Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 17 z 52 Previous  1 ... 10 ... 16, 17, 18 ... 34 ... 52  Next

Go down

Pisanie 01.06.14 23:23  •  Bar - Page 17 Empty Re: Bar
„Absolutnie się nie zgadzam.”
A to ci nowość! Słyszał te słowa na tyle często, że już prawie przestawał zwracać na nie uwagę. Przywyknął do tego, że dłuższe rozmowy zawsze rodziły drobną niezgodę, bo ich poglądy różniły się w wielu sprawach, ale za to dojście do konsensusu stawało się czymś w rodzaju nagrody, chociaż i Ryan, i Growlithe nie zwracali na nią uwagi i dawali się ponieść dalszemu tokowi rozmowy. Co z tego, że ta zazwyczaj prowadziła donikąd lub kończyła się w łóżku, gdy słowa były już zbyt uciążliwe. I tak zawsze pomijali najważniejsze kwestie.
Jeden rakotwórczy wdech, odsunięcie filtra od ust, wydech, strzepnięcie popiołu. Cyklicznie powtarzał te czynności, przez cały czas słuchając białowłosego. Były chwile, w których definitywnie chciał coś wtrącić, ale najwidoczniej odrzucał ten pomysł wraz z wydychanym z płuc dymem, który przyjemnie łaskotał jego gardło i z ciemnymi drobinkami, które kończyły swoją podróż na dnie popielniczki. Gdy używka straciła na swojej wartości, kiep trafił tam, gdzie jego szczątki, a spojrzenie mężczyzny towarzyszyło mu, gdy spadał do lekko zdezelowanego naczynia.
Nie twierdzę, że nie jest tak, jak mówisz. Ale nie o to mi chodziło ― mruknął i przesunął ręką po twarzy, przy okazji muskając opuszkami jedno ze zmęczonych oczu. Wyprostował się, a jego plecy ponownie spotkały się z oparciem kanapy. Może dla dobra sprawy wypadałoby zakończyć ten temat? ― Mówiąc o ludziach, miałem na myśli tych, których nie dosięgnęła zaraza. Żyją sobie w utopijnym mieście, nie będąc niczego świadomymi. Mógłbym przejść obok nich i żadne nie wytknęłoby mnie palcem, twierdząc, że coś jest nie tak. ― Chyba że chodziłoby o to, że źle patrzyło mu z oczu. ― Zwykli mieszkańcy nie są dla nas problemem. Zajmują się sobą, stale twierdząc, że wszystko jest w porządku, wierzą bezgranicznie władzy, która mydli im oczy. Aż chciałoby się powiedzieć, że na naszą korzyść. To aż dziwne, że w oczach całej tej rzeszy nie chcą publicznie stać się obrońcami miasta, którzy walczą ze wściekłymi bestiami, zagrażającymi ich życiu. Co prawda, to mogłoby zadziałać na ich niekorzyść. Być może wiedzą, że w jakiś sposób się mylą, a fakt, że nie wszyscy wymordowani są kłapiącymi zębiskami potworami, jest dla nich niekorzystny. Ci, którym udało się przeżyć, nie musieli tylko walczyć, musieli też potrafić manipulować. Nie twierdzę, że nie byłbyś w stanie zabić. Zresztą, los cię wychujał ― Pocieszające, nie ma co. ― i musisz to robić. Chodziło mi raczej o założenie, czy z całą swoją poczytalnością, gdybyś miał dostęp do wszystkiego, co ci potrzeba i nic nie stałoby ci na przeszkodzie, by to zdobyć, nadal chciałbyś to robić. Ale fakt – radykalne metody nie są złe. ― Nie, Ryan, są kurewsko złe. Tak czy inaczej nic nie wskazywało na to, by był przeciwny pozbywaniu się problemu. W gruncie rzeczy wszystko dało się zrobić. Rzecz w tym, że w pełni sprawnych umysłowo ludzi było więcej niż wymordowanych. Ale już w tym momencie uciął swój wywód, po czym machnął ręką, ewidentnie dając znak na to, że sprawy i tak wciąż toczyły się własnym torem, a do tej pory nikt z tym nic nie zrobił. Drobne zamieszki nie wystarczały.
Wypuścił powietrze ustami i zmrużył lekko oczy. Wilczurowi brakowało już tylko pretensjonalnego tonu żony, która nakryła męża na późnym powrocie do domu.
Nie. Chcę ci dać do zrozumienia, że nie dowiedziałeś się jeszcze niczego konkretnego ― odparł z irytującą wręcz cierpliwością. ― I vice versa. ― Rozłożył bezradnie ręce. Nie tylko Jonathan był ostrożny w swoim zaufaniu. W Desperacji każdy musiał uważać na to, co mówi i w co wierzy, żeby przypadkiem nie skończyć bez głowy. Gdy spotykały się ze sobą dwa huragany, o wiele lepiej było, gdy udawało się im przejść obok siebie.
Zaczyna się...
Skromność albinosa nie znała granic, ale mimo zadanych pytań, Grimshaw nie udzielił odpowiedzi, jakby umyślnie nie chciał dawać mu satysfakcji z przytaknięcia. W tej jednej kwestii nigdy tego nie robił. Znał go zbyt długo, by dać się złapać na takie podchody, a jeśli koniecznie chciał pochwał – miał od tego inne kundle, którym na pewno przychodziło to bez problemu. W końcu był ich ulubionym przywódcą. Przynajmniej tym razem ciemnowłosy ani nie potwierdzał, ani nie zaprzeczał. Właściwie ten stan udzielił mu się do tego stopnia, że nawet jeszcze kilkanaście sekund po tym, gdy Wo`olfe przestał mówić, milczał przyglądając się mu w zastanowieniu.
Przecież nie daruję sobie takiej zabawy ― mruknął i podparłszy się rękami, przesunął się na brzeg kanapy z zamiarem podniesienia się z niej, co zaraz zresztą uczynił. Przeciągnąwszy się, zmierzwił włosy z tyłu głowy i z góry przyjrzał się Jonathanowi, chociaż nic nie wskazywało na to, by zamierzał zabrać go ze sobą. Jeszcze tylko chwila... Nachylił się, wyciągając rękę w stronę oparcia, na chwilę podpierając się na nim. Chłodne wargi musnęły kącik ust Jace'a, ale pamięć po delikatnym geście zaraz utonęła w zadziornym przygryzieniu dolnej wargi. Nieme gratulacje? Podziękowanie w stylu: „Jesteś kretynem, ale było miło, chociaż następnym razem ci nie daruję”? Kolejny nic nie znaczący gest? Cholera wie. ― Nie połam się, kundlu ― rzucił, gdy już wyprostował się i powoli ruszył w stronę drzwi. Nic więcej. Pożegnaniem okazało się głośne trzaśnięcie drzwi wywołane wciąż szalejącym na zewnątrz wiatrem.
    z/t.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.06.14 22:03  •  Bar - Page 17 Empty Re: Bar
Tu był bardzo długi zaczątek posta, w którym Growlithe negowałby zdanie Ryana, ponieważ ― gdy tylko to przeczytałem ― od razu wpadło mi do głowy: „nie, to nie tak”. Niestety, jak to czytałem, to doszedłem do wniosku, że za dużo pierdoli. Może kiedyś będzie edit i napiszę to jeszcze raz. Na dzień dzisiejszy mi się spieszy, więc:

(...)
Growlithe zmrużył ślepia, gdy Ryan Grimshaw nachylił się nad nim.
Ile razy odstawiali ten teatrzyk?
Ile razy jeszcze mieli to zrobić?
Gorzkie słowa, niewypowiedziane myśli...
Albinos nawet nie drgnął, czując motyle muśnięcie na wargach. Błądził błyszczącym spojrzeniem po bladej twarzy rozmówcy, doskonale wiedząc, że to pożegnanie. Z tą też myślą rozchylił usta, chcąc pogłębić pocałunek, ale zamiast tego poczuł przegryzienie i pustkę, chłodną mgłę, która owiała jego twarz, w chwili, w której Opętany postanowił się odsunąć.
„Nie połam się, kundlu”.
Ta jest, sir. ― Zasalutował niedbale, samemu zsuwając się z poszarpanego mebla. Chwycił jeszcze za talerz wypełniony zimnymi udkami, po czym wybył z „Przyszłości”, czując na plecach nieprzeciętny wzrok Boba.
Specjalnie dla Ryana postanowił skoczyć na bungee.

| zt |
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.11.14 18:41  •  Bar - Page 17 Empty Re: Bar
TRZASK.
Zza drzwi dobiegł stłumiony dźwięk rozsypujących się odłamków szkła. Z wnętrza zapuszczonego budynku dobiegł hałas kłótni, przeplatanej z czysto zwierzęcymi odgłosami. Dzień jak co dzień w malowniczej Desperacji. Gdyby nie fakt, że znajdowali się właśnie tutaj, niejeden przechodzień zniechęciłby się zaglądaniem do „Przyszłości”, byleby tylko uniknąć niepotrzebnych kłopotów. Po długiej i męczącej – zapewne szczególnie dla pokiereszowanego Growlithe'a – podróży awantury okazywały się być marną zachętą na spędzenie reszty dnia. Im bliżej baru się znajdowali, łatwiej było im zarejestrować, że w tej napiętej atmosferze nadal znajdowali się tacy, którzy z marnym skutkiem starali się załagodzić sytuację. Przytłaczające warunki pobudzały nerwowość.
Od drzwi dzieliło ich już zaledwie kilka kroków, gdy Ryan jak gdyby nigdy nic zatrzymał się gwałtownie wyciągając rękę, która ni stąd, ni zowąd zacisnęła się na ramieniu Wilczura. W tej chwili nieszczególnie przejął się stanem jego pokaleczonych rąk, silny uścisk miał okazać się na tyle wystarczający, by go zatrzymać. Ciężko stwierdzić, czy chodziło tu o zabezpieczenie go przed zderzeniem z nagle wypadającymi z baru mężczyznami, którzy rzucali wiązankami, a chwilę później zaczęli tarzać się po ziemi, jak dwa walczące ze sobą kundle, wzniecając przy tym tumany kurzu; czy też bardziej chodziło o powstrzymanie białowłosego przed jakąkolwiek interwencją. Podświadomie trudno było oprzeć się wrażeniu, że Grow nawet z połamanymi nogami rzuciłby się w wir walki, choćby miał biegać na rękach. Ze środka dobiegł znajomy głos, który nakazywał delikwentom więcej nie wracać. Nic dziwnego – droga dla bydła znajdowała się na lewo.
Szare tęczówki z pewną dozą rezygnacji krótko prześledziły bieg wydarzeń. Choć zdołał już przyzwyczaić się do widoku humanoidów kłapiących na siebie pyskami, ów wciąż prezentował się w jego oczach równie niewdzięcznie, co lata temu. Kątem oka zerknął na Wilczego, a uścisk na jego kończynie szybko stał się zaledwie pulsującym wspomnieniem, jakby ciemnowłosy dopiero w tym momencie zorientował się, że nie obszedł się z nim zbyt delikatnie. Nie, żeby przeważnie obchodził się z nim, jak z porcelaną.
Przeklęte świeżaki i ich niewyparzone mordy ― na wejściu już słyszało się mamroczącego pod nosem Boba, który zamaszystym ruchem przerzucił sobie już nieco zdezelowaną ścierkę do kufli przez ramię, a potem z pomocą jakiegoś nieznajomego wymordowanego, zaczął stawiać ciężki, drewniany stół z powrotem na nogi. Kilku bywalców, którzy trzymali się z boku, wymieniło ze sobą konspiracyjne szepty na temat tego, że Jessie – czy inny Iksiński – zawsze był wybuchowy. Przejęli tym samym stronę nowego, jednak życie toczyło się dalej, a bójka zapewne już po pięciu minutach miała przejść do historii, zastąpiona innymi tematami i tym, co działo się w nieco trzeszczącym telewizorze.
Zbite szkło chrupnęło pod podeszwami ciężkich butów, gdy Grimshaw przekroczył próg. Otwarte wcześniej z hukiem drzwi wręcz zapraszały ich do środka. Wystrój nie prezentował się za ciekawie, ale mimo tego szarooki nie przywiązał do niego większej uwagi. Właściwie grobowy wyraz twarzy nie wskazywał większego zainteresowania czymkolwiek innym niż zgarnięciem duszy poległych w walce, których niestety nie znalazł. Nie obylo się bez spojrzeń zwróconym ku przybyłym, ale ich debiut trwał zaledwie ułamek sekundy. Jak to z barami bywało – ludzie przychodzili i wychodzili. Ostatecznie kufel upragnionego napitku, o który wcale nie było tak łatwo w tych stronach, stawał się znacznie ciekawszym obiektem obserwacji niż kolejna wykrzywiona gęba. Właściciel baru ledwie powitał ich skinieniem głowy, zanim szybkimi krokami, przez które jeszcze przez chwilę przemawiało lekkie poddenerwowanie, skierował się za bar.
Jay, już nawet nie sprawdzając, czy Koira postanowił za nim ruszyć, od razu zlokalizował jakieś miejsce na uboczu. Jego niechęć do innych czasami aż nadto rzucała się w oczy, a ostentacyjne kierowanie się w wyludnione miejsca wybijało z głów chęć do pogadanek. Aczkolwiek tym razem nie tylko to było powodem osunięcia się w cień – uznał, że drugi wymordowany też tego potrzebował, nie świecąc teraz przykładem sprawnego fizycznie i tryskającego energią obywatela, mimo że szatyn za poprawę jego stanu uznał już sam fakt powracającej złośliwości i to, że w ogóle udało mu się wyciągnąć go z nory, w której jeszcze kilka godzin temu planował zdechnąć.
Skoro jesteś dużym chłopcem, dasz sobie radę ― mruknął, zajmując miejsce przy stole. Jeden z jego łokci ociężale wylądował na blacie, a ręka stała się doskonałą podpórką dla podbródka, po tym jak kiwnął porozumiewawczo w stronę baru, informując Growlithe'a, że przyszli tu wyłącznie po to, by coś zjadł, wypił, cokolwiek. Równie dobrze mógł rzucić się na jednego z klientów, rozszarpać mu gardło i wyżłopać jego krew do ostatniej kropli. Ten widok nie wywołałby nawet cienia zdziwienia na jego skamieniałej twarzy. Na szczęście obyło się bez ojcowskiego tonu, ale gdzieś w jego słowach kryła się drobna aluzja nieprzyjęcia odmowy w tej kwestii. Gdyby spytano go, dlaczego to robił, od razu posunąłby się do wiarygodnego kłamstwa lub po prostu przemilczał sprawę. Z jakiegoś powodu wiedział, że prawda nie okazałaby się zadowalająca, ale przede wszystkim była to jedna z wielu rzeczy, którymi nie chciał się dzielić. Egoistycznie te „wiele rzeczy” trzymał dla siebie, nie pozwalając zbliżyć do nich ręki choćby na odległość metra.
Wyczekujące spojrzenie zawisło na szczupłej sylwetce chłopaka, jakby miało ocenić czy poradzi sobie z nowym wyzwaniem wystarczająco dobrze. W końcu trudno zdecydować się, czy wybrać mięso z sosem sprzed dwóch tygodni czy sprzed tygodnia.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.11.14 22:17  •  Bar - Page 17 Empty Re: Bar
Ramię, co ty robisz.
Ramię... ramię, stahp...
Ramię, czemu się podnosisz.
Czemu...
Ah.
Ramię Growlithe'a mimowolnie drgnęło, gdy rozległ się trzask ― dla samego Wilczura zbyt głośny. Jednak gdy wszystko cię boli i koncentrujesz się tylko na tym, by przestało, każdy zewnętrzny element, który odrobinę wyostrza swój wydźwięk, okazuje się zbyt podły, aby móc go zignorować. By przypieczętować swoje niezadowolenie spomiędzy dotychczas zaciśniętych warg rozległo się ciche prychnięcie. Nieznajomy i głupi mógłby nawet pomyśleć, że Growlithe uważa podobne sytuacje za godne pożałowania, a przynajmniej na to wskazywała jego reakcja. W rzeczywistości przecież nie raz to on był tym, który rozbijał szklanki, talerze i miksery na twarzach oponentów, nie wiedząc nawet, jak ci się nazywają i czym zawinili. Dziś szedł spokojnie, z dłońmi w kieszeniach, jakby tylko to mogło powstrzymać go od rękoczynów.
Ej! ― burknął cicho, ale wściekle, zastępując tym chęć ostrzejszego syknięcia. Zatrzymał się jednak natychmiast i obejrzał nawet przez ramię na Ryana, który kolejny raz postanowił potraktować go w sposób, którego Growlithe nie mógł znieść. Chciał nawet powiedzieć coś jeszcze, ale głowa odskoczyła na bok, by mógł ujrzeć powód hałasu. Z „Przyszłości” wypadła plątanina rąk i nóg, wypchnięta przez tak doskonale znane mu dłonie.
Parsknął nawet uradowany. W oczach pokazały się drobne iskierki, rozjaśniające nieco zmęczoną twarz Growlithe'a. To idiotyczne, ale w tym momencie poczuł się dokładnie tak, jakby wrócił do domu. Do swojego monochromatycznego, nudnego światka, z którego uciekł bez słowa, wychodząc rano niby po chleb. Z głupią myślą, że gdy pchnie drzwi i wejdzie do środka Bob spojrzy na niego tak jak zawsze i przyjmie bez pytań tak, jak robił za każdym razem, nie bacząc na to, w jakich relacjach się rozstali. Nawet jeśli był cichociemnym barmanem, którego siła przechodziła wszelakie pojęcie, zastępował Growlithe'owi... może nie ojca, ale kogoś na wzór pracodawcy, którego zna się od wieków, któremu można się nie tłumaczyć wraz z każdym spóźnieniem.
Wysunął z kieszeni zabandażowaną dłoń i oparł ją o drzwi, które dosłownie zamknęły mu się przed nosem. Kąciki ust powróciły na neutralną pozycję, a ręką pchnęła je, by wreszcie mógł wkroczyć do baru. Znał każdą trzeszczącą pod butami deskę, każdą rysę na ścianie, każdą możliwość. Od razu zarejestrował zmianę w umeblowaniu (to mahoń?), ale nie powiedział nic na ten temat. Chrzęst pod butami sprawił, że powieki opadły do połowy w nieco znużonym wyrazie, jakby podobny dźwięk był mu zbyt dobrze znany.
Kosiarka? ― rzucił obojętnie Bob chwytając za pierwszy lepszy kufel. Szmata z automatu trafiła na naczynie, które chwilę później zaczęło być namiętnie polerowane. Nie raczył nawet podnieść spojrzenia na podchodzącego młodzieńca. Jego łaski skończyły się na tym, by powiedział coś na tyle głośno, aby go usłyszano.
Co masz do jedzenia, Bob? ― zapytał Growlithe, nie trudząc się by odpowiedzieć na uwagę. Zresztą, był przekonany, że mężczyzna to zrozumie, tak samo, jak rozumiał zawsze. Oparł się o blat baru i pochylił nieco do przodu, przyglądając wyrazowi jego twarzy ― niezmiennemu od lat. Może powinien go spiknąć z Ryanem? Tak się zabawnie składało, że byli chyba identyczni. Wiecznie niewzruszone kamloty.
Ostatnio zaniedbałeś prace, więc niewiele.
Growlithe westchnął, wspierając policzek na dłoni.
Przyślę ci Gavrana do pomocy. Pasuje?
Gavrana mówisz?
Yup. Lubisz go przecież.
Bob splunął w środek kufla i znów zaczął go czyścić. Nie odzywał się dłuższą chwilę, ale gdy między nimi zawisła cisza wzruszył swoimi barmanowymi barkami i rzucił jakby od niechcenia:
Nie znam go nawet.
Wierz mi. Polubisz. Co z tym stekiem?
Rozległo się ciche stuknięcie, gdy facet odłożył namiętnie czyszczony kufel i poszedł na zaplecze. W tym czasie białowłosego zaatakowała nuda, więc zaczął się bawić palcami, to drapiąc paznokciem wierzch dłoni, to znów stukając nim o blat stołu. W pewnych sytuacjach sekundy mijał jak minuty, ciągnąc się jak stary ser. Nic dziwnego, że gdy Bob wrócił, zastał Growlithe'a rozwalonego na blacie i układającego wieżę ze szklanek.
Tyle mogę ci dać.
Po tych słowach postawił przed nim trzy niezbyt wielkie, metalowe puszki i zabrał się za rozbrajanie szklanej konstrukcji. W tym czasie Growlithe zwinnie sprzątnął zamówienie i wrócił do Grimshawa obracając jedną z puszek w dłoni. Na etykiecie prezentowała się uśmiechnięta, brązowa fasolka, wystawiająca do widza kciuk w górę.
Nie mają nic lepszego ― oznajmił bez ceregieli, siadając niedbale na nieco zrytym krześle, które podciągnął sobie zaraz po tym, jak zrzucił na stół wszystkie puszki. Skrzywił się lekko, czując pulsujący, tępy ból. Oparcie mebla znalazło się z przodu, toteż oparł o nie łokieć i wsparł policzek o dłoń, zerkając niechętnie na jedzenie. ― Podgrzać to?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.11.14 14:35  •  Bar - Page 17 Empty Re: Bar
Rozmowa mimowolnie wdzierała się do jego uszu, ale Ryan nie wydawał się być nią zainteresowany. Wyglądał jak jedyna osoba, która kompletnie nie angażowała się w życie Przyszłości. Milczał, gdy zewsząd docierał gwar rozmów, czasem śmiechów; siedział spokojnie, kiedy jego towarzysz znudził się chwilą nieobecności barmana i prawdopodobnie jedynie ruch oczu, które przemykały wzrokiem po pomieszczeniu, podziwiając jego wątpliwe wdzięki, świadczył o tym, że był tu kolejną istotą (względnie) żywą. Nawet pobrzękiwania szklanek w tle nie wyprowadziły go z równowagi, choć widocznie niektórych zainteresowało to niecodzienne dzieło sztuki, które Grow usiłował stworzyć przez ostatnią minutę, by potem...
„Nie mają nic lepszego.”
No nie gadaj.
Z doświadczenia wiedział, że często nie było nic lepszego, ale Desperacja uczyła być wdzięcznym nawet za kawałek czerstwego chleba. Szczególnie po kilku dniach głodówki. Nie przeszkadzało to ciemnowłosemu w spojrzeniu na opakowanie z dezaprobatą, gdy sięgnął po jedną z puszek i obrócił ją w palcach, nie zamierzając zapoznawać się z resztą składu. Zapewne tysiące osób ze wzdęciami miało na ten temat inne zdanie niż fasolka z uniesionym kciukiem. Na szczęście dziś nie zamierzał psuć nikomu apetytu. Stuknięcie szybko oznajmiło odłożenie puszki z powrotem na blat.
Jak wolisz ― mruknął, dając do zrozumienia, że sam nie pali się do posiłku. Nie dlatego, że kręcił nosem na coś, co przypominało produkt dla dzieci, ale dlatego, że to nie jemu jedzenie było teraz potrzebne do szczęścia. Białowłosy przynajmniej raz miał okazję zatrzymać więcej dla siebie, choć mięso to to nie było. Uniósłszy wzrok na twarz chłopaka, od razu odczytał z niej niezadowolenie, które jednak przemilczał (jak wiele innych spraw).
W którymś momencie po prostu opuścił wzrok, natrafiając nim na obandażowane ręce, jakby usiłował ocenić stan opatrunków. Było dobrze, dopóki jeszcze się trzymały, choć ciemne brwi zmarszczyły się mimo tego, jednak trwało to zaledwie chwilę, zanim Ryan zwrócił twarz w stronę telewizora, który w jednej chwili zaniósł się głośniejszym trzeszczeniem, by zaraz po tym ponownie dać dojść do głosu postaciom na ekranie.
Nie tylko tę pracę zaniedbałeś ― rzucił bez zbędnych ceregieli, niszcząc złudzenie tego, że niczego nie słyszał. W jego słowach nie było wyrzutu, jedynie suchy fakt. ― Powiedziała, że nikogo do siebie nie wpuszczałeś. Ich posłuszeństwo mnie zadziwia. Pozwoliliby ci zdechnąć tylko dlatego, że kazałeś sobie nie przeszkadzać ― ściszył głos do tonu, który wydawał mu się wystarczający, by usłyszał go wyłącznie jego rozmówca. Nie wdawał się w szczegóły typu „kto, jak i po co?”, uznając je za mało ważne. Tym bardziej, że nawet nie znał imienia dziewczyny. W każdym razie nie był to przyjemny temat, ale Jay nigdy nie był mistrzem w poruszaniu przyjemnych tematów. Gdyby mógł wyrazić swoje zdanie na temat pogody lub przynajmniej podsumować zbyt wielki dekolt blondyny na ekranie, byłoby o wiele lepiej. Niestety nie były to kwestie, do którym przywiązywał jakąkolwiek uwagę, której równie dobrze mógłby nie przywiązywać też do Wilczura. A jednak – czasem trudno puścić w niepamięć cholerstwo, które swojego czasu weszło ci na głowę. ― Jeszcze jakiś czas temu, gdybym przyłożył ci nóż do gardła, odgryzłbyś mi ręce. ― Wzruszył barkami, licząc na to, że zrozumie aluzję. Wbrew pozorom nie była trudna do odczytania, a przynajmniej dla nich.
Powieki opadły na oczy, widocznie znudzone widokiem kolorowego pudełka. Choć szatyn łaskawie postanowił zamilknąć na chwilę, jakby chciał dać albinosowi trochę czasu na choćby krótkie wyjaśnienie, zanim pozwolił mu dość do głosu, szybkie wtrącenie wwierciło się w uszy Wilczego:
Kto?
I co? pójdziesz mu wpierdolić? Zostaw.
Mówił, jakby wiedział, że problem tkwił w jakiejś osobie. W jego pytaniu nie było nacisku, jedynie jakaś odrobina niesmaku – nie wiadomo, czy skierowanego ku Koirze, który poddawał się takim wpływom czy osobie, która doprowadziła go do tego stanu. Być może jedno i drugie.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.11.14 20:39  •  Bar - Page 17 Empty Re: Bar
Zaśmiał się sucho. Był to prawdopodobnie pierwszy i ostatni tak bezwartościowy śmiech, jaki kiedykolwiek opuścił jego gardło. Jednocześnie okazał się idealną odpowiedzią na słowa Ryana do tego stopnia, że na tym Growlithe mógłby zaprzestać. Przyglądał się dziwnie znużonym wzrokiem swoim rękom, tak jakby wcześniej podchwycił spojrzenie Grimshawa i teraz sam próbował ocenić ich stan. Opatrunek był dobrze zrobiony, a bandaż nie przeciekał. Jeszcze. Ryan mógł mieć rację, że szkarłatu na jego ciele nikt by nie zauważył. Nie dlatego, że nie chcieli; wśród członków gangu znajdowali się zagorzali fanatycy, którzy ratowaliby Growlithe'a nie dla niego samego, a dla sprawy. „Najpierw mydlisz nam oczy ideami, a teraz umierasz za coś tak błahego? Bo czymkolwiek to jest, to nie są marzenia, za które my umieraliśmy”.
Dobre, co? ― odezwał się w końcu, krzyżując ramiona na oparciu krzesła, by zaraz oprzeć o nie brodę. Pozycja okazała się niewygodna głównie ze względu na piekące rany, ale w tej sytuacji nie powinien marudzić. Sam sobie był winien nie tylko w cudzych oczach. ― Pamiętasz jak zaczynaliśmy? Byłem sam i wszędzie chciałem zabierać cię ze sobą. Od zawsze miałeś szacunek, o który inni musieli walczyć. ― Zmarszczył nagle nos. ― To było stałe narażanie się na niebezpieczeństwo. I po co? Żeby pokazać, że jest się coś wartym? W pewnym momencie chyba zrozumiałem, że nie mam poparcia, bo nikt nie pójdzie za narwanym kretynem, który wiecznie musi udowadniać, że jest godny więcej, niż to sobą reprezentuje. Zbierałem ludzi powoli i dokładnie, wierząc w idee i sprzedając je tak dobitnie, aby inni wierzyli w nie równie mocno. Ich posłuszeństwo jest tak wielkie, bo już dawno przestali być ludźmi, Ryū. Nawet gdyby ktoś złamał mój rozkaz i odważył się wejść do pokoju, prędko by z niego wybiegł. Nie musiałbym nawet podnosić głosu ani ręki. Jedno słowo, a ugnę im kolana. Psy tak robią. Nie rozumieją, nie zgadzają się, ale wykonają rozkaz, bo kochają pana i ufają mu ponad własne wątpliwości. Na początku pomyślałem: „hej, jeśli mnie zabraknie, wszystko szlag jasny trafi. Nie po to się tak produkowałem, żeby te wszystkie bezpańskie psy nagle straciły z oczu swój jedyny cel” ― rzucił ostatnie dwa zdania nieco żywszym tonem, jakby chciał pokazać moment, gdy faktycznie wpadł na ten pomysł; gdy się ożywił i nabrał chwilowej energii. Prędko jednak nijakość powróciła do jego głosu, a powieki przymknęły się na amen. ― Ale potem zdałem sobie sprawę, że ― hej! ― zostałeś Rottweilerem, więc umknąłby im tylko jeden samochód. Szybko mieliby zastępczy. Przecież nie zostawiłbym ich na kruchym lodzie, Ryū.
Umilkł na ten jeden moment, wsłuchując się w otoczenie. Gdzieś za jego plecami rozlegał się praktycznie nieuchwytny dla ludzkiego ucha śliski odgłos ocierającej o szkło szmaty Boba. Jak zwykle polerował swoje cacuszko, żłobiąc w kuflu jeszcze jedną dziurę. Nie był jednak takim znowu nudnym dziadem. Dziś, dla odmiany, molestował zewnętrzne ścianki naczynia, by nie popaść w monotonię. Prócz tego gdzieś z daleka dochodziło cichutkie chrobotanie. Dość irytujące, ale z punktu widzenia Growlithe'a ― na tyle dalekie, żeby nie zwrócić na nie uwagi. Po co zwracać uwagę na coś, co jest zbyt daleko?
„Kto?”
Właśnie.
I tak był zbyt daleko.
Nie było więc sensu drążyć tematu.
Co „kto”? Kto ma dziś imieniny? Kto pobił Rogatą Jeniffer? A może kto ostatnio wszedł do baru i nie zamknął drzwi? Nie pytaj, skoro i tak nie chcesz usłyszeć odpowiedzi. ― Ślamazarnym ruchem podniósł powieki i sięgnął po jedną z puszek. Płasko ustawiła się na dłoni, która rozwarta zaczęła robić się coraz cieplejsza. Drobny płomień ogarnął brzeg metalowego pojemnika. Tylko czekać, aż zacznie bulgotać... ― Właśnie. Nie miałeś do mnie żadnej sprawy? Nigdy nie wpadłeś do mnie po to, żeby się pobawić w doktora, House. Czekaj, czekaj! ― Cmoknął w przestrzeń, ponownie prostując się w plecach. ― Wiem. Stęskniłeś się.
W barze rozgrzmiał nerwowy rechot skłębionej grupki pijanych Wymordowanych.
Widocznie nawet oni wyrazili swoje zdanie na temat tego stwierdzenia.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.11.14 22:58  •  Bar - Page 17 Empty Re: Bar
......Chcecie poznać zakałę całej rasy Wymordowanych? Nie ma problemu, właśnie we własnej osobie wleciała przez drzwi baru, w mało elegancki sposób uderzając z hukiem o ziemię. Dłonie; próbując nieco zamortyzować upadek oberwały najmocniej, ale przynajmniej twarz pozostała w miarę cała i gdy Pudel uniósł powoli głowę, mrugając zawzięcie oczami, można było zobaczyć przeuroczy siniak na szczęce. Wyglądał trochę tak, jakby ktoś próbował urwać mu jednym ruchem żuchwę, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. Mało optymistyczne. Jednak jeszcze mniej optymistyczny był fakt, że zaraz po „sekretarzu”  do knajpy weszła jakaś przeurocza piątka, rodem z filmów sensacyjnych - 2012r. Wysocy, potężni faceci, typowe zakapiory, pijani rzecz jasna, bo jakżeby inaczej, wchodzą do baru w zamiarze zniszczenia wszystkiego na swojej drodze. Szkoda tylko, że Christopher miał wybitnie małe szanse na nagłe pojawienie się cudownego Bonda z arsenałem broni, a najwyraźniej póki co to on był głównym celem innych Wymordowanych. No i za jakie grzechy? Ano, właśnie, by wyjaśnić całą aktualną sytuację trzeba się delikatnie cofnąć. Otóż Skoczek, z racji wybitnego zirytowania się na inne Kundle w kryjówce organizacji (tak, znowu stłukł doniczkę na czyimś łbie) postanowił trochę sobie powędrować i poszukać czegoś przydatnego. A nuż ulepszy jakieś łóżko polowe albo cuś, taka drobna aspiracja. Jednak najwyraźniej Ktoś na Górze przykleił mu łatkę pechowego i gdzieś tak w połowie drogi do baru zaczepiła go właśnie ta owa piątka Wymordowanych. Na potrzeby informacyjne: jakieś rude stworzenie będące a'la dowódcą, brunet zastępca, szatyn typowy szaleniec, blondyn kanibal i... jakiś drugi brunet „zabójca na zlecenie”. Musieli być najwyraźniej wcześniej wyrzuceni z baru (albo uchlali się czyimiś zapasami, whatever) i widząc Pudla postanowili się nieco zabawić. Darmowe mięso. A taktyka „gadać tak długo, by zagadać i wiać gdzie pieprz rośnie” nie zadziałała i po wstępnej zabawie wylądował tutaj. Panowie, żeby mieć jakiś szczytny cel (jakiś musi być) uznali, że DOGS jest niesprawiedliwe i powinno wszystkim rozdawać swoje zapasy (mniejsza, że to Desperacja, mniejsza, że oni sami nic nie mają, ale jakiś szczytny cel musi być, tak?). Jednak; powracając do teraźniejszości, mężczyzna o wyglądzie zbuntowanego nastolatka (nie jego wina) obejrzał się z miną w stylu „nie, proszę, proszę, wybitnie proszę, nie” po czym niezgrabnie spróbował wstać. Hej, umiał się bronić, tak? Walka wręcz i te sprawy... hmh, no powiedzmy, że umiał. Żółta chusta z namalowanym pudlem, dobitnie wskazująca jego nieszczęsną rangę, zahaczyła o szyję, napierając na krtań i zmuszając do szybszego wstania. Na wskutek działań rudzielca Skoczek odchylił głowę do tyłu pod ostrym kątem, rozglądając się szybko po pomieszczeniu. Nie; raczej nikt się do pomocy nie palił. Prędzej jeszcze potem go dobiją (o ile przeżyje), jeśli w barze będą jakieś większe zniszczenia. Cudownie.
- Żaden pierdolony pies nie będzie do mnie szczekał bezkarnie – usłyszał gdzieś z boku, czując, jak mimowolnie ponownie znajduje się pod wpływem adrenaliny wywołanej strachem.
-  Jasne. Wszystko rozumiem, przepraszam. Podejrzewam, że uduszenie mnie jest mało ekscytującym sposobem zabójstwa – zaczął, rozpaczliwie poszukując jakiegokolwiek wyjścia z sytuacji – w teorii ogólnej, trwa to o wiele za długu, yym... i w ogóle...
Łup. Noga Christophera uderzyła mocno w śródstopie przeciwnika, w celu uzyskania jakiejkolwiek przewagi. Buty drugiego Wymordowanego nie były pierwszej jakości, a małe kości w górze stopy są stosunkowo łatwe do złamania, więc atak przyniósł zamierzony skutek i można było usłyszeć cichy trzask. Cóż, pewnie co najwyżej utrudni to poruszanie się, a w wypadku pijanego i rozjuszonego faceta...  rudzielec tylko warknął cicho i puścił chustkę, by złapać blondyna za ramiona i bezpardonowo rzucić w jakieś stoły. Darmowe lekcje latania, ale Christopher miał już dość. Gdyby nie fakt, że ta cholerna biokineza zajmowała mu więcej czasu niż ustawa przewiduje już dawno po prostu by odleciał. Splunął krwią gdzieś na bok (przegryziona warga to na razie najmniejsze zmartwienie), modląc się cichaczem o jakieś cudowne zrządzenie losu i uniósł ponownie głowę. Oł. Rozszerzył nieco oczy. Nie, ujrzenie tej dwójki z DOGS nie było jego priorytetowym marzeniem. Tym bardziej, że jak dotychczas skrupulatnie ich unikał, nawet nie zamierzając rzucać się w oczy. Wymamrotał pod nosem cicho coś w stylu "cholera by to trafiła cały ten świat". Zakład, że zaraz przeleci sobie ładną ścieżkę w drugą stronę? Świetna zabawa, może wtedy wszyscy wciągną się w bójkę.

// Uhh, wybaczcie za taki chaos i marną jakoś, nie moja pora godzinowa jednak w tygodniu...
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.11.14 13:42  •  Bar - Page 17 Empty Re: Bar
„Dobre, co?”
Nie podzielał jego poczucia humoru. Milczenie i brak jakiejkolwiek reakcji – choćby durnego drgnięcia mięśnia na twarzy – mówiły same za siebie. Nie, to nie jest dobre. W takich momentach, jak ten, cierpliwość okazywała się cnotą. Gdy ktoś nie rozumie cię po raz milionowy pierwszy i ma do tego lekceważący stosunek, masz ochotę wstać i wyjść, nie widząc sensu w dalszym drążeniu tematu, ale Ryan słuchał i nawet nie wciął mu się w słowo. Przyległ wygodniej do oparcia, wyciągając jedną rękę na stole, aż w końcu słowom Growlithe'a zaczęło wtórować ciche strzelanie stawów, gdy kciukiem kolejno zaczął napierać na wierzch swoich palców, jakby szykował się co najmniej do wymierzenia białowłosemu solidnego ciosu na koniec. Kiedy jednak dłoń ciemnowłosego spoczęła niemalże bezwiednie na blacie, było pewnym, że nic takiego nie nastąpi.
Pamiętam. Pewnie dlatego, że nigdy nie byłem twoim psem ― Za grosz sentymentalizmu, choć nawet jemu wydawało się, że wtedy było o wiele lepiej, mimo że jednocześnie wiedział, że Chika poniekąd nadal był tym samym szczeniakiem, co kiedyś. Z odrobiną nadmiaru ego. ― To twój zwierzyniec, a skoro ich przywiązanie jest aż tak wielkie, przez swoją naiwność potrafiłyby czekać pod twoimi drzwiami, zachowywać się tak, jak nauczyły się od siebie i wierzyć w to, że tak naprawdę wyszedłeś, ale jeszcze wrócisz. Uganianie się za samochodami to dla nich krótkotrwała atrakcja. To ty ich karmisz. ― Uniósł brwi, zahaczając wzrokiem o zdezelowany blat stołu, zastanawiając się nad czymś. ― Miałem kiedyś psa. ― Zabrzmiało, jak początek wzruszającej historii z życia, ale ten buchający od Grimshawa brak przejęcia wszystko zniszczył. „Był sobie pies. Już go nie ma. Bywa.” ― Wolał zdychać z głodu niż tknąć to, co podstawił mu ktoś inny.
Pewnie coś o tym wiesz – utonęło w kolejnej porcji milczenia, które mu zafundował, gdy szare oczy raz jeszcze na krótki moment przyjrzały się bandażom, a potem obsypanej piegami twarzy chłopaka. Tym razem przełknął wszystkie aluzje, bo nie potrzeba było słów, by zrozumiał, że momentami nie różnił się od psów, pewnie nawet doskonale wiedział, jak funkcjonują i dlaczego. Może nawet stanąłby w ich obronie, gdyby zaszła taka potrzeba. Jay nie twierdził, że to coś złego, ale rzecz w tym, żeby unikać zezwierzęcenia, gdy staje się toksyczne i szkodliwe.
Stuknął palcem o blat. Wiedział, że ten drobny gest nie uciszy Wilczura ani też nie powstrzyma go przed ciągłym odwracaniem kota ogonem; nie przypomni mu, że Rottweiler nie był jedną z tych osób, które zadawały pytania, gdy „i tak nie chciały usłyszeć odpowiedzi”.
Kto skopał ci dupę? ― Musiał nauczyć się, że brak precyzowania pytania kończy się wywijaniem od odpowiedzi. Wiedział też, że jej nie otrzyma, choć z prawdą było tak, że ostatecznie sama ukazywała się w najmniej odpowiednich momentach.
Nowe zamieszanie sprawiło, że Wilk musiał żyć w błogiej nieświadomości, gdy zapijaczeni mężczyźni wpadli do baru, trudno było powstrzymać się od skupienia się na kolejnym widowisku. Właściciel „Przyszłości” bez wątpienia nie narzekał na nudę, gdy co chwilę wpadał tu jakiś błazen, dostarczający wybuchowej rozrywki. Teraz z kolei trafił się pełen serwis, a wszystko działo się na tyle szybko, że nawet nie wiadomo, w którym momencie ich stół doznał chwilowej turbulencji, a jedna z puszek wywróciła się i stoczyła ze stołu. Z jakiegoś powodu to właśnie ją mężczyzna w pierwszej kolejności odprowadził wzrokiem, widząc jak toczy się po podłodze niczym niepozorny uciekinier z miejsca zbrodni. Dopiero, gdy słabe kołysanie się zaanonsowało koniec jej podróży, szatyn wreszcie skupił się na jasnowłosym chłopaku, który niefortunnie wylądował im pod nogami, a jeszcze bardziej niefortunne było, że żółta chusta wręcz rzucała się w oczy, jasno wskazując na przynależność do DOGS. Nic dziwnego, że zniesmaczony grymas od razu wtargnął na jego twarz, dając błękitnookiemu do zrozumienia, że nie popisał się tym razem. Trzy razy nie, nie przechodzisz dalej. Jakby tego było mało, piątka mężczyzn prędko podłapała dwa nowe cele. O ile sam ciemnowłosy nie wyróżniał się z tłumu i równie dobrze mógłby być kolejnym, zwyczajnym gościem baru, tak przywódca Psów przez wieki zdążył już postarać się o swoją rozpoznawalność. Nawet ich nietrzeźwe umysły szybko przetworzyły fakty, a gdy rudowłosy czknął pijacko, zaraz oznajmił reszcie, że o ich szczęśliwy dzień, jednak wystarczyło, że zrobił dwa kroki naprzód, a runął na ziemię, jakby ktoś właśnie podciął mu nogi. Jedynie Ryan z rozczarowaniem przyjął fakt, że w ostatniej chwili udało mu się ochronić twarz przed spotkaniem pierwszego stopnia z podłogą. Ciemna mgła przez ułamek sekundy kłębiła się obok jego butów, ale zaraz rozmyła się, być może nawet nie zauważona.
Zabiję cię, psie ― warknął i, co dziwne, przypisał jasnowłosemu swój nieprzyjemny wypadek, gdy dwójka pozostałych pomogła mu zebrać się z ziemi.
A potem – jakby samego Pudla było im mało – ktoś postanowił dorzucić krzesło w komplecie.

Taaak, póki co nie mam pomysłów.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.11.14 1:08  •  Bar - Page 17 Empty Re: Bar
Psy są jak ludzie. Wierniejsze, jasne, ale czas też goi ich rany. To nie tak, że łączą się z właścicielem do końca swojego życia. Jeśli gość wykituje, prędzej czy później mogą przywiązać się do kogoś innego. Nie dlatego, że go nie kochały. Dlatego, że pogodziły się z jego stratą, przy jednoczesnym przekonaniu, że nie mogą wiecznie się mazać. I...
„Miałem kiedyś psa”.
Urzekająca historia. Producenci programu z serii „Dzień, który zmienił moje życie” czekają z otwartymi drzwiami. Growlithe sam już nie wiedział, czy była to swoista forma otuchy ze strony Rottweilera czy próbował mu coś tylko udowodnić. Czymkolwiek, by to jednak nie było w tej chwili powinien rzucić, że miał więcej psów. 1:0 dla Growa. Szach-mat, marny pocieszycielu.
Kto nie nauczył cię słuchać? ― warknął od razu, obrzucając go wściekle intensywnym spojrzeniem. Zakładając, że w ogóle był jakiś powód, Growlithe najwidoczniej nie miał najmniejszego zamiaru go zdradzać. Nie tylko Ryanowi, ale wszystkim innym osobom, które nie bałyby się podejść do niego na odległość ramienia. Bywał upierdliwy, ale nachalstwo samo w sobie tępił, więc gdy po raz kolejny usłyszał pytanie ― które przecież zbył chociażby ironią ― nerwy nie wytrzymały, a on sam uznał, że jeśli nie da się wyminąć upartego przechodnia na drodze, to przejedzie prosto po nim. Po coś w końcu kupował tego tira.
SŁYSZYSZ, JACE? Na ramieniu Wymordowany poczuł oddech ciężaru, gdy czarny jak smoła lis, postanowił się na nim ― kolokwialnie ujmując ― uwalić. Nawet jeśli nie był dla innych widoczny, Wilczur bardzo mocno go odczuwał. Chłód, jaki prędko przeniknął z ciała mary, pod ubranie koszulki aż przyprawił go o gęsią skórkę.
O co tym razem chodzi?
SZURANIE. NAPRAWDĘ NIE SŁYSZYSZ?

Słyszał już wcześniej, ale zignorował to tak samo, jak zignorował... no nie wiem. Z trzaskiem wrzuconego do baru chłopaka, na co jednak wszyscy inni zareagowali. Głównie zamknięciem się, żeby zorientować się prędko w sytuacji. Bobowi zaś prawie wypadł kufel z rąk. Zatrząsł się za swoim barem, ale finalnie złapał naczynie oburącz, kierując nieemocjonalne spojrzenie na przybyłych. Zrobił to akurat w tym samym momencie, gdy i Growlithe przeniósł wzrok na wejście, przez które chwilę temu wleciała jakaś kolejna ofiara. Miał nawet ochotę parsknął tępym śmiechem, wykazując, jak niewiele kultury zostało mieszkańcom Desperacji, ale żółta chusta na szyi, szczególnie wyeksponowana podczas duszenia, jakoś zamknęła mu buzię.
Larsowi drgnęło ucho, ocierając się zaczepnie o podrapany policzek Growlithe'a. On również przyglądał się widowisku, co jakiś czas zerkając na właściciela, który wydawał się wyjątkowo zaciekawiony zdarzeniem. W duchu tylko czekał, aż Christopher wstanie, zakasa rękawy i zmiecie agresorów z powierzchni Ziemi... czy coś równie dramatycznego. Coś, co postawiłoby DOGS szczebel wyżej w oczach obecnych.
I chyba się lekko przeliczył, jeśli początkowo zakładał, że wszystko ograniczy się do zbicia Pudla...  Poprzecierane papierem ściernym ciało Growlithe'a okazało się bardzo niezgrabne. Zwykle to, co wymijał z kocią gracją, teraz przemieszczało się wokół niego w szybkim tempie, podczas gdy sam pozostał w biednej wersji „slow motion”. Zdążył tylko jeszcze ujrzeć, jak ktoś przelatuje mu przed nosem, puszka wypadła mu z rąk (smutne fasolki na pogrzebie braci), ogień buchnął wściekle z dłoni, skutecznie nakreślając jego obecną reakcję, a on sam z głośnym warknięciem zerwał się z miejsca. Gdy odwracał głowę, by ujrzeć sprawców zamieszania, w ostatniej chwili schylił głowę. Czuł, jak krzesło ze świstem przemyka mu nad włosami, nim rozbija się na ścianie za jego plecami.
TO CHYBA NA NIC, JACE, westchnął Lars, zahaczony pazurkami o jego bark. Przewieszony przez ramię przyglądał się ze znużeniem całej sytuacji, czując, jak ciało właściciela drży od nerwowych wdechów. Sam nie był do końca pewien, czy Growlithe bardziej irytuje się na piątkę kretynów, gotowych zdemolować resztę baru, czy na to, że jest zmuszony do ingerencji. W jego skromnym mniemaniu powinien się teraz rozwalić na kanapie, z paczką niezdrowego żarcia z kina i przyglądać, jak w pojedynkę członek gangu wyrywa im wszystkim lepkie paluchy, łamie rzepki i wypycha za gardła z „Przyszłości”.
JESTEŚ MARZYCIELEM, CO?
Tak, ale się leczę.

Zerknął porozumiewawczo na Ryana.
A RUSZYSZ SIĘ?
Niby czemu?
BO JAKIŚ BLONDYN WŁAŚNIE CHCE STOROWAĆ TWOJEGO PSIAKA.
Tch.

Warknął, rozdzierając ciszę, jak mokrą kartkę papieru. Nie wiadomo skąd pojawił się te dwa czy trzy kroki przed leżącym/siedzącym/stojącym Chrisem (wygodnie chociaż?), tarasując drogę idącemu mężczyźnie, który sięgnął za pasek i wyszarpnął jednym ruchem zakrzywione ostrze. Nieznajomy zdążył jeszcze się zamachnąć, jakby chciał przeciąć Pudla z góry na dół, ale jego dłoń niespodziewanie zatrzymała się w połowie „drogi”, zatrzaśnięta w miażdżącym uścisku białowłosego.
Kącik ust blondyna drgał niemalże spazmatycznie, rozciągnięty w krzywym, szerokim uśmiechu. Tak się niemiło złożyło, że jego twarz znalazła się ledwie centymetr od twarzy Wilka, więc bez żadnych ceregieli mógł mu spojrzeć prosto w oczy. Tym sposobem żarliwy ogień spotkał się z  obłędem. Nikt nie byłby w stanie pomieścić w sobie takiej dawki szaleństwa. To niezdrowe.
Spieprzaj ― charknął pod nosem, cały czas napierając ręką na dłoń uzbrojoną w sztylet. Jego lśniąca srebrem końcówka znajdowała się teraz tuż nad ramieniem Wilczura. Lars beznamiętnie się temu przyglądał. Cholerne futrzaki. Czasami mogłyby pomóc bez czekania na zaproszenie.
Waż słowa, zapchlony kundlu!
Spieprzaj, sir.
Najwidoczniej reszta pijanej grupy poczuła się mocno obrażona, tym bardziej, że chłoptaś, jaki stanął im na drodze, wyglądał dokładnie tak, jakby przewalił się przez huragan Isaac, wpadł pod stado rozpiszczonych fanek wyprzedaży i finalnie wyszedł spod kosiarki. Widać było zresztą, że ramię mocno mu drżało z wysiłku.
Odys...
OCZYWIŚCIE
.
Szczeknęło, a spod butów zmęczonego Growlithe'a wypełznął cień, formujący się w czarnego wilka. Kłapnął zębami akurat wtedy, gdy rozległ się ostry świst.
JACE! ― wrzasnął Lars, ale ostrze przecięło powietrze, nie dając czasu na reakcję. Growlithe stracił siłę w ramieniu, puszczając blondyna i tylko cudem w odpowiedniej chwili przeszedł krok na bok, unikając przygniecenia przez to cielsko. Pijany szaleniec kaszlnął ochryple, prawie upadając na ziemię. Uniknął tego tylko dzięki chwyceniu się za brzeg stołu... ale za to znalazł się tuż przy Christopherze. Opętany z pewnością mógł poczuć nieświeży oddech głaskający jego policzek.
Psiamać, brudne sierściuchy!
Growlithe przyłożył wierzch dłoni do rozciętego policzka. Ostrze dygotało jeszcze, wbite czubkiem w ścianę. Gdy uniósł wzrok natrafił na krwistoczerwone ślepia zastępcy bandy. Mężczyzna ledwo stał na nogach, między palcami trzymając zestaw stołowy, ale jak się okazywało: nożami rzucał świetnie.
Nie masz komu podskakiwać, co?
Choć nie patrzył na Chrisa, pytanie z pewnością było skierowane do niego.
Pięciu na trzech... no, czterech, jeśli liczyć cienistego wilka. Odys tylko czekał na rozkazy i otrzymał je w chwili, gdy zastępca ponownie uniósł dłoń i wycelował w przywódcę DOGS.
Aport.
Szczek.


| Ja też chylę kapelusz za jakość. |
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.11.14 22:33  •  Bar - Page 17 Empty Re: Bar
…...Wstał. Może nie jednym, płynnym, niezachwianym ruchem, ale ważne, że w ogóle pozbierał się z podłogi. Natomiast niewątpliwym kolejnym sukcesem było ogarnięcie przez niego zastałej sytuacji. Co prawda, mógłby przysiąc, że przed chwilą to Growlithe nad nim stał, a nie przeciwnik, no ale cóż... najwyraźniej już coś zdążyło mu umknąć. Przez moment, dosłownie parę sekund po prostu wgapiał się tępo w przed siebie i dopiero potem  do mózgu dotarła informacja, że coś powinien ze stojącym przed nim problemem zrobić. Cóż, fakt, że dłonie odruchowo złożyły się w jedno i uderzyły z całej siły w szczękę blondyna jakoś mu umknął gdzieś po drodze i dopiero po kolejnych paru cennych sekundach zdał sobie sprawę, że znacznie lepszym posunięciem byłoby uderzenie w oko, nos, skroń... cokolwiek, co dałoby jakieś pozytywne (dla niego samego) skutki. Mógł być Wymordowanym, mógł mieć zwiększoną tężyznę fizyczną i być silniejszym od przeciętnego człowieka, ale w porównaniu do innych zarażonych oscylował raczej w dolnej granicy. Ponoć nadrabiał to inteligencją i urokiem osobistym, ale jak na razie nie miał sposobu, by to wykorzystać. Znaczy miał, jednak wyglądał jak nie do końca przytomne stworzenie. W końcu jednak, korzystając z gwałtownej utraty równowagi swojego przeciwnika cofnął się dwa kroki do tyłu, by mieć jakiekolwiek pole manewru i drgnął, gdy usłyszał słowa Wilczura. Oparł się pokusie, by spojrzeć na niego z jawnym wyrzutem w oczach. Nie jego wina, że natknął się na ową piątkę... no, może trochę jego, ale skąd mógł wiedzieć, że tak pechowo dzisiaj skończy? Jego marzeniem z całą pewnością nie było szorowanie twarzą po podłodze i skończenie w nogach przywódcy oraz zastępcy DOGS. Chociaż teoretycznie wstyd w Desperacji nie istniał, to jednak swoistego rodzaju nuta zażenowania odezwała się gdzieś echem w jego jestestwie. Słaby popis jak na kilkumiesięcznego już (tak, to swoistego rodzaju osiągnięcie, udało mu się posegregować papiery, przejrzeć wszystkie pokoje i jak dotąd nie został przez żadnego Kundla, Dobermana, czy też innego członka stada pożarty albo pobity i zostawiony na pastwę losu) sekretarza jednej z bardziej „butnych” organizacji. Bardzo słaby. Istniało jednak powiedzenie, że „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”, ale w aktualnym momencie nie wyglądało to aż tak różowo.
-A wyglądam, jakbym miał pragnienie komukolwiek podskakiwać? No i inni odpuszczają po ataku donicz...yyy unikalnego przedmiotu– wypalił, ale ugryzł się w odpowiednim momencie w język – niestety, nie miałem potrzebnej rzeczy pod ręką. Poza tym, mam wyjątkowe szczęście do pecha.
Wzrok mimowolnie pomknął w kierunku Rottweilera, chociaż dość szybko ponownie przesunął się na potencjalnego  przeciwnika. Baty zbierze później (a przynajmniej taką miał nikłą nadzieję, bo na odpuszczenie nawet nie liczył), więc raczej powinien się skoncentrować na swoistego rodzaju... rehabilitacji własnego mienia.
Jednak, żeby przypadkiem nic nie szło zbyt gładko, prosto i z górki, pewne utrudnienia muszą się pojawić. Mianowicie takie, że jego potencjalna „ofiara” nie zamierzała stać bezczynnie i czekać na pokaz jego niesamowitych umiejętności walki wręcz. Jaka szkoda. Opętany jednak nie mógł zbyt długo użalać się nad swoim losem, gdyż blondyn z rykiem godnym rozwścieczonego niedźwiedzia ruszył prosto na niego.  Cóż, żeby było zabawniej, idealnie wręcz zsynchronizował się z przywódcą bandy, który dotychczas czaił się gdzieś z boku. Może niekoniecznie był najbystrzejszym człowiekiem na ziemi, ale brutalna siła i charyzma jako taka zdolność do zorganizowania grupy gwarantowała mu najwyższą pozycję w jego małym stadku. A teraz ewidentnie był wybitnie poirytowany, skrzydełka nosa falowały mu niczym u byka, widzącego torreadora z czerwoną płachtą. Ignorując całkowicie zastępcę, sam, kulejąc i chwiejąc się ruszył do przodu, najwyraźniej obierając sobie za cel Wilczura. Jak na razie nikt nie reagował na Odysa (czyżby dla zamglonego wzroku za bardzo zlewał się z podłogą, a hałas i tak był duży?), chociaż najpewniej za parę sekund miało się to zmienić.
Tymczasem w pewnym momencie drugi brunet, najwidoczniej najmniej pijany podjął niezgrabną próbę podejścia naokoło do Zastępcy DOGS. Chwycił pierwszą lepszą rzecz, służącą komuś za kufel i rzucił w mężczyznę, najpewniej chcąc odwrócić jego uwagę i zaatakować go w jakiś paskudny sposób.
Temu jednak Christopher już się nie przyglądał, o wiele bardziej zajęty próbą nie oberwania po raz enty po twarzy. Z niezbyt zadowoloną miną rozglądał się po podłożu za sobą, chcąc uratować się nieco z patowej sytuacji. Zbliżenie się do machającego pięściami Wymordowanego nie było według niego najlepszym pomysłem, a sam blondyn nie wyglądał na zbyt zmęczonego tymi ruchami.
Raz kozie śmierć?
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.12.14 11:20  •  Bar - Page 17 Empty Re: Bar
Wiedział, że tak będzie. Czegokolwiek by nie powiedział, białowłosy zawsze starał się znaleźć tysiąc innych argumentów, by wreszcie postawić na swoim, choć nie zawsze miał rację. Czasami jednak wypadało złożyć broń i zamilknąć, ale wystarczył jeden negujący gest głową, by uświadomić mu, jak bardzo ciemnowłosy się z nim nie zgadza. Nie spodziewał się tylko tego, że jeszcze któregoś dnia doczeka się tego, że białowłosy zacznie wykłócać się o bycie zastąpionym, kiedy zwykle szczególnie dbał o to, by nikt nigdy nie podważył jego możliwości. Ostatnim przekazem dla Growlithe'a okazał się już tylko niezrozumiały błysk w oczach szarookiego i lekkie wykrzywienie ust w nieprzyjemnym grymasie, świadczącym o tym, jak bardzo nie podobała mu się nowa postawa Wilczura.
Może to i lepiej, że przerwano im tę jakże miłą pogawędkę, bo wkrótce to oni mogli stać się tymi, którzy wypadliby z baru, dając się porwać osobistej szarpaninie, mimo że Ryan nie palił się do większych konfliktów z Chiką. Co z tego, że często sam prowokował, próbując doszukać się choćby najdrobniejszych pęknięć. Teraz było ich całkiem sporo, a ten widok w zupełności mu wystarczał. Po co wnikał, skoro nie mógł pomóc ani jemu, ani nikomu innemu?
Zrozumiał niemy przekaz.
Nogi krzesła przesunęły się po zniszczonej podłodze z charakterystycznym zgrzytem, gdy Ryan odsunął się od stołu i podnosił z miejsca. Wtedy też dotarło do niego, że psy miały jeszcze jedną ciekawą właściwość – niektóre z nich powinno trzymać się na krótkim łańcuchu, żeby przypadkiem nie dostały się na teren agresywnego sąsiada. Gdyby kątem oka nie dostrzegł, zbliżającego się do niego bruneta (zapijaczony gracją baletnicy nie grzeszył), nie zdążyłby uchylić się przed kuflem, który ledwie musnął ciemne włosy i prawie roztrzaskał się na głowie jednego ze spokojniejszych gości baru, który jak na zawołanie spadł z krzesła i postanowił schować się pod stołem, licząc na to, że ten prowizoryczny schron cokolwiek zdziała.
Kurwa! ― nieznajomy nie był zadowolony ze swojej kiepskiej celności i tego, że został przyłapany na gorącym uczynku. Nie zamierzał jednak długo czekać i pomimo tego, że cały świat próbował wirować mu przed oczami i przez chwilę widział przed sobą dwóch ciemnowłosych wymordowanych, a nie tylko jednego, rzucił się na swój cel, jak rozwścieczony nosorożec. Zdążył stratować stół, którego brzeg blatu uderzył o nogę jednego z jego kompanów i wyciągnął wygięte w szpony palce w stronę Grimshawa, przypominając przy tym wygłodniałe zombie.
Chwiejny krok przeciwnika, pozwolił Rottweilerowi na zyskanie odrobiny czasu, by zaprzeć się przedramionami. Czarnowłosy mężczyzna był nieco postawniejszej budowy, ale upojenie działało na jego niekorzyść, biorąc pod uwagę, że z jego równowagą było krucho. Jay zmarszczył nos, jakby usiłował ochronić go przed ostrym zapachem alkoholu i czegoś, czym wcześniej się obżerał. Wyjątkowo obrzydliwe połączenie, motywujące do jak najszybszego pozbycia się zbędnego balastu. To też szatyn zamierzał uczynić. Wystarczyło jedno mocniejsze pchnięcie, by brunet zatoczył się do tyłu. Jakiś łut szczęścia sprawił, że wpadł wprost na krzesło, choć zamiast usiąść na nim, jak cywilizowany człowiek – co z tego, że nim nie był – niebezpiecznie zachwiał się do tyłu, chwytając ręką za oparcie, by zaraz podciągnąć się do siadu. Był to dla niego na tyle duży wysiłek, że charczący oddech zaczął wyrywać się z jego płuc, ulatniając się przez usta, które zaraz uformowały się w wąską linię. Mężczyzna pochylił się do przodu, walcząc z narastającymi mdłościami, co dało ciemnowłosemu dość sporą przewagę. Zdążyli już wyjaśnić sobie zasady gry, w której najwidoczniej wszystkie chwyty były dozwolone. Opętany chwycił za jedno z krzeseł – zignorował przy tym znaczące chrząknięcie właściciela baru – i zamachnął się nim, celując w wyeksponowaną potylicę. Nie zamierzał oszczędzać siły ani tym bardziej swojego oponenta. Pewnie ostatnim, co usłyszał, zanim powitała go ciemność, było ciche chrupnięcie łamiącego się drewna. Wielkie cielsko osunęło się na ziemię z głuchym łupnięciem, któremu zawtórował huk rzucanego na podłogę krzesła (a raczej tego, co z niego zostało).
Nie był to koniec.
Wymordowany miał w planach natychmiastowe dobicie bruneta, który w tej sytuacji był kompletnie bezbronny. Wysunął nóż z kieszeni, a ostrze zalśniło w sztucznym świetle lamp, zdradzając swoją gotowość do zatopienia się w ciele. Postąpił krok do przodu, ale silne szarpnięcie zmusiło go do gwałtownego wycofania się. Silne ramiona oplotły się na szyi srebrnookiego – szkoda, kurwa, że nie uwiesił się na nim, jak koala – a ostrzegawczy pomruk został odcięty od świata zewnętrznego wraz z nagłym pozbawieniem go dostępu do tlenu. Gwałtowne ukłucie w boku szyi sparaliżowało go na ułamek sekundy, a po nim instynkt przetrwania dał o sobie znać. Temperatura w pomieszczeniu drastycznie spadła, można rzec, że nazbyt drastycznie, gdy wszystkie wydobywające się z ust oddechy przyozdobiły widoczne kłęby pary wodnej. Podłoga pod podeszwami butów ciemnowłosego i obcego szatyna, który postanowił go zaatakować, pokryła się warstwą lodu.
Jak mógł nie zauważyć tego wcześniej?
Spierdalaj.
Zacisnął zęby, jednocześnie zaciskając palce mocniej na rękojeści noża, by zaraz po tym wycelować czubkiem ostrza w przedramię oponenta, chcąc skutecznie odwieść go od próby ukręcenia mu karku.


Ostatnio zmieniony przez Fucker dnia 04.12.14 21:08, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Bar - Page 17 Empty Re: Bar
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 17 z 52 Previous  1 ... 10 ... 16, 17, 18 ... 34 ... 52  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach