Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Go down

Pisanie 28.01.16 17:41  •  Drewniana Chata Empty Drewniana Chata
Jak wiadomo, Desperacja to kraina sucha, martwa i skażona chorobami, o których istnieniu strach pomyśleć. Od czasu do czasu zdarza się znaleźć na jej pustkowiach kilka martwych drzew, wyschnięty potoków, czy zniszczoną ruinę starego domostwa, jednak jest to tylko słabe echo dawnych czasów. Kiedyś, wieki temu, był to przecież świat żywy, bogaty w minerały, kolorowy, zamieszkały przez ludzi i zwierzęta bez dodatkowych par rąk czy nóg... Zielony, piękny świat.

Cóż, wszystko się kiedyś kończy, dlatego chwała Aniołom, że postanowili zejść z chmur i założyć nową, żywą krainę, zwaną Edenem, w której można spokojnie żyć bez prześladowania ze strony tych, którymi się urodziliśmy. Jeśli ktoś jest pewien czystości swego serca. Albo ducha, albo szpiku kości - ktoś coś o tym kiedyś głośno mówił... Albo kiedy z czarnym mu do twarzy. Bo istnieje klątwa. Czasem łatwiej tam po prostu nie wchodzić, niż potem starać się odwrócić jej działanie. Niektórzy nie do końca mają predyspozycje, by świadomie popełnić dobre uczynki.

Może dlatego na skraju od ów rajskiej krainy, w bezpiecznej od niej odległości, gdzie teren jest troszkę zieleńszy od czerwonych piasków Desperacji - co więcej, porastają go drzewa, krzewy, trawa! - znajduje się niewielka, drewniana chata, jeśli chatą można to nazwać.

Między dwoma większymi pniami wysokich sosen, na wysokości dwu i pół metra, rozłożono coś na kształt strzechy z gałęzi związanych w grubsze snopy, które leżą na drewnianej ściance, położonej poziomo i lekko po skosie w dół.  Cztery ścianki podpierają dach, same zaś są podpierane rzędami beleczek, wbitych w ziemię. Z każdej ściany wystają paliki długości pół metra, dużo ostrych palików, na całej powierzchni, przez co chata wygląda jak olbrzymi jeż.

Od strony desperacji znajdują się drzwi - gdyby ktoś mierzył więcej niż sto osiemdziesiąt centymetrów, musiałby się pochylić, by wejść do środka. Nad nimi zawieszono kilka sznurków z metalowymi częściami, kawałkami blachy, zardzewiałymi sztućcami, znalezionymi zapewne gdzieś na pustkowiach desperacji, puszkami. Gdyby ktoś chciał zajrzeć do ich wnętrza, na pewno znalazłby po kilka kamyków. Wszystko po to, by wywołać troszkę hałasu. Sznurki sięgały do samej ziemi.

Drzwi  otwierały się do środka. Nie miały klamki. Tylko otwór średnicy centymetra. Niewiele nad ziemią, po wewnętrznej stronie drzwi, znajdowała się metalowa rurka, średnicy dwóch centymetrów. Rurka była przymocowana do ścian z jednej strony grubym wkrętem, z drugiej założona na haczyk. Wszystko, oczywiście, przyrdzewiałe. U góry była identyczna. Po środku zwykły rydel i kawał drwa.

W środku podłoga wyłożona była kamieniami, na które ktoś położył sporo wyschniętych zwierzęcych skór. W lewym koncie ktoś osłonił blachami miejsce na ognisko, obok którego leżał talerzyk i kilka sztućców. Z prawej strony na całej długości ściany znajdowały się dwie prowizoryczne półki, na których stało mnóstwo słoików, butelek mniejszych i większych, pojemników różnej maści i składników pochodzenia tak roślinnego, jak i niewiadomego. Niektóre były puste, inne wypełnione były płynem wymieszanym z tymi właśnie składnikami, w jednych non stop zachodziła reakcja, kolejne próbowały wypienić się na zewnątrz, jeszcze inne nie wykazywały żadnych symptomów życia. Ktoś albo znał się na rzeczy, albo był idiotą, trzymając to wszystko obok ognia i miejsca do spania.

Nie można nazwać tego łóżkiem, wygląda raczej tak, jakby właściciel w pewnym momencie się poddał i postanowił spać na kamieniach. Kilka szmat zwiniętych w kłębek, ot co. I poduszka. Była poduszka, dlatego to łóżko. Brudna, szarożółta, ale była.

I krzesło. Wykonane przez kogoś, kto nie miał pojęcia, czy chce siedzieć, czy leżeć. Stało tak, by ktoś, kto na nim usiądzie, mógł obserwować wszystkie swoje mikstury oraz drzwi.

Na zewnątrz, przed chatą znajdował się kamienny krąg, służący jako większe ognisko. Obok chaty znajdował się drugi daszek, tym razem mniejszego budynku, również zabezpieczonego palami i pułapkami z puszek. Tutaj jednak nikt nie kłopotał się drzwiami, ani ścianami w normalnym znaczeniu tego słowa. Kilka belek zbitych na krzyż, by wszystko stało na ziemi.

W szopce tej znajdował się sprzęt, jaki musiał zostać użyty do cięcia drzew, czyli również wykonany własnoręcznie z blach, gałęzi, drewna, kamieni, wszystkiego, co można było użyć. Łopata, grabie, stara piłka do drewna, siekierka... Poza tym, ktoś tam z całą pewnością składował wszystko, co znalazł w okolicy. Każdy kawał metalu, blachy, butelki szklane i plastikowe, paliwo, puszki, wiadra, jakieś sprzęty, nikomu do niczego już nie potrzebny, jak stare radio, jakiś rozbity telefon czy koło od roweru.

Za szopką wysypana była górka ziemi, zupełnie nie pasująca do krajobrazu, jakby ktoś sztucznie ją utworzył. Porośnięta była chwastami i zaczynała zlewać się z terenem.

Po drugiej stronie chaty znajdował się kawałek przekopanego terenu, na którym właściciel z pewnością coś sadził lub sadzi. Wszystko osłonięte płotem z dwumetrowych palików, przez który trzeba było przeskoczyć, jeśli nie wiedziało się o kilku wbitych tak, by łatwo je można było wyciągnąć odpowiednim sposobem.

Wszędzie, na całym terenie wisiało mnóstwo sznurków z pułapkami dźwiękowymi. W dwóch, może trzech miejscach wykopano dół i przykryto go gałęziami, gdzie indziej między dwoma gałęziami rozmieszczono linkę z niewiadomych przyczyn, pod jednym drzewem ktoś rozłożył też grubszy sznur... Widać, że przyjazne obcym to miejsce z pewnością nie jest.

Ach, i najważniejsze. W podłodze chatki znajdowała się klapa. Niewidoczna, bo przykryta skórami oraz kamieniami. Klapa ta prowadziła do pomieszczenia, które ktoś wykopał w ziemi i zabezpieczył drewnem. Znajdowało się tam wszystko, co właściciel zdołał wyprodukować ze swojej prywatnej fabryczki na górze. Słoiki i słoje, butle i butelki, wszystkie wypełnione po brzegi gotowym trunkiem. Wcale nie tak wiele, bo około trzydziestu sztuk, poukładanych na półkach i na podłodze, wyłożonej gęsto większymi kamieniami. Każda jednak z całą pewnością miała własny smak i niepowtarzalną historię. I może skutki uboczne. Ktoś tu spędził szmat czasu i z całą pewnością chciał ukryć swoje skarby.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.01.16 0:48  •  Drewniana Chata Empty Re: Drewniana Chata
Dzień był udany, można tak stwierdzić. Arni przeszedł się troszkę po lesie, jak każdego ranka, żeby nazbierać wszystkiego, co mogłoby się przydać do sfermentowania. Pora roku powoli zaczynała być upierdliwa, na całe jednak szczęście tutaj, w okolicy Edenu świat zdawał się być nieco bardziej pobłażliwy. Oczywiście pora na grzyby, owoce czy zieloniutkie, słodkie pędy roślin już minęła, jednak nadal można znaleźć trochę wrzosu, widlicza, brzozowej kory, no i oczywiście pawężnicy. Jak ktoś mógłby ją przeoczyć w ogóle? Głupota.
Jak się okazuje, widlicz - szczególnie ten dojrzały, unasienniony - bardzo łatwo wchodzi w reakcję ze sfermentowanym już głogiem. Jak dobrze, że Arni przez przypadek wrzucił tę gałązkę do niewielkiego słoiczka w ciemnym kącie półeczki. Jak dobrze, że piana zebrała się już na wierzchu - jeszcze dwa dni wcześniej nie było ani troszkę, a bez piany popsułby tylko tygodnie pracy, sprawdzał. Nalewka stawała się gorzka i nic nie dało się z tym już zrobić, zero działania, zero pożytku. Na szczęście udało mu się dokonać niewielkiej fuzji i oto szykuje się kolejna porcja wybuchowej mieszanki, Ognistej Różyczki. Tym razem postara się zrobić to łagodniej, coby nie zniszczyć kolejnego słoja. Szkoda ich.
No i kilka ślimaków, zwieńczenie dnia. Ślimaki zaczynają chować się głęboko pod ziemią, będzie musiał coś z tym zrobić. Pożegnać się z ich niesamowitymi właściwościami na kolejne miesiące? Nie ma mowy!
Ślimaki dodają efektywności, jeśli się je dobrze przygotuje i wsadzi do odpowiedniego słoika. Nauczył się tego pół wieku temu, kiedy zobaczył ile tych wielkich, obślizgłych bydlaków ciągnie do jego świeżo przygotowanej Brudnicy. Wystarczy im pozwolić, a potem czekać, aż się się rozpuszczą. Boże, jakie to mocne, kiedy dodać do innych nalewek. Mmm, jaka szkoda, że nie ma dojrzałych zapasów na ten moment. Ale już niedługo, ślimaczki, już niedługo...
Czasami zastanawia się, jak to jest nie mieć pasji. Nie spędzać poranków na obserwacji swojego małego laboratorium, przedpołudni na poszukiwaniu ciekawych surowców, popołudni na mieszaniu ich, a wieczorów na sprzątaniu po nieudanych połączeniach. Ach, to piękne życie. Czasem trzeba spać i noc wcale nie jest najlepszym do tego okresem, dlatego nauczył się drzemać w ciągu dnia. W nocy siedzi i obserwuje, nasłuchuje. Od niedawna musi pilnować też ognia, by ocieplić troszkę chatkę. Fermentacja najlepiej przebiega w cieple.
Jeść też musi, dlatego codziennie sprawdza kilka swoich pułapek - cała okolica jest nafaszerowana pułapkami. Ciekawe czy wszystkie je pamięta. Najgorzej jest z tymi jamami w ziemi. Czasem zdarza się, że smród zgniłego mięsa przypomni mu o jakiejś - wtedy szybko ją zakopuje, żeby nie nabrać ochoty na padlinę. Swoją dumę ma, mimo wszystko.
Wracał właśnie do domu, widział już nawet ten skromny, najeżony daszek. I te ściany, ale był z nich dumny. Bardzo się napracował, żeby powbijać te wszystkie paliki i nie popsuć przy tym całej konstrukcji. Drewno w niektórych miejscach nie chciało współpracować. Ale udało się, oto stoi, jego własne dzieło, najlepsze, jakie stworzył.
Przypomniał sobie pierwsze... pudło, bo inaczej tego nazwać nie można. Tak jak nie pamięta ile już się szwenda po Desperacji, tak wie, że jego pierwszym stworzonym przez niego mieszkaniem było wielkie, zardzewiałe pudło z blach, które znalazł w jakichś ruinach nieopodal. W sumie ciekawe, dlaczego nie zamieszkał w tych ruinach, tylko męczył się tydzień w pudle? Może chodziło o ten dziwny krzak na środku pustyni? Zawsze miał słabość do roślin, były dla niego jak zagadka, którą bardzo chciał rozwiązać poprzez oskubanie i pomieszanie paru składników... Tak rodziła się pasja.
- Nie rozklejać się! - rzucił niedbale, zauważając, że stoi w miejscu i patrzy tępo przez chatę. Ruszył żwawo z miejsca, szurając kijem przy każdym kroku.
Nie lubił się tak wyłączać. I tak dobrze, że oddał się wspomnieniom, nie zdarza mu się to zbyt często. Jednak czasem dochodzi do czegoś, co nazywa krytycznym przeładowaniem systemu. Zdarza się to, kiedy bardzo skupia się na czymś, co wymaga olbrzymich pokładów cierpliwości. Znaczy, podczas czekania - nigdy nie był dobry w czekaniu, jednak wielkoduszny pan jaszczur sprezentował mu wszystko, czego potrzeba do dobrego znoszenia wielogodzinnego czekania. Na jego mózg działa to chyba jak jakieś zwarcie, człowieczeństwo kłoci się z jaszczurem i Arni budzi się minutę, dziesięć sekund, godzinę później, mając w głowie pustkę. Siedzi jak siedział, gapi się, jak się gapił, tyle że czas poleciał do przodu. Medytacja, tak to się nazywa? Inni ćwiczą to latami, on dostał za darmo. Irytujące.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.01.16 15:27  •  Drewniana Chata Empty Re: Drewniana Chata
Jego wątłe, ludzkie nogi niechętnie stawiały kolejne kroki przed siebie, jak gdyby brodził po kolana w zastygającym z wolna cemencie. Mróz szczypał twarz, dłoni, jak i smagał nieprzyjemnie skórę, po tym jak w asyście wiatru przedzierał się przez kolejne warstwy bawełny. Wymordowany pociągnął nosem i poprawił spore i ciężkie zawiniątko niesione na grzbiecie. To właśnie ono był powodem opóźnienia w podróży, przyczyną dla której musiał iść pieszo w ludzkiej formie i sapać ze zmęczeniem, lecz jednocześnie jak cenny był to dla niego pakunek! Jedzenie, ubrania...Dawno lepszego interesu nie ubił, jak tego przed dwoma dniami. Teraz tylko należało dotrzeć do domu przed zmrokiem
- Niestety, moja mała, jeszcze trochę nam zejdzie...- Uśmiechnął się krzywo do towarzyszącej mu wilczycy, która szturchnęła, jego rękę wilgotnym nosem. Była młoda, lecz przebywała w towarzystwie Spada dostatecznie długo, że najwyraźniej musiała wyczuwać rosnący w nim z godziny na godzinę niepokój. Jej pocieszne spojrzenie rozgrzało wilka, którego ogon zwił się w powietrzy, a ręka podrapała wilczycę po nosie. Jako dadzą radę, prawda? Muszą.
Czas płynął, oszroniona trawa trzaskała pod stopami, a balat na plecach wydawał się coraz cięższy. Jak gdyby mało było problemów to Spad mimo, że kiedy już tędy przechodził to instynkt podpowiadał mu, że w otoczeniu coś uległo zmianie. Pewien zapach...Choć może mu się wydawało? Doskonale wiedział, że ten ludzki nos, choć wyostrzony działaniem wirusa, potrafił być zwodniczy. Dlatego nie przejmując się tym postanowił brnąć dalej. Do czasu.
W pewnym momencie trawa po jego stopą trzasła nie tak jak trzeba, a co bardziej istotne - uległa jego ciężarowi, pochłaniając najpierw stopę, potem nogę, a ostatecznie całe ciało wymordowanego w dół. Ciemny, wyłożonymi ostrymi kołkami dół...
Rozległ się krzyk.
Wyrażający boleść.
Donośny.
A potem zwrotka syków i jęków, lecz te już słyszalne były wyłącznie dla samego autora, który przyglądał się ostremu kołkowi, na który niewiele niżej nabita była jego lewa noga. Poczuł się jak szaszłyk. Żywy szaszłyk. Musiał przyznać, że miał szczęście oraz umiejętności pozwalające mu skończyć z kilkoma poważniejszymi lub mniej otarciami i przebitą nogą. Wiele zawdzięczał swemu pakunkowi, który niczym żółwia skorupa uchroniła go od śmierci. Zaśmiał się gorzko. Szczęście...
Szczęściem będzie mógł to nazwać, jak uda mu się wydostać stąd żywym. Kto wie do kogo należała pułapka? Hayato nie chcąc tracić czasu chciał oddziać się z palika, jednak jego obecna pozycja umożliwiała mu dokonania tego w sposób sprawny i szybki. Po kilku próbach zrobił się nieco pobladł, a włosy zaczęły przyklejać się do spotniałego czoła. Koniec końców zmienił taktykę. Wydobył z ziemi kołek. Teraz stał podparty o ścianę dołu i niechętnie spoglądał ku górze. Wspinaczka wyjątkowo traumatycznie mu się kojarzyła. Obecnie nie miał wcale lepszych wizji z nią związanych zwłaszcza, że noga będąca przebita przez kołek na wylot zaczynała drętwieć.
- Shhh...Kimi ciszej! - Uciszył gniewnie zwierze, które zaczynało się denerwować. Wilczyca chodziła bowiem na powierzchni dookoła dziury skomląc bezradnie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.01.16 18:51  •  Drewniana Chata Empty Re: Drewniana Chata
Ogień. Arni nie jest typem, który myśli o wszystkim, dlatego czasem zapomina zebrać drewna na opał jak na dwustuletniego, prymitywnego drwala przystało. O robieniu takich głupot jak większe zapasy na zimę nawet nie pomyślał, a trochę ich tu już przesiedział. Dlatego kiedy zbliżał się do chaty, jakaś zadra poczęła wbijać się w jego chaotyczny umysł, w którym krążyły myśli o ślimakach, zakopujących się głęboko poza zasięg jaszczurzej łapki. Jasne, mógłby kopać doły, pewnie coś by znalazł... W sumie nie jest to najgorszy pomysł. Kilka dziur raz na miesiąc, da się zrobić! O, mógłby przy okazji zrobić parę dodatkowych pułapek. Ostatnio zwierzęta przestały tak często w nie wpadać. Dziś na ten przykład znalazł małego lisa. Lisa! Gdzie tym się najeść. A siły trzeba mieć. Jak inaczej przyturla tu ten wielki kamień, który znalazł jakiś kilometr od chaty? Sięga mu do kolan, takie cacko waży z tonę. Do tej pory udało mu się przesunąć go o jakiś metr, a stara się od trzech dni. Będzie musiał wymyślić jakiś sposób, bo bardzo, bardzo chce mieć ten kamień u siebie.
Ogień! Zadra przebiła cieniutką błonę psychicznych powiązań międzytematycznych, wpełzając do środka i kierując się do rdzenia, zarządzającego przepływem informacji.
- Nie... - jęknął, uderzając gwałtownie kijem o grunt i podskakując przy tym nerwowo. Zagryzł zęby, odwracając się od chaty, która była już o krok. Był marudnym mutantem. Spojrzał po okolicy. Mieszkał w lesie, nie potrzebował chyba większej kreatywności, by nazbierać trochę gałęzi. Choć przydałoby się coś większego.
Na początek szopa. Poszedł po siekierę, zastanawiając się, czy nie lepiej byłoby po prostu ściąć jakiejś sosny i mieć problem z głowy na kolejny tydzień? Często tak robił, jednak dziś nie mógł pozwolić sobie na wielogodzinną zabawę z jego małą piłką ręczną. Potrzebował na to specjalnego dnia, zaplanowanego trochę wcześniej. Dziś natomiast ślimaki czekają i nie zamierzał nadwerężać ich cierpliwości. Swoją by przecież mógł, dzięki, gadzie.
Arni zmarszczył brwi, kiedy dotarł do niego krzyk. Skamlenia początkowo przywróciły mu humor - pierwsza myśl w głowie głosiła dobrą nowinę: „Będzie Obiad.” Zaraz potem pojawiło się zwątpienie. Krzyk? Jaki krzyk? Wymordowany! Słowo to z nienawiścią uderzyło w myśli Arniego, powodując zgrzyt zębów i ból kłykci w dłoniach. Siekiera. Przylazł, by go zeżreć, ale to on zostanie ze... Nie. Warany może i są kanibalami, ale on nie będzie. Oby tylko nie musiał dopuszczać jaszczura do głosu, wolałby spędzić wieczór bez zbędnych rozlewów krwi.
Na wszelki wypadek jednak nie odłożył siekiery. Ba, w obronie przed dziką ćwiercią swego ciała - wolał mieć zajęte ręce czymś, co doda troszkę bestialskiego humanitaryzmu do kolejnych kilku minut jego wynaturzonego życia.
- Kto to!? - warknął, ruszając w kierunku skamleń. Ścisnął mocno trzon narzędzia. Mimo wszystko, dawno nie miał tego typu gości. - Lepiej, żebyś myślał... - powiedział, jednak w momencie, kiedy usłyszał te słowa zastanowił się, czy aby na pewno tak uważa. Ludzie. Zwierzęta. Pan Iks. Bestie. Trudna sprawa.
Gdy zobaczył bestię, za której głosem podążał - na górze, nie w dole - jego powieki zwęziły się automatycznie, a usta domknęły. Przystanął. Próbował ocenić jego nastawienie. Był sam, może stado czekało gdzieś pośród drzew. Może kumpel leżał właśnie w dole. Może to nie jeden wymordowany, a dwóch, trzech, pięciu, byłoby nieciekawie. Ślimaki muszą poczekać. Agh.
Wilk zdawał się jednak nie okazywać większej wrogości. Zębiska, warczenie, groźny wzrok - wiadomo, trzeba pokazać charakter. Prawdopodobnie robił to samo, co Arni, czyli badał przybysza. Mądre zwierze. Rzucić się na przeciwnika dopiero po poznaniu jego słabości, godne szacunku. Ludzie bywają głupsi. Ale ludzie są po prostu głupi, więc...
- Mój teren. - Patrzył mu prosto w oczy, próbując wyglądać groźnie. Zresztą, wystarczy popatrzeć na jego twarz, groźba wylewa się z tych pełnych pasji oczu. Ekhm. - Cały mój. - Skierował siekierę w stronę wilka i pomachał przecząco. Robił pauzy, podkreślając powagę wypowiedzi. - Tylko mój.
Zrobił kilka powolnych kroków naprzód, a widząc, że wilk się ostrożnie wycofuje, podszedł już odważniej do jamy. Przez chwilę jeszcze nie spuszczał z niego wzroku. Serducho mu przyspieszyło, lubił to uczucie. Może to jaszczur, a może on sam. Nie był pewien, dlatego wolał spokój. Z mutantością trzeba ostrożnie.
- Znowu lis? - jęknął z rezygnacją, gdy tylko zobaczył rudą głowę. I te uszyska. Przesunął wzrokiem po ciele ofiary swojej, jak widać, skutecznej pułapki. Dziura, krew, dużo krwi. Kołek, wyrwał go. Popsuł mu pułapkę! Będzie musiał tam zejść i naprawić. Cholerny świat. - Kim jesteś i po co tam wlazłeś, do cholery? - spytał, nie próbując nawet ukryć zdenerwowania sytuacją.
Stał nad dołem, w którym jakiś obcy mutant przebił swoją nogę na wylot, z siekierą w dłoni. Szary wilk warczał na niego kilka metrów dalej.
Czekał na odpowiedź. Czy naprawdę tak wiele oczekuje? Najpierw zima, teraz to. Dlaczego świat próbuje odciągnąć go od pasji? To dołujące.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.01.16 22:33  •  Drewniana Chata Empty Re: Drewniana Chata
Kto to!?
Wstrzymał oddech i nastawił uszu, gdy powietrze zaczęło nieść obcy, męski głos. Właściwie to cały zamarł i z przestrachu nieznacznie wtulił się w chłodną ścianę ziemi. Jego włoski na karku, jak i ogonie nieznacznie się nastroszyły w iście zwierzęcym geście, gdy tylko posłyszał warkot swej wilczycy. Budził on niepokornego wilka czającego się w podświadomości wymordowanego. Był on niepocieszony faktem, że członkini jego watahy się niepokoi, a nawet przez jej gardłowy warkot przemawiała krzta strachu i niepewności. Spad również był w stanie to odczytać, w końcu był otoczony przez czworonogi od dwóch lat. Zadarł więc głowę do góry i skrzyżował z nią spojrzenia. Ona zaś dostrzegła to co miała dostrzec i niechętnie się wycofywała, jednak nie zdecydowała się uciec ani opuścić swej gardy. Nie podobało się to Spadowi, który oczekiwał, że zgodnie z niemą sugestią ucieknie. Nie chciał by się narażała. On sam nie wiedział komu przyjdzie stawić mu czoła, lecz nie zamierzał dać się żywcem. Jeśli jego serce dalej będzie tak w tej piersi się kołatało to chyba nie będzie musiał długo czekać. Może prędzej zejdzie na zawał niż dostrzeże oponenta?
Mój teren.
Hę?
Spad zmarszczył czoło, gdy zdał sobie sprawę, że słowa te nie były skierowane do niego, tylko do suki. Czy twórca tej dziury gadał z jego psem? Chwila konsternacji. Strach zaczął być tłumiony przez ciekawość. To był zły znak. Bo nie może być dobrze, kiedy stoisz z palem przebitym przez udo i zaczynasz się zastanawiać, jaką osobą jest człowiek, który go wystrugał. Powinieneś myśleć na planem ucieczki. Trust me.
- Wypraszam sobie. - Bezceremonialnie sparodiował ton Arniego, jednocześnie wlepiając niego parę ślepi, jak i uszu. Co prawda krew zaszumiała mu w głowie, a erce tańczyło w jego piersi rumbę, lecz reflektory były skierowane ku niemu, a jednoosobowa, pretensjonalna widownia oczekiwała reakcji.
- Spad, samozwańczy spacerowicz i tester pułapek. Niejadalny. - podkreślił po czym zaśmiał się nieco umęczonym głosem i mocniej podparł o ziemistą ścianę. - Muszę przyznać, że robota pierwsza klasa, skrupulatna...Widać, że włożone zostało w nią dużo serca i...kołków. - Przeciągnął palcem po tym wbitym w jego nodze. - Jestem pod takim wrażeniem, że zastanawiałem się czy zachować sobie jaką pamiątkę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.01.16 23:53  •  Drewniana Chata Empty Re: Drewniana Chata
Lis to to nie był, choć kolor potrafił oszukać. Wszystko, co uszate i rude, kojarzy się z lisami, to chyba jakiś odwieczny atawizm. Czy coś podobnego - ciężko spamiętać te wszystkie dziwne nazwy. Nawet ogon miał, cholernik! Wszystko mógłby zaakceptować w swojej zmutowanej historii, wszystko! Gdyby tylko wyrósł mu ogon. Przecież takim to można wszystko - pomóc sobie w równowadze, wykorzystać jak trzecią rękę, podrapać po plecach, przesunąć słoiki na półce, ponieść torbę. Z całą pewnością można ponieść torbę ogonem, jeśli się jest jaszczurem i się ów ogon ma! Dlaczego ten smarkacz miał ogon, a on musiał zadowolić się kilkoma łuskami i pazurkami? Kto ustalał przydziały? Życie jest niesprawiedliwe, a do tego nie daje spokojnie sczeznąć we własnej chacie.
Ale przynajmniej nie był jaszczurem. Tego by nie zniósł - gdyby na jego teren wlazł młodszy jaszczur z ogonem. To byłaby przesada, a ktoś musi przecież dbać o porządek. Równowaga musi być. Przynajmniej tam, gdzie mieszka.
Wilk, niegroźny, do tego w pułapce. Chociaż tyle.
- Mówisz - mruknął, słysząc pierwsze słowa rudego osobnika. - Słodko... - dodał już nieco ciszej, kucając nad dołem. Westchnął przy tym. Siekierę trzymał niedbale w prawej ręce, którą oparł o udo. Zerknął na wilczycę, po czym wrócił do przedstawiającego się Testera Pułapek, marszcząc nieco brwi i kręcąc głową karcąco. Zdenerwowanie nie zniknęło całkiem, ale w miejsce znacznej jego części pojawiło się coś w rodzaju bezsilnego przygotowania do nadchodzących kilkunastu ciężkich minut.
Jak można było nie zauważyć pułapki, będąc człowiekiem z dodatkiem zwierzęcia. Wiadomo, pułapki nie mogą być zauważalne, bo nie byłyby pułapkami, nie zmienia to jednak faktu, że jakiś myślący wymordowany dał się tak nabić na kołek. Wstyd.
- Nie jadam myślących. - Widok zakrwawionego drewna, wydostającego się z lewej nogi Testera, wywołał nieprzyjemne dreszcze. Sam nigdy czegoś takiego nie doświadczył, na całe szczęście, choć bywał ranny w przeróżny sposób. Za każdym razem jednak, kiedy przychodziło mu patrzeć na ranę, czy to swoją, czy czyjąś, czuł ten ból, który kazał mu odwrócić wzrok. Na szczęście przybysz gadał. Można było się na tym skupić i przy okazji obejrzeć jakich szkód dokonał. - Ale nie wiem, czy mogę cię tak nazwać. Pierwsza klasa, a Ty nadal żyjesz? Coś spartoliłem. Powinno cię całego poszatkować. Jesteś cięższy niż zwykły lis czy wilk, większy - kołki powinny ci przejść przez jaja, brzuch, głowę... co najmniej w trzech miejscach. - Przygryzł dolną wargę i pomachał siekierą, pokazując na wystające paliki. - Będę musiał je chyba zaostrzyć, albo pogłębić dół. Co mi z pułapki, która nie zabije pałętających się tu dzikusów? Chcesz? - Wyciągnął siekierę w stronę nogi Testera i kiwnął pytająco głową, sugerując szybką operację. - Będę potrzebował tego kołka...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.02.16 15:32  •  Drewniana Chata Empty Re: Drewniana Chata
- Mówię - Powtórzył, jakby chcąc dostawić kropkę nad napisanym już przez Arniego "i". - Czasem nawet gorzko... - Dodał spokojnie, zdecydowanie głośniej niż stojący nad nim człowiek. Wpatrywał się przy tym w ślepia Arniego, przekrzywiając nieznacznie swój łeb w bok. Trudno było powiedzieć, czy tym samym próbował się chwalić, czy może w jakiś sposób testował osobę jaszczura. Prawdą jednak było, że najzwyklej w świecie nie mógł się również powstrzymać  przed siedzeniem cicho. o tego lubił badać reakcje innych na jego grę, na słowa, poznawać ich i próbować zrozumieć. To ta jego towarzyska dusza była temu winna. Ciekawość, przy pomocy której sprawnie krył za maską swych umiejętności strach i niepewność. Kiedyś zapędzi go to do grobu. Zdecydowanie.
Wilczyca wciąż szczerzyła kły i stroszyła sierść. Wydobywała z siebie demonstracyjny warkot, gdy tylko Arni podniósł na nią wzrok. Nie wyglądało na to, by zamierzała wykonywać, jakieś mniej lub bardziej nieprzewidywalne ruchy. Stała w rozsądnej odległości i obserwowała. Uparta bestia.
- To bardzo...pocieszające. I wyjątkowo kulturalny gest. - Informacja na temat diety nieznanego człowieka w opinii publicznej była czymś nieistotnym lecz nie w Desperacji. Spad odetchnął z ulgą, a jego duch stał się lżejszy o kilka kilogramów trosk.
- Niewątpliwie - Faktycznie powinno być z nim w tym momencie wyjątkowo marnie. Całe szczęście, że miał na plecach ten wypchany do granic możliwości pakunek, który w tym momencie prezentował się niczym jabłko nadziane na sto wykałaczek. Oraz gibkie ciało. - Pomyśl jednak o tym, że gdybym był słabym testerem pułapek, to bym już nie toczył się po tym padole od dobrych paru lat. Jetem specjalistą od nieumieralności, zaufaj mi i nie bądź więc dla siebie taki surowy. - Ciągnął tą farsę, a jego ogon zawił się w powietrzu. Więcej lepszych i śmiercionośnych pułapek na terenie jego zmyślnego skrótu - to była ostatnia rzecz, jakiej rudzielec potrzebował.
Czy chcę?
Rudzielec spojrzał wątpliwie na skierowaną w jego kierunku siekierę.
- Będę potrzebował tego kołka...
- Ale to nie powód bym oddawał ci całą nogę! - Przeszedł go dreszcz, a mózg mimowolnie dopowiedział sobie resztę. - To znaczy...oddam ci ten kołek dobrowolnie ale pod warunkiem, że pomożesz mi stąd wyjść. Zgoda? - Poprawił się na spokojnie i zaczął świdrować spojrzeniem Arniego. - Zgoda albo zacznę je wyrywać z ziemi. Losowo. - Dodał, przeradzając układ w ultimatum, gdyby właściciel dziury miał jakieś wątpliwości co do opłacalności interesu. I jeśli się zgodził to Spad pozbierał swój podziurawiony dobytek i wyciągnął rękę, coby nieznajomy go podciągnął.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.02.16 19:46  •  Drewniana Chata Empty Re: Drewniana Chata
Arni zmarszczył brwi i zmrużył oczy, słysząc odpowiedzi mutanta. Pyskate, niewątpliwie pyskate stworzenie mu się trafiło. Podrapał się ostrzem po lewej piersi i odczekał chwilę, spoglądając z góry na jegomościa. Na jego rudy łeb i ten wkurzający, rudy ogon. Specjalista od nieumieralności, dobre sobie. Założyłby się, że szczeniak bez wilka nie przetrwałby nocy na pustyni. Ba, dziwne, że nie został jeszcze przez niego zażarty we śnie. Chuchro z plecakiem większym niż on sam, śmiechu warte. I jeszcze mu grozi! Doprawdy, że go nic nie zeżarło. Jeszcze.
Arni opuścił siekierę i przekręcił nieco głowę. Irytujący, pyskaty osobnik. Szkoda, że jest jaszczurem tylko w jednej czwartej, gdyby Pan Iks nie poskąpił mu swojej klątwy, może teraz targałby go już do chaty i szykował płomień pod obiad? Ach, całe to zamieszanie z zachowaniem rozumu, że jedni go nadal mają, innym zgnił - to głupie, skomplikowane i męczące. Zupełnie niepotrzebne, zdaniem Arniego.
- Uważaj. - Siekiera została wycelowana w głowę przybysza, a oczy rozbłysły autentyczną groźbą. Zignorował jego rękę, a gdyby tamten chciał chwycić siekierę i się podciągnąć - odsunąłby ją szybko i uniósł brwi, mówiąc bezgłośnie: „Nawet nie próbuj.” Ślimaki czekają, Arni, znalazłeś dziś trzy wspaniałe okazy i nikt tego nie popsuje. To dobry dzień. - Specjalista, powiadasz? - powiedział po jakichś trzech sekundach, kiwając lekko głową ze sztucznym uznaniem i opuszczając powoli broń. - Uratowany przez swój własny plecak. Szczęście kiedyś się skończy, mutancie, a wtedy wreszcie nakarmisz swojego kochanego przyjaciela do syta. - Kiwnął głową w stronę wilka, który postanowił nie zbliżać się do nich, tylko obserwować i warczeć. - Założę się, że marzy o tym za każdym razem, kiedy śpisz, prawda? Wilczku? Zjadłbyś coś? - Cmoknął kilka razy, jak zwykł to robić do psa w dawnym życiu. Uśmiechnął się gorzko, ale tylko  na moment. Szybko jego twarz przybrała swój normalny, obojętny wyraz. Wrócił spojrzeniem do mężczyzny. - Taki towarzysz to nie zabawa, to nie są żarty, chłopcze. Nie jesteś na własnym podwórku, a zwierzęta nigdy więcej nie będą twoimi przyjaciółmi. To brutalny świat, zapamiętaj to dla własnego dobra. - Wstał, by rozprostować plecy. Takie kucanie nikomu nie służy. Ziewnął przeciągle, a zanim skończył, podjął temat szantażu: - Spróbuj tylko ruszyć któryś z kołków, a osobiście odrąbię ci obie dłonie i rzucę na pożarcie wilczkowi. I ogon, ogon też odrąbię, żeby powiesić nad drzwiami. Rozumiesz?
Cholerna zima. Musi nazbierać gałęzi, a ten tu nawet chodzić raczej nie będzie mógł - pomógłby chociaż, zanim dałby mu spokój. Nie zostawi go przecież samego w pobliżu swojej chaty. Jeszcze postanowi tam wejść i zrobi bałagan, okradnie go, albo co gorsza, zadomowi się. Nie, zresztą nie wiedziałby jak. Arni szybko wyrzucił z głowy podobne myśli, by uniknąć ich ewolucji. O głowę należy dbać, jeśli myśli się poważnie o swojej pasji alkoholowej.
- Testerze Pułapek... - Nie było w jego głosie pogardy, raczej brak nadziei co do przyszłości nieszczęśnika. Nie, żeby mu zależało, nie miał dobrego zdania o wymordowanych, którzy wyglądają jakby dopiero co wyszli z gniazda. I takich, którzy mają ogon. Ale ten nie był chyba znowu tak bardzo młody. I zdawał się nie bać o własny język, a powinien, bo stał przed nim facet z siekierą. Można by mu nawet trochę współczuć.
Przełożył narzędzie do lewej dłoni, po czym pochylił się nad dołem i złapał rudowłosego za rękę - wilcze mutanty mają włosy? On miewa łuski, więc chyba niezupełnie... Wyciągnął go z pułapki silnym pociągnięciem. Nie był zbyt delikatny, co więcej, kiedy tylko im obojgu udało się stanąć na tym samym poziomie i oddalić troszkę od dołu - coby przypadkiem ktoś jej znowu nie chciał przetestować - przestał go podtrzymywać, odsunął się, pozwalając, aby sam zadbał o swoją równowagę. Znowu przełożył siekierę do prawej dłoni.
- Co to jest, prześcieradło? - rzucił ze zdziwieniem, zerkając na podziurawiony plecak i bezceremonialnie dotykając go palcami. Przynajmniej sobie jakoś radził. - No nic, trzeba odzyskać kołek. - Spojrzał na nogę Testera, nabrał powietrza w usta i wypuścił powoli. - Może myślisz, że jestem okrutny... - zaczął się tłumaczyć. Drewno, wystające z obu stron nogi mężczyzny wyglądało niepokojąco. - Ale to moja własność. Sam rozumiesz. Las, bestie, walka o przetrwanie, te sprawy. Jak ci dzisiaj odpuszczę, jutro zwali mi się na głowę tabun wymordowanych, kradnących kołki z moich pułapek.
Może powinien zmienić się trochę w jaszczura, żeby nabrać charakteru, wczuć się w klimat. Wtedy po prostu złapałby za kołek i pociągnął... Szkoda, że to tak nie działa. Zamkniętemu między człowiekiem, którym był dawno temu, a bezmyślnym stworem, polegającym tylko na instynkcie, nadal troszkę brakowało do wyzutej z emocji bestii.
Przybliżył się do nogi poszkodowanego i spojrzał mu w oczy. Skoro nie był bestią, da mu wybór.
- Poza tym, może to zabrzmi... gorzko, ale to i tak trzeba wyciągnąć z twojej nogi, zanim zacznie się paprać. I tak zacznie się paprać... Masz jakieś pomysły? Mam po prostu chwycić i szarpnąć, czy wolałbyś dostać w głowę i obudzić się z dziurą w nodze? To jedno mogę dla ciebie zrobić, zanim opuścisz mój teren na dobre. - Mina Arndrosa sugerowała, że wcale nie żartuje. Gestykulował przy tym nieznacznie siekierą, jakby stanowiła prawowity element jego osoby w rozmowie z innymi. Co, jeśli dobrze pamięta, jest prawdą, odkąd tutaj mieszka.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.02.16 0:14  •  Drewniana Chata Empty Re: Drewniana Chata
Przeszył go autentyczny strach, gdy ostrze zabłysło niczym ślepia odludka. Strach tak mu dobrze znany i wypełniający jego codzienność. Okazał go? Oczywiście, że nie. Było to równoważne z przyznaniem się do bezbronności, a wówczas dopiero...robiło się mało przyjemnie. Tak długo jak więc sprawiał wrażenie pewnego siebie, tak długo dopóki zachowywał spokój - było dobrze. Tak uważał.
- Specjalista, powiadam. - Przymilkł i ze stoickim spokojem słuchał dalej robiąc dobrą minę do złej gry. Wiele go to kosztowało. -  Być może i racja. Być może miałem szczęście. Być może nie jestem na swym podwórku. Być może i jestem arogancki. Być może. - Stwierdził tajemniczo, chcąc zasiać nieco niepewności w górującym nad nim człowieku. - Nie jesteś jednak taki sam? - Napomknął już bardziej delikatnie, a przez to również i wymowniej, dając czas Arniemu na to by być może zdał sobie sprawę, że być może trzymana w dłoni siekierka dodawała mu za dużo pewności siebie. Jeśli bowiem takie chuchro jak on wciąż żyło i było spokojne w obliczu niebezpieczeństwa, mogło to znaczyć, że być może ma co w zanadrzu? Może mimo wszytko Spad był niebezpieczny? A może skrajnie głupi? A może coś pomiędzy? Nie dało się jednak zaprzeczyć, że sprawnie operował słowem, badając na ile może sobie pozwolić przy Arnim, którego na początku zlekceważył biorąc go za pomyleńca. Czy jaszczur był tego świadom? Ta ruda kita chyba nie bez powodu kojarzyła się z lisem.
- Wilk wilkowi wilkiem...który nie będzie ruszał patyków. - Obdarzył Arniego pociesznym spojrzeniem, które wyjątkowo kontrastowało z groźbami jaszczura. Tak, Hayato szybko zmienił swoje nastawienie, jak gdyby nigdy nic. Tylko teraz pytanie - szybko wyciągał wnioski, czy też był niezrównoważony psychicznie? Hmm.
Gdy Spad stanął na powierzchni - skrzywił się i przykuśtykał kilka kroków coby oddalić się od niezgęszczonej pułapki. Gestem ręki uspokoił wilczyc, która niemrawo zamachała ogonem i w końcu zamilkła. A przynajmniej przestała uzewnętrzniać swoje negatywne emocje.
- Odzyskać...mówisz...- Jego spojrzenie przeskakiwało nerwowo to na kołek to na jaszczura. Do tego wszystkiego w miarę wypowiadanych słów przez nieznajomego wyraźnie tracił na kolorach. Zupełnie niczym kameleon momentalnie pobladł zrównując się z oszronioną trawą.
- N-nie, nie uważam tak. Nie do końca...Bardzo porządny z ciebie...Twórca pułapek i do tego nie chcesz mnie zjeść - to bardzo miłe. Nie myśl więc tak o sobie i fakt...Musisz bronić swoich kołków, to zrozumiałe...- Zaśmiał się nerwowo. Cała jego pewność siebie i spokój szlag trafił. Nie mógł nic na to poradzić. Świadomość nieuniknionego bólu...trochę go to zaczęło mocno przytłaczać, jak i przerażać. Zaczął przybierać odcienie niezdrowej żółci.
- Słuchaj, a może, gdybym tak...znalazł ci inny kijek? Mogę ci go nawet wystrugać. Co to za różnica czy ten, czy inny? A nie będzie kłopotu. Bo ten w mojej nodze - po co ci on? Taki brudny i w ogóle! Znajdę ci inny! Lepszy! Ja już się w sumie zaczynam przyzwyczajać do tego tutaj, hehe...- Miał zamiar demonstracyjnie popukać drewno wbite w udo lecz koniec końców jego ręka zawisła w połowie drogi. - Może wcale nie będzie się tak ślimaczyło...to samo mi mówiono, gdy złapałem grypę, że będę miał powikłania, a ja nawet kataru nie miałem. Poza tym skoro mój organizm przyswoił wirusa to z kawałkiem drewna miałby sobie nie poradzić, hehe he...? - Trudno było powiedzieć czy w tym momencie bardziej próbował przekonać siebie samego czy też samozwańczego drwala. Jeno było pewne - zrobił się nico zielony na myśl o obrzydliwie zaropiałej ranie. Miał nadzieję, że Arni nie będzie się zagłębiał w temat paskudzenia. Hayato nie był bowiem pewien czy jego żołądek, a co ważniejsze - świadomość się nagle nie wyłączy na myśl o takich rewolucjach. Już teraz cała jego obrona się posypała.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.02.16 0:19  •  Drewniana Chata Empty Re: Drewniana Chata
Nie spodobało mu się to, co usłyszał, ponieważ od niepotrzebnych gróźb bardziej irytujące jest już tylko nieszczere przytakiwanie, zakończone tekstem, który nie wiadomo co tak naprawdę ma na celu. Przecież nie zirytowanie Arndrosa, nie w takich okolicznościach, to byłoby bardzo lekkomyślne. Arogancki? Też coś.
- Jestem u siebie, a ty masz dziurę w nodze - rzucił tylko w odpowiedzi, uznając to za koniec tematu. Może i był pewny siebie, trochę przemądrzały, traktował przybysza z góry dosłownie i w przenośni, może nawet nie był tego świadomy. Ale był na swoim! Siekiera to tylko dodatek, o którym przez większość czasu nawet nie pamiętał, że istnieje w jego dłoni, ostry, zimny i chwilowy dodatek do osobowości.
Nie zastanawiał się jakoś bardzo nad tym, jakim cudem rudy wymordowany chodzi jeszcze po tym świecie, poza zdziwieniem, które już zdążył okazać. Nie wiedział jednak jak długo ów wymordowanym był, rok, dziesięć, pięćdziesiąt lat? Gdyby miał obstawiać, nie dałby mu więcej niż dekadę. Nie wyglądał na chorego, przerażonego czy bardzo zdezorientowanego, więc musiał już się przyzwyczaić, co w przypadku Arniego zajęło chwilę. Niemożliwe jednak, by ktoś taki w końcu nie trafił na coś, co go zeżre. Kwestia czasu. Poza tym miał wszystkie kończyny, palce chyba również, nikt mu nie wydłubał oka, nie wyrwał części włosów, nie miał na twarzy parujących, zielonych pęcherzy ani skóry przebarwionej na jakiś dziwny kolor - no, może miał te rude włosy, ale z tym się niektórzy po prostu rodzą, albo pechowo wymutują, zdarza się - musi więc być bardzo młodym zwierzęciem. Tylko takie rozwiązanie Arni brał pod uwagę. Gdyby usłyszał, że facet chodzi po tym świecie sto lat - musiałby się napić, by to przetrawić.
Zdecydowanie zadowoliła go natomiast część o nieruszaniu patyków i mało udane, troszkę wymuszone pochlebstwa. Zdolność do szybkiego przystosowywania się do sytuacji powinna być zawsze w cenie. Skinął dumnie głową, czując zwycięstwo charakteru. Choć ten uśmiech był dziwny. Zanotował go sobie w głowie jako podejrzany.
- Nowy? - Skrzywił się nieco. Nie był przekonany. Co za różnica? Lepszy?! Niee, nie, nie, nie, nie, tak sobie rozmawiać nie będą. - Powiem ci, co za różnica - zaczłą ostro. - Mój utkwił ci w nodze, taka różnica. Został stworzony, by nadziać się na ofiarę i zadanie swoje wypełnił! - Pokręcił głową z dezaprobatą. A tak dobrze ci szło, młody człowieku. Choć fakt, że pomoc by się przydała, choć teraz priorytetem nie jest pułapka tylko ogień.
Oczywiście, że nie odrąbałby mu nogi, nie był sadystą. Po prostu chciał się trochę poznęcać nad przybyszem, w końcu wszedł na jego teren, był lekkomyślny, pyskaty i w oczach Arniego musiał się troszkę o życiu nauczyć. Ale w oczach Arniego każdy musi się troszkę o życiu nauczyć, z całą pewnością jest lekkomyślny i bywa pyskaty. Nie każdy jednak kręci się po okolicy, a już na pewno nikt rozumny nie wpadł jeszcze w jego pułapkę.
Wyrywanie kołka z nogi też nie należało do jego planów. Nogę powinien obejrzeć ktoś, kto zna się na rzeczy, a w najbliższej okolicy na pewno nikogo takiego nie znajdzie. Patrzenie się na kołek z niej wystający też nic nie da, bezczynne czekanie i straszenie biedaka zaś nie jest najmądrzejszą rzeczą, jaką można w takiej sytuacji robić, ale oto znajdowali się na małym, zielonym skrawku, będącym jedynym żywym na wiele, wiele kilometrów otoczenia. Życie bywa okrutne i rudego mutanta czekały ciężkie tygodnie, jeśli do tej pory nie wda się jakieś cholerstwo, a on będzie na siłach, by iść, iść i iść... Może nadal będzie miał szczęście i rzeczywiście jest troszkę uodporniony. Choć Arni szczerze wątpił.
- Słuchaj. - Nie miał zamiaru patrzeć, jak twarz nieszczęśnika przybiera jeszcze bardziej zgniły wyraz, więc postanowił być szczery. Choć bycie szczerym w tej sytuacji nie szło najwidoczniej w parze z unikaniem tematu o papraniu się wielkiej dziury w nodze. Może nie takiej wielkiej, ale nadal na wylot. - Nadziałeś się na kołek, zdarza się. Możesz go sobie zostawić na pamiątkę, sam sobie zrobię nowy, skuteczny. - Zaakcentował słowo skuteczny, by podkreślić to, co powiedział chwilę wcześniej. - Ale jesteśmy mutantami, świat jest martwy. Nikt ci tutaj nie pomoże, chyba że znajdziesz wędrownego lekarza włóczącego się po pustyni. Który akurat nie zechce cię pożreć. A to... - Popatrzył na ranę i skrzywił się. - Tym trzeba się zająć. Bo będzie źle, bardzo źle. Powiem tak, jeśli nie zajmiesz się tym natychmiast, istnieje ryzyko, że nawet wirus nie powstrzyma twojej nogi przed zgniciem czy odpadnięciem. - Westchnął i rozejrzał się po otoczeniu. - Chyba że pójdziesz do Edenu, to nie tak całkiem daleko stąd. Ale powodzenia, z tymi bydlakami nigdy nic nie wiadomo. Zrobią cię na czarno, albo co, a potem zaczną wmawiać, że to testy, że bóg cię sprawdza, masz zdać ten test i w ogóle, pierniczenie. Wymówka dla choroby psychicznej, mówię ci.
Przemyślał to. Istniała szansa, że tam ktoś mu pomoże, w końcu Eden to ziemie święte, domek aniołów, a tacy zawsze pomagają, nieprawdaż? Arni się nie znał, nigdy tam nie był i raczej nie śpieszyło mu się, by to zmieniać. Nie miał pojęcia jak to wygląda - czy anioły wiedzą wszystko, jak na bożych sługusów przystało, i potrafią przybyć na zawołanie, czy może trzeba ich zaszczycić wchodzeniem do jakiejś świątyni po trzech tysiącach stopni wzwyż. Tester by się nie ucieszył takim stanem rzeczy. Jednak na chwilę obecną mogło to być jedyne rozwiązanie.
Chyba że się nieco znieczuli, a potem odkazi ranę... Nie! Niemożliwe, że Arni w ogóle o tym pomyślał. Szybko zdusił pomysł, przerażony, że coś takiego mogło mu wpaść do głowy.
- Decyduj się! - rzucił dość srogo, wytrącony z równowagi przez swoje nieodpowiedzialne myśli.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.02.16 0:37  •  Drewniana Chata Empty Re: Drewniana Chata
Hayato próbował cwaniakować, próbował jakoś podejść nieznajomego, zrozumieć, lecz ten okazał się wyjątkowo twardym orzechem do zgryzienia. Wilk nie potrafił go wyczuć. Nieznajomy bez większego składu popadał w skrajności. Bywał momentami obłąkany, momentami rozsądny i niezmiennie uparty. Dziwak, który chyba za długo miał okazję obcować z samym sobą. Tacy byli najbardziej nieprzewidywalni. Dlatego, gdy Arni jasno nakreślił granicę, Spad westchnął kapitulacyjne.
- Ktoś ci wspominał kiedyś, że jesteś uparty? - Napomknął delikatnie, kiedy to był wyciągany z dziury. Nie mógł jednak  zaprzeczyć, że nieznajomy wydawał się być osobnikiem mimo wszytko wyjątkowo opanowanym. Było to na swój sposób pocieszające, kto wie, może zastanowi się chociaż dwa razy nim zechce zaciukać Spada. - Dziękuję. - Rzekł nieco niemrawo i zaraz potem nawiązała się dyskusja na temat wyjmowania kołka. Co prawda nie można było wątpić w chęci Arniego! Nawet jeżeli chciał odzyskać tylko swoją własność to uwzględniał w związku z tym czynnik rudzielca. To było bardzo miłe i Hayato bardzo to doceniał. Miał tylko problem z okazaniem tego, gdyż bardzo ludzki  odruch go dopadł - strach przed bólem. Mężczyzna miał takie szczęście, że niewiele go zdołał doświadczyć w swym względnie długim życiu. Naturalnie zdawał sobie sprawę, że Arni ma rację, a on sam zaczynał lekko świrować. Los obdarzył go niestety wyjątkowo dobrą wyobraźnią więc sam siebie nakręcał.
- Decyduj się!
- D-daj mi chwilkę! - Przyłożył swoje szponiaste palce do skroni. - Chwilkę, dobrze, muszę się mentalnie przygotować. - Dodał już wyraźnie spokojniej. Widać było, że się konfrontuje sam ze sobą, zapętlając pod nosem mantrę na temat tego, jak to "będzie bolało tylko przez chwilkę" i "pójdzie szybko". Zaśmiał się nawet nieco nerwowo sam do siebie, nie wierząc w absurd całej sytuacji. Wziął następnie kilka głębszych wdechów. Objął kołek i...nie potrafił się zmusić by wyciągnąć go pewnym ruchem. Bał się, że przez to sprawę tylko pogorszy. I tak musiał nie lada się nacierpieć by wydobyć kołek z ziemi. Świadomy swej słabości, blady niczym ściana zwrócił się do Arniego.
- Czy, zechciałbyś, wiesz...ten-tego...- Wskazał zakłopotany na kołek, pokładając uszy po sobie. Sam nie potrafił się zmusić do tego...barbarzyńskiego aktu.
Gdy Arni się zbliżał, jakoś zamiast ulgi i spokoju nękał go coraz to większy niepokój. To ta świadomość, że zaraz coś się wydarzy, co mało przyjemnego, coś co zaboli i potryska krwią. Na samo wyobrażenie poczuł , jak nogi uginają się pod nim, a wizję przysłania ciemność. Bo faktycznie tak było. Zemdlał nim Arni zdążył zrobić choćby krok.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach