Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Tak więc spał, a to doniosłe wydarzenie obwieszczane było całemu światu miarowym pochrapywaniem. Śniło mu się, że leżał w łóżku, w swojej brzydkiej, zaniedbanej chatce. Przez dziury w dachu sączyło się popołudniowe słońce, a on nie musiał nic robić, tylko sobie leżał. Wtem poczuł, że coś trąca jego ramię. Odwrócił się, a tam szczur, który stwierdził, że może spełnić jego trzy życzenia…
***
Przewrócił się na plecy, a jego ręka zsunęła się za krawędź posłania, natrafiając na niezidentyfikowany obiekt. Zmarszczył brwi z niezadowoleniem, wymamrotał coś pod nosem, po czym ostatecznie otworzył ślepia, by natrafić spojrzeniem na Jonathana wpółleżącego na jego łóżku. Albinos niechcący uderzył go w ramię – cóż za miły gest z jego strony. Grow powinien to jednak docenić, bo nie dostał w łeb stopą albo kolanem, tylko dłonią w ramię, przeżyje... Nathaniel zarzucił koc na ramiona wymordowanego, z trudem podnosząc się z łóżka. Cóż, nawet chory ma swoje potrzeby fizjologiczne, a jemu cholernie chciało się pić. Trzęsąc się z powodu szoku termicznego wywołanego nagłym brakiem warstwy grzejącego go materiału oraz powłócząc nogami, anioł ruszył w stronę kuchni. Nie było to łatwe, lecz w końcu dotarł do szafki, w której trzymał wodę. Tsh, przecież to oczywiste, że nie potrzebował niczyjej pomocy i doskonale raził sobie ze wszystkim sam! Zaraz jednak pożałował swoich śmiałych myśli, gdy zakręciło mu się w głowie i zrobiło ciemno przed oczami. Głupia choroba. Zacisnął kurczowo palce na otwartych drzwiczkach szafki. No już, słabości, spierdalaj. Jako że Nath, kiedy chce, jest istotą niezwykle przekonującą, chwilowa słabość usłuchała go i minęła. Zdusił cisnące się na jego usta przekleństwo – był aniołem, powinien pozbyć się tak brzydkiego nawyku – po czym sięgnął po butelkę. Odkręcił ją i z pomrukiem zadowolenia napełnił gardło wylewającym się z niej, błogosławionym w tej chwili przez niego, płynem. To jest to, powinien zacząć częściej zwracać uwagę na takie małe rzeczy i się z nich cieszyć, bo nie wiadomo, jak długo jeszcze będzie dane mu ich doświadczać – na ziemi z dnia na dzień było coraz mniej tlenku wodoru zdatnego do picia. Z nieopuszczającym go ani na chwilę optymizmem Levittoux powrócił do salono-sypialnio-niewiadomoczego, tylko po to by natrafić nieobutą stopą na coś mokrego. Zerknął w dół. Krew? Co na jego podłodze robiła krew? Czyżby należała do tego białowłosego narwańca? Możliwe, że on… no, nie mówcie, że umarł mu kolejny podopieczny. To zakrawałoby już o poważną ironię losu, a wręcz jej nadużycie. Nie, jednak żyje – stwierdził niezwykle spostrzegawczo, widząc, że ramiona podopiecznego rytmicznie unoszą się i opadają. Więc co do… jego wzrok natrafił na jagnię wesoło zalegające na dywanie. NA JEGO DYWANIE.
- Jace, na miłość boską… – zaczął z kompletnym zrezygnowaniem, nie spuszczając wzroku z martwego zwierzęcia. Nie dokończył jednak, nie miał na to siły. Zamiast tego dowlókł się z powrotem do łóżka i uwalił się na nim, zupełnie ignorując fakt, że jedna z jego skarpet była teraz przesiąknięta posoką. Rozkaszlał się, wciskając twarz w poduszkę, bo co innego niby miał robić, skoro był chory? Oczywiście, że trzeba go zabawić jakimś kaszelkiem. Siło Wyższa, robisz to wspaniale.
- Zrobisz coś z tym, czy przywlokłeś to tutaj jako swoje trofeum? – wymamrotał w końcu, przekrzywiając głowę i spoglądając na Wo`olfe’a. Jego brzuch dał o sobie znać głośnym burczeniem – w końcu Nathaniel zaskakująco dawno miał w ustach cokolwiek ciepłego do jedzenia. Nagle jakby o czymś sobie przypomniał. – To jest okropnie zły pomysł… zły, rozumiesz?
Czyżby w jego głosie dało się słyszeć cień paniki? Nie no, skądże…


Ostatnio zmieniony przez Nathaniel dnia 19.04.14 11:09, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zamruczał przeciągle, czując uderzenie na ramieniu. W zasadzie tylko bardziej wtulił policzek w przedramię i ani myślał o obudzeniu się przez tak lichy gest, ale – no nie oszukujmy się – to Jonathan. Po nim mógłby przejechać kombajn, a pewnie tylko podrapałby się po szyi, na sekundę nawet się nie wybudzając. Gwałtowniej poruszył się dopiero podczas przypływu ciepła, które pojawiło się jakby znikąd. Jęknął coś marudnie pod nosem (coś jakby: „spierdalaj, Nath”, ale dowodów nie ma), by zaraz skrzywić się potwornie, tak jak tylko potwornie skrzywić się Grow może i odwrócił się twarzą ku materacowi. Chwilę później słyszalny był już tylko kolejny łańcuch cichych wdechów i wydechów. Całkowicie spokojnych i miarowych. Raz po raz.
I pewnie spałby tak jeszcze długo, regenerując siły po ostatnich wydarzeniach, gdyby nie „Jace, na miłość boską”. Dokładnie w tym momencie zacisnął mocno powieki, licząc w duchu, że tylko mu się przesłyszało. Trzepoczące ucho nie potwierdzało jednak tej tezy, najwidoczniej uważając ten moment, za nieodpowiedni do stracenia zmysłu słuchu.
Pierdolę miłość twojego ojcachcę twoją. W tej właśnie chwili odetchnął ciężej (człowiek cierpiący) i starał się ponownie odpłynąć w stan cudownej nieświadomości, ale dźwięk stawianych kroków i władowanie się na łóżku, skutecznie mu to uniemożliwiło. Zsunął więc ramiona, pozostawiając na brzegu tylko oparte o mebel czoło, by po paru wdechach, wreszcie podnieść i głowę. Spojrzał wtedy w stronę Nathaniela z taką miną, jakby miał obwieścić mu śmierć jego matki.
„Zły... zły...”
Przestań – warknął wściekle, marszcząc przy tym nos. Zły pies. ― Czy ja ci wyglądam na pierdolonego labradora? Co ci znowu nie pasuje? - Jak na komendę zerknął za siebie, wprost w martwe ciało niestarannie uwalone na podłodze. Zmierzył je wzrokiem, by zaraz powrócić spojrzeniem do rozmówcy. Nie widział w tym widoku absolutnie nic złego. ― Zrobiłem to dla ciebie, pieprzony niewdzięczniku... Jak masz mi coś do zarzucenia, to zarzuć ręce na szyję. I skąd ten cholerny ton? – dodał po chwili z wyraźnym oburzeniem.
O co chodziło? Co tym razem? Jagnię powinno być niebieskie, a nie białe? Ma o trzy milimetry za duże lewe ucho? Wolał dziewczynkę, a nie chłopca? Growlithe nagle zamrugał, jakby Oczywistość dopadła go na ulicy, a on dopiero skojarzył z czym miał do czynienia. Nawet jego twarz jakby została odziana w uraz. Skrzywił się wymownie i odwrócił zażenowane spojrzenie gdzieś na bok, wbijając je w brzydką ścianę.
Ah, jasne. Pojąłem. Przyniosę drewno i obedrę go ze skóry... Ty zajmiesz się resztą – wydukał pod nosem, właśnie domyślając się w czym tkwił cały problem. To przecież nie jego wina, że wszystko co wpadało mu w dłonie, dosłownie wybuchało. Nie potrafił zająć się dobrze nawet kawałkiem marchewki, nie wspominając już o czymś bardziej wyrafinowanym. Wybuchy, postrzały, pisk wjeżdżających w siebie aut i krzyk zdewastowanych matek z dziećmi – dosłownie to się działo, gdy tylko Jace właził do kuchni. Tym jednak razem miał robić za grzeczne dziecię. Starał się jak mógł, ale bezduszność Levittoux'a skutecznie mu to uniemożliwiała. Wo`olfe nie należał też do specjalnie cierpliwych istot, a to tylko dolewało oliwy do ognia.
Poczekaj chwilę, bo pewnie już chciałeś skakać pod pociąg – rzucił z mniejszą delikatnością, by zebrać się z podłogi i wybyć z chaty na dobre parę(naście) minut. To naprawdę ostro się przeciągało, ale w końcu trzask upadających kawałków drewna  przeciął uporczywą – według Jace'a - ciszę. Growlithe otrzepał ręce, zerkając pod siebie. Tuż przy jego stopach, w miejscu, gdzie zwykle płonęło ognisko, teraz znajdowała się górka gałęzi, radośnie prosząca o podpalenie.
Domyślam się, że ogniem też nie mogę się bawić? – parsknął, podchodząc do zdobyczy. Uwalił się na ziemi i chwycił za jagnię. Biała głowa opadła na bok, a paciorkowate oczy wbiły się gdzieś w podłogę, gdy Growlithe wsunął czarne ostrze w bok ciała i szarpnięciem rozdarł je, skraplając krwią już nie tylko cudowny dywan Nathaniela.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Anioł wyraźnie nie przejął się wybuchem agresji wymordowanego. Przysłuchiwał się mu w milczeniu, nawet nie podnosząc łba z poduszki. Myśl, Jace, myśl, jesteś sprytnym chłopcem. Spojrzał na niego w momencie, w którym ten postanowił przestać na chwilę kłapać dziobem {kacza referencja, bo Wielkanoc i stuff zobowiązuje!}. O, proszę, jednak ktoś tu domyślił się, o co chodziło.
„Przyniosę drewno i obedrę go ze skóry... Ty zajmiesz się resztą.”
- Uhm.
Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze trochę, mamo.
Ziewnął przeciągle, po czym rozkaszlał się wedle starej, dobrej tradycji. Już nawet się nie krzywił, tak bardzo przestało go to obchodzić. Choroba, nie choroba, ale do przywilejów bycia istotą rozumną należy to, że wspomniane istoty w pewnym momencie przyzwyczajają się do nowych sytuacji. Nazywa się to sztuką adaptacji i jest jednym z przystosowań ludzi oraz innych stworzeń do życia na ziemi. Jednostki nieposiadające tej umiejętności nie przetrwają. Proste. Pociągnął nosem.
„Poczekaj chwilę, bo pewnie już chciałeś skakać pod pociąg.”
- Nie przesadzałbym – mruknął w poduszkę - jak zwykle niezmiernie elokwentnie, za to niezbyt wyraźnie. Znowu o czymś sobie przypomniał. – I nie wyglądasz na labradora! – rzucił za nim, gdy ten opuszczał chatę. Niezłe pocieszenie, czerwonooki dupku.
Podczas gdy Growlithe ciężko pracował nad zdobyciem drewna, chory ograniczył się do tępego wpatrywania się w przeciwległą ścianę oraz karkołomnego wyczynu jakim niezaprzeczalnie było owinięcie się kocem. A może wcale nie był aż tak chory? Może tylko tak mu się wydawało? Dotknął swojego królewskiego czoła tylko po to, by momentalnie odsunąć rękę ze zrezygnowaniem, stwierdzając, iż jego temperatura była wystarczającym zaprzeczeniem tej tezy. Po prostu długo spałeś i to dlatego na chwilę przestałeś czuć się jak gówno. Nie martw się, ten stan rzeczy długo się nie utrzyma.
Tymczasem do pomieszczenia powrócił syn marnotrawny, stwierdzając, iż genialnym pomysłem będzie rzucenie na ziemię kupy gałęzi w celu zamanifestowania swej obecności.
Nathaniel skrzywił się, czując, że jego głowa zaraz eksploduje i westchnął cicho.
Zapałki są w kuchni, w którejś z szuflad. Wierzę w powodzenie tej misji.
Z tym chyba sobie poradzisz.
Niby mógł to zrobić sam. Mógł wstać, ruszyć tyłek, przetransportować się do kuchni, znaleźć odpowiednią szufladę, wygrzebać z niej pudełko zapałek, wrócić… Brzmi banalnie, nie? Musimy wybaczyć mu jednak lenistwo, jako że dopiero co odbył podobną podróż, no i nie zapominajmy, że wciąż był chory. I tak zaraz zapewne będzie musiał poczynić powinność tego bardziej ogarniętego w sprawach kuchennych. Przez dłuższą chwilę w milczeniu przyglądał się, jak jego podopieczny zabiera się do roboty. Widok rozdzieranego ciała nie był zbyt przyjemny, jednak anioł przez długie lata życia zdążył się do niego przyzwyczaić. Coś innego sprawiło, że albinos szerzej otworzył oczy… Poczuł wilgoć na swoim policzku. Wzdrygnął się i dotknął twarzy. Powoli, w skupieniu spojrzał na dłoń. Krew. Na jego poliku bezczelnie znalazła się posoka.
Huk wystrzału i krew. Mnóstwo krwi. Albinos z niedowierzaniem spojrzał na swoją rękę, która jeszcze przed sekundą była przy jego twarzy. Czubki palców, którymi sekundę temu przejechał po policzku, były całe we krwi. Powoli odwrócił się w stronę podopiecznej. Ledwo powstrzymał odruch wymiotny. Dziewczynka opadła na ziemię z szeroko otwartymi w zdumieniu oczami. W jej głowie ziała wielka dziura. To nie mogło być prawdą…
Anioł otrząsnął się, czując spływającą po karku kroplę potu, jego oddech był przyspieszony. Czyżby się… bał? Zerknął ukradkiem na Jace’a. Jeśli pogłoska, że zwierzaki wyczuwają zdenerwowanie, była prawdą, białowłosy zapewne zdążył już domyślić się, że coś tu nie grało. Levittoux usiadł, w żaden sposób nie komentując zajścia, które miało miejsce przed momentem. Wstał zdecydowanie za szybko, jednak od razu w milczeniu udał się do kuchni, ignorując irytujące zawroty głowy spowodowane zbyt pośpieszną akcją. Z jednej z szafek wyciągnął prowizoryczny ruszt do rozstawienia nad ogniskiem. Taki tam z trzema nogami, kratką… Kontemplował go stanowczo zbyt długo, jak na to, że był w jego posiadaniu od paru ładnych lat. Sięgnął po zapałki. W końcu jednak musiał wrócić do pokoju, gdzie znajdował się jego gość i stawić czoła ewentualnej dyskusji, która prawie na pewno zaraz będzie miała miejsce. Spróbował wyrzucić z myśli nieprzyjemne obrazy, uspokoić oddech... Nie, żeby specjalnie mu się to udało, ale przynajmniej przywołał na twarz swój markowy wyraz obojętności i niewzruszenia. Postawił ruszt koło drewna, rzucił zapałki Jonathanowi i usiadł na łóżku, beznamiętnie wpatrując się w jagnię. Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia, gdy jego ciałem wstrząsnął atak potężnego kaszlu, zmuszając go do zgięcia się wpół. Myślał, że to akurat miał już za sobą i jego kompanami pozostaną wyłącznie psowata menda oraz – opcjonalnie – niezbyt absorbujący, przyjacielski kaszelek. Przeliczył się. Tak samo zresztą jak pod względem swoich możliwości fizycznych. Ten krótki spacerek po domu go wykończył, lecz postanowił nie dać tego po sobie w jakikolwiek sposób poznać.
Nie potrzebował więcej litości.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Wierzę w powodzenie tej misji.”
Prawdę mówiąc – Jace coraz mniej. Zważając na fakt, ze zwykle to on był jednak powodem wybuchów uśpionych wulkanów czy nagłego spadnięcia meteorytu, misja musiała być naprawdę trudna, jeśli rzeczywiście tak myślał. I nie chodziło już nawet o zeżarcie tego nieszczęsnego jagnięcia (choć Growlithe'owi ślinka na samą myśl ciekła rzewnym wodospadem). Chodziło o coś głębszego. Coś chyba nieco bardziej przyziemnego... Ot, o zwykłą rozmowę.
Staram się, flaki sobie wypruwam... – warczał zaciekle w myślach, akurat wywalając bebechy przyszłego obiadu na wierzch. Zapierdalam jak wyścigowy, staram się być cicho, nie sprawiać kłopotów, ale nie... Jagnię westchnęło niemo, gdy kolejny płat skóry został odrzucony na bok, odsłaniając pokryte czerwienią mięso.
Czy był egoistyczny? Oh, bez wątpienia. Całkowita pewność, że zwyczajnie mu się należy, nie odstępowała go na krok. Tak jakby Nathaniel został stworzony tylko po to, by otwierać swój śliczny pyszczek i uspokajać Wilka barwnym tonem głosu. Przez myśl mu nigdy nie przyszło, że to zależy od najróżniejszych czynników. On wolał jednak skupiać się na najczarniejszych scenariuszach, przy okazji bawiąc się w boga.
Growlithe nagle drgnął, rażony niewidzialnym piorunem. Woń krwi wymieszała się z czymś nowym, co od razu zwróciło jego uwagę. Nie poruszył się jednak na tyle, by zdradzić swoje zainteresowanie. Nóż prześlizgiwał się posłusznie pod skórą, rozrywając ją bez problemu, a Jace tylko kątem oka zaczął obserwować poczynania swojego opiekuna, ledwo skupiając się na obecnym zadaniu. Dopiero, gdy Levittoux się podniósł, spojrzenie powędrowało z powrotem na porozcinane ciało, jakby nagle przypomniał sobie, po co w ogóle okupuje tę brudną podłogę. Jagnię wyglądało, jakby trafiło na przemiał. Mięśnie ramion mimowolnie napięły się, gdy naparł na jeden z organów. Nieprzyjemny, wilgotny odgłos uraczył czuły słuch, akurat, gdy Nathaniel przechodził obok. Uniósł wtedy wzrok i wbił go w stróża, uparcie starając się zwyczajnie... zrozumieć.
Uniósł zakrwawioną dłoń, nagle łapiąc pudełko zapałek. Przez opuszczoną głowę i gęstą grzywkę, która rzucała ostry cień na jego twarz, można by nawet pomyśleć, że pochwycił przedmiot, nawet na niego nie zerkając. Niestety. W rzeczywistości nie spuszczał już spojrzenia z anioła, czując jak gdzieś w środku zaczyna dziać się coś nieznośnego. Igiełka zazdrości kuła nieprzerwanie i choć nie był to ból zrywający zmysły wraz z kępkami włosów, to jednak na tyle irytujący, by zacząć złościć Growlithe'a. Dlaczego miał wrażenie, że obecny stan jego... khm, towarzysza jest spowodowany właśnie tą całą Kiryomi? Roztrzęsienie, woń strachu... nigdy nie widział go w takim stanie, choć niejednokrotnie mijali Śmierć na skrzyżowaniach, łapiąc przy tym zbyt ostre zakręty.
Czarne uszyska przylgnęły do czaszki, kontrastem odznaczając się na bieli kosmyków, gdy chłopak podnosił się z ziemi.
Nie musisz mówić – warknął. Na tyle cicho, aby Nathaniel ledwo mógł go usłyszeć. „Nie musisz mi mówić, ale ja naprawdę, kurwa, chętnie bym posłuchał”. Dokładnie tak to zabrzmiało. Wszyscy to wiedzieli. Wszyscy, za wyjątkiem tego cholernego ułoma. Grow wyjął jedną z zapałek i przesunął nią po brzegu opakowania. Rozległ się cichy trzask, a wraz z pojawieniem się płomienia, na ziemię spadła niewielka, czarna kulka, która rozwinęła się tuż nad ziemią, spadając na cztery łapki. Lars – lis – przemknął do porozcinanych mięsnych elementów i wziął do pyska wychudły kawałek jagnięcej nogi, która najwidoczniej została zakwalifikowana do: „Nathaniel tego nie zje”, bo leżała na oddzielnej kupce. Zwierzątko mocno chwyciło swoją zdobycz w zęby i czmychnęło z domku, by za moment powrócić i złapać inny fragment nienadający się do spałaszowania, bez konieczności zwrócenia kolacji. Growlithe rzucił zapałkę wprost w środek porozstawianych gałęzi. Musiał się bardziej przyłożyć, by w chacie rozległ się charakterystyczny odgłos, zwiastujący przede wszystkim ciepło. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w tlący się płomyk, który zgasł równie prędko, jak się pojawił. Kucnął wtedy, wyciągając ręce przed siebie, by poustawiać odpowiednio drewno.
Martwię się tylko, Levittoux. – Odłamał parę mniejszych gałązek, by wrzucić je w sam środek ogniska. To dzięki nim ogień przybrał wreszcie na sile, po ówczesnym przyłożeniu kolejnej zapałki. Growlithe przypatrywał się jak ogień nabiera siły, rozjaśniając nie tylko jego twarz, ubrudzone krwią ręce i ubranie, ale i część pomieszczenia. Ujął w dłoń przypadkowy, wystający kij i dźgnął nim jeden z badyli. ― Zrozumiałbym cię przecież...

| Odpisywanie pięć minut przed wyjściem do szkoły zawsze spoko. *ok*
Walka z czasem, wow. |
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Może i warknięcie było ciche, lecz Nath nie miał większych problemów ze słuchem – owszem, był stary, ale bez przesady. Od razu dotarło do niego przesłanie słów Growlithe’a - naturalnie sprzeczne z treścią komunikatu, bo po co cokolwiek ułatwiać? Jasne, polegajmy na domyślności tego nieogarniętego w relacjach międzyludzkich, skrzydlatego badziewia. Intencje warknięcia Jonathana były mimo wszystko aż nazbyt oczywiste.
- Nie muszę – zgodził się bez mrugnięcia.
No i na cholerę wyciągałeś to na światło dzienne, skoro teraz nie chcesz gadać, kretynie? No tak, nie myślał, typowe. Oczywiście swój niespotykany niż intelektualny mógł zawsze zwalić na chorobę – co też bez zastanowienia czynił – jednak nadal musiał zmierzyć się z konsekwencjami otwierania gęby… które na chwilę obecną nieco go przerastały. Tak właśnie, coś przerastało pana anioła, stworzenie teoretycznie idealne. Teoretycznie. W praktyce Levittoux nie radził sobie nawet ze swoimi wspomnieniami. Żałosne. Był żałosny. Aż do tej pory jeszcze nigdy nie dał Jonathanowi żadnych oznak swojej niepełnosprawności emocjonalnej. Naturalnie na pierwszy rzut oka widać było, że białowłosy nie jest najlepszy w zawieraniu nowych znajomości, jednak czy ktoś aż do tego momentu domyślał się, że może mieć to podłoże psychologiczne? Jego największa słabość została odkryta… hańba, hańba powiadam! Teraz myśl, jak to zbagatelizować, jeżeli nadal chcesz wyglądać w oczach podopiecznego na kogoś o jakiejkolwiek wartoś-
„Martwię się tylko, Levittoux.”
Świetnie. Tego mu brakowało. Tak, właśnie tego. Współczucie ze strony wymordowanego? Bezcenne. Za wszystko inne zapła- a, zresztą, mniejsza z tym. Musiał się położyć. Legł w poprzek łóżka – co przy jego wzroście wyglądało mniej więcej tak – i wbił spojrzenie w sufit. {Witaj, stary przyjacielu~} Ciszę, którą co poniektórzy mogliby zdążyć uznać za niezręczną, przerwał kaszel stłumiony materiałem bluzy.
- Od jej śmierci… – odezwał się w końcu, nie odrywając wzroku od sklepienia. – Od jej śmierci miewam podobne napady irracjonalnego lęku. Widzę ją… znowu. Nie masz się czym martwić, Jace, to zawsze mija – w jego wypowiedzi spod zwykłego wyprania z emocji przebijało się dziwne zmęczenie.
Męczyło go to. Co tu ukrywać? Trzeba przyznać, iż ciągłe rozpamiętywanie bolesnych wspomnień bywa męczące. Ile to już lat? 6? Chyba tak… Przeciętny człowiek dawno pozbyłby się stresu pourazowego, ale, no właśnie w tym tkwi problem, Nath nie był człowiekiem. A czym w życiu długowiecznego anioła jest marnych parę pełnych okrążeń Ziemi wokół Słońca..?
Albinos przejechał dłonią po znużonym obliczu. To kiedy będzie ten cholerny obiad? Zrobiłby teraz wszystko, żeby oderwać się od nieprzyjemnych myśli. No, może oprócz wstawania z łóżka lub innych aktywności – to mimo wszystko mogłoby być na tę chwilę zbyt wielkim poświęceniem. W takim razie wybór działań chyba nieco nam się zawęża… Levittoux zebrał się w sobie na tyle, by unieść odrobinę łeb i pozwolić spojrzeniu podążyć za cienistym stworzonkiem krążącym między drzwiami a dywanem. Dywanem, na którym leżały zmasakrowane szczątki. Nie, jednak się przeliczył, nie miał siły na to patrzeć. Wo`olfe zawitał w jego „rezydencji” pierwszy raz od pamiętnego dnia, w którym pogodził się z posiadaniem stróża i od razu zabrał się za zabawę w małego dekoratora wnętrz. Ale jak zmyślnie - w końcu czerwień ożywi nieco to pomieszczenie! Białowłosy dryblas powrócił do poprzedniej pozycji {patrz: pięgna ilustracja} z takim zrezygnowaniem, że aż dało się słyszeć odgłos przywalania głową w niezbyt miękkie posłanie. Jedynym komentarzem z jego strony było niewyraźne mruknięcie. Coś jakby „jeeeeść”, ale w sumie to nigdy nic nie wiadomo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ile można kręcić się po całym terenie Desperacji w poszukiwaniu jednego dość wysokiego faceta? Dostatecznie długo, żeby wszystko cię rozbolało. Już w ogóle nie miała siły ganiać za Jonathanem, który mógł być dosłownie wszędzie. Można by nawet rzec, iż przeszukała każdy kamień, centymetr podłoża, powietrza i wszystkiego innego. Co jakiś czas nawet pukała do domów albo zaglądała przez okna, by zorientować się we wszystkim. Nic jednak - uch, jak na złość - nie wskazywało na to, żeby chłopak miał się w najbliższym czasie gdziekolwiek pojawić. Nie było go nigdzie, u nikogo i niczego. Zdawać by się mogło, że nie pozostało jej już nic innego, jak wpaść na doskonały pomysł ruszenia w kierunku samego raju, i to dosłownie, kiedy dostrzegła miejsce niemal idealne do kontynuowania poszukiwań.
Stara, drewniana, zapuszczona... nie miała Wilka za żadnego menela, walającego się po ostatnich spelunach i ruinach. Po prostu jakoś pomyślała, że gdyby Los chciał go gdzieś ukryć, to zrobiłby to w ostatnim miejscu, jakie mogłaby dostrzec i to z niemałym trudem. Uśmiech niemal od razu wstąpił na jej twarz, rozjaśniając dotychczas przepełnioną zmęczeniem i zmartwieniem maskę.
Ale tu nie było z czego się cieszyć.
Wciąż nie sprawdziła w środku. Podbiegła więc do małego budyneczku, który nawet nie zasługiwał na to miano i spojrzała na zapuszczone drzwi pełne defektów. Te najwyraźniej nie miały najmniejszej ochoty na stałe przebywanie w towarzystwie futryny, będąc zamkniętymi, bo nawet po tym, jak chciała je kulturalnie przymknąć i zapukać, one wciąż tkwiły uchylone. Więc weszła, bo niby co miała do stracenia? Przecież i tak zapewne nikt tu nie mieszkał. A ona mogła znaleźć to, czego szukała.
No i znalazła.
Szkoda tylko, że wszystko wyglądało nieco inaczej, niż się spodziewała. Nie wiedziała, że tu w ogóle trafi, więc właściwie, to nie zdziwiła się, że coś mogło tu ją zaskoczyć, ale w dalszym ciągu widok obiektu, który świadczył o powodzeniu misji, był jakiś... po prostu nie potrafiła zrozumieć, jak to się w ogóle stało, że jej się to udało. Do tego do nagrody dochodził dodatek w postaci znanego jej skrzydlaka. To już zbyt wiele jak na ten dzień.
- Paniczu...! - Zdusiła w gardle głośniejszy krzyk, który mógłby rozboleć uszy obydwu młodzian, po czym podbiegła do Wilczego. - Paniczu... j-jak to dobrze, że was tu... właściwie, co wy wyprawiacie w takim miejscu?
Naprawdę będziesz się teraz przejmować takimi pierdołami? Tu mdleje Fabian, heloooł! Potrząsnęła wreszcie głową, ujmując jedną z dłoni Wymordowanego w swoje drobne paluszki.
- Pa-Paniczu... bo... wysłał mnie Dal... Dam... Dalemir! Dalemir, tak. To jest, wpadliśmy na siebie we trójkę z paniczem Fabianem. To jest, nie wiem, Paniczu. Kazał Cię powiadomić. Fabian... bo... - zacięła się na moment, jakby coś nagle stanęło jej w przełyku i sprawiało ogromny ból, aż pojedyncza łza nie zagościła w kąciku jej oka. - Bo Fabian, wielki grzyb, trujące opary, omdlenie, nieznane skutki uboczne, wymioty, zawroty głowy, grzyb wybucha, bum, zarodniki lecące w stronę miasta! - Nadawała tak szybko, że trzeba było się trochę wysilić, żeby ją w ogóle zrozumieć. Zresztą, nic dziwnego, skoro po prostu panikowała na samą myśl o tym, co może się stać Rottweilerowi.
Uspokój się.
- Pan Dalemir zabrał Fabiana do... "nory"? Czy jakoś tak. Kazał poprosić, żebyś tam poszedł, cokolwiek to takiego. To znaczy, kazał to przekazać, ale raczej chodziło o ściągnięcie tam Panicza. - Westchnęła głośno, na chwilę spoglądając na Nathaniela. Naprawdę nie chciała, żeby sprawy przybrały takiego obrotu. Szczególnie, że wyglądał co najmniej słabo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ciągły kaszel, złe samopoczucie, drżenie mięśni, osłabienie.
Growlithe nie patrzył na niego, ale wszystko to bardzo trwale przypominało mu o tym, że Nathaniel był chory. Poważnie. Męczył się, a tego Jonathan nie mógł znieść. Był świadom, że anioł nie chce jego litości, a i on sam nie miał zamiaru mu jej dawać. Jego „martwienie się” nie wynikało z konieczności współczucia Levittoux'owi. To było coś ponad tym. Może po prostu chciał to robić, bez względu na okoliczności. Pewnie dlatego to głupie: „nie muszę”, jakie opuściło usta rozmówcy, mocno osiadło na jego cierpliwości. I pewnie dlatego też autentyczne zdziwienie jak kubeł zimnej wody wylało się na twarz białowłosego, wraz z kolejnymi słowami stróża.
Przez dłuższy czas trącił nieszczęsny badyl kijem, ale w tym momencie rozległ się trzask łamanego na pół drewna, a on sam skończył z nerwową czynnością, wsłuchując się tylko w zachrypnięty głos Nathaniela. Mozolnym, wręcz leniwym ruchem podniósł się z kucek i odwrócił przodem do rozwalonego na łóżku mężczyzny, taksując go zaintrygowanym i może trochę zniecierpliwionym spojrzeniem.
„Od jej śmierci”.
Właśnie, Levittoux. Jej śmierci. Ta mała pinda nie żyła. Zdechło się jej jakiś czas temu i nie powróciła. Nie odnalazła cię, nie wyważyła kolanem twardej pokrywki grobu. Nie szukała cię po świecie, nie przeczesała gąszczy, ani nie przepłynęła zatrutych oceanów. Nie ma jej. Od sześciu lat ani słowa o niej. Brak. Zero. Null.
Growlithe z subtelnością spadającej na łeb cegły zbliżył się do łóżka akurat w chwili, gdy Nathaniel postanowił ponownie uwalić się na materacu w pozycji mdlejącej dziewicy. Ruchy Jace'a były szybkie i zdecydowane. W tej chwili chciał tylko jednego i przecież nic nie wskazywało na to, że miałby tego nie dostać. Jeśli nie po dobroci, to gwałtem. Dlaczego nie miałby użyć siły, skoro tylko ona jeszcze mu pozostała? Jedno z kolan naparło już na brzeg łóżka, gdy pochylał się nad szczupłą, wycieńczoną chorobą sylwetką. Palce ścisnęły brutalnie nadgarstek anioła, a sam Jace pochylił się łapczywie nad jego twarzą, kierując wzrok na rozchylone usta Levittoux'a...
„Paniczu..!”
Zatrzymał się, wbijając paznokcie w nieszczęsny nadgarstek. To było jak kubeł arktycznej wody, bezceremonialnie wylanej na sam czubek głowy. Drgnął i odsunął się prędko od Levittouxa, prostując sylwetkę i odwracając się błyskawicznie przodem do...
„(...) właściwie, co wy wyprawiacie w takim miejscu?”
Do kurwy, nie widać? Właśnie mieli skonstruować plan budowy parku narodowego, w którym hodowano by nową odmianę lamy różowej. Growlithe na to idiotyczne pytanie skrzywił się lekko, ale był to grymas, który nie był do końca świadomy. Nic nie mógł na to poradzić. Patrzył na nią lekko otępiały, nieprzytomny wręcz, jakby objawił mu się duch, a nie ktoś całkiem znajomy. Być może gdzieś podświadomie słuchał jej uważnie, ale w rzeczywistości w umyśle wybuchła zagorzała walka; pełna ran i wyzwisk. Potrzebował naprawdę sporej dawki samozaparcia, aby włączyć się do świata realnego i wysłuchać słów, które dotychczas odbijały się od niego i niezakodowane umierały gdzieś poza jego myślami. Nie. Zdecydowanie nie tego się spodziewał. Nie tak... nie tak, do cholery, miało to wyglądać.
Gdzie jego pieprzony happy end? Powstrzymał się, by nie spojrzeć w kierunku Nathaniela. Chyba nawet nie chciał widzieć jego ewentualnej reakcji, o ile ta w ogóle by nastąpiła. Wystarczyło cicho liczyć na to, że czegokolwiek Growlithe nie zrobi – jego wiecznie cierpliwy stróż i tak będzie mieć to głęboko w swoich zgrabnych, czterech literach. Westchnął, nagle podnosząc głowę i wyrywając przy okazji czerwoną od krwi rękę, którą otarł o spodnie, nie wiadomo skąd przypominając sobie o zachowaniu higieny. Zaśmiał się nerwowo.
Pójdę.
Chyba... jeszcze do niego nie dotarła prawda. To, że jakiś pierdolony Fabian, z pierdolonym KimśTam wzywali go GdzieśTam, akurat teraz. Teraz, gdy był o krok od tego, by wyciągnąć rękę po to, czego przecież chciał. A chciał – paradoksalnie – tak niewiele. Oczy nabrały dawnego blasku, gdy cała szarość rzeczywistości brutalnie zwaliła mu się na głowę. To jak ostry policzek.
Mi-Young, zaopiekuj się Nathanielem. – Jak na komendę machnął zakrwawioną dłonią w stronę porozcinanego mięsa, a dalej – w kierunku palącego się ogniska i rusztu. ― Musi zjeść, choćbyś miała to żarcie wpychać mu siłą do gardła. Później niech odpocznie. Przyślę do niego pomoc medyczną, ale... to potrwa.
Z tymi słowami zerwał się do wyjścia, pozostawiając po sobie tylko odgłos kroków, które prędko przykryła gruba warstwa ciszy.

| zt. |
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nigdy nie zależało mu na tym, żeby Jace cokolwiek powiedział w takim stopniu, w jakim zależało mu na tym właśnie teraz. Zazwyczaj komentarze podopiecznego obchodziły go tyle, co odkrycie dawno zagubionego zaproszenia na zeszłoroczne imieniny ciotki Klotyldy, jednak w tej chwili, zaraz po podzieleniu się dramatyczną historią życia, oczekiwał, że usłyszy… no, cokolwiek. Chociażby głupie „… ta, fajnie, to co mam dalej zrobić z tą owcą?”. Ale nie, oczywiście, jak na złość Wo`olfe postanowił sobie pomilczeć. Cisza jeszcze dawno Nathowi tak nie przeszkadzała. Właściwie nie wiadomo, dlaczego w ogóle czegokolwiek się spodziewał. Powinien mieć przecież to wszystko w głębokim poważaniu, jak przystało na markotnego dupka. Po prostu to milczenie było tak niepodobne do tego pyskatego gnojka… Wbił w wymordowanego podejrzliwe spojrzenie w momencie, w którym ten postanowił niebezpiecznie zmniejszyć dzielącą ich odległość. Kolejny raz tego dnia zresztą, lecz tym razem nie zapowiadało się tak niewinnie i milusio. W każdym razie chłód aktualnie bijący ze ślepi anioła niejednego usadziłby z powrotem na miejsce.
Więc to tak? Więc wydawało mu się, że może teraz robić, co chce, skoro już upewnił się, że Levittoux naprawdę znajduje się w beznadziejnym stanie? No to się, kurwa, przeliczył. Beznamiętne spojrzenie skierowane w stronę ściskanego nadgarstka mówiło samo za siebie. Poważnie, Jace? Chyba musieli coś sobie wyjaśnić. Nieszczęsne powietrze znajdujące się między mężczyznami zgęstniało. Dosłownie. Jeszcze chwila i ktoś tu przywita się z podłogą kilka metrów dalej. Żeby tak nie doceniać możliwości niemalże boskiej kreatury? I wtedy w jego umysł wbił się dźwięk dziewczęcego głosiku. Nathaniel rozproszył się, pozwalając powrócić do poprzedniego stanu molekułom unoszącym się w przestrzeni. Nieznacznie skrzywił się z wysiłku, jaki kosztowała go ta banalna zabawa atomami. Szybko jednak na jego twarz powróciła normalna obojętność. Tym razem nawet nie zerknął na rękę, w którą wbiły się paznokcie białowłosego. Wiedział, że to już był koniec.
„Paniczu... j-jak to dobrze, że was tu... właściwie, co wy wyprawiacie w takim miejscu?”
- Mieszkam tu – odparł ze spokojem, unosząc się do pozycji siedzącej i rozcierając dopiero co uwolniony nadgarstek.
Spróbował zwalczyć zawroty głowy, tępo wpatrując się w dziurę pomiędzy deskami przeciwległej ściany. Korzystając z tego, że pozostała dwójka zajęła się wymianą jakichś iście ważnych informacji, pozwolił sobie na grymas oszpecający zajebiście piękne lico. Chwycił się za bok, który kłuł go od wysiłku. Ciekawe, co by się stało, gdyby zrobił to, co zamierzał? Zapewne leżałby teraz naprawdę bliski zdechnięcia – ale za to jaką bohaterską śmiercią! Skupił się na słowach wypowiadanych przez tę dwójkę dopiero, gdy wyłapał swoje imię.
„Musi zjeść, choćbyś miała to żarcie wpychać mu siłą do gardła. Później niech odpocznie. Przyślę do niego pomoc medyczną, ale... to potrwa.”
Jakże niezwykle uroczo z jego strony, że aż tak się o niego troszczył! Albinos odjął dłoń od boku. Nikt nie musiał podejrzewać, że obecnie wcale nie był takim kozakiem, za jakiego chciałby uchodzić. Odprowadził Growlithe’a znużonym spojrzeniem, nie mówiąc ani słowa. Wreszcie, kiedy drzwi względnie się za nim zamknęły, nathanielowy wzrok uraczył zielonowłose dziewczę.
- Poradzę sobie – rzucił tak lodowato zimnym głosem, że mógłby nim zamrozić jakieś okoliczne jeziorko. A że w okolicy nie było żadnych jezior to już zupełnie inna sprawa…
Czyżby to była ugrzeczniona, anielska forma przekazania kolejnemu nieproszonemu gościowi, żeby wypierdalał z powrotem do swoich zajęć zdrowych ludzi? Tak, właśnie tak to zabrzmiało.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Fakt faktem, mogła wybrać sobie lepszy moment na swoje wejście smoka. Mimo wszystko, nie miała czasu na takie idiotyczne dyrdymały jak oczekiwanie na to, że ktoś otworzy jej drzwi i powie: "spoko, spoko, już go przeleciałem, zapraszam do odjechanej hacjendy Nath'a". Bądź ewentualnie udrzy o jakąś ścianę przez własną nachalność. Grunt, że możliwości było wiele, a jak na razie i tak nie miała ochoty skorzystać z żadnej z nich. Taki kaprys, co? Albo po prostu siła wyższa. Wiadomo jednak, że na widok tego, co się tam wyprawiało (bo przecież wszyscy wiedzą, jak ten mały szkodnik reaguje na słodziutkie sceny, od których normalna osoba dostaje fangazmu), dziewczyna miała ochotę się wycofać i stwierdzić, że wpadnie później. Mężczyźni odsunęli się od siebie jednak w tak odpowiednim dla niej tempie, że nie musiała nawet drgnąć z miejsca.
"Mieszkam tu."
Doprawdy? Ta ruina w ogóle nadawała się do bycia zamieszkaną? Skrzywiła się odruchowo, taksując wnętrze "domostwa". Chyba jednak naprawdę nie powinien mówić takich durnych rzeczy. Albo znaleźć sobie jakieś przyjemniejsze lokum. Co z tego, że to miejsce mogło mu pasować, skoro szansa, że wszystko to zwali im się zaraz na łeb, była jeszcze większa, niż cała ta jego sympatia?
Stwierdził, że pójdzie. I świetnie. Jej zadanie kończyło się w tym miejscu. Teoretycznie chciała iść dalej razem z nim, by móc spojrzeć na to, co się działo z jasnowłosym, który jeszcze całkiem niedawno szczerzył się, jak gdyby nigdy nic. Z drugiej strony wiedziała, że to niemożliwe, a do tego pozostawał jeszcze jeden mały szkopuł. Spojrzała z troską na Anioła, kiedy tylko jego imię zostało wspomniane przez Wilka. Kiwała głową na każdy wyraz, który opuścił jego usta, kodując wszystko dokładnie. Może i nie robiła mu za jakąś służącą-pokojówkę, ale bardzo liczyła się z jego słowami. Wszystko to mówiło samo za siebie - nie zamierzała odpuszczać nawet pod jego nieobecność.
Zmierzyła białowłosego spojrzeniem mającym sprowadzić go na ziemię i nie chlapać pierdołami. Nie wyszło, bo i tak wyglądała, jak przeczulone szczenię.
"Poradzę sobie."
- Wybacz, ale w tym momencie wierzę w te słowa tak mocno, jak w to, że to jagnię to kurczak. - Odparła natychmiast, niemal machinalnie. Oczywiście, brwi zdążyły się delikatnie ściągnąć w niemej rozpaczy na wskutek jego niechęci co do czyjejkolwiek pomocy, jednakże nie mogła dać po sobie poznać, że to ją jakkolwiek dotknęło, kiedy cała ta sytuacja musiała pozostać pod jej kontrolą. Odkaszlnęła cichutko, spoglądając już w kierunku przyjemnie ogrzewającego pomieszczenie płomienia i czerwieniących się mięsnych płatów. Czy to w ogóle było koszerne? Nachyliła się niżej nad zwierzątkiem i jeszcze raz zidentyfikowała, do jakiego gatunku w ogóle należało. Jednak miała rację, więc tym bardziej czuła się w obowiązku, choć bardziej przywileju, pomóc Nathanielowi. Musnęła opuszką palca skalane posoką tkanki, nabierając nieco ich zapachu do nozdrzy, nadal analizując zjadliwość owieczki. - Powinna być w porządku. - Mruknęła bardziej do siebie, niźli do drugiego Stróża, mimo wszystko wciąż mrużąc podejrzliwie oczy. Krew chyba nie była zbyt wielką przeszkodą. Cholera wie, może Levittoux lubił coś z takimi dodatkami - i oby okazało się to prawdą, bo wnioskując po słowach Jonathana, przydałby się pośpiech. Dlatego już po krótkiej chwili płomień zdawał się pożerać cały ruszt wraz ze znajdującym się wyżej owczym dziecięciem.
Jakoś jej się nie uśmiechało przyrządzanie czegokolwiek, jak ostatni Afrykaner. Ale chyba nie było wyboru.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czyli nie pozbędzie się jej tak łatwo? Fantastycznie. Uwielbiał wyzwania… tyle że właściwie to wcale nie. No heloł, może i jego chatka wyglądała, jakby miała zawalić się pół dekady temu, ale po pierwsze; nie zrobiła tego, a po drugie; do cholery jasnej, to było jego „domostwo”. Jego. On je sobie przywłaszczył, w miarę urządził {co swoją drogą trochę czasu mu jednak zajęło, bo przenoszenie łóżka polowego na własnych plecach przez połowę Desperacji stanowiło jakieś wyzwanie}, a teraz wbija mu tu jedno z drugim i próbuje się szarogęsić? Wolał nie mieć gości. Nigdy. Co go opętało, żeby ich wszystkich tu pospraszać? Och, chwila, nie zaprosił przecież nikogo, sami mu się tu wpieprzyli… cóż, to wiele wyjaśnia.
Jego nieprzytomne spojrzenie trudno było nazwać teraz twardym, lecz naprawdę starał się by tak było. Jeszcze raz spróbował zrobić za pana na włościach i grzecznie wyperswadować anielicy pomysł dalszego przebywania w jego skromnych progach.
„Wybacz, ale w tym momencie wierzę w te słowa tak mocno…”
- Nie musisz. Wystarczy, że stąd wyjdziesz – zaproponował równie miłym głosem jak chwilę temu. A potem się rozkaszlał, co trochę zepsuło wizję jego jako nieugiętego, niezależnego anioła stróża, który nie niczyjej pomocy.
Kompletnie zignorował kolejną uwagę Mi-Young, będąc pochłoniętym walką ze skutkami choroby. Znowu poczuł to cholerne kłucie w boku. Świetnie. Jeszcze tego mu brakowało. Musiał coś z tym zrobić. Teraz, zaraz, natychmiast… wtem uderzyła go nagła myśl. Oświecenie, kurna. Z pewnym wysiłkiem wstał z łóżka i bez słowa powlókł się do niedomkniętych drzwi chaty. Nawet nie próbował przy tym jakkolwiek się prezentować, bo ta, zupełnie zbędna w tej chwili czynność, pochłonęłaby jeszcze więcej jego cennej energii, a na to nie mógł sobie pozwolić. Zatrzymał się przed wejściem i otworzył szeroko drzwi, spoglądając przy tym wyczekująco w stronę zielonowłosej dziewoi. W jego oczach widoczna była dziwna nieugiętość, jak na to, że jeszcze przed chwilą zdychał sobie w kąciku. Zresztą zaraz wróci i do zdychania, ale najpierw musiał pozbyć się nieproszonego towarzystwa. Milczenie albinosa przerwał kolejny, nieco cichszy atak kaszlu. Mężczyzna jednak nie zamierzał tak łatwo się poddać i dalej niewzruszenie wpuszczał do domu zimne powietrze w oczekiwaniu na wielkie wyjście zielonowłosej.
- Doceniam, że przyszłaś. Niezwykle doceniam twoje starania. Teraz wyjdź. Proszę – cóż, mimo ostatniego słowa bynajmniej nie była to prośba. To był suchy rozkaz z miłym dodatkiem na końcu. Levittoux nie wyglądał w tym momencie na kogoś, kto przyjąłby odmowę. Nawet pomimo tego, że miał rozgorączkowane spojrzenie, podkrążone oczy, a jego ogólnej prezencji ponad wszelką wątpliwość nie można było nazwać „znośną”.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Stare domki letniskowe wyglądały lepiej od tego czegoś, trzeba było to przyznać. Wyglądało to, jakby przetrwało nie jedną, a dwie, czy nawet pięć apokalips, jeśli nie czegoś gorszego. Deszcze meteorytów, plagi egipskie, nacisk stopy dinozaura, a nawet oddech ogra. Zdawało się, że nic nie ruszyłoby tej ruiny, choć już i tak była nieźle poturbowana. Najwyraźniej obrywanie w deski sprawiło, że drewno stało się stalowe, tak jak dupsko tego domostwa. Mimo wszystko - Young jakoś nie chwaliła tego, że to stało w miejscu. A przynajmniej nie tego, że Nath tu mieszkał. No bo - doprawdy - gorsze to było, niż buda dla psa, a co jak co, ale Anioł jej się z kundlem nie kojarzył. Do tego tak irytująco poszczekiwał, kiedy próbowano naruszyć jego teren. Normalny człowiek już dawno wyszedłby z siebie.
- Nie wyjdę. - Upierała się przy swoim, a jakże. Nie mogłaby zostawić kogoś tak ważnego. Zresztą, nikogo nie mogłaby zostawić. Przecież nie dość, że była to jej powinność, to po prostu... chciała pomóc. Niezależnie od tego, kim byłby w tym momencie Nathaniel - czuła taką potrzebę, i to nawet nie z racji swojego pochodzenia, czy czegokolwiek. Po prostu wyglądał tak beznadziejnie, że aż trzeba było, jakkolwiek niemiło by to nie zabrzmiało. No niestety, skończył jako królewna zdana na jej łaskę jako smoka, a nie na odwrót.
I chyba właśnie dlatego nijak na nią zadziałał ten pokaz sił, jaki jej odwalił. Jedyne, co cisnęło się na jej źrenice i ogólnie na maskę, to dezaprobata. Miałaby ochotę pokręcić w tym momencie głową i syknąć coś obraźliwego, ale... była na to zbyt głupiutka i niewinna, a przede wszystkim - miła. Tak czy siak, bardziej przejęła się tym, jak w ogóle stąpał po ziemi. Miała wrażenie, że młodzian zaraz się rozsypie, potłucze, bądź po prostu zniknie jej z oczu i nigdy przed kineskop nie wróci, rozpływając się w powietrzu już na wieki. Do tego ten kaszel, który nie dawał jej spokoju bardziej, niż jemu. Co mu się w ogóle stało, że tak skończył? Przymrużyła oczy, pocierając nieco przewiane ramiona dłońmi.
Tylko spokojnie. Zaraz odpuści. Wystarczy go tylko dobrze podejść.
Wzięła głęboki wdech, zaciskając i rozluźniając palce na materiale sukienki.
- Ja też niezwykle doceniam TWOJE starania. Bycia miłym i wyrzucenia mnie stąd. Teraz wracaj na łóżko. Także proszę. - Odparła, próbując brzmieć przy tym możliwie jak najbardziej oschle, co i tak nie było w jej przypadku wykonalne. Zerknęła jeszcze tylko na pieczącą się owieczkę i wstała z miejsca, by podejść w kilku podskokach do Levittoux'a i chwycić za jego nadgarstek. - Panicz kazał się Tobą zaopiekować. Poza tym, wyglądasz co najmniej źle. Jak zjesz i będziesz wypoczywać, to sobie pójdę, zgoda?
Nie miał innego wyboru, jak tylko się zgodzić. Inaczej miałby na głowie jeszcze większy problem, bo zatroskany ton w połączeniu z parą rozwilgoconych, zeszklonych oczek nie był zbyt dobrą wróżbą. No, najwyżej to on będzie miał grzech, że doprowadza nieszczęsne dziewice do płaczu. Choć... czy to nie była pewnego rodzaju manipulacja?
Nie.
Ona nie była do tego zdolna.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach