Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Pisanie 17.07.19 20:18  •  Bless this mess. Empty Bless this mess.
~

 Pięć dni. Dokładnie tyle przeznaczono na jedno, wówczas najważniejsze zadanie ze wszystkich, jakie miał. Pierwotny plan zakładał natychmiastową podróż ku Górze Shi. Legł jednak w gruzach, gdy roziskrzone spojrzenie padło na formę, w jakiej dług — o którym nigdy nawet nie pomyślał — został spłacony. Spłacony w najlepszy sposób, jaki młody wymordowany mógł sobie tylko wyobrazić.
 Plan wziął w łeb na rzecz psa. Ale za to jakiego psa.
 Shirow był prawdopodobnie najtrafniejszym wyborem zwierzęcego towarzysza dla Marshalla. Dorównywał dzieciakowi charyzmą, pokładami energii, pozytywną aurą... Los dopasował ich idealnie. Właśnie dlatego początkowe pięć dni skróciło się do ledwie jednego.
 Mimo tego żaden cień zniechęcenia nie padł na blade lico. Wręcz przeciwnie — mimo kilkunastogodzinnego ograniczenia wydawał się tym bardziej zmobilizowany.
 Wyzwanie stanęło przed jego obliczem dopiero gdy chwycił w rękę kawałek papieru z umieszczonymi nań wszystkim informacjami. Przewiązał świstek sznurkiem, zabezpieczył i przymocował do obroży, tuż przy suple żółtej chusty na szyi owczarka.
 — Leć Shirow, leć! — polecił z jedną ręką wyciągniętą przed siebie (palcem wskazując kierunek), a drugą wspartą na biodrze. — Jak wiatr! — pies jak stał, tak stał, wciąż wpatrując się w młodzieńca tym samym, wesołym spojrzeniem. Niezaprzeczalnie zrozumiał polecenie, co Everett wywnioskował po odbijającym na boki ogonie. Wiedział również, że zwierzak czekał na zachętę. Odetchnął więc, ozdabiając usta w drobny uśmiech. Kolana zetknęły się z podłożem, które pozostawiło ziemiste ślady na ciemnych spodniach. Wpierw wyciągnął obie dłonie, sięgając puchatych polików, później sterczących uszu. Wytarmosił kundla, później cmoknął w czubek głowy, raz jeszcze polecając ruszyć ku Wilczurowi. Tym razem komenda spotkała się z wesołym szczeknięciem.
 Shirow pomknął w dal, zostawiając za sobą jedynie drobne obłoki kurzu.
 Marshall w tym czasie postanowił powędrować w kilka najbliższych miejsc i zebrać trochę swoich istotnych rzeczy. Głównie książek, z którymi nie potrafił się rozstać, a które wciąż trzymały się kupy, pozostając zdatnymi do użytku. Prócz nich w niewielkim plecaku znalazło się też kilka innych, trochę mniej istotnych przedmiotów, wszak targanie kilkukilogramowego bagażu mijało się z celem.
 Dotarcie do punktu spotkania nie zajęło wiele. Zjawił się na miejscu przedwcześnie, lecz czekanie nie było absolutnie żadnym problemem. Złapał w ręce jeden z tomów — rozszyfrowanie tytułu okazało się wyzwaniem ze względu na mocno przetartą okładkę — i zajął się czytaniem, ówcześnie znajdując wygodną pozycję na wysuszonej gałęzi drzewa.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.07.19 4:01  •  Bless this mess. Empty Re: Bless this mess.
Wiadomość otrzymał późnym popołudniem. Niebo powoli przechodziło w pomarańcze, szkarłaty i fiolety, powietrze zaś zniżało się do nieznośnych temperatur. Choć, według kalendarzy, niedługo miała nastać wiosna, w Desperacji pory roku były dwie. Pierwsza — cholernie zimna. I druga — skwarna. Grow jak przez mgłę pamiętał etapy przechodnie, które być może były odczuwalne w Edenie lub M3. Ale już nie tutaj. List odebrał więc w rękawiczkach i czytał go wsłuchany w chrupot śniegu uginającego się pod łapami rozentuzjazmowanego Shirowa. Pies nie zatrzymał się nawet wtedy, gdy jego właściciel wydał pod nosem niezadowolony pomruk. Dezaprobata nie dotyczyła jednak nadgorliwości czworonoga. Miała związek z odległością, jaka dzieliła go od miejsca spotkania. Już teraz był świadom, że nie wyrobi się do północy; nie w obliczu aktualnych warunków. Wbrew niewiedzy postanowił się spakować, wrzucając do starganego życiowo plecaka najpotrzebniejsze bibeloty. W najgorszym wypadku zatrzyma się w jednej z jaskiń lub zaszyje w ruinach dawnych, japońskich miast. Nie miał nawet pewności, czy nie będzie zmuszony odłożyć wyprawy aż do rana, ale szybko okazało się, że księżyc świeci jasno jak w dzień, a powietrze jest zaskakująco nieruchome. Przedzieranie się przez zaspy nie stanowiło zatem wyzwania dla napiętych mięśni i tylko wszechobecny chłód zachęcał do odpoczynku. O przerwie nie było jednak mowy — młode psisko wyrywało się naprzód, zawracało, gdy zbytnio odbiegło od pana, pomrukiwało, czasami szczeknęło. Cały czas było w drodze; Grow nie potrafił skojarzyć momentu, w którym Shirow znieruchomiał choćby na sekundę.
Był głównym powodem, dzięki któremu Wilczur zjawił się w wyznaczonym punkcie. Oddech, mimo kilkugodzinnej podróży, wydawał się zaskakująco stabilny. Miarowe wdechy i długie, powolne wydechy — a po którymś z takich wdechów padło krótkie:
Zejdź — jakby od początku oboje czekali na słowny znak do rozpoczęcia spotkania.
Uniesione spojrzenie mężczyzny skrzyło się w ciemności jak cekiny wyłapujące światło nie wiadomo skąd. Przypatrywał się Marshallowi z mieszaniną zainteresowania i ironicznego rozbawienia, nie różniąc się zbytnio od postaci starszego brata, który wreszcie zlokalizował niesforne rodzeństwo.
Był przede wszystkim ciekawy szczegółów, które mógł mu zaserwować młody wymordowany, bo choć w treści wyłapał datę i lokalizację przyszłego spotkania, podskórnie żądał od świata więcej; żądał wersji, dzięki której zdobędzie rodzaj przewagi nad przeciwnikiem. Jak zawsze zresztą starał się zeżreć ramię kogoś, kto podał mu pomocną dłoń.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.07.19 4:06  •  Bless this mess. Empty Re: Bless this mess.
 Idąc na spotkanie, nie czuł nic szczególnego. Dopiero po pojawieniu się na miejscu uderzyła w niego ekscytacja. Ogon pozostawał w ciągłym ruchu zaś uszy stale odbijały na wszystkie strony, wyłapując z nocnego otoczenia jakiegokolwiek odgłosu zbliżającego się towarzysza.
 Książka niewiele się zdała na zabicie czasu. Początkowa chęć prześledzenia dalszych losów bohatera prysła jakąś dekadę wcześniej, zastąpiona szeregiem myśli dotyczących całkiem innej, znacznie mniej fikcyjnej postaci. Wyobraźnia krążyła wokół tuzina obrazów i ewentualnych scenariuszy, jakimi mogło pójść spotkanie. Koniec końców odetchnął ze świadomością, że równie dobrze żaden z nich może nie okazać się trafny.
 Drgnął, słysząc wesołe szczeknięciem na tle nieprzeniknionej ciszy. Okładka uderzyła o okładkę, gdy zamykał czytaną lekturę. Szybko wylądowała w plecaku, już dłużej niepotrzebna. Sam Marshall wsparł dłonie na chropowatej gałęzi, wyginając lekko sylwetkę, by ujrzeć na horyzoncie biegnącego psa.
 — Zejdź.
 Zszedł. A nawet zeskoczył; w locie kaptur upadł mu na głowę, przesłaniając neonowe, lśniące w ciemności oczy, ale chłopak zaraz go zsunął, ciągnąć za jedno z przyszytych uszu. Kucając na ziemi, wyciągnął rękę przed siebie. Czekanie nie zajęło nawet jednego porządnego wdechu i wydechu, gdy energiczny owczarek wpadł w ramiona chłopaka, garnąc się do dotyku, pieszczot i zabawy.
 — Mi ciebie też brakowało — mruknął w miękką sierść psa, na kilka sekund wtulając twarz w puchatą szyję. Podniósł się w następnej chwili, przeskakując uwagą na drugą, równie istotną personę.
 Wiedziony impulsem wyskoczył naprzód, chcąc przylgnąć i do niego; ogon już przy pierwszym kroku rozpoczął szalony taniec.
Tak was uczą w burdelu?
 Widmo słów brzmiących w głowie nieprzerwanym echem ściągnęło brwi ku sobie. Nagła myśl zatrzymała nogi na moment przed spotkaniem, unieruchomiła również dotychczas szalejącą kitę. Chłopak wziął głębszy oddech, unosząc kolorowego ślepia na twarz Wilczura po napełnieniu płuc i głowy świeżością. Dopiero wtedy uśmiech ponownie rozświetlił lico, choć ręce pozostały splecione za plecami.
 — Wyglądasz lepiej niż ostatnio. Jak ręka? — padł krótki komentarz, a zaraz po nim pytanie. Dzieciak już wcześniej przemknął spojrzeniem po całej sylwetce mężczyzny. I mimo iż ani poprzednim razem, ani teraz nie miał wglądu we wszystkie rany wojenne, to zewnętrznie herszt prezentował się po prostu... lepiej.
 Po chwili nieco spoważniał. Nie za wiele, ale wystarczająco by zaznaczyć, że sprawa była istotna.
 — Jest kilka rzeczy, o których chcę pogadać — zaczął, automatycznie kładąc dłoń między uszami psa, który wepchnął pysk pod jego rękę. — Ale nie tutaj. To chyba nieodpowiednie miejsce.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.08.19 0:40  •  Bless this mess. Empty Re: Bless this mess.
Spojrzał na rękę. Bandaż był czysty, niezakrwawiony, zadzierzgnięty aż po nadgarstek; przylegał tak ściśle, że scalił się prawie ze skórą wymordowanego. Opatrunek wydawał się nie do końca biały, ale to nie miało znaczenia. Obrócił dłoń, jakby sam oceniał swój stan. Jak za zasłoną z mgły pamiętał wydarzenia prowadzące do kalectwa i gdyby kazano mu je odtworzyć, ilość luk byłaby przytłaczająca. Nie prosił się o nagrodę końcową, choć jej waga była olbrzymia. Niemal brzemienna. Nie wątpił, że niejeden mieszkaniec Desperacji zazdrościł siły, którą Varett podkreślał samą swoją obecnością. Piekielne psy figurowały na tym samym stopniu co trofea – warto się było z nimi obnosić. Co słabsze jednostki umykały do nor.
Brzmiało to dobrze.
O wiele lepiej niż jego pełen zmęczenia głos, który przebił się wreszcie przez gulę w gardle i rozbrzmiał w nocnej ciszy.
Goi się – sprecyzował bezsensownie, opuszczając rękę w chwili, w której unosił wzrok. – Jest faktycznie lepiej niż ostatnio. – Ich spojrzenia się ze sobą skrzyżowały. Starał się wykalkulować jak najwięcej atutów z ich spotkania; czego mógł się jednak spodziewać? Nic nie wiedział o Marshallu, tak jak stojący przed nim chłopak nie wiedział nic o nim. Kim obecnie dla siebie byli? Co mogli zdziałać? Kim mogli być? Dobijała go świadomość niewiadomego; przekombinowana forma nad treścią. Zdawał sobie sprawę, że ich relacja była jak wydmuszka. Ładna z wierzchu, pusta w środku.
Pojawił się jednak nowy impuls, który wzburzył zakorzeniony już w jego umyśle obraz „neutralności”, jaką nadał ich związkowi. Przyjrzał się nagle Rhettowi z nową dozą typowej dla siebie sceptyczności. Chciał pogadać – o czym? W lepszym miejscu – czyli gdzie?
Paranoja, drobiazgowo pielęgnowana przez lata, uderzyła w czerwony przycisk. Alarm w czaszce Wilczura rozbrzmiewał sygnałem, który z niskiego przechodził w wyższy, a potem ponownie – wolno – jakby leniwie – opadał tracąc decybele. Powinien już teraz się wycofać. Ciekawość położyła jednak ręce na jego plecach i pchnęła go naprzód. Robiąc pierwszy krok wiedział, że kości zostały rzucone.
Przyszłość ci pewnie nie po drodze? – Towarzysząca uśmiechowi uszczypliwość nadała jego twarzy młodzieńczej zadziorności. Gdzieś między nimi zastygło nigdy niewypowiedziane: „po tym co tam zaszło”. Grow miał w sobie na tyle taktu, by niektóre szpilki przełykać wraz ze śliną. – Może więc jedna ze stacji paliw? – Księżyc oświetlał ich oblicza nadając im chorowity wygląd. Tylko Shirow zdawał się nieść korzyści z blasku, który przeplatał się z jego sierścią jak srebro zmieszane ze złotem. – Jest opuszczona i z tego co wiem – rzadko kto się tam plącze.
Za duże ryzyko, chciałoby się powiedzieć. Zamiast tego kącik ust uniósł się o milimetr wyżej.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.08.19 23:13  •  Bless this mess. Empty Re: Bless this mess.
 – Goi się.
 Skinął głową.
 – To dobrze – zaczął. – Od siebie dodam, że ten drobny ubytek nie ujmuje ci uroku osobistego – białe zęby wychynęły zza warg, gdy wykrzywiał je w uśmiech wyłapujący blask księżyca. Uniósł nawet oba kciuki w górę.
 Nie był pewien skąd ten dobry nastrój. Niemal czuł, jak wesołe iskry przebiegają charakterystycznym prądem przez cały organizm. Impuls przebiegał przez mięśnie, dotykał skóry od wewnątrz i gromadził energię, której teoretycznie powinno zabraknąć już lata temu. Ten sam prąd poruszał rękami, nogami; poruszał również ogonem, który nie zamierał w bezruchu ani na sekundę, stale zmieniając pozycję, zamiatając sypki śnieg albo podrygując w losowym kierunku.
 Shirow musiał korzystać z tego samego katalizatora, bo i jego postać przeskakiwała z jednego miejsca na długie. Oczekując atencji, pchał się do ich obu. Marshall go nie winił.
 Skup się – padł mentalny policzek.
 Potrząsnął więc głową, po czym spojrzał na Growa. Chwilę później zapadły komentarz raz jeszcze ściągnął brwi ku sobie, malując na twarzy skonsternowany wyraz.
 – Zdecydowanie nie... Mam jeszcze za dużo do zrobienia, żeby umierać – odchrząknął. – Wiedziałeś, że panuje tam choróbsko? W zasadzie Przyszłość zadziwiająco tętniła życiem podczas ostatniego razu. Ponoć kilka tygodni temu wrócił zaginiony bywalec. Padł trupem, zarażając połowę klienteli. Paskudna przypadłość – wbrew przypuszczeniom młody nie drgnął w obrzydzeniu. W ogóle się nie poruszył, zachowując względny spokój. Nie ten temat był tym, który potrzebował cichego i pozbawionego dodatkowych uszu miejsca; młodzieniec mówił więc wyraźnie i nie zniżał głosu do szeptu.
 – Może być – gdy mówił, ramiona runęły pojedynczo. Tak naprawdę było mu kompletnie obojętne, jaki tor wyprawy wybierze Wilczur. Równie dobrze mogliby pójść na skraj świata. Marshalla obchodził jedynie brak niechcianego towarzystwa.
 Ożył na powrót tuż po postawieniu pierwszego kroku.
 – Hej, pokażę ci, czego go nauczyłem! – wypalił nagle, od razu przeskakując spotkaniem na psa. Otwarta dłoń uderzyła w środek piersi. – Wskakuj – padła krótka komenda, po której ręce wyciągnęły się naprzód. Zwierzę zamerdało ogonem i po szybkim szczeknięciu rzeczywiście podskoczyło, wpadając w ramiona chłopaka – łapy zawieszone na barkach, ciało podtrzymywane przez splecione dłonie. Zimny nos od razu wylądował na policzku dzieciaka.
 – To na wypadek, gdyby kiedyś się zranił i nie mógł chodzić. Na plecy też da radę wskoczyć. Sprytne, no nie? – idąc naprzód, powoli poluzował ręce, przez co pies mógł z łatwością o bezpiecznie wylądować na ziemi. Nową sztuczkę podsumowała seria wesołych, szczenięcych pisków i cała masa merdania.
 Dobrze wiedział skąd ten nagły wyskok z prezentacją umiejętności. Już wykonując pierwsze zadanie od Wilczura, zauważył kiełkującą potrzebę zdobycia akceptacji, jakiegoś uznania. Dobrze znał to uczucie i nie mógł pomylić z żadnym innym, bo doświadczał tego samego w przypadku Jinxa. Jakiś gest, kilka słów aprobaty, może tylko drobne spojrzenie, w którym pobłyskiwało uznanie; nie potrzebował wiele.
 Zerknął nagle ku idącemu obok wymordowanemu, a ogon z automatu zafalował.
 Wnioski sprzed sekundy postanowił zachować dla siebie.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.08.19 1:32  •  Bless this mess. Empty Re: Bless this mess.
Starał się zapanować nad sobą chociaż raz; zacisnąć rękę na pasie i przyciągnąć kapryśną bestię do swojej nogi, żeby cholera warowała i nie przeszkadzała mu w rozmowie. Skąd ludzie brali w sobie taki ogrom spokoju? Gdzie ulotnił się JEGO spokój – ten sam, który stanowił podstawę do rangi pielęgniarza, a później policjanta? Przecież nie urodził się taki. Cierpliwie mierzył gorączki i przeładowywał broń; godzinami przesiadywał na wykładach, by parę lat później przetrzymywać kilkugodzinne przesłuchania z kryminalistami. Kiedy pękła żyłka i jak można ją naprawić?
Zagryzł wargę, przypatrując się „nowej komendzie”. Jego psy od zawsze były opakowaniem wewnątrz którego skryto prawdziwe talenty. Nie starał się ich wznieść na wyżyny – same to robiły. Szybsze, sprawniejsze, inteligentniejsze. Chłonęły wiedzę z prędkością, która nawet jego zadziwiała, choć może nie było to niczym więcej jak próbą sprostania wymaganiom. Desperacja nikogo nie oszczędzała.
– Sprytne, no nie?
Nie. Pomysł ssie. – Spojrzał na niego z góry, unosząc przy tym brew. – Nie sądzisz, że bezsensownie jest uczyć psa wskakiwać na siebie na wypadek, gdyby stracił motorykę albo został pochlastany? Z równym taktem można głaskać powieszonego na stryczku. – Na języku wyczuł brak subtelności, jad i złośliwość. Tyle, jeśli chodzi o przyjaźnie spędzony wieczór. W normalnych okolicznościach, normalny przedstawiciel gatunku skończyłby wątek – z czystej uprzejmości i szacunku. Grow kontynuował, za punkt honoru biorąc wyjaśnienie swojego stanowiska, choć tak naprawdę niczym się teraz nie różnił od starszaka kopiącego pierwszoklasistę. – Zakładasz, że będzie niezdolny do samodzielnego łażenia albo ograniczony w poruszaniu się. I ma się na ciebie pchać z rannymi łapami susem przyjaźni, bo na to na pewno ma wystarczająco dużo ukrytej wewnątrz siebie mocy? To już lepiej go podnieść samemu. Niech się psisko nie męczy.
Ogon Shirowa dynamicznymi ruchami uderzał o boki, z pyska wystawał różowy – choć w głębi nocy ciemnoszary – jęzor. Jego energiczne susy i radość wydawały się nie pasować do tonu właściciela; chłodnego i rozdrażnionego, jakby nadepnięto mu na odcisk o jeden raz za dużo.
Jedynym plusem sytuacji było umiejscowienie stacji paliw – budynek wyłonił się na horyzoncie bardzo szybko, wyrastając spod ziemi i rosnąc z każdym krokiem. Grow przyjrzał się tej lokacji z zaciekawieniem, sondując teren cal po calu, rozbierając konstrukcję aż nazbyt wnikliwie. Nie zwęszył żadnych niebezpieczeństw, Shirow także nie wykazywał nagłej czujności. Wszystko wskazywało na to, że byli tutaj sami.
Bystrzaki przodem – zakomenderował, kiedy znaleźli się przed wejściem; drzwi nie było od wieków. Czarny prostokąt wydawał się bramą do nicości, ale Grow i tak wskazał go zamaszystym ruchem ramienia, niczym prezenter oferujący najlepszą z nagród. Mówiąc to, obdarzył Rhetta drańskim uśmiechem, jakby jednocześnie rzucał mu wyzwanie.
Co tam jeszcze masz za asy?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.08.19 22:05  •  Bless this mess. Empty Re: Bless this mess.
 – Nie. Pomysł ssie.
 Spojrzał na Wilczura, zaskoczony nagłą zmianą w jego postawie. Jeszcze przed momentem uśmiechał się z zadziornością nastolatka, a teraz wykrzywiał twarz we wściekłości i mówił z jadem, który przenikał do cudzego organizmu nawet bez kontaktu z krwią. Marshall nie mógł tego zrozumieć do tego stopnia, że słowa stanęły w gardle wielką gulą, której nie mógł przełknąć w żaden sposób. Na razie postanowił zamknąć usta kłódką milczenia, wlepiając wzrok w pola śniegu przed sobą. Miał kilka kontrargumentów między myślami, lecz zatrzymał wszystkie dla siebie.
 Wcześniejsza radość wygasła z jego oczu.
 Skupił się na psie. Na brodzących w białym puchu łapach, na jasnej sierści i na ruchliwym ogonie. Im dłużej obserwował zwierzę, tym więcej ciężaru opadało z ramion, więc w pewnym momencie zwyczajnie porzucił wędrówkę u boku herszta na rzecz bieganiny z owczarkiem. Znikali oboje w nocnych cieniach, błądzili między grubymi, acz suchymi pniami i odbiegali poza zasięg wzroku tylko po to, by wrócić po kilku lub kilkunastu minutach.
 Zawsze wracali.
 Nie zmieniło to jednak faktu, że pojawił się w zasięgu wzroku Wilczura, dopiero gdy opustoszały budynek znalazł się od mężczyzny w odległości nie większej niż kilkanaście metrów. Młody wymordowany odżył nieco przez czas spędzony z Shirowem, lecz teraz – stojąc znów u boku przywódcy – poczuł, jak cała ta zgromadzona energia ucieka z płuc wraz z powietrzem i opada na ziemię przeobrażona w jasny kłąb pary.
 Zacisnął dłonie w pięści. Wzrok szerokim łukiem ominął nieprzyjemny uśmiech. Przed brzmieniem złośliwych słów nie był w stanie się obronić, lecz nawet jeśli dotarły do jego wnętrza, to nie pokazał tego po sobie w żaden sposób, stawiając pewny krok w ciemność.
 Wewnątrz zabrakło tarczy księżyca oświetlającej kontury, toteż pomieszczenie stacji zalewała nieprzenikniona ciemność. Jednolita czerń wydawała się jednak nie przeszkadzać młodzieńcowi, bo wszedł w nią jak w ramiona kochanki. Merdający ogon owczarek dreptał tuż obok, stale szturchając nosem dłoń lub nogę chłopaka. Z początku rozglądał się na boki i zwiedzał pokój, przyzwyczajając oczy do mroku. Po osiągnięciu zadowalającego efektu sam machnął ogonem, znajdując sobie dobry kącik, w którym usiadł, uprzednio zrzucając plecak z ramion. Shirow od razu dopadł do niego w akompaniamencie stukotu pazurów, wpychając wpierw mordę, później również cały przód ciała na kolana dzieciaka. Ten szybko załapał cichą aluzję, wsuwając smukłe palce w pasma miękkiej sierści.
 Gdy zaczął mówić, wyszło na jaw, jak zmienił się dźwięk głosu. Na początku spotkania brzmienie było wesołe, teraz spadło do spokojnych, bardziej posępnych i osowiałych tonów.
 — Prorok był dziwny — zaczął w końcu, nie podnosząc lśniących na tle miliona cieni oczu znad leżącego psa. — Nie interesowały go ataki na Desperację, żadni jeźdźcy ani roznoszone przez nich paskudztwa. Jasno zaznaczył, że nie będzie ingerował, dopóki... To coś nie dotknie terenów Kościoła. Ale nie w tym rzecz. Byłem pewien, że mi odmówi bez względu na to, jakiej bajki — prawdziwej czy zmyślonej — bym mu nie sprzedał. A jednak zmienił całą postawę, gdy tylko usłyszał, że dowódca DOGS chce się z nim widzieć — w tym momencie się zatrzymał, wracając wspomnieniami do dnia wątpliwej przyjemności spotkania. Raz jeszcze przewertował w pamięci każde rzucone wtedy słowa. Owczarek uniósł łeb, spoglądając na blade lico. Marshall schylił się nieco w odpowiedzi, przytulając policzek do czubka jego łba. Zwierzę pomachało ogonem, garnąc się do ciepła i dotyku.
 — Jest szansa, że go znasz? Albo zalazłeś mu kiedyś za skórę?
 Dzieciak zadrżał, dotknięty nagłym podmuchem zimowego wiatru, który wślizgnął się do środka przez okna pozbawione szyb. Pies wydawał się wówczas cieplejszy od rozpalonego kominka.
___
Generalnie kajam się za ten tragiczny post. Następny powinien być lepszy.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.09.19 20:20  •  Bless this mess. Empty Re: Bless this mess.
Ostatni raz powiódł wzrokiem po okolicy. Ciemnoszara pustka, która ich otaczała, bez choćby grama roślinności, bez ani jednego drzewa lub głazu, wywoływała dreszcze. Płaski, wyklepany grunt – i pośrodku nicości jeden jedyny budynek. Można było pomyśleć, że są ostatnimi ludźmi na świecie. Ocalałymi, którzy włóczą się po bezdrożach, zahaczając o każdy budynek w nadziei, że znajdą cokolwiek do jedzenia. W ciszy odbijały się tylko kroki Marshalla.
Ręka wymordowanego, ześlizgując się z framugi drzwi, poklepała ścianę w niemal koleżeńskim geście. Grow wszedł do środka, lekko pochylając się nad nierównością zapadłego sklepienia. Od razu pochłonęły go egipskie ciemności. W porównaniu do reszty przedstawicieli gatunku, średnio radził sobie z tak mrocznymi lokacjami. Potrzebował czasu, aby przestroić się na nową sytuację, a i to nie sprawiło, że był w stanie dotrzeć do jakiegoś siedziska bez zgarnięcia kilku siniaków.
W czerni absolutnej dało się słyszeć głośne stuknięcie, szurnięcie i przekleństwo.
Nietrudno się domyślić, że kolejny raz wpadł w coś, co zostało tu porzucone lata wstecz i o ile już wcześniej był zirytowany, teraz rozdrażnieniem wręcz emanował. Ciężki plecak zsunął się z jego pleców, a chwilę potem rozległ się metaliczny dźwięk rozpinanego suwaka. Słuchał monologu Marshalla, jednocześnie zanurzając dłoń we wnętrzu ekwipunku.
Szorstki bandaż. Śliski plastik butelki. Szelest towarzyszący otarciu opuszek o zawinięte w folie jedzenie.
Prorocy z natury są dziwni – uznał, docierając do jednej z wewnętrznych kieszeni. Gdzie on posiał to ustrojstwo? – Od tej całej wiary im ostro odwala. Palą wrogów, palą swoich. Ogółem jeden wielki... cholerny... – złapał między palec wskazujący a środkowy obły przedmiot – bajzel – i wyciągnął.
Kliknęło.
Raz. Drugi.
Trzeci.
Dopiero za czwartym zaskoczyło i tuż przy ladzie kasjerskiej pojawił się pomarańczowy płomień. Kiedy do wnętrza wślizgnął się wiatr, Grow osłonił zapalniczkę dłonią. Jedyne źródło światła z ledwością odganiało cienie z twarzy Rhetta, za to doskonale odsłoniło jego usta. Wypowiadały tak wiele niezrozumiałych słów. Brwi Wilczura najpierw się uniosły, a potem zmarszczyły. Nie przypominał sobie, by czymkolwiek zalazł prorokowi za skórę, ale z drugiej strony...
Moja dobra... – zaciął się, szukając odpowiednio wyważonego określenia. Kochanka? Przeciwniczka? Ludzkość bywała ułomna wymyślając tak wiele słów – i żadnego, które pasowało do tego rodzaju relacji. Westchnął pod nosem. – znajoma pochodziła z Kościoła Nowej Wiary. Przeżyła też ostatni atak na Górę Shi. Podobno krążą wersje, że za wszystkim stoi DOGS.
Zostawił plecak na blacie i sam przeszedł się do zakurzonego hokera. Krzesło o rudych od rdzy nogach chybotało się na nierównej podłodze, ale Grow od razu utrzymał stabilny pion. Dopiero teraz poczuł jak wymęczył nogi tym długim spacerem przez zaspy.
Odpoczywał, leniwie sunąc wzrokiem po zasyfionym pokoju; szukał czegoś, co sprawdziłoby się w roli podpałki. Jemu także mróz dawał się we znaki.
I w sumie mogło tak być. Nie panuję nad Psami, bawią się jak chcą. – Zaśmiał się sucho, natrafiając ponownie na skąpane w półmroku oblicze Marshalla. – Sądzisz, że prorok będzie próbował odpłacić się za te niepotwierdzone, gówno warte plotki? Nie ma dowodów. Wyśmieją go – i to w najlepszym wypadku. W najgorszym rozpęta wojnę między ich nadszarpniętą grupką zeschizowanych panienek a nami. A z nami nie chce przecież zadrzeć, nie?
Najwidoczniej Grow uznał drgnięcie chłopaka za objaw niepewności albo gorzej – strachu. Skrzywił się przy tym lekko, co w parze z utrzymanym na wargach uśmiechem zaowocowało kolejnym grymasem.
Jeżeli tak się obawiasz, to chodź na spotkanie razem ze mną. Możemy to zresztą zrobić inaczej. Bardziej... – kiedy mówił, ogień odbijał się w białych kłach, nadając im pomarańczowy poblask w miejscu wilgoci. Przetrzymał ciszę o sekundę za długo, raz jeszcze udowadniając, że rozmowy nie były jego atutem. – Po naszemu.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.09.19 1:28  •  Bless this mess. Empty Re: Bless this mess.
 Zapomniał już o wyskoku Wilczura sprzed chwili. Zapomniał o jadowitym tonie, o kpiącym spojrzeniu i wielkim grymasie. Zdawało się, że reprymenda miała miejsce dwa stulecia wstecz. Teraz siedzieli pośród ciemności rozświetlanej lichym płomykiem zapalniczki. Zwady z przeszłości przestały mieć znaczenie.
 — Desperacja obwinia DOGS o każdą najmniejszą burdę. Nic dziwnego, że i tym razem stanęli pod ostrzałem oskarżeń — wtrącił nagle, unosząc ramiona w bezwiednym geście. Lekki ruch podniósł spojrzenie dotychczas nieruchomo leżącego owczarka. Pies przechylił lekko łeb, zadając nieme pytanie. Pogłaskany po miękkiej sierści wrócił do poprzedniej pozycji.
 Słuchał dzielnie tego, co starszy mężczyzna miał do powiedzenia. Niemniej zainteresowanie nie powstrzymało wkradającego się pod ubranie chłodu. Zrozumiał, że siedzenie w miejscu nie było najlepszym rozwiązaniem. Wzrok raz jeszcze napotkał malutki płomyk. Wtedy zaiskrzyło.
 Stale nadstawiając uszu na nowe słowa, wstał z ziemi. Nie miał problemów z ciemnościami, toteż szukanie zdatnych na palenisko przedmiotów w całkowitym mroku nie było dla niego aż tak wielkim wyzwaniem. Kroki stawiał ciche, a graty przesuwał ostrożnie. Nie chcieli wszak dodatkowego towarzystwa.
 — Wyglądał na takiego — odparł, trzymając w rękach szklany odłamek z niegdysiejszej wystawy. — Jakby nie potrzebował żadnego powodu do rozpoczęcia wojny. Nie lekceważ go. Kto wie, czy nie trzyma jakiegoś asa w rękawie — cmoknął pod nosem, odstawiając kolejny, niewart uwagi obiekt. Przeszedł odległość dzielącą go od Wilczura, przystając tuż obok; miękka faktura jego bluzy zetknęła się z rękawem kurtki mężczyzny. Marshall uniósł dłoń, podkładając jej wnętrze bliżej ciepła bijącego od zapalniczki. Z takiej odległości płomień ożywiał barwę jego oczu jeszcze bardziej.
 Zapadły między nimi komentarz podniósł ciemną brew w górę. Chłopak darował sobie odpowiedzieć, zamiast tego unosząc wzrok na oczy towarzysza.
 – Chciał, żebyś przyszedł sam – przypomniał łagodnym tonem. Odsunął się zaraz, znów znikając w mroku celem kontynuowania poszukiwań; całej nocy nie mogli przesiedzieć w mrozie. – Ty chciałeś tego samego, prawda? Jedyne czego się obawiam to twoja porywczość. Po prostu... – tu się zaciął, zamierzając na kilka sekund w bezruchu. – Bądź ostrożny, nie zrób nic głupiego. Mamy za dużo do zrobienia, żebyś miał się dać jakiemuś szalonemu prorokowi.
 Szurnęło, gdy przesuwał kolejne elementy otoczenia. W końcu dopadł połamane przez czas, drewniane krzesła. Podniósł kilka części, zanosząc je na podłoże niedaleko Wilczura i ram układając w niewielkim stos. Znalazł również kawałek starej, pożółkłej gazety.
 – Po naszemu? – parsknął nagle pod nosem; śmiech miał miłą dla ucha barwę. – To znaczy? Chcesz rozpętać piekło na ziemi? Brzmi nieźle – podszedł znów do Wilczura, wyciągając powoli rękę w stronę zapalniczki. Wpierw dotknął wierzchu jego szorstkiej dłoni opuszkami, później złapał przedmiot w palce.
 Wysuszona przez czas gazeta szybko podjęła płomień. Drewnianym częściom krzesła zajęło to nieco dłużej, lecz po kilku minutach pomieszczenie rozświetlał ogień. Ogień, od którego biło tak miłe ciepło, że przez chwilę Marshall chciał wskoczyć w sam jego środek. Wzdrygnął się raz jeszcze.
 – Jakiś czas temu kogoś spotkałem. Na początku myślałem, że to zwykły wariat, ale im dłużej mówił, tym bardziej się zastanawiałem – powiedział po dłuższej chwili ciszy, nie odrywając jednak spojrzenia od tańczącego w palenisku ognia. – Nie chciał zdradzić zbyt wiele, twierdząc, że dowiem się w swoim czasie. Podkreślał tylko, że mam komuś pomóc – w końcu podniósł kolorowe tęczówki, zawieszając wzrok na licu Growlithe'a.
 – Tym kimś jesteś ty, Jace.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.09.19 0:54  •  Bless this mess. Empty Re: Bless this mess.
Jeszcze nam to nie zagroziło, więc co za różnica? – dodał mimowolnie, próbując jednocześnie – już dla samego siebie – znaleźć kontrargument dla tego, co właśnie powiedział. Czy DOGS kiedykolwiek zostało upokorzone przez plotki? Zadręczone wyłącznie z winy roznoszenia fałszywych informacji? Nie potrafił sobie przypomnieć, bo nawet jeśli jakaś opinia była niewygodna, najczęściej niewielu w nią wierzyło, a ta niewielka garstka wkrótce i tak dawała za wygraną z braku dobrego przebicia. Ciężko mówić o DOGS jak o grupie z największą władzą – Grow zdawał sobie sprawę, choć nie przyznałby tego przed nikim, że z różnych stron czyha na nich niebezpieczeństwo, które pewnego dnia naprawdę może zrównać Psy z ziemią. Smoki, łowcy, wojsko S.SPEC. Może, w jakiejś odległej przyszłości, także ta nieporadna zbieranina rozedrganych gęsi, dukających pod nosem słowa modlitw. Nie sądził, żeby tak było, ale chcąc nie chcąc – także tego nie wykluczał.
Desperacja rządziła się w końcu swoimi prawami. To, co dzisiaj rosło w potęgę, za niespełna tydzień mogło spłonąć jak Góry Shi. Potężne zwały gruntu i kamieni cuchnęły sadzą, przerażeniem i krwią jeszcze wiele tygodni. Growlithe uświadomił sobie, że od czasów tragedii Kościoła Nowej Wiary, w ogóle się nim nie interesował. Miał na głowie o wiele ważniejsze sprawy niż przyglądanie się jak powstają z popiołów.
Kto właściwie stał teraz na ich czele?
Nie sądził, by nowy prorok trzymał w rękawie asa. Z całą pewnością liczył się z tym, z kim musiałby się mierzyć. Liczył się z faktem, że za plecami Wilczura zawsze był ktoś inny. Trzymając się tej myśli, Grow zacisnął lekko usta, żeby nie odpowiedzieć Rhettowi uśmiechem. Mało zresztą sympatycznym.
Nigdy nie jestem sam, dzieciaku. To tak nie działa. – Byli z nim nie tylko członkowie gangu, którzy bez wahania ruszyli szturmem ku anielskiej górze, za nic mając gloryfikowane historyjki o sile mocy skrzydlatych i ich potędze w walce defensywnej. To też nie zwierzęta – Shirow, Abstract, Avery, dziesiątki innych psów przed nimi i po nich. Przede wszystkim były cienie.
Teraz także je widział, choć nauczył się z nimi żyć; ignorować je na tyle, aby nie utrudniały mu rozmów, nie mieszały zeznań. Mary były przez to cichsze, osowiałe. Niezadowolone ze swojego miejsca w hierarchii, choć – co trzeba im przyznać – były w tym też cierpliwe. Czekały na dobry moment; na to jedno drgnięcie struny, po którym psychiczny fundament zostanie zachwiany, w którym zazgrzytają cegły w stabilnej na razie konstrukcji. Wszystko po to, aby mogły się wślizgnąć w wytworzone wyrwy i luki.
Czaiły się gdzieś w odmętach mroku; dlatego Grow nie lubił ciemnych jaskiń i nieoświetlonych korytarzy. Natychmiast jego ciało zaczynało się spinać, zmysły wchodziły w wyższą fazę skupienia. Nic więc dziwnego, że bez problemu oddał ciemnowłosemu zapalniczkę. Myśl, że lada moment w pomieszczeniu stanie się jaśniej, napawała go spokojem.
Nie było mu zimno; rzadko odczuwał zresztą niskie temperatury. Rosnące ciepło przypomniało mu jednak o ekwipunku, do którego sięgnął niespiesznie. Jedną ręką odrzucił klapę plecaka, drugą sięgnął w głąb. Grzebał w bebechach bagażu, powoli wystawiając na blat różne duperele. Batony energetyczne, butelkę z wodą, pomięte, niezapisane kartki, wrzucony byle jak sweter na zmianę – wszystko to lądowało na zakurzonym barze, w ogóle nie zakłócając słów drugiego wymordowanego.
Jace.
Rozległ się głośny, metaliczny huk. Dopiero to zniszczyło spokojną, coraz bardziej leniwą atmosferę. Shirow zadarł łeb, unosząc przy tym uszy na sztorc. Jego psie ślepia świeciły w półmroku, śledząc trasę upuszczonej puszki, która toczyła się po brudnym podłożu jak koło samochodu w scenie filmowego wypadku.
Szczęki Growlithe'a zwarły się, a jego nieruchome spojrzenie nagle spoczęło na twarzy Marshalla. Przez dłuższą chwilę nic nie mówił – gapił się tylko na niego, najwidoczniej święcie wierząc w to, że samym wzrokiem jest w stanie rozebrać dzieciaka na czynniki pierwsze i zrozumieć skąd, do kurwy nędzy, ten gówniarz WIE.
DLACZEGO ktokolwiek miałby mu powiedzieć?
Wiedziało tak niewielu. Prawie nikt.
Nie wiem o czym mówisz – wycedził, na powrót przybierając ostrzejszy ton, który już sam w sobie udowadniał, że zdawał sobie sprawę aż za dobrze. Nie pojmował jednak tego, jakim cudem dorwano tak stare, zagrzebane w dwa tysiące dwunastym roku informacje.
Jace nie żył od prawie tysiąca lat.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.09.19 1:40  •  Bless this mess. Empty Re: Bless this mess.
 – Nie jestem dzieciakiem... – wyburczał niezrozumiale pod nosem, będąc o krok od wydęcia policzków i zaplecenia ramion na piersi.
 Szybko skupił się na płomieniach. Bijące od paleniska ciepło powoli wyplatało mroźne nici z mięśni, na powrót umożliwiając naturalne poruszanie kończynami. Chłopak zgiął i rozprostował palce, chcąc poddać testowi ich motorykę wcześniej wystawioną na test lodowatej temperatury. Wciąż się trząsł, ale nieco mniej niż te kilka minut wstecz.
 Później huknęło.
 Drgnął w miejscu, od razu śledząc wzrokiem trasę samotnej puszki. Brwi ściągnęły się ku sobie w wyrazie nagłej konsternacji, bo nigdy nie podejrzewał Wilczura o niezdarność. Podniósł więc wymowne spojrzenie na skąpaną w migoczących cieniach twarz i przechylił głowę na bok.
 – Nie wiem, o czym mówisz.
 – Doskonale wiesz, o czym mówię – odparł niemal od razu, tym razem kompletnie niezrażony ani ostrym tonem, ani niezadowolonym grymasem, który ozdobił okaleczone przez czas lico. Oderwał wzrok dość szybko, na powrót osadzając oczy na ruchliwym ognisku. Przed kontynuacją musiał zebrać myśli. Wiecznie żywy ogon przemykał po brudnej podłodze, zbierając ze sobą kurz i uwagę zaalarmowanego Shirowa. Marshall również tym razem sięgnął do psiego łba, zatapiając palce w miękkiej sierści.
 – A przynajmniej powinieneś się domyślać – dodał po chwili. Głos miał łagodny i spokojny, w końcu nie chciał doprowadzić Growlithe'a do furii zbyt szczeniacką odzywką na którą, notabene, miał drobną ochotę. Ale to nie był czas i miejsce na naciąganie strun.
 – Z początku nie brałem na poważnie tego, co mówił. Pomyślałem, że to ktoś, kto zwyczajnie chce zrobić ci pod górkę i zmyśla jak najęty. Ale nie kłamał, to było widać... Po oczach, rozumiesz. W każdym razie wysłuchałem tego, co miał do powiedzenia. Mniej więcej przedstawił sytuację oraz to, w czym mam ci pomóc – zatrzymał się na chwilę, wyciągając wolną rękę do ognia. Od ścian wciąż bił przeraźliwy chłód, a im dłużej mówił, tym ciężej było mu się ogrzać. Sam już nie wiedział, czy to z niepewności, czy z nerwów, że mimo wszystko nie zostanie potraktowany poważnie.
 Przez dłuższą chwilę siedział w nieprzerwanej ciszy. Cały czas obserwował jeden punkt, próbując połączyć huragan myśli i słów w sensowne zdanie, które nie wywoła w słuchającym mężczyźnie kolejnej fali furii. W końcu znalazł sobie w miarę wygodną pozycję; nogi podciągnął do piersi, później objął kolana ramionami. Siedział skulony jak porzucone na ulicy dziecko, ale tak przynajmniej mógł zachować więcej ciepła.
 – Pomóc ze wspomnieniami, których tak bardzo unikasz. O twoich bliskich, o tym, co się z nimi stało... O paczce trzynastu dzieciaków, których wspólną przeszłość rozłączył przewrotny los – pod koniec odważył się zerknąć ku Wilczurowi. Obserwował go przez dłuższą chwilę, na koniec zbierając się w sobie, by poklepać miejsce przy palenisku tuż obok siebie. Miał tylko nadzieję, że po całej wypowiedzianej fali słów ta sama ręką nie zostanie mu wyrwana z korzeniami.
 – Spotkałem Gareta Graversa.
 Spodziewał się najgorszego.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach