Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

Pisanie 23.09.19 2:25  •  Bless this mess. - Page 2 Empty Re: Bless this mess.
Przypatrywał się Marshallowi, słuchając jego dawkowanych słów. Starał się przy tym wyłowić najdrobniejszy szczegół, który zdradziłby odpowiedź na to SKĄD dzieciak wie – chciał wreszcie odetchnąć z ulgą, dostając banalne wytłumaczenie, choć im dłużej pozwalał mu mówić, tym mniej wierzył w przypadek.
Nawet gdyby, jakimś niemożliwym cudem, Rhett odkrył dawne katalogi, i gdyby w tych katalogach, co było równie nieprawdopodobne, wyłowiłby jego dane, jaka istniała szansa na to, że skrócił do Jace'a, skoro formalnie pseudonim wywodził się od Jasona, nie Jonathana? Był na tyle bystry, by samodzielnie odłączyć pierwsze litery jego imion, skleić z nich coś samodzielnego? Grow nie sądził, by w przypływie olśnienia tak było; za dużo w tym zbiegów okoliczności. Nie wierzył w przypadki.
Mimowolnie kiełkowała w nim więc myśl, że może jednak to się dzieje naprawdę. Echo metalicznego brzęknięcia wciąż rozbrzmiewało w uszach przeraźliwymi, coraz odleglejszymi kopiami pierwotnego dźwięku; a rzeczywiście nie był niezdarny. Nie tracił koordynacji nad ruchami, nie pozwalał sobie na tak oklepane uzewnętrznienie zaskoczenia. Nawet jeżeli sytuacja wywierała na nim wrażenie, zatrzymywał to za zaciśniętymi szczękami – żył tak przez wieki, co tutaj poszło nie tak?
Ręce mu przecież sztywniały, jakby do żył wlano szybko stygnący beton. Najchętniej obróciłby to w żart – w tym także był dobry. Wyszlifował do perfekcji przeinaczanie poważnych tematów w błahostki, z których nie tyle można, co należy wyszydzać. Kąciki ust miał jednak ciężkie. Poza tym, tak właściwie, nie było mu do śmiechu.
Nagła powaga nijak do niego pasowała. Nie potrafił jednak określić tego, co aktualnie czuł; nabrzmiewające emocje rosły i rozsierdzały od wewnątrz. Drażnił go jakiś rodzaj cierpkiego niesmaku, zmieszanego ze słodyczą i rześkością tak odległych, rozmazanych we wspomnieniach dni. Chciał ulec ciekawości, wybuchnąć serią nieskładnych pytań; przy tym wszystkim starał się jednocześnie utrzymać postawę osoby niepodatnej na atak, obojętnej i niezainteresowanej.
Wszystko tylko nie to.
Do ostatniej sekundy był zresztą pewien, że ta „druga” część jego osobowości – tworzona przez Desperację, DOGS, przez łowców i walkę – zdominuje pierwszą. Starczyło jednak ledwie tyle, by w pomieszczeniu rozbrzmiało Jego imię.
Ręka Wilczura, oparta cały czas na plecaku, zsunęła się bezwładnie w akompaniamencie ledwo słyszalnego szurnięcia. Cofnął się o pół kroku, zostawiając na zakurzonej podłodze ślad tam, gdzie przeciągnął podeszwą po deskach. Naraz niczym się nie różnił od zwierzęcia, które tylko czeka na sygnał, aby zacząć uciekać.
Nie żartuj sobie ze mnie, Marshall – wychrypiał, sam zaskoczony tym, jak beznadziejnie zabrzmiał głos. Wyglądało, jakby gorący ogień roztopił cały jego wściekły temperament; światło odgoniło ironię i sarkazm, pozostawiając w tym miejscu coś innego, kruchego, pustego w środku.
Na zewnątrz świszczał wiatr, ale Grow w ogóle tego nie słyszał. W skroniach dudniła mu krew; coraz szybciej i szybciej, w rytm walącego serca. W umysł wżerały się wątpliwości: a co JEŚLI...
Nie.
Odetchnął głębiej, poruszając głową, jakby musiał dodatkowo zaprzeczyć także Rhettowi.
To niemożliwe.
Garet Gravers nie żyje.
Byłem przy tym.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.09.19 3:11  •  Bless this mess. - Page 2 Empty Re: Bless this mess.
 Nie miał pojęcia, co w tamtej chwili siedzisko w głowie Growlithe'a. Nie był nawet blisko tego, by wyobrazić sobie cały ten natłok myśli, który nagle zepchnął mężczyznę na niepewne tory; na drogę miliona pytań i tak niewielu odpowiedzi. Obserwował więc tylko, jak ten zamiera w bezruchu, pogrążając się we własnych myślach. Marshall tymczasem jak raz nie odleciał własnymi poza granice świata. Skupił się na tym, bo było tu i teraz, ani na chwilę nie ściągając teraz już nieco zmartwionego – czego prawdopodobnie nie przyznałby na głos – spojrzenia ze swojego towarzyszą. Nie ruszył się też jednak z miejsca, by jakkolwiek go uspokoić.
 – A wyglądam, jakbym z ciebie żartował? – tym razem powstrzymał mięśnie przed uniesieniem brwi. Na usta ciągnęło się imię, tym razem pełne, lecz przełknął je na razie wraz z powietrzem. – Jestem śmiertelnie poważny. Nie wyobrażam sobie ani kłamać, ani stroić żartów wobec tak osobistej sprawy – westchnął cicho, przymykając na chwilę oczy. Pod powiekami ujrzał pamiętny dzień i poczciwą twarz wspomnianego mężczyzny. Przypomniał sobie wszystko, co zostało wtedy powiedziane, każdą prośbę i każdą złożoną obietnicę. Wspomnienie mierzwiącej ciemne kosmyki dłoni otworzyło mu na powrót oczy.
 – To niemożliwe.
 Westchnął.
 – Garet wspominał, że możesz tak powiedzieć – mruknął, podnosząc się powoli z ziemi. Nie chciał nazbyt naruszać przestrzeni Wilczura, ale nie czuł się również zbyt dobrze z myślą pozostawienia go samemu sobie. Młodzieniec nigdy nie podejrzewał, że kiedykolwiek ujrzy herszta DOGS tak zagubionego. Otrzepała więc spodnie z ziemi i postawił pierwszym krok.
 Czarny ogon przeciął bezgłośnie powietrze.
 – Na razie z tobą nie porozmawia, ale od tego masz mnie... Tak przynajmniej sądzę po tym, co mówił. W każdym razie uprzedzał, że na początku możesz być oporny na informacje – ramiona chłopaka drgnęły bezwiednie w lekkim geście. Znów się zbliżył, idąc jak do zagonionego w róg klatki psa; szedł powoli i aż nazbyt ostrożnie. – Dlatego kazał wspomnieć ich... Spike'a, Taire, Valerie, Moriego, Fly i Allesandre, Game'a, Colina, Ruth, Angelinę... Francesce.
 Zamilknął na dłuższy moment, chcąc dać Wilczurowi odpowiednio dużo czasu na przyswojenie wszystkich tych imion, których nie słyszał od długich stuleci. Nie był do końca pewien jak wprowadzić mężczyznę w zapomniany temat. Dopiero z czasem doszedł do wniosku, że przywołanie znajomych mian może okazać się nie najgorszym początkiem. Stał więc teraz pół kroku od Jonathana, pełen obaw i niepewności wobec własnego postępowania. Nie chciał przecież zrzucić na niego bomby informacji, które poprzestawiałyby mu w głowie na gorsze. Chciał być delikatny.
 Właśnie dlatego wyciągnął rękę przed siebie, przez materiał koszulki dotykając zawieszonego na szyi herszta nieśmiertelnika.
 – Chcesz poznać ich historię? Zrozumieć co miało miejsce w przeszłości? – przechylił nieco głowę, nie do końca wiedząc, co w zasadzie powinien zrobić z rękami. Nagle poczuł się spięty, toteż cofnął dłoń, opuszczając nieco wzrok. – Pomogę ci.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.10.19 1:53  •  Bless this mess. - Page 2 Empty Re: Bless this mess.
Wyglądasz na takiego – przyznał, ale bez cienia przekonania w głosie. Kiedy Rhett zaczął się do niego zbliżać, on, jakby na przekór, powoli się wycofywał. – Dużo ci płacą w Comedy Central?
Uderzył biodrem w hokera; metalowe nogi zaszurały po brudnej podłodze, przecinając ciszę krótkim, ostrym piskiem. Narastała w nim bezmyślna, pierwotna chęć ucieczki, ale kiedy wpadł na krzesło, ciało zareagowało automatycznie. Zatrzymał się jak na pstryknięcie palcami, nie spuszczając przy tym jednak uważnego wzroku z podchodzącego krok-za-krokiem Marshalla. Wolną dłonią sięgnął za siebie, palcami wyczuwając przeżarte przez zgniliznę, czas i robactwo siedzenie, wieki temu wygodnie goszczące klientów na stacji paliw, a dziś przypominające rozmiękłą gąbkę, której absolutnie nikt nie chciał dotknąć.
Zaschło mu nagle w gardle, jakby nałykał się zbyt dużej ilości miodu. Kiedy rozchylał usta, wargi wydawały się posklejane i niezdolne choćby do zaczerpnięcia tchu. Musiał wyglądać idiotycznie, stojąc z na wpół otwartą gębą, nie potrafiąc wydukać choćby słowa. Co się z nim, do licha ciężkiego, działo?
Niedobrze mi, usłyszał cichy głos. Dopiero po chwili uprzytomnił sobie, że to jego własna myśl. Że to nie mary mruczące głupoty i nieprawdopodobieństwa. Tym razem, tak po ludzku, żołądek ścisnął mu się jak wyżymana po ulewie koszulka i było to tak mocne, gwałtowne i kategoryczne, że zdominowało wszystkie inne płochliwe szepty w głowie. Ten „materiał” skręcał się coraz bardziej i bardziej, aż dyskomfort zamienił się w prawdziwy ból.
A ten ból omal nie rozsadził mu czaszki.
Grow z niedowierzaniem zauważył, że nie może się ruszyć. Nie tylko ogólnie; po to, aby zareagować na kolejne imię, które jak ostry odłamek szkła zanurzało się w jego psychice, tnąc do krwi, wchodząc między mięśnie. Nie mógł się poruszyć także w znaczeniu „umysłowym”, jakby ktoś  zanurzył go w czarnej masie i skoncentrował zmysły na jednym, wyłącznym elemencie.
Bezwiednie przyjmował więc ciosy aż do momentu, w którym poczuł dotyk. Palce młodego wymordowanego ledwie oparły się o jego tors; tyle jednak wystarczyło, aby przebił się przez błonę zaskoczenia i niedowierzania.
Nadgarstkiem uderzył w rękę Marshalla, odpychając go od siebie przy użyciu maksymalnej siły. Rozwarte szeroko powieki nieco się przymrużyły, ale jego wzrok wciąż krył w sobie coś więcej niż ślepą agresję. Gdzieś za cienkim obrazem wściekłości znajdował się lęk. Gówniarz znał Ich imiona. Znał Jej imię.
Jakim cudem?
Nie dopuszczał do siebie opcji, że Rhett mógł mówić prawdę. Że gdzieś, w natłoku zbiegów okoliczności, trafił na Gareta Graversa. Wysłuchał go uważnie, wchłonął najważniejsze fakty. Wyuczył się wszystkich imion po kolei, nawet nieświadom tego, jak ciężką amunicję mu podano, by teraz, w akompaniamencie trzasków drewna i szumu wiatru, rozdrapywać jątrzące się obrażenia bez wysiłku.
Jednocześnie, gdzieś zza zamkniętych dawno drzwi, rozlegały się krzyki. Wrzeszczało wszystko to, co zostało tam upchnięte i stłamszone, domagając się odpowiedzi, wyjaśnień i rekompensaty. Czy to nie będzie jak drzazga? Jak wielki, ostry kawał drewna wchłonięty przez tkanki, który trzeba usunąć, a jedyną dobrą metodą jest ponowne otworzenie rany?
Dobra – odezwał się wreszcie, wcześniej zaczerpując głęboki, powolny haust powietrza. Tą samą dłonią, którą odtrącił dzieciaka, potarł żuchwę. Nawet zęby go bolały od zbyt mocnego zaciskania szczęk. – Dobra, świetnie. Chcę. Załóżmy, że chcę poznać ich historię. Przecież to oczywiste, że nie masz pojęcia, o czym mówisz, ale niech będzie. Pojedźmy na twoich warunkach. Od czego by tu zacząć?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.10.19 15:01  •  Bless this mess. - Page 2 Empty Re: Bless this mess.
 Cofnął wpierw uderzoną rękę, później przesunął stopę w tył. Gdy palce rozmasowały pulsujące bólem miejsce, był już dobrych kilka kroków dalej od Wilczura. Przez te pięć cholernych dni zdążył zapomnieć o narwanym charakterze mężczyzny i teraz konsekwencje huknęły go w tył głowy. Zacisnął jednak zęby, nie mając zamiaru tak łatwo odpuszczać.
 Gdzieś w świadomości zanotował, by mimo wszystko więcej nie dotykać tej tykającej bomby. Jednocześnie cichy głos we wnętrzu podszepnął, że natura nie pozwoli wytrwać w tym postanowieniu.
 Zły na niesprawiedliwy świat i porywczego kompana postanowił jak na złość zamknąć buzię akurat w momencie zgody na warunki, których przecież nigdy nie było. Nie odpowiadając na zadane pytanie, zmarszczył nieco brwi; nie wiedział, czy szczeniacki bunt nie zaowocuje w kolejne zgrzyty, lecz ryzyko okazało się równie kuszące co zabroniony słoik ciastek, o którym wspomniano na godzinę przed obiadem. Świadomość rezultatów gdzieś tam tkwiła, niemniej myśl o wypełniającej usta słodkości miażdżąco przygniatała rozsądek.
 Wycofał się z powrotem do najcieplejszego punktu pomieszczenia. Usiadł we wcześniejszym miejscu, od razu wyciągając ręce bliżej tańczących płomieni.
 Wizja kolejnej serii cierpkich słów była o tyle zachęcająca, że żeby cokolwiek powiedzieć, musiał wpierw pomyśleć. Spoglądając w pomarańczowe języki ognia, zbierał zdanie po zdaniu, układał je w skrupulatną całość, a wszystko po to, by na koniec przygryźć policzek od wewnątrz, co poprzedzało nieme warknięcie.
 Było oczywistym, że nie rozumiał ani sytuacji, w której sam postawił Wilczura, ani nie miał pojęcia, co teraz targało jego umysłem; tak samo nie rozumiał surowego traktowania, któremu był poddawany za każdym pojedynczym razem. Czuł się jak przedszkolak, któremu wręczono test z fizyki kwantowej.
 – Zaczniemy od miejsca, w którym usłyszysz o Spike'u. Nie jest bardzo oddalone od stacji paliw, ale wystarczająco, by chcieć poczekać na wschód słońca – w końcu się odezwał. Wnętrzem dłoni szurnął po podłodze; dźwięk uniósł ku górze parę zwierzęcych uszu, ale nie tych jego, a leżącego nieopodal Shirowa. Psisko od razu zareagowało, zrywając się z ziemi w ledwie pół sekundy. Dopadł Marshalla w czasie krótkiego mrugnięcia, od razu pchając mordę do pieszczot; dobrych kilka minut zajęło uspokojenie owczarka na tyle, by zaległ we względnym spokoju z pyskiem ułożonym na udzie wymordowanego. – To wszystko. A przynajmniej na razie.
 Nie minęło więcej niż trzydzieści minut, a dzieciak zdążył ułożyć się na boku. Wtulony w psiego przyjaciela ani drgnął. Oddech miał spokojny, niemal nie do odnotowania. Nie pozostawało jednak wątpliwym, że nie zmrużył oka. Nigdy nie zasypiał jako pierwszy ani nie wstawał jako ostatni. Również tym razem miał zamiar praktykować swoje zwyczaje, a już zwłaszcza w towarzystwie Wilczura, przy którym nie czuł się już tak komfortowo, jak na początku.
 Porzucone samemu sobie palenisko zgasło dość szybko.
 Trochę nudnego, przepatrzonego w ścianę czasu więcej wystarczyło, by zerwał odrętwiałe ciało z miejsca. Bluza wylądowała na ziemi. W ślad za nią poszły kolejne partie ubrań. Normalnie nie miał w zwyczaju zrzucać z siebie niczego, gdy w grę wchodziło dodatkowe towarzystwo. Teraz jednak miał w kieszeni sporego asa, jakim była ciemność. Czarna kurtyna wystarczyła na te kilka sekund metamorfozy, podczas których skóra uzbroiła się w grubą, miękką sierść.
 Ciemne jak sama noc zwierzę wyślizgnęło się z budynku, przepadając na kolejnych kilka godzin.

 – To tam – oznajmił, wskazując na nieduży, acz piętrowy dom; zbudowany w większości z drewna, które czas w wielu miejscach przeżarł starością. Szyby w oknach zniknęły lata temu, a prowadzące na parter schody sprawiały wrażenie, jakby najmniejszy ciężar mógł zawalić całą konstrukcję. – Musimy jakoś wejść do środka.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.10.19 1:01  •  Bless this mess. - Page 2 Empty Re: Bless this mess.
   Nie był przygotowany na to, że dzieciak gwałtownie zamilknie. Praktyczna cierpliwość, którą Grow odznaczał się w latach związanych ze szpitalem, wyparowała wraz z większością wód na japońskich ziemiach niedługo po roku 2012. Wydawało się zresztą, że nie znał już tego terminu. Nieprzywykły do czekania zawsze robił coś, co wymuszało na przeciwniku albo towarzyszu szybsze ruchy. Był skory sięgnąć po najbardziej radykalne środki, aby uspokoić własną nadgorliwość.
   Tymczasem Marshall wydawał się niewzruszony. Przyjął postawę, jakiej jeszcze nie wykorzystał ani razu, a przynajmniej nie przed Wilczurem, który – wytrącony z taktu – skrzywił się jak nadąsany nastolatek. Szalały w nim sprzeczne emocje. Jednocześnie miał ochotę chwycić młodego za ubranie i potrząsnąć nim, licząc na to, że trybiki poprzestawiają się na właściwe miejsca i – w efekcie – Rhett zmądrzeje. Rzecz w tym, że równie mocno zżerała go ciekawość. Swój udział miały tu przede wszystkim pierwsze larwy niepewności. A co jeśli? A gdyby..? Pęczniały jak robactwo nażarte krwią. Gdyby naprawdę wiedział co stało się z Garetem? Z Franceską? Ze Spikiem i Flynelle, z Alessandrą, Gamem, Ruth i Tairą? Co jeśli rozmawiał z Morim albo Valerie? Jeśli poznał Collina, zobaczył Angelinę? Jeśli rzeczywiście znał ich losy, a może nawet mógłby zaprowadzić go do... określenie nagle wyparowało. Grow przeczesał niedbałym ruchem włosy, starając się skupić wzrok na czymś innym niż beznamiętna twarz wymordowanego.
   Drażniło go, że dzieciak czuł się lepszy; puchł od satysfakcji, bo miał na niego haka. Chwilowego, jak zakładał Wilczur, ale wystarczającego, aby wzbudzić gniew. Gniew, którego nie mógł na nim wyładować, jeżeli chciał zweryfikować sprawę.
   A stojąc tutaj, w niemal całkowitym mroku, na środku opuszczonej stacji paliw, zdał sobie sprawę, że dawno nie było rzeczy, której pragnąłby równie mocno jak tego strzępka informacji.

   „To tam”.
   Przekrwione spojrzenie padło na piętrowy budynek, starając się obadać go na tyle dokładnie, na ile pozwalały pozbawione snu, nadwyrężone zmysły. Nie zmrużył oka przez całą noc, nie interesował się też tym, gdzie w pewnym momencie wybył Marshall. Nie starał się go ani zatrzymywać, ani naciskać. Wbudowany moduł niecierpliwości działał bez zarzutu. Był jednak niczym w obliczu nagrody, która czekała na Growa i która trzymała go za mordę, gdy w przełyku grzęzły następne obelgi, groźby i szantaże.
   – Spike nie mieszkał tutaj – wymamrotał po dłuższej chwili ciszy, nie spuszczając jednak wzroku z domu. Jak za półprzeźroczystą kurtyną dostrzegał szerokie barki Spike'a, jego pewną siebie postawę i ułożone w dużym rozkroku nogi. Prawie pamiętał dźwięk głosu, choć dobiegający z daleka, sprzed wielu wieków. – W ogóle nie był stąd. – Pierwsza oznaka dopiero co stłumionej niepewności znów wróciła do łask. Grow wreszcie wbił wzrok w stojącego obok szczeniaka, jakby zakładał, że na jego czole pojawi się nagle napis: „masz rację, kłamałem”.
   – Co niby miałby tu robić? Co jest w tym miejscu szczególnego? – Zanim zdążył się ugryźć w język, potoczyły się kolejne pytania. Były jak upuszczone piłki, które jak raz się odbiły, to już siłą rozpędu uciekły w dół zbocza. – Dlaczego musimy tam wleźć, żebyś mógł mi o kimś opowiedzieć? To niedorzeczne.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.10.19 2:06  •  Bless this mess. - Page 2 Empty Re: Bless this mess.
 – Co jest w tym miejscu szczególnego?
 Nie od razu odpowiedział. Dał sobie tych kilka sekund trwających całe tygodnie, by przechylić głowę na bok i przemknąć nieodgadnionym spojrzeniem po zewnętrznej skorupie chaty. Powoli dobierał słowo po słowie, nie do końca pewny, czy odpowiedź nie przyjmie formy równie subtelnej, co strzał w tył głowy. Drobne, leniwie kumulowane nerwy zacisnęły zęby na wnętrzu policzka; nie poczuł krwi na języku, lecz drobne ukłucie bólu wystarczyło.
 – Tutaj zmarł.
 Tylko tyle, więcej nie powiedział. Zbyt zajęty własnymi myślami nie zwrócił uwagę na wojnę, jaką Wilczur toczył z samym sobą. Zamiast na jego rozeźlony licu, Marshall skupił się na miękkich, pozbawionych dźwięku krokach. Sam nie był pewien skąd te środki ostrożności. Dla zasady, bezpieczeństwa, czy z kompletnie innego powodu. Sunął więc po prostu naprzód, nie zastanawiając się dłużej nad powodami, które nie miały przecież żadnego znaczenia.
 Zatrzymał się dopiero przed lichymi schodami, odwracając się powoli w kierunku idącego tuż obok Shirowa. Przykucnął na jedno kolano, od razu chwytając w dłonie puchatą mordę psa.
 – Zaczekaj na zewnątrz – mruknął pokrótce, dotykając psiego czoła własnym. Dał sobie tę krótką sekundę na chwilę bliskości, po czym cofnął wpierw ręce, później całą sylwetkę.
 Wejście po spróchniałych deskach mogłoby okazać się wyzwaniem dla kogoś z zapasem kilogramów; przy jego marnej wadze nie stanowiły problemu, toteż wskoczył po nich stosunkowo szybko. Bez zbędnego, pełnego napięcia przedłużania nieuniknionego nacisnął na klamkę, uchylając wiekowe drzwi. Wnętrze śmierdziało starością, może też stęchlizną, do której wykąpania wymordowany nie potrzebował wypatrzonych zmysłów. Skrzywił się nieco, lecz nie powiedział ani słowa, zbyt zajęty poszukiwaniami.
 – Gdzieś tutaj powinno być coś, co należało do Spike'a. Potrzebujemy tego, żeby skompletować historię. Inaczej nie będę mógł opowiedzieć ci jej w całości – odezwał się w końcu, wciąż jednak unikając ujęcia twarzy Wilczura w zasięg wzroku. Zamiast tego błądził oczyma po każdej możliwej ścianie, byleby nie zerkać w ten jeden punkt.
 Westchnienie przepchnęło się przez ściśnięte gardło. Wraz z opuszczającym płuca powietrzem wyleciało również odrętwienie. Zabrał się za poszukiwania, zaglądając w każdy możliwy kąt. Praca była mozolna o wydawała się kompletnie pozbawiona sensu, lecz Marshall wyglądał na coraz bardziej zdeterminowanego. Zaciskał usta i szurał puchatym ogonem po zakurzonej podłodze podczas przeglądania kolejnych miejsc.
 W końcu trafił na drzwi, przy których uderzyło go przeczucie. Przystanął, wlepiając barwne tęczówki w naznaczone wilgocią drewno.
 – To powinien być ten pokój – oznajmił zaraz, kierując wzrok na dół, gdzie w szparze między podłogą a drzwiami migotało delikatne światło. Jego delikatna poświata była dzieciakowi aż nazbyt znana, toteż bez problemu odsunął wszelkie wątpliwości.
 Wszedł do środka żwawym krokiem. Wnętrze oświetlała dziura po wybitym oknie, lecz wpadające przez nią promienie nie mogły odpowiadać za subtelny blask sprzed chwili. Chłopak zmarszczył nieco brwi, lecz nie powiedział ani słowa. Spodziewał się znajomej sylwetki, a ujrzał zagracony pokój z ustawionym na środku, przykrytym płachtą fotelem.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.10.19 23:47  •  Bless this mess. - Page 2 Empty Re: Bless this mess.
   Rhett podszedł do niego miękkim, spacerowym krokiem, a potem podniósł dłoń, przytrzymał ją powyżej linii swojej głowy i nagle się zamachnął. Choć nic takiego nie wydarzyło się w rzeczywistości, Growlithe poczuł mentalny policzek aż zbyt dokładnie; plask uderzenia odbijał się echem w tyle jego głowy, stopniowo niknąc, ale nie znikając całkowicie. Nie trafiono go tylko w twarz, ale też w gardło i brzuch. Mięśnie skurczyły się jak przy nagłym bólu... chociaż aż do teraz nie pamiętał, że można czuć psychiczny ból tak silnie, niemal fizycznie.
   „Tutaj zmarł”.
   Dalsze etapy były tylko krótkimi sekundami, jakby zglitchował się obraz. Kadr, kiedy kładł nogę na spróchniałych schodach. Gdy wszedł do zakurzonego holu. Kiedy dotknął ręką zapadniętego fotela z siedzeniem miękkim jak sucha gąbka. Dotykał prawie wszystkiego. Ścian, mebli i przedmiotów, których nie splądrowano. Rozbitych figurek, niedziałającego zegara, przełamanej na pół, twardej popielniczki. Sunąc opuszkami wzdłuż krzywizn tych rzeczy, zdał sobie sprawę przede wszystkim z faktu, że życie jego przyjaciół nie skończyło się „tego” dnia. Żyli nadal, po prostu osobno. Dorośli, zmienili się. Skończyli szkołę, znaleźli pracę, nawiązali zupełnie nowe znajomości. Jedli, sypiali, wściekali się i wybuchali śmiechem. Krok po kroku szli przed siebie, oddalając się od wydarzenia, które tak mocno ich poróżniło.
   Nieśmiertelnik na szyi Growa, trzymany pod starym swetrem, wydawał się dziwnie... gorący. Jakby dopiero co wyjęto metalową tabliczkę z płomieni i bez ostudzenia przytknięto ją do skóry. Co za chory żart. W poszukiwawczych zawirowaniach chwycił za przewróconą ramkę; połamana wpół nóżka celowała żałośnie w ścianę, swoim nędznym wyglądem ogłaszając światu, że nie jest już zdolna do wykonywania jedynej funkcji.
   Ledwo zauważał, że tuż obok kręcił się Marshall. Przestawiał krzesła, zaglądał pod blaty, obracał szuflady. Zachowywał się jak śledczy, gotowy przetrząsnąć wszystkie kąty pomieszczenia, byle znaleźć trop do ujęcia sprawcy. Grow tymczasem był bardziej jak zaskoczony wszystkim dzieciak. Musiał dotknąć, sprawdzić. Zatrzymać się i obejrzeć każdy bibelot, jakby spodziewając się, że to cokolwiek mu zdradzi o Spike'u; nigdy nie zdradzało. To były zwykłe rzeczy, wszystkie zepsute, stare, niechciane. Opuszczone i surowe, choć dawniej lśniły świeżością. Z jakiegoś powodu je miał...
   Z jakiego postawił tu to zdjęcie?
   Wolną ręką potarł zbitą szybkę, ścierając grubą warstwę szaro-żółtawego pyłu. Spod ostrych krawędzi szkła patrzyły zamglone oczy. Papier był wyblaknięty, do przesady zużyty. Odnosiło się wrażenie, że starczy dotknąć fotografii, aby rozsypała się w dłoni jak piasek. Kolory prawie całkowicie zeszły i Grow musiał przystawić zdjęcie pod nos. Szukał w tej nieznanej twarzy detali, które cokolwiek by mu powiedziały.
   Nie.
   Właściwie szukał szczegółu, który powiedziałby konkretne: „To ja, Eren Sparowl. Spike”. Czy ta osoba przed nim, zachowana i zatrzymana w jednej sekundzie swojego życia, obsadzona w nieznanym nikomu pokoju, tak jak Spike kochała sport? Czy także jako pierwsza wybuchała śmiechem, głębokim, szczekliwym i zaraźliwym jak cholera? Także bez pomyślunku uderzała w cudze plecy, aby dodać otuchy... wrzeszczała najgłośniej na horrorach?
   Zęby Growa zacisnęły się mocniej pod wpływem budzących się wspomnień. Coraz szybciej, niezależnie od siebie, przychodziły mu na myśl nowe sytuacje. Nagle przypomniał sobie jak Spike...

   – Ty naprawdę nie chcesz tam iść – warknął marudnie .......... ciężko siadając na starej skrzyni. Obok niego przycupnęła ........., wzdychając cicho pod nosem.
   – Nie o to chodzi – burknąłem, dotykając palcami zamka. Zaraz szarpnąłem za klamkę, ale drzwi ani drgnęły. Górowały nad nami wszystkimi, miały ponad dwa metry i – z naszej perspektywy – wydawały się nie do przejścia.
   Spike syknął, po czym podwinął rękawy koszuli w kratę, wyłamał palce i krzyknął, by zjeżdżać z drogi.
   Ledwo uskoczyłem.
   Trzasnął ramieniem w drzwi, które ani drgnęły. Odbił się tylko od nich i upadł na ziemię. Miał potem siniaka, przez którego nie mógł spać na lewym boku. Ale podniósł się, otrzepał i wyglądało na to, że chce spróbować jeszcze raz.
   – Jeśli miałbym postawić na to pieniądze – zaczął ze znużeniem ........., przyglądając się jak Spike truchta w miejscu i boksuje powietrze – to stawiałbym na drzwi.
   Spike ryknął, co brzmiało jak połączenie rannego walenia i wściekłego niedźwiedzia, a potem znów zaszarżował, trzasnął w drzwi i wylądował na ziemi. .......... aż się skrzywiła.
   – Ej, kretynie! – zawołała, biorąc się pod boki. – Przecież widzisz, że nie dasz rady! Przestań się tak rzucać!
   Spike brzmiał teraz jakby warczał. Ledwo podniósł się z ziemi, a już biegł ku wyjściu.
   Wszystko pewnie skończyłoby się tak samo, gdyby drzwi...

   Drgnął, obracając głowę i rzucając spojrzenie ponad ramieniem w kierunku, skąd dochodził z milisekundy na milisekundę wyraźniejszy ton. Dobił się do niego głos Rhetta, który kończył właśnie zdanie.
   – … ten pokój.
   Powieki przymrużyły się, kiedy próbował ponownie skupić wzrok na zdjęciu, jakby w nadziei, że jeśli to zrobi odpowiednio szybko, to rozpoczęta historia pomknie dalszym rytmem. Nic takiego się jednak nie zdarzyło i po chwili, wkładając zdjęcie do plecaka, ruszył w głąb domu, aby odnaleźć Marshalla.
   W pomieszczeniu zjawił się w kilka sekund później, z rezerwą rozglądając się po wnętrzu pełnym rupieci. Wydawało mu się już, że w salonie był syf, ale tutaj... tutaj było apogeum burdelu. Kopnął coś owiniętego w szmaty, bez zawahania podchodząc do ustawionego w samym centrum fotela. Jeszcze zanim zdążył się namyślić, zanim dokładniej obejrzał resztę miejsca, palce zacisnęły się na płachcie i szarpnęły za nią do góry i w bok, wznosząc ku sufitowi dławiący kurz.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.10.19 1:58  •  Bless this mess. - Page 2 Empty Re: Bless this mess.
 Poderwana w górę płachta wypełniła powietrze gęstą mgłą kurzu. Chłopak z automatu podniósł rękę do twarzy, przesłaniając czuły nos rękawem bluzy, toteż skończyło się tylko na kilku niegroźnych kaszlnięciach.
 Chmura opadała kilka długich sekund, lecz gdy w końcu dotknęła usyfionej podłogi, każdy z nich mógł sięgnąć wzrokiem teraz odkrytego fotela. Nie pasował do otoczenia; wyglądał jak kawałek puzzla włożony w złą układankę. Wydawał się oszczędzony przez ostre zęby czasu i zignorowany przez gryzące pozostałe meble robactwo, całkiem, jakby postawiono go w pomieszczeniu zaledwie dzień wcześniej. Wyglądał niemal magicznie na brudnym, zagraconym tle.
 Na samym środku miękkiego obicia lśnił łapiący pierwsze promienie słońca nieśmiertelnik.
 Drobny uśmiech rozświetlił dotychczas dość ponure lice Marshalla. Zadowolony z niezawodnej intuicji postawił krok naprzód, by przykucnąć tuż przed fotelem. Powoli, wręcz z nabożnością wsunął palce pod łańcuszek, zaraz unosząc go ostrożnie w powietrze. Z początku kierowała nim obawa, że byle szarpnięcie obróci naszyjnik w proch, przez co działał na jednym wydechu. Oddech pełen ulgi opuścił jednak płuca, gdy okazało się, że metalowe spoiwa wciąż były wytrzymałe. Kątem oka wyłapał znajomą poświatę i to na nią po chwili przekierował całą uwagę. Wyciągnął do niej wolną rękę, a gdy chłód dotknął palców, chłopak przysiadł na posłanej kurzem podłodze.
 Garet Gravers zawsze rozmawiał z nim w dość osobliwy sposób.
 – Rozpad grupy mocno nim wstrząsnął – zaczął w końcu, uprzednio biorąc porządny wdech. Nie patrzył na Wilczura, wzrok cały czas skupiając na pełzającej po ręce mgle. – Nie wiedział co zrobić z wami, a już tym bardziej ze sobą. Początkowo brak przyjaciół doprowadził do wzmożonej agresji; nie radził sobie z narastającą złością i zwyczajnie wybuchał, nierzadko wyładowując napięcie na przypadkowych ludziach. Wystarczyło jedno dziwne spojrzenie i coś w nim pękało. Było coraz gorzej, nie potrafił nad tym zapanować, a to doprowadzało go do jeszcze większego szału. Był jednak świadomy swojego problemu, a to z kolei pomogło mu postawić zdrowy krok naprzód. Zapisał się do ośrodka wychowawczego. Z początku było ciężko, wiadomo. Słuchanie poleceń i dostosowywaniem się do nałożonej rutyny nie leżało w naturze Spike'a. Miał jednak coś, co mu pomogło w rehabilitacji... Zabrał zdjęcie całej paczki. Patrząc na wasze twarze odnajdywał wewnętrzny spokój, który w końcu pomógł mu zapanować na agresją. By w pełni "wyzdrowieć" potrzebował co prawda dwóch lat, ale nigdy ich nie żałował.
 Po wyjściu na wolność odzyskał kontakt z Ruth. Nie była to jednak ta sama przyjacielska więc, którą już raz stracili. Pojawiło się jednak coś innego. Spike się w niej zakochał. Od zawsze mu się skrycie podobała, wiedziałeś? Nigdy co prawda nie znalazł na tyle odwagi, żeby jej powiedzieć, ale subtelne spojrzenia i drobne, ciepłe uśmiechy zawsze miały miejsce.
 Pobyt w ośrodku pozbawił go w większości pieniędzy, więc po wyjściu zaczął od razu rozglądać się za pracą. Było mu nieco ciężko znaleźć coś normalnego z aparycją stałego klienta siłowni, toteż z czasem poszedł w coś, w czym pomoże mu wrodzona siła. Zatrudnił się jako ochroniarz w klubie nocnym. Nie była to co prawda praca marzeń, ale na początku wystarczała, by się utrzymać. Poznał tam jedną z tancerek, Rebbecę. Dość szybko wpadł jej w oko, w zasadzie złapali dość dobry kontakt. Problem pojawił się razem z jednostronnym uczuciem…


 – Eren, chodźmy gdzieś dzisiaj – mruknęła nisko Rebbeca, stojąc w tym samym przejściu co zawsze, owiniętą tym samym różowym boa co zawsze i ubrana w wyuzdany jak zawsze strój. Ręce miała zaplecione na piersiach, a w palcach mierzwiła kolorowe pióra.
 – Nie mogę, Rebs. Innym razem – odparł Spike, udzielając jej codziennej odpowiedzi. Rzucił jej krótkie, przepraszające spojrzenie, ale na tym się jak zwykle skończyło. Kobieta jedynie westchnęła, przemykające dłonią po umalowanym licu. Już idąc w jego kierunku znała finał swojej propozycji.
 – Zawsze tak mówisz – wsparła tył głowy o ścianę, unosząc zawiedziony wzrok na niego. – Jest inna, tu, w twoim sercu – dotknęła go palcem w pierś, ani na chwilę nie odrywając oczu od ciemnych chmur. – Jak ma na imię?
 Spike zmarszczył nieco brwi, niepewny, czy powinien wymieniać niewinne imię w miejscu takim jak to. Długo wahał się nad odpowiedzią, lecz w końcu rozluźnił napięte mięśnie twarzy i uległ.
 – Ruth.


 Robiąc sobie krótką przerwę na zaczerpnięcie oddechu młodzieniec wsparł plecy o fotel. Będący w ciągłym ruchu ogon zdążył przez ten czas niemal w całości pozbawić skrawek podłogi z kurzu. Marshall dość sceptycznie spoglądał na poszarzałą sierść, ale nie powiedział ani słowa, mając na głowie ważniejsze niż brudna kita sprawy.
 Drgnął zaskoczony, gdy chłód bijący od mgły nagle się wzmógł.
 – Przez chwilę w jego życiu panował względny spokój, ale później coś się stało. Coś na tyle niedobrego, że zawsze wyszczekany Spike zamknął się w sobie. To musiał być dla niego wstrząs… ale nie wiem, co to mogło być, nie chce mi powiedzieć – dotychczas postawione na sztorc lisie uszy opadły kilka centymetrów w dół. – Stracił przez to pracę. W ogóle przestał do niej przychodzić, większość czasu spędzając za zasłoniętymi roletami własnego pokoju. Niewiele udało się do niego dobić… najwytrwalsza została starsza siostra Charlie, która postanowiła pomóc mu w odzyskaniu sił. Nie było łatwo, bo z początku w ogóle nie myślał o współpracy, ale z czasem bliskość, która została mu zaoferowana, poskutkowała. Pomogła mu nie tylko wyjść z dołka, ale i ponownie stanąć na nogi. To ona była tą, która popychała go na kolejne rozmowy, wyciągała go na spacery i siłą wypychała za drzwi, byleby tylko ponownie złapał kontakt ze światem. Na początku jej za to nie znosił, w końcu chciał tylko ciszy i spokoju. Dopiero z czasem zrozumiał, jak wiele zrobiła i to głównie dla niej wziął się znów za siebie. Zapisał się na zajęcia z samoobrony, zaczął znów ćwiczyć; odzyskał sporą część swojego dawnego ja.
 W końcu trafiła się i praca. W starym, ale bardzo klimatycznym, przez co często odwiedzanym kinie. Znalazł tam miejsce dla siebie, dobrych znajomych też. Nie byli co prawda tak blisko, jak stara paczka, ale wystarczająco, by poczuć się lepiej. Poznał tam również Gwendoline – kobietę, która ponownie dała mu szczęście, łatając dotychczasową dziurę w sercu. Zauroczyła go, co tu dużo mówić. Zresztą... Z wzajemnością. Wszystko zaczęło się w końcu układać. Z czasem zapadła wspólna decyzja, by opuścić wielkie miasto i poszukać małego domku na wsi. Marzyła im się niewielka okolica pełna życzliwych sąsiadów, którym mogliby pożyczać szklankę cukru lub zapraszać na wspólnego grilla. Całkiem jak w filmach romantycznych. I w zasadzie udało im się osiągnąć ten cel. Spike wstąpił do straży pożarnej, Gwen zajęła się szyciem, co zresztą okazało się strzałem w dziesiątkę. W tak małym miejscu ręcznie szyte ubrania był bardziej niż pożądane, a że dziewczyna posługiwała się igłą równie naturalnie co własnymi rękami…


 – Jak wam się podoba w Leftwich?
 – Szczerze mówiąc, jestem wniebowzięta. Eren jest zbyt dumny, żeby powiedzieć to głośno, ale też jest zadowolony. Ta przeprowadzka była najlepszym, co mogliśmy wymyślić. Cieszę się, że odżył – łagodny uśmiech rozświetlił lico Gwen. Zaraz uniosła filiżankę z herbatą do ust, ciesząc się ciepłym napojem oraz towarzystwem nowej znajomej.
 – Powiedziałaś mu już? – zagadnęła nagle Claudia, dyskretnie wskazując podbródkiem na delikatnie zaokrąglony brzuch rozmówczyni. Wyraźny rumieniec ocieplił policzki Gwendoline. Zasłoniła usta dłonią, kręcąc głową na boki.
 – Nie, to niespodzianka.


 – Do Japonii sprowadziła ich przypadkowa wygrana; jakaś tandetna loteria, w której wzięli udział tak po prostu, nawet nie myśląc o sukcesie. Niestety nie zdążyli się nią nacieszyć zbyt długo. Zginęli w dniu katastrofy – ostatnie zdanie powiedział nieco ciszej niż całą resztę. Dotychczas przyklejona do dłoni mgła zniknęła bezpowrotnie, niknąc między dziurami w podłogowych deskach. Marshall jeszcze dłuższą chwilę spoglądał w ten sam punkt, dopiero po dobrej minucie znajdując odwagę, by unieść wzrok na Wilczura. Wpierw zmierzył go nieodgadnionym spojrzeniem, później podniósł się z ziemi, nie będąc w stanie inaczej zrzucić ciążących na ramionach kilogramów. Dość niepewnie, ale wyciągnął ku niemu rękę, w której dzierżył nieśmiertelnik. Wszak miał trafić do Jonathana od samego początku.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.11.19 2:04  •  Bless this mess. - Page 2 Empty Re: Bless this mess.
  Trzymał płachtę oburącz, zaciskając na grubej tkaninie brudne palce. Kurz wirował w powietrzu, atakował zewsząd i wpadał do oczu, nosa i gardła, wymuszając przy tym kaszel, łzawiąc oczy. Bark uniósł się, by choć częściowo przysłonić przyciśnięte do ramienia usta, ale mimo tego Grow kasłał, póki drobinki nie opadły poniżej linii pasa. Ostatni raz charknął już w pięść, puszczając przy tym cholerne nakrycie. Nawet nie wiedział co dokładnie pod sobą chroniło, bo kiedy udało mu się uchylić powieki, nieśmiertelnik znajdował się już w rękach Marshalla.
  Gwałtownie wciągnięty do płuc tlen zamienił się w setki ostrych, lodowych kryształków; te przylgnęły do płuc, szurnęły po przełyku, raniły język, na którym osiadło zbyt wiele niewypowiedzianych przekleństw. Przymrużone ślepia rozchyliły się szerzej, zdradzając pierwszą oznakę niedowierzania. Znał się na zbiegach okoliczności i to nie było to.
  Pierwotnie nie miał ochoty go słuchać. Dzieciak go w głównej mierze irytował i ta irytacja przeradzała się w prawdziwą zawiść. Nie miał do tego dobrych argumentów – po prostu go nie lubił. Zdarza się. Rhett był tym typem osoby, który charakterem nie dostrajał się do jego temperamentu; nadpobudliwość nadawała mu obraz muchy, zbyt głośno bzyczącej pod uchem, siadającej na ramieniu i umykającą mocnym klepnięciom. Za każdym razem, gdy Grow próbował zadać mu cios, jedynie ranił sam siebie.
  Siłą rzeczy chciał, aby gówniarz zajął się własnymi sprawami, zamiast stale włazić z butami w jego. Był o krok od powiedzenia tego na głos, ale rozchylając usta, nie dał rady wykrztusić z siebie czegokolwiek. Niemal w tej samej sekundzie padło pierwsze zdanie opowieści, które go zatrzymało, zamieniło wszystkie żyły w stygnący beton, a mięśnie w miękką masę. Mógł jedynie słuchać. Słuchać o tym, co spotkało Erena. Wyobrażać sobie jak rósł, a wraz z ciałem rosła jego agresja. Zawsze miał z nią problem; z całej paczki był najbardziej konfliktowy, w ten fizyczny, niebezpieczny sposób. Bił się na pięści, szarpał i lądował u dyrektora na wykładzinie, na przemian wykrzykując groźby rewanżu i plując sobie pod buty. Jace był pewien, że Spike, w całej tej chorej, zwierzęcej furii, nienawidzi przemocy. Robił to, bo to jedyne, w czym był dobry. Robił to, aby się wzmocnić, wspiąć na sam szczyt. Aby, przede wszystkim, być dla nich tarczą.

  – Spike, proszę cię, proszę – szeptała ……, chwytając go za napięty do granic wytrzymałości biceps. – Proszę, nic mi nie jest, naprawdę... Hope, błagam, powiedz coś, powiedz, że nic mi się nie stało...
  Na podłodze, jak rozbryzg farby, walały się kartki. Pokraczne rysunki z wiekiem miały przerobić się w przepiękne szkice i obrazy warte każdego centa. Teraz były  dopiero pierwszym szlifem wrodzonego talentu, a jakby tego było mało – pognieciony papier zbrukano odciskami podeszew. I krwią.
  Nie wiedziałem co robić; wszystko było takie... takie nierealne, bo i jak miało być inne? Jak w każdy wtorek po lekcjach Spike i ja trenowaliśmy piłkę nożną. Uwielbiałem zapach nagrzanej, sztucznej trawy na boisku i ciężar piłki uderzającej o łydkę. Nie byliśmy w to dobrzy, tak samo, jak …… nie była dobra w rysowaniu. Wkrótce umiejętność miała się rozwinąć, bo po incydencie w holu, Spike podwoił treningi – a ja razem z nim. Tamtego wczesnoletniego popołudnia byliśmy jednak wciąż na samym starcie... słyszałem odgłos owadów cykających wśród traw i wściekłe obelgi rzucane przez Spike'a. Cały świat zawęził się do korytarza, do otwartych na oścież drzwi wyjściowych z angielskiej szkoły. Spike miał twarz czerwoną jak demon, wrzeszczał, choć nikogo prócz nas tu nie było. …… obejmowała go desperacko, z nosa lała jej się krew.
  – Spike, ona jest ranna! – krzyknąłem ponad jego przekleństwami, wreszcie odzyskując głos. Nie reagował, ale opór jakby osłabł. Wtedy ruszyłem; nogi miałem jak z waty, ale mimo tego spojrzałem prosto w jej oblicze, a ona spojrzała na mnie. Wreszcie miałem pojęcie co zrobić. Wypowiedziałem miękko jej imię, bo wiedziałem, że to ono zatrzyma Spike'a w miejscu... Będąc już o krok, położyłem rękę na jego wolnym ramieniu, zaczerpnąłem tchu i wyszeptałem...

  „Ruth”.
  Spike odzyskał kontakt z Ruth.
  Grow przełknął ślinę, wsuwając palce we włosy. Cała złość na Marshalla wyparowała; nie było jej, bo nie mieściła się w naczyniu przeznaczonym na emocje. W jednym momencie znalazł się na dwóch spektaklach jednocześnie – przeszłość, w której wciąż trwał, z którą nie umiał i prawdopodobnie nie chciał się pogodzić, mieszała się teraz z przyszłością, o której nic nie wiedział, o której nie mógł wiedzieć, bo ich ścieżki rozjechały się drastycznie, zbyt nagle. Utrata przyjaciół, tak zgranych i zakochanych w sobie po uszy, pozostawiła po sobie bolesne, wciąż jątrzące się rany; Grow nigdy nie wątpił w to, że rozpad grupy był czymś tragicznym i niechcianym. Koniecznym, bo nie byliby w stanie spojrzeć sobie w twarz, ale mimo wszystko znienawidzonym przez każdego z nich. Było jak pożegnanie z dzieciństwem. Z gorącem lata, z brudem na rękach, ze śmiechem aż do ścisku brzucha.
  Mogli zrobić coś – cokolwiek – aby to zatrzymać?
  Wpatrując się w porysowaną blaszkę z wybitymi literami – i trójką, numerem Spike'a – uznał, że w chwili Jej śmierci przestali być dzieciakami. A to właśnie ta szczeniacka cząsteczka trzymała ich przy sobie, scalała ich jak spoiwa budowlane pojedyncze elementy. Kiedy jej zabrakło, stali się dla siebie obcymi ludźmi. Stali się sobie... wrogami. Nic nie mogli zrobić.
  Grow zsunął rękę z karku, aby sięgnąć po nieśmiertelnik. Opowieść dawno się skończyła, a jednak różne kwestie, słowa i urywki brzęczały w pustych, martwych ścianach pomieszczenia; niektóre głośno, inne cicho, szeptem. Drżały mu palce; z czymś takim dawno się nie spotkał. Wsunął dłoń pod łańcuszek i wolnym ruchem wyciągnął płaską, metalową pamiątkę z rąk Marshalla.
  – Kiedy mieliśmy po trzynaście lat, wszczął bójkę z dwójką starszych dzieciaków. Wylądował na pogotowiu, ale zanim go skopali, pogryzł ich, posiniaczył, a jednemu złamał kostkę, spychając go z ławki, gdy ten chciał mu skoczyć na plecy. Wszystko działo się na placu do koszykówki. Jak dzikie zwierzęta szarpali się po betonie. Zawiesili go w prawach ucznia na dwa tygodnie. Wrócił jak król królów, a my byliśmy przerażeni. Jego rodzice byli bardzo konserwatywni, nie dopuszczali nas do niego i uważali, że mamy na niego zły wpływ. Nie mogliśmy się z nim skontaktować, a gdy wreszcie przyszedł do szkoły, nie chciał powiedzieć o co poszło. – Starł z blaszki nadmiar kurzu, czując pod opuszką wyraźnie wybite litery. Numer Trzy. Ich Doberman. – Plotki szybko się jednak roznosiły i wkrótce dowiedziałem się z kim wszczął burdę. Znałem tych chłopaków, dokuczali Ruth na każdym kroku. Zrobiłby dla niej wszystko. – Zamilkł nagle, ważąc słowa. – Ona była powodem tego... „wstrząsu”, o którym powiedziałeś? Dlatego się załamał? – Skąd on, Marshall, ma o tym wiedzieć? Jest tylko NOŚNIKIEM. Nie rozmawia z nimi bezpośrednio, nie zna ich. N i c o nich nie wie. Nie zasługuje na to, aby wiedzieć w s z y s t k o.
  Grow zamknął nieśmiertelnik w pięści i uniósł wreszcie wzrok na Rhetta. Przekrwione białka były efektem kaszlu, jaki wywołał kurz, czy jednak czegoś innego? Może rzeczywiście drgnął mu głos, kiedy wypowiadał słowo „załamał”?
  – Muszę z nim sam porozmawiać... niech mi pozwoli.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.11.19 1:57  •  Bless this mess. - Page 2 Empty Re: Bless this mess.
 Mógł się jedynie przyglądać twarzy Jonathana; jej oraz wszystkim emocjom, które przewijały się pod wybitą przez desperackie lata, kamienną maską. Nie był żadnym ekspertem, ale wierzył w zdradliwość oczu. Mimo tego nie powiedział nic, uznawszy, że słowa nie są tu w ogóle potrzebne. Zamiast tego wykazał się obumarłą u wielu wymordowanych cierpliwością. Z zamkniętymi niewidoczną kłódką ustami oglądał lico stojącego naprzeciwko mężczyzny.
 Później rozpoczęła się krótka opowieść.
 W jej trakcie drgnęły mu usta, widać to było. Ot drobny, aczkolwiek wyraźny ruch mięśni. W głowie słyszał dźwięk własnego głosu, którym wypowiadał damskie imię. Zacisnął szczęki, nie pozwalając ani najmniejszemu mruknięciu przebić bariery zębów. Za odpowiednie uznał wysłuchanie Wilczura do końca, wszak teoria zakładała, że miał całą wieczność na wszystkie krążące w czaszce pytania. Ostatecznie przekręcił tylko głowę centymetr na bok i słuchał dalej.
 – Dlatego się załamał?
 Bezwiedny odruch poruszył ramionami chłopaka. Nawet gdyby chciał naprostować tę konkretną kwestię, to zwyczajnie nie znał odpowiedzi. Garet Gravers wiódł prym w dotrzymywaniu tajemnic. Nigdy nie mówił mu nic więcej poza tym, co akurat było potrzebne, co miało zmusić mechanizm do działania. Reszty miał dowiedzieć się od kogoś innego.
 – Nie wiem niczego więcej, a przynajmniej na razie. Dowiemy się z czasem – kończąc zdanie, oderwał wzrok od poranionego lica i spojrzał przez ramię na odstający od otoczenia fotel. Głęboka czerwień, która jeszcze przed sekundą cieszyła oczy przepychem teraz zmatowiała i zszarzała. Bijące od mebla bogactwo przepadło na wieki; teraz pokój nie wyróżniał się już niczym szczególnym. Dzieciak przez chwilę chciał nawet wyciągnąć rękę i przekonać się na własnej skórze, czy ten cholerny kawałek drewna i materiału w ogóle istniał, ale mięśnie pod skórą zastygły w tym samym momencie, w którym rozkaz poruszył stęchłym powietrzem. Przez chwilę się wahał, nie do końca pewny swej przyszłości. Znał już porywczość Growlithe'a, zobaczył jego narwaństwo i posmakował złości – stąd wniknęło zamotanie. Przełknął jednak zalegający w buzi nadmiar śliny, zacisnął dłonie i spotkał spojrzenie z tęczówkami herszta. Obawy sprawiły, że nie wiedział już co zrobić z rękoma, toteż na chwilę przed rozwarciem ust upchnął je w kieszenie bluzy.
 – Nie możesz. Pytałem go o powód, ale powiedział tylko, że jeszcze przyjdzie na to czas, że wpierw musisz usłyszeć opowieści o całej reszcie, dowiedzieć się, co się z nimi stało po rozpadzie grupy. Dopiero wtedy będziesz gotowy... on zresztą też. Do tego czasu pozostaje ci cierpliwość – podeszwą buta uderzył w nieistniejący kamyk. Samoistnie oddalił się z miejsca, podążając wzrokiem ku ścianie, jakby co najmniej miała powiedzieć mu rzeczy, o których Garet nie wspomniał. Niestety ona również tego nie zrobiła. Sam – tak samo, jak Wilczur – zastanawiał się nad wieloma kwestiami. Dlaczego słuchał o tych wszystkich ludziach, których nigdy nawet nie spotkał? Dlaczego nie mogli od razu załatwić całej sprawy i dlaczego – przede wszystkim – wybrano właśnie jego, a nie kogoś bliższego, zwyczajnie bezpieczniejszego. Westchnienie cisnęło mu się na usta wraz ze świadomością, że żadna z tych spraw nie miała zostać rozwiązana, nie w najbliższym czasie.
 Zaplątane w ciasny supeł myśli skierowały nogi do jedynego w pokoju okna. Wpierw wsparł dłonie o parapet, zaglądając przez naznaczoną czasem szybę. Szkło było usyfione grubą warstwą kurzu i bóg wie czego jeszcze, tak samo, jak cały ten pokój. Palce Marshalla wsunęły się na mechanizm framugi i szarpnęły mimo jej głośnego sprzeciwu. Po kilku długich sekundach szarpaniny zdołał otworzyć cholerstwo na oścież, tym samym wpuszczając do środka nieco świeższego powietrza. Skoro mieli odbyć tu rozmowę życia, to równie dobrze mogli oddychać czymś więcej, niż tylko drażniącym przełyk prochem.
 W końcu zebrał się w sobie. Wyprostował plecy, podniósł wzrok i znów przemówił.
 – Jesteś stary, a starzy dowódcy zwykli zabierać swe wojny do grobu. Niczego nie zapominają, a wybaczają jeszcze mniej. Właśnie to mi powiedział, gdy kiedyś o ciebie spytałem. Nie miałem pojęcia, o co mu chodziło i wciąż tego nie wiem, ale najwyraźniej jest to coś, czego mam się dowiedzieć – postąpił krok ku mężczyźnie. – Musisz zrozumieć, że nie jestem wrogiem. Twoi ludzi mi ufają, prawda? Ty sam powierzyłeś mi psa pod opiekę więc, na litość boską, przestań się tak okropnie krzywić za każdym razem, gdy mnie widzisz – i kolejny, a później jeszcze jeden i następny, póki dystans między nimi nie zmalał do kilku marnych centymetrów. Musiał zadrzeć głowę, by wciąż spoglądać hersztowi w oczy. Ten kontakt trwał zaledwie kilka krótkich chwile, ledwie dwa wdechy i jeden wydech, bo wraz z kolejnym momentem czoło Marshalla wylądowało na piersi Jonathana. Młody odchylił zwierzęce uszy w tył, lecz tylko po to, by za moment opadły w dół.
 – Czego ode mnie oczekujesz, lojalności? Dostaniesz. Taką, jakiej jeszcze nie widziałeś – wymruczał pod nosem, ręce zwieszając luźno wzdłuż ciała. Mimo ułożenia ciała wyglądał na bardzo zdeterminowanego. Zaraz w zasięgu wzroku znalazł się nieśmiertelnik; palcami dotknął zwisającego łańcuszka, do którego wieki temu doczepiono teraz skrytą w pięści blaszkę.
 – Opowiedz mi o Spike’u, Jace. Może tak dowiemy się powodu, dla którego to wszystko ma w ogóle miejsce – przekręcił nieco głowę, policzkiem ocierając się o ciemny sweter mężczyzny. Kątem oka wychwycił jego zabliźnione lico. – Ja powiedziałem ci wszystko o jego przyszłości, więc teraz twoja kolej, by wrócić do przeszłości.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.12.19 0:47  •  Bless this mess. - Page 2 Empty Re: Bless this mess.
  Rozczarowanie, które go wypełniło, zasadniczo zaraz miało zniknąć. Zwykle tak działało; zalewało go jak ostra, lodowata fala roztopionego arktycznego śniegu, wywoływało gwałtowny wstrząs, otępienie i niezadowolenie – a potem równie nagle rozmywało się niczym para nad właśnie przykrytym garnkiem. Nie znosił tego uczucia, głównie dlatego, że oznaczało przegraną. Jeżeli coś cię dotyka, znaczy: dotyczy cię. Jeżeli byłoby inaczej, jeżeli by jednak nie dotyczyło – odmowa nie stanowiłaby różnicy. Nie drażniła. Nie kuła. Nie raniła. Właściwie Rhett nie do końca zaprzeczył. Wyznaczył za to granicę. Jasną linię oddzielającą możliwości od chęci. Obydwoje mieli teraz związane ręce; Grow, bo polegał w pełni na Marshallu, a Marshall – bo nie posiadał zdolności gotowych zmusić Spike'a do rozmowy.
  Zdawało się zresztą, że gdy tylko padło kategoryczne „nie”, Wilczur stracił zainteresowanie. Odwrócił wzrok od stojącego tuż obok chłopaka i zaczął wpatrywać się w trzymany w pięści przedmiot. Brudne od ziemi palce rozwarły się jak szpony łowiącego mysz jastrzębia. Na samym środku dłoni spoczywała blaszka; nie była cenna sama w sobie, nie dałoby się jej przetopić na srebro. Stworzona ze zwykłej nierdzewnej stali, była do kupienia za 5 dolarów w sklepie na obrzeżach miasta; niedaleko domu...
  Myśl ścieśniła się; straciła kształt. Była jak szyja, na której zadzierzgnięto linę; szyja, która przyjęła całą wagę spadającego w dół ciała, z kośćmi trzaskającymi wpół, zwiastującymi głośny, nieodwracalny koniec.
  Grow skrzywił się lekko, przesuwając opuszką kciuka wzdłuż wytłoczonych liter. Jaki byłeś, Spike? Naprawdę kochałeś Ruth? Bałeś się, gdy drużyna się rozpadła, gdy zostałeś sam z tą chorą, niemoralną nienawiścią do samego siebie? Trenowałeś, by pozbyć się wściekłości, pozbyć się frustracji, która siedziała w tobie głęboko, którą pilnowaliśmy, uciszaliśmy, ale która wydostała się na zewnątrz, gdy tylko nas zabrakło? Miałeś o to żal? Do nas?
  W szczególności do mnie?
  Żołądek skurczył się, kiedy do Growa dotarł ton Marshalla. Głos był jak głośne uderzenie pięścią w drzwi; jak wystrzał z broni tuż przy otwartym oknie. Zakłócił ciche wnętrze, które powoli, bardzo powoli, wypełniało się wspomnieniami o Spike'u. Naraz wszystkie pytania szeptane w umyśle zmniejszyły się, zniknęły spłoszone, pozostała pustka, którą Rhett – zapewne nie zdając sobie z tego sprawy – zawalał przyziemnymi, nieważnymi sprawami, będącymi niczym więcej jak trującym dymem zapełniającym pokój. Dwukolorowe ślepia Wilczura odnalazły twarz dzieciaka; nieruchome źrenice wpatrywały się w mimikę ciemnowłosego.
  Pojmowanie intencji Marshalla wychodziło poza jego możliwości. Czego ten gówniarz od niego chciał, tak naprawdę? Co mu dawało bycie pośrednikiem? Jakie z tego czerpał korzyści? Dlaczego w ogóle wybrano jego? Garet z całą pewnością mógł wylosować kogokolwiek. Yū. Evendell. Mógł się sam objawić, a jeśli wykraczało to poza siły tysiącletniego anioła, mógł skontaktować się poprzez Lesliego, Hemofilię, poza kogokolwiek, kto był już znany.
  Wybrał jego.
  Do cholery, DLACZEGO?
  Z zaciśniętymi szczękami wyczekiwał rozwoju wydarzeń. Marshall, jak wilk podchodzący do ofiary, stawiał krok za krokiem, starając się – najwyraźniej – zapanować nad psychicznym chaosem, poukładać go w znośną całość.
  Cała niechęć została wewnątrz; głęboko stłamszona, przydeptana jak przydeptuje się butem dopiero odpalonego papierosa. Mięśnie napięły się, skamieniały; przypominały beton, w który można uderzać, ale który gwarantuje ból, a nie możliwość przebicia. Bliskość Rhetta, jak zawsze, wywołała tę samą reakcję; choć tym razem nie odepchnął go od siebie, był przede wszystkim rozdrażniony.
  – Odsuń się – rozkazał zachrypniętym z emocji tonem. Nadmierna delikatność ze strony drugiego wymordowanego i jego chęć przypodobania się działała na nerwy. Growlithe, bardzo pobieżnie, zakładał, że dzieciak stara się udowodnić nie tylko swoją ogólną przydatność, ale przede wszystkim użyteczność w sferze emocjonalnej. Chciał, aby na nim polegano. Zaufano mu. – Szukasz we mnie czegoś, czego nie dostaniesz. Jesteś pośrednikiem, łącznikiem między mną a... – zapauzował, przesuwając językiem wzdłuż kącika ust, jakby nagle zaschło mu w gardle. A kim? PRZYJACIÓŁMI? Pokręcił głową, znów wykrzywiając mordę w niezadowoleniu. – Między mną a nimi. Tak naprawdę nikt nie powinien cię w to gówno wplątywać. Nikt nie powinien zmuszać cię do wysłuchiwania tego, a potem – co jeszcze gorsze – przekazywania mi tych historii. To moje kurewskie życie. – Nacisk jaki dał na to słowo miał przede wszystkim uzmysłowić, że nie zamierzał się dzielić. Cofnął się zaraz o krok, obrzucając Marshalla nieodgadnionym spojrzeniem. – Traktuj to jak przysługę, którą kiedyś spłacę. Nie jak idealny wstęp do bezgranicznej przyjaźni.
  Była między nimi przepaść; bezdenna, czarna i zbyt szeroka, aby dało się ją przekroczyć zaledwie jednym ruchem. Grow, choć nie przyznałby się do tego na głos, czuł się jak w potrzasku. Dławiła go sama perspektywa spędzania czasu z kimś tak niedoświadczonym, naiwnym – tak słabym. Z drugiej zaś strony ufał Garetowi. Minęło tysiąc lat, minęłoby nawet drugie tyle – a dalej nadstawiłby za niego karku. Gravers, na razie nie wiedzieć czemu, wybrał określoną jednostkę; i jakkolwiek Grow mógł się gotować ze złości, to nie był w stanie tego zmienić. Karty JUŻ rzucono na stół. Bez względu na wszystko – młody zaczął budować most między jedną a drugą stroną czeluści. Miał do tego materiały nie dlatego, że sam je chciał. Zostały mu dane. Przez Gareta. A może nawet przez całą dwunastkę.
  – A teraz chodźmy – dodał po chwili ciszy, przetaczając wzrokiem po pomieszczeniu. Prawie zapomniał, gdzie się znajdowali; wyrzucił w róg pamięci czerwony fotel, zatęchłe mieszkanie, brudne ściany i warstwowy kurz. Wszystko wróciło na swoje miejsce w jednej chwili. Prawdopodobnie wtedy, gdy położył wolną rękę na głowie Marshalla. W palcach zmierzwił pasma ciemnych włosów.
  – Mam dla ciebie chustę, zajmijmy się więc teraźniejszością.

WĄTEK ZAKOŃCZONY
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach