Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 18 z 52 Previous  1 ... 10 ... 17, 18, 19 ... 35 ... 52  Next

Go down

Pisanie 04.12.14 19:01  •  Bar - Page 18 Empty Re: Bar
Dźwięk rozpadającego się mebla był paru osobom szczególnie na rękę, tym bardziej, że niektóre kawałki krzesła znalazły się w okolicy buta... chociażby takiego Growlithe'a. Chłopak zsunął dłoń, by chwycić ułamaną nogę i ważąc ją w ręce ponownie się wyprostować. Prowizoryczna broń. Sytuacja zdawała się nabierać wyrazistości, ale niestety obecna forma nie pozwalała mu walczyć tak, jakby tego chciał.
To był ostatni raz, gdy Grow przyglądał się Zastępcy.
Odys, zaatakuj tego frajera.
Wilk ruszył, nim ostatnie słowa zabrzmiały w jego czaszce. Wybił się ponad upadającym meblem i przemknął jak cień tuż przed postacią, która dosłownie sekundę później potknęła się o nogę stołu. Mara poczuła, jak końcówka kity prześlizguje się po gardle mężczyzny, nim ten z hukiem upadł na ziemię. Trzask był tak głośny, że sąsiedzi trzy domy dalej spojrzeli na siebie zdziwieni. Mężczyzna zamortyzował jednak upadek rękoma, ale o tym już Odys nie wiedział. Ogon zapłonął nieparzącym ogniem, gdy otarł się o wroga, by zaraz przybrać pierwotną formę i prześlizgnąć się po podłodze, w czasie, gdy wilk wpadł w krótki poślizg. Odys przejechał na zgiętych łapach spory kawałek, niemalże szurając brzuchem po ziemi i zamiatając ogonem brudną podłogę. Półkulisty ślad po pazurach odznaczył się na drewnie, zostawiając Bobowi trwałą pamiątkę, o którą na pewno się jeszcze upomni Growlithe'owi. Zwierzę ryknęło wściekle, plamiąc ziemię czarną śliną i ruszyło ku wyznaczonemu celowi.
Do uszu Growlithe'a dobiegło stłumione krzyknięcie ― zrozumiał, że Odys dopadł swoją ofiarę. Sam nie miał jednak czasu, by pochwalić czworonoga. Przyglądał się z lekko zadartą głową twarzy pijanego awanturnika, który zdążył pozbierać się z podłogi i teraz szorował na niego, jak Pedobear na dziewięciolatkę (… kończą mi się porównania...). Białowłosy uśmiechnął się kącikiem ust z wyraźną satysfakcją. Zamachnął się w odpowiedniej chwili i uderzył z całej siły, ale noga krzesła tylko złamała się z trzaskiem, przyprószając drzazgami buty  pijanego giganta. Mężczyzna był byczy jak stodoła i zdecydowanie górował nad chuderlawym przywódcą gangu, który obrzucił zmaltretowanym spojrzeniem skrawek drewna trzymany oburącz.
Znalazłszy się tuż przed nim, rudzielec rozwarł swoje ramiona, które niczym szczypce spotkały się w tym samym punkcie, z zamiarem zakleszczenia w uścisku i tak mocno poranionej ofiary. Tak jak Skoczek, Growlithe również nie należał do asów w kwestii siły. Nadrabiał szybkością, która i tym razem uratowała jego narządy przed natychmiastowym zgnieceniem. Ręka w łokciu mu się załamała, więc przewrót w bok okazał się dość niezgrabny, nawet jeśli finalnie Wilczur wylądował w przysiadzie. Syknął pod nosem, czując, że właśnie popełnił największy błąd swojego życia. Zanotować: nie ruszać się, gdy ma się wrażenie, że jest się ubranym w papier ścierny. Tak się ironicznie składało, że świeże rany odezwały się od razu, gdy tylko napiął mięśnie i w zbyt szybkim geście przetoczył spory kawałek po podłodze, uciekając przed nieprzyjacielem.
Nie zdążył się nawet dobrze pokrzywić. Coś ostro zmiotło go z nóg. Poczuł ból w okolicy najpierw tyłu głowy, potem łopatek, na końcu kościstych bioder. Zamroczyło go na ten ułamek sekundy, gdy przeciwnik lądował mu na brzuchu. Usłyszał jeszcze warknięcie, a potem coś twardego uderzyło go w policzek. Nawet nie wiedział, w którym dokładnie momencie zacisnął zęby, nim jego głowa z trzaskiem poleciała na bok. Ostatnie co zobaczył to wściekłe, choć zamglone spojrzenie intensywnie niebieskich ślepi i czarne kosmyki, opadające na czoło oprawcy.
Co do... ODYS.
HM?
Wilk szarpał wciąż stękającym ciałem.
Growlithe w tej chwili nieco oprzytomniał. Wyrazista, cuchnąca woń alkoholu dotarła do nozdrzy, drażniąc zmysł węchu, co paradoksalnie zmusiło go do otworzenia oczu i skierowania ich ku agresorowi. Zastępca, którym miał przecież zająć się Odys właśnie wymierzał kolejny cios, ale tym razem Wilczur był szybszy. Pięść grzmotnęła napastnika prosto w żuchwę, aż wszystkie dzwony kościele zadzwoniły mu w uszach. Palce Wymordowanego zacisnęły się na ubraniu pijanego mężczyzny.
Nie tego frajera miałeś zaatakować.
Odys puścił gościa, który niedawno wczołgał się pod stolik.
OH, mruknął, zerkając niepewnie na pogryzionego mężczyznę. SORRY. NIECHCĄCY. POMYLIŁEM FRAJERÓW.
Smuga czerni przemknęła przez bar, zrzucając zastępcę z Growlithe'a w ramach czystej rekompensaty. Bob nie wyglądał na ucieszonego, gdy zwierzę wraz z kolosalnym mężczyzną huknęło w kolejny stół. Brunet uderzył łokciem w blat ledwo dychającego mebla, a ten z łomotem przewrócił się na bok, tworząc prowizoryczne oparcie dla zaatakowanego ciemnowłosego, którego wielkie łapska zamknęły się jak obroża na szyi ujadającego drapieżnika.
W barze zaczęło robić się gorąco. Niektórzy mamrotali, ktoś próbował podejść do poranionego przez Odysa mężczyzny-spod-stołu, ale ostatecznie się wycofał w cień. Cała reszta zaś zaczęła się niecierpliwić. Bójki w „Przyszłości” były irytująco częstym zjawiskiem, a gdy przychodziło co do czego, niewielu siedziało z założonymi rękoma. Nie trzeba było więc długo czekać na to, by gdzieś w tłumie odezwał się jakiś piszczący głos, oplatający pogardliwe słowa kierowane do przypadkowego faceta obok. Że ja jestem ciotą? JA JESTEM CIOTĄ? No i bach. W chwili, gdy Growlithe podniósł się na słabych, drżących ze zmęczenia nogach, przed jego nosem wylądowała całkowicie nieznana postać, dosłownie wyrzucona ze ściany tłumu. Lekki niesmak wystąpił na twarz białowłosego, gdy z paszczy zaatakowanego chuderlaka, jak pociski, wystrzeliły dwa zakrwawione zęby. Jak się prędko okazało: nikt nie miał zamiaru zostać dłużnikiem.
Dosłownie dwa mrugnięcia oczami później eksplozje uderzeń, świstów i głośnych krzyków wybiły się ponad dotychczasową półciszą, zalegającą w pomieszczeniu. Barman schował się za barkiem, przyciskając do piersi swój ulubiony kufel. Najwidoczniej postanowił przeczekać to tornado, mając nadzieję, że bijatyka nie skończy się zbyt licznymi szkodami.
Przemieszczanie się wśród nagrzanej walką chmary morderców było awykonalne. Przynajmniej z punktu widzenia Growlithe'a, który nie zdążył nawet odnaleźć rudowłosego, zapijaczonego awanturnika, bo został chwycony za łokieć i wciągnięty w jakąś stłoczoną grupkę dziwnie gibiących się melancholików.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.12.14 22:24  •  Bar - Page 18 Empty Re: Bar
......Naprawdę starałby się pomóc jednemu, bądź też drugiemu Wymordowanemu, ale na razie sam miał nieco większe kłopoty. Siłą nie grzeszył, natomiast szybkość, o której wspominał Growlithe... może i racja, ale z tendencją Skoczka do potykania się na prostej drodze mało prawdopodobnym było skuteczne wykorzystanie tej subtelnej zalety. Dlatego też potrzebował większego pola manewru ~ w razie utracenia równowagi musiał mieć miejsce na możliwość uniku... generalnie, wolał się po prostu zabezpieczyć w tenże sposób.
Zresztą, jego pomoc pewnie skończyłaby się na wskoczeniu przeciwnikowi na plecy i próbie skręcenia karku (ewentualnie uduszenia, ale raczej nic z tego by się nie udało, więc cóż za różnica?). Ponadto, suma summarum, to on sprowadził na nich kłopoty. Niecelowo, ale jednak, a to jakoś nie poprawiało mu w aktualnym momencie nastroju. Poza tym, problem w postaci rozjuszonego blondyna przed nim nadal pozostał nierozwiązany. Coraz bliższe ryzyko spotkania się z wrogimi pięściami zmusiło Christophera do uruchomienia większej ilości szarych komórek w celu znalezienia w końcu jakiegoś wyjścia z tej jakże nieprzyjemnej sytuacji. Bo jak na razie jedyne co robił, to sukcesywnie się cofał. Nawet jeśli przeciwnik się nie śpieszył, to bar, stoliki, krzesła, inne stworzenia uniemożliwiały mu powiększenie w korzystny sposób odległości.
Niebieskie ślepia Wymordowanego po raz ostatni czujnie omiotły dostępny teren, całkowicie ignorując przy tym coraz bardziej rozwijającą się bijatykę. Najwyraźniej w Desperacji był to najlepszy sposób na pozbycie się negatywnych emocji. W końcu co jest lepsze niż krew i parę wybitych zębów o poranku albo przed dobranocką? Ów myśl przeleciała z ironicznym dźwiękiem gdzieś w głębi intensywnie pracującego umysłu Skoczka. Niemalże można było zobaczyć trybiki obracającego się w jego głowie.
Aż w końcu lampka zapaliła się nad głową Wymordowanego. Z niemrawą miną w stylu „ratujcie mnie, wszyscy święci” (jasne, już widoczne są te tłumy chętnych, normalnie las rąk – bycie jego aniołem stróżem pewnie pełne byłoby wyrywania sobie włosów z głowy i prób przypięcia go kajdankami do łóżka polowego... chociaż i to w jego wypadku mogłoby być mało skuteczne), kompletnym brakiem na udoskonalenie samobójczego planu, cofnął się jedną nogą do tyłu i wybijając się z niej dał susa na podłogę. Konkretniej, w kolana przeciwnika. Nie był pewny, czy chce w ten specyficzny sposób przeleźć między nogami drugiego mężczyzny, czy po prostu zbić go z nich. Jedno było pewne, wyglądało to dość niezdarnie, jakby próbował nurkować i wywoływało pewnie niepohamowane wybuchu śmiechu, ale cóż, lepszy rydz, niźli nic.
Miał bardzo niewielkie pole do przelecenia (średnio dwa kroki, co przy przyzwoitych wiatrach dawało mu nieco ponad półtora metra) i w gruncie rzeczy bardziej wylądował szczęką w prawym kolanie blondyna, ale grunt, że ten utracił nieco równowagi i rozsunął szerzej nogi, by się na nich utrzymać. To Christopher skrupulatnie wykorzystał, przeczołgując się między nimi w szybkim tempie. Biedny, pijany facet trochę za nim nie nadążył. Pewnie ze schyleniem miał również problem, skoro ziemia nieco mu się rozmywała przed zamglonymi z powodu picia oczami. A przynajmniej tak myślał Pudel, dopóki podczas wstawania nie wylądował nagle ogłuszony na ziemi, ponownie uderzając szczęką (niedługo ów część ciała będzie w większej ilości kolorów niż flaga na paradzie równości) o twarde podłoże.
Po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu zadziałał odruchowo; przetoczył się na plecy, podkulił mocno nogi pod klatkę piersiową i widząc pochylającego się blondyna wyprostował nogi, celując w bardziej obciążoną nogę; konkretniej, kolano. Kończyna przeciwnika zaprotestowała, gdy wygięła się w kącie odwrotnym niż normalny zakres ruchu i wydała z siebie ciche „pyk”. Wybite? Tak, na pewno. Pewnie tylko trzasnęły nienaoliwione stawy i tyle, ale Christopher cieszył się i z tego. Znaczy, prawie, gdyż mężczyzna runął prosto na niego i tylko gwałtowne przeturlanie się uratowało go przed przygnieceniem znacznie cięższym cielskiem. Czołgając się, ruszył przez pole bitwy ponoć będące barem, łypiąc do góry ponurym spojrzeniem.
- Cholerne włochate bydlaki – przeklął pod nosem, niezdarnie wstając – szlag by ich trafił. Glizdy. Flądry. Zakały społeczeństwa Desperacji.
Społeczeństwa? Cóż, niewątpliwie to było ciekawe spostrzeżenie, ale chyba można to Christopherowi wybaczyć. Poddenerwowany biedny chłopaczyna był. Obrócił się z dziwnym spojrzeniem i widząc, że jego dotychczasowy przeciwnik dalej leży na ziemi niemalże zawył z radości, chociaż mało co nie zderzył się z powodu tej euforii z Wilczurem. Zamrugał oczami i nagle w swoim geniuszu zdał sobie sprawę, że kogoś im w towarzystwie brakuje. Zgubił gdzieś w kłębiącym się tłumie Rottweilera i teraz okręcając się wokół własnej osi niczym baletnica w pozytywce szukał go. I znalazł. W nieco gorszej sytuacji, niż przed paroma sekundami. Najwyraźniej znowu coś go ominęło... tymczasem brunet należący do pijanej paczki powoli zaczął się gramolić z podłogi. Reakcja Christophera? Z miną godną rozjuszonego królika mordercy zrobił to samo co wszyscy. Chwycił jakąś szczątkową nogę od krzesła i podjął próbę przedarcia się przez pomieszane otoczenie, chcąc najwyraźniej... albo ogłuszyć bruneta albo pogrozić nieznajomemu. Z dwojga, bardziej prawdopodobne było to pierwsze.

(Meh, słowo, że to ostatnie takie zwlekanie z odpisem... jakość wynika z późniejszej niźli była przewidywana godziny pisania)
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.12.14 14:49  •  Bar - Page 18 Empty Re: Bar
Wrzask. Ten odgłos prawdopodobnie nikogo nie zdziwił w panującym zamieszaniu. Szaleniec, który zdołał zacisnąć zęby, gdy ostry przedmiot zanurzył się w jego ciele, nie zdołał już znieść podrażnienia rany mocnym przekręceniem i szarpnięciem ostrza. Starał się nie ulec zamiarom Grimshawa, ale ten z rozmysłem grzebał ostrym narzędziem w jego ranie, łapczywie starając się złapać oddech i uzupełnić płuca o tyle powietrza, na ile pozwalało mu w dużej mierze zaciśnięte gardło. Sekundy dłużyły się, a przed oczami mroczki odstawiały swój pokaz taneczny – na szczęście nie musiał być jego świadkiem na długo. Zdążył urwać się, zanim kurtyna opadła, wyrywając się z mimowolnie rozluźnionych objęć nieznajomego. Od razu postawił nogę przed siebie, podeszwą natrafiając na nieoblodzoną powierzchnię. Łokciem zamachnął się do tyłu, odpychając od siebie cielsko mężczyzny, który przez chwilę przebierał nogami na śliskiej powierzchni, za wszelką cenę starając się nie upaść, ale wynik z góry został przesądzony. Upadł. A raczej runął, a bolesny jęk wydarł się z jego ust, gdy zderzył się z podłogą. Przed rozwaleniem sobie głowy uratował go jedynie fakt, że jakimś cudem wylądował nie tylko na dupsku, ale i przedramieniu, niewątpliwie uszkadzając sobie ramię. Mimo że alkohol nieco przyćmiewał doznania, szatyn i tak złapał się za obolałą rękę. Obawiał się ją wyprostować.
Sukinsyn. Pożałujesz tego ― warknął, a zaraz po tym zaniósł się odrobinę nerwowym śmiechem, potem wyszczerzył zęby, a jeszcze później znów obrzucił Rottweilera gniewnym spojrzeniem. Wyraźnie nie mógł się zdecydować na to, co powinien teraz odczuwać. Trudno było nie dostrzec obłędu w jego oczach.
W tym czasie Ryan zdołał odsunąć się o kilka kroków. Dotarł do najbliższego stołu i oparł się ręką o blat, zostawiając na niej czerwone smugi krwi przeciwnika. Wolna ręka przesuwała się po jego szyi. Ból nie był nieznośny, ale widocznie potrzebował tych kilku sekund, by uspokoić ciężki oddech.
Chciałby mieć więcej czasu.
Kątem oka zarejestrował ruch w pobliżu, choć szybko przestał zawracać sobie nim głowę, gdy oprócz faktu, że wegetacja przeciwnika trwała zaledwie chwilę, znajomy blondyn sam postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Jay na chwilę odsunął od siebie wszelkie wątpliwości dotyczące chłopaka, a przynajmniej nie wyraził ich na głos. Coś zaszeleściło, a Opętany był pewien, że szatyn, który go zaatakował, też podjął próbę podniesienia się z oblodzonych pod nim paneli. Można powiedzieć, że nie był to jego szczęśliwy dzień – choć udało mu się przekręcić na bok, by wesprzeć się lewą ręką, tak podniesienie się szybko okazało się niemalże niemożliwe. Zaczął szarpać się i miotać, jak ryba wyrzucona na brzeg, ale w odróżnieniu od swojego pokrytego łuskami odpowiednika, nie był zdolny oderwać się od podłoża. Ubrania na nim stały się cięższe i za sprawą powoli grubiejącej na nich warstwy lodu uwięziły mężczyznę, który zaczął szczękać zębami pod wpływem zimna odczuwalnego na nagiej skórze pod brudną koszulką. Już otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale wymordowany pokonał dzielące ich kroki, by bez zawahania zapoznać go ze swoim ciężkim buciorem. To spotkanie nie było przyjemne, zważywszy na to, że próba wyrzucenia z siebie kolejnych bluzg zakończyła się poważnym przygryzieniem sobie języka przez szatyna z wrogiej bandy, zaś wypowiedź przerodziła się w bulgoczący bełkot, kiedy krew raptownie napłynęła do jego ust, wylewała się przez nie, ściekała po brodzie, szyi i z trudem wsiąkała w zesztywniały materiał.
Ciemnowłosy nie zamierzał na tym poprzestać. Pionowe źrenice, które uważnie wpatrywały się w oponenta, niemo deklarowały, że nie skończy, dopóki ten nie będzie martwy albo nie zacznie balansować na cienkiej granicy, która dzieliłaby go od nieuchronnego końca. Prawdopodobnie za swój jedyny dylemat uznał wybór między szybką a powolną śmiercią. On miał pożałować? Naparł nierówną podeszwą na bok twarzy nieznajomego. Z początku wyglądało to tak, jakby chciał wyłącznie przycisnąć jego głowę do ziemi, ale gdy to już nastąpiło, zaczął napierać na nią mocniej, trzeć o nią, jakby usiłował zgasić niedopałek. Mało subtelna metafora – najpierw tli się, potem gaśnie.
AAAGH! ― wrzasnął, wtórując przy tym dźwiękowi pękającej kości policzkowej. Problem w tym, że krzyk zmotywował jego znajomego do pospieszenia się. Brunet nawet nie zauważył zachodzącego go od tyłu jasnowłosego. Gdy tylko wstał, zakołysał się na boki i zaraz zerwał się w stronę szarookiego, tłukąc się buciorami o drewno. Jeżeli tylko pomyślałby o zachowywaniu się ciszej, Ryan najpewniej nie zdołałby w porę odskoczyć. Ich kolejne spotkanie ograniczyło się wyłącznie do zderzenia ramionami, zaś czarnowłosy skończył wsparty obiema rękami o blat stolika, który przesunął z głośnym i drażniącym uszy zgrzytem.
Naprawdę nie miał ochoty na użeranie się z bandą idiotów.
Dobij ― krótki rozkaz padł w kierunku Skoczka, równie szybko skinął głową w stronę uziemionego szatyna, a stało dokładnie w chwili, w której brunet odwrócił się ku zastępcy DOGS, choć niewiele brakowało, by wykonał pełny piruet. Wypuścił powietrze przez nos, niczym rozjuszony byk, a do pełni szczęścia zabrakło tylko charakterystycznego przesunięcia nogą po ziemi. Ktoś tu nie zamierzał odpuszczać, zrywając się z miejsca w celu – najwyraźniej – stratowania Grimshawa. Ten ktoś prosił się o kulkę w łeb.
Aż ciężko było mu jej odmówić.
Sięgnął do kabury, wyciągnął broń, wycelował...
BOOM.
Strzelił.
Krew rozbryznęła się na jego twarzy i ubraniach. Nie zdołał odsunąć się w porę i wpadł na stół w momencie, gdy ociężałe cielsko opadło na niego, zanosząc się konwulsjami. Zaraz odepchnął je od siebie, przecierając twarz wierzchem dłoni, z obrzydzeniem spoglądając na ścierwo na podłodze. Niezrozumiały impuls nakazał mu przebiec wzrokiem po barze w poszukiwaniu Wilczura, który zdecydowanie powinien unikać dziś obrywania, jednak nie byłby sobą, gdyby tak się stało.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.12.14 17:32  •  Bar - Page 18 Empty Re: Bar
Spoiler:

Odys?
Growlithe jednak pilnował teraz tego, aby nie zostać ponownie zaskoczonym przez któregoś z agresorów.
MAM GO!
W porządku. Skoro Odys zajął się zastępcą, on powinien skupić się na przywódcy tej śmiesznej szajki, wreszcie pokazując mu, kto tutaj trzyma rękę na pulsie. Nie czekając na to, aż stłoczony okrąg znów się zamknie, wydostał się ze ścisku, niemalże czując świeższe powietrze. Rozejrzał się zmęczony po barze. Skoczek właśnie chwycił za drewnianą nogę, Odys gryzł i drapał ciemnowłosego zastępcę, obładowany przekleństwami atakowanego mężczyzny. Ryana nawet nie szukał. Wiedział, że sobie poradzi.
Poczuł nagle kwaśny zapach.
Wyprostował ramiona i rozejrzał się, marszcząc jasne brwi. Gdy jego wzrok padł na celu, ten właśnie zgięty w pół, opierał się ręką o ścianę, drugą trzymając się za brzuch. Stał w rozkroku, tyłem do wszystkich. Wymiotował.
Ruszył prędko w jego stronę, nawet nie dostrzegając po drodze Skoczka. Bardziej skupił się na tym, by nie dostać w twarz przez przypadkowo wyrzuconą w powietrze pięść, jakich sporo mu teraz przelatywało przed nosem. Wystarczyło, że raz dostał z łokcia prosto między żebra, a drugim razem ktoś nadepnął mu na stopę. Bolało. Cholernie. Trzeba zauważyć, że z niego to dobry chłopak był. Tylko ludzie go wnerwiali.  Na tyle, że warknął, widząc, jak jakiś małolat z przedziałkiem idealnie na środku głowy podnosi na niego rękę uzbrojoną w niewielki scyzoryk. W tym momencie Growlithe reagował już instynktownie, chcąc utorować sobie drogę do celu, bez konieczności zatrzymywania się z byle powodu. Uniósł zgiętą w łokciu lewą rękę i chwycił napastnika za nadgarstek prawej ręki. Sztuka samoobrony nie była mu obca, a Desperacja nauczyła go jednego: nie popełniać błędów. Pamiętał więc o tym, aby kciuk był skierowany w stronę łokcia i o tym, by dostawić swoją prawą stopę, do prawej stopy przeciwnika, wykonując zwinny półobrót, dokładnie tak, aby nastolatek znalazł się na jego plecach. Automatycznie dostawił lewą nogę do jego lewej stopy, wyczuwając na barku pachę zaskoczonego dzieciaka. W następnej sekundzie zacisnął palce na materiale kurtki na jego ramieniu i wykonał szybki skłon tułowia w przód. Chłopak z hukiem zwalił się na ziemię, przy okazji pociągając za sobą dwóch innych mężczyzn, których uderzył nogami. Otworzył Growlithe'owi drogę do rudzielca, który właśnie ścierał nadgarstkiem pozostałości obiadu z brody.
HUK.
Ktoś krzyknął słysząc wystrzał. Paru nawet skuliło się albo padło płasko na glebę. Nikt nie chciał bzostać postrzelonym. Prawda była taka, że ten, kto miał broń palną, miał władzę. Growlithe nawet nie drgnął, przyzwyczajony do takiego rodzaju hałasu. Kątem oka dostrzegł zresztą, że to Ryan wyciągnął broń i nie omieszkał się skorzystać z podobnych zrządzeń losu. Wsunął dwa palce – środkowy i kciuk – między wargi i gwizdnął ponad tłumem, wysuwając lewą rękę do góry. Przekaz był aż nazbyt jasny, a chwilę później pistolet zgrabnym łukiem przemknął ponad ostałymi awanturnikami, którzy znów zaczęli lać się po mordach. Palce Wilczura chwyciły zwinnie rewolwer dokładnie w sekundzie, gdy rudowłosy dryblas zwrócił ku niemu wzrok. Ich spojrzenia skrzyżowały się. W powietrzu niemal czuć było wyładowania elektryczne, przebywające drogę z jednych ślepi do drugich.
To Growlithe wykonał pierwszy ruch. Już sama jego nadmierna pewność siebie drażniła płachtą byka, ale nikt by się nie wahał, gdyby usłyszał to, co rozlegało się teraz w jego głowie. To była istna poezja, plan, z którego żal nie skorzystać. Dziecinnie prosty. Wystarczyło nieco podrażnić kreaturę. Sprowokować. Każdy byłby zresztą w stanie wyobrazić sobie, jak kolosalny, zapijaczony mężczyzna spod ściany zaczyna szurać nogą o podłogę, garbi się i parska, niczym najprawdziwszy rogacz z rodeo. Teraz? TAK. Przywódca gangu cmoknął, jak do szczeniaka, a autentyczna bestia ruszyła na niego, gotowa staranować, a potem zmiażdżyć, udusić i wypatroszyć.
Gotowy?
Siedem metrów... sześć metrów... pięć...
Teraz.
Rudzielec poczuł nagle, jak coś zwala go z nóg. Nie była to jednak kula z pistoletu Ryan'a, choć Growlithe nadal trzymał broń w lewej dłoni. Nie był jednak na tyle głupi, by strzelać do tak sporawego cielska; znając jego szczęście, gość był napakowany po kości samymi mięśniami. Mógłby władować w niego cały magazynek, a ten nawet by nie spowolnił, od święta zastanawiając się, co go w tamtym momencie łaskotało. Nic dziwnego, że wolał wykorzystać Odysa, który skończył rozszarpywać gardło zastępcy i pozostał w pełni wolny. Wilk w odpowiednim momencie pchnął pierwszego lepszego mężczyznę, jednego z tych anonimowych, bezimiennych i lubiących się tłuc po pyskach. Gość zachwiał się i runął jak długi na ziemię, wprost pod nogi rudzielca. Ten zamachnął się jeszcze rękoma, machając w powietrzu jak głupi ptak, który i tak nigdy nie poleci. Udało mu się jeszcze obrócić pokracznie na bok, nim runął z plaskiem na ziemię. Zrobił to tak głośno, że jakiś przechodzeń, nieświadom bijatyki w Przyszłości, zarzucił kaptur na głowę i przyspieszył kroku, chcąc uchronić się przed „burzą”.
Faceta zamroczyło. Poczuł w ustach kwaśny smak, poczuł ostrą woń piwska, potu i krwi, nim obraz zrobił się całkowicie czarny, a on poczuł, jak mimowolnie ucieka powietrze z płuc. Zaraz zresztą ostry ból wyłączył mu świadomość na kolejne parę uderzeń serca. Ból był efektem jednorazowego, ale wystarczającego kopnięcia ciężkim buciorem Wilczura prosto w skroń delikwenta. Chwilę później lufa pistoletu zawisła tuż nad rozchylonymi, rybimi wargami.
Odys przytulił uszy do łba.
Growlithe pociągnął za spust.
Warknął, gdy kałuża krwi rozbryzgała się na podłodze szkarłatnym wachlarzem. Nie było sensu, aby dłużej tu siedzieli. Zresztą, Growlithe nie miał siły i odmówiłby bijatyki, nawet gdyby ktoś błagał go na kolanach, płaszcząc się jak przed królem.

                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.12.14 22:43  •  Bar - Page 18 Empty Re: Bar
......"Dobij go".
Wut?
Chyba normą stało się już jego drobne nie rejestrowanie pewnych faktów. W jednej chwili widzi jedno, w drugiej ~ zupełnie co innego. Zgłupieć do reszty można. No, ale dla Christophera jest do dość charakterystyczne... zupełnie jakby jego umysł od czasu do czasu spowalniał swe obroty i opuszczał co poniektóre sceny. Jednak równie dobra jest wymówka, że zbyt często oberwał dzisiaj w głowę. Częstotliwość, z jaką lądował na podłodze czaszką również była nieco powyżej dziennej normy... hmmh, czy było wspominane, że on miał wyjątkowe szczęście do pecha?
Tak, ogłuszenie, chaos we łbie i te inne fajne objawy prawdopodobnie spowodowane są drobnym urazem czaszki. Zdecydowanie jest to o wiele bardziej prawdopodobne niźli jakieś dziwne uwarunkowanie genetyczne, skutek mutacji, czy jeszcze jakieś zabawniejsze przypuszczenia . Parę dni w spokoju i znów będzie w miarę ogarnięty. A przynajmniej taką trzeba mieć nadzieję.
No, ale wracają do meritum, w pierwszym odruchu blondyn chciał otworzyć ze zdumieniem usta i odmówić wykonania rozkazu; naprawdę zabójca był z niego marny. Jednak... po swoistego rodzaju kalkulacji doszedł do paru prostych wniosków oraz wysunął ładne argumenty do tezy "należy dobić szatyna"... a przedstawiało się to mniej więcej w ten sposób:
a) Jak tego nie zrobi, równie dobrze może pożegnać się ze swoją przynależnością do organizacji DOGS.
b) Cóż, w końcu to on ściągnął na siebie ów kłopoty. A za błędy trzeba płacić.
c) Niewątpliwie, gdyby nie Growlithe i Fucker byłby abo martwy albo... niezdatny do użytku. Krótko mówiąc, albo "ja" albo "oni".
d) Cholera, szatyn i tak był już trupem. Nie ważne kto, nic jego sytuacji już nie zmieni.
e) Usunięcie zagrożenia. Wymordowany był bardziej szalony niż większość społeczeństwa Desperacji (chociaż i tak wszystkim brakowało piątek klepki, no ale cóż...)
Tak mniej więcej przebiegał tok myślowy nieszczęsnego blondyna. Rzecz jasna, nie trwało to paręnaście minut, a sekund. Wbrew wszystkiemu; umiał podejmować szybkie decyzje. Im bardziej krytyczna sytuacja, tym większe prawdopodobieństwo, że nie zawiedzie (z reguły).
I nawet fakt, że nie lubił zabijać, nie oznaczał, że nie potrafił. Desperacja to nie miejsce pełne tęczy i różowych jednorożców, nie ma w niej czegoś takiego jak spokój, równouprawnienie, szczęśliwe zakończenia. Zabij albo zostań zabity. Zjedz albo zostać zjedzony. Stara maksyma "wygrywa najsilniejszy" tutaj była jak najbardziej adekwatna.
Poza tym, to miejsce bezlitośnie tępiło każdy przejaw słabości. To pierwsze lata po „wskrzeszeniu” przez wirus X decydowały, czy ktoś ma szansę przeżyć, czy już jest skazany na straty. Albo uczysz się uciekać albo uczysz się walczyć. Niestety, w wypadku Christophera to pierwsze niewątpliwie odpadało ~ potykał się o własne kończyny na prostej drodze, co dopiero mówiąc o przedzieraniu się przez wyboiste ścieżki.
Więc tak, Pudel należał do tej kategorii, która umiała zabijać. Ba, nawet nie dręczyły go potem nadmierne wyrzuty sumienia, o ile rzecz jasna zrobił to w całkowitej samoobronie własnej i jego „wewnętrzny kodeks moralny” nie został naruszony. Bardzo dużo „ale”, w przypadku tego jego bycia „pełnoprawnym mordercą”. Jakoś ów miejsce nie wykorzeniło z niego całkowitej wiary w to, że praktycznie każdy ma głęboko wewnątrz sobie tą iskierkę dobra, lub czegoś „dobropodobnego”. Jednak ten temat można było znacznie rozwinąć... poza tym, jego umiejętności tak czy owak nie gwarantowały mu stuprocentowej ochrony jak widać. Walka jeden na jeden, brak problemów. Walka dwa na jednego, pojawia się problem. I od trzy na jednego zaczyna się „tak, to teraz patrzcie na genialną ucieczkę w moim wykonaniu”. Fakt, z reguły jego taktyczne odwroty były wybitnie... specyficzne, ale już mniejsza z tym.
Koniec tak czy siak tego lania wody, czystej dywagacji, czas przejść do meritum. W miarę żwawym krokiem blondyn podszedł do szatyna, patrząc się na niego ze swoistego rodzaju żalem. Nieszczęśnik próbował jeszcze coś zrobić, ale nie oszukujmy się ~ nie miał większych szans. Christopher załapał z nim kontakt wzrokowy, uważnie obserwując czające się szaleństwo, zupełnie tak, jakby drugi Wymordowany kompletnie nie wiedział, w jak beznadziejnej jest sytuacji. Zero strachu, czyste „opętanie”.
Pudel nie zamierzał nadmiernie się wysilać. Zastosował najmniej krwawy, jeden z najskuteczniejszych sposobów, czyli przerwał rdzeń kręgowy poprzez skręcenie karku. Jasne, musiał kucnąć, musiał odpowiednio ułożyć ręce, ocenić, ile siły trzeba użyć. Życie to nie film, gdzie skręcenie karku jest czystym popisem umiejętności bohatera, który i tak przeżyje. W rzeczywistości zrobienie tego podczas ruchu wcale najbanalniejsze nie jest. No, ale proste nic nie może być, czyż nie?
Tak czy owak po skończonej robocie Christopher wyprostował się i poszukał wzrokiem Wilczura i Zastępcy. Minę miał co najmniej zabawną, jakby spodziewał się, że zaraz sam skończy identycznie, jak cała ta przepiękna piątka. Po prostu przeczuwał, że na drobnej reprymendzie to się nie skończy, więc jak na razie został w pewnym oddaleniu. Tak na wszelki wypadek, chociaż z drugiej strony miał ochotę podejść, skinąć chociaż głową w podziękowaniu dwójce mężczyzn, pokajać się zobaczyć, jakie i czy w ogóle odnieśli obrażenia.
W końcu łaskawie ruszył, niczym na ścięcie, przy okazji licząc trupy. Jakoś mu się w dziwny sposób rachunek nie zgadzał.
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.12.14 23:52  •  Bar - Page 18 Empty Re: Bar
GWIZD.
Zamierzał skontrolować poczynania Skoczka, ale znaczący dźwięk przyciągnął jego uwagę. Wilczur okazał się o wiele łatwiejszy do zlokalizowania, gdy część zebranych w barze postanowiła skulić się na podłodze, jakby nowa pozycja miała odciąć ich od zamieszania. Czasami o wiele lepiej było się nie wychylać, bo spokojny dzień, który miało się ochotę spędzić przy kuflu piwa, z ogromną łatwością zamieniał się w koszmar. Burzę wystarczyło przeczekać w bezpiecznym zaciszu, bo to zmniejszało ryzyko oberwania piorunem.
Nić zaufania pomiędzy nimi była bardzo cienka, właściwie wystarczyło niewiele, aby ją przerwać, jednak w takich chwilach wydawała się być nierozerwalna. Ciemnowłosy okręcił rewolwer na palcu i bez oporu rzucił go Growlithe'owi, wiedząc, że w niedługim czasie i tak go odzyska. Nie był ani trochę zdumiony płynnością, z jaką Wilczur przechwycił broń. Po tylu latach znał jego możliwości, choć prawda była taka, że nigdy go nie przeceniał. Przyglądał się scenie pozbywania się rudowłosego, jakby zupełnie zapomniał o zamieszaniu, w którym brał udział, ale to zdawało się jakby przycichnąć. Nie słyszał zbliżających się w jego stronę oprawców, nie dostrzegał w swoim polu widzenia kogokolwiek, kto niebezpiecznie czaiłby się na niego, a za plecami zostawił Skoczka. Gdy tylko chrupnięcie skręcanego karku, dotarło do jego uszu, obejrzał się za siebie. Bez poruszenia przyjął do siebie widok głowy bezwiednie opadającej na brudne i zniszczone panele. Zero aprobaty z jego strony.
Kolejny wystrzał.
Niektórzy klienci „Przyszłości” zakryli uszy rękami, a potem jeszcze przez chwilę tkwili w bezruchu, wodząc jedynie oczami na boki, jakby w oczekiwaniu na kolejny strzał. Ten nie nastąpił. Nawet ostatni członek bandy, któremu udało się przeżyć, leżał na podłodze, zakrywając głowę rękami. Przed chwilą miał okazję obserwować śmierć swoich towarzyszy, a jednocześnie i przywódcy, który padł jak długi z rozwaloną twarzą. Nie miał już nikogo, kto pociągnąłby za jego smycz i wydał rozkaz do dalszej walki. Ale był złym psem – ten dobry rzuciłby się z zębami na oprawcę, nie dopuszczając do siebie myśli, że właśnie zabił jego pana. Tymczasem niedobitek  uniósł głowę i zaczął czołgać się w stronę wyjścia, licząc na to, że pozostanie niezauważony. Był teraz łudząco podobny do robala, na którego widok miało się ochotę unieść nogę, a potem zrównać podeszwą z ziemią, ale jednocześnie był tak paskudny, że nie chciało się brudzić nim buta.
Nic tu po nich.
Szatyn ruszył ku białowłosemu, po drodze przesuwając kilka krzeseł, które stały mu na drodze. Znalazłszy się tuż obok, bezpardonowo chwycił za broń, odzyskując swoją własność. Jednocześnie posłał Koirze wymowne spojrzenie. Stało się oczywistym, że nie zamierzał zabawić tu ani chwili dłużej. Może to i lepiej? Nie zajmował się udzielaniem reprymend ani tym bardziej sprzątaniem.
Lepiej unikaj kosiarek ― wymruczał. Można rzec, że pierwsze oznaki opiekuńczości zostały odnotowane, choć oschły ton kolidował z tym, co miał mu do przekazania. Słowa były na tyle ciche, by jedynie stojący obok Grow mógł je usłyszeć. Trupem pod nogami już się nie przejmował – w grobie zamykano tylko to, czego już się dowiedziano. Może gdzieś tam kryła się drobna cząstka groźby? Był przekonany, że czegokolwiek jeszcze by sobie nie zrobił, znalazłby go, a potem znów ustawiał do pionu. Jak teraz. Chociaż nie udało im się skończyć rozmowy, jej werdykt był jednogłośny: Wilk nadal musiał użerać się ze swoimi psami. Grimshaw wiedział też, że odpowiednio zajmie się niesfornym Pudlem. Nie musiał ani nawet nie chciał być tego świadkiem.
Bez słowa wyminął wymordowanego i skierował się do wyjścia. Paskudztwo zaczęło podnosić się z podłogi, będąc już nieopodal końca swojej drogi do wolności. Jay wysunął zakrwawiony już nóż z kieszeni i podrzucił go, po czym zwinnie pochwycił jego rękojeść. Przymknął jedno oko, ułatwiając sobie wyznaczenie celu, zanim z niezbyt wyczerpującym zamachem wypuścił narzędzie zbrodni. Ostrze przez chwilę wirowało w powietrzu, zanim zanurzyło się w karku bydlaka.
Cierpiętniczy ryk przetoczył się przez salę, a drafione bydło podjęło próbę wyciągnięcia z siebie noża. Opętany najwidoczniej miał dziś dobry dzień, biorąc pod uwagę, że zbliżywszy się do niego, postanowił mu pomóc. Chwycił za swoją prowizoryczną rzutkę, ale zanim wyjął ją z ciała mężczyzny, bezczelnie poszerzył ranę.
Nie zabił go.
Nie bacząc na przekleństwa i obietnice brutalnego mordu na nim, opuścił bar. Przez dłuższy czas nie zamierzał tu wracać.
    z/t.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.12.14 16:28  •  Bar - Page 18 Empty Re: Bar
Półkole krwistych plam niestety zahaczało również o buty Wymordowanego, który nie wydawał się zbyt zadowolony z faktu, że pozostałości po takim ryju właśnie brudziły jego ubranie. W pierwszym odruchu miał nawet chęć chwycić za szmaty, jakie miało na sobie truchło i przetarcie nimi wojskowego obuwia, ale w ostatnim momencie się powstrzymał. Uniósł za to głowę, bawiąc się bronią. Bez jakiejkolwiek ingerencji mózgu okręcał pistolet na palcu, co jakiś czas łapiąc za rękojeść. Prędko w międzyczasie wyszukał źródła charakterystycznego hałasu. Ujrzał jeszcze jak Skoczek podnosi się, wreszcie górując nad oprawcą.
Szarp.
Growlithe przeniósł spojrzenie na Ryana, oddając mu zabawkę bez żadnego oporu. Posłał mu nawet cień drapieżnego, ironicznego uśmiechu, w którym dało się wyczytać jego aktualne intencje. Nawet jeśli paręnaście godzin wstecz obładowany był pesymizmem, bójka najwidoczniej wybiła nie tylko agresorów, ale również nieprzychylne myśli. Gest był krótki i na nim w zasadzie zainteresowanie Grimshawem się skończyło. Dwubarwne tęczówki spoczęły ciężko na sylwetce Pudla, a usta uformowały się krzywą linię, gdy kącik ust niebezpiecznie przesunął się w bok.
Zrobił pierwszy krok idealnie w tym samym momencie, w którym ruszył się i Skoczek. W tle nadal grzmiała szarpanina, choć faktycznie była mniej odczuwalna. Nadal trzeba było jednak uważać, by jakieś krzesło na roztrzaskało się na potylicy, bo wyrżnięcie się tuż przed niżej postawionym szczeniakiem nie było szczytem marzeń Growlithe'a.
Idziesz ze mną – oznajmił bez ogródek, chwytając go za przedramię. Dosłownie tak, jakby istniała możliwość, że Skoczek na te słowa odwróci się machinalnie na pięcie i ucieknie nogami do przodu. Komu jak komu, ale Wilczurowi nie chciałoby się go gonić. I tak wciąż nie mógł ustabilizować narwanego oddechu.
Ryk. Szarpnięcie. Trzask zamykających się drzwi.
Ryan wyszedł. Growlithe pociągnął za sobą członka gangu, nie bacząc na to, czy mu się to podoba, czy jednak niespecjalnie. Rozległ się jeszcze cichy chrzęst, gdy przechodząc obok dogorywającego mężczyzny – ostatniego z ostałych – ciężka podeszwa buta Growlithe'a z impetem roztrzaskała jego nos. Potem Bob mógł być pewien, że zbyt prędko nie ujrzy swojego znajomego.


***
zt + Skoczek, zaraz myślę gdzie się udadzą, heh.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.12.14 0:13  •  Bar - Page 18 Empty Re: Bar
Do 30 grudnia bar jest w stanie krytycznym. Porozwalane, połamane i porozrzucane meble, na ziemi walają się odłamki szkła, masa podeptanego jedzenia, krwi, zębów, nawet szczątki ubrań. Smacznego.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.01.15 10:46  •  Bar - Page 18 Empty Re: Bar
Wszystko przebiegałoby bez problemowo, gdyby nie jakiś gang młodych dzieciaków złożonych głównie z idiotów i debilów co się nawet dobrze wysłowić nie mogli. Siedziałem nieopodal baru, gdzie miejsce zawsze najlepsze jest, gdy człowiek chce znaleźć robotę nawet nieźle płatną. Barman już widział mnie parę razy i znał, lecz musieli się zwalić: Obdartusy z pistolecikami, którzy wykonali swoje pierwsze zlecenie. Ludzie, znaczy się ci, którzy nie chcieli mieć problemów sami wychodzili inni zostawali i źle łypali wzrokiem. Do mnie rzecz jasna po chwili się przysrali jak nie chciałem im miejsca ustąpić. Widząc opór momentalnie mnie oblegli ze wszystkich stron wrzeszcząc coś tam i udając ważnych oraz silnych.
Jeden z nich złapał mnie z ramię i szarpnął. Rzecz jasna nie ruszyłem się niemal na milimetr inny wpadł na bardziej ciekawy pomysł i złapał taborek, którym uderzył mnie z całej siły w plecy co przyniosło skutek jedynie taki, że taborek zmienił się w bliżej nie określone kawałki połamanego drewna, a mnie krew zalała.

Odwróciłem się raptownie w kierunku bandy i wyprostowałem. Posiadanie 195 cm wzrostu ma swoje plusy i minusy w tym wypadku był to plus. Momentalnie się zamknęli patrząc na mnie. W ciągu paru milisekund naliczyłem 9 przeciwników. Jeden z nich spokojniejszy siedział przy stole siąpiąc browara i nie udzielała mu się atmosfera być, może był to lider albo siłek mniejsza o to. Posiadał oznaczenia jak ta banda. Czyli czerwona czaszka z białawą gwiazdą na czole.

Jakiś gościu się na mnie zamachnął złapałem mu pięść i ścisnąłem. Dało się słyszeć paskudny odgłos gruchotanych kości, a przez przypadek włożyłem w do za dużo siły i krew się polała na ziemie. Rzecz jasna wszyscy zamarli patrząc się na to, a łepek ze zmiażdżona dłonią padł na kolana drąc się w wniebogłosy i patrząc na swoją resztkę dłoni. Wszyscy odskoczyli ode mnie zapanowała ciężka cisza przerywana wrzaskami rannego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.01.15 11:39  •  Bar - Page 18 Empty Re: Bar
Siedział sobie w barze, popijając piwo, które powinno być zimne, lecz niestety nie było. Obserwował tłum raczej z ciekawości. Owszem, Smoki właśnie stawały na nogi i przydałoby się kogoś delikatnie zachęcić, ale nie czuł się w nastroju. Zwykle bar pełen był ludzi, których nawet złamanie ręki nie przekona do niczego. Zwykle siedział tu Growlithe, przywódca watahy Psów, a całe zamieszanie zawinięte było wokół niego.
Tym razem jednak było inaczej. Niechęć okolicznych pijaków skierowana był ku człowiekowi, który wyglądał, jakby mógł gołymi rękami rozrywać góry. Sirionowi zdarzało się widzieć sporo różnych mutacji, ale nawet wymordowani nie byli tak zabójczy na pierwszy rzut oka. Ten siedział spokojnie, póki banda dzieciaków nie skierowała na niego swoich zapijaczonych oczek. Ot, kilku gówniarzy mających się za twardzieli. Obnosili się ze swoimi znakami gangu, jakby ta czerwona czaszka powodowała coś więcej niż pobłażliwy uśmiech. Byli uzbrojeni. To co? On też.
Wszystko obyłoby się bez burdy, gdyby nie ten bachor, który był ciekaw jak zachowa się człowiek po uderzeniu taboretem. Gdy zobaczył, jak mebel roztrzaskuje się w drzazgi, a tamten nawet nie drgnął, Sirion wiedział, że to nie jest człowiek.
Gdy usłyszał trzask pękających kości, uśmiechnął się szeroko. Może ten dzień nie był stracony. Gang przestraszony odsunął się od „ofiary”, a Sirion… zaczął klaskać.
Oklaski burzyły ciszę, która jednak i tak przerywana była krzykami rannego.
- Brawo, dzieciaczki. – odbezpieczył berettę z suchym trzaskiem, wstając zza stołu – a teraz zmykajcie do domu, bo bajka się skończyła. – zakończył z kpiącym uśmiechem
Oczywiście… Młodzi za nic mieli przyjacielskie ostrzeżenie wymordowanego. Wycelowali więc w niego broń. Było czterech strzelców, reszta była uzbrojona w pałki i noże. Nie mógł pozwolić im na zbliżenie się. Wystrzelił trzy razy, celując w ręce chwytające za broń. Trzech z nich mogło pomarzyć o namierzeniu go, kiedy dłonie potraktowane ołowiem nie były w stanie chwycić pistoletu. Reszta, a było ich czterech, dzięki sile dużego gościa, ruszyła do przodu. Sirion popchnął w ich stronę stół, częściowo ich od siebie odgradzając. Odskoczył w tył, zwiększając dystans.
No cóż, zabawa się rozpoczyna.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.01.15 11:58  •  Bar - Page 18 Empty Re: Bar
Rzecz jasna i mnie zabawa nie ominęła bo kto mógłby zapomnieć o prawie 2 metrowym gościu, który prawie zmiażdżył dłoń jednemu z nich. Trzech sie na mnie rzuciło z nożami jeden chyba nawet z czymś pokroju maczety. Ominięcie ich prostych ciosów nie było problemem. Mimo swojej wagi mechaniczne mięśnie oraz sam komputer reaguje szybciej niż ludzki refleks. Momentalnie został uruchomiony HUD, cele namierzone oraz zlokalizowane trajektoria ataków wyliczona. Jednemu brutalnie złamałem rękę po przez jej ściśniecie. Znowu po sali mimo walki rozległ się odgłos łamanej kończyny. Drugiego złapałem ręką za  pas z tyłu portek i silnym rzutem posłałem przez okno na zewnątrz. Inną sprawą jest, że mógł mieć złamany kark bo tak jakoś się nie wpasował, ale sądząc po odgłosach zewnątrz aż tak źle nie było. Został jeszcze ostatni z maczetą. Oczywiście, że widząc swoich kumpli na ziemi z wrzaskiem zamachnął się na mnie tylko po to by zostać skoszony szybkim ciosem prosto w żebra. W sumie nie wiedziałem czy mu coś połamałem, lecz kto by sie tym przejmował. Wpadł na stół i leżał na ziemi jęcząc. Został jeszcze największy gościu, który celował do mnie z pukawki większego kalibru zapewne wierzył, że ona coś mi zrobi. Przez moment mierzył mnie i osobę, która mi pomogła wzrokiem. Po chwili jednak wykazał szczątki myślenia i kopnął jednego ze swoich by ten sie ruszył. Po chwili wszyscy pozbierali się i powoli wyszli, a ten największy nim wyszedł odpowiedział - Znajdę cie to tak się nie skończy. - po czym wyszedł. Ja jedynie się odwróciłem do i znowu oparłem o blat baru patrząc na swojego sojusznika tej całej sytuacji. - Dzięki. Strasznie tutaj żywo - dodałem kładąc nieco gotówki za straty na kontuarze baru.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Bar - Page 18 Empty Re: Bar
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 18 z 52 Previous  1 ... 10 ... 17, 18, 19 ... 35 ... 52  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach