Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

To aż takie dziwne, że się bała? Była ciapopizdą, która na widok biedronki z sześcioma zamiast siedmiu kropek potrafiła trząść portkami, nie wspominając już nawet o gradzie wielkości piłki koszykarskiej. O co w ogóle chodziło z tym wszystkim? I dlaczego, do cholery, albinos potrafił zachować taki pieprzony spokój, kiedy jego dom mógł legnąć w gruzach? Dobra, częściowo już i tak w nich leżał, ale przecież dach mógł zwalić mu się na głowę w każdej chwili, a przez okno mogłyby wpaść kolejne lodowe kule i tym razem nie trafić w dalekiej odległości od ich dwojga. Dziewczyna odruchowo przysłoniła kark dłońmi, głowę chowając między kolanami, odembrionowując się tym samym. Ale taka pozycja była jeszcze bardziej idiotyczna. Każdy normalny Anioł na jej miejscu już dawno coś by zaradził, choćby pod przyczyną tego, że i jej towarzysz mógłby na tym ucierpieć. Ten z kolei wciąż wydawał się być niewzruszony całą tą sytuacją, jedynie rozkoszując się smakiem jagnięciny, będącej dla niego najważniejszą sprawą na tę chwilę. Aż walały jej się w głowie słodkie pomruki, jakie wydałby z siebie ktoś bardziej... no, bardziej. Wiecie, o co mi chodzi. Najzwyczajniej w świecie sprawiał w jej oczach wrażenie kompletnie nieprzejętego sprawą, jakby został właśnie otoczony niesamowitą barierą odpierającą naturalne apokalipsy i takie anomalie pogodowe.
Chociaż... jednak trochę się przejął, a już przynajmniej jej osóbką.
Na krótkie polecenie, otrzymane od jasnowłosego, wydała z siebie cichy jęk ocalonego, ale obolałego weterana wojennego, mającego właśnie zostać opatrzonym, przemytym i w ogóle uratowanym. Powoli uniosła niewielki ciężar swojego tyłka nieznacznie w górę, by lekko rozłożyć ręce na boki i podnieść się już do pionu. Tak samo ślimaczym tempem, jak gdyby działała w slow motion - choć chodziło tu po prostu o możliwość zakłócenia spokoju Nathaniela, a wszyscy wiedzą, że jedzącego się nie męczy - opadła miękko na usłane pogmatwaną kołdrą łóżko i spojrzała na nabity na widelec kawał mięsa, powoli oskubywany ze swojego bogactwa. Właściwie, to cieszyła się, że wszystko jest jak najbardziej zjadliwe, a Levittoux nie narzeka. Może to choroba tak zniwelowała poziom jego narzekań?
- I... smakuje? Nie jest to jakieś wykwintne danie, więc... - mruknęła. Może była to kwestia jakiegoś zabawnego zwrotu akcji, w którym jej Mary Sue'owe zdolności nagle objawiły się i zaczęły czynić z niej doskonałą kucharkę pomimo braku przypraw i normalnej kuchni do dyspozycji.
Nie no. Mary Sue stworzyłaby szwedzki stół z piasku.
Grunt, że jak na razie sytuacja przestała być tak zajebiście ciekawa, jak by się mogło wydawać, ale z drugiej strony - hej! - cały ten spokój działał wyłącznie na ich korzyść, gdyż za jego sprawą młodzinka powoli odzyskiwała pewność siebie (której tak na dobrą sprawę i tak było tak mało, że "regeneracja" powinna trwać o wiele krócej), choć mimo wszystko nadal spoglądała za prowizoryczne okno z niemałą obawą, że coś wpieprzy się do jego salonu i rozbije któremuś z nich głowę. Gorzej, jeśli to będzie albinos - szkoda ładnego skurwola.
- Um... - cichy pomruk rozniósł się nagle nieopodal jego ucha. - Właściwie, to jak sądzisz? Kiedy Panicz będzie z powrotem? To znaczy... nie wiem, czy Cię nie zamęczam.
Zamęczasz go wysypem pytań akurat wtedy, kiedy spożywa swoją obiadokolację. To wystarczający powód, żeby wykopać cię za drzwi, Kwon.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

// Nie ma to jak dostać weny na posta podczas próby nauki… tak, logicznie, mózgu, logicznie. Noale, trzeba było to wykorzystać!

Na całe szczęście burza postanowiła oddalić się w swoją stronę tak szybko, jak się pojawiła. Chatka jakoś specjalnie nie ucierpiała, wszyscy przebywający w niej nieludzie również żyli –same sukcesy! Levittoux natomiast dalej w skupieniu dziabał swoją wyszukaną śniadanio-obiado-kolację, toteż nie odpowiedział dziewczynie od razu. Dopiero kiedy pochłonął już gdzieś tak z połowę swojej racji żywnościowej, przeniósł spojrzenie na zielonowłosą anielicę.
- Smakuje, dziękuję – rzucił ze spokojem, w przerwie pomiędzy zatapianiem w jagnięcinie niepoprawnie białych zębów, przeżuwaniem i przełykaniem. Przerwa ta nie trwała zbyt długo i zaraz białowłosa menda została z powrotem pochłonięta jedzeniem. Takie to wciągające, że hoho.
Gryz, żuj, gryz, żuj…
„Jak sądzisz? Kiedy Panicz będzie z powrotem?”
Bóg jeden raczy to wiedzieć, drogie dziecko – odezwał się wewnętrzny filozof Natha.
- Nie mam pojęcia, kiedy „panicz” będzie z powrotem – mruknął sam Nath, dojadając mięso. No, szybko poszło. Ale w sumie czego innego spodziewać się po gościu, który od kilku dni nie miał niczego ciepłego w gębie? No właśnie. Oblizał palce i wychylił się w stronę krawędzi łóżka, żeby odstawić talerzyk na podłogę. Misja zakończona sukcesem, naczynie leży na podłodze, kapitanie Nathaniel, może pan wrócić na swoje miejsce. Tak też uczynił i opierając się plecami z powrotem o ścianę, kontynuował swój „wywód” na temat niekompetencji Jonathana w roli cudownego posłańca. – Może za tydzień już tu dotrze.
Zignorował wzmiankę o zamęczaniu, jako że jedyna, nasuwająca się odpowiedź była aż nazbyt oczywista. Jasne, że go zamęczała! Wszyscy go tu chcieli dzisiaj wykończyć. W ogóle to takiej liczby odwiedzin jednego dnia jego chatka nie zanotowała, od kiedy albinos się do niej wprowadził.
Swoją drogą jak długo jeszcze Jace miał zamiar załatwiać mu tę pomoc? Nie, żeby nasz Anioł-Jestem-Taki-Samowystarczalny jej potrzebował, niee, jednak, skoro już dostał taką ofertę, nie mógł z niej nie skorzystać – nawet jego duma nie była na tyle głupia, żeby zmuszać go do dłuższego wypluwania sobie płuc w samotności. Chorowanie mimo wszystko raczej nie stanie się jego nowym hobby. Wracając jednak do kwestii ślamazarności jego podopiecznego – no heloł, oni zaliczyli tu już napad zmutowanej wiewiórki, odwiedziny wielkiej bryły lodu, wielokrotne migracje od kuchni, do kuchni, od drzwi na Honolulu, a ten gdzie? Na pewno nie tutaj.
I tu powinnam napisać jeszcze coś strasznie twórczego, ale wena mi się właśnie wyweniła, więc, nie chcę spolerować, ale na tym ten post się zakończy. Smutek, ból, żal i niedowierzanie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Lecz niedługo po tym, jak burza minęła powietrze zaczęło sprawiać wrażenie… Ciężkie. Jakby siła ciężkości oraz masa powietrza wzrosła co najmniej dwa razy. W dodatku było strasznie duszno, jednak żadne z nich, ani Mi-Young, ani Nathaniel, nie mieli problemów z oddychaniem, nie pocili się, nie byli senni, ani nic z tych rzeczy. Było to doprawdy dziwne zjawisko, jako że dawało tylko takie odczucia na tle psychicznym, fizycznie praktycznie niczego się nie czuło, oprócz irracjonalnego wrażenia, wytworzonego przez umysł.
Nie trwało to jednak zbyt długo. Po chwili poczuli intensywny, uciskający ból głowy, jakby ktoś właśnie wziął ich mózgi w pięść i zaczął je ugniatać jak te „gniotki”, wypełnione mąką ziemniaczaną. Skalą bólu można by było to porównać do bólu nerwowego, szczególnie w przypadku Nathaniela, w którego uszach zadzwonił przeraźliwy, bardzo niski i sprawiający dodatkowy ból pisk, wymagający natychmiastowego zakrycia uszu. Nic to jednak nie dało, gdyż głos pochodził z wnętrza jego głowy, jakby właśnie wkroczyła w jego umysł nadprzyrodzona, samodzielna siła. Kwon natomiast odczuwała teraz pulsujący ból, przerywany krótkim i ostrym.
I niespodziewanie… Wszystko ustało, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Pozostało tylko lekkie, nie do końca przyjemne mrowienie wewnątrz czaszki, które mimo wszystko dało się zignorować.
To jednak nie był koniec… Gdy wszystko zdawało się już ustatkować, Nath mógł już spokojnie wrócić do posiłku, a Mio do swojego bezczynnego siedzenia… Niespodziewanie wszystko wzleciało w powietrze. Oprócz nich samych, rzecz jasna. Mięso wyrwało się z widelca i odleciało na drugi koniec pokoju, niby obrażone, patyki z ogniska rozleciały się po całym pomieszczeniu, a zdecydowana większość z nich znalazła swoje lokum pod dachem, poduszka z łóżka wyniosła się do kuchni, a samo łóżko i dywan zaczęły niebezpiecznie dygotać, jakby wściekłe, że ktoś śmie je bezszcześcić swoim cielskiem. Cóż to mają być za diabelne moce?!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przebył ściskając jej nadgarstek aż do końca lasu, jakby kolejny raz miała się wyrwać przed siebie, skacząc jak kulawa sarenka Bambi. Nie miał zamiaru napataczać się drugi raz na coś pokroju pumy królewskiej, która przywitała go szerokim uśmiechem. Ale nie był to uśmiech, jakiego by sobie życzył. Był jak grymas rekina ― zbyt wiele zębów, zbyt mało radości. Na samą myśl o tym, puszysty ogon stroszył się, a Growlithe zaciskał szczęki. Otarł usta z krwi i puścił Evendell, licząc na to, że dotrzyma mu kroku, gdy skierował się natychmiast ku chacie Nathaniela. Nie czuł się już zdenerwowany, jak w czasie walki, ani nawet zmęczony. Irracjonalny nacisk na zdrowie swojego stróża przytępiło większość zmysłów i bodźców zewnętrznych, które krzyczały o rozoranym ramieniu i paru nowych siniakach, zdobiących jego ciało fioletowymi plamkami. Spod rękawa czarnej koszulki wypełzły czerwone węże, owijając się wokół jego przedramienia, a później niżej ― aż po nadgarstek i dłoń, gdzie dotarły do ściśniętych palców i to z nich skapywały małymi kropelkami na ziemię. Pięść zacisnęła się mocniej.
Znów kończyła mu się krew. Znów powinien był wpierw pomyśleć o uzupełnieniu zapasów. Znów... Growlithe ściągnął brwi, przypominając sobie o pewnych priorytetach, na których powinien się teraz skupić. Wiatr buchał mu prosto w twarz, rozwiewając ubrudzone ziemią włosy czy szarpiąc ubraniem. Wkrótce ujrzał jednak znajomą zbitkę dech. Zatrzymał się wtedy, zbyt daleko, by zwrócić uwagę na trzęsące się w środku pomieszczenia meble. Odwrócił się przodem do Evendell i wskazał kiwnięciem głowy na chatę.
Posłuchaj. W środku znajduje się mój chory przyjaciel ― powiedział bardzo powoli. Nie dlatego, że mogłaby go nie zrozumieć, ale dlatego, że słowo „przyjaciel” ledwo przeszło mu przez ściśnięte gardło i potrzebował czasu, aby zdobyć się na podobny gest. Dopiero teraz poczuł, jak ucieka z niego życie, cała energia, którą przetoczył na stawy i mięśnie w czasie walki z pumą. Powieki opadły nieco, a blask zniknął z oczu, sprawiając, że nabrały intensywnej... matowości. Chłopak miał zwyczajnie dość atrakcji jak na jeden dzień. ― Ja tu poczekam, a ty zrób co do ciebie należy. Kiedy go uleczysz, wyjdź. Nie pytaj o nic, nie narzucaj się. Jeśli będzie protestować ― zrób to wbrew jego woli. Ale to jedyne twoje zadanie. Nie wybijaj się ponad szereg,  Eviee. Potem uciekaj.
Przez pewną scysję, jaka wynikła między nim a Nathanielem wolał nie zbliżać się do niego na długość ramienia. Nie dlatego, że Levittoux mógłby podnieść na niego rękę czy głos ― ktoś taki jak Growlithe, który non stop dostawał po ryju (dzień dzienną dawkę miał już za sobą), nie robił sobie zbyt wiele z temu podobnych rzeczy. Mógłby to przyjąć ze spokojem stoika, ale nie podołałby widoku niesmaku, jaki z całą pewnością na jego widok pojawiłby się na twarzy anioła.
No leć. Gość jest miły.
Równie miły co kosiarka dla stóp, albo palce między drzwiami a ścianą. Istna kwintesencja serdeczności, kolejny, cholera, kucyk pony z fryzurą jak Jeż Sonic, która utrzymuje się w obecnym stanie, bynajmniej nie współgrając z grawitacją. Growlithe znalazł sobie jakiś kamyk, na którym zawiesił wzrok. Witaj kamieniu... ty pewnie też miałeś rewelacyjny dzień...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chyba po raz pierwszy od bardzo dawna była zła na Growa. Ogólnie odczuwała negatywne emocje.
Cóż, już można pominąć fakt, że naprawdę chciała odciągnąć agresywne stworzenie i mogła tego dokonać z pomocą swoich skrzydeł, to na dodatek wylądowała w krzakach.  Z których nie mogła od razu się wyswobodzić, pomimo usilnej walki z nimi. A wystające gałązki podrapały jej szyję oraz policzki. Dopiero po nieudanej szamotaninie zorientowała się, że może sobie sama pomóc na inny sposób używając jednej z mocy. Na jej rozkaz rośliny rozstąpiły się przed nią, a ona sama wygramoliła się z nich i podniosła jednocześnie przecierając wierzchem dłoni czerwone miejsce na twarzy, starając się szybko odszukać wzrokiem Growa. Ale było już po wszystkim. Odwróciła głowę czując nieprzyjemnie chłodne ukłucie w okolicach żołądka. To nie był najprzyjemniejszy widok. Owszem, przebywając w tym gangu widywała podobne a nawet gorsze, ale wciąż nie mogła do tego przywyknąć.
Ruszyła w stronę chłopaka chcąc zapytać czy nic mu nie jest, ten jednak złapał ją za nadgarstek i ruszył przed siebie, ciągnąc niczym jakiś pieprzony worek kartofli. Nie podobało jej się to. Nawet poprosiła, żeby ją puścił. Przecież ona i tak podążyłaby za nim. Ten jednak zdawał się być głuchy, tylko ciągnął ją dalej i to w swoim tempie. A ona na tych krótkich nóżkach próbowała za nim nadążyć. Ale to ona i oczywiście, że nie nadążała. Bo czego mógł się spodziewać? Wyrżnęła równo, obcierając sobie boleśnie kolana, ale nawet wtedy nie zatrzymał się i nie raczył jej puścić. Nawet Ev miała swoje limity i wreszcie wyszarpała swoją rękę. Ruszyła za nim w pewnej odległości z oczami utkwionymi w jego plecach. Jego nieprzyjemny humor zaczął się jej udzielać.
Jako nikt w gangu była na samym końcu łańcucha pokarmowego. I w pełni zdawała sobie z tego sprawę, ale zawsze takie traktowanie nie jest przyjemne. Zapewne nie jeden na jej miejscu odwróciłby się na pięcie i najzwyczajniej w świecie ruszył przed siebie, ignorując całą resztę. Ale nie ona. Bo ona była uparta i obrała sobie swój naiwny cel, który z każdym dniem coraz bardziej ciążył na jej barkach. W końcu dotarli do domu przyjaciela Growa, do którego tak się spieszył, zapominając o całym świecie.
”Posłuchaj. W środku znajduje się mój—„ uniosła głowę spoglądając na mężczyznę wzrokiem wypełnionym czymś na wzór zawodu. Odwróciła się od niego nawet nie czekając, aż dokończy. Wiedziała co ma robić, nie musiał jej tego mówić. W końcu ją tutaj po to przyprowadził. Po coś była potrzebna w tym momencie. Zamknęła cicho drzwi za sobą, omiótłszy swoim spojrzeniem pokój i zatrzymała go na Nathanielu. Oczywiście, że go znała. I to bardzo dobrze. Od razu wyczuła, że jest z nim źle. Podbiegła do niego mijając anielicę i przysiadła przy albinosie. Przez jej twarz przebiegł grymas niezadowolenia, kiedy zdarte kolano zapiekło. Mniejsza o to, zagoi się. W końcu jej regeneracja ciała była szybsza. Wsunęła jedną rękę pod ubranie mężczyzny dotykając chłodnymi opuszkami palców jego brzucha, a drugą dłoń przyłożyła do jego czoła. Wiedziała, że po tym będzie musiała porządnie odpocząć. Wyleczyła Fabiana i teraz musiała zrobić to samo z Nathanielem. Dla tak małego ciała, które mało spało i od rana nic nie jadło to było sporo.
Przyglądała się uważnie twarzy mężczyzny, czując jak pojedyncze krople potu spływają po jej karku, a włosy nieprzyjemnie kleją się do skóry. Jeszcze trochę. W końcu odetchnęła, kiedy całą swoją mocą podziałała na mężczyznę, lecząc każdy, nawet ten najmniejszy objaw choroby. Zasmarkanie zniknęło, płuca zostały oczyszczone, gorączka zniknęła, koloryt oczu wróciło normy, energia zwrócona.
Usiadła na łóżku wpatrując się przed siebie, czując jak w jej głowie zaczyna się kręcić. Dotknęła swojego brzucha i spuściła nieco oczy. Naprawdę powinna zjeść. Cóż, wychodzi na to, że jednak sama będzie musiała o siebie zadbać i zatroszczyć o zdobycie pokarmu. I musi się przespać. Spojrzała na Nathaniela i uśmiechnęła się przepraszająco, że nie zostanie dłużej.
- Masz gościa na zewnątrz. – powiedziała cicho i się podniosła. Poczuła jak jej nogi nieprzyjemnie zadrżały. Musi częściej używać swojej mocy, może dzięki temu jakoś bardziej się uodporni na jej skutki uboczne. Podeszła do anielicy, którą kojarzyła z widzenia i złapała ją za rękę.
- Chodź ze mną. – mruknęła cicho wychodząc z chaty. Przede wszystkim musi się przespać i zjeść. Nie zamierzała ryzykować, że legnie gdzieś w trawce, zwinie się w kłębek i będzie spała w najlepsze. Dlatego do tego najlepszym towarzystwem była inna anielica.

// zt x 2
Kradnę Cię Mio, bo Growlithe chce być sam na sam z Nathanielem.
A tam są dialogi bez koloru bo jestem zbyt leniwa, żeby odnaleźć swój kod. Ale wyobraźcie sobie, że on tam jest~ W sensie, że kolor tam jest ._.
A i słaby post bo bez weny i natchnienia, więc pardon.
                                         
Eve
Kotek     Anioł
Eve
Kotek     Anioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Eve, ewentualnie Ewa, Matka Ludzkości, Pierwsza Kobieta na Świecie.


Powrót do góry Go down

Pociągał sobie nosem w spokoju i już miał podjąć próbę położenia swojego ciężkiego cielska w - godnym pochwały - celu zaśnięcia, gdy wtem powietrze stało się ciężkie. Nie, nie rozumiecie, ono naprawdę s t a ł o s i ę c i ę ż k i e. Nath znowu dostał ataku kaszlu zmuszającego go do zgięcia się w pół – no, bo kto mu w sumie zabroni? – jednak nie dane mu było się po nim pozbierać, jako że ciśnienie atmosferyczne postanowiło zrobić go w chuja i rozsadzić mu czaszkę. Przeklął pod nosem tak brzydko, jak tylko anioł pod nosem przeklinać nie powinien, po czym ścisnął skronie, krzywiąc się z niesmakiem. Jego dotychczasowy ból głowy nie wystarczył? Oczywiście, że nie. Trzeba go przecież dobić! Co jeszcze? Może malutki meteoryt idealnie wpasowujący się w wystrój salonu? Bryła lodu przynajmniej nie będzie czuła się taka smutna i samotna… No dalej, proszę, ktokolwiek jest za to wszystko odpowiedzialny, niech dowali Levittouxowi jeszcze bardziej! Niech puści wodze fantazji! W końcu po co się ograniczać?
W istocie Nathaniel zakrył uszy, gdy usłyszał nieznośny pisk rozsądzający mu dla odmiany bębenki. Niewiele to jednak dało. Tak samo zresztą jak kulenie się na łóżku. Niech to się już wreszcie sko- och, przestało. Albinos wyprostował się powoli, rozglądając się przy tym po pokoju ze zdezorientowaniem. Co to, do cholery, było? Nie miał czasu się nad tym zbyt długo zastanawiać, bo zaraz wszystko zaczęło wariować. Zajebiście, o tym to już na pewno będzie musiał z kimś porozmawiać. Bo co to ma być, że jego meble zaczynają bezczelnie latać sobie po chatce? Jaka strata, że anioł nie znał odpowiednich egzorcyzmów… z miną Człowieka Który Widział Już Wszystko najzwyczajniej w świecie zamknął ślepia, żeby przeczekać to wariactwo. Otworzył je po dłuższej chwili. Nic się nie zmieniło – poduszka nadal radośnie bawiła się w gęś gdzieś pod sufitem, a płomienie tańczyły kankana na patykach z ogniska, które to z kolei postanowiły rozpełznąć się po całym pomieszczeniu. Zamknął oczy z powrotem i nawet nie zareagował, słysząc skrzypienie towarzyszące otwieraniu drzwi. Uznał to bowiem również za halucynację – bo, że z halucynacjami mieli tu do czynienia, nie miał żadnej wątpliwości. Także nic dziwnego, że nieco zaciekawił go fakt, iż łóżko „odkształca się” pod czyimś ciężarem. Ponownie uchylił powieki w samą porę, by ujrzeć przed sobą zatroskaną Evendell. Wzdrygnął się, czując chłód jej palców na swojej gorącej skórze. Nic jednak nie powiedział, utkwiwszy uważne spojrzenie w jej twarzy. Nie podobało mu się, jak dziewczyna męczyła się przez konieczność użycia mocy.
- Dziękuję – wymamrotał krótko, po raz kolejny tego dnia, składając do czyichś rąk wyraz dziękczynienia. Tyle śladów dobrego wychowania w tak krótkim odstępie czasowym… co też ta choroba robiła z człowiekiem?
No, grunt, że teraz Nath na powrót z powodzeniem mógł udawać młodego boga. Wszystkie objawy jego przejściowej ułomności zostały wywalone na bruk z jego organizmu i jeszcze dostał kopa energii, jak po paru kawach. Nawet rany zostawione przez siekacze szybkiej i wściekłej wiewiórki również gdzieś wyparowały. Nie wspominając o halucynacjach, które na całe szczęście także postanowiły znaleźć sobie nowe, lepsze miejsce do nawiedzania przechodniów.
Po wyjściu anielic postanowił nieco się ogarnąć. Jego „ogarnianie się” ograniczyło się do zmienienia skarpetek na takie, z których obydwie nie były przesiąknięte krwią oraz do wygrzebania skądś pary czarnych, rozwalających się trampków. Szaleństwo. Może i poprawiłby jeszcze fryzurę, ale nie miał tu nigdzie lustra, a jakoś niespecjalnie uśmiechało mu się lezienie do kuchni, by przejrzeć się w krzywej powierzchni garnka. Poza tym, no, tym tajemniczym gościem okaże się być najpewniej tylko Jace. A skoro Tylko Jace widział go już podczas choroby… no, gorzej niż wtedy raczej nie będzie.
Nathaniel-jak-nowy stanął w progu, opierając się o futrynę. Skrzyżował ramiona, a jego spojrzenie praktycznie natychmiast natrafiło na siedzącego smętnie na kamieniu Growlithe’a.
- Wróciłeś po sobie posprzątać? – rzucił z typową dla niego obojętnością. Wracał do formy. To… chyba powinno być pocieszające. Chyba.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdy tylko do domku Nathaniela się zbliżyły jakieś nieznane osoby, a później jedna z nich wparowała do środka – tajemnicza siła nieco się spłoszyła. Różne obiekty nadal fruwały w oczach Mio i Natha, jednak nie było żadnych postępów. Zaś kiedy Evendell zaopiekowała się białowłosym, uleczając go, cały świat zdawał się zadrgać i kiedy tylko otworzył oczy – wszystko było z powrotem na swoim miejscu. Po dziwnym zdarzeniu pozostał tylko lekki ból głowy, którego nie była w stanie do końca zniwelować nawet moc anielicy oraz dziwne uczucie dyskomfortu, jakby przez cały czas był przez coś obserwowany. Co lepsze – Growlithe także niespodziewanie dostał tego uczucia, a gdy jego przyjaciel stanął w framudze drzwi – zamiast niego zobaczył wysoką, dość ładną kobietę, o dosyć dorodnym biuście oraz długich, białych włosach, czerwonych oczach, w dodatku ze skrzydłami… No, ogółem – taki zwyczajny Levittoux, tylko że w wersji żeńskiej... I z męskim głosem. Samemu skrzydlatemu pomimo tego nic nie było. Czasami miewał lekkie drgania obrazu, lecz było to na tyle.
Chociaż… Chwila?! Co to za śmiech?! W czaszce chłopaka niespodziewanie rozległ się szyderczy, złowieszczy wręcz, kobiecy śmiech. Momentami przypominał rechot histeryczny, jakby jego autorka była na skraju szaleństwa. Co więcej, śmiech ów słyszał tylko on, Grow zaś nie. Po chwili szyderstwo zniknęło, a tajemnicza postać w jego głowie przemówiła, wciąż chichocząc pod nosem:
„Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić… Oh, przepraszam… Nadzieja jest matką głupich! Piekło. Śmierć. Czy wierzysz w satyrę ludzkiego życia? A w piekło? Czymże jest śmierć?! ŚMIERĆ! Śmierć… śmierć… śmierć…” – mówiła kobieta, a jej głos z każdym słowem stawał się coraz bardziej przypominający głos jakiejś zaklętej lalki lub wyjątkowo płynnie mówiącego robota.
Mio natomiast opuściła przybytek z licznymi fraktalami przed oczyma. Evendell – na szczęście – nic nie było.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

W zasadzie to on nie siedział na kamieniu. On tylko na niego spoglądał. Nie burząc jednak logiki posta wyżej. Sis, co ty tu robisz? dwóch postów wyżej: Growlithe usiadł spojrzeniem na szarym głazie, bo yolo, niewygodnie tułał się od jednego skrawka, po drugi, oceniając twardość tworzywa (owszem, robił to okiem), to zsuwając się z niego na spękaną glebę i ogółem robił wszystko to, co pospolity siedzący wzrok robić powinien.
Sam Growlithe nie od razu spojrzał na Nathaniela. Usłyszał jego kroki, wyczuł jego zapach ― boże, jak on pachniał... ― został uraczony nawet jego głosem, ale mimo to nawet nie drgnął, uparcie przyglądając się grafitowi kamienia. Gdyby nie pytanie prawdopodobnie stałby tak, aż stawy w kolanach powiedziałyby „out”. Uśmiechnął się wymuszenie, unosząc zaledwie jeden kącik ust i obejrzał się na bok, wbijając martwy wzrok w anioła stróża. Faktycznie już było z nim dobrze. Szkoda.
Wracamy do zdrowia, co, Levi... t-t... to...












Ściął się mocno, przyglądając się białowłosej kobiecie... mężczyźnie... Nathanielowi... ― Le... vi... ― Przełknął ślinę, prostując się nagle jak struna. Uniósł lekko dłonie i poruszył nimi, zataczając niewielkie koła, jakby starał się ogarnąć nowe ciało przełożonego. Jeszcze raz. Raz jeszcze przełknął nerwowo ślinę, unosząc kącik ust we wręcz idiotycznym uśmiechu, by zjechać spojrzeniem nieco niżej i bynajmniej nie dotrzeć do płaskiego brzucha. Drgnęła mu lewa brew, przymknął lekko oko...
Najwidoczniej skończyło się zaskoczenie...
Debil z ciebie.
… a zaczęło zirytowanie. Niewiele wytłumaczeń przychodziło mu teraz do głowy. Wbił płonące spojrzenie z powrotem w twarz Nathanielki i warknął gardłowo.
Dobra! Wygrałeś, jasne? Ściągaj te łachy. Nie musisz się ze mnie nabijać.
Tak. Jedyny co przychodziło mu teraz do głowy to to, że Nathaniel chciał się na nim odegrać. Wyciągnął rękę i nie martwiąc się krwawymi smugami wplótł palce w śnieżne kosmyki. Wpierw delikatnie, ledwie muskając włosy Nathaniela, by zaraz szarpnąć, na tyle lekko, by nie zrobić mu większej krzywdy, ale mocno, by peruka zsunęła się z jego głowy. Problem w tym, że ona nadal tam była, a podwójne mrugnięcie oczami nie spowodowało jej nagłego zniknięcia. Growlithe wycofał się o krok,  przesuwając ledwie jedną ze stóp do tyłu. Przyglądał się mu z namacalnym skołowaniem.
Był zły.
Na Nathaniela za żart.
I na siebie, że mimo wszystko go to ruszyło.
Jeśli chciałeś mnie wkurzyć, to brawo. Udało ci się. Różę prześlę w pakiecie z trutką na szczury. Dostanę jakieś wyjaśnienia? Mam wrażenie, że jednak mi się należą. Kapuję, że dzieci lubią naśladować swoich bohaterów telewizyjnych, ale żeby Konczita? Nath, to byłoby śmieszne, gdybyśmy mieli po siedem lat. Czym ty to niby przykleiłeś, ha? ― Machnął dłonią, gdzieś w okolicach jego głowy i ramienia. ― Super glue? Będę musiał odciąć ci głowę? Zrobię to.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Stał w progu z wytrwałością pieńka, który przecież nie ma nic innego do roboty, jak tylko stać i czekać aż jakiś kundel w końcu się nim zainteresuje. To nie tak, że Nathaniel mógł mieć teraz cokolwiek do załatwienia po tygodniowym wykluczeniu ze „świata żywych”, ależ skąd. Miał czas, mógł przecież bezmyślnie pogapić się na mało estetyczne otoczenie chatki – w końcu tak rzadko je widywał… Chociaż zazwyczaj tak śmiesznie nie podrygiwało, to trzeba przyznać. Anioł wykonał szybką serię mrugnięć, próbując ustabilizować obraz. Halo, panie Stasiu? Proszę przyjść na III piętro, Levittoux znowu ma problemy z wizją.
O, wymordowany wreszcie postanowił na niego spojrzeć i otworzyć gębę, jak miło. Ciekawe jaką inteligentną odpowiedzią uraczy go tym razem? Bo, że będzie niezwykle elokwentna, co do tego albinos nie miał żadnych wątpliwości…
„Levi... t-t... to... Le... vi...”
… no, na aż taki popis krasomówczy nawet Nath nie był dostatecznie przygotowany. Jego brak gotowości na usłyszenie czegoś tak wstrząsającego objawił się głównie w mimowolnym uniesieniu brwi. Chwila pełnego napięcia milczenia, którego białowłosy, oczywiście, nie miał zamiaru przerywać i…
„Debil z ciebie”
Brew zawędrowała jeszcze wyżej. Dalej, dalej, brwio Nathaniela! W każdym razie wspomniana brew nigdzie dalej już iść nie mogła, bo to zahaczałoby o gwałt na anatomii, a szkoda, bo Jonathan zachowywał się coraz bardziej debilnie. Co niby, do cholery, wygrał i jakie łachy miał ściągać? Jeżeli jego przygłupiemu „przyjacielowi” wydawało się, że stróż radośnie rozbierze się w progu swojego domu, by spełnić jakąś jego wydumaną zachciankę… cóż, mógł sobie marzyć dalej.
Levittoux wysłuchiwał monologu podopiecznego z niezmiennym wyrazem twarzy - jak zwykle nieskalanym przejawem jakichkolwiek emocji – oraz zacięciem weterana wojennego, który nie takich monologów w swym długim życiu zdążył się już nasłuchać. Westchnął w końcu z wyczuwalnym zrezygnowaniem, a jego brew, po wyjątkowo długiej nieobecności, wróciła na swoje prawowite miejsce.
- O czym ty pieprzysz, co? – rzucił, odnajdując spojrzeniem ślepia Wo`olfe’a. Jeżeli to wszystko miało być jakąś komedyjką przedstawianą ku uciesze ludności, trochę słabo wyszło, bo ostatecznie nikt się nie śmiał.
Nie, chwila, ktoś się jednak śmiał. Wyjątkowo mało atrakcyjnym śmiechem. Bezpośrednio pod rozczochraną, białą czupryną. Chłopak zmarszczył brwi, słysząc wypowiedź tego… czegoś. Co to za pierdolenie? W istocie pani Jestem-szatańską-halucynacją brzmiała jeszcze debilniej niż Wo`olfe przed momentem. A to naprawdę było jakimś osiągnięciem.
- Czekaj – mruknął do podopiecznego, unosząc przy tym dłoń dla podkreślenia powagi sytuacji. – Jace, co wydaje ci się, że widzisz?
Próbował pozbierać myśli, co było stosunkowo trudne, zważywszy na to, że jakaś baba nawijała mu pod czachą, jak jakaś pieprzona katarynka. Jedynym wytłumaczeniem było to, iż obydwu ich dopadły halucynacje będące jakimiś znajomkami tych, które dręczyły białowłosego jeszcze w chatce. Nie ma innej opcji. Z jednej strony było to dość pocieszające, bo oznaczało, że Nathaniel nie będzie musiał przekopywać całego mieszkania w poszukiwaniu halucynogennej pleśni, a z drugiej… nie wiedzieli teraz, w jaki sposób można by wyłączyć to cholerstwo. Wspaniale się składa, Levittoux od zawsze chciał, by w jego mózgu zagnieździł się wyjątkowo gadatliwy pasożyt, z którym mógłby przeprowadzać filozoficzne dysputy o sensie życia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„O czym ty pieprzysz, co?”
Drżące ze zdenerwowania dłonie zacisnął w pięści. Powstrzymywał się nie tylko przed wytłumaczeniem mu wszystkiego we względnie logicznym monologu, ale też przed tym, by nie wytłumaczyć mu tego ową pięścią. Spojrzał mu prosto w oczy, a była to najtrudniejszy mus na jaki miał się dziś zdobyć. Nie zjeżdżanie wzrokiem w dół, by raz jeszcze ogarnąć szczupłą, kobiecą sylwetkę swojego towarzysza... cóż. Powstrzymywała go tylko myśl, że wtedy by przegrał. A przegrać z żadną żądzą nie mógł. Nie dziś. Nie przy Nathanielu.
Nie wkurwiaj mnie ― warknął podirytowany, marszcząc przy tym jasne brwi. Różnili się diabelnie. On, nad którym emocje wiecznie brały górę, który nie potrafił zagryźć zębów i przemilczeć paru niechybnie nieodpowiednich słów... i Levittoux z tym swoim wiecznym...
„Czekaj”.
… właśnie z tym. Wieczne czekanie. Najchętniej pewnie nic by nie robił, tylko czekał na nie wiadomo co. Nawet znając jego ― na nic. Growlithe przewrócił oczami i chwycił go za rękę, przyciągając mocno do siebie. Nie czekał na żadną reakcję z jego strony. Zwyczajnie nie musiał. Jego druga dłoń powędrowała na policzek Nathaniela i tym romantycznym gestem Wilczur chwycił go za niego i pociągnął mocno, dokładnie tak, jakby chciał zedrzeć okropną, dziewczęcą maskę, przykrywającą twarz anioła. Nieustannie z jego gardła wydobywało się wściekłe, choć ciche warczenie, zza górnej wargi wychynęły kły i prawdę mówiąc, brakowało mu już tylko piany z pyska.
Co tym razem? Co to za chory żart? Niesmaczny, chory żart?
Growlithe puścił rękę stróża, dopiero zauważając, że ściskał ją zdecydowanie za silnie, przy okazji wbijając ostre paznokcie w skórę. Palce musnęły jeszcze chłodne powietrze, nim zwinęły się ponownie w pięść, jak gdyby chłopak robił wszystko, by stłamsić negatywne emocje, formujące się w ogień buchający z jego oczu. Parsknął drwiąco, odwracając głowę na bok.
Jak to co? ― Wdech. Wydech... ― Drwisz ze mnie, Nath? Nie wiem po co ci to było, ale jak nie chciałeś mnie oglądać, wystarczyło nie wychodzić z domu. Jak pewnie się zorientowałeś ― nie miałem zamiaru cię odwiedzić.
Już prawie dodałby do tego: „wrzuciłem ci tylko Ev i właśnie miałem się zbierać...” Zdał sobie jednak sprawę, że zabrzmiałoby to bardzo niewiarygodnie, skoro od paru chwil stał w praktycznym bezruchu, oceniając fakturę kamienia, który notabene znajdował się tuż przed chatą Nathaniela. Równie przekonujące, co: „wybacz, kochanie, mówię prawdę, że szedłem, szedłem, szedłem, nagle potknąłem się i wylądowałem w łóżku z inną”. Zacisnął na moment usta w wąską linijkę. Nawet jego porównania sprowadzało się do jednego. Powinien się leczyć.
Po prostu zdejmij to, dobra? Perukę, skrzydła możesz zwinąć, no i... ten... wiesz... ― Jego ręka ponownie uniosła się i śmignęła w powietrzu, zataczając koło, idealnie na wysokości klatki piersiowej rozmówcy. Nie patrzył już na niego, marszcząc mocno brwi i zawzięcie zaciskając usta. Specjalnie nieco spuścił głowę, by przydługa grzywka przysłoniła jego zarumienione policzki.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zmarszczył brwi, gdy Jace chwycił go za rękę i przyciągnął do siebie zdecydowanym ruchem. Poczuł dotyk na policzku. Kolejny czuły gest? Musiał coś zrobić, żeby zachować spokój. Odliczanie, tak, odliczanie było zawsze doskonałym pomysłem.
1… Niezbyt przyjemne uczucie towarzyszące rozciąganiu skóry. 2… Czy on naprawdę jest takim kretynem? 3… Anioł szybkim ruchem, wolną ręką chwycił dłoń podopiecznego i z zadziwiającą delikatnością odsunął ją od swojej twarzy, zanim ten raczył zrobić to samodzielnie. Aż dziwne, że nie znudził się jeszcze byciem miłym i po prostu go nie odepchnął. Odliczanie jednak działało cuda!
„Drwisz ze mnie, Nath?”
Och, zamknij się. Nie trzeba, przecież niepodzielnie jesteś królem bycia chodzącą drwiną – z samego siebie, oczywiście. Drwienie z ciebie zakrawałoby o poważne marnotrawstwo energii, skoro jesteś taki uroczo samowystarczalny.
Chwycił podbródek Growlithe’a i uniósł go lekko, w geście jednoznacznie nakazującym mu spojrzenie w czerwone ślepia.
- Uspokój się – zażądał stanowczo, wpatrując się w dwukolorowe tęczówki i zupełnie nie zwracając uwagi na zdradziecki rumieniec zdobiący twarz wymordowanego. Nie sądził, że będzie musiał się do tego posuwać, lecz zachowanie tego szczekliwego gnojka zaczynało go już męczyć. Tak samo zresztą jak bezsensowne mamrotanie dochodzące niewiadomo skąd, któremu jednak nie mógł w żaden sposób zaradzić. Skupił się więc najbardziej, jak tylko mógł, na sformułowaniu „prośby”, która przy niewielkiej pomocy jego mocy {hohoho, nieświadome rymy, Nath taki poeta} trafiłaby do durnego łba chłopaka stojącego przed nim. – To, co widzisz, nie jest prawdziweidioto.Nie ma żadnej peruki ani skrzydeł, rozumiesz? Po prostu… się uspokój.
Czyżby w słowach Levittouxa dało się słyszeć jakby cień zrezygnowania? Nie, to na pewno złudzenie optyczne… słuchowe… no, mniejsza z tym. W każdym razie Nathaniel opuścił rękę, wyswabadzając tym samym podbródek Wo`olfe’a, a jego wzrok powędrował gdzieś w okolice popularnego kamienia. Albinos stał tak przez chwilę, masując w milczeniu skroń, w tle można było usłyszeć niezwykle dramatyczny podkład muzyczny wygrywany na skrzypcach. Nieustający ból głowy i te dzikie szepty zaczynały go irytować. Ale może przynajmniej jego mała, przyjacielska interwencja sprawi, że Jonathan się ogarnie i z powrotem zacznie kontaktować z rzeczywistością? Miło by było, bo jego dalsze pieprzenie o jakichś perukach i odcinaniu głów z ich powodu – zazdrość, swoją drogą, to jeden z 7 grzechów głównych, będą musieli kiedyś poważnie o tym porozmawiać - prawdopodobnie doprowadziłoby do… no, czegoś niezbyt miłego dla nich obu. Anioł ścisnął jeszcze nasadę nosa, jakby to miało w czymkolwiek pomóc – nie pomogło – i powrócił spojrzeniem do towarzysza.
- Już?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach