Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down

Pisanie 12.03.17 23:05  •  W głębi lasu; chata Liriella i Iana Empty W głębi lasu; chata Liriella i Iana
Drewniana chata znajduje się tak daleko od Rajskiego Miasta, że trudno uznać, czy faktycznie należy do jego obrębów. Aby się tu dostać trzeba stracić co najmniej dwie cenne godziny, kierując się marszem na północ od głównej drogi, a i to nie zawsze gwarantuje dotarcie do celu; wszystko ze względu na położenie budynku i jego, co tu mówić, zamaskowanie. Niemal dziewicze ziemie lasu zaprowadzą nielicznych do nagłej przepaści, nad którą przetoczono drewniany most o chwiejnej, wadliwej konstrukcji. Bujna roślinność kładzie się na dachu parterowej chaty utrzymanej w japońskim stylu, wybudowanej po drugiej stronie urwiska, tym samym chroniąc ją przed mniej bystrymi spojrzeniami. Ściany pokryte są bluszczem wijącym się wstęgami po drewnianych deskach.



Chata jest niewielka, ale zadbana i widać po niej ślady codziennej używalności. Trzystopniowe schodki prowadzą prosto na ganek, na którym ustawiono własnoręcznie zrobioną ławę. I tutaj nietrudno dostrzec liczne rośliny, próbujące wkraść się na podwyższenie i przysłonić dzieła wykonane ludzkimi rękoma.

Rozsuwane drzwi prowadzą do korytarza z dwoma rozwidleniami.

SALON
To pierwsza komora, do której można trafić, skręcając w lewo i napotykając pierwsze drzwi. Największy z pokoi wypełniony został uszytymi przez anioły poduszkami ścielącymi podłogę przy jednej ze ścian i będącymi rekompensatą za brat mebli do siedzenia.

Tworzy się opis. I: Muszę to przegdybać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przechodząc przez chybotliwy most jak zawsze panował nad koordynacją, raz jeszcze udowadniając światu, że nie tylko wymordowani mogli się cieszyć ponadprzeciętną zręcznością i umiejętnością zachowania równowagi, choć niewątpliwie wszystko było tutaj zasługą przyzwyczajenia i faktu, że po tych kilku wadliwej konstrukcji deskach przechodził zdecydowanie zbyt często, by nagle popełnić błąd. Znał każde wgłębienie, dziurę i podwyższenie i śmiało mógłby przemierzyć ten odcinek z zamkniętymi oczami.
Jeżeli Ian liczył na podtrzymanie rozmowy, musiał się mocno rozczarować. Liriell milczał jak zaklęty, nie tyle ignorując jego samego, co raczej „wyłączając się” ze świata rzeczywistego i nie rejestrując nic ponad to, co konieczne. Przez głowę przemykały ulotne myśli, zbyt prędko, żeby którąkolwiek wziąć pod uwagę i już sama mina anioła pokazywała, jak nieobecny był. Drobne gałązki zrzucone przez ptactwo i małe ssaki trzasnęły pod lekkim obuwiem Liriella, gdy zszedł z mostu, obcasem rozłamując kawałki drewna.
Właśnie ten dźwięk go wybudził.
Wciągnął gwałtowniej powietrze, unosząc ramię, jakby za wszelką cenę chciał zatrzymać idącego za nim Iana. Może w utrzymaniu równowagi przewyższył niektórych wymordowanych, ale im zmysłom nie dorówna nigdy i to jasne, że Ian zorientował się prędzej, ale nawet ta świadomość nie pozwoliła aniołowi na chwilę zawahania.
Też to czuję – podjął, zniżając głos do szeptu.
Wzrok miał wcelowany w zakrytą przez roślinność chatę, którą przed kilkoma laty oboje wybudowali. Konstrukcja nie była najwyższej jakości i wielu obgryzałoby paznokcie ze strachu przed zawaleniem dachu razem ze wszystkimi ścianami, ale Liriell zawsze czuł się tam bezpiecznie.
Do teraz.
Nie dało się tego dokładnie skonkretyzować. Coś jak za mocniejsze muśnięcie wiatru albo zbytnia cisza lasu – był to jednak sygnał, który doskonale rozumiał, będąc połączonym niewidzialną nicią z każdym mijanym drzewem na baczność strzegącym ich świętego miejsca.
W środku ktoś był.
Sądząc po niepokoju, jaki nagle ogarnął Liriella, nie było mowy o żadnym znajomym. Powoli opuścił rękę, odkładając na ziemię koszyk wypełniony jagodami i oparł ją o rękojeść miecza, choć wątpliwe, by chciał użyć oręża.
Przez ramię zerknął na Iana i kiwnął lekko głową na znak. Po tym ruszył bezszelestnie w kierunku chaty, zgięty w pół i ostrożny jak nigdy, co wydawało mu się nawet ironiczne. Co za ludzie skradają się do własnych domostw? Jednak wystarczyło postąpić kilkanaście kroków ku gankowi, by dostrzec nowe ślady pazurów na drewnie podwyższenia i uchylone na oścież wejście, które niewątpliwie Ian zamknął, zmagając się z rozchybotanymi drzwiami od dobrej minuty, nim zamki się zatrzasnęły.
Teraz ledwo trzymały się zawiasów, wciśnięte do środka z wyraźną siła. Liriell przystanął w niewielkiej odległości od pierwszego stopnia schodków i przymrużył nieco oczy, wsłuchując się w przyrodę. Drzewa milczały zacięcie, co uznał za niebywale miłe z ich strony, bo tylko dzięki temu jego słuch był w stanie wychwycić cichutkie chrobotanie dobiegające ich z wnętrza budynku. Usta od razu zacisnęły się lekko, a dłoń mocniej złapała uchwyt miecza, choć przystąpienie do ataku nadal nie zagnieździło się w anielskim umyśle.
To zwykły nawyk z czasów treningów Zastępu, którego nie potrafił się wyzbyć. Palce objęły więc mocniej rękojeść, a on sam – nie odwracając wzroku od ziejącego mrokiem prostokąta – zwrócił się szeptem do Iana:
Uciekamy?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Często towarzyszyła im cisza, do której Raven zdążył już przywyknąć na tyle, że nawet nie próbował wciągać bruneta w bardziej rozbudowane konwersacje. Zrezygnował z tego po kilku pamiętnych razach, kiedy to anioł odpłynął daleko myślami, a on próbował zadawać mu pytania. Teraz zawsze zerkał w jego stronę, by wyłapywać nieobecne spojrzenie, które wbijał przed siebie za każdym razem, gdy ich dzień powoli dobiegał końca. Tym razem nie było inaczej, więc skupił się na obserwowaniu znanego mu już otoczenia.
Gdy znaleźli się w pobliżu domu, instynktownie zwolnił krok, maksymalnie wyciszając hałas kroków, jakby jego ciało wyczuło jakieś niewiadome zagrożenie, zanim zarejestrowała to jego głowa. Jego mięśnie spięły się, kiedy nos wyłapał nowy, niepasujący do otoczenia zapach, a przez gardło chłopaka przetoczył się odgłos, który łudząco przypominał wzbierający w gardle warkot. Ten jednak ucichł wraz z momentem, w którym jego klatka piersiowa zderzyła się z zatrzymującym go ramieniem. Był to dość rozsądny ruch, biorąc pod uwagę, że gdyby nie Lir, Sawyers prawdopodobnie wyrwałby do przodu, nie bacząc na ocenę swoich szans w walce z włamywaczem.
Kiwnął powoli głową na słowa partnera, a z jego twarzy dało się wyczytać niezrozumienie. Odkąd pamiętał to miejsce było spokojne. Pokusiłby się nawet o stwierdzenie, że momentami było tu aż za spokojnie, jakby cały świat kompletnie zapomniał o tym miejscu. Właśnie to wpłynęło na ich wybór – łącznie z bujną roślinnością, która otaczała ich domostwo. Ciemnooki zacisnął mocniej palce obu rąk. Kiedy jedna zacisnęła się w zwyczajną pięść, druga zdawała się być bliska zmiażdżenia wiklinowego uchwytu kosza, jednak gdy tylko zauważył, że ciemnowłosy odkłada swój własny, Ian zrobił to w ślad za nim, zaraz ruszając powoli do przodu.
Im bliżej byli, tym coraz bardziej upewniał się w fakcie, że ktokolwiek wyłamał drzwi, przy których wypowiedział więcej bluzgów niż przy innych sytuacjach w całym swoim życiu, nadal był w środku. Nie potrzebował absolutnej ciszy, by usłyszeć chrobotanie – właściwie wychwycił je dużo wcześniej od skrzydlatego, przez co mimowolnie zerknął ku niemu porozumiewawczo, choć nie liczył, że nawiążą kontakt wzrokowy przy takim poziomie skupienia się na domu.
„Uciekamy?”
Rudowłosy ściągnął nieznacznie brwi, co już samo w sobie mogło utwierdzić Liriella w przekonaniu, że nie podobała mu się taka kolej zdarzeń. W pierwszej chwili nie odezwał się jednak, nadal nasłuchując, by wyłapać jakiekolwiek szmery czy głośniejsze dźwięki.
Żartujesz? ― szept niemalże bezgłośnie przecisnął się przez ledwo poruszające się wargi Sawyersa. Domyślał się jednak, że skrzydlaty nie żartował i dopóki mieli szansę na wycofanie się i uniknięcie konfliktu, skłaniał się właśnie ku takiemu rozwiązaniu. ― To przecież twój dom. Nie pozwolisz chyba, żeby jakiś frajer bezkarnie obrabiał twój dorobek. ― A właściwie głównie to Ian nie chciał na to pozwolić. Szanował każdą rzecz w tym domu, nawet jeśli dawniej był przykładem chodzącej destrukcji, która nigdy nie dbała o dobra materialne. Co innego, jeśli chodziło o rzeczy czarnowłosego, wobec których obchodził się z nieprzyzwoitą ostrożnością, jakby za spowodowanie zniszczeń miał co najmniej wylecieć z jego domu, choć wszyscy dookoła prawdopodobnie zdawali sobie sprawę, że błękitnooki wybaczyłby mu dosłownie wszystko.
Wymordowany wolał jednak dmuchać na zimne.
Mogę odwrócić jego uwagę, a ty sprowadzisz pomoc ― zaproponował, zniżając się do pozycji kucającej, jakby to przynajmniej częściowo miało zamaskować jego obecność w tym miejscu, choć w rzeczywistości już przygotowywał się do wparowania do domu z hukiem.
I tak się nie zgodzisz.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chciał mu powiedzieć, że to bez znaczenia. Że w środku nie ma nic cennego. Nic, czego nie oddałby komuś innemu, gdyby miało temu komuś bardziej się przysłużyć. Oczywiście, wiele rzeczy z domu, które posiadali, mu się podobała i przywykł do ich obecności, ale nawet jeśli, to nie było to wystarczającym argumentem, żeby nie móc się tego pozbyć oddając w bardziej potrzebujące ręce.
Zresztą, skoro ktoś był tak zdesperowany, żeby włamać się do cudzego domu, to miał ku temu jakieś powody. Może był głodny. Albo zamarzał. Albo, do diaska, cokolwiek.
Nie nazywaj go „frajerem” – upomniał nagle Iana, kciukiem wskazując na dom, jakby tym samym mówił: „bo może to usłyszeć. A poza tym to niegrzeczne”, choć bez wątpienia Sawyers był ostatnią osobą, która chciała grzecznością błyszczeć.
„Mogę odwrócić...”.
Nie.
„... jego uwagę...”.
Nie.
„... a ty sprowadzisz pomoc.”
I nie.
Przestań! – syknął, zdając sobie w tym samym czasie sprawę, że zaczyna odczuwać irracjonalny strach. Nie był to strach o coś – o własnoręcznie skręcone meble albo zachomikowane jedzenie. Nie bał się też o Iana – wiedział, że w razie czego da sobie radę. To był lęk kompletnie przypadkowy i dopadł go tak gwałtownie, że nie był w stanie nakreślić, co było tego przyczyną.
Wziął jednak głębszy wdech. Uspokój się, Liriell. Uspokój. A potem raz jeszcze spojrzał na Iana, przepraszająco. Szczupła dłoń anioła zacisnęła się w pięść; wystawił tylko dwa palce – wskazujący i środkowy, którymi wskazał na drzwi.
A potem sam zaczął się skradać, ostrożnie stawiając podeszwy na ziemi. Wpierw palce, potem pięta. Im bliżej domu się znajdował, tym większy niepokój go ogarniał. Co, jeśli w środku zastanie obraz niemożliwy do wykreowania przez umysł? Jeżeli znajdą kogoś rannego i nie starczy im bandaży, by go opatrzyć? Przecież do Rajskiego Miasta było daleko. Kilka długich godzin szybkim marszem. A jeśli to obłąkany wymordowany? Nie spotkał nigdy takiego, ale przecież istnieli.
Deski nie zaskrzypiały, gdy wreszcie dotarł na ganek, a potem przestąpił próg domu. Drzwi ledwo trzymały się zawiasów. Co z taką siłą je wyważyło?
Szedł pierwszy, ale też tylko dlatego, by w razie konieczności wpierw spróbować złotych środków – a dopiero później pozwolić na to, co nieuniknione, choć cicho liczył, że nie dojdzie do żadnych rękoczynów. Starał się sobie przypomnieć, czy Ian kiedykolwiek pokazał, jak brutalni potrafią być wymordowani – czy użył siły na jego oczach? Na aniołach nigdy nie zastosował przemocy. Ale jak to było na początku? Czarnowłosy zacisnął lekko szczęki, stając na rozwidleniu dróg.
Charakterystyczne, nieustanne skrobanie dobiegało z lewej strony. Wyprostował się i spojrzał za siebie, w stronę towarzysza. Usta poruszyły się, gdy wypowiadał niemo kierunek – w lewo, choć Ian z pewnością doskonale to wiedział. Liriell musiał dać sobie jednak te trzy sekundy na oddech; na zatrzymanie się, próbę rozluźnienia mięśni, których napięcie mimo wszystko nie opuszczało.
Bał się jak jasna cholera tym silniej, im bliżej odgłosów chrobotania byli. Teraz od salonu – to na pewno tam, podpowiadał umysł, na sto procent, Liriell, wasz gość jest w salonie – dzieliły ich zaledwie  trzy metry. I może ma nóż – dorzucił umysł, gdy anioł postępował następny krok przed siebie. Trzymał się bardzo blisko ściany. Tak blisko, że ramieniem niemal po niej szurał. Może naprawdę jest szalony i może naprawdę zrobić wam krzywdę. Może będziesz zbyt wolny, żeby odepchnąć Iana. Albo w ogóle nie zdążysz zareagować. Nawet nie mrugniesz. Tego chcesz?
Nie, nie chciał tego. Ale nie mógł się teraz cofnąć, choć ciało coraz mniej należało do niego, a coraz bardziej działało instynktownie i mechanicznie. Jeżeli w środku salonu rzeczywiście był ktoś, kto mógł im zrobić krzywdę, co powinien zrobić?
Poczuł piżmową woń. Bardzo ciężką, osiadającą na płucach, jakby biorąc wdech, łykał też kamienie.
Chrobotanie ustało.
Strach nie.
Liriell zatrzymał się tuż przy linii framugi. Ręce trzęsły mu się jak w delirium nawet po tym, jak zwinął palce. Było tak śmiertelnie cicho, jakby w domu nikogo nie było. Nikogo, prócz ich dwójki – włamywaczy. Bo na pewno tak się czują włamywacze, wślizgując do cudzych mieszkań.
Nie, to zły pomysł. To jednak fatalny pomysł.
Liriell nagle się odwrócił. Jego ubranie zaszurało o ścianę, gdy obracał się przodem do Iana, kładąc niespodziewanie dłonie na jego ramionach. W pokoju coś szurnęło; to pazury, które ślizgnęły się po deskach ich podłogi.
Teraz chciał Ianowi powiedzieć, żeby stąd wyszli. Że to nie jest warte zachodu, że ktoś po drugiej stronie właśnie przylega do ściany – może z nożem w ręce, szepnął umysł – i tylko czeka, aż się tam zakradną. Że ten ktoś tam nasłuchuje, wyłapując ich kroki, oddechy, bicie serca, nawet odgłos przepływającej w żyłach krwi. Ale zamiast tego ścisnął mocniej jego barki i spojrzał mu w oczy, bo żadne słowa nie chciały mu przejść przez gardło. W niebieskich tęczówkach malowała się panika zwierzęcia zagonionego w róg.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Nie nazywaj go frajerem.”
Rudowłosy nadął nieznacznie policzki, gotów wypuścić ciężko powietrze ze ściśniętych lekko ust z charakterystycznym dźwiękiem. Powstrzymała go wyłącznie świadomość, że jego chęć wyrażenia rezygnacji mogła okazać się zbyt mało dyskretna i zdradzić intruzowi zarówno ich położenie, jak i sam fakt, że został przyłapany na gorącym uczynku. Najwyraźniej nie odczytał ukrytego przekazu, wyłapując tylko to, że Liriell nie potrafił myśleć źle nawet o kimś, kto bezkarnie wdarł się na jego teren.
Nie umiem wyrażać się uprzejmie o kimś, kto odwala takie rzeczy ― syknął na tyle cicho, by jego głos wymieszał się z szelestem liści zaniepokojonych drzew. Ściągnął brwi uparcie wpatrując się w zniszczone drzwi, jakby zdawał sobie sprawę, że wystarczyło bardziej błagalne lub dobitne spojrzenie czarnowłosego, by Raven zmienił zdanie i zrezygnował z walki, jeśli tylko tego sobie życzył. Wystarczyła jedna wątpliwość, a nie chciał pozwolić sobie na żadną. Nie w tej sytuacji. Nie, gdy zastanawiał się, kto mógł się tego dopuścić i czym zawinił mu skrzydlaty, który był najbardziej uczciwą osobą, jaką Ian miał okazję poznać w całym swoim życiu.
Nie zasługujesz na to, Lir.
„Przestań!”
Nie czas na to ― wymruczał niezadowolony, marszcząc nos co upodobniło go do zwierzęcia, które stopniowo traciło cierpliwość. Nigdy jednak przez myśl nie przeszło mu, by rzucić się na anioła z zębiskami – tym razem były one przygotowane dla kogoś innego.
Dostrzegłszy jednak wymowny ruch ręki, rozluźnił się nieco. Nie na tyle, by stracić czujność, jednak uspokoił się, gdy koniec końców wyszło na jego. Przynajmniej po części, bo – jak można się spodziewać – sceptycznie podchodził do pakowania bruneta w kłopoty, których sam wolał uniknąć. Wiedział, że Lir był gotów na zignorowanie włamania, byleby uniknąć niepotrzebnych aktów przemocy, jednak Sawyers miał spore braki w wybaczaniu, którego za nic w świecie nie potrafił przyswoić, pomimo kojącej obecności anioła. Wciąż miał w sobie coś z narwanego nastolatka, któremu nie ustabilizowały się jeszcze hormony i był gotów do walki o swoją pozycję, by nikt nie próbował zignorować jego siły.
Kąciki jego ust drgnęły niewyraźnie, jednak nie pozwolił sobie na uśmiech, gdy ruszał w ślad za Liriellem. Tuż przed wejściem do domu poruszył się na boki, szukając wolnej przestrzeni. Chciał wyprzedzić towarzysza i to po to, by przyjąć na siebie pierwszy cios, jednak gdy ten pierwszy przekroczył próg chaty, nie było już mowy o zabawie w prześciganie się. Każdy z nich musiał ostrożnie stawiać swoje kroki, byleby tylko nie nastąpić na bardziej obluzowaną, bądź skrzypiącą deskę w podłodze.
„W lewo.”
Wiedział.
Jego puls nieznacznie przyspieszył, jednak nie powiedziałby, że w tym momencie to strach zaczynał przejmować nad nim kontrolę. Była to pewnego rodzaju ekscytacja – chore uczucie kogoś, kto raz przeżywszy śmierć, nie robił sobie wiele z możliwości zostania rozszarpanym. Ciemne oczy wyraźnie zabłysły, gdy anioł zbliżył się do drzwi, zza których dobiegło szuranie. Nie potrafił myśleć w kategorii niebezpieczeństwa, gdy jego myśli zaprzątał fakt, ja bardzo zyska w oczach skrzydlatego, gdy przepędzi intruza. Idiotyczne, ale prawdziwe.
Naprawdę myślał, że tym go do siebie przekona?
Tak.
Czy w ogóle musiał coś udowadniać?
Czasami wydawało mu się, że jest niewystarczający; że tylko żeruje.
Uścisk na ramionach zmusił go do oderwania wzroku od drzwi do salonu i zawieszenia go na przepełnionych strachem tęczówkach chłopaka. Wiedział, że ten niemalże błagał go, żeby stąd wyszli, jednak teraz byli już w środku. Być może stali ramię w ramię z oprawcą, który czaił się za drzwiami. Może już wyczuł drażniącą woń paniki – zwierzęta były na nią wyczulone. Ian też był, dlatego zdawał sobie sprawę, że cokolwiek znajdowało się za przeszkodą, najpewniej już wiedziało, że nie jest samo.
Już za późno, Lir ― niemalże bezgłośnie poruszył ustami, powoli sunąc wzrokiem w stronę framugi. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się blada dłoń anioła, teraz zalśniły ostre pazury bestii, które to wyrządziły nieodwracalne szkody na ich drzwiach.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Narastał w nim strach. Pęczniał jak pęcherze, a potem pękał, oblewając wnętrze umysłu wodnistą mazią. Nie chciał tam iść. Szuranie ustąpiło, ale lęk nie. Liriell spuścił oczy, na poły zawstydzony swoją chęcią ucieczki, na poły rozdrażniony na to, że Ian naciskał. Wiedział, a raczej starał się sobie wmówić, że Ian miał rację. To był ich dom. Własnoręcznie postawili jego ściany, uszczelnili dach przed deszczami i śniegiem. Przecież sam pełne godziny spędził nad igłą i nicią, starając się zszyć materiały na ciepłe koce – aby dopiąć każdy szczegół na ostatni guzik.
Jednak nic nie mógł poradzić na uczucia, które go dosięgnęły. Zrobiłby wiele, by mu zwyczajnie przytaknąć... I jeszcze więcej, by nie odczuwać skrajnej nienawiści.
Wziął gwałtowny wdech.
Zza ściany – teraz już to wiedział – dochodziło sapanie. Tłumione, ale nawet on, ze swym ludzkim słuchem, wreszcie je wyłapał. Raz jeszcze uniósł spojrzenie na Iana.
Wtedy poczuł jak pieką go oczy.

* * *

Stał na rozstawionych, lekko ugiętych łapach. Przekrwione do szkarłatu ślepia wbijał w dziurę obramowaną framugą; powieki miał szeroko rozwarte, oczy drgające, nakierowane na przejście. Nie dyszał; gardło było ściśnięte od zalegającego w nim warkotu. Najeżył sierść na karku. Instynkt nakazywał mu czekać. Nastroszyły się włosy u nasady ogona. Potrafił czekać. Uczył się tego od lat. Od kiedy pierwszy raz poczuł pod sobą gorąco piasku. Musiał być cierpliwy. Teraz tylko wystarczyło, by pierwsza osoba przestąpiła próg... Rozchylił szerzej pysk i oblizał go, by kły nie były tak śliskie od krwi.

* * *

Liriell przesunął językiem po górnych zębach, zaraz jego czubkiem zwilżając kącik ust. Zaschło mu w gardle. Jakby miał wewnątrz przełyku coś dławiącego i chropowatego. Połknął żałośnie ślinę, bijąc się z myślami, które nie należały do niego. Nie mogły do niego należeć, tak wielka niechęć do Iana się go teraz trzymała. Miał jednocześnie ochotę paść na kolana i z płaczem błagać go, aby zrezygnowali – zaciskał dłonie na jego ramionach i czuł, jak palce trzęsą mu się przez strach wypełniający pierś – i w tym samym momencie był skory by odepchnąć go i z wściekłością uderzyć w twarz wykrzykując wszystkie obelgi, jakie tylko zasłyszał w ciągu długiego żywota.
Zamknął gwałtownie oczy.
— Już za późno, Lir.
Wiem — odszepnął równie cicho; praktycznie tylko poruszając ustami. Przed oczami wciąż wykrajały mu się obrazy, które wydawały się irracjonalne, jednak w tej sekundzie podjął decyzję. Palce rozwarły się i przesunęły wzdłuż rąk Iana. Opuszkami musnął zewnętrzne strony jego dłoni, nim nie zerwał kontaktu, unosząc powieki i nakierowując na niego jasne spojrzenie pełne wszystkich tych uczuć, które kłębiły się gdzieś tuż pod jego sercem.
A potem przytaknął i obrócił się lekko, by go przepuścić. „Idź”, mówiły jego gesty. Liriell czuł się niemal w obowiązku, aby dać mu szansę na wykonanie pierwszego kroku, bo sam nie wiedziałby co zrobić. Ale stać biernie gdzieś z tyłu też nie miał zamiaru. Oparł luźno rękę o miecz, teraz niesamowicie ciążący na biodrze. Nie chciał używać broni – nie robił tego od lat – jednak jeśli byłaby taka konieczność... Zacisnął lekko zęby. Jeżeli Ian byłby w niebezpieczeństwie... Jeżeli cokolwiek by mu zagrażało... Będę twoim wsparciem. Liriell bez namysłu chwycił pewniej za rękojeść. Ruszaj.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czego się boisz? Jesteś ponad to. Jesteś ze mną.
Nie odezwał się już na głos, jednak ciemne tęczówki mówiły same za siebie – Ian się nie bał. Nie bał się nie dlatego, że przeceniał własne możliwości, a dlatego, że obecność Liriella w zupełności wystarczyła, by pewność siebie pozostała przy nim do samego końca. Był ślepy na nieme prośby ciemnowłosego, choć nie zamierzał stać na przeszkodzie jego ucieczki. Sam jednak nie zamierzał pozwolić na to, by ktokolwiek bezkarnie obrabiał ich dom. Nie obchodziły go inne perspektywy, zapewnienia, że znajdą sobie nowe miejsce, że to nic złego i chociaż nie mieszkał tu od setek lat, a zalewie od kilku, były one na tyle znaczące, by każdy kąt tego miejsca traktował, jak swój własny azyl. Odkąd nie mógł już wrócić do miasta, napiętnowany mianem odmieńca, to przez te – zniszczone aktualnie – drzwi wchodził codziennie bez obawy o to, że za nimi spotka się z krzywymi spojrzeniami. To tym korytarzem każdego dnia kierował się do pokoju, w którym rozkładał się na miękkich poduszkach i kocach. To tam zaznawał spokoju. To w tej kuchni rozkoszował się zapachem przygotowywanych potraw, w które skrzydlaty zdawał się wkładać całe swoje serce i to wszystko nie mogło zostać zrujnowane przez jednego skurwysyna, który trafił pod zły adres.
Oczywiście, że przez cały czas chodziło o coś więcej niż tylko o demonstrację siły, nawet jeśli nieustraszoność Iana zdawała się niczym nie różnić od głupoty.
Uniósł rękę i ostrożnie musnął palcami jedną z zaciśniętych na jego ramionach dłoni, jakby za sprawą tego chciał pomóc uporać się brunetowi z ich drżeniem. Dotychczas radzili sobie ze wszystkim. I tym razem nie mogło być inaczej, a przynajmniej rudowłosy całkiem skutecznie przekonywał do tego sam siebie, odsuwając na bok zdrowy rozsądek, który odzywał się wraz z kolejnymi sapnięciami i warknięciami bestii zza drzwi.
Wziął głęboki oddech przez nos – Lir bez trudu mógł poczuć, jak jego ramiona unoszą się nieco wyżej – i wypuścił powietrze bezgłośnie, gdy zawieszał harde spojrzenie na łapsku, które wyłoniło się zza framugi.
Pierwsza zasada: nigdy nie daj po sobie poznać, że srasz w gacie.
Uniósł kącik ust w uśmiechu mającym przynieść aniołowi ulgę i zapewnienie, że zrozumiał wszystkie jego sygnały. Gdy tylko zyskał trochę miejsca, pochylił się nieznacznie do przodu gotowy stanąć oko w oko z chodzącym koszmarem.
Co za paskudztwo ― wymruczał niewyraźnie pod nosem, gdy przyszło mu unieść wzrok na zwierzęcy pysk. Raven niewiele robił sobie z tego, że w swojej ludzkiej postaci prezentował się raczej mało imponująco w porównaniu z sylwetką, jak sądził, wymordowanego. Nikt inny nie miałby tu czego szukać, jednak stworzenie znalazło się na nieswoim terenie, a głęboko skrywane instynkty rudowłosego, mimowolnie zaczęły wydostawać się ze swojej ciasnej klatki.
Rozszarp.
Warcz.
Pokaż mu, kto tu rządzi.
Białe zęby błysnęły ostrzegawczo, choć nie imały się kłów pokraki, którą miał przed oczami. Nie był jeszcze na tyle przyzwyczajony do swojej przemiany, by wymuszać ją na zawołanie, co zdawało się być poważnym minusem w tym fachu, ale nawet to nie było w stanie zmusić go do złapania Lira za nadgarstek i wywleczenia ich z domu czym prędzej się dało.
To mój dom.
Trzymał się tej myśli równie mocno co tonący brzytwy.
Wystarczył impuls, by wyrwał się do przodu, by przynajmniej uderzyć bokiem o klatkę piersiową wymordowanego, przez cały czas mając na uwadze to, by trzymać go z dala od Liriella, nawet jeśli to właśnie on mógł aktualnie zdziałać najwięcej. Udało mu się zmusić stworzenie do wycofania się – po części za sprawą własnej siły, a po części poprzez element zaskoczenia, który zmusił stworzenie do cofnięcia się. Widocznie i ono nie wierzyło do końca, że młodzieniec postanowi zaatakować, mimo że na pierwszy rzut oka był na przegranej pozycji.
Działaj.
Zacisnął zęby i zamachnął się pięścią, celując w zwierzęcą żuchwę. Dało się usłyszeć głośne kłapnięcie, jednak kontratak nadszedł szybciej niż można by się tego spodziewać. Potężne łapsko trzasnęło o brzuch chłopaka, wywołując chwilowy bezdech. Ból, który rozszedł się po jego ciele, jakby spowolnił czas dookoła w chwili, gdy zmierzał ku ścianie, znajdującej się jakieś dwa metry za nim. Uderzenie o nią plecami nie było nawet w połowie tak bolesne, jak to, co przed momentem było mu dane odczuć. Nie był już pewien, czy jego narządy nadal znajdowały się na swoim miejscu, jednak nawet nie zająknął się, gdy zatrzymał się na lekko ugiętych nogach, byleby tylko nie upaść na ziemię.
Nie w tym życiu.
Nie przed Liriellem.
Nie, gdy był to jego pomysł.
Zakasłał głośno tylko po to, by nabrać siły na to, by w odpowiedzi na warkot bestii, odpowiedzieć równie gardłowym warkotem. Skóra na nosie ciemnookiego zmarszczyła się wyraźnie, gdy na jego twarzy zawitał nieludzki wyraz. Jeśli nie posiadasz wystarczającej siły, musisz przynajmniej przekonać kogoś, że ją masz.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czego się bał? W tym momencie wszystkiego po trochu, ale tym, co odbierało mu spokojny dech, był realny strach, realne przerażenie, że Ianowi stanie się coś złego, jeśli postąpi choć jeden krok do przodu i wreszcie przekroczy próg między „wolną ucieczką” a „wielkim ryzykiem”. Bo Liriell nie chciał ryzykować i każda cząsteczka jego ciała, duszy i umysłu nakazywała mu brać nogi za pas, nawet jeśli byłby zmuszony oprzeć o Iana całe swoje ciało, by ruszyć go w przeciwnym do wroga kierunku. Trząsł się i zaciskał szczęki stojąc naprzeciwko dylematu, który wydawał mu się teraz najpoważniejszym problemem z jakim przyszło mu się zmierzyć.
Zaufać Ianowi czy instynktowi?
Odpowiedź była oczywiście banalna, ale nie zamierzał jej dopuszczać do siebie tak prędko, jakby do ostatniej sekundy, ostatniego tyknięcia zegara, jeszcze wierzył, że Ian ulegnie, przytaknie z powagą i oboje wypadną przez zepsute drzwi na zewnątrz, jednak gdy był już pewien, że nic takiego nie będzie mieć miejsca, puścił jego ramiona i zdał się na jego plan.
Bo masz jakiś plan, prawda? Jakikolwiek, który sprawi, że nie przerodzi się to w zwykłą rzeź? Nie chcę rozlewu krwi. Nie zdzierżę widoku otwartych ran, odgłosu jęków i zapachu wyniszczenia. Już teraz...
… ledwo trzymał się na nogach, choć jego postawa mówiła co innego. Oparł rękę na rękojeści i był gotów. Po prostu gotów, nic więcej. Zdawał sobie jednak, gdzieś podświadomie, sprawę z tego, że mimo przeszkolenia niemal wojskowego, daleko mu było do osoby potrafiącej walczyć. Posiadał wszystkie fizyczne predyspozycje, a miecz leżał mu w dłoni z naturalną lekkością, ale powodem, dla którego ocena w dzienniczku wskazywałaby mierny była blokada psychiczna.
Liriell nie potrafił podjąć się walki, jeżeli nie miał pewności, że jest to ostateczne wyjście. Nawet teraz, gdy Ian uderzył w pierś wielkiego wilka, anioł nie wyszarpnął z pokrowca swojego oręża — a przecież kilka machnięć ostrzem załatwiłoby sprawę w dwie sekundy.
Zamiast tego oderwał spojrzenie — z trudem i bólem serca, które już teraz biło jak oszalałe — od rudowłosego i omiótł nim wnętrze pomieszczenia. Jedna ściana zbryzgana była krwią. Wyglądało prawie tak, jakby ktoś chwycił za wiadro pełne czerwonej farby i na oślep chlusnął nią na podłogę, przypadkowo brudząc również pionową powierzchnię i leżące w rogu koce.
Powieki anioła drgnęły, gdy dostrzegł wystającą spod paru narzut rękę. Była śmiertelnie blada i nieruchoma. Ale, do licha ciężkiego, co tu się wydarzyło? I czy naprawdę było to konieczne?
Gardło Liriella nagle się zacisnęło. Czuł, jak ogarnia go gniew tak irracjonalny, jak chwilę temu. Biały wilk kłapnął zębami, gryząc natarczywie powietrze i widać było, że nie miał zamiaru rezygnować z pojedynku. Oczy trawiła ślepa furia. Z pyska kapała ślina i krew.
Czarnowłosy zamknął powieki, przyciskając wolną rękę do twarzy. Drugą jeszcze mocniej złapał rękojeść.
Nie, nie myśl o tym. Nie możesz się temu poddać. To coś... innego. Coś, co nie jest twoimi myślami. Co nie jest częścią ciebie. To nie ty tak sądzisz. To nie...
… jego ogarniała tak wielka chęć, by wyciągnąć miecz i wbić jego srebro w pierś Iana. Tracił zmysły? To nazywano niepoczytalnością?
Uspokój się, Liriell. Uspokój się.
Szurnęły pazury po deskach podłogi. Ten dźwięk wydawał mu się jedynym na tle ciszy absolutnej — jakby dryfował w czarnej dziurze i doświadczał tylko pojedynczych sygnałów od świata rzeczywistego.
Musiał się wziąć w garść.
Ale jak pomóc Ianowi, nie wyrządzając nikomu krzywdy?
Zaczerpnął gwałtownie powietrze do płuc, gdy prosta myśl uderzyła w niego jak pocisk. Dlaczego nie wpadł na to wcześniej? Oderwał palce od uchwytu i raz jeszcze rozejrzał się dookoła. Wilk zaatakował — ignorował Liriella być może dlatego, że nie uznał go za zagrożenie — i właśnie wtedy anioł wszedł do pomieszczenia.
Kroki stawiał szybko i cicho — jak zjawa, która tylko przemyka gdzieś w tle i nie da się jej dostrzec inaczej niż kątem oka, bez możliwości wychwycenia konkretnych kształtów i barw. Był lekko przygarbiony, by ująć sobie paru centymetrów wzrostu — tym samym stając się jeszcze mniejszym problemem dla zwierzęcia atakującego Iana.
Boże, spraw, żeby to pomogło rozwiązać problem.
Liriell był już coraz bliżej koców, gdy pokój zatrząsł się od warknięcia; było tak głośne, jakby nad ich głowami trzasnął piorun i na sekundę skrzydlaty znieruchomiał, gotów przyjąć na barki cały dach.
Strach. To on cię paraliżuje. Strach przed...
Wiedział. Doskonale wiedział przed czym i właśnie to zmusiło go do postąpienia ostatnich kroków. Nie chciał patrzeć na dłoń bezwładnie spoczywającą w rogu pokoju. Gdzieś w tyle Liriell usłyszał panicznie wypowiadane pytania: gdzie reszta ciała? Gdzie reszta ciała?, ale wyparł je, gdy opadł na kolana i chwycił za ciężki materiał koca. Był mokry od wsiąkniętej w niego krwi.
Ian! — zakrzyknął nagle, wskakując na nogi i prostując plecy.
Nie powiedział nic więcej, mając nadzieję, że w ferworze nierównej walki Ian rozkoduje jego zamiary i uda mu się raz jeszcze odepchnąć od siebie przeciwnika — przynajmniej na tyle, aby samemu nie znaleźć się pod kocem, który Liriell już strzepnął jak płachtę i za pomocą ramion wymachnął nakrycie w stronę wilka.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tu nie chodziło o to. Przez moment, w którym Liriell stał nieruchomo, zupełnie o tym zapomniał – podświadomie wierzył w to, że jeśli skupi na sobie całą swoją uwagę, wilk zupełnie zapomni o obecności anioła. Rudowłosy zacisnął palce mocno na swoim boku, tocząc kilkusekundową bitwę na spojrzenia z przeciwnikiem. A przynajmniej wydawało mu się, że tyle trwała, bo czas jakby na chwilę zatrzymał się w miejscu, gdy kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Nie mógł jednak pozwolić sobie, by spojrzeć w tamtą stronę. Nie dopóki zaślepiona instynktem bestia, nadal skupiała się na nim. Ciężki oddech wciąż wydawał się rozdzierać jego płuca, jakby obita przepona z trudem wytrzymywała zmuszanie jej do jakiejkolwiek pracy.
Najlepiej byłoby, gdyby już nie żył.
Ta świadomość niechętnie docierała do jego umysłu, gdy walczył z samym sobą, a przede wszystkim ze słabościami własnego ciała. Bezużytecznego ciała, które odmawiało mu posłuszeństwa, kiedy musiał zdać się właśnie na nie. To frustrujące, że był w stanie przechytrzyć własną śmierć – choć niezupełnie – a kiedy chodziło o przechytrzenie bezmyślnego stworzenia, natrafiał na poważny opór. Ciężar tej świadomości chciał przytłoczyć go do tego stopnia, że czuł się, jakby zasnął i śnił jeden z tych koszmarów, w których ucieczka kończy się tym, że upadamy na każdym kroku albo tym, że nie można biec za szybko. Albo tym, w którym próbujemy walczyć, jednak pięści uderzają zbyt słabo.
Co ty wyprawiasz, Lir?
To był jego pomysł. To on zmusił czarnowłosego do podjęcia jakichkolwiek kroków, a teraz zmusił także siebie do tego, by wziąć się w garść. Wściekłość zatrzęsła jego ciałem i chociaż jeszcze do niczego nie doszło, wiedział, że rozszarpie zwierzę gołymi rękami, jeśli choć spróbuje spojrzeć w tamtą stronę. To był tylko ostrzegawczy pomruk wulkanu furii, który gotów był wyrzucić z siebie palącą wściekłość.
Wilk skoczył.
Sawyers uniósł przedramiona i skrzyżował je przed sobą, a mięśnie jego nóg instynktownie napięły się, by zablokować atak. Stworzenie było masywne, a młodzieniec wyczuł to całym swoim ciałem, które teraz walczyło zażarcie, by nie zostać przypartym do ściany.
„Ian!”
Zacisnął powieki, gdy ostre zęby rozdarły skórę na jego przedramieniu i choć jeszcze przed chwilą wydawało mu się, że osiągnął szczyt swoich możliwości, adrenalina rozeszła się po jego żyłach dopiero, gdy głos bruneta dotarł do jego uszu. Głośny wrzask rozdarł gardło Iana, który odepchnął od siebie zwierzę. Nie była to może powalająca odległość, ale na pewno wystarczająca, by rzucony koc przysłonił mu widok i doprowadził do – pewnie tylko chwilowej – dezorientacji, która wyrwała przeciągłe warknięcie z wilczego gardła. Zaczął plątać się i walczyć z zawieszonym na łbie kocem, który w całej tej szamotaninie i tak niebawem miał zsunąć się na podłogę.
Sukinsyn ― syknął pod nosem, choć praktycznie bezgłośnie. Palce przesunęły się po otwartej ranie na ciele, jednak mimo pulsującego bólu, który rozchodził się od samego jej środka, była ona w tej chwili najmniejszym problemem. Musiał szybko coś wymyślić. Ciemne oczy gorączkowo błądziły wzrokiem po pokoju w poszukiwaniu... czegoś. Dosłownie czegokolwiek, co mogłoby unieszkodliwić tego przerośniętego futrzaka. Na swoje nieszczęście znał ten pokój na tyle dobrze, by wiedzieć, że nawet pod podłogą nie kryli żadnej broni. Jedyna nadzieja w...
Nie zrobi tego.
Schowaj się. Wywabię go na zewnątrz, a potem... nie wiem. Pobiegnie za mną.
Wiedział, że użycie oręża było w tej sytuacji złem koniecznym, jednak Raven starał się zrobić wszystko, by nie wymusić tego na Liriellu. W gruncie rzeczy żadne z nich nie chciało zabijać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Jeżeli Liriell był w przeszłości tak zły, jak teraz, to jego szargany strachem umysł nie był w stanie sobie tego przypomnieć. Gniewał się na siebie i swoją bezużyteczność, bo gdyby był bardziej waleczy, a przede wszystkim — gdyby był mniej uparty i wyciągnął broń, Ian nie zostałby ranny. Wzrok anioła, tak ludzki w każdej innej cząstce doby, naraz wyostrzył się kilkakrotnie, jakby ktoś odpowiednio przekręcił obiektyw w aparacie i z rozmazanych plan stworzył obraz najwyższej jakości. Czas wtedy spowolnił, rozciągał się jak guma pod podeszwą, którą oderwało się od chodnika. Liriell zobaczył czerwone jak wino krople krwi, które powoli, powoli spadały na...
 — Sukinsyn.
 Głos Iana wytrącił go z letargu, choć mięśnie były jakby zastałe i zbyt ciężkie. Nawet przełknięcie śliny, która zebrała się w ustach w hurtowych ilościach, wymagało wysiłku.
 Boże, co mam zrobić?
 Panika nie sięgnęła może jego oczu, ale dłonie zaczęły mu drżeć; jedną ręką trzymał rękojeść miecza, drugą chwycił się za koszulkę na splocie słonecznym.
 Boże, Boże, Boż...
 I wtedy do niego dotarło. Może Bóg naprawdę go wysłuchał (miał taką nadzieję), a może była to zasługa Iana i jego wariackiego pomysłu, ale czymkolwiek by to nie było ocknęło Liriella.
 — Nie, Ian. — Głos nabrał tego, czego brakowało mu przez całą sytuację — przekonania o słuszności swoich wyborów. Teraz po prostu było inaczej. W głowie zaczął kiełkować plan; być może dziecinny i niedopracowany, może zbyt ryzykowny, ale, na Boga, mógł się przecież udać.
 Wilk szarpał się, trącąc łapą materiał okrywający łeb, kiedy Liriell, tak samo się plącząc, próbował zdjąć z siebie koszulkę. Nie zajęło mu to nawet trzech sekund, gdy odrzucił na bok tkaninę w paski. Nagie ramiona natychmiast pokryły się gęsią skórką.
 — Biegnij po siekierę. — To mogło brzmieć irracjonalnie, ale żadna struna nie zadrżała w niepewności, gdy wydawał ten rozkaz. Chociaż między Bogiem a prawdą, że każdy rozkaz w wykonaniu Liriella brzmiał jak prośba. — Ja go odciągnę. Ty zniszczysz most. Ufasz mi? — Spojrzał mu w oczy, ale odpowiedź musiała być oczywista.
 W tym momencie warkot stał się wyraźniejszy, bo koc wreszcie opadł na podłogę, odsłaniając pomarszczony pysk. Liriell nie był pewien, co ma przed sobą. Dzikie zwierzę? Wymordowanego? Coś jeszcze innego? Mogło być szybsze i zwinniejsze od niego, co tu kłamać — na pewno było. Jeszcze te ślepia... czyste szaleństwo. Furia tak przejmująca, że nawet jeśli to stworzenie posiadało swoją ludzką formę, Liriell jej nie dostrzegał. Musiała być tak głęboko ukryta, że nie powstrzyma tych ostrych kłów i hakowatych pazurów, kiedy tylko go dorwą i...
Nie, usłyszał w głowie stanowczy ton. To jego bardziej optymistyczna część przekrzyczała obawy.
Jeśli dorwą.
 Wraz z tym brzęknęła sprzączka paska. Chwilę potem rozległ się łoskot upadającej na podłogę broni. Oręża, mogącego być ostatnią deską ratunku, jeżeli coś pójdzie nie tak. Jeżeli jednak będzie zbyt wolny. Jeżeli złapie...
 Wilk kłapnął szczękami, błyskając oczami na prawo i lewo. Skupił się na aniele dopiero wtedy, gdy dostał w łeb jakimś szmyrgniętym na komodę bibelotem. W zasadzie była to babeczka, którą Lir, wraz z innymi łakociami, porozstawiał po całym domu jeszcze tego ranka. „Żeby ostygły i nie waż się ich jeść, Ian”. Teraz słodycz rozkwasiła się na mordzie wilka, który zaniósł się warkotem i skoczył w bok, prosto na anioła.
 Liriell prawie się wygrzmocił na prostej drodze; w porę jednak uskoczył na bok, mijając zęby bestii o kilka milimetrów. Poczuł jej parzący oddech na nagiej skórze boku, ale teraz nie było już odwrotu. Nawet jeżeli Ian postanowi zrobić coś innego — lub niczego nie zrobić — zwierzę skupione było na ciemnowłosym, który wybiegł już z pokoju, rozpoczynając zabawkę w kotka i myszkę.
 „Ufasz mi?”.
 Na litość boską, a miał wybór?
 Liriell wypadł z domu, łapiąc powietrze. Nawet tak niewielki odcinek na linii pokój-drzwi wyjściowe sprawił, że czuł pewien rodzaj zmęczenia. Nie tak dobitny, jak większość aniołów, w końcu zwerbowano go do Zastępu, jednak wystarczający, żeby czuć się z tym źle.
 To przez ten wcześniejszy strach. I złość. Emocje były wyczerpujące.
 Wciągnął wdech przez zęby i ruszył dalej biegiem, w kierunku mostu. Za sobą słyszał wściekłe ujadanie; to wilk właśnie wznawiał pościg po tym, jak wpadł w lekki poślizg i wylądował na ścianie.
 W porównaniu do Liriella nie potrafił w porę wyhamować i zakręcić.
 I chwała Bogu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Nie, Ian.”
W normalnych warunkach zawsze traktował Liriella jako swój nieodłączny i niezwykle przydatny głos rozsądku. Nie musiał silić się na przesadną stanowczość, by wybić rudowłosemu z głowy jego głupie pomysły. Tym razem jednak nie było normalnie – oczywiście, że nie. Mieli przed sobą niemały problem, więc nie mieli czasu na zastanawianie się nad właściwą taktyką. Pomysł Sawyersa może i nie był rewelacyjny, ale mógł sprawdzić się w szybki sposób, choć ciemnooki nie był w stanie ocenić szybkości swojego przeciwnika. Na razie. Zarówno jak mógł bez trudu umknąć przez rozwścieczoną bestią i zostawić ją na bezpieczną odległość za sobą, tak równie dobrze mógł zostać przechwycony jeszcze, gdy byłby na korytarzu. Wtedy szlag trafiłby nie tylko cały jego misterny plan, ale także jego życie i – co jeszcze gorsze – życie skrzydlatego.
Ta świadomość budziła nieprzyjemne kłucie w jego klatce piersiowej, jednak na ten moment nie miał lepszego pomysłu. Noga chłopaka przesunęła się po ziemi, a stopa nieznacznie przekręciła się ku drzwiom, jakby już zamierzał zerwać się do biegu i gdyby nie ten cholerny przekaz – Nie, Ian – który przez cały czas obijał mu się w głowie, już dawno ruszyłby przed siebie.
Po chwili wyprostował się jak struna, ignorując silniejszy ból, który targnął jego potłuczonym brzuchem, i spoglądając na czarnowłosego, który szarpał się z własną koszulką, jakby próbował naśladować wymordowanego, który walczył z kocem ograniczającym jego pole widzenia. Zamrugał mimowolnie oczami, jakby próbował zrozumieć, co się właściwie działo. To był jego plan na odwrócenie uwagi przeciwnika? Nie dało się ukryć, że anioł wyglądał niczego sobie i z pewnością było na czym zawiesić oko, ale to był jego anioł i jego ciało do oglądania.
Co ty wyprawiasz, Lir? Przecież powiedzia--
„Biegnij po siekierę.”
To ma być ten plan?
Gdy już zaczynał snuć w głowie własną wersję wydarzeń, w której to siekiera miała posłużyć jako narzędzie zbrodni zazdrosnego kochanka, brunet w dość oczywisty sposób rozwiał wszelkie jego wątpliwości, choć musiał przyznać, że jego wersja wydarzeń wciąż wydawała się całkiem prawdopodobna i na pewno znacznie bardziej brutalna.
„Ufasz mi?”
Teraz jakby trochę mniej ― wymruczał pod nosem ze słyszalnym niezadowoleniem, na moment opuszczając wzrok na jakiś punkt na jego nagiej klatce piersiowej. Zacisnął wargi, formując je w wąską linię, by po chwili potrząsnąć gwałtownie głową, roztrzepując na boki rude kosmyki. Grzywka przysłaniała teraz jedno z oczu o ciemnej barwie, a Raven kiwnął zdecydowanie głową w momencie, w którym koc bezgłośnie opadł na podłogę. ― Nie schrzań tego ― usta opętanego poruszyły się niemalże bezgłośnie, zanim ukradkiem wyślizgnął się z pokoju, korzystając z okazji, że bestia skupiła się na Liriellu. Serce w klatce piersiowej biło mu jak oszalałe, gdy przez ten czas nie był w stanie kontrolować sytuacji. Bez przerwy zastanawiał się, czy anioł był wystarczająco szybki, czy jego plan miał szanse powieść się bez zarzutu. Sam zdążył przekonać się, jak silne było stworzenie, z którym się mierzyli, a na tę myśl przycisnął przedramię do pulsującego bólem brzucha, jakby – Chryste, oby nie – wszystkie narządy miały wylecieć z niego, jak siłą upchnięty bajzel z przeciążonej szafy.
Zacisnął zęby, prędko kierując myśli na siekierę, którą musiał znaleźć. Wystarczyło przypomnieć sobie, gdzie była. Nie było to takie trudne, biorąc pod uwagę, że to zawsze za domem rąbali drewno na opał. Ich ostatni ratunek spoczywał wbity ostrzem w gruby pniak, a Ian prędko dobiegł do swojego celu, chwytając oburącz za drewniany trzon. Szarpnął.
Nic.
Jeszcze raz.
Nic.
Był obolały. Nie dziwił się, że przychodziło mu to z takim trudem, ale w tej sytuacji bynajmniej nie wykazał się zrozumieniem wobec samego siebie. Stale ponaglał się w myślach, a złość wobec samego siebie nieustannie narastała i wreszcie, gdy warknął z frustracją pod nosem, wyszarpnął toporek z drewna, bezmyślnie ruszając dalej.
Zniszcz most, Ian.
Ale czy nie dość już dziś zniszczono? Jego też niegdyś budowali własnymi rękami i siłami. To też było coś, co należało do nich, ale i coś, co ułatwiło wrogowi dostanie się na ich teren te dwa odrębne od siebie fakty sprawiły, że zawahał się, w pewnym momencie po prostu zwalniając. Roślinność dookoła skutecznie skrywała jego sylwetkę i tylko dzięki niej był w stanie bezpiecznie przyjrzeć się przebiegającemu po moście wilkołakowi. Nawet z tej odległości dźwięk pazurów szurających po drewnie był wyjątkowo nieprzyjemny.
Był już coraz bliżej.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach