumienia, że sam nie pali się do posiłku. Nie dlatego, że kręcił nosem na coś, co przypominało produkt dla dzieci, ale dlatego, że to nie jemu jedzenie było teraz potrzebne do szczęścia. Białowłosy przynajmniej raz miał okazję zatrzymać więcej dla siebie, choć mięso to to nie było. Uniósłszy wzrok na twarz chłopaka, od razu odczytał z niej niezadowolenie, które jednak przemilczał (jak wiele innych spraw).
W którymś momencie po prostu opuścił wzrok, natrafiając nim na obandażowane ręce, jakby usiłował ocenić stan opatrunków. Było dobrze, dopóki jeszcze się trzymały, choć ciemne brwi zmarszczyły się mimo tego, jednak trwało to zaledwie chwilę, zanim Ryan zwrócił twarz w stronę telewizora, który w jednej chwili zaniósł się głośniejszym trzeszczeniem, by zaraz po tym ponownie dać dojść do głosu postaciom na ekranie.
Nie tylko tę pracę zaniedbałeś ― rzucił bez zbędnych ceregieli, niszcząc złudzenie tego, że niczego nie słyszał. W jego słowach nie było wyrzutu, jedynie suchy fakt. ― Powiedziała, że nikogo do siebie nie wpuszczałeś. Ich posłuszeństwo mnie zadziwia. Pozwoliliby ci zdechnąć tylko dlatego, że kazałeś sobie nie przeszkadzać ― ściszył głos do tonu, który wydawał mu się wystarczający, by usłyszał go wyłącznie jego rozmówca. Nie wdawał się w szczegóły typu „kto, jak i po co?”, uznając je za mało ważne. Tym bardziej, że nawet nie znał imienia dziewczyny. W każdym razie nie był to przyjemny temat, ale Jay nigdy nie był mistrzem w poruszaniu przyjemnych tematów. Gdyby mógł wyrazić swoje zdanie na temat pogody lub przynajmniej podsumować zbyt wielki dekolt blondyny na ekranie, byłoby o wiele lepiej. Niestety nie były to kwestie, do którym przywiązywał jakąkolwiek uwagę, której równie dobrze mógłby nie przywiązywać też do Wilczura. A jednak – czasem trudno puścić w niepamięć cholerstwo, które swojego czasu weszło ci na głowę. ― Jeszcze jakiś czas temu, gdybym przyłożył ci nóż do gardła, odgryzłbyś mi ręce. ― Wzruszył barkami, licząc na to, że zrozumie aluzję. Wbrew pozorom nie była trudna do odczytania, a przynajmniej dla nich.
Powieki opadły na oczy, widocznie znudzone widokiem kolorowego pudełka. Choć szatyn łaskawie postanowił zamilknąć na chwilę, jakby chciał dać albinosowi trochę czasu na choćby krótkie wyjaśnienie, zanim pozwolił mu dość do głosu, szybkie wtrącenie wwierciło się w uszy Wilczego:
Kto?
I co? pójdziesz mu wpierdolić? Zostaw.
Mówił, jakby wiedział, że problem tkwił w jakiejś osobie. W jego pytaniu nie było nacisku, jedynie jakaś odrobina niesmaku – nie wiadomo, czy skierowanego ku Koirze, który poddawał się takim wpływom czy osobie, która doprowadziła go do tego stanu. Być może jedno i drugie.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.11.14 20:39  •  Bar - Page 17 Empty Re: Bar
Zaśmiał się sucho. Był to prawdopodobnie pierwszy i ostatni tak bezwartościowy śmiech, jaki kiedykolwiek opuścił jego gardło. Jednocześnie okazał się idealną odpowiedzią na słowa Ryana do tego stopnia, że na tym Growlithe mógłby zaprzestać. Przyglądał się dziwnie znużonym wzrokiem swoim rękom, tak jakby wcześniej podchwycił spojrzenie Grimshawa i teraz sam próbował ocenić ich stan. Opatrunek był dobrze zrobiony, a bandaż nie przeciekał. Jeszcze. Ryan mógł mieć rację, że szkarłatu na jego ciele nikt by nie zauważył. Nie dlatego, że nie chcieli; wśród członków gangu znajdowali się zagorzali fanatycy, którzy ratowaliby Growlithe'a nie dla niego samego, a dla sprawy. „Najpierw mydlisz nam oczy ideami, a teraz umierasz za coś tak błahego? Bo czymkolwiek to jest, to nie są marzenia, za które my umieraliśmy”.
Dobre, co? ― odezwał się w końcu, krzyżując ramiona na oparciu krzesła, by zaraz oprzeć o nie brodę. Pozycja okazała się niewygodna głównie ze względu na piekące rany, ale w tej sytuacji nie powinien marudzić. Sam sobie był winien nie tylko w cudzych oczach. ― Pamiętasz jak zaczynaliśmy? Byłem sam i wszędzie chciałem zabierać cię ze sobą. Od zawsze miałeś szacunek, o który inni musieli walczyć. ― Zmarszczył nagle nos. ― To było stałe narażanie się na niebezpieczeństwo. I po co? Żeby pokazać, że jest się coś wartym? W pewnym momencie chyba zrozumiałem, że nie mam poparcia, bo nikt nie pójdzie za narwanym kretynem, który wiecznie musi udowadniać, że jest godny więcej, niż to sobą reprezentuje. Zbierałem ludzi powoli i dokładnie, wierząc w idee i sprzedając je tak dobitnie, aby inni wierzyli w nie równie mocno. Ich posłuszeństwo jest tak wielkie, bo już dawno przestali być ludźmi, Ryū. Nawet gdyby ktoś złamał mój rozkaz i odważył się wejść do pokoju, prędko by z niego wybiegł. Nie musiałbym nawet podnosić głosu ani ręki. Jedno słowo, a ugnę im kolana. Psy tak robią. Nie rozumieją, nie zgadzają się, ale wykonają rozkaz, bo kochają pana i ufają mu ponad własne wątpliwości. Na początku pomyślałem: „hej, jeśli mnie zabraknie, wszystko szlag jasny trafi. Nie po to się tak produkowałem, żeby te wszystkie bezpańskie psy nagle straciły z oczu swój jedyny cel” ― rzucił ostatnie dwa zdania nieco żywszym tonem, jakby chciał pokazać moment, gdy faktycznie wpadł na ten pomysł; gdy się ożywił i nabrał chwilowej energii. Prędko jednak nijakość powróciła do jego głosu, a powieki przymknęły się na amen. ― Ale potem zdałem sobie sprawę, że ― hej! ― zostałeś Rottweilerem, więc umknąłby im tylko jeden samochód. Szybko mieliby zastępczy. Przecież nie zostawiłbym ich na kruchym lodzie, Ryū.
Umilkł na ten jeden moment, wsłuchując się w otoczenie. Gdzieś za jego plecami rozlegał się praktycznie nieuchwytny dla ludzkiego ucha śliski odgłos ocierającej o szkło szmaty Boba. Jak zwykle polerował swoje cacuszko, żłobiąc w kuflu jeszcze jedną dziurę. Nie był jednak takim znowu nudnym dziadem. Dziś, dla odmiany, molestował zewnętrzne ścianki naczynia, by nie popaść w monotonię. Prócz tego gdzieś z daleka dochodziło cichutkie chrobotanie. Dość irytujące, ale z punktu widzenia Growlithe'a ― na tyle dalekie, żeby nie zwrócić na nie uwagi. Po co zwracać uwagę na coś, co jest zbyt daleko?
„Kto?”
Właśnie.
I tak był zbyt daleko.
Nie było więc sensu drążyć tematu.
Co „kto”? Kto ma dziś imieniny? Kto pobił Rogatą Jeniffer? A może kto ostatnio wszedł do baru i nie zamknął drzwi? Nie pytaj, skoro i tak nie chcesz usłyszeć odpowiedzi. ― Ślamazarnym ruchem podniósł powieki i sięgnął po jedną z puszek. Płasko ustawiła się na dłoni, która rozwarta zaczęła robić się coraz cieplejsza. Drobny płomień ogarnął brzeg metalowego pojemnika. Tylko czekać, aż zacznie bulgotać... ― Właśnie. Nie miałeś do mnie żadnej sprawy? Nigdy nie wpadłeś do mnie po to, żeby się pobawić w doktora, House. Czekaj, czekaj! ― Cmoknął w przestrzeń, ponownie prostując się w plecach. ― Wiem. Stęskniłeś się.
W barze rozgrzmiał nerwowy rechot skłębionej grupki pijanych Wymordowanych.
Widocznie nawet oni wyrazili swoje zdanie na temat tego stwierdzenia.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.11.14 22:58  •  Bar - Page 17 Empty Re: Bar
......Chcecie poznać zakałę całej rasy Wymordowanych? Nie ma problemu, właśnie we własnej osobie wleciała przez drzwi baru, w mało elegancki sposób uderzając z hukiem o ziemię. Dłonie; próbując nieco zamortyzować upadek oberwały najmocniej, ale przynajmniej twarz pozostała w miarę cała i gdy Pudel uniósł powoli głowę, mrugając zawzięcie oczami, można było zobaczyć przeuroczy siniak na szczęce. Wyglądał trochę tak, jakby ktoś próbował urwać mu jednym ruchem żuchwę, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. Mało optymistyczne. Jednak jeszcze mniej optymistyczny był fakt, że zaraz po „sekretarzu”  do knajpy weszła jakaś przeurocza piątka, rodem z filmów sensacyjnych - 2012r. Wysocy, potężni faceci, typowe zakapiory, pijani rzecz jasna, bo jakżeby inaczej, wchodzą do baru w zamiarze zniszczenia wszystkiego na swojej drodze. Szkoda tylko, że Christopher miał wybitnie małe szanse na nagłe pojawienie się cudownego Bonda z arsenałem broni, a najwyraźniej póki co to on był głównym celem innych Wymordowanych. No i za jakie grzechy? Ano, właśnie, by wyjaśnić całą aktualną sytuację trzeba się delikatnie cofnąć. Otóż Skoczek, z racji wybitnego zirytowania się na inne Kundle w kryjówce organizacji (tak, znowu stłukł doniczkę na czyimś łbie) postanowił trochę sobie powędrować i poszukać czegoś przydatnego. A nuż ulepszy jakieś łóżko polowe albo cuś, taka drobna aspiracja. Jednak najwyraźniej Ktoś na Górze przykleił mu łatkę pechowego i gdzieś tak w połowie drogi do baru zaczepiła go właśnie ta owa piątka Wymordowanych. Na potrzeby informacyjne: jakieś rude stworzenie będące a'la dowódcą, brunet zastępca, szatyn typowy szaleniec, blondyn kanibal i... jakiś drugi brunet „zabójca na zlecenie”. Musieli być najwyraźniej wcześniej wyrzuceni z baru (albo uchlali się czyimiś zapasami, whatever) i widząc Pudla postanowili się nieco zabawić. Darmowe mięso. A taktyka „gadać tak długo, by zagadać i wiać gdzie pieprz rośnie” nie zadziałała i po wstępnej zabawie wylądował tutaj. Panowie, żeby mieć jakiś szczytny cel (jakiś musi być) uznali, że DOGS jest niesprawiedliwe i powinno wszystkim rozdawać swoje zapasy (mniejsza, że to Desperacja, mniejsza, że oni sami nic nie mają, ale jakiś szczytny cel musi być, tak?). Jednak; powracając do teraźniejszości, mężczyzna o wyglądzie zbuntowanego nastolatka (nie jego wina) obejrzał się z miną w stylu „nie, proszę, proszę, wybitnie proszę, nie” po czym niezgrabnie spróbował wstać. Hej, umiał się bronić, tak? Walka wręcz i te sprawy... hmh, no powiedzmy, że umiał. Żółta chusta z namalowanym pudlem, dobitnie wskazująca jego nieszczęsną rangę, zahaczyła o szyję, napierając na krtań i zmuszając do szybszego wstania. Na wskutek działań rudzielca Skoczek odchylił głowę do tyłu pod ostrym kątem, rozglądając się szybko po pomieszczeniu. Nie; raczej nikt się do pomocy nie palił. Prędzej jeszcze potem go dobiją (o ile przeżyje), jeśli w barze będą jakieś większe zniszczenia. Cudownie.
- Żaden pierdolony pies nie będzie do mnie szczekał bezkarnie – usłyszał gdzieś z boku, czując, jak mimowolnie ponownie znajduje się pod wpływem adrenaliny wywołanej strachem.
-  Jasne. Wszystko rozumiem, przepraszam. Podejrzewam, że uduszenie mnie jest mało ekscytującym sposobem zabójstwa – zaczął, rozpaczliwie poszukując jakiegokolwiek wyjścia z sytuacji – w teorii ogólnej, trwa to o wiele za długu, yym... i w ogóle...
Łup. Noga Christophera uderzyła mocno w śródstopie przeciwnika, w celu uzyskania jakiejkolwiek przewagi. Buty drugiego Wymordowanego nie były pierwszej jakości, a małe kości w górze stopy są stosunkowo łatwe do złamania, więc atak przyniósł zamierzony skutek i można było usłyszeć cichy trzask. Cóż, pewnie co najwyżej utrudni to poruszanie się, a w wypadku pijanego i rozjuszonego faceta...  rudzielec tylko warknął cicho i puścił chustkę, by złapać blondyna za ramiona i bezpardonowo rzucić w jakieś stoły. Darmowe lekcje latania, ale Christopher miał już dość. Gdyby nie fakt, że ta cholerna biokineza zajmowała mu więcej czasu niż ustawa przewiduje już dawno po prostu by odleciał. Splunął krwią gdzieś na bok (przegryziona warga to na razie najmniejsze zmartwienie), modląc się cichaczem o jakieś cudowne zrządzenie losu i uniósł ponownie głowę. Oł. Rozszerzył nieco oczy. Nie, ujrzenie tej dwójki z DOGS nie było jego priorytetowym marzeniem. Tym bardziej, że jak dotychczas skrupulatnie ich unikał, nawet nie zamierzając rzucać się w oczy. Wymamrotał pod nosem cicho coś w stylu "cholera by to trafiła cały ten świat". Zakład, że zaraz przeleci sobie ładną ścieżkę w drugą stronę? Świetna zabawa, może wtedy wszyscy wciągną się w bójkę.

// Uhh, wybaczcie za taki chaos i marną jakoś, nie moja pora godzinowa jednak w tygodniu...
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.11.14 13:42  •  Bar - Page 17 Empty Re: Bar
„Dobre, co?”
Nie podzielał jego poczucia humoru. Milczenie i brak jakiejkolwiek reakcji – choćby durnego drgnięcia mięśnia na twarzy – mówiły same za siebie. Nie, to nie jest dobre. W takich momentach, jak ten, cierpliwość okazywała się cnotą. Gdy ktoś nie rozumie cię po raz milionowy pierwszy i ma do tego lekceważący stosunek, masz ochotę wstać i wyjść, nie widząc sensu w dalszym drążeniu tematu, ale Ryan słuchał i nawet nie wciął mu się w słowo. Przyległ wygodniej do oparcia, wyciągając jedną rękę na stole, aż w końcu słowom Growlithe'a zaczęło wtórować ciche strzelanie stawów, gdy kciukiem kolejno zaczął napierać na wierzch swoich palców, jakby szykował się co najmniej do wymierzenia białowłosemu solidnego ciosu na koniec. Kiedy jednak dłoń ciemnowłosego spoczęła niemalże bezwiednie na blacie, było pewnym, że nic takiego nie nastąpi.
Pamiętam. Pewnie dlatego, że nigdy nie byłem twoim psem ― Za grosz sentymentalizmu, choć nawet jemu wydawało się, że wtedy było o wiele lepiej, mimo że jednocześnie wiedział, że Chika poniekąd nadal był tym samym szczeniakiem, co kiedyś. Z odrobiną nadmiaru ego. ― To twój zwierzyniec, a skoro ich przywiązanie jest aż tak wielkie, przez swoją naiwność potrafiłyby czekać pod twoimi drzwiami, zachowywać się tak, jak nauczyły się od siebie i wierzyć w to, że tak naprawdę wyszedłeś, ale jeszcze wrócisz. Uganianie się za samochodami to dla nich krótkotrwała atrakcja. To ty ich karmisz. ― Uniósł brwi, zahaczając wzrokiem o zdezelowany blat stołu, zastanawiając się nad czymś. ― Miałem kiedyś psa. ― Zabrzmiało, jak początek wzruszającej historii z życia, ale ten buchający od Grimshawa brak przejęcia wszystko zniszczył. „Był sobie pies. Już go nie ma. Bywa.” ― Wolał zdychać z głodu niż tknąć to, co podstawił mu ktoś inny.
Pewnie coś o tym wiesz – utonęło w kolejnej porcji milczenia, które mu zafundował, gdy szare oczy raz jeszcze na krótki moment przyjrzały się bandażom, a potem obsypanej piegami twarzy chłopaka. Tym razem przełknął wszystkie aluzje, bo nie potrzeba było słów, by zrozumiał, że momentami nie różnił się od psów, pewnie nawet doskonale wiedział, jak funkcjonują i dlaczego. Może nawet stanąłby w ich obronie, gdyby zaszła taka potrzeba. Jay nie twierdził, że to coś złego, ale rzecz w tym, żeby unikać zezwierzęcenia, gdy staje się toksyczne i szkodliwe.
Stuknął palcem o blat. Wiedział, że ten drobny gest nie uciszy Wilczura ani też nie powstrzyma go przed ciągłym odwracaniem kota ogonem; nie przypomni mu, że Rottweiler nie był jedną z tych osób, które zadawały pytania, gdy „i tak nie chciały usłyszeć odpowiedzi”.
Kto skopał ci dupę? ― Musiał nauczyć się, że brak precyzowania pytania kończy się wywijaniem od odpowiedzi. Wiedział też, że jej nie otrzyma, choć z prawdą było tak, że ostatecznie sama ukazywała się w najmniej odpowiednich momentach.
Nowe zamieszanie sprawiło, że Wilk musiał żyć w błogiej nieświadomości, gdy zapijaczeni mężczyźni wpadli do baru, trudno było powstrzymać się od skupienia się na kolejnym widowisku. Właściciel „Przyszłości” bez wątpienia nie narzekał na nudę, gdy co chwilę wpadał tu jakiś błazen, dostarczający wybuchowej rozrywki. Teraz z kolei trafił się pełen serwis, a wszystko działo się na tyle szybko, że nawet nie wiadomo, w którym momencie ich stół doznał chwilowej turbulencji, a jedna z puszek wywróciła się i stoczyła ze stołu. Z jakiegoś powodu to właśnie ją mężczyzna w pierwszej kolejności odprowadził wzrokiem, widząc jak toczy się po podłodze niczym niepozorny uciekinier z miejsca zbrodni. Dopiero, gdy słabe kołysanie się zaanonsowało koniec jej podróży, szatyn wreszcie skupił się na jasnowłosym chłopaku, który niefortunnie wylądował im pod nogami, a jeszcze bardziej niefortunne było, że żółta chusta wręcz rzucała się w oczy, jasno wskazując na przynależność do DOGS. Nic dziwnego, że zniesmaczony grymas od razu wtargnął na jego twarz, dając błękitnookiemu do zrozumienia, że nie popisał się tym razem. Trzy razy nie, nie przechodzisz dalej. Jakby tego było mało, piątka mężczyzn prędko podłapała dwa nowe cele. O ile sam ciemnowłosy nie wyróżniał się z tłumu i równie dobrze mógłby być kolejnym, zwyczajnym gościem baru, tak przywódca Psów przez wieki zdążył już postarać się o swoją rozpoznawalność. Nawet ich nietrzeźwe umysły szybko przetworzyły fakty, a gdy rudowłosy czknął pijacko, zaraz oznajmił reszcie, że o ich szczęśliwy dzień, jednak wystarczyło, że zrobił dwa kroki naprzód, a runął na ziemię, jakby ktoś właśnie podciął mu nogi. Jedynie Ryan z rozczarowaniem przyjął fakt, że w ostatniej chwili udało mu się ochronić twarz przed spotkaniem pierwszego stopnia z podłogą. Ciemna mgła przez ułamek sekundy kłębiła się obok jego butów, ale zaraz rozmyła się, być może nawet nie zauważona.
Zabiję cię, psie ― warknął i, co dziwne, przypisał jasnowłosemu swój nieprzyjemny wypadek, gdy dwójka pozostałych pomogła mu zebrać się z ziemi.
A potem – jakby samego Pudla było im mało – ktoś postanowił dorzucić krzesło w komplecie.

Taaak, póki co nie mam pomysłów.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.11.14 1:08  •  Bar - Page 17 Empty Re: Bar
Psy są jak ludzie. Wierniejsze, jasne, ale czas też goi ich rany. To nie tak, że łączą się z właścicielem do końca swojego życia. Jeśli gość wykituje, prędzej czy później mogą przywiązać się do kogoś innego. Nie dlatego, że go nie kochały. Dlatego, że pogodziły się z jego stratą, przy jednoczesnym przekonaniu, że nie mogą wiecznie się mazać. I...
„Miałem kiedyś psa”.
Urzekająca historia. Producenci programu z serii „Dzień, który zmienił moje życie” czekają z otwartymi drzwiami. Growlithe sam już nie wiedział, czy była to swoista forma otuchy ze strony Rottweilera czy próbował mu coś tylko udowodnić. Czymkolwiek, by to jednak nie było w tej chwili powinien rzucić, że miał więcej psów. 1:0 dla Growa. Szach-mat, marny pocieszycielu.
Kto nie nauczył cię słuchać? ― warknął od razu, obrzucając go wściekle intensywnym spojrzeniem. Zakładając, że w ogóle był jakiś powód, Growlithe najwidoczniej nie miał najmniejszego zamiaru go zdradzać. Nie tylko Ryanowi, ale wszystkim innym osobom, które nie bałyby się podejść do niego na odległość ramienia. Bywał upierdliwy, ale nachalstwo samo w sobie tępił, więc gdy po raz kolejny usłyszał pytanie ― które przecież zbył chociażby ironią ― nerwy nie wytrzymały, a on sam uznał, że jeśli nie da się wyminąć upartego przechodnia na drodze, to przejedzie prosto po nim. Po coś w końcu kupował tego tira.
SŁYSZYSZ, JACE? Na ramieniu Wymordowany poczuł oddech ciężaru, gdy czarny jak smoła lis, postanowił się na nim ― kolokwialnie ujmując ― uwalić. Nawet jeśli nie był dla innych widoczny, Wilczur bardzo mocno go odczuwał. Chłód, jaki prędko przeniknął z ciała mary, pod ubranie koszulki aż przyprawił go o gęsią skórkę.
O co tym razem chodzi?
SZURANIE. NAPRAWDĘ NIE SŁYSZYSZ?

Słyszał już wcześniej, ale zignorował to tak samo, jak zignorował... no nie wiem. Z trzaskiem wrzuconego do baru chłopaka, na co jednak wszyscy inni zareagowali. Głównie zamknięciem się, żeby zorientować się prędko w sytuacji. Bobowi zaś prawie wypadł kufel z rąk. Zatrząsł się za swoim barem, ale finalnie złapał naczynie oburącz, kierując nieemocjonalne spojrzenie na przybyłych. Zrobił to akurat w tym samym momencie, gdy i Growlithe przeniósł wzrok na wejście, przez które chwilę temu wleciała jakaś kolejna ofiara. Miał nawet ochotę parsknął tępym śmiechem, wykazując, jak niewiele kultury zostało mieszkańcom Desperacji, ale żółta chusta na szyi, szczególnie wyeksponowana podczas duszenia, jakoś zamknęła mu buzię.
Larsowi drgnęło ucho, ocierając się zaczepnie o podrapany policzek Growlithe'a. On również przyglądał się widowisku, co jakiś czas zerkając na właściciela, który wydawał się wyjątkowo zaciekawiony zdarzeniem. W duchu tylko czekał, aż Christopher wstanie, zakasa rękawy i zmiecie agresorów z powierzchni Ziemi... czy coś równie dramatycznego. Coś, co postawiłoby DOGS szczebel wyżej w oczach obecnych.
I chyba się lekko przeliczył, jeśli początkowo zakładał, że wszystko ograniczy się do zbicia Pudla...  Poprzecierane papierem ściernym ciało Growlithe'a okazało się bardzo niezgrabne. Zwykle to, co wymijał z kocią gracją, teraz przemieszczało się wokół niego w szybkim tempie, podczas gdy sam pozostał w biednej wersji „slow motion”. Zdążył tylko jeszcze ujrzeć, jak ktoś przelatuje mu przed nosem, puszka wypadła mu z rąk (smutne fasolki na pogrzebie braci), ogień buchnął wściekle z dłoni, skutecznie nakreślając jego obecną reakcję, a on sam z głośnym warknięciem zerwał się z miejsca. Gdy odwracał głowę, by ujrzeć sprawców zamieszania, w ostatniej chwili schylił głowę. Czuł, jak krzesło ze świstem przemyka mu nad włosami, nim rozbija się na ścianie za jego plecami.
TO CHYBA NA NIC, JACE, westchnął Lars, zahaczony pazurkami o jego bark. Przewieszony przez ramię przyglądał się ze znużeniem całej sytuacji, czując, jak ciało właściciela drży od nerwowych wdechów. Sam nie był do końca pewien, czy Growlithe bardziej irytuje się na piątkę kretynów, gotowych zdemolować resztę baru, czy na to, że jest zmuszony do ingerencji. W jego skromnym mniemaniu powinien się teraz rozwalić na kanapie, z paczką niezdrowego żarcia z kina i przyglądać, jak w pojedynkę członek gangu wyrywa im wszystkim lepkie paluchy, łamie rzepki i wypycha za gardła z „Przyszłości”.
JESTEŚ MARZYCIELEM, CO?
Tak, ale się leczę.

Zerknął porozumiewawczo na Ryana.
A RUSZYSZ SIĘ?
Niby czemu?
BO JAKIŚ BLONDYN WŁAŚNIE CHCE STOROWAĆ TWOJEGO PSIAKA.
Tch.

Warknął, rozdzierając ciszę, jak mokrą kartkę papieru. Nie wiadomo skąd pojawił się te dwa czy trzy kroki przed leżącym/siedzącym/stojącym Chrisem (wygodnie chociaż?), tarasując drogę idącemu mężczyźnie, który sięgnął za pasek i wyszarpnął jednym ruchem zakrzywione ostrze. Nieznajomy zdążył jeszcze się zamachnąć, jakby chciał przeciąć Pudla z góry na dół, ale jego dłoń niespodziewanie zatrzymała się w połowie „drogi”, zatrzaśnięta w miażdżącym uścisku białowłosego.
Kącik ust blondyna drgał niemalże spazmatycznie, rozciągnięty w krzywym, szerokim uśmiechu. Tak się niemiło złożyło, że jego twarz znalazła się ledwie centymetr od twarzy Wilka, więc bez żadnych ceregieli mógł mu spojrzeć prosto w oczy. Tym sposobem żarliwy ogień spotkał się z  obłędem. Nikt nie byłby w stanie pomieścić w sobie takiej dawki szaleństwa. To niezdrowe.
Spieprzaj ― charknął pod nosem, cały czas napierając ręką na dłoń uzbrojoną w sztylet. Jego lśniąca srebrem końcówka znajdowała się teraz tuż nad ramieniem Wilczura. Lars beznamiętnie się temu przyglądał. Cholerne futrzaki. Czasami mogłyby pomóc bez czekania na zaproszenie.
Waż słowa, zapchlony kundlu!
Spieprzaj, sir.
Najwidoczniej reszta pijanej grupy poczuła się mocno obrażona, tym bardziej, że chłoptaś, jaki stanął im na drodze, wyglądał dokładnie tak, jakby przewalił się przez huragan Isaac, wpadł pod stado rozpiszczonych fanek wyprzedaży i finalnie wyszedł spod kosiarki. Widać było zresztą, że ramię mocno mu drżało z wysiłku.
Odys...
OCZYWIŚCIE
.
Szczeknęło, a spod butów zmęczonego Growlithe'a wypełznął cień, formujący się w czarnego wilka. Kłapnął zębami akurat wtedy, gdy rozległ się ostry świst.
JACE! ― wrzasnął Lars, ale ostrze przecięło powietrze, nie dając czasu na reakcję. Growlithe stracił siłę w ramieniu, puszczając blondyna i tylko cudem w odpowiedniej chwili przeszedł krok na bok, unikając przygniecenia przez to cielsko. Pijany szaleniec kaszlnął ochryple, prawie upadając na ziemię. Uniknął tego tylko dzięki chwyceniu się za brzeg stołu... ale za to znalazł się tuż przy Christopherze. Opętany z pewnością mógł poczuć nieświeży oddech głaskający jego policzek.
Psiamać, brudne sierściuchy!
Growlithe przyłożył wierzch dłoni do rozciętego policzka. Ostrze dygotało jeszcze, wbite czubkiem w ścianę. Gdy uniósł wzrok natrafił na krwistoczerwone ślepia zastępcy bandy. Mężczyzna ledwo stał na nogach, między palcami trzymając zestaw stołowy, ale jak się okazywało: nożami rzucał świetnie.
Nie masz komu podskakiwać, co?
Choć nie patrzył na Chrisa, pytanie z pewnością było skierowane do niego.
Pięciu na trzech... no, czterech, jeśli liczyć cienistego wilka. Odys tylko czekał na rozkazy i otrzymał je w chwili, gdy zastępca ponownie uniósł dłoń i wycelował w przywódcę DOGS.
Aport.
Szczek.


| Ja też chylę kapelusz za jakość. |
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.11.14 22:33  •  Bar - Page 17 Empty Re: Bar
…...Wstał. Może nie jednym, płynnym, niezachwianym ruchem, ale ważne, że w ogóle pozbierał się z podłogi. Natomiast niewątpliwym kolejnym sukcesem było ogarnięcie przez niego zastałej sytuacji. Co prawda, mógłby przysiąc, że przed chwilą to Growlithe nad nim stał, a nie przeciwnik, no ale cóż... najwyraźniej już coś zdążyło mu umknąć. Przez moment, dosłownie parę sekund po prostu wgapiał się tępo w przed siebie i dopiero potem  do mózgu dotarła informacja, że coś powinien ze stojącym przed nim problemem zrobić. Cóż, fakt, że dłonie odruchowo złożyły się w jedno i uderzyły z całej siły w szczękę blondyna jakoś mu umknął gdzieś po drodze i dopiero po kolejnych paru cennych sekundach zdał sobie sprawę, że znacznie lepszym posunięciem byłoby uderzenie w oko, nos, skroń... cokolwiek, co dałoby jakieś pozytywne (dla niego samego) skutki. Mógł być Wymordowanym, mógł mieć zwiększoną tężyznę fizyczną i być silniejszym od przeciętnego człowieka, ale w porównaniu do innych zarażonych oscylował raczej w dolnej granicy. Ponoć nadrabiał to inteligencją i urokiem osobistym, ale jak na razie nie miał sposobu, by to wykorzystać. Znaczy miał, jednak wyglądał jak nie do końca przytomne stworzenie. W końcu jednak, korzystając z gwałtownej utraty równowagi swojego przeciwnika cofnął się dwa kroki do tyłu, by mieć jakiekolwiek pole manewru i drgnął, gdy usłyszał słowa Wilczura. Oparł się pokusie, by spojrzeć na niego z jawnym wyrzutem w oczach. Nie jego wina, że natknął się na ową piątkę... no, może trochę jego, ale skąd mógł wiedzieć, że tak pechowo dzisiaj skończy? Jego marzeniem z całą pewnością nie było szorowanie twarzą po podłodze i skończenie w nogach przywódcy oraz zastępcy DOGS. Chociaż teoretycznie wstyd w Desperacji nie istniał, to jednak swoistego rodzaju nuta zażenowania odezwała się gdzieś echem w jego jestestwie. Słaby popis jak na kilkumiesięcznego już (tak, to swoistego rodzaju osiągnięcie, udało mu się posegregować papiery, przejrzeć wszystkie pokoje i jak dotąd nie został przez żadnego Kundla, Dobermana, czy też innego członka stada pożarty albo pobity i zostawiony na pastwę losu) sekretarza jednej z bardziej „butnych” organizacji. Bardzo słaby. Istniało jednak powiedzenie, że „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”, ale w aktualnym momencie nie wyglądało to aż tak różowo.
-A wyglądam, jakbym miał pragnienie komukolwiek podskakiwać? No i inni odpuszczają po ataku donicz...yyy unikalnego przedmiotu– wypalił, ale ugryzł się w odpowiednim momencie w język – niestety, nie miałem potrzebnej rzeczy pod ręką. Poza tym, mam wyjątkowe szczęście do pecha.
Wzrok mimowolnie pomknął w kierunku Rottweilera, chociaż dość szybko ponownie przesunął się na potencjalnego  przeciwnika. Baty zbierze później (a przynajmniej taką miał nikłą nadzieję, bo na odpuszczenie nawet nie liczył), więc raczej powinien się skoncentrować na swoistego rodzaju... rehabilitacji własnego mienia.
Jednak, żeby przypadkiem nic nie szło zbyt gładko, prosto i z górki, pewne utrudnienia muszą się pojawić. Mianowicie takie, że jego potencjalna „ofiara” nie zamierzała stać bezczynnie i czekać na pokaz jego niesamowitych umiejętności walki wręcz. Jaka szkoda. Opętany jednak nie mógł zbyt długo użalać się nad swoim losem, gdyż blondyn z rykiem godnym rozwścieczonego niedźwiedzia ruszył prosto na niego.  Cóż, żeby było zabawniej, idealnie wręcz zsynchronizował się z przywódcą bandy, który dotychczas czaił się gdzieś z boku. Może niekoniecznie był najbystrzejszym człowiekiem na ziemi, ale brutalna siła i charyzma jako taka zdolność do zorganizowania grupy gwarantowała mu najwyższą pozycję w jego małym stadku. A teraz ewidentnie był wybitnie poirytowany, skrzydełka nosa falowały mu niczym u byka, widzącego torreadora z czerwoną płachtą. Ignorując całkowicie zastępcę, sam, kulejąc i chwiejąc się ruszył do przodu, najwyraźniej obierając sobie za cel Wilczura. Jak na razie nikt nie reagował na Odysa (czyżby dla zamglonego wzroku za bardzo zlewał się z podłogą, a hałas i tak był duży?), chociaż najpewniej za parę sekund miało się to zmienić.
Tymczasem w pewnym momencie drugi brunet, najwidoczniej najmniej pijany podjął niezgrabną próbę podejścia naokoło do Zastępcy DOGS. Chwycił pierwszą lepszą rzecz, służącą komuś za kufel i rzucił w mężczyznę, najpewniej chcąc odwrócić jego uwagę i zaatakować go w jakiś paskudny sposób.
Temu jednak Christopher już się nie przyglądał, o wiele bardziej zajęty próbą nie oberwania po raz enty po twarzy. Z niezbyt zadowoloną miną rozglądał się po podłożu za sobą, chcąc uratować się nieco z patowej sytuacji. Zbliżenie się do machającego pięściami Wymordowanego nie było według niego najlepszym pomysłem, a sam blondyn nie wyglądał na zbyt zmęczonego tymi ruchami.
Raz kozie śmierć?
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.12.14 11:20  •  Bar - Page 17 Empty Re: Bar
Wiedział, że tak będzie. Czegokolwiek by nie powiedział, białowłosy zawsze starał się znaleźć tysiąc innych argumentów, by wreszcie postawić na swoim, choć nie zawsze miał rację. Czasami jednak wypadało złożyć broń i zamilknąć, ale wystarczył jeden negujący gest głową, by uświadomić mu, jak bardzo ciemnowłosy się z nim nie zgadza. Nie spodziewał się tylko tego, że jeszcze któregoś dnia doczeka się tego, że białowłosy zacznie wykłócać się o bycie zastąpionym, kiedy zwykle szczególnie dbał o to, by nikt nigdy nie podważył jego możliwości. Ostatnim przekazem dla Growlithe'a okazał się już tylko niezrozumiały błysk w oczach szarookiego i lekkie wykrzywienie ust w nieprzyjemnym grymasie, świadczącym o tym, jak bardzo nie podobała mu się nowa postawa Wilczura.
Może to i lepiej, że przerwano im tę jakże miłą pogawędkę, bo wkrótce to oni mogli stać się tymi, którzy wypadliby z baru, dając się porwać osobistej szarpaninie, mimo że Ryan nie palił się do większych konfliktów z Chiką. Co z tego, że często sam prowokował, próbując doszukać się choćby najdrobniejszych pęknięć. Teraz było ich całkiem sporo, a ten widok w zupełności mu wystarczał. Po co wnikał, skoro nie mógł pomóc ani jemu, ani nikomu innemu?
Zrozumiał niemy przekaz.
Nogi krzesła przesunęły się po zniszczonej podłodze z charakterystycznym zgrzytem, gdy Ryan odsunął się od stołu i podnosił z miejsca. Wtedy też dotarło do niego, że psy miały jeszcze jedną ciekawą właściwość – niektóre z nich powinno trzymać się na krótkim łańcuchu, żeby przypadkiem nie dostały się na teren agresywnego sąsiada. Gdyby kątem oka nie dostrzegł, zbliżającego się do niego bruneta (zapijaczony gracją baletnicy nie grzeszył), nie zdążyłby uchylić się przed kuflem, który ledwie musnął ciemne włosy i prawie roztrzaskał się na głowie jednego ze spokojniejszych gości baru, który jak na zawołanie spadł z krzesła i postanowił schować się pod stołem, licząc na to, że ten prowizoryczny schron cokolwiek zdziała.
Kurwa! ― nieznajomy nie był zadowolony ze swojej kiepskiej celności i tego, że został przyłapany na gorącym uczynku. Nie zamierzał jednak długo czekać i pomimo tego, że cały świat próbował wirować mu przed oczami i przez chwilę widział przed sobą dwóch ciemnowłosych wymordowanych, a nie tylko jednego, rzucił się na swój cel, jak rozwścieczony nosorożec. Zdążył stratować stół, którego brzeg blatu uderzył o nogę jednego z jego kompanów i wyciągnął wygięte w szpony palce w stronę Grimshawa, przypominając przy tym wygłodniałe zombie.
Chwiejny krok przeciwnika, pozwolił Rottweilerowi na zyskanie odrobiny czasu, by zaprzeć się przedramionami. Czarnowłosy mężczyzna był nieco postawniejszej budowy, ale upojenie działało na jego niekorzyść, biorąc pod uwagę, że z jego równowagą było krucho. Jay zmarszczył nos, jakby usiłował ochronić go przed ostrym zapachem alkoholu i czegoś, czym wcześniej się obżerał. Wyjątkowo obrzydliwe połączenie, motywujące do jak najszybszego pozbycia się zbędnego balastu. To też szatyn zamierzał uczynić. Wystarczyło jedno mocniejsze pchnięcie, by brunet zatoczył się do tyłu. Jakiś łut szczęścia sprawił, że wpadł wprost na krzesło, choć zamiast usiąść na nim, jak cywilizowany człowiek – co z tego, że nim nie był – niebezpiecznie zachwiał się do tyłu, chwytając ręką za oparcie, by zaraz podciągnąć się do siadu. Był to dla niego na tyle duży wysiłek, że charczący oddech zaczął wyrywać się z jego płuc, ulatniając się przez usta, które zaraz uformowały się w wąską linię. Mężczyzna pochylił się do przodu, walcząc z narastającymi mdłościami, co dało ciemnowłosemu dość sporą przewagę. Zdążyli już wyjaśnić sobie zasady gry, w której najwidoczniej wszystkie chwyty były dozwolone. Opętany chwycił za jedno z krzeseł – zignorował przy tym znaczące chrząknięcie właściciela baru – i zamachnął się nim, celując w wyeksponowaną potylicę. Nie zamierzał oszczędzać siły ani tym bardziej swojego oponenta. Pewnie ostatnim, co usłyszał, zanim powitała go ciemność, było ciche chrupnięcie łamiącego się drewna. Wielkie cielsko osunęło się na ziemię z głuchym łupnięciem, któremu zawtórował huk rzucanego na podłogę krzesła (a raczej tego, co z niego zostało).
Nie był to koniec.
Wymordowany miał w planach natychmiastowe dobicie bruneta, który w tej sytuacji był kompletnie bezbronny. Wysunął nóż z kieszeni, a ostrze zalśniło w sztucznym świetle lamp, zdradzając swoją gotowość do zatopienia się w ciele. Postąpił krok do przodu, ale silne szarpnięcie zmusiło go do gwałtownego wycofania się. Silne ramiona oplotły się na szyi srebrnookiego – szkoda, kurwa, że nie uwiesił się na nim, jak koala – a ostrzegawczy pomruk został odcięty od świata zewnętrznego wraz z nagłym pozbawieniem go dostępu do tlenu. Gwałtowne ukłucie w boku szyi sparaliżowało go na ułamek sekundy, a po nim instynkt przetrwania dał o sobie znać. Temperatura w pomieszczeniu drastycznie spadła, można rzec, że nazbyt drastycznie, gdy wszystkie wydobywające się z ust oddechy przyozdobiły widoczne kłęby pary wodnej. Podłoga pod podeszwami butów ciemnowłosego i obcego szatyna, który postanowił go zaatakować, pokryła się warstwą lodu.
Jak mógł nie zauważyć tego wcześniej?
Spierdalaj.
Zacisnął zęby, jednocześnie zaciskając palce mocniej na rękojeści noża, by zaraz po tym wycelować czubkiem ostrza w przedramię oponenta, chcąc skutecznie odwieść go od próby ukręcenia mu karku.


Ostatnio zmieniony przez Fucker dnia 04.12.14 21:08, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.12.14 19:01  •  Bar - Page 17 Empty Re: Bar
Dźwięk rozpadającego się mebla był paru osobom szczególnie na rękę, tym bardziej, że niektóre kawałki krzesła znalazły się w okolicy buta... chociażby takiego Growlithe'a. Chłopak zsunął dłoń, by chwycić ułamaną nogę i ważąc ją w ręce ponownie się wyprostować. Prowizoryczna broń. Sytuacja zdawała się nabierać wyrazistości, ale niestety obecna forma nie pozwalała mu walczyć tak, jakby tego chciał.
To był ostatni raz, gdy Grow przyglądał się Zastępcy.
Odys, zaatakuj tego frajera.
Wilk ruszył, nim ostatnie słowa zabrzmiały w jego czaszce. Wybił się ponad upadającym meblem i przemknął jak cień tuż przed postacią, która dosłownie sekundę później potknęła się o nogę stołu. Mara poczuła, jak końcówka kity prześlizguje się po gardle mężczyzny, nim ten z hukiem upadł na ziemię. Trzask był tak głośny, że sąsiedzi trzy domy dalej spojrzeli na siebie zdziwieni. Mężczyzna zamortyzował jednak upadek rękoma, ale o tym już Odys nie wiedział. Ogon zapłonął nieparzącym ogniem, gdy otarł się o wroga, by zaraz przybrać pierwotną formę i prześlizgnąć się po podłodze, w czasie, gdy wilk wpadł w krótki poślizg. Odys przejechał na zgiętych łapach spory kawałek, niemalże szurając brzuchem po ziemi i zamiatając ogonem brudną podłogę. Półkulisty ślad po pazurach odznaczył się na drewnie, zostawiając Bobowi trwałą pamiątkę, o którą na pewno się jeszcze upomni Growlithe'owi. Zwierzę ryknęło wściekle, plamiąc ziemię czarną śliną i ruszyło ku wyznaczonemu celowi.
Do uszu Growlithe'a dobiegło stłumione krzyknięcie ― zrozumiał, że Odys dopadł swoją ofiarę. Sam nie miał jednak czasu, by pochwalić czworonoga. Przyglądał się z lekko zadartą głową twarzy pijanego awanturnika, który zdążył pozbierać się z podłogi i teraz szorował na niego, jak Pedobear na dziewięciolatkę (… kończą mi się porównania...). Białowłosy uśmiechnął się kącikiem ust z wyraźną satysfakcją. Zamachnął się w odpowiedniej chwili i uderzył z całej siły, ale noga krzesła tylko złamała się z trzaskiem, przyprószając drzazgami buty  pijanego giganta. Mężczyzna był byczy jak stodoła i zdecydowanie górował nad chuderlawym przywódcą gangu, który obrzucił zmaltretowanym spojrzeniem skrawek drewna trzymany oburącz.
Znalazłszy się tuż przed nim, rudzielec rozwarł swoje ramiona, które niczym szczypce spotkały się w tym samym punkcie, z zamiarem zakleszczenia w uścisku i tak mocno poranionej ofiary. Tak jak Skoczek, Growlithe również nie należał do asów w kwestii siły. Nadrabiał szybkością, która i tym razem uratowała jego narządy przed natychmiastowym zgnieceniem. Ręka w łokciu mu się załamała, więc przewrót w bok okazał się dość niezgrabny, nawet jeśli finalnie Wilczur wylądował w przysiadzie. Syknął pod nosem, czując, że właśnie popełnił największy błąd swojego życia. Zanotować: nie ruszać się, gdy ma się wrażenie, że jest się ubranym w papier ścierny. Tak się ironicznie składało, że świeże rany odezwały się od razu, gdy tylko napiął mięśnie i w zbyt szybkim geście przetoczył spory kawałek po podłodze, uciekając przed nieprzyjacielem.
Nie zdążył się nawet dobrze pokrzywić. Coś ostro zmiotło go z nóg. Poczuł ból w okolicy najpierw tyłu głowy, potem łopatek, na końcu kościstych bioder. Zamroczyło go na ten ułamek sekundy, gdy przeciwnik lądował mu na brzuchu. Usłyszał jeszcze warknięcie, a potem coś twardego uderzyło go w policzek. Nawet nie wiedział, w którym dokładnie momencie zacisnął zęby, nim jego głowa z trzaskiem poleciała na bok. Ostatnie co zobaczył to wściekłe, choć zamglone spojrzenie intensywnie niebieskich ślepi i czarne kosmyki, opadające na czoło oprawcy.
Co do... ODYS.
HM?
Wilk szarpał wciąż stękającym ciałem.
Growlithe w tej chwili nieco oprzytomniał. Wyrazista, cuchnąca woń alkoholu dotarła do nozdrzy, drażniąc zmysł węchu, co paradoksalnie zmusiło go do otworzenia oczu i skierowania ich ku agresorowi. Zastępca, którym miał przecież zająć się Odys właśnie wymierzał kolejny cios, ale tym razem Wilczur był szybszy. Pięść grzmotnęła napastnika prosto w żuchwę, aż wszystkie dzwony kościele zadzwoniły mu w uszach. Palce Wymordowanego zacisnęły się na ubraniu pijanego mężczyzny.
Nie tego frajera miałeś zaatakować.
Odys puścił gościa, który niedawno wczołgał się pod stolik.
OH, mruknął, zerkając niepewnie na pogryzionego mężczyznę. SORRY. NIECHCĄCY. POMYLIŁEM FRAJERÓW.
Smuga czerni przemknęła przez bar, zrzucając zastępcę z Growlithe'a w ramach czystej rekompensaty. Bob nie wyglądał na ucieszonego, gdy zwierzę wraz z kolosalnym mężczyzną huknęło w kolejny stół. Brunet uderzył łokciem w blat ledwo dychającego mebla, a ten z łomotem przewrócił się na bok, tworząc prowizoryczne oparcie dla zaatakowanego ciemnowłosego, którego wielkie łapska zamknęły się jak obroża na szyi ujadającego drapieżnika.
W barze zaczęło robić się gorąco. Niektórzy mamrotali, ktoś próbował podejść do poranionego przez Odysa mężczyzny-spod-stołu, ale ostatecznie się wycofał w cień. Cała reszta zaś zaczęła się niecierpliwić. Bójki w „Przyszłości” były irytująco częstym zjawiskiem, a gdy przychodziło co do czego, niewielu siedziało z założonymi rękoma. Nie trzeba było więc długo czekać na to, by gdzieś w tłumie odezwał się jakiś piszczący głos, oplatający pogardliwe słowa kierowane do przypadkowego faceta obok. Że ja jestem ciotą? JA JESTEM CIOTĄ? No i bach. W chwili, gdy Growlithe podniósł się na słabych, drżących ze zmęczenia nogach, przed jego nosem wylądowała całkowicie nieznana postać, dosłownie wyrzucona ze ściany tłumu. Lekki niesmak wystąpił na twarz białowłosego, gdy z paszczy zaatakowanego chuderlaka, jak pociski, wystrzeliły dwa zakrwawione zęby. Jak się prędko okazało: nikt nie miał zamiaru zostać dłużnikiem.
Dosłownie dwa mrugnięcia oczami później eksplozje uderzeń, świstów i głośnych krzyków wybiły się ponad dotychczasową półciszą, zalegającą w pomieszczeniu. Barman schował się za barkiem, przyciskając do piersi swój ulubiony kufel. Najwidoczniej postanowił przeczekać to tornado, mając nadzieję, że bijatyka nie skończy się zbyt licznymi szkodami.
Przemieszczanie się wśród nagrzanej walką chmary morderców było awykonalne. Przynajmniej z punktu widzenia Growlithe'a, który nie zdążył nawet odnaleźć rudowłosego, zapijaczonego awanturnika, bo został chwycony za łokieć i wciągnięty w jakąś stłoczoną grupkę dziwnie gibiących się melancholików.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.12.14 22:24  •  Bar - Page 17 Empty Re: Bar
......Naprawdę starałby się pomóc jednemu, bądź też drugiemu Wymordowanemu, ale na razie sam miał nieco większe kłopoty. Siłą nie grzeszył, natomiast szybkość, o której wspominał Growlithe... może i racja, ale z tendencją Skoczka do potykania się na prostej drodze mało prawdopodobnym było skuteczne wykorzystanie tej subtelnej zalety. Dlatego też potrzebował większego pola manewru ~ w razie utracenia równowagi musiał mieć miejsce na możliwość uniku... generalnie, wolał się po prostu zabezpieczyć w tenże sposób.
Zresztą, jego pomoc pewnie skończyłaby się na wskoczeniu przeciwnikowi na plecy i próbie skręcenia karku (ewentualnie uduszenia, ale raczej nic z tego by się nie udało, więc cóż za różnica?). Ponadto, suma summarum, to on sprowadził na nich kłopoty. Niecelowo, ale jednak, a to jakoś nie poprawiało mu w aktualnym momencie nastroju. Poza tym, problem w postaci rozjuszonego blondyna przed nim nadal pozostał nierozwiązany. Coraz bliższe ryzyko spotkania się z wrogimi pięściami zmusiło Christophera do uruchomienia większej ilości szarych komórek w celu znalezienia w końcu jakiegoś wyjścia z tej jakże nieprzyjemnej sytuacji. Bo jak na razie jedyne co robił, to sukcesywnie się cofał. Nawet jeśli przeciwnik się nie śpieszył, to bar, stoliki, krzesła, inne stworzenia uniemożliwiały mu powiększenie w korzystny sposób odległości.
Niebieskie ślepia Wymordowanego po raz ostatni czujnie omiotły dostępny teren, całkowicie ignorując przy tym coraz bardziej rozwijającą się bijatykę. Najwyraźniej w Desperacji był to najlepszy sposób na pozbycie się negatywnych emocji. W końcu co jest lepsze niż krew i parę wybitych zębów o poranku albo przed dobranocką? Ów myśl przeleciała z ironicznym dźwiękiem gdzieś w głębi intensywnie pracującego umysłu Skoczka. Niemalże można było zobaczyć trybiki obracającego się w jego głowie.
Aż w końcu lampka zapaliła się nad głową Wymordowanego. Z niemrawą miną w stylu „ratujcie mnie, wszyscy święci” (jasne, już widoczne są te tłumy chętnych, normalnie las rąk – bycie jego aniołem stróżem pewnie pełne byłoby wyrywania sobie włosów z głowy i prób przypięcia go kajdankami do łóżka polowego... chociaż i to w jego wypadku mogłoby być mało skuteczne), kompletnym brakiem na udoskonalenie samobójczego planu, cofnął się jedną nogą do tyłu i wybijając się z niej dał susa na podłogę. Konkretniej, w kolana przeciwnika. Nie był pewny, czy chce w ten specyficzny sposób przeleźć między nogami drugiego mężczyzny, czy po prostu zbić go z nich. Jedno było pewne, wyglądało to dość niezdarnie, jakby próbował nurkować i wywoływało pewnie niepohamowane wybuchu śmiechu, ale cóż, lepszy rydz, niźli nic.
Miał bardzo niewielkie pole do przelecenia (średnio dwa kroki, co przy przyzwoitych wiatrach dawało mu nieco ponad półtora metra) i w gruncie rzeczy bardziej wylądował szczęką w prawym kolanie blondyna, ale grunt, że ten utracił nieco równowagi i rozsunął szerzej nogi, by się na nich utrzymać. To Christopher skrupulatnie wykorzystał, przeczołgując się między nimi w szybkim tempie. Biedny, pijany facet trochę za nim nie nadążył. Pewnie ze schyleniem miał również problem, skoro ziemia nieco mu się rozmywała przed zamglonymi z powodu picia oczami. A przynajmniej tak myślał Pudel, dopóki podczas wstawania nie wylądował nagle ogłuszony na ziemi, ponownie uderzając szczęką (niedługo ów część ciała będzie w większej ilości kolorów niż flaga na paradzie równości) o twarde podłoże.
Po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu zadziałał odruchowo; przetoczył się na plecy, podkulił mocno nogi pod klatkę piersiową i widząc pochylającego się blondyna wyprostował nogi, celując w bardziej obciążoną nogę; konkretniej, kolano. Kończyna przeciwnika zaprotestowała, gdy wygięła się w kącie odwrotnym niż normalny zakres ruchu i wydała z siebie ciche „pyk”. Wybite? Tak, na pewno. Pewnie tylko trzasnęły nienaoliwione stawy i tyle, ale Christopher cieszył się i z tego. Znaczy, prawie, gdyż mężczyzna runął prosto na niego i tylko gwałtowne przeturlanie się uratowało go przed przygnieceniem znacznie cięższym cielskiem. Czołgając się, ruszył przez pole bitwy ponoć będące barem, łypiąc do góry ponurym spojrzeniem.
- Cholerne włochate bydlaki – przeklął pod nosem, niezdarnie wstając – szlag by ich trafił. Glizdy. Flądry. Zakały społeczeństwa Desperacji.
Społeczeństwa? Cóż, niewątpliwie to było ciekawe spostrzeżenie, ale chyba można to Christopherowi wybaczyć. Poddenerwowany biedny chłopaczyna był. Obrócił się z dziwnym spojrzeniem i widząc, że jego dotychczasowy przeciwnik dalej leży na ziemi niemalże zawył z radości, chociaż mało co nie zderzył się z powodu tej euforii z Wilczurem. Zamrugał oczami i nagle w swoim geniuszu zdał sobie sprawę, że kogoś im w towarzystwie brakuje. Zgubił gdzieś w kłębiącym się tłumie Rottweilera i teraz okręcając się wokół własnej osi niczym baletnica w pozytywce szukał go. I znalazł. W nieco gorszej sytuacji, niż przed paroma sekundami. Najwyraźniej znowu coś go ominęło... tymczasem brunet należący do pijanej paczki powoli zaczął się gramolić z podłogi. Reakcja Christophera? Z miną godną rozjuszonego królika mordercy zrobił to samo co wszyscy. Chwycił jakąś szczątkową nogę od krzesła i podjął próbę przedarcia się przez pomieszane otoczenie, chcąc najwyraźniej... albo ogłuszyć bruneta albo pogrozić nieznajomemu. Z dwojga, bardziej prawdopodobne było to pierwsze.

(Meh, słowo, że to ostatnie takie zwlekanie z odpisem... jakość wynika z późniejszej niźli była przewidywana godziny pisania)
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.12.14 14:49  •  Bar - Page 17 Empty Re: Bar
Wrzask. Ten odgłos prawdopodobnie nikogo nie zdziwił w panującym zamieszaniu. Szaleniec, który zdołał zacisnąć zęby, gdy ostry przedmiot zanurzył się w jego ciele, nie zdołał już znieść podrażnienia rany mocnym przekręceniem i szarpnięciem ostrza. Starał się nie ulec zamiarom Grimshawa, ale ten z rozmysłem grzebał ostrym narzędziem w jego ranie, łapczywie starając się złapać oddech i uzupełnić płuca o tyle powietrza, na ile pozwalało mu w dużej mierze zaciśnięte gardło. Sekundy dłużyły się, a przed oczami mroczki odstawiały swój pokaz taneczny – na szczęście nie musiał być jego świadkiem na długo. Zdążył urwać się, zanim kurtyna opadła, wyrywając się z mimowolnie rozluźnionych objęć nieznajomego. Od razu postawił nogę przed siebie, podeszwą natrafiając na nieoblodzoną powierzchnię. Łokciem zamachnął się do tyłu, odpychając od siebie cielsko mężczyzny, który przez chwilę przebierał nogami na śliskiej powierzchni, za wszelką cenę starając się nie upaść, ale wynik z góry został przesądzony. Upadł. A raczej runął, a bolesny jęk wydarł się z jego ust, gdy zderzył się z podłogą. Przed rozwaleniem sobie głowy uratował go jedynie fakt, że jakimś cudem wylądował nie tylko na dupsku, ale i przedramieniu, niewątpliwie uszkadzając sobie ramię. Mimo że alkohol nieco przyćmiewał doznania, szatyn i tak złapał się za obolałą rękę. Obawiał się ją wyprostować.
Sukinsyn. Pożałujesz tego ― warknął, a zaraz po tym zaniósł się odrobinę nerwowym śmiechem, potem wyszczerzył zęby, a jeszcze później znów obrzucił Rottweilera gniewnym spojrzeniem. Wyraźnie nie mógł się zdecydować na to, co powinien teraz odczuwać. Trudno było nie dostrzec obłędu w jego oczach.
W tym czasie Ryan zdołał odsunąć się o kilka kroków. Dotarł do najbliższego stołu i oparł się ręką o blat, zostawiając na niej czerwone smugi krwi przeciwnika. Wolna ręka przesuwała się po jego szyi. Ból nie był nieznośny, ale widocznie potrzebował tych kilku sekund, by uspokoić ciężki oddech.
Chciałby mieć więcej czasu.
Kątem oka zarejestrował ruch w pobliżu, choć szybko przestał zawracać sobie nim głowę, gdy oprócz faktu, że wegetacja przeciwnika trwała zaledwie chwilę, znajomy blondyn sam postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Jay na chwilę odsunął od siebie wszelkie wątpliwości dotyczące chłopaka, a przynajmniej nie wyraził ich na głos. Coś zaszeleściło, a Opętany był pewien, że szatyn, który go zaatakował, też podjął próbę podniesienia się z oblodzonych pod nim paneli. Można powiedzieć, że nie był to jego szczęśliwy dzień – choć udało mu się przekręcić na bok, by wesprzeć się lewą ręką, tak podniesienie się szybko okazało się niemalże niemożliwe. Zaczął szarpać się i miotać, jak ryba wyrzucona na brzeg, ale w odróżnieniu od swojego pokrytego łuskami odpowiednika, nie był zdolny oderwać się od podłoża. Ubrania na nim stały się cięższe i za sprawą powoli grubiejącej na nich warstwy lodu uwięziły mężczyznę, który zaczął szczękać zębami pod wpływem zimna odczuwalnego na nagiej skórze pod brudną koszulką. Już otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale wymordowany pokonał dzielące ich kroki, by bez zawahania zapoznać go ze swoim ciężkim buciorem. To spotkanie nie było przyjemne, zważywszy na to, że próba wyrzucenia z siebie kolejnych bluzg zakończyła się poważnym przygryzieniem sobie języka przez szatyna z wrogiej bandy, zaś wypowiedź przerodziła się w bulgoczący bełkot, kiedy krew raptownie napłynęła do jego ust, wylewała się przez nie, ściekała po brodzie, szyi i z trudem wsiąkała w zesztywniały materiał.
Ciemnowłosy nie zamierzał na tym poprzestać. Pionowe źrenice, które uważnie wpatrywały się w oponenta, niemo deklarowały, że nie skończy, dopóki ten nie będzie martwy albo nie zacznie balansować na cienkiej granicy, która dzieliłaby go od nieuchronnego końca. Prawdopodobnie za swój jedyny dylemat uznał wybór między szybką a powolną śmiercią. On miał pożałować? Naparł nierówną podeszwą na bok twarzy nieznajomego. Z początku wyglądało to tak, jakby chciał wyłącznie przycisnąć jego głowę do ziemi, ale gdy to już nastąpiło, zaczął napierać na nią mocniej, trzeć o nią, jakby usiłował zgasić niedopałek. Mało subtelna metafora – najpierw tli się, potem gaśnie.
AAAGH! ― wrzasnął, wtórując przy tym dźwiękowi pękającej kości policzkowej. Problem w tym, że krzyk zmotywował jego znajomego do pospieszenia się. Brunet nawet nie zauważył zachodzącego go od tyłu jasnowłosego. Gdy tylko wstał, zakołysał się na boki i zaraz zerwał się w stronę szarookiego, tłukąc się buciorami o drewno. Jeżeli tylko pomyślałby o zachowywaniu się ciszej, Ryan najpewniej nie zdołałby w porę odskoczyć. Ich kolejne spotkanie ograniczyło się wyłącznie do zderzenia ramionami, zaś czarnowłosy skończył wsparty obiema rękami o blat stolika, który przesunął z głośnym i drażniącym uszy zgrzytem.
Naprawdę nie miał ochoty na użeranie się z bandą idiotów.
Dobij ― krótki rozkaz padł w kierunku Skoczka, równie szybko skinął głową w stronę uziemionego szatyna, a stało dokładnie w chwili, w której brunet odwrócił się ku zastępcy DOGS, choć niewiele brakowało, by wykonał pełny piruet. Wypuścił powietrze przez nos, niczym rozjuszony byk, a do pełni szczęścia zabrakło tylko charakterystycznego przesunięcia nogą po ziemi. Ktoś tu nie zamierzał odpuszczać, zrywając się z miejsca w celu – najwyraźniej – stratowania Grimshawa. Ten ktoś prosił się o kulkę w łeb.
Aż ciężko było mu jej odmówić.
Sięgnął do kabury, wyciągnął broń, wycelował...
BOOM.
Strzelił.
Krew rozbryznęła się na jego twarzy i ubraniach. Nie zdołał odsunąć się w porę i wpadł na stół w momencie, gdy ociężałe cielsko opadło na niego, zanosząc się konwulsjami. Zaraz odepchnął je od siebie, przecierając twarz wierzchem dłoni, z obrzydzeniem spoglądając na ścierwo na podłodze. Niezrozumiały impuls nakazał mu przebiec wzrokiem po barze w poszukiwaniu Wilczura, który zdecydowanie powinien unikać dziś obrywania, jednak nie byłby sobą, gdyby tak się stało.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.12.14 17:32  •  Bar - Page 17 Empty Re: Bar
Spoiler:

Odys?
Growlithe jednak pilnował teraz tego, aby nie zostać ponownie zaskoczonym przez któregoś z agresorów.
MAM GO!
W porządku. Skoro Odys zajął się zastępcą, on powinien skupić się na przywódcy tej śmiesznej szajki, wreszcie pokazując mu, kto tutaj trzyma rękę na pulsie. Nie czekając na to, aż stłoczony okrąg znów się zamknie, wydostał się ze ścisku, niemalże czując świeższe powietrze. Rozejrzał się zmęczony po barze. Skoczek właśnie chwycił za drewnianą nogę, Odys gryzł i drapał ciemnowłosego zastępcę, obładowany przekleństwami atakowanego mężczyzny. Ryana nawet nie szukał. Wiedział, że sobie poradzi.
Poczuł nagle kwaśny zapach.
Wyprostował ramiona i rozejrzał się, marszcząc jasne brwi. Gdy jego wzrok padł na celu, ten właśnie zgięty w pół, opierał się ręką o ścianę, drugą trzymając się za brzuch. Stał w rozkroku, tyłem do wszystkich. Wymiotował.
Ruszył prędko w jego stronę, nawet nie dostrzegając po drodze Skoczka. Bardziej skupił się na tym, by nie dostać w twarz przez przypadkowo wyrzuconą w powietrze pięść, jakich sporo mu teraz przelatywało przed nosem. Wystarczyło, że raz dostał z łokcia prosto między żebra, a drugim razem ktoś nadepnął mu na stopę. Bolało. Cholernie. Trzeba zauważyć, że z niego to dobry chłopak był. Tylko ludzie go wnerwiali.  Na tyle, że warknął, widząc, jak jakiś małolat z przedziałkiem idealnie na środku głowy podnosi na niego rękę uzbrojoną w niewielki scyzoryk. W tym momencie Growlithe reagował już instynktownie, chcąc utorować sobie drogę do celu, bez konieczności zatrzymywania się z byle powodu. Uniósł zgiętą w łokciu lewą rękę i chwycił napastnika za nadgarstek prawej ręki. Sztuka samoobrony nie była mu obca, a Desperacja nauczyła go jednego: nie popełniać błędów. Pamiętał więc o tym, aby kciuk był skierowany w stronę łokcia i o tym, by dostawić swoją prawą stopę, do prawej stopy przeciwnika, wykonując zwinny półobrót, dokładnie tak, aby nastolatek znalazł się na jego plecach. Automatycznie dostawił lewą nogę do jego lewej stopy, wyczuwając na barku pachę zaskoczonego dzieciaka. W następnej sekundzie zacisnął palce na materiale kurtki na jego ramieniu i wykonał szybki skłon tułowia w przód. Chłopak z hukiem zwalił się na ziemię, przy okazji pociągając za sobą dwóch innych mężczyzn, których uderzył nogami. Otworzył Growlithe'owi drogę do rudzielca, który właśnie ścierał nadgarstkiem pozostałości obiadu z brody.
HUK.
Ktoś krzyknął słysząc wystrzał. Paru nawet skuliło się albo padło płasko na glebę. Nikt nie chciał bzostać postrzelonym. Prawda była taka, że ten, kto miał broń palną, miał władzę. Growlithe nawet nie drgnął, przyzwyczajony do takiego rodzaju hałasu. Kątem oka dostrzegł zresztą, że to Ryan wyciągnął broń i nie omieszkał się skorzystać z podobnych zrządzeń losu. Wsunął dwa palce – środkowy i kciuk – między wargi i gwizdnął ponad tłumem, wysuwając lewą rękę do góry. Przekaz był aż nazbyt jasny, a chwilę później pistolet zgrabnym łukiem przemknął ponad ostałymi awanturnikami, którzy znów zaczęli lać się po mordach. Palce Wilczura chwyciły zwinnie rewolwer dokładnie w sekundzie, gdy rudowłosy dryblas zwrócił ku niemu wzrok. Ich spojrzenia skrzyżowały się. W powietrzu niemal czuć było wyładowania elektryczne, przebywające drogę z jednych ślepi do drugich.
To Growlithe wykonał pierwszy ruch. Już sama jego nadmierna pewność siebie drażniła płachtą byka, ale nikt by się nie wahał, gdyby usłyszał to, co rozlegało się teraz w jego głowie. To była istna poezja, plan, z którego żal nie skorzystać. Dziecinnie prosty. Wystarczyło nieco podrażnić kreaturę. Sprowokować. Każdy byłby zresztą w stanie wyobrazić sobie, jak kolosalny, zapijaczony mężczyzna spod ściany zaczyna szurać nogą o podłogę, garbi się i parska, niczym najprawdziwszy rogacz z rodeo. Teraz? TAK. Przywódca gangu cmoknął, jak do szczeniaka, a autentyczna bestia ruszyła na niego, gotowa staranować, a potem zmiażdżyć, udusić i wypatroszyć.
Gotowy?
Siedem metrów... sześć metrów... pięć...
Teraz.
Rudzielec poczuł nagle, jak coś zwala go z nóg. Nie była to jednak kula z pistoletu Ryan'a, choć Growlithe nadal trzymał broń w lewej dłoni. Nie był jednak na tyle głupi, by strzelać do tak sporawego cielska; znając jego szczęście, gość był napakowany po kości samymi mięśniami. Mógłby władować w niego cały magazynek, a ten nawet by nie spowolnił, od święta zastanawiając się, co go w tamtym momencie łaskotało. Nic dziwnego, że wolał wykorzystać Odysa, który skończył rozszarpywać gardło zastępcy i pozostał w pełni wolny. Wilk w odpowiednim momencie pchnął pierwszego lepszego mężczyznę, jednego z tych anonimowych, bezimiennych i lubiących się tłuc po pyskach. Gość zachwiał się i runął jak długi na ziemię, wprost pod nogi rudzielca. Ten zamachnął się jeszcze rękoma, machając w powietrzu jak głupi ptak, który i tak nigdy nie poleci. Udało mu się jeszcze obrócić pokracznie na bok, nim runął z plaskiem na ziemię. Zrobił to tak głośno, że jakiś przechodzeń, nieświadom bijatyki w Przyszłości, zarzucił kaptur na głowę i przyspieszył kroku, chcąc uchronić się przed „burzą”.
Faceta zamroczyło. Poczuł w ustach kwaśny smak, poczuł ostrą woń piwska, potu i krwi, nim obraz zrobił się całkowicie czarny, a on poczuł, jak mimowolnie ucieka powietrze z płuc. Zaraz zresztą ostry ból wyłączył mu świadomość na kolejne parę uderzeń serca. Ból był efektem jednorazowego, ale wystarczającego kopnięcia ciężkim buciorem Wilczura prosto w skroń delikwenta. Chwilę później lufa pistoletu zawisła tuż nad rozchylonymi, rybimi wargami.
Odys przytulił uszy do łba.
Growlithe pociągnął za spust.
Warknął, gdy kałuża krwi rozbryzgała się na podłodze szkarłatnym wachlarzem. Nie było sensu, aby dłużej tu siedzieli. Zresztą, Growlithe nie miał siły i odmówiłby bijatyki, nawet gdyby ktoś błagał go na kolanach, płaszcząc się jak przed królem.

                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Bar - Page 17 Empty Re: Bar
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 17 z 52 Previous  1 ... 10 ... 16, 17, 18 ... 34 ... 52  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach