Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 16 z 52 Previous  1 ... 9 ... 15, 16, 17 ... 34 ... 52  Next

Go down

Pisanie 11.05.14 2:46  •  Bar - Page 16 Empty Re: Bar
Bawił się w masowanie swoich pulsujących skroni, patrząc między palcami w bok, wprost na ścianę, która uśmiechała się do niego ponętnie dopóty dopóki nie rozbrzmiał głos Ryana. Dłoń opadła na twardy podłokietnik, a Growlithe warknął cicho pod nosem, przekręcając głowę w jego kierunku i obrzucając go zmęczonym spojrzeniem.
Za moich czasów nie mówiło się już „za moich czasów”, staruszku. – machnął lekceważąco drugą dłonią, która też prędko ześlizgnęła się na nogę młodzieńca, lądując tuż nad kolanem. Między nimi pojawiła się śliska i pełna niepewnych pęknięć cisza. Jak szkło, w które uderzył kamień... lada chwila ma się rozpaść, ale jeszcze nie teraz. Widać było, jak noga Growlithe'a lekko podryguje z powodu wzbierających się w nim nerwów. Nawet zaczął przegryzać dolną wargę od wewnętrznej strony – widać było, że chłopak powstrzymuje się przed kolejnym monologiem, który – jeśli opuściłby jego usta – bez dwóch zdań mógłby zostać porównany do nagłego, ostrego strumienia wody czy powietrza pod wysokim ciśnieniem. Czekał jednak, nie mogąc powoli wytrzymać. Przełykał wszystkie komentarze wraz ze śliną, przyglądając się teraz poplamionemu i krzywemu sufitowi, biegnąc leniwie spojrzeniem po rysach pęknięć.
Minuta... dwie... siedem... dwadzieścia dziewięć... Siedemset tysięcy osiemset trzynaście owiec... siedemset tysięcy... Nagle cisza rozleciała się na tysiąc kawałeczków, gdy podszedł do nich Bob z tym jego: „Are you fuckin' kidding me?” i położył (choć lepiej ująć to jako: „walnął”) na stół talerz z parującym jedzeniem. Growlithe niemalże zerwał się na równe nogi, od razu prostując się jak struna i spojrzał w kierunku jedzenia. Prawdę mówiąc – z tej perspektywy ciężko określić co to to takiego, ale nie wyglądało aż tak źle, jak na standardy „Przyszłości”.
Na ogromnym, poszczerbionym tu i ówdzie ciemnoszarym talerzu znajdowało się parujące mięso, oblane czymś, co łudząco przypominało przemieloną kaszę. Najwidoczniej jednak Wilczur uznał to za rarytas skoro od razu wyciągnął dłoń i pochwycił jeden, ogromny jak stąd na księżyc kawał mięsa i przyłożył go sobie do ust. Zęby wgryzły się w ciało i oderwały spory fragment, który zaraz spoczął w buzi białowłosego. Zaczął przeżuwać, zerkając ukradkiem w stronę Ryana. Niemalże natychmiast uśmiercił dzielącą ich przepaść, opierając się ramieniem o bok Opętanego i wyciągając w jego stronę mięso z cieknącym ciemnobrązowym „sosem”.
„Aaaa” – zaświergotał, wpychając mu do ust porcję dania. Kurwa, bycie romantycznym to ich domena.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.05.14 23:00  •  Bar - Page 16 Empty Re: Bar
Przynajmniej nie osiwiałem ― rzucił znużony, uchylając jedną powiekę, by na moment zawiesić spojrzenie na białych kosmykach Growlithe'a. ― Rocznik? ― Krótka piłka. Proste pytanie, obdarte z wszelkiej nuty zainteresowania, co chyba można było darować takiemu emocjonalnemu wrakowi, jakim był Ryan. Niestety – język nie świerzbił go na tyle, by otwierać usta w celu rozpoczęcia bardziej rozbudowanej konwersacji i nic nie wskazywało na to, by odczuwał zniecierpliwienie w związku z panującą między nimi ciszą. W tej chwili można było uznać ich za idealny kontrast – podczas gdy Jace zmagał się z nerwowymi odruchami, Jay tkwił w bezruchu, jakby był zaledwie ozdobą tego baru. Jedynie lekko unosząca się klatka piersiowa świadczyła o tym, że jeszcze należał do przyrody względnie ożywionej. Ironią losu było to, że o ile zazwyczaj mieli sobie wiele do powiedzenia, choć nie było to nic konkretnego, tak teraz żaden z nich nie podjął się rozpoczęcia żadnego tematu. W takich przypadkach natura Grimshawa dawała o sobie dobitnie znać – nie był stworzony do mówienia po to, by tylko mówić. W końcu jednak dość nerwowa aura zwabiła jego uwagę, a ciemnowłosy przekręcił głowę opierając policzek o zaciśniętą pięść. Srebrzyste tęczówki zaczęły taksować wzrokiem energicznie poruszającą się nogę młodzieńca, jakby jakaś niewidzialna siła miała ją zatrzymać. Oczywiście mógł wyciągnąć rękę czy nogę i przycisnąć je do jego uda, ale w tej chwili wyglądał tak, jakby miał pożałować każdego ruchu, który wymagałby zmiany obecnej pozycji.
Pomimo tego, że Bob zjawił się obok jak zbawienie, szatyn nawet nie spojrzał w jego kierunku, ani nawet w kierunku przyrządzonego dla nich mięsa, którego całkiem przyjemny zapach wdarł się do jego nosa. Z wręcz irytującą cierpliwością śledził gwałtowne posunięcia Wo`olfe'a, który w pierwszej chwili naprawdę wyglądał, jakby porażono go prądem. Wreszcie rozdziawił usta, przerywając ciszę szerokim ziewnięciem. Obserwacja musiała go już dostatecznie znudzić, by wreszcie zerknął na podane jedzenie, którego ilość – nawet jak na dwójkę postawniejszych mężczyzn – wydawała się być odrobinę przesadzona. Co prawda, w Desperacji rzadko miało się okazję zjeść coś, co wyglądało w miarę zjadliwie lub nie było żarciem z puszki, skradzionym z miasta, którego smak przestał być atrakcyjny wieki temu.
Zawsze się tak spinasz? ― mruknął dopiero po chwili, jakoś nie paląc się, by samemu dorwać się do talerza, chociaż czekanie nie wydawało się być dobrym pomysłem w obecności kogoś, kto z tak wielką ochotą rzucał się na jedzenie. ― Nie wygląda, jakby mia-- ― część zdania przerodziła się w bełkot. Niewielka część, bo nie zamierzał doprowadzać go do końca, gdy mięso dosięgnęło jego warg niczym niechciany pocałunek. Bardzo soczysty pocałunek, biorąc pod uwagę to, że szarooki od razu poczuł, jak strużka sosu zaczyna spływać po jego podbródku. Odruchowo zacisnął palce na nadgarstku Wilczura, unosząc brwi w niemym pytaniu „Ty tak na serio?”. Kto by pomyślał, że Charles zacznie przejawiać przebłyski opiekuńczości. O ile tak można było to nazwać... Mimo wszystko wolał być uprzedzany, zanim ktoś postanowiłby go nakarmić. Na szczęście barman nie zaopatrzył Growa w widelec, bo to mogłoby skończyć się dla niego znacznie gorzej.
Pomimo tego, że nie do końca odpowiadała mu taka swawola, zanim odsunął rękę młodzieńca, wgryzł się w podany mu posiłek, chociaż zrobił to z bardziej ludzkim wyczuciem – nie zapychając sobie gęby taką ilością mięsa, jaką tylko zdołałaby pomieścić. Co dziwne – chyba nie spieszyło mu się, by wypuścić kończynę Jonathana z uścisku. Nic dziwnego, skoro wyciągnąwszy ją w bok, niemalże na całą swoją długość, przysunął twarz bliżej jego, prezentując ubrudzony – z jego winy, warto dodać – podbródek.
Skoro już jesteś taki troskliwy... ― wymruczał, nie musząc nawet kończyć tego zdania. Złośliwy ton głosu mówił wszystko, ale – chociaż faktycznie nie pogardziłby tym, żeby Wilk się nim zajął – to nie był jebany „Zakochany Kundel”. Nie mieli spaghetti, a kundel był tylko jeden. Nie trzeba być geniuszem, by domyślić się, że w tej sytuacji nie czekał długo na reakcję. Uścisk palców rozluźnił się, a Opętany wyprostował się, znów wracając do stosowniejszej odległości. W tym samym czasie zdążył już zetrzeć kciukiem sos ze swojej twarzy i oblizać palec, na koniec przesuwając językiem po dolnej wardze, by pozbyć się z niej resztek słonego smaku. ― Urocze. ― Przynajmniej zauważył ten uderzający romantyzm! ― Ale popracuj jeszcze nad tym, zanim wepchniesz komuś kość do gardła. Wyobraź sobie, że potrafię jeść sam, mamo.
Dzienna porcja zaskakiwania Jace'a – zapewniona.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.05.14 22:36  •  Bar - Page 16 Empty Re: Bar


Tu będzie post.
Już się za niego biorę.
Tymczasem... Grow... Ryan... NOW!... kiss...

Okay. ~ F.
Bar - Page 16 Epi0



EDIT2:
Bo aż żal kasować te piękne, wymowny gify...

-----

„Rocznik?”
Młody duchem i ciałem, emerycie. Nie gadaj, bo źle przeżujesz – poinstruował jak ktoś, kto serio uważa, że jego podopieczny może źle przemielić mięso, na siłę ładowane głęboko do gardła. I pewnie byłoby ładowane nadal, gdyby nie ręka Ryana, która ujęła jego nadgarstek i mogła odsunąć atakujące go udko od twarzy bez żadnych przeszkód. Growlithe nie stawiał oporu. Bo po co? O wiele ciekawszym zajęciem okazało się przyglądanie się twarzy ciemnowłosego, która znalazła się wyjątkowo blisko, prawdopodobnie tylko po to, by zaprezentować brudną smugę sosu, zdobiącą brodę. Nie to jednak zainteresowało wilczura. Wpatrywał się hardo w jego szare oczy, bez mrugnięcia okiem, bez strachu czy zażenowania. Ot, zwyczajnie przyglądał się mu i czekał na dalszy rozwój akcji, co – jak się zaraz okazało – nie miało w ogóle miejsca. Ręka Growlithe'a została wyswobodzona z uścisku, a sam niezadowolony Ryan odsunął się od niego na tyle, by znów zbudować ciężki mur między dwojgiem wiecznie szczutych kundli.
Białowłosy zmarszczył brwi i pochylił się drastycznie na bok, dokładnie w chwili, w której jego nowe przezwisko opuściło usta Opętanego. Co prawda pierwszy raz został mianowany matką, uszanował potrzebę posiadania rodziny, bo musiała być bardzo silna u Grimshaw'a, skoro postanowił za krewnego uznać akurat swojego przełożonego. Który – nawiasem – pokonał dzielącą ich odległość w zdecydowanie zbyt krótkim czasie, by odepchnięcie go dało odpowiedni skutek. Różowy język wysunął się, a Jonathan przesunął nim po podbródku ciemnowłosego, aż dotarł do ust Dobermana, kurwa, jako to brzmi... jakby całował psa ._. Opętanego. Łokieć wsparł o górę kanapy, a drugą – notabene, wolną – dłoń zacisnął na materiale białego t-shirtu, dokładnie w chwili, w której wsuwał język między jego wargi, subtelnie je rozchylając. Pocałunkowi daleko było do słodyczy romantyzmu, tak samo zresztą, jak daleko było Growlithe'owi czy Ryan'owi do bycia kolejnym Werterem. To była niepoprawna potrzeba zrobienia czegoś, a – jak wiadomo – Jace się nie hamował. Dlaczego by miał? Dopóki Ryan kurzył się w gangu, wciąż był pod jego skrzydłami. Chcąc, nie chcąc – to nieistotne. Wybrał ścieżkę i choć faktycznie chciał kroczyć po niej według własnych zasad, przeciwności losu zawsze będą mu to utrudniać. Growlithe był wielką przeciwnością losu. Być może zbyt wielką, jak na skalę ogólnych, wyrządzonych przez siebie szkód? Gest okazał się długi i zaborczy, gdy usta białowłosego składały kolejne muśnięcia na ustach Jay'a. Przesunął na koniec czubkiem języka po jego dolnej wardze, jakby usuwał ostatnie dawki sosu, zbierając smak nie tylko polewy, ale i samego Grimshaw'a. Ucałował jeszcze kącik jego ust, policzek zdobiony blizną, aż w końcu miejsce tuż pod uchem, które dodatkowo lekko przegryzł, prześlizgując się bez szkody kłami po miękkiej skórze, przykrywającej pierwsze źródło, umożliwiające przeżycie Wilka. Dopiero wtedy odsunął się od niego, twardo siadając na kanapie i pierwsze co zrobił, to oderwał łokieć od oparcia mebla i przyłożył sobie rękę uzbrojoną w mięso pod nos. Ugryzł kolejny kawałek, robiąc sobie wycieczkę wzrokiem po dizajnie wnętrza, komentując niemo okropny wystrój, a finalnie również samego barmana. Bob jak zwykle zainstalował się za barem, chwycił ponownie za szmatę i zaczął trzeć i trzeć nieszczęsny kufel, przyglądając się drzwiom do „Przyszłości”, jakby lada moment miał przez nie przejść sam Bóg w hawajskich spodenkach.
Nic dziwnego, że nie masz dziewczyny – rzucił w przestrzeń, przekładając całe w połowie pogryzione mięso na lewą stronę gęby, przez co jego policzek w dość oczywisty sposób nabrał kulistego kształtu. Growlithe machnął obgryzioną tu i ówdzie kością, kreśląc w powietrzu coś na kształt znaku wieczności po czym lekko wzruszył szczupłymi ramionami, ładując sobie następną porcję jedzenia do buzi. ― Nie znasz się na żartach, nie umiesz się dobrze bawić, nie doceniasz żadnych gestów... – Przełknął to co miał w pysku, a jedyne uczucie, jakie temu towarzyszyło to ból ściśniętego żołądka. Skrzywił się nawet lekko, zahaczając wzrokiem o kufel Boba. ― W zasadzie to niczego nie doceniasz – poprawił się prędko. ― Jesteś marudny, nielogiczny, uparty i wredny. Oh, i ta twoja wiecznie kamienna morda. Jakbyś nie potrafił zdobyć się na najmniejszy, najbardziej błahy jej wyraz. Wiesz do czego zmierzam? Do tego, że mógłbym cię postawić w swoim pokoju, a wszyscy i tak pomyliliby cię ze ścianą. Choć w sumie ściany słuchają. Ty nawet już słuchać nie chcesz. W takim razie co chcesz, Grimm?
Wreszcie spojrzenie zawędrowało na twarz Jay'a, a dwukolorowe ślepia bestii zmrużyły się lekko.
Też cię lubię. Powiesz mi coś o sobie? Posłuchałbym.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.05.14 15:42  •  Bar - Page 16 Empty Re: Bar
Co za nagła zmiana. Ciemnowłosy nawet nie drgnął, gdy Growlithe postanowił przekroczyć postawioną między nimi granicę. Rzecz jasna, granica była wyłącznie wytworem wyobraźni, który trudno było przekroczyć wyłącznie mentalnie. Fizycznie nie stanowiła żadnej przeszkody. Jeżeli chciał dosięgnąć jego ust – po prostu po nie sięgał; jeżeli chciał go dotknąć – robił to, nie zważając na to, co podpowiadała świadomość, uparcie wypominając, że przecież gówno o nim wiedział. Niestety, tak skonstruowany był świat, w którym żyli. Pozwalał na zatracanie się w chwilowych potrzebach, podążanie za zwierzęcymi instynktami, które często skupiały się na zaspokojeniu prostego pożądania, by na jego miejscu mogło pojawić się nowe. Głód wiedzy wyparował już wieki temu, pozostawiając po sobie jedynie drobne przebłyski, przejawiające się w chwilach, gdy ważniejsza chęć została już spełniona. Przeważnie nikogo nie obchodziło już to, co kto miał w głowie, a bardziej to, do czego był zdolny lub co można było z nim zrobić. Właściwie już większość przywykła do takiego stanu rzeczy.
Przyglądał się białowłosemu spod przymrużonych powiek, skąd i tak można było zauważyć zwężone żrenice, a kiedy tylko język wsunął się pomiędzy jego wargi, odruchowo rozchylił usta w zapraszającym geście. Trudno wzbraniać się przed czymś, co bądź co bądź sprawiało przyjemność nawet komuś, kto „nie doceniał niczego”. Faktycznie – z początku mogłoby się wydawać, że nagły kaprys bliskości ze strony Jace'a nie robił na nim wrażenia. Pozwalał na to, by jego wargi przesuwały się po jego ustach, a język drażnił podniebienie, nie otrzymując nic w zamian, jakby Ryan tylko czekał na to, by zobaczyć, co się stanie. Wreszcie jednak i Wo`olfe doczekał się swojej zapłaty. Grimshaw przechylił głowę na bok, nie przeszkadzając sobie w pogłębieniu drobnej rozkoszy. Ułożył rękę na karku chłopaka, przesuwając po nim paznokciami, co miało tylko uświadczyć go w przekonaniu, że szybki odwrót nie będzie możliwy, choć nie zapowiadało się na to, by miał nastąpić. Palce zawędrowały wyżej, łapczywie zaciskając się na białych kosmykach z tyłu głowy wymordowanego, ale nie szarpiąc za nie. Ostre kły haczyły od czasu do czasu o dolną wagę młodzieńca, co miało być odpowiedzią na agresywniejsze posunięcia z jego strony. Gdzieś w międzyczasie z jego gardła wydobył się pomruk zadowolenia, którego w tej sytuacji nawet nie przyszło mu do głowy ukrywać. Zresztą, gdyby nie odczuwał żadnej satysfakcji z tego, zapewne teraz nie byłoby go tu z Jonathanem. Pomimo tego, jak wiele miał mu do zarzucenia, gdy nawzajem obrzucali się mięsem, koniec końców w takich momentach na moment potrafił odłożyć to na bok. Wtedy też wszystkie wymienione wady zdawały się w ogóle nie istnieć, by później ich świadomość powróciła z wielkim hukiem.
Odsunął rękę, pochylając nieco głowę, gdy ciepłe powietrze musnęło jego ucho, dzięki czemu jego usta zyskały lepszy dostęp do szyi Wilczura, którą zadziornie uszczypnął zębami. Muśnięciem końcówki języka załagodził gest, który zakończył ich zbliżenie. Wyprostował się i przesunął językiem po swojej dolnej wardze, choć w przeciwieństwie do Charlesa – wyłącznie po to, by pozbyć się stamtąd jego smaku i zachować go wyłącznie dla siebie. Dosłownie, biorąc pod uwagę, że po tym wszystkim oboje potrafili zachować się tak, jakby to zdarzenie w ogóle nie miało miejsca. W odczuciu Jay'a to rzeczywiście nie było nic takiego, biorąc pod uwagę, jak wiele rzeczy jeszcze mógłby zrobić na oczach osób trzecich, toteż obecność Bob'a ani trochę nie wpłynęła na jego poczucie zażenowania, którego i tak zdawał się nigdy nie doświadczyć.
„Nic dziwnego, że nie masz dziewczyny.”
Fakt. Sam się temu nie dziwię ― mruknął, upychając w te słowa całą wymowność, na jaką było go stać, co dodatkowo pokreśliło znaczące spojrzenie. Co jak co, ale kobieta z penisem nie była widokiem na porządku dziennym. Ponadto Jace jak nikt inny powinien zdawać sobie sprawę z tego, w którą stronę zmierzały zainteresowania Opętanego i bynajmniej nie sprowadzały się one do rozłożonych przed nim nóg pięknych pań. ― Zakładam, że z powodu większości tych cech, ty także jej nie masz. Z tym, że dodatkowo jesteś narwany, lubisz robić wszystkim na przekór i przeważnie nic do ciebie nie dociera. Twój związek byłby wyjątkowo kłótliwy. ― To czas na chwile szczerości? Rzecz w tym, że zachowywał się tak, jakby nie usłyszał niczego nowego, ani też niczego nowego nie stwierdzał, chociaż Level E nadzwyczaj często zachowywał się tak, jakby nie zdawał sobie sprawy z własnych reakcji, gdy przychodziło co do czego. Zaraz po tym ponownie oplótł palcami nadgarstek i część dłoni chłopaka, przysuwając ją bliżej siebie, by też oderwać kolejny kęs mięsa od kości, tym razem nie narażając się już na ubrudzenie sosem. Szybko wyswobodził rękę młodzieńca. Można było odnieść nieodparte wrażenie, że wcześniejszy gest w ogóle mu nie przeszkadzał albo po prostu nie chciało mu się odrywać od kanapy, byleby tylko sięgnąć po własny kawałek.
Grow musiał chwilę poczekać na jakąkolwiek odpowiedź, bo usta szatyna nie otworzyły się, dopóki nie przeżuł i nie przełknął niezbyt smacznej potrawy. Odruchowo oblizał kącik ust i z jakiegoś powodu pokręcił głową w lekkim niedowierzaniu.
Dodajmy jeszcze zaprzeczanie samemu sobie. Masz dość dziwne metody przekazywania innym swojej sympatii. ― Co było jeszcze dziwniejsze – Ryanowi wcale to nie przeszkadzało. Na początku jednak wyglądało na to, że puścił pytanie albinosa mimo uszu. ― Konkrety ― zaznaczył. Nic dziwnego, skoro poziom jego doświadczenia przekraczał zasoby przeciętnego emeryta. ― Chyba, że mam poczuć się, jak na spotkaniu AA, na którym nikt nigdy nie wie, od czego zacząć. Przeważnie lubisz zabawę w pytania, ale tu nie możesz pozostać dłużny.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.05.14 0:15  •  Bar - Page 16 Empty Re: Bar
Słysząc jego słowa... serio się nie zdziwił. Zresztą – czemu miałby się dziwić? Znał prawdę. Co więcej: aprobował ją. Pewnie dlatego z jego ust wyrwał się cichy chichot, bynajmniej nie mający nic wspólnego ze złośliwością, tak wiernie towarzyszącą białowłosemu.
Ha, no co ty? – parsknął rozbawiony. Bang. Punkt dla Ryana za świetny kawał. ― Teraz nie, ale mógłbym mieć. W każdej chwili. Nawet parę. Chcesz się założyć? Zresztą... nie oszukujmy się. Kto by nie mógł w Desperacji? Mało tu wartościowych kobiet. W zasadzie... w ogóle mało tu wartościowych ludzi. Niektórym wystarczyłoby pokazać, kto jest samcem alfa, a podkulą ogon i odwrócą się do nas brzuchem, błagając o minimalnie odczuwalną pieszczotę. Czasami mam wrażenie, że niżej upaść nie mogliśmy. A wtedy pojawiasz się ty i moje wrażenia nieco się zmieniają.
Westchnął z cierpieniem godnym skatowanego wojownika ninja. Gdy ponownie uchylał powieki, jego wzrok padł na twarz Ryana, jego szare oczy, które teraz skupiły się głównie na kawałku mięsa. I tym razem nie robił mu problemów – pozwolił się chwycić za nadgarstek, nie stawiał oporów, gdy Grimshaw podsuwał sobie udko pod usta i przegryzał. Sam później opuścił rękę, opierając ją nadgarstkiem o nogę, którą zgiętą w kolanie wsunął na mebel, by móc wygodnie usiąść bokiem, a – jednocześnie – przodem do rozmówcy.
Nie zaprzeczam samemu sobie – żachnął się, wzruszając wątłymi ramionami. Czasami istniało wrażenie, że przy tak nagłych ruchach, barki mogą mu się wyłamać. Ich szczupłość nie była naturalna, ale one i tak zawsze wracały na swoje miejsce, wbrew obszernej logice Matki Natury. ― Mam ochotę – biorę. Nie mam - nie tykam. Proste. A jeśli chodzi ci o pocałunek, po prostu byłeś brudny. Nie chcę, żeby Bob myślał, że przyprowadzam do „Przyszłości” brudnych gości. Wyleje mnie z pracy za brak profesjonalizmu.
Czego?
Growlithe może na takiego nie wyglądał... oh, z całą pewnością nie wyglądał, ale naprawdę potrafił podwinąć rękawy i zrobić coś dobrze, dopinając to na ostatni guzik. Gdy nie wstrząsał nim dreszcz zwierzęcej furii, umysł oczyszczał się, a emocje opadały, jego umiejętność logicznego rozumowania podwyższała się o dobre parę levelów, nie wspominając w ogóle o coraz rzadszych „errorach”. Sęk w tym, że zdenerwować było go łatwo, a dochodził do siebie długo. Nic dziwnego, że wieczne narwanie trzymało się go jak rzep. W tym świecie nawet anioł zdaje się nie mieć prawa do bycia tym, kim chce. Brutalność zmienia wszystkie serca. Im słabsze, tym bardziej.
Możesz poczuć się jak na spotkaniu AA. Moja ostatnia zabawa w pytania skończyła się istną katastrofą dla cierpliwości.
Niemalże natychmiast przed oczami stanęła mu znudzona twarz Nathaniela, który czekał jak ostatni skazaniec na zakończenie swojego marnego losu. Owszem, nie wszystkie pytania być może były odpowiednie, ale Growlithe uważał, że to największa niesprawiedliwość, gdy inna osoba wie o tobie wszystko, podczas gdy ty nie znasz nawet podstawowych informacji o niej. Bynajmniej nie dlatego, że się nie starasz. Liczne pytania powinny rozwiać wątpliwości, a zamiast tego ich produkcja tylko wzrasta i staje się bardziej intensywna. Zraził się już do podobnych sytuacji, w których musiał się bawić w cholernego psychoanalityka i zadawać serię bezsensownych pytań, aby łaskawie rozgadać rozmówcę. Miał tylko cień nadziei, że z Ryanem – tym razem – będzie inaczej.
Powiedz wszystko, co przyjdzie ci do głowy. Stosunek do innych gangów, organizacji czy partii. Dlaczego nienawidzisz ludzi i czym ci zawinili. Poglądy na temat podstawowych, ludzkich wręcz uczuć i strachów. Cokolwiek. Zdaj się choć raz na kreatywność. Nie jestem jedynym, który powinien nawijać jak katarynka. Wierz mi. Wystarczy dobrze zacząć, a ja podłapię temat.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.05.14 15:17  •  Bar - Page 16 Empty Re: Bar
Zadziwiające, jak w tym momencie się kontrastowali – Growlithe poruszony nieistniejącym żartem i Ryan, który do tej pory nie pozwolił na to, by choćby kąciki jego ust lekko drgnęły. W końcu w towarzystwie zawsze lepiej było śmiać się wspólnie, ale mężczyzna jakoś wcale nie dążył do tego, by się uspołeczniać. Miał swój świat i nic nie wskazywało na to, by obowiązywały w nim powszechne zasady, jakby już całkowicie wystawił reszcie świata środkowy palec, co było nawet bardzo prawdopodobne, biorąc pod uwagę, że nic nie robił sobie z tego, że reszta miała o nim niewłaściwe zdanie.
Sam widzisz. Tym wszystkim niewartościowym kobietom nie przeszkadzałoby, że nie zaprosisz ich na kolację przy świecach. Wielu z nich pewnie i tak nie będzie obchodziło, jak masz na imię, tylko to jak mocno je wypierdolisz. ― Nawet nie kwapił się o subtelniejsze określenia. I słusznie – w tym przypadku nie było miejsca na „kochanie się”. ― Poza tym myślałem, że już zdążyłeś dojść do tego, że nie jestem zainteresowany. Właściwie żadnym związkiem. I nie zapominaj, kto tu obnaża brzuch ― mruknął, wyciągając ramię na oparciu kanapy, dzięki czemu znalazła się bliżej białowłosego. Na tyle, by mógł przesunąć palcami po szramach szpecących jego policzek. Na moment oderwał też wzrok od dwukolorowych oczu Jace'a, by prześledzić wzrokiem ruch opuszek po jego skórze i jednocześnie także blizny, które pod nimi wyczuwał. Zanim odsunął rękę, zahaczył jeszcze kciukiem o kącik jego ust, którym przez chwilę przyglądał się, ściągając brwi w zastanowieniu. Choć korciło go, by spytać, co skłoniło Jonathana, by sądzić, że upadł niżej, zachował to niewypowiedziane pytanie dla siebie, przypominając sobie, że sam odnosił podobne wrażenie, gdy przychodziło mu spotkać się z panem PodniecająMnieHydranty.
Z powątpiewającą miną na twarzy powrócił wzrokiem do wilczych oczu, a ciche parsknięcie wyrwało się z jego ust, chociaż jakieś szczątkowe rozbawienie można było wychwycić dopiero, gdy uważniej przyjrzało się srebrzystym tęczówką, w których pojawiły się niechciane iskry. Na szczęście całe to wrażenie trwało tylko chwilę i rozmyło się na tyle szybko, by z łatwością można było uznać je za złudzenie. Nie ma co kryć – Wo`olfe też przechodził samego siebie.
I dlatego wetknąłeś mi język do ust? Muszę brudzić się częściej ― skwitował z niezachwianą pewnością siebie. Jeżeli miało mu się pomagać w taki sposób, to nawet logiczne, że nie miał na co narzekać, a i sam się o to dopraszać. ― Ale to wciąż najdurniejsza wymówka, jaką kiedykolwiek słyszałem, ale jak uważasz, profesjonalisto. ― Przesunął palcami po skroni, nim jego przedramię opadło ciężko na podłokietnik.
„Możesz poczuć się jak na spotkaniu AA.”
Świetnie, mruknął mało entuzjastycznie w myślach, tłumiąc cierpiętnicze westchnienie. Istniały dwa typy ludzi: mówcy oraz słuchacze. Grimshaw prawdopodobnie nie zaliczał się do żadnych z tych grup, ale gdyby musiał wybierać, zdecydowanie wolałby słuchać, samemu nie dając od siebie za wiele. Nie był stworzony do prowadzenia rozmów o niczym. Gdyby spytano go o kolor czy ulubioną porę roku, odpowiedziałby na to spojrzeniem, od którego niejeden poczułby się jak kompletny kretyn. Nie rozumiał przywiązywania wagi do tak trywialnych spraw. A sam co miał powiedzieć? „Nazywam się Ryan i mam tysiąc trzynaście lat. W zasadzie jestem martwy od prawie dziesięciu wieków”?
Przestaje dziwić mnie ten brak cierpliwości ― wymruczał pod nosem, odchylając głowę do tyłu, by wesprzeć ją na ścianie, pod którą ustawiona była kanapa. ― Zawsze widzisz wszystko tak, jak chcesz widzieć, hm? Nie nienawidzę ludzi, są mi obojętni, ale wystarczy spojrzeć na ciebie, by zauważyć, że większość z nich bywa momentami uciążliwa i męcząca. Ale tak, też cię lubię. ― Z jego ust bynajmniej nie zabrzmiało to przekonująco. Ton jego głosu już wydawał się być znużony, jakby konieczność wyduszenia z siebie większej ilości słów naprawdę mu ciążyła. Nie robił też nic w tym kierunku, by jakoś zatuszować swój brak umiejętności w tej kwestii. Pomimo sporej liczby lat na karku, Grow był bodajże pierwszą osobą, która wymagała od niego czegoś, co graniczyło z cudem. Rzecz jasna, wcale nie musiał mu odpowiadać, ale jakaś niewidzialna siła rozwiązywała mu usta, chociaż miał przynajmniej tę świadomość, że dobór słów będzie na tyle ostrożny, by w konkluzji Jonathan nie wyciągnął z niego ważniejszych informacji. ― Nie interesują mnie grupy jako ogół. Przywiązuję większą wagę do jednostek, między innymi dlatego jeszcze nie rzucam się do gardła każdemu, kogo spotkam. ― A to, że nie widział przeszkód w pakowaniu komuś kulki w łeb dla zasady, to już inna sprawa. ― Niektóre rzeczy sam jesteś w stanie zauważyć. Trudno wyrobić sobie poglądy na temat czegoś, z czym osobiście nie miało się do czynienia. Nie sądzę jednak, bym miał się gorzej od tych, którzy zalewają się łzami przez złamane serca albo latami ubolewają nad jakąś stratą, będąc w tym czasie niezdatnymi do użytku wrakami, z czego większość żałośnie jęczy o pomoc. Nie twierdzę, że to możliwe, by w niektórych sprawach obejść się bez innych, ale najgorsze, co można zrobić, to polegać na nich do tego stopnia, by bez nich stawać się na tyle bezradnym, że pętla zwisająca z sufitu staje się doskonałym rozwiązaniem, ale gdy przychodzi co do czego usprawiedliwiają swój strach przed tym myślą, że byli za silni, by to zrobić. ― Wzruszył barkami. W międzyczasie zdążył już skupić nieruchomy wzrok na ścianie po drugiej stronie baru. ― Ludzie są pełni paradoksów. Myślałeś kiedyś w ich sposób?
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.05.14 2:33  •  Bar - Page 16 Empty Re: Bar
Tak samo jak i sam Growlithe nie liczył na to, że „towarzysz” dołączy do tej – jakże zabawnej – scenki. Najwidoczniej już wieki temu przywykł do jego obecności, tego jakim był i jak reagował (czy raczej jak nie reagował), wiedział więc doskonale, czego się można po nim spodziewać. Niejednokrotnie pozwalał sobie na zbyt wiele, pyskując lub zaczynając tematy, które drażniły ciemnowłosego i być może robił to tylko dlatego, że mógł. Absolutnie sęk nie tkwił w kwestii władzy, bo choć stał w hierarchii wyżej, wiedział, że Ryan w kaszę sobie dmuchać nie pozwoli. Ot, chodziło tu o pospolitą akceptację, świadomość, że czegokolwiek by nie zrobił, wystarczył tylko słodki uśmiech i szczere spojrzenie, a ręka Grimshaw'a, która przed momentem miała wylądować z trzaskiem na jego twarzy, ostatecznie lądowała na głowie w geście zarezerwowanym tylko dla niesfornych szczeniaków. Dodatkowo, choć zdecydowana większość populacji tych kosmitów uważała Ryana za okropne wynaturzenie – bynajmniej nie ze względu na wygląd – to Growlithe sądził, że to całkiem miły typ. Pewnie tylko dlatego, że zdążył go poznać od nieco innej strony.
Nie obnażam przed tobą brzucha. – Jak na zawołanie klepnął się lekko w płaski brzuch. ― To, że jestem na dole, nie świadczy o całkowitej uległości, wasza pierdolona wysokość. Nie pomyślałeś może o tym, że ja po prostu tego chcę? Lubię twoją dominację, pewność siebie przeplataną subtelnością pocałunków. Jesteś delikatny, ale wiesz co robić, by zabolało. A to ciekawe połączenie. Kontrast, nieczęsto spotykany... Pewnie cię to nie obchodzi, ale to komplement. Prawdopodobnie, gdyby nie łączyło nas łóżko, nie łączyłoby nas nic.
Przykre trochę.
Jace zamilkł nagle. Przez moment Ryan mógł poczuć, jak pod opuszkami palców tężeją mięśnie, a szczęki mocno się zaciskają. W porównaniu do Jay'a, Growlithe ani na chwilę nie spuścił spojrzenia z jego oczu, które lustrował tak dobitnie, jakby to one – a nie usta – miały mu wszystko wytłumaczyć. Prędko się jednak wyluzował, choć gest, jakim został obdarowany, początkowo lekko go zaskoczył. Na tyle, by wzrosła czujność, ale nie aż tak, by zareagował gwałtowniej.
Oh... Growlithe nagle się skrzywił. Choć gest był miły, to jednak słowa już mu się nie podobały. Każdą romantyczną chwilę spierdolisz. A to ci nowość, co nie, Jace?
Aham – przytaknął marudnie, marszcząc przy tym brwi. Zaraz jednak przechylił głowę na bok i przyjrzał się mu intensywniej, dosłownie tak, jakby czegoś szukał. ― Gdybym był wyłącznikiem... gdzie bym sobie siedział? I kurwa, weź mów mi od razu „tato”, po cholerę się rozdrabniamy?
„Profesjonalisto”. Hah. Na samo wspomnienie prychnął głośno, aż Bob spojrzał na nich zza lady. „Ale tak, też cię lubię”. Populacja kłamców sięga dziś zatrważająco wysoko, co? Jace na te słowa skrzywił się jeszcze bardziej, jakby usłyszał właśnie, że jest pierdolonym debilem, który nawet obsługi pralki nie potrafi ogarnąć, nie wspominając już o bardziej wyrafinowanych zajęciach. Faktycznie z ust Ryana brzmiało to równie przyjemnie, co picie wrzątku w czterdziestostopniowym upale. Mimo niewielkiego uszczerbku na humorze, słuchał go uważnie, wpierw błądząc spojrzeniem po kanapie, a później znów wspinając się nim po sylwetce Grimshaw'a, by koniec końców dotrzeć do jego – wiecznie znużonej, bo jakżeby inaczej – twarzy. Dopiero, gdy katarynka ustała, białowłosy ponownie oparł się o kanapę i przełknął kawał mięsa, które zdążył oderwać od nagiej już kości. Na pytanie wzruszył cherlawymi ramionami.
Cały czas. Jestem człowiekiem, Ryan. Trochę przeklętym, ale człowiekiem. Co z tego, że umarłem? Wciąż oddycham, serce mi bije, muszę jeść i podniecam się jak normalny, zdrowy nastolatek. Chodzę na imprezy, upijam się, wszczynam bójki... niewiele się zmieniło.
Nieprawda...
Widocznie masz inne podejście. Uważasz się za potwora? Wyrzutka? Margines społeczny? Cóż, nie dziwię ci się. To co różni cię od ludzi, nawet ode mnie, to świadomość, że jesteś sam. Ludzie zostali tak skonstruowani, aby żyć w stadach. W grupie. Od momentu ich pojawienia się na Ziemi, aż do dzisiaj. A ty? Nie przywiązujesz się do żadnej osoby ani przedmiotu, nie baczysz na uprzejmości czy niezachwianą próbę dogodzenia innym. Niektórzy lgną do ciebie z niewiadomych, tylko im znanych przyczyn, ale wcale nie chcesz się im odwdzięczać. Robisz coś wyłącznie dlatego, bo masz na to ochotę i mimo wszystko, wciąż potrafisz odczuwać przyjemność z gestów. Bo potrafisz, nie zaprzeczysz. Może się nie uśmiechasz, może nie rumienisz, może serce nie wali ci młotem, ale do cholerystaje ci czasami, tak?... no wiadomo. – Poruszył sugestywnie dłonią, przy okazji wyrzucając kość na bok. ― Nie możesz być taki znowu obojętny na wszystko, bo jednak posiadasz jakieś priorytety, robisz to co chcesz i unikasz zadań, które ci nie pasują. Reasumując: w niewielkim, wręcz minimalnym procencie ty również myślisz w ich sposób, choć twoja uwaga skupia się wyłącznie na zadowoleniu siebie, a nie drugiej osoby. Tak sobie tylko myślę... – Uniósł  wzrok ku górze, jakby na suficie nagle miały się wypisać odpowiednie zdania. ― Lubisz mnie, Ryu? – Wzrok ześlizgnął się z powrotem na rozmówcę, a usta Growlithe'a wykrzywiły się w ponownym grymasie. ― Nie pytam, czy tęskniłbyś, gdybym zniknął. Pytam, czy mnie lubisz.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.05.14 20:50  •  Bar - Page 16 Empty Re: Bar
Znowu to robił. Cała masa lat znajomości z Jace'm nauczyła go, by być przygotowanym na to, że jego zeznania za każdym razem różniły się od siebie – czasem w niewielkim stopniu, innym razem wręcz diametralnie. Czasami wręcz trudno było oddzielać prawdę od kłamstwa, gdy jednocześnie wszystko mogło mieć w sobie trochę z cnoty i grzechu. Ciemnowłosy zdążył już zauważyć, z jak specyficzną osobą miał do czynienia i prawdopodobnie to pozwalało mu nabierać dystansu do białowłosego na tyle, by nie stać się jedną z tych osób, którym z pewnością zdążył namieszać już w głowach. Być może był jedynie nieświadomym manipulantem, biorąc pod uwagę, że większość jego działań motywowanych było wpływem jakiejś chwili. Gdy był zły, rzucał bluzgami, które nie trudno było wziąć do siebie, gdy było się podatnym na krytykę; gdy wokół było spokojnie lub nawet całkiem miło wiedział, jak dobierać słowa, by przekonać do siebie rozmówcę. Równie dobrze Jay mógłby wytknąć mu kolejne błędy, które popełnił, ale tym razem wydawał się uważnie słuchać, o czym poświadczyło dość wnikliwe – i tym razem nachalne z jego strony – spojrzenie. Nawet przekręcił się nieco w bok, by też mieć lepszy wgląd na swojego rozmówcę i oparł policzek o zaciśniętą w pięść rękę. Nie wiadomo, do czego w tej chwili zmierzał. Być może liczył na jakieś drobne potknięcie ze strony albinosa, ale cały szkopuł tkwił w tym, że brzmiał wyjątkowo szczerze i miał trochę racji. W innym przypadku nie łączyłoby ich nic lub gdyby nie mieli szansy poznać się w okolicznościach, w jakich się poznali, nie przypadliby sobie do gustu, a w obronie własnych racji pozabijaliby się nawzajem.
Zapamiętam. ― Cokolwiek miało to znaczyć, bez wątpienia w ostatecznym rozrachunku nie miało skończyć się dobrze dla Growlithe'a. Choć zależy, z jakiej perspektywy na to spojrzeć. ― Nie powiedziałem, że jesteś całkiem uległy. To po prostu spojrzenie na sprawę pod wymienionym przez ciebie kątem. Choć z obrożą byłoby ci go twarzy ― zauważył, na krótki moment zahaczając spojrzeniem o jego szyję. Choć powaga niezmiennie się go trzymała, tym razem bez wątpienia droczył się z Jonathanem. Nie, żeby od razu uważał, że to stwierdzenie bardzo mijało się z prawdą.
Pokręcił głową z dezaprobatą, już darując sobie komentarze. Określenie matki w zupełności powinno mu wystarczyć! Tak czy inaczej, gdy przyszło co do czego naprawdę z uwagą wysłuchał argumentów Levelu E. Nie zamierzał wcinać mu się w słowa i raz nawet przytaknął krótko – oczywiście w momencie, w którym jego towarzysz wykonał sugestywny gest. Kto jak kto, ale to akurat wiedział doskonale, biorąc pod uwagę, ile razy mieli ze sobą do czynienia, choć od początku nie o tym była mowa, ale z dwojga złego lepiej w tę stronę.
Chodziło mi o ten konkretny tok myślenia, Chika ― odparł nadzwyczaj cierpliwie, jak na siebie po wysłuchaniu kolejnego monologu. Co dziwne – nie przyszło mu to z trudem, jakby w tym czasie zdążył już oswoić się z tym, że przyjdzie mu także wypowiedzieć się w wyczerpujący sposób. ― Ale niech będzie. Też jestem człowiekiem. Więcej – nigdy nie twierdziłem, że jest inaczej. Patrząc na ilość zezwierzęconych istot w Desperacji można powiedzieć, że zarówno ty, jak i ja zaliczamy się do tej bardziej ludzkiej grupy, z tą różnicą, że o przetrwanie musimy walczyć żrąc się z innymi, a nie siedząc za biurkiem, by co tydzień dostać wypłatę, by w lodówce nie zabrakło żarcia. Spójrzmy prawdzie w oczy – gdyby za murami nie traktowano nas jak żywe cele, być może właśnie wylegiwalibyśmy się na kanapie w ładnie urządzonym domu. ― Wzruszył barkami i pochylił się w kierunku stołu, by palcami oderwać jeszcze kawałek mięsa i zaraz wrócić do poprzedniej pozycji. ― Albo jeść coś pewniejszej jakości ― dodał, wsuwając kęs do ust. Przeżuwszy go i połknąwszy, oblizał palce z sosu. ― Samotność ― zaczął, instruując, którą kwestię teraz poruszy. ― Nie jestem sam. Choćby dlatego, że – jak to ująłeś – inni lgną do mnie, chociaż nigdy niczego im nie obiecywałem. Fakt – nie przywiązuję się. Taki już jestem. Nie czuję potrzeby bliskości, by wyrzucać z siebie problemy, które na mnie ciążą. Nie przytłaczają mnie na tyle, żebym musiał to robić i – jak widać – świetnie się trzymam. To nie coś, czego oduczysz się, bo ktoś inny będzie tego chciał. Wiesz, to jedna z tych cech, którą inni akceptują albo nie. W zasadzie tak jest ze wszystkimi cechami. Jedni cię lubią, inni nienawidzą, jeszcze innym jesteś kompletnie obojętny. A i nie muszę zaprzeczać, że nie odczuwam przyjemności. Nigdy tego nie ukrywałem, w przeciwnym razie nie sypiałbym z tobą, ani z nikim innym, bo nie czułbym takiej potrzeby. Nie angażuję się emocjonalnie, ale koniec końców wszyscy w jakiś sposób są egoistami. Czy to robiąc coś dla siebie, czy to chcąc mieć coś lub kogoś dla siebie, choćby tylko po to, by to mieć. Też mam swoje wymagania, nawet po ponad tysiącu lat nie jestem na tyle zdesperowany, by chwytać się byle czego. ― Och, teraz to Charles mógł poczuć się poniekąd skomplementowany.
„Lubisz mnie, Ryu?”
A co, jesteśmy w pieprzonym gimnazjum? Grimshaw uniósł brwi, a Wo`olfe niestety musiał znieść chwilę ciszy, która zawisła między nimi, jako miła odmiana dla wcześniejszego monologu. Trzeba przyznać, że szatyn dawno nie wyrzucił z siebie tylu zdań, więc nagłe milczenie równie dobrze można było zrzucić na konieczność zrobienia sobie przerwy. Z ciężkim westchnieniem przesunął palcami po skroni, jakby dopiero teraz dotarło do niego, że młodzieniec pytał na serio.
Mam ci to wyłożyć w innym języku? ― rzucił zrezygnowany. Nic dziwnego, skoro za pierwszym razem nie dotarło, ale najwidoczniej Wilczur potrzebował jakiegoś specjalnego komunikatu. ― Hm ― tym razem to on uniósł wzrok w zastanowieniu, ale w odróżnieniu do Grow'a nie oderwał go od popękanego sufitu aż tak szybko. ― Na pewno nie w każdym aspekcie. Jesteś irytujący, gdy śpisz potrzeba ci egzorcysty, zawsze musisz dorzucić coś od siebie, choć czasami to naprawdę zbędne. Często zastanawiam się, jakim cudem udaje mi się ciebie znosić. Być może nie tylko mnie. ― Oczywiście nie byłby sobą, gdyby po prostu kiwnął głową lub zwyczajnie to potwierdził. ― Jesteś nieokrzesany, brak ci wyczucia ― bo przecież szarooki miał go całe mnóstwo, subtelność spadającej na łeb cegły ― generalnie mógłbym wymienić tego całkiem sporo, a mimo to – albo może właśnie dlatego – jesteś dość interesujący. Nie przeszkadza mi twoje towarzystwo, bo w przeciwnym razie bym tu nie siedział i myślę, że zdajesz sobie z tego sprawę. Może nie jestem miłośnikiem nadmiaru cudzej energii, nie powiem też, że zawsze chce mi się ciebie słuchać, ale lubię noce z tobą. ― I nie tylko noce.
Sufit wreszcie przestał cieszyć się zainteresowaniem, które na nowo zostało podarowane obliczu Wilczego. Już? Koniec pytań?
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.05.14 23:10  •  Bar - Page 16 Empty Re: Bar
„Zapamiętam”. Ledwie jedno słowo, a tak mało znaczenia w tym momencie. Naturalnym było, że Jonathan nie liczył na żadne ekscytacje ze strony swojego rozmówcy. Pewnie gdyby Ryan zaczął mu teraz dziękować, chłopak finalnie nie wiedziałby co ze sobą począć, bo oto apokalipsa wreszcie postanowiła uderzyć swą pięścią raz jeszcze, za apogeum uznając akurat miejsce, w którym przebywał nieszczęsny przyciągacz tarapatów. Prawdopodobnie tylko dlatego w odpowiedzi wzruszył obojętnie barkami, bo – prawdę mówiąc – wszystko mu jedno było, co Grimshaw zrobi z tym „komplementem”. Nierzadko mówili sobie miłe słowa, nie wspominając już o tym, że w ogóle rzadko rozmawiali. Ich komunikacja ograniczała się tylko do podania sobie „godziny i miejsca”, a do reszty zbędne było wszystko inne. Gdy więc przychodziło co do czego, a ich punktem kulminacyjnym nie miały być dwa oddechy mieszane w jeden, usta się Growlithe'owi rozwiązywały.
Bo przecież jak mało kto uwielbiał mówić, paradoksalnie wcale nie zdradzając o swojej osobie niczego ważnego. Nie wspominał przechodniom o swojej godności, zajęciu, celach czy marzeniach. Głównie wymyślał bajki na poczekaniu, a jako niezły retor mógł sobie pozwolić na puszczenie wodzy fantazji. Wszak w Desperacji nie trudno o wszystko, co tylko przyjdzie na myśl – czemu by więc tego nie wykorzystać? Jego rozmówcy więc absolutnie nie mogli mieć pewności czy aktualnie nie kłamie jak z nut, choć szczerość, jaką emanował, wykluczała większość takich sytuacji. Miał słodki pyszczek i błyszczące, harde spojrzenie miłego sąsiada z naprzeciwka. Gdyby chciał, gdyby tylko poprawił charakter i wyplenił okropne nawyki – kto wie? Może nawet z usposobienia byłby całkiem w porządku? I może nawet nie musiałby wtedy wysłuchiwać takich słów, jakimi uraczył jego uszy Ryan, bo grzeczni chłopcy nie miewają takich problemów?
Perwersyjne. Pomyślę nad tym.
Jako kundel rzeczywiście byłoby mu z obrożą do twarzy, ale szansa, że ktokolwiek poskromi go do tego stopnia, by pozwolił zatrzasnąć na karku ciężki materiał obroży była na tyle niewielka, że nie trzeba być hinduskim szamanem, by domyślić się, że „pomyślenie nad tym” nie skończy się akceptacją „pomysłu”. Uśmiechnął się jednak, unosząc ledwie jeden kącik ust. Nie było w tym geście nic złego, choć prócz autentycznego rozbawienia, wkradała się tam też ta nieodłączna cząstka ironii, którą rzadko zmiatał ze swojego oblicza. Grymas prędko zlazł z jego twarzy, gdy ciszę przecięło ostrzegawcze warknięcie.
Nie drażnij mnie, Ryan – szepnął, zniżając głos do tego stopnia, jakby nie chciał, by ktokolwiek usłyszał tę lichą groźbę. Tu nawet nie chodziło o to, że ten wiedział coś, czego nie powinien był, a o to, że wykorzystywał pewne fragmenty z przeszłości, o których każdy zdrowy na umyśle pragnąłby zapomnieć. Choć wyrzucenie tego doszczętnie nie wchodziło w grę, akurat ten element dobrze udało się białowłosemu zamazać. No. Do tego czasu. Jak na zawołanie przed oczami stanęły mu coraz ostrzejsze obrazy, które prędko jednak rozmył, samemu sięgając po kawałek jedzenia.
Żarcie dobre na każde wkurwienie.
Słuchał więc Grimshawa, przy okazji starając się nie myśleć o wydarzeniach sprzed paruset lat. O niektórych wybrykach naprawdę wolało się zapomnieć. Przegryzł mięso i robił wszystko, by nie wpierdolić swoich trzech groszy jak jakiś niewyżyty franciszkanin, który menelowi nawet ostatni guzik od spodni by oddał, gdyby to miało mu pomóc otworzyć piwo. Na ostatnie słowa – oh, potwierdził! - kiwnął ponownie głową i odczekał chwilę, gdy trzecia kość lądowała gdzieś na stole, opcjonalnie mając trafić na talerz. Bob nie będzie zachwycony...
Aha. – Miła odpowiedź. Ni to pozytywna, ni to negatywna. ― Czyli lubisz – skwitował. ― Wystarczyłoby krótkie „tak” lub „nie”, profesorze. Ale wracając do głównego tematu: cóż. Po tym co powiedziałeś, byłem pewien, że nie uważasz się za człowieka. Nie sądzisz, że pytanie mnie, czy myślę w „ich” sposób, z rozmachu oznacza, że zwyczajnie nie chcesz utożsamiać się z tą grupą? Nie powiedziałeś w „nasz”... meh, czepiam się, co?
Parsknął cicho, rozkładając nagle ręce na boki.
Trochę racji masz. Tak niewiele trzeba by mi było, by powrócić do człowieczeństwa. Miałbym plazmę i właśnie w tym momencie rozwaliłbym się na kanapie, rozsypując połowę chipsów na podłogę, a w tle huczałaby piosenka z „Neko neko ding ding”. Moja dziewczyna byłaby Azjatką, miała sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu, nosiła kolanówki i krótkie spódniczki, a mój pies byłby takim bydlakiem, że w konkursie na największego psa, zająłby trzy pierwsze miejsca. Jestem tego pewien – mruknął i na jedną sekundę każdy, kto w tym momencie by go usłyszał, mógłby wręcz przysiąc, że w głos wtargnęła jakaś cienka nuta rozmarzenia. ― Ale czystokrwiści ludzie się zmienili. Odbiło im. Zwariowali. Uznali, że skoro niektórzy z nas dostali czkawki albo wścieklizny, to trzeba ich wyalienować. Podzielili społeczeństwo na ludzi i podludzi. Dokładnie tak samo jak zrobił to Nietzsche. Swoją drogą, historia zatoczyła koło. Może to nie jest identyczne naśladowanie przeszłości, ale nie przypomina ci to nieco wykładów z czasów szklonych? Gdy siedziało się zamkniętym w ławce i słuchało o przebiegu II wojny światowej, o brutalności Hitlera chociażby. To chore, ale mamy podobnie, nie? Tylko strony się zmieniły. Nadludzie to ludzie. Podludzie to my, mieszkańcy Desperacji. I za co? Bo nie jesteśmy pięknymi blondynami o niebieskich oczach? Hitler czerpał natchnienie z dzieł Friedricha. Może obecni dyktatorzy... i w ogóle cała linia tej śmiesznej władzy robi to samo? Hm. Chyba trochę odbiegam od tematu.
Wzruszył delikatnie barkami.
Sądzę, że nie powinieneś jednak tak łatwo kwalifikować nas do „ludzi”. To znaczy, owszem, sam twierdzę, że jesteśmy nimi bardziej niż mniej, ale to w większej mierze złudne wrażenie. To, że jakiś Wymordowany rzuca się na ciebie z kłami, nie znaczy, że jest mniej zezwierzęcony od tego, który morduje z zimną krwią. Kwestia do obgadania przy innej herbacie. Teraz pewnie powinienem strzelić rumieńca jak połowa twoich dziewic, zachichotać nerwowo i powiedzieć coś w stylu: „o-o-oh, naprawdę tak sądzisz?” – przy ostatnich słowach starał się nawet zmienić głos, ale na koniec prychnął, ponownie zniżając nutę. ― No ale proszę. Taki wkurwiający ja, a taki tolerowany przez nietolerancyjnego ciebie. Ja tobie komplement, to ty mi podwójny? Tego się po tobie nie spodziewałem. W sumie to obstawiałem, że przemilczysz to pytanie. Bo nie lubisz odpowiadać wprost, hm?
Już pomijając fakt, że nie lubił odpowiadać wcale. Głupi byłby jednak ten, kto myślał, że z tego powodu Growlithe sobie odpuści. Miał możliwość oględnego wydobycia informacji. Być może niezbyt zadowalających, ale na chwilę obecną i tak składających się na pewien rodzaju, malutki sukces. Bo oto Ryan, ta wiecznie milcząca, ciemnoszara postać, która zwykła podpierać ściany, rozgadywała się akurat przed nim.
Co Growlithe w sobie miał, że gardła milczących introwertyków nagle zasychały od nadmiaru słów?
Myślisz, że coś  z tego będzie? – zapytał nagle, wciągając na kanapę drugą nogę. Usadowił się w bardzo niedbałym skrzyżnym siadzie i zmrużył lekko ślepia, na chwilę nie spuszczając badawczego spojrzenia z Jay'a. Kogo jak kogo, ale Ryana warto było czasami poobserwować. ― Z  tymi frajerami z wczoraj, ze S.SPECem. Znając ich, zatuszują śmierć Shiraia, nie chcąc mieć mediów na głowie. Rzucą tylko, że odszedł na emeryturkę czy coś równie bezsensownego. W podobnych okolicznościach wielu już tak zniknęło.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.05.14 0:52  •  Bar - Page 16 Empty Re: Bar
Racja. Jeżeli liczyło się na jakiekolwiek zaangażowanie emocjonalne ze strony szarookiego, można było poważnie się przeliczyć. Jak mawiali – nie można być dobrym we wszystkim. On swój brak umiejętności choćby najprostszego wykrzywienia ust w uśmiechu, nadrabiał swoim mistrzostwem w skrywaniu tego, co w danym momencie odczuwał. Co prawda, tuszowanie pewnych rzeczy nie było takie trudne, gdy zwyczajnie się ich nie miało, ale większość i tak stale upierała się, że to niemożliwe, by być aż do tego stopnia wypranym z... właściwie wszystkiego. Czasami to nawet lepiej, że ich znajomość ograniczała się głównie do krótkich spotkań, podczas których szara rzeczywistość blakła za sprawą chwilowej przyjemności. Być może właśnie wtedy – bez zbędnych słów – mieli sobie do powiedzenia najwięcej, ale choć obnażali się przed sobą, na dobą sprawę oboje zatajali wszelkie ważne fakty ze swoich życiorysów. Nic dziwnego, że poza łóżkiem nie mieli ze sobą nic wspólnego, czy raczej twierdzili, że nie mieli. Trudno mieć pewność przy tak ograniczonej wiedzy.
„Nie drażnij mnie, Ryan.”
Ciemne brwi zawędrowały ku górze, jakby nie do końca zrozumiał, co wpłynęło na tę nagłą zmianę stanu. Szybko jednak zreflektował się, ale zamiast wykazać się odrobiną zrozumienia, pokręcił głową z dezaprobatą. Nie uważał zwracania się tak do niego za coś, co miało poważnie ugodzić jego dumę. Mógł zdawać sobie sprawę z tego, że to, co przydarzyło się albinosowi wpłynęło na taką decyzję, ale nie twierdził, że musiał ją respektować, skoro i tutaj jego poglądy nie zgadzały się z tymi, które kierowały Charlesem. Takim go poznał, do tego się przyzwyczaił, a – co dało się łatwo zauważyć – jeszcze ani razu nie zwrócił się do albinosa per Growlithe. Jaki przewrażliwiony, mruknął w myślał, byleby tylko nie urazić jego psowatości jeszcze bardziej, choć tak na dobrą sprawę i z tego nic by sobie nie zrobił.
Zadziwiająca umiejętność dedukcji, Sherlocku ― odparł, ale tym razem zgryźliwość dała się we znaki. Szkoda tylko, że Opętany ani razu nie przyznał, że lubi akurat jego, a jego sympatia – o ile tak w ogóle można było to nazwać – ograniczała się głównie do jednego zagadnienia. ― Wystarczyłoby, ale to byłoby za proste. I źle mnie zrozumiałeś – nie chcę utożsamiać się... ― pauza. Wyglądał, jakby przez chwilę musiał zastanowić się nad odpowiednim określeniem. ― Nie. Inaczej. Trudno utożsamiać się z kimś, w czyj sposób się nie myśli, z kimś, kogo dylematów się nie podziela. Jak wspomniałem – nawiązywałem do konkretnych przypadków, a nie do ogółu. ― Rozłożył bezradnie ręce, które zaraz upadły luźno na swoje poprzednie miejsca. Nie była to oznaka braku cierpliwości wobec Jace'a, a próba uświadomienia mu, że prościej już nie może tego wyłożyć. Dla niego to logiczne, by nie wykazać się empatią, gdy samemu nie przeżyło się czegoś podobnego. A pocieszające klepanie po główce, by przypadkiem nie wyjść na dupka, gdy w rzeczywistości nie odczuwało się ani trochę współczucia, było gówno warte. Bądźmy szczerzy – każdy każdego próbował zrobić w chuja.
W każdym razie znów przyszło mu zamienić się w słuch, choć tym razem na chwilę oderwał wzrok od rozmówcy, by przemknąć nim po wnętrzu pomieszczenia i na koniec, na krótką chwilę, zawiesić go na drzwiach, zza których dobiegały jakieś głosy. Mimo tego, nić skupienia nie została zerwana, a każde słowo Wo`olfe'a odnotowane w głowie z niemalże perfekcyjną dokładnością. W milczeniu pokiwał głową, wciąż zwrócony profilem do Wilczura, ale już za chwilę ten doczekał się pary oczu na nowo zwróconej w jego stronę.
Nie sądzę, by czystokrwiści ludzie się zmienili. Wciąż obawiają się tego, co nieznane i stale pogłębiają swoje przekonania. W gruncie rzeczy wielu z nas zawzięcie walczy o to, by nie znaleźć się na przegranej pozycji, choćby przez tak błahą sprawę, jak porzucenie własnych ideałów. Z tym, że wtedy ludzie walczyli między sobą, teraz muszą mierzyć się z czymś gorszym. W większości przypadków tylko dlatego, że uznali, że wszyscy z nas są tacy sami i w furii rzucimy im się do gardła. Lepiej zapobiegać niż później walczyć, co? Nie twierdzę, że kiedykolwiek będziemy jeszcze ludźmi. Chodziło mi o to, że ci, którzy zachowali zdrowe zmysły, nie atakują bez wyraźnej przyczyny. Nawet jeżeli nie widzę przeszkód w poderżnięciu komuś gardła, poćwiartowaniu go na kawałki i w innych niesmacznych atrakcjach, nie oznacza to, że znudzony życiem, znalazłbym sobie nową zabawkę. ― Kłamca. Ale brzmiało to całkiem przekonująco. ― Ale w obecnym świecie nie musiałbym nawet brudzić sobie rąk. Ludzie zrobiliby to za mnie, bo nie tylko my stanowimy problem, ale też ci, którzy wiedzą za wiele i mogą wszcząć panikę. Ale ich wystarczy ustrzelić, sprzątnąć i puścić w niepamięć ich istnienie. ― Wierzchem dłoni zasłonił usta, czując konieczność stłumienia ziewnięcia, choć w tej sytuacji było ono sprowokowane wyjątkowo nużącym sposobem działania, choć w pewnym stopniu radykalność władzy uważał za śmieszną. Zaraz jednak uniósł brew, gdy kolejne teorie opuściły usta młodzieńca. Myślenie nie było dla wszystkich. ― Właśnie dlatego pytasz. Nie wiesz tego, co zrobię ani powiem. Logiczne.
I nie będzie też wiedział, kiedy go okłamie. Gdyby go znał, nie zadawałby pytań.
„Myślisz, że coś  z tego będzie?”
W pierwszej odpowiedzi wzruszył mimowolnie barkami, nie chcąc przerywać mu dalszego wywodu. W międzyczasie wsunął rękę do kieszeni skórzanej kurki, przez chwilę grzebiąc w niej, by pochwycić w palce dwa potrzebne mu przedmioty, które dzięki materiałowi uchroniły się wczoraj przed przemoknięciem. Paczka papierosów i srebrna zapalniczka, która błysnęła zachęcająco w bladym świetle, wreszcie wyjrzały z ukrycia. Mężczyzna najpierw wysunął z jednego czarnego szluga z paczki, wsuwając go między wargi, a schowawszy pudełeczko z powrotem do kurtki, odpalił używkę, by w końcu i zapalniczkę umieścić na swoim miejscu, po uprzednim, całkowicie odruchowym, przekręceniu jej w palcach. Zaciągnął się nikotynowym dymem, przemieszanym z lekko wiśniowym aromatem i dopiero wypuściwszy go przez usta, uraczył Jonathana jakąkolwiek odpowiedzią:
Nowy problem pewnie nie zniknie tak łatwo. Są uparci i – jak widać – niezbyt skorzy do jakichkolwiek negocjacji. Pewnie w końcu posuną się jeszcze dalej, ale nie sądzę, by ich cele były bardzo rozbudowane. ― Przerwał na chwilę, by raz jeszcze nakarmić raka. ― Do wyeliminowania ― mruknął, jakby było to coś oczywistego, a nowi przeciwnicy nie byli niczym więcej, jak tylko mięsem, które na własne życzenie podało się na tacy ich gangowi. ― W przypadku S.SPEC nie liczyłbym na odwet. Chyba że wyślą tu kilku wojskowych dla zasady, gdy już zbiorą się w sobie. Choć nie sądzę, by interesowało ich coś ponad ochroną własnego dupska. Przekonają sentymentalnych żołnierzy, że to jeszcze nie pora aż w końcu sprawa przycichnie. Skoro tyle zwlekają, nie spodziewałbym się jakiegoś większego szumu. ― Raz jeszcze jego barki uniosły się wyżej, by zaraz opaść, formując się wspólnie w lekceważący gest. Plecy szatyna wreszcie oderwały się od oparcia, gdy nachylił się, opierając jeden łokieć o kolano, a drugą rękę wyciągając nad stołem, by strzepnąć popiół do prowizorycznej popielniczki. Przesunął końcówką języka po dolnej wardze, pozbywając się z niej lekko owocowego smaku i obrócił głowę w bok, by mieć lepszy wgląd na białowłosego. ― Koniec końców i tak jakoś sobie poradzimy. I co teraz?
Kłąb jasnoszarego dymu ponownie rozmył się w powietrzu.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.05.14 23:24  •  Bar - Page 16 Empty Re: Bar
Są pewne wspomnienia, osoby, nawet cechy czy słowa, od których za wszelką cenę pragniemy się odsunąć. Odstawić to na sam koniec kolejki, aby było jak najdalej od nas, nie wtrącało się już w rzeczywistość, bo ta nie stanie się lepsza, jeśli to ewidentnie nie zostanie wyeliminowane. Powtarzał mu to setki razy, a do Ryana i tak nie docierało. I nie chodziło nawet o to, że próbował być zgryźliwy, a o to, że nie potrafił siedzieć cicho, gdy tego od niego wymagano.
No widzisz. Absolutnie się nie zgadzam. Łżesz jak pies. Co ty, życia nie znasz? Sądzisz, że jesteś jedynym oklepanym schematem? Nie, Ryan. Wręcz przeciwnie. Takich jak ty jest tu na pęczkach. ― Zaczął skubać nogawkę spodni, bo nerwica natręctw dawała mu się nieco we znaki. ― Po pierwsze. ― Uniósł wolną dłoń z wyciągniętym jednym palcem. ― Pogawędka chyba jednak nam się przesunie na dziś. Po drugie. Ludzie się zmienili. I to bardzo. Owszem, od kiedy sięgnąć pamięcią chcieli władzy i to się nie zmieniło. Ale wyostrzyły się im inne zmysły. Może to tylko mój punkt widzenia, ale sądzę, że kiedyś byli ludźmi, a teraz stali się zwierzętami. Ale co ja tam wiem? ― Wzruszył barkami, odkładając rękę z wystawionymi dwoma palcami. Ponownie wsparł łokieć na oparciu mebla i odwrócił głowę na bok, by przypatrzeć się Bobowi. ― Po trzecie zaś: ponownie się mylisz. Sądzisz, że Wymordowani będą siedzieć w swoich norach i wychodzić tylko po to, by upolować w nocy myszkę na kolację? Nie. Bójki, potyczki, śmiertelne wypadki ― wszystkiego tu jest pod dostatkiem, a temu nie zaprzeczysz. Sęk w tym, że już dawno zatarła się granica między głodem a przyzwyczajeniem. Jeśli ujrzysz słabsze ogniwo: zabijasz. Nieważne czy je zjesz, czy skopiesz trupa do rowu. Zabijasz, by nigdy nie stał się silniejszy i nie zabił ciebie. To logiczne. Prawo Desperacji nie wszystkim się podoba, ale wszyscy mu podlegają. Ja jestem oczytany i zachowałem zmysły. Jesteś w stanie na głos przyznać ― szczerze ― że nie byłbym w stanie zabić kogoś ze zwykłych nieludzkich pobudek? ― Zmrużył ślepia, kodując kolejne słowa. ― I co? To tylko dowodzi temu, że ludzie się zmienili. Bywały momenty, kiedy na tronie zasiadała bestia, która buntowników przygłuszała, a niewiernych tępiła. Ale pamiętam jeszcze czasy, gdy wszystko było w porządku. Panował głód i zdrada, ale były jakieś wyższe idee, za które walczono.
Rysy twarzy nagle mu stężały, jakby zaciskał zęby, choć wcale tego nie robił. Nawet wzrok zmatowiał, oczy wychylone do połowy spod powiek błądziły gdzieś ostrym spojrzeniem po sylwetce barmana.
Nienawidzę Władzy. Skoro teraz ponownie stali się dyktatorami, a nie demokratycznym pierdołami ― o czymś to świadczy. Potrzebowali setek lat na tę zmianę, ale misja okazała się sukcesem. Paru ciołków na stołku i wierne pupilki na totalitarnej smyczy. Nikt im się nie sprzeciwia, nikt nie kiwnie palcem, by temu zapobiec. Umarł ci kuzyn? Uwierzysz nawet w to, że się utopił, choć był mistrzem pływania. S.SPEC wmówi wszystko, a oni tylko słodko przytakują. Ci którzy się wybiją ― ilu ich może być? Paru? Parunastu? Wywaleni poza mury, zmuszeni, by zmierzyć się z kryzysem Desperacji. Ludzie nie mają tu szans. Nawet jeśli jakimś cudem dotrą tutaj, do „Przyszłości” czy do Nowej Desperacji, prędzej czy później sprzątnie ich ktoś z niższych warstw. Rozbestwiony Wymordowany albo inna karykatura. W najlepszym wypadku trafią pod skrzydła Łowców, ale oboje wiemy, że ci są bardzo sceptycznie nastawieni do nowych. Prawdopodobieństwo, że przyjmą każdego kolejnego napotkanego smarkacza spada tak prędko, jak polska dziura budżetowa rośnie. Nie wiem tylko czy jest sens pastwienia się nad nimi, Jay. Może lepiej by było zebrać nową armię i unicestwić rasę ludzką, wyrżnąć w pień co do jednego?
I zabrzmiało to dokładnie tak, jakby zaczął to teraz cierpliwie rozważać. Prędko jednak powrócił spojrzeniem do rozmówcy, gdy zainteresowały go jego następne słowa. Parsknął śmiechem, przyozdabiając usta w drwiący uśmieszek.
Co z tego? ― Wyprostował się nagle jak struna. ― Chcesz mi dać do zrozumienia, że byłbyś w stanie mnie okłamywać, a ja się na to nabieram? Nie bądź taki pewny siebie, mój książę. Głupi byłbym, gdybym wierzył każdemu twojemu słowu. Nie zapominaj tylko, że nie jesteś jedynym kłamcą w tym fałszywym świecie. Sprzeczałbym się co do tego, kto jest tu bardziej nieprzewidywalny.
Jak na zawołanie kącik ust uniósł się wyżej, odsłaniając nawet skrawek białego uzębienia. Grymas jednak prędko zniknął, gdy Growlithe klepnął się rękoma w uda i przesunął palce aż na kostki, wypuszczając jednocześnie powietrze ze ściśniętych płuc.
Taaa. Mam wrażenie, że S.SPEC prędzej czy później postara się, by ucichło, tak jak mówiłem. Jeśli ktoś będzie szczególnie przeciw temu, zamilknie razem z Shiraiem. Na ich miejscu bym coś zrobił, ale mam nieco inne metody dowodzenia. Domyślam się, jakie masz na ten temat zdanie, ale z drugiej strony sam zauważ, kto więcej zyskał. Trochę nam to zajęło, ale w końcu zabiliśmy jednego z ich „cudownych” przywódców, nie? A oni? Ilu przywódców DOGS zamordowali? ― Ukazał ząbki w zadowolonym uśmiechu. ― Właśnie. Dlatego nawet jeśli sądzisz, że mój sposób rządzenia gangiem jest nieodpowiedni i szczeniacki, nie zmienia to faktu, że statystyk nie oszukasz. A one krzyczą, że to my wygrywamy na tej linii. Oczywiście, że sobie poradzimy. Na chwilę obecną nie martwię się niczym. Tych całych... agresorów z wczoraj też wytępię. Z twoją pomocą lub bez.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Bar - Page 16 Empty Re: Bar
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 16 z 52 Previous  1 ... 9 ... 15, 16, 17 ... 34 ... 52  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach