Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 5 1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Chata wuja Toma {Nathaniel i kto tam się jeszcze napatoczy} Domeknath_exqsxaq
Gdzieś na obrzeżach Nowej Desperacji ostała się drewniana chatka. Chatka jednopiętrowa, z wyjątkowo dziurawym dachem, powybijanymi szybami w oknach i z niedomykającymi się drzwiami pozbawionymi niewątpliwego luksusu jakim byłby w tych warunkach zamek. Ponadto w chatce tej jedynym źródłem ciepła jest ognisko, jak za starych, dobrych, prehistorycznych czasów. Oprócz kupy gałęzi i osmalonego miejsca, w którym ognisko jest zazwyczaj rozkładane, z najważniejszych rzeczy na wyposażeniu znajduje się również łóżko polowe z pełnym zestawem pościeli(!), kuchnia, w której i tak niewiele co działa oraz dywan. Tak, myślę, że posiadanie dywanu to jednak kwestia najistotniejsza. No i jest jeszcze drzewo, które postanowiło wedrzeć się do środka domku, rozwalając przy tym sporą część jednej ze ścian. Kto by chciał ulokować się na dłużej w takim miejscu jak to? Ano, jest taki jeden białowłosy anioł, który przychodzi tu od czasu do czasu prosto z pracy, bo do Edenu ma za daleko. Dlaczego więc nie zatroszczył się o jakieś zabezpieczenia? Nie boi się nieproszonych gości? Cóż, najwyraźniej uważa, że w razie czego sobie poradzi. No i zawsze dochodzi iście anielska chęć niesienia pomocy wszystkim i wszystkiemu, co jej potrzebuje, ale Nath się do tego nie przyzna.


Ostatnio zmieniony przez Nathaniel dnia 24.04.14 19:36, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nathaniel leżał w łóżku zawinięty w koc i zdychał. Podobny stan rzeczy utrzymywał się u niego od jakiegoś tygodnia. W pierwsze dni choroby miał jeszcze siłę na załatwienie sobie jakiegoś jedzenia i codzienne łażenie do pracy. Teraz jechał tylko na marnych resztkach rzeczy zdatnych do jedzenia i wodzie. Miał zapuchnięte oczy, czerwony nos i ogólnie prezentował się bardziej jak studziewięćdziesięciocentymetrowa kupa nieszczęścia niż anioł. Bardzo mało seksownie w każdym razie. Nie pamiętał, kiedy ostatnio opuścił swojego podopiecznego na tak długo, ale już jakiś czas temu doszedł do wniosku, że chyba nigdy. Nie mógł też sobie przypomnieć, czy w ogóle do tej pory chorował. Chyba nie. To prowadziło do dalszych rozważań; co przyczyniło się do tak opłakanego stanu, w jakim obecnie się znajdował? Cóż, z całą pewnością w jakimś stopniu spowodowała to super ważna eskapada z wesołą gromadką wymordowanych, która odbyła się kilka tygodni wcześniej. Tak to jest, jak nie potrafisz ubrać się stosownie do panujących na zewnątrz warunków atmosferycznych. Do tego dochodziło także zanieczyszczone powietrze Desperacji, do którego aniołki na dłuższą metę nie były przystosowane. No i aż głupio było przyznać, ale sporą część w całym procesie „zachorowywania” mogło odegrać przepracowanie. Niby na to nie wyglądało, ale Nath bardzo dużo czasu poświęcał swojej niewdzięcznej robocie – właściwie to spędził na niej większość swojego życia, bo w końcu był aniołem stróżem, a to praca na pełen etat, dosłownie.
I w tym miejscu pojawia się gorycz i niezbyt wesołe myśli. No, bo jak tak można, do jasnej ciasnej, być cholernym aniołem i znajdować się w takim stanie? No, nie można! A jednak Levittoux zwijał się właśnie pod kocem, próbując odeprzeć kolejny atak kaszlu. Oczywiście nie udało mu się to i prawie wylądował na podłodze, kiedy potężny kaszel wstrząsnął jego ciałem. Czuł się jak gówno. Praktycznie rzecz biorąc, albinos nie miał pojęcia, jak może czuć się gówno, ale z pewnością nie mogło czuć się czymś wartościowym ani też lepszym od przeciętnego człowieczka. Taka hańba, ból i niedowierzanie, taka słabość. Marność nad marnościami. Białowłosy pociągnął nosem bynajmniej nie dlatego, że zebrało mu się na płacz i użalanie nad sobą oraz swym marnym losem, a dlatego, że miał pieprzony katar. Tak, proszę bardzo, Boże-który-na-pewno-gdzieś-tam-jeszcze-jesteś-widzisz-i-nie-grzmisz-ani-nawet-nie-kiwasz-swoim-tłustym-paluchem-żeby-cokolwiek-zmienić, zrzuć swemu rodowitemu synowi na głowę wszystkie nieszczęścia świata na raz. Come on, Nath jeszcze nie ma raka, na co czekasz? Może maleńki meteoryt na osłodę tych trudnych chwil? Cóż, kropla wody zdradziecko kapiąca z dachu na czoło z pewnością nie może równać się z meteorytem w kwestii rozmiarów niosących ze sobą zniszczeń, lecz może wywołać takie samo poczucie bycia zdradzonym. Tak właśnie, aktualnie Nathaniel czuł się zdradzony, porzucony i kompletnie bezwartościowy. Niby w każdej chwili mógł zadzwonić lub napisać do Growa, że potrzebuje pomocy i liczyć na jego łaskawość. Poprosić go o sprowadzenie tego cholernego, blond aniołka z mocami leczącymi – o których na dobrą sprawę Levittoux cały czas zapominał, ale akurat teraz sobie przypomniał, no patrzcie państwo – który od ręki by go uzdrowił. Bo niby co stało temu skrzydlatemu cepowi na drodze? Ano, odezwało się w nim coś takiego, jak irracjonalna, męska duma. Przecież nikt nie może zobaczyć go w takim stanie!
No to miał, czego chciał: leżał sobie samotnie - zupełnie tak jak chciał, czuł, że powoli umiera, chociaż mógł temu łatwo zapobiec – również zupełnie tak, jak chciał, no i chyba miał gorączkę – zupełnie tak jak chciał. W końcu to tylko jego pieprzona wina, że wciąż jest chory, nie?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pociągnął nosem. Stęchła woń dotarła do jego mózgu, a ten sprawnym ruchem nakazał pyskowi się skrzywić, w dobitnie wymownym komentarzu. Odsunął łeb od randomowego materiału okupującego glebę. Charles ewidentnie nie był osobnikiem, który lata za jakimś gościem, ładując mu się z pyskiem prosto w cztery litery, tylko dlatego, że był ciekaw. Wbrew pozorom. Owszem, bywał upierdliwy od święta, ale poza tym raczej trzymał się z daleka, gdy nie zwracano na niego uwagi. Problem w tym, że Nathaniel zawsze zwracał. Chciał czy nie, praca popychała go do czynów, których pewnie z własnej woli by nie wykonał. A teraz? Cisza jak makiem zasiał.
Komórkę Jonathan zgubił, a gołębie pocztowe dawno posłużyły za drugie danie ― tym też sposobem wszystkie drogi komunikacji zwyczajnie przepadły. Z jego winy czy nie – nieważne. Liczyło się tylko to, że od paru dobrych dni nie miał żadnego kontaktu z Nathanielem, a... kto jak kto, ale ta kupa żelaznej cierpliwości zwykle dawała znać, że nie zdycha gdzieś pod koszem na śmieci.
Z niechęcią zostawił ślad za sobą, rozdeptując materiał czarnymi łapami. Chód przemienił się w trucht, gdy wielkie bydle wreszcie dorwało trop.
Teraz się nie schowasz. Nawet o tym nie myśl. Nie ma żadnych problemów. Absolutnie nic się nie dzieje. Nic. I powtarzając to sobie jak cholerną mantrę wreszcie zatrzymał się przed chatą, której lata świetności najwidoczniej już minęły. Powęszył chwilę przy wejściu, przeanalizował ruch tektoniczny płytek nasadowych *tak, to nie ma sensu, ale brzmi bardzo mądrze*, rozejrzał się jeszcze dookoła, a upewniwszy się, że żaden fajansiarz go nie śledzi, wreszcie naparł na drzwi. Te skrzypnęły żałośnie, ale nie ustąpiły, a Growlithe – który przecież jest idealnym przykładem kogoś, kto zna zasady savoir vivre – postanowił tym razem nie łamać nieszczęsnych desek. Przez chwilę marudnie przeskakiwał z łapy na łapę, aż w końcu naskoczył na drzwi i chwycił klamkę w zęby. Walka była doprawdy wyrównana, ale ostatecznie klamka poddała się, drzwi skrzypnęły niesamowicie, wpuszczając delikwenta do środka.
Najwidoczniej punkt kulminacyjny – zaskoczenie – miał już daleko za sobą. Nathaniel z całą pewnością... oh. Czarny wilk znieruchomiał. Tylko ślepia błądziły po skulonej na łóżku polowym sylwetce. Prawdę mówiąc... wyglądał okropnie. W ostatniej chwili Growlithe powstrzymał się, by nie zawrócić. Niepewność długo go jeszcze trzymała, ale w końcu trajkoczący głosik w jego głowie wygrał rozprawę sądową - „podejdź”. Bezgłośnie przeciął dzielące ich metry, zatrzymując się tuż przy Nathanielu. Długi pysk wcisnął się pod jego ramię, a chłodny nos dotarł do rozgrzanego policzka. Ruchem łba zmusił rękę anioła by zsunęła się z jego głowy na kark, a sam wysunął różowy jęzor, żeby polizać Levittouxa po twarzy.
Buudzimy sięęę... ciocia Gertruda wróciłaaa...
Wilk zaskomlał marudnie, chwytając między zęby skrawek ubrania swojego stróża. Co z nim, do cholery ciężkiej, jest?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nawet nie wiedział, w którym momencie zasnął. Po prostu urwał mu się film. I dobrze, przynajmniej nie będzie musiał przez chwilę przejmować się chorobą. Powietrze z każdym oddechem z nieprzyjemnym świstem opuszało jego jamę nosową. Nic mu się nie śniło. Skrzypnięcie drzwi. Anioł wymamrotał coś niewyraźnie pod nosem, kuląc się jeszcze bardziej pod kocem. Gdyby intruz chciał go zabić, pewnie przyszłoby mu to bez większego problemu. Levittoux przynajmniej nie musiałby wtedy dalej się z tym wszystkim męczyć… ale może to tylko wiatr? Tak, z pewnością. Ponowne zaśnięcie nie zajęło mu zbyt wiele czasu, lecz nie dane było mu drzemać sobie radośnie, w spokoju i samotności. Poczuł pod dłonią fakturę do złudzenia przypominającą sierść… jeszcze to zimne, wilgotne coś, co dotykało jego policzka i ciepły jęz- Białowłosy zmarszczył brwi.
- Co do- – otworzył oczy. – A, to ty – powitał wymordowanego frazą, której ostatnimi czasy niezwykle często przychodziło mu używać. No proszę, albo oprócz okropnego choróbska Levittoux załapał jeszcze jakieś wredne schorzenie, które psuło mu zdolność prawidłowego percypowania, albo większość interakcji z innymi istotami – tymi bardziej czy też mniej żywymi – wprawiała go w niemałe zaskoczenie. Pomimo tak elokwentnego stwierdzenia, jakim jeszcze przed sekundą Nathaniel uraczył Growlithe’a, informacja o tym, kto bezczelnie sterczy przy jego łóżku, najwyraźniej dotarła do jego mózgu z lekkim opóźnieniem. Doskonale było to widać po zdezorientowanej minie aniołka.
- Co tu robisz, Jace? – skarcił go najzimniejszym tonem, na jaki mógł się w obecnym stanie zebrać.
Napad kaszlu. Gdy w miarę się opanował, albinos postanowił, że koniecznie musi usiąść. Skoro jego podopieczny widział go w takim stanie… trudno, przeżyje. Ale jakoś jednak prezentować się musi. Dopiero teraz zabrał rękę z karku niezapowiedzianego gościa. Z niejakim trudem podniósł się do siadu i oparł plecy o ścianę. Przymknął oczy. Kiedy już mogło wydawać się, że ta czynność tak go wykończyła, iż biedak zasnął, czerwone ślepia z powrotem spojrzały na świat. A właściwie na brudną, podziurawioną chatkę, w której stało jakieś wilczysko. Nosz kurna, zwierzak nadal tu był, czyli mimo wszystko mu się to nie przewidziało. Naprawdę miał cholernego wilka w swoim cholernym pokoju. Mruknął z dezaprobatą, pociągając przy tym nosem i jednocześnie starając się wyglądać jak najbardziej godnie. Chyba nie trzeba mówić, że dość marnie mu to szło..?
- Jonathan, chyba słabo będzie nam się tak rozmawiało… – wymamrotał cicho, wlepiając spojrzenie prosto w wilcze oczyska.
Patrzcie go, akurat dzisiaj zebrało mu się na rozmowy. Może w taki sposób chciał podreperować resztki swojej anielskiej godności? Kto wie. Faktem natomiast było, iż zdecydowanie wolał rozmawiać z ludzką postacią Wo`olfe’a. Cóż, do tej pory jeszcze niezbyt przyzwyczaił się do tego, że ochraniany przez niego osobnik od czasu do czasu przechodzi gruntowną metamorfozę, by zacząć ganiać za swoim ogonem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zaraz tam za ogonem... hydranty są zdecydowanie seksowniejsze.
Wilk nie wyglądał na zmartwionego zerowym brakiem przejęcia swojego towarzysza. Nathaniel miał to do siebie, że nawet na wieść o apokalipsie, znosił informacje ze stoickim spokojem. Gdyby Growlithe miał zamartwiać się za każdym razem, gdy usłyszy beznamiętny ton, pewnie popadłby w skrajną depresję. To jednak, co szczególnie przykuło jego wzrok, to stan, który dorwał anioła. Czarny kundel przyglądał się mu sceptycznie. Od góry. Do dołu. Od dołu. Do góry. I tak w kółko, aż w końcu Levittoux zademonstrował mu swoje krwiste spojrzenie, pod której czarne uszyska powędrowały do tyłu, a łeb jakby opadł niżej. Siła jego wzroku najwidoczniej przybiła nieco to wiecznie narwane stworzenie.
„Jonathan, chyba słabo będzie nam się tak rozmawiało…”
Wilczy pysk cofnął się jakby, ciszę przerwał trzask przestawianych w łokciach i kolanach kończyn. Okropny ból wstrząsnął ciałem, które w krótkiej chwili przestało prezentować się jak rasowy roznosiciel pcheł. Jonathan podniósł się lekko z kucek, wspierając dłonie na łóżku. Jego twarz zawisła dokładnie przed twarzą Nathaniela, a ślepia prędko odszukały to wiecznie besztające go spojrzenie.
Nie dziś, Nath. Dziś nie zrobiłem nic złego.
Dziś bowiem jestem tu tylko dla twojej przyjemności...
Cichy pomruk wyrwał się z jego gardła, gdy białowłosy zbliżył się na tyle, aby poczuć jego zapach wyjątkowo intensywnie. Zdawać by się mogło, że jeszcze moment, a dotknie nosem szyi anioła, ale w ostatniej chwili cofnął głowę i ponownie utkwił spojrzenie w Nathanielu.
Musisz być faktycznie chory, skoro w ogóle chcesz ze mną rozmawiać – parsknął, nie ukrywając przy tym tej wiecznej nuty dzikiego rozbawienia. Ogon mimowolnie poruszył się, kreśląc końcówką tajne znaki w powietrzu. To było takie... proste. Miał go tutaj. Rozchorowanego, rozgrzanego, z łomoczącym sercem i zarumienionymi policzkami.
Jak długo czekał na podobny widok? Pięć lat?
Growlithe westchnął nagle, odsuwając się drastycznie od stróża. Usiadł na brzegu łóżka, wbijając marudny wzrok w pościel, na której zacisnął jedną z dłoni, marszcząc przy tym materiał. Owszem, miło zobaczyć Nathaniela – tego wiecznie zimnego dupka – w takim słabym stanie. Mimo to nie potrafił zrobić tego, co od dawna chodziło mu po głowie... a przecież nieszczęsny, zbity gorączką anioł nie mógłby się nawet bronić. Może to i lepiej, że ten urojony pomysł zdominowania Levittoux'a prędko odpłynął na dalszy plan? Growlithe pierwszy raz był zły, że jego wewnętrzna moc nie działa w odwrotnym kierunku. Gdyby tylko mógł, oddałby mu cały tlen, swój ostatni oddech, każdą kroplę krwi, aby tylko na powrót poczuł się dobrze. To chore.
Chore! – rzucił ni stąd, ni zowąd, wielce urażonym tonem. ― Jesteś chory – dodał już ciszej, choć nie do końca chodziło mu o stan fizyczny tego cholernego cienia na patykowatych nogach. Prędko się zreflektował: ― I co mam niby teraz zrobić? Ugotować ci rosół z twoich trampek?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

// Nehe, Growie w poprzednim poście: klig >3<
Skrzywił się nieznacznie, prawie niezauważalnie, słysząc trzaski towarzyszące przemianie. To musiało boleć. W sumie nigdy jeszcze się nad tym nie zastanawiał. Może powinien częściej myśleć o swoim podopiecznym nie jak o upierdliwym zadaniu, a jak o innej, bądź co bądź, żyjącej istocie. … Levittoux, podczas choroby robisz się jakoś strasznie sentymentalny, daj spokój, to zupełnie nie w twoim stylu. Spojrzenie czerwonych ślepi – szklących się i rozgorączkowanych - leniwie śledziło poczynania wymordowanego. Co dziwne nie było w nim ani śladu zwyczajnej dezaprobaty. Nath był po prostu zmęczony i właśnie to doskonale odbijało się w jego oczach. Zasłonił usta rękawem, żeby nie kaszleć w ten durny pysk Jace’a, który niniejszym znalazł się niebezpiecznie blisko strefy rażenia.
Odsuń się, kretynie.
Nie, nie, przecież wtykanie gęby choremu do łóżka to przegenialny pomysł! Mimo wszystko anioł pozostawił to bez komentarza, skupiając się na wypowiedzi Growlithe’a. Też się cieszę, że cię widzę.
- Bawi cię mój obecny stan, Wo`olfe?
Może i te stosunkowo ostre słowa wypowiadane prosto w twarz intruza gwałcącego jego przestrzeń osobistą zabrzmiałyby groźnie, gdyby nie kolejny atak kaszlu. Albinos skrzywił się i zaklął pod nosem.
Chore! Jesteś chory.
Jeszcze jakieś spostrzeżenia, Kapitanie Oczywistość? Anioł stłumił pełne niezadowolenia mruknięcie, obdarzając Jonathana zrezygnowanym spojrzeniem. Tak, był chory do cholery. Cholernie chory tak dla jasności. Tak chory, jak nie był jeszcze nigdy, bo do tej pory nie chorował. Doskonale sam zdawał sobie z tego sprawę i nie potrzebował, by ktokolwiek bardziej uświadamiał go w tej kwestii. Widział w życiu wystarczająco wielu ludzi nie w pełni zdrowia, by samodzielnie dojść do wniosku, że tak, nieubłaganie dopadło go jakieś choróbsko.
- Mógłbyś jednak zamilknąći dać mi umrzeć w spokoju zaoferował dobrodusznie w odpowiedzi na propozycję ze strony pana jeszcze-przed-chwilą-byłem-wilkiem-i-lubię-hydranty.
Oparł głowę o ścianę, odsłaniając przy tym szyję i westchnął cicho, a westchnięcie to było tak dramatyczne i pełne bólu, że aż wcale nie. Podstępne powieki znowu przesłoniły mu widoczność. Cholera, wszystko go dzisiaj zdradzało. Milczał przez dłuższą chwilę.
- Okropnie się od niej różnisz, wiesz? – mruknął bardziej do siebie niż do towarzysza, nie otwierając przy tym oczu.
Nigdy nie poruszał tego tematu, tak samo jak tego dotyczącego zniknięcia Ojca. Mimo wszystko, uderzony nagle tą oczywistością i z umysłem chamsko przyćmionym przez chorobę, podzielenie się tą odkrywczą obserwacją z podopiecznym uznał za coś niezbędnego. Właściwie nawet nad tym nie myślał, a słowa popłynęły same, zakropione tą irytującą obojętnością.
Oczywiście, że Growlithe nie miał prawa wiedzieć, o czym Levittoux radośnie postanowił zacząć sobie pieprzyć. To było takie stereotypowe, takie szablonowe – w chwili słabości zacząć wylewać swoją frustrację na przypadkową, znajdującą się najbliżej osobę. Brawo, Nathanielu, brawo, osiągnąłeś właśnie kolejny poziom postaci dramatycznej – jak się z tym czujesz?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

| Gapiłem się na psa przez cały pobyt u kuzyna. Ujął mnie. |


Na pytanie niewątpliwie powinien wyskoczyć z marudną kwestią, która miałaby zapewnić nieszczęsnego, zakichanego Nathaniela o tym, że – no jakże by inczej? - wcale nie bawi go taki stan rzeczy, że się po prostu niewątpliwie martwi, a rosół z trampek wcale nie jest taki zły po tym, jak zatknie się nos i straci się smak. Niestety. Naturalna kolej rzeczy nie miała prawa bytu w obecności tej dwójki. Jace spojrzał tylko na niego spod zmierzwionej grzywki i wzruszył barkami, by zaraz kiwnąć potwierdzająco głową na tyle bezczelnie, że niejedna kobieta zapiszczałaby  zuchwale i poznała go z siłą swojego sierpowego.
Dopiero na kolejne słowa usta białowłosego skrzywiły się w niezadowolonym wyrazie. Cudowny anioł, czystość nad czystościami, właśnie szerzył herezję?
Skąd to nagłe niezdecydowanie? Nie cieszysz się, że mnie widzisz?
Oh, dajmy sobie siana. Oczywiście, że się cieszył!
Wilk mimowolnie zlustrował go niezdrowo przeszywającym spojrzeniem, najwidoczniej próbując doszukać się w jego mimice choć minimalnej oznaki radości. Nic takiego jednak nie dostrzegł. Odwrócił więc głowę, by ogarnąć przepiękny, stylowy i bardzo nowoczesny wystrój i mruknąć pod nosem zirytowane: „zresztą mniejsza”. Chyba nawet on miał dość droczenia się z Nathanielem, wiedząc, że to i tak zawsze sprowadzi się do jednego. Czasami dobitne protesty ze strony anioła, jego bezceremonialna obojętność i chłód zbijały Wo`olfe'a z tropu do tego stopnia, że nawet on tracił całą chęć na zabawę. Jak teraz, gdy rozdrażnienie wkradło się na jego twarz, a szczególnie wyrysowało się w dwukolorowych ślepiach, błądzących po nierównej podłodze chaty.
Wszystko nagle wydawało się mniej w porządku. Mniej po jego myśli. Czyli – doprawdy – niesamowicie wręcz beznadziejnie. Nie było jeszcze dnia, w którym ruszyłby się, żeby zainstalować swoje szanowne dupsko gdzieś w pobliżu Levittoux'a i – ku zdziwieniu znacznej części publiczności – zostać przez niego przyjętym z jakimś niemożliwym aktem radości. Ale nie. Oczywiście, że nie. Dlaczego dziś miałoby być inaczej? Co z tego, że był chory? Że chory był ten, który nigdy nie choruje? Jace właśnie wykłócił się ze swoją drugą połową, że powinien wstać i wyjść, dając Nathanielowi to, czego przecież zawsze od niego chciał – świętego spokoju.
To co przykuło go do łóżka były słowa skrzydlatego stróża. Usta mimowolnie drgnęły, by zaraz zacisnąć się w wąską linijkę. Przez moment szukał odpowiednich słów po brudnym podłożu, ale ostatecznie podniósł nieco głowę i zerknął kątem oka w stronę marnej kopii jego wiecznie silnego obrońcy, wiedząc już, że żadne zdanie nie będzie brzmiało odpowiednio.
Okropnie się różnię, od kurwa, kogo?
Koleżanki? Żony? Matki? Co? Ona pewnie umiała gotować, huh?
Mięśnie na ramionach spięły się niezauważalnie pod materiałem koszulki, gdy Wilk odwracał się przodem do rozmówcy. Położył zgiętą w kolenie nogę na łóżku i spojrzał śmiało na Nathaniela, jakby tym samym zachęcił go do wyjaśnień. Skoro spełnił jego warkliwą prośbę, by milczeć, niech teraz szanse się wyrównają i Levittoux wypełni jego zachciankę.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

W odpowiedzi na wzruszenie ramion i bezczelne przytaknięcie ze strony Growlithe’a cisnęło mu się na usta tylko jedno, a mianowicie rozkaz natychmiastowego odmaszerowania.
Wyjdź. Teraz.
Nie powiedział jednak tego na głos, bo mimo wszystko – o zgrozo! – jakiekolwiek towarzystwo po samotnym tygodniu spędzonym na użalaniu się nad sobą zawsze było jakąś odmianą. Oczywiście nie zamierzał w żaden sposób tego okazywać, ale fakt, iż ktoś przejął się jego niezapowiedzianym zniknięciem był na swój sposób budujący. I co z tego, że tym kimś była kudłata, cyniczna menda, która tylko czekała, żeby rzucić jakimś niezbyt wyszukanym komentarzem?
„Skąd to nagłe niezdecydowanie? Nie cieszysz się, że mnie widzisz?”
O wilku mowa. Nathaniel prychnął, wywołując tym kolejny, na całe szczęście krótkotrwały atak kaszlu. {Halo, centrala? My z prośbą o zmianę repertuaru, bo ten robi się już jakiś taki nudny i przewidywalny.} Oczywiście, że anioł niepohamowanie cieszył się na jego widok. Był uradowany jak nigdy. Jak Jace mógł nie zauważyć tych pełnych podekscytowania podskoków radości? A nie, chwila, w jego obecnym stanie raczej nie było mowy o skakaniu. Och, cóż za strata. W takim wypadku wymordowany miał do dyspozycji wyłącznie własne domysły i obserwacje, gdyż Levittoux najwyraźniej nie miał zamiaru dzielić się z nim żarliwymi zapewnieniami o swojej głębokiej tęsknocie.
Cisza się przeciągała, a albinos bynajmniej nie wyglądał na kogoś, kto zamierza opowiedzieć z wszystkimi detalami historię swego, nie do końca wesołego życia. W ogóle bardziej wyglądał jakby w międzyczasie zdążył zdechnąć – jedynie świszczący oddech oraz powoli unosząca się i opadająca klatka piersiowa świadczyły o tym, iż tak się nie stało. W końcu otworzył ślepia, by natrafić wzrokiem prosto na wpatrzone w niego, dwukolorowe tęczówki.
- Tomomi, 11 lat, urodzona w 2984 roku w Mieście-3, niezwykle miłe i optymistyczne stworzenie – wyrecytował ze znużeniem w odpowiedzi na pytające spojrzenie Growlithe’a. – Zastrzelona na oczach własnego anioła stróża – dodał zaraz tym samym, niezbyt przejętym tonem. Wyglądało na to, że chce powiedzieć coś jeszcze, lecz właśnie wtedy znowu dopadł go nieubłagany kaszel, sprawiając, że białowłosy aż skulił się w sobie. Żałosne.
Pociągnął nosem i odszukał rozgorączkowanym spojrzeniem twarz rozmówcy.
- Doceniam, że przyszedłeś – rzucił ni z tego, ni z owego, jakby dopiero teraz przypomniało mu się wcześniejsze pytanie Wo`olfe’a. Czyżby chciał uniknąć niewygodnych pytań na poprzedni temat? Niekoniecznie. Właściwie to w tym momencie było mu wszystko jedno. Zwyczajnie postanowił podzielić się z chłopakiem tą niezwykle ważną informacją i tak też uczynił. {Nath taki spontaniczny.}
Miał trudności z dalszym wpatrywaniem się w jeden punkt - czyt. towarzysza tej milutkiej pogawędki – więc wgapił się w sufit. Zmrużył ślepia, wodząc rozbieganym wzrokiem po sklepieniu, jakby czegoś tam szukał. Ostatecznie ziewnął przeciągle, zasłaniając usta wierzchem dłoni, po czym wrócił spojrzeniem do Jace’a, który w międzyczasie powinien zdążyć przetrawić wszystkie otrzymane dane.
A może by tak z powrotem się położyć, ignorując przy tym obecność „gościa”? Ta wizja była niezmiernie kusząca, jednak po szybkiej walce ze sobą, która swoją drogą zmęczyła go jeszcze bardziej, bo zbyt wiele myślenia boli, Levittoux rezolutnie stwierdził, że na razie się z tym wstrzyma. Możliwe przecież, iż wymordowany za chwilę wybiegnie z anielskiej chatki z fochem, przytupem i trzaskaniem drzwiami, jako że dopiero co został porównany z jedenastolatką – w sumie ich relacje były tak popieprzone, że trudno było cokolwiek przewidzieć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Starał się ukryć natarczywe wyczekiwanie, ale chyba niespecjalnie mu to wychodziło. Jakby jakaś niewidzialna łapa napisała mu czarnym markerem prosto na czole: „tak, ciekawość właśnie zżera mi lewą piętę, proszę, powiedz, nim dotrze do kostki”. W dodatku nieszczęście mocno się go trzymało, skoro nawet mimo usilnych starań, napis nie chciał się zmyć. Dopiero, gdy usłyszał któż taki szalenie się od niego różnił, ramiona opadły, dokładnie jakby przyjął na swoje barki niesamowity ciężar wszystkich problemów wszechświata.
Nathaniel.. właśnie porównał go do jedenastoletniej szmaciary... Jakiejś cud majestat małolaty, która dawno temu zapomniała, że aby utrzymać zdrową cerę, niestety trzeba oddychać, o innych funkcjach życiowych nie wspominając w ogóle. Nic więc dziwnego, że ta informacja lekko Growlithe'a zaskoczyła. Oczywiście, zachował na tyle kultury, aby nie wydrzeć się na schorowanego towarzysza. Dobijanie gwoździ do trumny nie było mu zdecydowanie na rękę, zwłaszcza wtedy, gdy w środku pudła miałby leżeć jego skrzydlaty strażnik Teksasu. Nie dało się jednak ukryć, jak bardzo uraziły go te słowa... „Niezwykle miłe i optymistyczne stworzenie”. Powinien mu podziękować za to, że właśnie powiedział, jaki ewidentnie nie był? Poza tym już same te słowa składały przed oczami doprawdy ujmujący obrazek ślicznej dziewczynki z uśmiechem na ustach i skrzącymi się oczkami, na których widok niejeden pedofil zarywa noce. Nie był więc ani śliczny, ani uśmiechnięty, ani nawet miły czy na tyle atrakcyjny, by podobać się jakimś zwyrolom.
Coś jeszcze?
„Zastrzelona na oczach własnego anioła stróża”.
Co za frajer nie umiał zaopiekować się nawet... ouh. Myśli nagle ucięły się w połowie, pozostawiając po sobie tylko bardzo ciężkie poczucie niesprawiedliwości. Nawet wzrok Growlithe'a jakby się zmienił. Z pewnością Levittoux nie chciałby zobaczyć tak rozżalonych, psich oczu. Co z tego, że szczerych? Wciąż wykazywały zbyt duże pokłady niebezpiecznej wręcz pretensji. Do Boga, do losu czy do kogokolwiek/czegokolwiek innego, kto/co w tym momencie pociągał/-o za sznurki.
Nie potrafił zresztą nic odpowiedzieć. Jego umysł nie reagował już tak, jak reagował na samym początku. Tu liczyły się instynkty. Zwierzęca część marnej części dawnego „ja”. Pewnie dlatego pochylił się tylko do przodu, wspierając się stabilniej dłonią na łóżku i przysunął do Nathaniela na tyle blisko, by ten posadził go o odbieranie przestrzeni osobistej. Prawie przyłożył czoło do jego ramienia i na moment jakby się zawahał, ale ostatecznie głowa i tak przesunęła się wyżej, by łaskocząc miękkimi kosmykami włosów skórę anioła, Growlithe dotarł polikiem do jego policzka. Mruknął przy tym cicho, pochylając ponownie głowę i wtulił się twarzą w jego ramię.
Z pewnością inaczej wyglądałoby to, gdyby jego ciało przejęła wilcza forma. Jace'owi osobiście nie robiło to żadnej różnicy, ale zdawał sobie sprawę, że Nathaniel mógł poczuć się zwyczajnie dziwnie, gdy zamiast gestu, który zwykle wykonywały kundle lub inne, równie puchate zwierzątka, pozostał gest wykonany przez Jonathana. W dodatku ostatnie słowa, które uraczyły jego uszy, wciąż huczały w głowie. I pewnie to tylko dzięki nim, przestał przejmować się stawianymi mu przed nos barierami anioła.
Pierdolić zasady. Jest coca cola.
Palce wolnej ręki musnęły tors Nathaniela, by zaraz przesunąć się ku górze i... chwycić za brzeg czarnej bluzy. Chwilę ściskał miękki materiał, chuchając gorącym powietrzem w i tak solidnie rozgrzaną skórę na szyi anioła, jakby dosadnie zapomniał, co ma teraz zrobić. Licho. Growlithe niespodziewanie warknął, po czym szarpnął z całej siły, chcąc pchnąć opiekuna na łóżko, samemu zsuwając się z niego [o dziwo - zsunąć z łóżka, a nie opiekuna]. Uklęknął na ziemi, przyglądając się białowłosemu w całkowitym skupieniu, by zaraz usiąść na piętach i zarzucić pierzynę na szczupłe ciało.
Tak. Tak zdecydowanie było lepiej. Nathaniel powinien leżeć. Może nawet zaśnie?
Hiyomi musiała być dla ciebie ważna – wychrypiał cicho, krzyżując ramiona na brzegu łóżka, choć miejsca niewiele już mu starczało. Powiedział to z nieukrywaną irytacją, bo doskonale wiedział, że nie uda mu się dorównać komuś takiemu. Te parę skromnych informacji wystarczyło, by zdał sobie sprawę, że faktycznie paskudnie różnił się od dziewczynki. Był jej całkowitym przeciwieństwem. A skoro Nathanielowi miało na niej zależeć, to... Growlithe cicho  westchnął, opierając policzek o przedramię. ― Bardzo? – dodał po chwili, mrużąc przy tym ślepia, jakby to miało być jego ostatnie wypowiedziane słowo, bo teraz zacznie już tylko słuchać. Uszy tylko potwierdziły tę tezę, kierując się ku leżącemu Nathanielowi.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie potrzebował współczucia. Nawet przez moment go nie oczekiwał. Więc… po co? Po co dzielił się tym wszystkim? Do czego dążył? Czyżby chciał zrozumienia dla swojego zwyczajnego skurwysyństwa? Podświadomość to wredna, mała szmata, która wykorzystała czas jego największej słabości. Nathaniel z dziwnym odrętwieniem przyglądał się kolejnym ruchom podopiecznego. Wtulony w jego ramię Growlithe nie mógł zobaczyć niedowierzania malującego się delikatną kreską na twarzy wpatrzonego w czubek jego głowy anioła. Czy on… chciał go pocieszyć? Levittoux zdecydowanie nie spodziewał się takiej reakcji z jego strony.
Przez cały czas milczał, nie odrywając wzroku od pogrywającego sobie coraz śmielej kundla. Bądź co bądź macanie po klacie nie było czymś, co przytrafiało się albinosowi na co dzień. Chwila mijała za chwilą, a Jace wciąż nie odczepiał się od jego ubrania. Starczy tego dobrego. Stróż otwierał już usta, by powiedzieć coś aż szokującego elokwencją, lecz zdołało się z nich uwolnić jedynie zaskoczone sapnięcie.
- Może jestem chory, ale z pewnością nie niepełnosprawny – wyrzucił z siebie z chłodem przypominającym chłód… czegoś chłodnego, gdy został siłą zrównany z poziomem materaca {metaforycznie, bo w sumie to nie miał materaca} i troskliwie otulony kołderką. To jakaś pomyłka. Kursy dla młodych matek odbywają się w sąsiednim budynku…
I co? Teraz będą tak sobie siedzieć, ciesząc się w ciszy ze swojego towarzystwa? Oczywiście, że nie! Nath wsłuchał się w słowa Jonathana, nie majączamiaru mu przerywać. W końcu sam wyciągnął na światło dzienne wątek swojej przeszłości.
Hiyomi musiała…
Tomomi. Miała na imię Tomomi.
Nie poprawił go.
Gdy słuchał Wilczura, wracały do niego bolesne obrazy prawdopodobnie najradośniejszych chwil życia. Zdecydowanie nie powinien był poruszać tego tematu. Nie powinie-... właśnie powinien! Powinien pomyśleć, zanim w ogóle otworzył gębę, ot co. Ale stało się i… owszem, dziewczynka była dla niego kimś ważnym.
Bardzo?
- Za bardzo – uciął momentalnie, przesadnie zimnym tonem i przez sekundę mogło wydawać się, iż tym optymistycznym akcentem ma zamiar zakończyć dyskusję, która robiła się dla niego coraz bardziej niewygodna. - Moim obowiązkiem było ją chronić. Tyle. A ja pozwoliłem przyziemnym emocjom zaburzyć prawidłowy obraz rzeczywistości – dodał jednak z goryczą, której prawdopodobnie jeszcze nigdy wcześniej nie było dane usłyszeć wymordowanemu.
{Z goryczą? Nathaniel powiedział coś z goryczą? Ale czy ja dobrze myślę, że ty i ja myślimy o tym samym Nathanielu, czy może chodzi ci o tego tam Hulia Rickarda z naprzeciwka?}
- Zresztą… nieważne – dodał już normalnym, obojętnym głosem.
Przyciągnął poduszkę pod swój niewiarygodnie rozczochrany łeb, ostatecznie godząc się z tym, że Growlithe będzie doświadczał jego niemalże boskiej osoby w nieco okrojonej wersji. Okrojonej z godności i poczucia własnej wartości, żeby nie było nieporozumień. A teraaaaz… no, jakże by inaczej! Okaerinasai, Kaszel-senpai~! nastąpił atak kaszlu, który Levittoux starał się zatuszować, wciskając twarz w pościel. Błyszczące gorączką ślepia wychynęły jednak po chwili zza zasłony z kołdry, odnajdując spojrzeniem Wo`olfe’a.
- Wybacz, że nie zabawię cię dłużej rozmową...ale jestem zbyt słaby, żeby poradzić sobie choćby z tym. Nie dokończył, nie musiał. To, jak bardzo żałosny był jego stan, było widać jak na dłoni. Zamiast tego przewrócił się na drugi bok i zacisnął powieki, podejmując próbę zaśnięcia.
Jego podopieczny mógł sobie teraz robić, co chciał. Mógł wyjść, mógł gapić się na niego niczym profesjonalny prześladowca, czy nawet zacząć tańczyć makarenę na środku pokoju. W sumie mógł też go zabić albo zrobić wiele innych niezbyt przyjemnych rzeczy, ale o tym nie mówimy, bo Grow mimo wszystko go lubił, hue. Cokolwiek by to nie było, najpewniej obeszłoby anioła w takim samym stopniu, czyli… no, nie za bardzo.
Chociaż w sumie była jedna rzecz, którą Wilk mógł dla niego zrobić i która pewnie nawet ucieszyłaby tą skrzydlatą mendę. Mógł mianowicie przysłać pomoc medyczną, ale o podzieleniu się z nim tym przebłyskiem geniuszu Nath oczywiście zapomniał. W chatce dało się słyszeć znów ten nieprzyjemny dla ucha świst towarzyszący oddechowi śpiącego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wzruszył lekko barkami na jego – jakże zacną i cenną, dziękujemy – uwagę swojego stróża. Może i był całkiem sprawny, ale nie mógł zapominać, że jego wiecznie wkurwiający podopiczny z kolei nie był do końca ślepy. Widział ile wysiłku Nathaniel musiał włożyć w tak głupio łatwą czynność, jak siedzenie. Ha. Był pewien, że nawet oddech jest dla niego istną katorgą, przejściem boso po potłuczonym szkle. Gdyby nie ten czuły gest ze strony Jonathana (Nathaniel powinien mu dziękować), pewnie wciąż walczyłby o kolejne drobne elementy godności, by usiedzieć w wyprostowanej pozycji. Bał się przy nim zasnąć? A jak wiele razy Wo`olfe spał przy Nathanielu? Niejednokrotnie. Czuł się przy nim bezpieczny, najwidoczniej bez wzajemności. Teraz nie obchodziło go jednak, co stało za tymi uprzedzeniami – z którejkolwiek strony by na to nie spojrzeć, Levittoux ukrywał przed nim dosłownie wszystko. Od przeszłości, po emocje, na słabościach kończąc.
To była licha próba uświadomienia mu, że Growlithe nie taki zły, jak go w piekle malują. „Za bardzo”. Skulił się. Ledwie widocznie, ale jednak głowa mimowolnie opadła o centymetr, a ramiona uniosły się nieznacznie. Dobra. Może nie był taki zły, ale nie potrafił znieść tych słów. Kiedy wreszcie – PO TYLU LATACH – Nathaniel postanowił z nim porozmawiać... niewymuszenie... sam... SAM do licha, jego słowa raniły jak noże. Naprawdę chciał mu współczuć. Był też wdzięczny, że ten nareszcie oddał mu kawałek, doprawdy niewielki kawałeczek swojej historii, ale nawet to nie potrafiło wyprać wilka z wszystkich myśli, jakie zaatakowały umysł. Kimkolwiek była tak cała Momi, jakkolwiek cudowne nie były jej cechy – nienawidził jej. Nie musiała robić nic. Ot, po prostu sobie była i umarła... A zdobyła uczucia Nathaniela, o które od dawna starał się Growlithe. W dodatku kolejny cios w plecy - „wybacz, że...”
Nie. Nie wybaczy. Pierdolił tę Hromi. Przy niej pewnie więcej mówił. Teraz Jace był zdolny uwierzyć, że faktycznie Nathanielowi mogło na kimś zależeć. Chłopak skrzywił się, patrząc jak opiekun odwraca się do niego tyłem. Mimowolnie zjechał wzrokiem wzdłuż jego ciała, ale prędko przywrócił się do porządku i wykopując nawał myśli, powrócił do rozczochranych włosów. Spokojny oddech dobił się do jego uszu.
Zasnął? Growlithe zamachał ogonem, przyglądając się mu nachalnie. No proszę, jak dużo radości może komuś sprawić gapienie się w cudze plecy. Prawdę mówiąc – mógłby tak siedzieć jeszcze długo, ale pchnęła go do działania ta sama niewidzialna dłoń, która wyryła mu napis na czole. Przekręcił się, upadając dłońmi na podłogę, by kolejny krok zrobić już jako wilk. Miał czas, póki Nathaniel postanowił się na niego wypiąć. Wybiegł więc z chaty nie przejmując się zamykaniem drzwi. Kiedy jednak mijał wejście, jego cień odkleił się jakby, wracając ostatecznie do pomieszczenia. Kałuża smoły zabulgotała bezgłośnie, wznosząc się wysoko ku górze. Czarne macki splotły się wykształcając chude cielsko Shatarai. Wilczyca otrzepała się z niewidzialnego pyłu i rzuciwszy ostatnie spojrzenie znikającemu w oddali właścicielowi, siadła i wyprostowała się jak struna. Wartownik tylko parę razy poruszył spiczastym uchem, wyłapując jakieś niegroźne dźwięki.
Pilnowała wiernie przez ciągnące się minuty, aż w końcu na horyzoncie zamajaczył niewyraźny kształt. Shatarai poruszyła się niespokojnie, podnosząc do połowy zad, który i tak zaraz ponownie znalazł się na ziemi, nakazując jej siedzieć i spełnić nieme polecenie. Zbliżał się. Prędko ciemna plama przemieniła się w biegnącą sylwetkę wilczura. Wadera przesunęła pyskiem po jego szyi, gdy mijał ją w drzwiach. Zamruczała przy tym, rozsypując się w drobny pył, który nie zdążył jednak przyprószyć ziemi, bo zniknął pozostawiając po sobie ledwie cień wspomnienia po czujnym ochroniarzu.
Jace ponownie znalazł się przy Nathanielu. Rozległ się cichy odgłos, jakby coś ciężkiego, ale miękkiego uderzyło o ziemię. I istotnie. Martwe ciało wyrośniętego jagnięcia padło u łap wilka, by zaraz truchło poruszyło się – bynajmniej nie dzięki nagłemu przypomnieniu sobie o podstawowych funkcjach życiowych. To Growlithe przez ułamek chwili trącił zdobycz nosem. Spojrzał jeszcze na zakrwawiony kark i rozszarpane gardło, samemu oblizując różowym jęzorem bok pyska.
W zasadzie nie był pewien, czy to co upolował, faktycznie było jagnięciem. Choć prezentowało się raczej zjadliwie, miało słodki pyszczek, małe uszka i ogonek, miękką wełnę, raciczki i sam Bóg wie co jeszcze, to coś ewidentnie było z nim nie tak, ale Jonathan najwidoczniej niespecjalnie przejął się analizą tego, czym właściwie to „nie tak” było.
Hej, wstałeś?, zaskomlał przeciągle, kierując dwukolorowe ślepia na stróża. Dopadł do niego, przysuwając łeb na tyle, by móc doskonale poczuć jego zapach. Co z tego, że tę woń rozpoznałby na końcu świata? Wsunął nos w białe kosmyki, czule trącąc go w kark. No dalej, budź się już, Levittoux.
Nie. Oczywiście, że nie był nachalny i upierdliwy. Oczywiście, że nie budził chorego, tylko po to, żeby zaprezentować mu „cud-majestat” ofiarę zbrodni śniadanie. Oczywiście, że nie. Wilk wydał z siebie zduszony pomruk, gdy przeskoczył parę razy z łapy na łapę i z marudną miną przysiadł na podłodze. No... może tylko troszeczkę. Ale w absolutnie dobrej wierze. Naturalnie, Charles szczególnie dobrze wiedział, jak to jest być chorym czy połamanym; zdawał sobie więc sprawę, jak wiele może dać sen. Chęć porozmawiania z Nathanielem zabiła jednak tę wiedzę. Przyglądał mu się, przechylając łeb na bok, to znów prostując plecy i siadając jak sztywny, marmurowy posąg.
Cisza zdążyła przylgnąć do ciała Jace'a, aż w końcu i go powoli zmorzył sen. Po paru kwadransach bezczynnego wpatrywania się w jeden, chrapiący punkt, Wo`olfe stracił cząstkę czujności. Po tym, jak dopadła go nuda, niedługo trzeba było czekać, by i on zamknął powieki. Jakiś czas później na brzegu łóżka, na skrzyżowanych ramionach, położył głowę, a kolejny, ludzki już oddech był o wiele spokojniejszy od poprzednich.
Moim obowiązkiem było jest go chronić. Tyle.
Tylko rolę się zmieniły...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 5 1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach